Chcesz się zdrowo odżywiać, idziesz więc do dietetyka lub lekarza rodzinnego po porady. W 9 przypadkach na 10 wyjdziesz jednak z jego gabinetu otumaniony frazesami.
Nie wystarczy już bowiem dzisiaj dietetyk mówiący ludziom np. „pijcie mleko” , tylko potrzebny jest taki, który powie „pijcie jak już to jedynie PRAWDZIWE świeże mleko, nieprzetworzone, od zdrowej i zadbanej krowy (a jeszcze lepiej kozy), która pasła się na łące, a nie takiej, która była szybko karmiona paszami pełnymi chemikaliów, pobudzających laktację hormonów i antybiotyków, w oborze bez okien”.
Dietetyk przyszłości nie będzie wmawiał nam, iż mięso jest „źródłem zdrowia, siły i niezbędnych aminokwasów, które nigdzie indziej nie występują” skoro mamy badania i dowody, iż jest wręcz przeciwnie.
Skoro po tej planecie chodzą ludzie w podeszłym jak na nasze kryteria wieku, idealnie zdrowi i tryskający witalnością, właśnie dzięki temu, że białek zwierzęcych nie biorą do ust i na pewno nie jest to wirtualny fakt, bo ci ludzie istnieją naprawdę, nawet można sobie z nimi pogadać przez internet i oglądać codziennie na youtube.
Dzisiaj śmieszą nas przedwojenne obrazki w stylu „Matko! Nie żałuj dziecku cukru”, ale zapewniam Cię, że za kilkadziesiąt lat tak samo śmiech będzie budzić dzisiejsza „piramida żywieniowa”(opracowana po raz pierwszy ok. 30 lat temu przez kanadyjskich naukowców), w którą co poniektórzy wpatrzeni są jak w obrazek i traktują jak świętą wyrocznię, ze zbożami-zapychaczami jako podstawą, z obowiązkiem codziennego spożywania krowiego nabiału jako „podstawowego źródła wapnia” i odpowiednio spreparowanych martwych tkanek zwierzęcych jako „źródła wysokiej jakości białka”.
Zmian w świadomości ludzi nie da się powstrzymać. Ta świadoma grupa rośnie z dnia na dzień.
I to bardzo dobry znak!
Ludzie CHCĄ być zdrowi, to jest nasze naturalne prawo. Wbrew temu, co sądzą niektóre środowiska.
Nie patrzmy przy tym na lekarzy i dietetyków jak na wyrocznię, ich autorytet jest często wykorzystywany w nie całkiem zacnych celach.
Lekarze w białych kitlach zachęcający ludzi do palenia byli tuż po wojnie pokazywani w reklamach papierosów.
A pediatrzy straszyli jeszcze przed wojną matki, że jeśli w żywieniu swego dziecka ograniczą cukier (dający siłę i zdrowie niczym nie przymierzając dzisiejsze białka zwierzęce), to będzie to miało nieobliczalne skutki.
W ciągu ostatnich 30-40 lat nie tylko jednak zmieniła się nam rzeczywistość (telefony komórkowe, komputery i kolorowy telewizor w każdym domu), ale przede wszystkim diametralnie zmieniło się to, co 3 razy dziennie ląduje w naszych organizmach (pomijam inne wpływy środowiskowe, zatruwane gleby, wody, chemikalia w kosmetykach i nie przebadane długoterminowo dodatki do żywności).
Zniknął z naszych stołów prawdziwy chleb, prawdziwe masło, prawdziwe mleko, prawdziwe warzywa i prawdziwe mięso.
Jesteśmy jakby w środku wielkiego eksperymentu na ludziach tak naprawdę.
Co jeszcze ludzki organizm jest w stanie wytrzymać, zneutralizować i strawić.
Może kolejny dodatek do żywności, może organizmy modyfikowane genetycznie…
Tak się nie da, natura zgłosi się zawsze po swoje. I to widać po rosnących zachorowaniach na różne obrzydliwe choróbska, na które kiedyś (a i to z rzadka) chorowali tylko starcy i biedacy.
Dzisiaj choroby cywilizacyjne dotykają wszystkich, bez względu na status majątkowy lub wiek.
Dzisiaj już nie sam pieniądz się liczy. Liczy się INFORMACJA. Żyjemy w erze informacji.
Sam pieniądz już nie wystarczy by żyć długo, zdrowo i szczęśliwie.
Można być bogatym lecz nie mając INFORMACJI wydać swoje pieniądze na głupoty i stosunkowo szybko zwinąć się z tego świata w bólu i w męce chorób i przedwczesnej niedołężności.
Jeśli ta informacja nie idzie odgórnie (ośrodki akademickie, uregulowania prawne ze strony rządu itd.) to musi iść oddolnie, czyli od ludzi do innych ludzi, czemu internet i rozwój komunikacji wybitnie dzisiaj sprzyja.
A my mamy w tym kraju trochę mądrych ludzi, np. prof. Kinga Roszkowska-Wiśniewska, która wiele lat temu jako pierwsza poruszyła niewygodne dla co poniektórych środowisk tematy np. głodówek leczniczych, rewitalizacji, długowieczności itd.
Albo Dr Ewa Dąbrowska, która odważyła się wydać 2 książki na ten temat.
Jest przy tym też bardzo bolesne, że np. taka pani doktor Ewa Dąbrowska musi się ze swoimi wykładami chować gdzieś po jakichś kościelnych ośrodkach ojców Pallotynów i robić to jako „rekolekcje”, zamiast być zapraszana przez ośrodki akademickie i nagradzana oklaskami.
W Stanach pewnie miałaby własną klinikę a co najmniej oblegany gabinet. Niestety wszystko co „holistyczne”, „naturalne” lub „niekonwencjonalne” w tym kraju nie ma racji bytu, zaś dietetycy uczą się jedynie dalece nieaktualnych lecz wciąż miłościwie nam panujących frazesów.
Oto 10 popularnych mitów na temat zdrowego odżywiania:
- Cukier brązowy jest zdrowszy niż biały
- Chleb pełnoziarnisty jest zdrowszy niż biały
- Aminokwasy egzogenne są tylko w pokarmach odzwierzęcych
- Mleko jest niezbędne dla zdrowych kości
- Guma do żucia przywraca prawidłowe pH w ustach
- Potrzebujemy bardzo dużo białka, koniecznie z mięsa i nabiału
- Soki to samo zdrowie
- Jogurt to zdrowy pokarm
- Margaryna (olej roślinny) jest zdrowsza od masła
- Powinno się pić minimum 2 litry wody dziennie
Mit 1. Cukier brązowy jest zdrowszy niż biały – Laureat Nagrody Nobla niemiecki biochemik Otto H. Warburg dowiódł toksycznego działania sacharozy na ludzki organizm. W brązowym cukrze jest nieco mniej sacharozy, ponieważ proces produkcyjny został zakończony przed odzieleniem melasy, stąd zawiera ten cukier nieco więcej minerałów pochodzących z surowca (burak lub trzcina) niż jego rafinowany wybielany chemikaliami biały kolega. Niemniej jednak toksyna pozostaje toksyną. Uzależniającą w dodatku.
Używanie cukru brązowego zamiast białego różni się więc tym, co palenie papierosów z filtrem od tych bez filtra. A i to pod warunkiem, że mamy do czynienia z prawdziwym brązowym cukrem, a nie cukrem białym, dla picu pokolorowanym przez cukrownika karmelem.
Mit 2. Chleb pełnoziarnisty jest zdrowszy niż biały – Chleb pełnoziarnisty owszem jest zdrowszy niż ten upieczony z oczyszczonej rafinowanej białej mąki, jednak dotyczy to TYLKO chleba na naturalnym zakwasie.
Problem polega na tym, że w osłonie ziaren znajdują się antyodżywcze substancje – fityny, utrudniające ludzkiemu organizmowi przyswajanie ważnych minerałów i witamin zawartych w zbożach. Jedynie proces naturalnej fermentacji jest w stanie fityny zneutralizować i przy okazji spowodować wytworzenie dobroczynnych dla nas związków na ich miejsce.
Nie zrobi tego fermentacja drożdżowa ani dodanie zakwasu w proszku. Ciasto na naturalnym zakwasie wymaga godzin wyrastania, cierpliwości i miłości. Taki chleb jest możliwy do wykonania w zasadzie jedynie w domu.
Chleba na naturalnym zakwasie próżno szukać nawet w najlepszych w piekarniach. Piekarze najczęściej bowiem używają dzisiaj zakwasu w proszku (lub drożdży), ponieważ taki chlebek rośnie im szybko (nomen omen jak na drożdżach). Nawet chleb określony na opakowaniu jako „chleb na zakwasie” nie gwarantuje, że w procesie produkcyjnym został użyty NATURALNY ZAKWAS.
W 99,99% przypadków będzie to przemysłowy zakwas sproszkowany, czyli witajcie fityny, żegnaj zdrowy pełnoziarnisty chlebku. Ponownie mamy zatem sytuację, w której spożywanie chleba pełnoziarnistego zrobionego na drożdżach lub sproszkowanym zakwasie różni się od spożywania chleba białego tym samym, co palenie papierosów z filtrem od tych bez filtra.
A i to pod warunkiem, że chleb jest upieczony z autentycznej pełnoziarnistej mąki, a nie białej dla picu pokolorowanej przez piekarza karmelem (w ekstremalnych przypadkach syntetycznym).
Mit 3. Aminokwasy egzogenne są tylko w pokarmach odzwierzęcych – Aminokwasy są generalnie wszędzie. Główka sałaty ma tyle białka co porcja kurczaka, jak podaje Victoria Boutenko, mistrzyni zielonych koktajli.
Miliony ludzi na różnych szerokościach geograficznych nie jada produktów zwierzęcych, a nie tylko nie padają od tego trupem z braku egzogennych niezbędnych do życia aminokwasów, ale wręcz ich organizmy uzdrawiają się w razie potrzeb od wielu cywilizacyjnych schorzeń.
Wyrok jest jeden: jeśli Twój dietetyk zalecił Ci jadać produkty zwierzęce argumentując to brakiem aminokwasów egzogennych w roślinach – zwolnij go. To nie jest dobry dietetyk. Gdyby był lekarzem mówiłoby się na niego konował.
Mit 4. Mleko jest niezbędne dla zdrowych kości – Dla zdrowych kości potrzebnych jest szereg różnych współdziałających ze sobą czynników, ale przemysłowo pasteryzowane lub poddane technologii UHT mleko z pewnością nie jest jednym z nich.
Wręcz przeciwnie – w krajach o najwyższym spożyciu (pasteryzowanego) nabiału (USA, kraje skandynawskie, Holandia itd.) notuje się najwyższą liczbę złamań oraz zachorowań na osteoporozę. Podobnie jest u Eskimosów (mimo iż nabiału nie spożywają) czerpiących swój wapń z ryb spożywanych razem z kośćcem.
Odzwierzęce źródła wapnia nie są zatem najlepszym rozwiązaniem. Aby strawić zakwaszające pokarmy zwierzęce organizm musi pobrać alkalizujące minerały z naszych zębów i kości, w tym wapń.
Zdecydowanie zatem lepiej sięgnąć po ziarna (mak, sezam) oraz zielonolistne warzywka (szpinak, brokuł, sałata itd.). Wapnia tam u nich dostatek, a nie zaburzają nam równowagi kwasowo- zasadowej. Jeśli mleko to jedynie w ograniczonych ilościach i tylko mleko surowe, niepasteryzowane, przy czym kozie jest zdrowsze niż krowie.
A najzdrowsze jest roślinne, np. mleko migdałowe, alkalizujące, pełne wapnia, magnezu i innych cennych dla zdrowych kości substancji.
Mit 5. Guma do żucia przywraca prawidłowe pH w ustach – Guma do żucia nie zawiera w składzie kompletnie niczego, co mogłoby przywrócić prawidłowe pH w ustach ani w ogóle gdziekolwiek!
To ludzka ślina alkalizuje pH w ustach, a nie składniki chemicznej gumy do żucia. Nie polecam w celu wywołania wzmożonego wydzielania śliny wkładać do buzi syntetycznej gumy do żucia, bo jest to krótko mówiąc szkodliwy toksyczny syf, pełen nieobojętnych dla zdrowia chemikaliów (prym wiodą syntetyczne słodziki typu aspartam, acesulfam, syntetyczne aromaty i barwniki itd.).
Nawet gumy dla dzieci nie są od nich wolne!
Pożuć można naprawdę cokolwiek, listek mięty lub bazylii, ziarenka kopru włoskiego itd. Efekt przywrócenia prawidłowego pH w ustach dzięki wzmożonemu wydzielaniu śliny nastąpi, a przy tym nie niszczymy sobie zdrowia chemiczną gumą do żucia.
Mit 6. Potrzebujemy bardzo dużo białka, koniecznie z mięsa i nabiału – Białkomania to niezmiernie rozpowszechniona moda, nie ustępująca od niemal stu lat: to na początku XX w. uważano, że im więcej białka (szczególnie pochodzącego z martwych tkanek zwierzęcych) w diecie tym lepiej.
Mania opanowała wszystkich – od lekarzy i dietetyków aż po zwykłego Kowalskiego.
Nie ma chyba wegetarianina, który choć raz w życiu nie usłyszałby „Nie jesz mięsa (nabiału)? Serio? To skąd Ty czerpiesz białko?”
Mit o tym, że białka w roślinach nie ma jest idiotyzmem tak obezwładniająco popularnym, że zastanawia mnie skąd się to bierze.
Wracając myślami do czasów, gdy ja sama również należałam do grona osób o tym fakcie święcie przekonanych dochodzę do wniosku, że owe błędne przekonania wynosimy najpierw ze szkoły (należy bezwzględnie przestrzegać piramidy żywieniowej: dla białka jadamy mięsko, dla wapnia nabiał, a dla witamin warzywa, dlatego dieta musi być różnorodna czyli urozmaicona, słyszysz, baranie, u-roz-ma-i-co-na!), a potem niemal codziennie z miłą chęcią powtarzane są one ustami mediów: kobiecych czasopism, telewizji, radia i mainstreamowych portali internetowych z poradami dietetyków.
Tymczasem – patrz punkt numer 3: białko jest dosłownie wszędzie.
Mało tego – osoby dorosłe wcale nie potrzebują aż tyle białka ile nam się wmawia.
Gdy białka dostarczamy za dużo – organizm tak naprawdę nie wie co z nim robić i wariuje, nie nadążając produkować enzymów zdolnych do ich zmetabolizowania.
Wiele chorób cywilizacyjnych jest spowodowanych właśnie nadmiarem białka w organizmie.
Nadmiar białka grozi chorobami nerek, nowotworami, osteoporozą, cukrzycą typu 2 czy chorobą wieńcową. Czyli tymi wszystkimi chorobami, które dzisiaj są tak rozpowszechnione.
Jeszcze nigdy jednak dotąd w historii ludzkości dostęp do białka zwierzęcego nie był tak tani i powszechny. Mięso i nabiał (czyli białkowe bomby) są obecnie jadane 3 razy dziennie – na śniadanie, obiad i kolację.
No bo jak sobie wyobrazić choćby jeden posiłek BEZ BIAŁKA?!
No białko obowiązkowo musi być.
Albo spróbuj pójść do restauracji i zamówić coś bez mięsa lub nabiału – popatrzą się na Ciebie jak na wariata: jak można zamówić posiłek nie zawierający białka?
Nie uchodzi, białko jest o-bo-wiąz-ko-we!
Nikogo nie zastanawia, że taka np. krowa nie czerpie przecież białka z mięsa, tylko z zielonych roślin.
Albo takie niemowlęta, w ciągu roku potrajające swoją wagę potrzebują do wzrostu bardzo dużo białka jak najbardziej, a tymczasem mleko kobiece ma go raptem ok. 1,8% (dla porównania: sok z marchwi ok. 1,4%, w gotowanym ziemniaku czy płatkach owsianych mamy 1,8%) i jest to „jakimś cudem” wystarczające dla takiego szybko rosnącego niemowlaka.
Zjadający dużo białka dorosły człowiek rosnąć może co najwyżej… wszerz.
I tak najczęściej się dzieje.
Kończy się na tym, że otumaniony powszechnie panującą białkomanią obywatel dochodząc do emerytury jest najczęściej już postrzegany jako wrak społeczno-zdrowotny.
Hunzowie w tym wieku płodzą dzieci i zastanawiają się co będą porabiać przez kolejne 65 lat.
U nas w tym wieku obywatel choruje bo musi, oczekuje się tego wręcz od niego.
Jest już starym dziadem. Na Gwiazdkę może dostać co najwyżej Biovital albo ciepłe skarpetki.
Zdrowy i żwawy, sprawny fizycznie i psychicznie 65-latek, pełen młodzieńczych sił witalnych, mający pasje i zainteresowania oraz aktywne życie seksualne to nienormalna rzecz w tym naszym chorym społeczeństwie.
Masz jeść duuużo białka i to najlepiej 3 razy dziennie, przestrzegać człowieku piramidy żywieniowej i chorować, rozumiesz, baranie?
Chorować masz jak już zakończysz aktywność zawodową.
To nie wypada NIE chorować tak kompletnie na nic W TWOIM WIEKU!
Mit 7. Soki to samo zdrowie – Owszem, soki to faktycznie esencja zdrowia, ale… nie wszystkie soki. Bardzo ważny jest sposób w jaki sok powstał i co z nim dalej robiono.
Soki z kartonu będą mieć zawsze mniejsze wartości odżywcze niż wyciśnięty na świeżo sok zrobiony w domu (pod warunkiem, że jest to sok, a nie nic nie warty sokopodobny napój z kobylastym napisem „100% naturalny” na froncie kartonu).
Soki kupne są często rozwadniane, dosładzane i pasteryzowane, mają dodane regulatory kwasowości, czasem sztuczne słodziki, aromaty i barwniki.
Czasem są produkowane z koncentratu. Takie „soki” są bezużyteczne zdrowotnie.
Nie próbuj na takich sokach przeprowadzać oczyszczania organizmu, Twoje wysiłki spełzną bowiem na niczym.
Jeśli chcesz pić soki dające kopa i oczyszczające, to muszą być w takim razie PRAWDZIWE soki, czyli wyciskane na świeżo za pomocą wolnoobrotowej wyciskarki (ostatecznie może być sokowirówka, ale soki z niej są dużo gorszej jakości i mniej odżywcze).
Wyciskaj co w rękę wpadnie: warzywa, owoce, kiełki, młodą trawę pszeniczną itd. Najlepiej wypijać je w ciągu kilkunastu minut od wyciśnięcia, gdy procesy utleniania nie rozpoczęły swojej niszczycielskiej działalności.
Szklanka prawdziwego soku dziennie to niezbędne minimum dla ochrony zdrowia i witalności.
Mit 8. Jogurt to zdrowy pokarm – Jogurt to owszem zdrowy pokarm, ale nie każdy jogurt! Strzeż się jak ognia sklepowych „jogurtów owocowych”, są one najczęściej dosładzane cukrem lub sztucznym słodzikiem, często mają dodane sztuczne barwniki i aromaty ponieważ owocowa pulpa przemysłowa jest przetwarzana z gorszej jakości owoców.
Te truskawki jak malowane są jedynie na opakowaniu, nie oszukujmy się. Nie oczekuj po takim produkcie działania zdrowotnego.
Najlepszy jogurt to ten naturalny (biały), optymalnie jeśli zrobiony z surowego mleka samodzielnie w domu (za pomocą sprytnego urządzenia – jogurtownicy, ale można trzymać w ciepełku pracujący jogurt również zawinięty w gazety, ręczniki i kocyk).
Gdy już masz gotowy jogurt możesz szaleć smakowo: dodaj zmiksowane świeże owoce, rodzynki, wiórki, syrop karobowy, płatki musli i na co tylko masz ochotę.
Jogurt domowy można zrobić również z mleka roślinnego, np. migdałowego.
Warto też sięgać po kiszonki (ogórki, kapusta, oliwki itd.) częściej niż po jogurt: kiszonki działają na nasz układ pokarmowy w podobnie dobroczynny sposób jak jogurt, ale zamiast białek zwierzęcych zawierają dobroczynny błonnik.
Mit 9. Margaryna (olej roślinny) jest zdrowsza od masła – W sporze masła z margaryną lepiej zaufać krowom niż chemikom. Serio!
Jak nie patrzeć – masło jest tłuszczem pochodzenia naturalnego. Margaryna natomiast jest wymysłem nowoczesnego człowieka, który chciał Matkę Naturę naśladować, ale mu jak zwykle nie wyszło.
Syntetycznie otrzymany tłuszcz do pięt nie dorasta oryginałowi, musi mieć dodane barwniki i aromaty aby przypominać pierwowzór, mieć ładny kolorek i „maślany” smak.
Margaryna to nic innego jak uwodorniony ciekły tłuszcz roślinny, w którym molekuły kwasów tłuszczowych zostały zmuszone do zmiany konfiguracji (z naturalnej „–cis” na nienaturalną „–trans”) właśnie po to, by otrzymać postać stałą – czyli smarowną margarynę lub blok tłuszczu cukierniczego wykorzystywanego przy przemysłowej produkcji ciastek i herbatników.
Gdyby kupne ciasteczka były robione na prawdziwym masełku kosztowałyby fortunę, a tak są tanie i powszechnie można je za psie pieniądze zakupić i truć się nimi (tymi tłuszczami trans) swobodnie.
Podobnie jak margaryną, zachwalaną w reklamach jako zdrowa (!) alternatywa ponoć niezdrowego (!), bo zawierającego cholesterol masła.
Prawda jest taka, że masło (mowa o tym prawdziwym maśle, czyli pochodzącym od krów pasących się trawą) pomaga obniżać poziom „złego” cholesterolu, ponadto zawiera naturalne (a nie syntetyczne, dodane w procesie produkcyjnym) witaminy A, E, K2 i D oraz ważne i potrzebne minerały takie jak jod, chrom, cynk, miedź czy selen.
Badania przeprowadzone przez naukowców wskazują, że mężczyźni jedzący masło byli o połowę mniej narażeni na choroby serca niż jedzący margarynę (Nutrition Week 3/22/91, 21:12).
Strzeż się wszystkiego co zawiera tłuszcze trans: margaryny i wyroby wyprodukowane z jej użyciem, potrawy smażone i pieczone w temperaturze wyższej niż 160 stopni, oleje roślinne rafinowane nawet jeśli są „z pierwszego tłoczenia” (nota bene najbogatszym źródłem kwasów Omega-3 nie są wcale wbrew pozorom ryby czy olej rzepakowy, lecz olej lniany, nierafinowany, wyciskany na zimno).
Margaryny ponadto są pełne innych nienaturalnych substancji, przy ich produkcji wykorzystuje się mnóstwo chemikaliów (wybielacze, heksany, mono i di-glicerydy kwasów tłuszczowych, aromaty, barwniki, sztuczne witaminy, sterole, emulgatory i konserwanty).
Jednym słowem margaryna to jedzonko Frankensteina pochodzące z laboratorium. Nie karm tym swojego organizmu, który pochodzi od Matki Natury.
To nie skończy się dobrze, bo nie może.
Mit 10. Powinno się pić minimum 2 litry wody dziennie – Niech nikt Ci nie mówi ile wody dziennie powinieneś pić. Słuchaj zawsze swojego organizmu, obserwuj kolor moczu (nie powinien być niemal całkiem biały ani też ciemnożółty, lecz słomkowy) i przestań liczyć wypijane szklanki wody.
Inne zapotrzebowanie na wodę będziemy mieć w upalny dzień a inne w zimowy.
Nadmiar wody też może zabić! Ten stan nazywany jest zatruciem wodnym, podczas którego dochodzi do hyponatremii i rozwodnienia płynów ustrojowych.
Często występującym objawem jest nieustające pragnienie, którego dalsze picie wody nie jest w stanie ugasić.
Jak daleko może sięgać ludzka głupota pokazuje przypadek pewnej młodej dziewczyny w USA, Jennifer Strange, która wzięła udział w konkursie lokalnej stacji radiowej aby wygrać konsolę do gier. Miała co 15 minut wypić litr wody.
Po 2 godzinach i 8 litrach wypitej wody dziewczyna pożegnała się z życiem w wyniku zatrucia wodnego.
Nie pij wody gdy nie czujesz pragnienia, tylko po to aby wypełnić „dzienną normę”, ponadto wodę zawiera też nasze pożywienie, jeśli jadasz dużo surowych soczystych warzyw i owoców lub pijesz wyciskane z nich soki, to przy normalnej pogodzie odwodnienie Ci nie grozi i nie musisz wcale trzymać się sztywnej normy dodatkowych 2 litrów wody dziennie.
Równie dobrze będziesz mieć dobre samopoczucie przy ilości 1 litra czy 1,5l.
Powtórzę: nie warto słuchać się w tej materii żadnych guru, niech jedynym guru będzie tylko i wyłącznie Twój własny organizm.
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Kamila Wojciechowska napisał(a):
już mnie wystraszyłaś tym jogurtem, hehe… ja jestem na odstawieniu mleka, więc u mnie bardziej znajdzie sie w lodówce jogurt nat. czy kefir… a co z twarogiem? ja używam półtłustego i tłustego… jeśli chodzi o wodę, ciężko jest ją w normalnych warunkach przedobrzyć – chociaż nie nie możliwe… i uważam, że zwracanie uwagi na płyny to dobra rzecz, tylko że płyny to nie tylko woda. To zupy, soki, koktajle, a także spora część pożywienia (np. ogórki, czy arbuz zawierają tej wody bardzo dużo). No i herbaty (ale nie te odwadniające), ale np. owocowe (z prawdziwych owoców), niektóre ziołowe. Do tego jest też zagadnienie głodu. Ludzie często mylą pragnienie z głodem. I organizm sam prosi „daj mi pić”, a ludzie potrafią to zinterpetować na swój sposób czyli „jeść, jeść, jeść”. Dlatego moim zdaniem warto uczyć picia, ale mądrze. Nie trzeba hektolitrów płynów, ale nie można też zagłuszać pragnienia jedzeniem. A niestety z tym mamy do czynienia w dużej mierze. Dlatego propagujmy picie, ale bez przesady… ps1. chyba muszę sobie posadzić trawę pszeniczną – Twoja wina 😛 ps.2 wstawiam Twoje artykuły u siebie co jakiś czas i widzę, że ludzie się interesują, są też zdziwieni… tak więc podaję dalej Twoje wiadomości, może do kogoś trafią… ps3. zwrócono też uwagę na to, że owszem – jajek z chowu klatkowego nie kupujemy, ale niektóre z tzw. szczęśliwych kur są karmione paszami zawierającymi gmo, więc tak naprawdę powinniśmy nie kupować jajek od „szczęśliwych kur” a „kur eco”
Marlena napisał(a):
A mnie się zawsze wydawało, że kury szczęśliwe (z wolnego wybiegu) to takie łażące po podwórku i zjadające robaki i takie tam 🙂 Ja zawsze kupuję takie właśnie jajka (od gospodarza z pobliskiej wiochy), u niego te kurki sobie łażą i skubią co chcą, a dodatkowo ziarno od gospodarza dostają (zboże jakieś, ale nie pytałam jakie). Jajka bardzo zacne!
Kamila Wojciechowska napisał(a):
dlatego wzięłam „szczęśliwe kury” w cudzysłów, ponieważ sklepowe jajka „zerówki” mogą być z wolnego wybiegu, a nie wiem, czy pilnuje się je wtedy czym są karmione. Owszem jedzą trawkę, robaczki, ale czy są dokarmiane dodatkowo paszą – nie wiem. Chyba muszę poszukać. Ja akurat mam własne kury, więc wiem co jem, ale jak to jest z takimi sprzedawanymi w sklepach?
Lila napisał(a):
Kamila, jeśli postanowiłaś odstawić mleko, to zrób to samo z całym nabiałem. Jestem od 13 lat wegetarianką, ale dopiero od pół roku weganką i czuję różnicę w każdej komórce mojego ciała. Przypływ energii i sił witalnych jest niesamowity. Często przed takim krokiem powstrzymuje nas uzależnienie od serów i jogurtów, ale to szybko mija, bo w to miejsce uczysz się stosować inne znacznie zdrowsze i smaczniejsze potrawy. Wielki krok do weganizmu zrobiłam razem z córką i razem stworzyłyśmy najpierw stronkę na fb a potem, gdy doświadczyłyśmy ogromnej popularności naszych przepisów powstał blog Vege z Miłością, gdzie dzielimy się naszymi przepisami na zdrowe życie, a lody bez nabiału są dla nas hitem tego lata 🙂
Karolina napisał(a):
Witam i serdecznie dziękuję za tak cenne artykuły-oczy na świat się otwierają:)! Mam 2 pytania: Widziałam w sklepie ze zdrową żywnością mleko migdałowe w kartonie. Czy to dobry wybór, bo chyba też zostało poddane jakiemuś utrwaleniu i może straciło właściwości? I jeszcze pytanie odnośnie warzyw mrożonych- czy zachowują swoją zasadowość i cenne składniki bo nie wiem co jadać w zimie, chyba lepiej kupić polską mrożonkę niż np. holenderski chemiczny brokuł:) ? Pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Witaj, Karolino! Ja mam wstręt jeśli chodzi o żywność przetworzoną pochodzącą z kartoników, puszek itd. więc mleko migdałowe robię sobie w domu w parę minut. Świeże najlepsze 🙂 Co do warzyw to zawsze w miarę możności preferuję świeże ponad mrożone. Oprysk usuwam kąpielą w sodzie oczyszczonej. Oczywiście mrożę też co nieco sezonowego na zimę (np. maliny, jagody, bób, groszek itd), czasem skorzystam też z gotowej mieszanki warzyw mrożonych (awaryjnie), jednak ogólnie wtedy gdy jest możność wybrać świeże to takie właśnie wybieram.
Kamila Wojciechowska napisał(a):
odnośnie mleka, przechodząc teraz na wegetarianizm czytałam, że ciężko sobie dostarczyć witaminy B12, bo nie je się mięsa. Polecane więc są produkty typu mleko sojowe, ryżowe itp., które jest wzbogacone w tę witaminę… a w przypadku weganizmu podobno jeszcze lepiej wprowadzić suplementację… może wiesz w jakie produkty najlepiej się zaopatrywać, aby niedoprowadzić do niedoborów? a co do mrożonek, polecam samemu mrozić właśnie i na zimę będą idealne gdy brak świezych warzyw
Marlena napisał(a):
Warto pamiętać, że nasza wątroba magazynuje B12 i jej zapasy (3000 – 5000mcg) mogą spokojnie starczyć nawet na parę lat. To co niezużyte (nadmiar) zostaje wydalone, więc jaki sens się szprycować witaminą B12… Ja nie używam sztucznie witaminizowanych dziwactw ani żadnych suplementów, jem czasem ryby (najbogatsze źródło B12), czasem wpadnie jakieś jajko, odrobina sera, surowego mleka czy naturalny jogurt.
Klinika Szczęścia napisał(a):
Świetny artykuł! Bardzo jasny i rzeczowy. Tylko co do dietetyków… to wśród nich są naprawdę mądrzy ludzie, którzy znają już te wszystkie prawdy, a obecną piramidę żywieniową dawno wyrzucili do kosza 😉
Marlena napisał(a):
No i niech im Bozia w Euro za to wynagrodzi 😀 Takich właśnie nam potrzeba w dzisiejszych czasach.
Eliza Lenard napisał(a):
Kto płodzi dzieci w wieku 65 lat jest może zdrowy fizycznie, ale psychicznie już raczej nie. To po pierwsze. Po drugie może zacznijmy jeść korzonki, z za kilka lat okaże się, że są np. rakotwórcze i wrócimy do mięsa i mleka. Wszystko w granicach rozsądku. Fanatyzm jest wyjątkowo szkodliwy. Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Eliza jeden mamy mały problem, Houston: ci Hunzowie dożywają z lekkością ponad setuchnę. Lat oczywiście. A kobieta rodząca kolejne dziecko po piędziesiątce to normalka. Korzonki nie są nigdy rakotwórcze, tak czy inaczej Hunzowie ich nie spożywają jakoś masowo.
Adam napisał(a):
Marleno,
Oczywiście trudno nie zgodzić się z ogólnym przesłaniem Twojego tekstu, niemniej tak jak wspomniała Eliza fanatyzm jest szkodliwy. Ignorancja niestety występuje po obu stronach barykady w wojnie o zdrowe jedzenie. Po pierwsze Twój tekst sugeruje, że margaryna twardnieje w wyniku zmiany konformacji nienasyconych kwasów tłuszczowych z cis na trans. Jest to bzdura, margaryna twardnieje bo tłuszcze stają się nasycone, tłuszcze trans to produkt uboczny procesu (NB kwasy trans powstają również pod wpływem obróbki termicznej pożywienia). Po drugie mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych naturalnych nie są „chemikaliami”. W naszym przewodzie pokarmowym tłuszcze – triglicerydy – i tak są trawione do mono-, diglicerydów i wolnych kwasów tłuszczowych. Po trzecie ślepa wiara, że ludzie sami mogą się „uzdrawiać” z chorób cywilizacyjnych jest wyrazem naiwności. Jestem zdania, że większość Twoich „zaleceń” tworzy fantastyczną profilaktykę i pomoże w terapii, ale nie wmawiajmy ludziom, że wystarczy przejść na zdrowszą dietę, żeby cofnąć chorobę, na którą się pracowało przez 20 czy 30 lat! Wreszcie twierdzenie, że to co naturalne nie może być szkodliwe jest idiotyczne. Napisałaś, że korzonki nie są nigdy rakotwórcze. Otóż są. Na przykład korzeń żywokostu – Symphytum officinale zawiera rakotwórcze alkaloidy pirolizydynowe.
Marlena napisał(a):
Witaj, Adamie! Nie jest ważne czemu margaryna twardnieje, czy ma to naprawdę takie znaczenie? Zawiera szkodliwe substancje, jest wytworem przemysłowym i sztucznym i nie pomoże Święty Boże. Nie wkładamy takich produktów do ciała jeśli chcemy być długoterminowo zdrowi i koniec. Podobnie jak produktów smażonych czy pieczonych w wysokiej temperaturze (o czym również w artykule wspomniałam). Mono- i diglicerydy, które produkuje moje własne ciało to nie są te same dodawane w fabryce margaryny. Te drugie są otrzymywane syntetycznie. O uzdrawianiu dietą z całym szacunkiem mam od Ciebie większą wiedzę, ponieważ doświadczyłam tego na własnej osobie, żeby była jasność. Nie prowadzę portalu dla nawiedzonych szamanów, lecz opisuję na moim blogu FAKTY w oparciu o własne doświadczenia. A fakty są takie, że jestem w znakomitej formie zdrowotnej, nieporównywalnie lepszej niż wtedy gdy żywiłam się tym co jedzą tzw. „wszyscy”.
Lila napisał(a):
Ludzie mogą się uzdrawiać z chorób cywilizacyjnych i to jest fakt, sama jestem tego przykładem, a znam też wiele innych osób, które ozdrowiały dzięki zmianie sposobu odżywiania i dzięki stosowaniu naturalnych metod. Co więcej uważam, że to jest jedyna skuteczna metoda uwolnienia się od chorób 🙂 Na pewno nie jest dobrą metodą to, co oferują firmy farmaceutyczne.
Oczywiście jest w naturze wiele roślin trujących lub szkodliwych, ale albo trzeba się na tym znać, albo sięgnąć po porady zielarza. Akurat żywokost jest rośliną, która pomaga przy złamaniach, zwichnięciach i bardzo przyspiesza gojenie się tkanki kostnej, do tego stopnia, że w niektórych przypadkach może zastąpić gips albo skrócić czas jego zastosowania.
stop nwo napisał(a):
Jeszcze jeden supermit to rzekoma wyższosc zdrowotna aspartamu/aminosweet nad cukrem. Tak jakby jedno mialo byc lepsze od drugiego, choc w rzeczywistosci oba grzyba karmią.
A co na stawy polecacie, żeby zgrzytać przestały? Że usunąć gluten przede wszystkim to wiem. Co jeszcze? Pozdro!
Marlena napisał(a):
Mnie kiedyś bardzo skrzypiały kolana. Teraz nie mam już z tym problemu. Może po prostu spróbuj odkwasić i oczyścić organizm?
Ela napisał(a):
Mi znajomy lekarz polecił pić chlorek magnezu i smarować stawy kremem z zawartością Palmitynianu retinolu.
Tak więc zaczęłam robić własny kremik i po dwóch miesiącach widzę znaczną poprawę.
Marlena napisał(a):
Elu, chlorek magnezu sześciowodny jest także znakomity do moczenia stóp oraz używania jako bardzo skuteczny, tani, całkowicie naturalny i jednocześnie zdrowotny dezodorant. Przepis tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-tanio-i-skutecznie-uzupelnic-w-organizmie-magnez-robiac-z-niego-dezodorant-za-2-zl/
Lila napisał(a):
Polecam przejść na dietę wegańską i wtedy stopniowo różne dolegliwości mijają. Ostatnio zauważyłam u siebie znaczną poprawę wzroku, ze zdziwieniem obserwowałam szczegóły bardzo oddalonych przedmiotów. A jeśli chodzi o stawy, to z 10 lat temu miałam jeszcze gorzej, bo gdy dłużej siedziałam to miałam potem problemy ze wstaniem, odczuwałam silny ból w stawach kolanowych i wszystko minęło bez żadnego leczenia.
stop nwo napisał(a):
Same z siebie kolana nie przestaly skrzypić, coś musiałaś zdziałać 🙂 Zakwaszony nie jestem, oczyszczanie stosuję.
Marlena napisał(a):
Ano same z siebie nie, dużo grzeszyłam w starym życiu 🙂 I nie wiem co takiego konkretnie zrobiłam, że się zregenerowały. Oczyszczanie i odkwaszanie było, menu w przeważającej mierze witariańskie, codziennie wyciskane soki itp. Czyli całokształt pewnikiem zadziałał. A że nie skrzypią to zauważyłam całkiem niedawno, z synkiem ćwiczyliśmy gimnastykę, konkretnie „rowerek” i odbyło się to u mnie całkowicie bezgłośnie, co wprawiło mnie w osłupienie (ale takie miłe). Potem zweryfikowałam ten fakt wchodząc w te i nazad parę razy po schodach (zawsze kolana moje przy takiej czynności chrupały jak stare bułki) i zero dawnych dźwięków. Jupila!
stop nwo napisał(a):
No proszę, czyli witarianizm dał efekty. A teraz masz taką samą dietę, czy bardziej urozmaiconą?
Marlena napisał(a):
Podczas oczyszczania wyłączyłam wszelkie tłuszcze i białka zwierzęce. Teraz mam już pełne menu – podstawa to świeże owoce i warzywa, orzechy, nasiona, kiełki, kiszonki, soki wyciskane, czasem warzywa na parze lub brązowy ryż, okazjonalnie i sporadycznie surowe mleko, jogurt, masło, jajko oraz domowy chleb na zakwasie. Do picia woda, herbaty ziołowe, Yerba Mate, zielona, biała, roiboos, domowe lemoniady. Tłuszcze nierafinowane (oleje kokosowy, lniany, oliwa z oliwek). Ogólnie dużo na surowo (ok. 80%-90%, zimą nieco mniej bo organizm sam woła o ciepłe), jak najmniej przetworzone, jak najwięcej alkalizującego. Wszystko okraszone pogodą ducha i radością z życia! 😀
stop nwo napisał(a):
Podoba mi się Twój praktyczny przykład bez udziwniania: dieta powinna być prosta, praktyczna i przyjemna, nie przekombinowana. Świetnie, że podałaś sposób na oczyszczanie surowizny octem i wodą o odpowiednim Ph. Do tej pory używałem octu jedynie do płukania warzyw i owoców z możliwych pasożytów, zwłaszcza przywr, które trudno zmyć normalnymi sposobami .
Edyta napisał(a):
Nie neguję tu niczego, interesuję się ostatnio zdrowym odżywianiem, dietą warzywno-owocową i jestem na dobrej drodze do zmian; natomiast z ciekawości i niewiedzy chciałabym rozwinąć temat białka, bo nie mogę nigdzie znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania: czy bez typowego białka (pomijam już mięso i nabiał, mam na myśli rośliny strączkowe) też można funkcjonować? Jak to jest u witarian? To co w warzywach i orzechach wystarczy? Czy jeśli dodatkowo biegam lub ćwiczę na siłowni, nie potrzebuję go więcej?
ps. świetna strona
Marlena napisał(a):
Witaj, Edyto! Nie ma białka typowego i nietypowego. Białko jest białko, koniec i kropka – innego Bozia nie wymyśliła. Produkty roślinne różnią się pomiędzy sobą zawartością poszczególnych aminokwasów, dlatego należy je jadać rozmaite, wszystkie jakie nam w rękę wpadną (co nie jest trudne, zważywszy iż rodzajów jadalnych zwierząt jest zaledwie kilka, a rodzajów jadalnych warzyw i owoców pierdyliardy), a problemów z białkiem żadnych nie będzie. Białko tak naprawdę jest wszędzie, w każdej żywej rzeczy, wszystko co żyje składa się z białka. Witarianie również jadają strączkowe ale oni je kiełkują zamiast gotować. Czyli spożywają całe ziarenko razem z kiełkiem i w ten sposób cenne białka nie ulegają denaturacji (białka jak wiadomo są bardzo wrażliwe na temperaturę), lecz zachowują swoją aktywność biologiczną. Jeśli biegasz/ćwiczysz to pewnie będziesz potrzebować nieco więcej białka i generalnie kalorii, niż osoba prowadząca siedzący tryb życia.
Bartek napisał(a):
Świetna strona i ciekawe treści ale sporo jest tu nieścisłości i zwyczajnych nadużyć na potrzeby potwierdzenia swoich tez… To mój pierwszy komentarz więc nadmienię że jestem dużym fanem zdrowego odżywiania i aktywnego trybu życia ale staję się fanatyczny jeśli widzę nieprawdę albo niedomówienie…
Piszesz „jadalnych zwierząt jest zaledwie kilka”, czyżby? Ja rozumiem, że żyjemy w Polsce gdzie dostępność produktów żywnościowych jest ograniczona ale żeby tylko na tej podstawie pisać, że źródeł białka zwierzęcego jest kilka!? Ja rozumiem że wojna i komunizm zrobiły swoje i skutecznie ulotniły bogactwo polskiej kuchni ale żeby aż tak?? Samego drobiu mimo wszystko dostępnego w Polsce jest kilka rodzajów, tak samo ryb. Rozumiem, że nie trzeba pałać miłością do krowy czy świni ale zapewniam, że jest się czym żywić jeśli ktoś chce lub lubi.
Swoją drogą to jak można napisać, że „Aminokwasy są generalnie wszędzie. Główka sałaty ma tyle białka co porcja kurczaka, jak podaje Victoria Boutenko, mistrzyni zielonych koktajli.”
W 100g sałaty jest ok 1,5g białka a w 100g piersi kurczaka ok 20g, 100g uda z kurczaka ok 17g białka.
Ktoś wcześniej prosił o źródła do mitów żywieniowych. Również widzę zasadność ich podania do wiadomości bo jak na razie artykuł jest jedynie ciekawy acz nic nie wnoszący.
Marlena napisał(a):
Kilka to jest mniej niż dziesięć. To co masz w sklepach to wołowina, wieprzowina, kurczak, indyk, kaczka, gęś, królik, cielęcina. Cztery pierwsze wszędzie a pozostałe jak się trafi. Ryby to inna bajka i nie mieszajmy tu ryb, owoców morza i innych stawonogów. O główkę sałaty i porcję kurczaka wyślij zapytanie do Victorii Boutenko, to ona badała te sałaty i kurczaki https://www.facebook.com/victoriaboutenko 😉 Jeśli już o niedomówieniach… sałata sałacie nie równa, inny skład ma lodowa, inny rzymska a jeszcze inny jarmuż. Więc może podasz źródło o jaką sałatę chodzi z tym 1,5 g?
Bartek napisał(a):
No tak! Najłatwiej użyć czyjegoś tekstu zapewne wyrwanego z kontekstu dla potwierdzenia własnych tez a później ciekawskich odsyłać do samodzielnego odszukania o co tak naprawdę chodziło z sałatą i kurczakiem.
Dobry tekst od przeciętnego różni właśnie wnikliwość i staranność a tu jej brak. Dobrego badacza od słabego różni też to, że pierwszy w przypadku popełnienia „klopsa” potrafi się przyznać do błędu a drugi brnie w zaparte…
Mimo wszystko pozdrawiam z serdecznością.
Marlena napisał(a):
Bartku, ja nie jestem badaczem, a twierdzenie Victorii Boutenko zamieściłam jako ciekawostkę. To jest blog, a nie portal popularnonaukowy, nie musisz mi wierzyć, idź i zweryfikuj informacje jeśli tak Tobie na tym zależy. Jeśli twierdzenie jest błędne, to jest to ewentualny błąd p. Boutenko a nie mój 🙂 Pozdrawiam serdecznie wzajemnie!
MagdaLena napisał(a):
Witam,
śledzę Akademię od dłuższego czasu i z wieloma poglądami się zgadza, ale muszę poprzeć przedmówców, którzy prosili o źródła stawianych hipotez nt. białka. Sprawdziłam zawartość białka sałaty w kilku zestawieniach wartości odżywczych i tak na 100 g: jarmuż – 1,9 g białka, sałata karbowana – 1,4 g, sałata rzymska 1,2 g, sałata lodowa – 1,4 g. Jeśli chodzi o główkę sałaty to lodowa ma ok. 400 g, co daje nam 5,6 g białka. Co nijak ma się do zawartości białka w wymienianej tu już kurzej piersi. Z tego wynika, że należałoby zjeść 3,5 główki sałaty lodowej żeby dostarczyć 20 g białka… Powodzenia 🙂 Poza tym nigdzie nie słyszałam żeby ktoś mówił, że w warzywach nie ma białka. Jest i zawsze o tym mówili, ale nie występuje w formie pełnowartościowej, czyli nie zawiera kompletu wszystkich aminokwasów i dlatego trzeba jeść różne rodzaje roślinnego białka, żeby sobie dostarczyć wszystkie 23 aminokwasy.
Niestety nie mogę potwierdzić istnienia mitu o braku białka w roślinach, bo to właśnie tutaj się pierwszy raz z tym spotkałam.
Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Magdo, źródłem tego twierdzenia jest Victoria Boutenko, co napisałam w artykule. Nie wiem jaką część kurczaka badała, jaką sałatę, jak duża była główka, jak duża była „porcja” kurczaka (może nie pierś? może to nie było 100g?). Jej stwierdzenie przytoczyłam w artykule jako ciekawostkę, a nie po to byśmy teraz się spierali czy to jest prawda czy nie. I zapewniam Cię, że jest wiele osób zdziwionych, że warzywa i owoce TEŻ mają białko. Ogólnie przekonanie jest takie, że warzywa i owoce zjadamy dla witaminek, ale nie dla białka, bo dla białka należy jeść mięso. Zrób sondę wśród znajomych jak nie wierzysz: „z jakiego powodu jemy warzywa i owoce?”, a potem zapytaj „a co należy jeść dla białka?” 😉 A jak już nawet co poniektórzy wiedzą, że białko jakieś tam jest, to jest ono pogardliwie oceniane jako „gorsze”. Albo właśnie „niepełnowartościowe”, co zawsze mnie szalenie śmieszy, ponieważ warzyw i owoców jest taka obfitość, że doprawdy nie sposób nie dostarczyć sobie kompletu aminokwasów 😀 Nie wspomnę o bogactwie innych cennych substancji: antyoksydantach, kwasach Omega-3, minerałach. Mięso to po prostu przereklamowany, zatoksyczniający nas żywieniowy chłam tak naprawdę, w dodatku uzależniający – to dlatego tak zaciekle ludzie bronią mitu o konieczności jego codziennego spożywania, ja sama go kiedyś broniłam bo takie przekonania miałam wdrukowane w mój umysł począwszy od szkoły, informacji nabytych od mamy i taty oraz z gazet i TV, poza tym wszyscy jedzą mięso (ew. nabiał) 3 razy dziennie więc wydawało mi się, że to jest faktycznie niezbędne i bardzo korzystne zdrowotnie, nie miałam też pojęcia o jego uzależniającym działaniu dopóki nie podjęłam świadomej próby odstawienia go i obserwowania co się wtedy dzieje. Teraz już nikt nie będzie mi wciskał kitów 😀 że mięso jest zdrowe, cenne, potrzebne, niezbędne, konieczne itd. Nic co uzależnia NIE jest dla ludzkiego organizmu tak naprawdę ZDROWE. Zawsze pokaże swoją drugą twarz prędzej czy później. Jesteśmy w stanie być zdrowi i żyć długo bez mięsa (a także krowiego nabiału czy pieczywa), lecz bez warzyw i owoców nie. Tak natura to wymyśliła. Witaminę C z warzyw musisz dostarczać codziennie. Witaminę B12 z mięsa ludzka wątroba magazynuje. Natura nie jest głupia, tylko trzeba rozumieć język jakim do nas przemawia.
Ponadto zwróćmy uwagę: mięsa raczej na surowo nie spożywa się, białka pod wpływem temperatury ścinają się, ulegają denaturacji, to samo zresztą dotyczy warzyw i owoców. Chcesz mieć aminokwasy w oryginale – jedz nieprzetworzone jak Bozia stworzyła. To samo z rybami: co z tego, że zawierają Omega-3 (nota bene o wiele mniej niż siemię lniane czy chia), skoro te pod wpływem obróbki termicznej giną? Nie jesteśmy Japończykami jadającymi ryby na surowo.
Bartek napisał(a):
Akurat zdziwienie ludzi, że warzywa mają białko mnie osobiście nie dziwi. W końcu w szkole tego nie uczą… Człowiek wychodzi po podstawówce i/lub liceum/technikum jako „dorosły” a nie potrafi sobie w tej dorosłości radzić. Po matematyce jest biegły w równaniach z dwiema niewiadomymi a nie potrafi sobie policzyć raty kredytu, po polskim nie potrafi sklecić cv i listu motywacyjnego a po biologii nawet nie wie jak się zdrowo odżywiać… Dość dygresji.
Przechodząc do rzeczy to ludzie słusznie uważają warzywne białko za niepełnowartościowe bo takie ono właśnie jest! A wszystko widać tu w tabeli:
https://akademiawitalnosci.pl/mit-diety-zbilansowanej-czyli-uzaleznieni-od-jedzenia/
swoją drogą to co przedstawiają wartości w tabelce to na pewno nie ilość poszczególnych aminokwasów na 100g każdego produktu??? jednostki jakby się nie zgadzają…
Po pierwsze aminokwasy są podstawowym budulcem organizmu człowieka. Po drugie występuje kilka podziałów aminokwasów a jednym z nich jest podział na egzogenne (niezbędne – czyli takie ktore nalezy dostrczyć do organizmu) oraz endogenne (które orgaznim może sam wyprodukować). Po trzecie aminokwasów w ciele ludzkim jest ponad 20 i występują w różnych proporcjach. Każdy produkt spożywczy (mięso, warzywa) dostarcza nie tylko różną wartość białka ale różne jego rodzaje (mam tu na myśli aminokwasy). Ile kilogramów warzyw dziennie należalo by jeść i jak je bilansować żeby zastąpić mięso? Po czwarte każdy produkt spożywczy charakteryzuje się inna wchłanialnością/przyswajalnością nie tylko białka przez organizm ludzki ale również innych wartości odżywczych. [jako ciekawostkę napiszę że wchłanialność żelaza z mięsa jest zdecydowanie większa od wchłanialności tego samego pierwiastka z warzyw]. Po piąte i ostatnie w przypadku nie dostarczania odpowiednich ilości aminokwasow do organizmu, w zależności od trybu życia i aktywności ruchowej, zostaje zachwiana równowaga między procesami anabolizmu i katabolizmu.
W przypadku osób bardzo aktywnych może być to niebezpieczne. Sprawdziłem to na sobie i nie polecam!
PS. Japończykami nie jesteśmy. Jesteśmy Polakami i mamy swoje sushi… Tatar spożywa się na surowo 🙂 Jem go regularnie i nie padam. Również robię sobie dni tylko z warzywami i również nie padam a wręcz czuję się super. Ale nie nawołuję do nienawiści względem mięsa bo wiem że każdy z nas jest inny i potrzebuje innego „paliwa” w zależności do potrzeb jego wykorzystywania i możliwości własnego „silnika”.
Marlena napisał(a):
Nie chodzi o jakąś „nienawiść” do mięsa, jednak o świadomość, iż to co my nazywamy „mięsem” jest to tkanka ongiś czegoś żywego, a teraz wkładasz to do swojego ciała pozbawione życia (procesy degeneracji białek mają miejsce już w kilka minut po ustaniu krążenia, podobnie jak u ludzi – zaczynają powstawać wtedy substancje takie jak kadaweryna, putrescyna itd., co jest raczej niezbyt apetyczne, ale to właśnie razem z „mięsem” spożywamy). Pomijam, że to żywe coś miało oczy, zmysły, odczucia, mamę i tatę. Pomijam też, że piąte przykazanie składa się TYLKO z dwóch słów, czy tak ciężko jest zrozumieć 2 (słownie: dwa) słowa? Ośmielam się podchodzić w tym momencie może i zbyt filozoficznie do sprawy, choć i ten aspekt mnie porusza – od czasu gdy jestem świadoma tego czym „mięso” tak naprawdę jest i czuję (i mam tego pełną świadomość) czym ono przedtem było.
Pod kątem wartości dla naszego ciała tego co nazywamy „mięsem” a co jest, nie oszukujmy się, również ciałem (cudzym), ale już martwym – wybacz, ale obrzydza mnie (tak, mnie, byłego zatwardziałego mięsożercę, LOL) sama myśl teraz aby wziąć to do ust i pozwolić dostać się do mojego wnętrza. Patrząc na ładnie owinięte folią tacki w dziale mięsnym mało ludzi się nad tym zastanawia. Są uzależnieni fizycznie od jedzenia tego jak też i uwarunkowani społecznie. Nie mają pojęcia co ich mięso jadło (np. przemysłowe pasze, hormony i antybiotyki zamiast zielonej trawki), w jakich warunkach żyło (np. obora bez okien zamiast słoneczne pastwisko), ile adrenaliny się pojawiło w ciele „mięsa” gdy już czuło że ma umrzeć i zostać „mięsem” (te hormony strachu raczej nie wyparowały, obawiam się, że my to zjadamy razem z „mięsem”). Kiedyś też mało mnie to interesowało, lubię to jem, smakuje mi, uwielbiam to i dlaczego mam sobie tej przyjemności odmawiać, prawda? Tym bardziej, że takie zdrowe, za jednym zasiadem komplecik aminokwasów, no samo zdrówko i mnóstwo korzyści, a do tego ten uwodzący smak (teraz rozumiem, że to smak przypraw był jedynie).
W zerwanym jabłku czy gruszce nadal toczy się życie: gdy gruszkę zakopiesz w ziemi z jej nasion może wyrosnąć nowe życie, nowe drzewo, wyda nowe owoce. Spróbuj zakopać tak kawałek „mięsa”. Ono zgnije. A jak myślisz co robi w Twoim wnętrzu? Odnośnie tego ile warzyw jesteśmy w stanie zjeść to powiem Ci, że bardzo dużo. Pacjenci w klinice Gersona dostają co godzinę świeżo wyciskany sok (marchew, sok zielony lub marchew z jabłkiem), razem 13 soków plus normalne (wegańskie beztłuszczowe) posiłki. Nie chodzą głodni, ich system jest zalewany co godzina odżywczymi enzymami, minerałami i witaminami. Dlatego zdrowieją. Choćby człowiek pękł tyle warzyw nie przemieli własną wyciskarką (szczęką). Pijąc soki może to wszystko wchłonąć. Czy ci pacjenci, nad którymi tradycyjna medycyna rozłożyła ręce wracaliby do zdrowia gdyby zamiast soków dostawali 13 porcji „mięsa”? A może chleba, makaronu lub żółtego sera? Ośmielam się wątpić. Żaden z tych pokarmów tego nie zrobi – nie pozwoli odzyskać utraconego zdrowia ludziom, którzy spożywając martwe jedzenie doprowadzili swój organizm do upadku. Jeśli „mięso” jest czymś co nie tylko fizycznie uzależnia ale też i nie jest w stanie przywracać zdrowia, to jest to żywnościowy śmieć, czyli tak naprawdę substancja rekreacyjna, do takich samych zaliczam cukier, alkohol, kawę, krowie mleko, pieczywo i wszystkie inne uzależniaczo-pobudzaczo-zapychacze. Prawdziwe jedzenie jest żywe. Odżywia ale nie uzależnia.
Bartek napisał(a):
5 przykazanie jest dla wąskiego grona osób w tym kraju i nie wydaje mi się żeby działało jako argument, tym bardziej że w tej religii, do której wzmiankujesz, składa się raczej krwawe ofiary [baranki] a gardzi ołtarzem z kwiatów i owoców [Kain i Abel]. Tak na marginesie to po raz kolejny używasz wąsko wyselekcjonowanych argumentów do potwierdzania swoich tez. Jak widać elementy religii rzymsko-katolickiej się tu nie przydadzą. Ale nie jestem tu po to żeby krzewić wiarę w mięso 😉 albo dopuszczać do zaognionych dyskusji.
Mi również, tak jak i Tobie leży na sercu zdrowe odżywianie. Nie odpowiada mi spożywanie mięsa drobiowego napakowanego hormonami i kreatyną. Wołowiny skażonej hormonami stresu przez niepoprawny ubój. Ale nie możemy w tym miejscu stosować uproszczeń, których tu dużo a uważam tę stronę za pożyteczną! i pokazywać mięso tylko w negatywnym kontekście a owoce i warzywa w pozytywnym. Bo tak jak istnieje niezdrowe mięso tak samo istnieją niezdrowe warzywa i owoce ze względu na podobną nieumiejętność. Nieumiejętność w uprawie! Szczególnie w doborze sposobów nawożenia i opryskiwania do prowadzonej uprawy oraz co ważniejsze w przestrzeganiu odpowiednich terminów do tego przeznaczonych.
Bo tak jak mięso mięsu nierówne tak samo jest z owocami. Prosty przykład, marchewka. Nic w niej złego nie ma, a córka mojej koleżanki po zjedzeniu świeżej marchewki dostawała palenia w gardle i wysypki na szyi [niestety nie znam źródła zakupu].
Myślisz, że taki sok, z takiej marchewki! można by podawać pacjentom 13 razy dziennie???
Sugerujesz, że mięso zakopane czy zjedzone gnije. W żołądku niestety dochodzi do takich procesów. Ale mięso nie jest tu głównym winowajcą!!! To nieumiejętność odżywiania się jest! I nadmierne spożycie węglowodanów! To one właśnie przyczyniają się do powstawania problemow trawiennych. I jeśli już prowadzi się krucjatę uświadamiającą to powinno bić się na alarm w tym miejscu.
Sugerujesz że nie dałoby się fizycznie jeść 13 posiłków mięsnych… Zapewniam Cię, że dałoby się o ile te porcje mięsne miałyby taki sam ładunek energetyczny co te porcje soczków. Czyli niewielkie. Bo co do tego, że wartości odżywcze warzyw są inne niż mięsa to się zgadzamy? 100g sałaty to co innego niż 100g kurczaka?
Zeby nie być gołosłownym to mogę Państwu pokazać okaz zdrowia, który przez ostatnie pół roku odżywiał się codziennie co 1.5 godziny (tak, co 90 minut!) posiłkami stworzonymi głównie z mięsa i warzyw i co więcej… czlowiek ten jest okazem siły i zdrowia! Możliwe że porcji nie było aż 13 a jedynie 8-10 ale w przypadku odpowiedniego skalowania można by było ten efekt osiągnąć przy odpowiednim też nakładzie czasu. Swoją drogą proszę mi wskazać chociaż jedną osobę która ma czas na sporządzenie sobie chociaż 5 soczków świeżo wyciskanych w ciągu dnia. To chyba możliwe w warunkach klinicznych, wczasowych albo sanatoryjnych…
Co do stwierdzenia, że mięso to żywieniowy śmieć nie będę się odnosił bo jest to tylko i wyłącznie Twoja opinia, do ktorej masz prawo.
Tak jak napisałem, istnieje niestety (przez produkcję masową i agrokulturę) zarówno śmieciowe mięso, warzywa oraz owoce i to właśnie z tym trzeba walczyć. Ze śmieciową produkcją żywności a nie z mięsem w samym sobie.
PS. Jeśli ktoś jest bardzo zainteresowany i chciałby zamienić z „mięsnym” kolegą kilka słów to nie trzeba jechać do żadnej kliniki, można go spotkać w Warszawie po uprzednim kontakcie ze mną. Pragnę nadmienić, że teraz jeden z ochotników prowadzi test żywieniowy w oparciu o same warzywa, owoce i orzechy + nasiona a za pół roku będziemy mogli mowić o efektach. Przy czym obaj są sportowcami i głównie w odniesieniu do sportu i bardzo dużej aktywności sprawdzamy te dwa podejścia żywieniowe.
Marlena napisał(a):
Bartku, w religii rzymsko-katolickiej to jest akurat piąte przykazanie, w innej może być pięćdziesiąte siódme, tak naprawdę to nie jest kwestia religii tylko ŚWIADOMOŚCI. To co jest Życiem po prostu nim JEST, a to co jest trupem po prostu NIE JEST Życiem. Fenomen diet typu Paleo (tylko mięso i warzywa) polega na odstawieniu przetworzonych śmieci i zapychaczy. Oczywiście, że jakość każdego pożywienia bardzo się liczy, cały czas o tym piszę i na to uczulam. U Gersona marchewka pochodzi z upraw tradycyjnych czyli organicznych (kompost itd.), nie z tych pędzonych chemią, po co ta dyskusja? Nie napisałam że NIE DA SIĘ zjeść 13 porcji mięsa, lecz czytaj co napisałam: „Czy ci pacjenci, nad którymi tradycyjna medycyna rozłożyła ręce wracaliby do zdrowia gdyby zamiast soków dostawali 13 porcji „mięsa”?” A soki ja wyciskam codziennie i moja wyciskarka radzi sobie z tym w kilka minut. Masz jakiś problem z tym?
MichAska napisał(a):
Warzywa i owoce spożywamy nie po to, żeby uzupełnić białka, ale dlatego że zawierają „dobre” węglowodany, odkwaszają organizm, dostarczają żelaza i wielu innych cennych składników odżywczych, ale na pewno nie są głównym źródłem białka.
Nie mam nic do diety wegetariańskiej czy wegańskiej i z jednym się bardzo zgodzę – trzeba słuchać swojego organizmu (tylko tego też trzeba się nauczyć). Ale bzdurą jest, że dieta wegańska jest cudowna i dobra dla każdego. Nie wiem jakie masz wykształcenie i naprawdę nie potrzebuję tego wiedzieć, ale takie przeświadczenie naprawdę boli. Jeśli mam aktywną pracę i 4 razy w tygodniu bardzo intensywny trening funkcyjny (siłowo – spalający, dodatkowo poprawiający sprawność i elastyczność) to gdybym chciała odżywiać się tak jak proponujesz – to albo bym już padła z wycieńczenia albo musiałabym nie odchodzić od miski z sałatą, żeby zapewnić sobie wystarczającą ilość białka. Jeśli jest tu jeszcze ktoś poza zaciętymi wegetarianami – pamiętajcie, że nie ma jednej uniwersalnej diety dla każdego, dieta zależy od stanu zdrowia (zakwaszenie organizmu, równowaga tkanek tłuszczowej i mięśniowej, zawartość wapnia, witamin itd), od trybu pracy, trybu życia, wysiłku fizycznego, ilości snu… a nawet od tego jak często widujemy się z przyjaciółmi i naprawdę od wielu czynników, które są dla każdego indywidualne.
Marlena napisał(a):
Witaj, MichAska! Nie potrzeba mieć specyficznego ukierunkowanego wykształcenia aby na własnym blogu zamieścić swoje osobiste przemyślenia dotyczące mitów wbijanych nam od dzieciństwa do głowy. 😉 Jednym z nich jest ten, że dla białka należy jeść martwe tkanki innych stworzeń, co NIE jest prawdą. Sama byłam ofiarą tego mitu i trzymałam się go pazurami dopóki nie odkryłam prawdziwej tego przyczyny: mięso i nabiał uzależniają. Podobnie jak robi to pieczywo. Oraz cukier i papierosy (te uzależniacze też pojawiły się w moim życiu). Jeśli nie wierzysz spróbuj odstawić na parę dni te produkty i sprawdź jakie sygnały podczas abstynencji będzie wysyłać Twoje ciało. Ja to zrobiłam (z ciekawości, nie dlatego, że jestem jakąś tam wojującą weganką) i byłam naprawdę ostro wstrząśnięta, to był hardcore! Jeszcze jeden wniosek jaki wyciągnęłam z tego doświadczenia był następujący: po przeżyciu wszystkich objawów odstawiennych i kryzysów ozdrowieńczych poziom mojej energii oraz jasności umysłu wystrzelił nagle w górę, jeszcze nigdy przedtem nie czułam się tak fantastycznie! I taki jest powód dla którego nie wrócę do poprzedniego stylu życia: nigdy więcej nie chcę się czuć jak przedtem. Kto tego nie przeżył ten nie wie tak naprawdę jak wygląda prawdziwe uczucie dobrostanu. Dlatego zanim ktokolwiek wyda wyrok na ten temat, niech przetestuje na własnej skórze. Inaczej nie ma się po prostu skali porównawczej. I zdziwiłabyś się ilu jest sportowców-wegan i jakie wyniki osiągają (szczególnie witarianie, np. Serena Williams w tenisie). Wpisz w wyszukiwarkę raw vegan athletes.
MichAska napisał(a):
Chyba za bardzo polegasz na tym, co można wyczytać w internecie! Owszem nie musisz mieć ukierunkowanego wykształcenia aby mieć własne zdanie, ale żeby przekonywać ludzi do tego, że „moja racja jest mojsza niż twojsza” wypadałoby mieć chociaż jakieś podstawy. Wychodzisz z założenia, że na sobie nie przetestowałam innych diet – otóż nie! Przetestowałam przeróżne sposoby odżywiania i tak jak w poprzednim komentarzu napisałam – nauczyłam się słuchać swojego organizmu.
To, że produkty pochodzenia zwierzęcego są źródłem białka to nie jest mit, ale fakt, który nawet nie jest trudny do udowodnienia. To, że Tobie odpowiadają inne źródła białka to już jest inna kwestia, ale nie staraj się wmawiać nieświadomym ludziom, że mięso jest złe i be i w ogóle i białko zawarte w mięsie jest fuj. Bo to nie jest prawda.
Twoje teksty są mocno nacechowane niechęcią do mięsa i przez to tracą na wartości merytorycznej.
To jest właśnie ból internetu – każdy może napisać co chce w taki sposób, że nieświadomi ślepo w to wierzą (i nie mówię tutaj głównie o Twoim blogu, ale o wielu innych).
Aaa jeśli za dobry przykład podajesz Serenę Williams, to nie wiem czy jej luźne, oblane celulitem ciało zachęciłoby mnie do przejścia na tę dietę.
Najważniejsze, że jesteś szczęśliwa i czujesz się dobrze 🙂
Dla mnie np najważniejszy jest ruch, ćwiczenia fizyczne i balans! Z różnych wariantów diety wybrałam ten z mięsem, bo wtedy czuję się najlepiej, moje wyniki badań są idealne, a chora byłam ostatnio z 15 lat temu.
Pozdrawiam wszystkich, którzy umieją słuchać swojego organizmu!
Marlena napisał(a):
Chyba nie zrozumiałaś co napisałam: moje zdanie jest oparte NIE na tym co wyczytam w internecie. Jest oparte na moich WŁASNYCH doświadczeniach. I zapewniam Cię, że nigdy nie miałam niechęci do mięsa, wręcz odwrotnie, obżerałam się nim codziennie. 🙂 Pozdrawiam wzajemnie!
Bartek napisał(a):
Z marchewką podałem tylko przykład, że można trafić na bubla. Tylko tyle i nic więcej.
„Czy ci pacjenci, nad którymi tradycyjna medycyna rozłożyła ręce wracaliby do zdrowia gdyby zamiast soków dostawali 13 porcji „mięsa”? ”
Co do pacjentów Gersona to nie znam ich przypadku, nie jestem lekarzem i w kwestii ich leczenia wolałbym się nie wypowiadać.
A z wyciskaniem soku mam problem ponieważ wychodzę zazwyczaj z mieszkania ok 7 i wracam ok 20.
demandis napisał(a):
Witaj Bartek
Odnośnie krytyki odżywiania wyłącznie roślinnego. Jeśli już o tym dyskusja, to przeważnie jeśli ktoś dojrzał do decyzji odżywiania się samymi roślinami, a szczególnie surowymi (RAW FOODS) mając na względzie zdrowie to raczej posiada już jakąś wiedzę i raczej będzie miał na myśli produkty uprawiane naturalnie, a nie jakąś chemiczną syntetyczną masówkę. Bynajmniej ja do tego tak podchodzę, i sądząc po lekturze z niniejszego blogu nie wierzę aby Marlena zapatrywała się na to inaczej.
Dobrego badacza od słabego różni dokładność, solidność itp. Co to za okres 6 miesięcy testu, może by tak pozwolić na pełen okres wymiany wapnia w kościach. Bartek, cytat z twojego wpisu: „Sugerujesz że nie dałoby się fizycznie jeść 13 posiłków mięsnych… Zapewniam Cię, że dałoby się o ile te porcje mięsne miałyby taki sam ładunek energetyczny co te porcje soczków.„ – no właśnie, ten ładunek energetyczny, i skoro tak to dlaczego ten okaz zdrowia z mięsem jadł warzywa? Jeśli mowa o posiłkach mięsnych to o posiłkach mięsnych (i to bez przypraw, bo to też roślinki), a nie mięsno-warzywnych, lub co podejrzewam w tym przypadku było warzywno-mięsnych (Dobrego badacza …). Żebyś nie był gołosłowny to niech spróbuje ten wspomniany twój kolega na samym mięsku pożyć (13 posiłków dziennie, ewentualnie 8-10), i tak konkretnie, z 5 – 6 lat. Wtedy to będzie konkretny test żywieniowy, a nie zabawne pół roku. Założę się iż nie da rady na samym mięsku, na bank coś go dopadnie, a na samych roślinkach się da. Na samym mięsku się wyłoży choćby z powodu witaminy C, a już na temat cholesterolu, nadmiarze fosforu (przyczyni się np. do osteoporozy) itd. nie będę się rozpisywał.
Aby uprzedzić kontrargumentację, dodam, że witaminę D jedząc tylko roślinki czerpie się ze słoneczka i dodatkowo z suplementacji, co także muszą robić i mięsożercy bo mają bardzo duże niedobory (tu stosowne informacje https://www.doktorwitamina.pl/witamina_d.html). Żeby tych niedoborów nie mieć nie stosując suplementacji musieliby jeść codziennie ryby, co jest nie realne (cały czas mówimy o diecie bez roślinek, wyłącznie mięso) – już widzę to znudzenie. Natomiast witaminę B12 oczywiście roślinożercy czerpią ze świeżo zmielonego siemienia lnianego, tu są ciekawe informacje na ten temat https://www.primanatura.pl/czy-siemie-lniane-jest-toksyczne/
Pewna ciekawostka, popatrz sobie na tego jegomościa, już po siedemdziesiątce, wyhodował się tylko na roślinkach https://www.youtube.com/watch?v=BvsGXuyYgv8&feature=fvwrel. Dasz radę tak tylko na samym mięsku?
Pozdrawiam
anka napisał(a):
Co do mleka krowiego to nawet najmniej szkodliwe mleko „prosto od krowy” dla ludzi JEST SZKODLIWE. Polecam książkę „Mleko cichy morderca” dr Nand Kishore Sharma. Dwa zdania z tej książki utkwiły mi najbardziej. „Człowiek jest jedynym ssakiem, który pije mleko innego ssaka. ” (proszę nie liczyć kota – to ludzie im dają mleko krowie) „Człowiek jako najinteligęntniejsza istota na Ziemi jako jedyna nie wie co powinna jeść.
Marlena napisał(a):
Anka zgadza się, mleko nie jest czymś zdrowym, szczególnie to przemysłowo przetworzone. Dlatego napisałam że jak już to jedynie surowe, w żadnym razie nie codziennie lecz okazjonalnie, a najlepiej roślinne.
Wilk napisał(a):
Odnośnie mitu 9 – nie każda margaryna ma tłuszcze utwardszane, sa i takie wyłącznie na tłuszczach nieutwardzonych. Za to każde mleko ma w składzie kazeinę, która nie jest zbyt zdrowa dla człowieka.
Marlena napisał(a):
Nie znam jednak margaryny będącej dziełem natury. To jest „nowoczesny” syntentycznie otrzymany tłuszcz wzbogacany chemikaliami i z tego powodu nie należy wkładać go do swojego organizmu. Co do mleka to najzdrowsze jest to roślinne.
stop nwo napisał(a):
a jaki cukier do robienia przetworów, konfitur, soków etc.?
Marlena napisał(a):
Ja robię wszystko z dodatkiem ksylitolu czyli cukru brzozowego (nie jest to cukier nawet, należy do grupy polioli).
demandis napisał(a):
Witaj Marleno
Witam również wszystkich bywalców tego bloga, jako iż zabieram tu głos po raz pierwszy.
Marleno, to co robisz jest świetne, trafiłaś w dziesiątkę. Trzeba ludziom otwierać oczy bo dzieje się źle, co pośrednio ma także wpływ na jakość życia takich jak Ty, ja i nam podobnych, którzy zrozumieli w czym problem. Przekazy/mity pokoleniowe, niewłaściwa edukacja, TV i inne merdia głównego ścieku wypaczyły ludziom myślenie, aż ciarki przechodzą. Większości wydaje się, że do gęby można włożyć wszystko jak leci, a w razie problemu doktor zaradzi, przepisze cudowną pigułkę i będzie super. Niestety, jak będziesz wrzucał w siebie śmieci, to będziesz wyglądał i czuł się jak śmietnik. Bolesna, ale prawda.
Choć temat zdrowia i zdrowego stylu życia jest mi bliski od lat, to nie ukrywam iż z takimi grzechami też miałem, i jeszcze mam do czynienia (choć w dużo mniejszym stopniu niż większość ludzi), częściowo jakiś czas z niewiedzy, częściowo przez napór środowiska (rodzina, znajomi). Ale cały czas nie dawało mi spokoju i poszukiwałem, czytałem, oglądałem, analizowałem i eliminuję te grzechy. Któregoś dnia trafiłem na twój blog, poczytałem i stwierdziłem już ostatecznie, czas na prawdziwe zmiany, a nie zabawa w umiarkowanie ;), bo rodzina bo znajomi. Cieszę się, że trafiłem na twój blog i dziękuję Ci za jego zorganizowanie. Teraz w razie potyczek ze śmiecio i pigułko-żercami będę mógł przedstawić skondensowaną prostą lekturę dającą do myślenia. Widzę w Tobie sprzymierzeńca 🙂 .
Będę tu zaglądał, i na miarę możliwości będę Cię wspierał. Oczywiście będę też krytyczny, żebyś nie obrosła w piórka i nie obsiadła na laurach 😉 . A pierwsza moja uwaga to, staraj się wszelkie podawane informacje „nie z tej ziemi” popierać w miarę możliwości linkami do wyników badań klinicznych itp. Z tego co zauważyłem, zresztą ja też taki jestem, ludzie jak nie pomacają to nie uwierzą.
A dla tych co mają wątpliwości wobec białek roślinnych i ich aminokwasów polecam porównanie sobie dla zabawy produktów żywnościowych na tej stronie (niestety po angielsku) https://ndb.nal.usda.gov/ndb/search/list – jest to baza danych na stronie amerykańskiego odpowiednika polskiego ministerstwa rolnictwa. Wystarczy wpisać nazwę (po angielsku) i Go! Chcąc zobaczyć ilość aminokwasów należy wybrać „Full Report (All Nutrients)” i odnaleźć w tabeli rubrykę z aminokwasami. Przeważnie rubryka jest na dole tabeli, i przeważnie jest, a czasem nie ma, jak w przypadku „Kale” (jarmuż), co mnie zdziwiło. Ale w polskiej bazie danych z Instytutu Żywności i Żywienia takowe informacje znalazłem i wniosek, że jarmuż (i nie tylko on) oprócz endogennych posiada wszystkie aminokwasy egzogenne jakie znajdują się w mięsie, włącznie z tymi warunkowo niezbędnymi jak arginina, histydyna i tyrozyna. Oczywiście procentowo jest ich mniej rzecz jasna. Aby zwiększyć tą ilość można do jarmużu dodać np. ciecierzycę, fasolę bądź groch lub kaszę gryczaną czy jaglaną, dorzucić jakieś nasiona czy orzechy, do tego odrobina mielonego siemienia lnu, plus jakiś czosnek lub cebula etc., jakieś inne jeszcze warzywko, przyprawy i trzy, cztery takie posiłki dziennie i mamy już aminokwasy zapewnione z naddatkiem jakby kto nie wiedział, i nie potrzeba mięcha. Roślin jest bogactwo, ogranicza nas tylko wyobraźnia, kubki smakowe i zasady łączenia pokarmów :). Dla ciekawości w okienko wyszukiwarki tej amerykańskiej bazy danych wrzućcie sobie to (bez cudzysłowu) „Seeds, sesame seeds, whole, dried” (Nasiona, nasiona sezamu, całe, suszone) i porównajcie z tym np. „Milk, whole, 3.25% milkfat, without added vitamin A and vitamin D” (mleko o zawartości 3,25% tłuszczu bez dodanej witaminy A i D), zwróćcie też uwagę na wapń (Calcium), miłej zabawy :).
Marleno, ja również poproszę o namiary na sklepy, w których mogę kupić w czystej postaci witaminę C, ksylitol, chlorek magnezu sześciowodny i inne przez Ciebie sprawdzone. Chciałbym Cię prosić też o podzielenie się swoimi przepisami na dania, soki, koktajle i co tam jeszcze masz. Prześlij mi też, jeśli nie sprawi to problemu, receptury na kosmetyki i domowe środki czystości. Gdzieś podawałaś adres bloga gdzie były takie receptury, ale niestety nie mogę teraz go odnaleźć, jak możesz to również i to prześlij.
Z góry serdecznie dziękuję i pozdrawiam
P.S.
Warto by jeszcze do kompletu zamieścić tu (na blogu) dobrze przemyślane i sformułowane, z odnośnikami do źródeł fachowych artykuły na temat:
– Zasad łączenia pokarmów
– Wody spożywczej: jakość, zasady spożywania itd.
– Zasad funkcjonowania ludzkiego układu trawiennego
– Drożdżyca, kandydoza (coraz większa zmora XXI wieku) przez nieodpowiednie odżywianie, konsekwencje i wpływ na jakość życia, ewentualnie sposoby zapobiegania, leczenia
MarcinD napisał(a):
Witaj, ciekawy artykuł, choć dość ogólny i odczuwam głód kolejnych faktów, przykładów etc.
Ostatnio przeszedłem, można powiedzieć, na wegetarianizm, ale nie jakiś ideologiczny, tylko z prostego powodu: nie ma co jeść, wszystko jest zanieczyszczone. Gdybym tylko miał dostęp do kogoś zaufanego na wsi, to takiego królika raz w miesiącu z chęcią bym nabywał. Na dzień dzisiejszy mimo wszystko jestem na etapie: unikaj mięsa, jedz ryby. Ciężko jednak moje lepsze samopoczucie czemukolwiek konkretnemu przypisywać, jako że z całkowicie siedzącego trybu życia i wypijania do 3litrów Coli dziennie przeszedłem z dnia na dzień na 20km rowerem dziennie, 1 km pływania dziennie i wodę z cytryną…. Z pewnością wszystko miało tu wpływ.
Co do uzdrawiania się z chorób cywilizacyjnych (jako główną chorobę cywilizacyjną uznaję głównie Unikanie Konsekwencji – w życiu, ogólnie), fakt iż Ty przeszłaś taką przemianę, NIE OZNACZA że jest to możliwe u wszystkich. 1) Genetyka 2) psychika 3) rozwój choroby itd itd. Czynników jest sporo. Choć i to NIE OZNACZA, że proponowane przez Ciebie zmiany nie POMOGĄ innym. Jak najbardziej pomogą w zdrowiu. Ale nie uleczą wszystkich.
Sam miałem zdiagnozowaną cukrzycę, cukier na czczo w okolicach 300 (po tej Coli i batonikach, czekoladkach itd.)
Po lekach na cukrzyce tak mnie głowa bolała, że po 3 dniach „leczenia nieuleczalnej choroby” powiedziałem sobie DOŚĆ. Leki znalazły się w koszu, ostał się jedynie glukometr, od czasu do czasu do porównania. Cóż się okazało z NIEULECZALNĄ chorobą? Zanim zmieniłem jakiekolwiek nawyki (czyli dalej pijąc Cole i wciskając batoniki) po codziennym chodzeniu na basen, cukier w ciągu 3 m-cy spadł, na czczo, do 120-140. Teraz utrzymuje się na czczo w okolicach 110-120. Oczywiście – nadal pozostaje problem z reakcją organizmu na cukier w ciągu dnia, ale i ten jest znacznie mniejszy niż wcześniej.
Jestem przekonany, że z każdym typem cukrzycy można wygrać za pomocą zmiany diety. Ale nadal – nie każdemu taka zmiana pomoże z powodu wielu czynników.
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Cukrzyca (typu 2 na pewno, typu 1 w niektórych przypadkach) jest jak najbardziej uleczalna, należy jednak zmienić styl życia i dietę oraz odkwasić organizm (ruch jest formą pomocną ale nie jedyną). I każdemu (serio!) ta zmiana przynosi zdrowie, chyba że ktoś naprawdę NIE CHCE i bardzo się stara aby zdrowie nie wróciło. Polecam obejrzenie filmu dokumentalnego „Po prostu na surowo. Cofanie cukrzycy w 30 dni”. Jeden z uczestników bardzo się starał i cukrzycy nie udało się do końca u niego cofnąć, on z jakiegoś powodu bardzo chciał być dalej chory, pić i robić dalej to co robił przedtem, wynajdując tysiące wymówek aby tylko nie wyzdrowieć do końca.
Madix napisał(a):
Mam pytania dotyczące mitu o sokach i jogurtach.
O ile rozumiem, dlaczego stricte soków kupować nie warto i sama dawno temu zastąpiłam je wodą mineralną, o tyle często jak jestem w sklepie i nie mam ochoty na wodę, kupuję karotkę. Co Pani sądzi nt. sklepowych przecierów owocowo-warzywnych (bo od soków to one się znacząco różnią np. konsystencją)? Czy można sobie nimi zaszkodzić?
Co do jogurtów, aby zadbać o florę bakteryjną mojego jelita w pewnym okresie mojego życia (całkiem niedawno) kupowałam sobie naturalne jogurty probiotyczne, czyli te wzbogacone o „dobre bakterie z grupy L.casei”. Czy zna Pani lepszy sposób niż mój na przywrócenie równowagi florze bakteryjnej jelita np. po kuracji antybiotykowej?
PS. Gorąco popieram obalanie mitu nr 10. Jak spędzam dzień na nauce przy książkach, to nie widzę nic dziwnego w tym, że wypiję w ciągu całego dnia 1-2 szklanki płynów dziennie (0,25-0,5l), jak idę na koncert, to 2l wypiję w ciągu kilku godzin.. Nie widzę sensu w zmuszaniu się do przyjmowania większej ilości płynów, niż podpowiada mi to mój organizm, „bo tak trzeba”. Bardzo miło było przeczytać tak dobitne i przekonujące uzasadnienie moich poglądów 🙂
Marlena napisał(a):
Sklepowe soki jednodniowe są do zaakceptowania, choć najlepiej rzecz jasna wypijać sok wykonany w domu i to od razu po wyciśnięciu. Inne sklepowe soki to niestety skromna namiastka tego czym były tuż po wyjściu z wyciskarki. Zaszkodzić sobie nimi nie zaszkodzimy, ale korzyści zdrowotnych uzyskamy dużo mniej niż z soków świeżych. Florę bakteryjną znakomicie pielęgnują wszelkie produkty fermentowane i nie muszą one być zwierzęcego pochodzenia. Może to być kiszona kapusta, ogóreczki kiszone, zakwas z buraków itd.
Iza napisał(a):
Marleno, mi ostatnio zarzucono, że lepiej jest pić fortyfikowany i dosładzany sok marchewkowy niż stosować się do zdrowych racjonalnych nawyków, oraz że powinnam się doedukować. Ludzie są trudni, bardzo trudni. Większość dietetyków depcze takich ludzi jak my używając argumentów, że mleko jest najlepszym źródłem wapnia bo ma najlepszy stosunek wapnia do fosforu (bo setki specjalistów to potwierdziły i nie powinnam zdania specjalistów podważać) i np kobiety w ciąży powinny w szczególności spożywać nabiał i jego przetwory. I jeszcze zarzuca się mi, że jakim ja jestem „specjalistą” że neguję margarynę, fortyfikowane słodzone soki i słodzone jogurty. Ja już czasami opadam z sił. Achhh… oby więcej takich ludzi jak my. Pozdrawiam jak zawsze ciepło.
Marlena napisał(a):
Ja tam bardzo dziękuję za jakieś soczki przygotowane obcą ręką, wolę sobie wycisnąć w domku i wypić od razu. Ewentualnie w sezonie zimowym witaminizując mój świeżutki soczek kwasem L-askorbinowym. Mleko zaś może sobie mieć stosunki jakie chce, ale nie to jest najważniejsze lecz to, jakim dokładnie przemianom biochemicznym (szczególnie to przetworzone typu UHT, nie to prosto od rolnika) ulega w naszym wnętrzu i jakie są tego skutki (tego już żaden dietetyk nie wie, bo w programie nauczania nie ma takich rzeczy).
Lucyna napisał(a):
Miałam przewlekły stan zapalny jelita grubego, ze śluzem i krwią. Dieta dr Dąbrowskiej nic nie pomogła w tej dolegliwości, tylko wychudłam i wyglądałam jak kościotrup. Niedawno wpadła mi do rąk książka dr Witoszek DDP, gdzie autorka propaguje piramidę żywieniową całkiem odwrotnie niż Ty, Marleno.Ale zaznaczam, nie jest to dieta optymalna. Po paru miesiącach tej diety jelito się wygoiło!Dobre tłuszcze leczą przewód pokarmowy. Dobre tłuszcze roślinne, ale nie należy tak krytykować w czambuł dobrych tłuszczy zwierzęcych! W dietach niskowęglowodanowych są one niegroźne, a nawet lecznicze, jak w moim przypadku.
Moim nietolerantem okazał się chleb razowy na naturalnym zakwasie!
Marlena napisał(a):
Lucyno cieszę się, że czujesz się lepiej, jednak dorzucę coś od siebie: prawidłowo post Daniela przebiega tak, że najpierw robią ci test na nietolerancje pokarmowe, a potem przechodzisz post warzywno-owocowy, w którym jednak… nie ma chleba na zakwasie! Są warzywa (w tym fermentowane w celu odbudowy flory jelit), są owoce (jabłka, cytryny i grejfruty) i tyle, nic więcej nie ma. Chleb można jeść dopiero po zakończeniu postu, a i to pod warunkiem, że nie masz nietolerancji. Więc to nie jest tak, że „dieta Dąbrowskiej nie pomaga” tylko należy wszystko prawidłowo robić. Tłuszcze może i w jakiś sposób zaleczą przewód pokarmowy, ale post leczy go zupełnie inaczej, dogłębnie: tam cały stary zniszczony stanem zapalnym nabłonek organizm usuwa (co niestety objawia się biegunkami przez 2-3 dni), na miejsce starego tworząc całkowicie nowy, w pełni zdrowy nabłonek. Tak to opisuje dr Dąbrowska, wykład zamieszczony jest tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/5-mitow-na-temat-postu-i-cenny-wyklad-fachowca-dr-ewy-dabrowskiej/
nerka napisał(a):
Wszystko prawie idealnie.. jednak jeśli zwracasz uwagę na to że liczy się jakość produktu nie to co tym produktem jest, to zauważ, że tyczy się to wszystkiego. piszesz o mleku prosto od krowy, jajkach z wolnego wybiegu, natomiast mięso traktujesz wręcz jako zło. a mięso tak samo jest konieczne, tylko te zdrowe, najlepiej dzikie -dziczyzna. Dlaczego? kurka z wolnego wybiegu zjada trawę, robaczki, co tam znajdzie i jaka od takiej kury są odżywcze, zawierają kwasy omega 3, to samo jest z krową, nie wystarczy mleko prosto od krowy jeśli karmiona była wyłącznie paszą – zbożami. naturalnym pożywieniem krowy jest trawa, i mleko od takiej krowy to już zupełnie inna bajka. nie tylko mleko, ale i mięso zwierząt które spożywało naturalna dla siebie strawę. tymczasem zwierzęta hodowlane tuczone są (bo karmionymi je trudno nazwać) paszą zbożową, ziemniakami, kukurydzą… U nas mało kto jeszcze o tym mówi, w stanach już funkcjonuje, można spotkać produkty odzwierzęce i zwierzęce znakowane grass fed, pasture raised pork, poultry etc. A propos zbóż: one jak i strączkowe są najczęściej naszym utrapieniem. Fityny pozbędziesz się namaczniem, najpełniej kiełkowaniem, i to w takiej formie jest już strawne. polecam zaczerpnąć wiedzy z bloga „tłuste życie”.
PS.problemów zdrowotnych miałam wiele. bez mięsna, wysoko węglowodanowa(gotowane warzywa, wszelkie kasze – z wyjątkiem pszenicy i strączki), nisko tłuszczowa dieta(tylko roślinne) oczyściła mnie, ale na dłuższą metę wpędziła w tarapaty zdrowotne. obecnie jestem na paleo, z dużą zawartością surowizny i tłuszczu (najlepiej masła ghee) dbam o wszytskie składniki i ich proporcje i tak naprawdę teraz widzę, czuję namacalnie że się odżywiam.
pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Mięso wcale konieczne nie jest 😉 Żaden pokarm neurotoksyczny, uzależniający, nie jest przez naturę dla nas przeznaczony (w sensie codziennej konsumpcji) ani też wybitnie kompatybilny z naszym systemem (dotyczy to zarówno mięsa jak i nabiału). Nie mówiąc już o (choć to sprawa subiektywna) obrzydliwości wkładania do wnętrza swojego ciała tkanek innych istot pozbawionych życia, zdechlaków po prostu i truposzy (o jedzeniu ich na żywo nie wspomnę, bo to mało realne, nie jesteśmy drapieżnikami). Robienie z nich zdechlaków tylko po to by napchać sobie nimi jelita jest dodatkowo obrzydliwe, bo ta planeta rodzi tyle pożywienia, że zabijać niczego nie ma potrzeby. Aby wszystkie te obrzydliwości jakoś ładnie nazwać wymyślono termin „mięso”, który brzmi fajnie i niewinnie, oraz dorobiono mit o KONIECZNOŚCI jego codziennego wkładania do swego wnętrza, w celach zdrowotnych oczywiście. Najzdrowsze i najbardziej długowieczne narody na naszej planecie mięso spożywają jednak od wielkiego święta. Nabiału niewiele (głównie kozi), warzyw na surowo dużo, zboża tylko pełne i nie za dużo, tłuszczy mało. Do tego orzechy, pestki i pokarmy naturalnie fermentowane. Nie znają „diet”, nie wiedzą co to Atkins, Dukan, paleo, 5 przemian, witarianizm, weganizm, wegetarianizm czy inny -izm. I spokojnie dzięki temu dożywają setki 😉
Jestem przekonana, że jedząc głównie warzywa w postaci gotowanej i kasze można długoterminowo dorobić się przede wszystkim niedoborów (witamin wrażliwych na temperaturę to już na pewno, minerały też pod wpływem temperatury tworzą sole mniej przyswajalne niż te same minerały w pokarmach surowych itd.). Takie pokarmy nie mogą konkurować z formą oryginalną. Marchew gotowana nie jest przecież molekularnie identyczna z nieugotowaną i nie ma co po niej oczekiwać takiej samej własności zdrowotnej. A po swoje (aminokwasy, witaminy, enzymy, minerały itd.) organizm się upomni prędzej czy później, sygnalizując to takim czy innym niedomaganiem.
nerka napisał(a):
i jeszcze polecam nabiał odstawić, nawet to surowe mleko, dopóki się nie wyzdrowieje
Dobre Zioła napisał(a):
Warto pamiętać o tym, że syropy dostępne w sklepach to czysta chemia – nawet wtedy, gdy produkuje je tak znany producent jak Herbapol, trzeba czytać skład.
Eat at Jo's napisał(a):
Kolejny ciekawy artykuł 🙂 Super są te plakaty o cukrze. Zawsze się zastanawiałam, dlaczego rodzice tak bardzo wciskają w dzieci cukier, a tu mam odpowiedź 🙂 Pozdrawiam
Pawel napisał(a):
Marleno, jak widzisz kwestię wpływu askorbinazy (np. ogórki) na wit. C? Masz jakiś pogląd w tej kwestii. Trochę głupio byłoby zjadać tonę zieleniny i owoców (+kw. askorbinowy) tylko po to, żeby przez działanie askorbinazy zniweczyć całą tę wit. C.
Marlena napisał(a):
Pisałam już na ten temat: enzym askorbinaza ulega rozkładowi w kwaśnym pH. Można śmiało jeść sałatkę gdzie łączymy ogórki i pomidory czy inne zawierające wit, c warzywka (albo dodajemy ogórka do wyciskanego wraz z innymi warzywami soku) jeśli równocześnie dodamy obniżające kwasowość substancje: sok z cytryny, ocet jabłkowy lub inny itp.
Irena napisał(a):
Akademie odkrylam zupelnie niedawno i jestem bardzo zadowolona, ze taka strona istnieje. Poniewaz w komentarzach pojawilo sie mnostwo glosow krytycznych w odniesieniu do odzywiania tylko zywnoscia roslinna, chcialabym podzielic sie swoimi doswiadczeniami. Mam 60 lat. Przez 59 lat odzywialam sie w sposob tradycyjny, czyli bylam wszystkozerca. Moja waga doszla do 64kg przy wzroscie 160cm. Mialam zawyzony poziom zlego cholesterolu i trojglicerydow. Cisnienie troche zawyzone w stosunku do obowiazujacych norm. W ostatnich latach zdazylam zlamac obydwie nogi i nadgarstek bez zadnych urazow typu upadek czy uderzenie. Moje kosci okazaly sie kruche w wyniku poczatku osteoporozy. Od roku jadam tylko warzywa i owoce + nasiona, orzechy. Sporadycznie tylko parowane albo krotko gotowane. Przestalam przyjmowac Fosomax bo czulam do niego cos w rodzaju fobi. Tydzien temu zrobilam bardzo dokladne analizy krwi i testy diagnostyczne. Okazalo sie, ze wszystkie parametry sa celujaco w samym srodku normy. Cofnela sie osteoporoza co zostalo potwierdzone testem rentenowskim. Cholesterol i trojglicerydy wrocily do normy. Cisnienie tez. Mam wystarczajacy poziom wapnia i wszystkich innych mineralow. Waga spadla do 53kg. i nie wygladam na zamorzona. Ogolnie czuje sie lepiej i bardziej witalnie. Potrzebuje tylko 6 godzin na sen aby czuc sie zregenerowana. Nie umiem tylko jak dotad poradzic sobie z rzuceniem papierosow co jednak okazuje sie nie miec wplywu na moje zdrowie. Moj lekarz byl bardzo zdziwiony i zaskoczony efektem. Moj tryb zycia jest sredni w odniesieniu do aktywnosci fizycznej. Nikt mnie nie przekona w tej chwili, ze trzeba jesc mieso, wedliny, nabial, make i cukier.
Dzieki Marleno za to co robisz aby zwiekszyc swiadomosc ludzi.
Marlena napisał(a):
To ja Tobie dziękuję, Ireno, że odwiedziłaś moją witrynę i zostawiłaś swoje świadectwo, które jedynie potwierdza to, co w swoich badaniach wykazali tacy lekarze jak dr Ornish, dr Esselstyn, dr Fuhrman czy nasza dr Dąbrowska: zawartość naszego talerza może nas powoli zabijać albo… w dość szybkim tempie może nam przywrócić zdrowie, i to bez względu na to w jakim jesteśmy wieku. Życzę Tobie dalszego zdrowia i pozdrawiam bardzo serdecznie! 🙂
daniel napisał(a):
Witam, takich jednostronnych bzdur juz dawno nie czytalem, a przeczytalem to przypadkiem, powiem tak – klapki na oczach i tylko salatke jesc hehehe :).
oWszem padlo kilka oklepanych frazesow w stylu zbilansowana dieta, rozsadne odzywanie zgodne ze swoimi potrzebami, ale to oklepane banialuki.
Weganie i inni lubicie jesc salatki jak kroliki spoko ale nie czarujcie innych swoimi bajkami.
na koniec dodam ze jestes tym co zjesz a jak wygladasz tak sie czujesz.
Pokazcie swoje zdjecia moze 🙂 sylwetka, masa miesniowa – chetnie zobacze 🙂
Marlena napisał(a):
Danielu, nie „tylko sałatkę jeść”, ale powinna ona być Twoim „daniem głównym” jeśli chcesz być przewlekle zdrowy i dożyć długich lat w witalności i jasności umysłu nie stając się ofiarą Twoich własnych przekonań (a co za tym idzie ofiarą raka, cukrzycy, chorób serca, chorób automimmunologicznych i innych popularnych choróbsk, będących zmorą współczesnych społeczeństw). I nie prezentuję na tej witrynie „bajek” lecz poglądy badaczy, którzy mają odnotowane sukcesy w wyleczeniu ludzi z chorób cywilizacyjnych – tylko za pomocą zmiany stylu życia (w tym diety). Moje zdjęcia „przed” i „po” przyswojeniu sobie owej cennej wiedzy możesz zobaczyć tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/o-akademii/
Zgadza się: jesteś tym co jesz 🙂 Z tym, że to co jesz ma wpływ na Twój ogólny wygląd i samopoczucie nie w takim dużym stopniu wtedy jak jesteś młody, tylko wszystko wyłazi na wierzch dopiero po 40-stce, wtedy dopiero widać jak na dłoni (a raczej na pooranej zmarszczkami twarzy, łysinie na głowie i obwisłych tkankach) czy jadłeś całe życie to co odżywiało Twoje ciało czy też to co je zatruwało i przyspieszało jego starzenie.
Dla Twojej informacji: jest wielu body-buiderów i strongmanów będących 100% weganami. Tak naprawdę „na mięśnie” nie potrzebujesz wkładać do swojego wnętrza trupich zwłok (nie jestem weganką tak na marginesie – gdybyś zechciał ponownie mnie zaatakować).
daniel napisał(a):
Dziękuję za opdowiedź.
Ale żeby nie było tak kolorowo, to po raz kolejny słyszę banialuki same 🙂
Zacznę od końca. Znam wielu kulturystów, mistrzowie odżywiania. Jedni jadą na koksie (sterydy), inni na odżywkach, inni na 'czysto’ – wszyscy jednak mają dobrą dietę – zbilansowaną i bogatą w różne składniki. Wszyscy jedzą mięso. Amen.
Znam kilku weganów, wegetarian. Takich prawdziwych. Wyglądają jak top modelki 21 wieku. Nie- nie takie ładne, lecz takie wychudzone i mizerne.
Łączy ich jedno, cały czas rozmawiają o tym że sałatka jest podstawą, a mięso to trupie zwłoki.
Ja nikomu nie odbieram prawa do szczęścia. jak komuś jedzenie sałatki sprawia przyjemność i czuje siłę – proszę bardzo. Ale mogę nawet sam stanąć obok takiej osoby i też będę uśmiechnięty i w pełni sił. Teraz mam 25 lat, może faktycznie jestem młody, badania wykazały że mam formę sportową a wydajność i przemianę materii 12 latka. kilka lat na siłowni i codziennie około poł kilo miesa.
Podsumowując nie dajmy się zwariować. Nie wierzmy ślepo 'cennym dietom’, wystarczy trzymac sie prostych rzeczy i prowadzic zdrowy tryb zycia. Nie tylko zdrowo jesc ale i zdrowo zyc! pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Mój cały blog jest właściwie o tym, że to właśnie ta mityczna „zbilansowana dieta” o której wspominasz to banialuki. Bo właśnie widać po zatłoczonych aptekach, przychodniach, szpitalach i hospicjach jak to nam ktoś pięknie „zbilansował” dietę wskazując czego ile powinniśmy jeść aby być zdrowi. Niestety nie jesteśmy! Generalnie jako społeczeństwo jesteśmy zdegenerowani chorobami, które jeszcze do niedawna były wyjątkami od reguły, a teraz są codziennością. Nie ma bowiem w tej chwili nikogo, kto by nie miał w rodzinie albo nie znał kogoś kto ma/miał w rodzinie osobę chorą na raka, serce, cukrzycę, a nawet głupią alergię (która uważana jest dzisiaj za coś normalnego, lecz zapewniam Cię, nie jest niczym „normalnym” bo normalne to jest ZDROWIE czyli brak jakiejkolwiek przypadłości, od trądziku poczynając a na raku kończąc). Każdy zna, ma lub miał lub wkrótce będzie miał w rodzinie kogoś dotkniętego tymi chorobami i nie sądzę abyś był wyjątkiem.
W kwestii zaś Twojej siłowni, mój pewny siebie 25-letni czytelniku, to myślę, że będziesz dopiero wtedy mógł powiedzieć, że Twoje dietetyczne wybory przyniosły Ci prawdziwy życiowy sukces, gdy w wieku 77 lat staniesz przed lustrem i będziesz wyglądał (i czuł się tak witalnie) jak Jim Morris, który nie musi w tym celu zjadać pół kilo mięsa dziennie, gwoli ścisłości nawet grama dziennie: https://www.thalmaray.co/wp-content/uploads/2014/01/1479-fullimg.jpg jak widać nie ma jedynie słusznej diety dobrej dla każdego, a wyśmiewanie się z innych? No cóż, ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.
Dietetyk napisał(a):
Nic nowego jeśli chodzi o fakty i mity – czego wcześniej nie było wiadomo.. co do wody.. obserwowanie moczu jak najbardziej.. natomiast co do rad o rzekomym przewodnieniu do bzdury straszne.. wiekszość pacjentów jest odwodniona.. i takie zalecenia dawające im jakieś odniesienie to jakiś punkt startowy… jeśli nie mówimy o chorobie nerek .. i mówimy o osobniku dorosłym nie istnieje coś takiego jak przewodnienie!!! Za to 90 % moich pacjentów pije za mało i akurat im więcej im się wbije do główek o wodzie tym lepiej..(obojętnie czy drogą 8 szklankową czy butelkową) potem każdy podaje ból głowy w objawach, suchą skóre, suchość oczu i błon śluzowych.. więc artykuł 9/10 poza mitem wodnym wszystko w porządku.. ludzka świadomość rośnie!! gratulacje! Warto wspomnieć o odpowiedniej mineralizacji 70% rynku to wody miernej jakości tzw. miękkie (niestety niektóre mają oznaczenie woda mineralna co jest błędne). Dla zdrowych osób, bez problemów z nerkami i nadciśnieniem -> woda o mienralizacji 1000-1500mg/l a nie pospolite wypłukiwacze minerałów pokroju Żywiec Zdrój, Kropla Beskidu ..etc..
Warto pamiętać również w ciąży podobnie.. a nie jak się obserwuje na porodówkach króluje „odwadniający” żywiec zdrój… to w kieszeni się nóż otwiera.. pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Nie wiem czy takie „nic nowego”: ponad 2400 osób kliknęło „Lubię to” i podało dalej do znajomych 🙂 A co do wody to niestety Ty się mylisz, nie ja. Osobiście nie cierpię na odwodnienie, a wody jako takiej (samej wody) pijam raczej niewiele. Ale za to robię to, czego większość nie robi: jem surowe warzywa i owoce w ogromnych ilościach, a tam w nich jest najlepszy rodzaj wody jaki Matka Natura dla nas stworzyła. Wolę zdecydowanie ten, niż ten butelkowany (takiej czy innej marki).
Kala napisał(a):
Mam pytanie odnośne jełczenia oleju lnianego. Jest on zdrowy, ale przez otwieranie butelki wpuszczany do niej powietrze przez co olej szybko, w ciągu kilku dni jełczeje.
Ustosunkujcie się proszę do powyższego
Marlena napisał(a):
Olej lniany należy bezwzględnie przechowywać w lodówce. Zachowuje świeżość przez 2 miesiące od daty wytłoczenia. Przynajmniej ten co ja używam tak ma. Nigdy wcześniej mi nie zjełczał podczas użytkowania.
Sven napisał(a):
Ad 3.
100 g salaty = 1,5 g bialka.
100 g kurczaka = 20 g bialka
Ad 6.
Sprobuj pocwiczyc silowo nie dostarczajac organizmowi odpowiedniej ilosci bialka – niewazne, czy z miesa, nabialu, czy roslin i nasion.
Ps. Slaby jezyk, slaby…
Marlena napisał(a):
Porcja nie musi oznaczać 100 g. Może oznaczać 100 kcal. Bo oprócz tego, że jesz pożywienie z gramach (co jest stosunkowo mało ważne), to musisz dostarczyć tyle to a tyle energii przeliczonej na kcal (i to jest najważniejsze, a nie to czy zjesz w tym celu 500 g pokarmów czy 1500 g). Zgadza się? Więc darujmy sobie może te gramy, a skupmy się na tej energii. Weź porcję 100 kcal mięsa i porcję 100 kcal brokuła czy sałaty. Przelicz to dokładnie, siłaczu, a zobaczysz gdzie jest więcej białka. 😛
P.S. Jak słaby to nie czytaj, przymusu nie ma. Od frustracji uwolni Cię mały czerwony krzyżyk w prawym górnym rogu przeglądarki.
Agnieszka Sznajder napisał(a):
Chyba coś nie tak z równą zawartością białka w sałacie i kurczaku. Sałata 1,36 g białka , kurczak 21,23 g . Ogólnie się zgadzam z tezami stawiamymi w tym artykule, ale jak się napotyka takie nieścisłości, to pod znakiem zapytania staje wiarygodność reszty. Mnie nie trzeba przekonywać, bo mam taka sama opinię jak zawarta w tym artykule, ale co ze sceptykami?