Jak zdrowo gotować? Cukier, sól i tłuszcz – to dodatki w które obfituje współczesna dieta (szczególnie ta przetworzona). Dodatki bardzo wredne, bo uzależniające.
Gdy wpadnie się w błędne koło uzależnienia od cukru, soli i tłuszczu – niełatwo jest się z niego wyzwolić: wszystkie spożywane potrawy nie będące odpowiednio słodkie, słone lub tłuste, po prostu człowiekowi nie smakują, wydając się jałowe i pozbawione smaku.
Tylko jedzenie odpowiednio obficie dosmaczone cukrem, solą i tłuszczem jest w stanie wywołać w mózgu osoby uzależnionej uczucie przyjemności, a z czasem chce się więcej i więcej cukru, soli i tłuszczu.
Producenci z branży przemysłu spożywczego doskonale o tym wiedzą i dlatego bezlitośnie szprycują produkowaną przez siebie „żywność” właśnie trzema magicznymi składnikami: cukrem, solą i tłuszczem.
Genialne rozwiązanie na podniesienie wykresów sprzedaży: śmiesznie tanie, a jakie skuteczne! Doskonale i ze szczegółami opisał to w swojej książce „Cukier, sól i tłuszcz. Jak uzależniają nas koncerny spożywcze” autor Michael Moss, polecam tę książkę każdemu, bardzo pouczająca lektura.
A tam gdzie tylko to możliwe producenci jeszcze dodają glutaminian sodu jako syntetyczny nośnik „piątego smaku” zwanego umami.
Jednak aby zaadaptować nasze kubki smakowe do nowych warunków i odkryć jaki jest prawdziwy smak naszego jedzenia (bez magicznych dodatków) nie potrzeba wcale wiele czasu, wystarczy zaledwie kilka tygodni!
Tyle czasu potrzebuje nasz mózg aby pod wpływem ciągłego powtarzania bodźca stworzyć nową sieć neuronów. Tak właśnie wyglądają procesy adaptacyjne.
Większość z nas miało pewnie w życiu doświadczenie polegające na zmianie stopnia słodkości np. pitej przez siebie herbaty: najpierw ktoś przez całe lata słodzi załóżmy typowe dwie łyżeczki, potem chcąc zmniejszyć spożycie cukru postanawia za jakiś czas zejść do jednej, potem po pewnym czasie w ogóle już nie słodzi.
I gdy teraz po kilku tygodniach niesłodzenia przypadkowo weźmie łyk posłodzonej dwiema łyżeczkami herbaty, to ciężko mu taki „lukier” w ogóle przełknąć, ponieważ jego kubki smakowe już zaadaptowały się do herbaty bez cukru.
A przecież jeszcze tak niedawno sam słodził bardzo intensywnie swoją herbatę, zgadza się?
Po co w ogóle uzdrawiać swoją kuchnię?
Przyjrzyjmy się teraz nieco bliżej tym trzem magicznym składnikom.
Cukier jest tani, dotowany przez państwo i powszechnie sypany obficie gdzie popadnie, lecz w formie przemysłowo przetworzonej jest on jedynie źródłem pustych kalorii, nie zawiera żadnych mikroskładników odżywczych ani błonnika, natomiast może nam pewne składniki odbierać oraz obniżać naszą odporność, a także rujnować nasze zdrowie na inne sposoby (oprócz tego, że silnie uzależnia i bardzo łatwo wpaść w jego sidła).
A sól? Podobnie jest z solą i przyzwyczajeniem naszych kubków smakowych do niej: ktoś kto już nie dosala intensywnie swoich potraw, nie określi przypadkowo spożytego bardzo słonego pożywienia jako smacznego, po prostu staje się ono niesmaczne w jego przekonaniu.
W naturze mamy warzywa i owoce naturalnie słodkie lub gorzkie, ale zwróćcie uwagę, że nie spotykamy naturalnie słonych (chyba, że pochodzą z morza), mimo tego, iż większość warzyw zawiera całkowicie bezpieczne dla naszego zdrowia ilości sodu potrzebnego nam do prawidłowego funkcjonowania (np. seler, brokuły, karczochy, marchewka, czerwone buraki, bataty, szpinak i inne zielonolistne warzywa – one wszystkie obfitują w sód).
Natura wie co robi. Bo my owszem potrzebujemy sodu, bez niego nasz ustrój funkcjonować nie może, ale niekoniecznie musimy czerpać go wyłącznie (lub głównie) z tak skoncentrowanego źródła jakim jest sól (chlorek sodu).
I nawet jeśli to będzie ta „zdrowa”, wzbogacona o mikroelementy. A niestety większość osób to robi, do czego nawet telewizja internetowa jeszcze ustami zaproszonych do studia domorosłych ekspertów zachęca do zwiększonego spożywania soli przekonując, że bardzo sól jest nam niezbędna dla zdrowia.
Nie, to sód jest nam potrzebny, a nie sól sama w sobie.
A najlepiej czerpać ten sód w bezpiecznych ilościach głównie właśnie z warzyw, soli używając oszczędnie (lub nawet w razie potrzeby zamieniając ją na sól niskosodową, z mikroelementami, wykonaną na bazie mieszanki związków sodu i związków jego antagonisty czyli potasu).
Czerpiąc potrzebny nam sód nie z warzyw lecz ze skoncentrowanego źródła sodu jakim jest sól (nawet taka najzdrowsza) łatwo jest przesadzić i dostarczać sobie każdego dnia za dużo sodu, co nam długoterminowo na zdrowie na pewno nie wyjdzie.
Dlaczego? Otóż sód nie tylko sprzyja nadciśnieniu, ale też wypłukuje chociażby taki mikroelement jak lit, niezmiernie rzadki i cenny pierwiastek, którego niedobór w ustroju powoduje symptomy w układzie nerwowym, np. zmniejszonej odporności na stres, depresji, lęku, agresji, wybuchowości, nadpobudliwości, nerwowości (nerwicy), braku uwagi i koncentracji, zaburzenia w myśleniu logicznym itd.
Mało ludzi wie o tym aspekcie zgubnego działania nadmiaru soli, bo najczęściej kojarzymy nadmiar sodu tylko z zagrożeniami związanymi z nadciśnieniem tętniczym.
O tym się trąbi w mediach, a na temat litu jest cisza.
Trzeba jednak wiedzieć, że potas, sód, i lit (obok cezu, rubidu i fransu) wzajemnie na siebie oddziałują, należą bowiem do tej samej grupy pierwiastków czyli litowców, zwanych inaczej metalami lub pierwiastkami alkalicznymi: https://pl.wikipedia.org/wiki/Litowce .
Sód tymczasem w postaci różnych chipsów, paróweczek i innych wędlin czy serów ładuje się już intensywnie w całkiem małe dzieci od wczesnego etapu życia, a potem rodzice się dziwią, że dziecko ma problemy z koncentracją (a nawet stwierdza się niekiedy tzw. ADHD), jako nastolatek problemy z nauką (matury w 2015 r. nie zdało aż 25% uczniów, co za moich czasów czyli 30 lat wstecz byłoby po prostu obciachem nie do pomyślenia!), zaś na koniec wyrasta z niego nieszczęśliwy, zestresowany, sfrustrowany życiem i pogrążony w depresji dorosły (polskie szpitale psychiatryczne pękają w szwach, jak donosi prasa).
Jakie w tym wszystkim znaczenie ma nadmiar sodu, a niedobór litu w diecie?
Można przypuszczać, że jakieś jednak ma. Psychiatrzy używają niekiedy w terapiach związków litu, lecząc nimi różnego typu zaburzenia (mają spektakularną skuteczność w leczeniu zaburzeń depresyjnych oraz afektywnych dwubiegunowych).
Związki litu między innymi (bo mechanizmy działania tego mikroelementu są rozliczne) obniżają ilość sodu w ustroju, która w pewnym momencie zrobiła się nadmierna i zarazem toksyczna, przez co zaburzyła prawidłowe funkcjonowanie ustroju.
Lit występuje w warzywach i owocach jak również w krajowych wodach zdrojowych (np. Zuber, Szczawa I, Słotwinka).
W wielu krajach lit pod postacią orotanu litu (lithium orotate) jest dostępny w wolnej sprzedaży jako suplement diety. W polskich aptekach suplementów z litem w wolnej sprzedaży nie ma. Soli za to (chlorku sodu), dostępnej po całkowitej taniości w każdym spożywczaku można się naćpać do woli.
Podobnie jak pitej namiętnie dzień w dzień przez miliony ludzi kawy, która również obniża poziom litu w ustroju (za co odpowiedzialna jest zawarta w niej z kolei metyloksantyna – kofeina).
Dlatego właśnie lekami będącymi odtrutką na przedawkowanie litu są w medycynie dwie rzeczy: metyloksantyny oraz chlorek sodu (lub wodorowęglan sodu).
Czas by połączyć kropki: ktoś kto lubi dużo soli i do tego lubi dużo kawy (coli, czekolady, kakao, mocnej herbaty – źródła kofeiny i innych metyloksantyn), a przy tym kiepsko się odżywia – wypłukując sobie z ustroju lit sam się prosi o depresję lub inną chorobę typu psychicznego.
Iluż nieszczęść, agresji, stresu i niepotrzebnej śmierci można byłoby uniknąć dbając o swój poziom litu poprzez ograniczenie spożycia soli i kawy i prawidłowe odżywianie!
Co (ciekawego i mniej ciekawego) robi z nami kawa długoterminowo i jak pić ją mądrze dowiesz się z mojego opracowania „Kawa Instrukcja Obsługi”.
A tłuszcz? Jego nadmiar (szczególnie tego nasyconego) wpływa na nasz mikrobiom jelitowy zubażając go, co może mieć przełożenie na nasze samopoczucie (również psychiczne) oraz być odpowiedzialne za wzniecanie stanu zapalnego w ustroju.
Ale to nie wszystko.
Już dzisiaj wiemy dzięki dowodom naukowym zgromadzonym przez dra Deana Ornisha, że wegańska dieta niskotłuszczowa potrafi skutecznie cofać symptomy chorób cywilizacyjnych, których nie udaje się wyleczyć lekami, między innymi choroby serca i układu krążenia (miażdżyca) czy choroby metaboliczne (cukrzyca typu 2).
Mówiąc krótko wiemy, że nadmiar tłuszczu nie wpływa na nasz organizm korzystnie, a zmniejszenie jego spożycia potrafi mieć efekty lecznicze. I jest to przez Ornisha udowodnione naukowo! To z tego właśnie powodu metoda Ornisha wdrożona została do lecznictwa publicznego (na razie tylko w USA).
W swojej książce „Chroń i lecz swoje serce. Naukowo udowodniona dieta, która wydłuży twoje życie” lekarz specjalista kardiologii dr C. Esselstyn, który wielu ludzi skutecznie uleczył z zaawansowanych chorób serca i układu krążenia właśnie wegańską, beztłuszczową i niskosodową dietą przekonuje, że uzależnienie kubków smakowych od dodanego wyizolowanego tłuszczu działa bardzo podobnie jak uzależnienie od smaku nadmiernie słonego czy nadmiernie słodkiego, który przeszkadza nam w odczuwaniu prawdziwego i oryginalnego smaku darów natury.
Gdy przez te kilka (8-12) tygodni nie będziemy w ogóle w kuchni używać dodanego tłuszczu (takiego z butelki), wtedy nasze dotychczasowe łaknienie tłuszczu całkowicie zanika, zaś po spożyciu np. sałatki doprawionej oliwą wyda nam się ona okropnie tłusta, niemal niezjadliwa. Przeżyłam, doświadczyłam i potwierdzam!
Dr Esselstyn uważa, iż na tłuszczowy odwyk nie ma innego sposobu jak tylko odstawić – nie uda się „ograniczanie”, to tak jak byśmy chcieli rzucić palenie czy picie wódki „ograniczając” nasze używki gdy jesteśmy już od nich uzależnieni: to się nie uda.
Nie ma innego sposobu jak zupełne odstawienie każdego tłuszczu niepochodzącego z pokarmu całościowego. Na leczniczej diecie Esselstyna nie jada się wyizolowanego tłuszczu zapakowanego w butelkę, pudełko lub kostkę). Takie „koncentraty tłuszczowe” dr Esselstyn w przypadku osób chorych na schorzenia kardiologiczne uważa po prostu za truciznę (podobnie jak białka pochodzenia zwierzęcego).
Udowodnił, że dokonują one powolnych zniszczeń ich śródbłonka naczyniowego (endothelium).
Ponieważ dr Esselstyn nie tylko opublikował na ten temat ponad 150 publikacji naukowych, ale jest przy tym bardzo skuteczny w swojej pracy jako kardiolog, zaś jego dieta faktycznie w praktyce uchroniła wielu pacjentów przed operacjami (bajpasami, stentami, angioplastyką) i wybawiła od przedwczesnej śmierci – nie ma powodu aby mu nie wierzyć.
Oczywiście zdrowym ludziom dr Esselstyn nie zabrania dodatkowej porcji orzechów, awokado, oliwek czy nasion (jednak zbędnego stosowania tłuszczu dodanego, czyli takiego „z butelki” nie zaleca nawet zdrowym).
Sam dr Esselstyn jest wraz z rodziną na swojej diecie od 26 lat i mając lat obecnie 85 jest zdrowy, niezwykle witalny i ma spektakularną jasność umysłu (oczywiście nadal pracuje zawodowo i jest aktywny udzielając się na konferencjach i wykładach).
Jak się okazuje my lubimy niezdrowe jedzenie nie dlatego, że się z taką preferencją urodziliśmy i „już tak mamy”, tylko dlatego, że się do tego niezdrowego jedzenia przyzwyczailiśmy.
I tak samo jak przyzwyczailiśmy nasze kubki smakowe do polubienia jedzenia niezdrowego (mocno słodzonego, mocno solonego, ociekającego sporą ilością tłuszczu) – tak samo możemy naprawdę w krótkim czasie przyzwyczaić je do polubienia jedzenia bardzo zdrowego: z niewielką ilością naturalnych cukrów (pochodzących z produktów całościowych), z symboliczną szczyptą naturalnej (nierafinowanej, niewarzonej) soli, z niewielką ilością tłuszczu (najlepiej pochodzącego z całościowych produktów, a nie tylko i wyłącznie z butelki z napisem „Olej”, zawierającej wyizolowane z danej rośliny same kwasy tłuszczowe).
Uwierzcie mi – to tylko kwestia zmiany nawyków! 🙂
Spożywanie uzdrowionych potraw wyjdzie nam tylko na dobre. Opłaca się chyba poświęcić trzy tygodnie pewnego (mijającego z czasem) dyskomfortu w zamian za dodatkowe lata życia w zdrowiu i wysoką odporność na choroby?
Nawet „piąty smak” umami występuje w naturalnych produktach, po co zatem sięgać po produkty typu kostki rosołowe czy inne mixy przyprawowe typu „vegeta”, w których użyto głównie glutaminianu, cukru i soli?
Po co sięgać po kupne dosładzane cukrem lub syropem fruktozowo-glukozowym ketchupy czy też tłuste majonezowe sosy (na rafinowanym oczywiście oleju)?
I po co używać łyżkami oliwę, olej czy masło do wszystkiego jak leci „z przyzwyczajenia” podczas gdy nasz obwód w talii niepostrzeżenie rośnie, a samopoczucie się pogarsza?
Można smacznie jeść bez dodawania wszędzie fury cukru, soli i tłuszczu – serio!
Oto 12 przydatnych trików kuchennych by gotować zdrowiej
Co można w tym celu zrobić? Jedziemy po kolei.
1. Używaj rozmaitych przypraw i ziół.
Smak większości potraw można nadać bez używania cukru, soli i tłuszczu. Wystarczy dodać odpowiednich ziołowych przypraw pochodzących wprost z natury.
Używaj ziół świeżych lub suszonych (1 łyżeczka suszonych to mniej więcej odpowiednik 1 łyżki świeżych), z naciskiem na świeże kiedy tylko masz je pod ręką.
Nie żałuj sobie bazylii, mięty, kolendry, rozmarynu, natki pietruszki, szczypiorku czy koperku.
Te niepozorne przyprawowe ziółka również posiadają witaminy i liczne związki mineralne, są poza tym prawdziwą kopalnią antyutleniaczy! Można je wmieszać do potrawy lub posypać obficie po wierzchu: sałatki, zupy, potrawki, sosy, dipy itd.
Można czasami jedną potrawę przygotować w wersji „włoskiej”, „meksykańskiej”, „azjatyckiej” czy dowolnej innej, tylko i wyłącznie zmieniając zestaw ziół i przypraw oraz czasem niektóre składniki. Wszystko zależy tak naprawdę jedynie od naszej kulinarnej kreatywności.
Ziółka można z powodzeniem uprawiać w domu, nawet na kuchennym parapecie. 🙂
2. Używaj warzyw pieczonych (pieczonego czosnku, pieczonej papryki i karmelizowanej cebuli).
Znakomicie nadają się do sałatek oraz podkreślania smaku wielu potraw, dipów i sosów, dzięki czemu można użyć symboliczną ilość soli lub często w ogóle nie będzie ona nawet potrzebna.
Pieczony czosnek stanowi mięciutką i smarowną pastę i z powodzeniem może być używany również do kanapek, zastępując wszelkie tłuszcze, wędliny i sery.
Jak upiec czosnek? Wystarczy całe główki czosnku pozbawić górnej „czapeczki” (ogonek czosnkowi zostawiamy, a z drugiego końca odkrawamy ok. 1 cm) i tak przygotowane włożyć ogonkiem do dołu do nagrzanego (170-180 stopni) piekarnika na ok. 35-40 minut. Można ewentualnie położyć na wierzch gałązkę rozmarynu lub tymianku.
Po wystudzeniu wyciskamy z ząbków wspaniale smakującą pastę, łupiny wyrzucamy.
Papryki pieczemy również w całości (ok. godziny), po wystudzeniu należy obrać je ze skórki i usunąć gniazda nasienne.
Cebulę z kolei można obrać, pokroić i wrzucić na mocno nagrzaną nieprzywierającą (np. ceramiczną) patelnię i podrumienić mieszając i podlewając lekko wodą, uważając aby jej nie przypalić, pod koniec dodać do nich nieco octu balsamicznego, co wybitnie podkreśla ich wspaniały smak.
3. Używaj koncentratu pomidorowego i suszonych pomidorów.
Pasty pomidorowe wszelkiego typu są nośnikiem „piątego smaku” czyli umami, dlatego znakomicie podkreślają smak potraw, dodają im nie tylko ładnego koloru ale i cennych wartości odżywczych.
Z koncentratu pomidorowego możesz w kilka minut zrobić swój własny domowy ekspresowy ketchup!
Przepis na domowy ketchup: na 100 g koncentratu dodaj kilka łyżek wody, łyżkę lub dwie (albo według uznania) octu jabłkowego i/lub soku z cytryny, a dla podkreślenia słodyczy pomidorów dodaj łyżkę domowego musu jabłkowego (czyli po prostu jabłka pozbawione gniazd nasiennych, pokrojone w kostkę i duszone do miękkości ok. 30-40 minut z łyżką wody, kilkoma goździkami i odrobiną cynamonu, a następnie zmiksowane blenderem typu „żyrafa” na gładki mus.
Zawsze warto mieć pod ręką taki mus jabłkowy w lodówce, mówiąc na marginesie świetnie zastępuje on również tłuszcz w domowych wypiekach) lub ewentualnie jeśli nie ma chwilowo musu to dodaj łyżeczkę ksylitolu, erytrytolu lub ostatecznie cukru kokosowego, oprócz tego odrobinę suszonego czosnku w proszku lub czosnku niedźwiedziego, odrobinę suszonej sproszkowanej cebuli, szczyptę lub dwie cynamonu i ewentualnie do smaku nieco sosu Tamari.
Znakomity ketchup domowy pasuje na przykład do „frytek” z batatów pieczonych z dodatkiem rozmarynu w piekarniku!
Z kolei z suszonych pomidorów (i nie mam tu na myśli wysokokalorycznych przetworów w stylu „suszone pomidory w oleju” i to w dodatku najczęściej niestety rafinowanym, tylko zwykłe pomidory suszone, idealnie gdyby to były suszone własnoręcznie, bez soli i siarczynów) łatwo jest zrobić przesmaczną pastę nie tylko do smarowania pieczywa, ale i jako dodatek do podkreślania wielu warzywnych dań: namoczone na noc suszone pomidory po prostu wystarczy zmiksować razem w wodą w której się moczyły.
Można doprawić po swojemu ulubionymi ziołami jak ktoś chce. Można też takie namoczone suszone pomidory po prostu odsączyć, pokroić na kawałki i dodać do potrawy, a wodę z moczenia później wykorzystać (np. do zupy) by nie tracić cennych substancji.
4. Używaj sezamu lekko podprażonego z solą (gomasio, japońska „vegeta”).
Na suchej patelni delikatnie podpraż ziarna sezamu (sezam może być biały lub czarny albo nawet mieszany biały z czarnym, najlepiej niełuskany) z niewielkim dodatkiem soli niewarzonej czyli naturalnej i niepozbawionej składników mineralnych np. himalajskiej lub kamiennej (na 10 części sezamu 1 część soli).
Uważaj aby nie przypalić nasion!
To doskonała przyprawa, do tego bardzo dekoracyjnie wygląda posypana na przykład na sałatce albo na wierzchu gęstej zupy-kremu. Do przyprawiania ryżu, kanapek czy warzyw warto z kolei gomasio częściowo rozgnieść w moździerzu po uprażeniu.
Na wzór sezamowego gomasio można robić przyprawę z ziarenek dyni czy siemienia lnianego.
5. Używaj płatków drożdżowych i sosu Tamari.
Również i one są nośnikiem „piątego smaku” czyli umami. To właśnie ten „piąty smak” znajduje się w pomidorach (ale również w mięsie czy serach).
Nie należy mylić nieaktywnych płatków drożdżowych z drożdżami piekarskimi powszechnie dostępnymi w każdym sklepie spożywczym.
Nieaktywne płatki drożdżowe mają bardzo przyjemny, serowo-orzechowy, lekko słonawy posmak. Już łyżka czy dwie dodane do zup, sosów czy dressingów świetnie poprawia ich smak. Są pokaźnym źródłem nie tylko białka, ale i witamin z grupy B, zawierają też składniki mineralne (m.in. magnez, selen, cynk).
Za pomocą płatków drożdżowych można też zrobić posypkę serową (typu parmezan).
Wystarczy dodać je do wysuszonej pulpy pozostałej nam po zrobieniu mleka migdałowego (ileż można zjeść trufli z pulpy?), przyprawić odrobiną soli himalajskiej, odrobiną gomasio i szczyptą ostrego proszku chili lub suszonego czosnku oraz wzbogacić ewentualnie niewielkim dodatkiem łuskanych nasion konopi, co nie tylko dostarczy nam wszystkich aminokwasów egzogennych oraz poprawi nam profil kwasów tłuszczowych naszego „parmezanu” (konopie zawierają Omega-3 ALA oraz dość rzadko występujący w przyrodzie kwas gamma-linolenowy czyli GLA, ten sam, który mamy w oleju z nasion wiesiołka czy ogórecznika).
Jeśli nie mamy pulpy po mleku migdałowym (bo go nie robimy w domu, choć polecam, domowe jest najsmaczniejsze i najzdrowsze), to można po prostu zmielić obrane ze skórki migdały.
Taki bezmleczny „parmezan” nie będzie się co prawda rozpuszczał, ale będzie się lekko brązowił (np. posypany na wierzch zapiekanki), poza tym można stosować go obficie w zasadzie wszędzie tam, gdzie w przepisie jest tarty parmezan – doskonale go zastępuje.
Z kolei sos Tamari to rodzaj sosu sojowego (również źródło protein i witamin, głównie z grupy B), lecz nie ma nic wspólnego z dostępnymi w sklepach spożywczych tanimi sosami sojowymi. Jego smak jest bardziej szlachetny i bogatszy.
Tamari jest sosem bezglutenowym, długo fermentowanym (naturalna fermentacja), bez dodatku sztucznych przyspieszaczy, karmelu, cukru ani pszenicy.
W przeciwieństwie do płatków drożdżowych sos sojowy może jednak zawierać sporą ilość sodu. Najlepiej w związku z tym wybierać Tamari ekologiczne (bio), z obniżoną zawartością sodu (zwykłe sklepowe sosy sojowe mają niestety mnóstwo sodu, oprócz tego mogą zawierać też gluten).
6. Używaj obficie cynamonu.
Jeśli będzie to cynamon cejloński, to nie tylko będzie on bezpieczniejszy dla wątroby niż „zwykły” sklepowy tani cynamon (odmiany cassia), który jest bogaty w kumaryny, ale i będzie od „zwykłego” nieco łagodniejszy i słodszy w smaku.
Cynamon dodawaj do rozmaitych deserów, pieczonych i duszonych owoców, porannej owsianki ale i do dań wytrawnych i to nie tylko tych w stylu orientalnym.
Szczypta cynamonu doskonale ponadto przełamuje goryczkę gotowanych warzyw zielonolistnych, a także wydobywa naturalną słodycz marchwi czy dyni.
7. Smaż bez oleju (technika stir-fry).
Można „smażyć” na wodzie, bulionie warzywnym, naturalnym occie czy na sosie Tamari, albo też mieszać te wszystkie techniki. W tym celu niezbędna jest dobra patelnia (zwykła lub typu wok) z nieprzywierającą powłoką – najlepiej ceramiczną lub, jeśli budżet na to pozwoli, powłoką tytanową.
Idealnie gdy pod powłoką znajduje się stal (gdy jest to aluminium, to po przypadkowym zarysowaniu powierzchni cząsteczki glinu mogą przedostawać się do naszego pożywienia), niestety naczynia stalowe z dobrą powłoką są dużo droższe od aluminiowych z taką samą powłoką, a to z tego powodu, że aluminium jest tanie, a stal droższa.
Sekretem beztłuszczowego smażenia oprócz posiadania dobrej patelni jest mocne rozgrzanie patelni. Tylko tyle potrzebujemy do szczęścia, żadnego tłuszczu nam już wtedy nie potrzeba.
Gdy wrzucimy np. warzywa na powierzchnię dobrze rozgrzanej patelni lub stalowego garnka, to smażenie rozpocznie się błyskawicznie, a użycie tłuszczu będzie po prostu zbędne – tak czy inaczej z wrzuconego na patelnię produktu (np. cebuli czy włoszczyzny) zaczną się wydobywać aromaty.
Po kilku chwilach aby pożywienie nie przypalało się można dodać odrobinę wody, naturalnie fermentowanego octu (jabłkowy, ryżowy, winny itd.), białego wytrawnego wina (styl śródziemnomorski), sosu Tamari (styl azjatycki) lub domowego bulionu warzywnego.
Następnie można wedle uznania przykryć i na małym ogniu dusić aż do miękkości: cała operacja odbywa się bez kropli oleju czy innego dodanego tłuszczu, a smak uzyskujemy dodając tak czy inaczej odpowiednie przyprawy.
Jeśli uznamy, że jakiś tłuszcz jednak by nam się do kompletu przydał, to możemy gotową potrawę posypać według uznania wybierając pokarmy całościowe: gomasio, siekane migdały lub dowolne orzechy, siemię mielone, ziarenka konopi łuskane, drobno pokrojone w kosteczkę awokado, pestki dyni lub słonecznika, ziarenka czarnuszki itp.
8. Zagęszczaj zupy i potrawki rozgniecionym ziemniakiem.
Oczywiście aby uzyskać gęstą zupę najłatwiej jest po prostu zmiksować ją robiąc z niej zupę-krem. Niektórym jednak takie zupy za bardzo się kojarzą z jedzeniem dla niemowląt, a czasami nie da się zmiksować na krem potrawy jeśli ma ona zachować swój charakter (np. fasolka z warzywami, taka typu „po bretońsku”).
Co wtedy robić aby nie dodawać do zupy nieśmiertelnej zasmażki (połączenie białej mąki z tłuszczem, bardzo niezdrowe) powszechnie od pokoleń stosowanej w „tradycyjnej” kuchni?
Włóż do garnka na początku gotowania obranego ze skórki całego ziemniaka (jeśli mały daj dwa), a jeśli potrawa ma raczej krótki czas gotowania, przekrój go na pół: będzie miękki w krótszym czasie.
Na koniec gotowania wystarczy wyłowić ziemniaka i dokładnie rozgnieść go na talerzyku widelcem, po czym z powrotem dodać do zupy lub potrawki.
9. Przyprawiaj sałatki i warzywa na parze dressingiem na bazie nie oleju, lecz produktów całościowych: orzechów i nasion lub awokado.
Smakują takie dressingi wyśmienicie gdy dodamy musztardy, miodu, naturalnie fermentowanych octów smakowych itp., a dla podkreślenia słodyczy dodamy słodkich owoców jak pomarańcza czy mus z jabłek albo owoców suszonych jak rodzynki, morele, figi czy daktyle.
Naprawdę nie trzeba cały czas sięgać po nieśmiertelną butelkę z olejem czy oliwą przyprawiając sałatki czy też warzywa na parze – jest to jakby nie było tylko wyizolowany tłuszcz, ma w dodatku 9 kcal na 1 gram, najwięcej ze wszystkiego co tylko możemy spożyć (białka i węglowodany mają tylko 4 kcal na 1 g), więc dodając łyżkę oliwy będącej czystym tłuszczem dodajemy do naszej sałatki aż 90 kcal.
Ale to jeszcze pół biedy – najgorsze jest to, że w tych 90 kcal niemal nic nie ma, to w zasadzie tylko czysty tłuszcz z mizerną raczej w stosunku do naszych potrzeb zawartością mikroskładników odżywczych w przeliczeniu na 1 kcal.
Jeśli używamy takiego wyizolowanego tłuszczu zamiast pokarmów całościowych, to pozbawiamy się jednocześnie całego bogactwa wszystkiego tego, co dana roślina z której te kwasy tłuszczowe wyciśnięto zawierała: witaminy, minerały czy inne dobroczynne fitozwiązki przechodzą przecież do oleju w znikomym raczej stopniu (a w olejach rafinowanych, przetwarzanych w wysokich temperaturach będzie ich tam jeszcze mniej), zaś błonnika nie ma już tam wcale – został w wytłokach.
Dlatego dużo więcej korzyści odniesiemy gdy na co dzień będziemy trzymać się produktów całościowych, w których jest wszystko!
Wyizolowany tłuszcz jest głównie źródłem energii (kalorii) i kwasów tłuszczowych, czasem konieczne jest jego stosowanie w celach terapeutycznych (np. przy niedoborach kwasów tłuszczowych), ma również znakomite zastosowanie kosmetyczne (skóra, włosy, paznokcie).
A w kuchni? Tak, przydaje się też i owszem w celach kuchennych w niektórych sytuacjach, natomiast przynajmniej do sałatek czy warzyw gotowanych na parze warto darować sobie już ten olej czy oliwę i obficie skorzystać z dobrodziejstwa pokarmów całościowych (zmiksowane orzechy, nasiona, tahina, awokado, owoce itd).
Pisałam na ten temat również w tym artykule, podając kilka pomysłów jak to zrobić: [klik].
Więcej pomysłów na zdrowe dressingi wykonane na bazie pokarmów całościowych (oraz rozmaite inne potrawy, które gotuję) znajdziesz w najnowszym wydaniu mojej książki elektronicznej (e-booka) z przepisami kulinarnymi – „99 Przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej”, która dostępna jest tutaj: [klik].
10. Gotuj zupy i inne potrawy na bazie beztłuszczowego „sofrtitto”.
Nie trzeba wcale gotować zup na bazie wywaru z tłustych części ciał zwierzęcych. Doskonałą bazą do wielu potraw, w tym zup, jest „sofritto” – sekret aromatycznych dań mistrzów włoskiej kuchni.
Nie tylko zresztą włoskiej, bowiem „sofritto” występuje w wielu innych kuchniach świata (np. azjatyckich), tylko nie posiada tej nazwy, choć wykonywane czynności są identyczne (różnią się tylko dodawane przyprawy, inne w różnych częściach naszego globu).
Zjawisko znane jest również w Polsce, chociaż też nie posiada określonej nazwy. Dlatego w żargonie kucharskim używa się często nazwy włoskiej „sofritto” (w wolnym tłumaczeniu: „podsmażanka”, nie mylić z zasmażką) i wtedy wszyscy wiedzą o co chodzi 😉
Na czym polega sofritto? Jest to baza smakowa od której zaczyna się przygotowanie potrawy.
Na odrobinie oliwy (w kuchni śródziemnomorskiej) lub klarowanego masła ghee (w kuchni np. indyjskiej) podsmaża się nadające aromatu całej potrawie warzywa cebulowe (cebulę, czosnek, por), dodając doń następnie charakterystyczne dla danej kuchni przyprawy (w kuchni śródziemnomorskiej będzie to natka pietruszki czy inne śródziemnomorskie zioła oraz drobniutko posiekana włoszczyzna, zaś w kuchniach azjatyckich wonne orientalne przyprawy, pasta imbirowa oraz chili).
Włoskie panie domu często robią sofritto na zapas i mrożą je, co potem wybitnie skraca czas przygotowywania potraw.
Czy można zrobić sofritto bez użycia tłuszczu? Oczywiście!
Jeśli użyjemy dobrze rozgrzanej nieprzywierającej patelni do wykonania naszego „sofritto” (w przypadku zupy lub dania jednogarnkowego często robię je bezpośrednio w garnku, w którym potem gotuję całą potrawę) nie ma potrzeby używania żadnego tłuszczu (patrz punkt nr 6) – tak czy inaczej potrawa uzyskuje wspaniały smak i ta łyżka dodanego wyizolowanego tłuszczu częstokroć naprawdę niczego tutaj nie doda (z wyjątkiem dodatkowych 90 kcal) ani nie ujmie.
A jako podkreślacz smaku świetnie zadziała podlanie warzyw np. sosem Tamari, naturalnym octem (winnym, jabłkowym), bulionem warzywnym lub białym wytrawnym winem i duszenie następnie już na małym ogniu, dodając niewielką ilością wody w miarę potrzeby.
Dodatkowe źródło tłuszczu w postaci pokarmu całościowego można zyskać posypując gotową już potrawę nasionkami czy orzechami.
11. Używaj owoców do słodzenia tam, gdzie to możliwe.
Na pierwszym miejscu stawiaj naturalne źródła słodkiego smaku czyli owoce. Znakomicie do tego celu nadają się owoce suszone jak daktyle, rodzynki, morele czy figi oraz owoce świeże jak pomarańcze czy banany.
Im bardziej dojrzały banan tym będzie słodszy, ale też i tym więcej będzie czuć bananem w potrawie. Znakomitym środkiem słodzącym jest też wspomniany domowy mus jabłkowy (patrz punkt 3). W sprzedaży pojawiły się ponadto przetwory owocowe bez dodanego cukru, które zawierają tylko owoce, słodzone są jedynie sokiem jabłkowym i zagęszczane naturalną jabłkową pektyną (czytaj skład).
12. Do pieczonych warzyw zamiast oleju użyj naturalnie fermentowanego octu (jabłkowy, winny).
Nie wierzyłam dopóki nie spróbowałam! Uwielbiam pieczone warzywa, szczególnie w wersji mieszanki warzyw w stylu prowansalskim (pieczarki papryki, cukinie, bakłażany, pomidorki cherry, cebula, ząbki czosnku).
To szybka i mało absorbująca czasowo kolacja – warzywa w zasadzie same się pieką, a ja mogę iść robić swoje rzeczy. 😉
Zawsze do ich pieczenia używałam odruchowo oliwy polewając je obficie „bo będą się lepiej piekły”, a okazało się, że wystarczy posypać ziołami, symboliczną ilością soli oraz zamiast oliwy dodać tylko octu (jabłkowego lub winnego) i odstawić na godzinkę przed włożeniem do piekarnika aby się „przegryzło”.
Jakakolwiek oliwa staje się wtedy zbędna, a zioła, ocet oraz naturalne soki wydobywające się podczas pieczenia z warzyw znakomicie wydobywają ich smak i tworzą przepyszny sosik, dzięki czemu warzywa nie są suche.
Po prostu magia! 🙂
Mam nadzieję, że te 12 sugestii pomoże moim czytelnikom uzdrowić kuchnię z nadmiaru cukru, soli i tłuszczu.
Naprawdę warto to zrobić!
A wy, drodzy czytelnicy, czy macie swoje sekretne sposoby na zdrowe gotowanie? Podzielcie się nimi proszę w komentarzach pod artykułem.
P.S. W pisaniu tego artykułu były mi pomocne nie tylko własne (od dłuższego czasu stosowane) doświadczenia, ale też i wskazówki dra J. Fuhrmana zawarte w jego książkach.
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Aga napisał(a):
A ja chcialabym sie zapytac co Pani sadzi na temat sorbitolu i maltitolu? Wiem,e ksylitol i erytrytol sa najlepsze ,ale….dosc drogie. Maltitol i sorbitol sa duzo duzo tansze. Pozdrawiam_ Aga
Marlena napisał(a):
Nie mam pojęcia, nie używałam ich nigdy.
kowalus napisał(a):
miód naturalny, Polski.
user1 napisał(a):
Wg dra Mercoli, maltitol bardzo podnosi poziom cukru we krwi.
Janka napisał(a):
moc informacji i bardzo cenne rady 🙂 🙂 dziekuję
Alex napisał(a):
Hmmm, pomysł z octem zamiast oleju dość dziwny. Po pierwsze – oleje są zdrowe (te naturalne, nierafinowane) i naprawdę nie warto z nich całkiem rezygnować (poza tym to nie od nich tyjemy, jeśli są dobrej jakości, prawdziwe, tylko od żywności przetworzonej, więc liczenie kalorii w jednej łyżce oleju i odejmowanie jej od jadłospisu mija się z celem), po drugie – ocet jabłkowy poddany wysokiej temperaturze nie ma w sobie żadnej wartości. Czy lepiej zatem dodać łyżkę dobrego oleju (w którym rozpuszczą się witaminy z warzyw, a więc spełni też dobroczynną funkcję, a wcale nas nie utuczy) czy łyżkę octu, który będzie już tylko cieczą nie mającą w sobie nic?
Marlena napisał(a):
No właśnie „oleje są zdrowe” to taki mit. Dlaczego? Bo oleje to pokarm przetworzony, a nie całościowy. I dlatego zdrowe są tak całkiem średnio, mówiąc szczerze – nawet te wyciskane na zimno. O wiele korzystniej jest czerpać potrzebne nam tłuszcze (kwasy tłuszczowe) z całościowych pokarmów, a wbrew pozorom nie są to tylko orzechy i nasiona, ale nawet truskawki czy sałata mają w sobie kwasy tłuszczowe, bowiem tłuszcz w naturze występuje wszędzie tam, gdzie zawarte są witaminy rozpuszczalne w tłuszczach, (co czyni bezużytecznym dodawanie dodatkowego tłuszczu „aby się witaminy lepiej przyswoiły” – to tylko my ludzie myślimy że jesteśmy mądrzejsi niż natura, podczas gdy zwierzęta jedzą wszystko au naturel, nie dodając żadnego tłuszczu i nie mają miażdżycy, cukrzycy i innych chorób charakterystycznych dla współczesnych przekarmionych ludzi).
Mitem jest również, że „od tłuszczu się nie tyje tylko od cukru”. Jest to nielogiczne skoro w 1 gramie tłuszczu mamy 9 kcal a w 1 g węglowodanów tylko 4 kcal. Czy warto „liczyć kalorie”? Zależy co komu potrzebne, ale większość osób dzisiaj jest przekarmiona, a niedożywiona (dzięki takim wynalazkom jak cukier, biała mąka, oleje, czyli produkty przetworzone – mające dużo kalorii, a mało mikroskładników odżywczych). Ograniczenia kaloryczne jak wskazują badania przyczyniają się do przedłużenia życia i wydłużenia telomerów (w przeciwieństwie do obżarstwa, które je skraca, przy czym obżarstwo nie polega li tylko na ilości pakowanego w siebie jedzenia, ale na nadmiarze kalorycznym również). Gdyby żywić się tylko roślinnymi pokarmami całościowymi, to nie ma potrzeby liczenia kalorii, ale jednak większość osób ma w domu coś przetworzonego (choćby olej) i warto pewne rzeczy wiedzieć i zdawać sobie z nich sprawę.
Co do octu to wypróbuj ten patent z marynatą, naprawdę świetnie smakuje. Jeśli chodzi o spożywanie octu jabłkowego nie poddanego obróbce termicznej, to on ląduje w mojej sałatce (która tak czy inaczej jest na moim stole), więc nie mam wyrzutów sumienia, że „zabiłam” ocet dodany do pieczenia warzyw. 😉
Justyna napisał(a):
„Mitem jest również, że „od tłuszczu się nie tyje tylko od cukru”. Jest to nielogiczne skoro w 1 gramie tłuszczu mamy 9 kcal a w 1 g węglowodanów tylko 4 kcal.”
Może warto wziąć pod uwagę nie tylko liczbę kalorii, ale także reakcję hormonalną (głównie insuliny) na spożywany tłuszcz czy węglowodany?
Marlena napisał(a):
Po pierwsze nie jadamy samego cukru z cukierniczki ani nie pijemy czystego oleju z butelki (choć niektórzy to robią, ale mówmy o normalnej diecie z prawdziwymi posiłkami). Po drugie – o czym mówimy jako o „cukrze”. Laik mówiąc „cukier” ma na myśli ten z cukierniczki czyli prosty. Używając zaś terminologii chemicznej cukry to inna nazwa na węglowodany (inne nazwy to sacharydy lub cukrowce), z czego wyróżniamy proste oraz złożone i mają one odmienny metabolizm. Bowiem jest spora różnica pomiędzy zjedzeniem cukierka (cukry proste), a zjedzeniem fasoli czy ziemniaka (cukry złożone + błonnik), choć chemicznie to wszystko „cukier”, ale odpowiedź insulinowa jest inna (a nawet zjedzenie cukierka po posiłku spowoduje inną odpowiedź niż zjedzenie go na pusty żołądek).
Laikowi można wmówić różne rzeczy, na przykład takie, że „od ziemniaków się tyje”, bo podnoszą insulinę i się „zmieniają w tłuszcz”, a stąd już prosta droga na przykład do cukrzycy, o nadwadze nie wspominając. Wszyscy chyba znamy te opowieści 😉 A jaka jest prawda? Otóż u ludzi proces lipogenezy „de novo” (synteza lipidów z substratów nielipidowych) jest znacznie upośledzony. Świetnie funkcjonuje u świń czy krów, które zjadając pokarm typu trawa czy zboża szybko tworzą z tego sobie tkankę tłuszczową (dlatego my lubimy zjadać ten ich tłuszcz i hodujemy te zwierzaki na pokarm). Ale nie u człowieka! Jeśli ktoś będzie nam mówił, że „węglowodany zamieniają się u nas bardzo szybko i łatwo w tłuszcz” to po prostu szerzy pseudonaukowe bzdury. Węglowodany (a także tłuszcze i białka, ale najszybciej tłuszcze) mają możliwość owszem zamiany na tkankę tłuszczową ale tylko wtedy gdy podaż kaloryczna będzie zbyt duża, czyli dopuścimy się obżarstwa. Gdy je zużyjemy jako energię to się nie zostanie nic do zmagazynowania w biodrach. A gdy się obeżremy ponad zapotrzebowanie to zostaną owszem zmagazynowane na gorsze czasy. Z tym, że obżarcie się tłuszczem ułatwi ustrojowi operację magazynowania, bo już nie musi on tworzyć „de novo” tłuszczu, tylko ma go podstawiony pod nos. Ale obojętnie czym się obeżremy ponad miarę, to będziemy tyć, niezależnie od tego co to było – energia niezużyta zostanie zmagazynowana, koniec, kropka, nie ma odwołania.
Teraz przeanalizujemy chwilę kwestię tej insuliny. Tutaj też krąży tyle mitów, że głowa mała. Insulina jest jednym z najbardziej tłuszczogennych hormonów. Jak w takim razie jednak wyjaśnić to: https://www.drmcdougall.com/2013/12/31/walter-kempner-md-founder-of-the-rice-diet/ w latach 40-tych dr Kempner opublikował wyniki swoich badań, w których stosując „dietę ryżową” (składała się z białego ryżu, cukru, owoców i soków, zero soli, zero tłuszczu) ludzie nie tylko koncertowo chudli, ale pozbywali się przy okazji cukrzycy typu drugiego albo nadciśnienia, miażdżycy i innych chorób insulinozależnych? Tym należy to wytłumaczyć, że to tłuszcz blokuje receptory insulinowe, o czym wiadomo już od lat 30-tych ubiegłego wieku (prace diabetologa Percivala Himswortha). Nowsze badania (np. Branzell et al) podobnie informują, że wyższa w diecie ilość węglowodanów (85%) przywróciła w ciągu 10 dni parametry normy u chorych na cukrzycę typu 2: poprawiła się insulinowrażliwość komórek.
Dlaczego tak się dzieje? Jeśli nie ma w diecie zbyt dużo tłuszczu to nie ma problemu: insulina robi dokładnie to, do czego została stworzona, a wszystko pracuje jak w zegarku. Jeśli jednak razem z węglowodanami pojawia się duża ilość tłuszczu, to mamy problem: tłuszcz blokując receptory zmusza trzustkę do jeszcze większej pracy i zwiększa zapotrzebowanie na insulinę. Jednym słowem gdy zjemy karmelka (sam cukier) to reakcja będzie inna niż jak zjemy nutellę albo ciastko (cukier+tłuszcz). Teraz można się domyślić dlaczego niektórzy ludzie przechodzący na diety niskowęglowodanowe (low carb) po jakimś czasie zaczynają cierpieć na oporność insulinową (co jest pierwszym symptomem, że stoimy u progu cukrzycy). Jakim cudem skoro nie jedliśmy cukru, jedliśmy dużo tłuszczu, który nie podnosi insuliny, a znienawidzonych węglowodanów bardzo mało? A jeszcze indeks glikemiczny pokarmów na low carbie jest niski, więc jakim cudem, skąd tutaj się przyplątała insulinooporność. Otóż indeks glikemiczny owszem może i jest ważny, ale jeszcze ważniejszy jest jak się okazuje indeks insulinowy, mówiący nam ile insuliny trzustka musi wyprodukować po spożyciu pokarmu w takiej ilości, aby jego wartość energetyczna była równa 1000 kJ (około 239 kcal). I tutaj mamy niespodzianki, bo to co do tej pory było uważane za względnie mało tuczące (niezbyt wysoki indeks glikemiczny) okazuje się być niezwykle insulinogenne, np. nabiał. I to między innymi z tego powodu dieta dra Ornisha, dra Fuhrmana, a nawet skrobiowa dieta dra McDougalla czy każda inna wysokowęglowodanowa niskotłuszczowa dieta wegańska (ale nie wegetariańska) szybko i skutecznie leczy choroby insulinozależne (miażdżyca, cukrzyca, wczesne nowotwory, otyłość itd.). To dlatego między innymi leczy je również dieta warzywno-owocowa dr Dąbrowskiej: na 6 tygodni w odstawkę idzie wszelki tłuszcz, nabiał itd. Pakujemy się węglowodanami i zdrowiejemy 🙂
Alex napisał(a):
Ja to wszystko rozumiem, badania badaniami, ale ja tam nie zawsze im ufam w 100%, bo jednak żywy człowiek to żywy człowiek. 🙂 Ja osobiście na przykład borykałam się z podwyższonym poziomem cukru na czczo przy bardzo zdrowej diecie – kasze, owsianki, warzywa, owoce. Gdy wprowadziłam do diety więcej białka oraz tłuszczu (jaja, organiczne mięso w ograniczonej ilości, ryby, oleje), to poziom cukru wrócił do normy. Według mnie nie ma wskazówek uniwersalnych dla wszystkich, bo każdy z nas jest inny. 🙂 A patent z marynatą z octu na pewno wypróbuję, bo lubię nowinki i nie mam problemu z „zabiciem” czasem cenny wartości odżywczych, np. przez gotowanie, duszenie, wyciśnięcie oleju, zdrowe urozmaicenie i równowaga najważniejsze 🙂
Marlena napisał(a):
Alex, my tu nie mówimy o badaniach (teoretycznych), tylko o praktykujących lekarzach. Tu w nic nie musisz wierzyć lub nie, bo to nie szamanizm ani religia tylko fakty i rzeczywistość.
Kasze i owsianki to nie jest wcale taka „zdrowa dieta”, daleko im np. do zielonolistnych i/lub krzyżowych warzyw pod względem odżywczości (gęstości odżywczej czyli ilości mikroskładników przypadających na 1 kcal). Jeśli ponadto wprowadziłaś do diety jedną rzecz to zawsze kosztem drugiej (jeśli nie to ryzykujesz nadpodaż kalorii i nadwagę z czasem). Byle nie kosztem tych mających największą gęstość odżywczą. Oleje mają mizerną (w przeciwieństwie do nasion, pestek i orzechów). 😉
Justyna napisał(a):
Pani Marleno, dziękuję za wyczerpującą odpowiedź.
Co do badań to mam podobne zdanie jak Alex. Z jednych wynika to, z innych coś zupełnie przeciwnego…
Natomiast ja jestem żywym przykładem osoby, która przez większość życia karmiła się głównie węglowodanami (również przetworzonymi). I zawsze moja waga była „niby w normie, ale parę kilo zrzucić by się przydało” 😉
Od około 3 lat kombinuję z różnymi dietami. Kiedy rok temu mocno ograniczyłam węglowodany a włączyłam do diety więcej tłuszczu to schudłam bardzo szybko i w ogóle nie chodziłam głodna. Po kilku miesiącach znów zaczęłam jeść więcej węglowodanów i wróciłam do swojej poprzedniej wagi.
Nie ukrywam, że dieta warzywno-owocowa bardzo by mi odpowiadała. Lubię jeść roślinki, za smakiem mięsa nie przepadam. Ale duża ilość węglowodanów mi chyba po prostu nie służy. Oprócz wzrostu wagi obserwuję też np. szybciej przetłuszczające się włosy, trądzik, senność, ciągłą potrzebę „przegryzania”.
Marlena napisał(a):
Efekt chudnięcia jest równie skuteczny gdy ograniczymy tłuszcze, jak i wtedy gdy ograniczymy węglowodany oraz wtedy gdy ograniczymy białka – nie ma to znaczenia, ponieważ wszystkie diety, które jedną wielką grupę produktów wyłączą z menu będą równie skuteczne w odchudzaniu: czy to będzie Paleo (nie ma chleba, kasz, nabiału), czy weganizm (gdzie nie ma serów i mięsa, a to tutaj najwięcej jest tłuszczu, bo nawet jedząc najchudsze mięso czerpiemy 28-29% kalorii z tłuszczu, choć go nie widać, a dla porównania jedząc brokuły czerpiemy z tłuszczu 8% kalorii, a przy ziemniakach czy ryżu to jest już w ogóle 1%). Na marginesie: na trądzik najgorzej działa spożywanie nabiału.
O wiele łatwiej jest mimo wszystko w codziennym życiu ograniczyć tłuszcze (szczególnie dodane) niż węglowodany – niemal wszystko co dla nas Matka Ziemia rodzi jest bogate dużo częściej w węglowodany, niż bogate w tłuszcze (oprócz orzechów, nasion, oliwek, kokosa i awokado, w dodatku rosną wysoko i trzeba się po nie wspinać, czasem pokonać twardą skorupę by się dostać do zasobów tłuszczu, np. w orzechach). Jeśli człowiek miałby się żywić jakoś wybitnie wysokotłuszczowo to znaczyłoby, iż przyroda sobie z nas zadrwiła produkując dla nas głównie węglowodany, a tłuszcze tak sprytnie chowając i utrudniając nam do nich łatwy dostęp (pomijam tłuszcze pozyskane od żywych stworzeń drogą kradzieży, pozbawiania życia lub zniewolenia, choć i to wymaga wysiłku w celu zdobycia, może nawet więcej niż wspięcie się na drzewo po orzechy czy oliwki) 😉 Ja jestem przekonana, że coś jednak przyroda miała na myśli chowając tak przed nami te tłuste żarcie: obserwując jej dzieła stwierdzam istnienie dużo wyższej inteligencji niż moja mała głowa jest w stanie pomieścić. Natomiast jeśli ktoś zapyta który z makroskładników jest dla nas naj, ale to najważniejszy (białka, tłuszcze czy węglowodany) – odpowiedź, która mnie w pełni satysfakcjonuje jest autorstwa dra Fuhrmana: ten, którego aktualnie najbardziej twojemu organizmowi brakuje! 🙂
sylwia napisał(a):
Wszystko pięknie, ale jak w takim razie pani Marleno, wyjaśni Pani, ze jedząc niskotłuszczowo i wysokowęglowodanowo (i nie jakieś tam fast foody, słodkości itp.), nie obżerajac się, nabawiłąm się hiperinsulinemii i tak bardzo przytyłam? Tłuszczu w mojej diecie zawsze było jak na lekarstwo. Odżywiałam się zdrowo. Chyba jednak nie wszytko jest tak czarno-białe, jak Pani to opisuje.
Marlena napisał(a):
Wszystko może prowadzić do nadwagi co zostanie spożyte w nadmiarze – czy to będą węglowodany, czy to będą tłuszcze, czy to będą białka. Czy Twoja dieta była niskotłuszczowa tego nie wiem. Można sprawdzić jak wyglądać ma zdrowa dieta (wyprowadzająca pacjentów ze stanu hiperinsulinemii, a nie wciągająca ich w nią) w takich książkach jak np. „Zdrowie bez recepty” dra McDougalla (dostępna w języku polskim), „Spektrum” dra Ornisha czy którakolwiek książka dra Joela Fuhrmana. Często jest tak, że na oko wydaje nam się, że się „zdrowo odżywiamy”, ale spójrzmy prawdzie w oczy: zdrowe odżywianie prowadzi do zdrowia, TYLKO do zdrowia i to w ujęciu długoterminowym (nie musimy skakać z jednej diety na drugą aby poczuć się lepiej).
Jeśli masz gdzieś zachowany swój dziennik zdrowia lub dziennik dietetyczny to przeanalizuj go pod tym kątem (samodzielnie lub przy pomocy dietetyka) i będziesz wiedziała jakie błędy popełniłaś i dlaczego z tego „zdrowego” (Twoim zdaniem) odżywiania się wyszła choroba i nadwaga. Jeśli zaś Twoja dieta i styl życia są w jak najlepszym porządku, to wtedy jedyna możliwość jest taka, że zadziałały czynniki pozadietetyczne (niedostatek ruchu i słońca, stres, sprawy hormonalne itp.) i warto się wtedy porządnie przebadać na tę okoliczność.
margaritum | Alchemia Kobiecości napisał(a):
Ostatnio próbowałam zrobić włoską zupę minestrone. I pomimo dodatku dużej ilości warzyw oraz najrozmaitszych przypraw, trudno było mi zbliżyć się do aromatu zupy, którą jadłam w Rzymie. Dziś wiem, że zabrakło sofritto 🙂
Ania napisał(a):
Cudowny wpis. Zgadzam się ze wszystkim (no, dżemów bym nie polecała, ale ja jestem mocno szurnięta, więc.. mi trzeba wybaczyć). Sama jestem na diecie wysokowęglowodanowej i niskotłuszczowej. Głownie surowej. I co się stało : pozbyłam się trapiącej od 10 lat choroby zespołu jelita drażliwego, pozbyłam się depresji, myśli samobójczych, uspokoiła się „nieuleczalna” łuszczyca (nie jest jeszcze idealnie, ale mam niestety stresujące sytuacje czasami w rodzinie najbliższej), ale jest i tak PIĘKNIE w porównaniu do 10 lat wstecz. Włosy mam gęste i zdrowe jak nigdy (tylko jak za długo pobędę na wietrze to wyrywam kołtun 😀 podczas czesania). Jem owoce i warzywa na potęgę, zapychając się nimi. Stosują metodę – jedz – stop – jedz, dzięki której pozbyłam się początków zespołu metabolicznego i insulinooporności..
Wszystko dzięki diecie – Low Fat, High Carb Vegan Diet. Bez soli, cukru i innych „udziwnień” 😀
Także – polecam i potwierdzam – TO DZIAŁA !!!
marta napisał(a):
co to za metoda jedz stop jedz, jakies konkretne odstepy czasowe?z jakiejstrony korzystalas stosujac ta diete?
Marlena napisał(a):
Marto, kup książkę „Eat Stop Eat. Stosuj post, zgub zbędne kilogramy i osiągnij zdrowie” autor Brad Pilon, tam jest wyjaśniona ta metoda. Po prostu dni kiedy jesz normalnie przerywane są dniami kiedy pościmy.
Gemma napisał(a):
Aniu, jakbym widziała siebie… Będąc około 3 lat na surowej, roślinnej diecie: choroba Crohna w remisji, waga w dół, włosy gęstsze, a tłusty łupież na głowie zniknął bez śladu. Po dziś dzień szczęście w sercu 🙂
Bożena napisał(a):
Bardzo ciekawe ,na pewno będę korzystać .
Jacek napisał(a):
Bardzo ciekawy artykuł. O ile słyszałem wiele na temat szkodliwości cukru i soli w nadmiarze, to zawsze uważałem że tłuszcze są potrzebne a oliwa extra virgin jest zdrowa. Nie wspominając o zimno tłoczonych olejach z lnu, rzepaku czy słonecznika. Byłbym wdzięczny również za informację na temat słodzenia miodem. Czy występujące w nim cukry są mniej szkodliwe i można je swobodnie stosować? pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Miód jest naturalnym słodzidełkiem, ale nadmiar miodu też nie jest dla nas dobry. Jest dużo różnych rzeczy do słodzenia i można używać je wszystkie na zmianę: daktyle, rodzynki, morele, figi, słodkie owoce, stewia, melasy, syrop klonowy lub daktylowy, poliole (ksylitol, erytrytol). No i miód – byle tylko nie w nadmiarze i nie cały czas (sporo cukrów prostych, a błonnika ograniczającego ich wchłanianie nie ma).
Ewunia napisał(a):
Dziękuję za ten artykuł !
Sama robię różnorakie octy i teraz wiem że warto je dodawać do wszystkiego !!! zamiast soli i cukru bo wyciągają smak niesamowicie 🙂
Alina napisał(a):
A co z olejem lnianym (dr Budwig) ? Właśnie kupiłam cały litr i co jednak nie pić? 🙁
Marlena napisał(a):
Nie przypominam sobie aby dr Budwig kazała swoim pacjentom olej lniany pić. Do picia podawała im soki z warzyw i owoców oraz wodę, herbatki ziołowe i szampana. Z tego co pamiętam protokół dr Budwig jednak nie zawierał oleju jako napoju, olej był zawsze wmieszany do pożywienia: dodany do pasty twarogowej lub dodawany do sałatek i miał spełniać tam rolę terapeutyczną, czyli wyrównać u pacjentów niedobór kwasów Omega-3.
MałgośKa napisał(a):
Witam, a co zrobić, gdy już „się stało” i woreczek żółciowy odmawia współpracy? Lekarze namawiają do usunięcia go, lekarz rodzinny do wcześniejszego szczepienia przeciw żółtaczce… Da się coś jeszcze zrobić naturalnie? Zabraniają mi jeść sporą część warzyw, ziarna…
Marlena napisał(a):
Możesz wypróbować metodę dr Dąbrowskiej, która rozpuszcza wszelkie złogi w ustroju. Artykuły dotyczące tej tematyki znajdziesz tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/tag/leczenie-postem/
MałgośKa napisał(a):
Właśnie w czasie postu zaczęłam silnie odczuwać objawy woreczka. Chciałam post powtórzyć teraz jesienią, ale lekarze zabraniają mi jeść mnóstwa warzyw. Właściwie patrząc na zalecenia żywieniowe, jestem bardziej przerażona, niż postem. Bo tam białe pieczywko, pieczywo cukiernicze, umiarkowana ilość warzyw i w dodatku gotowanych… białe mięso… i tym podobne. Kapusta, cebula, czosnek, ogórki są wykluczone, pomidory tylko przetworzone. I tak dalej. Dlatego pytam, czy ktoś jest w stanie mi coś podpowiedzieć? Czy mam żyć tą przysłowiową marchewką z początków doświadczeń dr Ewy? Tylko nie wiem, jak to pogodzić, gdy mnie straszą, że błonnik tylko zwiększy problem? Ostatni atak kolki wątrobowej miałam po mandarynkach… bo kwas pobudził trawienie… 🙁
joanna napisał(a):
moja mama oczyściła woreczek z kamieni (i nie tylko woreczek, bo tak naprawdę to nie woreczek jest przyczyną kamieni w woreczku a wątroba) – a miała już termin umówiony jego usunięcia – metodą Huldy Clark. Zastosowała ją już kilka razy. Jest zupełnie bezbolesna i skuteczna – opisana w książce, ale też jest w necie. Poskutkowała też opisana w książce terapia na usunięcie kamieni w nerkach. Działa. USG sprzed terapii i po terapii potwierdza skuteczność. polecam bo można uratować woreczek. I dla porządku dodam, że tzw. próby wątrobowe wyszły po tych kuracjach idealnie – gdyby ktoś chciał sugerować się opiniami lekarzy jakie to groźne jest zalanie wątroby połową szklanki oliwy……
Monika z Podlasia napisał(a):
Ja robilam plukanie watroby i woreczka zolciowego, z tym ze ja profilaktycznie, nie mialam z ich strony zadnych dolegliwosci, a kamienie sie sypaly garsciami!! Do tej pory zrobilam chyba 4 plukania podczas ktorych wydalilam okolo 200 kamieni. Robilam to wedlug ksiazki Andreasa Moritza- polecam!! Mozna sciagnac jej pdf za darmo w necie. Uwazam ze to bardzo wartosciowa pozycja
annalice napisał(a):
Pani Marleno,
bardzo dziękuję za ten artykuł! Najbardziej dlatego, że poza ogólnym uzasadnieniem dla uzdrowienia kuchni z soli cukru i tłuszczu, zawiera tyle praktycznych wskazówek jak to zrobić! Aby nie używać tych składników to wiedziałam dawno, jednak do tej pory nie spotkałam się z tyloma pomysłami jak zastąpić tłuszcz i sól.
Dlatego też z niecierpliwością czekam na Pani nowego e-booka z przepisami 🙂
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Annalice, bardzo się cieszę, że mój artykuł okazał się dla Ciebie użyteczny i przydatny. Pozdrawiam ciepło! 🙂
E-milka napisał(a):
Dziękuję Marleno za tak cenne informacje. Nasiona np. lnu czy orzechy mielisz w młynku do kawy czy jest jeszcze inny sposób ? I jeszcze przy okazji zapytam o taką rzecz może się z tym spotkałaś: a więc moja mama ma czasem takie uczucie rosnącego balona w żołądku i nie możemy tego rozgryźć. Może ktoś się z tym spotkał ?
Marlena napisał(a):
Siemię w młynku bo ma małe nasiona, a orzechy w mikserze siekam. Ten balon to wzdęcia może?
Małgosia napisał(a):
Jestem pod wielkim wrażeniem wiedzy i pewnego rodzaju „zakręcenia”, które mi się udzieliło od czasu gdy tutaj trafiłam a było to w marcu tego roku, zmieniłam nawyki żywieniowe zgodnie z zaleceniami…. nie używam soli zwykłej, tylko himalajska bądź morską w małych ilościach, tak samo cukru, zrezygnowałam z mięsa…. co więcej od kwietnia nie palę papierosów 🙂 z tego chyba najbardziej jestem dumna, z domu wybyłam się wszelkiej chemii… oczywiście w większości tych zmian zawdzięczam Tobie… no i właściwie byłoby wszystko super, gdyby nie fakt, że wcale lepiej się nie czuję…. właściwie gorzej, nie wiem gdzie popełniam błąd…..? bolą mnie stawy, mięśnie…. głowa i co najgorsze to tyję, ciagle jestem głodna 🙁 i nie wiem czy to jest wynik zmian i oczyszczania się organizmu…. czy może o czymś nie wiem… czegoś nie stosuję… czegoś mi brakuje w tej układance? bo to, że powinno działać nie mam wątpliwości… a nie działą 🙁 dlaczego???
Mój mąż wraz ze mną przechodzi te transformacje i podobnie się czuje z jedną różnicą, że nie tyje…. oboje jesteśmy w średnim wieku ja mam 48 a mąż 50 lat, mieszkamy od jakiegoś czasu na wsi, spacerujemy codziennie… więc wszystko powinno się zgadzać….poradź coś proszę.
Pozdrawiam!
Małgosia.
Marlena napisał(a):
Absolutnie nie powinnaś chodzić głodna ani obolała. Błędy na pewno jakieś są, ale na odległość nie stwierdzę jakie. Zaopatrz się w książki dra Fuhrmana (polecam „Trzy kroki do zdrowia”) i do dzieła – skoro najważniejsze masz już za sobą (eliminacja białych trucizn i nadmiaru pokarmów odzwierzęcych) to teraz czas iść dalej.
Leon napisał(a):
Ale sól jest potrzebna i to bardzo !
Sprzyja wydzielaniu m.in. pepsyny i lepszemu trawieniu.
Także informacje,że sól sprzyja nadciśnieniu jest przestarzała i nieprawdziwa.Może istnieje jakaś korelacja, ale nie jest to zależność przyczynowo-skutkowa.
Sól nie wypłukuje mikroelementów ,a wręcz przeciwnie, zatrzymuje wodę w organiźmie.To nie jest diuretyk , zwiększający wydalanie moczu i obniżający ciśnienie
Marlena napisał(a):
Nie, nie sól potrzebujemy ale SÓD – jedna literka a dużo zmienia 😉 Co ludzkość robiła gdy nie odkryto jeszcze kopalni soli? Czerpała sód z pożywienia, prawda? I tak powinno być. Nie było soli i jako gatunek doskonale sobie poradziliśmy bez niej. Skąd ludzkość czerpała tłuszcz zanim wymyślono wytłaczanie olejów? Z pożywienia. A skąd cukier, zanim zaczęto produkować białe słodkie kryształki pakowane w papierowe torebki? Z pożywienia. I o tym właśnie jest ten artykuł. Nie czytałeś uważnie, Leonie 😉
Sód był, jest i zostanie na zawsze antagonistą litu, czy Ci się to podoba czy nie. Nie zaklinajmy więc rzeczywistości i nie twórzmy na nasz własny użytek „nowej nauki” według której sól nie wypłukuje innych mikroelementów 🙂
Justyna napisał(a):
„Co ludzkość robiła gdy nie odkryto jeszcze kopalni soli?”
Pani to poważnie napisała?
Marlena napisał(a):
Czy mam przyjąć, że od początku istnienia sód czerpaliśmy zawsze z solniczki, a nie z pożywienia (z tego co zebraliśmy lub upolowaliśmy)?
Justyna napisał(a):
Trzeba zapytać Adama i Ewę czy jedli sól i trzymali ją w solniczce 😉
A tak poważnie to chodziło mi jedynie o to, że wydobywanie soli z kopalni to nie jest jedyny sposób na pozyskanie soli. Wystarczy odparować wodę morską i już mamy sól.
Czytając Pani bloga mam wrażenie, że przyjęła Pani błędne założenie, że dobra, zdrowa, naturalna dieta obejmuje tylko pokarmy roślinne i nic więcej. Stwórca dał nam do jedzenia również mięso, mleko czy sól…
ALE: sól pełną minerałów a nie chlorek sodu, mięso zwierząt karmionych trawą a nie np. mączką mięsno-kostną itp. itd.
Marlena napisał(a):
Nie, Stwórca nam nie dał mięsa (czy przykazanie piąte zmieniło się kiedykolwiek? Przecież zawsze składało się tylko z DWÓCH słów, bez wskazywania czyje życie mamy oszczędzić, a czyim możemy szafować dla zaspokojenia przyjemności). Mleko Stwórca dał wszystkim ssakom, ale tylko człowiek dokonuje na innych gatunkach grabieży tego płynu przeznaczonego do karmienia potomstwa. 😉
Ujmijmy to tak: ludzkie życie faktycznie jest najważniejsze i gdybym miała umrzeć z głodu ja lub moje dziecko, to pewnie bym zabijała albo kradła i to notorycznie, bo z głodem nie ma żartów. Ale nie robię tego gdy nie muszę, bo mam inne jedzenie, które ziemia dla mnie hojnie rodzi. Czasem jadam owoce morza lub rybę (nota bene mają dużo więcej wit. B12 niż tkanki ptaków czy ssaków), ale tylko rybę taką żyjącą na wolności, nie hodowlaną. Bardzo niewiele nabiału (tylko niepasteryzowany, najczęściej kozi, w ilościach ogólnie raczej symbolicznych), czasem jakieś jajko. Nie jadam zwierząt zniewolonych (i nawet mnie do nich już nie ciągnie), ale to są moje przemyślenia, moje sumienie i mój punkt widzenia.
Ogólnie nie jestem stuprocentową weganką czy witarianką (choć mam okresy diety wegańskiej, a witariańskie latem – bardzo dobrze mi robią) i jeśli jakieś zdrowotne warunki mnie nie zmuszą to raczej nią w przyszłości nie zostanę (nie wyobrażam sobie na przykład czerpać JAKIEJKOLWIEK mojej witaminy tylko i wyłącznie z buteleczki lub tabletki i robić to w imię jakiejś idei, a będąc na czysto wegańskiej diecie należy brać B12 z suplementu), nie wojuję też z nikim, jeśli ktoś nadal zjada tkanki zwierząt lub pije codziennie mleko, to jest to jego problem, od którego ja już się uwolniłam. 😉
Dobra, naturalna, zdrowa dieta jest oparta jak wskazują doświadczenia naszych przodków, głównie o nieprzetworzone produkty roślinne. Oparta „głównie” nie znaczy wyłączności, ale pewne proporcje. Tak jak powiedział Michael Pollan- jaka jest recepta na zdrowie, która się do dziś sprawdza we wszystkich długowiecznych społecznościach: „Eat Food. Not too much. Mostly plants”! 🙂 Jednym słowem nie jedz śmieci tylko prawdziwe jedzenie, nie przejadaj się i jedz głównie dużo roślin (a co do tego dorzucisz to już twoja sprawa).
Justyna napisał(a):
PANI MARLENO, BUDZI PANI OGROMNĄ SYMPATIĘ, ALE MYLI SIĘ PANI I TO BARDZO. PO KOLEI:
Nie, Stwórca nam nie dał mięsa (czy przykazanie piąte zmieniło się kiedykolwiek? Przecież zawsze składało się tylko z DWÓCH słów, bez wskazywania czyje życie mamy oszczędzić, a czyim możemy szafować dla zaspokojenia przyjemności).
PRZEDE WSZYSTKIM TO NIE JEST PIĄTE TYLKO SZÓSTE PRZYKAZANIE. PROSZĘ SOBIE SPRAWDZIĆ – KSIĘGA WYJŚCIA ROZDZIAŁ 20; WERSETY 1-17
OWSZEM, PAN BÓG NA POCZĄTKU DAŁ LUDZIOM DO JEDZENIA SAME ROŚLINY – KSIĘGA RODZAJU 1;29. NIE ZNACZY TO JEDNAK, ŻE ZWIERZĘTA NIE BYŁY WTEDY ZABIJANE NP. W CELU POZYSKANIA SKÓR NA OKRYCIA (KSIĘGA RODZAJU 1;21).
PO POTOPIE COŚ SIĘ ZMIENIŁO (BYĆ MOŻE KLIMAT) I WTEDY WŁAŚNIE PAN BÓG DAŁ LUDZIOM DO JEDZENIA MIĘSO (KSIĘGA RODZAJU 9;3-4).
W CZASACH STAREGO TESTAMENTU LUDZIE SKŁADALI BOGU OFIARY ZE ZWIERZĄT – ZGODNIE Z JEGO WOLĄ.
PRZYKAZANIE „NIE ZABIJAJ” ODNOSI SIĘ TYLKO DO LUDZI, NIE DO ZWIERZĄT. GDYBY SIĘ ODNOSIŁO RÓWNIEŻ DO ZWIERZĄT TO GRZECHEM BYŁOBY ZABIĆ KOMARA, PAJĄKA CZY NP. OWSIKA ;P
PAN BÓG POWIEDZIAŁ DO PIERWSZYCH LUDZI, ŻEBY CZYNILI SOBIE ZIEMIĘ PODDANĄ, ABY PANOWALI NAD ZWIERZĘTAMI (KSIĘGA RODZAJU 1;28)
Mleko Stwórca dał wszystkim ssakom, ale tylko człowiek dokonuje na innych gatunkach grabieży tego płynu przeznaczonego do karmienia potomstwa. 😉
TYLKO CZŁOWIEK MÓWI, MA ROZUM, WOLNĄ WOLĘ. TROCHĘ SIĘ RÓŻNIMY OD ZWIERZĄT, NIE UWAŻA PANI?
A KOTY TEŻ LUBIĄ MLEKO TYLKO ŁAPKAMI NIE POTRAFIĄ WYDOIĆ KRÓWKI 😉
Ujmijmy to tak: ludzkie życie faktycznie jest najważniejsze i gdybym miała umrzeć z głodu ja lub moje dziecko, to pewnie bym zabijała albo kradła i to notorycznie, bo z głodem nie ma żartów.
WRESZCIE PANI PISZE SENSOWNIE 😉
Ale nie robię tego gdy nie muszę, bo mam inne jedzenie, które ziemia dla mnie hojnie rodzi. Czasem jadam owoce morza lub rybę (nota bene mają dużo więcej wit. B12 niż tkanki ptaków czy ssaków), ale tylko rybę taką żyjącą na wolności, nie hodowlaną.
RYBY I OWOCE MORZA TO TEŻ ZWIERZĘTA!
Bardzo niewiele nabiału (tylko niepasteryzowany, najczęściej kozi, w ilościach ogólnie raczej symbolicznych), czasem jakieś jajko. Nie jadam zwierząt zniewolonych (i nawet mnie do nich już nie ciągnie), ale to są moje przemyślenia, moje sumienie i mój punkt widzenia.
A JEŹDZI PANI KONNO? 😉
Ogólnie nie jestem stuprocentową weganką czy witarianką (choć mam okresy diety wegańskiej, a witariańskie latem – bardzo dobrze mi robią) i jeśli jakieś zdrowotne warunki mnie nie zmuszą to raczej nią w przyszłości nie zostanę (nie wyobrażam sobie na przykład czerpać JAKIEJKOLWIEK mojej witaminy tylko i wyłącznie z buteleczki lub tabletki i robić to w imię jakiejś idei, a będąc na czysto wegańskiej diecie należy brać B12 z suplementu), nie wojuję też z nikim, jeśli ktoś nadal zjada tkanki zwierząt lub pije codziennie mleko, to jest to jego problem, od którego ja już się uwolniłam. 😉
Dobra, naturalna, zdrowa dieta jest oparta jak wskazują doświadczenia naszych przodków, głównie o nieprzetworzone produkty roślinne.
NIEPRAWDA. CHYBA DOSTATECZNIE TO UDOWODNIŁAM?
Oparta „głównie” nie znaczy wyłączności, ale pewne proporcje. Tak jak powiedział Michael Pollan- jaka jest recepta na zdrowie, która się do dziś sprawdza we wszystkich długowiecznych społecznościach: „Eat Food. Not too much. Mostly plants”! 🙂 Jednym słowem nie jedz śmieci tylko prawdziwe jedzenie, nie przejadaj się i jedz głównie dużo roślin (a co do tego dorzucisz to już twoja sprawa).
Marlena napisał(a):
Justyno, nie bardzo mnie interesuje co udowodniłaś, ponieważ od udowadniania które jedzenie jest najzdrowsze jest nauka, a nie my – laicy. Sorry – na razie wygrywają warzywa. Bez nich nie da rady przeżyć, choćby się nie wiem ile jadło czego innego. Mało tego – dzisiaj już wiemy, że im więcej warzyw jesz, tym jesteś skuteczniej chroniony przed chorobami i masz szansę na kolejne lata życia w zdrowiu, zamiast spędzić starość przykuty do łóżka, leków i pampersów 😉
I to już wiemy NA PEWNO.
Konno nie jeżdżę i nigdy nie będę. Kotom moja weterynarz KATEGORYCZNIE zabroniła dawać mleka, powiedziała, że to jest mit, że „koty lubią mleko”, bo one pić je powinny tylko od matki (mam dwa kocurki w domu, wzięłam je ze schroniska w wakacje i skończyły się krety w ogrodzie i myszy w piwnicy, a nie miałam sumienia zabijać tej żywiny, to napuściłam koty). 😉
I po co ciągnąć dalej te religijne dyskusje, to nie jest blog o wierzeniach religijnych ani o duchowości. Dla mnie czym innym jest zabijanie w obronie własnej (komar), czym innym dla zaspokojenia głodu, a jeszcze czym innym zabijanie dla rozkoszy własnego podniebienia aby móc 3 razy dziennie napychać sobie gębę tkankami zwierząt lub ich wydzielinami (nie mówię, że Ty to czynisz, ale jest wielu, którzy bezrefleksyjnie robią to każdego dnia). Jak wspomniałam zjadam od czasu do czasu rybę lub owoce morza, owszem to też jest zwierzę, ale jego poziom świadomości jest mniejszy niż wieprza czy krowy, a nawet kury. Jak już jesteśmy przy wątkach religijnych: Jezus rozmnożył chleb i rybę, gdyby nie chciał abyśmy jedli ryby, to by rozmnożył tylko sam chleb, a ryby nie. Nie jestem znawcą biblijnym, ale nie kojarzę by rozmnażał też kiełbasę i hamburgery. 😉 Potop jakby dawno minął, ziemia z powrotem dla nas obficie i hojnie rodzi, a składanie ofiar i inne czary-mary uprawiane przez kapłanów Jezus kategorycznie piętnował (czy nie w Liście do Hebrajczyków czasem?). Ale dość już tych religijnych wtrętów, skończmy z tym ponieważ to jest blog o zdrowiu, a nie o religii. EOT.
Justyna napisał(a):
Przepraszam za wielkie litery. Nie krzyczę na Panią, po prostu chciałam oddzielić Pani wypowiedzi od moich.
Jeszcze dodam, że Eskimosi jedzą tylko mięso a przecież żyją i całkiem dobrze się mają 🙂
Marlena napisał(a):
Eskimosi nie żyją ani długo ani zdrowo (dane z kanadyjskiego Ministerstwa Zdrowia na temat populacji Inuitów są tutaj: https://www.hc-sc.gc.ca/fniah-spnia/diseases-maladies/index-eng.php).
Jedz mięso i dalej tłumacz sobie to na milion sposobów dlaczego musisz to robić. Ja nie jadam i argumenty o Eskimosach z pewnością mnie nie przekonają, że powinnam, tym bardziej, że mam szczęście NIE mieszkać w bliskich okolicach koła polarnego, a tu gdzie mieszkam (Żuławy) ziemia jest żyzna, że hej! 😛
Ernest napisał(a):
Co do Stwórcy – w Biblii są opisane relacje człowiek – środowisko, którego częścią są zwierzęta i niestety religia chrześcijańska w porównaniu np. z buddyzmem jest bardzo okrutna. Przykazanie „nie zabijaj” natomiast, jeśli odnosimy do zwierząt, to w takim samym stopniu powinno dotyczyć też roślin i ich też nie zabijać. I są już nawet diety, w których jada się nie tylko owoce, które same spadły z drzewa, ale także mięso zwierząt padłych na skutek katastrof lub wypadków albo zabitych przez inne zwierzęta.
Marlena napisał(a):
Niby tak, ale jest duża różnica pomiędzy „nie zabijaj”, a „nie zbieraj plonów”. Najlepiej by było gdybyśmy się mogli wszyscy żywić praną! 😉 Nie istniałby cały przemysł spożywczy, problem zatruwania środowiska odpadami z hodowli i przetwórstwa zwierząt, rynek suplementów, odżywek i innych głupot.
Jabłko zerwane z drzewa dalej moim zdaniem żyje, bo nosi w sobie życie – jak nawet zrobimy jabłku lub choćby ogryzkowi „pogrzeb” w ziemi, to wypuści minimum jedno nowe drzewko z tego (nasion ma 5), a to drzewko po jakimś czasie da setki jabłek, a w każdym jabłku pięć nasionek czyli potencjalnych nowych drzewek! Ach, takie filozoficzne rozważania przy piąteczku 😉
Justyna napisał(a):
A co to jest prana? Nie chce Pani ciągnąć wątków religijnych a sama używa jakichś religijnych pojęć (to z hinduizmu?). Na każdym kroku niekonsekwencja…
Marlena napisał(a):
Warto poszerzać horyzonty, Justyno 🙂
Prana, mana, orenda, el, ki, qi, chi, eter, pneuma, dema itd.: pierwotna naturalna energia życia, jest to pojęcie filozoficzne (a nie religijne, jak błędnie zinterpretowałaś). Pojęcie to występuje od zarania dziejów ludzkich w wielu różnych kulturach pod różnymi nazwami. Jezus również o nim mówił, nazywając je światłem (światłością). Nie jest związane z żadną określoną religią ani podporządkowane jakiejkolwiek jednej określonej doktrynie.
Justyna napisał(a):
Jezus nigdy nie użył słowa „prana”. I owszem, jest to pojęcie religijne.
Chyba nic tu po mnie. A myślałam, że to fajny blog…
Marlena napisał(a):
No on nie, bo użył innego, a ja użyłam innego (jednak moja intuicja podpowiada mi, że za ten niecny występek mimo wszystko nie pójdę smażyć się na wieczność w piekielnej smole). Mogłam napisać „odżywianie światłem” to zabawy z łapaniem mnie za słówka by może nie było. Ale i tak pewnie uczepiłabyś się czegoś innego, najwyraźniej działam Ci na nerwy i/lub burzę Twoją wewnętrzną strefę komfortu w jakiś sposób. Oczywiście masz pełne prawo się za to na mnie obrazić. Rozumiem i wybaczam.
Powodzenia życzę na odchodne i dużo zdrowia, a przede wszystkim pogody ducha i dużo uśmiechu! 🙂
Justyna napisał(a):
Nie jestem dzieckiem, nie obrażam się bez powodu 🙂
Nie, nie działa mi Pani na nerwy. Napisałam, że nic tu po mnie, bo uważam, że niektóre treści przedstawiane przez Panią mogą mieć na mnie zły wpływ. Ot i wszystko 🙂
A za życzenia dziękuję i pozdrawiam
Marlena napisał(a):
No niestety, jeszcze się taki nie urodził co by każdemu dogodził. Pozdrawiam wzajemnie. 🙂
Kotik napisał(a):
Witam. Ogólnie zgadzam się z treścią artykułu i sama staram się odżywiać zdrowo – choć do spełnienia zasad zawartych w tym blogu mi nie raz daleko ze względu na tryb życia. Jednak odżywiam się najlepiej z moich wszystkich znajomych – czytam etykiety, unikam sztucznego przetworzonego jedzenia, cukru, soli, tłuszczu. Mimo to moje samopoczucie pozostawia niekiedy wiele do życzenia. I skoro cukier przemysłowy jest takim złoczyńcą i sól i tłuszcz dlaczego moja przyjaciółka która uwielbia się dosłownie obżerać i robi to codziennie (mimo to jest szczupła) zwykle dobrze się czuje ma mnóstwo energii życiowej jest życzliwa i uśmiechnięta i lubiana jako dusza towarzystwa. Je fast food, słodycze – nutellę słoikami, czekoladę mleczną, ciasta i inne. Mogłabym wymieniać w nieskończoność. Oprócz tego rzadko choruje ma ładniejszą ode mnie skórę paznokcie i włosy… Mimo, ze dziennie pracuje kilka godzin więcej niż ja.Mamy po 32 lata. Obie mieszkamy w dużych miastach. I ona zawsze słuchając co ja jem łapie się za głowę jak mogę się tak wg niej katować 🙂 Serio może jest wyjątkiem na potwierdzenie reguły ale nie widać u niej tych wszystkich skutków. Zawsze była zdolna, inteligentna i szybko się uczyła mimo pochłaniania dużych ilości cukrów… Jak to wobec tego możliwe…???
Marlena napisał(a):
Uwierz mi – to raczej ona katuje swoje ciało tymi nutellami, czekoladami mlecznymi i ciastami, ludzki organizm jest cierpliwy i dużo znosi naszej głupoty, ale do czasu. Jak się ma 32 lata to z reguły jeszcze się ma w nosie takie rzeczy, a przynajmniej tak było u mnie i dopóki zdrowie dopisywało to jeździłam po moim organizmie jak po łysej kobyle. Rachunek do zapłaty przyszedł jakieś 10 lat później i był słony. I gorzki zarazem.
A czemu jeden ma tak, a drugi inaczej to chyba logiczne: każdy z nas ma inną matkę, innego ojca, inne warunki środowiskowe podczas życia płodowego oraz już po urodzeniu, przeżył inne choroby, wchłonął inne toksyny, zaraził się innymi drobnoustrojami i pasożytami itd.
Alex napisał(a):
Bo koniec końców to i tak chodzi o psychikę i nastawienie do życia 🙂 Sama Pani pisze, że koleżanka jest radosna, pozytywna, energetyczna, i właśnie dlatego to co je (choć obiektywnie jest to niezdrowe) nie robi na niej większego wrażenia 😉 Baaardzo polecam książkę Christiane Northruo „Ciało kobiety, mądrość kobiety”. Tam Pani znajdzie odpowiedź 🙂
pozdrawiam!
P.S. też mam 32 lata i na początku zmiany diety na zdrową nie odczuwałam żadnych szczególnych benefików (no, może minimalne), odczułam je dopiero, gdy zmieniłam sposób myślenia oraz zasięgnęłam rady dietetyka TMC, który ma indywidualne podejście do każdego pacjenta
kowalus napisał(a):
jedno to zywnosc i tryb zycia.
drugie to psychika (polecam książkę dr Dyer „pokochaj siebie’)
Oba tworza CAŁOŚĆ. W dodatku żadne nie może iść osobno, tylko razem.
Tylko w w takiej sytuacji osiągnąłem efekty. Zywienie + psychika.
Podejście holistyczne.
Sposobów jest tysiac.
Lena napisał(a):
Witam
Od pół roku czytam Pani bloga i zainspirował mnie do wielu zmian w życiu, nie potrafię jednak przestać jeść mięsa. Gdy jem pożywienie pochodzenia roślinnego chodzę zwyczajnie głodna, gdzie popełniam błąd. Proszę o wskazówki, Dodajm jeszcze że nie jem pieczywa, mam nietolerancje na gluten.
Pozdrawiam serdeczenie i z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy
Marlena napisał(a):
Wiem, ciężko jest „to” rzucić, bo w przeciwieństwie do warzyw i owoców pokarm zwierzęcy bardzo uzależnia. Bardzo pomaga przeprowadzenie diety warzywno-owocowej – po nim zwyczajnie nie chce się już mięsa, odrzuca od niego. Bardzo dobry jest też program „trzech kroków” dra Fuhrmana. Nie chodzi w nim o to aby od początku całkowicie wyeliminować wszelkie pożywienie pochodzenia zwierzęcego (chyba, że ktoś ma takie życzenie, to też nie ma problemu), ale o proporcje. Jeśli wciąż nie czerpiesz swoich kalorii głównie z pokarmów roślinnych (bogatych w mikroskładniki odżywcze) tylko będziesz głód zatykać mięsem, to nadal będziesz chodzić głodna. Co robić i jak wyzwolić się z tego błędnego koła pisze dr Fuhrman w książce „Trzy kroki do zdrowia”. Przeczytaj i zastosuj. Zamiast glutenu można jadać inne rzeczy (quinoa, ryż, gryka). U Fuhrmana nie ma pieczywa, czasem pojawia się jakaś tortilla, ale to tylko propozycja, można sięgnąć po cokolwiek innego. Z białkiem nie ma problemów, są w menu grzyby, strączki, trochę orzechów. Są sycące zupy i potrawki, dużo zielska w różnej formie, trochę pełnego ziarna, fajne desery, ciasta i lody. Jedzenia jest tyle i porcje są tak obfite, że nie ma mowy by chodzić głodnym.
hajduczek napisał(a):
Marleno, wiem, że pokarm zwierzęcy bardzo uzależnia. Ja z uzależnienia od spożywania mięsa zwierząt lądowych i wodnych (ryb, tzw. „owoców morza”) wyzwoliłam się już dawno, bo od 20 lat jestem wegetarianką. I nigdy nie miałam apetytu na mięso/ryby/wędliny, więc z pewnością nie można już w moim przypadku mówić o uzależnieniu.
Jednak jakiś miesiąc temu przeżyłam dość dziwną i absurdalną sytuację – na widok jakiejś tam określonej wędliny (już nie pamiętam jakiej, chyba były to kabanosy) bynajmniej nie ze sklepu z organiczną żywnością poczułam przymus zakupienia jej i natychmiastowego spożycia. I choć jestem wegetarianką głęboko przekonaną o słuszności tej idei – kupiłam, zjadłam i nie mam wyrzutów sumienia.
Kurczę, jak to wytłumaczyć? Jakiś nagły niedobór w organizmie? Jak dotąd – podobna ochota nie pojawiła się ponownie…
janka napisał(a):
Marleno czy angina ropna jest do przejścia bez antybiotyku
Marlena napisał(a):
Gdy tylko poczuliśmy drapanie w gardle i od razu zaczęliśmy w prawidłowy sposób podawać witaminę C to tak. Przy rozwiniętej infekcji będzie to dużo trudniejsze.
Elisabeth napisał(a):
Przeczytalam artykul i wlosy mi sie na glowie zjezyly. Nie wiem skad wszystkie pomysly ale takie rady prowadza czwesto do jeszcze wiekszych problemow zdrowotnych. Jak mozna doradzac unikanie tluszczy (sa zdrowe – jesli wybiera sie prawidlowo) a poleca owoce i warzywa, ktore posuíadaja ogromne ilosci weglowodanow – czytaj cukru jednoczesnie zabraniajac uzywania cukru??? Wlasnie te diety „niskokaloryczne” zawieraja najwiecej pustych kalorii, zadnego efektu na zdrowie, zeby nie powiedziec wrecz niebezpieczne jest polecanie fermentowanych potraw w sytuacji kiedy wieksza czesc ludnosci cierpi na grzyby. Bardzo waznym jest by w takich wywodach polecac ludziom to co w wiekszej perspektywie przynosi wieksze zyski nie niszczac przy tym organizmu. Sol, owszem powinno sie mocno ograniczyc ale nie wykluczac zupelnie z zywienia. Najlepiej uzywac soli nieskazonej i nie przetwarzanej – Himalayska badz szara morska. Cukier absolutnie wykluczyc tak jak mocno ograniczyc spozywanie owocow – to tez cukier. Jesc jarzyny rosnace ponad ziemia, wykluczyc skrobie, gluten. Ograniczyc mleko i produkty mleczne!!! Jesli juz to uzywac kozie. Najzdrowszym tluszczem jest olej kokosowy, ekologiczny i naturalny (nierafinowany). Powinien miec smak i lekki zapach kokosu. Mozna sie przyzwyczaic, mozna tez kupic w specjalistycznych sklepach bez smaku, rowniez tloczony na zimno ale poddany obrobce uwalniania od smaku. Mozna go uzywac do smazenia .
Marlena napisał(a):
Elizabeth! Gdzie się podziała Twoja jasność umysłu? W artykule jest przecież informacja od jakich lekarzy pochodzą porady (polecam zapoznać się z pozycjami książkowymi zawartymi w dziale polecanych lektur: https://akademiawitalnosci.pl/category/lektury/), natomiast to co tutaj w tej chwili napisałaś to stek „mądrości z internetu” i pomieszanie z poplątaniem. Nic nie zrozumiałaś z tego artykułu, przeczytaj proszę uważnie raz jeszcze.
I przestań na litość boską smażyć, to będzie dużo zdrowsze dla Ciebie niż rezygnacja z bogatych w witaminy i minerały owoców. Smażenie na tłuszczu jest NAJGORSZYM dla zdrowia rodzajem obróbki termicznej, produkującym mnóstwo wolnych rodników, akroleiny, AGEs i wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych aby wspomnieć tylko kilka okrutnych toksyn powstających podczas procesu takiego smażenia – absolutnie nie polecam tego stosować w kuchni.
Jeśli zamiast na pełnej tłuszczy trans margarynie usmażysz coś na „najzdrowszym” oleju kokosowym to to się nie zrobi wcale zdrowym pokarmem, niestety! Trochę zdrowszym od smażonego na sztucznej margarynie, ale wciąż toksycznym. Nie ma się zatem co zachwycać tłuszczami nasyconymi tłumacząc zachwyt tym, że „no bo są najlepsze do smażenia”, bo to tak jak się zachwycać przepięknym, grubo tkanym powrozem, na którym świetnie i bezpiecznie można się powiesić 😉
Zdrowia życzę! 🙂
Katarzyna napisał(a):
Świetny artykuł, właśnie takich zamienników szukałam. Z niecierpliwością czekam na Twoje przepisy Marlenko – do Świąt już blisko, więc będą jak znalazł:-) Po Nowym Roku planuję post Daniela, myślę, że już jestem na to gotowa (ponad rok na zdrowych produktach).
Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Cieszę się, Katarzyno, że artykuł jest dla Ciebie przydatny. Pozdrawiam cieplutko wzajemnie! 🙂
nigdy w życiu napisał(a):
czytam blog Marleny od miesięcy i właśnie poczułam potrzebę wypowiedzi a właściwie dania świadectwa, że rady Marleny mają sens .Zdrowo się odżywiam , głównie surowe warzywa bez oliwy ,kasze, sery kozie ze sprawdzonych źródel ,ryby , strączkowe , orzechy ,obowiązkowo codziennie świeżo wyciskane soki z warzyw- w wieku 54 lata pierwszy raz w życiu wzięłam udział w biegu na 10 km,który ukończyłam i nie byłam ostatnia – energii moc, pozytywne myślenie , radość życia ,sprawność umysłowa – nie mam koleżanek w moim wieku, niestety są to zgorzkniałe, zdemenciałe babcie – aż przykro patrzeć.Ja mam cały czas apetyt na życie.Marlena – niech moc będzie z Tobą
Marlena napisał(a):
Gratulacje! I niech moc będzie z Tobą wzajemnie 🙂 Mam 4 lata mniej od Ciebie, ale również tryskam zdrowiem, energią i witalnością, a moje menu jest bardzo podobne do Twojego – tak właśnie powinno być 😉 Zachwyca mnie zawsze w jakiej formie są obecnie na przykład dr C. Esselstyn czy dr T. Colin Campbell, a obaj jako rocznik 1933/34 mają na dzień dzisiejszy po 81-82 lata (w sieci dostępne są ich wykłady nagrane nawet i niedawno, rok czy dwa temu, więc można sobie popatrzeć, posłuchać i poobserwować). I nie mówię jedynie o fizycznej formie (szczupłe i zdrowe sylwetki) ale przede wszystkim o niezwykłej jasności umysłu, elokwencji, witalności, poczuciu humoru na wykładach, niesamowitej pamięci itd. Ciekawi mnie ile z osób uważających, że „oleje są zdrowe” (i mięso czy nabiał też) dotrze do swojej osiemdziesiątki w takiej kondycji ciała i umysłu? I gdzie się podział twórca tzw. „diety optymalnej” wysokotłuszczowej niskowęglowodanowej, dr Jan Kwaśniewski (rocznik 1937), bo coś zniknął z horyzontu i przestał się jakby publicznie udzielać?
Przeraziła mnie relacja jednej z użytkowniczek, Lucyny, która napisała w komentarzu coś takiego, cytuję: „Ja i mój mąż byliśmy na diecie dr Kwaśniwskiego, czyli tłustej diecie 6lat, poczym mąż zachorował na rzs, pojechaliśmy do Arkadii w Ciechocinku na leczenie i wskazówki. Zalecili więcej kolagenu czyli gotowane nogi wieprzowe,więcej żółtek,dużo tłuszczu. mąż czuł się coraz gorzej. Miał konsultację z lekarzem optymalnym i był tez dr Jan Kwaśniewski, który powtarzał ciągle to samo, zrobił na nas bardzo złe wrażenie, jako długoletni optymalny powinien być okazem zdrowia a nie z początkami demencji starczej (…)” Czyli najnowsze doniesienia nie są jakby niestety najweselsze. Szkoda wielka, że ludzie dają się omotać takim „dietom”: łatwiej im najwyraźniej zaakceptować atrakcyjnie brzmiącą „zdrowotność” bekonu niż szpinaku czy sałaty, skutecznie ośmieszanych jako „trawa” czy „jedzenie dla zwierząt” 😉
W książce „Żywność dla mózgu”, autor dr Neal Barnard napisał w każdym razie coś takiego, że to co dobre dla naszego serca jest dobre i dla naszego mózgu. I vice versa. Chyba dużo w tym prawdy 🙂
Jimmi napisał(a):
Taka ciekawostka: WHO wydało niedawno oświadczenie, w którym jasno piszą że czerwone mięso i przetworzone mięso jest kancerogenne dla ludzi. Przypadek? A może lobby wegetarian ich przekupiło? 🙂
Raport do przeczytania tu: https://www.iarc.fr/en/media-centre/pr/2015/pdfs/pr240_E.pdf
Marlena napisał(a):
Stawiam na wrednych, łasych na kasę handlarzy pietruszki – na bank przekupili urzędasów! 😀
sylwia napisał(a):
Raczej lobby rolników. Nie wierzę WHO – promują to, z czego większą kasę dostają.
Pomidorzyca napisał(a):
Heej, super artykuł, uwielbiam tą stronę. Jestem świeżo upieczonym dietetykiem i chciałabym się wypowiedzieć na temat zagęszczania fasolki po bretońsku ziemniakiem, otóż ja nie zagęszczam niczym. Po tym jak fasola jest ugotowana, podsmażam samą cebulkę i czosnek np. z przyprawami dodaję do gara z fasolą i jakoś ta woda tak odparowuje, że samo robi się idealnie gęste 🙂
mama nieszczepiąca dzieci napisał(a):
Pani zmienia ludzkośc tymi wpisami, moje gratulacje i dziekuje.
Ps. Polecam unikac kłótni zwłaszcza malzenskich – od nich moga chorowac nawet wasze dzieci;) uwolnijcie sie od nienawisci i pogardy a zdrowe odzywianie na pewno zadziala!
Ada napisał(a):
czy nie boisz się mimo wszystko tych chorób? ja tez nie szczepie, ale mam szajbę na tym punkcie.
lucyna napisał(a):
Witam Marlenko i musze sie przedstawic, ta Lucyna z forum dr Jana Kwasniewskiego to ja, czytam Twoj blog od miesiecy i zastosowalam sie do Twoich rad i nareszcie maz zaczyna zdrowiec, ale na tych wszystkich dietach miesno-tluszczowych bardzo zakwasil organizm i jest nadal w zlej kondycji. Ale gdy stosuje sie scisle do Twoich zalecen czuje sie duzo lepiej, szczegolnie surowe posilki, soki warzywne, malo owocow. Ja czuje sie wspaniale jedzac surowe posilki jedynie gotowane jem kasze, soczewice, fasole. Jedno mnie martwi, ze maz nie zaakceptowal w pelni tej diety, pomimo ze widzi jak bardzo nasilaja sie bole gdy zje mieso czy niedaj boze ser, jajka. Czesto slysze o typie metabolicznym, ze to co jednemu sluzy- wege, u drugiej osoby moze wywolywac choroby. Czy cos mozesz rozjasnic mi w tej kwestii.Jeszcze cos waznego w sprawie tluszczu, wczoraj do zupy z soczewicy dodalam masla ekologicznego i natychmiast po zjedzeniu jej poczulam sie bardzo zmeczona (a tluszcz powinien dodawac energii a nie ja zabierac) i zasnelam na siedzaco. Dzis celowo zrobilam taka sama zupe i nie dodawalam tluszczu i czuje sie dobrze, mam duzo energii, poczym przeczytalam Twoj artykul na blogu i nikt mnie nie przekona ze tluszcz dodaje energii. A co do doktora Kwasniewskiego, to zrobil na nas bardzo zle wrazenie, fizycznie i psychicznie nie byl okazem zdrowia, ciagle powtarzal te same cytaty ze swioch ksiazek o korytku o hunzach, az wstdzilam sie tego ze uwierzylam jego teorii o tlustej diecie.
Marlena napisał(a):
Witaj, Lucyno, cieszę się, że tutaj do nas ponownie zajrzałaś 🙂
Zgadza się, że nie ma jednej diety dobrej dla wszystkich. Jednak warzywa jeść trzeba na każdej diecie, bowiem nie mamy możliwości wyprodukować sobie choćby witaminy C czy E. Nie mamy ponadto żadnych doniesień aby warzywa kogoś zabiły (chyba, że spadły komuś z dużej wysokości na głowę), a z badań póki co wynika, że to zbyt niskie ich spożycie przyczynia się do przedwczesnej śmierci z powodu rozlicznych zwyrodnieniowych chorób cywilizacyjnych: choroby serca i układu krążenia, nowotwory, choroby autoimmunologiczne itd. Więc jedzenie warzyw nie wywołuje chorób (chyba, że ktoś nabawił się nietolerancji lub alergii, wtedy gdy zje np. pomidora czy truskawkę to mu zaszkodzi), to ich niskie spożycie je wywołuje i co do tego nikt już wątpliwości nie ma. Warzywa nie powodują też uzależnienia (w przeciwieństwie do pszenicy, kofeiny, mięsa czy nabiału, a także palenia tytoniu, których jest ciężko sobie potem odmówić, gdy już raz stały się codziennym nałogiem).
Potrafię sobie wyobrazić jak bardzo może ciągnąć do spożywania pokarmów odzwierzęcych: mięsa, serów, jajek, a także pieczywa czy słodyczy – ja od tych wszystkich rzeczy byłam silnie uzależniona. Paliłam też wiele lat (i to bardzo dużo). Ale jedno jest pewne: zdrowe, zalkalizowane ciało, które pozbyło się toksyn i nadmiaru kwasów, które pozbyło się uzbieranych latami niedoborów mikroskładników odżywczych – nie łaknie tych wszystkich rzeczy, które mu szkodzą. Wręcz przeciwnie – gdy zaczynamy uważnie słuchać naszego ciała, to z biegiem czasu stwierdzamy, że od starych nawyków zaczyna nas instynktownie coraz bardziej odrzucać i że nam już nie służą. I nie ma to nawet wiele wspólnego z tak zwaną siłą woli, tylko to jest fizjologia. To jest wrodzona mądrość naszego ciała, która sama nam podpowiada co nam służy, a co nam nie służy. Tak więc głowa do góry! 🙂
Co do dra Kwaśniewskiego to tak jak wspomniałam zastanawiało mnie tylko dlaczego nie udziela się już publicznie, w przeciwieństwie do wciąż błyskotliwie prowadzących swe wykłady lekarzy typu Esselstyn czy Campbell, których podziwiam i których wiedzę na tej witrynie prezentuję, choć przecież nawet nie jest on starszy od nich (dr K. ma raptem 78 lat).
sylwia napisał(a):
I to jest właśnie przykład, zę najgorszy jest fanatyzm. Czytałam kiedyś o optymalnych, ale ten ich fanatyzm i agresja wobec innych mnie odstraszyły skutecznie. Z tego samego powodu nie popieram też wegetarian i witarian i paleo’wców. Uważam, że każdy musi znaleźć swój złoty środek. Jednemu nie służy mięsko i tłuszcz, a drugiego skręca z bólu po warzywach. I kto ma rację? Ten, kto słucha swego ciała.
Iwett napisał(a):
Nie mogę doczekać się ebooka 🙂
Marlena napisał(a):
Robi się 🙂
Jadwiga napisał(a):
Zrobiłam u pani większe zakupy świąteczne i musze powiedzieć że jestem zachwycona przyprawami AW; wspaniały zapach i świeżość (lato uchwycone i zamknięte w opakowaniu!) Gratuluje!!!
Nigdy nie udało mi się takich kupić w eko-sklepach do tej pory!
Czyli wspaniała żuławska ziemia i właściwa obróbka daje takie cudne plony!
Szkoda że nie ma większych opakowań…
Chciałam zapytać czy to kruszone ziarno kakaowca (super foood) nadaje się na zrobienie kakao? I czy należy tylko zalać je wrzątkiem czy raczej kilka minut podgotować? Dziękuję!
Marlena napisał(a):
Bardzo się cieszę, Jadwigo! 🙂 Kruszone ziarno kakaowca ja mielę na proszek w młynku do kawy i albo zalewam samo (takie kakao na gorąco) albo dodaję łyżeczkę kakao, łyżeczkę cynamonu cejlońskiego świeżo mielonego i łyżeczkę kawy zbożowej (ostatnio kupiłam Inkę BIO z cykorią, gdzie jest 100% cykorii, bardzo dobry prebiotyk na jelita!). Bardzo lubię dodać jeszcze trochę domowego mleka migdałowego.
TheGreyMatters napisał(a):
jeszcze apropos musu jabłkowego – może pożyteczne będzie, co napiszę. Jeśli ktoś ma wyciskarkę taką, co ma 2 rodzaje sitek – można użyć tego z większymi oczkami i wpuścić tam jakieś jabłka o miększej strukturze, niezbyt soczyste – najczęściej kupuję szare renety. ewentualnie też trę takie właśnie miękkie jabłka na tarce na tych oczkach najostrzejszych (my zawsze w domu na tą część tarki mówiliśmy do ziemniaków). Moja maleńka uwielbia taki mus właśnie a ja ze swojej strony zapewniam, że mus wychodzi jak najbardziej musowy.
Justyna napisał(a):
Pani Marleno,
Czytam bloga od wakacji tego roku i nie bardzo wiem jak zesawić powyższy artykuł z tym z 2013r „jaki olej olać, a jaki kupić” gdzie mowa o doskonałych własciwościach olejów nierafinowanych. Szczególnie kokosowego.
Tu cytat z ostatniego akapitu
„Inwestycja w dobry olej to samo zdrowie: piękna skóra, bystry umysł, witalność, energia i dobry humor. Pieniądze wydane na dobre naturalne oleje bardzo szybko zwrócą się również finansowo: wzrośnie nasza odporność, nie będziemy tyle wydawać na leki, suplementy i wizyty lekarskie.”
Marlena napisał(a):
Zgadza się – jeśli w ogóle mamy jakichkolwiek olejów używać to tylko nierafinowanych, na zimno tłoczonych. Nie napisałam nigdzie, że butelkę z oliwą mamy od razu wyrzucić do kosza – czasem spryskanie oliwą jest przydatne w kuchni (nie mówiąc o dobroczynnym działaniu oliwy czy naturalnych olejów na skórę, włosy i paznokcie). Przyznać jednak należy, że tak czy inaczej najlepszym źródłem wszelkiego tłuszczu pobieranego doustnie jest pokarm całościowy. Wtedy nie ma niebezpieczeństwa, że „przedawkujemy” tłuszcz: trzeba sobie zadać np. pytanie czy w naturze zjedlibyśmy tyle oliwek ile potrzeba do wyciśnięcia z nich 1 łyżki oliwy dodanej do naszej sałatki? Zjedlibyśmy na jeden raz tyle nasion słonecznika aby dostarczyć sobie 1 łyżkę oleju słonecznikowego?
Ponadto zjadając całe oliwki czy całe nasiona słonecznika do naszego wnętrza oprócz tłuszczu dostają się również inne cenne związki oraz błonnik, a nie tylko same kwasy tłuszczowe jak przy spożyciu oliwy czy oleju. Oleje i oliwy to produkt przetworzony jak by nie patrzeć – taki tłuszczowy koncentrat. O wiele bardziej zgodne z naturą i zdrowotnie korzystne jest pobieranie wszystkiego co nam potrzebne z pokarmów całościowych, a nie z koncentratów, izolatów itp. (co nie znaczy, że nie są one przydatne czasami np. w celach terapeutycznych, ale na co dzień korzystniej jest wybierać pokarmy całościowe).
Justyna napisał(a):
Teraz rozumiem – warto pytać!
Dziękuję za obszerną odpowiedz 🙂
fan napisał(a):
Ale ty Marlenka kit na tym blogu sprzedajesz! Życia by nie starczyło, żeby to prostować. Wiedza z amerykańskich książek, pisanych przez różnych oryginałów i ekscentryków, której nikt nigdy nie potwierdził porządnymi badaniami. Witaminkami to się leczy awitaminozy, które – tu zgoda – różnie mogą się objawiać, ale w zasadzie nic więcej. Witamina C na przeziębienie NIE DZIAŁA. Sam to sprawdzałem prowadząc swoje badania . Z 19 osób witaminą C z przeziębienia nie wyleczył się nikt, mimo olbrzymich dawek. (sam przyjmowałem 30 g dziennie). Jedna osoba dostała zapalenia oskrzeli i jedna strasznej sr….ki. Poza tym wszyscy chorowali jak zwykle ok. tygodnia. Pauling – patron tej waszej medycyny nie prowadził badań nad witaminą C, on ja tylko używał i twierdził, że się znakomicie czuje. Był typem wyraźnie dotkniętym „chorobą noblisty”. Cukier szkodzi – zgoda, ale niby dlaczego nie szkodzi ten w owocach, a tylko ten z torebki? To odwrotnie niż witamina C, która niezależnie czy jest naturalna, czy produkowana w fabryce drogą chemicznej syntezy ma taka samą „moc”. A cukier z cukrowni ma inną? A z tymi tłuszczami to też nieźle pojechałaś po bandzie. Innuici odżywiali się wyłącznie tłuszczem i mięsem i byli wyjątkowo zdrową społecznością (do czasu aż nie spróbowali węglowodanów od białego człowieka). Tradycyjna dieta mieszkańców Okinawy składała się miedzy innymi z wieprzowiny, której przeciętny mieszkaniec tej wyspy zjadał ok 10 dkg dziennie (sprawdź sobie w poważnych, niezależnych badaniach). Z kolei wegetarianie wcale nie są okazami zdrowia, chorują równie często jak osoby nie stosujące tej diety, w tym również na serce. Kup sobie jakąś porządną biochemię i poczytaj. Bo amerykańskie książki różnych doktorów, którzy rzekomo wyleczyli „dziesiątki pacjentów’ witaminami, rzadko mówią prawdę.
Marlena napisał(a):
Gratuluję sr…ki! Witamina C w rękach idioty lub niedouczka zawsze przyniesie opłakane skutki. W przeciwieństwie do noblistów.
Ponadto ci, którzy mówią z przekąsem o Paulingu mają nieodmiennie jedną bardzo charakterystyczną cechę: posiadają jakby dwie Nagrody Nobla mniej od niego.
Reszty nie będę komentować bowiem szkoda mojego czasu na słowne przepychanki z hejterami. Wolę swój czas poświęcać tym użytkownikom, którym pomaga to, czego tutaj się dowiedzieli.
Bee napisał(a):
Jakoś wierzę w zapewnienia „Fana” , że ileś tam osób nie było w stanie się wyleczyć witaminą C …natomiast nigdy nie uwierzę , że witamina C nie leczy np. grypy. Przykład : moi rodzice , bardzo scepytcznie nastawieni do dużych dawek wit.C , w końcu jakoś się przekonali …jakoś ale chyba nie do końca …dostali ode mnie witaminę i wskazówki , przyznają , że wit.C pomaga ale nigdy nią się nie wyleczyli …nie wiem jak oni to robią , stanowi to dla mnie zagadkę równie wielką jak pytanie czy jesteśmy sami w kosmosie 😉 Dlaczego ? dlatego , że od ponad 2 lat leczę siebie i dziecko wit.C ze 100% powodzeniem , choroba zaczynająca się 40 st. gorączką trwa 1-3 doby , przy natychmiastowej reakcji tj. leczeniu od pierwszych symptomów jeszcze krócej . Jedyny raz gdy nie udało mi się wyleczyć dziecka zdążył się ostatnio ..ale nie dlatego , że wit.C nie dała rady a dlatego , że ja nie miałam siły „użerać” się ze strajkującym 5 latkiem ( „bleee kwaśne ,nie chcę ” ) i teraz ciągnie mu się suchy kaszel i ciągnie 🙁 lekarka osłuchała , mówi , że czysto a młody wciąż kaszle , po syropie wykrztuśnym zaczyna mu się odrywać , bez syropu kaszel wciąż suchy …Marleno może masz jakąś radę ? jakiś naturalny sposób by pozbyć się kaszlu , bo mi już ręce opadają 🙁
Marlena napisał(a):
Jeśli jest za kwaśne to można zawsze zbuforować roztwór (całkowicie lub częściowo) dodając nieco sody oczyszczonej (max. 1/2 miarki sody na każdą miarkę witaminy). Domowym sposobem na kaszel jest syrop z miodu i cebuli, można też spróbować miodu utartego na papkę z cynamonem i goździkami. Pomocne mogą być też mieszanki ziół wykrztuśnych (prawoślaz, tymianek, anyż, lukrecja, babka lancetowata itd.), można je kupić w zielarskim.
sylwia napisał(a):
Ja potwierdzam działanie witaminy C. Leczę nią siebie, męża i dzieci. Najpierw zaczęłam od siebie. Zbiegło się to z wirusem jelitowm w naszej rodzinie – wszyscy byli chorzy, tylko nie ja (akurat była Wielkanoc, więc śniadanie wielkanocne jadłam sama). Potem przekonałam do tego męża – uwierzył, gdy zapobiegła rozwojowi grypy u niego. A dzieci w tym sezonie chorują, owszem, z przedszkola wciąż to nowe atrakcje przynoszą, ale zdecydowanie mniej niż w roku ubiegłym i zdecydowanie krócej i bez powikłań. Za dużą dawkę wiedzy o witaminach będę Pani Marlenie zawsze wdzięczna.
Bee napisał(a):
Marleno , bardzo dziekuję za odpowiedź a przede wszystkim za to , że prowadzisz tę stronę i dzielisz się swoją wiedzą :-* Trafiłam do Ciebie ponad 2 lata temu zupełnie przypadkiem i był to jeden z najlepszych przypadków w moim życiu 🙂 Wciąż dużo pozostało mi do zmienienia na lepsze i nie wszystkie zmiany , które wprowadzam dochodzą w 100% do skutku , szczególnie mam na mysli mojego synka kontra babcia terrorystka i oszustka oraz wszechwiedzacy personel w przedszkolu 🙁 ale mam nadzieję , że to co udaje mi się robić zaprocentuje w przyszłości w postaci zdrowego i witalnego mężczyzny. Szczególnie wdzięczna jestem za „oświecenie ” mnie wit. C 😉 ile litrów syropów z aspartamem i innymi dziadostwami oraz antybiotyków dzieki Tobie uniknęło moje dziecko przez 2 lata … 🙂 Syrop z cebuli i miodu robię , dodając do niego tymianek lub mocny napar tymiankowy, ale wdrożę tez pozostałe zioła , które polecasz . Niestety z buforowanie sodą wit.C nie wchodzi w grę 🙁 zarówno ja jak i mój syn jestesmy na nią „uczuleni” – odruch wymiotny- raz zbuforowałam synkowi i to był jedyny raz gdy zwymiotował po wit.C , ja w dzieciństwie krzywiłam się na smak większości ciast na sodzie czy proszku do pieczenia , cofało mi się po wapniu czy witaminach w postaci tabletek musujacych. Z chemii jestem kompletna noga więc chciałam spytać czy oferowany jakiś czas temu w twoim sklepie askorbinian sodu można doustnie podawać zamiast kwasu L-askorbinowego ? jaki ma smak ? Na razie wymyśliłam sposób na podanie wit. C synkowi , tak by podać ją w mniejszej objętości niż szklanka soku …rozgniatam widelcem na papkę ok. 2 cm banana , w kieliszku do jajka mieszam z 1 łyżeczką wit.C i miodu , ew. kapka wody , czekam z 5 min aż wit.C się rozpuści …3-4 łyżeczki mikstury łatwiej podać młodemu niż zmusić do wypicia co godzinę szklanki kwaśnego soku 😉 czasem dodaję też łyżeczkę roztopionego ( w ciepłej wodzie lub na kaloryferze ) oleju kokosowego. BTW. …oleju kokosowego …kolejne cudo odkryte dzięki Tobie 🙂 sprawdziłam na sobie …leczy i zapobiega opryszczce (tzw. zimno na ustach) i co mnie najbardziej zaskoczyło …ból zęba uśmierza lepiej niż tabletki !!! Wieczorem wypadła mi plomba , tabletek w domu zero …kierowana jakimś instynktem wcisnęłąm w dziure kawałek oleju , wcierałam też w dziąsło dookoła zęba , po kilku minutach ból nasilił się tak , że miałam ochotę chodzić po ścianach …ale po 10 min. ból zaczął zanikać aż w końcu ustapił zupełnie . Do dentysty dochodziłam długo 😉 i w ciągu tych tygodni ząb kilka razy nie bolał ale „ćmił ” …znów olej i spokój…dla porównania : w podobnych przypadkach leciałam na ibuprofenach branych co kilka godzin bez przerwy aż do momentu wizyty u stomatologa . Rozpisałam się a chciałam tylko podziękować za kawał świetnej roboty , którą jest twoja strona .Dziękuję 🙂 Pozdrawiam serdecznie .Bernadetta
Ada napisał(a):
Do Bee: a co ile podajesz tą witaminę synkowi? mój ma 4 lata i nie udało mi się nigdy mu jej przemycić, aż przeczytałam Twój sposób, trochę marudzi, ale te 4 łyżeczki zje.
pawel kedzierski napisał(a):
Witaj Marleno.
Ostatnio uslyszana informacja dala mi troche do myslenia. Otoz skoro witaminy, ktore rozpuszczaja sie w tluszczach go potrzebuja to stosownym byloby takowy tluszcz dostarczyc podczas spozywania sokow wyciskanych. Tak tez robilem, dodawalem odrobine oleju do sokow, ale po tym artykule zastanawiam sie czy nie lepiej byloby zmielic troche orzechow badz nasion? Co o tym myslisz?
Marlena napisał(a):
Nie ma konieczności dodawania olejów. W każdym warzywie i owocu przyroda umieściła już tyle kwasów tłuszczowych aby zawarte tam witaminy rozpuszczalne w tłuszczach mogły się rozpuścić ku naszemu pożytkowi. Nie ma potrzeby natury poprawiać.
pawel kedzierski napisał(a):
bardzo dziekuje 🙂
Kinga napisał(a):
Pani Marleno, gdzie znajdę garnki stalowe z powłoką ceramiczną lub tytanową? Może Pani polecić jakiegoś producenta/sprzedawcę?
monika napisał(a):
Ciekawa jestem czy nerkowce ogólnie dostępne w marketach i na aukcjach internetowych są wartościowe, niepasteryzowane?
Iwa napisał(a):
Zwykle nie jadam smażonych dań, ale uwielbiam odsmażane pierogi. Czy jest jakiś zdrowy sposób by je odsmażyć bez tłuszczu? Przypuszczam, że na samej patelni raczej się to nie uda.
Marlena napisał(a):
Nie wiem, nigdy nie próbowałam. Potrawy przetworzone mączne typu pierogi jadam raz w roku na wigilię w ramach poświęcenia dla narodowej tradycji i jej uczczenia w tym świątecznym dniu. 😉
Beata napisał(a):
Witam.W swojej nieświadomości zakupiłam 2 kg oleju kokosowego rafinowanego [polecono mi go w sklepie do smażenia] i 1kg nierafinowanego.Do czego mogę zużyć teraz ten rafinowany?
Alina napisał(a):
Pani Marleno ! A co z cukrem kokosowym lub trzcinowym? Też są takie złe?
I jeszcze małe pytanko: czym mogę myć zęby roczniakowi? Ksylitol jest od 3 roku życia…
Marlena napisał(a):
Mam w domu kokosowy, jest bardziej cenny odżywczo niż trzcinowy, ale i tak używam go sporadycznie w ilościach raczej symbolicznych. Jeśli chodzi o mycie ząbków małym dzieciom, to wystarczy nawet szczoteczka zwilżona po prostu wodą. Takie malutkie dzieci nie piją kawy i mocnej herbaty, nie palą papierosów, nie jedzą słodyczy (nie powinny ich jeść), nie mają ciemnego osadu, nie są im potrzebne pasty (wybielające czy w ogóle jakiekolwiek).
fanka zielonej herbaty napisał(a):
Bardzo mi sie podoba, ze podalas tak duzo przepisow. Wiekszosc z nich to dla mnie absolutna nowosc! Przypomnialam sobie natomiast, ze moja mama piekla murzynka z powidlami sliwkowymi (bo cukier byl towarem deficytowym). Jesli wtedy dalo rade, to i ja powinna sprobowac 🙂
Wiesz, jestem taka „napalona” na te zmiany! Sol warzona wyrzucilam, kupilam w jej miejsce himalaska, morska i kamienna. Uzywam zdecydowanie mniej, niz dotychczas. Cukier zastapilam erytrytolem i syropem klonowym, tudziez miodem. Co prawda dla mnie cukier i wczesniej moglby nie istniec, ale mam rodzine… I tu pojawiaja sie schody, bo choc corka jest w 100 % po mojej stronie i wrecz cieszy sie na te zmiany (choc wiaza sie one z problemami w szkole, bo dziecko, ktore nie uzywa cukru to dziwolag), to maz stanal okoniem 🙁 Mam wrazenie, ze im bardziej ja sie staram, tym bardziej on sie wylamuje. Wczoraj odmowil zjedzenia zupy, ktora do tej pory zjadal z apetytem. Stwierdzil, ze ja oszukuje i kto wie, co w tej zupie jest. Szczerze mowiac jestem w kropce i nie bardzo wiem, co dalej. Przydalby sie jakis zloty srodek, bo w przeciwnym razie przyjdzie mi sie rozwiezc, a wcale nie chce!
Marlena napisał(a):
No niestety, niektórzy faceci są jak dzieci i potrafią obrzydliwie marudzić przy jedzeniu, mam w domu to samo – mąż raz zje to co zrobię, a innym razem nawet nie próbując od razu marudzi że niby „nie lubi” (choć to samo danie wcześniej zjadał z apetytem chwaląc, że mu smakuje). Wzruszam ramionami i nie daję się sprowokować 😉 Stare powiedzenie mówi, że głód jest najlepszym kucharzem. Skoro ktoś marudzi to znaczy, że głodny nie jest. 🙂
Ania napisał(a):
Cześć, ja mam pytanie odnośnie prażenia nasion i orzechów, podobno podczas działania wysokiej temperatury nasiona i orzechy wydzielają szkodliwe tłuszcze wiec czy bezpiecznie jest prażenie nasion i orzechów? Drugie pytanie, czy dodawanie ich do pieczenia chleba nie powoduje tego że ziarna stają sie szkodliwe? Dziekuję. Uwielbiam Twego bloga.:-)
Marlena napisał(a):
Im dłużej i w wyższej temperaturze prażymy tym mniej zdrowe się robią, więc jeśli już prażenie to bardzo delikatne, krótkie, w niezbyt wysokiej temperaturze. Natomiast w wypiekach nasiona są bezpieczniejsze: tam panuje duża wilgotność – temperatura jest niższa w środku niż na zewnątrz.
Jagoda napisał(a):
Witaj Marleno,
byłabym baaardzo wdzięczna, gdybyś zechciała ułatwić mi życie i poleciła producenta patelni stalowych z powłoką ceramiczną :). Dzisiaj obejrzałam ich dziesiątki, producenci albo podają w opisach, że jest szkielet aluminiowy albo nie piszą w tej kwestii nic albo cena jest kosmiczna (co przecież nie daje mi gwarancji,. że tam nie ma aluminium). Help! 😉
A ponadto, dziękuję Tobie za ten blog. Wiele się w moim życiu zmieniło, na plus oczywiście. Kończę 6 -tygodniowy post Daniela w najbliższą środę 😀 – marzę o musli z bananami i migdałami oraz kujawiance ;). Teraz wystarcza mi 6 godzin snu, mam genialną cerę, wyniki tarczycowe pierwsza klasa – a Hashimito mocno mnie męczył, że o zatokach nie wspomnę. Aleppo, mydło marsylskie i olej z pestek malin oraz kokosowy to moje odkrycia i cuda natury, a te wszystkie kosmetyki, kremy i balsamy z drogerii – szkoda kasy i zdrowia :). Mój trzyletni syn zamienił słodycze na banany, migdały i słonecznik. Weźmie co prawda do ręki herbatnika u babci ale zaraz go odłoży i prosi o pomidora lub „manana” :). Tak, jedzenie to tylko kwestia świadomości u dorosłych i nawyków u dzieci :).
Pozdrawiam serdecznie i rychłej wiosny życzę 🙂
jagoda
Jarosław napisał(a):
p.Marleno , a co jeść żeby zdrowo przytyć 5 kg. najlepiej szybko ?
– o dodawaniu do posiłków garści orzechów lub nasion słonecznika w których są 2 krople oleju , których organizm nawet nie zauważy już wiem .
– o oleju kokosowym dobrym , ale podobno na odchudzanie też już wiem .
– o awokado które za bardzo mi nie smakuje również .
Skąd mam brać codziennie 2500 kcal . żebym znów był szczupły a nie chudy bo chyba nie z sałaty , rzodkiewki , selera naciowego ……………………….
pozdrawiam Jaro .
Marlena napisał(a):
Natura nie poskąpiła nam kalorii. W sałacie czy rzodkiewkach co prawda wiele ich nie ma, ale nie jadamy ich dla kalorii, lecz raczej dla ich gęstości odżywczej. Jeśli poszukujesz kalorii znajdziesz je w nasionach (np. dynia, słonecznik, siemię lniane, chia, mak, sezam), orzechach, ziemniakach, roślinach strączkowych, świeżych i suszonych owocach, pełnym ziarnie (ryż, kasze, quinoa, kukurydza itp.), oliwkach, awokado, kokosie (raczej wiórki lub suszone plastry, nie wyizolowany olej) czy tłustych rybach (jeśli jadasz te ostatnie). Poczytaj sobie też książki dra Fuhrmana, ma on też świetne przepisy, zaleca tym co chcą przytyć po prostu zjadać większe porcje, dostarczać więcej kalorii.
user1 napisał(a):
Ja sobie chyba wypłukałem lit z organizmu witaminą C buforowaną sodem i potasem, bo w ten sposób dostarczałem do organizmu tych pierwiastków pewnie w znacznie większych ilościach, niż w soli, której używam niewiele. Właśnie zastanawiało mnie to, że ostatnio czułem się gorzej niż na początku przejścia na zdrowe odżywianie (na przemian problemy z koncentracją/zasypianiem i takie zmęczenie/nic się człowiekowi nie chce).
Na szczęście efekt wygląda na łatwo odwracalny – myślałem, że ten lit będzie trzeba uzupełniać miesiącami, a tu pół filiżanki wody Zuber i po problemie 🙂 (O ile to był efekt tej wody, ale moim zdaniem to najbardziej prawdopodobne.) Tzn. w kolejnych dniach też piłem tą wodę, ale objawy zniknęły już po pierwszej dawce. I to pomimo, że Zuber zawiera rekordową wręcz ilość sodu, ale widocznie takie proporcje litu do sodu wystarczają, żeby organizm pobrał sobie, co potrzeba.
Przydałoby się umieścić jakieś ostrzeżenie w artykułach o witaminie C (żeby zaopatrzyć się w lit), bo nie każdy suplementujący tą witaminę będzie czytał artykuł o tym, „jak uzdrowić swoją kuchnię z cukru, soli i tłuszczu”. A ja brałem tylko 9 g witaminy C dziennie – jak ktoś bierze więcej, to współczuję…
Poza tym polecam buforowanie magnezem. Na Allegro można kupić bliżej nieokreśloną mieszaninę związków magnezu (nie wiadomo do końca, ile w niej jest tlenku, a ile (i „czy”) węglanu/zasadowego węglanu), ale doświadczalnie przekonałem się, że trzeba wziąć ok. 1,4 g tej substancji na 5,2 g wit. C, żeby uzyskać odczyn obojętny. No i tak wychodzi taniej, niż osobna suplementacja np. cytrynianem magnezu. Chyba 🙂
Będę musiał też wrócić do buforowania wapniem. Ten pierwiastek wydawał mi się bezużyteczny do suplementacji (szczególnie przy suplementacji wit. D), ale że nie sposób całej witaminy C zbuforować magnezem, to trzeba będzie zaryzykować. Hoffer brał i wit. D i magnez z wapniem, więc może mi nie zaszkodzi…
Marlena napisał(a):
Witamina C sama w sobie nie ma związku z litem i jego „wypłukiwaniem” – nic mi na ten temat nie wiadomo. Natomiast sód jak najbardziej. Jeśli nie tolerujesz sodu to używaj witaminy C w formie innej niż askorbinian sodu.
user1 napisał(a):
No i potas zapewne też lit wypłukuje.
Właśnie o tym mówię – będę musiał zmniejszyć ilość askorbinianu sodu i potasu na rzecz askorbinianu magnezu i wapnia. Formą niebuforowaną w dużych dawkach mógłbym sobie uszkodzić przewód pokarmowy, a liposomalną (gdzie surowcem jest niebuforowana wit. C) – zakwasić organizm (no niestety, skądś organizm te pierwiastki buforujące będzie musiał pobrać, jeśli nie dostarczę ich razem z witaminą).
beti73 napisał(a):
Droga Marleno.
Dziękuję za to że jesteś.Czytam cię z takim zaciekawieniem .MImo że nadal od czasu do czasu muszę zjeść kawałek mięsa to dzięki tobie używam tylko soli himalajskiej wyrzuciłam z domu degustę i robie według twojego przepisu , pestycydy to dla mnie gratka dzięki tobie ,mogę wymieniać jeszcze godzinami .
Jestem też Elblązanką ale twój blog odkryam dopiero na emigracji, za co bardzo
dziękuję.
lula napisał(a):
Pani Marleno. Skąd Pani wie, że zwierzęta nie mają miażdżycy, bądź innych chorób? Otóż mają i to nie jedną.
Marlena napisał(a):
Jednak dr Rath jest innego zdania: https://www.dlaczego-zwierzeta-nie-dostaja-zawalow-serca.org/ – publikacja jest dostępna za darmo, można się zapoznać. Zwierzęta mogą cierpieć na choroby metaboliczne ale nie na wolności, lecz wtedy tylko, gdy są pod „opieką” ludzi i żrą podawane im ludzką ręką pseudożarcie.
Bartek napisał(a):
Cześć. Czy muszę do swojej diety uwzględnić tłuszcze jak masło czy olej?
Marlena napisał(a):
Żadnych izolatów makroskładników odżywczych nie musisz uwzględniać w diecie i nie jest to zalecane. Ani izolowanego tłuszczu (olej, masło), ani izolowanych węglowodanów (cukier, syrop fruktozowo-glukozowy) ani izolowanych białek (odżywki białkowe w proszku). Jedz jedzenie zawsze takim, jakim je stworzyła natura lub możliwie najbliżej oryginału. Izolaty nie rosną na drzewie. Mogą być przydatne terapeutycznie, nie są dla nas jednak dobre w codziennym żywieniu.
Bartek napisał(a):
Chodzi mi dokładnie o to czy jakiekolwiek tłuszcze mają być w naszej diecie oraz jakie pani proponuje?
Marlena napisał(a):
Jak najbardziej, całkowicie beztłuszczowa dieta nie jest nawet fizycznie możliwa, ponieważ natura tak to zaprojektowała, iż tłuszcz zawsze będzie w diecie: jest on obecny nawet w produktach, których byśmy nigdy o to nie podejrzewali jak np. szpinak, sałata czy truskawki, oczywiście są to mikroskopijne ilości, ale są. Większe ilości tłuszczu zawierają: orzechy, pestki, nasiona pełne ziarno oraz rośliny strączkowe, a także awokado, oliwki i kokos. Pobieranie każdego makroskładnika (węglowodany, białko, tłuszcz) wprost z pokarmów całościowych jakie ziemia dla nas rodzi jest najbezpieczniejsze, ponieważ nie mamy możliwości „przedawkowania” żadnego z nich przy urozmaiconej diecie.
Maria napisał(a):
argument, ze zwierzetami nietrafiony niestety. Bo rozumujac w ten sposob mozna powiedziec, ze wyciskane soki tez sa niezdrowe, bo zwierzeta nie posiadaja wyciskarki i nie wyciskaja soku z marchewki czy burakow. Oleje sa przetworzone? Te sklepowe sa. Natomiast olej swiezo tloczony i nieekstrahowany nie jest „produktem przetworzonym””
Marlena napisał(a):
Jest jedna różnica pomiędzy zwierzętami a ludźmi: te pierwsze nigdy nie przejadają się (oprócz tego, że spożywają tylko pokarm naturalny i nieprzetworzony właściwy dla swojego gatunku, zamiast jak czynią to niektórzy ludzie wsadzać do gęby co tylko podleci, byle ładnie wyglądało, ładnie pachniało i było dobre w smaku – ze wstydem przyznaję, że ja również tak właśnie kiedyś robiłam). A olej zwróć proszę uwagę, że jest składnikiem wyizolowanym z całości i oderwanym od swojego źródła. Dlatego jest produktem przetworzonym. Na przykład: pestki słonecznika to produkt całościowy, zaś olej słonecznikowy to wyizolowany z tych pestek jeden makroskładnik odżywczy (czyli tłuszcz), czyli produkt przetworzony (ten nierafinowany mniej, a ten sklepowy rafinowany jest bardziej przetworzony). Dlatego więcej korzyści zawsze odnajdziemy w spożywaniu całościowych produktów (pestek, nasion, oliwek) niż tylko jednego składnika z nich (oleju, oliwy).
Soki warzywne to całkiem inna para kaloszy, tu dzieje się odwrotnie: odrzucamy jeden „przeszkadzający” składnik (błonnik nierozpuszczalny) spożywając całą resztę. A robimy to po to, aby błonnik nierozpuszczalny nie spowalniał czy nie blokował przyswajania właśnie całej tej reszty (składniki soku wędrują do krwiobiegu niezwykle szybko, dużo szybciej niż gdybyśmy warzywa te tak po prostu zjedli).
Nesajem napisał(a):
jej.. jestem tu po raz pierwszy i czytając komentarze, zapomniałam, po co.. straszne, że chcąc pomagać ludziom trza się zmagać z taką ilością głupoty, pretensji i niedowierzania.. szczerze współczuję. w życiu nie komentowałam, ale dziś aż się we mnie gotuje. może i nie na temat, ale.. mam lat dwadzieścia parę, więc nie jestem, bez obrazy i z szacunkiem, jakby co, starą zgorzkniałą babą. jakby ktoś pytał, i zamężną i dzieciatą i wykształconą, więc nie tylko o własne zdrowie się troszczę. mam własny ogród, piekę chleb, robię octy, dżemy, kiszonki itp itd.. przez swój styl życia i swoje wybory, straciłam większość kontaktów i przyjaciół.. dlaczego? nie wiem. pewnie przez takich właśnie komentujących, co im się nudzi, bo żyją w betonie i beton żrą. miałam jutro ubijać świnkę, która jest pod moją opieką ładnych parę miesięcy. wyznaję zasadę, że trzeba zabić, chcąc jeść mięso, w sklepie nie kupuję.. no i.. dziękuję bardzo.. oddaliśmy biedniejszym za darmo. z mięsem kończę. nie potrafię. jak ktoś ma wątpliwości, bardzo proszę ogłuszyć obuchem, po czym poderżnąć gardło, zawiesić głową w dół, odczekać aż się wykrwawi i obrobić.. jeśli potrafisz, smacznego! dzięki za artykuł!
Justyna napisał(a):
Czekolada wypłukuje lit i działa depresyjnie? A przecież podobno właśnie uspokaja i uszczęśliwia, pobudzając wydzielanie serotoniny. Czy to wypłukiwanie litu nie jest równoważone tym drugim działaniem?
Piotr napisał(a):
Co Pani myśli o tłuszczu gęsim? Uchodzi za bardzo zdrowy.
Marlena napisał(a):
Izolowany tłuszcz (olej, masło, smalec) podobnie jak izolowany cukier – nie będzie nigdy czymś zdrowym, ponieważ jest izolatem. A w naturze takowe nie występują. Aczkolwiek każdy izolat może czasem spełniać rolę terapeutyczną.
Osobiście nie używam – nie mam potrzeby.
Gosia napisał(a):
Marleno co sądzisz o tezie, że olej lniany, jako że tłoczony na zimno, posiada w swoim składzie trujące cyjanogeny, neutralizowane poprzez wysoką temperaturę jedynie? Czy można go w takim wypadku polecać?
Marlena napisał(a):
Olej lniany nie może być poddany przed spożyciem działaniu wysokiej temperatury z uwagi na to, że 50% jego kwasów tłuszczowych to niestabilne Omega-3 ulegające szybkiemu utlenianiu (jełczeniu). Olej lniany spożywany w zwyczajowych normalnych ilościach nie jest trujący – podobnie jak surowiec z którego powstał (siemię lniane). Związki cyjanogenne w małych ilościach działają ochronnie na zdrowie: https://rozanski.li/573/leki-cyjanogenne-w-dawnej-medycynie-i-witamina-b17/
Ewelina napisał(a):
Dzień dobry Pani Marleno,
Na wstępie chciałabym Pani podziękować za cenne rady – dzięki e – bookowi odstawiłam biały cukier (spożywam go wyłącznie od święta, a i to nie zawsze), a w międzyczasie pokochałam soki wyciskane i koktajle.
Mam jeszcze 2 pytania: widzę, że mam tzw. obłączki (lunule) tylko na trzech paznokciach – pewnie jest to pozostałość zanieczyszczeń organizmu. Co zrobić, by je odzyskać na pozostałych paznokciach?
Drugie pytanie dotyczy glutenu. Ciężej mi odstawić gluten niż cukier, bo zawsze byłam pierogożercą i makaronożercą. Czy są jakieś skuteczne sposoby? A może jednak warto skusić się na coś z np. mąki żytniej albo orkiszowej? Nie wiem, jak to ugryć. Z góry dziękuję za podpowiedź i pomoc. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Ewelino, bardzo się cieszę, że mój e-book był dla Ciebie przydatny i przyniósł Ci korzyści. Odstawienie białego cukru i jego pochodnych to podstawa, bez tego nie może być mowy o byciu naprawdę zdrowym. Dbanie o zdrowie polega na dwóch rzeczach: przestać robić sobie krzywdę rzeczami szkodliwymi i skupić się tylko na tych przynoszących zdrowotne korzyści.
Czy gluten jest dla każdego szkodliwy? Niekoniecznie. Jeśli nie ma niego nietolerancji to odstawienie pokarmu zawierającego ten rodzaj białka nie przyniesie korzyści. Należałoby zrobić sobie test na nietolerancje pokarmowe i zobaczyć czy mamy nietolerancję na gluten albo na jakikolwiek rodzaj zboża (można mieć nietolerancję na żyto, owies, a nawet ryż, nie tylko na pszenicę). Często ludzie sięgają też do diety eliminacyjnej i w ten sposób przekonują się czy dieta pozbawiona jakiegoś pokarmu poprawia im samopoczucie czy nie. Jednak najpewniejszym wskaźnikiem będzie test na nietolerancje pokarmowe (przy czym często pokarm bez którego nie wyobrażamy sobie życia jest właśnie tym nietolerowanym).
Zboża glutenowe to pszenica (również orkiszowa), żyto, jęczmień i czasem owies (jeśli jest przetwarzany w tej samej fabryce przetwarzającej zboża glutenowe może ulec zanieczyszczeniu molekułami glutenu). Glutenu nie zawierają ryż, kukurydza, proso, gryka, quinoa, amarantus.
Lunule to nie problem, jak mają zniknąć to powoli sobie znikną, spróbuj może przez jakiś czas postu Daniela lub diety na surowych warzywach i owocach, to bardzo oczyszcza cały ustrój.
Ewelina napisał(a):
Właśnie o to chodzi, że chciałabym, żeby lunule pojawiły się znów – kiedy byłam mała miałam je na wszystkich palcach, a teraz tylko na dwóch kciukach i jednym wskazującym. Z tego, co wyczytałam ich brak to objaw zanieczyszczenia organizmu, a dziś medycynę mamy taką, że praktycznie nie zwraca uwagi na takie szczegóły, bo liczy się tylko pełna kieszeń lekarzy. Dziękuję za poradę 🙂
Ha, problem polega na tym, że na razie nie mieszkam sama i nie mogę sobie tak po prostu wyrzucić białej mąki (lub ewentualnie podzielić się nią z tymi, którzy są mniej zamożni ode mnie) itd. Ja miewam biegunki po zjedzeniu bułeczki; często też przytrafia się zgaga (a odtłuszczam wątrobę, bo z własnej głupoty i miłości do frytek wpadłam w niealkoholowe stłuszczenie, więc ostropest jest moim paliwem). Co ciekawe podobne objawy miałam po czekoladzie, więc czuję, że coś w tym jest. Dziękuję serdecznie za rady i pozdrawiam 🙂
Marlena napisał(a):
Chyba wręcz odwrotnie, bo ja miałam lunule wcześniej, a znikały mi w miarę postępów w oczyszczaniu. Wyłącz z diety pokarmy po których masz biegunki – organizm sam sygnalizuje co mu nie służy i należy to uszanować.
Ewelina napisał(a):
Hmmm, ciekawe. Racja, dziękuję, pozdrawiam 🙂
Grzesiek napisał(a):
Dzień dobry,
od kilku dni w mediach krytykowany jest olej kokosowy po publikacji wyników badań Amerykańskiego Towarzystwa Kardiologicznego o szkodliwości tego oleju (https://tylkomedycyna.pl/wiadomosc/badania-dowodza-ze-spozywanie-oleju-kokosowego-jest-niezdrowe). Nie mogę doszukać się źródeł tego badania.
Co Pani sądzi o tym badaniu, ma jakieś dokładniejsze informacje? Czy rzeczywiście olej kokosowy jest szkodliwy?
Pozdrawiam i dziękuję,
Grzesiek
Marlena napisał(a):
Pewnie chodziło o to zalecenie: https://circ.ahajournals.org/content/early/2017/06/15/CIR.0000000000000510
Jednak Amerykańskie Towarzystwo Kardiologiczne też nie mówi całej prawdy. Zastępowanie tłuszczu nasyconego oliwą to trochę jak zastępowanie palenia papierosów bez filtra paleniem tych z filtrem: jest tylko trochę mniej szkodliwe. Ja się zgadzam w pełni z doktorem Esselstynem, który mówi, że dieta śródziemnomorska nie chroni serca z powodu oliwy, tylko POMIMO jej spożywania – a to za sprawą masywnych ilości warzyw, owoców, pełnego ziarna, roślin strączkowych itd. jakie są w tych rejonach jadane. Nigdy nie udowodniono, że to za sprawą wyłącznie oliwy dieta śródziemnomorska jest korzystna dla zdrowia, podobnie jak nigdy nie udowodniono, że twierdzenie „olej kokosowy jest zdrowy” jest zgodne z prawdą. 😉
Dlaczego tak jest: bo gdy nażremy się tłustego jadła, to bez względu na to jakiego rodzaju tłuszcz ono zawierało (czy „niezdrowy”olej kokosowy czy też „zdrową” oliwę) – nasze naczynia kurczą się spazmatycznie po takim posiłku na dobrych kilka godzin. Aby to stwierdzić badacze zastosowali pomiar rozszerzalności tętnicy promieniowej (ang. flow-mediated dilation, skrót FMD), tuż po posiłku oraz 4 godziny po nim. Teraz pomyślmy, że sobie to robimy co parę godzin każdego dnia? Przy każdym posiłku? Mamy skurczone wtedy naczynia permanentnie. Nic dziwnego, że zawały to zmora cywilizacyjna.
Jeśli więc pytamy: który olej jest zdrowy? Odpowiedź brzmi: żaden. To tak, jak byśmy pytali który cukier jest zdrowy – ten biały czy ten brązowy. Niestety żaden – oba to izolaty. Oba to produkty przetworzone, nie rosną na drzewie. Wszelkie izolaty mogą być zbawieniem gdy używane są czasem terapeutycznie, lecz w codziennym żywieniu korzystanie z nich powinno być ograniczone do minimum. Dotyczy to zarówno oleju jak i cukru. Ani jedno, ani drugie nie jest prawdziwym jedzeniem, lecz czymś co zostało z niego wyekstrahowane jako pojedyncza substancja odżywcza (węglowodan w przypadku cukru, tłuszcz w przypadku oleju).
Eksperci z Pritinkin Longevity Center zalecają aby na każde 1000 kcal diety przypadało nie więcej niż 5 ml (łyżeczka) izolowanego tłuszczu w postaci oleju: https://www.pritikin.com/your-health/healthy-living/eating-right/1033-the-truth-about-olive-oil.html.
Osobiście używam oleje (kokosowy lub oliwę) podczas gotowania tylko wtedy kiedy naprawdę jest to konieczne – posługując się narzędziami kuchennymi w postaci spryskiwacza i pędzla silikonowego – pamiętając o tym, że to są izolaty, a nie prawdziwe jedzenie (jak cały kokos czy całe oliwki). Oczywiście od święta zrobię nawet jakiś deser (np. batoniki musli) gdzie jest tego oleju więcej w przepisie, jednak w przeliczeniu na porcję nie jest go dużo.
Grzesiek napisał(a):
Dzięki śliczne za wyjaśnienia.
Trochę to zaburzyło moją świadomość:-) Rozumiem, że kokos w całości jednak ma walory zdrowotne? Czy jednak powinniśmy traktować go jako dodatek, a nie superfood? Niby zawiera trójglicerydy o średniej długości łańcuchów kwasów tłuszczowych (MCT), które są metabolizowane w korzystniejszy sposób niż trójglicerydy o długim łańcuchu. W dodatku osoby zamieszkujące Tokelau czy Kitavans jedzą dużo kokosów i na zdrowie nie narzekają:-)
P.S.
Osobiście równie bardzo lubię batoniki musli z Twojego przepisu i tam oleju kokosowego nie żałowałem, a wychodzi na to, że z olej zawsze trzeba ostrożnie, gdyż jeszcze chyba wszystkiego nie wiemy.
Miłego popołudnia,
Grzesiek
Marlena napisał(a):
Kokos jest produktem stworzonym przez naturę, a olej przez człowieka. Dlatego olej jest produktem przetworzonym, a kokos nie. Stąd też kokos jest OK, a z olejem ostrożnie (jak z każdym produktem przetworzonym).
Jola napisał(a):
Witam, piszę nie konkretnie „w temacie”, ale już któryś raz w Pani wpisach rzuciło mi się w oczy „ADHD” – tutaj w pierwszej infografice o cukrze.
Z tego co mi wiadomo, to „odkrywca” ADHD L. Eisenberg tuż przed śmiercią przyznał, iż jest to fikcyjna choroba. Myślę, że warto to podkreślać, by współecześni rodzice, mając często gęsto zwyczajnie nieznośne i niewychowane dzieci, nie tłumaczyli zachowań jakowym ADHD. Myślę, że przyczyn mogliby szukać w chociażby cukiereczkach i jogurcikach, jakie podają swoim pociechom, a nie w słowie „ADHD”.
Domyślam się, że w konstruując infografikę miała Pani na myśli „nadpopudliwość” ?
PS. Świetny blog! Wyczytałam o 6 dniowej kuracji Witaminą D w dawkach kolejno 2tys j.m. /1kg i 1tys j.m/1kg i codziennie „wlewam” w siebie i partnera kropelki, mam nadzieję, że nas wzmocnią:) Poza tym kupiłam u Pani witaminę C, katar minął jak ręką odjąć.
Gorąco pozdrawiam!
Magdalena napisał(a):
Dzień dobry :). Chciałam powrócić do pytania Jagody, odnośnie patelni, którą mogłabyś polecić :).
Spodobał mi się pomysł na smażenie bez oleju, ale do tego fajnie byłoby mieć patelnie zgodną z Twoimi zaleceniami. A na marginesie – to odkryłam Twój blog kilka tygodni temu – i jest to najczęściej czytana, przeze mnie ostatnio pozycja :))). Na razie czuję się zasypana ilością informacji – więc powoli je przyswajam – ale już magnezu i oliwki magnezowej używam :). Dietę Dąbrowskiej już znałam wcześniej – a teraz też głównie jem warzywka, które zresztą baaardzo lubię. Ale czytam Twoje artykuły i cały czas chłonę kolejne pomysły. Bardzo serdecznie pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Magdaleno, patelnia ceramiczna lub stalowa. Jeśli ceramiczna to najlepiej stalowo-ceramiczna, a nie aluminiowo-ceramiczna, choć te drugie są tańsze, ale przy nich trzeba uważać na powłokę, bo gdy się zarysuje, to aluminium zacznie się przedostawać do jedzenia, a to jest metal, którego powinniśmy unikać. Stal jest bezpieczniejsza pod tym względem, choć niestety droższa.
Magdalena napisał(a):
Super, dziękuję Ci bardzo za odpowiedź :)I dalej chłonę z kopalni Twoich wiadomości. Naprawdę niesamowitą pracę już wykonałaś! 🙂
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Magdaleno! To tylko wierzchołek góry lodowej, jest jeszcze sporo pracy do wykonania. 🙂
E. napisał(a):
Pani Marleno, jaki olej do pieczenia ciast? Olej kokosowy jak i masło to tłuszcze nasycone, oleje nierafinowane nie nadają się do obróbki termicznej, jaki więc tłuszcz do wypieków?
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Odrobina kokosowego jak już. Najlepiej jednak unikać wypieków z dodatkiem oleju. Fajne są ciasta witariańskie! 🙂
Zosia Gorlik napisał(a):
Pani Marleno, mam pytanie ,znalazłam w internecie patelnię z bardzo dobrymi opiniami nazywa się-Patelnia kamienna Stronę Legend Delimano( materiał- stal nierdzewna , materiał wewnętrzny-Quan Tanium Real Stone)co pani o tej patelni myśli,cena trochę podejrzanie niska ,w promocji 59 ,99 zł,z góry dziękuję za podpowiedź 😉
Marlena napisał(a):
Zgadza się, raczej za taką cenę trudno oczekiwać czegoś porządnego, przypuszczam że to może być jakaś zwykła „chińszczyzna”.
Zosia Gorlik napisał(a):
Dziękuję ci bardzo za podpowiedź ,ale chyba żle zadałam pytanie -chodzi mi o to czy słyszałaś o tej wewnętrznej powłoce -Quan Tanium Real Stone,zastanawiam się czy to nie jest szkodliwe tak jak naprzykład aluminium w patelniach😉
Marlena napisał(a):
Słyszeć nie słyszałam, ale znalazłam informacje na ten temat. Strona producenta tej powłoki jest tutaj: https://www.whitfordww.com/brands/quantanium/. Jest to po prostu teflon. Taki trochę ulepszony i odpicowany na „kamienny wygląd”, ale to wciąż stary, dobry teflon, PTFE. Jeśli chodzi o naczynia typu patelnia, to ja osobiście wybieram stalowe lub z powłoką ceramiczną.
Zosia Gorlik napisał(a):
Dziękuję bardzo pani Marleno za wyczerpującą wypowiedź😉
Zosia Gorlik napisał(a):
Droga Marleno przewertowałam internet w poszukiwaniu fajnej ,nie szkodliwej patelni i dostałam ,,białej gorączki,, Jak coś niby fajnego znalazłam czyli stal nierdzewna z ceramiką to się okazało że jest tam dołożony aluminium lub są nazwy które nic mi nie mówią .Pewnie pomyślisz że jestem upierdliwa ale jakbyś mogła to czy podałabyś mi firmę i symbol jakiejś według ciebie dobrej patelni , dziękuję 😉😉😉
Marlena napisał(a):
Zosiu jak znajdę chwilkę to na maila podeślę linki do tych co ja sama używam.
T napisał(a):
Marleno napisz proszę tutaj linki do patelni, sama poszukuje patelni i stale okazuje sie że to nie taka jak bym chciała.
Marlena napisał(a):
Napiszę, tylko daj mi chwilkę. 🙂
Renata napisał(a):
Co lekarz to inna teoria. Ja czytałam o tym, że paliwem dla serca są tłuszcze nasycone i że dieta niskotłuszczowa sprzyja chorobom serca. Powszechnie wiadomo również, że nasycone tłuszcze w dużej ilości są potrzebne do rozwoju układu nerwowego dzieci, dlatego lekarze zalecają dzieciom jedzenie naturalnego masła, a ilość energii pochodzącej z tłuszczów w diecie dziecka powinna wynosić 30%. Węglowodany w szczególności złożone, są trudno przyswajalne przez organizm człowieka. Można o tym przeczytać w znakomitej książce dr Natashy Campbell „Zespół psychologizno – jelitowy GAPS” . Rośliny są bardzo problematycznym pokarmem dla człowieka i mogą je jeść osoby zdrowe i niecierpiące na schorzenia jelit i układu trawiennego, podobnie jak owoce, które są pełne cukrów powodujących stany zapalne w organiźmie. Rośliny wytwarzają substancje hamujące wchłanianie składników odżywczych, skrobie i białka roślinne często powodują odczyny alergiczne, nietolerancje i mikrouszkodzenia jelit, tzw zespół cieknącego jelita. Dlatego właśnie ludzie wypracowali takie techniki obróbki skrobii jak oczyszczanie ziarna, namaczanie, fermentacja itp, żeby ułatwić wchłanianie składników odżywczych i ograniczyć szkodliwe działanie. Rośliny w porównaniu do pokarmów zwierzęcych są ubogie w wartości odżywcze, trudno przyswajalne. Najbogatszymi i najlepiej przyswajalnymi źródłami składników odżywczych dla człowieka są wg dr Campbell pokarmy zwierzęce takie jak buliony, szpik, żółtka, podroby, mięso ekologiczne. Co do soli także zdania uczonych są podzielone. Zaleca się np dodawać do wody pitnej sól nieoczyszczoną w celu zapobieżenia utracie elektrolitów i substancji mineralnych.
Marlena napisał(a):
Renato, nawet mięso czy jaja wymagają obróbki, bo jedząc surowe moglibyśmy pożreć jaja pasożytów albo inną E.Coli. I co wtedy?
Wszystko zatem wymaga JAKIEJŚ obróbki za wyjątkiem tego co człowiek może zjeść na surowo (np. ja wychodzę do ogródka i zrywam czereśnie, wiśnie, agrest, jagody czy jabłka prosto z krzaka/drzewa i hops- do buzi!).
Tak więc to żadne tłumaczenie, że np. bulwę ziemniaka trzeba ugotować. No trzeba, owszem. A mięso to przepraszam już nie? 😀
Co to za dziwactwa w ogóle?
Niestety nie mam pojęcia skąd swoją wiedzę na temat żywienia czerpie pani Natasha Campbell (autorka, dodajmy, KOMERCYJNEJ diety), ale chyba nie za bardzo ze źródeł naukowych. Tak się bowiem składa, że najdłużej żyjące populacje na planecie Ziemia czerpią większość ze swoich kalorii ze źródeł WŁAŚNIE roślinnych. I co teraz? 🙂
W takim układzie rzeczy pani Campbell już podziękujemy za jej „mądrości” o szkodliwości roślin i ich rzekomej „niższości” względem odzwierzęcego żarcia. 🙁
A jak ktoś sobie zrąbał mikrobiom jelitowy, to OWSZEM – niestety już nie może się żywić jak stulatkowie w Niebieskich Strefach, bo jedynie co może teraz taki grzesznik strawić to gotowane na zwierzęcym truchle rosołki. Dla takiego kogoś droga do roślinnego raju zapewniającego dożycie setki bez trzymanki jest (przynajmniej chwilowo) zamknięta.
Do takich właśnie osób przekaz pani Campbell trafia idealnie, oni niejako są SKAZANI na dietę znacznie się różniącą od diet ludzi dożywających stu lat. Tylko czemu pani Campbell dorabia do tego tandetną ideologię? 🙂
Może dlatego, że jej dieta jest dietą komercyjną i inaczej by się nie sprzedała. Czy pomaga? Oczywiście, przecież jakoś naprawić wyściółkę jelit uszkodzoną żarciem gówien i łykaniem antybiotyków trzeba. Do tego niezbędne są pewne składniki (l-glutamina, probiotyki, prebiotyki itp.).
Wszystko w porządku. Ja nie mówię, że rosołki nie pomagają ludziom mającym zrąbane jelita, ja tylko proszę o nieszkalowanie roślin. I pytam po raz kolejny: po co do komercyjnej diety dorabiać ideologię obrzydzającą ludziom rośliny i nawet nimi straszącą, jakież to one niby są wredne: trudno przyswajane, szkodliwe, mało warte… itp. bzdury? 😀
Nota bene l-glutaminę naprawiającą uszkodzoną wyściółkę jelit pewien lekarz i naukowiec, dr Cheney pozyskiwał z soku z surowej kapusty, czym skutecznie leczył pacjentów i nie omieszkał publikować swoje prace naukowe na PubMedzie; https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC1643665/.
Co NAUKOWEGO opublikowała pani Campbell? Nic nie ma na PubMedzie! https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/?term=natasha+campbell
Napisała tylko książkę bazującą na doświadczeniach własnych, o zbawiennym działaniu rosołków, szpiku i podrobów wyciągniętych ze zwierzęcych trupów, bo przecież (olaboga!) rośliny są niezdrowe i nic ponoć nie warte, a nawet i szkodliwe.
SERIO?? Niech powie to stulatkom w Niebieskich Stref dożywającym (dodam: w zdrowiu fizycznym i jasności umysłu!) trzycyfrowych urodzin na dietach, gdzie kalorie czerpie się głownie z roślin: warzyw, owoców, roślin strączkowych, orzechów i nasion oraz pełnego ziarna zbóż.
Chyba umarliby ze śmiechu! 🙂
Jeśli paliwem dla serca są tłuszcze nasycone to pytam się gdzie one są w przyrodzie? Bo jeśli ktoś mówi „w maśle” to chyba nie rozumie co mam na myśli pytając o źródło w przyrodzie. Bo masło nie występuje w przyrodzie. Jest to dzieło ludzkich rąk, koncentrat spożywczy. Najpierw krowie, która właśnie urodziła trzeba ukraść (nazywajmy rzeczy po imieniu) mleko przeznaczone dla JEJ DZIECKA, a potem z tego mleka sobie WYIZOLOWAĆ masło czyli tłuszcz mleczny. Masło to izolat. Koncentrat tłuszczowy.
Normalnie masło nie występuje zatem w naturze, zgadza się? Więc nie jest to naturalny pokarm, choć z natury pochodzi, ale równie „naturalne” są papierosy, przepraszam. Trzeba rozumieć pewne procesy stojące za niektórymi rzeczami, zamiast słuchać „guru zdrowia” z Youtuba czy autorów komercyjnych diet.
Otóż prawda jest taka, że Matka Natura kwasy nasycone przed nami raczej skrzętnie chowa. I na pewno nie uczyniłaby z nich „najlepszego paliwa” dla ludzkiego serca. No way! 🙂
Wręcz przeciwnie! To właśnie dieta o zawartości tłuszczu 5-10% (czyli taka NAPRAWDĘ NISKOTŁUSZCZOWA) została naukowo udowodniona jako LECZĄCA serce. Dokonał tego dr Dean Ornish. Dość dawno, bo jeszcze w latach 80-tych. Dziwne, że w Polsce o tym nie słychać, ciekawe kto ma w tym interes? 😉
Można znaleźć na PubMedzie jego prace jak również jego dieta została (jako naukowo UDOWODNIONA) wdrożona do lecznictwa publicznego dla tych, którzy wolą leczyć się dietą zamiast lekami czy operacjami (niestety na ten moment tylko w USA, bo nasz NFZ jest daleko w tyle za Murzynami). Diet nienaukowych lecznictwo publiczne nie uznaje. Muszą być dowody na jej działanie i Ornish takowe dostarczył!
Natomiast co do owoców, to nie są one bynajmniej „pełne cukrów”, jest to jakaś piramidalna bzdura, bowiem cukry to raptem parę procent ich składu! Owoce (podobnie jak warzywa) składają się przede wszystkim Z WODY (74-95%)!
https://akademiawitalnosci.pl/jedz-swoja-wode-10-najbardziej-zasobnych-w-wode-darow-natury/
Tam jest najlepsza woda pitna! Niczym już nie trzeba jej poprawiać, Matka Natura jest już na tyle inteligentna, że o wszystkim pomyślała! 🙂
Dodam, że w roślinach znajdziemy tyyyyyyle sodu (przykład: seler), że żadna sól (nawet ta nieoczyszczona) nie będzie nam już potrzebna „w celu zapobieżenia utracie elektrolitów i substancji mineralnych”.
P.S. Na stronie „O mnie” możesz już podziwiać moje aktualne zdjęcie, bo z tego co pamiętam, to moje zdjęcie po zmianie stylu życia baaaardzo Ci się nie podobało (staro wyglądasz, ziemista cera, przygarbiona sylwetka i ogólnie „bieda z nędzą”)! 😀
Renata napisał(a):
patelnia żeliwna albo patelnia emaliowana
Marlena napisał(a):
Jeśli ktoś zjada często jakiekolwiek źródła hemowego żelaza (pokarmy odzwierzęce), to żeliwnej nie polecam. Nadmiar (zapasów) żelaza jest równie zgubny, co jego niedobór. Pisałam o tym https://akademiawitalnosci.pl/tag/zelazo/
Ewa napisał(a):
Orotan litu w aptekach internetowych mozna kupić, sprawdziłam 🙂
Marlena napisał(a):
Tak, ale gorzej w stacjonarnych. 🙁
Ewa napisał(a):
Renata, piszesz, że:
„Powszechnie wiadomo również, że nasycone tłuszcze w dużej ilości są potrzebne do rozwoju układu nerwowego dzieci, ”
Jak bym Ziębę słuchała. I on i dr Czerniak w sprawach diety mają mylne pojęcie. A co gorsza, niektórzy im uwierzą.
Przeczytaj książkę:Walter Longo:”Dieta długowieczności”. Longo to nie byle kto. Przeczytasz-może zmienisz punkt widzenia:)
NIEPOKORNY napisał(a):
Chciałbym wtrącić swoje trzy grosze do tej gorącej dyskusji co do prawidłowego odżywiania. Przeczytałem na ten temat mnóstwo książek mądrych i doświadczonych naukowców lekarzy. Każdy powoływał się w nich na rzetelne i naukowe badania, ale wielu nawzajem sobie zaprzeczało Co ciekawe, każdy jednak potwierdzał skuteczność swojego sposobu odżywiania i każdy miał rzesze swoich zwolenników wdzięcznych za odzyskanie zdrowia po ich zastosowaniu. Mnie to nawet nie dziwi. Sekret tkwi bowiem w tym, że ciało człowieka mimo identycznej budowy reaguje na wiele sposobów na bodźce zewnętrzne, w tym na jedzenie. Co dla jednego będzie wybawieniem z choroby, drugiego ten sam sposób odżywiania doprowadzi do choroby. Lata moich doświadczeń w tym temacie nauczyły mnie jednego- krytycznego odbioru przekazywanych mądrości od tych naukowców. Nie ma wśród nich nieomylnych i każdy w jakiejś choćby małej części przekazuje błędne założenia. Nie wątpię, że dr Caldwell B. Esselstyn wyleczył wielu pacjentów chorych na serce i odniósł sukces, ale uważam, że nie ma absolutnie zielonego pojęcia na temat cholesterolu, jego norm i pozytywnego działania na nasz organizm. To straszne, że uważał zmniejszenie cholesterolu do poziomu 150 mg/dL za idealne do utrzymania w zdrowiu chorego pacjenta. Toż to zabójcze dla organizmu. Prowadzi do kolejnych chorób, w tym nowotworów. Problemem dla nas nie jest wysoki lecz niski poziom cholesterolu, który, gdy spada poniżej 160 mg/dL jest nawet zagrożeniem dla życia. Nie zgadzam się też z demonizowaniem soli, oczywiście nie mam na myśli trucizny w postaci chlorku sodu, czyli popularnej soli kuchennej, lecz sól naturalną typu sól kłodawska, himalajska, czy morska, Bardzo ciekawą książkę na ten temat napisał dr James Dinicolantonio udowadniając, że zwiększone spożycie soli może zapobiec między innymi otyłości, chorobom układu krążenia, nadciśnieniu, chorobom tarczycy, nerek insulinooporności, a także szerzącej się epidemii cukrzycy typu 2. W dyskusji był wspominany również nasz rodak dr Jan Kwaśniewski/ zmarł w maju tego roku/, który również na swoim koncie miał wielkie sukcesy w leczeniu chorób dietą wysokotłuszczową, Była to metoda odżywiania bardzo drastyczna i wysoce kontrowersyjna dla zdrowych ludzi, ale jednocześnie zbawienna dla pewnej grupy chorych i bardzo skuteczna. Obecnie znana jest pod nazwą diety ketogennej. Nie można demonizować tłuszczy i widzieć wybawienie w diecie roślinnej. Mózg nasz składa się w większości z tłuszczu i cholesterolu i musi być systematycznie zaopatrywany w tłuszcz, aby nie doszło do wczesnej demencji. Należy wystrzegać się tylko tłuszczów trans i smażenia na tłuszczach roślinnych, z wyjątkiem oleju kokosowego, który jest wspaniałym olejem i ma właściwości lecznicze nawet w zapobieganiu choroby Alzheimera. Żeby jeszcze bardziej temat zagmatwać powiem, że nawet najzdrowsze jedzenie nie przyniesie nam żadnej korzyści, jeżeli będziemy mieli zniszczony układ pokarmowy. Chodzi o to, że mniej szkód dla organizmu jest ze spożywania śmieciowego jedzenia, ale przy zdrowym, prawidłowo działającym układzie pokarmowym. Mięso samo w sobie też nie jest szkodliwe, tylko sposób jego przetwarzania i wszelkie dodatki przedłużające jego żywotność
Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Widać, że się nasłuchałeś „guru zdrowia” z internetu, którzy pomiędzy opinie sprawdzone i prawdziwe wplatają bzdury, które jednak gawiedź przyjmuje z oklaskami (bo ludzie uwielbiają słuchać dobrych rzeczy na temat swoich niezbyt dobrych nawyków).
Jedno jedyne zdanie rozwala wszystkie te tanie teorie na łopatki: poznacie ich po owocach.
Niestety nie mamy ani jednej populacji zdrowych stulatków na planecie Ziemia, którzy się żywią dietą wysokotłuszczową albo jedzą tyle mięsa ile my tutaj w tak zwanych krajach rozwiniętych. Dodane tłuszcze stanowią tam 2%-6% kalorii (najwięcej Ikaria 6% i jest to lokalna oliwa).
Dr Kwaśniewski jest w kontekście „poznania po owocach” kolejnym przykładem jak się NIE odżywiać. Guru „optymalnego” (ponoć) dla człowieka odżywiania przeżył statystycznego Polaka o raptem kilka lat. W ostatnich latach życia cierpiał na widoczną demencję (wiem to od naszych czytelników, którzy korzystali z konsultacji u niego).
„Prawie każdy człowiek stosujący żywienie od kilku lat zauważy u siebie znaczną poprawę w czynności i sprawności mózgu” powiedział w wywiadzie udzielonym w 2007 roku, gdy miał 70 lat. No właśnie: „prawie” robi WIELKĄ różnicę.
Więc OK – jeśli chcesz pożyć tylko raptem o parę lat dłużej niż statystyczny rodak, to odżywiaj się „optymalnie”. Jest to optymalnie do tego by pożyć… no cóż, co najmniej o dwie dekady za krótko niż czynią to ci, który żywią się zgodnie z naturą, a nie w/g wymyślonego przez siebie algorytmu (ach, ten słynny stosunek B-T-W, który miał zapewnić pokłady szczęścia i raj na Ziemi!).
Dieta ketogeniczna leczy, bo jest imitacją głodzenia się. Głodówka leczy. Ta prawdziwa bardziej, a ta udawana (wysokotłuszczowa) mniej. Ale głodowanie przez całe życie? Cóż, ma swoją cenę: stu lat w zdrowiu nie dożyjesz ciągle głodując. Ani prawdziwie ani wysokotłuszczowo.
Tak, mózg potrzebuje tłuszczu, ale wyobraź sobie, że umie go sobie sam produkować (z wyjątkiem dwóch NNKT). Tak, nasycony też. I cholesterol i wszystko inne też.
Odnośnie cholesterolu to akurat dr Esselstyn wie raczej sporo, bo jest kardiologiem. Tak na marginesie: ma 85 lat, ciągle daje wykłady (żywe i dowcipne) pisze książki i publikuje kolejne doniesienia w prasie medycznej. Raczej nie wygląda na takiego co to mu cholesterolu zabrakło w mózgu. 🙂
Odnośnie soli: nie ma w niej niczego magicznego. My potrzebujemy sodu, chloru i różnych mikropierwiastków, a nie soli samej w sobie. Tak jak potrzebujemy aminokwasów, a nie białka.
I jeszcze jedno: to nie niski poziom cholesterolu „powoduje” raka, tylko jak ktoś już jest chory na raka, to mu ten cholesterol spada i wtedy ma niski.
Pozdrawiam serdecznie wzajemnie.
NIEPOKORNY napisał(a):
Wszystko może zaszkodzić i wszystko pomóc. Każdy ma inny organizm i każdy inaczej reaguje na te sam produkty. Niesamowite znaczenie ma przy tym umysł. Jeżeli na przykład ktoś \się ,, zdrowo” odżywia, ale jest nastawiony pesymistycznie i wrogo do innych ludzi, nie potrafi się cieszyć, kumuluje w sobie mnóstwo złych emocji, to potencjalnie bardziej narażony jest na choroby, niż wieczny optymista życzliwy dla innych, który żywi się śmieciowym jedzeniem. A sól jest bardzo potrzebna człowiekowi, tylko nie ta kuchenna, która jest trucizną, tylko naturalna sól kłodawska, himalajska, czy morska. Dr James Dinicolantonio napisał na ten temat książkę,, Uzdrawiająca sól Jak spożywanie soli może ocalić twoje życie” Autor w niej udowadnia, w jaki sposób zwiększone spożycie soli może zapobiec otyłości, chorobom układu krążenia, nadciśnieniu, chorobom tarczycy, nerek, insulinooporności, a także powstrzymaniu się szerzącej epidemii cukrzycy typu 2. Natomiast dr Caldwell B.Esselstyn aczkolwiek pomógł odzyskać zdrowie chorym na serce, to jednak jego wiedza na temat cholesterolu jest żenująca. Obniżanie cholesterolu przez tego naukowca do poziomu 150 mg/dL, sprzyja nie tylko innym chorobom, w tym nowotworom, ale jest wręcz zagrożeniem dla życia, Zauważyłem, że wielu naukowców przeplata prawdę naukową z informacjami, które, nie mają żadnych podstaw naukowych i są szkodlwe w zastosowaniu u chorych. Weźmy chociażby nadmierną ilość spożywanych węglowodanów, co spowodowało prawdziwą epidemię cukrzycy typu 2, gdy zaczęto demonizować tłuszcze.
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
„Weźmy chociażby nadmierną ilość spożywanych węglowodanów, co spowodowało prawdziwą epidemię cukrzycy typu 2, gdy zaczęto demonizować tłuszcze.” – na serio to piszesz?
Chyba wpadłeś w pułapkę internetowych „guru zdrowia”, który sprali mózgi tysiącom takich jak Ty niewinnym ludziom. 🙂
Jeśli chcesz znać PRAWDĘ o węglowodanach, to polecam ten artykuł:
https://akademiawitalnosci.pl/cud-diety-kempnera/
i zobacz jak dr Kempner kilka dekad temu (gdy nie było jeszcze mody na diety wysokotłuszczowe) leczył choroby swoich pacjentów dietą złożoną niemal z samych węglowodanów (biały ryż, owoce i stołowy cukier!). Tak – również cukrzycę typu 2.
Jego doniesienia są na PubMedzie (ani J. Kwaśniewski ani J. Dinicolantonio nie opublikowali żadnych badań naukowych, napisali tylko komercyjne książki więc tym panom raczej już podziękujemy).
Diamaar napisał(a):
Chciałbym się dowiedzieć, jak wygląda sprawa z z kwasami tłuszczowymi omega-3, konkretnie chodzi mi o EPA i DHA – nie ma innego sposobu (oprócz suplementacji) na dostarczenie ich jak spożywanie ryb, najlepiej zimnowodnych. Także część witamin z grupy B jak B1 – występuje w … zbożach i strączkach, B12 – występuje właściwie tylko w mięsie i produktach odzwierzęcych.
Marlena napisał(a):
Nie jest powiedziane, że trzeba DHA i EPA koniecznie dostarczać, bo człowiek jest w stanie sam je wytwarzać, pod warunkiem, że nie uszkodził sobie szlaków metabolicznych spożywaniem śmieciożarcia i smażenin. Nawet pewne niewielkie ilości B12 także produkujemy o ile mamy zdrowy mikrobiom, a najlepszym źródłem B12 nie jest mięso, lecz ryby i owoce morza. A także wszystko co się zjada „prosto z krzaka” (jak ktoś ma ogródek), bo B12 produkują bakterie.
B1 występuje w nasionach ( a więc wszelkich ziarnach, fasolach, groszku, orzechach, ale także w rybach). Słonecznik jest bardzo bogaty w B1.
milemari napisał(a):
witam,
całość czyta się naprawdę jednym tchem. bardzo dziękuję za pouczającą lekturę :).
Chciałam zapytać co sądzisz o witaminie D-vitum forte 2000 jm K2 (MK-7) w oleju lnianym firma Oleofarm?
Producent podaje następujące informacje:
Składniki – olej tłoczony na zimno z nasion lnu (Linum usitatissimum), żelatyna (składnik otoczki), menachinon (witamina K2), cholekalcyferol (witamina D3), emulgator: monolaurynian polioksyetylenosorbitolu (polisorbat 20).
Dzienna porcja (1 kapsułka) zawiera: 75 µg witaminy K2 MK-7 (100%*), 50 µg (2000 j.m, 1000%*) witaminy D3 oraz 480 mg oleju z nasion lnu, w tym 240 mg kwasów tłuszczowych omega-3.
Marlena napisał(a):
Preferuję suplementy witaminy D o czystym składzie.
Osobiście używam marki dr Jacobs: https://sklep.akademiawitalnosci.pl/produkt/witamina-d3-k2-forte-krople-20-ml
Piotrek napisał(a):
Nie wszyscy zachwalają olej lniany choć tu może chodzić o lokowanie produktu:
[link]
Pisz tam że dr Budwig w swej diecie zalecała miesięczny przerwy w swej diecie. Ciekawe że tylko u nich i na jeszcze innej stronie producenta czegoś podobnego to pisze., nie znalazłem tego nigdzie indziej.
Mnie tam interesuje czy czymś takim jak Essentiala można zastąpić pastę budwigową bo na pewno może to być zamiennik suplementów z Omega-3 z ryb.