Ustami mass mediów i zatrudnianych przez nich ekspertów (często lekarzy lub dietetyków) wtłaczany jest nam do głów pogląd, że nie potrzebujemy żadnego „oczyszczania organizmu”, ponieważ organizm sam się oczyszcza (co jest zresztą w dużej mierze prawdą) i wydala wszystko co tylko jest zbędnego do wydalenia czterema drogami: poprzez płuca (dwutlenek węgla, który wydychamy), nerki i jelita (czyli mocz i stolec) oraz przez skórę (czyli pot – choć tego ostatniego faktu niewielu ludzi jest świadomych, co zresztą widać po sukcesie sprzedażowym antyperspirantów i blokerów czyli kosmetyków chemicznie blokujących wydzielanie potu).
Przy czym zauważyć można jedną charakterystyczną rzecz: najczęściej poglądy o braku konieczności oczyszczania podzielane są przez te osoby, które właściwie nigdy nie stosowały żadnej formy oczyszczania i jak można się domyślać – najbardziej by tego potrzebowały, ponieważ nawet nie zdają sobie sprawy, iż obecnie żyją życiem drugiego gatunku.
Wstyd się przyznać: sama do takich osób kiedyś należałam.
Słowo „toksemia” było mi obce, w najlepszym przypadku kojarzyło mi się z zatruciem toksyną tężca lub błonicy.
Ale do czasu!
Na własnej skórze przekonałam się, że toksemia w sensie samozatrucia czyli pozostawania w tkankach zbyt wielu śmieci (np. produktów odpadowych przemiany materii lub toksyn pochodzących z pożywienia, powietrza, leków, kosmetyków) naprawdę istnieje.
Przyszedł kiedyś taki moment w moim życiu, iż odczułam boleśnie niemal wszystkie tego oznaki.
W warunkach zdrowia ilość toksyn dostających się do organizmu i tworzących się w nim powinna być dokładnie równa ilości toksyn wydalanych, problem zaczyna się wtedy gdy szwankuje ta delikatna równowaga i nasze naturalne mechanizmy oczyszczające nie są już dłużej w stanie poprawnie spełniać swoich funkcji.
Próżno szukać wtedy pomocy w gabinecie lekarskim.
Wielu z nas z pewnością doświadczyło sytuacji, w której wszystkie badania wychodzą w porządku, podczas gdy my nie czujemy się wcale dobrze, cierpiąc na brak energii, przewlekłą apatię, problemy z wagą, ze snem, z trawieniem, z nawracającymi jak bumerang infekcjami, wieczne przemęczenie czy bóle niewyjaśnionego pochodzenia.
Medycyna konwencjonalna nie uznaje jednak zjawiska toksemii w znaczeniu innym niż krążenie we krwi toksyn bakteryjnych (np. tężec), zwierzęcych (np. ukąszenie żmii) lub roślinnych (np. cykuta).
Kiedy więc wyniki badań są prawidłowe, a pacjent dalej narzeka na apatię, osłabienie, bóle i brak energii do życia – najczęściej dostaje od zdezorientowanego lekarza poradę by iść do domu i wypocząć, a czasem farmakologiczne wsparcie (działające na krótko i zatruwające ustrój jeszcze bardziej), jednak tak czy inaczej człowiek zostaje się sam na sam ze swoimi nierozwiązanymi problemami zdrowotnymi.
Po czym zatem poznać, że nadużyliśmy naszego ciała fundując sobie wielki wewnętrzny śmietnik?
Jakie sygnały nam nasze ciało wysyła by nam oznajmić, że ma dość takiego traktowania i żąda zabrania się za natychmiastowe porządki by oczyścić uzbierane latami śmietnisko, w którym przyszło mu (z coraz większym trudem, niestety) funkcjonować?
Pamiętajmy, że lepiej dmuchać na zimne i nie dopuszczać do silnych sygnałów ze strony ciała, lecz reagować od razu, gdy tylko stwierdzimy któryś z poniższych symptomów.
Oto 10 oznak toksemii, czyli przewlekłego i częstokroć ciągnącego się całymi latami zatrucia ciała:
1. Potrzebujesz kofeinowego kopa na dzień dobry, inaczej nie jesteś w stanie funkcjonować.
Wszyscy znamy co najmniej kilka osób z najbliższego otoczenia, które nawet spędzając w łóżku wystarczającą dla dorosłego człowieka ilość godzin snu – rankiem budzik najchętniej wyrzuciłyby do śmieci, klejące się od snu oczy każdego poranka stawiają „na zapałki” oraz nie są w stanie rozmawiać z nikim, dopóki nie wleją w swe żyły porcji pobudzacza czyli kawy.
Dotyczy to też osób, które przyjęły na siebie publiczną misję nauczania innych na temat zdrowego życia, ot choćby pewna pani profesor dietetyki znana jako ekspert pod pseudonimem dr Zdrówko z popularnego programu telewizyjnego „Wiem, co jem i wiem, co kupuję„, która w jednym z wywiadów o zdrowym żywieniu beztrosko stwierdza: „Ja muszę kawą zacząć dzień, inaczej nie widzę, co się wokół dzieje”.
No jak mus to mus.
Jeśli jednak bez kofeinowego kopa nie potrafią zacząć dnia nawet znani eksperci, którzy swymi profesorskimi ustami nauczają nowe pokolenia dietetyków jak również edukują szare masy ludzi poprzez programy telewizyjne, to co się dziwić, że kofeinowy stymulant postrzegany jest jako coś normalnego, potrzebnego, koniecznego i nieszkodliwego przy tym?
Jednak jest jeszcze coś, o czym pani profesor Zdrówko pewnie publicznie w telewizji nie mówiła: poranne kryzysy to jeszcze nie koniec atrakcji.
Po południu ma bowiem jeszcze miejsce drugi kryzys kawowy: bez kolejnej kawy człowiek nie jest w stanie dotrwać do wieczora.
Jego mitochondria zapchane śmieciami pracują na pół gwizdka, budzą się tylko na krótki zryw po kofeinowym kopie.
Z biegiem czasu kofeiny (substancji uzależniającej) musimy już dostarczać więcej i więcej – stąd sukces sprzedażowy napojów energetyzujących typu „Red Bull” czy „Tiger”.
Tak się właśnie dzieje gdy zaczynasz się „energetyzować” kofeiną zamiast zdrowym pożywieniem, które powinno wystarczyć za jedyne źródło energii witalnej jakie dla nas zostało zaprojektowane przez naturę.
Przerażające jest to, że widzę coraz młodsze (i coraz bardziej otępiałe, szare i zmęczone) twarze osób w kolejce do kasy, wykładających na taśmę „energetyzujące” napoje.
Na Facebooku zaś furorę robią memy na temat okropieństwa wstawania rano z łóżka lub powrotu do pracy w poniedziałek.
Tak właśnie wyglądała kiedyś również i moja rzeczywistość.
Jednak dzisiaj nie mam już potrzeby pijać kawy – budząc się rano mam od momentu otwarcia oczu chęć do życia i pełną jasność umysłu – bez względu na to, jaki jest dzień tygodnia! 🙂
Nie podsypiam, nie nastawiam budzika w tryb drzemki – od razu się budzę (nawet bez budzika) i zaczynam dzień: mój organizm wie, kiedy ma dosyć snu.
W ciągu dnia i aż do samego wieczora mam wystarczającą ilość energii, a jej poziom łagodnie spada dopiero po wieczornym wyciszeniu się, tuż przed pójściem spać.
Dokładnie tak funkcjonuje człowiek w pełni zdrowy.
Chcesz wiedzieć co takiego długoterminowo robi z człowiekiem kofeina i jak w związku z tym nauczyć się pić kawę mądrze i z głową? Przeczytaj e-booka jakiego na bazie dostępnych na dzień dzisiejszy badań naukowych przygotowałam dla naszych czytelników: „Kawa: Instrukcja Obsługi”.
2. Masz ciemne kręgi i worki pod oczami.
Oczy są zwierciadłem duszy ale i odbiciem stanu naszego zdrowia: u zdrowego człowieka zarówno białka oczu jak i okolice dolnych powiek są jasne i gładkie.
Jednak my dzisiaj żyjemy w czasach kiedy mało kto jest zdrowy, więc ciemne kręgi i wory pod oczami można podziwiać już na całkiem młodych twarzach, a często wręcz u małych dzieci.
Ludzie starsi natomiast prezentują oprócz tego nalane twarze, przedwcześnie rozmyte rysy i mikroobrzęki: symptomy przebiałczenia, zmęczonej wątroby, niedotlenienia, niedoboru witamin i składników mineralnych, przeładowania tkanek sodem i zaburzeń mikrokrążenia limfy.
Hitem sprzedaży drogeryjnej są zatem obecnie nie tylko blokery potu, ale również korektory pod oczy. Worki i cienie pod oczami? Przecież to można zamalować! 😉
To jest właśnie charakterystyczne dla współczesnych czasów: skupiamy się na usuwaniu symptomów.
Blogi, vlogi i babskie gazety uginają się od porad „jak walczyć z cieniami i workami”, jednak żadna z nich nie wskazuje narastającej toksemii jako możliwej przyczyny takiego stanu rzeczy.
A nie znając przyczyny nie wykorzenimy problemu, możemy tylko przyklepać swoje ciemne kręgi korektorem, albo za usunięcie worków zapłacić bajońską sumę specjaliście od chirurgii plastycznej (swoją drogą niezły biznes: najpierw udawać Greka, że toksemia znaczy niby zupełnie coś innego niż naprawdę znaczy, a potem za ciężkie pieniądze tymczasowo usuwać naiwnym ludziom skutki trwającego całe dekady podtruwania organizmu za pomocą „nowoczesnej technologii” czyli kosztującej fortunę medycyny estetycznej, której żadne ubezpieczenie nie pokrywa).
Co zrobić?
Odstawić stymulanty i używki (kawa, cola, tytoń) i oczywiście zacząć się porządnie wysypiać i dobrze nawadniać (czysta ciepła woda, zielona herbata, herbatki ziołowe o działaniu moczopędnym) oraz najważniejsze: zmienić dietę podążając za zielonym.
Zamiast fury mięcha, nabiału, pieczywa i słodyczy zapijanych kawą lub colą – mnóstwo zielonych szejków (smoothies, koktajli) i świeżych sałatek czyli spora dawka oczyszczającego chlorofilu, potasu i witamin, szczególnie witaminy K (odpowiedzialnej za stan drobnych naczyń krwionośnych).
Najlepiej zieloną rewolucję zacząć od śniadania: woda z sokiem z połówki cytryny zamiast kawy, a zamiast nieśmiertelnej kanapki z dżemem, szynką lub serem – sycący i pełen witamin zielony koktajl z mnóstwem dobrych i odżywczych rzeczy w środku (inspirujące przepisy znajdziesz w moim e-booku „99 przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej”, kliknij tutaj).
Pozostałe posiłki zaczynamy od wielkiej michy sałatki (zielonolistne i kolorowe warzywa), a dopiero potem jemy cokolwiek innego (zupa, danie jednogarnkowe, warzywa na parze itp.), nie czerpiąc jednak kalorii z niczego przetworzonego, smażonego albo zawierającego cukier lub białą mąkę.
Po ok. dwóch tygodniach menu maksymalnie obfitującego we wszystko co zielone – już widać pierwsze efekty w postaci coraz bardziej rozpromienionej cery i co za tym idzie stopniowego zaniku cieni i worków, czego niżej podpisana doświadczyła na własnej osobie i potwierdzają to również użytkownicy naszej witryny.
Oczywiście jeśli twój nowy wygląd nie będzie ci się podobał i wolisz przywrócić sobie ten poprzedni, to nic prostszego: po prostu cofasz się do poprzedniego menu (fura mięcha, nabiału, białej mąki, smażenin, słodyczy, używek i dowolnie wybranej przetworzonej pseudokarmy, zaś owoce i warzywa jako dodatek, skromna przystawka lub urocza ozdoba), zarywasz noce i zaczynasz z powrotem palić.
Cienie i worki pod oczami masz wtedy jak w banku, prędzej czy później powrócą.
W wolnym kraju każdy ma prawo być chorym lub zdrowym wedle swego życzenia, a w sklepach znajdziemy szeroki wybór produktów zarówno do tego by być zdrowym, szczęśliwym i pięknym jak i do tego, by być chorym, smutnym i brzydkim.
Pamiętaj – to ty dokonujesz wyboru.
3. Brak ci energii i odporności na stres: dominuje zmęczenie, potrzeba długiego snu, poczucie apatii oraz obniżony nastrój.
Zdrowy przewlekle człowiek jest radosny i witalny od rana do wieczora. Nie potrzebuje do tego celu stymulantów (kawy, alkoholu) ani leków.
Nie musi też poprawiać sobie humoru słodkościami, ponieważ dobry humor nigdy go nie opuszcza.
Byle drobnostka z pewnością nie wyprowadzi go z równowagi – jest też odporny na stres.
Jeśli ktoś zaczyna przeistaczać się w letargicznego kanapowca jak ja kiedyś, to może być znak, że jego centra energetyczne (mitochondria) mogą szwankować, a macierz międzykomórkowa (w której zanurzone są komórki i dzięki której dokonuje się wymiana substancji odżywczych pomiędzy krwią i komórkami) może być nieźle zapchana furą toksycznych starych śmieci oraz kwasów.
Ponieważ organizm oczyszcza się podczas snu (tylko wtedy nie przyjmuje pokarmu, nie musi zajmować się bieżącym metabolizmem, w związku z czym może zająć się porządkami) – im wyższy poziom toksemii, tym większa jest potrzeba snu: organizm sam nam daje do zrozumienia, że ma pilnie (!) porządki w komórkach do wykonania.
W takich warunkach obywatel nie ma ochoty na jakąkolwiek aktywność fizyczną poza ruchem palca na klawiaturze pilota telewizyjnego lub ekraniku swojego smartfona.
Nawoływania lekarzy i dietetyków do zwiększenia aktywności fizycznej („ruszajcie się, biegajcie, chociaż spacerujcie!”) nie przyniosą skutku – zwyczajnie człowiek nie jest w stanie wykrzesać z siebie żadnej iskry (brak fizycznych możliwości przy „wyczerpanych bateryjkach”).
4. Pojawia się obniżenie zdolności umysłowych i intelektualnych.
Wraz z niedomaganiami ciała również umysł i intelekt stają się mniej wydolne. Brak jasności umysłu z czasem powoduje sporo napięć i narastanie problemów (w domu, w pracy, w życiu towarzyskim).
Mogą wystąpić trudności z koncentracją, kłopoty jeśli chodzi o czytanie ze zrozumieniem (bardzo częsta przypadłość), problemy z zapamiętywaniem i przypominaniem sobie, nieradzenie sobie z rozwiązywaniem problemów czy w końcu brak zapału i inwencji twórczej (kreatywności).
To co kiedyś robiliśmy szybko i bez trudu nagle zaczyna zabierać nam znacznie więcej czasu i kosztuje dużo więcej wysiłku. No i żeby jeszcze tak nam się chciało chcieć, jak nam się nie chce…
Sięgamy po kolejną kawę, lek albo napój energetyczny, naiwnie ufając, iż magicznie rozwiąże to nasz problem. I rozwiązuje – ale jedynie na krótką chwilę, po czym znowu mamy mgłę mózgową i coraz mniej zaczynamy z tego wszystkiego rozumieć, a za to coraz bardziej tracić chęć do życia.
5. Nie masz apetytu na zdrowe pokarmy, ale za to ciągnie cię do tych niezdrowych.
Bardzo charakterystyczne dla osób podtrutych toksynami: nie mają ochoty na świeże dary natury! Odwracają się z niesmakiem od zielonej sałatki, a widok soczystych kolorowych owoców nie robi na nich żadnego wrażenia, więc przechodzą obok nich całkowicie obojętnie.
Mają za to ciągoty do produktów smażonych, przetworzonych i rafinowanych („białe” produkty jak biały ryż, biały makaron, białe pieczywo, cukier, słodycze, frytki…) oraz odzwierzęcych (mięso, mięso, mięso – na śniadanie, obiad i kolację oraz oczywiście nabiał).
Zdrowy człowiek odwrotnie: smakują mu naturalne nieprzetworzone produkty i nie ciągnie go do niezdrowych, nawet jeśli się skusi na kawałeczek, to częstokroć stwierdza, iż nie smakują mu już jak dawniej, a gdy odzwyczai się już na dobre np. od cukru, to spożycie go w większej ilości może nawet spowodować nieprzyjemne samopoczucie (mgła mózgowa i uczucie otępienia, czyli tzw. „sugar crash”, a nawet niestrawność).
Dlatego zdrowi ludzie intuicyjnie odwracają się od niezdrowych pokarmów: ciało obdarzone wrodzoną inteligencją wie, że niczego dobrego ani pożywnego tam nie ma. Zdrowy człowiek je po to by żyć, a nie odwrotnie.
Dobra wiadomość jest taka, że wystarczą ok. 3 tygodnie ciągłego powtarzania bodźców aby wytworzyć w mózgu nowe ścieżki neuronowe – dotyczy to również upodobań smakowych.
Po prostu trzeba zacząć regularnie jadać zdrowe rzeczy, aby w końcu je polubić.
Pozytywne zmiany jakie zajdą w naszym samopoczuciu dopełnią dzieła i nie będziemy mieć ochoty na powrót do starych nawyków żywieniowych.
6. Masz problemy ze skórą (trądzik, cellulit, grzybice itp.).
Skóra to nasz największy narząd: jako ostatnia pobiera składniki odżywcze pochodzące z pożywienia (najpierw bowiem organizm musi nakarmić ważniejsze do przeżycia organy), dlatego jeśli chcemy wiedzieć czy ktoś jest naprawdę zdrowy, to wystarczy popatrzeć na jego skórę.
Jeśli skóra jest zdrowa i promienna (czyli została dobrze nakarmiona składnikami odżywczymi pochodzącymi z naturalnej, nieprzetworzonej żywności), to pomyślcie tylko jak świetnie muszą być w takim razie nakarmione narządy wewnętrzne, które to dostają papu jako pierwsze.
Ani trądzik ani cellulit nie są oznakami zdrowia.
Gdy w ustroju znajduje się za dużo toksyn, a inne drogi są zapchane, zajęte lub nieczynne, to organizm korzysta również z tej drogi, tzn. wyrzuca odpady na skórę (wypryski) lub tworzy podskórne składowisko – to właśnie słynny cellulit o którym nasze prababki nie miały pojęcia, że istnieje.
Przy czym cieszmy się, że nasz organizm jest na tyle inteligentny, iż najpierw magazynuje toksyczny śmietnik pod skórą, z dala od żywotnych narządów, w przeciwnym razie długo byśmy nie pociągnęli.
Warto wiedzieć, że wśród ludów odżywiających się tradycyjną nieprzetworzoną dietą naukowcy nie stwierdzili trądziku – ani u nastolatków, ani u osób dorosłych.
Gdy pomyślę teraz, ile pieniędzy swego czasu wydałam niepotrzebnie, chcąc pozbyć się trądziku i cellulitu…
A wystarczyło tylko odtrucie organizmu, zmiana diety i stylu życia – mój organizm sam rozwiązał te problemy gdy mu stworzyłam do tego odpowiednie warunki i kłopoty ze skórą nigdy już nie wróciły.
Przemysł kosmetyczny podobnie jak medycyna estetyczna żerują częstokroć na naszej niewiedzy, łakomstwie, gnuśności i głupocie.
7. Masz problemy z utrzymaniem prawidłowej masy ciała.
Spora część toksyn środowiskowych z jakimi mamy styczność (konserwanty, pestycydy, DDT, PCB, BPA itd.) to substancje rozpuszczalne w tłuszczach (lipofilne).
Jeśli ustrój nie może ich wydalić, to magazynuje je w tkance tłuszczowej, przechodzą one również do mleka matki (zarówno ludzkiej jaki i zwierzęcej).
Im bardziej jesteśmy zatruci tym trudniej jest utrzymać stałą prawidłową masę ciała, ponieważ tkanka tłuszczowa w tym wypadku spełnia funkcję ochronną: organizm nie będzie chciał tak łatwo (i na stałe!) jej się pozbyć i robi to poniekąd dla naszego dobra.
Ponadto pewne toksyny rozpuszczone w tkance tłuszczowej spowalniają dodatkowo metabolizm.
Zasada odkładania się toksyn lipofilnych w tkankach organizmów żywych dotyczy nie tylko człowieka, ale również zwierząt. Dlatego tłuste mięso i mleko będzie bardziej obciążone tymi substancjami niż chude.
Zgodnie ponadto z zasadami bioakumulacji organizmy będące na szczycie łańcucha pokarmowego nagromadzą w swoich tkankach najwięcej substancji toksycznych pochodzących ze środowiska.
To jeszcze jeden powód, dla którego warto kłaść na talerz więcej roślin, a mniej zwierząt: ten bowiem kto jest wyżej w łańcuchu pokarmowym będzie zawsze bardziej zanieczyszczony od tego kto jest niżej.
Kolejnym problemem może być niemożność zmniejszenia swojej ekspozycji na szkodliwe substancje w przypadku produktów odzwierzęcych: nie ma zbytnio możliwości usunięcia ich z tkanek mięsnych lub z produktów mlecznych (choć te ostatnie można chociaż odtłuścić).
Dobra wiadomość jest taka, że w przypadku warzyw i owoców możemy coś zrobić: kąpiel w wodzie o zasadowym pH często pozostawi na powierzchni wody tłustawy film, świadczący o obecności związków lipofilnych (pochodzących np. ze środków ochrony roślin).
Zobacz jak myć warzywa i owoce pochodzące z upraw konwencjonalnych: [klik].
8. Zapach wydzielin i wydalin twojego ciała jest nieprzyjemny.
Temat dosyć niepopularny, ale cóż… nic co ludzkie nie jest nam w końcu obce.
Powiedzmy sobie szczerą prawdę na temat wydzielin i wydalin ludzkiego ciała: im bardziej zatrute mamy ciało, tym bardziej zapach ten jest ofensywny i nieprzyjemny: mocz, pot, gazy, stolec, krew miesięczna u kobiet i sperma u mężczyzn.
Zdrowy człowiek jest w zasadzie niemal bezwonny – nawet gdy się spoci, puści bączka czy zrobi kupę. Nazwijmy rzeczy po imieniu 😉
Jeśli nie możesz po kimś wejść do toalety z uwagi na nieznośny fetor, to znak, że masz do czynienia z bardzo zanieczyszczoną osobą (bez względu na to jak bardzo według jej zapewnień odżywia się ona ponoć „zdrowo”).
Im bardziej ktoś jest mięsożerny, tym bardziej będzie nieprzyjemnie pachniał – on i jego wydaliny i wydzieliny, w tym gazy i stolec.
Częściej też będzie musiał używać chemicznych dezodorantów (oliwka magnezowa może u takiej osoby nie spełniać swojego zadania, a dodatkowo im większe niedobory magnezu, tym bardziej będzie też ona szczypać jego skórę, co dodatkowo zniechęci do jej używania).
Jedną z najbardziej zaskakujących rzeczy na temat własnego ciała odkryłam wtedy, gdy oczyściłam swoje ciało z uzbieranych przez dekady trucizn i moja dieta się diametralnie zmieniła, a wraz z nią zmienił się też zapach mojego ciała i wszystkich jego wydzielin i wydalin.
9. Cierpisz na częste infekcje lub przewlekłe stany zapalne (np. zatok, stawów itd.).
W zatrutym ustroju układ odpornościowy nie pracuje jak należy. Organizm ma do wyboru albo walkę z truciznami albo z patogenami i często te drugie biorą górę w systemie osłabionym i zatrutym.
Stany ostre u osób ze szwankującą odpornością trwają długo i łatwo przechodzą w przewlekłe, ponieważ organizm nie dysponuje siłami by móc się szybko i definitywnie rozprawić z infekcją.
Jak wiemy większość naszego układu odpornościowego znajduje się w jelitach.
Jak ma być zdrowy ktoś, kto ma jelita zawalone śmieciami, nie dba o higienę wewnętrzną, je i pije byle co, używa tony leków i chemicznych kosmetyków, nie dokarmia swojej dobroczynnej mikroflory jelitowej lecz patogeny i pasożyty, nosi w sobie kilogramy starych złogów kałowych, a tak w ogóle to wypróżnia się raz na tydzień?
Ludzie zdrowi nie chorują, są odporni na sezonowe infekcje: czyste i zadbane jelita to odporny na choroby człowiek.
10. Twoje problemy zdrowotne nigdy się nie kończą, przybierając z czasem na sile.
Wraz z upływającym czasem jeśli nadal nic nie robimy z naszym wewnętrznym śmietnikiem, nasze ciało ogarnia stan cichego przewlekłego stanu zapalnego: organizm nie ma wyjścia jak przestawić się na tryb oszczędnościowy i działać na pół gwizdka.
Jeśli nie może działać w stanie zdrowia – musi działać w stanie braku zdrowia.
Jeżeli będąc dzieckiem naszym problemem była „tylko” podatność na częste infekcje (najczęściej tłumione antybiotykami, a nie zmianą odżywiania czy stylu życia), to dorastając dołączają się do tego zazwyczaj inne zaburzenia (alergie i nadwrażliwości, astma, problemy skórne, obniżenie sprawności intelektualnej czyli kłopoty w nauce).
Im dalej w las tym więcej drzew: jako ludzie dorośli nagle nie wiadomo skąd dostajemy od lekarza już jakąś poważniejszą diagnozę (np. choroba autoimmunologiczna lub metaboliczna), a ostatnim etapem przewlekłej toksemii jest siejące powszechne przerażenie słowo na „r” czyli rak: wredne zwierzątko własnymi rękoma hodowane we własnych tkankach przez całe dekady (rak to nie katar, nie dostaje się go z dnia na dzień!).
O ile oczywiście wcześniej nie wykończy nas coś innego z długiej listy chorób powiązanych z przewlekłym stanem zapalnym. A naprawdę jest z czego wybierać! 😉
Jak usunąć śmietnik z ciała?
Pomyślmy chwilę co robi nasze ciało gdy przychodzi mu się zmierzyć z jakimś zagrożeniem z zewnątrz (np. jakimś patogenem): tracimy apetyt, stajemy się senni i idziemy spać, zaczynamy się intensywniej pocić.
Po co ciało robi to wszystko? Po to, by móc zająć się uzdrawianiem.
Jeśli będziemy chodzić, pracować, wysilać się i dostarczać mu pożywienie do przerobienia, to będzie musiał się zająć innymi rzeczami, a nie zdrowieniem.
Wydzielanie potu ma na celu usuwanie z ciała szkodliwych substancji (przy czym pot „chorobowy” jest znacznie intensywniej pachnący, a zapach ten jest zdecydowanie nieprzyjemny).
Jednym słowem proces zdrowienia i oczyszczenia zachodzić musi w pewnych sprzyjających warunkach.
Gdy dopada nas infekcja nasze ciało samo tworzy sobie te warunki (brak apetytu, senność, pocenie się), w przeciwnym razie to my sami musimy zatroszczyć się o stworzenie odpowiednich warunków.
Oto kilka sugestii co można zrobić:
1. Rozważyć okresowy post czyli najstarsze lekarstwo świata. Dla początkujących może to być post warzywno-owocowy (sesje od 1-40 dni), dla bardziej zaawansowanych post na świeżych sokach warzywnych (dla super zaawansowanych na wodzie i herbatkach ziołowych, jeśli dłuższy to zaleca się go robić pod okiem lekarza lub fastoterapeuty).
Nie ma nic innego wpływającego w podobny sposób na odnowę biologiczną naszych tkanek i narządów, o czym ludzkość wiedziała od zarania dziejów. Tylko ci, którzy nigdy nie pościli uważają, że to „niezdrowe”.
Nic bardziej błędnego: natura tak to dla nas zaplanowała, że pościmy tak czy inaczej przez co najmniej 1/3 naszego życia (każdej doby przez 1/3 doby, gdy śpimy), pościmy też przymusowo gdy gorączkujemy i tracimy apetyt.
Organizm wykorzystuje ten czas na swoje „czynności serwisowe” i wewnętrzne sprzątanko! 😉
Okresowe świadome powstrzymywanie się od przyjmowania pokarmów (wszystkich lub niektórych) jest równie naturalne jak ich spożywanie i towarzyszy ludzkości od zawsze – to po prostu część naszej fizjologii i naszej historii jako gatunku (przeplatające się okresy uczty i głodu były czymś naturalnym gdy nie mieliśmy na każdym rogu sklepów spożywczych, restauracji ani budek z kebabami i potężnego przemysłu gastronomiczno-spożywczego czy też dietetyków każących nam spożywać 5 posiłków dziennie przez 365 dni w roku).
Post stosowany okresowo (również w formie intermittent fasting czyli postu przerywanego kiedy to jemy tylko w określonym okienku czasowym) pomaga też w utrzymaniu prawidłowej masy ciała i stabilizacji poziomów insuliny, leptyny i greliny („hormonu głodu”).
Zmniejsza również z biegiem czasu ochotę na słodycze czy niezdrowe pokarmy – mamy poczucie większej kontroli nad tym co, ile i kiedy wsadzamy do ust.
Nieustannie folgujący swojemu podniebieniu otyli ludzie żyją krócej i życiem marniejszej jakości od ludzi szczupłych (wśród zdrowych stulatków nie sposób znaleźć choćby jednej osoby otyłej!).
Okresowe ograniczenia kaloryczne wydłużają telomery, zatem kto okresowo pości żyje dłużej i zdrowiej. Nie ma niezbitych dowodów naukowych na to, że okresowe ograniczenia kaloryczne „spowalniają metabolizm”.
Stulatkowie okresowo poszczący nie robią się od tego otyli.
Okresowe ograniczenie kalorii obniża też poziom markerów stanu zapalnego i stresu oksydacyjnego, jak stwierdzili naukowcy.
Dr Dąbrowska wspominała na wykładzie o swoim nieżyjącym już profesorze uniwersyteckim, który młodym medykom zalecał pacjentów astmatycznych „trochę przegłodzić” – to najstarsze i najlepsze lekarstwo na astmę, w dodatku darmowe i bez skutków ubocznych (z wyjątkiem braku astmy, ma się rozumieć).
Trudno jednak liczyć w dzisiejszych czasach na uzyskanie tego typu porady od lekarza wykształconego w systemie współczesnym, gdzie liczą się tylko leki, a najważniejszym przedmiotem na studiach jest farmakologia. 😉
2. Pocić się regularnie: wraz z potem usuwane są toksyny. Żadnych antyperspirantów! Pocić się można podczas wysiłku fizycznego (ćwiczenia, taniec, prace w domu i ogrodzie), w ciepłej kąpieli, w saunie (tradycyjnej lub na podczerwień).
3. Zwracać uwagę na sposób w jaki oddychamy: płuca również stanowią drogę wydalania trucizn, ważne jest dbać o odpowiedni oddech (nie może być płytki). Aktywność fizyczna to doskonały sposób na głębszy oddech!
4. Dbać o nawodnienie. Niezbędne jest dostarczanie wystarczającej ilości wody, która wypłucze toksyny z ustroju. Bez wody będzie to niemożliwe, ponieważ pewne toksyny są rozpuszczalne w wodzie (hydrofilne). Wodę można pić albo można też ją jeść – pod postacią owoców i warzyw, które składają się jak wiadomo głównie z wody (zobacz infografikę: [klik]).
5. Dbać o regularność w toalecie: wraz ze stolcem są z kolei wydalane toksyny rozpuszczalne w tłuszczach. Wypróżnienia powinny mieć miejsce 1-2 razy dziennie (o zapachu już mówiliśmy – u zdrowych ludzi podobnie jak u malutkich dzieci stolce są praktycznie bezwonne, nie ma mowy o przykrym zapachu stolca czy gazów).
6. Dokarmiać regularnie mikrobiom czyli swoje prywatne zoo jelitowe: kiedy mamy dużo dobrej flory w jelitach, to działa to tylko na naszą korzyść (niektóre substancje szkodliwe mogą zostać przetworzone przez nasze bakterie w nieszkodliwe lub łatwiejsze do usunięcia).
Dobry mikrobiom również przyczynia się do niemal bezwonnych wydalin z przewodu pokarmowego (gazy i stolec), co świadczy o zdrowych jelitach. Dieta bogata w żywność probiotyczną i prebiotyczną jest kluczem do zdrowia.
7. Wysypiać się: podczas snu naturalnie pościmy i dajemy organizmowi szansę na zrobienie swoich porządków.
8. Nie zaśmiecać już nigdy więcej swojego ciała! Powrót do kiepskiego żarcia, plastików, aluminium, chemicznych kosmetyków i środków czystości oraz leków na każdą bolączkę itd. – nie jest rozsądnym posunięciem. Jeśli planujesz potomstwo, to tym bardziej.
Odpowiednia dieta bazująca głównie na nieprzetworzonych (lub możliwie jak najmniej przetworzonych) produktach roślinnych (w miarę możności ekologicznych) oraz porzucenie używek i zgubnych nałogów jest niezbędne jeśli chcemy mieć zdrowe dzieci, cieszyć się długimi latami życia oraz mieć więcej życia w tych dodatkowych latach.
Sztuką jest umieć starzeć się będąc w doskonałej fizycznej i psychicznej formie (a nie kursując pomiędzy kolejnymi szpitalami, robiąc pod siebie lub nie rozpoznając bliskich).
I tak doskonałej formy życzę wszystkim czytelnikom! 🙂
Pomocne linki:
- Dlaczego jedzenie tłuszczu zwierząt to nie jest dobry pomysł: https://slawomirambroziak.pl/w-zdrowym-ciele/diety_wysokotluszczowe_ksenoestrogeny/
- Czym zajmuje się homotoksykologia i dlaczego trzeba dbać o stan swojej macierzy: https://www.doz.pl/czytelnia/a1042-Grozne_toksyny
- Dietetyk o (wielu) plusach i (nielicznych) minusach postu przerywanego (IF, intermittent fasting): https://vitalia.pl/artykul8658_Dieta-if-czyli-przerywany-post-jest-kluczem-do-idealnego.html
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Kasia napisał(a):
Dobry wieczór Pani Marleno!
Od ponad roku jestem Pani stałą czytelniczką. Dziękuję Pani za wszystkie napisane przez Panią słowa – to skarbnica wiedzy.
Mam jedno pytanie, na które do tej pory w Pani artykułach nie znalazłam odpowiedzi, a mianowicie jakich Pani używa środków do prania?
Pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
Kasiu, głównie używam domowej roboty proszku (np. w równych częściach starte mydełko, soda, boraks + olejek eteryczny, ale czasem zmieniam recepturę, wiele receptur znajdziesz w internecie), ale mam też do bardzo trudnych przypadków małe opakowanie zwykłego proszku pod ręką, jednak używam go sporadycznie, tylko wtedy gdy domowy nie daje rady (ale najczęściej daje radę, szczególnie gdy pranie wcześniej w pralce namoczę). Do płukania i zmiękczenia daję zwykły ocet z kilkoma kroplami olejku eterycznego (np. lawenda, cytryna, bergamota, ylang-ylang, często mieszam). Nie czuć octem, on szybko paruje.
Monika napisał(a):
Wszystko się zgadza, ale powyższe objawy (wszystkie) świadczą również o zarobaczeniu organizmu. Jeśli mamy robale(95%spoleczenstwa) to na nic się nie zda głodówka ani zdrowe odżywianie. Temat całkowicie nidoceniany na blogach o zdrowym stylu życia nie mówiąc o tv a szkoda.
Marlena napisał(a):
Po przeczytaniu książki „Dobre bakterie” dr Robynne Chutkan teraz wiem, że „robale” nie zawsze są niepożądane czy szkodliwe, natomiast dużą rolę w kontrolowaniu ich populacji gra prawidłowa flora jelit i skład naszej diety. Natura potrafi sama o siebie zadbać, a jeśli nie tworzymy warunków do rozwoju danym organizmom, to na pewno się u nas nie zasiedlą, po prostu dlatego, że nie przeżyją w warunkach dla nich niesprzyjających.
Monika napisał(a):
Marleno, w takim razie doradz prosze; czy jeżeli jest podejrzenie robali to najpierw spróbować je „wytepic” naturalnie (czosnek+sok z ogórków kiszonych) czy przejść na post dr Dabrowskiej. Napisz proszę co Ty byś zrobiła. 🙂
Marlena napisał(a):
Jeśli jest podejrzenie to poszłabym do lekarza, aby to potwierdził odpowiednimi narzędziami diagnostycznymi. Nawet do kilku lekarzy – konwencjonalnego i alternatywnego, bo każdy ma inne narzędzia. To, czego jeden nie wykryje – drugi może (i vice versa).
Ania napisał(a):
Marleno chciałabym tylko powiedziec o workach pod oczami. Moja śp ciocia ktora zmarła w zeszłym roku przez całe życie miała tzw wory pod oczami i to strasznie duże a mimo to dożyła 98 lat i przez prawie całe życie do ok 90 nie chorwala i nie brała żadnych leków . Po 90 latach życia troszke serce zawodziło ale tylko troszke, wciąż była pełna wigoru i do końca mieszkała sama radząc sobie z codziennymi obowiązkami. Moja ciocia zdrowo sie odzywiała i była szczupła. Pamietam jak byłam u niej mając 16 lat ( ciocia wyjechała po wojnie do Anglii ) to potrafiła zjesc 4 główki sałaty dziennie!!!:) byłam w szoku bo u nas w Polsce w roku 1990 to sałaty w lutym po prostu nie było 😀 tak wiec te worki pod oczami nie muszą byc kojarzone wyłącznie ze złym stanem zdrowia czy zasmieceniem organizmu, czasami to taka uroda 😀
Ps. Marlenio dziekuje Ci za tego wspaniałego bloga pozdrawiam serdecznie Ania
Marlena napisał(a):
Wory pod oczami mogą być spowodowane wieloma czynnikami. Owszem, niektórzy mogą się nawet z taką urodą urodzić i mieć je całe życie, ale jeśli nie mieliśmy ich za młodu, a pojawiają się później to znak, że coś nie działa jak należy (tarczyca, serce, nadnercza, nerki, układ krążenia). W przypadku cioci prawdopodobnie serce/układ krążenia.
Olka napisał(a):
Najbardziej mnie interesuje kwestia zapachu. Mam 10 miesięczne dzecko, jego kupy strasznie cuchną od pawie zawsze. Przez ok 5 środkowych miesiący jego dotychczasowego życia zmagaliśmy się ze strasznymi objawami podobno alergii pokarmowej. Przez ostatnie 2 mce prawie nie było problemów skórnych, do ostatnich kilku dni.. Ciągle karmię Malca piersią. Zastanawiam się czy to ja go tak załatwiam. Moja dieta może nie jest idealna, ale już sporo zmieniłam, powoli przechodzę na weganizm, chociaż jeszcze mi daleko. Jestem chuda jak kij, raczej nie mogę pozwolić sobie na post. Małemu podaję witaminę C w każym napoju. Synek apetyt ma genialny, ale z wypróżnieniami, nigdy nie było dobrze. Czy i kogo tu oczyszczać? Pierwsze dziecko nie miało żadnych problemów ze zdrowiem. Nikt nam nie umiał pomóc. Ma może Pani jakieś sugestie?
Marlena napisał(a):
Olka, to kwestia nieprawidłowej flory jelitowej, która mogła zostać uszkodzona/osłabiona poprzez różne czynniki (poród cesarskim cięciem zamiast kanałem rodnym, kuracje antybiotykowe, szczepienia, nadmierna higienizacja i bakteriofobia). Tu nie jest konieczne oczyszczanie dziecka, tylko przywrócenie mu bogatego składu mikrobiomu – przydatny może być dobry probiotyk/synbiotyk.
No i dieta – dieta to podstawa. Na rozwój dobrych bakterii wpływa żywność probiotyczna (domowe kiszonki i robione z nich zupy, ale sok z kiszonki dodajemy po przestudzeniu, by nie zabijać laktobakterii) i żywność prebiotyczna (np. skrobia oporna, zielenina, świeże owoce https://akademiawitalnosci.pl/tag/probiotyki-i-prebiotyki/). Nie podawałabym póki co zbóż glutenowych, bo do poprawnego trawienia glutenu potrzeba mieć końskie zdrowie jelitowe i bardzo dobrą florę.
Dziecko może też mieć niski poziom witaminy D. Warto zbadać.
katarina napisał(a):
Jakim mlekiem karmilas? Wyglada mi to na powazne zaburzenie flory bakteryjnej. Niestety warzywa i owoce moga byc tego powodem. Wiem , ze zaraz Marlena przystapi do ataku, ale trudno. Ja bylam 20 lat wega musialam zakonczyc swoja przygode z wega,. Za duzo byc pisac. Dzis mam kolosalna wiedze i zyje ale do zdrowia ciagle daleko. Pokrotce napisze co bylo tego przyczyna. Wiec urodzilam sie jako dziecko z nietolerancja zboz szczegolnie pszenicy i mleka . Tu nie chodzi o gluten ale inne bialka , ktore ma w szczegolnosci zmanipulowana pszenica.Tez nie chodzi o laktoze tylko o kazeine. To powodowalo szereg reakcji poznych nielatwych to wychwycenia i zrozumienia , szczegolnie te 40 lat. taem, no i do zaburzen flory bakteryjnej . Teraz kwestia warzyw i owocow, dlaczego podje je jako winowajcow. No coz w dzisiejszych czasach dodana jest taka ilosc chemii do nich, ze znowu powoduja obumarcie flory bakteryjnej. Tu uwazalaby szczegolnie na te importowane jak winogrona banany i w szczegolnosci pomarancze z hiszpani. Trzeba jesc wszystko swoje z polskich dzialeki lub ekologiczne. Ze mnie na tej wegetarianskiej diecie lal sie kwas zamiast normalnych wyproznien. Dopiero pomogla mi dieta SCD. Dzis pomalu wlaczam warzywa surowe no i oczywiscie kiszonki.Wczesnie wydalalam zupelnie nie strawione Trzeba ostroznie bo przy cieknacym jelicie wystepuje cos takiego jak nie tolerancja histaminy tzn. organizm zle ja rozklada a wystepuje ona w licznych produktach. Proces byl trudny ale jak widac mozliwy. Powinnas uporas sie jak najszybcie z tym problmem jelitowym , bo to prowadzi do nieszczelnych jelit i do dalszych makabrycznych konsekwencji np. choroby autoimunologiczne , ktore wraz z nowotworem osiagnely juz zasieg tsunami. Dodam jeszcze , ze jako wielbiciel kryszny znane bylo mii podejscie dr Ewy Dabrowskiej, Gersona, post , medycyna ortomolekularna, wszystkie systemy oczyszczania. Niestety nic z tych rzeczy nie pomoglo. Wierzyc sie nie chce. Tu uczciwei wspomne jeszcze stres, 7 pogrzebow, ciezki zawod na odziale palitywnym….Pozdrawiam ….tylko neutralny otwarty umysl moze NAS uratowac,baczna obserwacja. Fanatyzm nie pomoze.
Marlena napisał(a):
Daleka jestem od atakowania, ale pewne rzeczy powiedzmy sobie szczerze. Z tą straszną ponoć chemią w warzywach u nas w Polsce nie jest obecnie tak znowu źle, mnie przecież zwykłe marketowe warzywa i owoce przywróciły zdrowie, a nie pozbawiły go, pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/dlaczego-warto-jesc-warzywa-nawet-z-marketu-zamiast-zadnych/
Przy czym oczywiście nic nie pobije warzyw ekologicznych, a jeśli osobiście uprawianych (biodynamicznie) to już w ogóle ideał!
Z kolei konwencjonalnie uprawiana pszenica i inne zboża (traktowane glifosatem przed zbiorem) oraz wiele innych roślin poddanych praktyce desykacji glifosatem (kawa, herbata, kasze i płatki, ryż, len, gorczyca na musztardę, trzcina cukrowa na „zdrowy” brązowy cukier, rzepak na „zdrowy” olej rzepakowy, niektóre rośliny strączkowe) jak i konwencjonalne produkty mleczne oraz mięsne (od zwierząt karmionych śrutą sojową modyfikowaną genetycznie, a więc pryskaną glifosatem w trakcie wegetacji) może nawet całkiem zdrowej osobie (która urodziła się zdrowa) zniszczyć/wyjałowić mikrobiom jelitowy i podziurawić jelita. Wtedy niestety droga do warzywno-owocowego raju zostaje zamknięta – po prostu nie trawimy już darów natury, węglowodany (pewnego typu lub wręcz wszystkie) sprawiają nam problem, mamy coraz więcej dolegliwości i coraz więcej niedoborów, a zamiast oczekiwanego na diecie wege zdrowia czujemy się coraz gorzej i gorzej.
Całkowicie rozumiem rozgoryczenie, ale same w sobie warzywa i owoce nie są tutaj za bardzo niczemu winne (choć pewnie widząc je niestrawione w swojej kupie najłatwiej je wskazać jako „winowajcę” takiego stanu rzeczy). Bo przecież tak z ręką na sercu: nie jadłaś przez te 20 lat samych tylko samiutkich warzyw i owoców, w diecie (również tej ZANIM zostałaś wege) były też zapewne inne rzeczy 😉
Olka napisał(a):
Dziękuję, sęk w tym, że dziecko jest urodzone sn, kp, zero antybiotuków (do czasu pojawienia się masakrycznych zmian na skórze), żadnej przesady w dbaniu o higienę, nieszczepione… Podawałam probiotyki, a po 7mcu kiszonki, dbam o świerze warzywa i owoce. Od kiedy dziecko jest na stałym pokarmie problem prawie znikł, ale nie zupełnie, zwłaszcza jeśli chodzi o wypróżnienia (wcześniej kupa była nawet raz na tydzień!). Spróbuję jeszcze raz podawać większe ilości wit. D, ale kiedy wcześniej robiłam taką kurację nic to nie dało. Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy w książce o leczeniu alergii witaminami, o której ostatnio Pani wspominała w newsletterze, jest poruszony temat alergii pokarmowych u niemowląt? Niestety nie złapałam się na książkę, ale może jest sens powalczyć gdzieś o nią.
Marlena napisał(a):
Jest poruszony temat alergii pokarmowych ogólnie, bez wskazywania czy dotyczy niemowląt. Książka powinna być u nas ponownie dostępna pod koniec września/przełom października.
Przeanalizuj też czy dziecko nie ma ekspozycji na glifosat w tym co je (albo Ty w tym co Ty jesz, bo glifosat przechodzi do mleka matki).
Olka napisał(a):
Glifosat? Jeśli mam z nim styczność to w minimalnych ilosciach. Owoce i warzywa mam głównie z ekologicznego gospodarstwa, jeśli mięso i nabiał też w większości od zwierząt z gospodarstw ekologicznych, czyli bez oprysków, serio. Herbata to bylko z ziół zebranych przeze mnie z czystych miejsc. Kawy zero. Jeszcze zostaje chleb z lokalnej piekarni, który pewnie nie jest najlepszy. W takim razie musiałabym jeszcze wywalić płatki, kasze i ryż, i resztkę cukru, którą czasem spożyję i większość strączkowych… Nie wiem czy to gliosan jest przyczyną problemów mojego synka. Lekarze mają w nosie, dają tylko preparaty na skórę. A jak był malutki, to środki uspokajające, żeby się nie drapał. Eee, masakra.
Ela napisał(a):
A czy dziecko dostało siarę, w której organizm matki
(wszystkich ssaków) gromadzi dla niego bakterie przez kilka miesięcy? W szpitalu to pewnie glukoza na start, na dobry rozwój candidy już w pierwszym dniu życia. Bakterie mlekowe nie mają najmniejszych szans z takim handicapem dla grzyba. Żółtaczka po dwóch dniach albo skaza białkowa na całym ciele. Walcz z kandydozą wszelkimi metodami. Kapsułki probiotyku jako czopki bym spróbowała podać (najlepiej tuż po wypróżnieniu), laktobakterie podawane doustnie, przetrzebione kwasem żołądkowym nie dadzą rady zdobyć w jelitach przewagi nad candidą.
Pozdrawiam maluszka
T.K. napisał(a):
Oczywiście, że dostał siarę! Jest już w takim wieku, że podajemy malcowi ogórki kiszone a z nimi dobre bakterie. Ostatnio zrobiła się synkowi masakra na buzi i całe ciało ma wypryski. A myślałam, że już 'wyrasta’, a jest coraz gorzej ;-( Tabletki z probiotykiem do pupy? Jakoś nie widzę tego i nie słyszałam o tym, trochę się obawiam.
Kompletnie nic nie pomaga. Już nie wiem gdzie pytać o radę…
Jaska napisał(a):
Czesc.
Nie wiem czy Twoj maluszek nie jest jeszcze na to za maly ale moze sprobuj zrobic mu test MRT – diabelsko drogie ale bardzo skuteczne badanie. Nie wiem tez skad jestes ale jesli gdzie z poludnia to skierowala bym Cie do dr. Mylek. Babeczka co prawda jest z wyksztalcenia alopata ale ma otwarty umyslu i nie jednemu takiemu dziecku i doroslemu juz pomogla.
Ania napisał(a):
Niektóre osoby mają bardzo ładną, gładką skórę, a przy tym chorują na choroby przewlekłe.
Marlena napisał(a):
Owszem, nie wszystkie 10 czynników muszą wystąpić jednocześnie. Ale jeśli zauważymy u siebie kilka z nich, to znak, że coś robimy nie tak.
Ivo napisał(a):
Witam,
Chciałbym prosić o Pani opinię na temat ałunu ?
Marlena napisał(a):
Osobiście ałun używam tylko po depilacji, na co dzień używam oliwkę magnezową.
m.nika napisał(a):
Witam . A w sumie proszę powiedz Marleno PO CO wogóle używasz dezodorantów skoro bardzo często piszesz, że oczyściłaś swój organizm, a oczyszczony organizm – jego wydzieliny są bezwonne
Marlena napisał(a):
Sam pot jest bezwonny, lecz na skórze bytują bakterie, które zmieniają ten stan rzeczy. Pocić się jest normalne, ale pozwolić bakteriom na produkcję substancji o niemiłej woni – już nie jest fajne.
Luiza napisał(a):
Marleno, dzięki za kolejny inspirujący artykuł. Pytanie mam nastepujące, czy ktos z czytelników stosował niacynę w przypadku depresji(czyli mega dawki) i czy są skutki uboczne po zastosowaniu tego składnika odżywczego? Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Stosował i nawet pozbył się depresji. Komentarze tych czytelników znajdują się pod artykułami otagowanymi https://akademiawitalnosci.pl/tag/depresja/
Głównym objawem ubocznym może być flush jeśli stosujemy kwas nikotynowy (przy innych formach pojawia się niezmiernie rzadko) – niegroźne i przemijające uczucie ciepła spowodowane czasowym rozszerzeniem się kapilarów (drobnych naczyń krwionośnych). Po jakimś czasie trenowania kapilarów już nie reagują one w ten sposób i flush robi się coraz słabszy aż w końcu nie ma go wcale.
Andrzej napisał(a):
Czytam tego bloga już dłuższy czas i trudno się nie zgodzić z większością poruszanych tu tez.
Jednak co z witaminą B12 ???
Przecież po kilku latach diety wegańskiej można nabawić się jej poważnych niedoborów i problemów zdrowotnych.To chyba żadna tajemnica.
Suplementacja?
Jest bez sensu i ryzykowna .Zdrowy organizm ma się żywić naturalnie.
A strefy długowieczności? Na Okinawie jedzą zdaje się owoce morza, na Sardynii,Ikarii sfermentowane mleko i sery, Hunzowie podobnie ,może dokładnie nie myją naczyń na mleko, warzyw również ,w ziemi jak wiadomo jest B12.
Więc co nam pozostaje?
Może wątróbka od czasu do czasu i żółtka jaj ?
Proszę o szersze omówienie tej tematyki.
Marlena napisał(a):
A kto każe ci od razy zostawać weganinem? Oczywiście jeśli chcesz to możesz, to bardzo chwalebne i prawidłowa prowadzona pełnowartościowa dieta wegańska jest dietą sprzyjającą zdrowiu. Jednak weganizm nie jest dla wszystkich. Ktoś będzie się czuł na nim doskonale, inny będzie się czuł lepiej gdy w menu znajdą się niewielkie ilości produktów odzwierzęcych. Tutaj nie ma reguły, ponieważ jedna dieta dobra dla każdego nie istnieje, a jeśli popatrzymy na społeczności stulatków (tzw. Niebieskie Strefy) to zobaczymy, że dobrze sobie radzi zarówno społeczność ścisłych wegan (jak np. Adwentyści z Kalifornii) jak i reszta, która od czasu do czasu coś zwierzęcego spożywa (słowo klucz: od czasu do czasu!). Ważne są proporcje, jakość i ilości, mniej ważna jest ideologia (aczkolwiek jestem absolutnie za poszanowaniem zwierząt i całej planety).
Ze wszystkich pokarmów najbogatszym źródłem B12 są ryby (np. śledź, makrela, tuńczyk, sardynki) i owoce morza (np. małże – najbogatsze źródło B12 na planecie Ziemia, ostrygi, mule), a nie mięso, nabiał czy jajka: https://www.dietitians.ca/Your-Health/Nutrition-A-Z/Vitamins/Food-Sources-of-Vitamin-B12.aspx. Poza tym nie sztuka jeść B12, sztuka ją jeszcze przyswoić 😉 Na niedobory B12 cierpią również mięsożercy, niestety.
gajowy napisał(a):
Andrzej, mylisz pojęcia!
To nie jest tak że musisz pozyskiwać witaminy z natury. Możesz je pozyskać z suplementów. W istocie najlepszym źródłem witaminy B12 jest właśnie suplement witaminy B12! – przerobiłem to na własnej skórze, o czym za chwilę. Chodzi o to, że niezależnie od suplementacji powinieneś się zróżnicowanie i zdrowo odżywiać – bo oprócz witamin w naturze są setki, tysiące substancji bioaktywnych, często nie do końca zbadanych – więc w suplementach ich nie znajdziesz.
Ale skoro już mówimy o konkretnej witaminie to znaczy, że mówimy o substancji namierzonej z dokładnością do związku chemicznego. A wtedy nic nie stoi na przeszkodzie by ją wyprodukować lub wyekstrahować. Określenie, że naturalne witaminy są lepsze od sztucznych jest jedynie skrótem myślowym. Przeczytaj sobie ostrzeżenie umieszczone na każdym suplemencie…
A teraz odnośnie B12:
Kiedyś miałem powtarzający się problem z aftami. Przez przypadek odkryłem, że suplementacja B12 rozwiązuje problem. Zdziwiłem się trochę bo wtedy jadłem dużo mięsa w tym podroby (które podobno są dobrym naturalnym źródłem tej witaminy). Obecnie jem bardzo niewiele mięsa ale B12 dalej suplementuję i oczywiście problemu dalej nie mam. Jak myślisz – w czym „sztuczna” witamina jest lepsza od naturalnej?
Odpowiedź jest prosta – W dawce!
Poza tym to ten sam związek chemiczny.
Agga napisał(a):
Do niejakiej dr Zdrówko mam ogromną awersję za słowa:”Od lat walczę jak tylko mogę z dietą WO” o jej rzekomej szkodliwości… Ale czego się spodziewać po mainstreamie…
Poza tym, super artykuł! Dzięki!
Marlena napisał(a):
No właśnie, mainstream rządzi się swoimi prawami, a otępiałe społeczeństwo będzie spijać słowa z ust pani profesor (bo to przecież PROFESOR!), która powinna raczej mieć pseudonim dr Choróbko, a nie dr Zdrówko, bowiem zdrowo to ona nie wygląda bynajmniej: nosi przed sobą spore brzuszysko wyhodowane zapewne na mięsku i nabiale – ach, ten IGF-1! Gdyby nie on można by się bezkarnie opychać mięskiem i nabiałem, niestety nie znika podczas fermentacji nabiału, a pani profesor zdradza nam, iż „jestem kefirolubna i nie ma dnia, bym pół litra kefiru nie wypiła”. W zalinkowanym wywiadzie na temat zdrowego żywienia powiedziała również, cytuję: „Ostatnio słyszy się, że mleko i produkty mleczne powszechnie uczulają i trują organizm… – Nieprawda! My jesteśmy po pierwsze mięsożerni, a po drugie do mleka przystosowani, jest ono z nami związane od pojawienia się człowieka na tym świecie.”.
Nie wiem czy się mylę, ale z tego co mi wiadomo, to nauka już dawno człowieka zakwalifikowała jako istotę wszystkożerną, a nie mięsożerną. Ale profesorem dietetyki nie jestem, może coś się zmieniło w tym względzie? Ktoś coś wie na ten temat? 😉 Co na ten temat sądzą studenci, których pani profesor naucza na uczelni?
A dieta WO na pewno jest szkodliwa, ale dla mainstreamu, którego zadaniem jest utrzymać nas w fałszywych przekonaniach na temat tego co zdrowe, a co niezdrowe – bo my nie mamy być przewlekle zdrowi, tylko pozostawać w stanie pomiędzy zdrowiem a śmiercią, czyli w stanie choroby, przewlekłym stanie choroby, na którym mogą zarobić ci co produkują chorobotwórczą żywność, ci co ją propagują jako sprzyjającą zdrowiu w massmediach i ci, którzy „leczą” ludzi z tych chorób, spowodowanych jedzeniem tego syfu i robią to tak, aby pacjent ani im nie zmarł za szybko, ani przypadkiem nie wyzdrowiał na dobre. W tym szaleństwie jest metoda! 😉
Ala napisał(a):
Witam, mam zapytanie dotyczace postu dr dabrowskiej. Miesiac temu podjelam sie proby przeprowadzenia postu. Zgodnie z przewidywaniami bylam oslabiona, zawroty głowy, ogrooomny bol miesni i stawow, ktory praktycznie wyeliminowal mnie z funkcjonowania 6 dnia postu , do tego doszedl spdek wagi z 45 kg na 41kg (wzrokowo wychudlam ogromnie, brzuch mi sie zapadl, policzki zniknely) – i wtedy sie poddalam wystraszona. Wprowadzilam kasze, platki owsiane i orzechy. Do dzis zywie sie wylacznie na warzywach, owocach, kaszy i nasionach. Waga nie wzrasta. Bole miesni i stawow trwaja, choc z czasem staja sie mniejsze. Doszla infekcja narzadow rodnych, z ktora zmagalam sie przez wiele lat i ktora zazegnalam. Czy to jest moze rozplenienie sie grzybow po moim oslabionym organizmie? Czy oby ja sobie nie zaszkodzilam ? Postanowilam rozpoczac opcje lagodniejsza – post wrzywny co piatek przez rok. Czy przuy duzym przeroscie flory jelit za gwaltownie podeszlam do tematu? Moja waga mnie przeraza.
Marlena napisał(a):
Ala, kup sobie książkę „Dobre bakterie”, autorka dr Robynne Chutkan, lekarz gastroenterolog. Tam znajdziesz wskazówki jak postępować przy dysbiozie: jaka dieta, jakie suplementy, jakie zioła. https://akademiawitalnosci.pl/robynne-chutkan-dobre-bakterie/
Waga nie będzie rosnąć dopóki nie zaczniesz przyswajać prawidłowo i dopóki nie dorobisz się dobrego mikrobiomu. Zajmuje to trochę czasu, ale warto!
Mama napisał(a):
Piękny artykuł Marleno, piękny. Tak bardzo się cieszę, gdy czytam każdy Twój kolejny artykuł i mam świadomość, że zmierzam w dobrym kierunku, to dopiero mój początek, ale mam to szczęście, że mam tą świadomość, że oprzytomniałam, że się dowiedziałam, a niektórzy nie chcą nawet słuchać, nie chcą się przestawić, wręcz wyśmiewają się.
Marleno kiedyś pytałam Ciebie o przyczynę ogromnego ale to strasznie dużego pocenia się mojego męża w nocy, calusieńki oblany potem czoło, głowa wszystko zalane potem, rano poduszkę można wykręcać. I to jest praktycznie co noc, nie ważne czy zimno czy gorąco na zewnątrz. Chodziłam po lekarzach, pytałam, badania robiłam szczególnie na tarczycę kazali, niby ok, a przecież to nienormalne, to coś musi znaczyć? Prawdopodobnie jest tak jak Ty piszesz, organizm walczy i ma z czym walczyć bo mój mąż ma sporą nadwagę i zanim on przyjmie do wiadomości to co ja już wiem na temat stylu życia, jeszcze trochę pewnie potrwa, w takim razie muszę szczególnie dbać o jego dobre nawadnianie no i podkładać to co dobre. O ile wiem co jada przy mnie, nie mogę być pewna co w pracy podjada, aż się boję czy nie nadrabia, bo waga coś nie chce drgnąć, a powinna już.
Dziękuję Marleno za wspaniały artykuł, znowu dał mi dużo do myślenia, szczególnie na temat pocenia się. Super.
Pozdrawiam
ziuta napisał(a):
Takie nocne pocenie to niemal 100 % cukrzyca drugiego typu.
Marlena napisał(a):
Niekoniecznie, bo może być też coś jeszcze gorszego jak rak i AIDS lub mniej groźnego jak początek nadczynności tarczycy. Nie jestem jednak zwolennikiem stawiania komuś diagnoz przez internet. Te rzeczy należą do lekarzy.
Mama napisał(a):
Dzięki dziewczyny za odpowiedź, zamroziło mnie, nie jestem w stanie nic więcej wydukać, pozdrawiam.
Charlotte napisał(a):
Marleno zaopatrzyłam się w Twoje „99 przepisów kuchni szybkiej i zdrowej” już jakiś czas temu lecz do tej pory nie zaczęłam z nich korzystać… Wstyd się przyznać ale mam słomiany zapał i do tego 2 lewe ręce do gotowania… Po całym dniu przesiedzianym przed komputerem w pracy nie mam siły nawet myśleć o wchodzeniu do kuchni. Na szczęście przeczytałam dzisiaj o 10 oznakach zatrucia organizmu – z przykrością stwierdzam, że ponad połowa u mnie występuje, więc najwyższa pora się zmobilizować. Do tej pory jedynie wymieniłam kosmetyki (po przeczytaniu o szminkach z ołowiem) a raczej przestałam się malować i stosuję obecnie kosmetyki naturalne. Zrezygnowałam prawie całkiem ze słodyczy i nabiału. ZACZĘŁAM jeść codziennie owoce i ZWIĘKSZYŁAM ilość spożywanych dziennie warzyw ale jak widać to kropla w morzu. A wydawało mi się, że zrobiłam już tak dużo… (najtrudniej było rzucić słodycze). Nie potrafię odciąć się tak nagle od dotychczasowych nawyków. Mam nadzieję, że stopniowo osiągnę cel. Tymczasem pora na kolejny krok – postanowiłam, że zacznę od soków z Twoich przepisów. Mam w związku z tym pytanie: dysponuję w domu jedynie sokowirówką zelmera i blenderem. Rozumiem, że, np. z marchewki czy jabłek powinnam po prostu wycisnąć sok ale mam wątpliwości co do imbiru (zblendować go czy posiekać) z pomarańczy czy ogórków również wycisnąć tylko sok czy zblendować i wymieszać z pozostałymi składnikami? Paprykę wycisnąć czy zblendować? Oraz pytanie odnośnie do postu: czy dla całkiem raczkującego w tej tematyce osobnika wystarczy zrobić post warzywno-owocowy np jeden dzień w miesiącu? Dziękuję za wszystkie informacje.
Marlena napisał(a):
Działaj, Charlotte kochana, działaj! Soki i koktajle warzywno-owocowe pozwalają nam pod korek załadować się mikroskładnikami (czego jedząc nie zdołalibyśmy zrobić w tak krótkim czasie, bo musielibyśmy cały dzień żuć to zielsko niczym krowy na pastwisku albo chrupać marchewki niczym króliki). 😉
Kup sobie książkę „Trzy kroki do zdrowia”, dr Joel Fuhrman. Z tego co mogę się zorientować poczyniłaś już pierwsze kroki, poziom pierwszy masz za sobą lub jesteś w trakcie. Pora wejść na drugi poziom (a jeśli ktoś chce lub cierpi na przewlekłe choroby to i trzeci) docelowo – książka podpowie Ci jak to zrobić.
Jeden dzień postu warzywno-owocowego w tygodniu jest OK. Zobaczysz jak się będziesz czuła. Zawsze możesz zrobić dłuższą sesję. A może wystarczy tylko wdrożenie zasad diety nutritariańskiej – nikt nie jest w stanie tego przewidzieć, Twój organizm sam da Ci znać.
Sokować i blendować można wszystko to, co da się zjeść. Najważniejsza zasada: to ma nam smakować i to tak smakować, że nie będziemy mogli się doczekać kolejnej pory posiłku 😉
Imbiru w sokowirówce nigdy nie próbowałam, w wyciskarce po prostu wrzucam plasterek i tyle (jest ostry, więc ostrożnie, bo dołożyć drugi plasterek zawsze można, a jak przesadzimy to sok/koktajl staje się ciężką do wypicia siekierą). 😉
DŻOANNA napisał(a):
No to jestem w kropce po przeczytaniu tego artykułu. PONIEWAŻ: rano woda + cytryna, potem zielony koktajl w róznym połaczeniu (jarmuż, szpinak, pietruszka, liście botwiny, banany, ananas, maliny, jabłko – oprócz bananów i ananasa wszystko z ogrodu swego). Zero jedzenia przetworzonego, gotuję wszystko sama, bardzo dużo warzyw, owoców mam z ogródka , mleka nie piję, uwielbiam kefir, mięsa jem bardzo niewiele, nie smażę, nie słodzę (piekę ciasta w domu – na niedzielę – i to moja słodycz cała) produkty węglowodanowe wybieram tylko z pełnego ziarna (chleb, makaron), nie pije kawy, herbaty tylko ziołowe (zielona, z pokrzywy, dziurawca, mięty, liści porzeczki czarnej i inne), nie piję w ogóle alkoholu ani innych używek nie smakuję,jem kwaszonki samodzielnie zrobione (ogórki, kapusta, buraki) systematycznie ćwiczę. Cerę mam ok, wagę niezmienną od lat(63 kg/180 cm) mimo dwóch ciąż , brak cellulitu, duuużo energii, lubię działać, ruszać się. Test sody na czczo wypada ok, miewam wzdęcia ale rzadko, oddaję dwa razy stolec na dzień lub raz. JEDNAK….mam śmierdzące gazy, a nawet bardzo śmierdzące.Stolec tez. Nie codziennie, ale są.I NIE WIEM DLACZEGO??? co mam zmienić? co robię źle? Lekarz odpada (od trzech lat jestem bez antybiotyku, lekarstw też nie zażywam ŻADNYCH, rzadkie infekcje gaszę sama naturalnymi produktami. Artykuł zachęcił mnie do napisania tego posta w nadzei na uzyskanie jakiejś wskazówki i podpowiedzi. Nie chcę się podlizywać, ale ten blog postawił kropkę nad i w moim światopoglądzie. Oszlifował go, wzmocnił i buduje każdym nowym, mądrym artykułem.
Marlena napisał(a):
Twój mikrobiom mogą uszkadzać również produkty spożywcze, które mogły mieć styczność z glifosatem, między innymi zboża, kasze, gorczyca (musztarda), rzepak (olej). Pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/co-z-ta-pszenica/. Glifosat przechodzi również do mleka matki (ludzkiej lub krowiej – nie ma znaczenia).
Oprócz tego w produktach kupowanych w konwencjonalnych sklepach może znajdować się nieoznakowane GMO (w/g ustawy do ilości 0.9% nie ma obowiązku umieszczania informacji, iż w produkcie może znajdować się składnik modyfikowany genetycznie). Rośliny GMO to głównie soja, kukurydza, burak cukrowy. Pochodne tych roślin są częstym składnikiem sklepowej żywności, a jeśli jest ich mniej niż 0,9% składu to nie mamy pojęcia, że właśnie jemy Roundup, ponieważ informacji na opakowaniu nie będzie. Poza tym mięso w sklepach pochodzące z rolnictwa konwencjonalnego, to są trupy zwierząt karmionych paszami opartej na śrucie sojowej genetycznie modyfikowanej (Polska importuje te pasze głównie z krajów Ameryki Południowej).
Warto przetrzepać swoją lodówkę i szafki kuchenne również pod tym kątem i wszystko co jest podejrzane po prostu wyrzucić – szkoda zdrowia.
Axel Tulup napisał(a):
A ja ze swojego doświadczenia podpowiem co z tym fantem zrobić – oczyścić jelita! Odkąd co roku przeprowadzam 10 dniowe profilaktyczne głodówki wodne połączone obowiązkowo z lewatywami, problem nieprzyjemnego zapachu stolca jak i gazów przestał istnieć. Stolec jest praktycznie bezwonny, jasny i zwarty, wypróżnienia następują zaraz po wstaniu rano z łóżka (ale uwaga – każde odstępstwo od diety nutritariańskiej np. zjedzone dzień wcześniej pierogi, jakaś smażenina, powoduje, że wtedy coś tam da się wyczuć).
Jeżeli przez całe życie odżywialiśmy się nieprawidłowo, to nawet jak przejdziemy na „jasną stronę mocy”, problem na przykład kamieni kałowych nie zostanie rozwiązany, one nadal tam są. Ścianki jelit nadal są oblepione nieprzetrawionym syfem jaki wkładaliśmy do swego wnętrza latami.
Więc warto raz na jakiś czas oczyścić jelita, choćby dla własnego dobrego samopoczucia i satysfakcji – po nas nie trzeba godzinami wietrzyć WC 🙂
Marlena napisał(a):
Dokładnie tak – te wszystkie chemiczne odświeżacze toaletowe do WC to kolejny złoty interes przemysłu kosmetyczno-drogeryjnego. Prawda jest taka, że po zdrowym człowieku nie trzeba ani niczym psiukać ani wietrzyć 😉
Arek napisał(a):
Witam. Swego czasu miałem ogromny problem z poceniem się. Nie mogłem ubrać koszulki, która miała jakiś sztuczny dodatek. Myłem się kilka razy dziennie, używałem różnych dezodorantów, tablete blokujących i lipa. Któregoś dnia moja żona trafiła na przepis na dezodorant z oleju kokosowego i sody. Jako, że zawsze testuję wszystko na sobie, tak było i tym razem. Po kilku dniach stosowania okazało się, że jest to najlepszy dezodorant na świecie, pocę się normalnie, ale nie ma przykrego zapachu. Dodatkowo dodajemy jeszcze do niego tlenek magnezu, żeby się wchłaniał przez skórę. Ja przestałem używać preparatów po goleniu, bo smaruję się kokosem. Po ponad rocznym stosowaniu kokosa, jeśli teraz np. użyję perfumy, to za chwilę zaczynam kichać (wydaje mi się, że to efekt odzwyczajenia sie od chemii), bardziej wyczulony jest węch. Na kokosie zaczęliśmy też smażyć. Po lekturze wielu Pani artykułów sprowadziliśmy sobie do domu porządną wyciskarkę i już rok praktycznie codziennie coś wyciskamy. Widząc w sklepach napis na karonie 100% sok, chce mi się na chwilę obecną śmiać, bo to koło prawdziwego soku nawet nie stało. Po wyciśnięciu soku z pomarańczy na grubym sicie, znajomi dopytywali się gdzie taki sok kupiliśmy, bo był tak dobry. Dodatkowo robimy i stosujemy witsminę C liposomalną ( razem z naszm 2 latkiem), a w tym roku trzasneliśmy 100 słoików z ogórkami. Żona moja piecze swoje chleby, zaczęła robić sama mydło, a ja nie powiem, ale piwko też lubię wypić i od ponad rolu sam je warzę ze słodów w pełni naturalnie. Od tego momentu nie dotykam wyrobów sklepowych. Nikt u nad w rodzinie nie ma otyłości, czujemy się dobrze i staramy się myśleć co jemy. I proszę mi wierzyć, wbrew temu co myśli wiele osób – mamy czas żeby to wszystko zrobić. Na koniec dodam, że żona ma 31, a ja 38 lat. Pozdrawiam gorąco Arek.
Marlena napisał(a):
Świetnie, oby tak dalej, bo nikt o nasze zdrowie nie zadba jak my sami. Gratuluję i pozdrawiam całą rodzinkę! 🙂
AnnaM napisał(a):
Arek, mógłbyś podać proszę przepis na dezodorant z oleju kokosowego i sody z dodatkiem tlenku magnezu? Jestem w trakcie poszukiwania jakieś preparatu pod pachy. Obecnie używam ałunu. Jestem dosyć zadowolona.
Dziękuję Marlenko za świetne artykuły!
Mariola napisał(a):
Temat jak najbardziej na czasie – od jakiegoś czasu nic mi się nie chce po prostu :(… choć nie przejadam się słodyczami i „śmieciowym” jedzeniem. Świetny artykuł Marlenko. Pozdrawiam Mariola
gajowy napisał(a):
Marleno, może warto wspomnieć że spośród różnych toksyn, największą zdolność do kumulacji w organiźmie mają konkretnie metale ciężkie. Są to najbardziej złośliwe toksyny. Ich „złośliwość” wynika z tego że nie mamy sprawnego mechanizmu ich eliminacji oraz, że „udają” one biopierwiastki. Z kolei spośród metali ciężkich najbardziej toksyczna jest rtęć. Symptomy chronicznego zatrucia rtęcią można znaleźć na stronie (po angielsku) https://www.yeastinfectionadvisor.com/mercurypoisoningsymptoms.html.
Symptomy te są w znacznej mierze niespecyficzne. Im więcej ich mamy tym większe jest prawdopodobieństwo obciążenia rtęcią.
Istotne jest rozróźnienie chronicznego i ostrego zatrucia metalami ciężkimi. To pierwsze jest ignorowane w praktyce lekarskiej (tylko ostre zatrucia są diagnozowane), choć na gruncie czysto naukowym sprawa jest dość dobrze rozpoznana.
Jeśli chodzi o sugestie Marleny co do usunięcia toksyn z organizmu to w przypadku metali ciężkich wskazane byłoby też zastosowanie absorbentu (np. w czasie głodówki) ze względu na to ich skłonnośc do reabsorpcji z jelita. Usuwanie metali ciężkich to dość szeroki temat, więc na tym porzestane, Jak ktoś zainteresowany to niech szuka w necie.
Marlena napisał(a):
Mechanizmy naturalne do wiązania i usuwania metali ciężkich owszem mamy (metalotioneiny chociażby, również witamina C, żywność pełna błonnika, nasz mikrobiom jelitowy itd.), z tym że one u zdrowych ludzi działają lepiej niż u zatoksycznionych i kiepsko odżywiających się. Na metale ciężkie wszyscy jesteśmy eksponowani przy dzisiejszym zaśmieceniu środowiska naturalnego, jednak niektórzy radzą sobie lepiej z ich neutralizacją, a inni gorzej.
Bartek napisał(a):
Witam Pani Marleno.
Chciałbym się dowiedzieć czy mogę pomóc mojej mamie.
Ma ona guzy przy tarczycy dokładnie to 28.
Boję się o nią myśląc, że będzie leczona ona przez nasze szpitale.
Czy jest coś co mógłbym zrobić sam, żeby guzy się rozpuściły lub żeby nie było ich więcej?