Parę dni temu, a dokładnie 4 lutego obchodzony był Światowy Dzień Walki z Rakiem. Czas obalić mit, że „rak to geny”. Geny (na które tak chętnie lubimy zwalać winę) są jak nabity pistolet: ktoś jeszcze musi pociągnąć za spust, sam z siebie nie wypali.
Każdego dnia tak na dobrą sprawę „dostajemy raka” i się go pozbywamy: miliardy naszych zdegenerowanych komórek umiera i zostaje zastępowane przez komórki nowe.
W czasie kiedy czytasz to zdanie proces ten zajdzie w kilkudziesięciu tysiącach Twoich komórek.
Nowotwór stwierdzony dostępnymi dzisiaj nowoczesnymi metodami diagnostycznymi ma już nie sto i nie tysiąc zdegenerowanych komórek, lecz setki milionów takich komórek, a więc jest już nieźle… wyhodowany. Taki nowotwór jednym słowem to nie katar i nie „dostaje się” go z dnia na dzień. Na to aby Twoje ciało wysłało rozpaczliwy sygnał, który lekarz diagnozuje jako „rak” potrzebne są zatem tak naprawdę lata pracy.
Wczesne wykrywanie to nie prewencja, to diagnostyka. Prewencja to stała i codzienna nad sobą praca, a nie pójście po latach wygodnego życia do gabinetu po wyniki w których widnieje „wyrok”.
Wpływ naszego stylu życia na zaburzenia powstające w naszym systemie jest jak mówią lekarze tak olbrzymi, że 3/4 przypadków raka udałoby się w ogóle uniknąć, gdyby świadomość tego faktu była powszechna. Niestety nie jest.
Oddziały onkologiczne zamiast świecić pustkami nie nadążają z przyjmowaniem kolejnych pacjentów, którzy swoim postępowaniem (ale i swoją niewiedzą) doprowadzili się do stanu niemiłej diagnozy. I dotyczy to niestety coraz młodszych osób.
Oliwy do ognia dolewają media strasząc nas nadchodzącym w najbliższych latach „tsunami nowotoworów”. Zamiast bać się panicznie raka i mówić, że i tak jesteśmy na niego skazani – można nauczyć się żyć tak, aby do jego powstania nie doszło. Ten problem nas nie będzie dotyczył gdy nie stworzymy warunków aby zaistniał. Oto 10 przykazań antyrakowych.
1. Antyrakowa dieta: pełna witamin, enzymów i mikroelementów
Oficjalne stanowisko tradycyjnej medycyny i dietetyki jest takie, że dieta w zasadzie na nic większego wpływu nie ma i można jeść wszystko byle z umiarem.
Rosnąca liczba zachorowań na nowotwory nie potwierdza słuszności teorii umiaru w jedzeniu wszystkiego jak leci.
Jeśli chcesz mieć umiarkowanie zdrowe życie – jedz złe (lub umiarkowanie odżywcze) pożywienie z umiarem. Jeśli jednak chcesz mieć wspaniałe, zdrowe i witalne życie jedz TYLKO I WYŁĄCZNIE wspaniałe pożywienie.
Takie, które Twój organizm uzna za wspaniałe czyli będzie czerpał z niego maksimum witalnych korzyści przy minimum strat, starannie dobrane pod kątem walorów prozdrowotnych.
Na dogadzanie podniebieniu można sobie pozwolić od święta, natomiast robienie sobie świąt codziennie poprzez spożywanie pokarmów oferujących przyjemność jedynie kubkom smakowym lecz pozbawionym wartości odżywczych zazwyczaj kończy się niemiło – rozregulowaniem całego systemu, który ledwo zipie z przekarmienia i jednocześnie niedożywienia i niedoborów: wskutek braku składników, które powinny być dostarczone z zewnątrz, wiele przemian biochemicznych zostaje zaburzonych.
Stąd już tylko krok do poważniejszego załamania się całego systemu.
Ktoś, kto powiedział, że widelcem i nożem można sobie wykopać grób nie mylił się.
Umówmy się zatem co do jednego: dieta jako paliwo dla bilionów naszych komórek to po prostu podstawa i bez niej ani rusz. Niech ktoś mówi co chce, ale skoro dba o to co wlewa do baku swojego auta, to niech pomyśli też chwilę co wkłada do wnętrza swojego doczesnego „pojazdu” jakim jest własne ciało i czym je zasila.
Auto zawsze można kupić nowe, natomiast ciało jest o tyle drogocenne, że jest posiadane w jednym egzemplarzu.
Niestety nie wszyscy o tym pamiętają i zasilają je czym popadnie, byle smakowało i „wszystko z umiarem”.
Też swego czasu należałam do tej grupy osób. Na szczęście w porę się opamiętałam.
- Fitozwiązki: flawonoidy, antyutleniacze itd. – gdzie natura je dla nas umieściła? W pokarmach roślinnych, jest ich tam całe mnóstwo! Oprócz obfitujących w rozmaite ochronne fitozwiązki świeżych warzyw i owoców, które powinny być podstawą menu przewlekle zdrowego człowieka, warto na co dzień stosować również przyprawy i zioła o wysokim wskaźniku ORAC, bogate w wymiatacze wolnych rodników czyli antyoksydanty. Dodawaj je do potraw i napojów, gdzie tylko się da, choćby szczyptę. Szczypta tu i szczypta tam, a przez cały dzionek mnóstwo tej dobroci się uzbiera. Miej zawsze pod ręką słoiczki z kurkumą, cynamonem, goździkami, pieprzem cayenne, majerankiem, oregano, kminkiem itd., świeże zioła jak mięta, bazylia, rozmaryn, szałwia itp. można mieć na parapecie czy na balkonie. Kawa jest kiepskim źródłem antyoksydantów i do tego wypłukuje magnez, dobrze jest pozbyć się tej używki z codziennego menu, dużo lepszym źródłem antyoksydantów jest zielona i biała herbata lub nie zawierające pobudzaczy herbatki ziołowe i yerba mate.
Cokolwiek bierzesz do buzi, niech to będzie zawsze pełne drogocennych fitozwiązków. Masz do dyspozycji powiedzmy 2 tys. kcal dziennie – zużyj je z rozwagą, niech każda kcal odżywia Twoje ciało rozmaitymi fitozwiązkami. Nieprzetworzone pokarmy roślinne są ich przebogatym źródłem, przetworzone i zwierzęce uboższym.
Pieczywo ma stosunkowo mało antyutleniaczy (szczególnie białe). Mięso i nabiał też (jeśli nie chcesz całkowicie zrezygnować z nich to przynajmniej stawiaj na wiejskie, a nie od zwierząt hodowanych przemysłowo). Słodycze (ciastka, lody, gumy, słodzone napoje, w tym „light”) jak również wszelka przemysłowo przetworzona sklepowa karma, są świetnym źródłem wolnych rodników, czyli wrogów młodości, zdrowia i długowieczności.
- Probiotyki i prebiotyki: pamiętajmy, że zdrowie zaczyna się w jelitach. Zdrowe jelita to rzecz niezbędna i codzienne dbanie o ich prawidłową florę bakteryjną jest powinnością każdego przewlekle zdrowego człowieka. Kiszonki należy jadać codziennie, a nie „jak mi się przypomni”. Porcja tyle co w garści – wystarczy. Zobacz jakie śniadanko jada długowieczny i cieszący się wspaniałą jasnością umysłu pan Antoni Huczyński, lat 91 – kiszonki oprócz warzyw w różnych kolorach są obowiązkowe na jego codziennym talerzu. Zamiennie może być też czasem kilka łyczków kwasu (z ogórków, kapusty, buraków) – samo zdrowie! Jeśli nie lubisz pić kwasu a lubisz zupy, to ugotuj zupę (barszcz, kapuśniak, ogórkowa) i dodaj kwas z żywymi laktobakteriami do lekko przestudzonej już zupy, nie wlewaj go do gara gdy zupa jest gorąca, aby nie zabić dobrych bakterii. I uwaga na solenie takiej zupy na początku gotowania, bo kwas jest z reguły już sam w sobie słony. Lepiej dosolić na końcu (najczęściej wcale nawet nie trzeba).
Jelita to fabryczka naszych witaminek z grupy B oraz m.in. serotoniny – hormonu szczęścia. Serio! Mało kto o tym pamięta. Czyste, szczęśliwe i zdrowe jelita to zdrowy, szczęśliwy i długowieczny człowiek 🙂
- Dużo świeżej żywności: warzywa i owoce w stanie naturalnym i nieprzetworzonym termicznie (a także zrobione z nich surówki, sałatki, koktajle, lody, desery czy soki) powinny stanowić minimum połowę tego co zjadasz. To pokarmy witalnie odżywiające ludzkie ciało, pełne witamin, enzymów, mikroelementów. Tylko tutaj znajdziesz też wymiatający śmieci z jelit błonnik. Nie ma go w słodyczach, białym chlebie, makaronie, białym ryżu ani w żadnego typu produktach odzwierzęcych. Pokochaj brąz! Brązowy ryż zamiast białego, razowy chleb zamiast białego – to Ci wyjdzie tylko na zdrowie. Zimą można jadać więcej owoców suszonych, w sezonie stawiajmy tylko na świeże. Czipsy można zajadać cały rok bez ograniczeń, pod warunkiem, że chrupiemy domowe czipsy jabłkowe lub warzywne.
- Żadnej sklepowej karmy, żywności przetworzonej przemysłowo powiedz stanowcze NIE. Zero słodyczy, napojów, przekąsek, pseudosoczków, pseudopłatków śniadaniowych, chemicznie podrasowanej żywności „light”, margaryn, wędlin, białego pieczywa na drożdżach, rafinowanych przemysłowo olejów „z pierwszego tłoczenia” i pseudoowocowych jogurcików czy serków homogenizowanych, o mleku UHT, gorących kubkach i śledziowych sałatkach z glutaminianem nie wspominając. Jeśli nie wiesz od czego zacząć to na początek wywal z domu wszystko to co białe: biały cukier, białą mąkę, białą rafinowaną sól i biały oczyszczony ryż. Kompletna czarna lista zalegających Twoje kuchenne szafki kandydatów do skończenia na śmietniku znajduje się tutaj.
Jeśli miałeś zamiar właśnie nauczyć się czytać etykiety, to zważ, że będzie dużo prościej, zdrowiej i bezpieczniej po prostu zacząć kupować tylko towary nie posiadające żadnych etykiet. W przeważającej mierze będzie też taniej. Nawet jak kupisz droższą wersję bio. Wyjdzie to zawsze taniej niż choroba. Jeśli nie masz dostępu do bio – nie szkodzi, możesz usunąć pozostałości oprysków domową metodą. Lepiej zjeść warzywo pryskane i dokładnie w ten sposób umyte niż żadne.
- Dobre tłuszcze: to nie tylko wyciskane na zimno naturalne oleje. To także pokarmy bogate w dobre tłuszcze: siemię lniane, rozmaite orzechy, pestki, migdały, kokos, awokado. W moim domu używa się trzech rodzajów oleju, każdy z nich jest kopalnią cennych związków i różnych kwasów tłuszczowych: oliwa z oliwek extra vergine, olej kokosowy oraz bogaty w kwasy Omega-3 olej lniany (nieoczyszczony, tzw. budwigowy). Wszystkie nierafinowane, wyciskane na zimno. Tak jak natura stworzyła.
- Dobre nawodnienie: czysta woda (nawet z kranu, przefiltrowana nie jest wcale gorsza od niejednej butelkowanej) albo z dodatkiem cytryny. Cenne są też rozmaite herbatki ziołowe, jednogatunkowe lub mieszane. Jeśli soki to jedynie te prawdziwe, na świeżo wyciskane z warzyw i owoców. Najlepiej za pomocą wolnoobrotowej wyciskarki, a nie sokowirówki. Znakomicie gaszą pragnienie, a jednocześnie sycą dostarczając błonnika, wszelkiego typu koktajle wykonane w blenderze. Ludzie przewlekle zdrowi nie spożywają pseudosoczków ze sklepu, pitnych „owocowych” jogurcików, napojów alkoholowych ani napojów gazowanych. Nawet gazowanej wody. Dwutlenek węgla jest wydalany przez nasz system jako „odpad poprodukcyjny” i nie powinien być wtłaczany tam z powrotem pod żadną postacią.
2. Post jest równie ważny jak dieta
Większość nastolatków słowo „post” skojarzy z blogiem lub z fejsbukiem.
Większość ludzi w dojrzalszym wieku natomiast skojarzy post z Wielkim Piątkiem lub wigilią Bożego Narodzenia, kiedy to zamiast kanapki z wędliną zabiera do pracy kanapki z serem. Większość ludzi kiedy dowiadują się na czym tak naprawdę powinien polegać post (ten utrzymujący, a nawet przywracający zdrowie jak również wydłużający życie) reaguje nerwowo: jak to… NIE jeść? Przecież się nie da! Poza tym głodówki są szkodliwe, nie wolno NIE jeść!
A właśnie, że wolno, a nawet trzeba od czasu do czasu powstrzymać się od jedzenia. Post ma tysiąclecia tradycji w różnych kulturach, niezależnie od wierzeń religijnych. Dzisiaj uważany za „nienowoczesny”, a nawet szkodliwy. Niesłusznie! Tak jak od czasu do czasu musisz wyłączyć swój komputer aby zrobić mu „reset”, tak i musisz od czasu do czasu dać odpocząć Twojemu układowi pokarmowemu od ciągłej pracy i przestawić system na tryb samoregeneracji i oczyszczania.
Tak nas bowiem natura zaprojektowała, że w czasie postu organizm zabiera się za porządki. W ściśle hierarchicznej kolejności usuwa stare śmieciochy, rozmaite toksyny i uzbierane szkodliwe złogi poutykane to tu, to tam: najpierw te najbardziej zagrażające całemu systemowi, na końcu te najmniej ważne dla jego funkcjonowania. Na miejsce zniszczeń odbudowuje tkanki nowe.
W tym właśnie tkwi sekret zdrowia i długowieczności, a także usuwania postem wielu zaburzeń do których się przyczyniliśmy kulinarnie rozpasanym trybem życia. Od cellulitu i pryszczy począwszy, aż po bardziej poważne problemy. W ciągu zaledwie kilku tygodni prawidłowo przeprowadzonego postu ludzie chorzy zmieniają się w tryskających zdrowiem. Jeśli nie udaje się do końca za pierwszą rundą, udaje się za którąś kolejną, ale za każdą następną jest wyczuwalne polepszenie samopoczucia i powrót organizmu do stanu równowagi.
Już jeden dzień postu w tygodniu ma dobroczynne działanie. Post 40-dniowy (w tradycji chrześcijańskiej: Wielki Post) również ma długie tradycje. Do czasów cara Piotra I w czasie Wielkiego Postu pościła cała Rosja i podobno był to post ścisły: wodny lub o chlebie i wodzie.
Post nie oznacza zmiany wędliny na ser czy rybę, nie oznacza też całkowitej głodówki. Może to być post warzywno-owocowy zwany inaczej postem Daniela (najbardziej polecany) lub posty o bardziej zaostrzonym reżimie – dla już zaawansowanych: post sokowy, post o chlebie i wodzie lub nawet wodny dla wprawionych w postnych bojach twardzieli.
Im bardziej zaostrzony reżim tym większa wiedza o poszczeniu i wychodzeniu z postu jest konieczna, możemy też potrzebować wsparcia fastoterapeuty, zatem nie polecam rzucać się od razu na głęboką wodę, do samodzielnego wykonania w domu dla osób nie będących aktualnie pod opieką lekarza (czyli nie przyjmujących żadnych leków na receptę) nadaje się tylko warzywno-owocowy post Daniela i krótkie posty sokowe.
Post warzywno- owocowy jest bardzo skuteczny, choć łagodny. Nie odczuwa się na nim głodu (jeść można ile się chce, a potem to już się nawet nie chce gdy nasz ośrodek głodu w mózgu samoczynnie się wyłącza), za to nabywa się za każdym razem sporej energii i odzyskuje niesamowitą jasność umysłu. Pierwszy post jest zwykle o tyle niemiły, że oznaki kryzysów ozdrowieńczych mogą dać nam ostro w kość. Ale każdy kolejny post jest coraz przyjemniejszy i przynosi dużo radości, a ciało dużo szybciej przechodzi na odżywianie endogenne.
Post odnawia ciało i umysł w sposób wręcz niewiarygodny. Genialnie też wzmacnia nasz system odpornościowy.
Post to dar dla nas od Matki Natury i jako wielki dar należy go traktować. Nie jak przymus, nie jak udrękę, ale właśnie jako wielki dar. Nie znam żadnego wymyślonego przez człowieka sposobu aby uzyskać efekty odnowy biologicznej takie, jakie daje regularne poszczenie.
Perfekcyjny sposób na odnowę ciała, umysłu i ducha jest tylko jeden i został zaprojektowany przez naturę. Nic mu nie jest w stanie dorównać.
Kiedyś się pościło w każdy piątek (post ścisły, ew. o chlebie i wodzie), dzisiaj tradycja ta jest przestrzegana jedynie przez starszych ludzi, którzy dożyli „pięknego wieku” nie bez przyczyny. Regularnie praktykowany postny piątek (czy inny wybrany dzień tygodnia) w wersji warzywno-owocowej, sokowej czy nawet ścisłej – jeszcze do tej pory nikogo nie zabił, więc i Ciebie nie zabije.
A co Cię nie zabije, to Cię wzmocni. Więc do dzieła – po prostu spróbuj! 🙂
Optymalnie powinniśmy pościć 2 razy w roku po max. 40 dni (raz na wiosnę i drugi raz późną jesienią) oraz w jeden wybrany dzień raz w tygodniu przez cały rok. Minimum to jeden post dłuższy raz w roku i kilka krótszych (lub wybrany postny jeden dzień w tygodniu, cały rok z wyjątkiem świąt kiedy to można sobie pofolgować, bo od tego właśnie są święta).
3. W razie potrzeby sięgnij po suplementy
Nie jestem generalnie zwolenniczką nadużywania suplementacji, zdrowy styl życia to w moim mniemaniu rzecz nadrzędna i żadna suplementacja jej nie zastąpi, lecz żyjemy w takiej rzeczywistości a nie innej: pogódźmy się z faktem, że są sytuacje, w których suplementacja może okazać się potrzebna, czasem wręcz konieczna.
Okresy wzmożonego wysiłku fizycznego, infekcje lub okresy przewlekłego stresu w szczególności powodują, że nasz system „spala” wszystkiego więcej i czasem może dojść do sytuacji, że samą dietą nie jesteśmy już w stanie pokryć zapotrzebowania na witaminy, enzymy i minerały.
Niektórzy mówią, że suplementacja nie działa, pieniądze wyrzucone w błoto. Są dwie sprawy do wyjaśnienia: nic nie będzie działać, ani najbardziej wartościowe jedzenie ani najdroższe suplementy jeśli nie wchłaniasz. Nie jesteśmy tym co bierzemy do buzi, lecz tym co wchłaniamy.
System zaburzony, zakwaszony, nieoczyszczony ze śmieci, zamulone jelita, pasożyty, nieprawidłowa flora, życie w ciągłym stresie – to wszystko zaburza wchłanianie. Większość z witamin i minerałów ponadto wchłania się optymalnie gdy dostaje się do ustroju w ilościach małych ale częstych, o czym też wiele osób nie wie lub zapomina.
Druga sprawa: aby witaminy czy minerały działały muszą być przyjmowane nie tylko z odpowiednią częstotliwością, ale też i w odpowiednich dawkach: gdy masz niedobory to RDA (dzienna zalecana dawka, Recommended Dietary Allowances) nie wystarczy, będzie kroplą w morzu i wkrótce stwierdzisz „to nie działa”.
Polizanie tabletki aspiryny też nie powoduje obniżenia bólu czy gorączki. I tak należy na to patrzeć: witaminy i minerały których nam brakuje specjaliści medycy ortomolekularnej zalecają uzupełniać do nasycenia, czyli aż poczujemy odpowiedź ze strony organizmu, jednym słowem aż po prostu poczujemy się lepiej.
Nota bene RDA inaczej nazywane jako GDA (Guideline Daily Amount) nie jest w istocie rzeczy wcale żadną tam dawką „zalecaną” lecz… minimalną. Wielkości te opracowane zostały w latach 30-tych ubiegłego wieku. Nie wiem kto wymyślił w latach 30-tych ubiegłego wieku tak mylącą nazwę, ale był to albo kompletny idiota, albo wyrachowany cwaniak. Albo jedno i drugie. Zatem RDA czy GDA to nie „zalecana” lecz MINIMALNA dawka witamin czy minerałów dla przeciętnie zdrowego dorosłego człowieka.
Tak jak minimum socjalne: poniżej tego nie przeżyjesz godnie, nawet jeśli nie od razu umrzesz. Warto wiedzieć, że podczas choroby lub w stresie zapotrzebowanie systemu na witaminy i minerały może przekraczać RDA dziesiątki, a nawet setki razy, aby nadal zapewnić prawidłowy przebieg reakcji biochemicznych w ustroju.
Strażnikiem naszego zdrowia jest nasz system odpornościowy. Gdy on jest silny to nie tylko żadna infekcja ale też i żaden rak nam nie zagrozi. Dbajmy o gęstą odżywczo dietę i zdrowy styl życia na co dzień, a w sytuacjach podbramkowych uzupełniajmy powstające niedobory suplementacją (doustną lub transdermalną, przez skórę).
4. Odpowiednia ilość i jakość snu
Na czym polega prawidłowe spanie? Na tym, że:
- Senność ogarnia nas codziennie mniej więcej o tej samej porze.
- Po przytknięciu głowy do poduszki niebawem zapadamy w mocny i doskonale regenerujący nasze ciało sen, trwający nieprzerwanie do rana.
- Po otworzeniu oczu rano czujemy momentalnie wspaniały przypływ radości życia i niesamowitej energii, nie ma potrzeby sięgania po kawę czy inny stymulant aby „się dobudzić”. Po tym między innymi poznać człowieka przewlekle zdrowego: rytualna poranna kawka jest mu zwyczajnie niepotrzebna, jego mitochondria pracują bowiem dla niego radośnie już od momentu otworzenia rano oczu 🙂
Kawę warto generalnie traktować jako pokarm rekreacyjny, a nie codzienny: można raz od wielkiego dzwonu owszem wypić sobie w razie konieczności (np. jazda nocą) lub nawet dla przyjemności (najlepiej dodając doń antyoksydantów, np. cynamonu czy kakao), ale pobudzanie się nią codziennie prowadzi do uzależnienia, niszczy florę jelitową, wypłukuje też minerały (głównie magnez) czyli zakwasza organizm.
Kawa sama w sobie posiada przy tym raczej mierne ilości antyutleniaczy, zaś w procesie palenia kawy powstają związki nieobojętne dla zdrowia, zaś co z nami robi kawa długoterminowo, to zasługuje na osobną wręcz książkę – którą zresztą napisałam, polecam jej przeczytanie (mało znane fakty o kawie) aby nauczyć się pić kawę mądrze i z głową: „Kawa: Instrukcja Obsługi”.
Kiedyś należałam do tej (wcale niemałej) grupy ludzi, którzy jakiekolwiek swoje antyoksydanty czerpali głównie z tego źródła jakim jest kawa, wierząc w takie niusy jak „filiżanka kawy dziennie zapobiega rakowi piersi”. Całe szczęście w porę poszłam po rozum do głowy: jeśli zapobiegnę kawą rakowi piersi to równie dobrze pijąc ją codziennie mogę niebawem zejść na raka żołądka, dla którego kawa jak wiadomo obojętna nie jest.
Bezpieczniej jest czerpać antyoksydanty z innego źródła, a nie z kawy lub równie medialnego czerwonego wina. Osobiście mój codzienny romans z kawą zakończyłam: przestawiłam się na herbatki ziołowe, kawę zbożową i kawę Chi-Cafe, która zamiast wypłukiwać magnez dostarcza go i nie powoduje szkody dla żołądka i jelit.
- Po obudzeniu pamiętamy z reguły swoje sny, których doświadczamy kilka podczas całej nocy: zdrowy człowiek je pamięta, najczęściej ten ostatni tuż przed przebudzeniem. Jeśli przez długi czas masz okresy całkowitego nie pamiętania snów to oznacza, iż brak Ci witamin z grupy B, szczególnie B6.
Dr Abram Hoffer stwierdził, że pacjenci cierpiący na depresję, lęki czy napady paniki najczęściej nie pamiętają swoich snów: brakuje im witamin z grupy B (głównie niacyny, B3 oraz pirydoksyny czyli B6).
Każdy kto pościł potwierdzi, że po zakończeniu postu nasze fizjologiczne zapotrzebowanie na sen zmniejsza się, jak również wstajemy dużo bardziej wypoczęci i gotowi do działania. Kto zatem podobnie jak ja kiedyś „spałby za pieniądze” i wstaje zamulony, od razu sięgając po sztuczny stymulant (kawę), a potem musi w ciągu dnia poprawić Red Bullem, to znaczy, że ma ciało pełne toksyn (i jeszcze ich sobie dorzuca pijąc stymulanty).
Zdrowy i czysty system nie potrzebuje dużo snu (a już na pewno nie więcej jak 7-8 godzin), zaś po przebudzeniu jest w pełni zregenerowany: ciało jest pełne energii, a umysł jasny i radosny.
5. Ruszaj się!
Ruch to życie. Bezruch to śmierć i zgnilizna. To co żyje znajduje się zawsze w ruchu. Nasze ciała zostały zaprojektowane do życia i do ruchu. Siedzący tryb życia jeszcze nikomu zdrowia nie przyniósł. Ruch jak najbardziej.
Najwięcej walorów zdrowotnych ma ruch umiarkowany. Odkwasza organizm, dotlenia, powoduje wydzielanie się hormonów szczęścia. Po odpowiedniej dawce zdrowego, umiarkowanego ruchu po prostu jest nam dobrze, nic nas nie boli, nie mamy zakwasów, możemy być lekko spoceni (ustrój wraz z potem usuwa rozmaite substancje toksyczne), ale szczęśliwi. Ruch natomiast związany z nadmiernym wysiłkiem przeciążającym organizm czyni coś wręcz odwrotnego.
Długowieczny Bernando LaPallo (rocznik 1901) zaczyna swój dzień od półgodzinnego spaceru po okolicy, krokiem żwawym, marszowym, po powrocie ze spaceru zabiera się z apetytem za śniadanie. Zawsze kiedy tylko to możliwe wybierz pójście na piechotę zamiast samochodu czy środka komunikacji miejskiej.
A może nie lubisz spacerów, a wolisz np. tańczyć, jeździć na rowerze albo pływać? Bardzo polecane jest skakanie na trampolinie, które jednocześnie pobudza system limfatyczny. Krew pozostaje zawsze w ruchu dzięki sercu stanowiącemu „pompkę” , natomiast inny ważny płyn ustrojowy jakim jest limfa wymaga już naszej aktywności.
Nie zmuszaj się do jakiejś aktywności fizycznej jeśli dany jej rodzaj nie przypadł Ci do gustu. Wybierz zawsze taki rodzaj aktywności jaka sprawia Ci autentyczną frajdę i sprawiaj sobie tę przyjemność codziennie, a wkrótce zobaczysz zadziwiające efekty.
Wiek nie jest przeszkodą! Można zacząć regularną aktywność fizyczną w każdym wieku. Wspomniany pan Antoni Huczyński zaczął regularne ćwiczenia dopiero po osiemdziesiątce, gdy zaczął podupadać na zdrowiu. Dzięki ćwiczeniom i zdrowej diecie szybko wrócił do formy, a nawet czuje się lepiej teraz niż gdy był dużo młodszy!
Najstarszy maratończyk świata Fauja Singh zaczął biegać również po osiemdziesiątce, a karierę maratończyka zakończył niedawno, w wieku 101 lat. Jeśli jeszcze masz jakieś wymówki wyrzuć je w tym momencie do śmietnika.
6. Pożegnaj stres
- śmiej się
- śpiewaj
- trenuj uważność
- nie zaniedbuj codziennej modlitwy (lub medytacji)
Śpiewanie i śmiech czynią cuda: redukują stres, dotleniają, alkalizują, przedłużają życie, poprawiają wybitnie humor i stymulują układ immunologiczny. Zdrowy człowiek to człowiek szczęśliwy. Nie możemy zmienić niektórych rzeczy (np. przeszłości) ale możemy zmienić nasze myślenie o nich.
Zresztą… czy warto w ogóle poświęcać swój czas na myślenie o czymś czego nie można zmienić? Było, minęło… co było a nie jest, nie pisze się w rejestr, a będzie i tak zawsze co ma być i z pewnością będzie to dla nas jedynie to, co najlepsze pod warunkiem, że właśnie tego co najlepsze będziesz się zawsze spodziewać dla samego siebie.
W 99,9% przypadków tworzymy czarne scenariusze, które potem nigdy w życiu nie mają miejsca. Warto na to tracić cenne zapasy naszych witamin i minerałów? Stanowczo nie warto! Ciesz się tym co jest.
Wszystko co się zdarza, zawsze przydarza się z jakiegoś powodu i dzieje się w jakimś celu, nawet jeśli czasem kręcimy nosem bo nam się chwilowo nie podoba i wydaje się niefajne. Tymczasem właśnie to niefajne jest najbardziej wartościowe i potrafi zainspirować nas i doprowadzić do wielkich pozytywnych zmian w naszym życiu.
Gdyby nie to, że wcześniej całymi latami prowadziłam niefajny (choć powszechnie przez większość społeczeństwa uskuteczniany i akceptowany) tryb życia, który moje zdrowie doprowadził z czasem do ruiny, to nigdy by ta witryna nie powstała.
Coś negatywnego zamiast mnie zniszczyć obróciło się w coś bardzo pozytywnego i mam zaszczyt teraz dzielić się tym doświadczeniem z innymi ludźmi – w nadziei, że nie powtórzą moich błędów (lub naprawią te, które popełnili), a dzięki temu jakość ich życia diametralnie zmieni się na lepsze – tak jak stało się to w moim przypadku.
Ucząc się panowania nad stresem warto trenować uważność: obserwować poczynania naszego umysłu, który jest bardzo wielką gadułą. Gdy jego gadulstwo zagłusza wszystko inne (nawet głos serca), to zaczynamy żyć na autopilocie. Czyli nieświadomie. Kierując się wdrukowanymi w umysł przekonaniami, które przez całe nasze życie próbowali nam narzucić inni: szkoła, rodzice, rząd, różne instytucje, media, reklama, przyjaciele.
Nasze własne myśli zaczynają nas z czasem przytłaczać ponieważ się z nimi utożsamiamy nie zdając sobie sprawy, że są to tylko… myśli, a szczególną tendencję do osaczania naszego serca mają te negatywne. Jedynym sposobem na to by się ich pozbyć jest obserwować je – na tym polega uważność. Im bardziej obserwujesz swoje negatywne myśli (kwestionujesz je tym samym, zamiast utożsamiać się z nimi) tym bardziej rozpływają się one w nicości.
Pozytywne myśli wręcz przeciwnie: im bardziej je obserwujesz, tym rosną w siłę i stają się bardziej radosne. Osławione „pozytywne myślenie” jest tak naprawdę guzik warte: możesz bez ustanku mechanicznie powtarzać w myślach pozytywne stwierdzenia i nic z tego nie wyniknie. To jak plasterek naklejany na wierzch. Dołącz do tego akt obserwacji myśli, dopiero wtedy zobaczysz efekty.
Nasza świadomość działa w następujący sposób: konieczny jest akt obserwacji, aby coś zaistniało. Zrób małe ćwiczenie: poproś jakąś osobę aby rozejrzała się uważnie dokoła przez 10-15 sekund i zanotowała w swym umyśle wszystkie przedmioty w kolorze czerwonym. Kiedy minie 10-15 sekund zapytaj czy już ma wszystkie te przedmioty zapamiętane, a następnie poproś o odpowiedź na pytanie: ile wokół siebie zaobserwowała przedmiotów w kolorze niebieskim. Z reguły żadnego.
Tak działa nasza świadomość: to co obserwujesz i na czym skupiasz uwagę staje się Twoją rzeczywistością, to zaś czego nie obserwujesz – Twoją rzeczywistością na dany moment nie jest.
Jeśli będziesz zawsze spodziewać się w życiu jedynie pozytywnych i radosnych rzeczy i skupisz na nich swoją uwagę – będziesz je w istocie zauważać, one naprawdę zaczną istnieć. Jeśli natomiast te negatywne – to one staną się Twoją jedyną aktualnie istniejącą rzeczywistością.
Zwracaj uwagę na co zwracasz swoją uwagę! 🙂
Uważnie słuchaj nie tylko tego co mówisz do innych, ale przede wszystkim tego co mówisz do samego siebie. Jeśli np. dopadnie Cię choroba nie mów „Nie chcę być już chory”, zastąp to słowami „Chcę być zdrowy”. Wbrew pozorom to nie to samo. Zauważ, że w drugim stwierdzeniu jest przesłanie pozytywne („chcę” i pozytywnie brzmiące „zdrowy”) w przeciwieństwie do pierwszego (negacja „nie” i negatywnie brzmiące „chory”). To w jaki sposób do siebie mówimy jest bardzo ważne: determinuje naszą rzeczywistość.
Słuchaj dużo muzyki wprawiającej Cię w dobry nastrój, jak najwięcej przebywaj wśród ludzi, którzy dobrze Ci życzą, unikając kontaktu z osobnikami toksycznymi, uczęszczaj do miejsc w których dobrze się czujesz, przywołuj w pamięci miłe wspomnienia zamiast niemiłych (na te drugie połóż krzyżyk raz na zawsze: odczuj za nie wdzięczność, przebacz… i nie wracaj), każdego dnia nie zapomnij zadbać o siebie i sprawić sobie choćby drobnego aktu przyjemności (relaksująca kąpiel, gęsty odżywczo posiłek, dobra książka, kontakt z bliskimi itd.) jak też i zadbać o innych (czynienie dobra, działania charytatywne, wybaczenie i pogodzenie się z kimś itd.).
Jeśli nieszczęścia chodzą parami, to szczęścia… stadami. Ale tylko dla tych, którzy potrafią je przywołać do swojej rzeczywistości. Nauczenie się tego jest tak naprawdę bardzo łatwe, jedyne czego wymaga to konsekwencji w kierowaniu swojej świadomości na rzeczy piękne, pozytywne i dające moc.
Warto słuchać co mają do powiedzenia najlepsi trenerzy życia (ang. life coach) i nauczyciele duchowi: Anthony Robbins, Byron Katie, Jim Rohn czy Eckhart Tolle. Mało osób zdaje sobie sprawę z faktu, że życia pozbawionego stresu (bez względu na okoliczności) można się zwyczajnie NAUCZYĆ, tak jak gry na pianinie czy robienia szalików na drutach.
I warto to zrobić, bo od tego zależy nasze zdrowie.
W zdrowym ciele zdrowy duch, ale i odwrotnie! 🙂
7. Unikaj toksycznych chemikaliów i promieniowania
- Konwencjonalne kosmetyki i środki czystości: po prostu wywal je z domu i zapomnij, że istnieją. Jeśli wydaje się to niemożliwe to pomalutku, sztuka po sztuce zastępuj je domowymi specyfikami lub tymi organicznymi, opartymi na bazie naturalnych składników roślinnych i z jak najmniejszą ilością składników podejrzanych. Na pierwszy rzut dobrze jest wyrzucić wszelkie blokujące dobroczynne dla nas wydzielanie potu antyperspiranty, konwencjonalny dezodorant i konwencjonalną pastę do zębów i najlepiej zastąpić zdrowym, śmiesznie tanim i do tego niezwykle skutecznym dezodorantem magnezowym oraz domową pastą do zębów. Domowe porządki można zrobić bardzo skutecznie za pomocą sody oczyszczonej i najtańszego octu, bardzo skuteczny i nietoksyczny jest też płyn enzymatyczny ze skórek po cytrusach, które i tak wyrzucasz.
- Leki (przeciwbólowe, antykoncepcyjne, antybiotyki, na zgagę, na trądzik i na miliony innych rzeczy) – stosuj jedynie w ostateczności, jako remedium ostatniej szansy lub w sytuacjach zagrożenia życia, a nie jako pierwsza rzecz po jaką automatycznie z przyzwyczajenia sięgasz. To, że żyjemy w erze „pigułki na wszystko” dostępnej nawet w pobliskim kiosku, nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Każdy niemal lek można zastąpić nietoksycznym odpowiednikiem. Ludzie cierpią na rozmaite dolegliwości najczęściej z powodu złego stylu życia, niedoborów witamin i minerałów oraz toksemii, a nie dlatego, że w ich organizmach zabrakło statyn, aspiryny, ibuprofenu itd. Żaden lek nie jest obojętny dla ustroju, nawet ten leżący w kiosku obok codziennej gazety.
Prawidłowym pytaniem jakie powinno się sobie zadać gdy coś nam dolega jest „dlaczego moje ciało wysyła mi taki sygnał?” zamiast „jak mogę się tego szybko pozbyć?”. Sięgaj do przyczyny, wtedy rozwiążesz problem. Stosując zagłuszacze sygnału pomagamy sobie tylko doraźnie. Nie mówiąc już o tym, że każdy z nich ma na ulotce wypisaną całą litanię skutków ubocznych. W wielu przypadkach preparaty są nie zawsze do końca zbadane pod kątem wpływu na powstawanie nowotworów. Szczepionki również nie były badane pod tym kątem i do dzisiaj nie wiemy czy i jaki mają/mogą mieć wpływ na późniejsze skłonności do nowotworzenia.
- Telefony komórkowe, urządzenia Wi-Fi, mikrofalówki itd. – jeśli nie możesz bez nich się obejść to ogranicz ich użytkowanie do niezbędnego minimum. Nie siedź blisko urządzeń Wi-Fi. Nigdy nie trzymaj komórki blisko ciała: na smyczy, w kieszeni, w staniku itd. Nie dawaj dziecku do zabawy. Nie kładź jej pod poduszką gdy idziesz spać. Moi znajomi już wiedzą, że należy do mnie dzwonić dwa razy: pierwszy raz abym mogła wygrzebać telefon z czeluści torebki, drugi raz abym mogła odebrać 😉 Ponieważ w dzisiejszym świecie trudno jest nie być wystawionym na działanie promieniowania – należy codziennie sięgać po naprawiające ewentualne uszkodzenia dary natury, chroniące nasze DNA przez skutkami szkodliwego promieniowania.
8. Nie pij i nie pal
Te dwie używki: papierosy i alkohol, są w stanie „wyciągnąć” z nas mnóstwo witamin i minerałów i produkują olbrzymie ilości wolnych rodników, same nie posiadając żadnych antyoksydantów, ani pikograma (z pewnymi wyjątkami jak np. czerwone wino lub domowa wiśniówka).
Przy nich nawet taka niezbyt w sumie zdrowa i równie uzależniająca używka jak kawa jest jedynie niewinnym przyzwyczajeniem. Jeśli pijesz alkohol lub palisz przypomnij sobie smak pierwszego łyka i pierwsze zaciągnięcie: to wcale nie było przyjemne, prawda? Szczerze mówiąc obrzydliwe, szczypiące i przyprawiające o mdłości. Podobnie jak pierwszy w życiu łyk kawy: obleśny, gorzki i na długo pozostawiający niesmak w ustach.
Natura nas wyposażyła w mechanizmy obronne przed rzeczami mogącymi nam szkodzić lub nas uzależnić. Gdy próbujemy takich rzeczy odbieramy je z natury rzeczy negatywnie: nasze kubki smakowe lub płuca buntują się. A jednak większość ludzi przełamuje te naturalne bariery obronne. Powodem są upodobania społeczne i powszechnie akceptowane normy.
Łamiąc naturalne bariery obronne mało kto zdaje sobie sprawę, że wpada w pułapkę: używka jest w stanie wpędzić nas w uzależnienie na długie lata. I długie lata będzie nam odbierać zdrowie i witalność, będąc dostawcą wolnych rodników i złodziejem cennych witamin i minerałów.
To samo dotyczy zresztą uzależniającego lecz powszechnie akceptowanego nałogu spożywania cukru, który sam w sobie nie zawiera kompletnie żadnych substancji mogących zdrowie poprawić, ale za to odbiera nam substancje w zdrowiu nas utrzymujące.
W okresie przejściowym możesz zdecydować się na papierosa elektronicznego. Jego przeciwnicy mówią, że nie znamy do końca jego szkodliwości, jednak biorąc nawet na zdrowy rozum: jaka by ta szkodliwość nie była, będzie ona z całą pewnością mniejsza od wdychania dymu zawierającego tysiące rakotwórczych substancji. Sama nikotyna aczkolwiek trująca i silnie uzależniająca, jest w porównaniu z wieloma produktami procesu spalania mało toksyczna.
Na plus za e-paleniem przemawiają także wygoda użytkowania dla siebie („palisz” gdzie chcesz) i dla innych (brak smrodu i zatruwania innych osób tysiącami związków pochodzących ze spalania) oraz to, że nie musisz „palić” do końca: możesz pociągnąć raz czy dwa i odłożyć. No i koszty: sporo niższe niż tradycyjne wyroby tytoniowe.
Najlepiej jednak wcale nie wdychać niczego i wbrew temu co głosi miejska legenda nie jest do tego potrzebna wcale silna wolna, lecz silne przekonanie o tym, że zwyczajnie nie potrzebujesz palić aby być spełnionym i szczęśliwym człowiekiem.
Przydatna jest też wiedza o tym, co dzieje się w Twoim ustroju za każdym razem gdy częstujesz go wdychaniem obcych mu substancji (papierosy to prawdziwi złodzieje witamin, np. jeden papieros kradnie 25 mg witaminy C z ustroju, alkohol natomiast kradnie olbrzymie ilości niacyny mającej działanie m.in. antydepresyjne i regulujące poziom cholesterolu).
Jeśli jeszcze znajdujesz powody aby truć swoje ciało używkami (typu „to mnie relaksuje” albo „sprawia mi to przyjemność”), przeczytaj koniecznie książki „Jak skutecznie rzucić palenie” oraz „Jak skutecznie kontrolować alkohol”, których autorem jest Allen Carr.
9. Nie bój się słońca
Daliśmy się ponieść „słońcofobii” dzięki uporczywym kampaniom uskutecznianym w mediach: wywiady z „ekspertami” ostrzegającymi nas przed rzekomym rakotwórczym działaniem słońca oraz reklamy okularów słonecznych czy chemicznych środków do opalania o faktorze takim czy innym (czy nawet całkowity „sun block”) bombardują nas już od wczesnej wiosny, niemal tak samo nachalnie jak reklamy środków na przeziębienie i grypę puszczane codziennie już w połowie sierpnia.
Nie daj się im zwieść! Większość ludzi chorych na raka (ale także na miażdżycę, nadciśnienie, depresję, łuszczycę, cukrzycę, artretyzm, choroby tarczycy, choroby nerek, osteoporozę, schizofrenię, demencję, Parkinsona, Alzheimera i stwardnienie rozsiane) ma dramatycznie niskie poziomy witaminy D i nie stało się to bez powodu.
Jeśli nie chcesz do nich któregoś dnia dołączyć, to korzystaj ze słońca póki jest sezon bo to jedyna witamina jaka jest w sezonie całkiem za darmo, a zimą pij tran lub sięgnij po suplement.
Cały dzień siedzimy w pracy w zacienionym biurze, potem wychodzimy do domu i natychmiast zakładamy okulary słoneczne i smarujemy się filtrami. Słońcofobia jest tak powszechna, że nawet kremy na dzień dla kobiet czy ich kolorowe kosmetyki (pudry, cienie, korektory i pomadki) obowiązkowo mają „flitr UV”, bo wtedy po prostu… lepiej się sprzedają.
Tak nam reklama sprała mózgi: słońce to Twój najgorszy wróg, przed którym konieczna jest ciągła, obowiązkowa ochrona w każdej możliwej formie! Tymczasem prawda jest całkiem inna: większość ludzi ma spore niedobory witaminy D. A to nie wróży nic dobrego (chyba że dla producentów Twoich przyszłych leków).
Ponadto wszystko co nakładamy na skórę wędruje do krwiobiegu w ciągu zaledwie minut. A nowoczesne chemiczne środki antysłoneczne są pełne toksycznych substancji, które NIE zostały przecież sprawdzone na poprzednich pokoleniach, są całkowicie nowym wymysłem, w użyciu zaledwie od kilkudziesięciu lat. Gdyby były faktycznie skutecznie jako profilaktyka antyrakowa, to zapadalność na raka skóry malałby zamiast rosnąć.
Należy zadać sobie zatem pytanie dlaczego tak się nie dzieje, dlaczego te statystyki rosną, skoro mamy takie cud-środki antysłoneczne (ktoś kiedyś powiedział, że raka prędzej można dostać od tych środków niż od słońca: obawiam się, że mógł mieć niestety rację).
Niskie poziomy witaminy D zaburzają prawidłowe działanie wielu układów, w tym systemu odpornościowego i są wiązane z powstawaniem szeregu chorób cywilizacyjnych. „Zalecane” RDA czyli marne 600 IU na dobę to jedynie ułamek tego ile nam rzeczywiście witaminy D jest potrzebne.
Bardzo dobrą książkę na ten temat napisał endokrynolog, specjalista od witaminy D, dr Sarfraz Zaidi („Witamina D kluczem do zdrowia”).
10. Przekazuj swoim dzieciom dobre wzorce
Można sobie uskuteczniać „walkę z rakiem” świętując specjalne światowe dni i organizując marsze wstążek różowych czy żółtych, ale co to da skoro nie ma w przeciętnej rodzinie edukacji?
Nasi przodkowie nie chorowali na raka w takim stopniu jak nasze pokolenie, więc kto miał nas nauczyć antyrakowego stylu życia? Nie wynieśliśmy tego z domu.
Tsunami nowotworów to zjawisko względnie nowe, kiedyś chorowali jedynie ludzie starsi, dzisiaj mamy hospicja również dla dzieci i nikogo to nie dziwi.
Często słyszy się ludzi mówiących, że „u nas w rodzinie wszyscy mają skłonności do takiej czy innej przypadłości”.
Tymczasem nie zwracamy uwagi na jeden podstawowy fakt: oprócz genów dziedziczymy również (a może przede wszystkim) nasze upodobania kulinarne i styl życia.
Jeśli w rodzinie jadło się dużo, tłusto i słodko, a bez mięsa „to nie jest obiad”, to i my z dużą dozą prawdopodobieństwa będziemy tak gotować w swoim domu.
Jeśli rodzina nie była w żadnym stopniu usportowiona i nie chodziło się nawet na wspólne rodzinne spacery, to i my najprawdopodobniej nie będziemy pałali miłością do aktywności fizycznej, upodobawszy sobie nieruchawy tryb życia.
Chyba, że stanie się coś, co nasze przekonania i nasze zwyczaje zmieni: to może być szkoła promująca sport, obracanie się wśród ludzi o pewnym stylu życia, przykład bliskiej osoby, której dany styl życia jednak się nie przysłużył, czy w końcu własne podupadnięcie na zdrowiu, które zmusi nas do powiedzenia głośno „dosyć tego!”.
Wtedy przestajemy żyć „jak inni” albo jak nauczyli nas nasi rodzice („w zgodzie z tradycjami”) i szukamy własnych odpowiedzi, własnych dróg i wypracowujemy sobie swoje własne tradycje, dostosowane do czasów w jakich przyszło nam żyć.
W moim przypadku wpływ na zmianę miały dwa czynniki: doświadczenia na własnej skórze oraz przedwczesna śmierć mojej Mamy, która odeszła na zawał serca w wieku zaledwie 53 lat (miałam wtedy 31 lat). Inne przypadki chorób jakie wystąpiły w rodzinie bliższej i dalszej to stwardnienie rozsiane, rak piersi, rak mózgu, cukrzyca, otyłość, niedoczynność tarczycy, artretyzm, osteoporoza.
Dziadkowie zarówno ze strony Mamy jak i Taty cieszyli się dobrym zdrowiem całe życie i odeszli w słusznym wieku (wszyscy po 80-tce). Ich dorastające już w powojennych czasach dzieci już gorzej, a dzieci ich dzieci jeszcze gorzej.
Pomimo powszechnych szczepień, dostępu do antybiotyków i wielu innych nowoczesności, które miały je uchronić od zarazy, chorób i wszelakiego nieszczęścia, zapewniając zdrowie i długowieczność.
Nie zapewniły: z pokolenia na pokolenie jest, mam wrażenie, coraz gorzej.
Nowoczesność wychodzi nam bokiem gdy nie umiemy korzystać z jej dobrodziejstw z rozwagą.
Co możemy zrobić? Zabrać się do dzieła! Tak jak zrobiłam to ja, tak jak to zrobiła też Anette Larkins: wszystkie kobiety w jej rodzinie zapadały w coraz to młodszym wieku na raka piersi.
Ona sama powiedziała któregoś dnia „dość!”, stwierdziła bowiem, że przekazany jej tradycjami rodzinnymi styl życia zdrowiu nie sprzyja bynajmniej, po czym spokojnie dobiegła siedemdziesiątki i dalej cieszy się nieustającą witalnością i wyglądem czterdziestolatki.
Geny to jedno, ale styl życia jak widać jest ponad wszystkim.
Dlatego zwracajmy uwagę na to, jakie wartości dotyczące stylu życia przekazujemy swoim dzieciom. Gdyby wszystkie dzieci z domu wyniosły umiłowanie do świeżych warzyw i owoców (bo tym byłyby karmione karmione od małego, zamiast sztucznymi „owocowymi” kaszkami Nestle, danonkami, parówkami i „owocowymi” jogurtami), gdyby wiedziały, że słodycze odbierają im zdrowie i osłabiają ich system odpornościowy, gdyby umiały odróżnić prawdziwe jedzenie od tworu udającego jedzenie, prawdziwy sok marchewkowo-jabłkowy od udającego go „napoju o smaku” – to nie musielibyśmy dzisiaj robić akcji typu „Sklepiki szkolne – zdrowa reaktywacja”.
Dzieci tak nauczone od małego, z natury swej rzeczy z obrzydzeniem jak na całkowicie niejadalne artefakty patrzyłyby na batoniki, ziemniaczane czipsy, gazowane napoje czy polane lukrem słodkie drożdżowe bułki z białej mąki, a niesprzedane pseudosoczki właściciel sklepiku musiałby regularnie wywalać na śmietnik przeterminowane, bo nikt ich nie kupił.
Rynek (w tym przypadku uświadomione zdrowotnie dzieci) wymusiłby na nim, aby w sklepiku zamiast słodyczy, coli i smażonych pączków znalazły się świeże owoce, czipsy jabłkowe, mieszanki orzechów i suszonych owoców, porcjowane sałatki warzywne i owocowe czy też robione na miejscu soki i koktajle.
Pamiętam z dzieciństwa pijalnie soków, gdzie można było kupić świeżo wyciśnięte soki. Bardzo mnie cieszy, że coraz więcej szkół (w tym szkoła mojego syna) uczestniczy w programie „Owoce w szkole”.
Jeśli do tego dołoży się działania edukacyjne w rodzinie, to stworzymy szansę by następne pokolenie zamiast raka się bać, to będzie mu się prosto w nos śmiać. 🙂
Czy łatwo jest nauczyć dzieci miłości do warzyw i owoców? Nie jest łatwo, ale jeśli w redukowaniu pokarmów niezdrowych będziesz rodzicem konsekwentnym, który w dodatku dziecku zalety zdrowotne danego posiłku tłumaczy (dzieci uwielbiają słuchać co takiego wkładają właśnie do brzuszka!), to wkrótce (w ciągu zaledwie paru tygodni) będziesz miał w domu zamiast warzywnego niejadka prawdziwego wielbiciela zdrowego jadła – tak jak zrobiła to Emilia.
Mój synek z warzywnego niejadka stał się klasowym ekspertem od zdrowego żywienia. 😉 Teraz to on poucza kolegów z klasy, aby nie kupowali w szkolnym sklepiku słodyczy. A czym skorupka za młodu nasiąknie…
Mnie w domu gdy marudziłam jako dziecko przy obiedzie (a niejadkiem przez pierwsze lata życia byłam ponoć okrutnym) zawsze powtarzano: to zjedz tylko mięsko, a resztę możesz zostawić. I wierzcie mi – gdybym wiedziała wtedy, że to ociekające tłuszczem mięsko (między innymi, bo powodów było trochę więcej) zabierze mi tak wcześnie moją Mamę, to prędzej zjadłabym z talerza surówkę, a resztę zostawiła.
Problem w tym, że nikt mnie tego wtedy nie uczył.
Nikt mi nie powiedział, że to w tej surówce są błonnik, antyoksydanty, enzymy, witaminy i minerały czyli wszystko to co mój organizm potrzebuje do ochrony zdrowia.
Ja już tego błędu nie popełnię na pewno.

Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
magda napisał(a):
Jak można wyjaśnić raka u dziecka które się z nim urodziło, tak było z moim siostrzeńcem dopiero jak miał dwa latka to go wykryli jest po chemi i operacji czy to wina siostry że się zle odżywiała
Marlena napisał(a):
Trudno powiedzieć, być może czynniki genetyczne a być może zalew toksyn przy jednoczesnej za małej podaży ochronnych fitozwiązków. Dzieci od urodzenia mają kontakt z konwencjonalnymi kosmetykami (chemiczne płyny do kąpieli, balsamiki wcierane codzienne w całe ciało), nie zawsze karmione są piersią wystarczająco długo, od małego spożywają cukier, od urodzenia mają wstrzykiwane toksyczne związki zawarte w szczepionkach – przy pewnej predyspozycji genetycznej maluch zaczyna chorować. Ten chłopczyk tutaj, Alexander Horwin: https://www.ouralexander.org/ też był zdiagnozowany jak miał 2 latka (rak mózgu), choć urodził się zdrowy i rozwijał się normalnie. Rodzice drążyli aż wykryli, że winien był pochodzący od małp wirus SV40 znajdujący się w zadanej dziecku parę miesięcy przed diagnozą szczepionce na polio (szczepionki te hoduje się na organach małp, wycinanych im w dodatku na żywca). Producent szczepionki miał pecha, bo rodzice dziecka przysięgli sobie, że nie spoczną dopóki nie dojdą prawdy dlaczego stracili syna (konwencjonalne leczenie niestety małemu nie pomogło). Zyskali potężne odszkodowanie ale dziecka i tak nic im nie wróci… Teraz prowadzą fundację i witrynę internetową.
Hala napisał(a):
Jest wiele badań, które potwierdzają zależność między dietą przyszłej matki (kobiety ciężarnej) a zdrowiem jej dziecka. Im matka lepiej się odżywia, tym mniejsze ryzyko np. białaczki u dziecka (chodzi tu głównie o ilość spożywanych warzyw i owoców). Do kwestii odżywiania dochodzi jeszcze chemia z kosmetyków i przedmiotów, których używamy na co dzień: plastikowe kubeczki, sztućce, talerze, miski, pojemniki, meble, ubrania, zabawki… aluminiowe garnki, folie… Dwa filmy w tym temacie – Plastikowa Planeta i Znikająca męskość.
Wszystko to wpływa na płód, a gdy się dziecko urodzi też nie jest lepiej, a jeszcze więcej toksycznych substancji do jego organizmu się dostaje.
nuxy napisał(a):
słyszałam że Azjatki zanim zajdą w ciążę przez minimum rok się do niej przygotowują. Nie kupując wyprawkę, kocyki czy kremy, tylko oczyszczają swoje ciało, przechodzą na zdrową dietę, odstawiają używki.. nie muszę mówić co robią nasze mamuśki zazwyczaj 😉
inga napisał(a):
czasem zle odzywianie Inawet nieświadome) matki powoduje mutacje jakiegos genu i nowotwor sie tworzy, to straszne, ale przeciez nie od pierwszego dnia kobieta wie, ze jest w ciazy, a dopoki sie nie dowie, to moze wezmie jakies leki moze cos zje, moze jakas chemia, jak widac odswiezacz powietrza nawet szkodliwy czy perfumy, moze balsamy do ciala z parabenami.. wszystko to moze byc. a dziecko jest malenkie jak nasionko wiec najmniejsza dawka moze powodowac wszystko. i tak cud ze sie rodza zdrowe dzieci..
malgoreg napisał(a):
Bardzo wnikliwy, podsumowujący artykuł. Robi Pani wiele dobrego rozpowszechniając tak cenną wiedzę i w głębi serca mam nadzieję, że to pójdzie dalej w obieg. Ktoś kiedyś napisał komentarz, że powinna Pani prowadzić swój program w telewizji i ja się z tym absolutnie zgadzam. Niestety, żyjemy wciąż w biednym kraju, ale trzeba zmieniać sukcesywnie to co się tylko da. Pięknie by było gdyby nagle wszyscy zaczęli żyć według informacji tu zawartych. Świat byłby dzięki temu o wiele lepszy 🙂
Pozdrawiam ciepło!
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Malgoreg, cieszę się, że artykuł jest dla Ciebie przydatny. Pozdrawiam cieplutko! 🙂
dora napisał(a):
DZIĘKI BOGU SA JESZCZE ROZSADNI LUDZIE NA TYM ŚWIECIE , KTÓRZY NIE DAJA SIĘ BIZNESOWI FARMACEUTYCZNEMU I DEALEROM LEKÓW ,CZYLI LEKARZOM:}NAWET PANI STOMATOLOG KASIA , KTÓRA NIE SŁYSZAŁA O RAKOTWÓRCZYM FLUORZE DAJE DUŻO DO MYŚLENIA……..POZDRAWIAM PANI MARLENO:}
Margarites napisał(a):
Witam Marleno,
od pewnego czasu coraz częściej zaglądam na twojego bloga, i muszę przyznać, że to co piszesz i jak piszesz coraz mocniej do mnie przemawia… Powolutku, bardzo drobnymi kroczkami zmieniam swoje nawyki żywieniowe, chociaż kosztuje mnie to całkiem sporo…Co najsmutniejsze to nie moje ciało i umysł mają problem ze zmianą diety i przyzwyczajeń ale niestety moja rodzinka 🙁 Mieszkam sama, ale obiady jadam u babci, bo staruszce po stracie córki (moja mama odeszła nagle w wieku 50 lat z powodu nierozpoznanego tętniaka rok temu) serce by chyba pękło gdybym jej odmawiała…Tak więc zjawiam się u niej codziennie, i wpycham w siebie z coraz większymi oporami te wszystkie tłuszcze i białe świństwa (czyt. makarony i ryże) polane sosami i zapiekane w serach… eh…. po tym jak zaczęłam czytać twoje artykuły, chciałam się z moją rodziną podzielić swoim odkryciem 🙂 Miałam malutką nadzieję że może przyłączą się do mnie i razem zaczniemy zmieniać swój stosunek do jedzenia… nic z tego!!!! Nie dość że spotkałam się z niezrozumieniem, to usłyszałam że przesadzam, mam się nie wygłupiać i moje ulubione: „na coś trzeba umrzeć” Najgorzej moja rodzina odniosła się do pomysłu zrezygnowania z rosołu no bo jak to „przecież taki rosołek to samo zdrowie”… w ramach buntu nie jadam rosołu na niedzielnych obiadach chociaż troszkę za nim tęsknię. Powiedz Marleno na czym gotujesz zupy? Byłoby też fajnie przeczytać twoją historię, bo chyba jej nie znalazłam na blogu. Ehhh ciężki jest los osoby uzależnionej w pewien sposób od innych… szczególnie uzależnionej psychicznie bo też jak tu powiedzieć że ja nie wypiję tego kompotu, który był robiony własnoręcznie przez babcię, z owoców zerwanych z drzewa w naszym ogródku, nie wypiję tylko dlatego że jest w nim chyba z pół kg białego cukru… Więc na razie zaglądam sobie tutaj, czerpię inspirację i siłę aby zmieniać siebie i czekam aż ktoś da mi kopa na wprowadzenie większych zmian. Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuję za cudownego bloga.
Marlena napisał(a):
Hej, Margarites! Głowa do góry, to uzależnienie wiecznie trwać nie będzie 😉 Swoją historię opisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/o-akademii/.
A zupy gotuję na warzywach z dodatkiem warzyw, kto nie próbował ten nie wie co traci. 🙂
Viola napisał(a):
Ja ze swojej strony polecam bloga http://www.jadlonomia.com. Znajdziesz tam przepisy na wegańskie, roślinne dania (wprawdzie gotowane, ale smak jest po prostu niesamowity i te potrawy nierzadko były hitem w mojej mięsożernej rodzinie więc o czymś to świadczy 🙂 Może warto spróbować małymi krokami? Osobiście polecam przepis na roślinne smalce (z białej fasoli, warto użyć tej niepuszkowanej jednak) oraz pasztety z kaszy jaglanej i soczewicy. Znajdziesz tam również przepis na rosół, ale jeszcze nie próbowałam więc nie wiem czy efekt będzie zadowalający 🙂
Na dole są odnośniki:
https://www.jadlonomia.com/2013/12/pasztet-soczewicowy-ze-sliwka.html
https://www.jadlonomia.com/2013/11/wegetarianski-smalec.html
https://www.jadlonomia.com/2013/12/wegetarianski-smalec-z-jabkiem.html
https://www.jadlonomia.com/2014/02/wegetarianski-roso-poprosze.html
Marlena napisał(a):
Chciałabym tylko zwrócić uwagę, że smalce i pasztety oraz inne silnie przetworzone dania (placuszki, racuszki itd.) wykonane z surowców roślinnych powinny być jedynie dodatkami. Daniem głównym jeśli chcemy być zdrowi i odporni powinna być sałatka czyli żywność świeża i nie poddana procesom przetwórczym i to od niej powinniśmy zaczynać nasz obiad i naszą kolację. Im prościej jemy tym zdrowiej jemy, wymyślne przetworzone receptury zostawmy sobie na święta Każdy rodzaj przetwarzania żywności (nawet jeśli ma miejsce w domu) powoduje utratę tego co najważniejsze: ważnych fitozwiązków, które nasze zdrowie chronią.
Viola napisał(a):
Oczywiście rozumiem. Sama również w znaczniej mierze jadam na surowo, ale wiem, że osobom przyzwyczajonym do tradycyjnych smaków łatwiej będzie zacząć od potraw, które im je przywołują. Ja właśnie od tego zaczynałam przekonując swoją rodzinę, że roślinne, bezmięsne = smaczne i pożywne. Stopniowo, małymi krokami i teraz śmiało wcinają surowe sałatki (z dressingiem z olejów tłoczonych na zimno + zmielone ziarenka siemienia lnianego do tego) i wypijają po wielkim kubku soku z różnych warzyw 🙂 Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za kolejny wartościowy artykuł!
Luna napisał(a):
A ja bym rosołu nie wywalała na początek z jadłospisu, ewentualnie jak już to na końcu. IMHO lepiej zrezygnować na początek z kluch, kotletów w panierce, makaronów w sosach serowych. Zamiast tego warzywa surowe lub na parze i mięsko, ryba sote, zupy nie zabielanie ani nie zasmażane – jeśli brak mi z nich zawiesiny, po prostu miksuje cześć warzyw! … zamiast kanapek sałatka (skropiona oliwą a nie majonezem) albo sok albo koktajl. IMHO nie każdy musi być wegetarianinem, ale warto aby podstawę diety stanowiły warzywka! Zdecydowane nie dla białej mąki i cukru!
Am napisał(a):
Margarites!
Nie pozostaje nic innego jak tylko powiedzieć stanowcze NIE i wytłumaczyć dlaczego. Nie próbuj narzucać bliskim swoich upodobań żywieniowych i tego samego oczekuj od nich. Tak na zasadzie: „żyj i pozwól żyć innym”. Zanim się spostrzeżesz, to chcąc nie chcąc zaakceptują twoją postawę i przestaną się czepiać a jak będziesz szła na codzienne kompromisy, to nie potraktują poważnie tego, co mówisz.
iwarek napisał(a):
Witaj
ja przestałam jadać dla kogoś przyjemności po tym, jak po spożyciu, z grzeczności, sałatki z wędliną drobiową, przyniesionej przez znajomych ( ja już nie jadłam wędlin) , a oni nadal jedzą, spędziłam „upojną ” noc w toalecie, organizm musiał to wyrzucić, od czego już zdążył się odzwyczaić. Moje zdrowie jest dla mnie najważniejsze!
Klaudia napisał(a):
hej, rozumiem Cie, tez ciagle slysze ze na cos trzeba umrzec, co gorsza najczęściej od najblizszych, jedynie moja siostra cos zaczyna lapac i powoli rowniez czytajac tego bloga zmienia co nieco w swoim zywieniu. Narzeczony mi mowi ze mam monodiete i sie wykoncze, szkoda ze kanapki z szynka i kotleta z ziemniakami dzien w dzien nie nazywa monodieta, a szkoda… Pomijam juz kwestie tych wszystkich kaw energetykow frugo i innych gowien. Moja mama jest przezabawna, bo idzie do sklepu wyda paredziesiat zloty i mowi tyle kasy a nic nie kupiłam. Czego nie kupila? No oczywiście miesa xD
Marlena napisał(a):
Monodieta to jest właśnie ta „normalna” dieta: dzień w dzień w sumie 3 grupy produktów zawierających jedne i te same składniki odżywcze – 1. zboża (głównie pszenica, ale ogólnie 3-4 rodzaje zbóż ogółem), 2. produkty z mleka, 3. produkty z mięsa (max. z czterech jego rodzajów: świnia, krowa, drób, ryba). Ja pamiętam jak byłam na „normalnej” diecie to już byłam niezwykle znudzona w pewnym momencie mięsem (wszystkie wędliny smakowały mi tak samo), chlebem (co bym nie kupiła to smakowało jak wata) i nabiałem (wiecznie te same serki, żaden żółty ser w pewnym momencie już nie różnił się w smaku jeden od drugiego). Na śniadanie kanapki, na obiad mięso z ziemniakami, na kolację znowu kanapki. Tak żywi się większość ludzi, zresztą starczy popatrzeć jak monotonne jest menu w polskich szpitalach – ono właśnie odzwierciedla nasze narodowe zwyczaje żywieniowe (ja pomijam kiepską jakość szpitalnego żarcia, ale chodzi mi o monotonię menu).
aga napisał(a):
Marleno ciekawy wpis – jak zawsze. Wszystko ładnie pięknie, ale jeżeli mieszkasz w zanieczyszczonym środowisku – a ja niestety w takowym mieszkam. to powyższymi wskazówkami możesz tylko zwiększyć prawdopodobieństwo(ale na ile?), że ustrzeżesz się przed rakiem. Jedyne wyjście to zmienić miejsce zamieszkania, ale to nie takie proste mając rodzinę.
Marlena napisał(a):
Aga to nie do końca tak. Natura wyposażyła nas w mechanizmy oczyszczające z tych zanieczyszczeń które przyjmujemy wraz z wodą, powietrzem i pożywieniem lub neutralizujące je na tyle, że przestają być groźne (np. witamina C usuwa bezpiecznie metale ciężkie z ustroju). Problem leży w tym, że dzieci nie uczą się o tym w szkole, nie propaguje się tego w mediach itd… I generalnie jak człowiek sam nie zadba o czystość swoich bebechów to nie zadba ani rząd ani służba zdrowia ani żadna instytucja nie zadba, bo nie ma w tym absolutnie żadnego interesu. Na zdrowiu ciężko zarobić, na śmierci też. Jedyne na czym się zarabia to na strachu przed chorobami i przed śmiercią.
Concorde napisał(a):
Ciekawe czemu tego w szkołach nie uczą 😛
Bardzo mądry artykuł, dzięki tej stronie ja i moja rodzina zmieniliśmy całkowite podejście do życia i żywienia.
Teresa napisał(a):
Taka mała uwaga dla tych, którzy obawiają się postu – naprawdę warto. Nie sugerujcie się tymi 40 dniami. Obserwujcie swój organizm. Ja przeprowadziłam post dwukrotnie – pierwszy raz 25 dni i drugi 7. Myślę, że za pierwszym razem troszkę przesadziłam; około 21 dnia poczułam głód – tak jakby moje ciało mówiło mi już wystarczy, nie mam się czym odżywiać, niestety zignorowałam te sygnały i postanowiłam siłą woli przetrzymać kolejnych kilka dni. Moje samopoczucie nagle się pogorszyło, czułam się jakbym wpadała w hibernację. Moje procesy myślowe zwolniły, czułam się senna i mogłam spać 12 godzin na dobę bez przerwy. Myślę, że wpływ na to miał ubytek wagi ciała (jestem szczupłą osobą i po utracie 7 kg ważyłam 48 kg).
Coś co mnie pozytywnie zaskoczyło to poprawa wzroku zarówno za pierwszym jak i drugim razem. Mam nadzieję, że w niedługim czasie pozbędę się okularów/soczewek na dobre. Poprawę zauważyłam również w giętkości ciała i jędrności skóry (za każdym razem jak myślę o pieniądzach które wydałam na drogie zabiegi i kosmetyki, które miały mi pomóc rozprawić się z celulitem, to mnie złość bierze). Od dłuższego czasu uprawiam regularnie jogę, niestety miałam problem z rozciągnięciem ścięgien pod kolanami, już kilka dni po rozpoczęciu postu byłam w stanie pogłębić asany.
Mam nadzieję, że kogoś zachęcę swoim wpisem, bo jest to jedyne dotąd znane lekarstwo odmładzające organizm (oczywiście ważniejsze jest zdrowie niż młodość, ale ponieważ do chorowitych nie należę, nie jestem w stanie zrelacjonować wyleczenia z choroby). Za inspirację do postu dziękuję autorce bloga. Jeżeli mogę prosić o wpis odnośnie myślenia i podejścia do życia na jego jakość – bardzo zaciekawił mnie fragment o uważności, będę wdzięczna.
Marlena napisał(a):
Tereso, będzie jeszcze o uważności i wpływie myślenia na nasze zdrowie i jakość życia.
Tomasz napisał(a):
Witam Marlena
Mam pytanie czy można jakoś w sposb naturalny zapobiec zylakom?
Jakoś przeciwdziałać?
Z góry bardzo dziękuję i pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Znam: dużo ruchu. Marsze, ćwiczenia, rower, taniec – cokolwiek, to co sprawia ci frajdę.
Anja napisał(a):
Marlenko!
Dodaję 11 punkt: WDZIĘCZNOŚĆ za dobro, które Nas otacza( bo otacza!!). Jestem Ci WDZIĘCZNA za ten artykuł. Tego szukałam i dziś znalazłam 🙂
Z niecierpliwością czekam na kontynuację…
Marlena napisał(a):
Anja, a ja jestem wdzięczna Tobie, że odwiedziłaś moją witrynę, zostawiłaś wspaniały komentarz i ogromnie się cieszę, że artykuł jest dla Ciebie użyteczny. Dziękuję i bardzo serdecznie pozdrawiam! 🙂
Ola GS napisał(a):
Piękna pigułka zdrowia. Dziękuję. Potrzebuję takiego przypomnienia co jakiś czas. Zmieniam się powolutku. Czasem zawracam niestety na chwilę, ale tak naprawdę ważne tylko to, że jest i tak lepiej. Lubię Cię czytać. :-))
silvana napisał(a):
Doskonały, wyczerpujący artykuł!
Na pewno skorzystam nie raz.
Serdecznie pozdrawiam i czekam na więcej;):)
Tymczasem idę porozglądać się po blogu, który bardzo mnie zainteresował.
.ja napisał(a):
Właśnie kończę szósty tydzień postu warzywno-owocowego dr Ewy Dąbrowskiej i mogę podpisać się pod wszystkim, o czym Pani Marlena napisała. Robię go z mężem w celach profilaktycznych i naprawdę samopoczucie poprawia się już w drugim tygodniu (mamy o wiele bardziej pozytywne podejście do życia, problemów, mnóstwo pomysłów i chęci do działania), cofają się problemy zdrowotne, spada waga (ja utraciłam do tej pory 4,5 kg, a mój mąż aż 10 kg), poprawia się sen, uważność, skóra itp.
Chciałam podziękować Pani Marleno za inspirację, bo właśnie tu rozpoczęłam w sierpniu 2013 r. swoją drogę ku zdrowszemu życiu! I tak idę co miesiąc robiąc kilka nowych rzeczy, kilka kroków do przodu. Aż po wielkim świąteczno-sylwestrowym obżarstwie dojrzałam decyzji, że czas rozpocząć post.
w książkach dr Dąbrowskiej znalazłam dodatkowe informacje i w związku z tym nie straszne nam były kryzysy ozdrowieńcze. Były tam również smaczne inspiracje dotyczące posiłków.
Razem z mężem dojrzewamy do zmiany nawyków żywieniowych i droga, którą rozpoczęliśmy, wciągnęła nas wspólnie 🙂
gdyby nie blog, który Pani tak rzetelnie i z wielkim zaangażowaniem prowadzi, nie zmieniłoby się nic w naszym podejściu. A to zaangażowanie jest wyczuwalne na każdym kroku. Każdy wpis jest dopieszczony, informacje przekazywane są nie nachalnie, nie prześmiewczo, ale rzeczowo i profesjonalnie. I to mnie przede wszystkim zachęca do dalszej obserwacji zapisów, które Pani prowadzi.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam 🙂
aga napisał(a):
JA, szacun 🙂 My z mężem wytrzymujemy dwa tygodnie na poście dr Dąbrowskiej i po tym czasie szczególnie u mnie pojawia się ponownie głód, więc wracam do zdrowego odżywiania. Nie ukrywam, że chciałabym kiedyś wytrzymać pełne 6 tygodni. To nasze drugie poszczenie i zauważyliśmy, że za drugim razem jest łatwiej, więc może i dojdziemy kiedyś do 6 tygodni.
Pozdrawiam i podziwiam za wytrwałość.
Marta napisał(a):
Nie jest celem samym w sobie wytrwać te 6 tygodni. Tak jak pisała Mariola gdzieś wcześniej pojawienie się mocnego głodu w czasie postu to sygnał od organizmu, że już czas skończyć, bo on już sobie poradził z czym trzeba – oczyścił się. Głód jest normalny tylko na samym początku – po 2-3 dniach powinien całkiem ustąpić.
Marlena napisał(a):
Dokładnie tak. Optymalnie to jest 40 dni (maksymalnie), ale nie że MUSI to być 40 dni. Powrót silnego głodu to sygnał, że system zakończył tę rundę i życzy sobie wstąpienia na drogę odbudowy, w czym należy mu pomóc dostarczając dobrego papu czyli nowe cegiełki (tylko broń Boże nie jakiś gruz znowu, który będzie musiał pieczołowicie usuwać). 😉
olga napisał(a):
Wspaniale piszesz Marleno, niech żyją 200 lat i dłużej tacy ludzie z misją jak Ty! Ja i moja rodzina jesteśmy w trakcie zmiany nawyków odżywiania zainspirowanych Twoim blogiem.Gadam o tym bliskim i dalekim znajomym, mam ochotę w sklepie wyrywać ludziom z rąk paskudztwa które w błogiej nieświadomości kupują, zastanawiam się co jeszcze mogę zrobić żeby ta świadomość wzrosła? Po rozpętanej batalii o etykę w szkole syna, czuję że zacznę kolejną o jedzenie w szkole… Moją największa trudnością jest ogarnięcie posiłków dla dziecka. Wciąż nie wykombinowałam co mu dawać sensownego na 2 śniadanie do szkoły… Pozdrawiam i DZIĘKUJĘ!
Marlena napisał(a):
Bardzo dziękuję, Olgo. Pozdrawiam serdecznie! 🙂
Katarzyna napisał(a):
czytam Twojego bloga regularnie. Dużo z przepisów dotyczących pielęgnacji wykorzystałam 🙂 i stosuję regularnie. Mam pytanie … jestem we wczesnej ciąży i zastanawiam się czy mogę stosować oliwę magnezową, kwas l-askorbinową, sól epson? Oczywiście nie chcę stosować ich sklepowych odpowiedników.
pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Możesz, oczywiście, z tym że skonsultuj na wszelki wypadek z lekarzem. W ciąży jednak tak czy inaczej zapotrzebowanie się zwiększa, a nie zmniejsza i o tym należy pamiętać.
Michał napisał(a):
Pani Marleno, a co zrobić np. z rybami które wykładamy na talerz od czasu do czasu, zamiast mięsa? Ryby wyłowione z oceanu spokojnego, który jest coraz bardziej skażony – pozostają nam ryby hodowlane? Ufać jakimś komisjom, które być może zbadały połowy, według swoich wymyślonych i zawyżonych norm zza dwóch kontynentów? Co Pani myśli? Dziękuję serdecznie i pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Najlepiej unikać spożywania pokarmów co do których nie mamy pewności.
kowalus napisał(a):
70% Kuli Ziemskiej to oceany. Ich nie da się tak łatwo jak się nam wydaje zanieczyścić!!!!!!! To jest ilość (powierzchnia + głebokość) wody tak astronomicznie wielka, że według mnie ludzi musiałoby być ok 100 mld, żeby zanieczyścić tyle wód.
krystyna napisał(a):
Ten post to prawdziwy „Sekret Zdrowia i Długowieczności”.
Nie tylko jak przechytrzyć raka, ale wszelkie problemy i cieszyć się pełnią życia.
Mam ochotę skopiować ten post i zrobić cos w formie broszurki np. pt. „Sekret Zdrowia i Długowieczności”. Oczywiscie z Twoim autorstwem i linkiem!!!
Jesli oczywiscie nie masz nic przeciw?
Wiele osób nie ma komputera lub w natłoku wielu informacji internetowych robi się a głowie chaos i nie ma konkretnego pożytku.
Tutaj zawarłas jak w dobrej pigułce wszystko co potrzebne, w formie przystępnej i inspirującej. Sama osobiscie lubię informacje z internetu, ale gdy chcę temat dobrze przyswoić, zrozumieć i Stosować w codziennym życiu, najbardziej pomaga mi tekst napisany, który mam zawsze pod ręką.
Mam ochotę mieć ten artykuł jako podręczną pigułkę
i również rozdawać ją każdemu zainteresowanemu.
Lubimy '3 w 1′, a tutaj umiesciłas „Wszystko co potrzebne w Jednym”.
Wielkie dzięki Marlenko!
Marlena napisał(a):
Nie mam nic przeciwko temu, niech się szerzy edukacja 🙂
WB napisał(a):
Czynniki środowiskowe o których Pani wspomina mają duże znaczenie w epidemiologii nowotworów niezłośliwych jak i złośliwych. Jednakże proszę także pamiętać o wysokiej uwarunkowanej genetycznie predyspozycji do wystąpienia tej choroby. Tworząc artykuł należałoby odnieść się ze swoją wiedzą do genetyki. Wszystko jest uwarunkowane genetycznie, proszę nie zapominać o tak ważnych genach supresorowych oraz mutatorowych, jak również o produktach białkowych genów pro- i antyapoptotycznych z rodziny BCL2.
Wszystko rozpoczyna się na etapie komórkowym, a wymienione czynniki są niezwykle istotne, gdyż decyzją czy komórka dostanie zdegradowana czy będzie nadal się dzielić.
Proszę także pamiętać, iż suplementacja niektórymi związkami (np. selen, witamina A) może przyczynić się do zwiększenia wcześniej wypomnianej predyspozycji genetycznej.
Mimo wszystko gratuluję próby podjęcia się zredagowania takiego artykułu.
Marlena napisał(a):
Tak jak napisałam: geny są jak nabity pistolet. Ktoś jeszcze musi pociągnąć za spust, sam nie wypali. Co do selenu (bez którego szereg przemian biochemicznych jest zaburzonych), to raczej panuje powszechny niedobór tego pierwiastka niż jego nadmiar. Podobna sytuacja ma się z magnezem, o czym alarmował już dawno temu prof. Aleksandrowicz. Po prostu pewnych pierwiastków mamy coraz mniej w glebach.
Viola napisał(a):
Pani Marleno, chciałam zapytać czy ma Pani może jakieś artykuły odnośnie wpływu zaburzeń odżywiania na organizm? Chodzi mi o bulimię, kompulsywne objadanie się i anoreksję. Mogą być w języku angielskim.
Marlena napisał(a):
Poszukaj w Googlach, na pewno znajdziesz.
Ania napisał(a):
Witaj Marleno, bardzo Ci dziekuje za ten artykuł, niesamowity kop pozytywnych i prawdziwych prawd, pomógł mi podjąć decyzje aby zacząć post Daniela. Przygotowania trwają:) ale mam pytanie , moj mąż- bedzie pościł razem ze mną a dwa lata temu miał wycięty woreczek żólciowy . Czy stanowi to przeciwskazanie do postu?
Pozdrawiam serdecznie Ania
Marlena napisał(a):
Przeciwwskazania są wymienione w książkach dr Dąbrowskiej.
aga napisał(a):
Mój TŻ również jest po resekcji pęcherzyka żółciowego(klika lat wstecz) i pości jak najbardziej i czuje się świetnie.
Agnieszka-27 napisał(a):
Droga Marleno,
Regularnie czytam Twoje posty, są niezwykle cenne. Niedawno wyrzuciłam większość środków czyszczących i do sprzątania używam naturalnego płynu po skórkach z pomelo – jest świetny!
pozdrawiam,
Agnieszka, Wrocław
Marlena napisał(a):
Bardzo się cieszę, pozdrawiam serdecznie wzajemnie, Agnieszko! 🙂
Iwona B. napisał(a):
Dziękuję za kolejny ciekawy materiał do przeanalizowania:)
meg napisał(a):
Gratuluję artykułu, bloga i podziwiam Twoje zaangażowanie! Ukłony!
Tematyka bardzo mi bliska stąd czekam zawsze na kolejne artykuły 🙂
To ważne by oczyszczać organizm najpierw na tym poziomie podstawowym poddając się kuracji usuwając pasożyty (nawet nie wiemy ile i jakiego rodzaju pasożyty nas zamieszkują (różnego rodzaju przywry,motylice , glista ludzka, tasiemce). Warto zacząć od zabiegów oczyszczających jelito grube. (przydatne do profesjonalnej diagnozy służy badania Voll’a .)
Pozbyciu się ich pomagają pite przez co najmniej 7 dni zestawy ziół (kora dębu, kora kruszyny, wrotycz, piołun, ekstrakt z goździków, czy czarnego orzecha). oczywiście niezbędne w czasie kuracji są lewatywy -wraz z pozbyciem się zastoin usuwa organizm pasożyty.
Gotowe mieszanki można kupić w sklepach zielarskich
Polecam też zapping (ZApper) czyli program przeciw pasożytniczy wzbogacony ziołowym hologramem ziół detoksykacynych BRP (homeopatia elektroniczna). Pozwala ono zahamować, a także eliminować patogeny z organizmu ludzkiego.
pasożyty rozwijają się najlepiej w złogach, skupiskach zalegającego, fermentującego i gnijącego kału…. Z jelita grubego przenoszą się do krwi, a wraz z krwiobiegiem do każdego narządu, nawet do oczu. Skutki ich działania są fatalne. Zmniejszają drastycznie odporność organizmu, produkują bardzo groźne toksyny, powodują wiele przeróżnych schorzeń.
polecam też w dalszej kolejności oczyszczenie wątroby metodą dr Hurdy Clark ( tej samej Pani dr która jest twórcą Zapper’a). Każdy z nas ma kamienie, nie tylko w woreczku, ale i w przewodach żółciowych. średnio mamy ich około 1500 -2000 a one też są siedliskiem toksyn.
polecam gorąco opis konkretnego przypadku:
https://celfit.manifo.com/smierc-czai-sie-w-jelitach
gdyby link się nie wyświetlił proponuję wpisać w google „śmierć czai się w jelitach” to pierwsza strona w pozycjonowaniu -warto doczytać do końca!
Julka napisał(a):
Dzień dobry,
Ostatnio miałam wiele kłopotów zdrowotnych, dużo stresu, nerwicę żołądka, wieczne przeziębienia, do tego Hashimoto. Przeczytałam całego bloga z wypiekami na twarzy i zdałam sobie sprawę co przez tyle lat serwowałam swojemu organizmowi… Jestem przerażona!
Ostatnie 2 miesiace to u mnie uspokojone nerwy i powolne zmiany w jedzeniu i nastawieniu do życia, już zupełnie inaczej się czuję ale teraz wprowadzam radykalne zmiany w jedzeniu. Zresztą po przeczytaniu informacji na tym blogu na połowę spożywanego jedzenia straciłam ochotę. Chce byc zdrowa. Dziękuję za otwarcie mi oczu! pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Szybkiego powrotu do zdrowia, Julko! Jak człowiek czegoś bardzo chce to nie ma mocnych 🙂 Pozdrawiam gorąco!
Halina napisał(a):
Fantastyczny wpis, właśnie go wydrukowałam, pokazuję rodzinie i znajomym (mam nadzieję, że to nie przestępstwo, niektórzy z rodziny nie korzystają z komputerów i nie mam jak im przekazać tej cudownej wiedzy). A sobie zostawiam ten wpis jako moją małą biblię zdrowego żywienia 🙂 Ogromnie dziękuję!
I właśnie miałam zapytać o kwestię poruszoną w poprzednim komentarzu – Pani Marleno, jak podejść do tematu pasożytów w układzie pokarmowym?
Bardzo wiele teraz się o tym mówi, zastanawiam się na ile jest to faktycznie groźne, na ile są to opowieści pt. „Ktoś inny/coś innego jest odpowiedzialny/e za mój zły stan zdrowia, tajemnicze robaki powodują u mnie wszelkie objawy, wystarczy, że wypiję jakieś ziółka, wezmę tabletki i będzie super”?
Ostatnio znalazłam stronę internetową sprzedającą zioła (a właściwie mieszankę ziół), gorąco polecaną przez zadowolonych klientów. Oczywiście, w trakcie kuracji oczyszczającej trzeba unikać cukru, pieczywa i innych śmieci itd., więc nie wiem czym niby różni się to od diety, którą Pani propaguje.
Szczerze mówiąc, mam też zapas przeróżnych ziół i wolałabym je sama sobie połączyć w szklance i zaparzać, niż płacić ponad 100 zł za miesięczną kurację 😉
A jakie jest Pani zdanie na ten temat?
Serdecznie pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Zioła moim zdaniem warto pić, niektóre połączenia są super smaczne, dodatkowo też odkwaszają dostarczając cennych minerałów. Teraz uwielbiam rozmaite herbatki ziołowe, choć kiedyś piłam jedynie czarnego Liptona z dwiema łyżeczkami cukru i nic innego nie przechodziło mi przez gardło. Dzisiaj taki Lipton nie przeszedłby mi przez gardło 😉
fila napisał(a):
„Ludzie cierpią na rozmaite dolegliwości najczęściej z powodu złego stylu życia, niedoborów witamin i minerałów oraz toksemii, a nie dlatego, że w ich organizmach zabrakło statyn, aspiryny, ibuprofenu itd. ”
Jakie prawdziwe zdanie!
cedric napisał(a):
Pani Marleno , napisałem komentarz z wieloma linkami dla Pani z nowotworem siostrzeńca, ale może trafił do spamu.
kowalus napisał(a):
do tych co winią geny – proszę wytłumaczyć mi, jak mogły zmienić się niezmienialne przez stulecia geny tak szybko, i to do postaci kancerogennej??????????????
Czy to może nie geny, ale coś innego zmieniło się ostatnio drastycznie, czego w historii nie było? Nie czasem styl zycia (zniszczenie sposobu odżywiania)?
Adalbert napisał(a):
Wykład Dr. Matthias Rath – Sztafeta Życia
https://www.youtube.com/watch?v=HHveLcYk8_8
Myślę, że każdy tutaj powinien zaznajomić się z tym wykładem!
Fajnie gdyby autorka bloga – nasza kochana Pani Marlena – zechciała umieścić go na stałe gdzieś w widocznym miejscu strony 😀
Kto jest za łapki do góry 😉
Pozdrawiam
Adalbert
Ewcia napisał(a):
Niestety, już niedostępny
Grzegorz napisał(a):
Marleno – bardzo ciekawy artykuł i dyskusja poniżej. Na Ciebie można liczyć 🙂
Co do genów i ich zmiany to bardzo polecam wykład dr Bruce Liptona o temacie „Nowa biologia” jest na Vimeo i YT. (np tu: https://vimeo.com/13090842) Dr Lipton jest biologiem który pracował na bardzo znanym uniwersytecie, z której to pracy zrezygnował ponieważ nie mógł więcej identyfikować siebie i swoich odkryć z powszechną wiedza akademicką. Otóż my zmieniamy swoje geny – DNA cały czas stylem życia i nie jest to proces, jak teoria Darwina określała – wieków i w tym wywiadzie Dr Lipton podaje na to dowody (prace naukowe). Dobry przykład został podany przez nuxy powyżej w dyskusji o Azjatkach planujących dziecko, że oczyszczają organizm przygotowując się do poczęcia. Takie podejście dawniej było częste tez w Europie ponieważ rodzice oczyszczając swoje organizmy przygotowywali najlepszy materiał genetyczny dla potomka ale ta wiedza jakby uleciała nam zresztą jak cała masa wiedzy gromadzonej przez pokolenia została odrzucona w zachodniej cywilizacji (najgorsze pod tym kątem było średniowiecze). Społeczeństwa wschodu pielęgnują starożytną wiedzę a nam teraz przychodzi ją ponownie odszukiwać.
Okres wpływania na geny potomstwa trwa również w trakcie ciąży czego jednym z przykładów są badania przeprowadzone przez naukowców na pewnym roczniku obywateli Holandii urodzonych podczas II Wojny Światowej którzy cierpią na otyłość. Ponieważ zauważono pewne podobieństwo tylko jednego rocznika i porównano to z okresem poczęcia tych osób okazało się, że w okresie kiedy te osoby rozwijały się w życiu płodowym panował ogromny głód w Holandii. Reakcją genetyczną w trakcie ciąż było przygotowanie organizmów do środowiska, w którym będą bardzo niekorzystne warunki do przetrwania (głód) i te osoby otrzymały zmodyfikowany gen związany z absorbowaniem żywności -> tu już „krok” do genetycznie warunkowanej otyłości…. „Krok” ponieważ nie oznacza do pewności – wszystko zależy od tego co my dalej z tym zrobimy: stylem zycia, odżywiania i wieloma innymi czynnikami. Wcale nie musimy aktywować negatywnych konsekwencji (choroba) wynikających z genu który zostaje nam przekazany przez rodziców.
Bogdan napisał(a):
Małe uściślenie co do genetyki i genów.
Nieprawdą jest, że geny mogą zmieniać się szybko na razie nikt tego nie udowodnił. Natomiast prawdą jest, że człowieka tak jak każdy inny twór biologiczny postrzegamy w dość „prymitywny” kartezjański sposób. Najwyższy czas aby pójść za najnowszymi tzn. datowanymi od lat 40-tych ub. wieku badaniami a szczególnie najnowszymi – niestety większość tego nie rozumie a tzw. „nauka” obecnie sterowana przez niestety nie przez uniwersytety boi się wiedzy jak diabeł święconej wody. Ale do rzeczy ustrój biologiczny i to wszystko jedno, czy pojedyncza komórka, organ, całe ciało a nawet zgromadzenie osobników (patrz ławice ryb kolonie owadów itp.) opierają się na innych podstawach niż nas uczono w szkole. Jesteśmy tworem energetyczno informacyjnym i dopiero takie podejście wyjaśnia wszystkie zjawiska (łącznie z tzw. chorobami) jakie zachodzą w biologii. Dlatego na wiele zjawisk mamy czasem tak wiele niepełnych różnych wyjaśnień, na wiele chorób mamy wiele sposobów mimo tej samej wydawałoby się przyczyny. Niestety fizyka kwantowa nie dla wszystkich jest zrozumiała i wiedza ta przedziera się powoli, a tzw. nauka opiera się na „starych” naukowcach, dla których gwałtowne wejście w fizykę kwantową bez której nauki biologiczne są współczesnym średniowieczem jest po prostu nieosiągalne.
Tylko podejście holistyczne do biologi obejmujące nie tylko zjawiska makro i mikro ale także subtelne pola energetyczne i zrozumienie w jaki sposób komunikują się ze sobą ustroje biologiczne (tak molekuły, komórki jak i zespoły osobników) daje szansę na zrozumienie procesów biologicznych. Nagle staje się dziecinnie proste wyjaśnienie tak efektu paniki (czy euforii) w tłumie, sposobu działania radiestezji jak i zasady działania leków homeopatycznych.
A wracając do genów to świetnie zinterpretował to dr Lipton (bodajże) porównując zasoby informacji w DNA do biblioteki, z której biologia korzysta wybierając zasoby najlepiej odpowiadające „regule przetrwania” czyli dostosowując procesy biologiczne do środowiska. Problem polega na tym, że często nie pojmujemy co jest tym środowiskiem. Dla molekuły będzie to np. komórka dla komórki jej otoczenie dla organu organy współpracujące i wpływy zewnętrzne – dla zbiorowisk biologicznych już nieźle to rozumiemy, pomijając niestety zjawiska subtelne co ogranicza lepsze wyjaśnienie zjawisk.
Z powyższych powodów niestety trzeba uznać że bliskie nam pojęcie zdrowia nastręcza tylu problemów i co chwila z niusów medialnych dowiadujemy się, że „naukowcy z … odkryli, że …” a po chwili dowiadujemy się czegoś wręcz przeciwnego – niestety badanie biologii bez uwzględnienia fizyki kwantowej jest po prostu śmieszne i smutne zarazem.
Z drugiej strony daje szansę tym, którym się chce zgłębiać wiedzę trochę ciekawszą niż kolejny film z identyczną fabułą i dostarczający chorych (dosłownie) emocji, reklam naciągających nas bardzo szkodliwe produkty itp.. Trzeba zrozumieć, że obecne środowisko jest dla człowieka dużo bardziej szkodliwe niż jeszcze np. 50 lat temu a fakt ten powinien nas zmusić do elementarnej odpowiedzialności za nas samych nasze dzieci wnuki itd.
Na szczęście dokąd korporacje i rządy nie cenzurują internetu (a koniec tej wolności jest bliski – patrz zadymy wokół Islamu w Europie mające na celu ograniczenie wolności w internecie pod płaszczykiem zagrożenia terroryzmem), trzeba korzystać póki się da z zasobów internetu i literatury a co ciekawszą wiedzę zachowywać w bezpieczny sposób (na pewno nie w chmurze wielkiego brata) na przyszłość.
Marlena napisał(a):
Zgadza się – środowisko jest dla człowieka dużo bardziej szkodliwe niż jeszcze np. 50 lat temu. Dlatego powinniśmy o wiele więcej substancji ochronnych do organizmu dostarczać m.in. poprzez dietę pełną żywych pokarmów (z ew. uzupełnieniem suplementacji), a nie kolejne bezwartościowe martwe śmieciochy reklamowane w TV. Jedzenie prócz witamin czy kalorii też ma swoją częstotliwość 😉
Kamila Kama napisał(a):
Ja także dodalabym punkt 11 „wdzięczność” i naukę codziennego doceniania tego co się ma 🙂 trenuje uwaznosc i byłabym wdzięczna za wskazówki,bo Twoje pisanie jest bardzo przystępne do przyswojenia 😉
Ja także za sprawą Twojego bloga zmienialam wiele małych rzeczy w naszym dniu codziennym,a synowi jak marudzi,ze nie chce zjeść obiadu mówię „zjedz warzywa” 😉
jesli chodzi o drugie śniadania do szkoły to tez mam z tym problem,daje mu suszone i świeże owoce i warzywa,orzechy,pełnoziarniste płatki… i kanapki z chleba własnego wypieku skropionego oliwą,z sałatą w środku,w Norwegii nauczyciele zaglądają dzieciom do śniadań i kanapka jest wymagana!
jakie masz pomysły na zdrową „matpakke” czyli paczkę żywnościowa do szkoły?
Podziękowania za twoją pracę 😀
i miłego dnia życzę 🙂
Marlena napisał(a):
Ja młodemu też daję swojej roboty chleb na zakwasie, smaruję awokado, masłem kokosowym, czasem masłem zwykłym, do tego mnóstwo kolorowych warzyw, na deser orzechy lub suszone owoce albo batonik musli mojej roboty + jakiś owoc świeży na zagrychę i do picia sok świeżo wyciskany (np. imbirowe carottini) lub woda.
kasia napisał(a):
Znasz jakieś dobre i pewne źródło suplementów witaminy d3? poza allegro. Z tego co wiem to na receptę można dostać co najwyżej 200-300 ui, a zależy mi na dawkach 5000 ui na tabletkę.
Marlena napisał(a):
Kasiu poszukaj wit. D 3 z firmy Puritan’s Pride, mają w ofercie 5000UI.
Gosia napisał(a):
Witaj Marleno, badzo dziękuję za Twój blog i każdy artykuł:) zaczęłam czytać jakieś2-3 tyg temu i staram się wszystko zmieniać w żywieniu mojej rodziny. Jeszcze mam mętlik w głowie i z lekka odczuwam niezorganizowanie w moich zakupach spożywczych… ale staram się w to wdrożyć maksymalnie. Właśnie czytam książki Fuhrmana i jestem zachwycona tą wiedzą. Efekty zmian już są, bo mój 3 letni synek zadjada ze smakiem sałatę, cebulę, pomidory i inne warzywka na surowo. Nawet kiszonki ostatnio posmakował, więc w szoku jestem, bo do tej pory jakoś nie chcial. Jedynie co, to dzieci , mam jeszcze 2 letnią córcię i trzecie w drodze , nie chcą pić swieżo wyciskanych soków.Ale może z czasem zechcą? I bardzo pomaga mi w domu metoda o której pisze Fuhrman- jemy to, co jest w domu, czyli jeśli chcemy by rodzina się dobrze odżywiała, to tylko takie produkty kupujemy. To działa.
Jedynie czego jeszcze potrzebuję to organizacji- żeby mieć już wszystko gotowe na kilka dni, żeby zakupy były przemyślane… echhh Może jakas podpowiedź? za 3 tyg rodzę i wiem, że to będzie dla nas duża próba, bo nie będę w stanie tyle przygotowywać.
magda napisał(a):
Pani Marleno chciałam zapytać czy post Daniela trwający dwa – trzy tygodnie ma sens czy przeprowadzać, jak już, to taki trwający sześć? Czytałam „Ciało i ducha…”, ale nie pamiętam abym się natknęła na taką informację. Nie mam nadwagi, jestem młoda i dużo się ruszam, nie chcę utracić za dużo kilogramów tylko poprawić koncentracje, stan cery (oraz narządów wewnętrznych pewnie) i samopoczucie, a obawiam się jeszcze tego sześciotygodniowego.
Marlena napisał(a):
Magdo wysłuchaj wykładu dr Dąbrowskiej, tam znajdziesz odpowiedź. https://akademiawitalnosci.pl/5-mitow-na-temat-postu-i-cenny-wyklad-fachowca-dr-ewy-dabrowskiej/
hajduczek napisał(a):
Wszystko pięknie, ale wyobraź sobie, że Twój syn zakochuje się w fajnej, zwyczajnej dziewczynie, jedzącej wszystkie te świństwa, bo tak została wychowana. I nie potraficie jej przekonać, żeby zmieniła złe nawyki, więc je to wszystko nadal. Ale syn ją kocha, żeni się, rodzą się dzieci. Kto decyduje o ich diecie? No przecież najczęściej mama, więc karmi je tak, jak lubi i uważa za słuszne. A Tobie i Twojemu synowi serce pęka, bo wiesz, jakie to szkodliwe i trujące.
I jeszcze te wątpliwej jakości szczepienia! No ale mama uważa, że trzeba szczepić, bo to dobre dla dziecka. Przecież tak ją nauczono! I co wtedy możesz zrobić Ty ze swoimi przekonaniami i doświadczeniem? Masz murowanego wielkiego stresa nie do pokonania, bo nie masz na nic wpływu. Teściowa nie powinna się za bardzo wtrącać, przy czym ja naprawdę tak uważam. A serce się kraje…
Właśnie takie dylematy dopadają mnie ostatnio, świat nie jest idealny!
Marlena napisał(a):
Ale jakiego stresa i po co masz się jako teściowa wtrącać? Niech każdy sam decyduje o tym co wkłada do gęby, a jeśli syn z domu wyniesie odpowiednie przekonania i nawyki żywieniowe, to nie ma siły by jadł śmieci, skoro będzie go od śmieci naturalnie odrzucać. Pod względem karmienia dzieci muszą się dogadać między sobą jak mąż z żoną. Poza tym myślę, że gdyby On skrzywiłby się na widok niezdrowego ociekającego tłuszczem żoninego obiadku, to Ona z miłości dla niego przygotowałaby mu następnym razem posiłek według jego wskazówek, aby przypodobać się mężowi – zakochane kobiety tak mają 😉
hajduczek napisał(a):
Ależ nie martwię się o syna, tylko o przyszłe wnuki właśnie! Tak, jak teraz martwię się o małą sąsiadeczkę, na której rodziców nie mam wpływu… Tylko nie pisz, że wynajduję sobie problemy, bo to nie tak. Jestem pełną wiary w ludzi optymistką i mam nadzieję, że i mojemu dziecku fajnie się w życiu ułoży:-)
Marlena napisał(a):
Hajduczku, w 99,99% martwimy się o rzeczy, które nigdy potem nie mają miejsca. Ja przyjęłam zasadę „będę się martwić gdy będzie taka potrzeba (gdy już nadejdzie czas)”. I żyje mi się duuuużo przyjemniej. I zdrowiej! 🙂
Luna napisał(a):
no, ja gotuje często 2 wersje obiadu a czasem nawet 3 … nie jest to wcale takie trudne- zdrowa warzywna podstawa + wybrane dodatki niektóre niezbyt zdrowe he he, Generalnie jemy zdrowo, ale mąż potrzebuje mięsa (więc dochodzi kotlet), a dzieci patrzą na kolegów i reklamy w TV …. więc czasem serce się kraje, ale co robić??? jak zabronię np. Actimelów i Kinder czekoladek – to będą miały jeszcze większe parcie na taki :”zakazany owoc” więcej postępuje wedle przysłowia „zmieniaj to co możesz zmienić, zaakceptuj to czego zmienić nie możesz, i proś o mądrość aby rozróżnić jedno od drugiego” …. mam nadzieję ze czas zrobi swoje i w pewnym momencie dotrze do nich to co im staram się przekazać, w sumie to widać efekty, co prawda pomału ale są!
Daria napisał(a):
Uwielbiam ten blog! Dziękuję jak zawsze za wspaniałą dawkę wiedzy.
Chciałabym też zadać pytanie, ponieważ nie mogę nigdzie znaleźć odpowiedzi: czy znasz może sposób, co robić z pękającymi naczynkami na nogach? Mimo, że powol wprowadzam zasady wspaniałego zycia, to naczynek pęka coraz więcej. Coś więc muszę robić źle. Może okaże się, że wystarczy banalna poprawka?
Pozdrawiam ciepło!
Marlena napisał(a):
Tu masz Dario ciekawy artykuł na temat wzmacniania kruchych naczyń krwionośnych: https://polki.pl/zdrowie_i_psychologia_medycynanaturalna_artykul,10014196.html
asiasia napisał(a):
Wszystko prawda,wszystko to jest zdrowe i poprawia jakosc zycia ale prawda zyciowa jest taka ze stres odpowiada za wiekszosc chorob,tez raka.jak czlowiek sie cale zycie martwi,stresuje to cos go dopadnie.najwieksze skur….y nie choruja bo po prostu cale zycie mieli wy…e,zlego diabli nie biora takie stare powiedzenie tyle w nim prawdy,wybaczcie brak polskich znakow
Marlena napisał(a):
Jak brzmi pewne powiedzenie: Miej w…e, a będzie Ci dane”. Coś w tym w istocie jest 😉
Janusz napisał(a):
Pani Marleno, do Pani (absolutnie słusznej!) listy sposobów dodałbym jeszcze:
11. Unikaj toksycznych ludzi
oraz
12. Otaczaj się pozytywnymi osobami.
Bożena napisał(a):
Nie ma przypadków- po raz kolejny upewniło mnie w tym odkrycie dziś Twojego bloga. Tyle cudownej wiedzy, wybranej idealnie, podanej idealnie – nic, tylko czerpać. Baaardzo Ci dziękuję Marleno.
Ewa napisał(a):
Marleno Twój blog zmienia życie!!! Dwa miesiące temu koleżanka w dzień moich 25-tych urodzin wręczyła mi do przeczytania jeden z Twoich artykułów i to było jak grom z jasnego nieba! Jestem osobą poważnie otyłą, całe życie przewlekle smutną, znerwicowaną, uzależnioną od jedzenia i nagle po latach walki i prób „zdrowego odżywiania” zaczynam wracać do świata żywych. To jest niesamowite!!! Pięknie dziękuję za wszystkie rady, przepisy i inne cenne informacje które tak wiele już zmieniły. Zmieniły życie moje i o dziwo, powoli mojej równie otyłej i znerwicowanej rodziny. Serdecznie pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za tę skarbnicę wiedzy! :)))
Marlena napisał(a):
Ewo, bardzo się cieszę, nie masz pojęcia jak bardzo! Życzę wszystkiego najzdrowszego w Nowym Roku 2015 dla Ciebie i dla Twoich bliskich. Pozdrawiam gorąco! 🙂
Grzegorz napisał(a):
Marlena,czy masz ,może wiedzę na temat osób ,które wygrały walkę z rakiem?
Jaki plan działania przyjąć ,gdy stajemy przed tym smutnym faktem jakim jest rak?
Marlena napisał(a):
Grzegorzu, można zajrzeć na witrynę Instytutu Gersona (gerson.org) gdzie znajdują się historie pacjentów. Są też blogi ludzi, którzy są już zdrowi (chrisbeatscancer.com, kriscarr.com czy z polskich blogów blog Grzegorza leczenieraka.blogspot.com). Plany działania są różne – całkowita rezygnacja z konwencjonalnych metod albo połączenie ich z metodami naturalnymi. Tak naprawdę nie ma jednej drogi dobrej dla każdego, a działania są skuteczne gdy są wielokierunkowe (np. nie tylko same suplementy czy dieta, ale też ruch, duchowe wyciszenie, zrozumienie „dlaczego” itd.). To temat rzeka 😉
Corka napisał(a):
Marlena, a odpukać puk puk, gdybys Ty, albo ktoś z Twojej rodziny miał raka- to jakie leczenie bys zastosowała? Kurkumę, czarnuszkę, pestki, itp…..?
Marlena napisał(a):
Ja bym nic nie zastosowała bo nie jestem lekarzem 😉
Ale gdybym miała cokolwiek zasugerować to byłaby to z pewnością terapia Gersona oraz jako niezbędny element również praca ze świadomością (pozbycie się lęku, złości, żalu, odpuszczenie sobie i innym, modlitwa i medytacja i takie tam). Leczenie ciała i duszy jednocześnie jednym słowem.
Jeśli ktoś natomiast myśli, że sobie wybierze jedną „naturalną” rzecz (np. pestki moreli będzie sobie od niechcenia skubał) chcąc tym wyleczyć raka, to ciężko się zawiedzie. Polecam bloga Grzegorza: https://leczenieraka.blogspot.com/ przeczytać od deski do deski.
mia napisał(a):
Marleno, w podziękowaniu za ten wpis i całą stronę wysyłam Ci mnóstwo pozytywnej energii i wdzięczności.
Ja od jakiegoś czasu uczę się zdrowego życia, niestety wychowywałam się w domu, gdzie zupka chińska, cola i pizza były na porządku dziennym, a ogromny stres towarzyszył mi przez całe dzieciństwo.
Już w wieku 20 lat zaczęłam podupadać na zdrowiu, źle wyglądać, przy niskiej wadze ciała mieć ogromny cellulit, bardzo złą cerę, kruche włosy, paznokcie, zaczęłam zapadać się w siebie zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
Gdyby nie moja ogromna wrodzona dociekliwość, a następnie setki godzin spędzonych na poszukiwaniach, wyszukiwaniu informacji, czytaniu stron internetowych i książek, eksperymentach z dietą (nie zawsze udanych;) i suplementami, gotowaniu etc. to sądzę, że mogłabym obecnie być pod stałą opieką lekarską lub leczyć ciężką chorobę.
Dziś mam 29 lat i czuję się i wyglądam o niebo lepiej. Wciąż jestem w połowie drogi, ale teraz wiem, że to droga ku światłu i zdrowiu.
Jest w tym także Twoja zasługa.
Dziękuję i pozdrawiam serdecznie.
Niech dobro ma Cię w swojej opiece :*
Marlena napisał(a):
Mia, bardzo się cieszę, dużo ciepła, radości i miłości życzę i serdeczności wzajemnie posyłam! :* <3
Baszy napisał(a):
I ja poczytałam.Jestem pod wrażeniem.Natłok istotnych info.Zrobiłam notatki.Tak wiele chciałabym zmienić w swoim życiu ale nie wiem czy zdążę,mam 62 lata.Mam początki cukrzycy,nadciśnienie,nadwagę.Tutaj piszą przeważnie młodzi.Moje córki wiele preferują z tego co piszesz Marleno.One ciągle’buszują” w internecie i są fankami zdrowego żywienia.Często mi mówią,że wyniosły z domu dobre nawyki,Dziękują,że nie ulegliśmy i nie faszerowaliśmy je cudami z MacDonalda czy też hod dogami i zapiekankami.Teraz córki już samodzielnie dbają o siebie(a jedna z córek o 2 letniego synka.Wrócę jeszcze do Twojego bloga.Posiadasz dużą wiedzę i dar przekonywania.Pełen szacun.Pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
Baszy, nigdy nie jest za późno na dokonanie pozytywnych zmian w życiu. Nawet najgorszym grzesznikom natura wybacza gdy się nawrócą i zaczną żyć zgodnie z jej odwiecznymi prawami. Po prostu zrób to i już! Masz 3 razy dziennie okazję na poprawę swojego zdrowia (śniadanie, obiad, kolacja). Cukrzyca „dwójka” i nadciśnienie mija jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki gdy parę tygodni popościsz (czego większość ludzi nie robi ani jednego dnia w swoim życiu, niestety), a po odbyciu postu już nie wrócisz na drogę zguby i zatracenia. Zobacz jakie rezultaty osiąga dr Dąbrowska warzywno-owocowym postem i to z pacjentami nawet znacznie starszymi i bardziej schorowanymi niż Ty (polecam wykład tej genialnej lekarki: https://akademiawitalnosci.pl/5-mitow-na-temat-postu-i-cenny-wyklad-fachowca-dr-ewy-dabrowskiej/). Dasz radę, dziewczyno! Kciuki trzymam za Ciebie! 🙂
trjanna napisał(a):
Chłonę wiedzę, którą Pani tu przekazuje i jestem niezmiernie wdzięczna za taką możliwość. Chcę żyć, czuć się dobrze, być zdrową długo, długo. Dopiero zaczynam działania w tym kierunku i, ku mojemu zdziwieniu, po informacjach tu zaciągniętych, nie odczuwam chęci jedzenia niezdrowych podstaw mojego wcześniejszego, „normalnego” odżywiania.
Codziennie chcę przeczytać nowy artykuł. Odczuwam prawdziwą radość, gdy widzę nowe materiały, które tak mnie interesują. Chcę więcej i więcej! 😀 Dzielę się tym, co tutaj znalazłam i choć nie wszyscy są równie rozentuzjazmowani, ja wciąż próbuję. Naprawdę dziękuję Pani! Robi Pani dużo dobrego!
Marlena napisał(a):
Niezmiernie się cieszę, trjanna i dziękuję, że odwiedziłaś moją witrynę. Pozdrawiam cieplutko! 🙂
Giardia napisał(a):
Piszę z czystej ciekawości. Nie odnosząc się do reszty artykułu – nie próbowałem całości przeczytać. Chodzi mi o sam początek, mianowicie:
Oficjalne stanowisko tradycyjnej medycyny i dietetyki jest takie, że dieta w zasadzie na nic większego wpływu nie ma i można jeść wszystko byle z umiarem . Rosnąca liczba zachorowań na nowotwory nie potwierdza słuszności teorii umiaru w jedzeniu wszystkiego jak leci.
Skąd taka informacja? Pytam całkiem poważnie, bo tak się składa, że i na studiach uczą czegoś innego i na oficjalnych stronach różnego rodzaju towarzystw lekarskich (np. onkologicznych) czytamy coś innego. Już na początku pachnie mi to budowaniem jakiejś takiej antylekarskiej postawy (a przecież tyle mówi się o – już nie tyle prewencji chorób, co – promocji zdrowia). Tylko po co?
Powyższy cytat sam w sobie jest po prostu nieprawdziwy. Sprawdzić można w 10 sekund, poprzez google.
„Przyczynę blisko 30 proc. nowotworów stanowi dieta.”. Oficjalne stanowisko onkologów.
Proszę…
Marlena napisał(a):
Owszem, a nawet więcej powiem: żeby było śmieszniej, to oficjalne stanowisko jest takie, iż pacjentom nowotworowym zaleca się trzymać dwóch zasad, cytuję:
„1. Nie zażywaj bez konsultacji z lekarzem prowadzącym lub dietetykiem preparatów zawierających witaminy, minerały lub inne substancje: istnieje ryzyko przekroczenia zapotrzebowania organizmu na te składniki.
2. Nie należy zmuszać chorego do jedzenia potraw których nie lubi. Powinien JEŚĆ TO NA CO MA CO OCHOTĘ (podkr. moje). Wyjątkiem są produkty, które mogą mu zaszkodzić (ciężkostrawne, tłuste, smażone itp.”
Te oto rewelacje znajduję np. tutaj (kampania „Nie ból się”, skierowana rzecz jasna do pacjentów z rakiem: https://www.facebook.com/rakwolnyodbolu/photos/a.826437874076860.1073741830.818842451503069/841077255946255/?type=1&theater), ale nie tylko, bo także na przykład w wypowiedziach lekarzy odpowiadających na pytania (typu co jeść albo czy mogę brać multiwitaminę) użytkowników portalu „Policzmy się” – tam też tego typu bzdury sypią się lekarzom z rękawa. Na przykład: pytanie dodane 2010-07-25 „Uprzejmie proszę o informację ,czy w okresie leczenia chemoterapią można jeść słodycze, ciasta,używać cukru?” Odpowiedź lekarza:” W trakcie chemioterapii nie ma przeciwwskazań do spożywania słodyczy i ciast.”. No, a skoro LEKARZ POWIEDZIAŁ, że nie ma przeciwwskazań… możemy się tylko domyślać czym futruje się przeciętny Kowalski podczas lub po chemioterapii: tym samym, czym futrował się całe życie, czyli „tym co lubi”.
Jednym słowem jak masz raka to jedz sobie dowolnie wszystko jak leci, a konkretnie co to LUBISZ (czyli to co jadałeś dotychczas), nawet jak będzie to fura słodyczy, coli, wędlin i zero warzyw. Przecież to niemożliwe, aby to co LUBISZ mogło mieć wpływ na powstanie u Ciebie tego raka. I broń Boże nie sięgaj po zagrażającą Twemu zdrowiu a nawet życiu suplementację! Aczkolwiek odsetek śmierci spowodowanej suplementacją wynosi statycznie w ciągu ostatnich 30 lat zero osób rocznie, ile zaś osób traci życie z powodu BRAKU suplementacji tego nie wiadomo, ale zapewne jest to spora rzesza naiwnych pacjentów, którzy uwierzyli w propagandę antywitaminową i NIE brali żadnych witamin i minerałów obawiając się „przedawkowania”.
Tylko nieliczni mają na tyle szczęścia, że trafiają pod opiekę mądrego i/lub znajomego lekarza, który owszem widzi potrzebę suplementacji i przekazania wskazówek odnoszących się do żywienia. Reszta dostaje chemię i do domu. A na pytanie „co mogę jeść” dostaje odpowiedź „wszystko można jeść, teraz trzeba mieć przecież siłę do wali z rakiem”. I chyba nie muszę dodawać, że przeciętnemu Kowalskiemu marchewka, brokuły czy szpinak nie kojarzy się z czymś, co „daje siłę”? 😉 To jest „zielsko” co najwyżej do dekoracji talerza się nadające przecież, prawda? Zresztą nie oszukujmy się: wielbicieli świeżych warzyw i owoców raczej rzadko dopada rak i to nie oni okupują szpitalne łóżka oddziałów onkologicznych, to nie pod nich też układane jest szpitalne menu, w którym jak wiadomo rządzi chemiczna parówka, chemiczny pasztet, chemiczny topiony serek, góra drożdżowego białego chleba upieczonego na polepszaczach i tym podobne „delicje”.
Nie wzięłam sobie tego z kapelusza – to są FAKTY mające miejsce w tym kraju codziennie. Polecam blog Grzegorza, który tę smętną szpitalną rzeczywistość oraz „oficjalne stanowiska onkologów” odnoszące się żywienia i suplementacji poznał od podszewki gdy zachorował na chłoniaka: https://leczenieraka.blogspot.com/ Jemu też onkolog przy wypisie powiedział, że „może jeść wszystko”. Czyli prowadzić dotychczasowy styl życia. Na szczęście Grzegorz tknięty intuicją popukał się w głowę, poszedł na budującą silny system odpornościowy dietę Gersona, wdrożył suplementację, medytację, EFT i tym podobne „nieudowodnione naukowo” działania terapeutyczne i dzisiaj jest nadal zdrowy.
Giardia napisał(a):
Chwila… teraz na spokojnie, bo mam wrażenie, że zamiast dokładnie przeanalizować co przytaczasz, to zrobiłaś upust emocjom.
1. RAKWOLNYODBÓLU – tam nie masz ani jednego onkologa. Anestezjologia i intensywna terapia + medycyna paliatywna. To mówi samo za siebie, akcja nie jest skierowania na leczenie, tylko na jakość ostatnich dni (mówimy tu raczej o etyce niż o medycynie). Onkologii w to nie mieszaj, a tym bardziej nowotworów, o których można powiedzieć, że leczenie ich może dać realny efekt.
2. „Policzmy się”. Użyję mocnych słów. Absurdalna interpretacja. Stawianie znaku równości pomiędzy „nie ma przeciwwskazań” a „dieta powinna zawierać 100% ciasteczek”. Jeżeli w ten sposób przeciętny Kowalski to interpretuje, to przepraszam bardzo, ale coś tu jest nie tak. Wychodzi na to, że zniekształcanie znaczenia (dość oczywistego) i dopowiadanie sobie treści jest na porządku dziennym. A w kwestiach medycznych to bardzo, bardzo źle.
Rozumiem w takim razie, że zrozumiałaś powyższe jako oficjalne stanowisko medycyny…?
Oficjalne stanowisko medycyny na temat spraw onkologicznych podaje się w literaturze dotyczącej onkologii, a nie w słowach lekarzy innych specjalizacji. Przecież nie idziesz z problemami kardiologicznymi do okulisty, prawda?
Do całego drugiego akapitu, tj. Jednym słowem […] obawiając się „przedawkowania” średnio wiem do czego się tu odnieść (na część odpisałem powyżej). Nie wiem na ile miałaś doświadczenia z pacjentami, natomiast biorąc pod uwagę, że niektórzy potrafią łykać tabletki garściami „bo to witaminki samo zdrowie”, to dobrze by było, żebyś dostrzegła problem od obydwu stron. Jasne, umiar jest ważny, a niedobory są złe. Dlatego jeżeli ktoś sam nie jest w stanie zerknąć na rubrykę %GDA (starsi ludzie mogą po prostu tego nie widzieć, bo za małe literki) to powinien jednak z kimś się skonsultować. M.in. to tutaj w tym chodzi. Nie o zabicie jak największej ilości chorych.
„nieudowodnione naukowo” działania terapeutyczne i dzisiaj jest nadal zdrowy.
Fajnie, że jemu takie postępowanie pomogło (leczenie + zmiana stylu życia). Fajnie, że on był na tyle inteligentny, że zrozumiał potrzebę wprowadzenia zmian.
Tylko to nie jest typowy pacjent. Przeciętny pacjent chce magiczną tabletkę, która nie istnieje. O żadnej zmianie stylu życia nie chce nawet słyszeć – z grzeczności przytaknie i tyle.
To wszystko, co piszesz, brzmi na prawdę ładnie z punktu widzenia kogoś, kto czegoś takiego wyszukał. Tzn. zrobił ten pierwszy krok, wykazał chęć ( = istnieje duża szansa, że się zastosuje). Nawet jeżeli nie wszystko ma >naukowo< ręce i nogi, to może chociaż działać na psychikę. Też plus.
Tylko to na znaczną większość nie działa… to o czym Ty tutaj piszesz to statystyczna kropla w morzu. Jednemu pomoże, a dziesięciu nie. To bardzo dobrze, ze jednemu pomogło, ale co z resztą? Trudno mówić o wykazanej w ten sposób skuteczności. Bo ciężko powiedzieć, co konkretnie, na poziomie komórkowym, wywarło efekt terapeutyczny.
No i sugerowanie, że lekarz ma jakikolwiek wpływ na jedzenie przygotowywane przez zewnętrzną firmę… W tej sprawie trzeba się udać do dyrekcji.
Do tego momentu jestem w stanie odpowiedzieć, na bardziej szczegółowe sprawy nie mam dość wiedzy z zakresu onkologii. Sądzę, ze jest to temat rzeka i można by tu bardzo dużo napisać. Bo to są złożone problemy.
O czym jeszcze chciałem napisać, bo tak na prawdę do końca się nie zrozumieliśmy. Ja przytoczyłem oficjalne stanowisko na temat wpływu diety na powstawanie nowotworów, a nie na pozbycie się nowotworu już obecnego. Tu też trochę namieszałaś, bo pisałaś, że nie ma wpływu „na nic”, a ewidentnie ma wpływ na zachorowalność. Oficjalnie.
Marlena napisał(a):
Nie, kampania „rak wolny od bólu” nie jest skierowana do tych „paliatywnych”, lecz do WSZYSTKICH pacjentów – kampanii patronuje Jerzy Stuhr który mówi „nie wiedziałem, że mogę prosić o środki przeciwbólowe”, więc kampania jest po to aby wiedzieć, tak ogólnie. Może chciałeś zasugerować, iż zalecenia jedzenia „co się lubi” są kierowane jedynie do umierających (a niech tam sobie przed śmiercią jeszcze pojedzą co lubią, w końcu i tak zaraz kipną, bo nie ma dla nich ratunku). Niestety tak nie jest. Wrzuć sobie w wyszukiwarkę hasło np. „zalecenia dietetyczne dla chorych na raka”, pierwszy link od góry: https://www.onkonet.pl/dp_leczzyw_a2.php i zobacz sobie co tam piszą: „Osobom chorym zaleca się spożywanie większej ilości energii oraz białka” czyli jedzcie mięso, dużo masła, jaj, tłustą śmietanę, na dokładkę miód. A czego się NIE zaleca jeść? Nie jedzcie warzyw ani pełnego ziarna z uwagi na możliwość wzdęć. 😀 Nawet nie chce mi się tego komentować, skoro tajemnicą poliszynela jest, iż przy chorobach onkologicznych najpierw należy ZMNIEJSZYĆ białko, a nie jeszcze się nim ładować, a już szczególnie tym zwierzęcym jak np. mięso czy nabiał (patrz zasady diety dra Kelleya, oparte o założenie, iż rak jest chorobą po części metaboliczną: https://whale.to/a/kelley.html, do myślenia dają też badania dra Campbella odnośnie kazeiny, głównego białka mleka).
Takie zresztą „zalecenia” jakie znajdują się na zacytowanym wyżej onkonecie można sobie w buty wsadzić, bo na oddziałach onkologicznych wielbiciele warzyw i owoców rzadko kiedy lądują tak czy inaczej. Jak do tej pory ani jedno badanie nie wykazało, że zwiększone spożywanie warzyw i owoców zwiększa szansę na chorobę nowotworową, mamy za to mnóstwo badań wykazujących wręcz coś przeciwnego: to ZBYT NISKIE ich spożywanie zwiększa takie ryzyko. Więc jeszcze raz powtórzę: na oddziale onkologicznym o wielbicieli warzyw raczej trudno, są tam w dużej mierze ci, co od warzyw całe życie stronili lub uważali je za dekorację na talerzu. Zapewne odetchnęli z ulgą słysząc od lekarza, iż nawet przy chorobie mogą sobie opuścić warzywa, bo grożą problemami gastrycznymi. Na temat soków na świeżo wyciskanych z warzyw (nie z owoców, ale z warzyw!) nic się nie mówi, lepiej pacjentom nie przypominać że takie coś istnieje. 😉 Masz zresztą rację, to temat rzeka i nie chce mi się nawet na ten temat pisać.
Co do posiłków szpitalnych to nie miałam na myśli czepiać się o to lekarzy – jest to Twoja nadinterpretacja 😉
Pani pacjentka na „Policzmy się” nie pytała czy może żywić się dietą składającą się w 100% z ciasteczek, to również Twoja nadinterpretacja. Ona się pytała o to, czy w ogóle można i otrzymała odpowiedź, iż „przeciwwskazań brak”. Z kolei na portalu zwrotnik raka https://www.zwrotnikraka.pl/zalecenia-zywieniowe-w-trakcie-choroby-nowotworowej/ czytamy: „Pacjent onkologiczny powinien ograniczyć do minimum przyjmowanie węglowodanów prostych znajdujących się w cukrze, słodyczach, ciastach, dżemach itp., ponieważ mogą one być wykorzystywane przez nowotwór do wzrostu. Szybko dzielące się komórki nowotworowe zużywają kilkaset gramów glukozy w ciągu doby.” I to jest prawidłowa odpowiedź, zaś pan lekarz z „Policzmy się” chyba zapomniał, że robiąc PET-skan używamy czego? Bingo! Napromieniowanego cukru. Wtedy widzimy w którym miejscu raczysko pożera sobie ten cukier, bo się na ekranie wszystko to nam pięknie kolorami świeci. https://pl.wikipedia.org/wiki/Pozytonowa_tomografia_emisyjna
Giardia napisał(a):
Nie wiem co autor https://www.onkonet.pl/dp_leczzyw_a2.php miał na myśli (btw. redakcja naukowa jest 3-osobowa, a sam tekst został napisany przez „specjalistę żywienia człowieka” – o tu https://www.niedajsiezjescchorobie.org/files/poradnik.pdf , także znowu podajesz kiepskie źródło), natomiast przy pochłanianiu opioidów (a pacjenci onkologiczni jedzą ich dość dużo) znaczącym problemem są przede wszystkim zaparcia. A w takich wypadkach radzi się właśnie suplementację błonnika, a nie jego ograniczenie. Możliwe, ze chodziło o pacjentów, którzy już mają duży problem z przyjmowaniem płynów. Cała idea błonnika to zwiększanie masy stolca i pochłanianie wody, więc jak ktoś ma problem z nawadnianiem, to może się zbyt dużą ilością błonnika załatwić. Dodatkowo w innym miejscu tego poradnika czytamy, że po leczeniu onkologicznym przy powracaniu do normalnego trybu życia należy jeść dużo owoców i warzyw… także nie widzę zasadności wybiórczego cytowania jakiegoś fragmentu całego tekstu.
Bo jak rozumiem głównie o to Ci chodziło? O warzywa i owoce?
Masz rację, że na oddziałach onkologicznych jest dużo osób, którzy źle się żywili. O czym pisałem ja i co czytamy w literaturze (a nie poradnikach, to jest zupełnie inny poziom merytoryczności – należy jedno od drugiego oddzielić grubą i czerwoną kreską) – szacuje się, ze 30% nowotworów jest związanych z dietą. Ba, mamy sławne pola Lalonda wałkowane do bólu na wszystkich uniwersytetach medycznych, gdzie styl życia wpływa w 55% na kształtowanie zdrowia.
Także poważnie w artykule masz błąd, który z góry powoduje odczucie, że „medycyna be, bo mówią głupoty”. A głupot nie mówi.
Czym innym jest jakieśtam zdanie jednego osobnika, czasem lekarza (bo lekarze to ludzie, czasem coś się zapomni, czegoś nie dopatrzy, czegoś nie doczyta), a czym innym faktyczna wiedza naukowa. Oparta na dowodach. Nie możesz pisać, że „oficjalne zdanie medycyny mówi x” bo doktor Kowalski powiedział x, a jednocześnie wiedzieć (bo już zakładam, że wiesz, że to jest fakt), że oficjalne zdanie medycyny to „y”.
W resztę tematów wchodzić nie chcę – co zaznaczyłem w pierwszym poście (patrząc na końcówkę zalinkowanej książki, u autora można by zdiagnozować schizofrenię).
Tylko może jeszcze dopowiem jedno. Organizm człowieka (przede wszystkim mózg) wymaga względnie stałego (najważniejsze to nie mniejszego niż te bodajże 50 czy 55 mg/dl) stężenia glukozy we krwi. Ta glukoza jest dostępna dla każdej komórki, zarówno nowotworowej, jak i tej zdrowej. Dodatkowo jej stężenie jest regulowane przez wątrobę (jako magazyn) trochę mięśnie (bo też magazynują) i trzustkę (wiadomo). Czyli nawet jak zjesz mało cukru, to albo w wyniku glukoneogenezy, albo glikogenolizy (przy czym tutaj z wątroby, a nie mięśni) te niedobory trzeba będzie uzupełnić. Pokarm dla wszystkich komórek – zdrowych i zmienionych nowotworowo – tak czy tak będzie.
No chyba, ze ktoś ma problemy z trzustką czy wątrobą. Ale tak to już jest z zaleceniami, że internetowe ogólne porady można sobie o tyłek rozbić. Tutaj każdy miałby indywidualnie dostosowane zalecenia.
Zapomniałem też dopisać, że w tym „Policzmy się” nie doszukałem się autora słów. Podpisanego imieniem i nazwiskiem (bo to wystarczy, żeby sprawdzić, czy jest lekarzem). Także i do tego źródła należy podchodzić z dystansem.
Przepraszam za double post, w złym miejscu wpisałem odpowiedź – jak możesz, to usuń tą niewłąściwą.
Marlena napisał(a):
Ja rozumiem Twój punkt widzenia, lecz problem w tym, że przeciętny pacjent nie czyta literatury, tylko właśnie poradniki z gazet dla kobiet lub te dostępne na internetowych witrynach (przy czym jeden poradnik częstokroć zaprzecza drugiemu) no i oczywiście plus to co powie mu lekarz. Ja osobiście po lekarzach nie chodzę ponieważ już nie mam takiej potrzeby, ale moi czytelnicy tak, a z tego co oni tutaj piszą, to wszystko wygląda pięknie w teorii, zaś praktyka jest taka, że gdy pacjent przychodzi na wizytę, to na pytanie co jeść dostaje typową odpowiedź „wszystko byle z umiarem”, a na sugestię, że może jednak coś zmienić w diecie dostaje odpowiedź, że nie ma takiej potrzeby, proszę „jeść zdrowo” (jak wiadomo oznacza to dla każdego z nas coś innego). Na pytanie czy brać suplementy dostaje odpowiedź że nie musi, bo i tak wszystko co mu jest potrzebne do szczęścia pobierze z diety. Takie są realia, choć pewnie nie dotyczą 100% wszystkich lekarzy w tym kraju i 100% wszystkich sytuacji – wcale tego nie twierdzę. Jak w każdym zawodzie – są lekarze lepsi i gorsi, są tacy bardziej zorientowani na leczenie choroby (farmakologiczne jedynie) i tacy bardziej zorientowani na leczenie człowieka (pojmowanego jako całość, aczkolwiek studia medyczne nie ułatwiają takiego spojrzenia, „krojąc” człowieka na poszczególne narządy czyli specjalizacje) i to każdą możliwą metodą czyli również poprzez zmianę stylu życia, diety itd. Jednak oficjalnie dietą i zmianami stylu życia leczyć nie bardzo wolno, a szczególnie chorób cywilizacyjnych, przewlekłych, uważanych umownie za „nieuleczalne”. Dopiero parę miesięcy temu oficjalnie uznano, że program dra Deana Ornisha https://ornishspectrum.com/ (m.in. wegańska dieta, ruch, medytacja) jest na tyle naukowo udowodniony, iż można wdrożyć jego metodę do lecznictwa powszechnego i pokrywać z funduszy ubezpieczalni. Niestety jeszcze wciąż nie u nas, na razie tylko w USA. Tam medycyna stylu życia (lifestyle medicine) rozwija się intensywnie, u nas nie bardzo.
Bardzo smutne jest właśnie to, że sami lekarze też niestety nie świecą przykładem: przepracowują się, palą, piją i jedzą w pośpiechu byle co, cierpią na nadwagę, choroby serca, choroby metaboliczne, autoimmunologiczne itd., a gdy coś im dolega sięgają po prostu po leki. Średnia życia polskiego lekarza to ok. 68 lat. Medice, cura te ipsum! Gdybyś tylko wiedział/a jak 😉 Skoro sami nie bardzo wiedzą co jest zdrowe a co nie, skoro sami mają jak widać raczej blade pojęcie o zapobieganiu chorobom, o czynnikach sprzyjających długowieczności, to co mają do powiedzenia w tej kwestii swoim pacjentom? Raczej niewiele… Więc teoria jest piękna, pola Lalonda zostają na papierze, a w praktyce jest… no, różnie. Po owocach ich poznacie 😉
Odnośnie dra Kelleya cierpiał on na nowotwór trzustki, a nie na schizofrenię. Stosując swoją metodę przeżył 45 lat po diagnozie (diagnoza w 1960 r, zmarł w 2005). Nigdy nie poddał się terapii konwencjonalnej. Zmarł mając 80 lat na atak serca. Nie można wykluczyć, że coś jednak jest na rzeczy z tymi enzymami.
NatureMan napisał(a):
Trafiłem na ten portal przypadkiem przedwczoraj, a raczej nie przypadkiem, tylko mój instynkt życia mnie tu chyba zaprowadził, bo jestem w słabej kondycji fizycznej (używki, mało snu, brak witamin) i w konsekwencji psychicznej, bo samopoczucie to tylko obraz stanu organizmu, przeczytałem jeden Pani artykół i dopiero Pani tekst (bo już czytałem podobnych wiele) na temat oszukiwania lekarzy i firm farmaceutycznych Nas wszystkich przebił się przez ludzką podatność na sugestie, że to jest dobre a co innego złe dla zdrowia. Pani Marleno, bardzo Pani dziękuję, bo wreszcie zrozumiałem, że tak naprawdę muszę słuchać swojego organizmu, a nie ludzi, którzy chcąc przetrwać- czyli zarobić dużo pieniędzy kosztem życia innych ( to właśnie jest chęć przetrwania a nie zło), ludzie Ci zaczęli okłamywać ludzi słabszych wykorzystując to, że ktoś bogaty musi mieć rację, a ten niegroźny zwariowany naukowiec, który wyizolował ponad 80 lat temu Witaminę C z pożywienia do czystej postaci dostanie Nobla, ale nie za to, że Czysta Witamina C pozbawi Nas chorób, bo wreszcie będziemy ją mogli dostarczać organizmowi w odpowiedniej dawce, ale tylko za to że dokonał samego wizolowania!! Powiedzieli, że taka dawka którą sugeruje Doktor Nas zabije, a ludzie oczywiście w to uwierzyli, bo ich instynkt życia był od dawna i jest nadal tłumiony przez natłok zabijających Nas informacji, że tylko 60mg Witaminy C jest maksimum a 5000mg zatruje organizm, Doktora oczywiście nie uciszono, mówił głośno prawdę, ale nikt nie chciał ryzykować, zamiast żyć wolał żyjąc umierać, i dzisiaj już potomkowie tych co zaczeli kłamać nie kłamią, bo już sami w to uwierzyli, że dawki mikroskopijne wystarczą. Zazdroszczę innym zwierzetom, że nie zostały przeklęte przez naturę ciekawością tak jak człowiek, dlatego zamiast tak jak zwierzeta żyć, zaczeliśmy kombinować i dociekać: a dlaczego ja żyję, a po co, a jak umre to co? I zaczeli się bać, stresować i koniecznie żyć jaknajdłużej, co z tego że przeżyję 50 lat, a załóżmy kot 14, jeśli moje życię będzie ciągłym cierpieniem z powodu chorob itp. a kot przeżyje swoje życie zdrowy, bo instynkt góruje nad ciekawością, robi tylko to co niezbędne do życia, a my nie zamiast żyć to się zabijamy, bo uznalismy, że jestesmy panami ziemii, że jesteśmy lepsi od reszty zwierząt, a tak naprawdę one sa lepsze, sami wytwarzają substancje niezbędne do życia, są zdrowe i umierają nie cierpiąc, po prostu starzejący sie organizm szybko łapie chorobę i szybko umiera, Nas zinstynkt został dawno stłamszony i tylko w skrajnych przypadkach się budzi, np. kiedy ludzie w panice zaczynają uciekac to tratuja sie nawzajem, nie zważają na życie innych bo w tym momencie muszą ratować swoje, i chyba mój skrajnie wyczerpany organizm dał sygnał, że musze żyć!! Czytając artykuły na temat witamin i zdrowego trybu życia wierzyłem w to, ale tylko wierzyłem, nie mogłe zacząć tego wiedzieć, byłem za słaby, teraz nie wierze tylko wiem, a jak wiem to działam,zamówiłem na początek witaminę C CZDA i cytrynian magnezu CZDA, od wczoraj zero używek woda mineralna i dziś lewatywa aby jelita się oczyściły i miały jak wchłonąć odżywcze substancje. Jestem mocno uzależniony od papierosów i alkoholu, ale od przedwczoraj nie zapaliłem i nie piłem nic, i nie chcę mi sie wcale, taki kopniak dostałem dzięki Pani i dzięki temu, ze wreszcie chęć życia wzięła górę nad słabością. Zastosuję się do Pani rad na temat sprawdzenia tolerancji organizmu na Witaminę i Magnez, bo pewnie nie mam ich wcale w organizmie. Jak rozpocznę kurację to dam znać jak rezultaty, ale wiem, że beda . Dziękuje jeszcze raz.
Asia napisał(a):
A czy to Twoje stwierdzenie odnośnie jedzenia jako dziecko lepiej surówek niż mięsa jest wskazówką dla nas matek? Bo ja jestem od połowy lutego na diecie wegańskiej , moja córka ma 11 lat i chce mnienaśladować. Jednak nie lubi prawie żadnych strączków (ew. fasola szparagowa, bób). Dziś zrobiłam pancakes z mąki z ciecierzycy – i zjadła ze smakiem, a jak się dowiedziała że to z ciecierzycy, to była bardzo zdziwiona(bo nie lubi jej w żadnej postaci!!!). Więc coś nowego mi się udało. no, ale do rzeczy. Dr Dąbrowska w swoim wykładzie mówi, że dzieci topowinny jeść mięsko, bo potrzebują więcej białka. Ona je tak raz w tygodniu mięso na obiad, a oprócz tego lubi twaróg i serek pleśniowy (mąż go lubi i nieraz kupuje, Ja oczywiście zawsze serwuję dużo warzyw do posiłków , kiszonek domowych, itp. I pytanie: czy dobrze odżywia się dziecko w tym wieku? Czy by mogła nie jeść według Twojej wiedzy wogóle mięsa, gdyby nie chciała. Czy nabiał i warzywa wystarczą , aby dobrze weszła w okres dojrzewania, nie miała niedoborów, itd. Poradź mi, żebym się nie martwiła, jak matka matce. Dzięki m. in. Tobie u nas w domu od tego roku odżywiamy sie bardzo zdrowo , ale chciałabym uniknąć jakichś niepotrzebnych błędów, tym bardziej, jeśli chodzi o dziecko. Pozdrawiam i dzięki za te wszystkie informacje i Twoją chęć pomocy nam wszystkim. Pozdrawiam.Obyś żyła 100 lat, albo dłużej!
Marlena napisał(a):
Asiu, ja nie jestem specjalistą od żywienia dzieci, ale mogę wskazać kogoś, kto nim jest i nawet napisał na ten temat książkę: dr Joel Fuhrman, a książka nosi tytuł „Zdrowe dzieciaki – jak odżywiać dzieci by były odporne na choroby” – tam dowiesz się wszystkiego (ale od razu mówię, że dr Fuhrman nie poleca nabiału krowiego). Są tam też przepisy i propozycje menu.
Asia napisał(a):
Dzięki za odpowiedź. A czy wiesz może, czy można dziecku (11 lat) podawać witaminę K2 MK-7 , skoro suplementuję jej D3 ? Czytałam wiele dobrego o K2 MK-7, w każdym razie , że może pomóc, aby wapń nie osadzał się w żyłach, i raczej nie zaszkodzi. Ale nic nie było o suplementacji dzieci wit. K2 MK-7.
Marlena napisał(a):
Witamina K2 nie jest toksyczna i jest potrzebna przy suplementacji witaminą D, nawet niemowlęta ją dostają od pediatry. W razie wątpliwości skonsultuj z lekarzem.
Asia napisał(a):
Jeszcze jedno. Muszę zakupić patelnię. Wiem, jakie masz zdanie o smazeniu, ale czasami robię placki z maki z ciecierzycy lub np. kotleciki z kaszyj aglanej z warzywami, itp. W media expert pojawiły się patelnie firmy Tefal ze stali z nieprzywierającą powłoką z tytanu (tefal hard titanium). Czy taka byłaby ok? Chodzi mi o to, że nie mogę znaleźć informacji, czy tytan nie jest szkodliwy w kontakcie z jedzeniem, itd.
Marlena napisał(a):
Nie kupiłabym tej patelni ponieważ tylko udaje tytanową. Czytam w opisie:
Główne cechy:
– wyjątkowo wytrzymała, odporna na zarysowania nieprzywierającą powłoka wewnętrzna – Titanum Pro
– powłoka zewnętrzna – PTFE
PTFE to jest po prostu Teflon: https://pl.wikipedia.org/wiki/Poli%28tetrafluoroetylen%29. Ponieważ teflon zdobył sobie kiepską prasę ostatnio, to firma Tefal unika podawania jego nazwy w opisie czy na etykiecie, zamiast tego stosuje nazwę zamienną PTFE (co na jedno wychodzi, ale ładniej brzmi i nie kojarzy się brzydko). Jest to po prostu teflonowa patelnia, tylko pod spodem ma związki tytanu.
Tytan nie jest toksyczny dla ludzi, produkuje się z niego np. protezy medyczne (np. kości albo dentystyczne implanty) czy też biżuterię. https://pl.wikipedia.org/wiki/Tytan_%28pierwiastek%29
Klaudia napisał(a):
Witam, szukam i szukam i nie moge znalezc, wiem ze chyba w jakims komentarzu albo cos pisala Pani o czlowieku ktory wyleczyl sie z raka dieta, moge prosic o informacje?
Klaudia napisał(a):
Potrzebuje po prostu materiały dla osoby chorej na raka, niestety baaardzo sceptycznej.
Marlena napisał(a):
Może chodzi o terapię dra Maxa Gersona: https://akademiawitalnosci.pl/tag/terapia-gersona/
Renata napisał(a):
Witam.
Od ponad poł roku czytam tutaj informacje na temat zdrowia.Bardzo mnie n blog zainspirował do zmian. Byłam na diecie dr Dąbrowskiej, zmieniłam żywienie na w dużej mierze roślinne,świeże soki itd. Ostatnio musiałam zrobić kolonoskopie,bo dolegał mi bol. Okazało sie,że mam przewlekły stan zapalny jelit,razem ze skreceniem jelita. Leki i dieta. To ,co rzekomo moge jeść troche mnie martwi- jasny chlebek,żadnych warzyw kapustnych,z owocow głownie suszone śliwki. Nie ma też mowy i strączkach ani ziarnie. Nie mam odwagi podważać zaleceń lekarza,bo sie wystraszyłam tą kolonoskopią. Ale skąd moj organizm ma brać wszystko to,co jak piszesz jest niezbedne dla zdrowia? Masz może jakąś wiedze i pomysł co jeszcze moge dla jelit zrobić,żeby je wspomoc w leczeniu? Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Jeśli stan zapalny jest przewlekły to jest wynikiem wielu lat prowadzenia prozapalnego stylu życia. Jednorazowe przeprowadzenie postu Daniela nie jest odpowiedzią na wszystkie nasze bolączki – jak wspomina dr Dąbrowska aby uzyskać trwałe efekty należy posty okresowo powtarzać, eliminując również przy tym oczywiście te pokarmy, na które mamy indywidualnie nadwrażliwość (np. białka mleka, gluten itp. – jest to sprawa indywidualna). W momencie gdy poszłaś do konwencjonalnego lekarza, to jedyne czego możesz się spodziewać to zadziałanie na symptomy, bez doszukiwania się przyczyn i próby ich usunięcia siłami natury: zapisanie farmaceutyków oraz zalecenie „diety lekkostrawnej” czyli pozbawionej w zasadzie błonnika, większości warzyw i owoców aby „nie drażnić jelit”. Problem w tym, że spożywanie warzyw i owoców nie jest przyczyną powstawania stanów zapalnych, natomiast może je właśnie odwracać (szczególnie świeżo wyciskane soki warzywne), bowiem nigdzie indziej oprócz nich nie znajdziemy aż tylu naturalnych substancji antyzapalnych ani chroniących a nawet przywracających zdrowie fitozwiązków (może jeszcze tylko w ziołach i leczniczych grzybach, ale trudno uznać to za pokarmy). Myślę, że po otrzymaniu recepty na leki oraz zaleceń funkcjonowania na białym pieczywie (i ogólnie tak zwanej „diecie ubogoresztkowej”, co oznacza dietę UBOGOWARZYWNĄ, nie oszukujmy się) należało zapytać się nie mnie, a właśnie tego lekarza „skąd mój organizm ma w takim razie brać wszystko to czego potrzebuje, panie doktorze?” – zwróć bowiem uwagę, że NIE dostałaś zaleceń jednoczesnej suplementacji. Tylko leki (antyzapalne zapewne) i ograbiona z substancji odżywczych dieta. Taki jest właśnie koncept funkcjonujący obecnie w medycynie akademickiej. Ty nie masz być zdrowa, tylko masz tylko nie mieć symptomów – to jest postawione na pierwszym miejscu, reszta jest mniej ważna. 😉 Ja też nie zamierzam podważać zaleceń lekarza, jedynie chcę zauważyć, że działając osadzoną na takim koncepcie metodą zamiast przywrócenia zdrowia otrzymujemy jego sztuczną namiastkę: symptomów dzięki lekom farmaceutycznym i bezresztkowej diecie może i nie ma (lub zostaną zmniejszone do poziomu akceptowalnego przez pacjenta), ale to nie znaczy, że organizm działa jak natura chciała i dostaje wszystko to, co powinien. A tylko wtedy gdy organizm działa jak natura chciała i dostaje wszystko to, co powinien możemy powiedzieć, że jest on naprawdę zdrowy (a nie sztucznie utrzymywany w nienaturalnym stanie pseudozdrowia).
W książce dr Dąbrowskiej jest opisane w jaki sposób ona z kolei sobie radziła z pacjentami mającymi przewlekłe choroby przewodu pokarmowego, znajdziesz te informacje w „Ciało i ducha ratować żywieniem” str. 132-133 (przy nieżycie jelit należy być przy tym przygotowanym na biegunki, podczas których ustrój usuwa zmienione chorobowo tkanki, potem odbuduje nowe, zdrowe). Po takiej kilkudniowej kuracji pacjenci mogli już jeść wszystkie rodzaje warzyw bez problemu, a po poście również normalne razowe pieczywo, kasze, owoce itd. – jednym słowem każdy rodzaj naturalnego i całościowego pożywienia jakie ziemia dla nas rodzi.
Pomocne mogą być też te artykuły, aby zrozumieć mechanizm powstawania ukrytych przewlekłych stanów zapalnych w ustroju: https://akademiawitalnosci.pl/tag/przewlekly-stan-zapalny/
Renata napisał(a):
Marleno- bardzo Ci dziekuje za wyczerpującą odpowiedz:)
Oczywiście,że spytałam lekarza,skąd mam czerpać potrzebne mi składniki,na co on stwierdził,że choćby z soli himalajskiej,że tam wiecej dobrego,niż w owocach plantacyjnych,zrywanych w stanie niedojrzałości. A wiekszość warzyw ma właściwości wzdymające,co spowodowało u mnie najprawdopodobniej skrecenie jelita. I że jeśli w jelitach nie bedzie zbyt dużego ciśnienia,to jest szansa,że sie samo odkreci.No i siedze zdołowana i skołowana,bo czuje,że od tej ubogosztkowej diety to ja na początek mam problem z wyprożnianiem. I jakoś nie umiem poukładać tych klockow z układanki swojego zdrowia.No ale jeszcze raz poczytam co mi podesłałaś,może mnie oświeci:)
A tak jescze sobie pomyślałam,czy przypadkiem zabieg hydrokolonoterapii mi nie zaszkodził- zrobiłam go podczas pobytu na turnusie dr Dąbrowskiej. Nie miałam jakis szczegolnych objawow,żeby myśleć o przeciwskazaniach. A w czasie postu to mnie meczyły raczej zaparcia niż biegunki,wiec może wcale mi sie te jelita nie odbudowały:)
Jacek napisał(a):
Witam Cię Marleno bardzo serdecznie,
I pragnę podziękować za Twój blog. Do tej pory sądziłem, że poprawnie się odżywiam i przede wszystkim zdrowo. Jednak dopiero Ty otworzyłaś mi oczy na to co jest naprawdę zdrowe dla nas. Wcześniej brałem mnóstwo suplementów z apteki wspomagających funkcjonowanie całego organizmu, (chociaż nie aż tak złych jak słynne syropy Herbapolu nie zawierające w składzie owoców, ani nawet białego cukru), piłem mnóstwo kawy, bo przecież taka zdrowa, białe mięso ( bo takie dobre białko dla sportowców).
Za wszystkie artykuły i rady, jakie tutaj przeczytałem (a dopiero zacząłem przygodę z Twoją stroną) chciałbym się odwdzięczyć (chociaż to co robisz jest bezcenne jak nasze życie) i właśnie za chwilę zakupię Twoje przepisy, chociaż zacznę je dopiero stosować za kilka miesięcy. Piszę o tym z premedytacją, żeby uświadomić wszystkim krytykującym Cię za komercyjność strony, żeby zastanowili się co napisali na forum. Wkład pracy, jaki w to włożyłaś, setki godzin przed monitorem komputera, codzienne odpowiedzi na czasem bezsensowe pytania. To wszystko zajmuje Twój prywatny czas, a ci co Cię krytykują siedzą zapewne za biurkiem od 7 do 15 i narzekają jak to ciężko jest jakimi to inni są materialistami.
Jeszcze raz serdecznie dziękuję za ratowanie naszego zdrowia! Oczywiście, jeśli będziemy treść Twoich artykułów wprowadzać w życie.
Tak trzymaj!
I przede wszystkim Czekam wydanie Twojej książki (razem z żoną lubimy właśnie gotować z książek, a nie z laptopa czy kartek)
Natychmiast ją kupię w kilku egzemplarzach, żeby obdzielić nią bliskich przyjaciół i rodzinę.
Therminius napisał(a):
Zdrowie zapewni tylko ZBILANSOWANA dieta, nie same sałatki, szczaw i mirabelki. Człowiek nie jest królikiem, potrzebuje mięsa. Mięsa zdrowego i nie przetworzonego. Należy jednak unikać drobiu z marketów oraz wieprzowiny. Wołowina to jedno z najzdrowszych mięs, zaraz po rybach.Nie zależnie ile lat by ktoś próbował odstawić mięso, będąc wegetarianinem lub weganinem, nie przeskoczy setek tysięcy lat ewolucji.
Przede wszystkim należy słuchać swojego ciała. Masz ochotę na kawał mięsa, to go sobie zjedz ale przygotuj go sam. Należy też pamiętać by ziemniaki zamieniać na kaszę i ryż, w zależności od potrawy jaką przygotowujemy.
I na koniec, NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO jak „Zdrowa Żywność” na regałach sklepów. Płacąc za różne zdrowe artykuły dajemy się robić w ciemno, znaczna większość z nich to te same produkty co na „niezdrowych” działach. Kupując płatki kukurydziane w wersji bezglutenowej, tracimy 2-3zł. Kukurydza nie ma glutenu sama w sobie. To tak jak by napisać na wodzie mineralnej że jest bez cukru. Takich przykładów jest wiele.
Marlena napisał(a):
Jeśli „człowiek potrzebuje mięsa” to jakim cudem Adwentyści obchodząc się bez jadania zwierzęcego truchła plasują się w czołówce najbardziej długowiecznych ludzi? W przeciwieństwie do innych, którzy „potrzebując mięsa” schodzą przedwcześnie na zawały czy nowotwory, a na starość nie pamiętają jak się nazywają i robią pod siebie 😉
Zdrowej żywności nie poszukuj na sklepowych półkach, ona rośnie w ziemi, na drzewach, na krzakach. Nie na sklepowych półkach – w torebkach, puszkach, pudełkach. Zdrową żywność rozpoznasz po tym, że nie posiada ŻADNYCH etykiet – bo ich zwyczajnie nie potrzebuje 🙂
I owszem – nawet płatki kukurydziane mogą być zanieczyszczone glutenem, jeśli są przetwarzane w zakładzie gdzie przetwarza się cokolwiek zawierającego gluten, a to ważna informacja dla chorych na celiakię, u których nawet śladowe ilości glutenu są szkodliwe. Dlatego ludzi ci muszą kupować certyfikowane produkty, wytwarzane tam, gdzie w ogóle nie ma kontaktu najmniejszego z glutenem.
Klaudia napisał(a):
Marleno,
Co zamiast pigułek antykoncepcyjnych? Naturalne metody nie wchodzą w grę. Uprawiam seks wtedy kiedy mam na to ochotę i to pomaga mi zachować kondycję psychiczną 😉
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Skoro naturalne metody nie wchodzą w grę to możesz skorzystać z nienaturalnych. Specjalistą w tym temacie jest każdy lekarz ginekolog, więc umów się na wizytę i zapytaj czy ma jakąś nienaturalną opcję godną polecenia zamiast pigułek antykoncepcyjnych? Nie zapomnij mu powiedzieć jak często oraz w jakim celu uprawiasz seks!
mirwu napisał(a):
nieźle się uśmiałem czytają że kawa wypłukuje magnez…Kawa jest wręcz dobrym źródłem magnezu.Albo to że …. Dwutlenek węgla jest wydalany przez nasz system jako „odpad poprodukcyjny” i nie powinien być wtłaczany tam z powrotem pod żadną postacią”… Bez tego dwutlenku węgla który mamy w organizmie umarlibyśmy. To wręcz gaz życia. A woda nasycona CO2 powoduje zakwaszenie żołądka dzięki czemu lepiej trawimy białka…
Marlena napisał(a):
Mirwu, polecam ten artykuł: https://www.eioba.pl/a/46gq/kawa-kawka-kawusia-kawucha-kawizna-trucizna
To, że jakiś składnik znajduje się w jakimś pokarmie nie znaczy od razu, że jest biodostępny.
Dwutlenek węgla powstaje w procesie przemian biochemicznych, chyba że jesteś w stanie oddychać tym gazem życia, a wydychać z siebie tlen, ale z tego co mi wiadomo to tylko rośliny tak potrafią, może jednak ja wszystkiego nie wiem, więc gratulacje. 😉
Dla mnie póki co gazem życia pozostaje mimo wszystko tlen! 🙂
A zakwaszać żołądka nie muszę, moja dieta tego na szczęście nie wymaga.
Mateusz napisał(a):
Mam pytanie z innej beczki. Jeżeli przez 25 lat odżywiałem się dość nie zdrowo + używki typu alkohol i papierosy w dużych ilościach, od kilka lat zacząłem się odżywiać zdrowo, ćwiczyć, nie palę, zmniejszyłem ilość spożywanego alkoholu, to czy za parę lat mogę dostać raka spowodowanego błędnym odżywianiem się kiedyś? Czy to jest tak, że rak gdyby chciałby powstać teraz, to liczy się dzień dzisiejszy i to, że utrudniam mu to z całych sił?
Ciekawi mnie bardzo taka kwestia. Z góry dziękuję za odpowiedzi.
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Mateuszu, raka się nie „dostaje” jak kataru, nie przywożą nam go też kosmici. 😉
Raka się sobie własnoręcznie hoduje, a proces jego powstawania (który zresztą może zostać przerwany) trwać może przez całe dekady, bowiem organizm jest cierpliwy i znosi dużo głupstw, zaniedbań i krzywd jakie mu robimy. Nie jest jednak zbytnio pamiętliwy i potrafi też szybko wybaczać jeśli się nawrócimy, oczyścimy, przeprosimy za dawne grzechy i zaczniemy żyć zgodnie z prawami natury. Regeneracja i odnowa jest tym szybsza i skuteczniejsza im ustrój jest młodszy i ma więcej sił witalnych.
Najważniejsza jest profilaktyka – rób dalej to co robisz, higieniczny i naturalny styl życia sprzyjający zdrowiu to m.in. dieta w której przeważają pokarmy roślinne (nisko przetworzone), zioła, okresowy post, odpowiednia ilość snu i wypoczynku, umiarkowana aktywność fizyczna, kontakt ze słońcem i z ziemią, umiejętność radzenia sobie ze stresem, dbałość o wymiar duchowy i społeczny. Przestań też myśleć o raku (bać się go), a niech uwaga skupia się na zdrowiu: zdrowie i choroba nie mogą ze sobą współistnieć w jednym i tym samym czasie. Buduj kwitnące zdrowie każdego dnia i raduj się życiem! 🙂
Ewa napisał(a):
Marleno
Czy możesz mi podpowiedzieć gdzie szukać informacji na temat naturalnego leczenia raka trzustki?
Mój szwagier właśnie się dowiedział, że ma raka trzustki z 14 przerzutami do wątroby. Lekarz stwierdził, że jest nieoperacyjny i nie nadaje się do chemioterapii. Czy można jeszcze czegokolwiek spróbować?
Będę bardzo wdzięczna za odpowiedź.
Marlena napisał(a):
Ewo, warto przeczytać tę książkę: https://sklep.akademiawitalnosci.pl/produkt/rak-leczenie-megadawkami-witamin-michael-j-gonzalez-jorge-r-miranda-massari-andrew-w-saul
a także tę: https://sklep.akademiawitalnosci.pl/produkt/rak-nie-jest-choroba-ksiazka
Sebastian napisał(a):
Hej,
Ja chciałem tylko spytać o tą witaminę D. Z tego co wyczytałem z książki Ziemby i gdzieś jeszcze w jakimś artykule wynika, że w naszej szerokości geograficznej nasz organizm produkuję witaminę D przez 2-3h dziennie i to tylko w niektórych miesiącach. Nie mówię tutaj o ogólnym pozytywnym wpływie kontaktu z naturą ale stricte o produkcję witaminy. Widzę, że to dość stary artykuł (dopiero zacząłem się przekopywać przez tony informacji tutaj zawartych 😛 ) i byłem ciekaw czy coś się zmieniło w Twoim mniemaniu ?
Marlena napisał(a):
Na temat witaminy D wszystkie artykuły znajdują się tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/tag/witamina-d/
Na temat produkcji witaminy D pisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/bezpieczne-opalanie-jak-produkowac-witamine-d-bez-szkod/
Kąt padania promieni słonecznych umożliwia w naszej szerokości geograficznej na produkcję witaminy D w skórze między kwietniem a wrześniem. Pomiędzy październikiem a marcem wskazana jest dodatkowa suplementacja.
yanoo napisał(a):
Dobre tłuszcze??, dlaczego nie wymieniasz zwykłego SMALCU który jest wprost idealnym tłuszczem
Marlena napisał(a):
Nic mi nie wiadomo aby tkanka tłuszczowa świni posiadała własności chroniące przed rakiem. Czyżby wyszły ostatnio jakieś nowe badania, o których nic nie wiem? 😉
wpiszciena yt Jak CBD uśmierca komórki napisał(a):
Nie trzeba popełniać przestepstwa bo oleje CBD z ilością THC dopuszczalną czyli o,2 są bez recepty, a teraz już coraz więcej korzystac z tej aptecznej i obie formy można nawet łączyć. Nie mniej niż 20 mg na dobę, ale to też może być mało. I ważne aby uderzać w komórki co 5-6 h. robić to 3 razy dziennie przez ok 10-15 dni. Wtedy te komórki sie duszą, CBD powoduje, że na chorej komórce pojawia się powłoka i ona blokuje dopływ „pożywienia” dla raka. Proporcja CBD DO THC musi być taka jak w tym olejku : essenz konopiafarmacja decarbo czyli mniej wiecej CBD 4 : 1 THC . Dużo też daje jak się łączy decarbo z rawem. to mamy jeszcze terpeny do obrony. Dobrze jest łączyć taką terapię z inną metodą np. z chemioterapią czy radioterapią bądź biorezonansem jeżeli do chemii nas nie dopuszczono. Obserwować ciało i jego wagę nie dopuścić do utraty masy ciała. Można stosować białka rośłinne, które nie będą już taką pożywką dla raka. Z obserwacji wynika, że najlepiej CBD sprawdza się przy nowotworach narządów płciowych glejak nowotwory skóry ,nowotwór płuc, czysty z domieszką CBG (czyli wszystki eponiżej 10%) nieoczyszczane mają CBG- nowotwory kości i piersi.
Marlena napisał(a):
Ja powiem szczerze, że z premedytacją niczego na temat „marihuany na raka” nie napisałam i nieprędko zapewne napiszę, a powód jest jeden: ludziom przewlekle zdrowym do niczego ona w życiu potrzebna raczej nie będzie.
Cały ten szum medialny z „marihuaną leczącą raka” sprowadza się ponadto znowu do jednej rzeczy: pozbądźmy się guza! Owszem, pozbyć się guza fajna rzecz, ale nie rozwiązuje problemu. Bo przecież guz to tylko objaw, a nie przyczyna raka. Zamiast trąbić o CBD czy innej magicznej „naturalnej metodzie na raka” lepiej nauczajmy ludzi jak mają żyć, co mają jeść i jak się zdrowotnie prowadzić aby nigdy tego raka się nie dorobić, a przynajmniej za ich życia żadna dostępna obecnie technologia medyczna nie będzie w stanie im tego raka za żadne skarby świata zdiagnozować.
Teraz trochę czystej matematyki. Każdy nowotwór zaczyna się od pojedynczej komórki, potem jest ich dwie, potem 4, potem 8 potem 16 itd. Weźmy pod uwagę, że w zależności od aktualnego stanu organizmu podwojenie ilości komórek rakowych może następować zarówno co 25 dni jak i co tysiąc dni lub więcej.
Te 30 podwojeń (czyli moment, w którym nowotwór będzie na tyle duży, że wykryje go badanie) może w takim razie zająć 2 lata lub… 100 lat. To co jemy i jak żyjemy ma spory wpływ na to w jakim miejscu skali (od lat dwóch do stu) znajdzie się nasz przypadek.
Najlepsze więc w tym wszystkim jest to, że nie jesteśmy bezwolnymi ofiarami raka, lecz mamy kontrolę nad naszym ciałem: zamiast czekać na ewentualną diagnozę najlepiej wziąć się za siebie już TERAZ i podjąć wszelkie antyrakowe działania jakie tylko są możliwe (i wcale nie mam na myśli suplementowania marihuany czy innych wynalazków, tylko zwyczajne życie w zgodzie z prawami natury – tak jak robią to wszystkie inne żywe stworzenia na tej planecie).
Jeśli nowotwór ma stać się dla nas uciążliwy dopiero za sto lat (istnieje taka możliwość), to raczej mało nas on już będzie martwić w tym momencie, bo prędzej to my zakończymy już swoją przygodę na tej pięknej planecie (i to pozostając do końca w dobrej kondycji fizycznej i umysłowej).
Wystarczy jednak podpatrzeć w markecie co też takiego przeciętny konsument wykłada na taśmę przy kasie i powiedzmy sobie szczerze: większość z tego to zdecydowanie NIE JEST to żywność mająca działanie antyrakowe.
I tutaj dochodzimy do sedna. Edukacja! Powtórzę to wielkimi literami: EDUKACJA! To jest to, czego nam dzisiaj najbardziej potrzeba. Poczynając od przedszkoli, bo jak się dziecko nauczy prawidłowych nawyków, nauczy się jak zdrowo jeść, jak zdrowo korzystać ze słońca, mieć kontakt z naturą, odróżniać prawdziwe jedzenie i naturalne produkty od sztucznych i szkodliwych – to już będziemy mogli mówić o jakimś kroku do przodu: będziemy tworzyć pokolenie świadomych zdrowotnie ludzi.
Na razie jesteśmy w czarnej D. I z tego właśnie faktu radośnie korzystają producenci „leków na raka”, które tak naprawdę nie leczą raka, tylko zajmują się usuwaniem jego objawów (w sposób czy to „chemiczny” czy „naturalny”). Ludzie nieświadomi zdrowotnie są dla obydwu gałęzi przemysłu dojnymi krowami.
A my przecież każdego dnia „dostajemy raka” (nawet jedna „zbuntowana komórka” wystarczy aby tak powiedzieć) i jest on jakby częścią procesów życiowych!
Pierwszy raz określenie „rak” spotykamy już u starożytnych: nazwa ta była używana przez Hipokratesa z Kos (460–370 p.n.e.). Rak chociaż nazywany „chorobą cywilizacyjną”, wynika przede wszystkim ze stylu życia. Możemy więc narzekać na „cywilizację” czyli dzisiejsze zatrute powietrze, przetworzoną i zatrutą pestycydami żywność itd., ale umówmy się: starożytni mieli przecież zdrową ekologiczną żywność i brak przemysłu, dymiących kominów czy miliardów pojazdów wypuszczających tony spalin do atmosfery. Nie było chemtrailsów, telefonów komórkowych ani linii wysokiego napięcia.
Przestańmy szukać winnego tam, gdzie go nie ma i przestańmy za szczyt wyrafinowania uważać pozbycie się jedynie objawów raka. Po likwidacji objawów trzeba jeszcze wiedzieć co robić i jak żyć aby nie wrócił. Oto sztuka przewlekłego zdrowia! 🙂
Sówka napisał(a):
Prawda jest taka, że tylko 100% dieta roślinnąa jest normalna i prawidłowa dla każdego człowieka. Tylko wtedy żyjemy w zgodzie z ciałem, innymi istotami i planetą.
Jak ktoś napisał pięknie o azjatkach… Jestem taka sama i tak mnie to cieszy. Oczyszczania organizmu są ważne, a przed porodem to podstawa się oczyścić i cały rok się dobrze odżywiać.
Marlena napisał(a):
Sówko, może niekoniecznie 100%, ale jeśli będzie to nawet te 80-90% to już jest OK, bo zwróćmy uwagę jak odżywiają się czcigodni stulatkowie w Niebieskich Strefach: w czterech z nich (Okinawa, Nikoya, Sardynia, Ikaria) produkty odzwierzęce są obecne, aczkolwiek w ilościach raczej symbolicznych i nie są nigdy przemysłowo przetworzone. Natomiast w piątej Niebieskiej Strefie (Loma Linda w USA) mamy mieszankę wegetarian i wegan (czyli 100% roślinna).
Jak widać na każdej z tego typu diet da się dożyć w zdrowiu i jasności umysłowej trzycyfrowych urodzin. Co do oczyszczania to warto wiedzieć, że w każdej z Niebieskich Stref istnieją okresy ograniczeń kalorycznych (czyli postów).
IZA napisał(a):
„czytam i czytam i naczytać się nie mogę”. Niby rozumiem to wszystko, jednak trudniej wdrożyć to w moje zapracowane, stresujące życie. Pewnych rzeczy nie zmienię, ale mogę walczyć. Stąd moje pytania do Pani, Marleno:
Mam zdiagnozowany rzadki zespół Peutz Jeghersa, który objawia się polipowatością w szczególności jelita cienkiego, u mnie również żołądek, pęcherzyk i pewnie jeszcze o wielu nie wiem, bo musiałabym wykonać masę badań. Polipy są hamartomatyczne, czyli powstają z nieprawidłowo połączonych tkanek, pytanie, czy możliwe jest sobie w jakiś sposób pomóc dietą? Wiem, że to trudne pytanie, ale jeśli nie Ty to może ktoś inny to przeczyta i będzie umiał mi odpowiedzieć. Skoro wiadomo, że choroba jest spowodowana wadliwym działaniem genu, to co może dieta w tym przypadku? Może wystarczy odnieść się ogólnie do kwestii polipów? Macie może jakiekolwiek informacje, które mówią, że ktoś pozbył się polipów poprzez dietę? Czy wystarczy po prostu zdrowe odżywianie czy jakaś specjalna dieta? Bardzo proszę o jakiekolwiek wskazówki.
Marlena Bhandari napisał(a):
Zła dieta jeszcze nikomu w niczym nigdy nie pomogła, a skoro jeść i tak trzeba, to lepiej od razu jeść to, co jest zdrowe.
Polecam też soki warzywno-owocowe świeżo wyciskane.