Niedobór kwasów Omega-3 jest dzisiaj powszechny. Dzisiejsza dieta zachodnia obfituje głównie w kwasy tłuszczowe Omega-6, często ich przewaga w diecie przeciętnego człowieka jest niebotyczna, a zaburzone proporcje pomiędzy dostarczanymi kwasami (nadmiar Omega-6) prowadzą do przewlekłych stanów zapalnych powiązanych z wieloma rodzajami tzw. chorób cywilizacyjnych (Omega-3 z kolei mają działanie antyzapalne).
Spożywając produkty przetworzone (oleje, majonezy, smażeniny, przekąski, dania gotowe, mięso, nabiał, jajka, ciasta i inne tłustości) przeciętny mieszkaniec krajów uprzemysłowionych może dostarczyć sobie nawet dwadzieścia razy tyle kwasów Omega-6 co Omega-3!
Nic dziwnego, że chorujemy.
Najważniejszym źródłem nadmiaru Omega-6 w chorobotwórczej diecie zachodniej są wszechobecne oleje spożywcze (m.in. kukurydziany, sojowy, rzepakowy, słonecznikowy) posiadające w swoim składzie przewagę Omega-6 nad Omega-3.
Oleje te leją się wszędzie strumieniami: są zarówno w produktach przetworzonych zalegających sklepowe półki jak i w domu używane „do smażenia”, do polewania surówek, do majonezu itp.
Zgroza!
Możemy zastanawiać się czy aby na pewno dostarczamy i/lub wchłaniamy wystarczające ilości kwasów tłuszczowych Omega-3 albo też dyskutować w nieskończoność jaki powinien być prawidłowy stosunek Omega-3 do Omega-6 w diecie, jednak jedno jest pewne: jeśli kwasów Omega-3 masz za mało – twoje ciało na pewno ci to zasygnalizuje.
W jaki sposób?
Oto 10 sygnałów naszego ciała, które powinny nas czym prędzej skłonić do poczynienia zmian w diecie, zanim dowiemy się, że załapaliśmy się na którąkolwiek z popularnych obecnie cywilizacyjnych chorób dietozależnych:
1. Nadmierne wydzielanie woskowiny w uszach
Natura jest mądra i wszystko dokładnie zaprojektowała w naszych genialnych organizmach. Weźmy na przykład taki organ jak uszy: non stop kanał słuchowy pokryty jest tak zwaną woskowiną. Do czego ona służy? Woskowina jest naturalną substancją o dosyć skomplikowanym składzie, wydzielaną przez nasze uszy aby je chronić i odpowiednio nawilżać kanał słuchowy.
Woskowina jest pożyteczna i potrzebna, a starając się w akcie przesadnej czystości usunąć ją w całości – zwyczajnie robimy błąd! Mała ilość woskowiny w kanale słuchowym jest niezbędna naszym uszom by mogły być zdrowe.
Jednak z drugiej strony bardzo wielu ludzi cierpi na notoryczny nadmiar woskowiny.
Bombardują nas w mass mediach reklamy specjalnych kropli do usuwania nadmiaru woskowiny w uszach, lecz zamiast natychmiast pędzić od razu do apteki, najpierw warto zastanowić się skąd się ta woskowina w ogóle w takich ilościach (większych niż fizjologiczne) bierze?
Dlaczego jedni mają z tym problem, a inni nie? Czasem niezbędna jest wręcz interwencja lekarza, który usuwa zalegający korek woskowinowy z ucha pacjenta.
Niestety przypadłość ta lubi nagminnie powracać. Dlaczego tak się dzieje?
Otóż nadmiernym wydzielaniem woskowiny usznej organizm właśnie nam sygnalizuje, że cierpi na niedobór kwasów tłuszczowych Omega-3. Usuwając nadmiar woskowiny po prostu usuwamy skutek, a nie przyczynę.
Przy okazji taka ciekawostka o naszej woskowinie: jeśli akurat czujecie swędzenie na ustach (znak atakującego wirusa opryszczki, herpes simplex), to natychmiast posmarujcie to miejsce własną woskowiną.
Ale tu uwaga: to jest skuteczny sposób jedynie na samym początku opryszczki (na etapie swędzenia) i musimy działać naprawdę mega szybko, bowiem im bardziej wirus zaczyna się panoszyć, tym mniej woskowiny nasze uszy produkują (ustrój ma wtedy pilniejsze zadania niż ochrona ucha, musi bronić całego ustroju, zatem produkcja woskowiny praktycznie ustaje).
Gdy przegapimy ten pierwszy moment i opryszczka się nam rozwinie na dobre, to nie będziemy mogli z tego sposobu skorzystać, bowiem zwyczajnie woskowiny mieć już nie będziemy.
Przy okazji warto zwrócić uwagę, że zaprzestanie produkcji woskowiny przez nasz organizm w trakcie ataku jakiegokolwiek wirusa (choćby przeziębienia czy grypy) powoduje, że po odchorowaniu przeziębienia następnym etapem naszego cierpienia jest bardzo często bolesna infekcja uszna.
Po prostu uszy w tym czasie nie były odpowiednio chronione woskowiną, a to z kolei ułatwiło ich infekcję (to dlatego tak często się zdarza, że gdy już podkurujemy bolące gardło, to wtedy okazuje się, że „rzuciło nam się na uszy”).
O tym „ludowym”, stosowanym od niepamiętnych czasów sposobie na opryszczkę usłyszałam będąc jeszcze młodą dziewczyną, gdy pewnego razu moja rodzina gościła u siebie znajomych z Rosji (lekarzy, tak się składa).
Sposób ten wydawał mi się wtedy upiorny i niesamowicie dziwny (nie mówiąc już o tym, że raczej, nie ma co ukrywać – mało apetyczny!), ale ponieważ cierpiałam w młodości na częste ataki opryszczki, to nie omieszkałam przy najbliższej okazji sposobu tego wypróbować – faktycznie działał jak magia, opryszczka po prostu nie rozwijała się.
Oczywiście pod warunkiem, że działamy od razu, bowiem gdy opryszczka się rozwinie i woskowina zanika, to naszą sytuację może uratować w tym momencie witamina C, podawana w ilościach gramowych – często i do nasycenia: opryszczka zacznie goić się w ciągu najbliższej doby w tempie ekspresowym.
Jeśli tak się nie dzieje to znaczy, że bierzemy za mało lub za rzadko.
Papką z witaminy C możemy też smarować opryszczkę (nota bene woskowina również ma kwasowe pH), starodawny sposób na opryszczkę przewidywał smarowanie jej octem – jak wiadomo w kwasowym pH drobnoustroje nie przeżyją, nie są też w stanie się namnażać.
Ludowy sposób ze smarowaniem opryszczki woskowiną doczekał się też naukowego zbadania: abstrakt pracy rosyjskich naukowców na temat antybakteryjnych i antywirusowych własności woskowiny w kontekście opryszczki znajdziemy tutaj: [klik].
Przestał być więc ten sposób jedynie sposobem ludowym, a stał się naukowym: pamiętajmy, że jakby co, to zawsze przy sobie nosimy potężną, naturalną (i przy tym całkowicie darmową) substancję antywirusową i antybakteryjną – w uszach! 🙂
2. Zwiększona nadwrażliwość na słońce
Jeśli łatwo ulegasz poparzeniom słonecznym lub po wyjściu na słońce cierpisz zaraz na bóle głowy, to może brakować ci nie tylko witaminy D czy witamin z grupy B (szczególnie niacyny). Może brakować ci również kwasów tłuszczowych Omega-3!
Kwasy Omega-3 grają dużą rolę w ochronie skóry przed szkodliwym promieniowaniem UV i jeśli mamy w ustroju tych kwasów za mało, to ciało nie ma siły bronić się przed skutkami tego promieniowania: jesteśmy wtedy bardziej podatni nie tylko na oparzenia, ale i wzrasta nasze ryzyko zachorowania na raka skóry.
Badacze podkreślają, iż w przeciwieństwie do Omega-6 kwasy Omega-3 mają działanie chroniące przed rakiem skóry [klik].
Warto zauważyć, że jak do tej pory tego samego nie udowodniono w odniesieniu do żadnego produktu kosmetycznego zawierającego antysłoneczne filtry. 🙂
Ludzie smarują się uparcie antysłonecznymi chemikaliami już od kilku dekad, ale spadku zachorowań na raka skóry to nie przyniosło.
Zwiększenie spożycia Omega-3 może jednak tego dokonać – pod warunkiem, że ludzie będą wiedzieć co mają robić, co jeść i jak żyć aby ryzyko zachorowania na raka skóry (i w ogóle każdego raka) wydatnie zmniejszyć.
3. Skurcze mięśniowe spowodowane chodzeniem
Jeśli po dłuższym marszu wyczuwamy drgania włókien mięśniowych (szczególnie w łydkach), to może być sygnał, że mamy za mało kwasów Omega-3.
4. Uczucie napięcia mięśni karku, barków, ramion
Napięte mięśnie mogą być oznaką niedoboru kwasów Omega-3 (ale być może także magnezu i witaminy D).
5. Kruche paznokcie
Ten objaw powiązany jest z różnymi niedoborami (m.in. krzemu, wapnia, cynku), a niedobór kwasów tłuszczowych Omega-3 jest jednym z nich.
6. Skóra sucha, swędząca, podrażniona, łuszcząca się (również łupież)
Dla zdrowia skóry kwasy tłuszczowe Omega-3 są nie tylko korzystne, lecz wręcz niezbędne.
Kiedy skóra przypomina pustynię, to znak, że czas uzupełnić niedobory kwasów tłuszczowych.
Na łupież we włosach specjalne szampony pomagają tylko chwilowo, jeśli więc chcesz się pozbyć tej przypadłości to zwiększ podaż Omega-3, a wkrótce problem może pójść w zapomnienie.
Egzema i atopia? Oprócz zwiększenia dowozu Omega-3 koniecznie sprawdź sobie też poziom witaminy D, która razem z kwasami tłuszczowymi zapewnia nieskazitelną skórę w doskonałej kondycji.
7. Pękające pięty
To samo tyczy się pustyni na piętach. Skóra odżywia się tym, co jesz. Jeśli nie jesz kwasów tłuszczowych Omega-3 – tym gorzej dla skóry (pięt nie omijając).
Gdy pojawią się bolesne rozpadliny na piętach to znaczy, że mamy problem nie tylko natury estetycznej, ale i zdrowotnej. Brakuje nam kwasów Omega-3!
8. Zaburzenia nastroju (depresja, nerwowość), problemy z pamięcią itp.
Dr Abram Hoffer, słynny psychiatra, już kilka dekad temu stosował w terapiach oleje rybne u swoich pacjentów. Czynił bardzo słusznie!
Kwasy Omega-3 są niezmiernie ważne dla naszego mózgu. Poczynając od okresu życia płodowego (są niezbędne dla rozwoju mózgu u płodu), a kończąc na wieku podeszłym (kurczenie się mózgu powiązane z demencją zachodzi dużo szybciej gdy brakuje nam Omega-3, szczególnie DHA).
Badacze nie mają już dzisiaj wątpliwości: kwasy tłuszczowe Omega-3 pomagają chorym na depresję i stany lękowe, redukują agresję i zwiększają zdolności poznawcze.
9. Przewlekłe zapalenie
Kwasy tłuszczowe Omega-3 mają potwierdzone naukowo działanie antyzapalne. Ich niedobór sprzyja występowaniu przewlekłych stanów zapalnych w organizmie.
Większość tzw. chorób cywilizacyjnych ma przewlekły stan zapalny jako podłoże, o czym już wiemy z tych artykułów: https://akademiawitalnosci.pl/tag/przewlekly-stan-zapalny/
10. Obniżona odporność
Nawracające przeziębienia, niekończące się infekcje intymne i opryszczki, rozmaite grzybice i kandydozy – wszystko to jest powiązane ze słabą odpornością organizmu, który nie jest w stanie odpowiednio walczyć z panoszącymi się drobnoustrojami.
Prawidłowa praca układu odpornościowego silnie zależy od podaży NNKT, w tym głównie od Omega-3.
Teraz, skoro już wiemy jakie sygnały ciała mogą świadczyć o zbyt niskim poziomie kwasów tłuszczowych Omega-3, przyjrzymy się za chwilę jakie są najlepsze pokarmy posiadające wysoki stosunek kwasów tłuszczowych Omega-3 do Omega-6, abyśmy mogli sobie tę równowagę przywrócić żywieniem.
Jest to ważne, bowiem obydwa rodzaje kwasów tłuszczowych konkurują o te same enzymy i receptory w naszym ustroju. Jeśli więc „przyczepi się” do nich jeden, to drugi już nie ma szans.
Stąd też w celu zoptymalizowania sytuacji warto dokonać zmian w menu i zacząć robić dokładną odwrotność tego, co robiliśmy do tej pory – czyli jadać te pokarmy, które mają więcej Omega-3 niż 6.
Na początek trochę teorii
Kwasów Omega-3 mamy 3 rodzaje: krótkołańcuchowy ALA (α-linolenowy) oraz jego pochodne czyli średniołańcuchowy EPA (eikozapentaenowy) i długołańcuchowy DHA (dokozaheksaenowy), z czego jedynie ALA jest tak naprawdę jedynym NNKT, Niezbędnym Nienasyconym Kwasem Tłuszczowym, pozostałe zaś są jego pochodnymi, które nasz genialny organizm produkuje sam, w dodatku dokładnie tylko tyle, ile mu w danym momencie jest potrzeba (choć możemy te pochodne pobierać także od innych istot żywych jak np. ryby i owoce morza, oraz z tego co ryby jedzą czyli z alg morskich).
Czyli sytuacja trochę jak z beta-karotenem i jego przemianą w witaminę A.
W drugą stronę ten proces nie zachodzi, czyli nie możemy konwertować pochodnych (EPA i DHA) do ALA. Jeśli nie dostarczymy sobie odpowiedniej ilości ALA, to z pewnością z biegiem czasu odczujemy tego skutki. Dla zdrowia potrzebujemy wszystkich trzech form kwasów Omega-3.
Skąd jednak w ogóle wziąć ALA?
Ten krótkołańcuchowy kwas Omega-3 produkują jedynie rośliny, więc oczywiście z roślin.
Jego pochodne (czyli kwasy EPA i DHA) występują zaś w pokarmie zwierzęcym (głównym dostawcą są ryby i owoce morza) oraz w mniejszym stopniu w pokarmie roślinnym (głównie w algach morskich, a z roślin lądowych na przykład w portulace warzywnej).
Nie wszyscy w równym stopniu konwertują ALA do postaci długołańcuchowych: jak wskazują niektóre badania – im większa jest przewaga Omega-6 w naszej diecie, tym gorzej nam to idzie, bardzo niekorzystny wpływ na enzym niezbędny do konwersji ma więc żywienie się typowo zachodnią, przetworzoną dietą.
Czy więc koniecznie trzeba jeść ryby?
W dzisiejszych czasach regularna konsumpcja ryb może być ryzykowna z uwagi na zanieczyszczenie mórz i oceanów. Jeśli mamy uszkodzone (najczęściej właśnie kiepską dietą) szlaki metaboliczne konwertujące ALA do EPA i DHA, to możemy chwilowo nie mieć innego wyjścia, błędem jest jednak sądzić, że możemy sobie darować pokarmy roślinne (będące źródłem ALA) i skupić się tylko na dostarczaniu pochodnych (EPA i DHA) zawartych w rybach lub nawet suplementach.
Jeszcze raz powtórzę, bo to ważne: podstawowym kwasem Omega-3 jest zawarty w pokarmach roślinnych kwas ALA, podczas gdy pozostałe formy są jedynie pochodnymi.
W istocie taki na przykład dr Caldwell Esselstyn (rocznik 1933), lekarz i autor książki „Chroń i lecz swoje serce” jest zdania, że bogate w ALA pokarmy jak zielone warzywa, fasole, siemię lniane czy nasiona chia są zupełnie wystarczające: jeśli nasza dieta jest bezolejowa (kwasy tłuszczowe czerpiemy jedynie z całościowych produktów, a nie z izolatów) i oparta o naturalne, nieprzetworzone produkty pochodzenia roślinnego, to nie powinniśmy mieć większych problemów z konwersją (badania odnoszące się do rzekomo bardzo słabej konwersji ALA do jego pochodnych robiono na uczestnikach będących na „tradycyjnej” diecie, stąd też wynik wyszedł taki, jaki wyszedł).
Coś w tym chyba jest, bo tryskający zdrowiem, energią i niebywałą jasnością umysłu pan doktor (będący już ładnych parę dekad na nieprzetworzonej diecie głównie roślinnej) nie wygląda w wieku swoich 84 lat na takiego, który by miał jakiekolwiek problemy spowodowane złą konwersją ALA!
Należałoby się też zapytać jakim cudem problemów z konwersją ALA nie mają na przykład tacy Indianie ze szczepu Tarahumara, których główne źródła Omega-3 pochodzą z pożywienia roślinnego (zieleniny, ziół, fasoli i nasion chia)?
Rzeczywiście nie używają oni olejów, po prostu ich nie znają, a swoje Omega-6 czerpią z uprawianej przez siebie kukurydzy, warzyw i orzechów.
Jednym słowem – jeśli mamy prostą, nieprzetworzoną dietę głównie roślinną, to nie ma co się zbytnio zamartwiać stosunkiem kwasów tłuszczowych – natura już pomyślała za nas!
Przyjmuje się, że średnio nasz ustrój jest w stanie konwertować ok. 10% spożywanych kwasów ALA do form pochodnych (czyli np. 1000 mg ALA nasz ustrój przerobi na 100 mg kwasów pochodnych). Dlatego tak ważne jest dobrze zatankować ALA każdego dnia!
Zielone warzywa, fasole, zioła i przyprawy, owoce, nasiona lnu i chia – nie żałujmy sobie tych pokarmów. Z dostarczonych zapasów ustrój sobie pobierze ALA i w miarę aktualnego zapotrzebowania zamieni je w pochodne (EPA i DHA).
Co jeść dla Omega-3?
Oto przykładowe pokarmy, które mają najwyższy stosunek Omega-3 do Omega-6 (w nawiasie podano ile razy więcej jest w pokarmie Omega-3 niż 6), zacznijmy od morskich żyjątek i ryb, tutaj znajdziemy kwasy długołańcuchowe (EPA, DHA), podczas gdy Omega-6 zawierają one bardzo mało:
– kawior (84,2)
– mątwa (54)
– mule i ostrygi (25)
– przegrzebki (11)
– raki (3)
Trzeba przyznać, że owoce morza mają najwyższy stosunek Omega-3 do 6. Ale ryby też nie są gorsze:
– skalnik prążkowany (51)
– mintaj (49)
– dorsz (29) i olej z wątroby dorsza czyli tran (21)
– okoń (26)
– tuńczyk (25)
– makrela (15)
– śledź (14)
– dziki łosoś (13)
– halibut (6)
Wagowo najwięcej kwasów tłuszczowych Omega-3 będą w sobie oczywiście zawierać ryby tłuste (łosoś, śledź, makrela, tuńczyk), bo taki np. chudy mintaj pomimo iż ma lepszy od śledzia stosunek Omega-3 do 6, to zawiera tych kwasów Omega-3 ok. 20 razy mniej niż śledź w 100 gramach wagi.
Przejdźmy teraz do pokarmów roślinnych: to tutaj znajdziemy nasz podstawowy kwas Omega-3 czyli ALA. Dobry stosunek Omega-3 do 6 mają nasiona roślin strączkowych:
– fasolka mungo czarna (14) – nie mylić z fasolką mung
– fasola biała (2)
– zielona fasolka (1,7)
– fasola czerwona kidney (1,6)
– fasola pinto (1,4)
Całkiem niezłe są zioła:
– mięta (6,3)
– tymianek (5,3)
– bazylia (4,3)
– estragon (4)
– majeranek (2,7)
– oregano i szafran (1,7)
Jeśli połączymy to z zieleniną, to jesteśmy na wygranej pozycji:
– szpinak (5,4)
– zielony kalafior romanesco (3,6) – na zdjęciu poniżej
– sałata zielona (2,4 – 2,5 w zależności od odmiany)
– brokuły (2,3)
– brukselka (2,2)
– rukiew wodna (1,9)
– kalarepka (surowa), zielona cukinia ze skórką (1,7)
– kapusta (1,6)
– rukola (1,3)
Teraz widzimy dlaczego warto codziennie jeść zielone warzywa? 🙂
A na deser owoce, najlepiej:
– papaja (4,3)
– mango (2,7)
– kiwi albo melon (1,3)
Z nasion najlepsze będą:
– siemię lniane (3,9)
– nasiona chia (3,1)
Z powyższego zestawienia wynika jeden wniosek: jeśli dieta oparta jest na smażeninach, rafinowanych olejach, pokarmach odzwierzęcych (wędlinach, mięsie, jajach, nabiale) i ogólnie na przemysłowo przetworzonej karmie, podczas gdy zielenina, fasole, zioła, nasiona (i ryby, jeśli ktoś jada) są traktowane po macoszemu – po latach takiej nieprawidłowej diety możemy nabawić się niedoboru kwasów Omega-3.
W zasadzie mamy je jak w banku.
Warto zauważyć, że dieta bogata w kwasy tłuszczowe Omega-3 jest jednocześnie dietą nutritariańską, czyli opartą na pokarmach gęstych odżywczo (innymi słowy na naturalnych produktach spożywczych, w których z każdej zjadanej kalorii ciągniemy maksymalne korzyści!).
Tutaj królują warzywa i owoce, zielenina, nasiona, a jeśli już ktoś sięga czasem po niewielką ilość produktów odzwierzęcych, to najgęstsze odżywczo są ryby (najlepiej dzikie, złowione na pełnym morzu, bo żywiły się np. algami, a nie hodowlane karmione mączką, antybiotykami i nie wiadomo jeszcze czym).
Zwróćmy uwagę, że na produktach z dobrym stosunkiem kwasów Omega-3 do 6 (zieleninie, warzywach, ziołach, owocach, nasionach i często także rybach) oparte są diety długowiecznych społeczności zamieszkujących tzw. Niebieskie Strefy, dożywających sędziwego wieku i trzycyfrowych urodzin w zdrowiu fizycznym i jasności umysłowej, bez podpórki w postaci leków, operacji itp. jak to się dzieje w krajach uprzemysłowionych, gdzie króluje dieta przetworzona.
To daje do myślenia! 🙂
Z drugiej strony nadmierne spożycie pokarmów obfitujących w długołańcuchowe Omega-3 EPA i DHA (jak np. ryby) również nie jest dobre. Kwasy te mają bowiem m.in. własność rozrzedzania krwi, co może doprowadzić do częstych krwotoków z nosa (na tę przypadłość cierpią na przykład Eskimosi, ale ci akurat nie mają wyjścia zważywszy na miejsce w jakim przyszło im mieszkać).
Ponadto czasami bywa tak, że reakcja zapalna jest nam w jakimś momencie niezbędna do zdrowienia (np. gdy się zranimy), podczas gdy zbyt wiele kwasów Omega-3 z uwagi na swoje antyzapalne własności może ten proces spowalniać właśnie wtedy, gdy jest on nam potrzebny do zdrowienia.
Tak więc – tak jak ze wszystkim – nadmiar Omega-3 (mowa o długołańcuchowych, nie ALA) jest równie zły jak niedobór. Natura kocha równowagę! 🙂
Obecnie uznaje się, że prawidłowy stosunek Omega 3 do 6 w diecie to około 1:4-5 (choć niektórzy eksperci są zdania, że bardziej prawidłowy byłby stosunek 1:2).
Często na pokarmach obfitujących w Omega-6 (jak np. orzechy czy migdały) wiesza się psy mówiąc, że nie są zdrowe, bo zawierają „złe” kwasy Omega-6. Jest to oczywiście nieprawda.
Zły jest tylko nadmiar lub niedobór – tak jednych jak i drugich, przy czym pochodzącego z roślin kwasu Omega-3 w postaci ALA nie sposób jest przedawkować, ewentualny nadmiar jest po prostu przez nasz ustrój usuwany.
Jeśli nasza dieta jest bogata w wyżej wymienione pokarmy z dobrym stosunkiem Omega-3 do 6, to spożywania naturalnych pokarmów bogatych z kolei w Omega-6 (jak migdały, orzechy, awokado, rozmaite nasiona) nie musimy się obawiać.
Do życia są nam potrzebne zarówno Omega-3 jak i Omega-6. Jak do tej pory w badaniach wskazuje się na szkodliwe działanie nadmiaru Omega-6 pochodzącego z produktów przetworzonych, podczas gdy zjadanie naturalnych migdałów czy orzechów wykazuje działanie ochronne na nasze zdrowie.
Zaleca się spożywać ok. 1-2 g kwasów Omega-3 dziennie.
Wśród orzechów jako najbogatsze w kwasy Omega-3 często wymieniane są orzechy włoskie: są one rzeczywiście znakomite jako źródło Omega-3 gdy nie mamy niedoborów i pozostajemy w równowadze, jednak tak czy inaczej mają one w sobie ok. cztery więcej Omega-6 niż Omega-3 (2,542mg Omega 3 i 10,666 mg Omega 6 w 100 g orzechów włoskich).
Gdy więc naszym zadaniem jest stosunkowo szybko przywrócić zaburzoną równowagę, to najlepszym rozwiązaniem będzie w pierwszej kolejności skupić swoją uwagę na pokarmach mających najlepszy stosunek Omega-3 do 6, czyli te z listy powyżej – tam kwasów Omega-3 jest zdecydowanie więcej niż Omega-6, co przyspieszy proces przywracania równowagi.
Potem możemy śmiało jeść włoskie orzechy i w ogóle wszystkie orzechy czy migdały, oczywiście w umiarkowanych ilościach (zaleca się ok. 30 g czyli garść dziennie, co ma udowodnione działanie wzmacniające zdrowie).
Tak czy inaczej kluczem do zdrowia jest dieta urozmaicona, idealnie jeśli nutritariańska – oparta przede wszystkim na bogactwie nieprzetworzonych lub bardzo mało przetworzonych pokarmów roślinnych, ze wszystkim innym traktowanym jako opcjonalny dodatek od czasu do czasu.
To schemat żywienia sprawdzony już w praktyce: tak właśnie się odżywiają czcigodni stulatkowie z Niebieskich Stref długowieczności.
Najlepsze co możemy dla siebie zrobić, to brać z nich przykład: codziennie dużo warzyw (szczególnie zielonych) i owoców, więcej rozmaitych odmian zdrowej fasoli zamiast mniej zdrowego mięsa czy nabiału, śmiało doprawiajmy wszystko ziołami i nie zapominajmy o drogocennych nasionkach lnu i chia.
To może budyń z chia?
Zakończę ten artykuł moim ulubionym przepisem na budyń z chia, który uwielbiany jest przez małych i dużych, nadaje się na deser, na podwieczorek, a nawet na śniadanie.
Robi się migiem (nie licząc czasu na namoczenie nasion). Potrzebujemy (na 2-3 porcje):
– ok. 1/2 szklanki nasion chia
– 3 razy tyle mleka roślinnego (czyli 1,5 szklanki)
– do posłodzenia posiekane suszone słodkie owoce np. daktyle lub jeszcze smaczniej morele (garść lub dwie, ilość zależna od preferencji smakowych)
– 2 łyżki karobu
– 2 łyżki kakao
– łyżka domowej esencji waniliowej lub skórki otartej z ekologicznej pomarańczy
Nasiona chia zalewamy mlekiem roślinnym, dodajemy suszone owoce i odstawiamy na ok. godzinę, w tym czasie nasiona chia powiększą swą objętość, a owoce suszone zmiękną.
Następnie wrzucamy wszystko do blendera, dodajemy esencję waniliową lub skórkę z pomarańczy i miksujemy wszystko razem, aż uzyskamy fajny, gęsty budyń.
Gładkość można dostosować do preferencji, może być bardziej gładki lub możemy zostawić widoczne nasionka chia (które i tak są już miękkie).
Wierzch naszego budyniu możemy posypać np. owocem granatu czy też odrobiną wiórków kokosowych.
Pychotka! Bez gotowania, bez mąki, bez cukru, bez krowiego mleka czy masła.
Smacznego! 🙂
Przydatne linki:
1. Top 10 Foods with the Highest Omega 3 to Omega 6 Ratio: https://www.healthaliciousness.com/articles/foods-with-a-high-omega3-to-omega6-ratio.php
2. Ratio of fatty acids in different foods: https://en.wikipedia.org/wiki/Ratio_of_fatty_acids_in_different_foods
3. Top 10 Foods Highest in Omega 3 Fatty Acids: https://www.healthaliciousness.com/articles/high-omega-3-foods.php
4. Omega-3 ALA: https://essentiala3.pl/pl/blog/Omega-3-ALA/1
5. How to Optimize Your Omega-6 to Omega-3 Ratio: https://www.healthline.com/nutrition/optimize-omega-6-omega-3-ratio
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Ala napisał(a):
Dzień Dobry, czy tzw „glutek” z siemienia lnianego (ugotowane ziarenka z których zrobiła się galaretka) też zawierają omega 3 czy one zniknęły przy gotowaniu? Siemię, zielone warzywa tylko na surowo żeby uzupełniać omega 3?
Marlena napisał(a):
Nawet pokarmy gotowane zawierają Omega-3, bowiem kwas tłuszczowy jest w całościowym pokarmie „schowany”, otulony m.in. błonnikiem, który chroni kwas tłuszczowy przed utlenianiem się.
Anna napisał(a):
Pani Marleno, czytam „Akademię Witalności” już kilka lat, jestem zachwycona- stosuję wiele rzeczy . Pierwszą dietę Dr.Dąbrowskiej miałam 15 lat temu (byłam w ośrodku) – teraz stosuję co jakiś czas. Wiem jak doskonały wpływ ma ta dieta (mam 72 lata). Oczywiście nie uchroniłam się od róznych chorób cywilizacyjnych – zbyt późno się za siebie wzięłam, ale jakoś się trzymam.
Ale dzisiaj mam inny problem. Jest w rodzinie 95 – letnia ciocia, bardzo sprawna umysłowo, fizycznie trochę gorzej, ale jest na chodzie. Ostatnio bardzo pogarsza się, ma silne stany lękowe, nie chcemy podawać antydepresantów- co w tej sytuacji można zdziałać metodami naturalnymi?
Marlena napisał(a):
Przypuszczalnie starsza pani może mieć niedobór witaminy D, który skutkuje obniżeniem nastroju (od lekkiej sezonowej depresji aż do „słyszenia głosów” i stanów lękowych włącznie). Większość starszych ludzi cierpi na deficyt witaminy D.
Aga napisał(a):
Mi choć jestem mloda bardzo pomaga niacyna
Lenimenti napisał(a):
tak jak napisała Aga, polecam witaminę B3 w dużych dawkach (500mg) i książkę „Niacyna w leczeniu”. Sam stosuje i potwierdzam jej działanie. Pozdrawiam
Klara napisał(a):
Co jest przyczyną że dziecko ma czerwone i bolące usta, nie moge znaleść rozwiązania?
Marlena napisał(a):
Stan zapalny czerwieni wargowej ma tę samą przyczynę co każdy stan zapalny – obniżona odporność. Być może dziecko ma niedobór witaminy D (jeśli nie suplementuje teraz zimą, to prawie na pewno ma niedobór), witamin z grupy B, kwasów tłuszczowych Omega-3.
Aaa napisał(a):
I jeszcze cynk:)
Klara napisał(a):
Czy wiadomo coś na temat jak długo tak naprawdę żyją ci trzy-cyfrowi w Błękitnych strefach po ukończeniu 100lat? W mojej rodzinie to długość życia waha się od 88-94 w relatywnie dobrym zdrowiu. Oczywiscie nie wiem czy my, kolejne pokolenia mamy szanse na taką długość i tak dobry stan zdrowia…
Marlena napisał(a):
Przeczytaj książkę „Niebieskie Strefy. 9 lekcji długowieczności od ludzi żyjących najdłużej” (autor Dan Buettner), a dowiesz się. 😉
Klara napisał(a):
Dziecko ma dobrą odporność bo nie choruje mi. Ostatnio był chory 5 lat temu; ma matke nawiedzoną (to ja,oczywiscie!) dietetycznie! Bardzo pilnuję diety i ciągle sie uczę (wiele się nauczyłam dzięki tobie za co ci dziękuje serdecznie!)
Czerwone usteczka posmarowałam wit E i już są dobre po 2 dniach.
A książki nie kupię bo wolę przeznaczyć pieniążki (nie mamy ich za dużo) na stosowne jedzonko bo to nasze zdrowie!
Iga napisał(a):
Kiedyś napisałaś w komenarzu że cyt.”portulaka swoją drogą zasługuje na osoby artykuł na naszej witrynie, ponieważ jest kolejnym cudem natury: w przeciwieństwie do innych liściastych warzyw, które posiadają kwasy Omega-3 w formie ALA, portulaka posiada w sobie kwasy tłuszczowe Omega-3 w formie wyższej od ALA czyli EPA. Od EPA droga niedaleka do DHA, kwasu o najdłuższym łańcuchu. My potrzebujemy wszystkich 3 form dla zdrowia, z ALA powstają w naszym ustroju, a także w ustroju ryb, kwasy o dłuższym łańcuchu czyli EPA i potem ostatecznie o najdłuższym łańcuchu czyli DHA, ale kosztem „zużycia pewnych surowców” – minerałów i enzymów. Spożywając EPA zamiast ALA mamy zatem ułatwioną robotę w produkcji DHA. ”
Czy znasz może inne rośliny które też mają kwasy omega EPA tak jak portulaka?
Marlena napisał(a):
Na pewno algi, z lądowych roślin znam tylko portulakę. U nas traktowana jako chwast, podczas gdy w Grecji bardzo popularna w kuchni jako warzywo. I może dlatego oni mają swoją Niebieską Strefę, a my nie. Oni lepiej wiedzą co dobre. 🙂
Kaś napisał(a):
Pani Marlena, mieliśmy swoją niebieską strefę. Był kiedyś na kaszubach zakon kartuzów. Dieta jarska, ryba raz w tyg. Dożywali ponad setki 🙂
Marlena napisał(a):
Wowww, dzięki Ci, Kaś, za ten komentarz. Po wyguglowaniu „zakon kartuzów” dowiedziałam się na początek samych ciekawych rzeczy: ścisła reguła, dieta jarska, w piątki post o chlebie i wodzie, a to wszystko na podkładzie ciągłego dążenia do doskonałości duchowej i całkowitego oddania się Bogu (patrząc na inne Niebieskie Strefy, to chyba właśnie szczególnie ten ostatni element, czyli element duchowy stanowi obecnie najważniejsze brakujące ogniwo w układance zdrowia dla wielu współczesnych ludzi). Lecę dalej czytać o tym, bo to bardzo ciekawe! 🙂
Mariusz napisał(a):
I to jest temat na nowy wpis! Ba, z tego mogłaby powstać cała książka o polskich (a w zasadzie środkowoeuropejskich) Niebieskich Strefach, która mogłaby wywołać niezły zamęt. Szczególnie przydałaby się teraz, gdy w Polsce promuje się pseudopobożność na pokaz i robią to ludzie, którzy nie wiedzą, czym są wartości chrześcijańskie. Niektóre stare chrześcijańskie zakony są doskonałym przykładem, jak połączyć pracę, zdrowie, duchowość i robiły to w bardzo dyskretny, nienachalny sposób, bo tylko dyskretna wiara może być źródłem osobistego i społecznego sukcesu – najlepszy przykład to kalifornijscy adwentyści, ale w pozostałych Niebieskich Strefach podobnie wiara jest bardzo osobistą sprawą, która przejawia się nie w ciągłym przywoływaniu Boga, ale w przyjaznym stosunku do innych ludzi i do przyrody.
Ema napisał(a):
Dziękuję za całą Twoją pracę, którą wkładasz w dzielenie się tą wiedzą. Z niecierpliwością czekam każdego następnego artykułu. Dzięki Tobie coraz więcej rozumiem, a każdej osobie zainteresowanej tą tematyką polecam Akademię Witalności. Masz w sobie niezwykłą umiejętność przekonywania innych do zmian i inspirowania… z humorem, dowcipnie, jasno i z ogromnym wyczuciem 🙂 Pozdrawiam i przesyłam mnóstwo ciepłych myśli.
Marlena napisał(a):
Emmo, a ja dziękuję z całego serca Tobie za ten komentarz. To oznacza, że to co tutaj robię ma sens i komuś się przydaje. To ogromna mobilizacja do dalszej pracy na blogu na rzecz czytelników. Jeszcze raz dziękuję i wzajemnie pozdrawiam gorąco. 🙂
Mati napisał(a):
Pani Marleno, dziękuje za kolejny dobry i przydatny artykuł, a w szczególności część o opryszczce- dzięki 🙂 Niestety należę do grona osób, którzy zmagają się z tym „paskudztwem” nawet 2-3 razy w miesiącu… Jak nie mam opryszczki 2 miesiące to aż się boję a zarazem się cieszę, oczywiście nie na długo… Wszystkie preparaty z apteki przerobione, tabletki, maści, płyny, plastry, żeby nie reklamować jedna maść lepsza bo szybciej się goi o 1 dzień, druga zmniejsza swędzenie i ból, plastry dobrze „maskują” i nic więcej… Wizyta u lekarza lub dermatologa kończy się wypisaniem leku zawierającego Acyklowir, zwiększenie suplementacji Witamin B Complex i witaminy C… pomaga, ale branie tabletek co 4 godziny codziennie nie jest najlepszym rozwiązaniem dla naszego organizmu, a efekt nie zawsze jest zadowalający i opryszczka powraca. Jeżeli jest to możliwe to bardzo proszę o osobny artykuł poświęcony opryszczce, który może pomóc osobom zmagającym się z tym problemem. Pozdrawiam Mati (36 lat)
Marlena napisał(a):
Jeśli bierzesz witaminę C i opryszczka powraca, to znaczy, że bierzesz stanowczo za mało. Smarowanie zmian po wierzchu nie wygoni wirusa z ustroju, z opryszczką trzeba rozprawić się przede wszystkim „od środka” czyli zmieniając chemię organizmu i wzmacniając układ odpornościowy.
Rozwiązanie na opryszczkę jest więc takie samo jak na każdą inną przewlekłą dolegliwość: zadbaj o swój układ odpornościowy, a on zadba o Ciebie: https://akademiawitalnosci.pl/tag/odpornosc-organizmu/
stasia napisał(a):
Witam!sprawdzony sposób na opryszczkę: PROPOLIS,jak zaczyna swędzieć smaruję,jeśli już się zaczyna zaczerwienienie lub wysypka smaruję,nie dochodzi do „zbierania płynu”tylko szybko przysycha.
Sylwia napisał(a):
Witam serdecznie,
Calkiem przypadkiem natknelam sie na ten artykuł, temat woskowiny bomba jak dla mnie, ostatnio lapalam kilka razy juz jakby zapalenie ucha, lekki bol ktory nie pozwalam lezec na tej stronie glowa. Byc moze to kwestia czyszczenia ucha choc patyczki stosuje „raz na ruski rok” tzw 🙂 ale zaobserwowalam ze jak nie tykam uczu w ogole to nic sie nie dzieje🤔
Co do tematu opryszczki polecam picie czystka- systematycznie. Dawniej naprawde czesto miewalam problem z zimnem odkad pije czystka problem zniknal, a i zachorowalnosc jest w ogromnym stopniu mniejsza- pracuje na zewnatrz w kazda pogode (praca przy samolotach).
Pozdrawiam
I czekam na nastepne ciekawe artykuly! Swietna robota 🙂
Marlena napisał(a):
Cieszę się, że artykuł był dla Ciebie przydatny, Sylwio! Pozdrawiam wzajemnie bardzo serdecznie. 🙂
T napisał(a):
Sylwio no to pogratulować i jednocześnie pozazdrościć że dodając jeden jedyny czystek do swojej diety osiągnęłaś tak rewelacyjnie spektakularny efekt w swoich wieloletnich zmaganiach z wirusem opryszczki.
Wiesław napisał(a):
Opryszczka, to nic innego, jak uwolnienie herpesa z zwojów nerwowych. Dzieje się tak, gdy zaburzona zostaje równowaga pomiędzy: argininą i lizyną. Ta pierwsza aktywuje herpesa, druga, czyli lizyna = skutecznie go „leczy”.
ahonoratka napisał(a):
Uzupelnienie omega 3 przez ziola np. mięta (6,3). Ale odnosi sie to do swiezej miety? Czy podane proporcje sa takie same np. do ziol suszonych? Picie z nich naparu to tez dobry sposob na podwyzszenie omega 3?
Marlena napisał(a):
Tak, chodzi o świeże zioła. Myślę jednak (choć technologiem żywności nie jestem), że i suszone są OK, przecież podczas suszenia te kwasy tłuszczowe nigdzie nie wyparują – proces suszenia to utrata wody, a nie kwasów tłuszczowych. Co do naparu pewności nie mam, ale tak czy inaczej zioła mają tyle dobroczynnych własności, że warto pić ziołowe herbatki.
Sylwia napisał(a):
Witam, moim sposobem na opryszkę jest oczywiście witamina C oraz aminokwas lizyna w dość sporych dawkach. W tym czasie unikam np.orzechów zawierających antagonistyczny aminokwas- argininę. Opryszka pojawia się m.in. w wyniku zaburzenia równowagi tych dwóch aminokwasów. Gdy tylko czuję, ze coś chce się zbudować, biorę wit C i 1 g lizyny i tak do ustąpienia objawów. Jeżeli opryszczka już się pojawiła, to przy powyższym postępowaniu, mam ją góra 3 dni i bez strupów, pękania itp.
Gosia napisał(a):
Marleno Twoja praca ma ogromny sens i przydaje się wielu.
Kto szuka ten znajduje.
Bardzo dziękuję za kolejny artykuł, i serdecznie pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Gosiu, to budujące co napisałaś. <3
Dziękuję Ci z całego serca za ten komentarz i wzajemnie pozdrawiam bardzo cieplutko Ciebie i Twoich bliskich! 🙂
Luki napisał(a):
A co Marleno sądzisz o tym? Może olej lniany wcale nie jest taki cudowny? – https://essentiala3.pl/pl/blog/Koniec-ery-oleju-lnianego-czas-na-czyste-estry./2
Co Ty zjadasz szczególnie, żeby mieć wystarczająco omega3 Ala?
Marlena napisał(a):
Ten artykuł jest napisany przez producenta suplementu, ma nas skłonić do zakupu, więc jest nieco przerysowany. Jednak faktycznie należy się zgodzić: olej lniany nie jest cudowny bo… żaden olej nie jest! Każdy olej jest izolatem (kwasów tłuszczowych) tak jak i cukier jest izolatem (węglowodanowym). Izolatów stworzonych ludzką ręką należy w kuchni używać roztropnie, bo nie stworzyła ich natura, należą do kategorii produktów przetworzonych.
Dieta dr Budwig z kolei jest dietą LECZNICZĄ i dlatego zawiera olej, czyli koncentrat, jeden izolowany składnik. Błędem byłoby sądzić, że z diety leczniczej (przywracającej zdrowie) wyciągniemy sobie jeden produkt spożywczy (olej lniany) w oczekiwaniu, iż to on nam zapewni zdrowie.
Doktorzy leczący dietą zalecają czerpać nie więcej jak 5% kalorii z produktów przetworzonych dla ludzi zdrowych, co przy diecie 2000 kcal daje nam łyżkę oleju/oliwy (90 kcal) i zostaje nam jeszcze rezerwa na pół łyżeczki cukru (10 kcal). A ile współcześni ludzie pożerają oleju i cukru dziennie? Bardzo dużo – niektórzy czerpią z nich większą część swoich kalorii.
Dr Esselstyn kiedyś na wykładzie powiedział, że dieta śródziemnomorska każdemu kojarzy się z oliwą, a jako dalszy ciąg logiczny oliwa powinna kojarzyć się ze zdrowiem, lecz prawda jest taka, że mieszkańcy stref śródziemnomorskich cieszyli się zdrowiem POMIMO spożywania oliwy, a nie DZIĘKI jej spożywaniu. Nie mówiąc o tym, że byli dużo bardziej od nas aktywni fizycznie uprawiając ziemię i pasąc kozy i owce.
Jeszcze raz napiszę: jeśli mamy dietę bezolejową (lub prawie bezolejową, bo powiedzmy, że te 5% kalorii jest dopuszczalne np. w postaci oliwy czy nawet oleju kokosowego gdzieś tam użytego podczas gotowania, bo czasem bywa, iż nie da się zrobić dania bez pomiziania patelni olejem), to wystarczy jadać naturalną i urozmaiconą dietę opartą o całościowe produkty roślinne (w tym fasole, zieleninę, zioła, warzywa krzyżowe, owoce, nasiona chia i lnu) aby mieć problem rozmyślania nad równowagą kwasów tłuszczowych z głowy. Natura sama za nas pomyślała i tak naprawdę to nie nasz problem.
Problem wystąpi wtedy gdy prawa natury notorycznie łamiemy, dogadzając sobie pokarmami wyprodukowanymi przez człowieka (głównym źródłem kwasów Omega-6 i powstawania nierównowagi są oleje spożywcze) lub odzwierzęcymi (z wyjątkiem ryb i owoców morza reszta pokarmów odzwierzęcych jest uboga w Omega-3, choć nieco lepszy stosunek mają produkty bio).
Będziemy mieć problem gdy non stop zamiast jadać rośliny zawierające ALA serwujemy sobie kanapki z mięsem czy serem na śniadanie i kolację, a na obiad znowu mięso, często smażone na oleju (zamiast fasoli czy nawet tej ryby), w towarzystwie skromnej porcji surówki (ale ostatnio, choć ja po knajpach rzadko chodzę, zaszliśmy z mężem w Ikei do ichniej restauracji self-service i z ciekawości patrzyliśmy co ludzie zamawiają: surówki NIESTETY dokładali sobie nieliczni, większość zadowalała się mięsem, zamiast tłuczonych ziemniaków wybierali frytki i do tego brali ciasto na deser i słodki napój do picia – zgroza!).
Chrys napisał(a):
Witam mam problem odnosnie pieczenia w lewej gornej czesci brzucha.Silne napiecie miesni jakby trzustka .Czy to mozliwe ze moglo to spowodowac ze w ostatnim czasie laczylem duzo tluszczy z weglowodanami (jestem na diecie wegeanskiej )? Cwicze mam niski procent bodyfat’u okolo 9%.Zwiekszam teraz wegle obnizam tluszcze mam nadzieje ze pomoze 😉 Prosze o jakie kolwiek rady Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Przede wszystkim jedz prawdziwe jedzenie, tak jak je Bozia stworzyła, nie jedz przetworzonego, nie dodawaj sobie samodzielnie „po uważaniu” izolatów w postaci olejów czy cukru. Pij świeżo wyciskane soki warzywno-owocowe. Na zapalenie trzustki konwencjonalna medycyna ma jeden lek: poszczenie. Dwadzieścia cztery godziny diety płynnej nie zaszkodzi, a może pomóc – układ trawienny odpocznie od ciągłego maltretowania. 🙂
Bozen napisał(a):
do: Mati napisał(a): Wele lat temu miałam ten sam problem, z opryszczką byłam z nią” zaprzyjazniona „od jesieni do wiosny i tak przez kilka lat ,Nie wytrzymałam , poszlam do przychodni. pani doktor przepisala po 10 zabiegów autohemioterapi ( nie wiem czy z jakąś domieszką czy czystą krew )i jak dobrze pamietam wit B12 wstrzykiwaną w pośladek( bolało). Pani doktor powiedziała , że opryszczka będzie próbowała sie wybić wiosną, gdy zacznie operować pierwsze slońce ,Przez wiele lat miałam spokój. Od ok. 10 lat zaczyna od czasu do czasu mnie nękać. Obecna lekarka na wiadomość że chce to samo co w latach 80-tych, powiedziała ,że tamta metoda jest przestarzała, są skuteczne lekarstwa. Uważam , że są nieskuteczne szkoda na nie pieniędzy .Piszę o tym, może ktoś, kto odżywia sie w stosób tradycyjny zechce to zastosować o ile znajdzie mądrego lekarza., który to przepisze. Od dwóch lat nie jem mięcha i nabiału, Wzmacniam swój ogranizm .Dostałam w tym czxasie raz opryszczkę na wyjeżdzie, nie mialam ze sobą wit C. Pozdrawiam
marzena napisał(a):
Witam, jestem na forum pierwszy raz. Zaglądam na blog od ok. roku i jestem oszołomiona. Informacji jest mnóstwo, najbardziej podoba mi się zdroworozsądkowe podejście. choć wszelkie protokoły już temu przeczą. Nie utrzymują równowagi, tylko wprowadzają w dużej dawce substancje, których działanie jednak zaburza całościowe funkcjonowanie organizmu. Na coś pomaga, coś niszczy. Akcja=reakcja. Jak rozumiem powinny być stosowane tylko w przypadkach wyższej konieczności a nie np. w przypadku kataru. Informacja, że dziecko faszerowane wit. C w kolejnym roku w przedszkolu mniej chorowało jest oczywista. Czy z czy bez układ odpornościowy się uczy. Dlatego zmorą każdego rodzica jest pierwszy rok żłobka/przedszkola/szkoły/ wpuszczenia dziecka między inne dzieci, kiedy dziecko łapie wszystko. Potem jest normalniej. I ponieważ akcja obywa się na żywym organizmie, ja bym jednak pomimo opinii, że się wszystko poprawiło itd. kiedy może być to poprawa chwilowa optowała za tym, co w jakiś sposób promujesz, jak najmniej przetworzonej żywności. Nie znalazłam opinii po 10 latach, że dana rzecz pomogła trwale. Czy nasza dieta zawiera mięso czy nie, czy sery czy nie, czy mleko np. zsiadłe czy nie to kwestia osobnicza. Wszystkich nas dotyka stan powietrza, wody, pożywienia. Mamy coraz więcej możliwości i coraz mniej w pewnych zakresach. To takie ogólne przedstawienie mojej opinii, pozytywnej.
Być może takie pytanie padło:
Jak jem pieczone buraki albo pestki słonecznika boli mnie głowa. Co normalnie się nie zdarza. Buraczki gotowane, barszczyk – nic. Pieczone tak. Chleb ze słonecznikiem nic, po garstce ziaren tak – tu mogę ew. podejrzewać alergię, bo z dużo, ale buraczki czy pieczone czy tarte mają taką samą objętość.
Marlena napisał(a):
Marzeno, protokoły nie są dla ludzi zdrowych, lecz dla ludzi chorych. I wtedy niczego nie zaburzają lecz wręcz przeciwnie – przywracają. Jeśli źle się czujesz po pieczonym to nie jedz.
Monika napisał(a):
Dzień dobry Marleno, czy łączysz w jednym daniu fasolę z ryżem, albo kaszę gryczaną z ciecierzycą itp.? Co sądzisz o łączeniu węglowodanów z białkami?
Marlena napisał(a):
Niemal połowa tej planety jada codziennie ryż z soczewicą czy fasolą, również w Europie, np. Włosi mają swoją pasta e fagioli (makaron z fasolą), więc takie połączenie ludzie jedzą i żyją długo i szczęśliwie 🙂
W naturze połączenie o które pytasz również normalnie występują: węglowodany występują w towarzystwie aminokwasów praktycznie w każdym pożywieniu zawierającym węglowodany, nawet owoce zawierają wolne aminokwasy.
Ozzie74 napisał(a):
Bardzo cenie twoje artykuly i czekam na ksiazke😀 Chcialabym zapytac jeszcze o diete dr Budwig. Mialam zdiagnozowanego raka skory . Co prawda wyciety i leczenie zakonczone ale profilaktycznie chcialam stosowac ta diete. Czy miksowanie oleju z twarogiem nie ma sensu wg ciebie? Czy lepiej mielic nasiona lnu i dodawac do sokow wyciskanych? I co myślisz o soku z brokula ? Ile nalezaloby go pic aby chronic sie przed rakiem. Nie ukrywam ze mam na tym puncie obsesje. Bede wdzieczna za wypowiedz. Dzieki.
Marlena napisał(a):
Pozbądź się wszelkiej obsesji i po prostu jedz naturalne pożywienie. Polecam książkę „Jak nie umrzeć przedwcześnie”, autor dr M. Gregger – tam się dowiesz co i w jaki sposób jeść by uchronić się przed rakiem.
Karolina napisał(a):
Marlenko wiem że nie specjalnie zgadzasz się z teoriami Pana Jerzego Zieby 🙂 jednak powiedz mi proszę co myślisz o jego suplementach marki Visanto , szczególnie chodzi mi o suplementy ADEK i TRANOL dla dzieci. Oglądałam film w którym polecał taki zestaw, który się uzupełnia.
Mówił ze w jego Tranolu nie ma witaminy D, tylko trzy Kwasy Omega 3. Widzę że w preparacie ADEK jest wysoka dawka wit D, wit. K2 i wit. A (ekwiwalent retinolu – cokolwiek to znaczy :)…
Badanie na poziom wit D zamierzam oczywiście wykonać.
Pozdrawiam Cię serdecznie i bardzo dziękuję za Twoją prace i za to że otwierasz nam oczy i umysły.
Marlena napisał(a):
Nic nie sądzę, bo ich nie używam i nie mam najmniejszego zamiaru po nie sięgać. A pan Z. to nie lekarz tylko biznesmen, i to całkiem nieźle główkujący, bo po co ludziom sprzedawać jeden produkt, skoro można dwa, ale za to „uzupełniające się”? 😉
Po co zalecać ludziom jeść tanie buraki i tanią kapustę, skoro można im sprzedać drogiego buraka i drogą kapustę w proszku? Po co ludziom pokazywać naukowo udowodnioną dietę pozwalającą na uwolnienie się od potrzeby ciągłego zażywania rozmaitych suplementów, skoro można wciskać im dietę-cud naukowo nieudowodnioną i wymagającą ciągłej suplementacji prawie wszystkich witamin, a nawet suplementację… (Chryste Jezu!) warzyw?
Ciesze się, że otwieram oczy i umysły! 🙂
Mo napisał(a):
W zeszłym roku zaopatrzyłam się w Adek Complex pana Zięby, zawierający wit. A + D3 + E + K2 MK-7 i coś mi w tym preparacie nie posłużyło. Bolała mnie głowa, szczęka oraz żuchwa. Był to bardzo intensywny, rozsadzający kości ból. Narastał z każdym dniem gdy przyjmowałam kolejne kapsułki. Zanim zorientowałam się, że przyczyną bólu jest coś w Adek Complex, przyjmowałam ten preparat przez 4 dni. Po odstawieniu Adek Complex ból zaczął stopniowo maleć i finalnie ustąpił po ok. 7 dniach. Stawiam, że przyczyną bólu była wit. K2, gdyż równolegle moja mama kupiła sobie preparat inny niż firmy Visanto, ale też z wit. K2 i miała dokładnie takie objawy jak ja. Ostatecznie Adek Complex „wyjadł” mój mąż i nic mu nie było.
Łukasz napisał(a):
Pani Marleno, o jaką dietę ma Pani na myśli tą przy której niepotrzebne są suplementy?
Marlena napisał(a):
Napisałam w artykule: dieta nutritariańska. W zasadzie nie ona wymaga suplementacji w normalnych warunkach (aczkolwiek gdy mamy sytuacje typu infekcja, stres, zwiększony wysiłek fizyczny itp., to dodatkowa suplementacja bez względu na dietę bywa przydatna).
Marek napisał(a):
Czyli kolejny raz wychodzi na to że bez roślin nie ma zdrowia? Skoro najistotniejsze ALA jest tam, a nie w mleku, mięsie, jajkach czy śmietanie? Co na to wyznawcy diety Kwaśniewskiego czy Atkinsa?
Słyszałem że wysokoolineowy olej lniany ma 50% omega3-ala, więc używam co do sałatek zamiast oliwy. Podobno też obniża zły cholesterol, a podwyższa dobry, czy coś o tym słyszałaś?
Marlena napisał(a):
Zwierzęta nie produkują ALA, więc go nie znajdziemy w ich tkankach czy wydzielinach.
Co do cholesterolu, to równie ważny jest stosunek dobrego do złego jak i ogólny niski. W końcu nie ma żadnego powodu dla którego człowiek musiałby nosić w swoich żyłach tłustą krew.
To dlatego np. krwiodawca nie może nażreć się tłustego żarcia przed pójściem na oddanie krwi, bowiem krew lipemiczna (przetłuszczona) nie ma żadnych właściwości leczniczych: https://www.rckik-bydgoszcz.com.pl/index.php?m=article&s=show&aid=747&uinfo=Fakty_i_mity_o_krwiodawstwie – jednym słowem do niczego się nadaje. Nie jest fajne nosić w sobie krew, która nikomu nie jest w stanie uratować życia (ani temu co taką krew by oddał, ani temu, co by ją ewentualnie w siebie przyjął).
Marek napisał(a):
Jakie więc inne rzeczy jeść oprócz oleju lnianego, które obniżą ogólny i poprawią ten dobry cholesterol wg Ciebie?
Marlena napisał(a):
Polecam książkę „Spektrum”, autor dr Dean Ornish, tam znajdziesz pokarmy podzielone na grupy i dowiesz się które są korzystne pod tym kątem. Na pierwszym miejscu są warzywa i owoce – na tym powinna się opierać dieta zdrowego człowieka.
Marta napisał(a):
Uwielbiam czytać Akademię. Dzięki Tobie Marleno siegnełam po takie lektury lak Wylecz Się Sam dzięki którym przestałam faszerowac dzieci antybiotykami (są w wieku przedszkolnym) – witamina C działa cuda!!! Co wiecej, nie jestem weganką, ale na własnej skórze odczułam różnicę po odstawieniu mięsa i najlepsze jest to, że zauważyłam, że nie odczuwam braku mięs i wędlin!! Po prostu przestalismy je kupować. Od czasu do czasu kupujemy kury z wolnego wybiegu od znajomych bo dzieci lubią drób i raz na tydzień lub dwa w niedzielę piekę takiego kurczaka dla nich. Dzieci jedzą mniej słodyczy i zaczęły zjadać całe obiady. Jestem pzrzeszczęsliwa kiedy widzę jak objadają się warzywami i owocami. Wszystko co tu piszesz to po prostu przepis na zdrowe i szczęśliwe życie. Bardzo dziękuję Ci za tą stronę 😉 Muszę się tylko zacząć udzielać w komentarzach bo mam mnóstwo pytań :-)) Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Bardzo się cieszę, Marto i gratulacje! Pozdrawiam wzajemnie bardzo serdecznie. 🙂
Bernadetta napisał(a):
Marleno, czy to źle jak mam zimne dłonie i stopy, nawet latem. Przeważnie jest mi dużo zimniej niż innym. Ciśnienie mam 100-110 / 70-75, puls 60-70, jestem roślinożercą. Mówią mi, żebym brała coś na lepsze krążenie.
Marlena napisał(a):
Sprawdź sobie poziom witaminy D? Te objawy mogą wskazywać na niedobór.
krysia napisał(a):
Radzę poczytać o niedoczynności tarczycy
Monika napisał(a):
Jem naturalne produkty, mnóstwo warzyw i owoców, zboża, strączki, i pestki. Uwielbiam jednak kaszę z masłem klarowanym i codziennie spożywam ok. 1-2 łyżeczek masła na cały dzień. Wiem, że Ty Marleno nie polecasz wyizolowanych tłuszczów, czy powinnam w takim razie z tego zrezygnować, co o tym sądzisz?
Marlena napisał(a):
Nie wiem co powinnaś. Ja osobiście masła klarowanego używam sporadycznie i w symbolicznych ilościach i dobrze mi z tym. 🙂
perunek napisał(a):
Dziwne że w zestawieniu ryb nie ma sardynek jako źródła omega 3. Wielu dietetyków (i nie tylko) je poleca. Także dlatego że jako małe rybki na początku łańcucha pokarmowego mają mało metali ciężkich.
Bernadetta napisał(a):
Marlena, dziękuję za odpowiedź. Nie spodziewałam się, że od wit. D tyle zależy. Od kilku dni biorę wit. D w kroplach. Dzięki Tobie wyleczyłam się z egzemy i nie uczula mnie słońce. Dziękuję, że jesteś.
Marlena napisał(a):
Bernadetto, niezmiernie się cieszę i gratuluję! Ale jeśli chodzi o zasługi, to jedynie TY SAMA odwaliłaś kawał dobrej roboty. Ja tutaj tylko przekazuję informacje. 🙂
Marlena napisał(a):
Pani Marlenko czy to prawda, że banany zaśluzowują organizm? Córka ostatnio jadła sporo bananów i dostała kataru poprostu szukam przyczyny, a osobą o największej wiedzy, którą znam jest Pani.
I czy dodanie 1 łyżki oliwy do sałatki obniża jej wartość odżywczą nawet o 15-20%? Taką informacją podzieliła się ze mną dziś koleżanka.
A czy dodanie sosu z orzechów też może obniżać wartość odżywczą?
I jeszcze jedno pytanko czy używała Pani
Eukaliptusowego proszku do prania skład: Skład: 100% olejek eukaliptusowy, węglan sodu, metakrzemian sodu, tripolifosforan sodu? Czy jest bezpieczny dla noworodka?
Pozdrawiam, Marlena.
Marlena napisał(a):
Ja też jadam dużo bananów i jestem zdrowa jak ryba. Gdyby jadła same banany to by nic jej nie było. Pytanie więc co jadła OPRÓCZ owoców. Owoce żadne, nawet banany, nie mają własności śluzotwórczych, nie obniżają też odporności, wręcz przeciwnie. Tylko pokarmy przetworzone i odzwierzęce powodują reakcję obronną w postaci tworzenia się śluzu.
Owszem, oliwa jest tak mało gęsta odżywcza w przeliczeniu na każdą kalorię, że dodawanie jej do sałatek nie opłaca się odżywczo. Dressingi na bazie całościowych produktów (orzechów, nasion, ziemniaków, zmiksowanych warzyw itd.) są bardziej zalecane, bowiem są duuuużo gęstsze odżywczo. Tak naprawdę polewanie wszystkiego oliwą to jedynie nasz nawyk. Idzie się odzwyczaić od tego i zasmakować w naprawdę odżywczych dressingach.
Monika napisał(a):
Co sądzisz Marleno o śniadaniach białkowo- tłuszczowych, czy mają faktycznie wpływ na poziom kortyzolu? Ta teoria jest godna uwagi? Czy jedząc takie śniadania możemy lepiej się czuć? Oczywiście, jeżeli spożywamy produkty naturalne, w przeważającej części roślinne.
Marlena napisał(a):
Gdyby ta teoria była godna uwagi, to czcigodna pani Charlotte Gerson na swoich śniadankach składających się z owsianki, owoców i soku pomarańczowego nie miałaby się tak dobrze w wieku swoich 95 lat. Nie wygląda na taką, co by miała problemy z kortyzolem. 😀
Dlatego śniadania białkowo-tłuszczowe uważam za mit i całą tę historyjkę o kortyzolu również (pod warunkiem, że na śniadanie nie podniesiemy sobie kortyzolu na własne życzenie jak czynią to miliony ludzi na całym świecie – witając każdy dzień kofeiną i przetworzonymi prostymi węglowodanami np. białymi jak śmierć bułkami z dżemem tudzież sklepowymi płatkami śniadaniowymi, w których króluje cukier i/lub syrop glukozowo-fruktozowy).
Owsianeczka i owocki to mój typ na śniadanie i nie zamierzam tego zmieniać (a z kortyzolem problemów nie posiadam, ze spadkami witalności w ciągu dnia czy łaknieniem cukru też nie) – na takim śniadaniu czuję się najlepiej, choć zdaję sobie sprawę, że jest to kwestia indywidualna.
Marlena napisał(a):
Dziękuję za odpowiedź, ulżyło mi że banany nie są śluzotwórcze.
Czy mogę wiedzieć jakiego proszku Pani używa do prania? Ostatnio na jakimś blogu o zdrowym odżywianiu był temat o praniu i proszku eukaliptusowym, który podobno jest super skuteczny i naturalny. Zmieniam chemię na naturalną baniak ze skórkami już stoi jeszcze trochę i będę miała płyn czyszczący, chciałabym jeszcze zmienić proszek.
Pozdrawiam, Marlena.
Marlena napisał(a):
Używam orzechów piorących i własnej roboty proszku. Orzechy piorące nadają się do szybkich bieżących przepierek, nie usuną jednak bardzo starych plam. Proszek do prania własnej roboty jest bardzo prosty, ja korzystam z przepisu Ewy z Zielonego Zagonka: https://zielonyzagonek.pl/jak-zrobic-proszek-do-prania/ (na jej blogu znajdziesz wiele innych porad odnośnie domowych środków czystości itd.). W domu mam też mydełko odplamiające tzw. galasowe (do nabycia w Rossmanie), czasem się przydaje.
POWER napisał(a):
Hej Marleno 🙂 🙂
1. Czy podczas złamania kości nasz organizm ma zwiększone zapotrzebowanie na pewne produkty/suplementy?
2. Czy podczas zwiększonego wysiłku stawów(kolanowy) warto spożywać coś specjalnego/stosować suplementacje, aby zmniejszyć ryzyko kontuzji i zarazem wzmocnić ten staw.
3. Co zwiększa/zmniejsza ilość testosteronu w naszej diecie? Ilość testosteronu ponoć zmniejsza się po 30r.ż. czy w związku z tym panowie po 60 muszą coś suplementować, aby być w pełni formy?
Jeśli z wiekiem się on zmniejsza to możnaby powiedzieć, że panowie z wiekiem robią się mniej męscy skoro zwiększa się ilość estrogenów?
Marlena napisał(a):
Zawsze gdy dochodzi do infekcji czy urazu ustrój ma zwiększone zapotrzebowanie na składniki odżywcze. Oczywiście można spożywać specjalne suplementy „dla stawów” (glukozaminę, chondroitynę, MSM, witaminę C, kwasy Omega-3 itd.) czy innej części ciała – co kto lubi, ale tak naprawdę najważniejsze jest mieć taką dietę by dostarczać PRZEDE WSZYSTKIM w pożywieniu odpowiednią ilość witamin i minerałów i nie zapominać o kontakcie ze słońcem (witamina D!).
Co do konieczności suplementacji testosteronu po 60 r.ż. to nie wiem – nie jestem starzejącym się facetem. 😛
Patrząc jednak na staruszków z Niebieskich Stref nie sądzę aby to było niezbędne. Patrząc na przyrodę – drzewo wiosną zakwita i wydaje liście, jesienią zmienia kolory i więdnie, a zimą zamiera i przestają krążyć w nim soki, ale wciąż… pozostaje drzewem.
Z upływem czasu we wszystkim co żyje następują zmiany, dotyczy to również nas: jest okres niemowlęcy, dziecięcy, pokwitanie, dorosłość i przekwitanie – to normalne cykle natury, a my nie mamy wyjścia jak je zaakceptować oraz dostrzec, że każdy z tych cykli odznacza się swoim własnym pięknem i ma swój cel i sens.
Bernadetta napisał(a):
Pięknie Marleno napisałaś o upływie czasu i zachodzących w nas zmianach. Mam 52 lata, czuję się doskonale. Uważam, że dla kobiety jest to najpiękniejszy wiek. Jest więcej czasu na rozwijanie pasji, poza tym ma się taką mądrość źyciową… Ja w każdym razie jestem dumna ze swoich lat. Denerwują mnie tylko te reklamy w telewizji o różnych suplementach, że po 50-te to już szwankuje zdrowie i należy brać to i tamto, że klimakterium u kobiet i problemy ze wzwodem u mężczyzn. To wszystko bzdury, jeśli zdrowo się odżywiamy, to nie odczuwamy żadnych dolegliwoścji. Przez te reklamy,to młodzi ludzie myślą że my 50-latki stoimy juz nad grobem, a ja funkcjonuje nadal tak jakbym miała 30 lat,a nawet lepiej,bo kocham siebie jak nigdy wcześniej.
Marlena napisał(a):
Bernadetto, jesteśmy zatem równolatkami i w pełni się z Tobą zgadzam – panuje mit chorowitego wieku dojrzałego, o podeszłym nie wspominając, ale nie mamy się co dziwić – prawda jest taka, że tuż po 40-tce większość ludzi zaczyna się pomału „sypać”.
Ja też nie mam problemów menopauzalnych, bardzo łagodnie przechodzę ten okres w moim życiu (jak słusznie zauważyłaś wspaniały zresztą!) i śmieszą mnie reklamy tych wszystkich magicznych środków dla dojrzałych kobiet „na dzień i na noc”, na uderzenia gorąca, na humorzaste nastroje, na problemy ze spaniem podczas menopauzy itd. – ja niczego takiego nie doświadczyłam.
A gdy słyszę określenie „walka z menopauzą” albo „leczenie menopauzy” to nie wiem czy śmiać się czy płakać: przecież menopauza to naturalny stan, fizjologiczny okres w życiu kobiety. Brakuje nam tylko jeszcze reklam na inne fizjologiczne okresy w naszym życiu, na walkę z dojrzewaniem płciowym i potem ciążą (talidomid na ciążowe mdłości już ludzkość przerabiała i nie skończyło się to dobrze).
Problemy ze wzwodem są bardzo często oznaką miażdżycy, zabójcy numer jeden współczesnych społeczeństw żyjących w kulturze zjadanych 3 razy dziennie przez 365 dni w roku „królewskich pokarmów” czyli odzwierzęcych – zanim padniemy na zawał choroba ta atakuje najpierw te najdrobniejsze naczynia krwionośne, czyli te w męskim narządzie, niestety. A ten przestaje działać. 😉
Miażdżycę nawet dosyć zaawansowaną można cofnąć dietą roślinną bezolejową, dowiódł tego naukowo dr Dean Ornish. Ale po co jeść warzywa skoro można brać tabletki? Nikt nie reklamuje warzyw! 🙂
Cóż… Reklamy są po to, aby sprzedać ludziom różne rzeczy, a nie by głosić prawdę na temat rzeczywistości. 😉
Weronika napisał(a):
Pani Marleno, co zrobić w przypadku całkowitego braku apetytu? Problem ciągnie się już od roku ale lekarze nie umieją mi pomóc, mam wykluczoną celiakię, byłam też leczona w kierunku pasożytów. Oprócz tego mam depresję i ciągle śpię w ciągu dnia ale brak apetytu mnie przeraża. Mogę nie jeść prawie nic przez tydzień. Jest bardzo wiele suplementów polecane ale ja obawiam się, że to i tak się nie wchłonie w moim przypadku. Nie umiem sobie pomóc. Nie mam ochoty na dosłownie nic, nawet na słodycze, fast-food. Nie odczuwam żadnych mdłości tylko nie czuję przyjemności z jedzenia, nawet jeśli czasem czuję, że moje ciało jest głodne, trudno mi sie zmusić. Nie chce mi się też pić. Podstawowe badania krwi mam w normie, z ważnych rzeczy brałam jakiś czas izotek będący dużą dawką witaminy A. Wiem, że nie jest pani lekarzem ale lekarze nie umieją mi pomóc. Może ma pani dla mnie jakieś wskazówki. Bardzo proszę bo potrzebuję pomocy a nie wiem od czego zacząć.
Marlena napisał(a):
Czy badałaś sobie poziom witaminy D? Może też brakować Ci cynku (witamina A jest antagonistą cynku czyli jakby „wypłukuje” go z ustroju). Izotek to straszna broń i czyni wiele szkód, to syntetyczna postać (pochodna) witaminy A niewystępująca w naturze, Już nawet czytając ulotkę tego „leku” i długą listę skutków ubocznych można się przerazić! Są lepsze sposoby na piękną skórę – należy dbać o nią „od środka” zamiast sięgać do czarodziejskich tabletek czyniących magiczne hokus-pokus: trądzik znika, a zniszczenia wewnętrzne zostają.
Agnieszka napisał(a):
Pani Marleno, co Pani sądzi na temat spożywania mleka sojowego eko?
Czy w ogóle warto „zawracać sobie układ pokarmowy”;-) mlekami roślinnymi?Dziękuję za odp. i pozdrawiam serdecznie 🙂
Marlena napisał(a):
Sojowego nie lubię, kupne są często słabej jakości – najlepsze mleko roślinne to te zrobione w domu, moje ulubione to migdałowo-kokosowe.
Beata napisał(a):
Pani Marleno mamwielki klopot. Moja 20- to misieczna wnusia nie wyproznia sie bez picia jakiegos proszku w piciu. Dziecko w ogole bardzo malo pije ( najczesciej mleko w proszku rozpuszczone w wodzie ) , natomiast uwielbia banany ( ktore jak wyczytalam powoduja zatwardzenia ) i inne owoce . Nie je prawie warzyw . Nie je tez slodyczy kupowanych , je raz tylko kawalem ciasta domowego. Duzo czytalam i szukalam jakis informacji na ten temat, ale znalazlam tylko informacje , ze nie wolno jesc jej bananow, tartych jablek i owocow jagodowych. Serce mi peka, kiedy patrze jak ona sie meczy chcac zrobic kupe. Moze ma pani wiedze i moglaby pani cos podpowiedziec ?
Marlena napisał(a):
Bez dowozu odpowiedniej ilości płynów ciężko jest mieć normalne wypróżnienia. Powodem zaparć może być sztuczne mleko modyfikowane (ma w sobie dużo wapnia, które zapiera), ale na pewno NIE owoce, które są dziełem Matki Natury i noszą w sobie dwie niezbędne do dobrego wypróżniania rzeczy: wodę i błonnik.
Wody nie trzeba koniecznie pić, można ją też jeść – zobacz tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jedz-swoja-wode-10-najbardziej-zasobnych-w-wode-darow-natury/
Jedzenie wody jest najlepszym sposobem na nawodnienie ustroju. Owoce i warzywa można przemycać w zupach, zrobić z nich smaczny smoothie (koktajl), sok zamrozić jako lody (dzieci kochają lody), zmiksować z odrobiną nasion chia na budyń – jest wiele sposobów.
Ada napisał(a):
przepisuję moją poradę dla znajomej, sami mielismy z tym problem, może pomoże:
1 podstawowa sprawa to soki, sok robię z marchew, jabłko, to podstawa, dodatek róznie: trochę melona, arbuza w sezonie, pomarańcz, mandarynka, ananas – to do smaku. Nalewam do butelki po kubusiu, i pilnuję żeby wypił, u nas jest dziecko autystyczne więc czasami siedzę godzinę przy nim żeby wypił szklankę soku. I ta szklanka soku działa cuda. Tylko codziennie, po dwóch tygodniach wszystko się normuje, wypróżnia się co drugi dzień. ale to też tylko dlatego że on nie jest żadnych owoców i warzyw.
2. owsianka na śniadanie, gotuję płatki na ok 2-3 dni, na wodzie, rano lekko podgrzewam, dodaję albo miodu albo syropu klonowego do smaku, kroję banana lub trę jabłko, ew rodzynki, dodaję co ważne – mielone siemię lniane, ok łyżeczki. mielę co trzy dni i trzymam w lodówce.
Starać się żeby dziecko piło wodę, co jakiś czas podsuwać. Żadnych innych napojów.
Wiadomo wywalić słodycze, kupuje co jakiś czas dzieciom jakiś słodycz w rosmanie, teraz wyszły ciasteczka zoo, dobre i dosyć dobry skład. Co też jest super i działa szybko: baton sezamowy na miodzie (tam jest tylko sezam i miód) z lidla. jest duży, kosztuje 3zł, można podzielić na kilka dni, ale super reguluje wypróżnianie. wypycha wszystko z jelit.
Poza tym ważne też są zupy, owoce, także te suszone. I powinno pójść. ale wymaga to żelaznej konsekwencji. To z sokami i ten sezamek to sprawdzone i działa cuda.
Zbyszek napisał(a):
Bernadetto,jesteśmy równolatkami ja mam skończone 68 lat dzięki diecie czuję się jak 30-to latek od czerwca tamtego roku pracuję i to fizycznie i biorę się za budowę nowego domu.To zasługa między innymi Pani Marleny. Dziękuję
beata napisał(a):
Pani Marleno! czy jogurty naturalne zaliczamy do nabiału ?
Z góry dziękuję za pomoc.
Marlena napisał(a):
Wszystko co ze zwierzęcego cyca bierze swój początek nazywamy nabiałem.
Weronika napisał(a):
Bardzo dziękuję za odpowiedź. : ) Spróbuję z cynkiem. Witaminę D suplementuję chociaż mam obawy, że się nie wchłania.
Marlena napisał(a):
Najlepiej sprawdzić jej poziom we krwi. Dla prawidłowego metabolizmu witaminy D niezbędne jest ponadto mieć odpowiedni zapas magnezu w ustroju. Najlepiej wchłaniane są krople brane pod język.
asia napisał(a):
Pani Marlena odbiegając trochę od tematu ale jednak w temacie olejów na czym Pani smaży np. Warzywa czy piecze mięso?
Bardzo ciekawy blog 🙂
Marlena napisał(a):
Nie jadam smażenin ani cudzych zwłok. Do mojego drogocennego (bo posiadanego w pojedynczym egzemplarzu) wnętrza wkładam naturalne pożywienie, które dla nas rodzi Matka Ziemia w wielkiej obfitości. Im niżej przetworzone tym lepiej, tym zdrowsi jesteśmy.
Olej jest produktem przetworzonym, a nie naturalnym: natura nie rodzi oleju, to ludzka ręka go produkuje, podobnie jak cukier spożywczy czy oczyszczoną białą mąkę – wyciągamy sobie z roślin co nam się żywnie podoba, oczyszczamy, rafinujemy itd., a to się z czasem mści na nas samych, bowiem nasze ciała nie są zaprojektowane do funkcjonowania na paliwie wybrakowanym i wymyślonym przez człowieka.
Większość ludzi czerpie swoje kalorie głównie z izolatów (cukier i tłuszcz), oczyszczonej i białej jak śmierć mąki pszennej, zwłok zwierząt (aby o tym nie myśleć nazwaliśmy to „mięsem”) oraz wydzieliny poporodowej z krowich wymion (aby o tym nie myśleć nazwaliśmy to „nabiałem”).
Wystarczy popatrzeć co ludzie wykładają na taśmę przy kasie w markecie i wszystko jasne. Dlatego stan zdrowia społeczeństwa jest jaki jest i dopóki nie zmieni się świadomość tego co tak naprawdę sobie wkładamy sobie do środka i dlaczego to robimy – nic się nie zmieni. Ani nasze nawyki żywieniowe, ani stan naszego zdrowia, ani długość życia (w ostatnich co najmniej dwóch dekadach naszego życia przed śmiercią podtrzymywanego litościwie, aczkolwiek na koszt społeczeństwa, przez przemysł medyczny).
Monika napisał(a):
Marleno, jak używasz octu jabłkowego, w czym sprawdzi się najlepiej? Czy to prawda, że ma dużo prozdrowotnych właściwości?
Marlena napisał(a):
Używam go do sałatek, jako składnik wegańskiego domowego majonezu, dressingów i marynat. W porównaniu z octem spirytusowym ocet jabłkowy ma prozdrowotne właściwości (spirytusowy w zasadzie nadaje się jedynie do sprzątania w domu).
Bernadetta napisał(a):
MARLENO, czy rezonans magnetyczny głowy jest bezpieczny i czy podanie środka kontrastującego jest konieczne? Mój mąż został skierowany na to badanie, ponieważ ma częste bóle głowy i szumy w uszach. Z góry serdecznie dziękuję za odpowiedź.
Marlena napisał(a):
Najpierw proponuję zbadać poziom witaminy D: może się okazać iż inwazyjne badanie rezonansem jest zbyteczne, bowiem przyczyna cierpienia może być bardzo prozaiczna i jest nią niedobór witaminy D w ustroju. Zaburzenia tego typu mogą wystąpić przy niedoborze witaminy D i wraz z uzupełnieniem niedoboru miną – takie przypadki opisywał niemiecki lekarz dr Raimund von Helden w swojej książce „Zdrowie w 7 dni”. Jeśli nie miną przy dobrym zaopatrzeniu ustroju w witaminę D, to wtedy zawsze jest czas zrobić rezonans.
Rafał Mu. napisał(a):
Co? Dieta bezolejowa? Zielone warzywa najlepszym źródłem? Dzienne zapotrzebowanie na omega -3 czyli 1 g = dwie łyżki oleju lnianego lub ponad pół kilo szpinaku dziennie. Wybieram olej 🙂
Marlena napisał(a):
Twój wybór – Twoja sprawa. Oleje to głównie puste kalorie. Mnie one raczej nie są potrzebne, ale Ty możesz mieć inne potrzeby.
Znam znacznie bardziej opłacalne zdrowotnie sposoby na pozyskiwanie NNKT, w tym Omega-3. I wcale nie zjadam 0,5 kg szpinaku w tym celu, bowiem dobra Matka Natura umieściła te kwasy w wielu różnych pokarmach, które mam w menu (zielone warzywa, fasole, nasiona chia i lnu, przyprawy, owoce) – w ciągu dnia na pewno się uzbiera.
Rafał Mu. napisał(a):
Dlaczego puste kalorie? Są dość gęste odżywczo. Mam na myśli ilość składników odżywczych na jednostkę masy. Oprócz NNKT zawierają też witaminy między innymi E. A poza tym są niezbędne do przyswajania witamin ADEK, które są rozpuszczalne w tłuszczach. Tym bardziej powinny byc obecne w diecie wegańskiej. Oczywiście że jedząc same warzywa w końcu te kwasy się uzbierają, ale czytając „najlepsze źródło” mam na myśli najlepsze źródło, czyli coś co zawiera danego składnika sporo w małej objętości.
Marlena napisał(a):
Puste kalorie, bo każdy izolat to puste kalorie. Cukier spożywczy jest izolatem węglowodanowym, a olej izolatem tłuszczowym. Nie ma różnicy. W każdym przypadku człowiek sobie wziął na celownik jeden makroskładnik i wyciągnął go siłą z rośliny, myśląc że jest mądrzejszy od Matki Natury.
Gęstość odżywcza to ilość substancji odżywczych przypadająca na każdą spożywaną kilokalorię, a nie na jednostkę masy. Kiedy jemy posiłki to nie mamy zjeść pożywienia w jednostce masy (np. 2 kilo żarcia dziennie) tylko w jednostce energii (np. 2 tys. kcal dziennie na pokrycie zapotrzebowania energetycznego). I te kalorie można „przejeść” głupio lub mądrze. Korzystnie lub mniej korzystnie. Tak samo jak mam do dyspozycji załóżmy 2 tysiące złotych, to mogę je wydać mądrze (na edukację, niezbędne przedmioty codziennej potrzeby, inwestycje w przyszłą emeryturę itp.) albo na głupoty (alkohol, fajki, balety, hazard itp. czyli mało korzyści ale za to było przyjemnie). Tak samo z wydatkiem energetycznym: te nasze 2 tysiące kcal możemy pobrać z pokarmów gdzie każda zjadana kaloria ma w sobie mnóstwo składników odżywczych przypadających na każdą kcal, albo ze śmieciochów, izolatów, przetworzonego pseudożarcia itd. – uprzyjemniają życie, ale korzyści z nich mało.
Ponadto olej nie ma niczego czego by nie posiadała roślina z której powstał. Nie ma niczego w oliwie czego by nie było w oliwkach, nie ma w oleju lnianym niczego czego by nie było w siemieniu lnianym, a w oleju słonecznikowym niczego czego nie byłoby w nasionach słonecznika. Olej to ograbiona wersja oryginalnego surowca z którego powstał. Posiada 900 kcal na 100 g i jest świetnym koncentratem kwasów tłuszczowych, ale raczej niczym więcej: witamin i minerałów ma śladowe ilości w stosunku do surowca, z którego powstał, a błonnika ma zero. Dlatego bardziej opłaca się zjadać surowiec oryginalny niż jeden wyekstrahowany z niego składnik.
Gdybyś chciał witaminę E pozyskać w oleju lnianego, to musiałbyś go spożyć pół szklanki, zużywając niemal całą swoją pulę energetyczną na ten dzień. Tak mało jest witaminy E w oleju lnianym (z olejów najwięcej ma witaminy E olej z kiełków pszenicy, ale i tak korzystniej zjadać kiełki niż sam olej z nich, chyba że terapeutycznie np. w leczeniu bezpłodności).
Oczywiście oleje można stosować terapeutycznie – jak wszelkie ekstrakty czasem się przydaje.
Ja nie jestem na diecie wegańskiej, ani wegetariańskiej nawet, jestem na diecie inspirowanej filozofią nutritariańską, czyli czerpaniem maksimum korzyści z każdej wkładanej do ust kalorii. Nawet kupując sukienkę zwracam uwagę na to co dostaję za płaconą cenę, tzn. czy to co kupuję jest warte tyle, ile za to płacę, więc tym bardziej wkładając do ust kalorie (a mam ich do dyspozycji tylko 2 tysiące lub mniej każdego dnia) oglądam co też takiego siedzi w każdej z nich. Dlatego cukier i oleje odpadają – za dużo kalorii w których siedzi za mało korzystnych mikroskładników. Nie opyla się! 😀
Pawel napisał(a):
Mit o zawieszeniu organizmu już ponoć upadł więc jak widać nie ma czegoś takiego. Poza tym dieta roślinna oraz nutritarianska nie zawierają b12 potrzebnej człowiekowi, więc czy są zgodne z naturą? Chyba jednak trzeba zjadać zwierzaki by ją dostarczyć, bo były badania wśród Adwentystów Dnia ósmego i 50% lub więcej miała niedobór. A niedobór b12 w dłuższym okresie to demencja, podwyższona homocysteina, która jest odpowiedzialna prawdopodobnie za zawaly i miażdzyce.
Marlena napisał(a):
Nie wiem o jakim zawieszeniu piszesz?
Dieta nutritariańska nie oznacza diety pozbawionej witaminy B12. Ze wszystkich zwierzątek najgęstsze odżywczo są ryby i owoce morza i są w tej diecie dopuszczalne. Również zawartość witaminy B12 najwyższa jest w rybach, wcale nie w ssakach i ptakach (jedynie w wątrobie).
Tak naprawdę kobalamina czyli B12 to substancja produkowana przez bakterie – znajdująca się w ziemi i na powierzchni roślin rosnących w ziemi jeśli są tą ziemią nieco zabrudzone. To co mają w sobie zwierzęta zjadły wraz z pokarmem. Ewentualnie sztucznie się witaminizuje pasze.
Człowiek ma do wyboru: jeść warzywa i owoce prosto z własnego ogrodu, zjeść zwierzę, które uzbierało sobie B12 w tkankach lub sięgnąć po suplement. Najbardziej wiarygodnym sposobem dostarczenia B12 jest tak naprawdę ten ostatni sposób.
W naszych jelitach i jamie ustnej znajdują się ponadto bakterie produkujące kobalaminę, niestety wielu ludzi ma jelita zdezynfekowane antybiotykami, a jamy ustne odkaża płynami antybakteryjnym do higieny jamy ustnej. Dlatego te bakterie trafia szlag (choć i tak nie produkują zbyt wiele B12, ale zawsze coś).
Natomiast na niedobór B12 cierpią nie tylko ci co nie jedzą zwierzątek, również mięsożercy cierpią na niedobór B12 w równym stopniu. Zatem samo zjadanie zwierzątek nie wystarczy, bo gdyby tak było, to w populacjach zachodu spożywających 3 razy dziennie przez 365 dni w roku produkty odzwierzęce zachorowania na alzheimera czy miażdżycę malałyby, a tymczasem rosną. Zawały są pierwszą przyczyną śmierci w krajach uprzemysłowionych gdzie zjada się pokarm odzwierzęce (i B12 razem z nią) każdego dnia po parę razy dziennie, mimo to taka dieta NIE chroni przed chorobami cywilizacyjnymi.
Pozostaje też do wyjaśnienia fenomen diety Genmai-saishoku> https://pl.wikipedia.org/wiki/Genmai-Saishoku
Nie jedząc zwierzątek badane japońskie dzieci (bez suplementacji) miały poziom B12 zbliżony do dzieci niewegańskich.
Jak widać nie wszystko jest białe lub czarne, a wiele jeszcze wymaga wyjaśnienia przez badaczy.
Pawel napisał(a):
Ok, chodziło mi o zakwaszenie organizmu. Jak zatem dostarczasz b12? Ja biorę tabletki ale po witaminie b12 mam tradzik i wypryski na czole i nie wiem czy to uczulenie na jakiś składnik tabletki czy rezultat tego, że mój poziom b12 jest w porządku, jak uważasz?
Które z ryb mają najwięcej b12? Mimo że jestem weganem nie wykluczam ze raz na tydzień jednak zjem tą rybę z uwagi na b12, której niedobory mają poważne konsekwencje zdrowotne. Tylko chciałbym wybrać dobrą rybę, choć wiem że ryba to też mięso o czym wielu katolików i ogólnie ludzi nie ma pojęcia. Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Tu masz pomocną tabelkę: https://www.dietitians.ca/Your-Health/Nutrition-A-Z/Vitamins/Food-Sources-of-Vitamin-B12.aspx
Króluje śledź i makrela wśród ryb. Należy tylko unikać wędzonych (niezbyt zdrowe, choć smaczne, ja jem raz na ruski rok!) albo tych z chemicznymi dodatkami (w gotowiznach śledziowych niestety znajdziemy nieodłącznie kontrowersyjny benzoesan sodu: hamuje rozwój bakterii, a więc niekoniecznie działa na korzyść naszych dobrych bakterii w jelitach).
Spróbuj zmienić suplement B12, ja czasem biorę ten, jest metylowany i ma dobry skład: https://sklep.akademiawitalnosci.pl/produkt/b12-active-metylkobalamina-500-mcg-60-tabl-
Czasami również jem ryby – o ile uda mi się kupić dobrej jakości (nie przetwory gotowe bo te są pełne śmieciochów typu konserwanty, cukier, rafinowana sól, spirytusowy ocet itp., ale surowe ryby, a ostatecznie nawet przetwory ale dobrej jakości np. oryginalne holenderskie matjasy – bez chemicznych „ulepszaczy”, okazjonalnie też wędzonego dzikiego łososia, ale ten jest trudno dostępny, drogi no i wędzony, więc tak czy inaczej tylko „od święta”).
Zgadza się, ryba też mięso, też zwierzątko, nie wolno nam o tym zapominać. Poziom świadomości mniejszy niż u ptaków (o ssakach nie wspominając!), no ale zawsze to żywina jest przecież, jakby nie było. Niesie ze sobą tak profity jak i zagrożenia (te ostatnie zarówno dla nas i dla środowiska).
Rafał Mu. napisał(a):
Pani Marleno, czytuję Pani bloga i wiem że jada Pani w myśl nutritarianizmu. Wiem czym jest gęstość odżywcza, ale moim zdaniem nie ma ona znaczenia w praktyce. Natomiast ma znaczenie ilość składników/jednostkę masy. Np. na szczycie listy Fuhrmana znajduje się jarmuż. Jednak 100 g fasoli dostarczy więcej np. magnezu, potasu i wapnia niż 100 g jarmużu więc jadając mniej gęstą odżywczo fasolę zyskamy więcej. Owszem, przyswoimy też więcej kcal, ale czy to wada? Moim zdaniem liczy się to ile zjadamy poszczególnych składników (witamin, minerałów, aminokwasów, enzymów itp) a nie to ile kcal. Gęstość uważam za niepraktyczną. Możemy zjeść 2000 kcal i się nie najeść, lub nażreć się do syta a zjeść tylko 1500 kcal. Dlatego bądź co bądź ilość pożywienia (w kg a nie w kcal) ma znaczenie. Nie przekonuję Pani tylko przedstawiam swoje zdanie, Wg mnie kcal nie mają żadnego znaczenia. Określenie „gęstość odżywcza” jest już zajęte więc może pomoże mi Pani znaleźć określenie na „ilość składników/masa produktu? 🙂 Dla mnie to jest wyznacznikiem. Awokado? Tylko 1/4 grama omega-3 w całym owocu. Trzeba jeść 4 dziennie by zaspokoić zapotrzebowanie. Olej – tylko 2 łyżeczki. Nie wiem czy jadając warzywa faktycznie się Pani te kwasy uzbierają. Sama Pani pewnie tego nie wie, a tylko przypuszcza. Olej co prawda nie zawiera dużo witaminy E, ale ta z oleju na pewno się przyswoi. Z warzywa nie bardzo, chyba że jakiś tłuszcz tak czy siak dodamy. Oczywiście można w myśl jakiejś ideologii odrzucić olej lniany bo to izolat, tak jak witarianie odrzucają gotowane bo tak i koniec, ale nie rozumiem po co, skoro polewając nim sałatkę mamy pewność że witaminy ADEK się przyswoją a na dodatek zaspokajamy od razu zapotrzebowanie na omega-3. Skoro nie akceptuje Pani olejów to wypada mi w tym momencie odpowiedzieć tak jak Pani odpowiedziała mi: „Pani wybór” 🙂 Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Myślę, że nie możesz oceniać czegoś, z czym się nie zapoznałeś, a z Twoich wypowiedzi wynika, że nie zapoznałeś się ze skalą ANDI dra Fuhrmana. Oczywiście skala ta to jedynie jakaś propozycja, ale błąd Twojego rozumowania polega na tym, że jesteś przywiązany do gramów, a tutaj patrzymy na kalorie. Jeśli chcesz wiedzieć więcej to odsyłam do książek Fuhrmana, tam jest wszystko jasno wyłożone.
Jesteś również w błędzie uważając, iż Matka Natura jest na tyle głupia, że dając do warzywa witaminę E nie dała tam kwasów tłuszczowych. Otóż daje je zawsze tam, gdzie są witaminy rozpuszczalne w tłuszczach, bo (na Boga!) muszą one być zawieszone w tłuszczach skoro są rozpuszczalne w tłuszczach. Czy to jest jasne? Jak popatrzymy np. na jakieś zielsko (np. szpinak) to z wierzchu tłuste nie wydaje się bynajmniej, a jednak owszem, jak się okazuje ma w sobie kwasy tłuszczowe. Jak podaje Google gdy wpiszę „szpinak”:
Tłuszcz w szpinaku na 100g 0,4 g
Kwasy tłuszczowe nasycone 0,1 g
Kwasy tłuszczowe wielonienasycone 0,2 g
Kwasy tłuszczowe jednonienasycone 0 g
I w nich (wyobraź to sobie) zawieszone są te witaminy rozpuszczalne w tłuszczach jak np. E. Dlatego im więcej E tym pokarm jest bardziej tłusty, bo w czymś ta E musi pływać, a we wodzie nie da rady, pływać nie będzie. Migdały są na pewno bardziej tłuste niż szpinak i mają w sobie więcej E, o nasionach słonecznika nie wspomnę.
Dlatego ja ufam naturze i jej produktom, na pewno niczego wybrakowanego nie tworzy – przy urozmaiconej diecie niczego mi nie brakuje, nie muszę się uciekać do spożywania jednego składnika, spożywam całość. 🙂
Gdy popatrzymy na ilość np. siemienia lnianego czy nasion słonecznika potrzebnego do wytłoczenia jednej łyżki oleju to spytajmy siebie: czy na jedno posiedzenie wtryniłbym aż tyle siemienia lub słonecznika by razem z nim zjeść łyżkę samych kwasów tłuszczowych? Jeśli nie – zostawmy ten olej w spokoju. To nie jest naturalne pożywienie.
W sałatce nie ma witaminy A (retinol wytwarzają jedynie zwierzęta i ludzie ze zjadanych karotenoidów) ani D (również tutaj witaminę D wytwarzają zwierzęta i ludzie). Znajdziemy jedynie E (tę wytwarzają jedynie rośliny) i K (idem, z tym że K1, ale już małe ilości K2 tworzą się w przewodzie pokarmowym przy współudziale naszego mikrobiomu). Ja do swoich sałatek dodaję dressingi zrobione na bazie produktów całościowych – w tym nasion i orzechów. Po prostu chcę czerpać maksimum korzyści z każdej zjadanej kalorii. Nie same kwasy tłuszczowe, ale wszystko. 🙂
Rafał Mu. napisał(a):
„czy na jedno posiedzenie wtryniłbym aż tyle siemienia lub słonecznika by razem z nim zjeść łyżkę samych kwasów tłuszczowych?” A czy wtrynilbym tyle owocow by razem z nimi wypic 2 szklanki soku? 😉 Ja mam ograniczone zaufanie do matki natury bo zostala uposledzona przez czlowieka. Dlatego mamy suplementy i produkty pochodne od naturalnych produktow jak oleje. 0,1 g kwasow w 100g szpinaku. Oj malo. Albo baaardzo duzo biorac pod uwage ilosc kwasow na ilosc kcal 😉 dlatego ANDI uwazam za niepraktyczna. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Oczywiście, że mało, dlatego nikt nie słyszał o oleju szpinakowym, ale mówiliśmy o rozpuszczaniu się witamin rozpuszczalnych w tłuszczach, zgadza się? Dlatego dałam przykład szpinaku. Czytanie ze zrozumieniem się kłania. 😉
O sokach już pisałam i nie będę powtarzać. Soki warzywne jako bomby witaminowo-minerałowe są skuteczne terapeutycznie i profilaktycznie (im bardziej zatrute i zestresowane mamy życie tym bardziej zwiększa się zapotrzebowanie na witaminy i minerały). Z kolei oleje to bomby tłuszczowe, też mogą mieć zastosowanie terapeutyczne. Profilaktycznie – niekoniecznie.
Ja żyję praktycznie można powiedzieć „bezolejowo” (co wcale nie znaczy beztłuszczowo), czyli podobnie jak robią to meksykańscy Indianie ze szczepu Tarahumara (https://pl.wikipedia.org/wiki/Tarahumara). Sprawności cielesnej można im jedynie pozazdrościć (ich ulubioną rozrywką i sposobem spędzania wolnego czasu jest bieganie na dystansach 200-300 kilometrów), a choroby serca i układu krążenia (zabójca numer jeden zachodnich społeczeństw) nie są u nich znane.
Ale oni czerpią swoje tłuszcze z prawdziwych pokarmów, a olejów nie znają. Zbadano co jedzą aby mieć taką kondycję i proszę: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/433816
Tylko 12 % kalorii pobierają z tłuszczu, z czego tylko 2% nasyconych (a to dlatego tylko 12% i w tym tylko 2% nasyconych, że brak jest w ich diecie olejów bardzo napędzających podaż tłuszczowych kalorii, zaś produktów odzwierzęcych jadają niewiele, bowiem dieta jest u nich w 90-95% roślinna. Węglowodany stanowią w diecie Tarahumara 75-80% kalorii, głównie jest to skrobia, a tylko 6% kalorii czerpią z cukrów prostych (nie spożywają cukru i słodyczy, jedzą owoce).
Najważniejsza rzecz: nie mają przemysłu spożywczego, który mówiłby im co jest aktualnie na topie modne dla zdrowotności (kiedyś cukier krzepił, a dzisiaj wmawia się ludziom niezbędność oleju dla zdrowia – no na czymś trzeba zarobić). Dzięki temu, że zbadano dietę Tarahumara wiem jaki rodzaj diety chroni przed miażdżycą i zapewnia super sprawność organizmu. Właśnie taki.
Więc ja za oleje lane łyżkami do sałatki czy kaszy mimo wszystko dziękuję, wyciskane na zimno czy na gorąco, rafinowane czy nie – oleje ogólnie rzecz biorąc nie stanowią niezbędnego składnika mojej diety, a dla Omega-3 robię tak jak Tarahumara: jem nasiona chia oraz lnu. Oprócz tego zieleninę, fasole, orzechy, migdały, pesteczki, kokosa, oliwki i awokado. Czasem dobrej jakości rybę. I wystarczy tego dobrego. 😀
Oczywiście to wszystko mówię jedynie w celu informacyjnym jako ciekawostkę, nie zamierzam przecież przekonywać Cię do niczego, rozumiem, że Twój styl życia jest inny i Twoje potrzeby i poglądy mogą być inne. Dzięki, że wpadłeś na mojego bloga i sobie miło pogawędziliśmy! 🙂
Jola napisał(a):
Marleno, czytam Twojego bloga od dobrym przynajmniej dwóch lat. Jest to kopalnia wiedzy. Jakiś czas temu miałam bóle w okolicach żołądka, po wielu badaniach lekarze stwierdzili refluks ale tabletki raczej nie pomagały. Zaczęłam czytać najpierw Tombaka, Dr. Dąbrowską i oczywiście stosować ich zalecenia. Mój stan zdrowia się poprawił. Ale jakieś 2-3 tygodnie zaczęłam mieć problem ze stawem kciuka. Podczas zginania, jakby się zacina mniej lub więcej. Zaznaczam, że niczym sobie go nie uszkodziłam. Mam od lekarza skierowanie na rtg. Ale zastanawiam się czy nie popełniam jakiś błędów żywieniowych. Zaznaczam, że biorę witaminę D3 i K2, przed suplementacją zrobiłam badanie i miałam prawie 53 ng/ml. Może za dużo orzechów a za mało zbóż lub strączków? Serdecznie pozdrawiam i dzięki Ci za tego wspaniałego bloga.
Marlena napisał(a):
Jolu, nie wiem, zrób RTG i niech lekarz zobaczy co się tam dzieje.
Gosia napisał(a):
a jaki olej w niewielkiej ilości zaleca Pani do sałatek?
Marlena napisał(a):
Gosiu, ja do sałatek używam dressingów na bazie nasion lub orzechów – są boskie w smaku i niezwykle gęste odżywczo, oliwa przy nich to puste kalorie.
zibi napisał(a):
Witam.Ja z innej beczki.Czy moglabyc napisac cokolwiek o anginie,przyczynach i zwalczaniu tego cholerstwa?Tak od siebie,bo duzo juz wiem,ale ciekawy jestem Twojej opini!Dokladnie przed Wigilia nawalila mi wyciskarka do sokow.Zostalem bez swiezo wyciskanych sokow az miesiac,po czym „nagle „zaatakowala mnie Angina.Dwa dni lezalem nieprzytomny z goraczka 39 stopni i poteznym bolem glowy.3 dnia jakos sie podnioslem,zrobilem kalibracje witamina c i po kilku godzinach wszystko minelo.Niestety gardlo zaczelo dawac znac o sobie.W ciagu zaledwie 2 czy 3 dni moj stan sie tak pogorszyl,ze musialem ratowac sie ANTYBIOTYKIEM!Zadne inne”rewelacje” nie pomogly.Antybiotyk pomogl jakby na chwile,Po 3 dniach przerwy powtorka z rozrywki,ANTYBIOTYK,tylko silniejszy,wraz z zapowiedzia,ze jesli nie pomoze,operacja.Plukam gardlo czym sie da,swieze soki powocily(wyciskarka naprawiona)d3 zwiekszylem do 50-60 tys jednostek dziennie,cynk do 90,reszta jak zwykle.Ni cholery nie moge pozbyc sie tej przekletej anginy!Operacja mi sie nie usmiecha,choc znam opinie czesci naturopatow o „nadwrazliwosci”migdalkow,pomimo to jestem przeciwny i antybiotykom,i operowaniem czegokolwiek.Niestety moj stan przed antybiotykami byl na tyle powazny,ze zostalo mi 1 cm miejsca w gardle na oddychanie bez mozliwosci jedzenia,dlatego bylo mi juz oojetnie,co mi przepisza,trzeba byloratowac zdrowie i zycie.Wiem juz,ze to kwestia odpornosci,ktora stracilem nie pijac sokow przez miesiac,nigdy nie myslalem,ze takie jaja moga mi sie przytrafic.co Ty na to Marleno?
Marlena napisał(a):
Zibi, może stres pożarł nutrienty (no wiesz, tata i te sprawy), w każdym razie nie przestawaj brać C (dużo, często i do ustąpienia objawów) i D, sok z marchwi jak nie możesz wyciskać to kupuj jednodniowy (nawet w Biedronce mają). Dorzuć B-complex.
Megadawki C trzeba brać jak tylko czujemy, że „coś” nas bierze, po prostu za późno zacząłeś. Potem jak już przegapiliśmy ten początek choroby i nie wypłoszyliśmy dziada OD RAZU, to tylko łagodzenie objawów i skrócenie długości choroby możemy osiągnąć, bo się gadzina już rozpanoszyła i teren opanowała. A opanuje tym szybciej im jesteśmy słabsi w momencie ataku. Szkoda że nie potraktowałeś jej witaminą C na samym początku, to by się nic nie rozwinęło dalej. Jak przegapiłeś ten moment to nic nie szkodzi, tak czy inaczej podczas infekcji zapotrzebowanie na C jest wielokrotnie większe niż bez infekcji – tak czy inaczej trzeba brać i to dużo by poczuć ulgę.
Może dałoby radę gdzieś zdobyć nawet taką jakąś najtańszą wyciskarkę (a nawet sokowirówkę tymczasowo), taką nawet zwykłą za 2 stówy jakąś? To by pomogło wzmocnić siły obronne organizmu. I probiotyki mam nadzieję konował zalecił razem z anty? Jak nie to bierz probiotyk tak czy inaczej, bo anty siekają wszystko jak leci, dobre czy złe bakterie i to nas osłabia jeszcze bardziej.
Agnieszka napisał(a):
Witam ciepło :-). Pani Marleno od jakiegoś czasu krwawią mi dziąsła, są zaczerwienione i na dodatek skóra na twarzy też (głównie wokół oczu). Oprócz oleju bio nie używam żądnych smarowideł do twarzy. Pastę do zębów bez fluoru. Kieruję się dietą gęstą odżywczo. Jem dużo warzyw oraz strączki, orzechy, ziarna (np. mak, sezam, len itp), otręby,grzyby, kiszonki. Od czasu do czasu dziki łosoś, żółtko eko. Żadnych słodyczy , olejowych i cukrowych izolatów. Wit C w ciągu dnia przyjmuję po 1 gr co godz. (przez słomkę rozpuszczaną w ziołowych herbatach lub koktajlach), wit D3K2 – 10 kropli (ważę 45 kg). Co robię nie tak? Czegoś za dużo, za mało? O czym może to świadczyć?Bardzo proszę o pomoc. Dziękuję . Życzę wszelkiej wspaniałości i pozytywności od świata i ludzi 🙂
Marlena napisał(a):
Agnieszko, nie wiem, może przyczyną jest kamień nazębny, zobacz co dentysta Ci powie.
Anna napisał(a):
Pani Marleno….bardzo chciałabym prosić Panią o radę, …
Od trzech dni jestem zatopiona w Pani stronie internetowej i mam poczucie ogromnej nadziei na wyleczenie się z moich dolegliwości i pozostanie w zdrowiu, ale nie wiem jak zacząć w pewnej kwestii.
Jakieś trzy lata temu ze względów etycznych, w ogóle nie interesując się zdrowiem, przeszłam na weganizm, i to było pierwszym przełomem w moim życiu,
bo zobaczyłam jak ogromne dieta ma znaczenie – porzucając mięso, nabiał i cukier (bo słodycze w większości są z mleka – od krowy) , -zaczęłam czuć się lepiej pod wieloma względami, ale wciąż nie jestem zdrowa (nie czuję się „dobrze”, choć nie mam też żadnej „choroby” która podlegałaby jednoznacznej diagnozie.)
Myślałam jednak cały czas, że może taka już jestem, taka jest MOJA natura – że jestem smutna, „zblazowana”, ciągle zmęczona, po prostu „melancholijna” (co nie?) no i że widocznie taki już mam, MÓJ, wrażliwy układ pokarmowy (wieczne wzdęcia, gazy itp)
Czytając Pani bloga zrozumiałam, że naturą CZŁOWIEKA, a właściwie, naturą życia…. jest zdrowie… że przywrócenie zdrowia, czyli pozbycie się tej MOJEJ „normalności” (czyli różnych przypadłości) jest możliwe, i że można być zdrowym całe życie, jeżeli się chce… a ja chcę, za co ogromnie Pani dziękuję (że prowadzi Pani taki serwis i poświęca swój czas na takie „hobby”)
Wierząc w skuteczność łatwiej jest przetrzymać niedogodności, więc dlatego mam nadzieję na jakieś wskazówki od Pani. Nie umiem znaleźć odpowiedzi na Pani blogu, może jest ukryta w jakimś artykule do którego jeszcze nie dotarłam…jeśli tak to proszę mi wybaczyć zbędne pytania:
Chodzi mi o przywracanie prawidłowej flory bakteryjnej w jelitach – nie wiem jak wprowadzić kiszone, ponieważ strasznie puchnie mi po nich brzuch. Ogólnie mam wciąż problemy trawienne, choć przy zatwardzeniu (no przepraszam:( ) już nie czuję bólu głowy i strasznego osłabienia, jak mi się to zdarzało wcześniej! Dzięki Wege! Czy wystarczy, że do nowych 'nutritariańskich’ (mmmmm…sałata <3 ) przyzwyczajeń dodam kiszone jedzenie i w końcu wszystko się unormuje? Czy powinnam zacząć od postu, a potem dodać kiszonki, czy najlepiej wprowadzić je od razu jak najszybciej, czy lepiej najpierw unormować co innego…. wiem, że to jest proces, że odtruwanie organizmu ze śmieci (palenie, cukier(przeszłam na wege, ale jednak grzeszki słodyczowe czasem powracały), wszelki syf) może trwać miesiącami i czuję się zdeterminowana, ale co robić, kiedy na ogromne wzdęcia i masakrę w jelitach muszę czasem kryzysowo poradzić papieroskiem przeczyszczającym, bo nie daje rady ogarnąć zagazowania…. czy jeżeli po prostu posłucham Pani Dąbrowskiej, będę jeść warzywa i kiszone soki, wszystko powinno się unormować, czy jednak trzeba zastosować jakąś lewatywę 🙁 (chciałabym tego uniknąć, ale jeśli miałoby mi pomóc….).
Dodam, że jem głównie surowe, ale może na początek powinnam jeść gotowane jedzenie i w prowadzać surowe jak wszystko sie unormuje?
Chciałabym już zawsze jeść garściami sałaty i inne zielsko dzięki czemu nie mam bólu głowy, a energię…:D
Błagam Panią o pomoc, tak bardzo chciałabym pięknie i schludnie trawić i zadośćuczynić moim jelitom te złe i mroczne lata życia … 🙁 🙂
Marlena napisał(a):
Sama w sobie dieta wegańska nie jest jeszcze przepustką do zdrowia. Mówiąc szczerze jeśli jest oparta na produktach przetworzonych to jest gorsza niż oparta na produktach całościowych dieta niewegańska.
Na pewno mikrobiom pozostawia wiele do życzenia. Może być zniszczony złą dietą, lekami, antybiotykami, stresem, przewlekłym brakiem witaminy D. Jeśli nie tolerujesz kiszonek i masz po nich wzdęcia, to pozostają probiotyki w kapsułkach. Kiszonki można wprowadzać pomału (np. zaczynając od łyżeczki zakwasu buraczanego obserwując reakcje i zwiększać codziennie).
Pij też soki warzywno-owocowe świeżo wyciskane i zielone koktajle o ile dobrze je tolerujesz. Możesz mieć też problemy z produkcją maślanów, wypróbować można Debutir (maślan sodu – bez recepty w aptece) i zobaczyć czy nastąpi poprawa. Cukier i słodycze wyklucz z diety natychmiast. Zbadaj swoje nietolerancje pokarmowe oraz poziom witaminy D. Polecam też książkę „Dobre bakterie”, autorką jest lekarz gastroenterolog dr Robynne Chutkan.
Anna napisał(a):
Dziekuje za rady 🙂 na razie probiotyk w kapsulkach dobrze sie spisuje + troche kiszonek z ogórków:)
Ala napisał(a):
Marlena, dzięki Tobie 3 lata temu zrobiłam w domu istną rewolucję żywieniową przez co rodzina do dziś ma mnie świra i żałuje moich dzieci;) ale dajemy radę. Zero cukru, oleju, mleka i mięsa. Naprawdę się da, nawet mając małe dzieci (Przedszkole przygotowuje dla moich dzieci dania bezmleczne i podobno bez cukru) a z wszechobecnymi słodyczami ze sklepu też dajemy radę dobrymi argumentami . Mąż, kiedyś nałogowy miesozerca, zmienił zdanie gdy zobaczył jak nasze dzieciaczki się zahartowały! Chciałabym zasięgnąć jednak opinii czy resztki ziarenek w kale to powód do niepokoju? Pojawiły się od kiedy włączyłam ziarna i orzechy. Dr chutkan nie precyzuje sprawy. Niby ich nie trawimy i powinny „głaskać ” nasze kosmyki jelitowe, ale czy na stałe mogą zagościć to właśnie nie wiem 🙂
oraz drugie pytanie, córka się „zbiega”, porusza, zgrzeje to na policxkach wyskakują jej czerwone wypryski i plamki. Po jakimś czasie schodzą. Lekarz twierdzi że to taka uroda 🙁 masz może pomysł?
Marlena napisał(a):
To jest normalne, chyba że zmielimy ziarenka na proszek albo dokładnie zmiażdżymy w moździerzu, wtedy nie będzie widać. Natomiast zębami małych ziarenek czy orzechów nie pogryziemy tak dokładnie. A żołądek zębów nie ma! 😉
Co do zaróżowienia policzków po bieganiu, to nie wydaje mi się to jakąś chorobą, chyba każdy z nas tak ma. Jeśli dziecko ma dobre wyniki i ogólnie jest zdrowe to raczej nie ma powodu do niepokoju (choć lekarzem nie jestem, mówię to jako matka).
Mariola napisał(a):
U mnie sytuacja wygląda bardzo podobnie jak u Anny…
Brzuch codziennie wysadzony, mega wzdęcia i gazy a do tego mocno swędząca skóra. Suplementuję zgodnie z Twoimi wskazówkami DHA-EPA, wit. D3, włączyłam też probiotyki w kapsułkach, codziennie świeżo wyciskane soki, dużo warzyw, owoców, zieleniny. Wszelkie używki, słodycze poszły w odstawkę, mięsa już prawie w ogóle… chleba bardzo mało, bywają dni, że w ogóle…
Zaczytuję się w blogu i w przeróżnych książkach polecanych tu. Właśnie studiuję teraz „Dobre bakterie”…
Choć muszę przyznać, że mętlik w głowie mam coraz większy… Czytając te książki „oddzielnie” nawet zgadzam się z treściami, ale kiedy już zestawię jedną z drugą…
Np. Chutkan pisze o leczeniu choroby Leśniewskiego tęgoryjcem czy włosnogłówką, a kilka dni temu całe epopeje ileż to szkód w organizmie robią nam pasożyty i w ogóle od nich wszelkie choroby w nas… (Siemionowa)
Saul powtarza, że wszelkie choroby to skutek mega niedoborów witamin i zaleca suplementacje dużymi dawkami…
Z kolei dr Furhman trzyma się swoich teorii zdrowego żywienia… (potępiając masło ale zezwalając na margaryny miękkie…)
A jeszcze temat soli mnie zastanawia. Siemionowa twierdzi, że organizm potrzebuje każdego dni pół łyżeczki zdrowej soli… Jak z tą solą w końcu, zwłaszcza gdy ma się za dużo sodu w organizmie…(A kiszonki- sód?)
Ech, zdaję sobie sprawę, że zdrowy organizm utrzymuje w ryzach organizmy szkodliwe, ma zdrowe jelita i jest właściwie odżywiony, w związku z czym nie cierpi na niedobory… niemniej praktyka pokazuje, że wyprowadzenie organizmu na prostą po latach zaniedbań nie jest łatwe, zwłaszcza gdy błądzi się po omacku i szuka samemu…
Bo wyniki „w normie” a człowiek czuje, że coś nie halo!
Marlena napisał(a):
Nic mi nie wiadomo aby dr Fuhrman promował margaryny jakiegokolwiek typu – w jego przepisach kulinarnych nigdy nie występują, nie spotkałam się.
Za dużo sodu nie jest dobre dla człowieka, ponieważ sód i potas muszą być w równowadze, a już na pewno nie jest prawdą stwierdzenie typu „potrzebujemy soli”. My potrzebujemy sodu jako pierwiastka, a nie soli. A ten sód można i powinno się czerpać głównie z naturalnego pożywienia, niekoniecznie z soli.
Sód jest powszechny w przyrodzie, warzywa też mają w sobie sód, niektóre całkiem sporo, taki np. seler 80 mg/100 g, szpinak 79 mg/100 g, buraki 78 mg/100 g, marchew 69 mg/100 g, bataty 55 mg /100 g. Kiszonki zależy czy robione w domu (mają tyle soli ile nam się podoba dodać, ja daję max. 3/4-1 płaskiej łyżki na litr wody czyli ok. 10-15 g) czy kupne (te z reguły są pieruńsko słone jak na moje kubki smakowe, podobnie jak pieruńsko słodkie są dla mnie kupne słodycze wszelkiej maści – po prostu producenci sypią wszędzie niemiłosiernie sól i cukier, bo to tanie składniki, a podwyższają wagę).
Tabele podają dla kiszonej kapusty zawartość sodu 260 mg, a dla ogórków 730 mg/100 g, ale nie wiem czy chodzi o kupne czy domowe.
Normy spożycia sodu dla osób dorosłych (19-50 lat) określają spożycie na poziomie 1500 mg na dzień, dla starszych ludzi 1200. Wychodzi na to, że jedząc dużo warzyw i owoców oraz pijąc wyciskane z nich soki – na dostarczanie sodu pod postacią soli nie pozostaje nam raczej zbyt wiele zapasu. Nie można przedawkować sodu spożywając warzywa i owoce, natomiast można przedobrzyć gdy sięgamy po sól. Również produkty przetworzone są niebezpieczne, bowiem zawierają sporo tzw. ukrytej soli.
Mariola napisał(a):
Marleno, masz rację dr Fuhrman nie podaje w przepisach masła ani margaryny. Niemniej str 404, „Jeść by żyć” – „Jeśli jednak ktoś bardzo lubi smak masła, może użyć małych ilości margaryny w pudełku lub ciekłej…” Masło jest przez niego ostro krytykowane.
Natomiast co do soli, pytam, ponieważ do tej pory wszędzie słyszałam o ograniczaniu soli do minimum, bo nadciśnienie ect., jednakże w książce Siemionowej „Szkoła zdrowia”- strona 416-„Sól jako najstarsze lekarstwo”- 6 stronicowy wykład o potrzebie codziennego spożywania pół łyżeczki soli. Zszokowało mnie to! I o ile książka zaczyna się fajnie informacjami o krzemie to już im dalej tym bardziej mieszane uczucia mam, a już info o soli…
Podobnie z tymi pasożytami. No owszem, na pewno dziadostwa jest wszędzie, ale przecież było z nami od zarania dziejów. A w książce jest to tak przedstawione, że można dostać paranoi, no bo wszędzie pasożyty, w powietrzu, wodzie, ziemi… zżerają w człowieku krzem i jeszcze każdego dnia sieja miliony jajek, mnożąc się na potęgę… Wychodzi na to, że każdy byłby żywcem pożarty…
Stąd moje mieszane uczucia do tych książek. Bo owszem, czytam bardzo dużo, ale i wyciągam wnioski z tego, analizuję, dyskutuje na tematy, których nie do końca rozumiem. Czasami jakieś nieopatrznie wypowiedziane zdanie w książce potrafi podważyć moje zaufanie do autora.
Co do sodu. Po APW wyszło mi, że mam za dużo wapnia, sodu i potasu w organizmie, braki krzemu. Wyniki z krwi nie potwierdzają tego, elektrolity w porządku. Jedynie brak D3.- suplementuję.
Mam też braki białka w organizmie. Generalnie nabiału, mleka nie za bardzo toleruję, raczej nie spożywam, bardzo okazjonalnie. Podobnie mięso. Ale już bardzo lubię podjadać fasolę, soczewicę- a jednak białka mam za mało…
Soki wyciskane piję od początku roku. 3-4 razy dziennie tj, około 1,5 litra.
Niemal w każdym soku mam marchew, jarmuż, selera naciowego, buraka, jabłko, kiwi, często szpinak, pomarańczę. Zawsze więcej warzyw niż owoców. Codziennie też piję około 400ml soku z kapusty kiszonej świeżo wyciskany (kapusta od rolnika). Ogórki kiszone mam swoje. Niecała łyżka soli na słój litrowy. Kurczę, może przesadzam z tymi kiszonkami. Niemniej chciałam ratować jelita, bo wzdęcia, gazy nie odpuszczają… I dla ścisłości, nim zaczęłam jakiekolwiek soki, kiszonki miałam tak samo. Tyle tylko, że odpuściłam zupełnie cukier, słodycze, oleje, kawę, herbatę, żadnych sklepowych napoi.
Zalecona dieta w APW to dla mnie głodówka. Mimo iż mam niedowagę, zjadam zdecydowanie więcej niż w zaleconej diecie. Nie stronię od przeróżnych nasion, orzechów, uwielbiam owoce i coraz bardziej różnorakie warzywa.
A…
No właśnie czuję tę sól w wodzie po ogórkach czy w soku z kapusty.
Zieloną sałatę konsumuję codziennie około 150gram, dalej mam sińce pod oczami…
Moja walka trwa dopiero od dwóch miesięcy, zatem bardzo krótko, jednak każdego dnia do przodu.
Marlena napisał(a):
Wydaje mi się, że dr Fuhrman mógł mieć na myśli „Earth balance”, a tłumacz nie znając odpowiednika tego produktu na polskim rynku tak to przetłumaczył. Earth balance to nie tyle margaryna ile wegańskie smarowidło masłopodobne, mieszanka białka grochu i olejów roślinnych (nieutwardzonych, bez tłuszczów trans itd).
Ten produkt pojawia się jako składnik w przepisach jego córki (Talia Fuhrman). Osobiście bym użyła zamiennie raczej oleju kokosowego (choć dr Fuhrman jest przeciwny nasyconym kwasom, ale w końcu chodzi o deser robiony raz na ruski rok, więc…).
Reedka napisał(a):
Mariola, łączę się z Tobą w bólu – mam dokładnie takie same problemy. Mam też obserwację, że im mniej przetworzona dieta, tym więcej mam problemów i gorzej się czuję. Bujam się z tym już od kilku lat (próbowałam diety paleo, gaps, wysokich tłuszczy i wielu innych koncepcji) Zainspirowana Akademią i Artykułami Pni Marleny, 1,5 roku temu zrobiłam post dr Dąbrowskiej i choć pomógł mi w kilku rzeczach, to reszta leży i kwiczy, a trawienie jest tragiczne. Pewnego razu już się poddałam i nażarłam się czekolady i lodów. Efekt – płaski brzuch, żadnych gazów. Ewidentnie organizm nie radzi sobie z błonnikiem. Póki co nie dla mnie całościowy pokarm i tak tego nie przyswajam. Nie da się wyciągnąć najlepszego ze zmielonych nasion lnu, jeżeli kiszeczki nasze nie radzą sobie ze strawieniem tego (za to wszystko pięknie fermentuje i jesteśmy wzdęte jak purchawki). To dla zdrowych ludzi, a nam zostaje izolat. Podobnie kiszonki, czy sztyftowanie się warzywami i zieleniną. Co z tego, że to takie odżywcze jak zamiast to przetrawić, to nakręca się tylko wzdęcie i gazy. Trzeba dojść do normy małymi kroczkami. Spróbuj ugotować warzywny bulion zamiast jeść warzywa na surowo i w całości. Do wywaru dodaj masła, sypnij trochę pietruszki i wypij. Zrób sobie congee z ryżu lub kaszy. Nawet surowe żółtko zjedz czasem , a jak strawisz to rosół (osobiście nie przełknę). U mnie jest teraz trochę lepiej, ale już wiem, że się nie da przeskoczyć z jedzenia białych buł i śmieci na całościową dietę roślinną (nawet z postem po drodze). Tak jak kiedyś napisała Pani Marlena – jeżeli nie jesteś zdrowy, to może być tak, że będziesz skazany na izolaty lub produkty pochodzenia zwierzęcego. Nie zmienia to faktu, że fajnie byłoby kiedyś dojść do normy i w poście upatruję drogi ku temu stanowi. Niemniej na ten moment nauczyłam się tyle, że nie ma co na siłę trwać w czymś co ładnie wygląda na papierze, a u nas kompletnie się nie sprawdza. Oklepana sprawa – słuchaj organizmu, a on Ci mówi, że na ten moment obrana droga jest dla Ciebie zbyt stroma.
Marlena napisał(a):
To wszystko prawda co piszesz, zawsze należy słuchać naszego organizmu, ja jeszcze tylko dodam, że na kondycję naszych jelit i naszego mikrobiomu (co jest związane z dobrym trawieniem i wchłanianiem) niebagatelny wpływ ma aktualny poziom witaminy D.
Stan naszej flory jelitowej nie tylko zależy od tego co jemy (a także leki np. antybiotyki), ale też i zmienia się ona wraz ze zmianą poziomu witaminy D. Oprócz tego witamina D ma wpływ na stan jelit w ten sposób, że wraz ze wzrostem jej poziomu poprawia się szczelność barier jelitowych, czyli po uzupełnieniu niedoboru witaminy D często okazuje się, że nasze nietolerancje pokarmowe się zmniejszyły lub wręcz ustąpiły.
Wracając do trawienia i wchłaniania: nie bez powodu natura umieściła najwięcej receptorów witaminy D w jelicie krętym, gdzie zachodzą końcowe etapy trawienia oraz wchłanianie strawionej treści pokarmowej. Tak więc nie ma mowy o dobrym trawieniu i wchłanianiu przy niedoborze witaminy D, choćbyśmy nie wiem jakie zdrowe rzeczy jedli. Bez słońca jesteśmy żywym trupem, chodzącym zombie, dieta tutaj sama nie pomoże przywrócić nas do normalności. Do normalności potrzebne jest słońce – wszystkiemu co żyje jest ono potrzebne.
Błonnik pokarmowy nie jest trawiony w jelicie cienkim, przechodzi do jelita grubego gdzie rozkładają go bakterie produkując dla nas przy okazji mnóstwo dobrych rzeczy niezbędnych dla zdrowia (m.in. maślany, witaminy z grupy B itd.). Te bakterie również potrzebują witaminy D. Nie ma więc mowy o tym aby bakterie zajęły się rozkładaniem błonnika pokarmowego w jelicie grubym, skoro bakterie te są „słonecznie niedożywione” i jest ich mało (witamina D ma również wpływ na ich populację, nie tylko probiotyki i prebiotyki). Bez dobrego poziomu witaminy D będziemy trawić i wchłaniać nędznie bo głodzimy nasze dobre bakterie oraz nasze VDR-y (vitamin D receptors, receptory witaminy D).
Bardzo ciekawe jest to badanie opublikowane w 2016 roku, choć zrobione było na małej grupie uczestników: https://link.springer.com/article/10.1007/s00394-015-0966-2. Naukowcy bowiem podawali przez 4 tygodnie witaminę D w dawce 140 IU/kg masy ciała oraz przez kolejne 4 tygodnie połowę tej dawki, uzyskując wyrównanie niedoboru (podniesienie poziomu witaminy D z ok. 22 ng/ml do ok. 53 ng/ml). Badając następnie populację drobnoustrojów w przewodzie pokarmowym przed i po suplementacji okazało się, że populacja ta zmieniła się dzięki witaminie D znacząco, tak pod względem ilościowym jak i jakościowym (przybyło tych dobrych, ubyło tych złych).
Czyli warto zdać sobie sprawę, że dieta dietą, ale na populację naszych dobrych bakterii ma niebagatelny wpływ poziom witaminy D!
Fluktuacje poziomu witaminy D zachodzą oczywiście u nas naturalnie, mając przez cały rok wpływ na nasz metabolizm i zdrowie: np. zimą gdy nie ma słońca skład i populacja naszego mikrobiomu zmienia się pod wpływem zmniejszonej ilości witaminy D, a my mamy wtedy większe skłonności do tycia i zmniejszoną odporność – chyba że suplementujemy D w odpowiedniej ilości.
Słońce jest podstawą życia na tej planecie i taka jest prawda, o której zbyt często zapominamy skupieni na dietach, ziołach, lekach, zabiegach, suplementach itd. Żyjemy w zaiste dziwnych czasach, że tak zasadniczą prawdę jesteśmy skłonni wziąć pod uwagę dopiero wtedy gdy przeczytamy o wynikach badań naukowych. Kiedyś wystarczyło posłuchać babci. 😉
beata napisał(a):
Witam Pani Marleno!
proszę uprzejmie napisać gdzie u nas w Polsce można kupić zdrowe śledzie Matyjasy i proszę napisać o jakie dokładnie pytać w sklepach lub te o których Pani pisze powyżej oryginalne Holenderskie. Marzy mi się posiłek z dobrych śledzi.
Pozdrawiam i dziękuję. Beata
Marlena napisał(a):
Beato, czasami bywają surowe śledzie w sklepach. Jeśli chodzi o matjasy, to tylko te oryginalne holenderskie mają prawo używać tej nazwy. Matjas to nazwa na śledzia dziewiczego, jego wiek nie przekracza roku i nie odbył jeszcze tarła. Natomiast to co jest u nas w sklepach pod nazwą „a’la Matjas” to osobnik stare, co najmniej dwuletnie.
Prawdziwy matjas jest na pierwszy rzut oka rozpoznawalny po tym, że ma zostawiony ogonek i jego jedynym dodatkiem jest siekana cebulka (bierzemy potem go za ten ogonek, maczamy w cebulce i hops, do buzi), podczas gdy te nasze krajowe „a’la Matjas” są pozbawione ogonka, ale tu nawet nie o ogonek chodzi tylko o to, że niestety mają wstrętne dodatki chemiczne (bensoesan sodu, glutaminian) i zanurzone są w tanim rafinowanym oleju.
Poczytaj tutaj na czym polega różnica: https://samiraka.blox.pl/2014/01/Dziewiczy-sledz-Matjas-holenderski-delikates.html
Oryginalne matjasy z cebulką widziałam w Lidlu i Biedronce w zeszłym roku w okolicach Wielkanocy. Potem zniknęły. Podobno mrożone są też dostępne w Makro.
Mariusz napisał(a):
W matiasach specjalizuje się sieć Aldi, także jej polskie oddziały. To jedna z niewielu rzeczy w tej sieci, która nadaje się od czasu do czasu do zjedzenia. Niestety nie jest już to samo, co śledź jedzony w Holandii.
Monika napisał(a):
Marleno, chciałabym zapytać, czy jeżeli od ok. Pół roku spożywam bardzo duże ilości pestek-ok. 0,5 kg na tydzień(słonecznika, dyni, sezamu), i prawie codziennie jem kubek ciecierzycy, kukurydzy, soczewicy, czy mogę sobie narobić jakichś kłopotów z jelitami, uchylków itp.? Strasznie mi to smakuje, jak nic innego.
Marlena napisał(a):
Uchyłki nie tworzą się od spożywania nasion czy roślin strączkowych, tylko wręcz przeciwnie – od diety ubogiej w błonnik (białe buły, mięcho, wędliny, słodycze, nabiały itd.)
ewa napisał(a):
chyba też mam problem z kwasami omega 3 :/
HANNA napisał(a):
Witam wszystkich serdecznie od jutra zaczynam diete Ewy Dabrowskiej.Trzymajci za mnie kciuki .Pozdrawiam was serdecznie.
Marlena napisał(a):
Hanno, trzymamy! 🙂
Jola napisał(a):
Witam. Marlenko, czy mogłabyś zdradzić, czy przyjmujesz jakieś suplementy?
Marlena napisał(a):
Jolu, naprawdę niewiele i tylko w razie największej potrzeby, jako że na pierwszym miejscu stawiam zawsze źródła naturalne wszystkiego tego, co mi do życia potrzebne. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że nie żyję ani w szklanej bańce ani w wiecznym raju, Edenie. Nie żyję na pustelni, jestem wśród ludzi, gdzie zdarzają się uroczystości rodzinne z nie zawsze zdrowym i wartościowym jedzeniem, wtedy czasem biorę przy takich okazjach suplementy diety. Biorę je też w okresach zwiększonego stresu dla mojego organizmu (praca umysłowa lub fizyczna).
Druga sprawa to klimat i pory roku. Nie mam szczęścia mieszkać w miejscu cały rok nasłonecznionym, nie mam też szczęścia mieszkać w miejscu, gdzie mogę czerpać moje witaminy i minerały przez cały rok z uprawianego własnoręcznie ogródka. Mieszkam za to w najcudowniejszym kraju na świecie czyli w Polsce. I mam tutaj lato ale i mam zimę (słońca wtedy nie ma, a ogródek śpi).
Latem tymczasem korzystam rzecz jasna ile wlezie ze wszystkiego co natura oferuje (słoneczko, earthing i sezonowe jedzonko) i wtedy suplementy nie są potrzebne, ale zimą bywa, że podpieram się suplementacją, jest to głównie witamina C i D – szczególnie gdy podejrzewam atak jakiegoś „czegoś”: wtedy od razu zwiększam witaminę C (tzn. biorę suplement) i biorę megadawkę D. Czasem też cynk, multiwitaminę, kwasy Omega-3, B-complex. Podkreślam jednak – tylko w razie zwiększonego zapotrzebowania. Po to są zresztą suplementy diety – jak sama nazwa wskazuje, służą uzupełnianiu (w razie potrzeby) zbilansowanej diety. Nigdy jej nie zastąpią.
Dziękować Najwyższemu, wszelkie infekcje mnie omijają lub przechodzę je niezmiernie łagodnie (odczuwam to jako lekki spadek formy, lekkie osłabienie przez dobę lub dwie).
Cieszę się jednak, że żyję w XXI wieku, gdzie po zielone i świeże jedzonko nie muszę jechać gdzieś daleko bez względu na porę roku, lecz jedzonko przyjeżdża do mnie np. z cieplejszych Włoch czy Hiszpanii nawet zimą (choć kiełki i ziółka też hoduję zimą, a latem ogródek): ludzkość na obecnym etapie rozwoju opanowała sztukę transportowania nawet delikatnych produktów rolnych na spore odległości. Tak, wiem – to nie to samo co mój własny ogródek. 😉
Ale powiem jedno: tak czy siak – jest dobrze, wystarczy słuchać swojego organizmu! 🙂
Wioletta napisał(a):
Witam. Czy olej z Wiesiołek to dobre uzupełnienie kwasów Omega 3?
Marlena napisał(a):
Nie, olej z wiesiołka stosuje się gdy chcemy uzupełnić niedobór Omega-6, jako że jest on bogaty w kwas GLA z rodziny Omega-6.
Aol napisał(a):
Dzień dobry,
W jaki sposób zatem rozsądnie suplementować omega 3 ? Tranem?
Katarzyna30 napisał(a):
Dodaj do swojego menu ryby i pij tran. Tylko wybierz jakiś dobry i sprawdzony np. mollersa.
Angelika napisał(a):
Stosunek omega 3 do 6 ma wynosić 1:4-5. Czyli omega 6 ma być więcej w diecie? Jeśli omega 3 mam spozyć 1 g dziennie to omega 6 dziennie 4 gramy? Dobrze to rozumiem? Zawsze myślałam, ze to omega 3 ma być więcej w diecie.
Marlena napisał(a):
Dokładnie tak, aczkolwiek spory co do „właściwego” stosunku kwasów tłuszczowych nadal trwają i zdania są podzielone, od 1:1 po 1:4-5, ale na pewno nie 1:20 czy więcej, jak obecnie jedzą współczesne społeczeństwa będące na „tradycyjnej” diecie. W większości spożywanych pokarmów naturalnych mamy zazwyczaj tak czy inaczej nieco więcej Omega-6 niż Omega-3. Wyjątkami są pokarmy wspomniane w artykule.
monika napisał(a):
Marleno jakie oliwki jadasz, w jakiej zalewie i czy one w tych zalewach mają swoje wartości odżywcze? Czy owoce morza w puszkach są oka, wg. ciebie?
Pozdrawiam cię serdecznie i dziękuję za twoje artykuły.
Marlena napisał(a):
Mają wartości odżywcze jak najbardziej, aczkolwiek ja je stosuję do dekoracji raczej niż jako danie same w sobie. Lubię oliwki suszone na słońcu (do dostania raczej tylko przez internet albo jak pojedziemy do Włoch czy Grecji), w solance też mogą być (najlepiej ekologiczne). Owoców morza nie bardzo lubię, staram się też unikać puszkowanych rzeczy.
Ala napisał(a):
Witam
Mam pytanie odnośnie kwasów omega 3. Mam 15 miesięczną córkę. Do roku czasu podawałam jej z apteki omega dha z alg morskich dla rozwoju wzroku i mózgu. Jednak naczytałam się, że te suplementy jak i tran wcale nie są taki dobre itp. Organizm sam sobie stworzy dha jak bedzie mial ALA. Siemia lnanego nie chcę dawać dziecku ze względu na te cyjanogenne właściwości, a żeby się wchłonęło omega 3 to nie można zalewać wrzątkiem. Tak, więc mam pytanie. Czy jak będę suplementować dziecku tylko kawsy omega 3 ,6 i 9 z żródeł roślinnych to czy córki organizm sam sobie wytworzy DHA i EPA tyle ile potrzebuje? Czy to wystarczy dla jej rozwoju? Czy lepiej dawać DHA a alg morskich z apteki?
Pozdrawiam
Paulina napisał(a):
Ojej, sporo tych sygnałów. Ja na szczęście w miarę szybko sie skapnęłam, że brakuje mi omega-3 i zmieniłam wtedy swoją dietę, bardziej przykładam teraz wagę do składników jakie jem. No i swoją dietę uzupełniam też suplementami. No i świetny artykul, myślę, że każdy człowiek powinien go przeczytać!
Tomasz napisał(a):
Witam, mam pytanie. Czym można pić napar z czystka codziennie i jeść zmielone siemię lnianie.
Marlena napisał(a):
Można, ale tak czy inaczej to co jemy musi być urozmaicone, dopasowane do pory roku itd. Zresztą organizm ludzki jest tak cudowną maszynerią, że sam da znać gdy będzie miał czegoś dosyć: po prostu pojawi się znudzenie danym pokarmem i zapragniemy zmiany.
Dominika napisał(a):
O Cudownie 🙂 <3
PaPier napisał(a):
Witam Pani Marleno
Proszę o przepis na przygotowanie papki z witaminy C, którą można nałożyć na opryszczkę.
Pozdrawiam
Paulina
Marlena napisał(a):
Nic skomplikowanego. Po prostu do proszku witaminy C dodajemy kropelkę wody.
Ewa napisał(a):
Podaję link do ciekawego wystąpienia dr Roman Pawlaka na temat kwasów omega-3. Dr Pawlak jest dietetykiem pracującym na jednej z wyższych uczelni w USA.
W filmie mówi o tym, ze podawanie kwasu alfa-linolenowego (np z lnu) nie ma wpływu na powstanie w organizmie kwasu DHA. Były w tym temacie badania.
Ot, taka zagwozdka. A ja zawsze myślałam, że spożywając len mam i EPA i DHA.
Pan Pawlak jest Adwentystą Dnia Siódmego, jest wyłącznie na diecie roślinnej:
https://www.youtube.com/watch?v=Af3uk5kAJ4g
Marlena napisał(a):
Nie mam zaufania do tego dietetyka odkąd obejrzałam jego wykład na temat witaminy B12, w którym stanowczo twierdził, iż witamina C niszczy witaminę B12. Zapomniał tylko dodać (lub może był nie całkiem na bieżąco), że były to badania in vitro, natomiast w organizmach żywych (in vivo) nie stwierdzono nigdy tego fenomenu.
Podobnie w przypadku kwasów Omega-3 i owej mitycznej konwersji kwasu ALA do długołańcuchowych: będzie ona tym mniejsza, im więcej gotowych DHA i EPA będziemy spożywać jak również im więcej tłuszczu Omega-6 będziemy spożywać (bo zarówno Omega-3 jak i Omega-6 „jadą” na tym samym enzymie jakim jest delta-6-desaturaza). A szczególnie nie polecam spożywać tłuszczowych izolatów czyli olejów, bo to są bomby samych jedynie kwasów tłuszczowych.
Kwasy długołańcuchowe z rodziny Omega-3 (czyli EPA i DHA) nie są kwasami niezbędnymi. Jak do tej pory nikt nie obalił tego twierdzenia, wręcz przeciwnie – upadł już mit o rzekomo słabej konwersji, bo w 2010 roku w badaniach na kilku tysiącach ochotników okazało się, że jest ona całkiem niezła, szczególnie u kobiet w wieku rozrodczym oraz szczególnie u… osób nie jedzących ryb: https://www.nutraingredients-usa.com/Article/2010/11/08/Omega-3-ALA-intakes-enough-for-EPA-DPA-levels-for-non-fish-eaters
Więc panu Pawlakowi już jakby podziękujemy – z całym szacunkiem. Suplementy ALA mogą nie być skuteczne, ale żywność nigdy nie zawodzi, bo jest darem od Stwórcy. Spokojnie jedzmy len, wcinajmy zieleninę, orzechy włoskie, chia i fasolę, nie jedzmy żadnych olejów ani przetworzonej karmy, a wszystko z naszą konwersją będzie tak jak Bozia dla nas chciała, szczególnie jeśli jesteśmy kobietą w wieku rozrodczym.
Ewa napisał(a):
Dr Pawlak podpadł mi też w innych tematach:)
Wracając do tematu:
widać, że tu zgodności nie ma w tym temacie. A tak by się marzyło, by chociaż od czasu do czasu dietetycy czy lekarze coś mówili wspólnym głosem.
No, chociażby dr Michael H. Greger w książce, która nota bene , bardzo mi się podoba:”Jak nie umrzeć przedwcześnie” także zaleca suplementację omega 3 (oprócz siemienia czy chia). Doradza przyjmowanie ich z alg (chodzi o zanieczyszczenia olejów rybnych)..
Kolejny pan: Dr Joel Fuhrman też pisze o konieczności tej suplementacji. Tyle tylko, że doradza, że jak nie mamy suplementu omegi 3 z alg, warto przyjmować co drugi dzień z olejów rybich.
Bądź tu mądry i pisz wiersze 🙂
Marlena napisał(a):
Nie zaprzątam sobie głowy takimi szczegółami mówiąc szczerze. Mam w domu suplement DHA/EPA (z alg) dr Jacobs i przyjmuję w razie potrzeby (typu stres, początki infekcji), ale normalnie nie biorę go. Czasem pozwalam sobie na rybę jeśli uda mi się dostać dobrej jakości (przede wszystkim dziką, nie hodowlaną).
felicja napisał(a):
OPRYSZCZKA- tylko lizyna pomaga i to w 200%. Ludzie z jej niedoborem , jak moja mama w drugiej polowie zycia, ja po 50 tce i moj syn . Juz zapomnielismy jak to wyglada. Ja i syn biezemy raz w roku jedno opakowanie, ja na dwa razy. Bardzo, bardzo polecam
Marlena napisał(a):
Mnie pomogło oczyszczenie organizmu. Aminokwasu lizyny nie zabraknie zaś nikomu, kto je dużo zieleniny, soczewicy czy fasoli.
Aga napisał(a):
Ale jak to jest? Przeciez ala jest konwertowana tylko w kilku procentach do oméga 3 dha i epa ktore to bedzie wchlonione. Organizm ludzki nie wchlania Ala, wiec dlaczego mamy kesc pokarmy bogate w Ala szczegolnie ze sa one w wiekszosci z duza iloscia omega 6 ktore jest prozapalne. Moze pani sprawdzic ? I ze swojego doswiadczznia moge powiedziec, ze problemy z uszami i opryszczka oraz trudnosci w mysleniu mialam wlasnie pod czad 3 letniego okresu wegeterianizmu (bez rub bez miesa) bardzo znikome ilosci jaj, za to tony warzyw I owocow. Cos jest nie tak.
Marlena napisał(a):
Dlaczego mamy jeść ALA? Tego uczyliśmy się na biologii w szkole. Mamy 2 NIEZBĘDNE kwasy (tak zwane NNKT) i są to ALA z rodziny Omega-3 oraz LA z rodziny Omega-6. Potrzebujemy obydwu – bo jak sama nazwa wskazuje są… no właśnie, niezbędne. 🙂 Nie wyprodukujemy ich sami sobie w ustroju, choćby pikograma (inne tak, ale te dwa akurat trzeba dostarczyć wraz z pożywieniem).
W artykule napisałam w jakim stopniu następuje konwersja i dlaczego może być zaburzona.
Jeśli chodzi o Twoje problemy zdrowotne, to zapewne zrobiłaś ten sam błąd co rzesze innych chorowitych wegetarian czyli dieta nie była odpowiednio zbilansowana, a częściowo być może także i śmiecioszki i grzeszki różne się zdarzały. Po prostu trzeba słuchać swojego organizmu! Wtedy człowiek wie po czym może wyskoczyć mu pryszcz, po jakich pokarmach tętno jest przyspieszone i co to może oznaczać itp… Każdy z nas jest inny.
Natomiast żaden „-izm” (weganizm, witarianizm, wegetarianizm) nie jest jeszcze biletem do szczęścia. Nasz ustrój ma w nosie nasze przekonania, dla niego liczy się dostarczane paliwo: rodzaj, ilość, połączenia, odpowiednia pora podania, dobre przeżucie pokarmu itd. – czyli czynniki na które spora rzesza ludzi po prostu nie zwraca uwagi.
A jak my mamy w nosie nasz organizm, to prędzej czy później on też zacznie mieć nas w nosie. Włączy awaryjny tryb funkcjonowania czyli coś, co nazywamy „chorobą” – niby żyjemy, ale jakby dużo mniej przyjemnie niż przedtem. 😉
Maria K napisał(a):
Marlenko dlaczego bardzo wypadaja mi brwi ? przerzedzily mi sie juz tak ogromnie ze bez domalowania ich kredka nie wychodze z domu . czy to tylko hashimoto czy tez moga byc niedobory witamin?
Błażej napisał(a):
Witam mam czerwone żyłki w oczach, problem z oddychaniem i nierówna pracę serca. Czy ktoś z was miał podobnie i może mi coś doradzić?
Marlena napisał(a):
Przyjrzyj się co jesz i pijesz, ile i jak śpisz, ile zażywasz ruchu na świeżym powietrzu oraz słońca, a także jakimi treściami karmisz swój umysł i duszę.
Każdy element stylu życia ma wpływ i warto pochylić się nad każdym z nich aby dokonać niezbędnych zmian i przywrócić równowagę w organizmie.
Ela napisał(a):
Co do opryszczki mój mąż ma świetną odporność ale ma co jakiś czas opryszczkę właśnie
Agnieszka napisał(a):
Dzień Dobry! Mam menopauzę z dużymi objawami a że to zostało zaniedbane bo w wieku 47 miesiączka stanęła a dziś mam 51 lat i odezwała się z całkowitym znikiem estrogenów. Biorę hormony taki Ladybon i czopki z słabym estriolem. Myślę że brakuje mi minerałów i skł pokarmowych o dziwne magnez jest na dolnej granicy ale po wzięciu pobudzą mnie. Witamina C pomaga mi.Co powinnam suplementować!?
Marlena Bhandari napisał(a):
Agnieszko, potrzebna by była indywidualna konsultacja + wykonanie odpowiednich badań aby móc odpowiedzieć na to pytanie.
Jacek napisał(a):
Witam. Pani Marleno z jakich pestek będzie najlepszy olej do spożywania na surowo, który posiada odpowiedni stosunek Omega 3 do Omega 6? Czy olej z pestek ogórecznika posiadający ALA i z pestek dyni, dostatecznie pokrywa dzienne zapotrzebowanie na Omega 3?
Pozdrawiam Jacek
Marlena Bhandari napisał(a):
Na surowo do sałatek olej lniany – ma najwięcej Omega-3.
savanthis napisał(a):
Nie wiem, skąd dane do grafiki o gęstości odżywczej, ale nie jest ona rzetelna. Aby produkt był gesty odżywczo, musi zawierać praktycznie wszystkie potrzebne minerały i witaminy oraz być bogaty w kalorie. Czyli najgęstsze odżywczo są: podroby, jajka (a dokładnie żółtka) oraz mięso. Reszta to tylko dodatki.
Marlena Bhandari napisał(a):
Dane pochodzą z doniesień naukowych. Gęstość kaloryczna to nie to samo co gęstość odżywcza. Ta ostatnia jest przeliczana w odniesieniu do każdej spożywanej kilokalorii. Produkty odzwierzęce są z tego względu mierne odżywczo (choć mają dużo kalorii).
Jeśli „reszta” czyli warzywa/owoce mają być „tylko dodatkami”, to będziemy wkrótce zdrowotnymi bankrutami, jakich wielu chodzi po tym świecie: grubi, ale niedożywieni, tuż po 40-stce biegający po lekarzach – to właśnie ofiary takiego myślenia, które zapewne w dzieciństwie słyszały nie jeden raz od mamusi „to zjedz tylko mięsko, a warzywa zostaw”. Bo przecież warzywa to „tylko dodatek”, no może jeszcze ozdoba. 😉
Polecam przeczytać ten artykuł: https://akademiawitalnosci.pl/dieta-odzywcza-czyli-jaka/