Jak zdrowo gotować? Cukier, sól i tłuszcz – to dodatki w które obfituje współczesna dieta (szczególnie ta przetworzona). Dodatki bardzo wredne, bo uzależniające.
Gdy wpadnie się w błędne koło uzależnienia od cukru, soli i tłuszczu – niełatwo jest się z niego wyzwolić: wszystkie spożywane potrawy nie będące odpowiednio słodkie, słone lub tłuste, po prostu człowiekowi nie smakują, wydając się jałowe i pozbawione smaku.
Tylko jedzenie odpowiednio obficie dosmaczone cukrem, solą i tłuszczem jest w stanie wywołać w mózgu osoby uzależnionej uczucie przyjemności, a z czasem chce się więcej i więcej cukru, soli i tłuszczu.
Producenci z branży przemysłu spożywczego doskonale o tym wiedzą i dlatego bezlitośnie szprycują produkowaną przez siebie „żywność” właśnie trzema magicznymi składnikami: cukrem, solą i tłuszczem.
Genialne rozwiązanie na podniesienie wykresów sprzedaży: śmiesznie tanie, a jakie skuteczne! Doskonale i ze szczegółami opisał to w swojej książce „Cukier, sól i tłuszcz. Jak uzależniają nas koncerny spożywcze” autor Michael Moss, polecam tę książkę każdemu, bardzo pouczająca lektura.
A tam gdzie tylko to możliwe producenci jeszcze dodają glutaminian sodu jako syntetyczny nośnik „piątego smaku” zwanego umami.
Jednak aby zaadaptować nasze kubki smakowe do nowych warunków i odkryć jaki jest prawdziwy smak naszego jedzenia (bez magicznych dodatków) nie potrzeba wcale wiele czasu, wystarczy zaledwie kilka tygodni!
Tyle czasu potrzebuje nasz mózg aby pod wpływem ciągłego powtarzania bodźca stworzyć nową sieć neuronów. Tak właśnie wyglądają procesy adaptacyjne.
Większość z nas miało pewnie w życiu doświadczenie polegające na zmianie stopnia słodkości np. pitej przez siebie herbaty: najpierw ktoś przez całe lata słodzi załóżmy typowe dwie łyżeczki, potem chcąc zmniejszyć spożycie cukru postanawia za jakiś czas zejść do jednej, potem po pewnym czasie w ogóle już nie słodzi.
I gdy teraz po kilku tygodniach niesłodzenia przypadkowo weźmie łyk posłodzonej dwiema łyżeczkami herbaty, to ciężko mu taki „lukier” w ogóle przełknąć, ponieważ jego kubki smakowe już zaadaptowały się do herbaty bez cukru.
A przecież jeszcze tak niedawno sam słodził bardzo intensywnie swoją herbatę, zgadza się?
Po co w ogóle uzdrawiać swoją kuchnię?
Przyjrzyjmy się teraz nieco bliżej tym trzem magicznym składnikom.
Cukier jest tani, dotowany przez państwo i powszechnie sypany obficie gdzie popadnie, lecz w formie przemysłowo przetworzonej jest on jedynie źródłem pustych kalorii, nie zawiera żadnych mikroskładników odżywczych ani błonnika, natomiast może nam pewne składniki odbierać oraz obniżać naszą odporność, a także rujnować nasze zdrowie na inne sposoby (oprócz tego, że silnie uzależnia i bardzo łatwo wpaść w jego sidła).
A sól? Podobnie jest z solą i przyzwyczajeniem naszych kubków smakowych do niej: ktoś kto już nie dosala intensywnie swoich potraw, nie określi przypadkowo spożytego bardzo słonego pożywienia jako smacznego, po prostu staje się ono niesmaczne w jego przekonaniu.
W naturze mamy warzywa i owoce naturalnie słodkie lub gorzkie, ale zwróćcie uwagę, że nie spotykamy naturalnie słonych (chyba, że pochodzą z morza), mimo tego, iż większość warzyw zawiera całkowicie bezpieczne dla naszego zdrowia ilości sodu potrzebnego nam do prawidłowego funkcjonowania (np. seler, brokuły, karczochy, marchewka, czerwone buraki, bataty, szpinak i inne zielonolistne warzywa – one wszystkie obfitują w sód).
Natura wie co robi. Bo my owszem potrzebujemy sodu, bez niego nasz ustrój funkcjonować nie może, ale niekoniecznie musimy czerpać go wyłącznie (lub głównie) z tak skoncentrowanego źródła jakim jest sól (chlorek sodu).
I nawet jeśli to będzie ta „zdrowa”, wzbogacona o mikroelementy. A niestety większość osób to robi, do czego nawet telewizja internetowa jeszcze ustami zaproszonych do studia domorosłych ekspertów zachęca do zwiększonego spożywania soli przekonując, że bardzo sól jest nam niezbędna dla zdrowia.
Nie, to sód jest nam potrzebny, a nie sól sama w sobie.
A najlepiej czerpać ten sód w bezpiecznych ilościach głównie właśnie z warzyw, soli używając oszczędnie (lub nawet w razie potrzeby zamieniając ją na sól niskosodową, z mikroelementami, wykonaną na bazie mieszanki związków sodu i związków jego antagonisty czyli potasu).
Czerpiąc potrzebny nam sód nie z warzyw lecz ze skoncentrowanego źródła sodu jakim jest sól (nawet taka najzdrowsza) łatwo jest przesadzić i dostarczać sobie każdego dnia za dużo sodu, co nam długoterminowo na zdrowie na pewno nie wyjdzie.
Dlaczego? Otóż sód nie tylko sprzyja nadciśnieniu, ale też wypłukuje chociażby taki mikroelement jak lit, niezmiernie rzadki i cenny pierwiastek, którego niedobór w ustroju powoduje symptomy w układzie nerwowym, np. zmniejszonej odporności na stres, depresji, lęku, agresji, wybuchowości, nadpobudliwości, nerwowości (nerwicy), braku uwagi i koncentracji, zaburzenia w myśleniu logicznym itd.
Mało ludzi wie o tym aspekcie zgubnego działania nadmiaru soli, bo najczęściej kojarzymy nadmiar sodu tylko z zagrożeniami związanymi z nadciśnieniem tętniczym.
O tym się trąbi w mediach, a na temat litu jest cisza.
Trzeba jednak wiedzieć, że potas, sód, i lit (obok cezu, rubidu i fransu) wzajemnie na siebie oddziałują, należą bowiem do tej samej grupy pierwiastków czyli litowców, zwanych inaczej metalami lub pierwiastkami alkalicznymi: https://pl.wikipedia.org/wiki/Litowce .
Sód tymczasem w postaci różnych chipsów, paróweczek i innych wędlin czy serów ładuje się już intensywnie w całkiem małe dzieci od wczesnego etapu życia, a potem rodzice się dziwią, że dziecko ma problemy z koncentracją (a nawet stwierdza się niekiedy tzw. ADHD), jako nastolatek problemy z nauką (matury w 2015 r. nie zdało aż 25% uczniów, co za moich czasów czyli 30 lat wstecz byłoby po prostu obciachem nie do pomyślenia!), zaś na koniec wyrasta z niego nieszczęśliwy, zestresowany, sfrustrowany życiem i pogrążony w depresji dorosły (polskie szpitale psychiatryczne pękają w szwach, jak donosi prasa).
Jakie w tym wszystkim znaczenie ma nadmiar sodu, a niedobór litu w diecie?
Można przypuszczać, że jakieś jednak ma. Psychiatrzy używają niekiedy w terapiach związków litu, lecząc nimi różnego typu zaburzenia (mają spektakularną skuteczność w leczeniu zaburzeń depresyjnych oraz afektywnych dwubiegunowych).
Związki litu między innymi (bo mechanizmy działania tego mikroelementu są rozliczne) obniżają ilość sodu w ustroju, która w pewnym momencie zrobiła się nadmierna i zarazem toksyczna, przez co zaburzyła prawidłowe funkcjonowanie ustroju.
Lit występuje w warzywach i owocach jak również w krajowych wodach zdrojowych (np. Zuber, Szczawa I, Słotwinka).
W wielu krajach lit pod postacią orotanu litu (lithium orotate) jest dostępny w wolnej sprzedaży jako suplement diety. W polskich aptekach suplementów z litem w wolnej sprzedaży nie ma. Soli za to (chlorku sodu), dostępnej po całkowitej taniości w każdym spożywczaku można się naćpać do woli.
Podobnie jak pitej namiętnie dzień w dzień przez miliony ludzi kawy, która również obniża poziom litu w ustroju (za co odpowiedzialna jest zawarta w niej z kolei metyloksantyna – kofeina).
Dlatego właśnie lekami będącymi odtrutką na przedawkowanie litu są w medycynie dwie rzeczy: metyloksantyny oraz chlorek sodu (lub wodorowęglan sodu).
Czas by połączyć kropki: ktoś kto lubi dużo soli i do tego lubi dużo kawy (coli, czekolady, kakao, mocnej herbaty – źródła kofeiny i innych metyloksantyn), a przy tym kiepsko się odżywia – wypłukując sobie z ustroju lit sam się prosi o depresję lub inną chorobę typu psychicznego.
Iluż nieszczęść, agresji, stresu i niepotrzebnej śmierci można byłoby uniknąć dbając o swój poziom litu poprzez ograniczenie spożycia soli i kawy i prawidłowe odżywianie!
A tłuszcz? Jego nadmiar (szczególnie tego nasyconego) wpływa na nasz mikrobiom jelitowy zubażając go, co może mieć przełożenie na nasze samopoczucie (również psychiczne) oraz być odpowiedzialne za wzniecanie stanu zapalnego w ustroju.
Ale to nie wszystko.
Już dzisiaj wiemy dzięki dowodom naukowym zgromadzonym przez dra Deana Ornisha, że wegańska dieta niskotłuszczowa potrafi skutecznie cofać symptomy chorób cywilizacyjnych, których nie udaje się wyleczyć lekami, między innymi choroby serca i układu krążenia (miażdżyca) czy choroby metaboliczne (cukrzyca typu 2).
Mówiąc krótko wiemy, że nadmiar tłuszczu nie wpływa na nasz organizm korzystnie, a zmniejszenie jego spożycia potrafi mieć efekty lecznicze. I jest to przez Ornisha udowodnione naukowo! To z tego właśnie powodu metoda Ornisha wdrożona została do lecznictwa publicznego (na razie tylko w USA).
W swojej książce „Chroń i lecz swoje serce. Naukowo udowodniona dieta, która wydłuży twoje życie” lekarz specjalista kardiologii dr C. Esselstyn, który wielu ludzi skutecznie uleczył z zaawansowanych chorób serca i układu krążenia właśnie wegańską, beztłuszczową i niskosodową dietą przekonuje, że uzależnienie kubków smakowych od dodanego wyizolowanego tłuszczu działa bardzo podobnie jak uzależnienie od smaku nadmiernie słonego czy nadmiernie słodkiego, który przeszkadza nam w odczuwaniu prawdziwego i oryginalnego smaku darów natury.
Gdy przez te kilka (8-12) tygodni nie będziemy w ogóle w kuchni używać dodanego tłuszczu (takiego z butelki), wtedy nasze dotychczasowe łaknienie tłuszczu całkowicie zanika, zaś po spożyciu np. sałatki doprawionej oliwą wyda nam się ona okropnie tłusta, niemal niezjadliwa. Przeżyłam, doświadczyłam i potwierdzam!
Dr Esselstyn uważa, iż na tłuszczowy odwyk nie ma innego sposobu jak tylko odstawić – nie uda się „ograniczanie”, to tak jak byśmy chcieli rzucić palenie czy picie wódki „ograniczając” nasze używki gdy jesteśmy już od nich uzależnieni: to się nie uda.
Nie ma innego sposobu jak zupełne odstawienie każdego tłuszczu niepochodzącego z pokarmu całościowego. Na leczniczej diecie Esselstyna nie jada się wyizolowanego tłuszczu zapakowanego w butelkę, pudełko lub kostkę). Takie „koncentraty tłuszczowe” dr Esselstyn w przypadku osób chorych na schorzenia kardiologiczne uważa po prostu za truciznę (podobnie jak białka pochodzenia zwierzęcego).
Udowodnił, że dokonują one powolnych zniszczeń ich śródbłonka naczyniowego (endothelium).
Ponieważ dr Esselstyn nie tylko opublikował na ten temat ponad 150 publikacji naukowych, ale jest przy tym bardzo skuteczny w swojej pracy jako kardiolog, zaś jego dieta faktycznie w praktyce uchroniła wielu pacjentów przed operacjami (bajpasami, stentami, angioplastyką) i wybawiła od przedwczesnej śmierci – nie ma powodu aby mu nie wierzyć.
Oczywiście zdrowym ludziom dr Esselstyn nie zabrania dodatkowej porcji orzechów, awokado, oliwek czy nasion (jednak zbędnego stosowania tłuszczu dodanego, czyli takiego „z butelki” nie zaleca nawet zdrowym).
Sam dr Esselstyn jest wraz z rodziną na swojej diecie od 26 lat i mając lat obecnie 85 jest zdrowy, niezwykle witalny i ma spektakularną jasność umysłu (oczywiście nadal pracuje zawodowo i jest aktywny udzielając się na konferencjach i wykładach).
Jak się okazuje my lubimy niezdrowe jedzenie nie dlatego, że się z taką preferencją urodziliśmy i „już tak mamy”, tylko dlatego, że się do tego niezdrowego jedzenia przyzwyczailiśmy.
I tak samo jak przyzwyczailiśmy nasze kubki smakowe do polubienia jedzenia niezdrowego (mocno słodzonego, mocno solonego, ociekającego sporą ilością tłuszczu) – tak samo możemy naprawdę w krótkim czasie przyzwyczaić je do polubienia jedzenia bardzo zdrowego: z niewielką ilością naturalnych cukrów (pochodzących z produktów całościowych), z symboliczną szczyptą naturalnej (nierafinowanej, niewarzonej) soli, z niewielką ilością tłuszczu (najlepiej pochodzącego z całościowych produktów, a nie tylko i wyłącznie z butelki z napisem „Olej”, zawierającej wyizolowane z danej rośliny same kwasy tłuszczowe).
Uwierzcie mi – to tylko kwestia zmiany nawyków! 🙂
Spożywanie uzdrowionych potraw wyjdzie nam tylko na dobre. Opłaca się chyba poświęcić trzy tygodnie pewnego (mijającego z czasem) dyskomfortu w zamian za dodatkowe lata życia w zdrowiu i wysoką odporność na choroby?
Nawet „piąty smak” umami występuje w naturalnych produktach, po co zatem sięgać po produkty typu kostki rosołowe czy inne mixy przyprawowe typu „vegeta”, w których użyto głównie glutaminianu, cukru i soli?
Po co sięgać po kupne dosładzane cukrem lub syropem fruktozowo-glukozowym ketchupy czy też tłuste majonezowe sosy (na rafinowanym oczywiście oleju)?
I po co używać łyżkami oliwę, olej czy masło do wszystkiego jak leci „z przyzwyczajenia” podczas gdy nasz obwód w talii niepostrzeżenie rośnie, a samopoczucie się pogarsza?
Można smacznie jeść bez dodawania wszędzie fury cukru, soli i tłuszczu – serio!
Oto 12 przydatnych trików kuchennych by gotować zdrowiej
Co można w tym celu zrobić? Jedziemy po kolei.
1. Używaj rozmaitych przypraw i ziół.
Smak większości potraw można nadać bez używania cukru, soli i tłuszczu. Wystarczy dodać odpowiednich ziołowych przypraw pochodzących wprost z natury.
Używaj ziół świeżych lub suszonych (1 łyżeczka suszonych to mniej więcej odpowiednik 1 łyżki świeżych), z naciskiem na świeże kiedy tylko masz je pod ręką.
Nie żałuj sobie bazylii, mięty, kolendry, rozmarynu, natki pietruszki, szczypiorku czy koperku.
Te niepozorne przyprawowe ziółka również posiadają witaminy i liczne związki mineralne, są poza tym prawdziwą kopalnią antyutleniaczy! Można je wmieszać do potrawy lub posypać obficie po wierzchu: sałatki, zupy, potrawki, sosy, dipy itd.
Można czasami jedną potrawę przygotować w wersji „włoskiej”, „meksykańskiej”, „azjatyckiej” czy dowolnej innej, tylko i wyłącznie zmieniając zestaw ziół i przypraw oraz czasem niektóre składniki. Wszystko zależy tak naprawdę jedynie od naszej kulinarnej kreatywności.
Ziółka można z powodzeniem uprawiać w domu, nawet na kuchennym parapecie. 🙂
2. Używaj warzyw pieczonych (pieczonego czosnku, pieczonej papryki i karmelizowanej cebuli).
Znakomicie nadają się do sałatek oraz podkreślania smaku wielu potraw, dipów i sosów, dzięki czemu można użyć symboliczną ilość soli lub często w ogóle nie będzie ona nawet potrzebna.
Pieczony czosnek stanowi mięciutką i smarowną pastę i z powodzeniem może być używany również do kanapek, zastępując wszelkie tłuszcze, wędliny i sery.
Jak upiec czosnek? Wystarczy całe główki czosnku pozbawić górnej „czapeczki” (ogonek czosnkowi zostawiamy, a z drugiego końca odkrawamy ok. 1 cm) i tak przygotowane włożyć ogonkiem do dołu do nagrzanego (170-180 stopni) piekarnika na ok. 35-40 minut. Można ewentualnie położyć na wierzch gałązkę rozmarynu lub tymianku.
Po wystudzeniu wyciskamy z ząbków wspaniale smakującą pastę, łupiny wyrzucamy.
Papryki pieczemy również w całości (ok. godziny), po wystudzeniu należy obrać je ze skórki i usunąć gniazda nasienne.
Cebulę z kolei można obrać, pokroić i wrzucić na mocno nagrzaną nieprzywierającą (np. ceramiczną) patelnię i podrumienić mieszając i podlewając lekko wodą, uważając aby jej nie przypalić, pod koniec dodać do nich nieco octu balsamicznego, co wybitnie podkreśla ich wspaniały smak.
3. Używaj koncentratu pomidorowego i suszonych pomidorów.
Pasty pomidorowe wszelkiego typu są nośnikiem „piątego smaku” czyli umami, dlatego znakomicie podkreślają smak potraw, dodają im nie tylko ładnego koloru ale i cennych wartości odżywczych.
Z koncentratu pomidorowego możesz w kilka minut zrobić swój własny domowy ekspresowy ketchup!
Przepis na domowy ketchup: na 100 g koncentratu dodaj kilka łyżek wody, łyżkę lub dwie (albo według uznania) octu jabłkowego i/lub soku z cytryny, a dla podkreślenia słodyczy pomidorów dodaj łyżkę domowego musu jabłkowego (czyli po prostu jabłka pozbawione gniazd nasiennych, pokrojone w kostkę i duszone do miękkości ok. 30-40 minut z łyżką wody, kilkoma goździkami i odrobiną cynamonu, a następnie zmiksowane blenderem typu „żyrafa” na gładki mus.
Zawsze warto mieć pod ręką taki mus jabłkowy w lodówce, mówiąc na marginesie świetnie zastępuje on również tłuszcz w domowych wypiekach) lub ewentualnie jeśli nie ma chwilowo musu to dodaj łyżeczkę ksylitolu, erytrytolu lub ostatecznie cukru kokosowego, oprócz tego odrobinę suszonego czosnku w proszku lub czosnku niedźwiedziego, odrobinę suszonej sproszkowanej cebuli, szczyptę lub dwie cynamonu i ewentualnie do smaku nieco sosu Tamari.
Znakomity ketchup domowy pasuje na przykład do „frytek” z batatów pieczonych z dodatkiem rozmarynu w piekarniku!
Z kolei z suszonych pomidorów (i nie mam tu na myśli wysokokalorycznych przetworów w stylu „suszone pomidory w oleju” i to w dodatku najczęściej niestety rafinowanym, tylko zwykłe pomidory suszone, idealnie gdyby to były suszone własnoręcznie, bez soli i siarczynów) łatwo jest zrobić przesmaczną pastę nie tylko do smarowania pieczywa, ale i jako dodatek do podkreślania wielu warzywnych dań: namoczone na noc suszone pomidory po prostu wystarczy zmiksować razem w wodą w której się moczyły.
Można doprawić po swojemu ulubionymi ziołami jak ktoś chce. Można też takie namoczone suszone pomidory po prostu odsączyć, pokroić na kawałki i dodać do potrawy, a wodę z moczenia później wykorzystać (np. do zupy) by nie tracić cennych substancji.
4. Używaj sezamu lekko podprażonego z solą (gomasio, japońska „vegeta”).
Na suchej patelni delikatnie podpraż ziarna sezamu (sezam może być biały lub czarny albo nawet mieszany biały z czarnym, najlepiej niełuskany) z niewielkim dodatkiem soli niewarzonej czyli naturalnej i niepozbawionej składników mineralnych np. himalajskiej lub kamiennej (na 10 części sezamu 1 część soli).
Uważaj aby nie przypalić nasion!
To doskonała przyprawa, do tego bardzo dekoracyjnie wygląda posypana na przykład na sałatce albo na wierzchu gęstej zupy-kremu. Do przyprawiania ryżu, kanapek czy warzyw warto z kolei gomasio częściowo rozgnieść w moździerzu po uprażeniu.
Na wzór sezamowego gomasio można robić przyprawę z ziarenek dyni czy siemienia lnianego.
5. Używaj płatków drożdżowych i sosu Tamari.
Również i one są nośnikiem „piątego smaku” czyli umami. To właśnie ten „piąty smak” znajduje się w pomidorach (ale również w mięsie czy serach).
Nie należy mylić nieaktywnych płatków drożdżowych z drożdżami piekarskimi powszechnie dostępnymi w każdym sklepie spożywczym.
Nieaktywne płatki drożdżowe mają bardzo przyjemny, serowo-orzechowy, lekko słonawy posmak. Już łyżka czy dwie dodane do zup, sosów czy dressingów świetnie poprawia ich smak. Są pokaźnym źródłem nie tylko białka, ale i witamin z grupy B, zawierają też składniki mineralne (m.in. magnez, selen, cynk).
Za pomocą płatków drożdżowych można też zrobić posypkę serową (typu parmezan).
Wystarczy dodać je do wysuszonej pulpy pozostałej nam po zrobieniu mleka migdałowego (ileż można zjeść trufli z pulpy?), przyprawić odrobiną soli himalajskiej, odrobiną gomasio i szczyptą ostrego proszku chili lub suszonego czosnku oraz wzbogacić ewentualnie niewielkim dodatkiem łuskanych nasion konopi, co nie tylko dostarczy nam wszystkich aminokwasów egzogennych oraz poprawi nam profil kwasów tłuszczowych naszego „parmezanu” (konopie zawierają Omega-3 ALA oraz dość rzadko występujący w przyrodzie kwas gamma-linolenowy czyli GLA, ten sam, który mamy w oleju z nasion wiesiołka czy ogórecznika).
Jeśli nie mamy pulpy po mleku migdałowym (bo go nie robimy w domu, choć polecam, domowe jest najsmaczniejsze i najzdrowsze), to można po prostu zmielić obrane ze skórki migdały.
Taki bezmleczny „parmezan” nie będzie się co prawda rozpuszczał, ale będzie się lekko brązowił (np. posypany na wierzch zapiekanki), poza tym można stosować go obficie w zasadzie wszędzie tam, gdzie w przepisie jest tarty parmezan – doskonale go zastępuje.
Z kolei sos Tamari to rodzaj sosu sojowego (również źródło protein i witamin, głównie z grupy B), lecz nie ma nic wspólnego z dostępnymi w sklepach spożywczych tanimi sosami sojowymi. Jego smak jest bardziej szlachetny i bogatszy.
Tamari jest sosem bezglutenowym, długo fermentowanym (naturalna fermentacja), bez dodatku sztucznych przyspieszaczy, karmelu, cukru ani pszenicy.
W przeciwieństwie do płatków drożdżowych sos sojowy może jednak zawierać sporą ilość sodu. Najlepiej w związku z tym wybierać Tamari ekologiczne (bio), z obniżoną zawartością sodu (zwykłe sklepowe sosy sojowe mają niestety mnóstwo sodu, oprócz tego mogą zawierać też gluten).
6. Używaj obficie cynamonu.
Jeśli będzie to cynamon cejloński, to nie tylko będzie on bezpieczniejszy dla wątroby niż „zwykły” sklepowy tani cynamon (odmiany cassia), który jest bogaty w kumaryny, ale i będzie od „zwykłego” nieco łagodniejszy i słodszy w smaku.
Cynamon dodawaj do rozmaitych deserów, pieczonych i duszonych owoców, porannej owsianki ale i do dań wytrawnych i to nie tylko tych w stylu orientalnym.
Szczypta cynamonu doskonale ponadto przełamuje goryczkę gotowanych warzyw zielonolistnych, a także wydobywa naturalną słodycz marchwi czy dyni.
7. Smaż bez oleju (technika stir-fry).
Można „smażyć” na wodzie, bulionie warzywnym, naturalnym occie czy na sosie Tamari, albo też mieszać te wszystkie techniki. W tym celu niezbędna jest dobra patelnia (zwykła lub typu wok) z nieprzywierającą powłoką – najlepiej ceramiczną lub, jeśli budżet na to pozwoli, powłoką tytanową.
Idealnie gdy pod powłoką znajduje się stal (gdy jest to aluminium, to po przypadkowym zarysowaniu powierzchni cząsteczki glinu mogą przedostawać się do naszego pożywienia), niestety naczynia stalowe z dobrą powłoką są dużo droższe od aluminiowych z taką samą powłoką, a to z tego powodu, że aluminium jest tanie, a stal droższa.
Sekretem beztłuszczowego smażenia oprócz posiadania dobrej patelni jest mocne rozgrzanie patelni. Tylko tyle potrzebujemy do szczęścia, żadnego tłuszczu nam już wtedy nie potrzeba.
Gdy wrzucimy np. warzywa na powierzchnię dobrze rozgrzanej patelni lub stalowego garnka, to smażenie rozpocznie się błyskawicznie, a użycie tłuszczu będzie po prostu zbędne – tak czy inaczej z wrzuconego na patelnię produktu (np. cebuli czy włoszczyzny) zaczną się wydobywać aromaty.
Po kilku chwilach aby pożywienie nie przypalało się można dodać odrobinę wody, naturalnie fermentowanego octu (jabłkowy, ryżowy, winny itd.), białego wytrawnego wina (styl śródziemnomorski), sosu Tamari (styl azjatycki) lub domowego bulionu warzywnego.
Następnie można wedle uznania przykryć i na małym ogniu dusić aż do miękkości: cała operacja odbywa się bez kropli oleju czy innego dodanego tłuszczu, a smak uzyskujemy dodając tak czy inaczej odpowiednie przyprawy.
Jeśli uznamy, że jakiś tłuszcz jednak by nam się do kompletu przydał, to możemy gotową potrawę posypać według uznania wybierając pokarmy całościowe: gomasio, siekane migdały lub dowolne orzechy, siemię mielone, ziarenka konopi łuskane, drobno pokrojone w kosteczkę awokado, pestki dyni lub słonecznika, ziarenka czarnuszki itp.
8. Zagęszczaj zupy i potrawki rozgniecionym ziemniakiem.
Oczywiście aby uzyskać gęstą zupę najłatwiej jest po prostu zmiksować ją robiąc z niej zupę-krem. Niektórym jednak takie zupy za bardzo się kojarzą z jedzeniem dla niemowląt, a czasami nie da się zmiksować na krem potrawy jeśli ma ona zachować swój charakter (np. fasolka z warzywami, taka typu „po bretońsku”).
Co wtedy robić aby nie dodawać do zupy nieśmiertelnej zasmażki (połączenie białej mąki z tłuszczem, bardzo niezdrowe) powszechnie od pokoleń stosowanej w „tradycyjnej” kuchni?
Włóż do garnka na początku gotowania obranego ze skórki całego ziemniaka (jeśli mały daj dwa), a jeśli potrawa ma raczej krótki czas gotowania, przekrój go na pół: będzie miękki w krótszym czasie.
Na koniec gotowania wystarczy wyłowić ziemniaka i dokładnie rozgnieść go na talerzyku widelcem, po czym z powrotem dodać do zupy lub potrawki.
9. Przyprawiaj sałatki i warzywa na parze dressingiem na bazie nie oleju, lecz produktów całościowych: orzechów i nasion lub awokado.
Smakują takie dressingi wyśmienicie gdy dodamy musztardy, miodu, naturalnie fermentowanych octów smakowych itp., a dla podkreślenia słodyczy dodamy słodkich owoców jak pomarańcza czy mus z jabłek albo owoców suszonych jak rodzynki, morele, figi czy daktyle.
Naprawdę nie trzeba cały czas sięgać po nieśmiertelną butelkę z olejem czy oliwą przyprawiając sałatki czy też warzywa na parze – jest to jakby nie było tylko wyizolowany tłuszcz, ma w dodatku 9 kcal na 1 gram, najwięcej ze wszystkiego co tylko możemy spożyć (białka i węglowodany mają tylko 4 kcal na 1 g), więc dodając łyżkę oliwy będącej czystym tłuszczem dodajemy do naszej sałatki aż 90 kcal.
Ale to jeszcze pół biedy – najgorsze jest to, że w tych 90 kcal niemal nic nie ma, to w zasadzie tylko czysty tłuszcz z mizerną raczej w stosunku do naszych potrzeb zawartością mikroskładników odżywczych w przeliczeniu na 1 kcal.
Jeśli używamy takiego wyizolowanego tłuszczu zamiast pokarmów całościowych, to pozbawiamy się jednocześnie całego bogactwa wszystkiego tego, co dana roślina z której te kwasy tłuszczowe wyciśnięto zawierała: witaminy, minerały czy inne dobroczynne fitozwiązki przechodzą przecież do oleju w znikomym raczej stopniu (a w olejach rafinowanych, przetwarzanych w wysokich temperaturach będzie ich tam jeszcze mniej), zaś błonnika nie ma już tam wcale – został w wytłokach.
Dlatego dużo więcej korzyści odniesiemy gdy na co dzień będziemy trzymać się produktów całościowych, w których jest wszystko!
Wyizolowany tłuszcz jest głównie źródłem energii (kalorii) i kwasów tłuszczowych, czasem konieczne jest jego stosowanie w celach terapeutycznych (np. przy niedoborach kwasów tłuszczowych), ma również znakomite zastosowanie kosmetyczne (skóra, włosy, paznokcie).
A w kuchni? Tak, przydaje się też i owszem w celach kuchennych w niektórych sytuacjach, natomiast przynajmniej do sałatek czy warzyw gotowanych na parze warto darować sobie już ten olej czy oliwę i obficie skorzystać z dobrodziejstwa pokarmów całościowych (zmiksowane orzechy, nasiona, tahina, awokado, owoce itd).
Pisałam na ten temat również w tym artykule, podając kilka pomysłów jak to zrobić: [klik].
Więcej pomysłów na zdrowe dressingi wykonane na bazie pokarmów całościowych (oraz rozmaite inne potrawy, które gotuję) znajdziesz w najnowszym wydaniu mojej książki elektronicznej (e-booka) z przepisami kulinarnymi – „99 Przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej”, która dostępna jest tutaj: [klik].
10. Gotuj zupy i inne potrawy na bazie beztłuszczowego „sofrtitto”.
Nie trzeba wcale gotować zup na bazie wywaru z tłustych części ciał zwierzęcych. Doskonałą bazą do wielu potraw, w tym zup, jest „sofritto” – sekret aromatycznych dań mistrzów włoskiej kuchni.
Nie tylko zresztą włoskiej, bowiem „sofritto” występuje w wielu innych kuchniach świata (np. azjatyckich), tylko nie posiada tej nazwy, choć wykonywane czynności są identyczne (różnią się tylko dodawane przyprawy, inne w różnych częściach naszego globu).
Zjawisko znane jest również w Polsce, chociaż też nie posiada określonej nazwy. Dlatego w żargonie kucharskim używa się często nazwy włoskiej „sofritto” (w wolnym tłumaczeniu: „podsmażanka”, nie mylić z zasmażką) i wtedy wszyscy wiedzą o co chodzi 😉
Na czym polega sofritto? Jest to baza smakowa od której zaczyna się przygotowanie potrawy.
Na odrobinie oliwy (w kuchni śródziemnomorskiej) lub klarowanego masła ghee (w kuchni np. indyjskiej) podsmaża się nadające aromatu całej potrawie warzywa cebulowe (cebulę, czosnek, por), dodając doń następnie charakterystyczne dla danej kuchni przyprawy (w kuchni śródziemnomorskiej będzie to natka pietruszki czy inne śródziemnomorskie zioła oraz drobniutko posiekana włoszczyzna, zaś w kuchniach azjatyckich wonne orientalne przyprawy, pasta imbirowa oraz chili).
Włoskie panie domu często robią sofritto na zapas i mrożą je, co potem wybitnie skraca czas przygotowywania potraw.
Czy można zrobić sofritto bez użycia tłuszczu? Oczywiście!
Jeśli użyjemy dobrze rozgrzanej nieprzywierającej patelni do wykonania naszego „sofritto” (w przypadku zupy lub dania jednogarnkowego często robię je bezpośrednio w garnku, w którym potem gotuję całą potrawę) nie ma potrzeby używania żadnego tłuszczu (patrz punkt nr 6) – tak czy inaczej potrawa uzyskuje wspaniały smak i ta łyżka dodanego wyizolowanego tłuszczu częstokroć naprawdę niczego tutaj nie doda (z wyjątkiem dodatkowych 90 kcal) ani nie ujmie.
A jako podkreślacz smaku świetnie zadziała podlanie warzyw np. sosem Tamari, naturalnym octem (winnym, jabłkowym), bulionem warzywnym lub białym wytrawnym winem i duszenie następnie już na małym ogniu, dodając niewielką ilością wody w miarę potrzeby.
Dodatkowe źródło tłuszczu w postaci pokarmu całościowego można zyskać posypując gotową już potrawę nasionkami czy orzechami.
11. Używaj owoców do słodzenia tam, gdzie to możliwe.
Na pierwszym miejscu stawiaj naturalne źródła słodkiego smaku czyli owoce. Znakomicie do tego celu nadają się owoce suszone jak daktyle, rodzynki, morele czy figi oraz owoce świeże jak pomarańcze czy banany.
Im bardziej dojrzały banan tym będzie słodszy, ale też i tym więcej będzie czuć bananem w potrawie. Znakomitym środkiem słodzącym jest też wspomniany domowy mus jabłkowy (patrz punkt 3). W sprzedaży pojawiły się ponadto przetwory owocowe bez dodanego cukru, które zawierają tylko owoce, słodzone są jedynie sokiem jabłkowym i zagęszczane naturalną jabłkową pektyną (czytaj skład).
12. Do pieczonych warzyw zamiast oleju użyj naturalnie fermentowanego octu (jabłkowy, winny).
Nie wierzyłam dopóki nie spróbowałam! Uwielbiam pieczone warzywa, szczególnie w wersji mieszanki warzyw w stylu prowansalskim (pieczarki papryki, cukinie, bakłażany, pomidorki cherry, cebula, ząbki czosnku).
To szybka i mało absorbująca czasowo kolacja – warzywa w zasadzie same się pieką, a ja mogę iść robić swoje rzeczy. 😉
Zawsze do ich pieczenia używałam odruchowo oliwy polewając je obficie „bo będą się lepiej piekły”, a okazało się, że wystarczy posypać ziołami, symboliczną ilością soli oraz zamiast oliwy dodać tylko octu (jabłkowego lub winnego) i odstawić na godzinkę przed włożeniem do piekarnika aby się „przegryzło”.
Jakakolwiek oliwa staje się wtedy zbędna, a zioła, ocet oraz naturalne soki wydobywające się podczas pieczenia z warzyw znakomicie wydobywają ich smak i tworzą przepyszny sosik, dzięki czemu warzywa nie są suche.
Po prostu magia! 🙂
Mam nadzieję, że te 12 sugestii pomoże moim czytelnikom uzdrowić kuchnię z nadmiaru cukru, soli i tłuszczu.
Naprawdę warto to zrobić!
A wy, drodzy czytelnicy, czy macie swoje sekretne sposoby na zdrowe gotowanie? Podzielcie się nimi proszę w komentarzach pod artykułem.
P.S. W pisaniu tego artykułu były mi pomocne nie tylko własne (od dłuższego czasu stosowane) doświadczenia, ale też i wskazówki dra J. Fuhrmana zawarte w jego książkach.

Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Aga napisał(a):
A ja chcialabym sie zapytac co Pani sadzi na temat sorbitolu i maltitolu? Wiem,e ksylitol i erytrytol sa najlepsze ,ale….dosc drogie. Maltitol i sorbitol sa duzo duzo tansze. Pozdrawiam_ Aga
Marlena napisał(a):
Nie mam pojęcia, nie używałam ich nigdy.
kowalus napisał(a):
miód naturalny, Polski.
user1 napisał(a):
Wg dra Mercoli, maltitol bardzo podnosi poziom cukru we krwi.
Janka napisał(a):
moc informacji i bardzo cenne rady 🙂 🙂 dziekuję
Alex napisał(a):
Hmmm, pomysł z octem zamiast oleju dość dziwny. Po pierwsze – oleje są zdrowe (te naturalne, nierafinowane) i naprawdę nie warto z nich całkiem rezygnować (poza tym to nie od nich tyjemy, jeśli są dobrej jakości, prawdziwe, tylko od żywności przetworzonej, więc liczenie kalorii w jednej łyżce oleju i odejmowanie jej od jadłospisu mija się z celem), po drugie – ocet jabłkowy poddany wysokiej temperaturze nie ma w sobie żadnej wartości. Czy lepiej zatem dodać łyżkę dobrego oleju (w którym rozpuszczą się witaminy z warzyw, a więc spełni też dobroczynną funkcję, a wcale nas nie utuczy) czy łyżkę octu, który będzie już tylko cieczą nie mającą w sobie nic?
Marlena napisał(a):
No właśnie „oleje są zdrowe” to taki mit. Dlaczego? Bo oleje to pokarm przetworzony, a nie całościowy. I dlatego zdrowe są tak całkiem średnio, mówiąc szczerze – nawet te wyciskane na zimno. O wiele korzystniej jest czerpać potrzebne nam tłuszcze (kwasy tłuszczowe) z całościowych pokarmów, a wbrew pozorom nie są to tylko orzechy i nasiona, ale nawet truskawki czy sałata mają w sobie kwasy tłuszczowe, bowiem tłuszcz w naturze występuje wszędzie tam, gdzie zawarte są witaminy rozpuszczalne w tłuszczach, (co czyni bezużytecznym dodawanie dodatkowego tłuszczu „aby się witaminy lepiej przyswoiły” – to tylko my ludzie myślimy że jesteśmy mądrzejsi niż natura, podczas gdy zwierzęta jedzą wszystko au naturel, nie dodając żadnego tłuszczu i nie mają miażdżycy, cukrzycy i innych chorób charakterystycznych dla współczesnych przekarmionych ludzi).
Mitem jest również, że „od tłuszczu się nie tyje tylko od cukru”. Jest to nielogiczne skoro w 1 gramie tłuszczu mamy 9 kcal a w 1 g węglowodanów tylko 4 kcal. Czy warto „liczyć kalorie”? Zależy co komu potrzebne, ale większość osób dzisiaj jest przekarmiona, a niedożywiona (dzięki takim wynalazkom jak cukier, biała mąka, oleje, czyli produkty przetworzone – mające dużo kalorii, a mało mikroskładników odżywczych). Ograniczenia kaloryczne jak wskazują badania przyczyniają się do przedłużenia życia i wydłużenia telomerów (w przeciwieństwie do obżarstwa, które je skraca, przy czym obżarstwo nie polega li tylko na ilości pakowanego w siebie jedzenia, ale na nadmiarze kalorycznym również). Gdyby żywić się tylko roślinnymi pokarmami całościowymi, to nie ma potrzeby liczenia kalorii, ale jednak większość osób ma w domu coś przetworzonego (choćby olej) i warto pewne rzeczy wiedzieć i zdawać sobie z nich sprawę.
Co do octu to wypróbuj ten patent z marynatą, naprawdę świetnie smakuje. Jeśli chodzi o spożywanie octu jabłkowego nie poddanego obróbce termicznej, to on ląduje w mojej sałatce (która tak czy inaczej jest na moim stole), więc nie mam wyrzutów sumienia, że „zabiłam” ocet dodany do pieczenia warzyw. 😉
Justyna napisał(a):
„Mitem jest również, że „od tłuszczu się nie tyje tylko od cukru”. Jest to nielogiczne skoro w 1 gramie tłuszczu mamy 9 kcal a w 1 g węglowodanów tylko 4 kcal.”
Może warto wziąć pod uwagę nie tylko liczbę kalorii, ale także reakcję hormonalną (głównie insuliny) na spożywany tłuszcz czy węglowodany?
Marlena napisał(a):
Po pierwsze nie jadamy samego cukru z cukierniczki ani nie pijemy czystego oleju z butelki (choć niektórzy to robią, ale mówmy o normalnej diecie z prawdziwymi posiłkami). Po drugie – o czym mówimy jako o „cukrze”. Laik mówiąc „cukier” ma na myśli ten z cukierniczki czyli prosty. Używając zaś terminologii chemicznej cukry to inna nazwa na węglowodany (inne nazwy to sacharydy lub cukrowce), z czego wyróżniamy proste oraz złożone i mają one odmienny metabolizm. Bowiem jest spora różnica pomiędzy zjedzeniem cukierka (cukry proste), a zjedzeniem fasoli czy ziemniaka (cukry złożone + błonnik), choć chemicznie to wszystko „cukier”, ale odpowiedź insulinowa jest inna (a nawet zjedzenie cukierka po posiłku spowoduje inną odpowiedź niż zjedzenie go na pusty żołądek).
Laikowi można wmówić różne rzeczy, na przykład takie, że „od ziemniaków się tyje”, bo podnoszą insulinę i się „zmieniają w tłuszcz”, a stąd już prosta droga na przykład do cukrzycy, o nadwadze nie wspominając. Wszyscy chyba znamy te opowieści 😉 A jaka jest prawda? Otóż u ludzi proces lipogenezy „de novo” (synteza lipidów z substratów nielipidowych) jest znacznie upośledzony. Świetnie funkcjonuje u świń czy krów, które zjadając pokarm typu trawa czy zboża szybko tworzą z tego sobie tkankę tłuszczową (dlatego my lubimy zjadać ten ich tłuszcz i hodujemy te zwierzaki na pokarm). Ale nie u człowieka! Jeśli ktoś będzie nam mówił, że „węglowodany zamieniają się u nas bardzo szybko i łatwo w tłuszcz” to po prostu szerzy pseudonaukowe bzdury. Węglowodany (a także tłuszcze i białka, ale najszybciej tłuszcze) mają możliwość owszem zamiany na tkankę tłuszczową ale tylko wtedy gdy podaż kaloryczna będzie zbyt duża, czyli dopuścimy się obżarstwa. Gdy je zużyjemy jako energię to się nie zostanie nic do zmagazynowania w biodrach. A gdy się obeżremy ponad zapotrzebowanie to zostaną owszem zmagazynowane na gorsze czasy. Z tym, że obżarcie się tłuszczem ułatwi ustrojowi operację magazynowania, bo już nie musi on tworzyć „de novo” tłuszczu, tylko ma go podstawiony pod nos. Ale obojętnie czym się obeżremy ponad miarę, to będziemy tyć, niezależnie od tego co to było – energia niezużyta zostanie zmagazynowana, koniec, kropka, nie ma odwołania.
Teraz przeanalizujemy chwilę kwestię tej insuliny. Tutaj też krąży tyle mitów, że głowa mała. Insulina jest jednym z najbardziej tłuszczogennych hormonów. Jak w takim razie jednak wyjaśnić to: https://www.drmcdougall.com/2013/12/31/walter-kempner-md-founder-of-the-rice-diet/ w latach 40-tych dr Kempner opublikował wyniki swoich badań, w których stosując „dietę ryżową” (składała się z białego ryżu, cukru, owoców i soków, zero soli, zero tłuszczu) ludzie nie tylko koncertowo chudli, ale pozbywali się przy okazji cukrzycy typu drugiego albo nadciśnienia, miażdżycy i innych chorób insulinozależnych? Tym należy to wytłumaczyć, że to tłuszcz blokuje receptory insulinowe, o czym wiadomo już od lat 30-tych ubiegłego wieku (prace diabetologa Percivala Himswortha). Nowsze badania (np. Branzell et al) podobnie informują, że wyższa w diecie ilość węglowodanów (85%) przywróciła w ciągu 10 dni parametry normy u chorych na cukrzycę typu 2: poprawiła się insulinowrażliwość komórek.
Dlaczego tak się dzieje? Jeśli nie ma w diecie zbyt dużo tłuszczu to nie ma problemu: insulina robi dokładnie to, do czego została stworzona, a wszystko pracuje jak w zegarku. Jeśli jednak razem z węglowodanami pojawia się duża ilość tłuszczu, to mamy problem: tłuszcz blokując receptory zmusza trzustkę do jeszcze większej pracy i zwiększa zapotrzebowanie na insulinę. Jednym słowem gdy zjemy karmelka (sam cukier) to reakcja będzie inna niż jak zjemy nutellę albo ciastko (cukier+tłuszcz). Teraz można się domyślić dlaczego niektórzy ludzie przechodzący na diety niskowęglowodanowe (low carb) po jakimś czasie zaczynają cierpieć na oporność insulinową (co jest pierwszym symptomem, że stoimy u progu cukrzycy). Jakim cudem skoro nie jedliśmy cukru, jedliśmy dużo tłuszczu, który nie podnosi insuliny, a znienawidzonych węglowodanów bardzo mało? A jeszcze indeks glikemiczny pokarmów na low carbie jest niski, więc jakim cudem, skąd tutaj się przyplątała insulinooporność. Otóż indeks glikemiczny owszem może i jest ważny, ale jeszcze ważniejszy jest jak się okazuje indeks insulinowy, mówiący nam ile insuliny trzustka musi wyprodukować po spożyciu pokarmu w takiej ilości, aby jego wartość energetyczna była równa 1000 kJ (około 239 kcal). I tutaj mamy niespodzianki, bo to co do tej pory było uważane za względnie mało tuczące (niezbyt wysoki indeks glikemiczny) okazuje się być niezwykle insulinogenne, np. nabiał. I to między innymi z tego powodu dieta dra Ornisha, dra Fuhrmana, a nawet skrobiowa dieta dra McDougalla czy każda inna wysokowęglowodanowa niskotłuszczowa dieta wegańska (ale nie wegetariańska) szybko i skutecznie leczy choroby insulinozależne (miażdżyca, cukrzyca, wczesne nowotwory, otyłość itd.). To dlatego między innymi leczy je również dieta warzywno-owocowa dr Dąbrowskiej: na 6 tygodni w odstawkę idzie wszelki tłuszcz, nabiał itd. Pakujemy się węglowodanami i zdrowiejemy 🙂
Alex napisał(a):
Ja to wszystko rozumiem, badania badaniami, ale ja tam nie zawsze im ufam w 100%, bo jednak żywy człowiek to żywy człowiek. 🙂 Ja osobiście na przykład borykałam się z podwyższonym poziomem cukru na czczo przy bardzo zdrowej diecie – kasze, owsianki, warzywa, owoce. Gdy wprowadziłam do diety więcej białka oraz tłuszczu (jaja, organiczne mięso w ograniczonej ilości, ryby, oleje), to poziom cukru wrócił do normy. Według mnie nie ma wskazówek uniwersalnych dla wszystkich, bo każdy z nas jest inny. 🙂 A patent z marynatą z octu na pewno wypróbuję, bo lubię nowinki i nie mam problemu z „zabiciem” czasem cenny wartości odżywczych, np. przez gotowanie, duszenie, wyciśnięcie oleju, zdrowe urozmaicenie i równowaga najważniejsze 🙂
Marlena napisał(a):
Alex, my tu nie mówimy o badaniach (teoretycznych), tylko o praktykujących lekarzach. Tu w nic nie musisz wierzyć lub nie, bo to nie szamanizm ani religia tylko fakty i rzeczywistość.
Kasze i owsianki to nie jest wcale taka „zdrowa dieta”, daleko im np. do zielonolistnych i/lub krzyżowych warzyw pod względem odżywczości (gęstości odżywczej czyli ilości mikroskładników przypadających na 1 kcal). Jeśli ponadto wprowadziłaś do diety jedną rzecz to zawsze kosztem drugiej (jeśli nie to ryzykujesz nadpodaż kalorii i nadwagę z czasem). Byle nie kosztem tych mających największą gęstość odżywczą. Oleje mają mizerną (w przeciwieństwie do nasion, pestek i orzechów). 😉
Justyna napisał(a):
Pani Marleno, dziękuję za wyczerpującą odpowiedź.
Co do badań to mam podobne zdanie jak Alex. Z jednych wynika to, z innych coś zupełnie przeciwnego…
Natomiast ja jestem żywym przykładem osoby, która przez większość życia karmiła się głównie węglowodanami (również przetworzonymi). I zawsze moja waga była „niby w normie, ale parę kilo zrzucić by się przydało” 😉
Od około 3 lat kombinuję z różnymi dietami. Kiedy rok temu mocno ograniczyłam węglowodany a włączyłam do diety więcej tłuszczu to schudłam bardzo szybko i w ogóle nie chodziłam głodna. Po kilku miesiącach znów zaczęłam jeść więcej węglowodanów i wróciłam do swojej poprzedniej wagi.
Nie ukrywam, że dieta warzywno-owocowa bardzo by mi odpowiadała. Lubię jeść roślinki, za smakiem mięsa nie przepadam. Ale duża ilość węglowodanów mi chyba po prostu nie służy. Oprócz wzrostu wagi obserwuję też np. szybciej przetłuszczające się włosy, trądzik, senność, ciągłą potrzebę „przegryzania”.
Marlena napisał(a):
Efekt chudnięcia jest równie skuteczny gdy ograniczymy tłuszcze, jak i wtedy gdy ograniczymy węglowodany oraz wtedy gdy ograniczymy białka – nie ma to znaczenia, ponieważ wszystkie diety, które jedną wielką grupę produktów wyłączą z menu będą równie skuteczne w odchudzaniu: czy to będzie Paleo (nie ma chleba, kasz, nabiału), czy weganizm (gdzie nie ma serów i mięsa, a to tutaj najwięcej jest tłuszczu, bo nawet jedząc najchudsze mięso czerpiemy 28-29% kalorii z tłuszczu, choć go nie widać, a dla porównania jedząc brokuły czerpiemy z tłuszczu 8% kalorii, a przy ziemniakach czy ryżu to jest już w ogóle 1%). Na marginesie: na trądzik najgorzej działa spożywanie nabiału.
O wiele łatwiej jest mimo wszystko w codziennym życiu ograniczyć tłuszcze (szczególnie dodane) niż węglowodany – niemal wszystko co dla nas Matka Ziemia rodzi jest bogate dużo częściej w węglowodany, niż bogate w tłuszcze (oprócz orzechów, nasion, oliwek, kokosa i awokado, w dodatku rosną wysoko i trzeba się po nie wspinać, czasem pokonać twardą skorupę by się dostać do zasobów tłuszczu, np. w orzechach). Jeśli człowiek miałby się żywić jakoś wybitnie wysokotłuszczowo to znaczyłoby, iż przyroda sobie z nas zadrwiła produkując dla nas głównie węglowodany, a tłuszcze tak sprytnie chowając i utrudniając nam do nich łatwy dostęp (pomijam tłuszcze pozyskane od żywych stworzeń drogą kradzieży, pozbawiania życia lub zniewolenia, choć i to wymaga wysiłku w celu zdobycia, może nawet więcej niż wspięcie się na drzewo po orzechy czy oliwki) 😉 Ja jestem przekonana, że coś jednak przyroda miała na myśli chowając tak przed nami te tłuste żarcie: obserwując jej dzieła stwierdzam istnienie dużo wyższej inteligencji niż moja mała głowa jest w stanie pomieścić. Natomiast jeśli ktoś zapyta który z makroskładników jest dla nas naj, ale to najważniejszy (białka, tłuszcze czy węglowodany) – odpowiedź, która mnie w pełni satysfakcjonuje jest autorstwa dra Fuhrmana: ten, którego aktualnie najbardziej twojemu organizmowi brakuje! 🙂
sylwia napisał(a):
Wszystko pięknie, ale jak w takim razie pani Marleno, wyjaśni Pani, ze jedząc niskotłuszczowo i wysokowęglowodanowo (i nie jakieś tam fast foody, słodkości itp.), nie obżerajac się, nabawiłąm się hiperinsulinemii i tak bardzo przytyłam? Tłuszczu w mojej diecie zawsze było jak na lekarstwo. Odżywiałam się zdrowo. Chyba jednak nie wszytko jest tak czarno-białe, jak Pani to opisuje.
Marlena napisał(a):
Wszystko może prowadzić do nadwagi co zostanie spożyte w nadmiarze – czy to będą węglowodany, czy to będą tłuszcze, czy to będą białka. Czy Twoja dieta była niskotłuszczowa tego nie wiem. Można sprawdzić jak wyglądać ma zdrowa dieta (wyprowadzająca pacjentów ze stanu hiperinsulinemii, a nie wciągająca ich w nią) w takich książkach jak np. „Zdrowie bez recepty” dra McDougalla (dostępna w języku polskim), „Spektrum” dra Ornisha czy którakolwiek książka dra Joela Fuhrmana. Często jest tak, że na oko wydaje nam się, że się „zdrowo odżywiamy”, ale spójrzmy prawdzie w oczy: zdrowe odżywianie prowadzi do zdrowia, TYLKO do zdrowia i to w ujęciu długoterminowym (nie musimy skakać z jednej diety na drugą aby poczuć się lepiej).
Jeśli masz gdzieś zachowany swój dziennik zdrowia lub dziennik dietetyczny to przeanalizuj go pod tym kątem (samodzielnie lub przy pomocy dietetyka) i będziesz wiedziała jakie błędy popełniłaś i dlaczego z tego „zdrowego” (Twoim zdaniem) odżywiania się wyszła choroba i nadwaga. Jeśli zaś Twoja dieta i styl życia są w jak najlepszym porządku, to wtedy jedyna możliwość jest taka, że zadziałały czynniki pozadietetyczne (niedostatek ruchu i słońca, stres, sprawy hormonalne itp.) i warto się wtedy porządnie przebadać na tę okoliczność.
margaritum | Alchemia Kobiecości napisał(a):
Ostatnio próbowałam zrobić włoską zupę minestrone. I pomimo dodatku dużej ilości warzyw oraz najrozmaitszych przypraw, trudno było mi zbliżyć się do aromatu zupy, którą jadłam w Rzymie. Dziś wiem, że zabrakło sofritto 🙂
Ania napisał(a):
Cudowny wpis. Zgadzam się ze wszystkim (no, dżemów bym nie polecała, ale ja jestem mocno szurnięta, więc.. mi trzeba wybaczyć). Sama jestem na diecie wysokowęglowodanowej i niskotłuszczowej. Głownie surowej. I co się stało : pozbyłam się trapiącej od 10 lat choroby zespołu jelita drażliwego, pozbyłam się depresji, myśli samobójczych, uspokoiła się „nieuleczalna” łuszczyca (nie jest jeszcze idealnie, ale mam niestety stresujące sytuacje czasami w rodzinie najbliższej), ale jest i tak PIĘKNIE w porównaniu do 10 lat wstecz. Włosy mam gęste i zdrowe jak nigdy (tylko jak za długo pobędę na wietrze to wyrywam kołtun 😀 podczas czesania). Jem owoce i warzywa na potęgę, zapychając się nimi. Stosują metodę – jedz – stop – jedz, dzięki której pozbyłam się początków zespołu metabolicznego i insulinooporności..
Wszystko dzięki diecie – Low Fat, High Carb Vegan Diet. Bez soli, cukru i innych „udziwnień” 😀
Także – polecam i potwierdzam – TO DZIAŁA !!!
marta napisał(a):
co to za metoda jedz stop jedz, jakies konkretne odstepy czasowe?z jakiejstrony korzystalas stosujac ta diete?
Marlena napisał(a):
Marto, kup książkę „Eat Stop Eat. Stosuj post, zgub zbędne kilogramy i osiągnij zdrowie” autor Brad Pilon, tam jest wyjaśniona ta metoda. Po prostu dni kiedy jesz normalnie przerywane są dniami kiedy pościmy.
Gemma napisał(a):
Aniu, jakbym widziała siebie… Będąc około 3 lat na surowej, roślinnej diecie: choroba Crohna w remisji, waga w dół, włosy gęstsze, a tłusty łupież na głowie zniknął bez śladu. Po dziś dzień szczęście w sercu 🙂
Bożena napisał(a):
Bardzo ciekawe ,na pewno będę korzystać .
Jacek napisał(a):
Bardzo ciekawy artykuł. O ile słyszałem wiele na temat szkodliwości cukru i soli w nadmiarze, to zawsze uważałem że tłuszcze są potrzebne a oliwa extra virgin jest zdrowa. Nie wspominając o zimno tłoczonych olejach z lnu, rzepaku czy słonecznika. Byłbym wdzięczny również za informację na temat słodzenia miodem. Czy występujące w nim cukry są mniej szkodliwe i można je swobodnie stosować? pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Miód jest naturalnym słodzidełkiem, ale nadmiar miodu też nie jest dla nas dobry. Jest dużo różnych rzeczy do słodzenia i można używać je wszystkie na zmianę: daktyle, rodzynki, morele, figi, słodkie owoce, stewia, melasy, syrop klonowy lub daktylowy, poliole (ksylitol, erytrytol). No i miód – byle tylko nie w nadmiarze i nie cały czas (sporo cukrów prostych, a błonnika ograniczającego ich wchłanianie nie ma).
Ewunia napisał(a):
Dziękuję za ten artykuł !
Sama robię różnorakie octy i teraz wiem że warto je dodawać do wszystkiego !!! zamiast soli i cukru bo wyciągają smak niesamowicie 🙂
Alina napisał(a):
A co z olejem lnianym (dr Budwig) ? Właśnie kupiłam cały litr i co jednak nie pić? 🙁
Marlena napisał(a):
Nie przypominam sobie aby dr Budwig kazała swoim pacjentom olej lniany pić. Do picia podawała im soki z warzyw i owoców oraz wodę, herbatki ziołowe i szampana. Z tego co pamiętam protokół dr Budwig jednak nie zawierał oleju jako napoju, olej był zawsze wmieszany do pożywienia: dodany do pasty twarogowej lub dodawany do sałatek i miał spełniać tam rolę terapeutyczną, czyli wyrównać u pacjentów niedobór kwasów Omega-3.
MałgośKa napisał(a):
Witam, a co zrobić, gdy już „się stało” i woreczek żółciowy odmawia współpracy? Lekarze namawiają do usunięcia go, lekarz rodzinny do wcześniejszego szczepienia przeciw żółtaczce… Da się coś jeszcze zrobić naturalnie? Zabraniają mi jeść sporą część warzyw, ziarna…
Marlena napisał(a):
Możesz wypróbować metodę dr Dąbrowskiej, która rozpuszcza wszelkie złogi w ustroju. Artykuły dotyczące tej tematyki znajdziesz tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/tag/leczenie-postem/
MałgośKa napisał(a):
Właśnie w czasie postu zaczęłam silnie odczuwać objawy woreczka. Chciałam post powtórzyć teraz jesienią, ale lekarze zabraniają mi jeść mnóstwa warzyw. Właściwie patrząc na zalecenia żywieniowe, jestem bardziej przerażona, niż postem. Bo tam białe pieczywko, pieczywo cukiernicze, umiarkowana ilość warzyw i w dodatku gotowanych… białe mięso… i tym podobne. Kapusta, cebula, czosnek, ogórki są wykluczone, pomidory tylko przetworzone. I tak dalej. Dlatego pytam, czy ktoś jest w stanie mi coś podpowiedzieć? Czy mam żyć tą przysłowiową marchewką z początków doświadczeń dr Ewy? Tylko nie wiem, jak to pogodzić, gdy mnie straszą, że błonnik tylko zwiększy problem? Ostatni atak kolki wątrobowej miałam po mandarynkach… bo kwas pobudził trawienie… 🙁
joanna napisał(a):
moja mama oczyściła woreczek z kamieni (i nie tylko woreczek, bo tak naprawdę to nie woreczek jest przyczyną kamieni w woreczku a wątroba) – a miała już termin umówiony jego usunięcia – metodą Huldy Clark. Zastosowała ją już kilka razy. Jest zupełnie bezbolesna i skuteczna – opisana w książce, ale też jest w necie. Poskutkowała też opisana w książce terapia na usunięcie kamieni w nerkach. Działa. USG sprzed terapii i po terapii potwierdza skuteczność. polecam bo można uratować woreczek. I dla porządku dodam, że tzw. próby wątrobowe wyszły po tych kuracjach idealnie – gdyby ktoś chciał sugerować się opiniami lekarzy jakie to groźne jest zalanie wątroby połową szklanki oliwy……
Monika z Podlasia napisał(a):
Ja robilam plukanie watroby i woreczka zolciowego, z tym ze ja profilaktycznie, nie mialam z ich strony zadnych dolegliwosci, a kamienie sie sypaly garsciami!! Do tej pory zrobilam chyba 4 plukania podczas ktorych wydalilam okolo 200 kamieni. Robilam to wedlug ksiazki Andreasa Moritza- polecam!! Mozna sciagnac jej pdf za darmo w necie. Uwazam ze to bardzo wartosciowa pozycja
annalice napisał(a):
Pani Marleno,
bardzo dziękuję za ten artykuł! Najbardziej dlatego, że poza ogólnym uzasadnieniem dla uzdrowienia kuchni z soli cukru i tłuszczu, zawiera tyle praktycznych wskazówek jak to zrobić! Aby nie używać tych składników to wiedziałam dawno, jednak do tej pory nie spotkałam się z tyloma pomysłami jak zastąpić tłuszcz i sól.
Dlatego też z niecierpliwością czekam na Pani nowego e-booka z przepisami 🙂
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Annalice, bardzo się cieszę, że mój artykuł okazał się dla Ciebie użyteczny i przydatny. Pozdrawiam ciepło! 🙂
E-milka napisał(a):
Dziękuję Marleno za tak cenne informacje. Nasiona np. lnu czy orzechy mielisz w młynku do kawy czy jest jeszcze inny sposób ? I jeszcze przy okazji zapytam o taką rzecz może się z tym spotkałaś: a więc moja mama ma czasem takie uczucie rosnącego balona w żołądku i nie możemy tego rozgryźć. Może ktoś się z tym spotkał ?
Marlena napisał(a):
Siemię w młynku bo ma małe nasiona, a orzechy w mikserze siekam. Ten balon to wzdęcia może?
Małgosia napisał(a):
Jestem pod wielkim wrażeniem wiedzy i pewnego rodzaju „zakręcenia”, które mi się udzieliło od czasu gdy tutaj trafiłam a było to w marcu tego roku, zmieniłam nawyki żywieniowe zgodnie z zaleceniami…. nie używam soli zwykłej, tylko himalajska bądź morską w małych ilościach, tak samo cukru, zrezygnowałam z mięsa…. co więcej od kwietnia nie palę papierosów 🙂 z tego chyba najbardziej jestem dumna, z domu wybyłam się wszelkiej chemii… oczywiście w większości tych zmian zawdzięczam Tobie… no i właściwie byłoby wszystko super, gdyby nie fakt, że wcale lepiej się nie czuję…. właściwie gorzej, nie wiem gdzie popełniam błąd…..? bolą mnie stawy, mięśnie…. głowa i co najgorsze to tyję, ciagle jestem głodna 🙁 i nie wiem czy to jest wynik zmian i oczyszczania się organizmu…. czy może o czymś nie wiem… czegoś nie stosuję… czegoś mi brakuje w tej układance? bo to, że powinno działać nie mam wątpliwości… a nie działą 🙁 dlaczego???
Mój mąż wraz ze mną przechodzi te transformacje i podobnie się czuje z jedną różnicą, że nie tyje…. oboje jesteśmy w średnim wieku ja mam 48 a mąż 50 lat, mieszkamy od jakiegoś czasu na wsi, spacerujemy codziennie… więc wszystko powinno się zgadzać….poradź coś proszę.
Pozdrawiam!
Małgosia.
Marlena napisał(a):
Absolutnie nie powinnaś chodzić głodna ani obolała. Błędy na pewno jakieś są, ale na odległość nie stwierdzę jakie. Zaopatrz się w książki dra Fuhrmana (polecam „Trzy kroki do zdrowia”) i do dzieła – skoro najważniejsze masz już za sobą (eliminacja białych trucizn i nadmiaru pokarmów odzwierzęcych) to teraz czas iść dalej.
Leon napisał(a):
Ale sól jest potrzebna i to bardzo !
Sprzyja wydzielaniu m.in. pepsyny i lepszemu trawieniu.
Także informacje,że sól sprzyja nadciśnieniu jest przestarzała i nieprawdziwa.Może istnieje jakaś korelacja, ale nie jest to zależność przyczynowo-skutkowa.
Sól nie wypłukuje mikroelementów ,a wręcz przeciwnie, zatrzymuje wodę w organiźmie.To nie jest diuretyk , zwiększający wydalanie moczu i obniżający ciśnienie
Marlena napisał(a):
Nie, nie sól potrzebujemy ale SÓD – jedna literka a dużo zmienia 😉 Co ludzkość robiła gdy nie odkryto jeszcze kopalni soli? Czerpała sód z pożywienia, prawda? I tak powinno być. Nie było soli i jako gatunek doskonale sobie poradziliśmy bez niej. Skąd ludzkość czerpała tłuszcz zanim wymyślono wytłaczanie olejów? Z pożywienia. A skąd cukier, zanim zaczęto produkować białe słodkie kryształki pakowane w papierowe torebki? Z pożywienia. I o tym właśnie jest ten artykuł. Nie czytałeś uważnie, Leonie 😉
Sód był, jest i zostanie na zawsze antagonistą litu, czy Ci się to podoba czy nie. Nie zaklinajmy więc rzeczywistości i nie twórzmy na nasz własny użytek „nowej nauki” według której sól nie wypłukuje innych mikroelementów 🙂
Justyna napisał(a):
„Co ludzkość robiła gdy nie odkryto jeszcze kopalni soli?”
Pani to poważnie napisała?
Marlena napisał(a):
Czy mam przyjąć, że od początku istnienia sód czerpaliśmy zawsze z solniczki, a nie z pożywienia (z tego co zebraliśmy lub upolowaliśmy)?
Justyna napisał(a):
Trzeba zapytać Adama i Ewę czy jedli sól i trzymali ją w solniczce 😉
A tak poważnie to chodziło mi jedynie o to, że wydobywanie soli z kopalni to nie jest jedyny sposób na pozyskanie soli. Wystarczy odparować wodę morską i już mamy sól.
Czytając Pani bloga mam wrażenie, że przyjęła Pani błędne założenie, że dobra, zdrowa, naturalna dieta obejmuje tylko pokarmy roślinne i nic więcej. Stwórca dał nam do jedzenia również mięso, mleko czy sól…
ALE: sól pełną minerałów a nie chlorek sodu, mięso zwierząt karmionych trawą a nie np. mączką mięsno-kostną itp. itd.
Marlena napisał(a):
Nie, Stwórca nam nie dał mięsa (czy przykazanie piąte zmieniło się kiedykolwiek? Przecież zawsze składało się tylko z DWÓCH słów, bez wskazywania czyje życie mamy oszczędzić, a czyim możemy szafować dla zaspokojenia przyjemności). Mleko Stwórca dał wszystkim ssakom, ale tylko człowiek dokonuje na innych gatunkach grabieży tego płynu przeznaczonego do karmienia potomstwa. 😉
Ujmijmy to tak: ludzkie życie faktycznie jest najważniejsze i gdybym miała umrzeć z głodu ja lub moje dziecko, to pewnie bym zabijała albo kradła i to notorycznie, bo z głodem nie ma żartów. Ale nie robię tego gdy nie muszę, bo mam inne jedzenie, które ziemia dla mnie hojnie rodzi. Czasem jadam owoce morza lub rybę (nota bene mają dużo więcej wit. B12 niż tkanki ptaków czy ssaków), ale tylko rybę taką żyjącą na wolności, nie hodowlaną. Bardzo niewiele nabiału (tylko niepasteryzowany, najczęściej kozi, w ilościach ogólnie raczej symbolicznych), czasem jakieś jajko. Nie jadam zwierząt zniewolonych (i nawet mnie do nich już nie ciągnie), ale to są moje przemyślenia, moje sumienie i mój punkt widzenia.
Ogólnie nie jestem stuprocentową weganką czy witarianką (choć mam okresy diety wegańskiej, a witariańskie latem – bardzo dobrze mi robią) i jeśli jakieś zdrowotne warunki mnie nie zmuszą to raczej nią w przyszłości nie zostanę (nie wyobrażam sobie na przykład czerpać JAKIEJKOLWIEK mojej witaminy tylko i wyłącznie z buteleczki lub tabletki i robić to w imię jakiejś idei, a będąc na czysto wegańskiej diecie należy brać B12 z suplementu), nie wojuję też z nikim, jeśli ktoś nadal zjada tkanki zwierząt lub pije codziennie mleko, to jest to jego problem, od którego ja już się uwolniłam. 😉
Dobra, naturalna, zdrowa dieta jest oparta jak wskazują doświadczenia naszych przodków, głównie o nieprzetworzone produkty roślinne. Oparta „głównie” nie znaczy wyłączności, ale pewne proporcje. Tak jak powiedział Michael Pollan- jaka jest recepta na zdrowie, która się do dziś sprawdza we wszystkich długowiecznych społecznościach: „Eat Food. Not too much. Mostly plants”! 🙂 Jednym słowem nie jedz śmieci tylko prawdziwe jedzenie, nie przejadaj się i jedz głównie dużo roślin (a co do tego dorzucisz to już twoja sprawa).
Justyna napisał(a):
PANI MARLENO, BUDZI PANI OGROMNĄ SYMPATIĘ, ALE MYLI SIĘ PANI I TO BARDZO. PO KOLEI:
Nie, Stwórca nam nie dał mięsa (czy przykazanie piąte zmieniło się kiedykolwiek? Przecież zawsze składało się tylko z DWÓCH słów, bez wskazywania czyje życie mamy oszczędzić, a czyim możemy szafować dla zaspokojenia przyjemności).
PRZEDE WSZYSTKIM TO NIE JEST PIĄTE TYLKO SZÓSTE PRZYKAZANIE. PROSZĘ SOBIE SPRAWDZIĆ – KSIĘGA WYJŚCIA ROZDZIAŁ 20; WERSETY 1-17
OWSZEM, PAN BÓG NA POCZĄTKU DAŁ LUDZIOM DO JEDZENIA SAME ROŚLINY – KSIĘGA RODZAJU 1;29. NIE ZNACZY TO JEDNAK, ŻE ZWIERZĘTA NIE BYŁY WTEDY ZABIJANE NP. W CELU POZYSKANIA SKÓR NA OKRYCIA (KSIĘGA RODZAJU 1;21).
PO POTOPIE COŚ SIĘ ZMIENIŁO (BYĆ MOŻE KLIMAT) I WTEDY WŁAŚNIE PAN BÓG DAŁ LUDZIOM DO JEDZENIA MIĘSO (KSIĘGA RODZAJU 9;3-4).
W CZASACH STAREGO TESTAMENTU LUDZIE SKŁADALI BOGU OFIARY ZE ZWIERZĄT – ZGODNIE Z JEGO WOLĄ.
PRZYKAZANIE „NIE ZABIJAJ” ODNOSI SIĘ TYLKO DO LUDZI, NIE DO ZWIERZĄT. GDYBY SIĘ ODNOSIŁO RÓWNIEŻ DO ZWIERZĄT TO GRZECHEM BYŁOBY ZABIĆ KOMARA, PAJĄKA CZY NP. OWSIKA ;P
PAN BÓG POWIEDZIAŁ DO PIERWSZYCH LUDZI, ŻEBY CZYNILI SOBIE ZIEMIĘ PODDANĄ, ABY PANOWALI NAD ZWIERZĘTAMI (KSIĘGA RODZAJU 1;28)
Mleko Stwórca dał wszystkim ssakom, ale tylko człowiek dokonuje na innych gatunkach grabieży tego płynu przeznaczonego do karmienia potomstwa. 😉
TYLKO CZŁOWIEK MÓWI, MA ROZUM, WOLNĄ WOLĘ. TROCHĘ SIĘ RÓŻNIMY OD ZWIERZĄT, NIE UWAŻA PANI?
A KOTY TEŻ LUBIĄ MLEKO TYLKO ŁAPKAMI NIE POTRAFIĄ WYDOIĆ KRÓWKI 😉
Ujmijmy to tak: ludzkie życie faktycznie jest najważniejsze i gdybym miała umrzeć z głodu ja lub moje dziecko, to pewnie bym zabijała albo kradła i to notorycznie, bo z głodem nie ma żartów.
WRESZCIE PANI PISZE SENSOWNIE 😉
Ale nie robię tego gdy nie muszę, bo mam inne jedzenie, które ziemia dla mnie hojnie rodzi. Czasem jadam owoce morza lub rybę (nota bene mają dużo więcej wit. B12 niż tkanki ptaków czy ssaków), ale tylko rybę taką żyjącą na wolności, nie hodowlaną.
RYBY I OWOCE MORZA TO TEŻ ZWIERZĘTA!
Bardzo niewiele nabiału (tylko niepasteryzowany, najczęściej kozi, w ilościach ogólnie raczej symbolicznych), czasem jakieś jajko. Nie jadam zwierząt zniewolonych (i nawet mnie do nich już nie ciągnie), ale to są moje przemyślenia, moje sumienie i mój punkt widzenia.
A JEŹDZI PANI KONNO? 😉
Ogólnie nie jestem stuprocentową weganką czy witarianką (choć mam okresy diety wegańskiej, a witariańskie latem – bardzo dobrze mi robią) i jeśli jakieś zdrowotne warunki mnie nie zmuszą to raczej nią w przyszłości nie zostanę (nie wyobrażam sobie na przykład czerpać JAKIEJKOLWIEK mojej witaminy tylko i wyłącznie z buteleczki lub tabletki i robić to w imię jakiejś idei, a będąc na czysto wegańskiej diecie należy brać B12 z suplementu), nie wojuję też z nikim, jeśli ktoś nadal zjada tkanki zwierząt lub pije codziennie mleko, to jest to jego problem, od którego ja już się uwolniłam. 😉
Dobra, naturalna, zdrowa dieta jest oparta jak wskazują doświadczenia naszych przodków, głównie o nieprzetworzone produkty roślinne.
NIEPRAWDA. CHYBA DOSTATECZNIE TO UDOWODNIŁAM?
Oparta „głównie” nie znaczy wyłączności, ale pewne proporcje. Tak jak powiedział Michael Pollan- jaka jest recepta na zdrowie, która się do dziś sprawdza we wszystkich długowiecznych społecznościach: „Eat Food. Not too much. Mostly plants”! 🙂 Jednym słowem nie jedz śmieci tylko prawdziwe jedzenie, nie przejadaj się i jedz głównie dużo roślin (a co do tego dorzucisz to już twoja sprawa).
Marlena napisał(a):
Justyno, nie bardzo mnie interesuje co udowodniłaś, ponieważ od udowadniania które jedzenie jest najzdrowsze jest nauka, a nie my – laicy. Sorry – na razie wygrywają warzywa. Bez nich nie da rady przeżyć, choćby się nie wiem ile jadło czego innego. Mało tego – dzisiaj już wiemy, że im więcej warzyw jesz, tym jesteś skuteczniej chroniony przed chorobami i masz szansę na kolejne lata życia w zdrowiu, zamiast spędzić starość przykuty do łóżka, leków i pampersów 😉
I to już wiemy NA PEWNO.
Konno nie jeżdżę i nigdy nie będę. Kotom moja weterynarz KATEGORYCZNIE zabroniła dawać mleka, powiedziała, że to jest mit, że „koty lubią mleko”, bo one pić je powinny tylko od matki (mam dwa kocurki w domu, wzięłam je ze schroniska w wakacje i skończyły się krety w ogrodzie i myszy w piwnicy, a nie miałam sumienia zabijać tej żywiny, to napuściłam koty). 😉
I po co ciągnąć dalej te religijne dyskusje, to nie jest blog o wierzeniach religijnych ani o duchowości. Dla mnie czym innym jest zabijanie w obronie własnej (komar), czym innym dla zaspokojenia głodu, a jeszcze czym innym zabijanie dla rozkoszy własnego podniebienia aby móc 3 razy dziennie napychać sobie gębę tkankami zwierząt lub ich wydzielinami (nie mówię, że Ty to czynisz, ale jest wielu, którzy bezrefleksyjnie robią to każdego dnia). Jak wspomniałam zjadam od czasu do czasu rybę lub owoce morza, owszem to też jest zwierzę, ale jego poziom świadomości jest mniejszy niż wieprza czy krowy, a nawet kury. Jak już jesteśmy przy wątkach religijnych: Jezus rozmnożył chleb i rybę, gdyby nie chciał abyśmy jedli ryby, to by rozmnożył tylko sam chleb, a ryby nie. Nie jestem znawcą biblijnym, ale nie kojarzę by rozmnażał też kiełbasę i hamburgery. 😉 Potop jakby dawno minął, ziemia z powrotem dla nas obficie i hojnie rodzi, a składanie ofiar i inne czary-mary uprawiane przez kapłanów Jezus kategorycznie piętnował (czy nie w Liście do Hebrajczyków czasem?). Ale dość już tych religijnych wtrętów, skończmy z tym ponieważ to jest blog o zdrowiu, a nie o religii. EOT.
Justyna napisał(a):
Przepraszam za wielkie litery. Nie krzyczę na Panią, po prostu chciałam oddzielić Pani wypowiedzi od moich.
Jeszcze dodam, że Eskimosi jedzą tylko mięso a przecież żyją i całkiem dobrze się mają 🙂
Marlena napisał(a):
Eskimosi nie żyją ani długo ani zdrowo (dane z kanadyjskiego Ministerstwa Zdrowia na temat populacji Inuitów są tutaj: https://www.hc-sc.gc.ca/fniah-spnia/diseases-maladies/index-eng.php).
Jedz mięso i dalej tłumacz sobie to na milion sposobów dlaczego musisz to robić. Ja nie jadam i argumenty o Eskimosach z pewnością mnie nie przekonają, że powinnam, tym bardziej, że mam szczęście NIE mieszkać w bliskich okolicach koła polarnego, a tu gdzie mieszkam (Żuławy) ziemia jest żyzna, że hej! 😛
Ernest napisał(a):
Co do Stwórcy – w Biblii są opisane relacje człowiek – środowisko, którego częścią są zwierzęta i niestety religia chrześcijańska w porównaniu np. z buddyzmem jest bardzo okrutna. Przykazanie „nie zabijaj” natomiast, jeśli odnosimy do zwierząt, to w takim samym stopniu powinno dotyczyć też roślin i ich też nie zabijać. I są już nawet diety, w których jada się nie tylko owoce, które same spadły z drzewa, ale także mięso zwierząt padłych na skutek katastrof lub wypadków albo zabitych przez inne zwierzęta.
Marlena napisał(a):
Niby tak, ale jest duża różnica pomiędzy „nie zabijaj”, a „nie zbieraj plonów”. Najlepiej by było gdybyśmy się mogli wszyscy żywić praną! 😉 Nie istniałby cały przemysł spożywczy, problem zatruwania środowiska odpadami z hodowli i przetwórstwa zwierząt, rynek suplementów, odżywek i innych głupot.
Jabłko zerwane z drzewa dalej moim zdaniem żyje, bo nosi w sobie życie – jak nawet zrobimy jabłku lub choćby ogryzkowi „pogrzeb” w ziemi, to wypuści minimum jedno nowe drzewko z tego (nasion ma 5), a to drzewko po jakimś czasie da setki jabłek, a w każdym jabłku pięć nasionek czyli potencjalnych nowych drzewek! Ach, takie filozoficzne rozważania przy piąteczku 😉
Justyna napisał(a):
A co to jest prana? Nie chce Pani ciągnąć wątków religijnych a sama używa jakichś religijnych pojęć (to z hinduizmu?). Na każdym kroku niekonsekwencja…
Marlena napisał(a):
Warto poszerzać horyzonty, Justyno 🙂
Prana, mana, orenda, el, ki, qi, chi, eter, pneuma, dema itd.: pierwotna naturalna energia życia, jest to pojęcie filozoficzne (a nie religijne, jak błędnie zinterpretowałaś). Pojęcie to występuje od zarania dziejów ludzkich w wielu różnych kulturach pod różnymi nazwami. Jezus również o nim mówił, nazywając je światłem (światłością). Nie jest związane z żadną określoną religią ani podporządkowane jakiejkolwiek jednej określonej doktrynie.
Justyna napisał(a):
Jezus nigdy nie użył słowa „prana”. I owszem, jest to pojęcie religijne.
Chyba nic tu po mnie. A myślałam, że to fajny blog…
Marlena napisał(a):
No on nie, bo użył innego, a ja użyłam innego (jednak moja intuicja podpowiada mi, że za ten niecny występek mimo wszystko nie pójdę smażyć się na wieczność w piekielnej smole). Mogłam napisać „odżywianie światłem” to zabawy z łapaniem mnie za słówka by może nie było. Ale i tak pewnie uczepiłabyś się czegoś innego, najwyraźniej działam Ci na nerwy i/lub burzę Twoją wewnętrzną strefę komfortu w jakiś sposób. Oczywiście masz pełne prawo się za to na mnie obrazić. Rozumiem i wybaczam.
Powodzenia życzę na odchodne i dużo zdrowia, a przede wszystkim pogody ducha i dużo uśmiechu! 🙂
Justyna napisał(a):
Nie jestem dzieckiem, nie obrażam się bez powodu 🙂
Nie, nie działa mi Pani na nerwy. Napisałam, że nic tu po mnie, bo uważam, że niektóre treści przedstawiane przez Panią mogą mieć na mnie zły wpływ. Ot i wszystko 🙂
A za życzenia dziękuję i pozdrawiam
Marlena napisał(a):
No niestety, jeszcze się taki nie urodził co by każdemu dogodził. Pozdrawiam wzajemnie. 🙂
Kotik napisał(a):
Witam. Ogólnie zgadzam się z treścią artykułu i sama staram się odżywiać zdrowo – choć do spełnienia zasad zawartych w tym blogu mi nie raz daleko ze względu na tryb życia. Jednak odżywiam się najlepiej z moich wszystkich znajomych – czytam etykiety, unikam sztucznego przetworzonego jedzenia, cukru, soli, tłuszczu. Mimo to moje samopoczucie pozostawia niekiedy wiele do życzenia. I skoro cukier przemysłowy jest takim złoczyńcą i sól i tłuszcz dlaczego moja przyjaciółka która uwielbia się dosłownie obżerać i robi to codziennie (mimo to jest szczupła) zwykle dobrze się czuje ma mnóstwo energii życiowej jest życzliwa i uśmiechnięta i lubiana jako dusza towarzystwa. Je fast food, słodycze – nutellę słoikami, czekoladę mleczną, ciasta i inne. Mogłabym wymieniać w nieskończoność. Oprócz tego rzadko choruje ma ładniejszą ode mnie skórę paznokcie i włosy… Mimo, ze dziennie pracuje kilka godzin więcej niż ja.Mamy po 32 lata. Obie mieszkamy w dużych miastach. I ona zawsze słuchając co ja jem łapie się za głowę jak mogę się tak wg niej katować 🙂 Serio może jest wyjątkiem na potwierdzenie reguły ale nie widać u niej tych wszystkich skutków. Zawsze była zdolna, inteligentna i szybko się uczyła mimo pochłaniania dużych ilości cukrów… Jak to wobec tego możliwe…???
Marlena napisał(a):
Uwierz mi – to raczej ona katuje swoje ciało tymi nutellami, czekoladami mlecznymi i ciastami, ludzki organizm jest cierpliwy i dużo znosi naszej głupoty, ale do czasu. Jak się ma 32 lata to z reguły jeszcze się ma w nosie takie rzeczy, a przynajmniej tak było u mnie i dopóki zdrowie dopisywało to jeździłam po moim organizmie jak po łysej kobyle. Rachunek do zapłaty przyszedł jakieś 10 lat później i był słony. I gorzki zarazem.
A czemu jeden ma tak, a drugi inaczej to chyba logiczne: każdy z nas ma inną matkę, innego ojca, inne warunki środowiskowe podczas życia płodowego oraz już po urodzeniu, przeżył inne choroby, wchłonął inne toksyny, zaraził się innymi drobnoustrojami i pasożytami itd.
Alex napisał(a):
Bo koniec końców to i tak chodzi o psychikę i nastawienie do życia 🙂 Sama Pani pisze, że koleżanka jest radosna, pozytywna, energetyczna, i właśnie dlatego to co je (choć obiektywnie jest to niezdrowe) nie robi na niej większego wrażenia 😉 Baaardzo polecam książkę Christiane Northruo „Ciało kobiety, mądrość kobiety”. Tam Pani znajdzie odpowiedź 🙂
pozdrawiam!
P.S. też mam 32 lata i na początku zmiany diety na zdrową nie odczuwałam żadnych szczególnych benefików (no, może minimalne), odczułam je dopiero, gdy zmieniłam sposób myślenia oraz zasięgnęłam rady dietetyka TMC, który ma indywidualne podejście do każdego pacjenta
kowalus napisał(a):
jedno to zywnosc i tryb zycia.
drugie to psychika (polecam książkę dr Dyer „pokochaj siebie’)
Oba tworza CAŁOŚĆ. W dodatku żadne nie może iść osobno, tylko razem.
Tylko w w takiej sytuacji osiągnąłem efekty. Zywienie + psychika.
Podejście holistyczne.
Sposobów jest tysiac.
Lena napisał(a):
Witam
Od pół roku czytam Pani bloga i zainspirował mnie do wielu zmian w życiu, nie potrafię jednak przestać jeść mięsa. Gdy jem pożywienie pochodzenia roślinnego chodzę zwyczajnie głodna, gdzie popełniam błąd. Proszę o wskazówki, Dodajm jeszcze że nie jem pieczywa, mam nietolerancje na gluten.
Pozdrawiam serdeczenie i z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy
Marlena napisał(a):
Wiem, ciężko jest „to” rzucić, bo w przeciwieństwie do warzyw i owoców pokarm zwierzęcy bardzo uzależnia. Bardzo pomaga przeprowadzenie diety warzywno-owocowej – po nim zwyczajnie nie chce się już mięsa, odrzuca od niego. Bardzo dobry jest też program „trzech kroków” dra Fuhrmana. Nie chodzi w nim o to aby od początku całkowicie wyeliminować wszelkie pożywienie pochodzenia zwierzęcego (chyba, że ktoś ma takie życzenie, to też nie ma problemu), ale o proporcje. Jeśli wciąż nie czerpiesz swoich kalorii głównie z pokarmów roślinnych (bogatych w mikroskładniki odżywcze) tylko będziesz głód zatykać mięsem, to nadal będziesz chodzić głodna. Co robić i jak wyzwolić się z tego błędnego koła pisze dr Fuhrman w książce „Trzy kroki do zdrowia”. Przeczytaj i zastosuj. Zamiast glutenu można jadać inne rzeczy (quinoa, ryż, gryka). U Fuhrmana nie ma pieczywa, czasem pojawia się jakaś tortilla, ale to tylko propozycja, można sięgnąć po cokolwiek innego. Z białkiem nie ma problemów, są w menu grzyby, strączki, trochę orzechów. Są sycące zupy i potrawki, dużo zielska w różnej formie, trochę pełnego ziarna, fajne desery, ciasta i lody. Jedzenia jest tyle i porcje są tak obfite, że nie ma mowy by chodzić głodnym.
hajduczek napisał(a):
Marleno, wiem, że pokarm zwierzęcy bardzo uzależnia. Ja z uzależnienia od spożywania mięsa zwierząt lądowych i wodnych (ryb, tzw. „owoców morza”) wyzwoliłam się już dawno, bo od 20 lat jestem wegetarianką. I nigdy nie miałam apetytu na mięso/ryby/wędliny, więc z pewnością nie można już w moim przypadku mówić o uzależnieniu.
Jednak jakiś miesiąc temu przeżyłam dość dziwną i absurdalną sytuację – na widok jakiejś tam określonej wędliny (już nie pamiętam jakiej, chyba były to kabanosy) bynajmniej nie ze sklepu z organiczną żywnością poczułam przymus zakupienia jej i natychmiastowego spożycia. I choć jestem wegetarianką głęboko przekonaną o słuszności tej idei – kupiłam, zjadłam i nie mam wyrzutów sumienia.
Kurczę, jak to wytłumaczyć? Jakiś nagły niedobór w organizmie? Jak dotąd – podobna ochota nie pojawiła się ponownie…
janka napisał(a):
Marleno czy angina ropna jest do przejścia bez antybiotyku