Przez wiele lat miałam co roku po wakacjach ten sam problem: dzieciaki-kaszlaki wracające z przedszkola i szkoły zasmarkane, tony chusteczek higienicznych których już nie nadążałam kupować i apteczka domowa zawalona syropkami, saszetkami, pigułkami, a bywało nieraz że i antybiotykami. Dzisiaj moja rodzina radzi sobie doskonale bez nich.
Jak to się stało?
To proste: nasze organizmy nie są już przyjaznym terenem dla drobnoustrojów, w związku z czym wybierają one sobie innych gospodarzy, a od nas trzymają się z daleka skoro nie mają tu czego szukać.
Na czym polega zjawisko odporności na sezonowe infekcje i dlaczego jedni chorują, a inni nie, nawet gdy przebywają razem z nimi? Odpowiedź jest oczywista: ci drudzy mają silniejszy, bardziej zadbany układ immunologiczny. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.
Niestety z wiedzy na ten temat nie egzaminują w szkołach, od swojego lekarza rodzinnego też raczej nie oczekuj wyczerpującego wykładu na ten temat – on ma jakieś 10 minut na każdego pacjenta i zgodnie z jego oczekiwaniami raczej przepisze „coś” na szybko niż będzie pacjenta edukował w zakresie opieki nad system odpornościowym.
Współczesna medycyna nie tyle jest bowiem nakierowana na budowanie zdrowia, ile na zwalczanie chorób.
Aby zapewnić sobie przewlekłe zdrowie musimy przede wszystkim zmienić swój punkt widzenia: przestań koncentrować się na zwalczaniu chorób, a zacznij koncentrować się na budowaniu zdrowia.
Wbrew pozorom te dwie rzeczy nie są sobie równoważne ani ze sobą tożsame.
Jak dotąd żadne programy walki z rakiem, walki z cukrzycą ani w ogóle walki z czymkolwiek (nadwagą, migreną, katarem, cellulitem, bezrobociem, narkotykami – wymień co chcesz) nie przyniosły żadnego spektakularnego efektu.
Budujmy i wzmacniajmy to co ma być dobrego, zamiast walczyć z tym co w naszym przekonaniu jest złe. Po zbudowaniu tego co dobre – to co złe samo zniknie z pola widzenia.
Najczęściej „dbanie o swój system immunologiczny” kojarzy nam się ze stosowanymi na przełomie sezonów babcinymi metodami (np. czosnkiem, miodem, tranem czy cebulą) , które są owszem dobre, ale nie wyczerpują tematu dbania o odporność.
To nie jest całkiem do końca tak, że wystarczy dodać do diety jakiś jeden składnik czy dwa i już można się nie martwić i uważać, że sprawa załatwiona – jesteśmy odporni.
Takie działanie na wyrywki może nie przynieść oczekiwanego poziomu poprawy odporności. I bardzo często nie przynosi. A czasem nie w takim stopniu w jakim byśmy chcieli.
Na wzmocnienie odporności należy opracować sobie wielokierunkowy plan (i trzymać się go, a nie mieć go jedynie „na papierze”!).
Spójrzmy bowiem gdzie rodzi się odporność: jak sama nazwa wskazuje mamy UKŁAD odpornościowy, a nie jeden organ odpowiadający za odporność.
Wiemy mniej więcej jak dbać o jamę ustną, o żołądek czy o skórę – jednym słowem o pojedynczy narząd, ale dbanie o układ jest nieco większym wyzwaniem.
Układ to zespół narządów i każdy z nich jak w orkiestrze gra swoją partię aby powstała symfonia o nazwie Odporność.
Dziś już na szczęście nie wycina się masowo wyrostka robaczkowego (a nawet migdałków) w celach profilaktycznych, choć dawniej tak było. Z drugiej strony natura sama potrafi zadbać o wszystko: na przykład gdy z biegiem czasu fizjologicznie zmniejszać się zaczyna grasica – jej funkcje przejmują węzły chłonne oraz szpik kostny.
Możesz być aktywny fizycznie, możesz też przy tym myśleć, że się „dobrze odżywiasz”, ale wszystko weryfikuje rzeczywistość: jeśli dopada Cię infekcja (lub jakakolwiek dolegliwość zresztą), to najwyraźniej Twój organizm myśli inaczej niż Ty.
Gdzieś po drodze popełniasz błędy.
Oto 10 sposobów na to jak dbać o sprawność systemu odpornościowego:
1. Dieta to podstawa.
Pamiętaj, że wszystko co wkładasz do ust może Twoją odporność budować lub jej szkodzić. Ocenia się, że za około 80% wydolności całego naszego układu odpornościowego odpowiadają właśnie jelita. Zdrowe jelita to zdrowy człowiek, dlatego tak ważne jest co do nich wkładasz, kiedy oraz w jakiej ilości.
U zdrowych ludzi układ pokarmowy jest wypełniony prawidłową mikroflorą, wolny od przerostu szkodliwych drobnoustrojów i nie stanowi pożywki dla szkodliwych pasożytów.
Nigdy się nie przejadaj i aby zapewnić optymalne wchłanianie składników odżywczych zawsze jak najdokładniej żuj wszystko co jesz. Zwracaj uwagę na ewentualne nietolerancje pokarmowe i wyłącz pokarmy, które Ci nie służą.
Często nie zwracamy uwagi na szczegóły, a to właśnie one są istotą rzeczy.
Mamy też tendencję do pobłażania sobie lub nadużywania mantry „wszystko byle z umiarem”, interpretując słowo „umiar” po swojemu (dla każdego umiar znaczy zawsze coś innego) i stosując je nie według pewnych ustalonych zasad lecz raczej bardziej oportunistycznie, w miarę bieżącego rozwoju wydarzeń.
Jest na to sposób jeśli chodzi o dietę: podzielić sobie wszystko to co wkładamy do ust na dwie kategorie: to co jem na co dzień i to co mogę sobie pozwolić zjeść od święta.
Ludzie stosujący się do tej zasady żyją długo i zdrowo – na każdym zakątku naszej planety. Nie ma wtedy mirażu bliżej nieokreślonego „umiaru”, a jest konkret czyli podział.
A jak wtedy takie odświętne jedzonko smakuje i jak każdy z miłym uczuciem w sercu czeka, aż ten świąteczny czas nadejdzie… 🙂
Naprawdę polecam taką metodę! Opłacalna i pod kątem zdrowotnym i finansowym, o czym pisałam tutaj
Co powinno znaleźć się na talerzu by wzmacniać odporność? Otóż na co dzień dieta powinna być przede wszystkim antyzapalna.
Co to znaczy? Co powinna zawierać antyzapalna dieta?
1) Od 8-10 porcji warzyw i owoców dziennie (z czego co najmniej połowa na świeżo, bez obróbki termicznej – tę zasadę stosuję nawet zimą). Tylko tam znajdziemy moc ochronnych fitozwiązków i zapewniającego prawidłową pracę przewodu pokarmowego błonnika.
Porcja to tyle ile zmieścisz w stulonych dłoniach. Do dziennej normy wliczają się zarówno sałatki z warzyw świeżych i kiszonych, wyciskane na świeżo soki warzywno-owocowe i zrobione z nich sorbety lub lody (to latem), wyśmienite i sycące koktajle zrobione w blenderze, kiełki (można je po taniości hodować w domu), rozmaite zupy, potrawki, bezcukrowe owocowe desery, warzywa na parze oraz rzecz jasna warzywa i owoce na świeżo jedzone „z ręki” (czasem maczane w fajnym dipie) albo ususzone w postaci zdrowych chipsów do pochrupania.
Doprawdy jest tak wiele sposobów na to jak jeść warzywa i owoce, że problemów z ich zjedzeniem w ilości 8-10 porcji nie ma technicznie żadnych, więc puść wodze swojej kreatywności i fantazji i nie szukaj już więcej wymówek! 🙂
2) Codziennie porcja pokarmu probiotycznego dla dobrej flory bakteryjnej w jelitach. Wbrew pozorom przemycanie pokarmów probiotycznych do codziennego menu wcale nie jest takie trudne. 🙂
To może być w formie kiszonych warzyw (np. ogórki, kapusta kiszona) samodzielnie albo jako zupa, soku z nich czy też zakwasu buraczanego, to może być fermentowany nabiał (bez dodatku cukru) najlepiej domowej roboty, ocet jabłkowy naturalnie fermentowany, to może być coś bardziej egzotycznego jak rejuvelac (napój z fermentowanych kiełków), natto i miso (fermentowana soja) lub fermentowany naturalnie sos sojowy tamari (zwracajmy uwagę na oznaczenia na opakowaniu, bo te tańsze sosy sojowe są pędzone chemicznie) lub też kombucha (fermentowana herbata) czy domowej roboty kwas chlebowy.
Jednym słowem dbajmy o to, by w tych 8-10 porcjach warzyw i owoców znalazło się coś probiotycznie dobroczynnego przynajmniej w ilości jednej porcji. Nie wliczają się tu jednak kiszonki w zupie, która była ugotowana (przyjazne laktobakterie zostały w związku z tym unicestwione), dlatego robiąc zupy z probiotycznych warzyw dodajmy sok z nich na samym końcu, gdy już potrawa nieco przestygnie, w ten sposób ocalimy życie naszych małych przyjaciół w pocie czoła pracujących na naszą odporność. 🙂
Taka ciekawostka: badania wykazały, że potrzeba aż 1 miliarda bakterii zawartych w kapsułkowanym aptecznym probiotyku aby wykonały tę samą robotę, którą robi zaledwie 100 milionów laktobakterii spożytych w naturalnie fermentowanym pożywieniu.
Naprawdę warto jeść domowe kiszonki, tym bardziej, że robią się niemal same, bez naszego większego zaangażowania czasowego.
3) Prawidłowa proporcja kwasów tłuszczowych: dbajmy o to, by codziennie dostarczać kwasy tłuszczowe mające antyzapalne właściwości czyli Omega-3. Warto pamiętać, że kwasy Omega-3 i Omega-6 walczą o te same receptory. Jednych i drugich kwasów potrzebujemy dla prawidłowego funkcjonowania, jednak to Omega-3 mają własności antyzapalne. Kwasy omega-6 (a zwłaszcza kwas arachidonowy) ułatwiają z kolei produkcję prostaglandyn, czyli hormonów prozapalnych.
To, aby wyłączyć z diety zabójcze tłuszcze trans (margaryny, tłuszcz cukierniczy, rafinowane oleje i wszystko co je zawiera) to już chyba wszyscy wiemy.
Mamy 3 rodzaje kwasów Omega-3 (ALA, EPA i DHA) i potrzebujemy wszystkich trzech. W pokarmach roślinnych (np. siemię i olej lniany, warzywa zielonolistne czy orzechy włoskie) mamy kwasy ALA (prekursor dla pozostałych), zaś w tkankach organizmów żywych (np. ryb) znajdziemy wytwarzane przez nie z tegoż prekursora ALA kwasy EPA i DHA (są to dłuższe łańcuchy z dołączonymi do ALA atomami węgla i wodoru, co dzieje się przy pomocy kofaktorów takich jak pewne witaminy, minerały oraz enzym zwany delta-6-desaturazą).
Człowiek zdrowy (mający czynny enzym, mający odpowiedni zapas potrzebnych witamin i minerałów) potrafi podobnie jak czynią to ryby wytwarzać sobie kwasy EPA i DHA z prekursora (czyli z ALA) w ilościach dokładnie takich na jakie jego ustrój ma aktualne zapotrzebowanie, choć z wiekiem aktywność tego enzymu nieco może zmaleć (badania na szczurach).
Utrata tego ważnego enzymu nastąpić może poprzez spożywanie pokarmów przetworzonych, bogatych w kwasy Omega-6, szczególnie nieprzyjazny jest dla tego enzymu nadmiar pokarmów zawierających tłuszcze zwierzęce (nasycone kwasy tłuszczowe) jak tłuste mięso czy nabiał oraz wysokoglikemicznych pustych węglowodanów (cukier, alkohol).
Jeśli podstawę Twojej diety stanowią mięsa, nabiały i słodkości to Twoja delta-6-desaturaza najprawdopodobniej nie działa tak jak należy, nie będziesz w stanie efektywnie wyprodukować sobie kwasów EPA i DHA jak czyni to ryba, która nie jada schabowych kotletów ani maślanych ciasteczek, lecz pokarm, jaki natura dla niej stworzyła.
Przywrócić aktywność tego niezwykle ważnego dla zdrowia i odporności enzymu można zaś rezygnując z pokarmów szkodliwych (co oczywiste) oraz spożywając kwasy tłuszczowe GLA (np. z oleju z wiesiołka, ogórecznika lekarskiego lub konopii).
Jedynie w nielicznych przypadkach osoba może mieć ten enzym zablokowany genetycznie. Jednak większość ludzi dobrze sobie radzi po zastosowaniu kwasów GLA. Można też jako źródło swoich kwasów Omega-3 (EPA, DHA) wybrać coś co już je zawiera w postaci od razu gotowej, np. suplementy lub (rozwiązanie zalecane przez dietetyków) tłuste ryby morskie (niestety znajdziemy w rybach przypuszczalnie też niepożądane substancje jak np. metale ciężkie).
Osobiście czerpię moje Omega-3 z roślin zielonych, orzechów włoskich, nasion Chia, nasion konopnych i siemienia lnianego, ryby jadam lecz raczej okazjonalnie (Wigilia, uroczystość rodzinna, wyjazd nad morze itp.).
Tutaj mała ściągawka odnośnie ryb: https://www.rybynapolskimrynku.pl/2010/10/substancje-niepozadane-w-rybach-morskich-i-hodowlanych/ Warto wziąć pod uwagę, że jest to portal rządowy, więc oczywiście nic nie przekracza „norm”: dla mnie dopuszczalną normą poziomu metali ciężkich czy trwałych zanieczyszczeń organicznych (w skrócie TZO lub POPs, Persistent Organic Pollutants) jest zero lub wartość zeru bliska, podczas gdy dla specjalistów od norm całkiem inna wartość.
Z drugiej jednak strony należy mieć świadomość, że nie żyjemy w szklanej bańce lecz w środowisku bardzo (własnymi rękami) zanieczyszczonym, ryby chcąc nie chcąc podzieliły nasz los, aczkolwiek my mamy też do dyspozycji różne narzędzia dane nam od natury, aby się przed zanieczyszczeniami bronić – spożywając świeże i nieprzetworzone pokarmy roślinne możemy np. związać i wydalić ze swojego ustroju metale ciężkie: truskawki wiążą rtęć podobnie jak chlorella, nasiona jabłek wiążą arsen (jedzmy jabłka, a także inne owoce z nasionkami!), spirulina wiąże uran, podczas gdy herbatka ze skrzypu lub kasza jaglana dzięki zawartości krzemu wiąże aluminium, a rekordzista czosnek potrafi związać kadm, rtęć i ołów.
Podobnie witamina C zawarta choćby w surowej papryce wiąże metale ciężkie: ołów, rtęć, arsen, kadm i nikiel (dokładnie w tej kolejności). Dodatkowo kąpiąc się w zawierającej siarkę soli Epsom i spożywając źródła siarki (Wielka Piątka: czosnek, cebula, imbir, jajka i warzywa krzyżowe) sprzyjamy produkcji cząsteczek o nazwie metalotioneiny, czyli własnych jakby „gąbeczek” do wyłapywania i pochłaniania metali ciężkich.
Synergicznie działają też obok siarki magnez, cynk oraz selen (L-selenometionina np. w orzechach brazylijskich), o których codzienny dowóz należy zadbać. Jak widać nie jesteśmy bezbronni, natura jest inteligentna i pełna rozwiązań, tylko należy umieć je wyszukać i na co dzień stosować.
4) Nawodnienie! Dieta to nie tylko jedzenie, to również picie. I to nie tylko w postaci wzmacniających odporność ziołowych herbatek czy świeżo wyciskanych z warzyw soków. Nic nie zastąpi bowiem zwyczajnie czystej wody.
Zamiast zaczynać dzień od szklanki kawy czy herbaty „jak wszyscy”, zacznij dzień od wypicia szklanki czystej wody, a nawet dwóch (ew. wody ze świeżo wyciśniętym sokiem z cytryny). To z pewnością wyjdzie Ci na zdrowie.
Dlaczego? Bo w nocy przez 8 godzin (to 1/3 Twojego życia) fizjologicznie pościsz – nic nie jesz ani niczego nie pijesz, jest to tzw. suchy post. Po takim suchym poście należy się bezwzględnie nawodnić. Nawodnić! A nie nakawić czy też naherbacić! 😉
Więc najpierw pierwsza rzecz po przebudzeniu sięgaj po wodę z rana, a potem jak chcesz to możesz wypić to na co masz ochotę, pod warunkiem, że nie zapomnisz o wodzie.
Krew składa się w 83% z wody, mózg 76%, płuca 90%, stawy, mięśnie też zawierają ją, a nawet kości (13-22%), przeciętnie składamy się w 70% z wody (z wiekiem coraz mniej). Pewien irański lekarz, Fereydoon Batmanghelidj (znany jako dr B.), odkąd odkrył przez przypadek, że wiele różnych dolegliwości ma związek z odwodnieniem – zanim przepisał jakiekolwiek leki, to aplikował pacjentom najpierw jedynie czystą wodę, każąc im się porządnie nawodnić.
Bywało to tak skuteczne, że częstokroć potrzeby stosowania leków już nie było – ludzie czuli się lepiej tylko pijąc więcej (dużo więcej!) wody. Po prostu byli odwodnieni. Śmieszne? Może i tak, ale ten się śmieje kto się śmieje ostatni.
Zanim polecisz z byle czym po byle co do lekarza – daj wodzie pokazać co potrafi, nawodnij się najpierw dobrze, bo być może Twoje ciało po prostu woła o wodę: dostało w życiu za dużo kawy, herbaty, coli, mleka, alkoholu, napojów gazowanych czy energetyzujących, a za mało życiodajnej wody.
Badania jednoznacznie wskazują, że toksyny z używek (np. z tytoniu, kawy czy alkoholu) są o wiele mniej szkodliwe i zostają wydalone z ustroju o wiele szybciej gdy jesteśmy dobrze nawodnieni. Dr B. zalecał wypijanie 1-2 szklanki wody na każdą szklankę kawy, aby zneutralizować toksyczne i odwadniające działanie kawy.
Ci co dużo imprezują wiedzą, że jeśli wraz z kolejnymi drinkami będą jednocześnie pić wodę, to uczucie kaca na drugi dzień będzie o wiele mniej ciężkie do przeżycia. Podobnie z „kacem papierosowym”. Wszystkie toksyny łatwiej organizmowi zneutralizować i wydalić gdy jest dobrze nawodniony.
Wodę (a wraz z nią pochłonięte toksyny środowiskowe) wydalamy z siebie przez 24 godziny na dobę aż czterema drogami:
– płuca (w formie oddechu),
– skóra (w formie potu),
– nerki (w formie moczu),
– jelita (w formie stolca).
Więcej informacji na temat roli nawodnienia w powstawaniu wielu chorób znaleźć można na witrynie dra B. https://www.watercure.com/
Jedno jest pewne: jeśli czujesz pragnienie, to sygnał od Twojego organizmu, że odwodnienie jest już w trakcie (co najmniej 1 %). Organizm odwodniony staje się słaby i podatny na ataki z zewnątrz: układ odpornościowy jest mniej sprawny, zamiast bronić przed intruzami musi się skupić na zachwianej równowadze, kiedy to procesy biochemiczne nie przebiegają jak należy, wzrasta puls, możesz odczuwać niepokój lub rozmaite sygnały bólowe.
Nie czekaj na tego typu oznaki, lecz na bieżąco staraj się zaopatrzyć ustrój zawsze w świeżą porcję wody. Możesz czasami do niej dodać listki świeżej mięty, odrobinę soku z cytryny, szczyptę witaminy C lub soli himalajskiej (szczególnie jeśli tracisz wodę np. podczas aktywności fizycznej, a więc i tracisz sód wraz z potem).
Ile pić? Tyle ile potrzebuje i woła Twój organizm. Na zapas nie da rady się napić. Przesada w drugą stronę też nie jest dobra.
Najprościej można obliczyć swoje zapotrzebowanie dzieląc masę swojego ciała przez 30 (np. 90 kg:30=3 – taka osoba powinna pić 3 litry wody dziennie, z czego przynajmniej połowę powinna stanowić czysta woda, reszta to mogą być zupy, herbatki ziołowe, soki warzywne, owoce itd.).
Jednak ta wartość może się zmieniać choćby w związku z porą roku (latem w upały pijemy nieco więcej, zimą nieco mniej) czy poziomem aktywności fizycznej.
Jaką wodę pić? Najlepszą jaką masz pod ręką. Ja osobiście używam wody kranowej, która jest całkiem dobrej jakości tu gdzie mieszkam. Używam filtra dzbankowego i wkładów wzbogacających wodę w jony magnezu. Nie kupuję wody butelkowanej, chyba że jestem np. w podróży i nie mam wyjścia.
5) Super-foods czyli super-pokarmy: warto je włączyć do swojego wzmacniającego odporność menu, ponieważ mają w sobie moc antyoksydantów. Kilka przykładowych pokarmów tego typu: siemię lniane, algi (chlorella, spirulina), kurkuma, kiełki, zielona herbata, sproszkowany korzeń maca, nasiona szałwii hiszpańskiej (chia), dary od pszczółek (miód, pyłek pszczeli, pierzga, mleczko, propolis, ziołomiody), owoce (jagody goji, acai, morwa biała, cytryniec chiński, jagody inkaskie, kiwi, granaty, awokado, kokos itd.) kiełki, soki z traw oraz tzw. zielona żywność czyli liofilizowane trawy (młody jęczmień, młoda pszenica) w postaci proszku luzem lub łatwych do użycia (np. w podróży) prasowanych „tabletek” .
Doskonałym daniem w którym można przemycić rozmaite super-pokarmy są koktajle robione w blenderze (tzw. smoothies). Napakowany rozmaitymi dobrociami smoothie potrafi mieć kilkaset kcal i być tak sycący, że śmiało może wystąpić w roli pełnoprawnego posiłku (np. śniadania).
2. Suplementuj w razie potrzeby niedobory.
Nawet jeśli Twoja dieta jest idealna – bogata w warzywa i owoce, nie zawiera przetworzonych pokarmów, ogólnie masz bardzo zdrowy tryb życia itd., to mogą zdarzyć się w życiu sytuacje, w których nagle zapotrzebowanie na mikroskładniki odżywcze gwałtownie wzrośnie.
Takie sytuacje to np. narażenie na ciągły stres (utrata pracy, rozwód, śmierć bliskiej osoby, niesnaski w pracy lub w domu, ciągły hałas, podróż, ślub, kłopoty z dziećmi, sprawy finansowe i wiele innych), trwająca akurat choroba (przewlekła lub ostra jak np. infekcja), przyjmowanie lekarstw jakiegokolwiek typu, przerwanie ciągłości tkanek (uraz, operacja chirurgiczna), narażenie na duże wahania temperatury (wyjątkowe zimno- wyjątkowe gorąco), większa niż zazwyczaj ekspozycja na toksyny środowiskowe (np. przebywanie w zadymionym pubie, w korku pośród spalin itp.), stosowanie używek (tytoń, kawa, alkohol, narkotyki) czy w końcu ciąża i karmienie.
Jeśli zaś Twoja dieta oprócz tych czynników jest kiepska (przetworzona, mało wartościowa i/lub okradziona z cennych związków ochronnych), to tym bardziej potrzebujesz suplementacji.
Najlepszym naturalnym suplementem witaminowo-minerałowym stosowanym przeze mnie na co dzień są świeżo wyciskane soki (warzywno-owocowe oraz soki zielone np. sok z trawy pszenicznej lub jęczmiennej).
W świeżych sokach mamy całą gamę enzymów, witamin i minerałów, wspaniały pochodzący prosto z natury koncentrat, który dzięki usunięciu utrudniającego wchłanianie błonnika dostaje się do naszego krwiobiegu w ciągu dosłownie w ciągu minut od spożycia i jest przyswajany o wiele lepiej niż wszelkie tabletkowe suplementy. Taka forma suplementacji jest najlepsza, bo czerpana wprost z natury.
Prawdziwe cuda dla naszego zdrowia potrafi czasem zdziałać codzienna szklaneczka świeżego soku z marchewki (lub jeszcze lepiej marchewki z jabłkiem). Jeśli nie mamy w domu sprzętu do wyciskania to można je dostać w marketach, są oznaczone jako „soki jednodniowe”.
Jeszcze lepszego kopa zdrowotnego dają soki wyciskane z zielonych części roślin. A to dlatego, że cząsteczka chlorofilu jest identyczna z cząsteczką naszej krwi, różni się jedynie centralnym atomem (żelazo dla krwi, magnez dla chlorofilu), zatem pijąc zielone soki robimy sobie dosłownie życiodajną „transfuzję”.
Jednak gdy z jakichkolwiek względów nie mamy w ogóle żadnej możliwości pić świeżo wyciskanych soków, to nie ma co marudzić i lepiej sięgnąć po gotowe suplementy (w kapsułkach, proszku, tabletkach, płynie) niż narażać ustrój na utratę równowagi biochemicznej z powodu niedoborów.
Witaminy i minerały czerpane z pożywienia, a także probiotyki mają tak szeroki margines bezpieczeństwa, że bardzo trudno zrobić sobie nimi krzywdę poprzez ich przedawkowanie. Gotowe preparaty łatwiej przedawkować, ale gdy mamy na myśli rozsądną suplementację, a nie niepohamowane nadużywanie suplementów, to również i w tym przypadku nie ma się czego obawiać.
Zasada numer jeden to NIE kierować się nigdy niezwykle niskimi wartościami RDA (tzw. zalecane dzienne spożycie) podanymi na opakowaniu, albowiem jak już wiemy – te wartości oznaczają MINIMALNE spożycie. Natomiast prawdziwe zapotrzebowanie, takie nasze osobiste zapotrzebowanie – jest zawsze bardzo indywidualne, zależne od wielu różnych zmiennych: diety, stylu życia, czynników środowiskowych.
Dlatego właśnie nie ma jednej miary zapotrzebowania na witaminy i minerały dobrej dla wszystkich jak również ulubione powiedzonko lekarzy akademickich „zróżnicowana dieta zapewnia nam zawsze wszystkie potrzebne składniki odżywcze w odpowiedniej ilości” może bardzo często w związku z tym niesłychanie daleko odbiegać od prawdy. Delikatnie mówiąc.
Suplementy w gotowej formie mogą też przydać się w podróży lub na wyjeździe, kiedy to możemy nie mieć dostępu do „naszego” jedzenia i będziemy zmuszeni zaakceptować to co jest (czyli wszechobecną w sklepach i knajpach przetworzoną biedę z nędzą).
Jakie najczęściej niedobory mogą mieć miejsce?
– witaminy i minerały (najpopularniejsze: wit. A, B, C, D, E, magnez, cynk, chrom, selen, mangan, jod),
– probiotyki i prebiotyki,
– kwasy tłuszczowe Omega-3,
– błonnik,
– pewne aminokwasy (np. nadmiar argininy w diecie sprzyja atakom wirusa opryszczki, na co remedium stanowi lizyna).
Gdy ciało ma niedobory ważnych dla niego substancji, to jego układ odpornościowy nie pracuje jak należy. Warto zatem być czujnym i nie przegapić sytuacji, w której dodatkowa suplementacja mogłaby nam się okazać potrzebna.
3. Stosuj wzmacniające odporność zioła, przyprawy i adaptogeny.
Matka Natura nie poskąpiła nam tych cennych darów. Oto garść z nich (kolejność przypadkowa) – część z nich masz już nawet w swojej kuchni, a jest ich tyle, że każdego dnia możesz sięgnąć po inny.
Dodaj szczyptę tu i szczyptę tam, co często nawet nie zmieni smaku potrawy, za to dostarczy cennych substancji. A zamiast kawy zaparz sobie ziołową herbatkę.
1. Zielona herbata (epigallokatechiny)
2. Kora cynamonowca (cinammomum verum)
3. Kurkuma (Curcuma longa) czyli ostryż długi (ciekawostka: kurkumina aktywniej wchłania się w połączeniu z piperyną zawartą w pieprzu czarnym)
4. Owoc kopru włoskiego (Foeniculi amari fructus)
5. Czosnek
6. Gingko Biloba (miłorząb japoński)
7. Herbatka z hibiscusa czyli róży chińskiej
8. Rumianek pospolity
9. Goździki (kwiat goździkowca)
10. Panax Ginseng (żeń-szeń koreański)
11. Ostropest plamisty (sylibum marianum)
12. Imbir (zingiber officinale)
13. Chrząstka rekina
14. Korzeń i ziele jeżówki purpurowej (echinacea purpurea)
15. Rozmaryn (rosmarinus officinalis)
16. Ganoderma lucidum czyli reishi (lakownica lśniąca, grzyb leczniczy)
17. Astragalus (korzeń traganka)
18. Uncaria Tomentosa czyli koci pazur, cat’s claw
19. Papryka wszelka (od słodkiej aż po cayenne, jalapeno czy habanero)
20. Pokrzywa zwyczajna (urtica dioica L.)
21. Pau d’arco czy inaczej lapacho (tabebuia heptophylla)
22. Bazylia azjatycka (ocimum sanctum)
23. Tarczyca bajkalska (scutellaria baicalensis)
24. Kadzidłowiec (boswelia serrata)
25. Czystek (cistus incanus)
26. Oregano czyli lebiodka pospolita (origanum vulgare)
27. Czarny bez (sambucus nigra L.)
28. Rokitnik zwyczajny (hippophaë rhamnoides L.)
29. Herbata czerwona Rooibos z czerwonokrzewu afrykańskiego
30. Ashwagandha czyli witania ospała, (withania somnifera, indyjski żeń-szeń)
31. Mniszek lekarski (taraxacum officinale) korzeń
32. Tymianek (thymus vulgaris)
33. Gorzknik kanadyjski (hydrastis canadensis)
34. Różeniec górski (rhodiola rosea L.) kłącze
35. Cytryniec chiński (shizandra chinesis)
36. Wąkrota azjatycka (centella asiatica) zwana też gotu kola
37. Żeń-szeń syberyjski – eleuterokok kolczasty (
38. Aloes (aloe vera) liść
39. Jiaogulan herbatka (Gynostemma pentaphyllum) znana w Chinach jako „zioło długowieczności”
40. Korzennik lekarski czyli inaczej popularne ziele angielskie (Pimento officinalis)
Dla wyjaśnienia: adaptogeny to substancje pochodzenia naturalnego, zwiększające zdolność organizmu do przystosowywania się do zmiennych warunków środowiska (czyli wszelkiego typu stresu) bez wywoływania niepożądanych skutków ubocznych i bez wpływania na normalne funkcje fizjologiczne organizmu.
Najbardziej znane i przebadane adaptogeny to żeń-szeń, różeniec górski, cytryniec chiński oraz miłorząb japoński. Niektóre zioła są dostępne w postaci kapsułek jako wyciągi, ekstrakty – to bardzo wygodna forma i można je zabrać ze sobą gdy jest się poza domem.
W przypadku ciąży i karmienia należy zawsze skonsultować się z lekarzem zanim sięgniemy po zioła a nawet niektóre przyprawy (np. jałowiec, tymianek, lubczyk), ponieważ niektóre mogą mieć własności poronne.
Dobry czas na wzmacnianie odporności ziołami to czas PRZED zajściem w ciążę, a nie w jej trakcie czy podczas laktacji. Dlatego jeśli jesteś w wieku rozrodczym to dbaj o wzmacnianie swojej odporności ZANIM na teście pokażą się dwie kreski.
Okres ciąży to dla układu odpornościowego spore wyzwanie, jednak na wzmacnianie go ziołami czy adaptogenami jest w tym czasie nie pora.
4. Dbaj o wypoczynek, sen i produkcję endorfin.
Niedosypianie to wróg zdrowia i młodości. Im bardziej masz ciało obciążone rozmaitymi niechcianymi substancjami (jak toksyny środowiskowe) tym więcej godzin snu potrzebujesz, a często nawet po przespaniu wielu godzin nie wstajesz wcale wypoczęty i rześki.
Zapotrzebowanie fizjologiczne na sen zmniejsza się w miarę jak ciało tych niechcianych substancji się pozbywa. Po wstaniu jesteśmy zaś pełni energii, radośni i gotowi na czekające nas wyzwania. Tak – nawet w poniedziałek. Szczególnie w poniedziałek! 🙂
Detoksykacja myśli jest równie ważna dla prawidłowego funkcjonowania układu odpornościowego jak detoksykacja ciała. Należy zdać sobie sprawę z tego, że aby być zdrowym trzeba przestać produkować ciągle niepotrzebnie (i na własne życzenie) obniżające odporność adrenalinę i kortyzol.
Mechanizmy ich produkcji zostały stworzone aby nas uchronić przed zgubnymi skutkami napotkania na swej drodze czegoś, co mogłoby pozbawić nas życia.
Czy niezapłacenie w terminie rachunku za prąd pozbawi nas życia? Nie, ale stresując się tym produkujemy adrenalinę i kortyzol, bowiem nasz ustrój nie rozróżnia napotkania wilka w ciemnym lesie od niezapłacenia na czas rachunku, nie rozróżnia nawet WYOBRAŻENIA o wydarzeniu od REALNIE mającego miejsce wydarzenia.
Tak czy inaczej produkuje adrenalinę i kortyzol, bo taki ma program do wykonania: tak jak Twój komputer gdy naciśniesz już ikonkę pracy np. w Wordzie czy Excelu i po pół sekundy się rozmyślisz, że to nie o to chodzi – najpierw niestety musisz grzecznie poczekać aż program się otworzy (halo! już nacisnąłeś guzik!) a dopiero POTEM możesz go zamknąć.
Więc uważajmy jakie guziki naciskamy i NIE naciskajmy tych, które będą nam produkowały adrenalinę i kortyzol gdy nie ma zagrożenia dla naszego życia.
Te hormony paraliżują nasz układ odpornościowy (gdy sygnał brzmi „uwaga, zagrożenie życia!”, to kwestia ochrony przed chorobami staje się w tym momencie dla niego drugorzędna) i jesteśmy całkowicie wtedy bezbronni wobec chorób.
Zamiast tego produkujmy wzmacniające naszą odporność endorfiny! Naukowcy obliczyli, że 1 minuta gniewu (złości, strachu lub innej negatywnej emocji) paraliżuje nasz system odpornościowy na około 6 godzin! Za to 1 minuta szczerego śmiechu WZMACNIA pracę układu odpornościowego na najbliższe 24 godziny. Super, prawda?
A kiedy to było ostatnio gdy śmiałeś się do rozpuku nieprzerwanie przez calutką jedną minutę?
A widzisz. 😉 To włącz ten filmik i na zdrowie:
Każdego dnia uwalniaj tyle endorfin ile zdołasz! Pomocne będą: muzyka, śpiewanie, dobre stare komedie, aktywność fizyczna, taniec, skakanie na trampolinie, opowiadanie dowcipów i wszelka działalność sprawiająca Ci przyjemność.
Jeśli już nic innego nie przychodzi Ci do głowy, wykonaj ćwiczenie Bezwarunkowej Wdzięczności opracowane przez Fabio Marchesi, autora książki „Entusiasmologia”: usiądź prosto, rozluźnij się, weź dwa głębokie oddechy oraz rozciągnij usta w uśmiechu myśląc o czymś bardzo przyjemnym (ale nawet jak masz akurat „doła”, nie szkodzi – to może być nawet sztuczny uśmiech) i zacznij powtarzać rytmicznie i powoli słowo „dziękuję”, wsłuchując się w nie uważnie i rozumiejąc jego znaczenie.
Następnie zarejestrujesz taki fakt: Twój umysł prawdopodobnie przez chwilę „stanie dęba” nie rozumiejąc co się dzieje, ale za moment posłusznie sam zacznie wyszukiwać COKOLWIEK za co możesz odczuwać wdzięczność i dziękować.
Nawet za to, że po prostu jesteś, za to że żyjesz, że oddychasz i że się uśmiechasz w tym momencie! 🙂
Będziesz mógł odczuć jak stopniowo zalewa Cię fala endorfin, a jeśli uśmiech z początku był sztuczny, to zamieni się w prawdziwy, a niewykluczone, że ćwiczenie zakończysz salwą zdrowego, uwalniającego śmiechu.
A gdy w żyłach płyną endorfiny to nie ma miejsca na stres, mamy więcej pozytywnej energii do działania i jesteśmy milsi dla samych siebie jak również dla innych. 🙂
Inspirująca Scarlett O’Hara z „Przeminęło z Wiatrem”, zwykła mówić: „Nie chcę o tym teraz myśleć. Jeżeli zacznę o tym myśleć teraz, będę się musiała martwić. Nie ma powodu, aby sprawy nie miały się ułożyć tak, jak tego chcę (…)”.
Bierzmy przykład ze Scarlett. Nie można żyć całkowicie bez stresu, ale zawsze można nauczyć się zmniejszyć go do minimum.
Po co dopuszczać do marnotrawstwa zasobów kiedy nie ma ku temu najmniejszej potrzeby? Najlepiej więc przyjąć sobie jedną zasadę: będę się martwić dopiero wtedy gdy przyjdzie na to czas, ale na pewno nie TERAZ.
W większości przypadków okaże się, że ten czas martwienia się nie przychodzi nigdy, ponieważ po drodze zawsze znajdzie się jakieś rozwiązanie.
A my w międzyczasie zajmijmy się produkcją wzmacniających naszą odporność endorfin! 🙂
5. Wyrzuć z domu złodziei.
Nawet gdy się tak pięknie do Ciebie uśmiechają, tak dobrze im z oczu patrzy i kuszą, oj jak kuszą – nie i już, a sio! Przede wszystkim cukier (biały i „zdrowszy” brązowy) oraz wszystko co rafinowany cukier zawiera: jedna łyżeczka cukru wstrzymuje aktywność systemu odpornościowego na przeszło godzinę.
Ile łyżeczek cukru jest w jednym batoniku? Przez ten czas jesteś praktycznie bezbronny, wystawiony na działanie wszelkich patogenów. Jeden zdrowy fagocyt jest w stanie zniszczyć ich średnio 14, zaś odurzony cukrem (lub alkoholem) tylko jednego.
Nie mówiąc o tym, jak słodycze (i wszystko inne co zawiera dodany cukier) działają nie tylko na nasz system odpornościowy, ale też i na wszystkie inne nasze narządy i funkcjonowanie całego systemu: wszystkie reakcje biochemiczne zostają sponiewierane okrutnie: https://akademiawitalnosci.pl/10-sposobow-rujnowania-twojego-zdrowia-przez-cukier/
Dalej: wszelkie puste węglowodany, rafinowane mąki i przetwory z nich, rafinowana sól, rafinowane oleje oraz wykonane z ich użyciem smażeniny, kupne lody, naszpikowane chemią i antybiotykami mięsa, nabiały i wędliny, wszelkiego typu używki, syntetyczne słodziki i inne „polepszacze” oraz wyroby przemysłu farmaceutycznego czyli leki (również te bez recepty, dostępne w każdym kiosku).
To wszystko kradnie nam naszą odporność w mniejszym lub większym stopniu.
Niestety nie ma czegoś takiego jak „umiar” w spożywaniu trucizn. Jak powiedział dr Esselstyn „moderation kills” czyli umiar zabija (a ja się z nim zgadzam). Nie można na to przymykać oczu tylko dlatego, że dzieje się to tak powoli, że praktycznie niezauważalnie.
6. Regularnie sprzątaj wnętrze.
Sprzątanie (o czym każda doświadczona gospodyni domowa wie) aby było skuteczne musi odbywać się według dwóch zasad:
– regularnie,
– według ściśle określonej hierarchii aby nie narobić sobie więcej pracy.
Niestety żyjemy w czasach kiedy większość osób sprząta swoje środowisko jedynie zewnętrzne, kompletnie nie mając pojęcia o tym, iż sprzątać należy również swoje środowisko wewnętrzne czyli (od środka) swoje ciało („jedyne miejsce jakie masz do życia” jak zwykł mawiać Jim Rohn).
Mamy jak już wiemy 4 drogi którymi ciało usuwa niebezpieczne dla niego toksyny:
– płuca (oddychanie)
– skóra (pocenie się)
– nerki (oddawanie moczu)
– jelita (oddawanie stolca)
Otwieraj je wszystkie cztery codziennie. Otwieraj je szeroko i nieskrępowanie.
Dbaj też o to, aby Twoje filtry pracowały prawidłowo, a mamy ich trzy:
– wątroba,
– nerki,
– system limfatyczny.
Jeśli ktoś objada się całe życie ciężkimi i/lub pełnymi chemii pokarmami, cierpi na zaparcia i nie wypróżnia się jak należy, nie wypija wystarczająco dużej ilości czystej wody i przy tym nie uprawia żadnej aktywności fizycznej (będącej jedynym sposobem poprawiającym pracę układu limfatycznego), a do tego nie dosypia, płytko oddycha i jest wiecznie niezadowolony z życia i zestresowany, to czego może się spodziewać?
Ja już wiem czego, bo sama kiedyś tak żyłam. I tym czymś była powolna degradacja mojego zdrowia i niezwykle niska odporność. Nie polecam.
Częściowo natura nas chroni sama – zobaczmy jak wygląda nasz rytm dobowy: pomiędzy każdym kolejnym posiłkiem włączane są procesy mikroautofagii (eliminowania mniejszych elementów komórki). Kiedy jemy organizm zajęty jest trawieniem (tym intensywniej i dłużej – im cięższy, bardziej skomplikowany molekularnie i im bardziej przetworzony jest dostarczony pokarm).
Natomiast kiedy nie jemy (mamy przerwę pomiędzy jednym posiłkiem a drugim) zajmuje się on między innymi robieniem porządków w organellach swoich komórek.
Aż do następnego posiłku, który dostarcza kolejną porcję materiału do przerobienia, strawienia i przeprowadzenia na nowo dostarczonym materiale szeregu operacji metabolicznych.
Każdej doby fizjologicznie pościmy (i to całkowicie, czyli na sucho) co najmniej przez 8 godzin snu. Większość ludzi twierdzących, że „post jest rzeczą szkodliwą” nie zdaje sobie sprawy z tego, że przecież już i tak pościmy – każdej nocy właśnie.
Każdej nocy nie jemy i nie pijemy przez ok. 8 godzin. Całkowicie bez szkody dla zdrowia, a nawet wręcz przeciwnie.
W zasadzie 1/3 naszego życia poświęcona jest FIZJOLOGICZNIE na to aby pościć. I odpoczywać. Bez postu i odpoczynku trwającego 1/3 doby nie pożylibyśmy długo – organizm nie miałby szans na regenerację.
Instynktownie pościmy też (i więcej śpimy!) podczas wysokiej gorączki: wtedy stery przejmuje sama natura, która bez konsultacji z nami wyłącza nam ośrodek głodu by nie napytać sobie w tym momencie niepotrzebnej roboty, bo wie, że w tym akurat momencie musi zmobilizować wszystkie swoje zasoby na walkę z patogenem i ze stanem zapalnym, zatem poświęcanie czasu na czynności związane z trawieniem i metabolizowaniem dostarczonego pokarmu byłoby niewybaczalnym marnotrawstwem zasobów.
Czy zauważyliście, że wszelkie procesy występujące w naturze charakteryzują się unikaniem marnotrawstwa zasobów?
Podobnie czynią chore zwierzęta: kładą się w odosobnieniu i nie przyjmują pokarmu, wypoczywają pozwalając naturze wykonać swoją robotę.
Tylko wśród ludzi przyjęło się dokarmiać chorych na siłę, wbrew ich fizjologicznemu brakowi apetytu, często wciskając im na przykład „mięsko, które daje siłę”. To najgorsza rzecz, jaką można zrobić choremu, który fizjologicznie utracił apetyt pod wpływem wysokiej gorączki.
Mamy na chwilę obecną sporo badań naukowych potwierdzających to, o czym mówią stare księgi we wszystkich systemach religijnych na naszej planecie: ograniczenie kaloryczne (krótko mówiąc post) przedłuża życie i poprawia jego jakość – ogranicza rozwój nowotworów, cukrzycy, chorób serca i generalnie wszelkich chorób określanych mianem „cywilizacyjnych” jak i polepsza najważniejsze wskaźniki fizjologiczne zdrowego organizmu oraz jak wskazują badania – spowalnia (a nawet cofa) procesy starzenia.
Post jednym słowem to najstarszy lek na świecie. Jeden z najskuteczniejszych, a już na pewno najtańszy.
Wiemy już, że aby można było mówić o poście (a nie jedynie niskokalorycznej diecie) dowóz kalorii musi być poniżej 800 kcal na dobę.
Post nie jest jednak „dietą 800 kcal”, jest postem i ma swoje wymagania. Podczas postu można pić wodę (post wodny), soki warzywne (post sokowy) lub nawet jeść starannie dobrane warzywa i owoce (post Daniela warzywno-owocowy), co pozwala wyłączyć ośrodek głodu w podwzgórzu, przejść na odżywianie endogenne oraz zainicjować w pewnym momencie wzmożone procesy autofagocytozy: komórki robią sobie wtedy wielkie sprzątanie, usuwając elementy stare, obumarłe, niepotrzebne lub zużyte, w celu zapobiegania jej całkowitej degradacji.
Przyjmuje się, że na post (w takiej lub innej formie) i odpoczynek (w takiej lub innej formie) można przeznaczyć jednym ciągiem bez przerwy około 6 tygodni (40 dni) bez szkody dla zdrowia (a nawet wręcz z korzyścią).
Po tym czasie mogą już wystąpić objawy niedożywienia i post przestaje spełniać swoją rolę, a staje się faktycznie „szkodliwą rzeczą”.
Te 40 dni to raczej umowny okres, ponieważ zależy on od wielu indywidualnych czynników. Każdy post dłuższy niż kilka dni wymaga szczególnej uwagi w momencie jego zakończenia (wychodzenia z niego), aby nie zniszczyć naszego wysiłku rzuceniem się na pokarmy niewłaściwe.
W skrajnych przypadkach niewłaściwe wychodzenie z postu doprowadzić może nawet do tzw. syndromu ponownego odżywienia czyli szoku pokarmowego (refeeding syndrome), który może stanowić poważne zagrożenia dla zdrowia i życia. Dlatego posty o zaostrzonym reżimie dłuższe niż kilka dni warto przechodzić pod okiem lekarza (najlepiej fastoterapeuty).
Jednak gdy nie cierpimy na żadne przewlekłe choroby i cieszymy się dobrym zdrowiem to długie posty o zaostrzonym reżimie (np. wodne) nie są nam potrzebne, a poza tym już nawet posty jednodniowe przynoszą korzyści zdrowotne.
Chrześcijanie pod koniec I w. zachowywali post ścisły dwa razy w tygodniu: w środę, na pamiątkę zdrady Jezusa przez Judasza, i w piątek, w dniu Jego śmierci.
Potem przez całe wieki już tylko w piątek zachowywano post o suchym chlebie i wodzie (pamiętam, że robiła tak jeszcze moja babcia, która dożyła we względnym zdrowiu niemal 90-tki) , a dzisiaj – w wersji sugerowanej przez obecny kodeks prawa kanonicznego post ścisły oznacza spożycie w ciągu dnia jednego posiłku do syta i dwóch niepełnych, przy powstrzymaniu się od spożycia mięsa.
Z punktu widzenia fizjologii to już nie jest żaden post.
Z pokolenia na pokolenie efekty takiego poluzowanego podejścia widać niestety po przepełnionych przybytkach związanych z pracą służby zdrowia i rosnącej jak grzyby po deszczu ilości kolejnych otwieranych w każdym mieście aptek.
Zanieczyszczenia środowiskowe wzrastają, a nasze organelle mają do dyspozycji niezmiennie jedynie 8 godzin podczas snu na sprzątanie (i to w wersji okrojonej), co jest w takiej sytuacji stanowczo za mało – nie dajemy im szans na zrobienie konkretnych porządków.
A jednocześnie dostarczamy (chcąc nie chcąc) rozlicznych toksyn środowiskowych wraz z powietrzem, wodą, pożywieniem, przedmiotami codziennego użytku, kosmetykami i tzw. chemią gospodarczą, w dużo większej ilości niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu robili to nasi dziadkowie.
Dodatkowo osłabiamy codziennie nasze komórki działaniem promieniowania z używanych przez nas kolejnych nowoczesnych urządzeń (komórki, komputery, mikrofalówki, telewizory itd.). Czy można się zatem dziwić, że naukowcy ostrzegają przed nachodzącym „tsunami nowotworów”?
Ale my nie jesteśmy przecież bezbronni, zostaliśmy przez naturę wyposażeni w odpowiednie narzędzie do zapobiegania chorobom i tym narzędziem jest sprawnie funkcjonujący układ odpornościowy.
Aby jednak pracował on sprawnie musi pracować w czystym i uprzątniętym ze śmieci środowisku – podobnie jak Ty chcesz mieszkać w czystym i uprzątniętym ze śmieci domu.
Zjawisko autofagii odgrywa jak podkreślają naukowcy bardzo ważną rolę w mechanizmach odporności nabytej oraz wrodzonej.
Dlatego jeśli mamy mówić o odporności z prawdziwego zdarzenia, patrząc pod kątem zarówno naszego indywidualnego zdrowia jak i zdrowia przyszłych pokoleń zrodzonych z naszego (mniej lub bardziej zatrutego) ciała, to nie wolno nam zapominać o tym aby zachować dla potomności praktykę regularnego postu.
Najlepiej na początek w wersji fizjologicznie najmniej kłopotliwej czyli warzywno-owocowej, która nie tylko oczyści i zalkalizuje, ale i uzupełni ewentualne niedobory – jeden dowolnie wybrany dzień w tygodniu na samych warzywach i owocach do wyboru surowych, gotowanych lub pół na pół (bez stosowania używek, mięsa, produktów zbożowych, nabiałowych, roślin strączkowych, wysokoskrobiowych części roślin i dodanego tłuszczu lub cukru) to absolutne minimum.
Nasz organizm zmuszony do życia w nowoczesnym zchemizowanym do granic możliwości środowisku z pewnością nam się za to odwdzięczy (po odcierpieniu ewentualnych oznak kryzysów ozdrowieńczych, ma się rozumieć).
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o zdrowotnych korzyściach płynących z postu – koniecznie wysłuchaj wykładu fachowca w temacie, dr Ewy Dąbrowskiej: https://akademiawitalnosci.pl/5-mitow-na-temat-postu-i-cenny-wyklad-fachowca-dr-ewy-dabrowskiej/
7. Aktywność fizyczna.
W świetle wszystkiego co powyżej teraz już chyba rozumiesz dlaczego aktywność fizyczna na każdym poziomie buduje zdrowie i odporność? Tej sprawy nie wolno pod żadnym pozorem zaniedbywać. Wszystko co żyje znajduje się w ruchu, wszystko co martwe nie porusza się. To takie proste! Aby zdrowo żyć musisz nie tylko zdrowo jeść, pić wodę, dbać o regularność odpoczynku ale i ruszać się.
Poprzez aktywność fizyczną uruchamiasz pocenie się, czym oczyszczasz swój organizm, bo wraz z potem usuwa on przez skórę również substancje mu zbędne, które się do wnętrza mogły dostać ze środowiska.
Pobudzony zostaje też układ odpornościowy (ale tylko do pewnego momentu, bo już zbyt intensywna aktywność fizyczna może spowodować skutek odwrotny, czyli stanowić dla układu odpornościowego obciążenie zamiast go wspierać).
Ruch może zastąpić niemal każdy lek, ale żaden lek nie zastąpi ruchu!
Nie lubisz ćwiczyć? Cóż, ja też nie lubię ćwiczyć, ale jeszcze bardziej nie lubię być chora, zamulona i ociężała. Wybierz to co sprawia Ci autentyczną przyjemność. Nie sztuka nakupować sobie drogich urządzeń sportowych aby się potem po kątach kurzyły. Ruch można uprawiać nawet bez nich.
Zacznij od czegoś małego aby się nie zniechęcić: 5 minut marszu żwawym krokiem a nie od razu godzinę, 10 przysiadów na początek i codziennie zwiększaj itd.. Najtrudniej jest zacząć, potem już jest z górki i organizm sam będzie chciał się ruszać, będzie sam Ciebie o tą swoją codzienną dawkę ruchu prosił i będzie się czuł kiepsko gdy jej nie dostanie.
To tak jak z jedzeniem warzyw czy piciem wyciskanych z nich na świeżo soków: na początku mogą nie wzbudzać pożądania, ale gdy już regularnie zaczniesz je stosować, to pod ich wpływem zaczynasz się czuć tak świetnie, że już nawet patrząc na te wszystkie kolorowe dobroci w warzywniaku na sam widok ślinka cieknie. 😉
Pamiętajmy też, że nasz układ krwionośny ma pompkę i jest nią serce. Natomiast tak ważny dla odporności układ limfatyczny takiej pompki nie posiada. Najlepszą formą utrzymywania limfy w ruchu jest właśnie ruch. Zalecane w tym celu formy aktywności to skakanie na trampolinie oraz spacery (krokiem rytmicznym czyli marsze, może być też Nordic Walking czyli z kijkami, ale może być też i bez kijków normalny marsz).
Dbaj REGULARNIE o swój system limfatyczny, a zobaczysz sporą różnicę na plus w funkcjonowaniu swojego całego układu odpornościowego.
8. Pokochaj słońce.
Tak jak wszystkim organizmom żywym na tej planecie od roślin i zwierząt aż po człowieka – do życia i zdrowia oprócz pożywienia, powietrza, wody, ruchu i wypoczynku potrzebne jest światło.
Na temat znaczenia światła słonecznego i produkowanego pod wpływem jego działania w naszym organizmie hormonu (zwanego witaminą D) pisałam już obszernie w tym artykule: https://akademiawitalnosci.pl/witamina-d-brakujacy-kawalek-twojej-ukladanki-zdrowia/
Zwróćmy uwagę na jeszcze jedną rzecz: wszystko to co potrzebne nam do zdrowego życia (woda, powietrze, ruch, słońce, sen i odpoczynek) w odpowiedniej dawce buduje naszą odporność, ale w dawce zbyt dużej lub zbyt małej w stosunku do aktualnego zapotrzebowania – tę odporność nam osłabia.
Te same zasady dotyczą słońca: zbyt mało jest niezdrowo równie mocno jak zbyt dużo. Podobnie jak z jedzeniem: za mało jedzenia (jego niedobór poza okresami świadomie prowadzonego postu) jest równie niezdrowe jak codzienne przejadanie się. Za dużo wypoczynku jest równie niezdrowe jak za mało. Za dużo ruchu (zbyt intensywny) jest równie niezdrowe jak za mało.
Natura charakteryzuje się pięknem, harmonią i równowagą, dlatego należy zawsze czynić starania aby zachowywać równowagę i dostosowywać się do aktualnego zapotrzebowania na potrzebne nam do zdrowego życia czynniki.
Nawet o nasze domowe rośliny doniczkowe dbamy w ten sposób – wiemy, że za mało wody będzie dla nich równie szkodliwe jak za dużo. Dotykamy ziemi aby to sprawdzić, kupujemy im odżywki i przestawiamy w bardziej lub mniej nasłonecznione miejsce aby lepiej rosły.
Róbmy dla nas samych co najmniej tyle, ile robimy dla naszych domowych roślin doniczkowych! 🙂
9. Unikaj toksyn środowiskowych.
Nie jest to co prawda w dzisiejszym zchemizowanym świecie takie proste, ale zawsze starajmy się choćby wybierać mniejsze zło. Nie tylko zadbamy tym o nasze zdrowie, ale i kieszeń.
Wiele środków typu kosmetyki czy chemia domowa może być z powodzeniem zastąpionych nietoksycznymi substancjami. Sprzątanie można zrobić w domu z użyciem dwóch substancji: jednej substancji o odczynie kwasowym (np. ocet albo płyn enzymatyczny ze skórek po cytrusach) i jednej o odczynie zasadowym (soda oczyszczona kuchenna, spożywcza).
Te dwie substancje przydadzą się też do usunięcia z warzyw i owoców ewentualnych pozostałości po użytych środkach ochrony roślin jak też i bytujących na skórce drobnoustrojów: https://akademiawitalnosci.pl/jak-szybko-i-tanio-usunac-pestycydy-z-warzyw-i-owocow/
Z pewnością warto unikać wszystkiego tego, co zawierać może substancje ksenobiotyczne (nie występujące naturalnie naszym ustroju):
– puszki (ich wnętrze pokryte jest białym tworzywem zawierającym BPA)
– plastiki
– konwencjonalne kosmetyki
– konwencjonalne środki czystości
– aluminium
– większość dodatków do żywności (szczególnie syntetyczne słodziki, aromaty i barwniki)
– leki (na receptę czy bez – powinny być stosowane tylko w razie konieczności lub wtedy gdy zawiedzie wszystko inne)
– środki antybakteryjne, szczególnie triclosan
– trwałe zanieczyszczenia organiczne (TZO czyli POPs) – są to toksyczne substancje które dostały się do środowiska w wyniku działalności człowieka, są one rozpuszczalne w tłuszczach i podlegają bioakumulacji czyli są odkładane w naszej tkance tłuszczowej (a także w tkance tłuszczowej innych organizmów żywych, które człowiek zjada).
Wiele z tych substancji ma zdolności zaburzające funkcjonowanie układu hormonalnego (ang. endocrine disrupters), co tłumaczy epidemie wielu chorób, kłopotów par z libido i płodnością czy też przyspieszonego obecnie dojrzewania dzieci.
Pozbycie się nadmiaru tkanki tłuszczowej konwencjonalną „dietą niskokaloryczną” czyli za pomocą żywności bogatej w TZO nie zawsze jest ostatecznie najbardziej optymalnym rozwiązaniem, ponieważ pozwala na dalsze przetrzymywanie TZO w pozostałej tkance tłuszczowej.
Jednak pozbycie się JEDNOCZEŚNIE tkanki tłuszczowej RAZEM z zalegającymi w nich TZO (czyli oczyszczenie na poziomie komórkowym, tak jak to się dzieje podczas postu np. warzywno-owocowego w połączeniu z uwalnianiem toksyn wszystkimi czterema drogami) pozwala na osiągnięcie celu skuteczniej i na stałe.
Żadna konwencjonalna niskokaloryczna dieta nie dała mi tyle ile właśnie oczyszczenie mojego wnętrza ze starych, uzbieranych latami toksycznych śmieci. 😉
Najskuteczniejszym sposobem na utrzymanie stanu zdrowia i odporności jaki znam (i osobiście zastosowałam na sobie) jest właśnie zminimalizowanie kontaktu z TZO poprzez m.in. spożywanie jako podstawę diety pokarmów roślinnych (w miarę możliwości uprawianych organicznie) oraz zminimalizowanie lub wyłączenie na co dzień z diety pokarmów pochodzących od zwierząt (szczególnie tych hodowanych przemysłowo), będących ostatnim ogniwem w łańcuchu pokarmowym (zanim połknie je człowiek).
Z tych pokarmów bowiem nie mamy możliwości usunąć TZO np. poprzez płukanie itd. jak to ma miejsce w przypadku pokarmów roślinnych.
W porównaniu z roślinami zawierają one też dużo mniej substancji, które mogłyby działać ochronnie i/lub równoważyć negatywny wpływ TZO.
10. Unikaj źródeł promieniowania.
Jak już pisałam w poprzednim artykule – nowoczesność jest fajna i potrafi ułatwiać życie, jednak należy obchodzić się z jej wytworami na tyle umiejętnie, aby sobie jak najmniej zaszkodzić.
Zachwyciliśmy się naszymi telefonami komórkowymi, naszymi laptopami, komputerami, kuchenkami mikrofalowymi i innymi urządzeniami np. bezprzewodowymi, cyfrowymi, zarówno tymi domowymi jak również tymi wykorzystywanymi w diagnostyce medycznej.
Jednocześnie już w 2011 roku WHO uznało niejonizujące promieniowanie elektromagnetyczne jako potencjalnie rakotwórcze. Lekarze biją na alarm: żyjemy w elektromagnetycznej zupie.
Trzymajmy więc od siebie najdalej jak to możliwe urządzenia emitujące promieniowanie (np. komórkę w torebce, a nie na smyczy na szyi), chrońmy przed nimi szczególnie swoje dzieci oraz codziennie spożywajmy pokarmy posiadające potwierdzoną wartość ochronną.
Wtedy gdy tylko to możliwe dotykajmy naszej Matki Ziemi bosymi stopami. Wspaniałym ćwiczeniem jest pocieranie bosymi stopami o ziemię (trawę, piasek na plaży) w taki sposób jak to robimy wycierając o wycieraczkę obuwie przed wejściem do domu. Już 1-2 minuty takiego ćwiczenia spowodują odczucie miłej błogości.
Jest to tak zwany grounding lub inaczej earthing inaczej mówiąc „uziemianie”. W końcu jesteśmy „istotami elektrycznymi”, a nasze ciało przypomina jedną wielką baterię, zaś ziemia jest naładowana elektronami 🙂
Napiszę o uziemianiu szerzej wkrótce. Jeśli ktoś chce już teraz dowiedzieć się czegoś więcej na temat uziemiania, to polecam książkę „Uziemienie. Jak czerpać zdrową energię z ziemi”, autorzy Clinton Ober, Martin Zucker i dr Stephen T. Sinatra. Bardzo dużo informacji znajdziecie też na witrynie autorów (w jęz. ang.): https://www.earthing.com
Naukowy wkład w zgłębianie wiedzy na temat wpływu uziemiania na proces homeostazy ludzkiego organizmu (a im więcej homeostazy czyli równowagi, tym lepiej działa nasz strażnik zdrowia czyli układ odpornościowy) posiadają także nasi polscy naukowcy: Karol i Paweł Sokal. Więcej informacji na temat badań w tym obszarze znajdziecie na witrynach:
https://earthinginstitute.net/research/
oraz
https://www.groundology.co.uk/scientific-research
PODSUMOWANIE:
Czy jadąc kiedyś autostradą zastanawialiście się jakie auta Was mijają? Są auta całkiem nowe, są starsze modele nieco mniej sprawne, są całkowite graty ledwo się poruszające a może się i trafić widok całkiem niezwykły: lśniący i sunący z niezwykłą klasą model sprzed pół wieku lub więcej. Który z nich kosztuje najwięcej?
Oczywiście najbardziej wartościowy ten ostatni – utrzymane w nienagannym stanie modele vintage potrafią osiągać zawrotne ceny i kosztować sporo więcej niż nawet najnowszej generacji współczesne auta. Dlaczego? Bo inne sztuki z tego rocznika już dawno wylądowały na śmietniku, podczas gdy on miał szczęście trafić na właściciela, który nie tylko go używał, ale też i go kochał.
Bądź dobrym i dbającym właścicielem swojego ukochanego organizmu. Pamiętasz, że jest on jedynym miejscem, jakie masz do życia? Tylko od Ciebie zależy czy w miarę upływu czasu staniesz się rozsypującym się i przeżartym rdzą starym rupieciem czy też wzbudzającym zachwyt swoim wyglądem i sprawnością wyjątkowo dobrze utrzymanym modelem vintage.
Silny, zadbany i na bieżąco konserwowany system immunologiczny stojąc na straży naszego dobrostanu wykona zawsze pracę do której został stworzony przez naturę: uchroni nas od wszystkich chorób – od kataru aż po raka.
Czego Wam wszystkim z całego serca życzę.
Dbajcie o siebie! 🙂
Pomocne linki:
1. Autofagia – ważne zjawisko odpornościowe NIEDŹWIEDZKA-RYSTWEJ P., DEPTUŁA W.
2. Joel Fuhrman „Fasting and Eating for Health”
4. https://www.doctoryourself.com/
5. https://medical-dictionary.thefreedictionary.com/Detoxification
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
OldSkarabeusz napisał(a):
Bardzo interesujące informacje i praktyczne porady – dziękuję 🙂
Ps.
Nowa Medycyna dr Hamera wydaje się być także ciekawą alternatywą… właśnie czytam…
Alchemia Kobiecości napisał(a):
A czy karmienie piersią ma istotny wpływ na późniejszą odporność człowieka? Byłam karmiona piersią 8 miesięcy, mam bardzo sprawny układ immunologiczny, praktycznie nie choruję. Staram się prowadzić zdrowy tryb życia, ale na pewno nie przestrzegam tych wszystkich reguł powyżej. Natomiast moja siostra była karmiona piersią jedynie 2 tygodnie i jest o wiele bardziej chorowita.
Dlatego zastanawia mnie, czy to ma wpływ, czy jest tylko mitem.
Marlena napisał(a):
Oczywiście, nie pisałam nawet na ten temat bo to wszyscy wiedzą. Jednak oprócz karmienia piersią na naszą odporność mają też wpływ dalsze czynniki, przede wszystkim styl życia.
widmo napisał(a):
to nie prawda, ja byłem karmiony piersią ponad rok a a wieku 13lat miałem już astmę i mam ją już 30lat, ponadto co chwile choruje na zapalenia płuc i mam miażdżycę, ponadto uprawiałem również sport przez 15lat tak więc wszystko można wsadzić między bujdy jak się nie ma odpowiednich genów
Marlena napisał(a):
Nie zwalaj proszę na geny. Oprócz genów dziedziczysz również styl życia i upodobania dietetyczne. Zmień te dwa czynniki aby ujrzeć zmianę w reakcji Twojego organizmu na dostarczane z zewnątrz bodźce. Paradoksalnie uprawianie sportu nie wzmacnia organizmu. Działa tutaj prawo Amdta-Schultza, które dotyczy dotyczy zastosowania siły bodźca: słabe bodźce podtrzymują procesy życiowe, bodźce o średnim natężeniu działają pobudzająco, silne bodźce wpływają hamująco na procesy życiowe albo wywołują reakcje paradoksalne. Jeśli co chwila chorujesz to Twój organizm daje Tobie do zrozumienia, że robisz coś mocno nie tak. Przeanalizuj gdzie popełniłeś błędy i zmień to, a organizm dostosuje się odpowiednio: symptomy określane jako „choroba” mogą ustąpić w nowych warunkach.
Karolina napisał(a):
Byłam karmiona piersią dość długo jak na obecne standardy, a i geny mam całkiem niezłe (kilkoro ze znanych mi przodków żyło ponad 100 lat w dobrym zdrowiu). Niestety tragicznymi nawykami żywieniowymi doprowadziłam do sytuacji, że latami zmagałam się z chronicznym zapaleniem zatok, otyłością, kruchością stawów i bólami kręgosłupa. Na to wszystko sama sobie konsekwentnie zapracowałam złą dietą i umiarkowanym spożyciem trucizn (alkohol, kawa, słodycze). Naturalne karmienie niemowląt jest jedną z cegieł budujących przyszłe zdrowie i odporność, ale z jednej cegły jeszcze nikt muru nie zbudował.
Beata napisał(a):
Jakie jest Twoje zdanie na temat teorii TMC, że przez surowe pożywienie wychładzamy organizm?
Marlena napisał(a):
U mnie się ta teoria kompletnie nie sprawdza, tzn. nic mi się nie wychładza, a wręcz przeciwnie – na surawce dostaję wyraźnego energetycznego kopa (krócej śpię, budzę się bardziej wypoczęta, szybciej robię swoją pracę, mniej się męczę, mam zwiększoną odporność na stres i na wysiłek fizyczny itd.), odczuwam też zwiększoną jasność umysłu (pracuje jak żyleta, mam więcej pomysłów, zwiększoną kreatywność) i ogólnie radość życia mi się zwiększa że tak powiem. No chyba że to na tym polega owo sławetne „wychładzanie”? 😉
Jeśli tak to polecam wychładzać się ile wlezie 🙂
nieokrzesany napisał(a):
natomiast moim zdaniem trochę tak, kiedyś jak biegałem i źle się odżywiałem zawsze miałem gorące dłonie a od kiedy spożywam więcej surowizny i piję więcej wyciskanych soków moje dłonie ziębną i to mocno, czasami nawet latem nie mówiąc już jak jest chłodno, no i częściej jest mi chłodniej, nie mniej jednak nie jest to takie uciążliwe 🙂
Marlena napisał(a):
Sprawdź czy nie brakuje Ci jodu skoro odczuwasz przesadne zimno. Bo ponad 35% populacji światowej cierpi na niedobór tego pierwiastka.
krystyna napisał(a):
Ale mnie rozśmieszyłaś Marlenko, oczywiście filmem, dawno się tak nie uśmiałam. Smiechoterapia jest super…. jestem pewna, że mój system immunologiczny dostał dodatkowego kopa.
Dzięki za jak zwykle bogaty w info, inspirujący, świetnie przedstawiony temat naszej odporności.
Ewa napisał(a):
Świetny artykuł. Bardzo bardzo lubię pani stronę. Mój mąż nie lubi. He he. Jest…hm… Lekarzem.:) a ja lubię i powoli powoli zmieniam świat wokoło siebie. A bliscy nawet tego nie widzą. Mąż też nie widzi 🙂 I pani blog to taka jedna z wielu ale bardzo duża siła napędowa. Dziękuję.
Mroczarka napisał(a):
Z tematem trafiłas jak w dziesiątkę! Waśnie próbuję podnieść naszą odporność zamiast tylko leszyć katary i kaszle! Dzięki 🙂
natka napisał(a):
Kolejny świetnie opracowany artykuł! Dzięki za cenne rady!
Ewa A napisał(a):
Gdybym to chwilę wcześniej przeczytała, zanim zjadłam tę czekoladę! A tak mi dobrze szło przez ostatnie dwa tygodnie… Ale to tylko raz 🙂 Idę się napić (czyli nawodnić).
Mirek napisał(a):
Super artykuł Marleno – jedno wiem – napewno kupię „maszynę” do „wyciskania” soków. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Polecam – to lepsze niż suplementy. Maszynka może być choćby i używana lub nawet „z demobilu” ale najważniejsze to ją codziennie wprawiać w ruch! 🙂
Tomasz Tomaszewski napisał(a):
Bardzo dziękuje za ten artykuł. Właśnie w tym momencie jest mi on potrzebny i chyba zastosuje się do większości porad. Najbardziej mnie zaciekawiło to z tym śmiechem, bo choć czytałem o tym gdzieś to dawno już zapomniałem. Filmik pomógł 🙂
Marlena napisał(a):
No jak to mówią (i słusznie!): lepiej żartować niż chorować 🙂
Daniel napisał(a):
Pani Marleno
Czy zakwas buraczany mozna posolic sola himalajska zamiast kamiennej?
Marlena napisał(a):
Można, ktoś informował już o tym w komentarzach.
zagatka napisał(a):
Marleno, jak zwykle super artykuł, dziękuję Ci za tą wielką porcję wiedzy 🙂
Chciałam się tylko upewnić, czy jedząc siemię lniane (około 2 łyżki dziennie, ale nie zawsze codziennie), kwasy Omega 3 są raczej na dobrym poziomie?
Bo zrozumiałam, że jak mało jemy siemienia, to wtedy trzeba jeść olej z wiesiołka, ale jak się je siemię to już nie jest to konieczne?
Po prostu wolę jeść ziarenka siemienia niż łykać kapsułki z olejem, poza tym wychodzi to znacznie taniej, bo kilogram siemienia kosztuje u mnie 5 zł 😉
Jeśli chodzi o śmiech, to pierwsze, że wydzielają się endorfiny, a drugie, to przepona wtedy masuje nasze narządy wewnętrzne 🙂 Czuć to też, jak sobie człowiek tak oddycha mocno przeponą, że tam wszystko w środku chodzi 😛 A jak się takim oddychaniem dostarczy dużą dawkę tlenu, to jaki przypływ energii nas nagle ogarnia :)) Polecam spróbować 🙂
Marlena napisał(a):
Omega-3 (ALA) masz w roślinach (najwięcej w ziarnach lnu albo szałwii hiszpańskiej czyli chia), więc musiałabyś zliczyć wszystkie ich roślinne źródła (np. sałatę, szpinak czy co tam innego zielonego jak również orzechy włoskie). Bo chyba coś oprócz tego siemienia jeszcze jesz, prawda? 😉
zagatka napisał(a):
No tak, wiem, że są inne źródła Omega 3, ale siemię ma go najwięcej, więc innych nie biorę pod uwagę.
Chodziło mi w pytaniu o to, czy olej z wiesiołka jest potrzebny wtedy, kiedy nie mamy wystarczająco Omega 3 w diecie? Czy tak czy siak dobrze jest go suplementować? Dr Ewa Dąbrowska pisze, że powinno się go suplementować na diecie roślinnej, bo pozwala na produkcję jakiegoś enzymu, jedynego, którego może brakować na diecie roślinnej.
Marlena napisał(a):
Olej z wiesiołka nie zastąpi Omega-3 sam w sobie. Na temat enzymu (delta-6-desaturaza) pisałam w artykule. Nie wiem czy chodzi o ten sam enzym dr Dąbrowskiej.
ela napisał(a):
Jaką wit. D uzupełniać braki w zimie? Przy magnezie ważne jest aby to była najlepiej przyswajalna forma a jak to jest z wit. D? Nie chodzi o to aby podała Pani firmę konkretnej wit.D ale o to jak kupić tą najlepiej przysfajalną. Czy o witaminie D można w ten sposób myśleć jak o magnezie? Zupełnie się nie orientuje w tej kwesti.
Marlena napisał(a):
Elu, tutaj o tym pisałam: https://akademiawitalnosci.pl/witamina-d-brakujacy-kawalek-twojej-ukladanki-zdrowia/
Monika napisał(a):
Gdzie można kupić Lizynę? pod jaka postacią najlepiej? chodzi mi o dziecko pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Moniko, jest sporo suplementów z L-lizyną. Robi je wiele firm produkujących suplementy: Now Foods, Swanson, Solgar, Puritan’s Pride itd. w formie albo już porcjowanej (tabletki, kapsułki) albo luzem w proszku. Poguglaj a znajdziesz. 🙂
Marta napisał(a):
Lizynę dostarczysz w wystarczającej ilości jedząc dwa surowe kurze żółtka dziennie, mogą to być jajka gotowane na miękko, jeśli surowe żółtko „nie przejdzie” 🙂 Jajka trzeba jednak gotować minimum 4 minuty, żeby unieszkodliwić jeden z enzymów zawartych w białku, który z kolei blokuje biotynę…
Suplementacja lizyny (łatwo o nadmiar) może prowadzić do niedoboru argininy, te dwa aminokwasy działają na siebie konkurencyjnie, czyli nadmiar jednego powoduje niedobór drugiego – dlatego należy uważać przy przyjmowaniu tych aminokwasów w postaci suplementów.
Marlena napisał(a):
Jedząc żółtka dostarcza się bardzo podobne ilości lizyny (111mg) i jej antagonisty argininy (113 mg).
https://www.traditionaloven.com/tutorials/l-lysine_amino_acid.html
Jeśli chcemy mieć konkretną przewagę lizyny to wybierzmy takie pokarmy, które tej lizyny mają 2-3 razy więcej niż argininy. Czyli np. jogurt, ser, jabłka, gruszki, buraki, sałata, morele, pomidory, a z owoców egzotycznych figi, mango, awokado.
lenka napisał(a):
jestem pod ogromnym wrazeniem Pani wiedzy. Chcialabym choc odrobine tych rad wdrozyc w zycie. Wlasnie zaczynam probowac. Czy sa jakies naturalne metody lub ziola skuteczne w sprawach kobiecych? Mam miesniaki czeka mnie operacja ;(za wszelka cene chce jej uniknac
Marlena napisał(a):
Lenko, też miałam kiedyś mięśniaki. Wykryto mi je przypadkiem – podczas cesarki jak rodziłam syna. Pomógł mi post Daniela (i generalnie zmiana już na stałe mojej diety, kosmetyków, jednym słowem całego stylu życia itd.) – jestem już wolna od mięśniaków. Po prostu sobie zniknęły czyli zadziałała ta autofagocytoza. 🙂
A nowe się nie potworzyły bo już nie było powodu (post przywrócił równowagę gospodarce hormonalnej, usunęłam poza tym z mojego środowiska ksenoestrogeny czyli subst. estrogenopodobne które mogły wcześniej mi ją zaburzać, a które mogły znajdować się w używanych kosmetykach, w zjadanym mięsie zwierząt, w plastikach domowych itd.). Jako bonus przestałam też przy tym cierpieć również na syndrom napięcia przedmiesiączkowego i obfite krwawienia. 🙂
Beata napisał(a):
Wspaniałe kompendium wiedzy 🙂 A co sądzisz Marlenko o morsowaniu?
Marlena napisał(a):
Hartowanie zimnem też się sprawdza, bardzo pobudza układ odpornościowy, trenuje go jakby. Podobnie działają też naprzemienne prysznice, a nawet moczenie stóp w dwóch wodach: ciepłej i chłodnej.
Asia napisał(a):
Gdzie można kupić gorzknik kanadyjski jako zioło a nie tabletki? Może ktoś wie…
lenka napisał(a):
Bardzo dziekuje za cenne sugestie. Bede probowac zastosowac sie do nich z nadzieja. Nie wiem tylko jak postapic w jednej kwestii.
Mam miesniaka juz od dawna ,ale ok 2 lata temu ginekolog poinformowal mnie ze mam juz drugiego a ten wczesniejszy urosl.! Wpadlam w panike i zaczelam szukac rozwiazania.Znalazlam siemie lniane i w nim pokladalam nadzieje…Zaczelam pic,okolo 3-4 lyzeczki zalewam goraca woda i pije juz tak od 18 mcy.Bylam teraz do kontroli (chodze czesto) i jak narazie miesniak ,,stoi,, od tamtego wlasnie czasu, czyli 18 mcy ! Teraz nie wiem co myslec bo w sumie siemie lniane to fitoestrogeny (chyba 🙂 ) Nie jestem gotowa na usuwanie macicy a to mi grozi. mam 42 lata 🙁
Marlena napisał(a):
Lenka zależy co chcesz osiągnąć: żeby nie rosło czy żeby sobie zniknęło całkiem?
Fitoestrogeny nie działają jak prawdziwe hormony. Nie mylmy ich z ksenoestrogenami. Te drugie należą do „endocrine disrupters” o których pisałam w artykule powyżej: zaburzają pracę ukł. hormonalnego, nie potrafią jej zaś normalizować. To one są m.in. powodem skobiecenia naszych facetów, obniżonego libido i płodności par, syndromu nieproporcjonalnie do sylwetki rosnących tkanek gruczołów piersiowych (rozmiarów staników H, J, K czy większych) u współczesnych młodych i szczupłych kobiet czy też wyjątkowo szybkiego dojrzewania dzisiejszych nastolatków.
Jeszcze 100 lat temu nie mieliśmy ksenoestrogenów w naszym środowisku, więc nie było ich ani w ludzkich tkankach, ani w tkankach zwierząt zjadanych przez człowieka. Facet był facetem a nie „gender”, ludzie rzadko kiedy nie mogli mieć dzieci, młode kobiety miały piersi proporcjonalnie normalne a nie monstrualne, a pierwszą miesiączkę dostawało się w wieku 12-14 lat a nie 8 czy 9.
lenka napisał(a):
Bardzo dziekuje ze odpisujesz. Oczywiscie ze wolalabym aby zniknely ale jezeli by sie nie udalo to zatrzymanie ich wzrostu tez by mnie usatysfakcjonowalo. nie grozilaby juz operacja (nie mam zadnych dolegliwosci,gdyby nie usg nie wiedzialabym ze go mam) czy uwazasz ze to siemie jakos ,,zatrzymalo,,jego wzrost ? Czy to przypadek ? Byle do menopauzy….. 🙂 Ponoc wtedy moga nawet zaniknac ,wiec paradoksalnie czekanie ma sens…..
Marlena napisał(a):
Lenka, możesz czekać a możesz działać – jest to kwestia Twojego wyboru. Tak jak powiedział Warren Buffet: nie znam przepisu na sukces, ale mogę podać niezawodny przepis na porażkę: wystarczy nic nie robić.
Więc nie „jak będzie tak będzie”, tylko albo coś robisz (konkret) albo czekasz na rozwój wydarzeń (inercja). Dopóki nie zdasz sobie sprawy, że Twoje zdrowie zależy TYLKO i wyłącznie od Ciebie, to będziesz wiecznie w rozterce i zamiast działać będziesz się zastanawiać. Jeśli chcesz mieć konkretne, widoczne rezultaty to należy zrobić konkretne, duże zmiany w dotychczasowym stylu życia. Możesz też poczynić jakieś umiarkowane zmiany, rezultaty będą również umiarkowane. Lub nic nie robić i czekać na rozwój wydarzeń.
K napisał(a):
A co do wody to rozważałaś zakup filtra odwróconej osmozy, by eliminować fluor z kranówki?
Wszystkie inne filtry może i pozostałe substancje odfiltrowują, ale by pozbyć się fluoru z wody (tam gdzie jest fluorowana oczywiście) potrzeba odwróconej osmozy.
No a co do jonów magnezu w wodzie, to pytanie też, na ile organizm potrafi Magnez absorbować w takiej formie, bo wydaje się, że najlepiej z tym nie jest, w tej formie suplementacji 😛
Marlena napisał(a):
A skąd wiesz, że masz w kranówce fluor? Z tego co wiem w Polsce już nie fluoryzuje się wody, jednak jak Cię ta sprawa mocno martwi to weź próbkę i oddaj ją do badania laboratoryjnego i będziesz wiedział na 100% czy warto kupować jakieś drogie filtry.
Ania napisał(a):
Pani Marleno mam do pani ogromną prośbę o zgłębienie tematu fluoru. To ważne bo fluor mamy w wodzie, oczywiście to wszystko są dopuszczalne normy (pomorskie ma górną granicę, zwłaszcza Gdańsk). Wyczytałam że jedynie Belgia pozbywa się fluoru z wody, a my stosujemy dopuszczalne normy. Fluor jest w jedzeniu i oczywiście w paście do zębów. Ząbki należy szczotkować przynajmniej 2 razy dziennie po 3 minuty. Małe dzieci mają pasty z niższą zawartością fluoru. Pisze to wszystko bo od lat nie mogłam się pozbyć czarnego nalotu na zębach (oczywiście kawa i papierosy), przyczyny niestety nie zlikwidowałam ale skutek owszem. Od lutego tego roku myje zęby pastą bez fluoru i bez SLS – ciężko ją dostać w sklepie, tylko internet – i nie mam nalotu, czarnych przebarwień, aż mój stomatolog był zdziwiony. Oczywiście jak mu powiedziałam o paście bez fluoru to nie zaleca, bo to są niewielkie ilości etc. Dla mnie ważne że działa. Co lepsze jak umyje zęby popularną pastą to czuję się tak jakbym sobie wlała domestos do buzi, nie daję rady. Czytałam też że fluor stosowali w obozach podczas II wojny światowej, dodawali ludziom do picia żeby byli bardziej otępiali. Niestety fluoru można pozbyć się jedynie przez odwróconą osmozę, a to dość droga sprawa. Od stycznia jestem wielbicielką Pani bloga. To co Pani pisze i jak zasługuje na medal i uznanie. Ja choruję na tężyczkę i w moim przypadku wit. D i magnez czyni cuda. Lekarze przez 5 lat karmili mnie dużą ilością wapnia, asparginian. Do tego stopnia że urodziłam córkę z wapnem w nerkach i najnormalniej w świcie straciłam do nich zaufanie, nawet bym powiedziała że się ich boję!!! Zbadałam sobie poziom wit. D i miałam bardzo niski 10,1 – nic nie wchłaniałam. Do tego drętwiały mi ręce aż po ataki tężyczkowe – porównywalne do padaczki, częściowego paraliżu – jak to się zaczęło miałam 26 lat. Łykałam magnez garściami ale nie skutkowało, dopiero sól Epson moczenie stóp i kąpiele mi pomagają i to regularnie, czyli wchłanianie przez skórę :)) Pani Marleno tu koniecznie trzeba wydać książkę!!! Proszę nie zapomnieć o fluorze. Pozdrawiam
Gosia napisał(a):
Marlenko,dzieki za kolejny fantastyczny artykul!
Mam pytanie jak podniesc odporjosc u niemowlęcia 8 miesiecznego.Bo u doroslych to tak jak napisalas. Jednak u takich maluchow wydaje mi sie to bardzo trudne.Moja cora w ciągu 4tygodni ma juz drugie zapalenie oskrzeli i drugi antybiotyk,jestem zalamana:-(a2miesiace wczesniej miala plesniawki i zapalenie drog moczowych i tez antybiotyki. No zalamac sie idzie. Karmie piersia,wiec to na pewno jest na plus, teraz wprowadzam jej siweze soki po troszeczku. Daje wit d, wit c. Probiotyk-z apteki bo jest raczej za mala na kapuste kiszona. Cos sie zalamalo w jej zdrowiu i teraz leci w dół:-( dodatkowo jest narazona na kontakty z innymi dziecmi przedszkolnymi, bo odbieram z nią synka z przedszkola. Dlatego tez postanowilam nie posylac go przez 3tyg zeby ograniczyc te kontakty. Co mogę jeszcze zrobić?
Milena napisał(a):
A nie wiążesz tego ze szczepieniami??? w większości ulotek jest informacja, że mogą takie choroby wystąpić po szczepieniu. Często jest tak, że rodzice tego w ogóle nie kojarzą ze szczepieniem, bo nawet 4 tygodnie po może wystąpić a i nawet całe życie człowiek musi się później turlać z efektami ubocznymi szczepień 🙁
Paweł napisał(a):
Odnośnie postu warzywno-owocowego – wydaje mi się to dość proste do wprowadzenia, więc od tego chcę zacząć. Chciałbym jednak zapytać, jak w takim poście traktujemy nasiona, przyprawy (np czarnuszka), czy „wyciągi”, jak np. oliwa z oliwek czy olej lniany?
Marlena napisał(a):
Pawle, zanim przystąpisz do działania dokładnie zapoznaj się z dozwolonymi stosowanymi na poście potrawami. Nie używamy żadnych źródeł tłuszczu ani ziaren. Tylko warzywa. Z przypraw zioła, sól, pieprz, sok z cytryny, czosnek. Z owoców jabłka, cytryny i grejfruty.
Najlepiej przeczytaj książeczki dr Dąbrowskiej lub wysłuchaj jej wykładu (podałam linka w artykule). Post ma swoje wymagania i zasady dlatego należy wiedzieć o nich wszystko ZANIM przystąpi się do postu.
Paweł napisał(a):
Miałem na myśli jednodniowe posty warzywno-owocowe, np. co tydzień we wtorek. Przed nimi też przestrzegasz i należy mieć się na baczności przy ich stosowaniu?