Chętnie i wystarczająco często powtarzany fałsz z biegiem czasu zostaje uznany za prawdę. Wokół naszych makroskładników odżywczych (białka, tłuszcze i węglowodany) narosło wiele mitów, które opierają się na półprawdach lub wręcz fałszu. Mity na temat białka… można by było książkę o nich napisać (i ktoś mądry to już zresztą zrobił, ale o tym później).
Powtarzają je wszyscy: od lekarzy i dietetyków począwszy, poprzez mass media aż po szarego Kowalskiego.
Przeciętny człowiek wie, że „dla witaminek” ma jeść warzywa i owoce, „dla tłuszczu” masło, boczek albo olej, „dla węglowodanów” produkty zbożowe, kasze i ziemniaki, a „dla białka” produkty odzwierzęce (produkty mleczne, ryby i mięso).
To duże uproszczenie.
Szczególnie jeśli chodzi właśnie o białko – makroskładnik, który postawiony został we współczesnych czasach na piedestale, został świętą krową współczesnej dietetyki i stworzono z niego prawie religię.
Niemal wszyscy jesteśmy jej wyznawcami: wyznawcami białka – świadomie lub nie.
Pewne badania nawet wykazały, że można wybitnie podnieść sprzedaż danego produktu spożywczego: otóż wystarczy, że producent umieści na opakowaniu informację, iż jest on „bogaty w białko”.
Sprytne, prawda? 😉
Jak widać na informacje o białku jesteśmy niezwykle wrażliwi i łatwo dajemy się manipulować – lękamy się niedoborów białka, a w naszej podświadomości nieustannie pobrzękuje straszna myśl: że może nam go zabraknąć.
Ogromna popularność batoników i koktajli białkowych czy też rozmaitych odżywek białkowych nie wzięła się znikąd.
Jak daleko sięga białkowe szaleństwo?
Bardzo daleko. Większość osób boi się przeżyć choćby jednego dnia bez „źródła białka” (mięso, jaja, ryby, produkty mleczne) w obawie o swoje zdrowie i życie.
Czy słusznie?
Przyjrzyjmy się dzisiaj białkowym mitom powszechnie pokutującym w świadomości współczesnych społeczeństw.
1. Potrzebujemy białka (dużo białka!) i w tym celu najlepiej jeść mięso, jaja i nabiał.
To duże uproszczenie. Gwoli ścisłości – nie tyle potrzebujemy białka, ile potrzebujemy cegiełek, z których składają się białka. Czyli aminokwasów. To one budują każde białko, a mówiąc szerzej – całą przyrodę ożywioną, począwszy od wirusów, a na człowieku skończywszy.
Słowo „białko” kojarzy się przeciętnemu człowiekowi z białkiem jaja kurzego, białkiem mięsa czy białkiem mleka i takie najczęściej padną odpowiedzi na pytanie „czy możesz podać jakieś pokarmowe źródło białka?”.
Tymczasem cała przyroda ożywiona, czyli wszystko co żyje lub rośnie zbudowane jest właśnie z białka – czyli z aminokwasów.
Jabłko, sałata, ziarenka ryżu, orzeszki czy ogórek też 😉
Jednym słowem – aminokwasy znajdziemy dosłownie we wszystkim co spożywamy jako pokarm: natura zadbała o to, by człowiekowi ich nie zabrakło, tworząc z nich dosłownie wszystko, co tylko nadaje się do zjedzenia.
Współczesne społeczeństwa krajów rozwiniętych są dzisiaj owładnięte białkomanią – zewsząd słuchać nawoływania typu „potrzebujemy białka!”, ale zbyt rzadko poruszany jest temat nadmiaru białka.
Kończy się na tym, że białka w diecie przeciętnego człowieka jest z reguły za dużo, a nie za mało (z czym wiąże się powszechne zjawisko przebiałczenia i nierównowagi kwasowo-zasadowej organizmu, o czym się dzisiaj słyszy z ust co światlejszych lekarzy i dietetyków).
Porównanie aminokwasów do cegiełek jest przy tym bardzo obrazowe. To tak, jakby zbudować dom – piękny i solidny, z dobrych cegieł. Po zakończeniu budowy nadal będziemy potrzebować odpowiedniej ilości cegieł: z biegiem czasu niektóre trzeba naprawić, wymienić, uzupełnić te, które uległy zużyciu.
Co jednak będzie się działo gdy po zakończeniu budowy niezliczone ciężarówki będą nieprzerwanie nadal kilka razy dziennie dostarczać do twojego domu kolejne olbrzymie fury cegieł, zasypując nimi trawnik przed domem, potem salon, sypialnię, łazienkę, kuchnię, korytarz, a na końcu nawet garaż i piwnicę?
Z wartościowego materiału budowlanego cegiełki przekształciłyby się w nadający się tylko do usunięcia, niechciany i do niczego niepotrzebny balast.
Trzeba mieć świadomość tego, że nasze ciało to nie jest śmietnik, który zawsze przyjmie to co do niego wrzucimy: organy wewnętrzne (wątroba, nerki, gruczoły) mają zdolność do poradzenia sobie z pewną ilością dostarczanego w diecie białka, ale jak każdy nadmiar tak i ten nie sprzyja zdrowiu.
Nasza wątroba może odtruwać się jedynie ze ściśle określoną prędkością, w przewodzie pokarmowym może zostać wyprodukowana tylko ściśle określona ilość enzymów trawiących białka w określonym czasie, zaś nasze nerki pracują optymalnie wtedy, gdy nie są przeciążone nadmiarem protein.
Więc owszem: jak najbardziej potrzebujemy białka (aminokwasów) do przeżycia niczym powietrza albo wody (zresztą nadmiar wody i powietrza również może być szkodliwy, a nawet śmiertelny), lecz dla własnego dobra należy komponować dietę tak, aby nie dostarczać go za dużo (zbyt małe dostarczanie możliwe jest tylko w przypadku niewystarczającego dowozu kalorii, ale o tym za chwilę).
2. Produkty bogate w białko jak mięso czy nabiał trzeba zjadać każdego dnia.
Wcale nie jest to niezbędne do przeżycia: choć w pojęciu przeciętnego człowieka ludzki ustrój nie potrafi przechowywać białka, to jednak okazuje się, że pewną pulę aminokwasów przeznaczoną do szybkiego zużycia nasza wątroba przezornie chomikuje (a to na wypadek gdybyśmy np. musieli głodować nie mając przez jakiś czas dostępu do pożywienia).
Dlatego nie ma potrzeby ładowania się „dla białka” mięsem i nabiałem jako daniem głównym każdego dnia przez 365 dni w roku (a nawet dla własnego dobra nie powinniśmy tak robić, bowiem więcej nie znaczy wcale w tym przypadku lepiej).
Nie ma też potrzeby specjalnego komponowania każdego posiłku aby zawierał on wszystkie niezbędne aminokwasy (o czym więcej za chwilę). Zawsze dysponujemy jakimś zapasem aminokwasów i zostaje on uwolniony w razie potrzeby.
Jeśli nie zjadamy danego dnia odpowiedniej ilości białka, to nasz organizm dokonuje ponadto recyklingu tego, czym w danej chwili dysponuje i robi to bardzo wydajnie (na poziomie 90% jak donoszą badacze), wydajność tę dostosowując do poziomu dowozu: im mniej „cegiełek” zostanie dostarczone z zewnątrz, tym więcej ustrój sobie „zrecyklinguje”.
Nasze rezerwy białkowe są zresztą w ciągłym ruchu: ocenia się, że człowiek przeciętnie rozkłada i syntetyzuje ok. 250 gramów protein dziennie.
3. Czeka cię straszna choroba z niedoboru białka – kwashiorkor, jeśli nie będziesz każdego dnia zjadać produktów wysokobiałkowych.
Nie tak szybko! 🙂
Do powstania kwashiorkoru potrzebne są dwa czynniki występujące jednocześnie: długotrwały niedobór kalorii połączony z niedoborem aminokwasów (co jest bardzo logiczne, ponieważ gdy nie dostarczamy kalorii, to i aminokwasów nie dostarczamy, jako że aminokwasy są w każdym pokarmie posiadającym jakiekolwiek kalorie).
Poprawne jest zatem kojarzenie tego zjawiska z chorobą głodową (jeśli kojarzycie widok afrykańskich dzieci z wydętymi z głodu brzuszkami to wiecie, o czym mówię). W świadomości przeciętnego zjadacza chleba kwashiorkor to jednak „choroba z niedoboru białka” i jako taka jest właśnie najczęściej przedstawiana przez dietetyków i mass media, aby w nas wzbudzić poczucie strachu przed jego brakiem w naszej diecie.
Tymczasem jak wykazano w badaniach – symptomy kwashiorkoru ustąpiły gdy cierpiącym nań dzieciom podano pewną ilość kalorii, przy czym w badaniu pochodziły te kalorie nie z mięsa bynajmniej ani nie z nabiału, lecz z produktów zbożowych (Calloway, 1975).
Nic ma w tym nic dziwnego: produkty te zawierają zarówno kalorie jak i aminokwasy. Jak widać zatem półprawdą jest powszechnie głoszone twierdzenie, iż kwashiorkor to „choroba spowodowana brakiem białka” w diecie (co przeciętny Kowalski zinterpretuje jako „chorobę spowodowaną brakiem w diecie mięsa, jaj i nabiału” – patrz mit nr 1).
Powiedzmy sobie szczerze: kwashiorkor nie grozi nikomu, kto dostarcza sobie wystarczającej ilości kalorii, bez względu na to co je: zaopatrzenie organizmu w prawidłową ilość aminokwasów będzie miała miejsce również na urozmaiconej i dobrze zbilansowanej diecie roślinnej, o prawie-roślinnej nie wspominając.
Wszyscy czytelnicy, którzy pytają mnie w listach czy nie jedząc produktów odzwierzęcych można sobie zaszkodzić poprzez dopuszczenie do ciężkiego i potencjalnie śmiertelnego niedoboru białka niech odetchną z ulgą: wcale nie trzeba w obawie przed niedostatkiem aminokwasów zjadać mięsa, jaj, ryb czy nabiału 3 razy dziennie przez 365 dni w roku (a nawet – co podkreślę raz jeszcze – jest to wręcz niekorzystne dla zdrowia i obciąża nasze organy wewnętrzne), ani nawet nie trzeba robić tego raz w tygodniu (to tylko opcja, nie konieczność!).
Mało tego: pomijając nasz okres niemowlęcy na mleku matki, to nawet nie jedząc przez resztę życia ani pikograma mięsa, jaj czy nabiału – wciąż nie mamy szans na kwashiorkor, o ile dostarczamy sobie wystarczającej ilości kalorii.
Powtórzę raz jeszcze: Matka Natura tak to wszystko urządziła, aby nam aminokwasów nie zabrakło. 🙂
4. Aminokwasy egzogenne musimy pozyskiwać z pożywienia, ponieważ ustrój nie potrafi ich produkować.
Nie do końca i nie dla wszystkich musi to być prawdą.
Otóż podział na aminokwasy endogenne (czyli takie, które ustrój potrafi wytwarzać sam) i egzogenne (czyli takie, których nie potrafi wytwarzać i muszą być dostarczone z pożywienia) stworzył w roku 1940 biochemik William C. Rose, profesor z Uniwersytetu w Illinois, jednak od tamtego czasu nauka poszła już do przodu: dzięki m.in. badaniom z roku 2009 (Bergen i Wu, 2009) wiemy, że jeśli człowiek spożywa dużo naturalnych pokarmów działających probiotycznie i prebiotycznie, to jego mikroflora jelitowa sprawniej dokonuje recyklingu azotu w celu produkcji nowych aminokwasów.
To dlatego nawet wegetarianie i weganie stosujący dietę, w której pobór białek ogółem jest niższy niż u wszystkożerców, mają możliwość produkowania takiej ilości białek jaka jest im potrzebna, m.in. dzięki skuteczniejszej reabsorpcji aminokwasów w jelicie.
Mało tego – okazało się też przy okazji, iż bakterie jelitowe w odpowiednich warunkach są w stanie stworzyć i wprowadzić do obiegu w organizmie aminokwasy do tej pory uważane za egzogenne, czyli takie, które teoretycznie powinniśmy pobierać z pokarmów.
A owe odpowiednie warunki tworzone są jako się rzekło poprzez spożywanie właśnie odpowiedniego pożywienia (naturalnych pokarmów działających probiotycznie i prebiotycznie).
Jak widać natura potrafi sama o siebie zadbać.
A już na pewno stworzyć nam warunki do tego, aby spożywanie bogatobiałkowych produktów odzwierzęcych w postaci tkanek ich ciał (zwanych popularnie mięsem), wydzieliny z ich wymion po wycieleniu (zwanej popularnie mlekiem) czy ptasich żeńskich komórek płciowych (zwanych popularnie jajkami) było dla człowieka zaledwie opcją, a nie koniecznością. 😉
5. Białko zwierzęce jest pełnowartościowe, a białko z roślin jest niepełnowartościowe.
To mit wpajany już dzieciom w szkole na lekcjach biologii, a wziął się stąd, że najpierw aby stworzyć sztuczny podział na „białko pełnowartościowe” i „białko niepełnowartościowe” trzeba było ustalić względem czego będzie ono uznawane za „pełnowartościowe” lub za „niepełnowartościowe”.
Ustalono sobie więc wszem i wobec co to jest tzw. białko wzorcowe (że to jest takie, które teoretycznie powinno pokrywać zapotrzebowanie na aminokwasy u ludzi w różnym wieku), przy czym jako „białko wzorcowe” dla osób dorosłych przyjęto białko z… jaja czyli komórki rozrodczej samicy innego gatunku (nawet nie będącego ssakiem na dodatek, tylko ptakiem), a mianowicie kury domowej (Gallus gallus domesticus).
I do tego „białka wzorcowego” z ptasiej gamety porównuje się wszystko co jemy.
Im bliżej tego „wzorcowego” tym ponoć jest „lepszej jakości” białkiem.
To jest dla zdrowego na umyśle człowieka niezwykle co prawda kuriozalne, ale obowiązuje obecnie jako „złoty kanon białka” we współczesnej nauce o żywieniu i nauczane jest na specjalistycznych studiach: wzorem idealnym białka dla człowieka jest białko z pewnej ptasiej komórki płciowej!
Stare chińskie przekleństwo brzmi: obyś żył w ciekawych czasach… 😉
Tymczasem ów koncept „białka wzorcowego”, wymyślony arbitralnie przez Komitet Ekspertów FAO/WHO i przyjęty przez niego jako święty punkt odniesienia natura ma zwyczajnie w nosie!
Białko to białko, nie ma „lepszego” i „gorszego” ponieważ każde białko (czy to roślinne czy zwierzęce) zawsze składa się z tych samych aminokwasów jako cegiełek budujących wszystkie bez wyjątku białka, więc bez względu na to czy spożywamy pokarm odzwierzęcy czy roślinny aminokwasy pozostają te same – innych natura nie stworzyła (aczkolwiek w pokarmach zwierzęcych zostały one umieszczone w innych proporcjach, a w pokarmach roślinnych w nieco innych).
Naukowo rzecz ujmując – nie ma żadnych podstaw by twierdzić, że dieta mieszana (w której występują produkty odzwierzęce, czyli niby te z „lepszym” białkiem) może pod względem zapewnienia dowozu aminokwasów w czymkolwiek przewyższać dietę bezmięsną (czy nawet ściśle wegańską) opartą na całościowych produktach roślinnych.
W praktyce bowiem jedząc wystarczającą ilość kalorii przy wystarczająco urozmaiconej diecie nie ma możliwości by nie dostarczyć sobie któregokolwiek aminokwasu, bez względu na rodzaj diety: czy to będzie dieta mieszana, wegetariańska, wegańska, witariańska, a nawet (olaboga!) prawidłowo prowadzona dieta typu frutariańskiego czyli oparta głównie o surowe owoce, choć co do tego ostatniego nie dysponujemy póki co jeszcze odpowiednią ilością badań.
Wiadomo jednak, że owoce pomimo, iż nie są może i najbogatszym źródłem białka, to zawierają całkiem sporo aminokwasów, co w połączeniu z doskonałą umiejętnością „recyklingu” aminokwasów przez nasz ustrój, który świetnie potrafi zarządzać swoją pulą aminokwasów oraz dodatkową produkcją własną aminokwasów z udziałem odpowiednio wyhodowanej flory jelitowej może być wystarczające, przynajmniej dla niektórych osób tak właśnie jest.
Reasumując – w świetle najnowszych naukowych doniesień można spokojnie przenieść do lamusa starą i nieaktualną już mantrę żywieniową, która brzmi: „najbardziej wartościowe białko dla organizmu jest pochodzenia zwierzęcego” (niestety wciąż mantra ta świetnie funkcjonuje wśród wielu specjalistów żywienia człowieka i/lub dietetyków, ponieważ nadal jest im ona namiętnie wtłaczana do głów podczas studiów. Pozostawiam wyobraźni czytelnika domyślenie się dlaczego i w jakim celu).
6. Każdy posiłek musi składać się z pełnej puli aminokwasów.
Czyli np. należy zjadać w każdym posiłku produkty odzwierzęce albo też w przypadku wegetarian produkty zbożowe należy łączyć z roślinami strączkowymi albo mlekiem.
Ten mit bardzo długo się utrzymywał i wciąż funkcjonuje w niektórych kręgach. Na jego powstanie wpłynęła pisarka zajmująca się problemem głodu na świecie, niejaka Frances Moore Lappé, która w 1971 r wydała książkę „Diet for a Small Planet” (
Książka cieszyła się ogromną popularnością i została sprzedana w milionach egzemplarzy. Dzięki niej wielu czytelników zmniejszyło spożycie mięsa lub wręcz zaprzestało jego spożywania.
To właśnie w tej książce autorka (nie będąca lekarzem ani dietetykiem) zaproponowała teorię „komplementarności aminokwasów” czyli takie kombinacje produktów w jednym bezmięsnym posiłku, które zapewniłyby pełną pulę aminokwasów.
W kolejnych swoich publikacjach pisarka przepraszała za wprowadzenie czytelników w błąd, lecz było już za późno – mit został zakorzeniony w umysłach wielu ludzi, w tym dietetyków i lekarzy.
Tymczasem nawet na diecie bezmięsnej wcale nie są potrzebne jakieś karkołomne wyliczenia czy łączenia.
Nasz ustrój doskonale sobie bez nich poradzi – został przez naturę wyposażony w odpowiednie mechanizmy.
Wystarczy, że jemy wystarczająco urozmaicone i możliwie jak najmniej przetworzone naturalne pożywienie, dostarczając sobie każdego dnia adekwatną do potrzeb ilość kalorii.
Nic więcej tak naprawdę nie musimy robić.
7. Jak chcesz mieć dużą masę mięśniową to musisz jeść dużo białka.
Nie do końca tak jest: istnieje jak się okazuje pewien limit ilości białek jakie nasz organizm jest w stanie podczas dnia zużyć, więc więcej białka w diecie nie znaczy wcale lepiej.
Ciekawe badania pochodzą np. z 2010 roku, gdzie naukowcy podali zdrowym ochotnikom czyste białko (koktajl aminokwasów) drogą infuzji trwającej 8,5 godziny.
Okazało się, że do pewnego momentu synteza białek mięśniowych rosła osiągając w pewnej chwili szczyt, zaś dalsze podawanie aminokwasów powodowało spadek syntezy białek mięśniowych (Atherton, Etheridge, 2010).
Jak widać więcej białka nie musi oznaczać zawsze automatycznie więcej masy mięśniowej.
Może natomiast oznaczać (i bardzo często tak się niestety dzieje) więcej problemów zdrowotnych.
Jeśli pamiętacie taki przypadek z wykładu dr Dąbrowskiej – trafił do niej pacjent z sarkoidozą czyli zwłóknieniami w płucach, zaś zwłóknienia mogą być pochodzenia białkowego: jak się okazało podczas wywiadu lekarskiego – pacjent w tajemnicy przed wszystkimi od 3 lat spożywał odżywki białkowe dla sportowców, licząc na przyrost masy mięśniowej.
Tymczasem… niestety białko to „poszło w płuca” 🙁
Warto wiedzieć, że zwłóknienia w piersiach, mięśniaki macicy czy w innych narządach, podobnie jak różne włókniaki i narośla naskórne również mogą pochodzić właśnie z nadmiaru białka w diecie (jeśli się nie oczyszczamy okresowo poszcząc): to są właśnie te uporczywie dostarczane każdego dnia w nadmiarze „cegiełki”, które zawalają wszystkie kąty, tworząc balast.
Białka balastowe jako element zbędny w systemie zostają zużyte przez organizm w okresie niedoborów kalorycznych (jednocześnie w procesie autofagocytozy usuwane są różne niepotrzebne, stare, zniszczone lub zwyrodniałe elementy komórek ) – mówiła o tym również dr Dąbrowska: włókniaki szpecące skórę (częste na szyi, karku lub pod pachami) przy regularnym stosowaniu okresowego postu warzywno-owocowego znikają samoistnie.
Wspomniany pacjent dr Dąbrowskiej stosując post warzywno-owocowy i zdrowe żywienie oczywiście też wyzdrowiał.
Wiadomym jest, że zdrowy człowiek jest w stanie wydalić codziennie (wraz ze stolcem) tylko około 20-30 g białka – tak jak już sobie powiedzieliśmy nasze organy mają tylko określoną fizjologicznie zdolność aby to co wrzucamy do środka odpowiednio przetworzyć, „przemielić”.
Gdy nieustannie wrzucamy przez 365 dni w roku więcej białka niż jesteśmy w stanie wydalić, to prosimy się tylko o kłopoty.
Dziwnym trafem kłopoty związane z nadmiarem białka w diecie dotykają jedynie społeczeństwa krajów rozwiniętych gdzie poleca się codzienne spożywanie produktów mlecznych, mięsa i jaj.
Jeśli jednak przyjrzymy się długowiecznym społecznościom zamieszkującym (jeszcze) naszą planetę, to żadna z nich nie odżywia się w taki sposób jak my to robimy (mięso lub nabiał 3 razy dziennie przez cały rok).
Długowieczna społeczność greckiej Ikarii oprócz zjadania olbrzymiej ilości warzyw i owoców spożywa też owszem sporadycznie mięso (choć częściej będą to ryby i owoce morza), jada się też tam kozie lub owcze sery i nawet pije alkohole (np. wino), jednak jest jedna mała tajemnica w tym wszystkim, której my nie chcemy przyjąć do wiadomości (a i nie mówi się o niej głośno): panująca tam religia nakazuje okresowe ograniczenia kaloryczne czyli posty (w sumie jest to ok. 180 dni postnych dni na przestrzeni całego roku) – nic dziwnego, że ludzie ci dożywają podeszłego wieku w sprawności fizycznej i umysłowej.
Tymczasem w krajach rozwiniętych ograniczenia kaloryczne czyli posty uważane są oficjalnie za „szkodliwe” przy jednoczesnym wbijaniu nam do głowy, że białko zwierzęce jest „lepsze” i straszeniu nas kwashiorkorem jako „chorobą z niedoboru białka”.
Nawet post kościelny został mocno zmodyfikowany na przestrzeni ostatnich kilku dekad: jeszcze nasze babcie w każdy piątek pościły o chlebie i wodzie na pamiątkę męki Pańskiej, bo tak zostały nauczone w dzieciństwie.
Dzisiaj post zalecany wiernym w Polsce (tzw. post ścisły, który obowiązuje w Środę Popielcową oraz Wielki Piątek) oznacza spożycie w ciągu dnia jednego posiłku do syta i dwóch niepełnych przy powstrzymaniu się od spożywania mięsa z wyjątkiem ryb (tak jakby ryby „mięsem” nie były, ponadto wszelki nabiał oczywiście również jeść można jak najbardziej, a i jajka też, bo nie po to przecież człowiek żyje aby sobie odmawiał, a poza tym jak fama głosi może to być szkodliwe tak całkiem pozbawiać się „pełnowartościowego” białka).
Spójrzmy prawdzie w oczy: to jest przecież parodia postu tak naprawdę.
W ten sposób jedzą zamieszkujący Niebieskie Strefy długowieczności Ikaryjczycy czy Sardyńczycy, ale na co dzień, a poszczą w zupełnie inny sposób i to nie 2 dni w roku, lecz 180.
To spora różnica – dzisiaj już wiadomym jest, że jedyną skuteczną metodą na spowolnienie procesów starzenia (a tym samym przedłużenia życia) u wszystkich istot żywych (w tym człowieka) jest właśnie okresowy niedobór kalorii.
Jak się wydaje naszym większym zmartwieniem powinno być to, aby NIE przedobrzyć w diecie z proteinami (a jeśli tak się stanie to pozwolić im sukcesywnie opuścić nasze ciało) niż jak NIE nabawić się niedoborów białka, które w krajach rozwiniętych nie występują, choć tak chętnie nas się nimi straszy.
8. Spożywanie dużej ilości białka jest dobrym sposobem na schudnięcie.
W dietach odchudzających produkty wysokobiałkowe (szczególnie takie jak mięso i nabiał) są często przez dietetyków polecane, m.in. z tego względu, że mają dosyć wysoki indeks sytości (satiety index), przez co sycą na dłużej i dzięki temu mogą zapobiegać podjadaniu i ułatwiać odchudzanie, ale jak się okazuje – nie są wcale najbardziej sycącym produktem.
Najbardziej bowiem sycącym produktem jak ustalili naukowcy są… gotowane ziemniaki! 🙂
Nie da się ukryć, że dr McDougall o którego diecie skrobiowej niedawno pisałam miał owszem rację: skrobia syci na długo, na bardzo długo, a dodatkowo jak już wiemy dostajemy oprócz tego od niej bonus: w postaci skrobi opornej (np. ugotowane wcześniej i ostudzone ziemniaki) doskonale odżywia ona naszą dobrą mikroflorę, co nie udaje się produktom białkowym czy tłuszczom.
Pamiętajmy przy tym, że tak jak sposobem na przytycie może być objadanie się słodyczami, tak sposobem na schudnięcie może być zażywanie amfetaminy, jednak nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że są to zdrowe sposoby na regulowanie masy ciała.
O wiele mądrzej jest wybrać takie sposoby, które czynią cię zdrowszym zamiast takich, które narażają zdrowie na szwank.
Diety wysokobiałkowe nie należą niestety do zdrowych sposobów na schudnięcie.
Białko tym się różni od węglowodanów i tłuszczu, że posiada w swoim składzie azot.
I właśnie ten azot i zawierające go związki (np. puryny) może być w nadmiarze bardzo problematyczny, ponieważ ustrój musi pozbyć się jego nadmiaru starając się zachować zerowy bilans azotowy.
Przy trawieniu białek i zamianie ich na energię powstaje dużo nieciekawych metabolitów, szczególnie kwasowych (kwas siarkowy, ortofosforowy, mlekowy i inne), co powoduje, że ustrój chcąc je zneutralizować musi pobrać pewne minerały (np. wapń) z miejsc, w których wcześniej je zgromadził jak kości czy zęby (nieczęsto jednak od dentysty usłyszymy poradę aby nie przesadzać z białkiem w diecie w celu zachowania zdrowego uzębienia – raczej będzie nam zapodawał nieustannie opowiastkę o tych złych bakteriach atakujących zewnętrznie nasze szkliwo).
Dieta nadmiernie bogata w białko oznacza również niestety dietę bogatą w puryny, co powoduje wzmożoną produkcję kwasu moczowego, który jest przyczyną wielu cierpień licznych osób: podagra zwana dną moczanową (również guzki dnawe), kamienie nerkowe czy nefropatia moczanowa są silnie powiązane z wysokim stężeniem kwasu moczowego w ustroju.
Produktem ubocznym pozyskiwania energii z białka jest również amoniak (bardzo toksyczna substancja dla naszego ciała), przekształcany dalej w mocznik oraz ketokwasy.
Ketokwasy jeśli nie zostaną zużyte do innych celów zostają przekształcone w… tkankę tłuszczową.
Dlatego wszelkie diety wysokobiałkowe działają odchudzająco tylko na krótką metę (bardzo podobnie jak diety wysokotłuszczowe).
Ich długoterminowe stosowanie nie jest najlepszym pomysłem: nie tylko można zniszczyć sobie zdrowie ale i zwyczajnie dieta taka długoterminowo się nie sprawdzi – wkrótce z powrotem zaczniemy tyć.
9. Szacunkowe dzienne zapotrzebowanie na białko (wg RDA) dla zdrowej osoby dorosłej to 800 mg na kg masy ciała.
Choć często spotkamy tego typu twierdzenia, to zawierają one jeden błąd mogący kosztować nas zdrowie i skrócenie życia.
Otóż naukowcy ustalili owszem szacunkowe zalecane dzienne spożycie białka (obecnie przyjmuje się wliczając w to „margines bezpieczeństwa” 0,8 g na kilogram masy ciała, choć wartość ta zmieniała się na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci wahając się od 0,6 do nawet 1,2 g, jak widać nie ma pełnej zgodności co do tego), lecz wartość ta dotyczy beztłuszczowej masy ciała, a nie masy ciała ogółem.
A to duża różnica!
Tkanka tłuszczowa można powiedzieć „żyje własnym życiem” podczas gdy inne tkanki do wzrostu, naprawy i wymiany potrzebują tych naszych „cegiełek” – aminokwasów.
Tkanki tłuszczowej nie wlicza się do zapotrzebowania dobowego na białko.
Żyjemy jednak w takich czasach gdy mało kto ma już dzisiaj prawidłową masę ciała, panuje bowiem jak wiadomo wręcz epidemia nadwagi i otyłości, a jemy przecież dzisiaj więcej białka niż kiedykolwiek w historii ludzkości, więc gdyby białko faktycznie „odchudzało” (skoro przyspiesza metabolizm i dodatkowo jest sycące) to już dawno by to zrobiło. 😉
Te 800 mg/kg obliczone dla otyłej osoby osoby o przykładowej masie ciała 135 kg dawałoby nam zapotrzebowanie na (bagatela!) 108 g białka dziennie, jednak jeśli u tej osoby 65 kg stanowi tkanka tłuszczowa, to sytuacja zmienia się diametralnie: jej zapotrzebowanie na białko należy wyliczyć po odjęciu od ogólnej masy ciała całej tkanki tłuszczowej i wyliczyć ją dla masy ciała beztłuszczowej stanowiącej 70 kg, co daje nam zapotrzebowanie na poziomie 56 g białka na dobę.
Oczywiście jest to przykład dosyć ekstremalny, aby pokazać różnicę pomiędzy beztłuszczową masą ciała a ogólną masą ciała, większość z nas ma dużo mniej tkanki tłuszczowej, jednak różnice w wyliczeniach mogą być istotne jeśli nie odejmiemy swojej tkanki tłuszczowej.
Obliczając sobie zapotrzebowanie na białko samodzielnie (np. za pomocą kalkulatorów online) można łatwo się przebiałczyć gdy się tego nie wie.
10. Osoby starsze potrzebują więcej białka.
Jak do tej pory wiadomo już z całą pewnością, iż w przeliczeniu na masę ciała nieco więcej białka potrzebują dzieci w trakcie rozwoju, osoby chore obłożnie (leżące) oraz osoby uprawiające sport.
Natomiast co do konieczności podniesienia spożycia białka u osób starszych (jakoby w celu zapobiegania sarkopenii czyli utraty masy mięśniowej następującej z wiekiem) nie ma wciąż wystarczających dowodów naukowych, a zebrane do tej pory dane często są sprzeczne.
Jednym słowem niezbitych dowodów na konieczność zwiększenia ilości białka u starszych osób nie ma, jednak wiemy, iż zwiększone spożycie białka może powodować problemy zdrowotne, szczególnie z nerkami.
Wiemy też, że większość osób starszych nie ma już tak wydolnych nerek jak młode osoby, co wynikać może też między innymi z faktu, iż całe życie nie oszczędzały swoich nerek spożywając dużo wysokobiałkowych produktów każdego dnia nieustannie (nota bene taka dieta sprzyja powstawaniu również przewlekłej kwasicy metabolicznej, a co za tym idzie – osteoporozie, kolejnej „nieuchronnej” zmorze podeszłego wieku).
Bardzo powszechną przypadłością u starszych osób jest też nadciśnienie tętnicze, które może być kolejnym czynnikiem rzutującym negatywnie na pracę i kondycję nerek.
W opublikowanym w roku 2013 przeglądzie prac naukowych na ten temat autorzy wysunęli konkluzję, że podawanie zwiększonej ilości białka osobom starszym może być dla nich szczególnie toksyczne z uwagi na zmniejszoną wydolność ich nerek (Dideriksen, Reitelseder, et al., 2013).
We wszystkie 10 powyższych mitów ja sama kiedyś wierzyłam. Wielu z moich znajomych nadal w nie wierzy – gdy tylko mówię im, że nie jadam mięsa wszyscy zmieniają się natychmiast w znawców dietetyki i żywienia człowieka pouczając mnie odnośnie szkodliwości niespożywania „pełnowartościowego” białka.
Oczywiście pada również nieśmiertelne pytanie: „to skąd ty bierzesz białko?” (zazwyczaj sprawdza się odpowiedzieć w takim wypadku pytaniem na pytanie: „a ty, skąd ty bierzesz swój błonnik?”) 😉
Dodam, że niniejszy artykuł postanowiłam napisać zaznajomiwszy się z treścią świetnej, udokumentowanej licznymi badaniami naukowymi książki pewnego lekarza (chirurg specjalizujący się w bariatrii), dra Gartha Davisa „Proteinaholic: How Our Obsession with Meat Is Killing Us and What We Can Do About It”.
Z tego co zdążyłam się zorientować książka przetłumaczona na nasz język ojczysty ukazała się na polskim rynku pod wielce wymownym tytułem „Mięso nas zabija. Jak zerwać z uzależnieniem od białka zwierzęcego” – do kupienia tutaj: [klik].
Szczerze zachęcam do jej przeczytania, zawiera solidną porcję wiedzy!
Znajdziecie tam wiele ważnych badań obalających białkowe mity oraz wskazujących bez cienia wątpliwości na to, że ci, którzy jedzą MNIEJ białka (szczególnie tego „lepszego” czyli odzwierzęcego) żyją jak się okazuje zarówno dłużej jak i zdrowiej.
Ktoś nas więc tutaj nieźle robi w bambuko polecając spożywać „lepsze” białka każdego dnia. 😉
I jeszcze taka ciekawostka: dr Davis podkreśla, że w swojej długoletniej karierze jako chirurg bariatra (leczący ludzi z otyłości za pomocą metod chirurgicznych) miał do czynienia tylko z jedną pacjentką będącą na diecie wegańskiej, która wymagała jego pomocy: zgubiło ją umiłowanie do wegańskich deserów, ciast i ciasteczek.
Pozostałe osoby korzystające z pomocy dra Davisa były otyłymi ofiarami białkomanii: uzależnionymi od mięsa, jaj i nabiału proteinoholikami – chorymi, grubymi i bezradnymi. Zupełnie jak ja kiedyś. 😉
Blog dra G. Davisa (również polecam, dla władających językiem angielskim) znajduje się tutaj: https://proteinaholic.com/blog/
A na zakończenie wisienka na torcie: wykład (z tłumaczeniem na język polski) na temat tego ile tak naprawdę potrzebujemy białka i dlaczego powinniśmy jego spożycie trzymać pod kontrolą. Prowadzi go lekarz medycyny funkcjonalnej i żywieniowiec dr Adiel Tel-Oren:
https://www.youtube.com/watch?v=LB2FG49G65Y
Dla wyjaśnienia: niniejszy artykuł nie ma na celu promowania wyższości jakiejkolwiek diety nad inną – na jakiejkolwiek diecie bowiem byśmy nie byli, nadmiar białka prędzej czy później zemści się w taki lub inny sposób na naszym zdrowiu. Niedobór zresztą również.

Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Ewa napisał(a):
Fantastyczny artykuł! Polecę go pacjentom:-).
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Ewo, cieszę się, że artykuł jest przydatny 🙂
Anna Maria napisał(a):
Wspaniały artykuł, dziękuję!! Jak przestałam jeść mięso ok 20 lat temu to mi przepowiadano rychłe poważne problemy zdrowotne… dziś te same osoby pytają mnie co ja robie,że jestem taka szczupła i pełna energii i nie wyglądam na swój wiek. Dzięki że istnieje ta witryna bo mogę ich tutaj odesłać… i uniknąc nie przyjemnych zgrzytów!!!
Marlena napisał(a):
O tak, mnie też przepowiadano rychłe problemy ze zdrowiem, a nawet może i zejście z tego padołu z powodu niejadania zwierzęcych tkanek. 😉
Catherine napisał(a):
A ja się cały czas zastanawiałam dlaczego mój Mąż ma coraz więcej narośli na ciele .Chyba to są te włókniaki . Lekarz zaproponował usuwanie .Ponoć dużo ludzi ma to wycinane tak dla estetyki. Oczywiście lekarz nie powie jaka jest przyczyna,że rosną .
Dziękuję Marleno za podaną wiedzę.Posty kilka razy przeprowadzaliśmy ,widocznie za krótkie aby te narośla zniknęły .Białka jemy sporo w postaci jaj i mięsa (indyk i baranina ) oraz ryb.
Mam już zamówioną wyciskarkę na którą odkładałam dosyć długo pieniądze. Czekam na nią niecierpliwie i zaczynam przygodę ze zdrowymi zielonymi soczkami .
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Posty za krótkie to raz, a za dużo mięsa w diecie pomiędzy postami to dwa. Należy pamiętać, że metoda dr Dąbrowskiej jest 2-stopniowa: post to etap pierwszy, zdrowe odżywianie oparte na całościowych produktach głównie roślinnych to etap drugi. W drugim etapie nie ma mięsa czerwonego w ogóle (typu wieprzowina, wołowina, baranina), a jeśli chodzi o mięso białe są to bardzo niewielkie ilości spożywane sporadycznie i zalecane są głównie ryby. Zamiast mięsa lepiej jadać roślinne źródła białka, najbogatsze są rośliny strączkowe: różniste soczewice, fasole w różnym kolorze, cieciorkę, bób, groszek itp. W ten sposób dostarczymy oprócz białka również błonnik. Sporo białka mają też wszelkie orzechy, pestki i nasiona.
Adam napisał(a):
Z tymi włókniakami to nie do końca jest tak, ze to z przebiałczenia lub zakamienionej wątroby. Mija dwa lata od mojej zmiany diety na wege /bez białek mięsa i ryb/ z ograniczonym nabiałem i sporadycznie jajkiem. Mi żaden włókniak nie zniknął a robią się nowe. Dodatkowo nie pomogły też posty 3 dniowe, wodne i sokowe raz w m-cu. Zrobiłem raz (pierwszy i ostatni, pełny 40 dniowy post wg E. Dąbrowskiej). Skrupulatnie, bardzo restrykcyjny dobór warzyw i owoców, tak by nie przekroczyć granicy opisywanej ilości kcal. Efekty skrajnie negatywne… Może komuś pomogło – mnie nie. Dlatego w takie metody nie do końca wierzę / w ich skuteczność na zasadzie „pomoże każdemu”. Gdyby tak było internet byłby pełen ludzi, którym ta dieta (post) pomogły. Oczywiście ma on swoje zalety (można schudnąć) ale też może spowodować problemy, kiedy dana dolegliwość czy choroba jest przez taki post wzmacniana.
Jak do każdej metody należy podchodzić ostrożnie, z dystansem.
Co do wyciskarki – można w internecie kupić teraz w super cenie (410 PLN) ELDOM Perfect Juicer PJ400. Ma 400 W. Cicho pracuje, np. marchewki mieli znakomicie. Soki są pyszne. łatwo się rozkłada i myje.
A.
Marlena napisał(a):
Wiesz, to fajnie, że od 2 lat zmniejszyłeś spożycie białka, ale sęk w tym co się uzbierało i gdzie przez poprzednie X lat. Poza tym organizm w warunkach niedoboru kalorycznego gdy włącza się mechanizm autofagii https://pl.wikipedia.org/wiki/Autofagia, to on sobie naprawia/usuwa NAJPIERW to co jest istotne, a drobiazgi od którego nie zależy nasze przeżycie ani funkcjonowanie całego systemu zostawia na potem. Jednym słowem działa hierarchicznie, ściśle według swojego klucza, a nam nic do tego, niestety 😉
No i chyba trochę przesadzasz, bo aż jakoś tam restrykcyjnie nie trzeba wcale tych warzyw dobierać na poście Daniela 😉 Pani doktor w książkach podała zarówno ogólne zasady posiłków jak i listę pokarmów na czas postu i choćbyśmy nie wiem co zrobili, to warzywa te są tak mało kaloryczne, że naprawdę trudno jest przekroczyć 600 kcal, skoro nie ma tu ani tłuszczu ani skrobi (pod warunkiem, że nie zaczniemy obżerać się np. jabłkami, bo jak byśmy zjedli ich kilka na jeden posiłek to już mamy po zawodach). Chyba że robiłeś post nie zapoznawszy się z książką, wtedy błędy lub wątpliwości mogą być większe.
Co do internetu zapełnionego ludźmi, którym pomogła metoda dr Dąbrowskiej, to świetnie trafiłeś, na naszej witrynie znajdziesz całe mnóstwo świadectw naszych czytelników – poszukaj proszę zarówno w komentarzach jak i w zakładce „Historie Czytelników” 🙂
Post NIE wzmacnia naszych chorób, on je leczy, a to o czym piszesz to być może tzw. kryzysy ozdrowieńcze.
Patka napisał(a):
Nie trzeba szukać daleko, mamy, oprócz Pani Dąbrowskiej, chociażby Panią Desmond i Panią Biernat-Kałużę. Na youtube można obejrzeć wykłady czy wywiady (bywają także króciutkie – takie dla niecierpliwych 😉 ) z tymi Paniami, które bardzo jasno i wyraźnie obalają mity dotyczące spożywania produktów odzwierzęcych, również tych dotyczących białka – najnowsze badania przeprowadzone na grupie wegan, wegetarian i wszystkożerców pokazują, że wszyscy są przebiałczeni (weganie najmniej, ale także) i to kolejny dowód na to, że te wszystkie teorie na temat nieustającej potrzeby spożywania białka – oczywiście z mięsa i nabiału, bo najlepsze 😉 – można sobie wsadzić w … to miejsce gdzie obok są inne rewelacje „ludowe”, typu że jak pies ma czarne podniebienie to jest agresywny. W razie wątpliwości wystarczy znaleźć w internecie ich zdobyte wykształcenie i doświadczenie, by zobaczyć, że są to osoby, którym można zaufać. Dr Biernat-Kałuża zastosowała dietę w-o na sobie, ale jak ktoś ciekawy dlaczego i z jakimi efektami to odsyłam do internetu 🙂 Pozdrawiam i pamiętajmy: znawcami naszego ciała jesteśmy my sami, ufajmy intuicji i obserwujmy jak reagujemy. Nie zastanawialiście się dlaczego wśród reklam żywności są tylko mięsa i nabiał (plus słodycze), a nie ma reklam z warzywami/owocami/kaszami? No może właśnie dlatego, że ktoś chce to po prostu sprzedać i zarobić pieniądze. A to czy to szkodzi? Hmm, zaraz poleci następna reklama super produktu, który nam mówi, że jak weźmiemy go przed posiłkiem to możemy znowu wpier….niczać 😉 te wszystkie smażone boczki, golonki itd. itp. a jeszcze jak zaleca to znana osoba, to zaufanie rośnie. W gazetach podobnie. Ostatnio byłam u teściów i teść przynosi mi miesięcznik, czy tygodnik, o zdrowiu, w którym wyraźnie jak byk jest napisane, że trzeba pić trzy szklanki mleka dziennie (tu akurat chodziło o wapń) i to był wg niego jego szach-mat na mnie, bo przecież ja bardzo źle robię nie jedząc nabiału (i innych rzeczy) i on nie może tego znieść (tylko to on jest trzy razy w tygodniu u lekarza, a nie ja 😉 ). A zmierzam do tego, że zaraz przy tym artykule po drugiej stronie było piękne zdjęcie krowy, szczęśliwej, że może dać mleko człowiekowi zamiast swojemu cielakowi i kartonik kolorowy z zawartością właśnie tego mleka znanego producenta. Mleko jest tak wspaniałe, że aż potrzebuje mieć artykuły sponsorowane, bo mógłby ktoś o nim zapomnieć. A można by tak pisać o tych absurdach świata, ale jak ktoś nie chce zmian, to będzie tkwił w tym co robi i będzie szukał ludzi, którzy robią podobnie na usprawiedliwienie swoich zachowań.
Marlena napisał(a):
Dokładnie tak jest jak piszesz, Patko. Nawet weganie są przebiałczeni, jesteśmy jak zahipnotyzowani jeśli chodzi o białko – tak silnie wprogramowano w nas strach przed jego niedoborem w diecie oraz przekonanie, że im więcej go dostarczymy tym lepiej dla nas. Bardzo sobie cenię zarówno p. Desmond jak i dr Biernat-Kałużę – odwalają kawał dobrej roboty w dobie niskowęglowodanowego szaleństwa i diet „Paleo”, które są niczym innym jak pogrobowcem starej dobrej diety Atkinsa (tego pana co najpierw wypromował dietę low-carb, a potem zszedł na zawał ważąc ponad 100 kilo: miał bardzo zapchane miażdżycą naczynia jak wykazała sekcja, przy czym do końca życia odgrażał się, że zrobi i przedstawi światu porządne badania pokazujące, że jego wysokomięsna dieta jest sprzyjająca zdrowiu https://www.youtube.com/watch?v=jrPXFSIKxl0. No cóż, nie zdążył…). 😉
Magda napisał(a):
Dzień dobry Pani Marleno 🙂
Studiowałam dietetykę na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu, skończyłam je z tytułem magistra 4 lata temu. I przyznam, że dopiero od około dwóch lat jestem świadoma tego, jak wielka, WHO-wska propaganda była wpajana mi i moim koleżankom.
Uczyli nas lekarze, doktorzy i profesorowie, którzy niewiele wiedzieli z praktyki o odżywianiu. Jedynie ci ze szpitalnego oddziału gastroenterologii mieli do czynienia z leczeniem żywieniowym (głównie polegającym na żywieniu parenteralnym i enteralnym).
Biochemia – nauka, moim zdaniem najbardziej nam potrzebna była prowadzona po łebkach, a jedna pani doktor bezpardonowo wyznała nam, że w sumie to oni nie wiedzą czego mają nas uczyć (byłam dopiero drugim rocznikiem po wprowadzeniu dietetyki do UM, może teraz jest lepiej). Także tego…
Co do białka – dokładnie tego wszystkiego byliśmy uczeni.
Proszę sobie wyobrazić, że kilkadziesiąt osób jest 'wypuszczanych’ każdego roku z uczelni po 5 latach nauki na UM i sieją dalej tę propagandę np. o 3 szklankach mleka dziennie i zdrowotności razowych makaronów 😉
A wiadomo, że 'skończenie’ Uniwersytetu Medycznego niesie za sobą prestiż, ludzie ufają takim dietetykom bardziej…
Marlena napisał(a):
Magdo, dziękuję za ten „z pierwszej ręki” komentarz. Zawsze mi miło gdy odwiedzają moją witrynę lekarze lub dietetycy. Wiem, że wielu z nich poleca moją witrynę swoim pacjentom, ponieważ znajdują się tu informacje, które choć są powszechnie wiadome i sprawdzone, to jednak oni nie mieli o nich bladego pojęcia. Nie tego ich uczono. W przypadku białka również jest tak jak piszesz: na studiach z dietetyki uczą o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy czyli białek zwierzęcych nad roślinnymi – tak jakby to dla ludzkiego ustroju miało znaczenie (tzn. ma, ale w drugą stronę – łatwe przebiałczenie). Dr Davis obala koncertowo wiele białkowych mitów przytaczając multum naprawdę dobrych badań. Szkoda, że jest tak mało lekarzy i dietetyków piszących dające się łatwo czytać książki- szczególnie te obalające mity, które im wpojono na studiach. Muszę przez to korzystać ze źródeł zagranicznych. :/
Bożena napisał(a):
Patko,przestrzegam Cię przed zachęcaniem innych do skorzystania z porad p.Desmond. Ja byłam jej pacjentką,bo wydawało mi się,że promuje dietę roślinną.Tymczasem na mój problem(Hashimoto)zaleciła mi:5,5 szklanek warzyw,500g owoców świeżych i 300 g jagodowych wówczas mrożonych,15g owoców suszonych,1,5 szkl.mleka kokosowego,wywary z kości,podroby,mięso czerwone 3 razy w tyg.,zaś codziennie 300g drobiu lub ryby,1 awokado,400g słodkich ziemniaków lub 2 szkl.ugotowanej kaszy-to wszystko DZIENNIE! Ważę ok 48-49kg,wzrost 158cm.Po 3ech tygodniach tej diety(starałam się tak jeść,bo przecież chciałam być zdrowa)mój płaski dotąd brzuch zaczął przypominać twardą piłkę do kosza,czułam się fatalnie,p.Desmond uważała,że oszukuję i się nie stosuję do diety-koszmar! wystąpił niedobór enzymów trawiennych,zwłaszcza rozkładających białko ,rozwinęła się grzybica,początki cukrzycy. Minęły prawie 2 lata a mój brzuch nadal jak piłka,mimo iz zwalczyłam grzybicę i dysbiozę.Oczywiście wróciłam do swojej diety z małym mięskiem tylko w niedzielę,poza tym same roślinki i surowe produkty z koziego mleka 1-2 razy w tyg. Powoli trace nadzieję,że wróci mój płaski brzuch(dodam,że nie mam tłyszczu trzewnego,bo stawałam na magicznej wadze u innej dietetyczki).Pani D.straciła zainteresowanie moją osobą,gdy oznajmiłam,ze jej dieta w 3 tygodnie zrujnowała mi zdrowie.(zaczełam stale sie przeziebiać)i nie starała sie pomóc mi w żaden sposób.Przestała odpisywać na mejle. To tyle
Marlena napisał(a):
Jeśli mogę się wtrącić – nieco mnie to dziwi, ponieważ ona jest w składzie rady naukowej „Wiemy co Jemy”, a zauważyłam, że treści zamieszczane na stronie na FB są bardzo „Evidence Based” czyli zamieszczają tylko to co NA PEWNO ustaliła nauka. Natomiast to co p. D zapodała Tobie, Bożenko to dieta znana pod nazwą „protokół autoimmunologiczny” polegający na diecie wysokobiałkowej, niestety NIE jest on dowiedziony naukowo. Bardzo mnie dziwi takie postępowanie pani Desmond i ciekawa jestem pobudek zalecenia takiej diety.
Patka napisał(a):
Jestem zaskoczona. A kiedy to było? Może w czasie kiedy nie posiadała jeszcze wiedzy, którą posiada teraz, może była świeżo po studiach. Wywary z kości, mięso czerwone… nijak się to ma do tego co mówi teraz.
Czarodziej napisał(a):
Świetny artykuł! Dziękuję!
Marlena napisał(a):
Ja również dziękuję za odwiedzenie mojej witryny i pozostawienie komentarza, cieszę się, że artykuł się podoba. Pozdrawiam serdecznie! 🙂
Bożena napisał(a):
Nie mam wiedzy Marlenko,skąd pomysł takiej diety właśnie dla mnie. Pani D.nie zainteresowała sie wcale moim typem metabolicznym,tymczasem niedawno usłyszałam,że mój typ to:”współczulny metaboliczny wolny spalacz,majacy problem zwłaszcza z trawieniem białka i zastoje żółci „.Tylko samo spojrzenie na moja osobę wystarczyło p.doktorowi na taka ocenę. Nawet nie zdążyłam powiedzieć mu,że wypłukałam z mojej wątroby i woreczka już około 1000 kamieni,więc wiem,że mam cholestatyczną wątrobę(na usg stłuszczenie,mimo iż nie piję alkoholu).Płukanie robiłam już 5krotnie,ale oprócz poprawy trawienia brak likwidacji wzdęć. Stosowałam też gersonowskie lewatywy z kawy,ale krótko,bo byłam zbyt pobudzona. Pojawiła się jeszcze jedna deska ratunku-metoda BSM.Zaczęłam ją stosować tydzień temu,na razie jeszcze bez efektów,ale większośc opinii w sieci jest pozytywna. A co Ty Marlenko myslisz o BSM?Jeśli o niej nie słyszałaś,czy możesz rzucić okiem?A może czytelnicy bloga maja jakieś doswiadczenia?
Marlena napisał(a):
Bożenko, wzdęcia mogą sugerować nieodpowiedni profil (skład) flory jelit. Ulega ona zmianom razem z dietą (jedne mikroorganizmy żywią się tym, a inne czym innym, więc gdy zmieniamy dietę to jedne wypierają drugie). Bardzo możliwe, że dieta tamta między innymi zaburzyła tę równowagę mikroflory w jelitach. Bardzo dobrą książkę mogę polecić „Dobre bakterie” autorką jest lekarz gastroenterolog Robynne Chutkan. Tam znajdziesz info jak naprawić florę jelit (jaka żywność, jakie probiotyki itd.). Co do BSM to jest to rodzaj medycyny energetycznej. Nie została potwierdzona żadnymi badaniami ani nie mam informacji od lekarzy z ich doświadczeń klinicznych, więc trudno powiedzieć czy działa, w jakim stopniu itd.
Jedna z użytkowniczek donosiła nam, że wszelkie symptomy jej choroby (Hashimoto) ustąpiły gdy lekarka zastosowała m.in. leczenie kwantowe (ale to nie jest to samo co BSM), dodatkowo dostała zalecenia suplementacyjne (ale to nie były żadne suplementy z tych sprzedawanych po bajońskich cenach, jeśli wiesz co mam na myśli) oraz dietetyczne. Póki co dziewczyna nie musi już brać euthyroxu, samopoczucie doskonałe, waga wróciła do normy, wyniki prawidłowe, jednym słowem pomogło. Jeśli chcesz to napisz do mnie na maila, podam namiary na lekarkę (jest z Trójmiasta), która pomogła naszej czytelniczce.
Łuki napisał(a):
czyli negatywne krytyczne komenatzre sie nie pokazują? fajnie ^^
Marlena napisał(a):
Nie mam zwyczaju usuwania negatywnych komentarzy (oczywiście pod warunkiem że są konstruktywne i nie naruszają netykiety). Jeśli komentarz zawiera linki albo słowa niekulturalne, to program sam filtruje taki komentarz do spamu.
Antonina napisał(a):
Marleno, czy nie sądzisz, że tego wszystkiego powinniśmy uczyć się w szkole podstawowej? Ile oszczędności !;-)
Czytam zawsze polecane przez Ciebie książki i zawsze stwierdzam to samo: Marlena przekazuje to lepiej, zwięźlej, dowcipniej i bardziej przekonująco;-)
Każdy artykuł to rewelacja, to jest najlepszy blog, na jaki trafiłam i czytam regularnie, często wielokrotnie to samo, polecam wszystkim i… czekam na książkę;-)
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Antonino! Pewnie, że powinni uczyć, bo czego Jaś się nauczy…no, wiadomo 🙂
Aga napisał(a):
Witam 🙂 Jeśli ktoś nie wierzy w to co jest napisane w artykule, to powiem o swoim przykładzie.
Od dziecka piłam mleko litrami, uwielbiałam je. Natknęlam się kilka miesięcy temu na książki Dr. Campbella i Joela Fuhrmana i byłam w szoku. Odstawiłam mleko i mięso. Dużo wcześniej, bo około 2 lat temu zrezygnowałam z pieczywa i makaronów, bo uznałam to za przyczynę mojej wagi – nie pomyliłam się. Schudłam bez efektu jojo 14 kg! Poprawiła mi się skóra i paznokcie, które zawsze mi się łamały, przestały boleć mnie stawy w biodrach. Mam też lepsze włosy i płaski brzuch bez fałdek 🙂
To jak jemy i co jemy przekłada się na nasz wygląd i samopoczucie.
Teraz jem owoce i warzywa, bezglutenowy chleb i makarony a raz na jakiś czas jajka. Nie jestem przez to mniej szczęśliwa czy chora, przeciwnie. Nic mnie nie boli i jestem bardzo zadowolona z mojego nowego sposobu odżywiania.
Pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Aga, bardzo się cieszę z poprawy zdrowia. Tak trzymać. Pozdrawiam wzajemnie bardzo serdecznie! 🙂
gajowy napisał(a):
„propaganda np. o 3 szklankach mleka dziennie” wynika również z faktu że mleko w starej dietetyce traktowano jako pewne źródło witaminy D, której w okresie jesienno-zimowym zaczyna nam brakować. Kiedyś gdy krowy powszechnie chodziły po pastwiskach i na ich skórę/sierść działało słońce było w tym trochę prawdy. Dzisiaj, krowy odżywiane paszami (soja GMO?) stojące w oborach nie wytworzą naturalnej witaminy D ale mleko jako źródło witaminy D nadal się poleca.
„Mit mięsa” jest tez uwarunkowany kulturowo, filozoficznie a nawet religijnie. Mianowicie do postrzegania człowieka jako Pana przyrody, bardziej pasuje stereotyp mięsożercy / drapieżcy niż takiego skromnego owocożercy. Ponadto jeśli człowiek miał zostać stworzony do zasiedlenia wszystkich stref klimatycznych to logicznym wydaje się, że jest przystosowany do jedzenia mięsa, które jest najpewniejsze do zdobycia w każdych warunkach.
Marlena napisał(a):
Zgadza się, człowiek jest wszystkożernym oportunistą. Myślę jednak, że warto wzorować się na populacjach które znalazły optymalny sposób na długowieczność. A co ciekawe, w żadnej z nich nie jest tak jak u nas, że na talerzu każdego dnia pojawia się mięsny posiłek. Oni jedzą mięso „na święta” jak już (a niektórzy wcale, jak Adwentyści z Loma Linda opisani w „Niebieskich Strefach” Dana Buettnera).
Anka napisał(a):
Niestety potwierdzam – Pani D zaleca dietę ala paleo przy schorzeniach autoimmunologicznych. Znam dwie osoby, którym taka paskudna, mięsna dietę zaleciła. Sama Pani D w TV przy promocji książki „Spectrum” dr Ornisha wspominała, że weganizm „nie jest dla każdego”. Nie chcę „hejtowac” pani D – bo jednak dużo dobrego robi dla wspierania weganizmu, głównie u dzieciaków
Marlena napisał(a):
W pełni się zgadzam, że całkowicie wegańska dieta nie jest dla każdego i w każdych warunkach, a nawet powiem więcej – osobiście uważam, że jest tylko pewną opcją. Cenną i chwalebną, ale tylko opcją. Działa na pewno fenomenalnie leczniczo i mamy na to dowody naukowe (w przeciwieństwie do diet Paleo wysokomięsnych/wysokobiałkowych, które takich dowodów nie zebrały), ale czy jest to konieczne i niezbędne długoterminowe rozwiązanie dla każdego jak leci? Przykład Niebieskich Stref czyli społeczności długowiecznych pokazuje, że można zostać zdrowym stulatkiem na diecie 100% wegańskiej równie dobrze jak i na diecie prawie-wegańskiej, czyli dopuszczającej niewielkie, raczej okazjonalnie zjadane ilości jeśli chodzi o pokarmy odzwierzęce (i to nie takich przemysłowo przemysłowo przetworzonych jakie my mamy w sklepach, ma się rozumieć). Nie ma natomiast żadnej z nich gdzie mięcho lądowałoby na talerzu przez 365 dni w roku!
Łuki napisał(a):
no coż a komentarz z linkiem youtube jakoś przeszedł…a pisalem wczoraj około 23, wulgaryzmów nie było, link tam, ale bez przesady, nic strasznego ;p
Monika napisał(a):
Pani Marleno, wiem że nie na temat, ale proszę mi napisać czy robi Pani przetwory na zimę? Jeśli tak to jakie Pani proponuje? Wiem że dżemów Pani nie jada, ale czy robiła Pani janginizowane przetwory? A jakie z warzyw Pani poleca? Dziękuję bardzo za odpowiedź z góry.
Marlena napisał(a):
Na zimę robię głównie maliny do słoika, robię je z ksylitolem. Owoców w moim ogródku na razie nie ma wiele, starczy tyle co na bieżące zjedzenie, ale na przykład wiśni nasuszyłam, czipsy z jabłek będę suszyć, może trochę musu zrobię jabłkowego, jeszcze nie wiem. Ogórki kiszę, ale też raczej na bieżąco w sezonie, bo swoich mam mało, a te kupne nie zawsze są dobrej jakości (swoje nigdy nie wychodzą kapciowate, a te kupne różnie). Myślę, że będę musiała więcej przetwarzać gdy już ogród mi się rozrośnie, ale też raczej będę suszyć lub mrozić to co się da, niż do słoików wkładać.
Beata napisał(a):
Dzień Dobry Pani Marleno 🙂 Jak jak zwykle do Pani o poradę i pomoc, i dopiero dziś bo ostatni czas to bieganie od pracy do szpitala na zmianę…
No właśnie… 13 dni temu mój tata lat 85 miał udar spowodowany krwiakami, które powstały na skutek przyjmowania leku przeciwzakrzepowego acenokumarolu 🙁 taki skutek uboczny. No i leży w szpitalu. Już nie chce opisywać lekarzy i ich leczenia ( tu ciągle nic się nie zmienia) no wiadomo, że po takiej operacji na czaszce zapotrzebowanie na białko jest duże nawet rzędu 3 g na kg masy ciała na dobę. Problem w tym, że lekarze ciągle każą mu leżeć i oczywiście walą psychotropy… coby nie rozrabiał…
Czym mogę wspomóc mojego tatę?? podaję mu juz wit. C ale sie złości bo leży i go cała jama szczypie, podje mu 400 mg wit. E Tokferol, oliwkę magnezową, olej z czarnuszki, no i soki, dopiero zaczęłam podawać wit. K2, czym jeszcze mogłabym go wspomóc? Moze jakieś linki?? Dużo czytam i sporo rzeczy stosuję, także u rodziców o czym świadczy wiek Taty , ale argumenty lekarzy, że wiek robi swoje … trochę rozumiem, ale moj tata do dnia zabiegu to pełen zycia człowiek w pełni sprawny, spacerujący, opalony i w pełni logiczny… Nafaszerują go psychotropami i są zdziwieni, że mało je, i jest nie logiczny. jakie białko tacie podawać?? i zeby posiłki były lekko strawne ( bo nadal tata leży…) Odnoście art. zgadzam się z Panią zupełnie, za duzo białka i za dużo mięsa.
Serdecznie Panią pozdrawiam 🙂
Marlena napisał(a):
Acenokumarol to lek przeciwzakrzepowy (antykoagulant), który dezaktywuje witaminę K blokując jej działanie i w ten sztuczny sposób powoduje wydłużenie czasu krzepnięcia krwi. Lekarze go przepisują jednocześnie zabraniając chorym spożywać zielone warzywa. Czyli samo zdrowie, nie ma co. Prosta droga do przyspieszonej śmierci. Zamiast powiedzieć pacjentom jak zmienić dietę aby ich krew nie była taka gęsta to pakują w nich leki. Tymczasem efekt rozrzedzenia krwi czyli przeciwzakrzepowy można osiągnąć spożywając zdrowe jedzenie (czosnek, imbir, kurkuma, dużo świeżych warzyw i owoców, ryby zamiast mięsa, siemię lniane, kiełki, zielona herbata) i niektóre suplementy diety czy zioła (Omega-3, witamina E, żeń-szeń, miłorząb japoński, szałwia, rumianek dziurawiec itd.) i z całą pewnością ważne jest bezwzględnie odpowiednie nawodnienie, które jest kluczowe.
Witaminę C rozpuść w soku (np. wyciśnij marchew z pomarańczą) albo zbuforuj przed podaniem, starsi ludzie nie zawsze tolerują przyjmowanie kwasu askorbinowego w oryginalnej formie.
Luca napisał(a):
Marleno, nie zapominajmy, ze niektorzy sa zmuszeni rozrzedzac krew jak maja implant, np. sztuczna zastawke serca. Oni tez by chceli sie zdrowo odzywiac i cieszyc zyciem mimo tego, ze sa zmuszeni do przyjmowania acenocumarolu.
Andzia napisał(a):
Dzień dobry! Jak zwykle bardzo przydatny i rzetelny artykuł. Dziękuję… i dziękuję za to, że jestem tu od roku z małym haczykiem, i za to, że ten rok temu mogłam przeczytać wszystkie artykuły wstecz, które pomogły mi znacznie bardziej niż co najmniej 4 specjalistów i lekarz pierwszego kontaktu. Hasło: jesteś tym, co przyswoisz – promuję i powtarzam pośród najbliższych i nie tylko. Spojrzałam ostatnio na swoje pomiary dokładnie z dnia 4. lipca ub. roku – niewiarygodne, że samą zmianą sposobu odżywiania i postrzegania pożywienia mogłam tyle zmieć w swoim wyglądzie i w sobie. Wreszcie mogę powiedzieć, że czuję się zdrowa na ciele, ale przede wszystkim mogę stanąć przed lustrem i się do siebie uśmiechnąć – tak po prostu 🙂 Lista „plusów” jest długa i czasem samej jest mi trudno uwierzyć, że aż taki przeskok mogę zaobserwować zaledwie w rok. Nad zdrowym duchem wciąż pracuję i wierzę, że i tu niedługo sporządzę bardzo długą listę „plusów”. Pozdrawiam słonecznie!
Marlena napisał(a):
Andziu, niezmiernie się cieszę i gratuluję poprawy zdrowia i samopoczucia! Pozdrawiam serdecznie wzajemnie 🙂
Daniel napisał(a):
Marleno, już od około 2 lat praktykuję zasady zdrowego odżywiania.
Ogólnie stan mojego zdrowia jest bez zarzutów, jednak mam ogromne problemy z próchnicą… Ostatnio u dentysty dowiedziałem się, że mam 6 zębów do leczenia….Co może być tego powodem?
Odżywiam się głównie owocami i warzywami z przydomowego ogródka, a także produktami pełnoziarnistymi eko w dużych ilościach (głównie kasza jaglana, płatki orkiszowe, kasza gryczana). Oprócz tego codziennie dodaję do sałatek zmielone siemię lniane, oliwę z oliwek oraz ziarna czarnuszki. Praktycznie całkowicie odstawiłem cukier, sól, białe mąki i pieczywo, wszystkie przetworzone produkty. Od święta zjadam jedynie domowe ciasto i pizzę (nigdy nie mrożoną). Mięso zjadam tylko w niedzielę i święta, a z nabiału jedynie w niewielkich ilościach, ale dosyć często, jajka ekologiczne od własnych kur.
Co może być powodem moich problemów ze stanem zębów? Ostatnio wyczytałem gdzieś, że problem może brać się z dużej częstotliwości spożywania kasz (praktycznie codziennie), które dopiero od niedawna moczę przed gotowaniem przez całą noc (wcześniej o tym nie wiedziałem). Czy kwas fitynowy może być tutaj winowajcą? A może stresujący tryb życia lub picie wody z cytryną, która podobno osłabia szkliwo? Zęby myję pastą Lavera bez fluoru, dosyć długo i intensywnie (co najmniej 2 razy dziennie). Może zbyt energiczne czyszczenie też osłabia szkliwo?
Nie mam już pojęcia, co zrobić, żeby nie tylko cieszyć się zdrowiem (przez 2 lata tylko dwukrotnie złapało mnie kilkudniowe przeziębienie), ale też nie musieć wydawać majątku u stomatologa. Proszę ogromnie o pomoc.
Marlena napisał(a):
Myślę, że organizm jest tak skomplikowaną maszynerią, że nie ma tutaj jednego wybranego czynnika, wszystko zawsze zgrywa się razem jak w orkiestrze. Nie jedz za dużo kasz, nie ma potrzeby jadać ich nie wiem ile każdego dnia, max 20% kalorii z kasz i pełnego ziarna, nie ma sensu więcej. I to wcale nie z uwagi na mityczny kwas fitynowy (bo skądinąd w niewielkich ilościach jest on wręcz dobroczynny, a przesadzone opowieści o ich szkodliwym działaniu rozpowszechniają z wypiekami na twarzach zwolennicy diet typu paleo, którzy w każdym zbożu „widzą szatana” ;)), ale ze względu na stosunkowo niską gęstość odżywczą kasz. Naprawdę jest tyle gęstych (duuuużo gęstszych od kasz) odżywczo pokarmów, że zapychanie się kaszami jest zupełnie nieopłacalne w ich kontekście. Stresujący tryb życia może kraść Ci magnez, równie niezbędny dla zdrowia zębów i kości jak wapń. Obydwie rzeczy znajdziesz w obfitości w surowych zielonolistnych warzywach. Kwaśne napoje należy pić przez słomkę w celu ochrony szkliwa. Sprawdź sobie też poziom witaminy D.
Barbara napisał(a):
Jakiś czas temu przekopałam internet bo zaczęła mi sie psuć ósemka
Tego zębom trzeba: wapń (skorupki jaj), krzem (skrzyp), D3 K2
Przeciw próchnicy najlepsze ponoć: ssanie oleju kokosowego, żucie goździków
Do mycia: soda oczyszczona, kaolin, kurkuma, żywokost, olej kokosowy, olejek goździkowy, mietowy, dzrewo herbaciane, wegiel aktywny, woda utleniona
Monika napisał(a):
Dziękuję bardzo za odp. Proszę mi tylko napisać czy suszy Pani w piekarniku, czy w suszarce? Jeśli w piekarniku to w ilu stopniach, i czy wiśnie najpierw Pani dryluje? A czipsy z jabłek jak Pani przechowuje (bo zakładam że robi Pani dużą ilość od razu). Ja suszyłam aronie w zeszłym roku i mi zapleśniała. Dziękuję jeszcze raz.
Marlena napisał(a):
Dryluję wiśnie. Mam taką suszarkę do grzybów i ziół, sprawdza się też do owoców i warzyw. Coś koło 100 zł za nią dałam.
Antonina napisał(a):
Zaczynają się papierówki, polecam robienie z nich octu jabłkowego, a ponadto warto zebrać liście czarnej porzeczki, po ususzeniu robi się znakomitą herbatkę.
Marlena napisał(a):
Och, czarna porzeczka to kopalnia zdrowia! I owoce i liście 🙂
Uwielbiam, mam 2 krzaczki w ogródku, za które składam dziękczynienie Najwyższemu ilekroć koło nich przechodzę 😉
meggi napisał(a):
Witaj Marleno 🙂 jak dobrze że natknęłam się na ten artykuł, tyle w nim prawdy, sama wiem i widze po sobie , że stosując sie do tych wskazówek , poprawia sie skóra włosy paznokcie, a przede wszystkim psychicznie człowiek nie jest wykończony, ciągłym szukaniem diety cud, wystarczy jesc to co najmniej przetworzone i dużo warzyw 🙂 Mam jednak pytanie, mam nadzieje że pomozesz mi oraz innym ktorzy tez uprawiają jakąs aktywnosc fizyczna..
Ćwicze wieczorami, w domu, najczesciej cardio i aerobowe cwiczenia ktore zakańczam ok godz 21, CO W TAKIM RAZIE JESC, jesli nie odzywki białkowe o ktorych wspomnialas…nie twarog nie nabiał,nie miesko , co jesc aby spalic w moim przypadku nadmiar tluszczyku, ale uzupelnic to co potrzebuja miesnie po treningu ?? tak aby na noc nie czuc sie ciezko ??
Trener fitness powiedział oczywiscie że koktajle bialkowe ktore szybko sie trawią, ale boje się tej chemii… 🙁 Doradz cos Marlenko. dziekujemy 🙂
Marlena napisał(a):
Meggi, ja ulubionego koktajlu „poćwiczeniowego” nie mam, bo moja aktywność fizyczna jest umiarkowana (trampolina, taniec, długie wędrówki), nie wyciskam z siebie jakoś specjalnie siódmych potów pod okiem trenera (niech sobie sam pije te chemiczne koktajle, do ust bym tego w życiu nie wzięła!). 😉
Tak jak napisałam nie potrzebujemy BIAŁKA tylko AMINOKWASÓW, a te są wszędzie. Jak na mój gust zielony koktajl (banan, awokado, dowolne zielsko i do posłodzenia daktyle) z dodatkiem nasion konopnych i mleka migdałowego (albo wody kokosowej) i masz tyle aminokwasów, że hej! Takie koktajle pije bractwo z 30bananasaday.com, nazywają to „post workout smoothie” 🙂
Patka napisał(a):
Meggi, ja biegam i zaraz po bieganiu najczęściej jest to pasta z soczewicy lub ciecierzycy, jak lubisz soję też będzie dobra lub fasola – mnóstwo przepisów znajdziesz w necie – w moim przypadku najczęściej na waflach ryżowych, gdy chcę ograniczyć pieczywo, ewentualnie sama robię taki „chlebek” z siemienia lnianego, sezamu, dyni i słonecznika. No i oczywiście zielona sałata (mieszanka) i inne warzywka. Zwykle to jem gdy jestem bardzo głodna, ale gdy głód jest umiarkowany to zaczynam od koktajlu (przykładowy: ananas, banan, jabłko, mango, pomarańcza, olej lniany zimnotłoczony, spirulina). W internecie poszukaj stron pod hasłem „trening wegański”, „co jeść po bieganiu wegańskiego”, itd.
Limandynka napisał(a):
Marleno, dziękuję za ten artykuł. Za mięsem nie przepadam, za to moja miłość do jajek i herbaty, zakończyła się tym, że mam atak dny moczanowej, który został wyzwolony przeforsowaniem stopy wędrówkami podczas urlopu. Początkowo myślałam, że to zwykły uraz, z obrzękiem i bólem w stawie stopy, który nie ustępował mimo leczenia. Kiedy doszło do rwania, kłujących i piekących bóli, które rozprzestrzeniły się w okolice dużego palca, zaczęła mnie drzeć cała stopa, a zesztywnienie zaczęło wędrować ku górze nogi, to zaczęłam podejrzewać, że to nie są objawy jakiegoś tam przeciążenia spowodowanego intensywnym chodzeniem, które dawno powinny były ustąpić, tylko coś poważniejszego.
W tej chwili nie mogę chodzić z powodu bólu i jestem uziemiona w łóżku.
Proszę poradź, jeśli wiesz co można zastosować, czy jakąś monodietę, żeby doprowadzić się do jako takiego porządku. Maści nie pomagają, a ból jest okropny, piję skrzyp z pokrzywą, wzięłam się za akupresurę i biorę leki homeopatycze. Proszę o jakąś podpowiedź.
Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Chyba zrobiłabym sobie monodietę raw food – tylko surowe sezonowe owoce (wiśnie polecam szczególnie przy stawach) i zielenina na odkwaszenie. Ewentualnie „bananowa wyspa”: kupujemy karton bananów i jedziemy 😉
Czesława napisał(a):
Pani Marleno,
często zaglądam na Pani bloga i b. dużo korzystam z jego rad. Mieszkam w Sopocie. Zmagam się z Hashimoto i w związku z tym, proszę o namiary p. doktor z Trójmiasta, która stosuje leczenie kwantowe.
Serdecznie pozdrawiam
Czesława
Marlena napisał(a):
Wysłałam na maila.
barbra1976 napisał(a):
hej:) najpierw dzieki za odpowiedz na pytanie o brokuly i inne na wo. jestem po 4 tygodniach i jest calkiem dobrze. jeszcze dwa. mam wielki nawrot alergii na rekach. no i tu sobie przypomnialam, ze trzeba zielsko czyscic twoin sposobem. pytanie nie w temacie, bo tam juz zamkniete komntarze-czy do mycia warzyw moge uzyc sody oczyszczonej nie przeznaczonej do uzytku spozywczego? roznia w cenie o polowe.
Marlena napisał(a):
Pojęcia nie mam, zawsze używam sody oczyszczonej spożywczej.
Barbra napisał(a):
Dzięki za odpowiedź. Wyczailam sobie ze o dziwo najtaniej mi wyjdzie kupując w spizywczym, 2€ za kg, online więcej plus transport. Więc już mam zapas.
Margotka napisał(a):
Dziękuję 🙂
Łukasz napisał(a):
A ja niestety( na szczeście ) najlepiej czuję sie jedząc „odzwierzęco”.
Odkąd pamietam miałem nadwagę i walczyłem z nią, przechodziłem posty, jadłem kasze, owoce, warzywa – mozna też powiedziec ze byłem ciagłem gościem na Pani stronie. Czułem sie nieźle( mimo sporadycznych wzdęć), nie chorowałem, wyniki wszystkich badań w normie, ale żeby chudnąć to niebardzo( jasne po poście dr. Dąbrowskiej chudłem, ale po zakończeniu wszystko prędzej czy później wracało do normy czegokolwiek bym nie zrobił). Didam jeszcze ze uprawiam bardzo duzo sportów i przynajmniej 2-3 razy w tygodniu, nawet w zimie jeśli pogoda pozwala, jeżdzę do pracy na rowerze( 30km w obie strony)
Tak było do czasu aż trafiłem na webinarium jednej z bardziej znanych w internecie polskich dietetyczek, zachęcających do diety Paleo. Dałem temu szanse i efekty były widoczne praktycznie od razu. Wbrew pozorom warzyw( szczegiolnie zielonych) wciąż jem ogromne ilości a białka( wbrew temu co pisała Pani w innym poście) jem mało – nie wiecej niz 70gram na dzień. Za to jem bardzo duzo masła od krów karminych trawą, oleju kokosowego, smalcu z domowych świń, tłustych ryb i tranu). W żadnym razie nie krytykuję tutaj Pani diet i poglądów bo nie mam wątpliwości ze jakby wszyscy sie do tego stosowali mielibyśmy zdrowe i długowieczne społeczeństwo ale ja niestety jestem wyjątkiem:)
Inna sprawa najprawdopodobniej jakbym za dziecka jadł odpowidnio to tez byłoby OK:)
Marlena napisał(a):
Problem z Paleo jest taki, że jest to produkt marketingowy (ekologiczna wersja starej dobrej diety Atkinsa, który zmarł na zawał ważąc 117 kg stosując swoją dietę), a nie udowodniony naukowo sposób odżywiania czy odchudzania. Robiono co prawda badania jak ona odchudza, ale nie robiono ich długoterminowo. I tu leży pies pogrzebany. A głównym problemem dla ludzi nie jest schudnąć, tylko UTRZYMAĆ tę prawidłową wagę, zgadza się? Zaś z utrzymaniem wagi na Paleo jest już dużo gorzej, co nie tyle wynika z badań, ile z obserwacji guru diety Paleo, włos się jeży gdy się ogląda jak wyglądają po ponad 10 latach stosowania takiej diety liderzy: pan Loren Cordain, pani Sally Fallon, a nawet autor słynnej książki „Dieta bez pszenicy. Jak pozbyć się pszennego brzucha i być zdrowym”, William Davis. Brzuch pszeniczny może i stracił, ale nabył brzucha tłuszczowo-mięsnego, a nawet urosły mu piersi. 😀 No niestety, to NIE węglowodany były winne, nie tym razem 😉
A ja zawsze mówię „po owocach ich poznacie”, ale mnie słuchać niektórzy nie chcą, tak silne jest uzależnienie niektórych od mięsa i tłuszczu (o czym twórcy tej „paleolitycznej” diety dobrze wiedzą). A co NAPRAWDĘ jedli przodkowie w paleolicie to można w encyklopedii sobie poczytać: https://pl.wikipedia.org/wiki/Paleolityczny_styl_%C5%BCycia#Paleolityczna_dieta Jak widać tłuszczu czy mięsa nie było tam wiele (ziemia tłuszczu rodzić nie chce tylko węglowodany, a żywe stworzenia posiadające tłuszcz trzeba gonić, nie leżą w sklepie na tackach, zresztą oni jedli suchą i chudą DZICZYZNĘ, a i to pod warnukiem, że się coś udało upolować, bynajmniej nie jedli mięsa hodowanego na wsi w stodole – to duża różnica). 😉
Łukasz napisał(a):
Witam serdecznie
Dziękuję za odpowiedź, częsciowo muszę sie z tym zgodzić, ponieważ czytałem kilka ksiiązek w ktorych dieta paleo wygląda jak kwaśniewski/atkins w wersji ECO,( co tez wielu ludziom np autoimmunologicznym potrafi służyć). Na szczęście ja stosuje wersje w ktorej po pierwsze BARDZO liczy sie ilość białka, co jest bardzo wazne przy insulinoopornosci bo organizm zamienia nadmiar białka w węglowodany OGROMNIE zakwaszająć przy tym organizm).
Poza tym nie ma dnia bez ogromnej sałatki, szejka zielonego, nieskocukrowych owoców i warzyw(jagody, jabłka, porzeczki etc), kiszonek etc wiec mozna na diecie paleo, albo „paleo” bo to co robie moze nie być dosć ortodoksyjne, jeść bardzo surowo i zielono. Zresztą ludzie na forach na ktorych jestem tez bardzo pilnują by zjeść przynajmniej pół kg surowego dziennie:)
Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Diety niskowęglowodanowe korzystają z fenomenu naszego ciała polegającym na tym, że potrafi ono korzystać zarówno z głównego źródła czyli glukozy (powstającej w wyniku metabolizmu węglowodanów) jak i ze źródła zapasowego czyli ketonów (powstających w wyniku spalania tłuszczu gdy nie jemy wystarczającej ilości węglowodanów). Przy czym ustrojowi jest wszystko czy spala tłuszcz swój własny czy też ten dostarczany z zewnątrz. Ten mechanizm czerpania energii z tłuszczu włącza się u człowieka fizjologicznie np. podczas choroby lub głodówki, kiedy nie mamy apetytu lub świadomie zmniejszamy drastycznie ilość pożywienia. Może wystąpić również w stanach chorobowych jak akromegalia, zatrucie alkoholem (kac), zespół Cushinga, zatrucie ciążowe, zatrucie niektórymi lekami itp. Zaprojektowany przez naturę na czas głodówki (przy ograniczonej dostępności pożywienia jaka w przyrodzie sezonowo występuje) mechanizm został następnie skwapliwie wykorzystany przez twórców diet niskowęglowodanowych. Taką dietą można wymusić aby ustrój zachowywał się jak podczas gorączki, choroby czy głodówki.
W istocie dieta taka (gdy żywimy się głównie tłuszczami przy jednoczesnym ograniczeniu do minimum węglowodanów) mimikuje głodówkę. Po prostu głodzimy swoje ciało (szczególnie mózg, który zużywa ok. 60% glukozy). Dieta niskowęglowodanowa posiada badania kliniczne i była oraz jest wykorzystywana w medycynie (w XIX wieku do leczenia cukrzycy, dzisiaj do innych celów leczniczych). To właśnie specyficzna właściwość tej diety (mimikowanie głodówki, szczególnie dla mózgu) jest od kilku już dekad wykorzystywana w pediatrii: dzieci jak wiemy nie można głodzić, toteż wykorzystuje się dietę niskowęglowodanową w leczeniu dzieci np. z lekoodporną padaczką (dzieci po ustabilizowaniu się pracy mózgu zostają jednak potem przez lekarzy z powrotem przestawione na fizjologiczne źródło energii czyli glukozę). Dlaczego? Ponieważ ketony są naszym „zapasowym paliwem”, glukoza podstawowym. Tłuszcz jest bowiem w ogóle w przyrodzie materiałem zapasowym i uważna obserwacja przyrody nie wskazuje na to, aby miało być odwrotnie. Czy to będzie ludzkie czy zwierzęce ciało (zapas energetyczny na gorsze czasy) czy orzeszek (po który musimy się wspiąć, a potem jeszcze męczyć ze skorupką: natura wcale nam pod nos tłuszczu tak łatwo nie podstawia).
Dlatego diety oparte na twierdzeniach, iż „węglowodany są szkodliwe” albo wręcz wmawiające ludziom, że glukoza nie jest ich fizjologicznym paliwem lecz są nim ketony – to zwyczajnie pseudonaukowe brednie. Liczni dietetyczni hochsztaplerzy wykorzystują dietę niskowęglowodanową pokazując ludziom jakież to cuda ona robi (widzicie? O, wyzdrowiał! I schudł! A jadł tyle tłuszczu, porzucając węglowodany, czyli tłuszcz leczy, a węglowodany szkodzą!), ale mało kto wie SKĄD te „cuda” się biorą: ano biorą się stąd, że takie diety mimikują głodówkę, to taki „sztuczny post”. Tylko że natury nie da się oszukać, prawdziwego postu nic nie zastąpi. Dlatego diety wysokotłuszczowe mają swoje ograniczenia (nie jesteśmy w stanie pozbyć się wszystkich chorób za jego pomocą na stałe, musimy ponadto tak się żywić do końca życia aby podtrzymywać ten stan „sztucznego postu”), podczas gdy autentyczny i prawdziwy post (szczególnie wodny, water fast) jest w stanie niemal wszystkie nabyte choróbska wyleczyć (jeśli nie posunęły się do stanu nieodwracacalnego, ma się rozumieć), a po nim możemy znowu cieszyć się spożywaniem wszystkich darów natury jakie przyroda daje nam do dyspozycji. Tak się składa, że Matka Ziemia rodzi dla nas głównie węglowodany właśnie. To wskazywałoby na wybitną głupotę natury, skoro naszym naturalnym paliwem miałyby być ketony, a nie glukoza. Albo ktoś inny tu jest głupcem, a nie natura? 😉 Albert Einstein powiedział: „Tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat oraz ludzka głupota, choć nie jestem pewien co do tej pierwszej.”. Otóż to: ludzka głupota w postaci nieumiejętności obserwacji i wyciągania na jej podstawie wniosków u niektórych ludzi nie przestaje mnie zadziwiać.
Łukasz napisał(a):
Pani Marleno
Nigdzie nie mówiłem o ketozie, nie jest tak łatwo wejść w stan ketozy jak wynikałoby z tego co Pani napisała. Szacuje się, że potrzeba mniej niż 50-80 g węglowodanów, co przy zbilansowanej diecie niskowęglowdanowej (100 -150g) przeważnie nie zachodzi.
Poza tym tak jak pisałem o swoim przypadku, legiony ludzi ma teraz zaczątki cukrzycy, insulinooporności i inne metaboliczne świństwa – w naszym przypadku dieta niskowęglowodanowa to w zasadzie jedyny rozsądny sposób żeby schudnąć – nie gwałtownie, nie nagle ale stopniowo i zbrew temu co pani pisze zdrowo. Proszę mi wierzyć ze na kaszy z zieleniną ta sztuka mi sie nie uda, bo próbowałem długo i intensywnie.
Marlena napisał(a):
Łukaszu, czy na pewno jadłeś tylko kaszę i zieleninę? Te dwa składniki jedynie były w potrawie czy dodawałeś coś jeszcze? Na pewno nie było tam ani kropelki dodanego tłuszczu czasami? Nie mówię o tłuszczu ze szczypty orzeszków posypanych na wierzch, mówię o tłuszczu w postaci skoncentrowanej jak oleje czy masło. Nie jest przecież żadną wiedzą tajemną, że albo mamy dietę wysokowęglowodanowo-niskotłuszczową, albo odwrotnie czyli niskowęglowodanowo-wysokotłuszczową. Jednym słowem NIE łączymy węgli z tłuszczem – ot i cała filozofia na schudnięcie.
Ludzie jedzą zdrowiutki chlebek domowy na zakwasie smarując go zdrowiutkim świeżym masełkiem prosto ze wsi albo leją łyżkami jakże zdrowiutki olej lniany do super zdrowej kaszy gryczanej czy tam jaglanej z zieleninką, no samo zdrowie! I potem się głowią i piszą do mnie czemu to zdrowe odżywianie nie działa, czemu tyję, czemu coś mi dolega, przecież „JA SIĘ TAK ZDROWO ODŻYWIAM”! 😉 Kurcze, każdy kto do mnie pisze to zawsze pisze, że się zdrowo odżywia albo (moje ulubione) „staram się zdrowo odżywiać”, jeszcze nikt nie napisał, że odżywia się chyba kijowo bo coś idzie nie tak. Potem jak się zagłębiamy w tematy to się dowiaduję, że użytkownik do soku wyciskanego olej też dodaje, bo słyszał, że podobno jak nie to się witaminy rozpuszczalne w tłuszczach nie przyswoją, a ponadto „pije olej lniany”, ot, tak dla zdrowotności, bo przecież w internetach napisali, że zdrowy, a nawet pan Zięba poleca pić oleje lniany i krokoszowy lub słonecznikowy. No i ręce mi opadają! 😀
Jedzmy swoje węglowodany ale nie dodawajmy tłuszczu, albo jedzmy tłuste ale nie dodawajmy węglowodanów. Koniec filozofii. Poza tym nie uważam makrobiotyki opartej na zbożach i kaszach za coś super zdrowego, ponieważ pełne ziarno nie ma jakiejś zachwycającej gęstości odżywczej i powinno być ledwie skromnym dodatkiem, powiedzmy te 20% kalorii warto z nich czerpać, nie więcej. Jeśli chodzi o indywidualne zapotrzebowanie na dowóz tłuszczu to jest to sprawa bardzo indywidualna, jednemu starczy 10%, inny bardziej aktywny fizycznie będzie się lepiej czuł przy 15%, inny przy 20, czy nawet 25% kalorii czerpanych z tłuszczu. WHO zaleca 30%. Zostawię to bez komentarza: jeszcze żadnemu dietetykowi stosującemu zalecane przez WHO proporcje makroskładników nie udało się wyprowadzić kogoś np. z cukrzycy dwójki ani w ogóle z niczego, więc zaleceń WHO na poważnie brać pod tym kątem nie warto (pić mleko też zalecają) 😉
O ketozie napisałam aby pokazać mechanizmy fizjologiczne i wytłumaczyć mechanizm „cudów” dziejących się na tej diecie (są to sztucznie wykreowane cuda, do których organizm został siłą przymuszony), oczywiście, że nie każda dieta low-carb będzie na tyle niskowęglowodanowa by stać się jednocześnie ketogeniczna. Jest to nawet owszem jakiś sposób na leczenie chorób metabolicznych, ale czy najlepszy? On niczego nie uleczy, to jest tylko objawowe działanie na symptomy, to plasterek na ranę, a w sensie odchudzania też nie działa długo.
Teraz rozważmy bowiem taką rzecz: jeśli faktycznie „węglowodany tuczą” i powodują same w sobie liczne groźne choroby jak to nam wmówili Paleo-ludzie (już nie wspomnę o wzbudzaniu w ludziach strachu przed owocami, co już jest w ogóle karygodne, bo wszystkie badania dotyczące szkodliwości fruktozy były robione na fruktozie z torebki, a nie na owocach, zaś badania „owocowe”, na naturalnych owocach zjadanych przez ludzi wykazywały pozytywne działanie owoców na ludzkie zdrowie), to co powiedzieć o diecie dra Kempnera, który eksperymentalną dietą o wartości kalorycznej 2400 kcal na dobę (czyli nie głodówka) zastosowaną u pacjentów jeszcze w latach 40-tych biegłego wieku przywrócił im normalną odpowiedź insulinową, zlikwidował cukrzycę, tarczę zastoinową (choroba oka grożąca ślepotą), nieodpowiadające już na leki ciężkie złośliwe nadciśnienie tętnicze oraz miażdżycę, a dieta jaką zapisywał składała się (uwaga!) z białego ryżu, stołowego cukru, słodkich owoców świeżych i suszonych (bez awokado i daktyli) oraz owocowych soków. Koniec menu. Nic więcej nie można było jeść ani niczego dodawać. 95% to węglowodany, 4% proteiny, 1% tłuszcz. Owszem, dieta monotonna (bo eksperymentalna) ale działa fenomenalnie. W okresie styczeń-listopad ludzie chudli po 50-60 kg bez efektu jojo. Wracały do normy wszystkie parametry fizjologiczne, znikała magicznie cukrzyca, nadciśnienie i inne choroby (np. łuszczyca). Gdyby ci ludzie jedli całe życie TYLKO swoje ukochane węglowodany (a któż nie lubi ciasteczek, pachnącego chleba, makaronu, ziemniaków czy pizzy, nie mówiąc o słodkich soczystych owocach), to by na swoje choroby nie zachorowali. To tłuszcz dodawany w zbyt wielkiej ilości do węglowodanów powodował zaburzenia metaboliczne, lecz kiedy się tłuszcz odcięło zostawiając w 95% tylko węglowodany (i to nawet w dużej ilości proste!) to wszystko wracało do normy. Zdjęcia tych ludzi „przed i po” oraz dokładny opis diety (w jęz. ang.) są tutaj: https://www.drmcdougall.com/2013/12/31/walter-kempner-md-founder-of-the-rice-diet/
A tu kolejne fotki: https://nutritionfacts.org/wp-content/uploads/2016/07/Jul15-1024×576.jpeg
W sumie pan doktor przeleczył ryżowo-owocową dietą ok. 18.000 ludzi w czasie swojej aktywności zawodowej. Jego prace może znaleźć na PubMedzie, to nie jest żadna tajemnica ani teorie spiskowe 😉
Ludzie z grup Paleo, którzy wniebogłosy wrzeszczą o „tuczącej insulinie” związanej ze spożywaniem węglowodanów powinni się schować pod ziemię ze wstydu, serio to mówię. Prawda bowiem jest taka, że węglowodany PODWYŻSZAJĄ poziom wrażliwości na insulinę. Tylko jeden warunek – nie łączymy ich w jednym daniu z tłuszczem, ponieważ nasze receptory insulinowe „zapchane” tłuszczem dadzą sygnał, że glukoza ze zjedzonych węgli nie może wleźć do komórki, więc trzustka dalej będzie pompować tę insulinę w nadziei, iż w końcu glukozie uda się do komórki dostać. Tak to się można na każdej diecie rozchorować. Gdy nie ma tłuszczu – nie ma tego problemu. Węglowodany się ładnie trawią, glukoza sobie trafia do komórki bez problemu, gdy nie przeszkadza jej tłuszcz. To dlatego od owoców posypanych cukrem i zjadanych z białym ryżem popijanym sokiem owocowym pacjenci Kempnera którzy utyli na ciasteczkach, pizzy z tłustym serem i kanapkach z szynką – chudli. Diety Kempnera nie polecam (jest niedoborowa, potrzebuje dodatkowej suplementacji i najlepiej nadzoru lekarza, tylko że dzisiaj łatwo nie znajdziemy takich leczących dietą), sam dr McDougall przepisuje ją tylko naprawdę ciężko chorym i otyłym pacjentom, ale zawsze pokazuję ją jako ciekawostkę. I dowód na to w jakie maliny wpuszczają swoich wyznawców Paleo-pisarze (typu Gary Taubes) i różni paleo-blogerzy prowadzący witrynki low-carb i powtarzający wciąż do znudzenia jedne i te same mity, jak papugi wmawiając nam półprawdy, a czasem wręcz fałsz, nigdy nie dowiedziony (a nawet częstokroć obalony) naukowo. Całe szczęście miałam na tyle trzeźwy umysł aby posprawdzać sobie to i owo z głoszonych przez nich „nauk”. 😉 Nie dam się wpuścić w maliny.
Podpatrując zresztą naturę czy znajdziemy choćby jeden pokarm przez nią stworzony, który by był jednocześnie słodki i tłusty? Albo coś jest słodkie ale nie tłuste (np. truskawka), a jak coś jest tłuste to nigdy nie słodkie (np. oliwki). Mięso też nie jest słodkie, a miód nie jest tłusty. 😉 Natura wie co ma robić, to tylko my jesteśmy głupcami wpychając w siebie co popadnie. No i potem mamy problem.
d.roblam napisał(a):
Wiem o kim piszesz, i potwierdzam skuteczność zaleceń tej osoby.
ola napisał(a):
Witam. Marleno mam prośbę, czy mogłabyś napisać jak się czułaś podczas pierwszych tygodni „zdrowego odżywiania”, czy miałaś tzw kryzys ozdrowieńczy, czy mogłaś normalnie funkcjonować , pracować?.
Pozdrawiam i dziękuję z góry za odpowiedz.
Marlena napisał(a):
Miałam i to bardzo nieprzyjemne, a niektóre zadziwiały mnie samą 🙂 Ale do pracy trzeba było chodzić, domem też się zajmować, nie ma że to tamto 😉
Olcha Sosnowa napisał(a):
„panująca tam religia” to prawosławie, nie bójmy się tego słowa 🙂
Marlena napisał(a):
W Grecji tak, ale na Sardynii już katolicyzm, z tym że starsze pokolenie pości tam jak dawniej, a nie udawanym postem 😉
Puma napisał(a):
Pani Marlenko,, czy mogę również prosić o adres dr z trójmiasta która leczy Hashimoto metodą kwantową.
Marlena napisał(a):
Wysłałam na maila.
Beata napisał(a):
Pani Marleno, jak zwykle bardzo cenny artykuł! dziękuję:) Mam do Pani pytanie- czy słyszała Pani o diecie 80/10/10? Tam zaleca się 10% kalorii dziennie z białek i 10% kalorii dziennie z tłuszczy. Czy to dobre proporcje? Podobno nie można łączyć cukrów z tłuszczami bo powoduje to między innymi problemy z trawieniem cukrów i w konsekwencji cukrzycę, wysoki cholesterol, trójglicerydy… Zawsze do szejków owocowych dodawałam siemie lniane a teraz zastanawiam się czy dobrze robiłam bo to było własnie połaczenie cukrów z tłuszczem. Prosze odpowiedz mi co myślisz o takim podejściu do zbilansowanej diety…? Pozdrawiam Cię bardzo ciepło!
Marlena napisał(a):
Połączenie węglowodanów i tłuszczu nie jest wskazane ale niewielkie ilości siemienia są tutaj bez znaczenia, ponieważ wiele kwasów tłuszczowych tym sposobem nie dostarczymy. Należy tylko unikać szafowania izolatami tłuszczowymi (masło, olej), to jest jakby koncentrat kwasów tłuszczowych z danej rośliny lub z mleka – w połączeniami z węglowodanami mogą narobić bałaganu. Produkty całościowe tego nie robią.
Arronax napisał(a):
Mój teść z nowotworem nerki z przerzutami na kości ( w tym kręgosłup) właśnie ma zalecenie Nutridrinków a nawet jeszcze bardziej białkowych suplementów dla osób chorych. Zastanawia mnie właśnie ilość białka w diecie dla osób dotkniętych już poważnymi skorzeniami. Bo taka suplementacja to jednak jakby odżywka. Dobry kompleks witaminowy idp tak ale to już taka zamiana posiłku …
Wiem, że dopiero nadgryzłem temat. Pozdrawiam serdecznie w batalii o dobre żywienie. Ze światem ale i z sobą samym :).
ali napisał(a):
Pani Marleno
bardzo proszę o namiary do lekarki od Hasimoto.
Pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Ali, wysłałam na maila.
Beata napisał(a):
Marleno dziękuję za odpowiedź. a co myślisz o diecie 80/10/10?
Marlena napisał(a):
Dieta ta fenomenalnie działa leczniczo, jednak w jej wersji raw („wysokoowocowej”) nie jest dla wszystkich (jako stały sposób odżywiania na całe życie). Zresztą nie ma jednej diety dobrej dla wszystkich – pogódźmy się z tym 😉
Beata napisał(a):
A czy nie uważasz że 10% białka i 10% tłuszczu to za mało?
Marlena napisał(a):
Przy tych proporcjach dopiero zaczynają się dziać cuda zdrowotne. I na takich proporcjach jechali nasi przodkowie bardzo przypuszczalnie – nie mieli bowiem aż takiego dostępu do bogatych źródeł tłuszczu i białka jakie my mamy dzisiaj (mięso, nabiał i jaja przez 365 dni w roku, koncentraty tłuszczowe czyli oleje w butelce, masła w kostce, margaryny w pudełku). Każdy ze swoich makroskładników ludzie przez długi czas czerpali głównie z tego co rodziła ziemia (z niewielkim dodatkiem pokarmów odzwierzęcych, a ziemia tak się składa rodzi pokarmy zawierające głównie węglowodany, trochę białka i trochę tłuszczu ( z wyjątkiem orzechów, pestek, nasion, awokado i oliwek). W sumie to obecnie zalecane przez WHO proporcje 55% węglowodanów, 30% tłuszczu i 15% białka tak naprawdę nigdy nie zostały udowodnione naukowo, jest to cały czas tylko hipoteza, że tak właśnie człowiek powinien się odżywiać. Jeśli jednak popatrzymy na to co natura dla nas tworzy, to nie znajdziemy ani jednego produktu z takimi proporcjami, który by wyszedł spod jej ręki. Więc czy aby na pewno są to proporcje zgodne z tym co zaplanowała dla nas natura? Trudno powiedzieć, ale faktem jest że dieta 80/10/10 działa fenomenalnie leczniczo w swojej wersji raw food.
limandynka napisał(a):
Marleno, bardzo dziękuję za odpowiedz. Już zostałam obwołana bananową królową. Jaki mi się poprawi, to będę się huśtała na ogonie niczym małpka, z radości:)
Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Zdrowiej szybko, Limandynko! 🙂
Beata napisał(a):
Dziękuję Marleno bardzo ciekawa byłam Twojej opinii:) i utwierdziłaś mnie tylko w moim odczuciu, że ta dieta jest dobra.
Marlena napisał(a):
Leczniczo działa cuda, zresztą znane są naukowcom zdrowe społeczności, które jedzą niezwykle niskotłuszczowo, tacy na przykład rdzenni Indianie ze szczepu Tarahumara (Meksyk) znani są z tego, że mają tętnice do końca życia czyste jak u niemowlaka, nie są im znane choroby serca (zabójca numer jeden współczesnych cywilizowanych społeczeństw) ani nadwaga czy otyłość (o innych dietozależnych chorobach nie wspominając jak nadciśnienie czy cukrzyca), ich dieta opiera się głównie na kukurydzy i fasoli, ok. 12 % kalorii pobierają z tłuszczu, ok. 75-80% kalorii pochodzi z węglowodanów, głównie ze skrobi, jedynie ok. 6% kalorii pochodzi z cukrów prostych: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/433816
Barbarelka napisał(a):
Pani Marlenko
będę wdzięczna za namiary do lekarki od Hasimoto.
Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Wysłałam na maila 🙂
zosia napisał(a):
Witam
będę wdzięczna za dane kontaktowe do lekarki leczącej niestandardowo Hasimoto. Moja synowa ma ten problem.
Pozdrawiam
z.kupis
Marlena napisał(a):
Zosiu, wysłałam na maila.
Sherlock napisał(a):
Marleno, jak najbardziej się z tym wszystkim zgadzam, ale nurtuje mnie jedno pytanie: jak w takim razie wytłumaczyć sukces zdrowotny diety dr Budwig, opartej przecież na dużej ilości tłuszczu roślinnego i białka zwierzęcego. To mi się nie zgadza z moją dotychczasową wiedzą zdrowotną.
Marlena napisał(a):
Wszyscy widzą tylko twaróg i olej lniany w diecie Budwig, tymczasem jej dieta jest oparta na bardzo dużej ilości warzyw i owoców w każdym posiłku. Wielu z jej pacjentów podczas trwającej kilka tygodni kuracji zapewne nie zjadła tylu warzyw i owoców przez całe dekady swojego życia. Bo gdyby jadła to by nie wylądowała u niej w klinice w stanie beznadziejnym.
d.roblam napisał(a):
Jaki sukces zdrowotny? Przecież wszyscy wiedzą, że nadmiar tł. roślinnych to zło.
Marlena napisał(a):
Zależy co znaczy nadmiar i dla kogo. Jeśli ktoś ma niedobór kwasów tłuszczowych to ich uzupełnienie nie stanowi nadmiaru.
Sherlock napisał(a):
To co pacjenci musieli być w naprawdę kiepskim stanie. Ja, kiedy w chwilach braku czasu ns gotowanie wracam do nabiału (mięsa nie jem w ogóle)momentalnie zaczynają mnie boleć stawy. I generalnie zauważyłam taką tendencję – im dłużej i bardziej zdrowo się odżywiam (wyleczyłam konkretne choroby dzięki diecie), tym później gorzej reaguję na niezdrowe żarcie (bo nie jestem idealna i czasami daję się skusić), szczególnie takie jedzone na mieście, mam nawet objawy lekkiego zatrucia.
Marlena napisał(a):
W takich chwilach odzywa się wrodzona inteligencja naszego ciała. Jedząc śmieci można ją czasowo ogłupić i stępić, ale nie da się jej usunąć z oprogramowania 🙂
Barbara napisał(a):
Początkowo byłam zachwycona tym, że dietą mogę tak bardzo wpłynąć na stan mojego ciała. Mięsa nie jem od 15 lat z jedną przerwą, kiedy po raz pierwszy chciałam wyleczyć anemię. Dwa lata później odkryłam tą stronę I zmieniłam kompletnie moje nawyki żywieniowe. Wyeliminowałam mięso podobnie. Początkowo czułam przypływ energii. Minęły 2-3 lata. Wróciła anemia, kłopoty z wstawaniem rano z łóżka i ogromne uczucie zmęczenia. Na śniadanie zawsze jem dużą porcję owoców, na kolację sałatkę. Wracam teraz do jedzenia mięsa. Jestem naprawdę rozczarowana…
Marlena napisał(a):
Wydaje mi się, że jeśli nie potrafisz samodzielnie sobie zbilansować diety doprowadzając swoje ciało za każdym razem do anemii, to powinnaś poszukać dobrego dietetyka, który zrobi to za Ciebie i opracuje dla Ciebie prawidłowo zbilansowaną dietę. Najprawdopodobniej coś zrobiłaś nie tak. Prawidłowe żywienie nie polega przecież na zjadaniu tylko samych owoców i sałatki. Dobrze Ci jeszcze raz radzę: udaj się do dobrego dietetyka i przestań kombinować sama, skoro na żadnej samodzielnie ustalonej diecie nie jesteś w stanie zapewnić sobie pełni zdrowia i witalności.
Sylwia napisał(a):
Przeprowadziłam post warzywno-owocowy , w jego trakcie zrobiłam badania krwi oraz moczu (tuż przed postem dopadły mnie objawy alergii stąd skierowanie od lekarza na badania) w moczu pojawiły się śladowe ilości białka , dodam też że mam zdiagnozowane RZS. Czy to normalne?
Badania krwi oraz ciśnienie były bardzo dobre , samopoczucie również.
Sylwia
Barbara napisał(a):
Znasz jakiegoś dietetyka godnego polecenia?
I jakbyś w skrócie podsumowała zbilansowaną dietę, jeżeli nie jest to jedzenie dużej ilości warzyw, owoców i unikanie chemii?
Marlena napisał(a):
Nie znam niestety. Dieta zrównoważona (zbilansowana) to taka, która dostarcza wszystkiego co dany organizm potrzebuje, w ilościach wystarczających do utrzymania go w pełnym zdrowiu.
Asia napisał(a):
Witam serdecznie. Co róż podłączam się pod jakiś temat, aby dopytać o wiedzę. Marleno, mimo starań zmiany nawyków żywieniowych (dzięki Tobie, Twojemu blogowi, wiedzy, którą tu zdobyłam, jestem od dwóch lat roślinożerna) nie przepadam za strąkami . Lubię jedynię fasolkę szparagową, ew.bób. Próbowałam różnych przepisów i smakuje też mi smalec wegański z fasoli, czasami jem hummus. Czy aby zapewnić organizmowi dostateczną ilość białka, to wystarczy mi jedzenie kasz, takich jak Quinoa (w tym czerwona), ryż brązowy , czerwony, czarny, dużo warzyw? Mam 48 lat. Moja córka co prawda je mięso z indyka sporadycznie, ale nie lubi też większości roślin strączkowych, dlatego nie staram się jej od mięsa zupełnie odsuwać. Lubi nabiał (kupuję dla niej tylko ten, który sugeruje A. Saul w swojej książce), także wiele warzyw, uwielbiamy awokado. Czy moje obawy są słuszne, że odstawienie jej mięsa w tym wieku, mogłoby spowodować szkody w organiźmie (białko potrzebne w większej ilości w okresie dojrzewania) ? Myślę o tym czasami, bo jestem przeciwna jedzeniu mięsa, ale mam takie właśnie wątpliwości. Oczywiście , gdybyś mogła mi coś zasugerować w powyższym temacie, będę wdzięczna. Nie wiem, czy mam sie zmuszać do jedzenia soczewicy, ciecierzycy, (jak muszę to zjem…)itp., czy może da radę bez tego na innych roślinach? Pozdr. cieplutko i czekam cierpliwie na Twoją wypowiedź.
Marlena napisał(a):
Nie ma chorób wywołanych odstawieniem mięsa ani też nie są znane w cywilizowanych krajach przypadki chorób z powodu braku białka. Brak białka może nastąpić tylko jeśli nie dostarczymy odpowiedniej ilości kalorii. Resztę opisałam w artykule co i jak – przeczytaj proszę uważnie ponownie.
Co do roślin strączkowych, to jest mnóstwo sposobów na ich spożywanie, nie ma co się ich bać, kwestia natomiast ewentualnej wiatropędności tych roślin przestanie istnieć gdy zaczniemy jadać je regularnie, wtedy dopiero w naszych jelitach wytworzy się flora jelitowa, która bez problemów będzie trawić rośliny strączkowe, bez wzdęć itp. A można zrobić z dodatkiem strączków (lub na ich bazie) dosłownie wszystko, począwszy od przystawki/smarowidła, poprzez zupy (garść czerwonej lub żółtej soczewicy do zupy wzbogaci jej smak i sprawi, że będzie bardziej sycąca), kotlety i pieczenie (fasolowe, cieciorkowe, soczewicowe), pasztety, aż po dressing do sałatki, ciepły sos do pulpetów/ryżu/ziemniaków, oraz nawet… deser – fasolowe ciasteczka czekoladowe lub też ciasto do kawy (coś jak sernik ale z czarnej fasoli czyli fasolnik – rewelka, polecam!). Tak więc sposobów na zjedzenie rozmaitych roślin strączkowych jest jak widać doprawdy mnóstwo, wystarczy trochę kreatywności i wyszperania przepisów na blogach kulinarnych. 😉
Beta napisał(a):
witaj Marlenko.
mam dylemat. chodzi o soje.czesto piszesz ze jej unikasz z powodu duzego prawdopodobienstwa ze moze byc genetycznie modyfikowana.czy odnosi sie to rowniez do wszystkich produktow z soi, mleko lecytyna kielki itp?(wylaczylam krowie mleko zastepujac je wlasnie sojowym i teraz mam watpliwosci czy to byl dobry pomysl.docelowo chcialabym calkowicie wylaczyc bialko zwierzece, wiec czym je zastapic). wiec czy jest jakas mozliwosc sprawdzenia jaka soja zostala uzyta do producji? czy to po prostu loteria :(.a moze posiadasz jakies informacje o firmach (markach) ktore do produkcji takiej soi nie uzywaja?.bede wdzieczna za odpowiedz.
a moze pokusilabys sie o napisanie obszerniejszego artykulu na temat soi, jej produktow itp.chyba ze juz takowy na stronie istnieje.jesli tak to prosze o jakies odnosniki.dziekuje z gory za odpowiedz i serdecznie pozdrawiam
Marlena napisał(a):
W sumie z tego co mi wiadomo, to produkty GMO muszą być oznakowane, ale ja dla bezpieczeństwa wybieram tylko produkty organiczne, wtedy mam pewność, że soja nie była pryskana roundupem czy innym świństwem. Nie jem żadnych sojowych rzeczy, dla mnie soja ma tępy smak, akceptuję jednak tamari czy miso, ale one są fermentowane, mają też przez to mniej składników antyodżywczych. Mleko wolę z migdałów, nerkowców, konopii, kokosa, migdałowo-kokosowe też mi smakuje, niestety sojowe nie smakuje mi, a te kupne mają też mnóstwo dodatków.
Asia napisał(a):
Oczywiście z tymi strączkami to racja. Ja zresztą wiele z tych sposobów już stosowałam. Jednak mam z tym inny problem. Wiele lat temu zdiagnozowano u mnie trądzik różowaty. Wtedy nie był jeszcze rozpowszechniony tak internet jak dziś, a ja zajadałam się ciastami z kremem (które zresztą sama piekłam), piłam bardzo mało wody, piłam dużo kawki z ekspresu ciśnieniowego (który zakupiłam i testowałam z latte, cappucino, itp.)Potem podleczony antybiotykami uspokoił mi się (miałam wcześniej wysyp ropnych , budujących się krost tylko na brodzie). A teraz , od dwóch lat po odkryciu Twojego bloga, przeczytałam masę książek, zmieniłam dietę na roślinną (czasami jajko od szczęśliwej kury plus ryba raz na miesiąc lub dwa) , wiem dużo więcej, itd. Ale mój trądzik różowaty (budujące się krosty na brodzie) powrócił, i drugi rok z nim walczę naturalnie (głównie poprzez odpowiednią dietę), ale się obawiam, czy to właśnie nie strączki, powodują wyrzut tych krostek. Wydaje mi się, że jak odstawiam zupełnie strączki, to jakby wszystko się uspokaja. Po diecie WO Dąbrowskiej też wszystko się poprawia, ale jak włączam inne produkty, w tym trochę strączków, znów wyłazi dziadostwo. Dlatego myślę o zdrowej diecie, ale bez strączków, bo ciągle bym chciała mieć ładną cerę, jak niegdyś (do czterdziestki miałam nieskazitelną). Zdaję sobie sprawę, ze jestem w wieku przedmenopauzalnym i to też może mieć znaczenie. Ale może to kwestia trawienia strączków, z którym mój organizm sobie nie radzi, jest przyczyną wyrzutu tych syfków na brodzie…Już sama nie wiem. Co radzisz. Biorę wit. C, D3, E(w formie tokoferolu), B12, magnez . Stosuję oliwkę magnezową, kąpiel w chlorku magnezu. Piję soki warzywne, szejki zielone,jem bardzo rzadko smażone produkty (tylko na oleju kokosowym) itd. Staram się wiele z wiedzy , którą tu zgłębiłam przenosić na praktykę. Co mogę jeszcze zrobić? Czy tylko czekać? Trądzik różowaty robi duże spustoszenie na skórze i jej jakość w tym miejscu jest coraz gorsza, czym dłużej to się ciągnie…Masz jeszcze jakiś pomysł? Robiłam też testy na nietolerancje, nic nie wyszło. Może jakieś enzymy, bo ich być może brakuje w tym wieku? Pozdrawiam cieplutko i czekam cierpliwie, może coś podpowiesz.
Marlena napisał(a):
Całkiem możliwe, że okres rozpasania kulinarnego (kawka, ciasta) oraz kuracje antybiotykowe spowodowały rozszczelnienie jelit i zubożenie mikrobiomu jelitowego, wtedy pewne cząstki pokarmów (np. białek z roślin strączkowych lub każdego innego pokarmu) mogą przedostawać się do krwiobiegu i powodować objawy skórne. Musiałabyś może większą uwagę zwrócić na budowanie dobrej flory jelitowej, unikając jednocześnie rzeczy, które mogą na nią mieć zły wpływ (stres, leki, sklepowe żarcie, używki, infekcje itd.). Po doprowadzeniu jelit do stanu zdrowia całkiem możliwe, że będziesz mogła problematyczne obecnie produkty ponownie jeść. Póki co jeśli zauważasz po nich teraz jakiś problem – to odstaw, po paru miesiącach wprowadź je w jakiejś mikroskopijnej ilości i zobacz reakcję. Zmiany hormonalne okresu okołomenopauzalnego również mają wpływ na przetasowania w naszym mikrobiomie – może się okazać, że pokarmy, które jedliśmy bezproblemowo do tej pory, przestają nam służyć jak dawniej.
A testy? Podam własny przykład: swego czasu test wykrył słabą nietolerancję mleka krowiego, pod odstawieniu i ponownym wprowadzeniu sytuacja jest w tej chwili taka, że test ponowny nie wykazuje już nietolerancji mleka i mój organizm owszem toleruje niewielkie ilości mleka, jogurtu lub surowego krowiego sera (np. parmezanu), ale już po zjedzeniu jakiegoś pasteryzowanego nabiału mam zaraz jakąś krostę na twarzy jak w banku. Testy testami, ale nasz organizm sam wie, co i w jakich ilościach mu służy, a czego nie jest w stanie na obecną chwilę zdzierżyć. 😉
Kasia B napisał(a):
Witam serdecznie,natrafilam na Pani bloga,szperajac po internecie,uwazam ze jest super!!Pani tak fajnie to wszystko opisuje,ze niemoge nacieszyc sie czytaniem , na rozne tematy , pytania na ktore pani regularnie odpisuje…
Chcialabym rowniez zapytac sie Pani o swoim problemie , tak bardzo chcialabym uniknac operacji ,:(,chodzi o miesniaka ,ktorego mam na macicy,stosowalam diete-post Dr.Dabrowskiej ,wiosna br. Bylam na niej przez 5 tygodni,oczywiscie schudlam , i pozbylam sie alergii na siersc kota,pare dobrych lat sie z tym meczylam,i chcialam tez zapytac czy jest jakas lepsza dieta ,co powodowalaby zmniejszanie sie tego miesniaka??Nie wiem , moze to niepoprawne pytanie,ale juz chyba wszystkiego probowalam,nie wiem moze zle dobieram jedzenie?!:( dziekuje za zrozumienie,,,i pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Być może jadasz coś, czego organizm nie toleruje, musiałabyś zrobić test na nietolerancje pokarmowe. Co do mięśniaka, to czy czasami nie jadłaś w swoim życiu dużo białka (mięso, nabiał)? Ustrój nie tworzy zwłóknień gdy nie ma ku temu powodów.
Metoda dr Dąbrowskiej nie składa się z jednorazowo odbytej diety, lecz jest dwustopniowa (przeplatane okresy postne z okresami zdrowego żywienia). Po wielu latach zaniedbań, grzeszków i niedociągnięć trudno liczyć na to, że jednorazowy akt dietetycznej skruchy poczyniony przez parę tygodni poczyni cuda – jest częstokroć zbyt wiele rzeczy do naprawienia. Spróbuj zastosować metodę dr Dąbrowskiej dokładnie w sposób opisany przez autorkę.
Paweł napisał(a):
Dziękuję za interesujący artykuł.
Wszystko Pani tutaj ładnie opisała ,jest tylko jedno małe „ale” ,zajmuję sie od 17 lat kulturystyką, testowałem na sobie różne ilości białka ,węgli i tłuszczu i nijak się to ma do treści tego artykułu.
Masa mojego ciała beztluszczowa wynosi 90kg ,jedząc 72 g białka dziennie(0.8g x kgmc) ,nie byłbym w stanie normalnie funkcjonowac,trenuję 5 x w tyg, nie mówiąc już ,o przyrostach masy mięśniowej,po prostu takich przyrostów by nie było.
Nie zgadzam się że potrzebujemy(kulturyści) 2- 3g białka na kg masy ciała ,ale podane tutaj jako już dosyc wysokie 0.8g to zdecydowanie za mało,a dla osób które stosują np. niedozwolone wspomaganie to jest to już dramatycznie mało.
Sam chcę się zdrowo odżywiać,kupuję zresztą pewne produkty u Pani, ale ciężko jest mi się zgodzić całkowicie z tym co tu jest napisane.
Przerabiałem diete w ktorej było 3.5g białka na kg masy ciała-głupota,niepotrzebne obciążenie organizmu a efekt nieadekwatny do ilości spożywanego białka oraz samopoczucie –kompletne dno
Próbowałem równiez diety z niską zawartością białka ,było to w granicy podanej przez Pania w tym art.-miałem spadki siły,kompletnie zero przyrostów masy mięśniowej i ironia przyrosty masy tłuszczowej bo kalorycznosc w diecie musialem uzupełniac tluszczami i węglami zeby bilans wychodzil w miare normalny wzgledem mojego zapotrzebowania.
Moze nie jestem super przykladem poniewaz jestem typowym endomorfikiem,ale szukając informacji na Pani stronie prosiłbym również o podawaniem danych lub zastrzeżeń ze podawane ilości dotycza przecietnego Kowalskiego i ze sportowcy budujacy mase miesniowa lub sile (powerlifterzy,strongmeni) raczej nie powinni budowac fundamentow swojej”zdrowej” diety na zaleceniach tutaj podawanych
Pani cenne artykuly-i nie pisze tu ironicznie,naprawde czytam je z ogromnym zainteresowaniem — zmieniły moje spojrzenie na wiele aspektow zdrowotnych,jestem zawsze otwarty na wiarygodne dowody i argumenty a u Pani mozna ich wiele znalezc.
Na zakonczenie z moich osobistych obsewracji wynika ze nadmiar (tu mozemy podyskutowac ile to jest nadmiar) bialka powodowal u mnie problemy zoladkowo-jelitowe,czulem sie jakbym polknal kamien,koszty takiej diety byly wysokie,”gazy”z racji duzej ilosci azotu zabojcze dla otoczenia,choc tutaj wazna byla rowniez proporcja miedzy bialkiem a weglami i ilosc wypijanej wody,przy spozyciu 6-7 litrow wody dziennie ,dolegliwosci byly zdecydowanie mniejsze niz kiedy pilem 4 litry dziennie
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Pawle, ja nie prowadzę witryny dla sportowców, kulturystów, powerlifterów ani strongmenów- te osoby powinny szukać interesujących ich informacji na portalach dedykowanych tym rodzajom aktywności. A ogólnie o tym, że uprawiając sport zapotrzebowanie na białko może być zwiększone napisałam owszem w artykule (mit nr 10).
Paweł napisał(a):
Pani Marleno dziekuje za odpowiedz.
Zgadzam sie z Pania , po prostu Pani artykuły bardzo mnie ciekawia,oferuja czesto calkowicie inny punkt widzenia na sprawy zdrowotne.
Od kilku lat interesuje sie dosyc mocno takimi stronami ww,blogami itp , poniewaz chcialbym mimo wszystko spróbowac zaadoptowac znalezione np. u Pani informacje w mojej „kulturystycznej” diecie.
„Sport to zdrowie” -tak kiedys pisano i uwazano, wszystko zalezy tutaj od „poziomu zaangazowania” w trening,od czynnikow genetycznych,indywidualnych predyspozycji danej osoby,diety no i jak sam w ciagu tych kilku ostatnich lat zaobserwowalem od rzetelnych informacji i umiejetnosci wykorzystania tych informacji przez trenujacego.
Pani porusza w swoich art.masę bardzo fajnych tematow-mnie interesuja glownie te dotyczace odzywiania,oczyszczania i wspomagania organizmu.
Jeszcze nie tak dawno ,nie zdawalem sobie sam sprawy jak duzy wplyw na nasze zdrowie ma dieta , po przestudiowaniu Pani art. doszedlem do wniosku ze fajnie byloby moc wiedze ktora Pani nam tutaj przekazuje wykorzystac na moim „podworku”-z tym ze niektore informacje musze po prostum dopasowac do moich realiow.
Jeszcze raz dziekuje za odpowiedz i jeszcze bardziej za wiedze , ktora potrafi otworzyc oczy i spojrzec na utarte stereotypy pod zupelnie innym katem
Pozdrawiam
Pawel
Bożen napisał(a):
Witam serdecznie. W moim przypadku zjadane przez lata mięcho i nabiał doprowadziło mmnie do problemów ze stawami ( czekam na rezonans, by postawić właściwą diagnozę ). Pojawiły się również haluksy. Jadłam do obiadu zawsze sporą porcję zieleniny lub surówki. Dużo owoców zwłaszcza jablek. A na śniadanie jak wiekszość mięsożerców kanapki, oczywiście z wedlinką . Czasem coś słodkiego, kawa i herbata bez cukru ,herbata zielona lub owocowa. Czasami ryż , makaron, innych mącznych nie jadałam. Gdzieś w niecie wyczytałam że niestrawione białko lub jego nadmiar może być przyczyną moich problemów, drążyłam i trafiłam na intersujące tematy i na Twojego bloga. Jest świetny, czytam często jak czas pozwala , polecam zainteresowanym. Postanowiłam że muszę sama coś zrobić i poprawić ich stan do czasu rezonansu Wcielam w życie Twoje rady , Widzę i czuję poprawę. Stawy mniej bolą i trzeszczą , haluksy coraz mniejsze, Pajączki pod kolanem coraz mniej widoczne , a lekarz medycyny estetycznej mówił, że muszę sie z tym pogodzić że są i będą pojawiały nowe. Paznokcie i włosy w lepszej kondycji. Mimo, że jest poprawa stawów to mam problem ze skórą, która jest zbyt wiotka i mało elastyczna. Tłumaczę to sobie że musi zaczekać aż przyjdzie na nią odpowiedni czas. Pozdrawiam bardzo serdecznie
Marlena napisał(a):
Skóra to ostatnia rzecz do zamartwiania się dla naszego organizmu (choć dla nas oczywiście nie). Najpierw odbudować on musi z dostarczonego surowca ważniejsze rzeczy, natura działa planowo i hierarchicznie i nie zawsze pokrywa się to z naszymi życzeniami. 😉
Arkadiusz Kwiatek napisał(a):
Witam. Jestem w trakcie lektury artykułów znajdujących się na stronie. Jest ich całe bogactwo i nie sposób sobie tego tak na raz przyswoić. Tym bardziej, że w trakcie lektury pojawiają się też pytania. W tej chwili właśnie zastanawiam się nad propozycjami dr Dąbrowskiej dot. zdrowego żywienia. Zaleca ona tzw. piramidę Harvardzką, gdzie zboża pełnoziarniste stanowią jej podstawę. Natomiast tutaj zauważam pewien sceptycyzm wobec tego rodzaju żywności. Byłaby Pani uprzejma zasugerować jakiś artykuł na stronie, który zgłębia to zagadnienie. Jestem obecnie na diecie postnej owocowo warzywnej i w jej trakcie przygotowuję się do zmiany pewnych nawyków żywieniowych, w które chciałbym wciągnąć powoli całą moją rodzinę. Nie chciałbym z oczywistych powodów robić tutaj zbyt wielu eksperymentów. Bardzo dziękuję za odpowiedź. Pozdrawiam i gratuluję wspaniałej strony. 🙂
Marlena napisał(a):
W szybkim tempie nauki o żywieniu poszły do przodu – aktualnie w podstawie piramidy żywienia znajdują się warzywa i owoce https://akademiawitalnosci.pl/nowa-piramida-zywienia-2016-warzywa-to-podstawa/
Niestety wciąż propaguje się w tej piramidzie spożywanie poporodowej wydzieliny krowich wymion (zwanej mlekiem) oraz wszystkiego co ludzka inwencja z tej wydzieliny uczynić potrafi czyli tzw. produkty mleczne. Jednak w Niebieskich Strefach stulatków nikt nie pije krowiego mleka, jak już to kozie lub owcze i na pewno nie pasteryzowane, puszkowane, homogenizowane itd. i na pewno nie od zwierząt trzymanych w ciemnych oborach i karmionych sztucznymi paszami i na pewno nie 365 dni w roku.
Piotr napisał(a):
Co Pani sądzi o teorii niełączenia ze sobą różnych rodzajów białek, według której należy zjadać wyłącznie jeden rodzaj białka dziennie?
donan napisał(a):
Ten artykul jest tak dlugi ze az nie chce sie tego czytac. Pozatym pelno bzdur I domnieman.
Marlena napisał(a):
Rzeczy których się nie chce są z reguły dużo więcej warte niż inne. Na przykład nie chce się ćwiczyć, ale warto. Nie chce się zmienić nawyków złego odżywiania, stosowania używek czy oglądania telewizji, ale warto. Te rzeczy zajmują dużo czasu i wysiłku – a jednak warto!
Bzdur ani domniemań tu nie ma, ponieważ artykuł został napisany na podstawie książki napisanej przez lekarza, specjalistę chirurga-bariatrę. Podwiązał niejeden żołądek niejednemu grubasowi i niejedne chore i zdegenerowane bebechy musiał w swoim życiu oglądać. Nigdy żaden pacjent nie zgłosił się do niego z powodu jedzenia zbyt dużej ilości warzyw i owoców – wszyscy byli uzależnieni od mięsa i innych produktów odzwierzęcych. I to mu dało do myślenia – tym bardziej, że sam zaczął podupadać na zdrowiu przekroczywszy magiczną 40-tkę.
Co wyszło z tych jego dociekań? W jego książce znajdziesz wszelkie odniesienia do badań naukowych na jakie autor się powołuje. Została wydana po polsku, tytuł nieco kontrowersyjny, ale prawdziwy: „Mięso nas zabija”. W historii ludzkości nigdy do tej pory nie jedliśmy tyle mięsa i w ogóle produktów odzwierzęcych co teraz. I to w dodatku podłego gatunku, nie od zwierząt dzikich jak kiedyś lub z troską hodowanych w przydomowej obórce, lecz hodowanych w nieludzkich stadnych warunkach, faszerowanych antybiotykami i karmionych paszami genetycznie modyfikowanymi pryskanymi obficie glifosatem – oficjalnie przez WHO uznanym za rakotwórczy (smacznego wszystkim!).
Wszystko to dzieje się po to, aby współczesny człowiek mógł 3 razy dziennie pożreć swoją codzienną dawkę narkotyku: „wysokojakościowego białka”, które wcale w takiej ilości mu nie jest potrzebne.
Nadmiar nawet tak zdrowych rzeczy jak słońce, woda czy powietrze – z czasem zabija. Nie od razu jak pistolet, szubienica czy nóż – ale z czasem tak. Nadmiar wszystkiego jest zwyczajnie szkodliwy. Możesz to uważać za bzdurę – żyjemy w wolnym kraju i masz prawo również wybrać swój styl życia oraz przekonania żywieniowe – nawet jeśli jedyne co Ci zapewnią to szybka degeneracja organów i narządów.
Bozena Tozzi napisał(a):
Przeczytalam ,prawie wszyskie artykuly i poprostu ,glowe mam pelna ,co jesc co nie jesc -a ja jem wszysko,w malych ilosciach, poniewaz zyje w italii od 25 lat i zmienilam styl zycia doslownie klimat wiaze sie z tym co nalezy jesc –zle czulam sie przez jakis czas ,wssluchiwalam sie w swoj organim moze tak to ujme,i zadzialalo .Pozdrawiam wszyskich i Sloneczka zycze codziennie .
Michał Różański napisał(a):
Mam jedno istotne zastrzeżenie. Jeśli w artykule powołujemy się na badania naukowe (a jest kilka takowych w tym artykule) koniecznie trzeba dodać przypis do ów badania. W przeciwnym wypadku artykuł powinno się traktować jako mało rzetelny i poważny (bo skoro twórca artykułu korzysta z autorytetu naukowego nie fatygując się o znalezienie przypisów to najzwyczajniej nie szanuje swojego odbiorcy).
Marlena napisał(a):
Michale, wszelkie dokładne źródła znajdziesz w książce doktora Gartha Davisa do której odsyłam w artykule. Mój artykuł jest jedynie podsumowaniem wiadomości zawartych tamże.
Edyta napisał(a):
Pani Marleno mam do Pani pytanie, gdyż posiada Pani większą wiedzę. Co sądzi Pani o przyjmowaniu białka serwatkowego przez 15 letniego nastolatka. Syn ćwiczy intensywnie, rower, ćwiczenia siłowe z hantlami itp. Mam mieszane uczucia, bo mam zbyt mało wiedzy. Bardziej byłabym za uzupełnieniem magnezu, znalazłam swanson cytrian magnezu, bo chce mu się często spać. Wydaje mi się, że odpowiednia dieta zastąpi picie dodatkowych odżywek? Jeśli Pani popiera takie suplementy czy Pani ma namiar, której firmy są dobre. Byłabym wdzięczna za odpowiedź.
Marlena napisał(a):
Skoro jesteśmy częścią natury – powinniśmy jeść to, co ona stworzyła dla nas jako pokarm. Nie powinno się więc w sumie wkładać do swojego ciała izolatów spożywczych, chyba że w celach terapeutycznych. Olej jest izolatem tłuszczowym, cukier węglowodanowym, a białko w proszku białkowym.
Edyta napisał(a):
Dziękuję za odpowiedź.
Ola napisał(a):
Każdy organizm jest inny i inaczej przyswaja składniki odżywcze z roznych produktów. Ma również inne na nie zapotrzebowanie. Mam wiotkosc stawową – błąd produkcji kolagenu zatem wiėksze zapotrzebiwanie na białko. Nie wiedzac o tym przestalam gotować zupy na mięsie, jadłam dużo warzyw, mięso lub ryba czasami i … zrobiłam się chora jak nigdy. Przeziębienie przechodziło z jednego w następne przez ponad rok, włosy się sypały, błędy popełniane w pracy się mnożyły. Wracam do gulaszu , kotletów i rosołu. Wreszcie czuję się normalnie. Warzywa, kasze jem nadal. Ale mięso musi być.
Marlena napisał(a):
No cóż, jak to mówią, czasami człowiek musi inaczej się udusi 😉 Z wadami genetycznymi jak wiadomo się nie dyskutuje, trzeba z nimi po prostu nauczyć się żyć.
Być może dieta była nieprawidłowo zbilansowana pod kątem zapotrzebowania przy takiej chorobie: za mało zieleniny, kiełków, alg, grzybów i roślin strączkowych – polecam książkę „Dieta odżywcza” Mateusza Żłobińskiego. Błędem jest bowiem powszechnie panująca opinia, że białko = mięso (czy inny pokarm odzwierzęcy), to jest zwyczajnie nieprawda. My nie potrzebujemy tak poza tym „białka” – my potrzebujemy aminokwasów. Taka delikatna różnica. A już najgłupszą rzeczą jest dzielenie go na „pełnowartościowe białko” zwierzęce i „niepełnowartościowe” z roślin, bowiem wszystko co jemy jest właśnie z aminokwasów zbudowane.
Marcu napisał(a):
Marleno – po pierwsze: dzieki za fantastyczny blog i duzo informacji do przemyslen…
Po drugie – prosze o porade. Pare slow o mnie – wiek 52, klopoty ze zdrowiem: nadwaga, nadcisnienie. Wlasciwie to zdrowo odzywia mnie zona od „zawsze”, ale tak na serio zaczalem sie interesowac moim zdrowiem po przekroczeniu magicznej 50-tki. Czeste infekcje typu katar, przeziebienie czy grypa, jakims cudem odkrylismy wyklady dr. Dabrowskiej na Youtube (mieszkamy w Australii) i zaczelismy post owocowo – warzywny + soki. Waga poszla w dol, lecz niestety po 3,5 tygodnia pojawila sie dna moczanowa w prawej stopie. Lekarz oczywiscie zrobil mi wyklad, ze powinienem unikac tlustego miesa itp. no i oczywiscie nie uwierzyl ze poszcze od 3,5 tygodnia. Podobna sytuacja przy drugim podejsciu – pijemy soki warzywno owocowe 80/20, jemy glownie warzywa i zrobione z nich potrawy + suplementacja witaminami C, B12, MSM + magnez, selen itp. – po 6 tygodniach nawrot dny moczanowej w prawej stopie! Wiem ze przyczyna mogl byc tu sok z czerwonej kapusty (prawdopodobnie…) pity 2 x dziennie.
To fakt, ze „Każdy organizm jest inny i inaczej przyswaja składniki odżywcze z roznych produktów” Moje pytanie brzmi – co moze byc przyczyna dny moczanowj w moim przypadku przy tak wspanialej diecie- slaba praca nerek? Nie wlaczylem jeszcze niacyny – czy jest szansa aby po wlaczeniu niacyny dna moczanowa nie pojawiala sie wiecej? Czy jest jakis dobry sposob na unikniecie dny moczanowej / poprawe pracy nerek? Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Marcu, a o kryzysach ozdrowieńczych słyszałeś? Poczytaj proszę. Podczas postu oraz po nim mogą się pojawić rzeczy, które istniały w ukryciu i wychodzą na wierzch. Dny moczanowej (podagra, artretyzm) nie dostaje się jak kataru z dnia na dzień czy z tygodnia na tydzień. Przez kilka dekad prowadzimy się jak nam się podoba, a potem oczekujemy, iż przez parę tygodni dietetycznej skruchy organizm ma wszystko ponaprawiać, oczyścić z zastałego wieloletniego syfu itd. – ale to tak nie działa. Swoje trzeba odcierpieć gdy się kładziemy na stole operacyjnym Matki Natury. 😉
Na temat filtracji nerek, jest prosty domowy test pokazujący w jakim stanie jest nasza limfa i jak nasze nerki efektywnie (lub nie) filtrują pozbywając się zbędnych odpadów: https://www.youtube.com/watch?v=LfC0re9KJrE
Co do „zdrowego odżywiania” to właśnie około 40-tki wychodzi dopiero na jaw jakżeż to „zdrowo”się odżywialiśmy do tego czasu. To co my myślimy na ten temat nie ma znaczenia: w naszym pojęciu mogliśmy się „zdrowo odżywiać” podczas gdy nasz organizm ma na ten temat całkowicie inne zdanie, dając nam jednocześnie różne sygnały, że robimy coś mocno nie tak (częste infekcje, bóle różnego typu, pojawiające się „znikąd” dolegliwości itd.). Powiedzmy sobie szczerze: zdrowe odżywianie skutkuje przewlekłym zdrowiem, a nie chorobami. 😉
Marcu napisał(a):
Dzieki WIELKIE za szybka odpowiedz! Jak mawiali starozytni: Tako zem tez myslal!
Rozumiem wiec, ze zostalem ukarany przez Matke Nature owa podagra za dekady zycia w grzechu i nieczystosci… Jestem ciekawy czy inni ludzie stosujacy zalecenia dr. Dabrowskiej mieli podobne nieprzyjemne przygody… Odwiedzilem ostatnio – tak z ciekawosci – inne forum na tematy zdrowotne – i jestem zszokowany jakie moga byc nastepstwa dny moczanowj / podagry ( przypadlosc opisana: (https://pl.wikipedia.org/wiki/Dna_moczanowa)
– wlosy jeza sie na glowie i nie tylko – ludzie przez to to stracili prace, latami ubiegaja sie o renty, sa przykuci do lozka i w depresji – nie widza sensu zycia w ciaglym bolu itp. Az nie moge doczekac sie zamowionej ksiazki Andrew W. Saul „Wylecz się sam” jest tam podobno caly rozdzial omawiajacy wspomniana wyzej dne moczanowa…
Znalazlem ostatnio protokol oczyszczajacy nerki dr. Huldy Clark https://www.drclarkstore.com/dr-clark-kidney-cleanse-kit/ – czy jest to w Twojej opinii wiarygodny produkt?
Dr. Clark rozbija swoj „program oczyszczania organizmu” na podetapy (widoczne na Cleanse Flowchart na tej samej stronie j.w.) Moim zdaniem, jest to logiczne i bardziej bezpieczne dla pacjentow (ludzi stosujacych protokoly oczyszczajace / diete), w kazdym razie moze to zaoszczedzic wiele bolu w przypadku reakcji jak moja czyli podagry. Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Marcu, nie znam tego produktu, więc doświadczeń osobistych z nim nie mam. Jednak w składzie widzę jako źródło magnezu tlenek magnezu, który ma bardzo kiepską przyswajalność, ale za to jest najtańszy, dlatego chętnie używany przez producentów suplementów. W mojej opinii nie jest to wielce wiarygodny produkt.
FiveCarb, Jakub napisał(a):
Chcesz wspomóc nerki, zacznij od diety owocowej plus zioła np gotowa mieszanka ziół nerkowych moritza, plus lukrecja która wzmacnia dodatkowo nadnercza, które to sterują praca nerek
Marlena napisał(a):
Zgadza się, owoce składają głównie z wody, więc świetnie płuczą nerki, do tego dostarczając nam przy okazji witamin i minerałów, błonnika (rozpuszczalnego i nierozpuszczalnego) i setek korzystnych dla zdrowia fitozwiązków, z których część jeszcze pewnie nawet nie została odkryta przez naukowców. Warto jeść owoce!
Ziółka moczopędne i oczyszczające nerki też wskazane, oto skład ziół nerkowych Moritza: majeranek (20g), koci pazur (20g), pokrzywa zwyczajna (20g), mącznica lekarska (40g), nasiona kopru włoskiego (40g), ziele cykorii podróżnika (40g), korzeń hortensji (40g), korzeń sadźca purpurowego (40g), korzeń prawoślazu lekarskiego (40g), nawłoć pospolita (40g).
Z polskich ziółek mamy herbatkę wspomagającą pracę nerek od Dary Natury, skład: owoc bzu czarnego*(10%), owoc jarzębiny*(10%), ziele macierzanki* (10%), ziele rzepiku* (10%), owoc jałowca*, ziele skrzypu*, ziele owsa*, ziele nawłoci*, ziele połonicznika*, ziele karczocha*, kwiatostan kocanki*, kwiat wrzosu*, korzeń wilżyny*, liść brusznicy*, liść brzozy*, kora jesionu*, w różnych proporcjach (*certyfikowany składnik ekologiczny)
Jarek napisał(a):
Witam, wszystko pieknie tylko ja jako sportowiec ktory chce miec dobra sylwetke gdzie cwicze 4-5 dni w tygoniu po 1-3h na trening przy tetnie 130-170 ile bym potrzebowal gram białkae na dobe ? zeby powoli isc do przodu ogolnie moja dieta nie jest jakas super jem jajecznice codziennie z2-3 jajek a potem to juz wszystko i moge powiedziec ze stoje w miejscu waze 83 kg (69kg tkanka miesniowa) 178cm sorry za pisowanie,ale mam trudna klawiature…. dzieki pozdrawiam
FiveCarb, Jakub napisał(a):
patrżą z mojej perspektywy, czyli osoby jedzącej tylko owoce, stwierdzam że ludzie jedzą za dużo białka białko nie jest nam potrzebne jego wystarczająca ilość jest w owocach, no dla chcących zbudować mięśnie w zieleninie, jak chcesz zobaczyć co nadmiar białka robi z nerkami to bądź 2 tygodnie na samych owocach i potem zjedz np mięso lub strączki, to zobaczysz jak ci nerki będzie chciało wyrwać, jednak jedzą tak jak teraz nie odczujesz tego bo nerki są tak nieustannie przeciążane że nie maja czau na odpoczynek, a to najlepiej wychodzi im na suchym poście (nie jemy i nie pijemy nic ). Ja po 4 miesiącach owocowej diety zrobiłem taki eksperyment i nie polecam 2 dni nie mogłem się ruszyć taki ból w lędźwiach. Jełśi masz zbudowane mięśnie na kiepskim budulcu czyli mięso jajka nabiał to one ci wszystkie zanikną częściowo na owocach i dopiero jak Ci się naprawi wchłanianie i nastąpi znaczna alkalizacja ciała zacznie ono samo budować nowe super mocne mięśnie na owocach. My jako gatunek nie tolerujemy tak naprawdę poziomu białka powyżej 20 gram dziennie (bo to już obciąża wątrobę i nerki) my ludzie owocożercami jesteśmy jak blisko z nami spokrewnione naczelne i to jest dla nas pokarm idealny. Jeśli chcesz sprawdzić swój stan nerek zbadaj poziom kreatyniny we krwi prawidłowy poziom u zdrowych ludzi na owocach to od 0.3 do 0.6. 0.7 to już nerki nawet same siebie nie ogarniają a im wyżej tym gorzej. Dodatkowo możesz zbadać mocznik we krwi też powinien być przy dolnej granicy lub nawet ciut poniżej.
Marlena napisał(a):
Jakubie, jednak weźmy pod uwagę, że inne naczelne żyją zdecydowanie krócej niż my, ludzie, bo ok. 50 lat. Najstarsze osobniki szympansów dożywają sześćdziesiątki, wyobraź to sobie. Nie wiem jak Ty, ale ja jednak zamierzam trochę dłużej sobie na tej planecie pohasać – mam tu jeszcze sporo do zrobienia! 😉
Wiadomym jest, że obecnie ludzie w tzw. Niebieskich Strefach długowieczności dożywają w dobrym stanie zdrowia fizycznego i umysłowego trzycyfrowych urodzin. I bynajmniej nie są frutarianami. W sumie nie znam długowiecznej populacji odżywiającej się frutariańsko i… nie sądzę aby istniała.
Aczkolwiek zgadzam się (bo doświadczyłam osobiście), że frutarianizm (i w ogóle dieta na surowo) ma głębokie działanie regenerujące/oczyszczające, a nawet lecznicze (ale taka np. dieta Kempnera owocowo-ryżowa, skrobiowa dieta McDougalla, wegańska bezolejowa dieta gotowano-surowa czy warzywno-owocowa dieta postna Dąbrowskiej z gotowanymi zupami również je ma).
Nie należy jednak mylić diety typu leczniczego z dietą stałą przynależną danemu gatunkowi.
Uważam, że ideologia nie powinna przeważać nad zdrowym rozsądkiem, a już na pewno nie nad naukowo dowiedzionymi faktami: homo sapiens może żyć i żyje dłużej niż inne naczelne na diecie „trochę” różniącej się od diety pozostałych naczelnych. Koniec kropka – niepodważalny fakt.
Jednak jest jedna mega ważna rzecz łącząca wszystkie Niebieskie Strefy: we wszystkich zjada się pokarmy nieprzetworzone (lub nisko przetworzone), głównie pochodzenia roślinnego (warzywa, owoce, strączki, orzechy, nasiona – w tym zboża) z opcjonalnym małym dodatkiem pokarmów odzwierzęcych (opcjonalnym, bo mamy w Niebieskich Strefach wegańskich Adwentystów, ale i oni frutarianami nie są, ani nawet surojadami) takich jak np. ryby i owoce morza (Okinawa i strefy śródziemnomorskie), drób, jaja, a nawet (olaboga!) czerwone mięso i zaśluzowujący nabiał własnej roboty (kozi i owczy, co prawda).
Różnica między dziarskimi staruszkami z Niebieskich Stref a przeciętnym obywatelem Zachodu jest taka, że oni nie tylko jedzą pokarmy głównie roślinne w mało przetworzonej postaci, oni ponadto jedzą pokarmy odzwierzęce (o ile w ogóle) jako niewielki opcjonalny dodatek od czasu do czasu (jak to się mówi, „na niedzielę”), podczas gdy przeciętny Polak pożera dziennie ok. 200 g mięsa, głównie świńskiego (a Amerykanin nawet ponad 330 g dziennie wkłada w siebie cudzych zwłok). Dlatego u nas mamy aptekę na każdym rogu ulicy, zaś przychodnie, szpitale i hospicja pękają w szwach, a u nich nie. 🙂
Ponadto jeśli ja nie jem mięsa, moja rodzina go nie je, Ty też go nie jesz, setki rodzin już nie jedzą lub co najmniej mocno ograniczyły spożycie, to ktoś inny zżera tę naszą działkę mięsa, skoro wychodzi taka średnia na „przeciętnego Polaka”.
Dobry Jezu! Nerki, mózg i wątroba mnie bolą jak tylko o tym nawet myślę. 😀
janusz napisał(a):
Dziękuję Marleno za kolejny treściwy a może powinienem napisać rewolucyjny (w świetle trendów) materiał . Też od kilku lat nie jem mięsa . Chociaż owoce i warzyła lubię od zawsze, to z mięsem rozstaje się od ok. 6 lat, a definitywnie pod ponad 3 lat . Wydaje mi się, że zyskałem w tym ostatnim okresie nawet więcej odporności ale też było sporo własnych przetworów . Niestety, zanim te ok. 3 lata temu rozstałem się z mięsem definitywnie, to wcześniej jego ograniczanie nadrabiałem serem żółtym w większych ilościach. Ku memu zdziwieniu, okazało się że pierwszy raz mam problem z cholesterolem . Poczułem bunt wobec zaleconych- bezterminowo- tabletek przeciw cholesterolowi. Pierwsze dwa lata bez mięsa całkowicie, też nie wiele obniżyły ten cholesterol. Zacząłem kojarzyć okoliczności u znanej mi osoby która zjada dużo mięsa, pije sporo alkoholu ale też wspomaga się warzywami i przetworami z własnej działki a cholesterol ma prawidłowy. Nie dawało mi to spokoju, brakowało mi dla porównania z tą osobą zimowych pomidorów w przetworach. Kolejnej zimy uzupełniłem ale też wtedy piekłem własny chleb ze starych odmian zbóż i kisiłem kapustę. Po takiej zimie dopiero wyniki trafiły na właściwe miejsce a czasem nawet jakby na zapas polepszyły się . Pani doktor stwierdziła, że jeśli to prawda co mówię, to jestem 1;1000 000 przypadkiem, że bez w/w tabletek to się udało . Sam nawet zasugerowałem, że może w laboratorium podmienili przypadkiem wyniki/próbki krwi . Pani doktor stwierdziła, że nie pamięta aby w tym laboratorium kiedyś zdarzyła się podobna podmiana wyników. Sam sobie obiecałem, że za pół roku zrobię kolejne badania by to potwierdzić ale odkładam to bo przez gpw obecnie każda wydana 1 złotówka kosztuje mnie 4 zł . Tej zimy jednak kapusta kiszona wyszła mi jakby bardziej słona ( suche lato, kapusta zauważalnie mniej soku- być może solą chciałem coś poprawić) . Ponad tydzień temu w wewnętrznym kąciku oka zauważyłem białą narośl na skórze wielkości główki zapałki . Pani doktor zdiagnozowała że to tzw. kępka żółta z zawartością cholesterolu. W/w badanie kontrolne krwi tym bardziej będzie ciekawe czy to nadmiar cholesterolu w organizmie . W internecie pojawiła się też taka opinia, że organizm czasem magazynuje cholesterol właśnie na zewnątrz, np. w okolicach oczu. Ktoś podawał jakieś domowe sposoby na pozbycie się tego; wybrałem pocieranie wacikiem namoczonym w occie jabłkowym własnej roboty. Na razie nie ma poprawy . W związku z tą kępką żółtą miałbym Marleno pytanie; czy znasz może jakiś sposób na tą w/w białą narośl (kępkę żółtą) ? Wg pani doktor chirurgiczne usuniecie ale te ustrojstwa lubią podobno wracać . Pozdrawiam .
Marlena napisał(a):
Miałam taką kępkę w moim poprzednim życiu, obecnie już od lat nie mam – po prostu zniknęła ponieważ usunęłam jej przyczynę. Taka kępka to jedynie objaw – w ten sposób organizm sygnalizuje nieprawidłowość, dlatego usuwanie samych objawów (kępek) chirurgicznie czy pocieranie ich czymś tam nie usunie przyczyny.
Tak jak usunięcie guza rakowego nie usuwa przyczyny raka. Usuwając objaw liczmy się z tym, że objaw powróci, czy to będzie rak czy cholesterolowa kępka żółta. Natura nie da się zrobić w konia, jesteśmy za mali by ją ciągle oszukiwać.
W obydwu przypadkach jeśli chcemy rozwiązać problem definitywnie i skutecznie, to musimy sięgnąć do przyczyny czyli zmienić swój styl życia ( w tym dietę). Nie robić tego, co nam szkodzi. Robić tylko to, co nam daje korzyści.
I radziłabym nie wzorować się bezkrytycznie na tym co robi ktoś tam znajomy, bo to na zasadzie, że dziadek sąsiada palił paczkę fajek dziennie i dożył prawie setki, więc palenie nie jest szkodliwe (aczkolwiek wszyscy wiemy, że tak nie jest), bo dziadek jadł kiszoną kapustę, więc ja też będę palił paczkę i jeśli będę do tego jadł wspomagająco tę kapustę, to dożyję setki.
To, że ktoś opycha się mięsem i alkoholem, a ma wyniki w normie to nie znaczy, że Ty też masz tak robić. Może w międzyczasie ten ktoś hoduje sobie tym mięsem i alkoholem jakiegoś raka? Tego nie wiemy, ale rak rośnie przez całe dekady, bo to nie jest katar, że kładziesz się zdrowy, a wstajesz rano chory.
Twoja krew będzie zdrowa gdy będziesz zdrowo karmił swoje ciało. Jedzenie warzyw jest OK, ale nie cała reszta, nabiał bardzo napędza cholesterol jak również jest bardzo insulinogenny, a do tego silnie uzależnia (tak naprawdę ciężej jest rzucić nabiał niż mięso czy pszenicę).
Trzymaj się jak najbliżej warzyw, owoców, roślin strączkowych różnego typu, nasion i orzechów oraz pełnego ziarna. Unikaj izolatów makroskładników takich jak cukier i olej – niech pokarm będzie jak najmniej przetworzony, jak najwięcej roślinny i jak najbliższy stanu naturalnego. Wtedy nie tylko żadna krzywda Ci się nie stanie, ale i zaburzenia będą wracały do normy, bo prawdziwe jedzenie włącza mechanizmy samouzdrawiania.
Polecam też rozważyć bliżej wiosny zrobić sobie dietę warzywno-owocową dr Dąbrowskiej, szczegóły tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/5-mitow-na-temat-postu-i-cenny-wyklad-fachowca-dr-ewy-dabrowskiej/
Dla zachowania zdrowia my musimy nie tylko jeść, ale i od czasu do czasu popościć (w tym przypadku na warzywach i owocach czyli biblijny post Daniela). To sprzyja ustępowaniu wszelkich zaburzeń w ustroju, bo zamiast zajmować się trawieniem (na co traci mnóstwo energii) ma on w końcu możliwość zająć się niezbędnymi pracami konserwacyjno-naprawczymi.
janusz napisał(a):
Dziękuję Marleno za rychłą odpowiedź. Z tego co sugerujesz w żywieniu do wszystkiego stosuję się za wyjątkiem nabiału. Nabiał jako twaróg i maślanka . Nabiał świadomie pozostawiłem w swoim żywieniu, bo obawiałem się, że czegoś istotnego organizmowi może brakować . Gdy dowiedziałem się o nadmiernym cholestelorze te ponad 3 lata temu, dużo czytałem. W końcu natrafiłem na główne składniki pokarmowe odpowiedzialne za niego. Ser żółty był na czołowym miejscu. Wtedy byłem pewny, że to ten ser żółty i go odrzuciłem. Miałem nadzieję, że twaróg i to najwyżej półtłusty ze swojskimi powidłami jabłkowymi, żytni chleb nie będzie złym zestawem. Przeplatam taki dzień kolejnym dla odmiany z jajkami gotowanymi, do chleba oliwa, brokuł lub jakieś kasze . Wygląda na to że twaróg zredukuję o połowę, czyli np. jakieś 12-15 dkg twarogu półtłustego lub chudego na 4 dni. Nie wiem czy odrzucić też maślankę (sklepowa 1 L/4 dni do tej pory). Piszesz też Marleno o szkodliwości oleju, czy to dotyczy też zimno-tłoczonej oliwy z oliwek, rzepaku, lnu dodawanych do surówek lub do chleba ?
Marlena napisał(a):
Zdaję sobie sprawę z tego, że nam przez całe dekady prano mózgi jakoby nabiał był nam niezbędny do przetrwania, a jego brak powodował niedobory. Przemysł zajmujący się przetwarzaniem wydzieliny poporodowej pochodzącej z krowiego cyca już ładnie o to zadbał, na spółkę z dietetykami, piramidami zdrowego żywienia i programami szkolnymi dla dzieci i młodzieży. Większość ludzi uważa, że nie da się żyć bez mleka, sera, jajek, mięsa.
Ale odstawmy na chwilę na bok propagandę i spójrzmy prawdzie w oczy: mamy japońską Okinawę, mamy amerykańską Loma Lindę. Wniosek jest prosty: naszą piękną planetę zamieszkują całe populacje zdrowych ludzi nie biorących do ust niczego pochodzącego od krowy. Dodam – przewlekle zdrowych, bo dożywających trzycyfrowych urodzin. Bez leków, operacji i lekarzy.
Co do oliwy, to owszem w śródziemnomorskich Niebieskich Strefach używają jej, ale oni nie dożywają stu lat DZIĘKI oliwie, tylko dzięki spożywaniu olbrzymiej ilości warzyw (szczególnie zielonych) i owoców, orzechów, roślin strączkowych i pełnego ziarna.
W przeciwieństwie do chorowitych społeczeństw Zachodu, których dieta oparta jest głównie na pięciu składnikach na krzyż oraz ich pochodnych: mięso, mleko, pszenica (lub inne zboże, ale króluje pszenica), cukier, olej. W różnych kombinacjach, ale każdego dnia jedzą to samo.
Wystarczy popatrzeć co ludzie wykładają przy kasie w markecie: warzyw i owoców po prostu nie kupują wystarczająco dużo (a niektórzy wcale!). Podstawą ich wyżywienia jest tych pięć produktów (mięso, mleko, pszenica, cukier, olej) i ich przetwory. A warzywa i owoce jako ozdobnik.
Tymczasem w przewlekle zdrowych Niebieskich Strefach jest odwrotnie. Jeśli zaś chcemy sukcesu, to musimy wzorować się na tych, co ten sukces już odnieśli, prawda?
Posiłek składający się z chleba, dżemu i twarogu (lub zamiennie jajek) przed żadnymi chorobami nie chroni. Tam jest za mało antyutleniaczy, za mało witamin, za mało ochronnych fitozwiązków (w pokarmach odzwierzęcych w ogóle ich nie ma).
Z tego co wymieniłeś jedynym pokarmem posiadającym silne własności ochronne jest brokuł – podany jednak jak rozumiem raczej w roli ozdobnika.
Dopóki warzywa będą na talerzu tylko ozdobnym akcentem kolorystycznym, dopóty będziesz narzekał na zdrowie. Po prostu zmień proporcje: olbrzymia porcja warzyw i owoców (nie musisz ich jeść bo możesz je też wsadzić do blendera i zmiksować na gęsty, sycący koktajl jeśli chcesz), a do tego w roli ozdobnego dodatku jakaś niewielka porcyjka kaszy czy domowego chleba.
Te twarogi i jajeczka to bym sobie w ogóle póki co darowała, nabiał to tylko opcja, podczas gdy Ty po prostu za mało jak sądzę czerpiesz kalorii z warzyw i owoców, a za dużo z zapychaczy. Postaw warzywa i owoce na pierwszym miejscu, a wnet poczujesz różnicę w samopoczuciu, czego doświadczyły już tysiące czytelników tego bloga.
Zapisałeś się na mój newsletter i otrzymałeś darmowy poradnik: przestudiuj proszę dokładnie jego treść wraz z odnośnikami. Jest na tym blogu naprawdę mnóstwo wiedzy, a zdecydowaną większość z niej udostępniłam zupełnie za darmo, więc grzech nie skorzystać! 🙂
janusz napisał(a):
Dziękuję Marleno. Teraz zimą z warzywami folguje ale wbrew swej woli, bo uważam że dostępne to te szklarniowe, a więc ograniczam do brokuła. Ziemniaki, buraki też spożywam ale jak wiadomo zeszłoroczne . Jabłek zjadam dość, skończyły się pyszne szaro-renety, więc te pozostałe to tylko ok. 0,5 kg/dzień . Na samopoczucie nie narzekam i przypisuje to w sporej mierze temu że od ok. 3 lat mięsa nie jem . Mam sporo przetworów ; pomidory, sok buraczany, kapusta kiszona i tym ratuje się teraz gdy brakuje świeżych warzyw gruntowych . Ograniczę do minimum te nabiały, oliwę i mam nadzieję, że tej kępki żółtej (u mnie białej) pozbedę się bez lasera . Pozdrawiam .
Marlena napisał(a):
A zrobiłbyś sobie Janusz te parę tygodni na Dąbrowskiej na wiosnę i zaraz by znikły kępki, cholesterole i inne strzygi, upiory i wiedźminy. 😉
Mnie zniknęły i do dzisiaj mam święty spokój (przy czym post Daniela powtarzam okresowo zgodnie z zaleceniami pani doktor jak również latem mam okresy diety całkiem raw food czyli jadę na diecie surowej, takiej prosto z ogródka: co w rękę wpadnie to hops, do buzi i tak cały dzień i niczego innego nie jem – to świetnie oczyszcza krew, rozjaśnia umysł i raduje duszę!). 🙂
janusz napisał(a):
Dziękuję Marleno. Tak, zrobię sobie. Słyszałem wczesniej, na Tw witrynie też chyba wzmiani widziałem ale dopiero dzisiaj spojrzałem na szczegóły diety wg dr E. Dąbrowskiej . Dla mnie to nie bądzie żadna rewolucja, bo natura jest mi najbliższa mentalnie . W jednej z wersji tej diety było picie wody z rozdrobionymi warzywami , np. marchewką. Ponieważ nie mam dostępu do wody źródlanej ani ze studni jaka kiedyś była popularna, podjąłbym się zorganizowania sobie wody której z tych krynickich ( kiedyś czytałem o popularnych wodach mineralnych i ktoś porównał ich jakość do wody z kranu a czasem z w miarę czystego stawu) . Może Ty Marleno orientujesz się czy chodziło o jakąś konkretną wodę, czy np. przegotowaną, bo większość zdecydowana filtrów jest za słaba aby brać kranówkę jako w. surową pod uwagę a na filtr z osmozy na razie mnie nie stać.. Czytałem o przeciwwskazaniach do takiej diety i na szczęście brak u mnie woreczka żółciowego nie stoi na przeszkodzie . W sumie to nie czekałbym do wiosny ale już drugi rok kiszę sobie kapustę poczciwą i to jest czas aby ją zjadać . W zeszłym roku miałem ją do ok. 0,5 marca i uważałem, że to dobry wynik a obecnie też zanosi się na co najmniej podobny wynik, więc nie chce go wydłużać a wyrzucać szkoda, bo wkładam nieco pietyzmu w to kiszenie . W ogóle nie poruszałbym kwestii kapusty kiszonej ale rozmawiałem ze swoją młodą lekarką, bo ona na szczęście nie widzi wroga w naturalnym żywieniu . Dość dobrze się dogadujemy a więc jej spostrzeżenie, że za cholesterol odpowiada też sól ( w ogóle pani dr uważa że kokaina, sól i jeszcze dwa produkty-niepamiętam/nie jestem pewny ktore, to najwięksi wrogowie zdrowia) . Chociaż do kiszenia używam być może najlepszej soli (zamawiam w kop. Kłodawa różową grubą), to jednak jej odpowiednio duza ilość pozwala zachować kapustę od października do marca- może tez kamionka z kołnierzem wodnym .
Jeszcze zastanawiam się nad surowym brokułem (ewentualnie). Obawy tylko mam o chemię i wiele zakamarków brokuła gdzie ta chemia mogłaby przetrwać nawet płukanie wodą i gąbkowanie-wycieranie go z wierzchu . Wspominam o surowym, bo bynajmniej w jednym z zestawów diety opis wskazywał też jakby na surowego brokuła- gotowane na parze nie są mi obce . Pozdrawiam .
Marlena napisał(a):
„Białe trucizny” czyli sól, cukier i biała mąka to w ogóle są do wywalenia z domu. Wszelkie warzywa i owoce ja myję moją sprawdzoną metodą: https://akademiawitalnosci.pl/jak-szybko-i-tanio-usunac-pestycydy-z-warzyw-i-owocow/
Poza tym uważam, że z tą rzekomą „chemią” na polskich warzywach i owocach to gruba przesada, paranoja i propaganda, bo badania naukowe mówią zgoła co innego, pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/dlaczego-warto-jesc-warzywa-nawet-z-marketu-zamiast-zadnych/
Zauważmy ponadto, że wszelkie badania naukowe, które udowodniły korzyści zdrowotne ze spożywania warzyw i owoców były przez naukowców robione na uczestnikach spożywających normalne, sklepowe warzywa i owoce. Nie dobierano do tych badań specjalnych grup ludności żywiących się ekologicznymi warzywami „bez chemii”.
Naprawdę nie ma co z tego robić religii. Jedzmy to co jest dostępne zamiast szukać wymówek, bo nawet konwencjonalne warzywo zawsze będzie lepsze niż żadne (oczywiście ekologiczne są świetne, a te ze swojego ogródka to już w ogóle mistrzostwo, ale jak się nie ma dostępu czy możliwości, to nie ma co grymasić).
Jeśli chodzi o brokuła, to na surowo jego kiełki są dużo smaczniejsze niż dorosłe osobniki. Można też je zjeść w ilości dużo większej, bo taki kiełek podrośnięty ma już w zasadzie wszystko co ten dorosły osobnik, czyli garść kiełków to pokaźna ilość potencjalnych dorosłych, których w formie dorosłej na pewno nie zjedlibyśmy w takiej ilości.
Szczególnie więc teraz zimą – kiełki zdecydowanie rządzą! 🙂
Iga napisał(a):
Pani Mrleno, proszę o poradę. Jaki powinien być więc prawidłowy stosunek procentowy bialko/weglowodany/tłuszcz dla osoby cwiczacej 4-5 razy w tygodniu chcacej budować masę mięśniową i utrzymac swoją wagę? Zakładam 1,5g bialka na kg masy ciała, ale nie wiem jak ustalić odpowiednie i zdrowe ilosci węglowodanów i tłuszczy. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Normy dla dorosłej osoby zdrowej są dosyć szerokie:
– białko 10–15%
– węglowodany 50–70%
– tłuszcz 20–35%
Jakie są wskazania dla Ciebie indywidualnie, to powinien ustalić dietetyk po przeprowadzeniu wywiadu.
Robert napisał(a):
Witam
Mam pytanie
Mając 48 lat zdecydowałem się na dietę pani Dąbrowskiej.
Czy mogę spożywać w trakcie tej diety suplement chlorella?
Pozdrawiam serdecznie
Robert
Marlena napisał(a):
Ja nie spożywam – trzymam się tylko dozwolonych warzyw. Chlorella ma dużo białka, więc nie wiem czy to dobry pomysł.
marcin napisał(a):
Tak białko jest wszędzie, ale bez przesady. Jeśli muszę dostarczyć ok 2 gramy białka na kilogram ciała, to warząc 85 kg muszę dostarczyć przyjmijmy 160 gram białka budując mięśnie, to samych jabłek musiałbym zjeść 444 😀
Marlena napisał(a):
To już trochę staromodne we współczesnych czasach myślenie. Przekonanie o tym, że „mięsko daje siłę” albo tak jak mawiają mamusie jak dziecko nie chce jeść obiadu „to zjedz tylko mięsko bo nie urośniesz) zostało już zdentowane nie tylko przez doniesienia badaczy, ale także w realnym życiu realnych sportowców.
Mamy więc obecnie całe rzesze wegańskich sportowców, którzy są na diecie 100 % roślinnej (przy czym to nie znaczy 100% jabłecznej) – biegają maratony, wygrywają zawody strongmenów itd. i jakoś nie mają problemów z dostarczeniem sobie białka. Poszukaj w sieci informacji na ten temat jak również jest o tym dokumentalny film na Netflixie film „The Game Changers”.