Często mawia się, że jest nam dzisiaj dużo lepiej niż naszym przodkom, ponieważ żyjemy dłużej. Jest to prawda, ale tylko częściowo.
Z pewnością średnia wieku dzięki zmniejszeniu śmiertelności noworodków i niemowląt wydłużyła się, co nam znacznie poprawia statystyczną długość życia wyliczaną dla całej populacji.
Choroby zakaźne będące niegdyś postrachem przestały być groźne dzięki odkryciu antybiotyków, lecz za to głównymi sprawcami śmierci stały się obecnie choroby przewlekłe (głównie serca i układu krążenia oraz nowotworowe) – związane z panującą cywilizacją i stylem życia, wynikające z nieprawidłowego odżywiania, używek, stresu i niedostatku aktywności fizycznej.
Z wiekiem zaczyna też szwankować jasność umysłu: demencja to plaga dzisiejszych czasów!
Co zatem z jakością tego przedłużonego życia, szczególnie w jego ostatnich dekadach?
Nie umiemy starzeć się ładnie, czyli zdrowo i z godnością (a nawet – czemu nie? – z radością), zachowując sprawność zarówno ciała jak i umysłu.
Można powiedzieć, że może i żyjemy obecnie dłużej, ale i jakby dłużej przy tym umieramy. Niedołęstwo fizyczne, zaćma w oczach, sterta leków na nocnej szafce i mniej lub bardziej zaawansowane otępienie umysłowe (demencja) uważane jest „w pewnym wieku” za całkowicie normalne i w zasadzie nieuniknione.
Czyżby?
Chlubny wyjątek stanowią na naszej planecie mieszkańcy Niebieskich Stref: w tych populacjach seniorzy nie tylko nie mają problemów z osiągnięciem trzycyfrowych urodzin, ale przede wszystkim zachowują sprawność nie tylko cielesną, ale również intelektualną czyli jasność umysłu.
A czyż jasność umysłu nie jest chyba nawet ważniejsza niż zalety cielesne?
Cóż nam bowiem przyjdzie z pięknego ciała, odmłodzonego botoksem lub sztuczkami chirurgii plastycznej, gdy szwankować zacznie nasz mózg: najpierw banalnie zapominamy gdzie położyliśmy klucze, a kończy się po latach na tym, że nie pamiętamy rozkładu własnego mieszkania, robimy pod siebie i nie rozpoznajemy bliskich?
O ile wcześniej nie wykończy nas nagłe zdarzenie mózgowo-naczyniowe, zwane dawniej apopleksją, a współcześnie udarem (zawałem) mózgu.
Niestety zabiegi medycyny estetycznej nie potrafią odmładzać czy upiększać mózgu, o to musimy zadbać sami we własnym zakresie.
Co może czekać nasz mózg z biegiem lat?
Oczywiście życzmy sobie wszyscy, aby czekał go jedynie stan przewlekłego zdrowia i błyskotliwej sprawności.
Jednak wszyscy wiemy, że dla większości osób tak się nie dzieje.
Co prawda fizjologicznie w procesie starzenia się mózg się nieco kurczy, ale utracie jego sprawności można w dużym stopniu zapobiec – jak nietrudno się domyślić wpływ na to mają głównie różne czynniki stylu życia.
Zaraz o nich napiszę. A póki co – krótki przegląd popularnych mózgowych nieprzyjemności:
- Łagodne zaburzenia poznawcze (mild cognitive impairment, MCI), to pierwszy sygnał obniżenia sprawności umysłowej: pamięć i procesy myślowe nie są tak wyostrzone jak dawniej, choć wciąż prowadzimy normalne życie i udzielamy się towarzysko.
- Udar (zawał) mózgu – ma te same przyczyny co zawał serca: zakłócenie w dostawie krwi spowodowane nieprawidłowością w naczyniach (zwężonych, z obecnością skrzepów lub osłabionych na tyle, że pękają). Udar wymaga natychmiastowej interwencji medycznej i prowadzi do demencji naczyniowej o różnym stopniu nasilenia.
- Demencja wieloudarowa: to rodzaj demencji naczyniowej, spowodowany z kolei małymi i niezauważalnymi mikroudarami – tak jak w przypadku „dużego” udaru tak i tutaj za taki obraz rzeczy odpowiada kiepski stan naczyń. Ten rodzaj demencji naczyniowej rozwija się powoli: małe udary nakładają się na siebie, powoli obejmując coraz większą część funkcji mózgu.
- Choroba Alzheimera: ustrój tworzy blaszki amyloidowe oraz splątki składające się z pewnego rodzaju białka zwanego białkiem tau. Obecnie jest kilka teorii powstawania tego typu otępienia, jak się wydaje jest to choroba o wieloczynnikowej etiologii. Znając potencjalne czynniki ryzyka możemy jednak to ryzyko w dużym stopniu zmniejszyć – tak jak robią to mieszkańcy Niebieskich Stref.
- Otępienie z ciałami Lewy’ego: występuje u pacjentów z chorobą Parkinsona, jest to choroba neurodegeneracyjna będąca drugą, po chorobie Alzheimera, pierwotną przyczyną otępienia.
- Otępienie towarzyszące innym chorobom: chorobie Creutzfeldta-Jakoba, chorobie Huntingtona, chorobie wywołanej wirusem HIV, chorobie alkoholowej itp.
- Zaburzenia funkcji poznawczych wywołane lekami, zarówno na receptę jak i bez: mogą powodować zagubienie, problemy z pamięcią i „mgłę mózgową” jako efekt uboczny.
Brzmi strasznie?
Dobra wiadomość jest taka, że już dziś możemy rozpocząć działania zmierzające do tego, by takiego smutnego losu uniknąć, a przynajmniej znacząco zmniejszyć ryzyko.
Oto 5 najważniejszych strategii utrzymania mózgu w dobrej kondycji:
1. Dieta dostarczająca ważnych dla mózgu substancji odżywczych
2. Gimnastyka dla mózgu
3. Aktywność fizyczna na co dzień
4. Prawidłowe wysypianie się
5. Unikanie używek, stymulantów, niepotrzebnych leków
Omówię je teraz kolejno.
1. Po pierwsze dieta.
Jak mawiał dr Andrew Saul – każda komórka naszego ciała składa się z tego co jemy i pijemy. Z kolei dr Neal Barnard w swojej książce „Żywność dla mózgu” stwierdza, że to co jest dobre dla naszego serca jest dobre także i dla mózgu: zarówno serce jak i mózg muszą być stale zaopatrywane w krew, a to co w niej się znajduje ma niebagatelne znaczenie.
Najlepiej by znajdowało się w niej to, co znajduje się we krwi dziarskich stulatków z Niebieskich Stref.
Co oni jedzą? W tych regionach świata króluje dieta oparta na dużej ilości warzyw i owoców, ziaren, orzechów i nasion oraz roślin strączkowych.
Pomimo różnic kulturowych i genetycznych jedna rzecz jest wspólna: starości w tych populacjach nieodmiennie dożywa się z jasnym umysłem, a choroby serca i układu krążenia należą do rzadkości.
Nowotwory również.
A co jada przeciętny obywatel państw Zachodu? Wystarczy popatrzeć uważnie co ludzie wykładają na taśmę w markecie. Okaże się wtedy, iż nowoczesna dieta zachodnia oparta jest jest na pięciu rzeczach na krzyż, które w takiej czy innej wersji obecne są w każdym niemal produkcie znajdującym się na sklepowej półce: pszenica, mięso, nabiał, cukier i olej – czyli króluje żywność przetworzona.
Żeby nie było nudno dodaje się chemiczne substancje smakowe i zapachowe.
A żeby w sklepie dłużej poleżało – substancje konserwujące.
Jak nietrudno zauważyć jest to menu dalece odbiegające od tego, jakim żywią się dożywające setki populacje Niebieskich Stref.
Obserwując ludzi w markecie wciąż zauważam, iż jestem jedyną osobą przy kasie, której zakupy składają się głównie ze świeżych warzyw i owoców. Reszta klienteli niestety prezentuje pani kasjerce „typowe zakupy” czyli przetworzone produkty oparte składem na wspomnianych pięciu rzeczach na krzyż, wśród których pałęta się czasem jakiś samotny ogórek lub smutne dwa banany.
Większość z tych ludzi przy kasie jest przy tym zapewne święcie przekonana, że „zdrowo się odżywia”. Skąd to wiem?
Z badań opinii publicznej w Polsce: wynika z nich, iż większość respondentów uważa, że odżywia się zdrowo (69%) a nawet bardzo zdrowo (8%).
Również większość listów jakie otrzymuję od osób, które zgłaszają się mnie na konsultację z problemami zdrowotnymi, zawiera zazwyczaj zdanie w stylu „odżywiam się w miarę zdrowo” lub „staram się” zdrowo jeść.
Ale ani „w miarę” ani „staram się” nie zapewnia często sukcesu, bo z biegiem lat okazuje się, że nasz organizm ma o tym jakby… inne zdanie. ? I komunikuje nam to różnymi dolegliwościami.
Wróćmy jednak do pytania zasadniczego:
Co jeść dla zdrowego mózgu?
W celu zachowania jasności umysłu przydadzą się te same zasady żywienia, które stosujemy by utrzymać dobrą kondycję pozostałych części ciała: dieta głównie roślinna (lub nawet dobrze zbilansowana i uzupełniona suplementacją całkowicie roślinna – jeśli ktoś dokona takiego wyboru i dobrze się z nim czuje), bazująca na produktach całościowych, nieprzetworzonych, gęstych odżywczo.
Na co powinniśmy zwracać szczególną uwagę? Oto co radzi m.in. dr Neal Barnard:
a) unikać nadmiaru metali pobieranych z diety lub ze środowiska, głównie miedzi, żelaza i w pewnym stopniu również cynku, ale także (co oczywiste) szkodliwych metali jak aluminium, ołowiu, kadmu, niklu czy rtęci.
Pacjenci chorzy na chorobę Alzheimera wykazują w badaniach skumulowane w swoich organizmach zapasy metali przejściowych (jak np. żelazo, miedź, cynk, rtęć, ołów i inne) dużo większe niż osoby zdrowe.
W metale typu żelazo, miedź i cynk bogate są produkty odzwierzęce (szczególnie podroby jak np. wątróbka i niektóre owoce morza). Dieta obfitująca w mięso i podroby może stać się z czasem naszą zgubą z uwagi na nadmiar metali.
Homara może niezbyt często jemy, ale przyjrzyjmy się przez chwilę wątróbce, przez wielu uważaną za niemal „superfood”.
Wątróbka (i wszystko co ją zawiera jak np. pasztety) jest dosłownie „metalową bombą”: zalecane dzienne spożycie miedzi dla dorosłego to 0,9 mg miedzi, zaś niewielka stugramowa porcja wątróbki zawiera jej aż 14 mg (czyli przekracza ponad 15 razy dzienne zapotrzebowanie), do tego 7 mg żelaza (zalecane dzienne spożycie dla mężczyzn i kobiet po menopauzie to 8 mg, dla kobiet w wieku rozrodczym 18 mg) i 5 mg cynku (zalecane dzienne spożycie 11 mg dla mężczyzn, 8 mg dla kobiet).
A do kompletu 400 mg cholesterolu (zapotrzebowanie dzienne to w zasadzie 0 mg, zdrowy organizm jak już wiemy sam produkuje swój cholesterol w ilości 1-2 g na dobę, zaleca się nie dostarczać z zewnątrz więcej niż 200-300 mg obcego cholesterolu).
Z kolei produkty roślinne również mogą zawierać metale, jednak zawsze mniej niż zwierzęta (działa tutaj zasada bioakumulacji: stężenie szkodliwych związków w tkankach organizmu jest wyższe niż w otaczającym środowisku, dlatego ten wchłonie najwięcej tych zanieczyszczeń, kto znajduje się wyżej łańcucha pokarmowego).
W miarę możności wybierajmy oczywiście żywność z upraw organicznych.
Poza tym mimo tego, że rośliny również mogą mieć czasem sporo tych metali, to jednak mają pewną przewagę, a jest nią… kwas fitowy (niepotrzebnie odsądzony od czci i wiary nie miał ostatnio dobrej prasy i chyba czas najwyższy go odczarować), zapobiegający przyswajaniu nadmiernej ilości niektórych metali (w tym ciężkich).
Jak widać nie taki ten kwas fitowy zły jak go malują i do czegoś się nam jednak przydaje: inteligentna natura nie bez powodu umieściła go w roślinach (aczkolwiek pamiętajmy, że i tutaj obowiązuje zasada, że za dużo dobrej rzeczy może być szkodliwe i kwas fitowy nie jest wyjątkiem: w małej ilości spełnia pozytywną funkcję, zaś w nadmiernej staje się związkiem antyodżywczym).
Żelazo z roślin również jest dla nas bezpieczniejsze: zasila nasz organizm, ale nie ulega łatwemu kumulowaniu w ustroju, organizm ma bowiem możliwość regulowania jego poziomu (w przeciwieństwie do hemowego żelaza zawartego w produktach odzwierzęcych, więcej na ten temat pisałam tutaj: [klik]).
Ze źródeł pozadietetycznych warto zwrócić uwagę na takie źródła podejrzanych metali jak aluminiowe sprzęty, tacki i folie kuchenne, żeliwne patelnie, puszki na napoje, amalgamaty w zębach („srebrne plomby”), rtęciowe dodatki do szczepionek, rtęć z rozbitych świetlówek i termometrów, związki metali w kosmetykach (np. aluminium w dezodorantach, miedź w „odmładzających” kremach).
Oprócz tego miedziane instalacje wody pitnej, naczynia i spirale antykoncepcyjne, suplementy brane na własną rękę bez porozumienia z lekarzem (żelazo, miedź i cynk dodane są też często jako składnik codziennej multiwitaminy), związki aluminium w popularnych środkach na zgagę i nadkwaśność oraz oczywiście dym papierosowy.
Metale mają u niektórych osób większą zdolność do kumulacji niż u innych, zdolność do utrzymania homeostazy metali nie jest taka sama dla wszystkich.
Rzecz jasna niektóre z tych metali (z wyjątkiem ewidentnie toksycznych takich jak np. rtęć czy ołów) są nam wręcz niezbędne do życia i służą ustrojowi do ważnych przemian biochemicznych (biopierwiastki).
Nie jest zatem problemem sama ich obecność w środowisku lub w diecie, lecz ich nadmiar.
Nawet nadmiar dobrej rzeczy może okazać się szkodliwy!
Równie ważne jak unikanie niedoboru potrzebnych nam do życia metali jest nie dopuścić do niepotrzebnego zatruwania ustroju nadmiernymi ich ilościami.
Wszystkie te niezbędne nam metale to tzw. pierwiastki śladowe, mikroelementy, potrzebne nam – jaka sama nazwa wskazuje – w mikro ilościach (poniżej 100 mg na dobę).
Natomiast makroelementy (których potrzebujemy więcej) to:
- 6 podstawowych: tlen, węgiel, siarka, azot, wodór, fosfor
- 5 dodatkowych: potas i sód, wapń i magnez, oraz chlor.
W dobie dostępnych na wyciągnięcie ręki suplementów można w razie potrzeby mikroelementy w porozumieniu z lekarzem uzupełnić suplementacją (a nawet zmianą diety), natomiast pozbycie się nagromadzonego nadmiaru metali bywa kłopotliwe i czasem (jak np. zabiegi chelatacji) kosztowne.
b) Unikać nadmiaru tłuszczu, a szczególnie dwóch jego rodzajów: tłuszczu nasyconego oraz typu trans (tłuszcze uwodornione jak w margarynie, smażeninach, sklepowych słodyczach).
Oba rodzaje tłuszczu powodują podniesienie się poziomu cholesterolu w ustroju: tłuszcze trans biją pod tym względem wszelkie rekordy. Nic dziwnego – są to w głównej mierze syntetyczne formy, wytworzone ludzką ręką (z wyjątkiem pewnych ilości „transów” naturalnie występujących w tłustym nabiale i mięsie).
Tłuszcze nasycone z kolei występują w naturze (nie tylko w pokarmach odzwierzęcych, ale również w kokosie, orzechach, a nawet w… szpinaku, choć tutaj oczywiście w mikroskopijnej ilości) i są naturalnym składnikiem diety.
Spożywanie jednak nadmiernych ilości pokarmów bogatych w tłuszcze nasycone, również powoduje podwyższenie się poziomu cholesterolu w naszej krwi.
O ile sam w sobie cholesterol jest dla naszego zdrowia rzecz jasna niezbędny, o tyle (podobnie jak z metalami i jak w ogóle ze wszystkim) – za dużo nawet najlepszej rzeczy nie wychodzi nam na dobre.
To co organizm produkuje sam, nie powinno być w zbyt dużej ilości dostarczane z zewnątrz, ponieważ zaburza całą harmonię – staje się dla ustroju obciążającą toksyną, zamiast czymś dobroczynnym.
Zarówno cholesterol jak i tłuszcz nasycony ustrój potrafi produkować sam.
Mózg ludzki zawiera spore ilości cholesterolu, lecz to nie oznacza automatycznie, że podwyższając sobie poziom cholesterolu lub zjadając go w dużych ilościach zrobimy się od tego mądrzejsi. Raczej wręcz przeciwnie.
Okazuje się bowiem, że im wyższe poziomy cholesterolu (jak również często chodzący z nim w parze wysoki poziom homocysteiny) tym łatwiej ustrój odkłada beta-amyloid: peptyd kluczowy w powstawaniu demencji.
Z biegiem czasu wskutek procesu starzenia się i tak każdy z nas odłoży trochę blaszki amyloidowej (w pewnym sensie spełnia ona jak przypuszczają badacze nawet funkcję ochronną u ludzi starszych), ale nie wszyscy będą z jej powodu cierpieć na demencję.
Nie u wszystkich ludzi proces powstawania demencji czy metabolizm cholesterolu przebiega jednakowo, bowiem sporo zależy też od naszych genów: nosiciele genu o nazwie APOE4 (ok. 25-30% z nas) mają zwiększone prawdopodobieństwo zachorowania na chorobę Alzheimera (a także jednocześnie miażdżycę czy udar), ponieważ wchłaniają z przewodu pokarmowego cholesterol o wiele łatwiej niż osoby nie posiadające tego genu.
Z kolei nosicielstwo genu APOE2 oznacza mniejsze ryzyko choroby Alzheimera, ale zwiększone ryzyko choroby serca i układu krążenia (takie osoby łatwo tworzą np. „kępki żółte” – skupiska cholesterolu pod skórą).
Ok. 60% populacji jest zaś nosicielem genu APOE3, zapewniającego normalny (typowy) metabolizm cholesterolu.
Jeszcze raz się zatem potwierdza stara prawda, że nie ma jednej diety dobrej dla każdego!
Dlatego raczej z pewnym przymrużeniem oka traktujmy „obalanie cholesterolowych mitów” i nawoływanie do bezpiecznego objadania się mięsem, jajami, śmietaną i masłem, bo ponoć żadnym tam cholesterolem (ani tym zawartym w żywności, ani tym pływającym w naszej krwi) nie mamy się już od dziś przejmować.
Wróćmy na chwilę jeszcze do metali.
Jak się wydaje obecność nadmiaru metali może dodatkowo skomplikować sytuację.
Jak wyjaśnia dr Neal Barnard w książce „Żywność dla mózgu”, cholesterol przenoszony przez białko apoE sprzyja produkcji większej ilości beta-amyloidu, a metale dokładają swoją cegiełkę, mianowicie cynk sprawia, że beta-amyloid skleja się w grudki, a miedź i żelazo tworzą wolne rodniki, niszczące komórki mózgowe.
Rzecz jasna układanka nie jest gotowa i nie mamy tak naprawdę pewności w jaki sposób ludzie zapadają na chorobę Alzheimera (i czy wszyscy w taki sam sposób?), ale jedno jest pewne: w Niebieskich Strefach gdzie dieta jest w dużym procencie roślinna i nieprzetworzona – staruszkowie na tę chorobę praktycznie nie zapadają.
Ponieważ na obecnym etapie rozwoju nauki wciąż nie wiadomo jak demencję skutecznie leczyć, to najlepszym wyjściem dla każdego z nas jest posiąść wiedzę o tym, jak jej przede wszystkim uniknąć! 🙂
Oczywiście można zrobić sobie badania genetyczne na określenie haplotypu APOE. Jednak nie jest to konieczne, skoro zwyczajnie możemy po prostu unikać tego wszystkiego, co może potencjalnie mieć opłakane skutki dla mózgu.
I serca! Bo co jest szkodliwe dla mózgu to i szkodliwe dla serca (i vice versa).
c) Zamiast pakować w siebie tłuszcze trans lub nasycone zadbajmy o dowóz NNKT – czyli niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych (jak ALA, kwas alfa-linolenowy z rodziny Omega-3 i LA, kwas linolowy z rodziny Omega-6), bowiem nasz organizm ich nie produkuje, należy dostarczać wraz z pożywieniem.
W dodatku należy je dostarczać we właściwych proporcjach. Z tych kwasów tłuszczowych nasz mądry organizm potrafi sam syntetyzować wszystkie inne potrzebne mu tłuszcze, dlatego bez nich ani rusz – mózg też ich potrzebuje (w suchej masie mózgu 60% to tłuszcze).
Zwyczaj smażenia na olejach roślinnych i polewania wszystkiego „dla zdrowotności” olejami (lub dla odmiany wyprodukowanymi na bazie oleju tłustymi sosami typu majonez) spowodował, że dietę zachodnią zdominowały kwasy Omega-6 (mające głównie prozapalne działanie), a to z kolei zaowocowało niedoborami działających antyzapalnie kwasów Omega-3.
Tymczasem szczególnie ważne są dla mózgu (i serca jednocześnie) właśnie kwasy z rodziny Omega-3: krótkołańcuchowy niezbędny kwas ALA znajduje się w roślinach (np. siemię lniane, orzechy włoskie, nasiona chia, nasiona konopne, zielenina, fasole, warzywa i owoce), zaś długołańcuchowe (DHA i EPA) ustrój nasz produkuje sam, jednak nie u każdego z nas ten proces przebiega jednakowo wydajnie.
W przypadku problemów z tym zaleca się skorzystać z ustroju ryby, która za nas wyprodukowała sobie kwasy DHA i EPA. Rybę (tłustą, morską) wystarczy raz na jakiś czas zjeść.
Niestety wraz z rybą spożywamy rtęć i inne zanieczyszczenia akwenu morskiego, wtedy pozostaje nam sięgnąć po algi morskie i produkowane z nich suplementy Omega-3.
Stulatkowie w Niebieskich Strefach jednak nie polegają na suplementach, choć czasem w ich menu pojawiają się ryby i owoce morza oraz morskie algi (Okinawa, Sardynia, Ikaria) – oczywiście nie hodowlane ryby, lecz złowione w morzu.
Jedzą oni poza tym tyle warzyw, owoców, strączków, nasion i orzechów (a wraz z nimi selen będący antagonistą rtęci), że ta ilość rtęci w rybach ich przedwcześnie jak widać wcale nie zabija (może dlatego, że ryby są jednocześnie bogatym źródłem „odtrutki” czyli selenu, o czym często się zapomina).
Podobnie nasz „dziarski dziadek” pan Antoni Huczyński rtęci się nie boi i na śniadanie wcina dzwonko śledzia z cebulką, w towarzystwie warzyw.
W wieku 95 lat ma nadal świetną jasność umysłu, doskonałą pamięć i krzepę fizyczną, jakiej mógłby pozazdrościć niejeden 50-latek.
Byłam na webinarze z p. Antonim i padło tam pytanie o suplementy: on nie spożywa żadnych suplementów, więc żadnych witamin czy kwasów Omega-3 też nie.
Nie bierze też żadnych leków, do czytania nie nosi okularów. Od wielu lat żywi się dietą głównie roślinną. Głównie nie oznacza wyłącznie, bo pan Antoni weganinem nie jest.
Ten niewielki kawałek śledzia (z cebulką, czosnkiem i warzywami jak pomidory, świeża papryka, kiszonki) to jest chyba ten jego „naturalny suplement” DHA i EPA czy też równie niezbędnej dla zdrowia układu nerwowego witaminy B12, bo ogólnie od produktów odzwierzęcych stroni w codziennej diecie (nie jada też masła, nie pije mleka, mięso jak już to raczej „od święta”, nie jada też cukru – czyli podobnie jak czynią to stulatkowie w Niebieskich Strefach).
Pan Antoni przez 40 lat wykonywał zawód weterynarza, więc na zwierzętach się zna! 🙂
Skąd czerpać potrzebne nam NNKT?
Najkorzystniej z produktów całościowych, a nie olejów.
Przemysł olejarski wyłożył olbrzymie środki finansowe na reklamę jeśli chodzi o oleje (podobnie zrobił to np. z mlekiem przemysł nabiałowy) i dlatego postrzegane są one jako „coś niezbędnego dla zdrowia”, gdy tymczasem to są po prostu nienaturalne, siłą wydarte naturze izolaty pojedynczej substancji odżywczej czyli kwasów tłuszczowych.
Niestety tym sensie niczym się w sumie nie różnią od stołowego cukru: on też jest izolatem, koncentratem – w tym przypadku węglowodanowym.
Nie ma nic zdrowego w codziennym jedzeniu dużych ilości spożywczych izolatów (aczkolwiek mogą być czasem przydatne terapeutycznie).
Dla zdrowego funkcjonowania tak naprawdę korzystniej jest robić to, co robią mieszkańcy Niebieskich Stref, czyli preferować całościowe produkty stworzone ręką natury.
Jednym słowem zdrowsze są pestki słonecznika (zamiast oleju słonecznikowego), siemię lniane (zamiast oleju lnianego), oliwki (zamiast oliwy), kokos (zamiast oleju kokosowego) itd.
W całościowych darach natury drzemie wielka siła: ukryte tam jest wszystko co nam do szczęścia potrzebne, w dodatku w odpowiednich ilościach oraz proporcjach. Izolowane substancje stosujmy oszczędnie i z rozwagą, nie jest roztropne przykładać inną miarkę do cukru, a inną do oleju/masła.
d) Dbajmy o dowóz witaminy E oraz witamin B-complex. Mózg w suchej masie zawiera ok. 60% tłuszczu i spora część to wielonienasycone kwasy tłuszczowe. Witamina E natomiast jest silnym przeciwutleniaczem, chroniącym kwasy tłuszczowe w naszych błonach komórkowych przed niszczycielskim działaniem wolnych rodników i nadtlenków lipidowych.
Liczne badania potwierdzają znaczenie witaminy E jeśli chodzi o demencję: zarówno przy zapobieganiu jak i nawet leczniczo.
Być może coś na ten temat wiedział słynny długowieczny biolog, Ernst Mayr (1904-2005), który brał witaminę E codziennie przez wiele lat, a swoją ostatnią książkę „What Makes Biology Unique?” napisał (samodzielnie, bez udziału współautora, redaktora lub ghostwritera) w 2004 r, czyli w wieku… 100 lat.
To się nazywa jasność umysłu do późnej (i to naprawdę bardzo późnej) starości! 🙂
Czy koniecznie trzeba kupować suplementy?
Niekoniecznie.
Witamina E ma w naturze kilka form i podobnie jak witaminy z grupy B – lubią one działać zespołowo. Tymczasem suplementy nie zawierają zazwyczaj pełnego spektrum witaminy E (wszystkich jej form) w przeciwieństwie do zielonych jarzyn, owoców, orzechów, migdałów czy nasion.
Wspomniany p. Antoni Huczyński (napisał swoją książkę w równie słusznym wieku – mając 92 lata) suplementów diety nie spożywa, zamiast tego codziennie zjada po prostu bogate w witaminę E orzechy, migdały i pestki – stoją u niego na stole w małych miseczkach.
Ja również stosuję i polecam polecam „system miseczkowy”, wtedy nie zapominamy aby te cenne pokarmy zjadać choćby w małej ilości każdego dnia – zaleca się ok. 30 gramów czyli garść dziennie (nieco więcej dla osób bardzo aktywnych fizycznie).
Aktualizacja: opublikowałam na blogu świetny przepis na prażone pestki dyni i słonecznika z przyprawami
Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie aby na bazie orzechów czy nasion zrobić pyszny dressing (lub nawet orzechowy „majonez” albo „śmietanę”) do sałatki – łączymy wtedy przyjemne z pożytecznym.
Ze smacznym dressingiem nawet najbardziej „beznadziejna” sałatka smakuje zawsze wyśmienicie. 🙂
Sporo sprawdzonych przepisów (nutritariańskich) na smakowite sosy i dressingi znajdziecie w moim e-booku „99 Przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej”.
Robi się je w mig, a smakują wybornie, kupne majonezy i sosy nie mają przy nich szans. Niech żyją orzeszki!
Korzystne działanie orzechów i migdałów również przy okazji na serce i układ krążenia jest przy tym bezdyskusyjne: rozmaite badania do tej pory wykazały, że spożywając codziennie w niewielkiej ilości orzechy, migdały i pestki zmniejszamy ryzyko chorób serca i układu krążenia.
I jeszcze korzysta na tym nasza jasność umysłu!
Jeszcze raz przypomnijmy: co jest korzystne dla serca jest też korzystne dla mózgu i vice versa.
Równie ważne dla układu nerwowego są witaminy z grupy B, głównie B1, B6, kwas foliowy i B12. Witaminy te znajdują się w naturalnej żywności, niektóre z nich produkowane są też przez nasze dobre bakterie (to jeden z powodów dla których należy dbać o nasz mikrobiom jelitowy).
Pamiętacie witaminowy protokół doktor Ruth Harrell, która żywieniem i suplementacją zwiększała iloraz inteligencji nawet dzieciom z syndromem Downa?
Pisałam o tym w mojej książce. ?
Oto potęga witamin z grupy B: bez nich nasz mózg nie będzie prawidłowo pracował.
Mało tego – niedobór na przykład witaminy B12 potrafi powodować objawy choroby Alzheimera u ludzi starszych, zaś uzupełnienie tej witaminy (najczęściej zastrzykami, bo z jej wchłanianiem z przewodu pokarmowego szczególnie u ludzi starszych różnie bywa) powoduje ustąpienie symptomów demencji.
Mówił o tym w filmie „That Vitamin Movie” jeden z lekarzy, dr David Brownstein.
Suplementacja jak widać jest zbawienna w razie choroby. Natomiast w ramach prewencji najlepiej sprawdza się na co dzień żywność – nie ma suplementu, który może ją zastąpić.
Kwasu foliowego znajdziemy mnóstwo w zielonych warzywach liściastych, owocach (pomarańcze, awokado) czy też warzywach strączkowych (prym wiodą rozmaite soczewice), witamina B1 i B6 również występuje obficie w żywności roślinnej (pełne ziarna, warzywa, orzechy, strączki).
Witamina B12 występuje najobficiej wcale nie w mięsie zwierząt lądowych, lecz w rybach i owocach morza, zwierzęta lądowe mają jej więcej w wątrobie, ale ta zawiera z kolei również dużą ilość niekorzystnych „korodujących” metali (rekordową ilość miedzi przede wszystkim).
Z produktów niezwierzęcych jedynym potwierdzonym roślinnym źródłem aktywnej biologicznie formy witaminy B12 jest jak się wydaje alga, chlorella [klik].
Nie pomylcie jej ze spiruliną, inną algą, która zawiera nieaktywną formę B12 (choć jest doskonałym źródłem białka i wielu witamin, magnezu i beta-karotenu a także potrafi odtruwać z toksyn środowiskowych, dymu tytoniowego, leków itp.).
Podsumowując dietę dla mózgu:
- unikajmy nadmiaru metali,
- unikajmy złego tłuszczu podnoszącego nam poziom cholesterolu (tłuszcze trans oraz nadmierne ilości tłuszczu nasyconego),
- dbajmy o dowóz NNKT (z naciskiem na kwasy Omega-3) oraz witamin E i B-complex, czerpiąc je najlepiej z pokarmów całościowych.
2. Nie zaniedbujmy ciągłej „gimnastyki mózgu”.
Aktywność intelektualną zalecają nie tylko lekarze, ale również praktycy będący aktualnie w „słusznym” czyli podeszłym wieku, tacy jak wspomniany powyżej nasz „dziarski dziadek”.
Nie ma chyba nic gorszego dla starszej wiekiem osoby niż usiąść na fotelu i zatopić się w świecie wspomnień i zgorzknienia.
Aktywność dla mózgu jest tak samo ważna jak aktywność dla mięśni ciała.
Czytanie, pisanie, kolorowanie obrazków, robótki ręczne, rozwiązywanie quizów, szarad i krzyżówek, planszówki, nauka języków obcych, nauka gry na instrumencie lub jakiejkolwiek innej nowej umiejętności, majsterkowanie, uprawianie ogródka i mnóstwo innych czynności uruchamia naszą pamięć, uwagę, kreatywność czy wyobraźnię.
Ważne aby takie aktywności zagościły na stałe w naszym planie dnia.
Niestety nie jest nią bezmyślne oglądanie telewizji! 😉
Jedynie stymulacja intelektualna pomaga tworzyć nowe połączenia w mózgu.
Nawet więc jeśli część naszego mózgu zostanie z biegiem czasu uszkodzona (np. dotknięta urazem, działaniem alkoholu czy kumulującymi się z wiekiem blaszkami amyloidowymi), to pozostaje nam do wykorzystania potencjał połączeń między komórkami mózgowymi zbudowanych stymulacją – jest to tzw. rezerwa poznawcza.
Rezerwa poznawcza powstaje w wyniku rozrastania się sieci neuronów, a więc poprzez pobudzanie szarych komórek do aktywności.
Warto na budowanie swojej rezerwy poznawczej poświęcać choćby trochę czasu każdego dnia – zwrot z tej inwestycji może być z czasem nieoceniony.
Z pomocą przychodzi też nowoczesna technologia: w internecie (np. w serwisie lumosity.com lub fitnessmozgu.pl) dostępne są gry i zabawy podczas których można ćwiczyć swoje zdolności intelektualne (np. pamięć, koncentrację, refleks, spostrzegawczość itd.).
Główka niech cały czas pracuje! 🙂
3. Ruszmy się z tej kanapy!
Wszyscy wiemy, że aktywność fizyczna jest niezbędna dla zdrowia – szczególnie zdrowia serca i układu krążenia. Jak się okazuje – również dla mózgu.
Nawet dzieci jeśli są aktywne fizycznie wypadają lepiej w testach na funkcje poznawcze. A co ze starszymi?
Gdy badacze porównują mózgi starszych pacjentów prowadzących siedzący tryb życia po zaledwie sześciu miesiącach ćwiczeń aerobowych (tzn. przyspieszających puls) okazuje się, że zachodzą w nich niezwykle korzystne zmiany, szczególnie w obszarze płata czołowego, istotnego dla pamięci i koncentracji.
Zwiększeniu ulega też istota biała mózgu – to ta część, która odpowiada m.in. za komunikację między prawą a lewą półkulą.
Ćwiczenia siłowe ani rozciągające nie wykazały jednak tego typu wpływu na mózg.
Nasz „dziarski dziadek” również regularnie ćwiczy, lubi też jazdę na rowerze, a zimą kąpie się… w śniegu hartując organizm.
Zacząć można w każdym wieku! Maratończyk Fauja Singh zaczął biegać w wieku 89 lat, a karierę postanowił zakończyć w wieku 102 lat.
Ale nie musisz biegać maratonów! Już nawet spacery żwawym krokiem (uczestnicy badania zaczynali od 10 minut spaceru, dochodząc stopniowo do 40 minut) spowodowały, że kurczenie się hipokampu związane ze starzeniem się – zaczęło się cofać, co wykazało badanie MRI (rezonans magnetyczny).
Mózg u osób aktywnych fizycznie ulegał na obrazie diagnostycznym wyraźnemu odmłodzeniu!
A co może zdziałać zdrowa dieta i aktywność fizyczna razem?
Ocenia się, że połączenie zdrowej diety z aktywnością fizyczną potrafi obniżyć ryzyko demencji u ludzi po 65. roku życia nawet o 60%, a szczególnie zauważalne korzyści badacze odkryli u osób będących nosicielami genu APOE4.
Co jeszcze raz potwierdza tezę, że geny są jak nabity pistolet, ale to my pociągamy za spust (lub spust blokujemy) prowadzonym stylem życia i naszymi codziennymi wyborami.
Ten kto czytał książkę Dana Buettnera „Niebieskie Strefy. 9 lekcji długowieczności od ludzi żyjących najdłużej” przypomni sobie, pod jak wielkim wrażeniem był autor gdy obserwował żwawych staruszków: seniorzy rzadko kiedy spędzają czas na kanapie.
Cały czas coś robią: a to w domu, a to w ogródku – są non stop czymś zajęci.
Mało czasu spędzają w pozycji siedzącej. Wiele rzeczy robią ręcznie, zamiast wysługiwać się narzędziami elektrycznymi.
Na zakupy chodzą pieszo lub jadą rowerem, po schodach wchodzą pieszo, bo nie mają windy.
W przeciwieństwie do nas nie robią niczego nadzwyczajnego, nie prężą muskułów, nie spędzają godzin na specjalnych treningach wykonywanych na specjalnych urządzeniach.
Nie chodzą na siłownię czy do fitness klubu, nie uprawiają sportów ekstremalnych, nie biegają też godzinami po lesie odziani w specjalne buciki i ubranka, z nieodłącznym pulsometrem na ręce itd.
Przemysł fitnessowy to dzisiaj ogromny biznes – nie dajmy się zwariować.
Seniorzy w Niebieskich Strefach są w ruchu w sposób naturalny i niewymuszony. Oni po prostu żyją, aktywnie żyją.
Są dzięki temu naturalnie w ciągłym ruchu.
Umiarkowanym ruchu, czyli najzdrowszym dla człowieka. Tylko, i aż tyle.
Dlatego omijają ich nie tylko choroby serca i układu krążenia, ale i demencja.
Jasność umysłu nie opuszcza ich do końca życia.
4. Wysypiajmy się
Badacze wnikliwie badali amyloid: jak powstaje, co ma na to wpływ, czy ma jakiś rytm dobowy?
Okazuje się, że tak – produkcja amyloidu ma swój rytm dobowy: amyloid spada gdy zasypiasz, a rośnie kiedy nie śpisz.
Podejrzewa się, że to właśnie podczas snu mózg oczyszcza się z amyloidu.
To dobra wiadomość! Oznacza bowiem, że to nie amyloid ma kontrolę nad nami, lecz to my mamy do dyspozycji dodatkowe narzędzie kontroli nad amyloidem: nasz sen i wypoczynek.
Jego prawidłowe zażywanie jest niezbędne i kluczowe w zachowaniu zdrowego mózgu i jasnego umysłu do późnych lat.
W śródziemnomorskich Niebieskich Strefach oraz w tej kostarykańskiej jest nawet zwyczaj sjesty w ciągu dnia, wynikający częściowo z upalnego klimatu. Pustoszeją ulice, zamykane są sklepy. Ludzie idą na obiad i małą drzemkę.
A co robi przeciętny mieszkaniec Zachodu?
Sięga po kawę lub napój energetyzujący.
Kofeina ma krótkie nogi – to broń obosieczna: test EEG pokazuje, że zmniejsza ona sen wolnofalowy, odpowiedzialny za konsolidację wspomnień zebranych w ciągu dnia. Możesz uczyć się wielu rzeczy w ciągu dnia, ale następnego mało co z tego pamiętasz: zabrakło konsolidacji wprowadzonych do systemu danych.
Notoryczne niedosypianie zwiększa też ryzyko udaru mózgu i nabawienia się chorób neurodegeneracyjnych.
Z badań opinii publicznej w Polsce wynika, że połowa Polaków śpi krócej niż 6 godzin – przynajmniej raz w tygodniu. Dla ok. 9% badanych jest to regułą.
Ocenia się, że statystyki chorób otępiennych będą rosły w najbliższych latach galopująco: do 2050 roku liczba chorych ma potroić się.
Ale czegóż innego można się spodziewać, skoro sami przyczyniamy się do produkcji nieszczęsnego amyloidu, zaniedbując conocne porządne oczyszczanie mózgu?
Wysypiajmy się, a nawet – jeśli mamy taką potrzebę i możliwość – ucinajmy sobie w ciągu dnia krótkie drzemki wzorem stulatków z krajów śródziemnomorskich: to się na dłuższą metę zawsze opłaci.
5. Unikajmy używek (stymulantów) i niepotrzebnego stosowania leków.
Przeszliśmy w ten oto sposób do ostatniego punktu programu czyli używek. Kofeina jako poranny „speed” dla mózgu to powszechnie przyjęty zwyczaj. Powszechne jest również jednak niedosypianie w krajach uprzemysłowionych, w tym w Polsce.
Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że kawa wypita rano może pozostać w ustroju aż do wieczora – okres półtrwania kofeiny wynosi 6 godzin. To oznacza, że 1/4 kofeiny z kawy wypitej o ósmej rano wciąż znajduje się w naszym krwiobiegu o godzinie dwudziestej.
To samo tyczy się kofeiny zawartej w napojach energetyzujących.
A co z alkoholem? Lampka wina powoduje rozluźnienie i łagodną senność, lecz jeśli będziemy sięgać po kolejne, to efekt będzie odwrotny z uwagi na to, że molekuły alkoholu zostaną przekształcone w aldehydy, które zaburzają prawidłowy wzorzec snu.
Alkohol podobnie jak kofeina jest substancją uzależniającą. Ma niewątpliwie negatywny wpływ na ludzki mózg jeśli jest spożywany w zbyt dużej ilości.
Mówi się nawet o osobach pijących nałogowo, że mają „rozmiękczony mózg”, co jest obiegowym określeniem na zmiany jakie zachodzą w mózgu osoby uzależnionej.
Toksemia nie tylko wymazuje pamięć, lecz długofalowo niszczy komórki mózgowe.
Wydaje się, że niewielkie ilości czerwonego wina mogą działać korzystnie, ale z drugiej strony trudno polecać tę strategię każdemu z uwagi na możliwość uzależnienia.
Czerwone wino oprócz alkoholu zawiera (jeśli jest tradycyjnie wytwarzanym czerwonym winem, a nie pierwszym lepszym przemysłowym sikaczem pędzonym w pośpiechu) również antyutleniacze (choćby słynny resweratrol) jednak te można pozyskać również z żywności (warzywa, owoce, zioła i przyprawy).
W śródziemnomorskich Niebieskich Strefach lokalne czerwone wino jest pite w małych ilościach do posiłku, podczas gdy długowieczni Adwentyści nie piją żadnego alkoholu w ogóle i również cieszą się dobrym zdrowiem i jasnym umysłem.
Trudno zatem uznać czerwone wino za niezbędny element zdrowego stylu życia, skoro jak widać można obejść się i bez niego. 😉
Jeśli chodzi o używanie leków, to wiele z nich ma wpływ również na pracę mózgu.
Leki są dobrodziejstwem i jednocześnie przekleństwem, ponieważ mogą owszem często ratować życie, ale jeszcze częściej są zwyczajnie nadużywane – żyjemy w czasach magicznej „pigułki na wszystko”, a jej urok jest zniewalający: ślepa wiara w leki zastąpiła zdrowy rozsądek.
Jakie leki źle wpływają na czynność mózgu?
Na pogorszenie się czynności mózgu i naszą jasność umysłu wpłynąć mogą m.in.
– statyny (leki antycholesterolowe),
– antydepresanty, leki antylękowe i tabletki nasenne,
– tabletki antykoncepcyjne,
– leki przeciwbólowe,
– leki antyhistaminowe (często brane bez recepty na alergię),
– leki na nadciśnienie,
– leki blokujące kwasy żołądkowe,
– leki stosowane w chemioterapii (przy nowotworach, chorobach autoimmunologicznych),
– niektóre antybiotyki, interferon, sterydy.
Nie możemy powstrzymać przemijania czasu i jego efektów, ale możemy zawsze zrobić wiele aby zachować wigor i jasność umysłu do końca życia.
Spędzenie ostatnich lat życia jako osoby przykute do łóżka czy wózka inwalidzkiego, pozbawione pamięci i uzależnione od innych – nie jest normalnym sposobem starzenia się.
Normalne jest być zdrowym do końca swoich dni, czerpiąc radość po prostu z tego, że jesteśmy.
Czego sobie oraz wszystkim czytelnikom z całego serca życzę! 🙂
Pomocne linki:
1. Alzheimer a metale grup przejściowych https://www.biomol.pl/artykuly/wiedza-i-nauka/alzheimer-a-metale-grup-przej%C5%9Bciowych.html
2. Polacy odżywiają się zdrowo? Twierdzą, że tak! https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-polacy-odzywiaja-sie-zdrowo-twierdza-ze-tak,nId,1490354
3. Alkohol a mózg: https://uzaleznienie.com.pl/alkoholizm/podstawowe-pojecia/zdrowie/320-alkohol-niszczy-mozg.html
4. Leki a mózg https://bebrainfit.com/20-medications-that-can-cause-memory-loss/
5. Książka „Żywność dla mózgu”, autor dr Neal Barnard

Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Anita napisał(a):
Wow,ale wspaniały wpis,czyta się jednym tchem! Ostatnio próbuję dojść do ładu z dietą i szczerze mówiąc słabo mi się robi gdy czytam tak GIGANTYCZNIE SPRZECZNE informacje……Każda ma badania każdy ma dowody….Chciałabym z całą pewnością stwierdzić,że podejście,które pani reprezentuje jedynym słusznym.Przez 3 lata byłam na diecie wegańskiej niskotłuszczowej(suplementowałam b12 omega3 i d3+k2),która zaowocowała ogromnymi problemami z trawiwniem,niezaspolojonym apetetytem(węglowodany?insulina?),problemem z wydzielaniem żółci,bólami żołądka,niezaspokojonym apetytem a co najgorsze – nie udało mi się poprawić stanu skóry….Po 2 tygodniach tłuszczowej diety trądzik zniknął.Pierwszy raz od 17 lat miałam w 100% głafką cerę i płakałam ze szczęścia.Taka dieta jest jednak ciężka do utrzymania 'psychicznie'(po wielu latach duuużych porcji i kilku posiłków oraz 'etycznego weganizmu’ poza tym bardzo boję się,że te ilości nasyconych tłuszczów skończą się katastrofą) dlatego póki co wróciłam do dawnego modelu-wystarczył tydzień i wszytko(niepohamowany apetyt i trądzik) powraca.Co myśleć,jak żyć…….Zazdroszczę wszystkim po prostu jedzącym roślinnie i czującym się świetnie….PS: Jakie inne przykładowe posiłki spożywa pan Antoni oprócz śledzika?:p
Marlena napisał(a):
Weganizm niestety nie jest dla każdego. Zresztą dieta wysokotłuszczowa też nie. Gdyby istniała jedna dieta idealna dla wszystkich, to za jej wymyślenie już dawno ktoś by dostał Nagrodę Nobla! 😉
Trzeba mieć nie tylko wiedzę o komponowaniu wegańskiego menu (i omijaniu szerokim łukiem wszelkich wegańskich wynalazków, zamienników mięsa, wielorakich smażenin i innych „wegańskich śmieci” – w końcu frytki i Cola też są wegańskie), ale i niezbędny jest dobry stan jelit i doskonale działające enzymy aby sprostać wegańskiej diecie.
Wyjaśniłam to w artykule na przykładzie przemian kwasów Omega-3 czyli przemian ALA-EPA-DHA: jeśli nasze własne enzymy nie działają poprawnie to jesteśmy na łasce zwierząt (ryb w tym przypadku) i nie mamy wyjścia jak spożywać już gotowe substancje (w tym przypadku EPA i DHA), które one wytworzyły w swoim ustroju. Podobnie jak z przemianami ß-karoten-retinoidy: zdrowy człowiek nie ma problemu z wytworzeniem swojej witaminy A (retinol) z ß-karotenu, po prostu zjada marchewkę, szpinak czy tam bataty i jego ustrój tworzy sobie z tego witaminę A – dokładnie tyle, ile potrzebuje. Natomiast ktoś, kto ma uszkodzony ten szlak metaboliczny (np. brak enzymów), to tę naturalną marchewkową drogę do produkcji witaminy A ma zamkniętą: musi wtedy być na łasce zwierząt i np. zjadać ich wątrobę, komórki jajowe czy mleko by pozyskać stamtąd już gotową witaminę A.
To nie dieta jest zła, tylko to my sami możemy nie być w stanie sprostać jej wyzwaniom i wtedy niestety jesteśmy zdani na łaskę zwierząt i tego co one produkują.
Warto też zauważyć, że staruszkowie z Niebieskich Stref tak naprawdę są na dietach z bardzo różną zawartością tłuszczu i pokarmów odzwierzęcych. Nie ma bowiem z góry ustalonej jednej proporcji tłuszczu dobrej dla każdego. Wcale też nie jest powiedziane, że najlepsza dla każdego jest wersja niskotłuszczowa diety (oznaczająca ok. 15% kalorii czerpanych z tłuszczu, co oznacza wykluczenie stosowania wszelkich izolatów, nawet oliwy – nie wiem czy to miałaś na myśli pisząc o swojej poprzedniej diecie „niskotłuszczowa”). Dla jednego najlepsze będzie 15, dla innego 20, a jeszcze dla kogoś innego 30 czy więcej % kalorii czerpanych z tłuszczu. Ludzie tyją, chudną, zdrowieją i zapadają na choroby na kompletnie odmiennych dietach, z bardzo różną zawartością tłuszczu, białek i węglowodanów. Metabolizm składników odżywczych nie jest taki sam u każdego, na co wpływ ma wiele czynników.
Ziemia rodzi dla nas pokarm by nas sycił, a nie aby wywoływał on w nas ciągłe poczucie głodu: pokarmem osiągającym największą punktację w Indeksie Sytości są jak się okazuje… gotowane ziemniaki (https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/7498104). Problemy trądzikowe mogą wynikać z insulinooporności lub nietolerancji pokarmowych (test na nietolerancje pokarmowe wyjaśniłby sprawę).
Justyna napisał(a):
Marlenko a czy da się jakoś poprawić przemianę beta-karotenu w witaminę A? Podejrzewam, że u mnie ten problem występuje.
Pisałam Ci kiedyś, że walczę z rogowaceniem okołomieszkowym skóry i za Twoją radą zaczęłam suplementować witaminę D3+K2, jem dużo cynku a także warzywa i owoce bogate w beta-karoten. I efekt jest tylko taki, że skóra zmieniła kolor najpierw na żółty a teraz na marchewkowy 🙁
Marlena napisał(a):
Może zakup w aptece gotową witaminę A w kapsułkach i zobacz czy jest różnica? Zabarwienie skóry nie jest szkodliwe, wskazuje jedynie na chwilowe nasycenie beta-karotenem.
Daniel napisał(a):
Pan Antoni wprawdzie cukru nie jada, ale od Michałków już nie stroni 😀 Mam nadzieję, że mu słabość do nich zdrowia nie zrujnuje 🙂
Marlena napisał(a):
Danielu, nie jest ważne co robisz przez 5 czy 10 dni w roku, lecz liczy się całokształt, a więc to jak żyjesz przez pozostałe 360 czy 355 dni. Są pewne sytuacje jak święta czy uroczystości rodzinne kiedy można sobie pozwolić na odstąpienie od zasad. Tak się dzieje również w Niebieskich Strefach: np. na Okinawie seniorzy jadają nawet czerwone mięso (wieprzowinę) z okazji Nowego Roku (ale nie każdego dnia jak u nas).
Marzena napisał(a):
Czy czerwone mięso to nie jest wołowina? Zazwyczaj spotykam się tym określeniem w tym kontekście.
Marlena napisał(a):
Czerwone mięso pochodzi od ssaków generalnie, więc od krówek i świnek, a także dzika, sarny, jelenia itp.
Ewa napisał(a):
Marlenko już sporo czasu minęło jak całkowicie zmieniłaś swój styl życia. Czy na przestrzeni tych lat potrzebujesz ciągle takiej samej ilości jedzenia, czy może zauważyłaś, że teraz te ilości są mniejsze? Jeszcze zapytam ile posiłków dziennie spożywasz na chwilę obecną?
Z góry dziękuję za wszystkie odpowiedzi i za to, że JESTEŚ!!!
Marlena napisał(a):
Są zdecydowanie mniejsze te ilości i dzieje się dokładnie to co pisze dr Fuhrman: jeśli dieta jest gęsta odżywczo, to zapotrzebowanie kaloryczne spada, ustrój nie woła już ciągle o jedzenie bo dostaje wszystko w wystarczającej ilości. Ilość posiłków to z reguły 3, ale nie jest tak każdego dnia (tzn. jem intuicyjnie, wtedy gdy jestem głodna, a nie „bo trzeba”). Organizm sam decyduje o tym kiedy chce jeść – tak się dzieje u małych dzieci i jest to prawidłowe (czego matki nie rozumieją i na siłę dzieci karmią, albo martwią się, że za mało ich zdaniem zjadły). A dzieci po prostu jedzą intuicyjnie: jak są głodne jedzą, a jak nie to nie. 🙂
Krystyna napisał(a):
Święta racja, nie ma nic gorszego jak po 60-tce czuć się coraz gorzej i zjeżdżać jak po równi pochyłej, bo się zapomina, bo się nie chce, bo się siedzi przed ekranem…
Oprócz prawidłowego odżywiania , ruch jest najważniejszym elementem naszego życia…
Piękny i pouczający wpis…
Dziękuje Ci bardzo Marleno…
Justyna napisał(a):
Witaj Marlenko!
Mnie zastanawia jedna rzecz. A mianowicie – „potępiasz” oleje, bo to izolaty, nic cennego w nich nie pozostaje, sam tłuszcz itp. itd. Wszystko co dobre zostaje w wytłoczynach (?)
Natomiast w przypadku soków warzywnych wydaje się być całkiem odwrotnie. A przecież sok warzywny czy owocowy to też coś nienaturalnego, co w przyrodzie nie występuje solo.
Tak naprawdę olej to też taki „sok”, tylko że wytłoczony z rośliny oleistej, czyż nie? 😉
Marlena napisał(a):
Justyno nie tyle potępiam, ale wskazuję co jest korzystniejsze i podkreślam jak nierozsądne jest najeżdżanie na cukier pokazywany jako zły, a wychwalanie olejów jako dobrych i zdrowych. A przecież niczym się nie różnią – to koncentraty spożywcze zawierające jeden makroskładnik z usunięciem wszystkich pozostałych. Ziarno słonecznika ma w swej całości dużo więcej walorów niż same kwasy tłuszczowe w nim zawarte.
Co do soków warzywnych, to my tutaj robimy rzecz odwrotną: usuwamy jeden składnik czyli błonnik nierozpuszczalny zawarty we włóknistej części rośliny (podczas gdy błonnik rozpuszczalny przechodzi nam do soku) i robimy to po to, by reszta składników odżywczych mogła szybko i bez przeszkód dostać się do krwiobiegu. Nie izolujemy zatem jednego wybranego makroskładnika, lecz usuwamy „przeszkadzacza” we wchłanianiu reszty. To duża różnica.
Taki sok stanowi wtedy cenny suplement diety, tyle że naturalny, a nie w sztucznej pigułce (oczywiście pigułki są z kolei bardzo przydatne terapeutycznie, aczkolwiek nie są niezbędne, bo np. bardzo skuteczna we wszystkich chorobach cywilizacyjnych terapia Gersona opiera się na sokach głównie, traktując pigułkowe suplementy pobocznie).
Monika napisał(a):
Dzień dobry Marleno, chciałabym się zapytać, jak powinnam rozplanować dietę, co w niej uwzględnić przy wykrytym w usg jamy brzusznej piasku w nerkach? Czym może to być spowodowane, czy należy coś suplementować i jak można się go naturalnie pozbyć?
Marlena napisał(a):
Przyczyn może być wiele, zazwyczaj zbyt dużo białka i wapnia w diecie, za mało nawodnienia, za mało witaminy C, magnezu i witamin z grupy B (szczególnie B6).
Catherine napisał(a):
Pani Marleno ja mieszkam na Zielonej wyspie widzę dość sporo w porównaniu z Polską energicznych staruszków .Zauważyłam,że Polscy staruszkowie spacerują powoli a tutaj zapieprzają szybkim marszem energicznie z uśmiechem na twarzy by potem podjechać nowym rocznikiem auta do restauracji.Tak tak tu tacy ludzie jak Pan Antoni kupują nowe auta 😉 …..
Ale też jest dużo schorowanych,wygiętych,otyłych ,ledwo chodzących.Myślę ,że wyspiarska dieta jest okropna ,białka zwierzęce ,frytki ,gluten,chipsy , słodycze,piwo itd,,,, a z drugiej strony na stoiskach warzywnych króluje zielenina .Lubią wszystko co ciemno zielone . Z czego korzystam i ja .Podobnie jak Pani Marlena mój koszyk jest pełen warzyw i owoców 🙂 wyglądamy dziwnie .
Dziękuję za artykuł i czekam na kolejne.
Chciałabym zapytać czy Purefied water z apteki może być używana do oliwki magnezowej? Pani w aptece pokazała mi destylowaną za 17EUR i tą czystą za 5EUR .
Marlena napisał(a):
Może być purified, nawet czasem jak nie mam to używam zwykłą filtrowaną.
Też zauważyłam tę różnicę gdy mieszkałam we Włoszech: staruszkowie szczupli i żwawi, korzystający z życia stanowili tło dla dużo młodszych od nich staruszków, ale już otyłych i schorowanych (niestety podobnych do większości naszych krajowych). Poczekalnie w przychodniach zapełniali ci drudzy. 😉
Catherine napisał(a):
Dziękuję za odpowiedź 🙂
basia napisał(a):
Wspaniały artykuł do czytania. Mam pytanie Kochana Marleno czy napiszesz artykuł o homocysteinie?
Czy wit d można zażywać rano i wieczorem będę wdzięczna za odpowiedź, obecnie biorę 30 tyś zawsze rano (chcę brać 15 rano i 15 wieczorem).
Jeśli mogę prosić to proszę podać linki bo chcę przekazać znajomym dziękuje i pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Być może napiszę o homocysteinie – to jeden z ważniejszych czynników ryzyka chorób cywilizacyjnych (m.in. serca i układu krążenia czy otępiennych), choć oczywiście nie jedyny i nie najważniejszy, bo najważniejsza jeśli chodzi o zdrowe naczynia i serce jak dzwon (a także jasny mózg) jest zawsze całość, a nie jeden wybrany pojedynczy czynnik (nie jest nim samodzielnie cholesterol ani samodzielnie homocysteina).
Witamina D ma bardzo długi okres półtrwania (liczony w tygodniach, a nie godzinach), dlatego nie ma w sumie większego znaczenia czy zażywamy ją raz dziennie, czy nawet raz w tygodniu całą tygodniową porcję. Artykuły zawierające informacje na temat witaminy D znajdują się pod tym linkiem: https://akademiawitalnosci.pl/tag/witamina-d/
Zuza napisał(a):
Ha mam dokładnie takie same spostrzeżenia jak Ty w marketach. Lubię w kolejce się przyglądać co ludzie wykładają z koszyków . Czasem ich zakupy zajmują połowę taśmy a nie ma tam ani JEDNEGO kawałka żywego jedzenia . Kajzerki, wędlinka i napój słodzony to punkt obowiązkowy. Bawi mnie jak z zaciekawieniem obserwują moje zakupy, gdzie 90% to warzywa i owoce, głównie świeże. Zawsze mam nadzieję, że da im to do myślenia 😉
Karo napisał(a):
Mam identycznie ;);) a najbardziej „bawia” mnie wszystkie paeudozdrowe produkty – serki homogenizowane z piecioma lyzeczkami cukru, jogurty o smaku truskawkowym, woda o smaku cytrynowym itp;)
Marlena napisał(a):
Wszystkie produkty z napisem „o smaku” powinniśmy omijać szerokim łukiem.
Monika napisał(a):
Marleno, co polecasz na trądzik różowaty, jakie kosmetyki byłyby najlepsze, czy jest jakaś konkretna, godna zaufania firma? I czy powinnam na coś zwrócić uwagę w diecie?
Marlena napisał(a):
Nie mam pojęcia o kosmetykach, ale na pewno żadnych chemicznych bym nie używała, bez względu na aktualny stan skóry. Odnośnie diety to przemyśl odnowę biologiczną (np. dietą surówkową, sokową lub owocową), bo problemu nie rozwiążesz działaniami na zewnątrz, skoro on siedzi wewnątrz, posłuchaj np. tego https://www.youtube.com/watch?v=6aIzS2TeNE8
ewula napisał(a):
Cholesterol nie jest przyczyną miażdżycy. W blaszce miażdżycowej nie znaleziono nawet śladu tłuszczów nasyconych. Dominuje w nich…wapń.
Nigdy nie było badań jaki powinien być poziom cholesteroli. Normy zostały ustawione pod kątem raczenia ludzi statynami.
Wystarczy spojrzeć na tzw. „normy”. W Niemczech górna granica chol. całkowitego to 240. U nas sukcesywnie obniża się je w dół. Do niedawna było 200, a teraz już 190.
Cholesterol jest potrzebny w organizmie, a faktycznie wysoki jego poziom (powiedzmy powyżej 400) jest tylko markerem, że w organizmie się coś dzieje.
Warto posłuchać tego wykładu:
https://www.youtube.com/watch?v=3CA8pJ11rxQ
Nie demonizujmy cholesterolu.
Marlena napisał(a):
Ewula, ale ja nie napisałam, że cholesterol „jest przyczyną” miażdżycy, natomiast nie chowajmy głowy w piasek i przyznajmy prawdę: jest on dla wielu różnych chorób (nie tylko miażdżycy) jednym z ważnych czynników ryzyka, szczególnie groźny jest ten utleniony. Demonizowanie cholesterolu jest równie niestosowne jak nieprzejmowanie się nim.
Wykłady pana Z. brzmią spektakularnie zachwycając słuchaczy, ale pamiętajmy, że ludzi nieomylnych nie ma: przez parę ostatnich lat uczył on o witaminie C „lewoskrętnej”, która de facto nie istnieje – do błędu przyznał się dopiero niedawno, ale ilu ludzi pod wpływem wysłuchanych w internecie wykładów sieje do dziś dnia poglądy o „lewoskrętności” witaminy C – Bóg jeden raczy wiedzieć. To samo jest z cholesterolem, przeciętny człowiek nawet nie zdąży dożyć cholesterolu powyżej 400, tylko umiera dużo wcześniej. Bo przecież w internetach mówili, że dopiero powyżej 400 można się martwić, a tłuszcz nasycony to samo zdrowie, więc on się martwił. 😉
Niezrozumiała jest też „rewelacja”, że blaszka miażdżycowa nie zawiera w sobie tłuszczu nasyconego. Miażdżyca nie jest stłuszczeniem tętnic tylko ich zwapnieniem. Jedyne kwasy tłuszczowe jakie są w stanie znaleźć się w blaszce to izomery trans, sztuczne tłuszcze wymyślone przez człowieka. Nasza maszyneria stworzona ręką natury nie wie co ma z takim syntetycznym dziwactwem począć, więc je tam upycha.
Sztywna norma cholesterolu nie jest ustalona i żadnej rewelacji również tutaj nie ma, to są informacje zawarte w podręcznikach medycznych. Tzw. „normalny” poziom cholesterolu jest bardzo zróżnicowany (120 może być normalny i 320 może być normalny). Zależy dla kogo, w jakim wieku, jakiej płci, czy choruje na inne choroby, czy przyjmuje leki itd.
Obniżanie zalecanego „progu normalności” wiąże się również z ciągłym aktualizowaniem wiedzy o działaniu ludzkiego organizmu, bo nie oszukujmy się – wielu rzeczy pomimo rozwoju nauki jeszcze wciąż nie wiemy, do niedawna na przykład nie wiedzieliśmy o istnieniu VLDL. Obniżanie zalecanego progu „normalności” wiąże się więc nie tylko z chęcią sprzedaży statyn. Powoli czas odłożyć do lamusa tego typu teorie spiskowe, skoro mamy przecież już cofający zmiany miażdżycowe protokół dietetyczny Ornisha: udowodniony naukowo i wdrożony do lecznictwa publicznego (na razie w USA, dla chętnych), nie wymagający leków czy operacji, więc na tym protokole przemysł farmaceutyczny zarabia okrągłe zero, bo traci takiego klienta (ale zawsze zostają ci, którzy nie mają zamiaru niczego zmieniać w swoim stylu życia, woląc leki i kolejne operacje). W Polsce dostępna jest książka „Spektrum” doktora Ornisha.
Dagmara napisał(a):
Droga Marleno, jakiś czas temu przeczytałam ze ktoś wyleczył naturalnymi sposobami atopowe zapalenie skory ale o ile dobrze pamiętam ta pani nie podawała czym wyleczyła tylko trzeba się kontaktować z nią przez Ciebie. Bardzo proszę o pomoc bo mam na łydkach duże zmiany, nie wiem po czym ani jak to leczyć bo lekarze dają tylko maści ze sterydami.A może Ty Marlenko coś podpowiesz,bardzo proszę i dziękuję
Marlena napisał(a):
Ta historia jest tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-sie-pozbyc-azs-oraz-domowy-sposob-na-kurzajki-od-naszej-czytelniczki/
Pomogła dieta dr Dąbrowskiej. I kolejny trop: podam Ci jeszcze adres strony jednej mamy, która wyleczyła swoje dziecko z AZS (i towarzyszącej temu kandydozy) dietą warzywno-owocową na bazie surowych owoców i jarzyn (pełnokaloryczną!) na którą zdecydowała się gdy już KOMPLETNIE NIC dzieciom nie pomagało (ani suplementy, ani żadne diety), potem napisała o tym książkę i stworzyła grupę wsparcia na Facebooku, metoda żywienia dzieci tylko surowymi owocami i jarzynami sprawdziła się też w stosunku do innych dzieci jak się okazało.
Dieta jest znana jako „Dieta 80/10/10” (nazwa pochodzi od tego, że mamy w niej 80% węglowodanów, 10% białka i 10% tłuszczu pochodzących z owoców i warzyw zjadanych na surowo). Niekoniecznie musi być to dieta na całe życie, ale zastosowana leczniczo działa na pewno.
https://dehappy5.com.
Autorka bloga, Uleńka, jest Polką, lecz bloga po angielsku pisze. Ma też kanał na Youtube, więc widać filmik po filmiku jak dzieciaczki zdrowieją. To nie jest zmyślona historia, to się dzieje naprawdę. Jej dzieci miały AZS (córka) i autyzm (synek) ale są już zdrowe – jadły tylko surowe owoce (różne, jakie tylko chciały) i warzywa na surowo (jakie tylko chciały, lecz tylko na surowo). Symptomy wracały po zjedzeniu np. kawałka bułki podanej podczas podróży w samolocie – to znak, że jeszcze nie czas na włączenie „innych” pokarmów. Rodzina (wszyscy, bo mama z tatą nie chcieli pokazywać dzieciaczkom, że oni jedzą coś innego, więc wszyscy jedzą to samo) jest na owocowo-warzywnej diecie już trzeci rok i będzie na niej tak długo jak będzie wymagało tego dobro dzieci.
Tutaj zdjęcia i historia jej córeczki, która wyzdrowiała z AZS: https://dehappy5.com/1-year-later-rewind-mayas-skin-eczema-month-month-update/
Tutaj jeszcze fotki pewnego dziecka z grupy wsparcia na FB – stan przed i po, jak widać pierwsze efekty było widać już po tygodniu owocowej diety: https://dehappy5.com/eczema-healing-stories-tudor/
Tutaj świadectwo drugiej osoby z grupy wsparcia: https://dehappy5.com/eczema-healing-stories-evelinasusana/
Przyznasz sama, że zdjęcia robią piorunujące wrażenie? Niech nikt nie ma wątpliwości, że OWOCE LECZĄ! Ale trzeba jeść tylko to + trochę warzyw. Nic innego do buzi nie wsadzamy. Żadnych zbóż, tłuszczu czy cukru dodanego, produktów odzwierzęcych itd. Dzieci dostawały owoce i warzywa do ręki, mama robi im z nich sałatki, smaczne, kolorowe i sycące koktajle z nich, miksuje je też latem i zamraża i dzieci jedzą je jako lody. W formie dowolnej jednym słowem – ale tylko to. Nie było potrzeby stosowania dodatkowo suplementów, ziół, witamin itd. Tutaj leczy prawdziwe jedzenie 🙂
Być może w naszych polskich warunkach klimatycznych sprawdziłaby się nawet dieta typu „na surowo do czwartej” (Raw Till Four), czyli do szesnastej jemy owoce na surowo, wieczorem jeden posiłek z warzywami delikatnie ugotowanymi na parze – to trzeba by było wypróbować. Dzieci Uleńki jadły tylko na surowo w każdym razie. Teraz jest za chwilę sezon na owoce lokalne, zaś banany dostępne są cały rok, można wypróbować nawet 100% na surowo – to jest naturalne jedzenie i nie sposób sobie nim zaszkodzić. Można się tylko uleczyć.
Łuki napisał(a):
Witaj Marleno, świetny nowy wpis, a długo nic nowego sie nie pojawiało. Czy to przez brak czasu przed Świętami? 😛 Fajny wpis, zabrakło mi tylko coś o Hunzach i ekperymencie mccarrisona który robiąć ekperyment na szczurach ładnie zauwazył co typowa dieta robi ze szczurami a co naprawie i leczy pokarm Hunzów, którzy na demencje nie cierpią i podobno w wieku 100-130 lat są żwawi i ruchliwi. Także pokarm roślinny ponad wszystko i mówię to jako fan paleo ale juz raczej były, diety aktualnych stulatków dały dużo do myslenia. A wino polecam „Black Doctor”, niedrogie, mołdawskie a bogate w polifenole. Pewnie o nim już słyszałaś, pijasz je czy może możesz polecić jakieś inne, które są do kupienia i są wyjątkowo bogate w polifenole? Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
W tym eksperymencie z tego co pamiętam chodziło chyba o pożywienie surowe. I ono ma moc leczniczą jak żadne inne – nie ma wątpliwości (soczyste owoce szczególnie, ale i warzywa też). Z win bogatych w polifenole to na pewno Black Doctor i sardyńskie Cannonau.
gajowy napisał(a):
Umieszczenie na jednej liście, cytuję: „żelazo, miedź, cynk, rtęć, ołów i inne.” to delikatnie ujmując nieporozumienie. Cynk jest ANTAGONISTĄ rtęci (oraz kadmu, proszę popatrzeć na układ okresowy pierwiastków) – najbardziej niebezpiecznego dla człowieka metalu ciężkiego. Jednocześnie człowiek stosunkowo łatwo pozbywa się nadmiaru cynku. Współczesny człowiek jest przytruty metalami cięzkimi a to oznacza że ma większe zapotrzebowanie na biopierwiastki, które są antagonistami metali ciężkich, są to: magnez, CYNK, selen, krzem.
Marlena napisał(a):
Umieściłam te metale na liście, ponieważ tak wynika z badań (link pierwszy pod artykułem).
Aldona napisał(a):
Dzień dobry Marleno, syn mojej znajomej w wieku 20 lat zaczął tracić włosy. Jak ona twierdzi, jest to łysienie genetyczne, bo zarówno jej ojciec jak i dziadek szybko tracili włosy. Chłopak jest załamany. Czy faktycznie z genetyką się nie wygra, czy jednak można dostarczając dużej ilości brakujących ( może) składnikow odzywczych powstrzymac ten proces? Koleżanka jest Francuzką i musiałabym dokładnie wiedzieć, jakie badania jej syn powinien zrobić, aby jej o tym napisać. Bardzo proszę o wszelkie wskazówki. Dziękuję i pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Czynniki genetyczne mogą mieć pewien wpływ, jednak to nasz styl życia i dieta decydują o tym, czy dana dolegliwość się w naszym życiu pojawi czy nie. Każdy z nas ma skłonności genetyczne do różnych rzeczy, ale to nie znaczy, że każdy z nas będzie z ich powodu cierpiał. Jeśli chodzi o niedobory substancji odżywczych to można zrobić badanie pierwiastkowe włosa, takie badanie można zlecić również przez internet (u nas, nie wiem jak we Francji), wystarczy wpisać w wyszukiwarkę „badanie pierwiastkowe włosa” lub „analiza pierwiastkowa włosa”. Doraźnie pomóc może olej z czarnuszki zewnętrznie.
Kasia K napisał(a):
Napiszę na swoim przykładzie – jestem trzecim pokoleniem kobiet w mojej rodzinie, które ma ewidentny problem z łysieniem androgenowym. Według konwencjonalnej medycyny problem jest genetyczny i nie do ruszenia. Można go jedynie zaleczyć preparatami typu loxon, a u kobiet można wpłynąć na gospodarkę hormonalną odpowiednimi lekami. U mnie cała historia zaczęła się gdy miałam 19 lat i borykała się ze skutkami (dla mnie ciężkie i niszczące psychicznie) przez bez mała 10 lat (badania, endokrynolodzy, ginekolodzy, itp.). Dermatologów sobie darowałam po kilku wizytach, bo już wtedy wydawało mi się wysoce nielogiczne leczenie problemu wewnętrznego poprzez środki działające na powierzchni skóry. Przez lata kombinowałam ze zdrowym odżywianiem, suplementami itd. Efekty były raczej mizerne, do momentu gdy w zeszłym roku, w lipcu , nie zrobiłam tygodniowego postu dr Dąbrowskiej (oczywiście zainspirowała mnie do tego Pani Marlena). Później na trzy tygodnie przeszłam na 80% surowego jedzenia z obcięciem tłuszczy do jakichś 10%. Po miesiącu… włosy przestały wypadać. Nie brałam żadnych suplementów. Obecnie dietę mam zmodyfikowaną (zwiększyłam trochę udział tłuszczu i pokarmów gotowanych – więcej skrobi, dwa razy w tygodniu jajko, raz w tygodniu ryba, mnóstwo owoców i warzyw) i jest znośnie, ale poprzednio było o wiele lepiej. Chyba trzeba eksperymentalnie znaleźć swoje problematyczne pokarmy. U mnie najgorsze są nasycone tłuszcze, nawet te roślinne i nie izolowane (miąższ kokosa). Mam wrażenie, że one momentalnie zapychają te drobne naczynia krwionośne, które powinny dostarczać tlen i substancje odżywcze do cebulek włosowych. Tragedię czynią mi produkty mleczne, więc chyba muszę je wyeliminować na stałe (tu dochodzą jeszcze sprawy hormonalne). Dodam tylko, że zarówno dieta mojej babci, jak i mamy przez lata obfitowała w mleko i jego produkty (własne krowy). Wiadomo, że u każdego problem łysienia może mieć inne podłoże, niemniej chciałam napisać trochę z własnego doświadczenia i podpowiedzieć, że warto próbować i nie zrzucać całej sprawy na geny.
Marlena napisał(a):
Kasiu, teraz jak o tym napisałaś, to mi się przypomniał Markus Rozenkrantz, który mówił swego czasu, że po zastosowaniu diety na surowych warzywach i owocach włosy nie tylko przestały mu wypadać, ale i siwizna zniknęła. Więc surowe jedzenie warte jest spróbowania na pewno! A pokarmy nietolerowane można sprawdzić testem Food Detective.
Odnośnie tłuszczu, to nasycone mają największy wpływ na arterie, aczkolwiek zbyt duża ilość roślinnego oleju (nawet oliwy) w posiłku powoduje tak samo zwężenie naczyń tuż po posiłku, wzmożoną produkcję prokonwertyny (VII czynnik krzepliwości) jak i cząstek VLDL oraz chylomikronów. Nie wspomnę o tym, że każda łyżka oliwy to 120 kalorii (tyle co połówka awokado albo ok. 100 g oliwek) i bardzo niewiele ochronnych substancji odżywczych przypadających na każdą kcal. Więcej na ten temat można poczytać na stronie Pritikin Center, gdzie skutecznie leczą ludzi z chorób cywilizacyjnych stosując dietę Pritikina: https://www.pritikin.com/one-fatty-meal-cause-heart-attack
Monika napisał(a):
Co o tym sądzisz Marleno?
https://www.youtube.com/watch?v=hxbTm999Rdc
Marlena napisał(a):
Nie oglądam tego kanału, ponieważ prowadzący będąc kształcony alopatycznie na siłę „udowadnia” w swoich audycjach, że to co nie jest alopatyczne jest „nienaukowe” i to dyskredytuje. Faktem jest, że drobnoustrój o nazwie candida albicans jest normalnym składnikiem ludzkiej mikroflory, więc sama jej obecność nie jest problemem, problemem jest jej przerost – do czego sami się przyczyniamy naszą dietą, lekami itd., bo normalnie w naturze zawsze panuje harmonia i równowaga.
Kamcia napisał(a):
Witaj Marleno. A co sądzisz o MSM i o MMS. Bardzo ciekawi mnie twoja opinia. A może jakieś artykuły na ten temat. Byłabym wdzięczna. Serdecznie pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Siarka organiczna (MSM, metylosulfonylometan lub inaczej metylosiarczan metanu) to nie jest to samo co MMS (chloryn sodu). Podczas gdy siarka jest dla nas pierwiastkiem niezbędnym, chloryn sodu nie jest. Chloryn sodu działa alopatycznie, ale nie wspiera procesów życiowych. Siarka wspiera procesy życiowe, to dlatego natura umieściła ją w żywności (w przeciwieństwie do chlorynu sodu): warzywa krzyżowe, imbir, jajka, cebula i czosnek to główne jej źródła.
Marta napisał(a):
Witam! Mam taki nietypowy problem. Choruję na niedoczynność tarczycy oraz alergię i w związku z tym próbowałam sobie pomóc dietą wegańską (wykluczającą wszystkie izolaty tłuszczowe, wysokoskrobiową, z dużą ilością owoców). Jednak musiałam ją przerwać, ponieważ robiłam się coraz bardziej ospała, słaba, powiększyły mi się cienie pod oczami, cały czas chciało mi się jeść, a później dostałam zawrotów głowy. Nie wiem też dlaczego, ale po dwóch miesiącach miałam straszną ochotę na jajka i nabiał, (jadam świeży, kozi) mimo, że uwielbiam warzywa i owoce. Włączyłam więc te produkty do mojej diety (jak również ryby) i czuję się lepiej. To już moje drugie podejście do diety wegańskiej (podczas pierwszej jadłam tłuszcze, dużo owowów i surowych warzyw) i za każdym razem po kilku miesiącach jestem zmiszona przerwać. Zauważyłam także, że po większej ilości warzyw i owoców (szczególnie świeżych) boli mnie bardziej niż zwykle żołądek, jelita, mam biegunki i wzdęcia. Podejrzewam u siebie nietolerancje pokarmowe oraz nieszczelność jelit i wkrótce będę robić badania w tym kierunku. Czy do czasu całkowitego wyleczenia jelit i ustąpienia dolegliwości ze strony układu pokarmowego powinnam jeść produkty zwierzęce (niepasteryzowane mleko kozie i sery, jajka, ryby)?
Zastanawiam się też czy nie wprowadzić raz w tygodniu wołowiny (przyrządzanej krótko na maśle klarowanym), ponieważ kiedy ją jadłam czułam taką jakby „ulgę” na żołądku, a poza tym nie za bardzo mogę pozyskać żelazo z zieleniny (bóle brzucha). Mam dostęp do tych produktów w wersji swieżej i ekologicznej. Proszę o poradę i z góry bardzo dziękuje za pomoc. Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Marto, niemożność prawidłowego trawienia owoców i warzyw oznacza, że stan przewodu pokarmowego jest opłakany. Zdrowi ludzie trawią te pokarmy bez przeszkód. Trawienie, przyswajanie i eliminacja są u Ciebie najwyraźniej upośledzone. W tej sytuacji osoba nie ma możliwości jak tylko korzystać ze zwierząt i być na łasce tego, co one wyprodukowały.
Dobrze by było moim zdaniem zrobić sobie test na nietolerancje pokarmowe – będziesz wiedziała czego nie jeść. Jeśli chodzi o alergie to pomocna jest witamina C stosowana w odpowiedniej dawce i częstotliwości – pisał o tym dr Saul w książce „Wylecz się sam”, a nasi czytelnicy potwierdzają, że to działa.
Nabiał bardzo zaśluzowuje układ limfatyczny odpowiedzialny za funkcjonowanie odporności, zobacz czy nie będziesz czuła się lepiej gdy z niego na parę tygodni zrezygnujesz.
Ewa napisał(a):
MARTO A JA POLECAM CI ZROBIĆ JAKĄŚ GŁODÓWKĘ OCZYSZCZAJĄCĄ! I PAMIĘTAJ KIEDY SPOŻYWASZ SPORO OWOCÓW TO WTEDY TŁUSZCZE TYLKO W MINIMALNEJ ILOŚCI! TO ZŁE SAMOPOCZUCIE TO WŁASNIE WINA TŁUSZCZY! SPRÓBUJ CAŁY DZIEŃ JESC TYLKO OWOCE I NIC WIĘCEJ A ZOBACZYSZ, ŻE BĘDZIESZ CZUŁA SIĘ REWELACYJNIE!
Marta napisał(a):
Witam ponownie i bardzo dziękuje za odpowiedź. Eliminowałam nabiał na kilka miesięcy i niestety poprawy nie zauważyłam. Witaminę C także stosowałam (kilka gramów dziennie, regularnie), niestety wogóle nie pomagała mi na alergie, powodowała ból żołądka (wersja z sodą też się nie sprawdziła). W takim razie muszę zrezygnować z diety wegańskiej, zrobić testy i wyleczyć jelita, a dopiero wtedy wrócę do diety roślinnej. Pozdrawiam 🙂
Marlena napisał(a):
No niestety silnie zakwaszone jelita z nieodpowiednią mikroflorą nie będą w stanie przyjąć terapeutycznych ilości witaminy C, najpierw należy odkwasić organizm (np. sokami warzywnymi, sokiem z młodego jęczmienia, nawet wspomóc się proszkiem zasadowym), uzupełnić brakujące minerały zasadotwórcze oraz wzbogacić mikroflorę probiotykami, wtedy będzie można przystąpić do dalszych działań. Pamiętać trzeba, że pokarmy odzwierzęce, zbożowe, nabiałowe, cukier i używki zakwaszają, tylko warzywa i owoce oraz zioła mają zdolności alkalizujące. Dr Jaffe zaleca dietę o składzie 80/20 czyli 80% pokarmów alkalizujących i 20% zakwaszających.
Łuki napisał(a):
Czy czytałaś może ksiązke „Dieta Smartfood” Elian Liott? Bada ona wpływ pożywienia na DNA i ciekaw jestem czy warto ją w Twojej opinii zakupić?
Marlena napisał(a):
Jestem w trakcie jej czytania (na zmianę z kilkoma innymi, bo rzadko czytam jedną książkę na raz) – jest niezła na pierwszy rzut oka, aczkolwiek napisana chyba troszeczkę za bardzo w stylu „pochwała umiaru”, co jak wiemy nie sprawdza się w przypadku większości osób.
Marta napisał(a):
No ale jak to tak? 0 mięsa juz totalnie? A jakieś z dobrego źródla czy dziczyzna? Czyli warto jesć zielone warzywa , owoce, kasze i strączkowe tylko? No jeszcze orzechy jak tu czytam.. i tyle?
Marlena napisał(a):
Dziczyzna jest z pewnością lepsza od zwierząt hodowlanych (choćby nie wiem w jak komfortowych i ludzkich warunkach hodowanych), oczywiście musi być przebadana weterynaryjnie. Dotyczy to też ryb (dziki łosoś jest zdrowszy od hodowlanego).
Czy konieczne jest zjadanie mięsa? To już zależy od indywidualnych preferencji – spośród wszystkich pięciu Niebieskich Stref jest jedna, w której ludzie przestrzegający diety wegańskiej (100% roślinnej) również dożywają setki. W innych Niebieskich Strefach z kolei jada się produkty odzwierzęce (głównie preferując ryby i owoce morza), ale nie stanowią one tak jak w krajach uprzemysłowionych pokarmu spożywanego 3 razy dziennie przez 365 dni w roku – niestety nie ma żadnej Niebieskiej Strefy, w której taki model odżywiania by panował.
I to nam powinno dać wiele do myślenia, bo obala dwa powszechne mity: 1. że produkty odzwierzęce są niezbędne do życia i bez nich czeka nas marny los. 2. że wysokie spożycie produktów odzwierzęcych przynosi większe korzyści zdrowotne niż wysokie spożycie produktów roślinnych (czyli to co mamusie wpajają dzieciom od wczesnego dzieciństwa, zwroty typu „zjedz tylko mięsko, a surówkę i ziemniaczki zostaw”, „mięsko daje siłę” i tym podobne).
Tymczasem jest wręcz odwrotnie: to rośliny dają siłę i zdrowie, zwiększając nasze szanse na długowieczność i to ich powinniśmy jadać najwięcej. Produkty odzwierzęce są tylko opcją, a jeśli się na nią zdecydujemy, to nie powinny być nadużywane i z całą pewnością powinny podobnie jak cała reszta naszego jedzenia pochodzić z naturalnego źródła, a nie przemysłowego. Wszelkie dowody naukowe wskazują bowiem na rośliny (warzywa, owoce, zioła, przyprawy) jako na strażnika ludzkiego zdrowia i źródło substancji ochronnych.
Łuki napisał(a):
Totalnie może nie, ale rób sobie świąt bożego narodzenia codziennie jak większość.. A nawet o zgrozo 3 razy dziennie przez cały rok. Zobacz że żadna długowieczna społeczność nie jedzie na mięsie cały rok.. Hunzowie robią gulasz raz w tygodniu czy miesiącu, inne ludy podobnie. A dziczyzna? Zawsze to lepszy wybór niz przemysłowe mięso czy drób. Dziczyzna jest chuda, pachnie lasem bo w naturze, w przyrodzie, nie znajdziesz otylego zwierzaka. Sarny są chude, jelenie, dziki itp. Dlatego takie mięso jest chudziutkie i na pewno bez antybiotyków, karmiło sie samo w lesie czy na łące. Mięso przemysłowe i hodowane przez ludzi jest tłuste i pzrerośnięte tłuszczem, coś co w naturze nie ma u tych zwierzaków miejsca. A drób? 4 kilo białka sojowego jest wystrczające by uzyskać 0,5kg białka drobiowego. Dlatego to mięso jest tak tanie.. ale czy zdrowe? Niestety nie, bo śruta sojowa jest juz tylko GMO. A dziczyzna? Jest droga i uwaga: w 90% idzie do niemiec. Czy niemcy to idioci? Nie sądze. Oni dobrze znają wartość i doceniają naszą dziczyznę na którą nas.. najczesciej nie stać, ale to juz temat na inną dyskusję. Ale pomimo że dziczyzna wolna od hormonów, antybiotyków i chudziutka jest droga, to nie tak źle paradoksalnie, bo dzięki niemu mozesz np. zjeść ją raz w tygodniu w niedziele. Chyba że jesteś milionerką to może stać Cie na to i codziennie ale nie jest to polecane, Już w średniowieczu chorowali najbardziej bogaci, ktorzy uczte mięsną i tłustą robili sobie codziennie… Biedacy jedli fasole, groch, ziemniaki i mało lub wcale mięsa. Dla nich to był rarytas. Ale zyli zdrowo lub o wiele zdrowiej. Bierzmy przykład z najlepszych – długowiecznych z Okinawy, Hunzy czy innych stref opisanych przez Dana Buettner’a. Tam to fasola i inne strączkowe je sie niemal codziennie, z warzywami i z owocami. To białko roślinne jest lepsze od zwierzącego wbrew opiniom, Mięso dobrej jakości staraj sie jeść umiarkowanie i najlepiej gotowane a nie smażone bądź grillowane. Do tego ziemniaki bądź kasze (swietna alkalizujące jaglana z prosa, niepalona gryczana) które są bezglutenowe. Duża ilość warzyw i owoce i będzie dobrze, zdrówka.
Tomek:) napisał(a):
Cześć 🙂 Jestem dość młodym mężczyzną, a w pracy którą wykonuję dość ważną rolę odgrywa wygląd. Ale to nie o to chodzi, czuję , że coś tracę i czasami było mi smutno z tym. Akceptuję starzenie(jest mi z tym coraz łatwiej) i staram się podchodzić do tego ze spokojem, aczkolwiek chciałbym opóźnić procesy starzenia się skóry jak i całego organizmu.
Cóż , może napiszę trochę o tym co jem i czego nie jem .
Unikam:
-cukru, ciast, słodyczy, mięsa(przetworzonego i smażonego), wszelkich produktów przetworzonych. Nie będę kłamał jednak, że w 100% się tego trzymam, ale jem tego na tyle mało, że dobrze czuje się i mam dobre samopoczucie oraz wewnętrzną energie)
Spożywam:
-biały chleb(wiem, że powinienem unikać) kupny chleb na zakwasie, masło, jaja, ryż, kaszę (jaglana ,gryczana), owoce warzywa, miód, kakao, przyprawy(kurkuma, imbir i inne), czasami soki owocowo-warzywne, zupy wielowarzywne, ryby – makrela, śledź(z oceanów), czasami biały ser
Jak i inne produktów, których już nie pamiętam 🙂
Mam wrażenie, że skóra dobrze reaguje na takie produkty jak awokado i mleko(prosto od krowy)
Nadchodzi sezon, można się opalać? 🙂
I tak ogólnie, co radzisz? 🙂
Marlena napisał(a):
Naszym przeznaczeniem jest doświadczyć wszystkich etapów życia, dlatego nie zostajemy na zawsze niemowlęciem, dzieckiem, nastolatkiem czy młodzieńcem. Kiedyś trzeba wkroczyć w wiek dojrzały i doświadczyć go. A potem w starość i doświadczyć jej itd.
Jedynym odkrytym przez naukę sposobem na cofnięcie zegara, spowolnienie procesów starzenia i przedłużenie życia są okresowe ograniczenia kaloryczne czyli od czasu do czasu należy po prostu popościć tak jak nasi przodkowie czynili.
Iwet napisał(a):
Hej Marleno, dzieki przeogromne za inspirujacy wpis. Ciesze sie niezmiernie, ze w mlodym wieku mialam szanse odkryc, czym naprawde jest zdrowy styl zycia i wdrazac Twoje zalecenia i dodatkowo jeszcze sie doszkalac. Na dodatek, udaje mi sie czesto przekonac rodzicow i zmieniac ich nawyki. Musze przyznac, ze odkad na codzien zywie sie produktami calosciowymi, nieprzetworzonymi i zazwyczaj weganskimi, czuje sie swietnie! Mam duzo energii, nie choruje, mam bardzo szczuple cialo i gladka cere. Zmagam sie natomiast z dwoma problemami i pomyslalam, ze masz jakis pomysl. Moje miesiaczki, to koszmar. Bol jest tak ogromny, ze w zasadzie co miesiac pierwszego dnia wymiotuje. Musze tez brac sporo tabletek przeciwbolowych. I wlasnie to mnie martwi, poniewaz czuje, ze sie nimi podtruwam regularnie. Lekarz ginekolog przeprowadzil rutynowe badania i stwierdzil, ze wszystko ok i kazdego boli. Masz jakies pomysly czy po prostu powinnam udac sie do drugiego lekarza? Drugim problemem jest okropnie tlusta cera. Nie mam wypryskow, cera jest naprawde gladka, ale loj leje sie ze mnie. Do tego stopnia, ze wlosy musze myc codziennie. Probowalam je juz pare razy przetrzymac, myc raz w tygodniu, majac nadzieje, ze sie podreguluje, ale to nigdy nic nie dawalo. Moze brakuje czegos w moim pozywieniu, albo czegos jest nadmiar? Obilo Ci sie kiedys o uszy cos w tym zakresie? Byloby super, gdybys znalazla chwile by mi odpisac 🙂 Pozdrawiam serdecznie i dziekuje, ze jestes i ze pubikujesz!
Marlena napisał(a):
Owszem, każdego boli, ale tylko wtedy gdy ma w ustroju za mało magnezu i witamin z grupy B. Bierz magnez (doustnie 2×300 mg + przezskórnie jako kąpiele i oliwka magnezowa), możesz dołożyć inne składniki odżywcze, które w badaniach wykazały skuteczność: witaminę E 200 j.m., wit, B1 (100 mg dziennie), wit. B6 (200 mg dziennie). Pomocne były też kwasy Omega-3, wit. B12, olej z wiesiołka (1-2 łyżki dziennie).
Myślę też, że oczyszczenie organizmu dietą raw food albo postem dr Dąbrowskiej pomogłoby w tym problemie (mnie pomogło – żegnajcie bolesne okresy!). 😉
Iwet napisał(a):
No powiem szczerze, ze po poscie daniela zawsze jest lepiej na 1-2 miesiace pod tym wzgledem. Musze pomyslec nad suplementacj. Dam znac czy pomoglo!
beata napisał(a):
Pani Marleno! jeżeli chodzi o kwasy omega 3 w kapsułkach , czy ma Pani jakiś ulubiony , konkretny preparat lub mogłaby Pani któryś polecić . Bardzo proszę o podpowiedż . Dziękuję . Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Niezbędny kwas Omega-3 (ALA, krótkołańcuchowy) znajdziemy w siemieniu lnianym, nasionach chia, nasionach konopii, orzechach włoskich, zielonolistnych warzywach. Natomiast długołańcuchowe kwasy Omega-3 (EPA, DHA) są w rybach, ale nasz organizm również je sam tworzy (tak jak robi to ryba), choć nie u wszystkich ten proces jest jednakowo wydajny. Jeśli zajdzie potrzeba ich suplementacji, to polecić można preparat dra Jacobsa (z alg morskich, nie ryb): https://sklep.akademiawitalnosci.pl/produkt/dha-epa-kwasy-omega-3-z-mikroalg-schizochytrium-60-kaps-
Iga napisał(a):
Pani Morano żyła 117 lat, pracowała do 75. urodzin, dumna z tego, że była w stanie zapłacić za wszystko, co posiada.
Gotowała dla siebie posiłki do wieku 112 lat, zazwyczaj był to makaron z surową mieloną wołowiną oraz trzy surowe jajka, które zjadała codziennie przez blisko wiek .
Do 115. urodzin nie potrzebowała mieszkać na stałe z opiekunką i sama nakrywała do stołu w swojej maleńkiej kuchni.
https://kobieta.onet.pl/superstulatka-z-klasa-historia-emmy-morano-najstarszej-kobiety-swiata/dvzmdwg
Szkoda że nie napisali więcej o jej diecie.
Wiem, że znasz dobrze włoskie realia i dlatego pytam co myślisz o jej diecie?
Marlena napisał(a):
Nie radzę czerpać wiadomości na temat ludzi długowiecznych z onetu i innych mass mediów. Słuchajmy zawsze tych, co badają ten fenomen i są naprawdę blisko tych ludzi, a nie pismaków żądnych sensacji. 😉
Ta kobieta całe życie była na normalnej diecie śródziemnomorskiej, pracowała wiele lat jako kucharka, jadła dużo zup warzywnych (minestrone) oraz ryżu, a dopiero potem miała zalecone przez lekarza dołożenie tych produktów odzwierzęcych, dopiero jak skończyła 90 lat. Nie jest to nic dziwnego, bo u ludzi starszych pewne przemiany nie działają już jak należy i wtedy trzeba zdać się na łaskę zwierząt i tego co one produkują, bowiem nasz organizm już nie jest zdolny do produkcji pewnych substancji. Natomiast absolutnie nie jest prawdą, że ona się tak odżywiała całe życie, to już jest wymysł pismaków.
Pisałam o pani Emmie Morano obszernie tutaj (w odpowiedzi na komentarz użytkownika Piotr): https://akademiawitalnosci.pl/jak-dozyc-setki-w-pieknym-stylu-lekcje-dlugowiecznosci-z-niebieskich-stref/
Chyba wsadzę panią Emmę do Galerii Witalnych. 🙂
Iga napisał(a):
Tak podejrzewałam ale nie znam na tyle włoskiego aby wyłapać błędy tłumaczeniowe.
A czy może Pani nam napisać więcej o tym co może być powodem przejscia na taką dietę mięsną tj czego organizm starszych ludzie nie produkuje i muszą jeść wiecej mięska bo z kolei ich trawienie nie jest zbyt dobre i raczej mięsko odpada….( i do tego surowa wołowina jak u tej pani…).
Dlatego mnie to dziwi… Próbuję to zrozumieć po prostu ….
Marlena napisał(a):
Niestety nie znam konkretnych powodów dla których lekarz jej tak zalecił.
Paulina napisał(a):
Mój tata ma coraz większe problemy z pamięcią. Dlatego takie informacje są niezwykle przydatne. Dziękuję za ten wpis.
Basia napisał(a):
Mam pytanie odnośnie łupieżu pstrego.
Od ponad 10 lat mam na twarzy łupież pstry,czerwone ,łuszczące się plamki.
Raz jest ich mniej,bledną ale częściej jest ich więcej i są czerwone.
Wygląda to niezbyt estetycznie,nie chcę maskować twarzy fluidami bo i tak w miejscach plam są łuszczące się placki.
Odżywiam się zdrowo ( czytam Pani bloga od roku) i staram się stosować do zaleceń,pozbyłam się MIGRENY która była ze mną 20 lat – pomogła dieta.’
Niestety na łupież pstry nie pomogło.Co robię źle ? jest jakiś sposób na wyleczenie ? pozdrawiam Basia
Marlena napisał(a):
Ta przypadłość wywołana jest zakażeniem grzybiczym. Normalnie te mikroorganizmy występują na naszej skórze i nic nam nie robią, jednak gdy odporność jest obniżona, to mogą przejąć kontrolę na naszą skórą. Smarowanie zmian z zewnątrz fluidami faktycznie nie ma sensu, trzeba pracować nad solidnym odkwaszaniem ustroju i ciągłym wzmacnianiem jego odporności.
Doraźnie może być pomocny przy sprawach skórnych olejek z drzewa herbacianego wmieszany do jakiegoś oleju nośnikowego (jojoba, kokosowy, oliwa), stosowany zewnętrznie ma on działanie antygrzybicze, ale jeśli nie będziemy wzmacniać się i przywracać równowagi systemu od środka, to dolegliwość będzie nawracać.
Kaśka napisał(a):
Czy możesz napisać czym sie kierowałaś usuwając mięso ze swojego jadłospisu na początku? Tzn jakie publikacje, ksiązki przeczytałaś? I jakie są głowne zarzuty co do mięsa, oprócz tego że ta przemysłaowa wołowina, wieprzowina i jak sądze drób jest karmioma paszą, czesto sojową i gmo? Czy jakieś jeszcze inne rzeczy ma w sobie mięso czerwone i białe że nie warto go spożywać? Wykluczyłam juz całą czwórkę i zostało mi tylko do wyeliminowania mięsa i chyba sie uda bo polubiłam rosliny strączkowe strasznie, ale ciekawi mnie na jaki artykuł czy strone trafiłaś że powiedziałaś mięsu zdecydowane stop?
Marlena napisał(a):
Publikacje i książki czytałam, ale zanim je przeczytałam najpierw zastanowiło mnie DLACZEGO ja w ogóle jem zwierzęta i skąd to się wzięło. Doszłam do wniosku, że to nie był mój świadomy wybór, lecz coś, co zostało mi narzucone – byłam zbyt mała aby dokonać świadomego wyboru. Matka dała do jedzenia i mówiła, że zdrowe i że „mięsko daje siłę” itp.. 😉
I tak sobie je jadłam, aż w wieku dorosłym skończyło się na uzależnieniu od pokarmów odzwierzęcych, tzn. jak otwierałam lodówkę i nie było w niej nic mięsnego (lub nabiałowego), to mówiłam „nie ma w tym domu NIC DO JEDZENIA” – pojawiało się jednym słowem niezadowolenie i poczucie niedosytu gdy odzwierzęcego pokarmu nie było w domu. Taki sam niepokój odczuwałam gdy zabrakło papierosów (paliłam wtedy 2 paczki dziennie!). Nie wyobrażałam sobie też rozpoczęcia dnia bez popychacza w postaci kawy. Codziennie też MUSIAŁAM pochłaniać słodycze – dzień bez „czegoś słodkiego” był dniem straconym.
Zadałam sobie w pewnym momencie pytanie czy takie same uczucia wiązałyby się gdyby mi ktoś z lodówki zabrał warzywa? Wtedy zdałam sobie sprawę, że pewne pokarmy są jak narkotyk. I na pewno nie są to warzywa i owoce. Pijakowi nie będzie smutno gdy mu zabierzesz butelkę z wodą, ale gdy mu zabierzesz butelkę wódki to co innego: na tym polega uzależnienie. Drążąc dalej uświadomiłam sobie, że prawdziwe jedzenie – dary Matki Ziemia (warzywa i owoce, orzechy, rośliny strączkowe, pełne ziarno) NIE są pokarmami uzależniającymi, natomiast pokarmy odzwierzęce i przetworzone oraz inne pobudzające ośrodek przyjemności w mózgu (mięso, nabiał, wypieki, cukier, używki) – są.
Jak wiadomo nic co nas uzależnia (chce nam się czegoś coraz więcej i więcej, aż wpadamy w pułapkę) nie wychodzi nam długoterminowo na dobre. Postanowiłam wtedy uwolnić się od starych przekonań i nawyków dotyczących jedzenia ponieważ były one fałszywe (choć zapewne częstokroć przekazane w dobrej wierze np. przez bliskich) i zapędziły moje zdrowie na skraj nędzy i rozpaczy. Nie ma nic cenniejszego niż odzyskanie wolności. Wyzwolenie zaś przychodzi tylko poprzez poznanie prawdy. Poznanie prawdy z kolei możliwe jest tylko gdy jesteśmy uczciwi wobec samych siebie: zaczynamy rozróżniać pomiędzy tym, co pochodzi z wnętrza naszej duszy, a tym, co zostało nam wprogramowane w umysł gdy byliśmy dziećmi, a potem przyklepane społecznym konsensusem, przez co wydaje się być prawdą, choć to tylko iluzja.
Gdy zaczęłam czytać na ten temat (książki lekarzy i badaczy jak np. Joela Fuhrmana czy T. C. Campbella), okazało się, że moje przemyślenia i wnioski były słuszne: mięso jest stanowczo przereklamowane, a nadmiar pokarmów odzwierzęcych nie służy zdrowiu ludzkiemu, zaś najzdrowiej żyjące długowieczne populacje na naszej planecie jadają stosunkowo niewiele produktów odzwierzęcych (a jeśli już – to nie są to produkty pozyskane przemysłowo).
Z drugiej strony mamy dary Ziemi: nie sposób „przedawkować” warzyw i owoców i to w nich właśnie natura umieściła dla nas niesamowite substancje ochronne i sprzyjające zdrowiu i długowieczności, a nie w produktach odzwierzęcych czy przetworzonych.
Dalsze moje przemyślenia wiązały się też z poziomem świadomości zwierząt: im wyżej na skali ewolucji tym są bardziej świadome. Zwierzęta są świadome swego losu, czują swoją nadchodzącą śmierć i ludzie potem tę śmierć razem z hormonami strachu uwięzionymi w tkankach zwierząt zjadają. Nie ma znaczenia czy przemysłowo hodowane czy ekologicznie u rolnika.
Ssaki powinno się zdecydowanie wykluczyć z jadłospisu również z innego powodu, chodzi o molekułę kwasu sialowego, która u ludzi ma inną postać niż u innych ssaków, o czym pisałam tutaj https://akademiawitalnosci.pl/mit-diety-zbilansowanej-czyli-uzaleznieni-od-jedzenia/.
Tę inną postać kwasu sialowego znaleziono w ludzkich komórkach rakowych, więc dostała się ona tam z zewnątrz, wraz ze zjadaną tkanką innego ssaka. Ponadto ustrój człowieka może potraktować tę molekułę jako „obcego na pokładzie” i zaatakować własne tkanki, co lekarze nazywają „chorobą autoimmunologiczną”. Jest jeszcze wiele innych naukowo udowodnionych powodów dla których zjadanie zwierząt nie powinno być codziennym nawykiem, oprócz powodów zdrowotnych są też powody społeczne i ekonomiczne, nie wspominając o duchowych (m.in. empatia i pokora).
Kaśka napisał(a):
Czyli widzę u Ciebie było to najpierw jakby naturalnie i instynktownie , coś jak u Hunzów czy ludów Indianów Tsimane, o ponoć najczystszych tętnicach na świecie 😉 To dziwne że te ludy bez dietetyków, jakiejś wyższej cywilizacji i wiedzy o odżywianiu naturalnie wybierali co jeść i zawsze były to rośliny czyli warzywa i owoce, jakieś ziarna (ale nie oczyszczona biała maka), pestki i orzechy a mięso zwierząt raczej sporadycznie, około 10-12% ogólnej diety. Co o tym myslisz? A natura jednak podsuwa nam pułapki: trujące dzikie jagody, muchomorki czerwone z białymi kropkami czy tytoń, który przecież jest rośliną i którego chyba sie nie je a suszy i pali, choć fakt, w przyrodzie żadne zwierze nie pali ani nie spożywa alkoholu, a jedli juz zje sfermentowane owoce to raczej okazyjnie.. Ten kwas sialowy mnie przekonał, ale chyba aż tak groźny nie jest jesli przy kawałku mięsa damy solidną porcje brokułów, sałaty zielonej czy innej zieleniny, jak uważasz?
Marlena napisał(a):
Nie wiem, osobiście okazjonalnie (np. na Wigilię albo jak jestem nad morzem) w menu mam czasem rybę (preferuję dziką, w morzu złowioną, nie hodowlaną), a za kwas sialowy we wszelkiej obcej postaci tudzież za inne wątpliwe atrakcje związane z konsumpcją potraw mięsnych raczej dziękuję. 😉
Patka napisał(a):
To ja też dołączę swoje przemyślenia 😉 Tak czytam i przyszło mi do głowy, że np. nie kojarzy się zwierząt dzikich (sarny, lisy, itd.) z otyłością, a co za tym idzie z całym szeregiem różnych chorób. Czy to drapieżnik, czy roślinożerca, każdy gatunek ma swój „standard”. Ale gdy przyjrzymy się zwierzakom domowym (psy, koty) to tu już jest zupełnie inaczej. Nasze pupile bardzo często zapadają na choroby cywilizacyjne. Dlaczego? Raczej nikt nie będzie miał problemów z odpowiedzią 😉
Kaśka napisał(a):
Rozumiem. Z tego co sie dowiedziałam: Nie zawierają kwasu Neu5Gc: ryby, jaja i drób. Czy to potwierdzasz? Bardzo lubie raz na tydzien zjeść makrele wędzoną, czasem plat śledzia. Z drobiu raczej nie wiele lubie, czy długowieczni jedzą drób? I jeszcze takie pytanie – czy jest jakiś wpis dotyczący tego co konkretnie jesz? Tworzenie posiłków sprawia mi lekką trudność, o ile np fasole łącze z sosem pomidorowym (wiadomo likopen) i wychodzi nawet taka lepsza niż po bretońsku z kiełbasą, to za bardzo nie mam pomysłu na zieloną sałate… jesz tylko sałatki: sałata lodowa, pomidory, oliwki? Może jakieś przykładowe posiłki w ciągu dnia spożywane przez Ciebie mogłabyś podać i jakoś naprowadzić mnie na trop.
Marlena napisał(a):
Neu5Gc jest w mięsie ssaków tak jak już wspomniałam. W diecie długowiecznych ryby, jajka, drób, a nawet wieprzowina się pojawia (np. na Okinawie tradycyjnie jada się ją raz w roku, na Nowy Rok), ale nikt nie jada tam produktów odzwierzęcych jak narkoman 3 razy dziennie przez 365 dni w roku jak u nas. Na tym polega różnica. Z kolei w Niebieskiej Strefie w Loma Linda (USA) wśród długowiecznych Adwentystów są również weganie, co przesądza o tym, iż wmawiana nam niezbędność pokarmów odzwierzęcych jest po prostu mitem – można jak widać śmiało dożyć setki w zdrowiu i jasności umysłowej nie jedząc nawet pikograma tych produktów. 😉
Reasumując: dieta oparta na naturalnych produktach roślinnych będzie nam służyć bez względu na to czy znajdą się w niej jakieś niewielkie ilości produktów odzwierzęcych czy też nie. Są one jednak opcją, nie koniecznością: człowiek jako istota wszystkożerna ma przywilej wyboru z całego spektrum możliwości (jak pisał dr Ornish w książce „Spektrum”). Wędzonych rzeczy starajmy się unikać, w trakcie wędzenia powstają związki szkodliwe dla zdrowia. Śledzie na sklepowych półkach są najczęściej bardzo przetworzone i z dodatkiem substancji konserwujących, słodzących itd., najlepiej kupować zwykłe solone i moczyć przed spożyciem albo ostatnio widziałam prawdziwe holenderskie matjasy (bez konserwantów) w Lidlu i Biedrze mi niedawno mignęły, nie wiem czy jeszcze będą czy to tylko tak „na święta” było dostępne.
Tutaj pisałam o tym co jem; https://akademiawitalnosci.pl/jak-oszczedzac-na-jedzeniu-czyli-optymalizacja-eksploatacji/
Menu nie podam, bo latem składać się ono może się całymi dniami praktycznie z samych surowych owoców i warzyw sezonowych, zimą z kolei jem więcej gotowanego (zupy, dania jednogarnkowe itd.). Z produktów odzwierzęcych nie czerpię więcej niż 5-10% wszystkich kalorii, miewam jednak też i długie okresy wegańskie, a latem nawet całkowicie witariańskie (bardzo dobrze mi robią).
Zielenina to nie tylko sałatka, ja swoje zielsko nie tylko jem ale i piję (niech żyją koktajle i świeżo wyciskane soki warzywno-owocowe!).
Sałatki można przyrządzać na milion sposobów i każdego dnia wygląda ona i smakuje u mnie inaczej – nigdy nie jest nudno na moim talerzu – a to dodatki inne, a to dressing, a to posypka, a to zioła… 😉 Lodowej sałaty praktycznie nie jadam, jest zbyt mało gęsta odżywczo https://akademiawitalnosci.pl/ranking-41-najzdrowszych-najgestszych-odzywczo-pokarmow/.
Im ciemniejsza zieleń liści tym lepiej. Sięgam po sałatę rzymską, masłową, dębolistną, szpinak, rukolę, roszponkę, rukiew wodną, cykorię, bok-choy, jarmuż, wszelkie natki, liście rzodkiewki itd. – jest tego mnóstwo do wyboru. Dodaję różności: pomidory, rzodkiewkę, kalarepkę, paprykę, ogórek, cukinię, rozmaite kiełki, warzywa cebulowe i korzeniowe, oliwki, karczochy w sosie własnym, warzywa strączkowe, krzyżowe, ziemniaki, kukurydzę, bataty (to co trzeba gotowane na parze rzecz jasna), kiszone ogórki – co mi tam w rękę w danym dniu wpadnie. Czasem dodaję jakieś ziarna (czarny ryż, quinoa, gryka), dosmaczam dressingiem na bazie orzechów lub nasion, wierzch posypuję dla chrupkości orzechami i nasionami (sezam, orzeszki piniowe, ziarenka konopne, pestki dyni itd.). Nie ma mowy o nudzie! 🙂
Swoje ulubione przepisy (na sałatki, zupy, dania jednogarnkowe, desery, koktajle, soki itd.) zawarłam w e-booku https://akademiawitalnosci.pl/99-przepisow-kuchni-szybkiej-i-zdrowej/ – jak do tej pory wszyscy użytkownicy bardzo sobie moje przepisy chwalą, każdemu smakuje, co mnie niezmiernie cieszy, bo ja też kocham szybkie do przyrządzenia, smakowite i zdrowe jedzonko! 🙂
Basia napisał(a):
Bardzo dziękuję za odpowiedź 🙂 już stosuję olejek.
Czy jest możliwe że spożycie nabiału powoduje nasilenie objawów tej choroby?
Marlena napisał(a):
Możliwe. Nabiał nie jest niezbędny istocie ludzkiej do przeżycia, więc niczego nie stracisz rezygnując z niego, a możesz zyskać. Poza tym nabiał bardzo zaśluzowuje organizm.
janusz napisał(a):
tak na prawdę artykuł wartościowy i podoba mi się ale popełniłbym grzech zaniechania gdybym nie podzielił się moją wątpliwością odnośnie tłuszczy – nie demonizowałbym tłuszczy nasyconych a szczególnie nie martwiłbym się cholesterolem im człowiek starszy tym więcej go może mieć choć dla dzieci oczywiście jest szczególnie niezbędny ale jest w zasadzie objawem z którym nie należy walczyć trzeba znaleźć przyczynę jego wzrostu ale martwiłbym się dopiero gdy sięga wartości powyżej 300 szczególnie dla starszych kobiet. Nie będę rozpisywał się o płytce miażdżycowej bo pewnie autorka nie raz wyjaśniała ten problem i chyba wszyscy się zgodzimy że tu cholesterol nie ma nic do rzeczy. Trzymać się z dala od cukrów a szczególnie od sztucznej fruktozy, dbać o florę bakteryjną w naszych jelitach i o nasze mitochondria, zimno i ćwiczenia oddechowe podnoszą odporność – można zainteresować się tematem np. poczytać o Wimie Hofie czy Borysie Bołotowie – bardzo ciekawi ludzie warto od takich się uczyć – pozdrawiam autorkę i życzę wytrwałości bo blog jest naprawdę wartościowy i wielu z tego korzysta.
Marlena napisał(a):
Wiesz, jak kto tam sobie uważa, niech każdy decyduje za siebie, ale wyjaśnijmy sobie jedno: cholesterol to lipid, czyli tłuszcz, a normalnie zdrowy człowiek NIE MA tłustej krwi, bez względu na wiek, tak jak nie ma słodkiej krwi (choć poziom cholesterolu podobnie jak poziom cukru we krwi nieco rosnąć może z wiekiem fizjologicznie).
Nie ma co zwalać winy jedynie na cukry. Mięso i tłuste żarcie też nie jest bowiem bez winy. W historii tej planety nigdy jeszcze ludzkość nie obżerała się nie tylko cukrem, ale i pokarmami odzwierzęcymi tak jak teraz. I nigdy do tej pory w historii ludzkości choroby serca nie były pierwszą przyczyną zgonów – aż do teraz.
Pani doktor Ewa Dąbrowska mówiła na wykładzie, że gdy leczy pacjentów dietą warzywno-owocową, to wszelkie parametry fizjologiczne wracają do norm zapisanych w genach. Dla cholesterolu ta wartość to ok. 150-160 całkowitego – tyle ma człowiek zdrowy, a przynajmniej powinien mieć. A ponieważ pani doktor nie tylko jest odpowiednio wykształcona medycznie (dwie specjalizacje: interna i immunologia) ale i ma jeszcze do tego niezwykle szerokie praktyczne doświadczenia kliniczne w pracy z pacjentami (ma na koncie wyleczenie z „nieuleczalnych” chorób setek udokumentowanych przypadków), to jej ufam. Nie ufam natomiast internetowym guru zdrowotnym wziętym z kapelusza, występującym dla żądnej sensacji gawiedzi w internetowych audycjach. Swoją wiedzę na temat zdrowia czerpię z nieco bardziej wiarygodnych źródeł i Tobie też to polecam.
Nie sądzę w związku z tym, aby posiadanie tłustej krwi było normalne, pożądane czy zdrowe – żadne znaki na niebie ani na ziemi na to nie wskazują, choć oczywiście są jednostki mające wysoki cholesterol i ani śladu miażdżycy, pamiętam jak dr J. McDougall (lekarz leczący dietą skrobiową) w pewnym wywiadzie mówił, że przez niemal pół wieku swojej praktyki lekarskiej sam spotkał trzech takich pacjentów (a leczył tysiące). Takie mieli geny – inne niż „normalni” ludzie.
Ale niestety to nie jest tak, że jest to „dobre/normalne dla każdego” i mamy teraz wszyscy nie przejmować się cholesterolem aż do 300! Może się zdarzyć, że tych 300 osoba nawet nie zdąży dożyć: połowa zawałów to tak zwana nagła śmierć sercowa i jak sama nazwa wskazuje kończy się śmiercią. Wręcz przeciwnie – naukowcy są zgodni co do tego, że poziom całkowitego cholesterolu poniżej 160 czyni człowieka praktycznie odpornym na choroby serca i układu krążenia, zaś poziom poniżej 150 powoduje ustępowanie miażdżycy widoczne na obrazie diagnostycznym (polecam lekturę prac innego lekarza leczącego dietą, dra C. Esselstyna https://www.dresselstyn.com/reversal01.htm).
Innym lekarzem, który uzyskał te same rezultaty niezależnie od Esselstyna był dr Dean Ornish (polecam jego książkę „Spektrum”). To są naukowo udowodnione fakty, a nie teorie spiskowe. Program dra Ornisha został wdrożony (dla pacjentów pragnących leczenia metodami mniej inwazyjnymi niż zażywanie statyn lub wstawianie bajpasów) do lecznictwa publicznego (czyli na koszt NFZ-u) – niestety na razie tylko w USA.
Tylko że aby mieć taki poziom tłuszczu we krwi należy się odżywiać jak Pan Bóg przykazał, czyli naturalnym i całościowym pokarmem, głównie pochodzenia roślinnego, bo to przecież tam natura umieściła potężne substancje chroniące ludzkie zdrowie, w tym tętnice. Nie cukrem, nie tłuszczami, ale prawdziwym jedzeniem jak je Matka Ziemia zrodziła. Wystarczy rozejrzeć się uważnie i zobaczyć co jedzą i jaki styl życia mają najzdrowiej żyjące populacje długowiecznych ludzi na planecie Ziemia, pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-dozyc-setki-w-pieknym-stylu-lekcje-dlugowiecznosci-z-niebieskich-stref/
janusz napisał(a):
nie miałem zamiaru polemizować i niczego negować ale dołożyć swoją cegiełkę i raczej ludzi uspokoić jeśli się martwią wyższym cholesterolem ja zwykle nie zalecam badania cholesterolu a raczej homocysteiny a jeśli nieco zawyżyłem poziom cholesterolu to intencjonalnie a opieram się nie tylko o badania zachodnie nie obciążone naciskami przemysłu farmaceutycznemu ale o badanie rosyjskie które nie są tak skorumpowane i mają inne zalecenia. Pani Marleno to nie mój blog i nie zamierzam wyręczać panią w wyjaśnianiu zjawisk fizjologicznych bo jak zdążyłem zauważyć robi to pani w sposób godny podziwu. Chciałem tylko uzupełnić, doprecyzować lub rzucić inne światło i podkreślić że cholesterol tak jest potrzebny że organizm wytwarza go często więcej niż go spożywamy i że z jakiegoś powodu tyle go naprodukuje a skoro tak jest to proponowałem znaleźć przyczynę tego powodu – nie jest to łatwe a co do jedzenia to tak jak pani pisze popieram i jestem za a nawet przeciw – jak powiedział klasyk
Marlena napisał(a):
Januszu, oczywiście jest to substancja, którą nasz ustrój sam sobie wytwarza i ogólnie swego czasu została niepotrzebnie zdemonizowana, natomiast dzisiaj mamy sytuację odwrotną, tzn. sugeruje się ludziom, że cholesterol to nic ważnego, mamy się nim w zasadzie nie przejmować, poza tym „ważniejsza” jest homocysteina, a tak w ogóle to tłuszcz jest niezmiernie dla nas dobry za to cukier jest zły i wszystkiemu winien, a ci lekarze to niech ich kule biją, chcą nam tylko wcisnąć te statyny itd.
Ale gdyby się tak przez chwilę zastanowić to uświadomimy sobie, że to raczej bicie piany niż prawda: żadne statyny czy suplementy mogą w ogóle nie być nam potrzebne, ponieważ już od paru ładnych dekad oficjalnie wiadomo jaki jest skuteczny, naukowo udowodniony sposób dietetyczny na odwracanie zmian miażdżycowych, a ten jest bezpłatny i nikt na nim nie zarabia – jest to bowiem sposób niechirurgiczny i bezlekowy. Nie leży na aptecznej półce lecz w naszej głowie i lodówce.
Kiedy to do mnie dotarło przestałam się ekscytować teoriami spiskowymi, mówiącymi jakoby normy cholesterolu zostały odgórnie ustalone jedynie dlatego, bo skorumpowani zachodni naukowcy w zmowie z przemysłem farmaceutycznym chcą nas tylko faszerować statynami i chodzi tu tylko o kasę.
Jest to zwyczajnie nieprawda, skoro istnieje naukowo udowodniona alternatywa do leków i operacji, a jest nią prawidłowe żywienie i zmiany stylu życia (więcej ruchu oraz nauka radzenia sobie ze stresem, choć dr Esselstyn otrzymywał doskonałe efekty jedynie zmianami diety pacjenta). W oparciu o te dowody naukowe pracują z pacjentami nie tylko lekarze zachodni, ale i światli lekarze u nas w Polsce (wspomniana dr Dąbrowska chociażby), osiągając mierzalne i udokumentowane rezultaty w postaci cofania się wielu chorób cywilizacyjnych (i to nie tylko chorób serca i układu krążenia).
Przyczyna wielu ludzkich cierpień związanych z rozwojem cywilizacji jest dobrze znana i w 9 przypadkach na 10 leży po stronie nieprawidłowego żywienia i stylu życia, zaś zmianą nawyków żywieniowych i stylu życia da się wszystko to odwrócić. Wtedy wróci do nas utracone zdrowie jak i też parametry fizjologiczne wrócą do normy: i cholesterol, i homocysteina, i cukier… cały system odzyska piękną harmonię i równowagę zaplanowaną dla nas przez naturę. Recepta na zdrowie jest prosta i napisała ją Bozia, nie lekarz. 😉
Michał napisał(a):
A ja dziś trafiłem na taką stronę https://www.dobradieta.pl/nowa_dieta.php i tam są takie stwierdzenie że owoce to nie bardzo a bazowac ponoc lepiej na podrobach, miesie i tłuszczu.. Hm i juz sam nie wiem, co o tej „dobrej diecie” sądzisz? Mi sie wydaje że jednak wiele społeczności używa głównie węglowodanów i to na nich sie opierają głównie..
Marlena napisał(a):
W rzeczy samej – nie ma na tej planecie społeczności długowiecznych ludzi, których dieta by była oparta na produktach odzwierzęcych. Badania naukowe również nie wskazują jakoby dieta oparta na produktach odzwierzęcych działała prozdrowotnie, chroniła przed chorobami lub przedłużała ludzkie życie.
Więc nie wiem dla kogo ta dieta jest „dobra” i na jakiej podstawie. 😉
beata napisał(a):
Pani Marleno , cudnie to Pani ujęła. Dziękuję.
alvin napisał(a):
No, chyba trochę przeginasz z tym poziomem cholesterolu. Ja rozumiem, że każda sroka swój ogon chwali, ale nie ma wiarygodnych dowodów na to, że poziom cholesterolu ma jakiś wpływ na choroby serca, a poziom 160 to jest już patologia. Większość ludzi nie osiągnie takiego poziomu bez leków, czyli napiętnowanych przez ciebie – słusznie zresztą – statyn. Od momentu, gdy cholesterol zaczął być uważany za czynnik ryzyka, kilkakrotnie obniżano jego „dozwolony” poziom . Nie był to wynik badań epidemiologicznych a „widzimisię” różnych lekarskich gremiów, głównie z USA, które było małpowane następnie przez cały świat. Nawiasem mówiąc obecny poziom został ustalony przez bodajże 9 „ekspertów” z których 8 było na garnuszku producentów statyn. Swego czasu rozpisywała się o tym szeroko prasa amerykańska. Nie towarzyszyło temu żadne obniżanie się ilości chorych na serce. Mimo to świat medycyny idzie uparcie w tym samym kierunku lansując kolejne obniżenie z obecnych 190 (dla chorych na serce) do 160, a następnie zapewne do 140. Nie zmieni to niczego w zachorowalności na chorobę wieńcową lub nawet pogorszy te sferę (istnieją badania które wskazują, ze ludzie starsi żyją dłużej, jeśli majĄ wyższy poziom cholesterolu). Chorować będziemy natomiast na inne choroby np nowotwory, na które są narażone osoby z niskim cholesterolem. Niewątpliwie napędzi to przychody producentom statyn, bo taki jest cel pokazywania cholesterolu jako czynnika ryzyka . Większość badań na temat cholesterolu jest sponsorowanych przez producentów statyn. Trzeba tylko średniej znajomości statystyki, żeby zauważyć „błędy” w tych badaniach działające na korzyść teorii, że cholesterol to straszne zagrożenie.
Marlena napisał(a):
Alvin, zastanów się pod wpływem czyich informacji nabyłeś swoje przekonania? Ja nie jestem zwolenniczką teorii spiskowych, przykro mi. I nie słucham tych, co te historie chcą nam sprzedać, zbijając na tym swój kapitał. Zawsze mówię „sprawdzam!” starając się nie brać niczego tak na ślepą wiarę.
Naprawdę wierzysz, że ta Big Pharma chce tylko nas wszystkich pozabijać statynami? Nie ma takiego powodu, skoro przecież jest już wybór, a mianowicie mamy niezbity dowód naukowy przedstawiony przez dra Deana Ornisha (oraz dra Caldwella Esselstyna z Cleveland Clinic niezależnie), że statyny są większości biorących je ludzi tak naprawdę potrzebne jak… dziura w moście!
Wystarczy bowiem prawidłowo się odżywiać, a wtedy nie tylko NIE dochodzi do zatkania naszych naczyń, ale wręcz pod wpływem prawidłowego żywienia te naczynia na obrazie diagnostycznym czyszczą się magicznie pacjentom ze złogów. Metoda bezlekowa i bezoperacyjna (w USA refundowana, u nas ciągle nie, bo póki co filmiki na jutubie zastępują Polakom autentyczną edukację zdrowotną, a NFZ i tak pęka w szwach i nie nadąża, poza tym na operacjach i lekach lepiej się zarabia, więc skoro w USA już się do takiego stopnia nie da, to w Polsce ogłupionej filmikami z jutuba jest KOPALNIA KASY i długo jeszcze będzie).
Cholesterol oczywiście również przy okazji powrotu do zdrowia spada do wartości fizjologicznie prawidłowych (i tu się zgadza co do tego co dr Dąbrowska mówiła na wykładzie, jest to całkowity ok. 160, tyle wykazują jej pacjenci po okresie postnej diety warzywno-owocowej, beztłuszczowej, bezcukrowej – tyle lub nawet mniej wykazywali też pacjenci Ornisha i Esselstyna po zaleceniu im roślinnej diety tego typu, pełnokalorycznej tym razem). Zatem cholesterol JEST czynnikiem ryzyka, bo gdyby nim nie był, to choroby by się cofały bez zmiany tego parametru. Ale on się zmienia wraz z powrotem do zdrowia – tak się składa, że spada, a nie rośnie.
Jeśli więc ktoś mówi, że „nie da się” bez statyn (czy innych leków) osiągnąć prawidłowych, fizjologicznych parametrów krwi (obojętnie czy chodzi o cukier, cholesterol, homocysteinę, miano CRP itd.) to znaczy, że kłamie. I są na to dowody naukowe: da się.
Problem w tym, że ludzie nie chcą się uczyć ani dochodzić prawdy. Nie chcą niczego zmieniać. Wolą łykać magiczne pigułki zalecone przez lekarza. Wolą słuchać o tym, że nadal mogą jeść to co chcą. Wolą słuchać dobrych informacji o swoich szkodliwych nawykach żywieniowych!
Ci, którzy uczciwie brali udział w programach żywieniowych dra Ornisha lub Esselstyna, wygrali – nadal żyją (i to w zdrowiu fizycznym i umysłowym) nawet i 30 lat później, choć lekarze wróżyli im rychłą śmierć. Ci, którzy się wykruszyli z programu bo zmiana nawyków żywieniowych była „za trudna” – nadal łykają statyny (a Big Pharma zaciera ręce, bo jak wiadomo największe pieniądze zarabia się na 7 grzechach głównych, w tym pysze, lenistwie, obżarstwie i głupocie), albo już nie żyją.
Każdy pacjent miał wybór i go dokonał. Tak samo i my dokonujemy naszych wyborów – z każdym posiłkiem. Jak powiedział dr Sharma: „Natura nie zna współczucia. Natura nie uznaje tradycji, nawyków, słabości, przymusu, osobistych postaw, ignorancji i cywilizacji. Wymaga aby stosować się do jej praw, tak jak robią to inne ziemskie istoty. Lekceważenie tej zasady musi prowadzić do cierpień”.
Jedzenie statyn czy innych leków nie uratuje świata przed chorobami serca i układu krążenia (zabójcą nr 1 w krajach uprzemysłowionych) ani innymi chorobami cywilizacyjnymi, ale uratować ten świat może TYLKO nauczenie się jak żyć i jak jeść aby tych statyn czy innych leków zwyczajnie nigdy nie potrzebować.
alvin napisał(a):
Pytasz skąd biorę informacje. Z trzech źródeł: własnych doświadczeń, doświadczeń moich bliskich i analiz statystycznych badań medycznych. Nie jestem lekarzem, nie jestem też zawodowym statystykiem, ale uczyłem się statystyki przez pięć semestrów. Coś tam pewnie jeszcze potrafię, mimo że od studiów upłynęło już wiele lat. Pierwsze źródło: ja sam. Pisałem już na tym forum o tym. Dieta warzywno owocowa nie uchroniła mnie przed zawałem i trzema by-pasami. Podobna dieta mocno zaszkodziła mojej córce, też o tym pisałem. Obserwacje rodziny. Linia ojca: wszyscy szczupli, niski lub bardzo niski poziom cholesterolu, odżywianie głównie węglowodany i warzywa, niewielkie ilości mięsa (ojciec jadł tylko wiejskie kurczaki i to niewiele). Wszyscy mężczyźni jak jeden mąż chorowali na serce. Brat ojca zmarł na zawał
w 54 roku życia. Linia babci: korpulentna budowa, a nawet otyli, wysoki poziom cholesterolu (babcia miała 320), odżywianie – dużo tłustego mięsa. Nikt nigdy nie chorował tam na serce, na inne choroby tak, ale na serce – nie. I w reszcie trzecie źródło. Swego czasu zaproponowano mi napisanie pracy doktorskiej na temat systemów ochrony zdrowia w różnych krajach (w ujęciu ekonomicznym). Temat bardzo mi odpowiadał, ale mój zapał zmalał do zera, kiedy zacząłem studiować metodologię badania wybranych leków i testów medycznych. W pracy był rozdział dotyczący tych zagadnień, które leki i testy refundować itd. Było tam tak wiele „nieścisłości”, że stwierdziłem, że lepiej będzie, jak z tej pracy zrezygnuję, bo nie mam kasy na procesy z firmami farmaceutycznymi. Prace napisałem na zupełnie inny temat ( kolega, który napisał na ten temat rzeczywiście miał jakieś przepychanki z firmą Servier). Były tam leki, które niczego nie leczyły i medyczne testy o skuteczności wykrywania chorób na poziomie kilku procent, reklamowane jako niezwykle efektywne (takim testem jest np. mammografia). Daj mi więc pełną metodologię badań przedstawionych przez Ciebie naukowców i dane wyjściowe, jakimi posługiwali się tworząc swoje niepodważalne tezy, a ja ci pokaże, że one – z dużym prawdopodobieństwem – są niewiarygodne, bo większość badań medycznych taka jest. Jeśli z tego punktu widzenia popatrzy się na cholesterol, zawsze dochodzi się do jednego wniosku: jest z tym coś grupo nie tak. Natomiast naczelna zasadą w statystyce jest twierdzenie, że korelacja nie oznacza relacji przyczynowo-skutkowej. To że cholesterol maleje przy zdrowieniach, nie znaczy wcale, że jego spadek powoduje to zdrowienie.
Marlena napisał(a):
Alvin, bardzo mi przykro, że zostałeś ofiarą kardiologii paliatywnej, ale może zostawmy już w spokoju statystyki, a zacznijmy przyglądać się efektom, bowiem miara prawdy jest jedna: po owocach ich poznacie.
Ornish i Esselstyn zwyczajnie przedstawili efekty w postaci uzdrowionych pacjentów, podczas gdy w grupie kontrolnej choroba postępowała. Zmiany w zdrowiejących naczyniach (przed i po zastosowaniu interwencji w stylu życia i diecie) zostały sfotografowane i opublikowane. Opublikowali je w szanowanej prasie medycznej (m.in. w Lancecie i wielu innych). Do swoich wniosków doszli obaj niezależnie od siebie.
Jeśli chcesz zapoznać się ze spuścizną obu lekarzy i ich osiągnięciami w leczeniu pacjentów, to podaję adresy ich witryn:
https://www.ornish.com/
https://www.dresselstyn.com/site/
Dodam, że obydwaj lekarze w związku ze swoimi dokonaniami zostali wybrani przez prezydenta Billa Clintona na doradców żywieniowych gdy temu zarosły bajpasy i stenty, a kolejnej operacji mógł nie przeżyć. Pan prezydent żyje do dzisiaj, a o swoim uzdrowieniu opowiadał publicznie w telewizji, nie jest to żadna tajemnica:
https://www.youtube.com/watch?v=dfpT-v7DsVk
Obydwaj lekarze na podstawie swoich doświadczeń klinicznych napisali też książki pomocne zwykłym pacjentom. W języku polskim zostały wydane te najważniejsze:
„Spektrum” dra Ornisha
„„Chroń i lecz swoje serce. Naukowo udowodniona dieta, która wydłuży twoje życie” dra Esselstyna
alvin napisał(a):
Jeśli była jakaś grupa kontrolna i grupa badawcza, to nie można uniknąć statystyki przy prezentowaniu wyników. I żeby ocenić na ile wiarygodne są wyniki trzeba dokładnie znać proces badawczy, warunki w jakich go prowadzono, kontekst badania i dane liczbowe itd. W Lancecie aż roi się od artykułów o wątpliwej lub wręcz nieprawdziwej treści. Wynika to częściowo z systemu dopuszczania prac do druku, częściowo z tego, że większość badań medycznych jest zupełnie bezużyteczna. Mam wątpliwą satysfakcję, że ja – skromny doktorant z małego miasteczka – stwierdziłem to na kilka lat przed dr J. Ioannidisem, który jest wybitnym ekspertem weryfikującym takie badania, i który twierdzi to samo co ja. Zobacz sobie np tu: Ioannidis, John P. A. (August 1, 2005). „Why Most Published Research Findings Are False. Lubie zaglądać na twoją stronę bo ładnie piszesz i masz pewną pasję. Ale jak każdy pasjonat w pewnych sytuacjach tracisz troszkę poczucie rzeczywistości. Wykorzystywanie Clintona do reklamowania swoich odkryć raczej działa na niekorzyść odkrywcy. Poza tym jedna jaskółka wiosny nie czyni. Pisanie popularnych książek na temat własnych odkryć również stawia odkrywców w dobrym świetle, podobnie jak pogadanki na You Tubie. Amerykańscy uczeni swego czasu mocno popierali tłuszcze trans, bo obniżały poziom cholesterolu, dzielnie sekundowali im w tym profesorowie polscy skupieni wokół Polskiego Konsensusu Tłuszczowego. I co? Mówili prawdę? Nie twierdzę, że tak jest w przypadku twoich autorów, ale jest to prawdopodobne. Podobnie jest z dr Dąbrowską. Nie ma wiarygodnych danych na temat skuteczności jej terapii. Poza tym poziom cholesterolu 150-160 nie jest poziomem fizjologicznym. Część ludzi w sposób naturalny nie osiągnie go nigdy, część osiągnie w wyniku drastycznej, głodowej wręcz diety. Na takiej diecie nie wytrzyma żaden pracujący, aktywny człowiek. Zajrzę na te strony, które podałaś. Jeśli są tam jakieś dane, do których można się sensownie odnieść, to się odniosę.
margaret napisał(a):
Po co na siłę przedłużać życie, jeśli musi się wiązać z degeneracją i pogarszaniem stanu zdrowia?
Nie rozumiem tego pędu, żeby koniecznie żyć długo.
O ile co do warzyw się zgodzę, do owoców już nie – no, niestety, przynajmniej ja nie mogę ich jeść do woli – łatwo tyję i przybrałam przed wiosną od jedzenia dużej ilości owoców.
Nie znam jedzenia, które by się rozprawiło z problemami skórnymi typu trądzik, bo to kwestia gospodarki hormonalnej, a nie diety. Może co najwyżej minimalnie poprawić jej stan.
Ciekawa strona, ale fanatyzm w kwestii przedstawianych problemów jest dla mnie nie do przejścia.
Ale może kogoś przekonuje. Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
No tak, po co żyć długo i zdrowo, skoro można krótko i zdegenerowanym… 😉 Jest to jednak kwestia osobistego wyboru, jak to mówią – o gustach się nie dyskutuje.
Co do owoców, to specjalista bariatrii (dziedzina medycyny zajmująca się leczeniem chorobliwej otyłości) dr Garth Davis napisał w swojej książce, że podczas swojej długoletniej praktyki zawodowej nie spotkał jeszcze żadnego grubasa, który swój stan zawdzięczałby owocom. Nie ma na tym świecie otyłych frutarian! Same w sobie owoce NIE tuczą, więc raczej poszukaj winnego w innych składnikach swojej diety, bo zapewne nie jadłaś… samych owoców?
A problemy skórne? No właśnie! Problemy skóry tak naprawdę nie są problemami skóry lecz stanu wewnątrz organizmu. Skóra to nasze „drugie nerki”. Każdy naturopata przy tym wie, że owoce (szczególnie te soczyste jak winogrona, cytryny i inne cytrusy, arbuzy, melony, jabłka – wszystkie mają własności ściągające) oczyszczają organizm skuteczniej niż cokolwiek innego (o wiele skuteczniej niż warzywa!). Przy czym w formie płynnej (jako koktajl lub sok) oczyszczają lepiej niż jedzone w formie stałej.
Problemy skórne nie aż tak często wynikają z „zaburzeń hormonalnych”, bo zapytajmy się najpierw z czego z kolei wynikają owe „zaburzenia hormonalne”? Problemy wynikać otóż mogą choćby z zanieczyszczenia limfy (drugi obok krwi nasz ważny płyn ustrojowy: krew dostarcza składniki odżywcze, a limfa jest jak kanalizacja: zbiera odpady) jak i nieprawidłowej pracy nerek i nadnerczy, często też dosięgają tych, którzy na siłę powstrzymują inny ważny kanał oczyszczania, a mianowicie pocenie się (używając antyperspiranty itp.) – polecam wykłady dra Morse’a, słynnego terapeuty, jego kanał tutaj: https://www.youtube.com/user/robertmorsend.
Może Ty nie znasz jedzenia, które by się rozprawiło z problemami skórnymi, ale posłuchaj tego, który je zna i stosuje z sukcesem u swoich pacjentów, czyli dr R. Morse’a. Warto zwrócić uwagę, że jak na człowieka w raczej już podeszłym wieku, dr Morse nie ma ani worów pod oczami, ani głębokich starczych zmarszczek czy nadwagi, uderza jego witalność oraz niesamowita jasność umysłu. Jak widać upływ lat NIE musi się wiązać z degeneracją i pogarszaniem stanu zdrowia. Można starzeć się zdrowo i z godnością, pod warunkiem, że wiemy jak to się robi! 😉
Polecam zgłębić to co ma do zaproponowania dr Morse i życzę dużo zdrowia. Powodzenia, na pewno Ci się uda! 🙂
margaret napisał(a):
No właśnie po koktailach zauważyłam okresowo zwiększone wysypy, tak więc nie wierzę w ich cudowne działanie, choć oczywiście ich smak był dużym urozmaiceniem w mojej diecie, i co więcej, smacznym. Dlatego nie wielbię ich fanatycznie, choć lubię.
To, że coś kogoś cudownie uleczyło, nie znaczy, że w taki sam sposób wpłynie na każdego i należy o tym pamiętać. Dlatego nie ma uniwersalnych metod, które zastosowane dokładnie tak samo u różnych ludzi dałyby te same rezultaty. Dlatego, jakkolwiek z zainteresowanie śledzę wpisy na tej stronie, nie wierzę we wszystko bezkrytycznie. Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Margaret, to świetnie, bo to nie jest witryna do wierzenia tylko do informowania, wymiany myśli i wzajemnego wspierania się. Chcę, aby to było jasne. 🙂
A wysypać wysypało, bo organizm zawsze tak się zachowuje gdy chce się czegoś pozbyć. Bo jak wiemy z lekcji biologii mamy cztery drogi ku temu: nerki (mocz), jelita (stolec), płuca (dwutlenek węgla) oraz skóra (pot, ale również wypryski, egzemy itd.). I każda z tych dróg mogła dostać od nas z biegiem czasu w tyłek. W idealnym świecie dostarczanie zanieczyszczeń powinno być dopasowane do fizjologicznych możliwości ich usuwania przez nasz ustrój. Niestety idealny świat zaczął znikać ludzkości z oczu ponad 200 lat temu, wraz z rozpoczęciem rewolucji przemysłowej. 😉
My nie żyjemy niestety w szklanej bańce, mamy zanieczyszczone powietrze i kiepską wodę, „nowoczesną” chemiczną żywność, leki, kosmetyki i inne atrakcje nie za bardzo sprzyjające zdrowiu, a grzeszki dietetyczne czy zaniedbania wszelakie też każdemu się zdarzają – wiadomo.
Kiedy bierzemy się konkretnie za oczyszczanie to trzeba się liczyć z tak zwanymi „kryzysami ozdrowieńczymi” – właśnie tak ma na początku być: musi być gorzej aby potem było lepiej. Warto posłuchać tego starego doktora Morse’a, on wie co mówi (w przeciwieństwie do dzisiejszych lekarzy, którzy problemy skórne zwalają tylko na hormony, bakterie albo „taka pani uroda” jak już nie wiedzą co powiedzieć). On mówi tak: owoce i warzywa (ale szczególnie owoce i to te najbardziej soczyste) leczą! Pod warunkiem, że przez jakiś czas tylko to stanowi dla nas pokarm (na surowo, jak Bozia stworzyła), niczego innego poza nimi nie jemy. Takie są reguły tej gry. I wtedy widać rezultaty. Natury nie da się oszukać! 😉
Mówiliśmy o nerkach. Zrób sobie może najpierw prosty test filtracji nerek zalecany przez dra Morse’a: należy nasikać z samego rana do szklanego słoika i schować go do lodówki, a wieczorem (lub po minimum 4 godzinach) stwierdzić czy na dnie osadziły się nieprzejrzyste osady. Muszą one tam się na dnie słoika pojawić, im więcej tym lepiej – to oznaka eliminacji odpadów pochodzących z systemu limfatycznego. Mocz zaś czysty, zbyt klarowny może być oznaką „przypchanych” nerek i permanentnego zakwaszenia organizmu. To zaś czego nerki nie wyrzucają – zostaje zakumulowane. I musi zostać wydalone inną drogą – na przykład przez skórę.
Dr Morse mówi tak: jeśli skóra jest w złym stanie, to w jakim stanie niedożywienia lub zapchania toksynami muszą być nasze organy wewnętrzne, skoro skóra jako ostatnia dostaje składniki odżywcze i jest jednocześnie jedną z dróg służących do eliminacji? O trądziku konkretnie tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=ZviVTIyAyN0
I z tłumaczeniem na polski: https://www.youtube.com/watch?v=6aIzS2TeNE8
Podam jeszcze adres witryny jednej mamy, która dietą opartą głównie na surowych soczystych owocach (jak arbuzy, melony itp.) wyleczyła swoje dzieci (córka: egzema skórna czyli AZS – atopowe zapalenie skóry, syn: oznaki autyzmu poszczepiennego), potem założyła grupę wsparcia na FB, napisała książkę i teraz zbiera świadectwa od osób, którym również ten sposób odżywiania pomógł w różnorakich problemach skórnych: https://dehappy5.com.
Tu masz na przykład świadectwo dziewczyny z grupy wsparcia, która po zaledwie 7 dniach na surowych soczystych owocach pożegnała się ze swoim „odwiecznym” trądzikiem: https://dehappy5.com/acne-healing-story-milena/
A inne skórne historie (głównie AZS) osób dorosłych oraz dzieci są tutaj: https://dehappy5.com/category/books/the-fruit-cure/
Dodam, że autorka tego bloga jest Polką i można się z nią kontaktować w języku polskim.
Oczywiście, że nie ma metod uniwersalnych, ale nie przekonamy się co nam może pomóc dopóki tego sami na sobie nie doświadczymy.
margaret napisał(a):
Dzięki za odpowiedź, ale wysypy są u mnie ściśle związane z cyklem menstruacyjnym, ewentualnie jego zaburzeniami. Miałam robione badania i wszystkie narządy mam zdrowe. Tak samo wyniki TSH są w normie. Muszę po prostu wziąć na przeczekanie. Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
To „ale” świadczy o tym, że sprawdza się stare przysłowie: „kto chce znajdzie sposób, a kto nie chce znajdzie powód”. 😉
Nie masz zdrowych wszystkich organów: skóra nie jest zdrowa. Jeśli jednak TOBIE nie zależy na szukaniu PRZYCZYN tego co się dzieje z TWOIM ciałem (które posiadasz w jedynym cennym egzemplarzu i jesteś jedyną jego właścicielką), to cóż… nikomu innemu raczej zależeć nie będzie, to pewne jak w banku.
margaret napisał(a):
Gdyby mi nie zależało, to bym nie zrobiła tych badań. Wyniki są w normie, więc pewnie taka moja uroda :0. Zresztą taki mam też typ cery. Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Obawiam się, że nauka ma nam jednak co innego do powiedzenia na ten temat: https://jamanetwork.com/journals/jamadermatology/fullarticle/479093.
Trądzik to choroba cywilizacyjna i tak należy ją traktować, bez względu na to czy mamy do czynienia z nastolatkami czy z dorosłymi. Trądzik występuje tylko w krajach uprzemysłowionych, czyli wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z żywieniem nienaturalnym i przetworzonym: kwasotwórczym, śluzotwórczym i prozapalnym. U ludów pierwotnych, które żrą to co upolują lub wyhodują – o dziwo brak trądziku! Zero przypadków. Ludzie mają tam zdrową skórę i resztę ciała.
Pani kosmetyczka nam tego nie powie, bo musi z czegoś żyć (z zabiegów, z preparatów i kosmetyków „antytrądzikowych” itp.). 😉
Trądzik jak każdą chorobę cywilizacyjną leczy się „od środka” jeśli chcemy się go definitywnie pozbyć.
Wpisz proszę w Google „trądzik choroba cywilizacyjna” aby dowiedzieć się więcej na ten temat.
margaret napisał(a):
https://kobieta.interia.pl/zdrowie/news-tradzik-cywilizacyjny,nId,403335
Ciekawy tekst, ale czegoś mi brakuje.
Nie ma badań ani żadnych informacji, jaki typ cery najczęściej występuje u Papuasów i czym się charakteryzuje. Nie da się przecież ukryć, że przynależność etniczna determinuje w jakimś stopniu rodzaj i grubość cery. Inna jest cera Azjatów, inna Europejczyków, a jest ewolucyjnie dostosowana do warunków w których żyją.
Jeśli normalna lub sucha – mamy rozwiązanie zagadki. Nic dziwnego, że zaskórniki, wypryski i in. omijają ich szerokim łukiem.
Oczywiście klimat i tryb życia też mają w tym swój udział. Ale bez tego to trochę za mało, żeby stwierdzić jednoznacznie, że są powodem, dla którego omijają ich choroby dermatologiczne.
Marlena napisał(a):
Rozwiązanie zagadki znajdziesz gdy wpiszesz w wyszukiwarkę np. „japanese acne” albo „India acne” – wybierz dowolny azjatycki kraj jaki chcesz i kliknij na zakładkę „grafika” w wyszukiwarce aby zobaczyć zdjęcia. Geny jak widać grają bardzo nieznaczną rolę – tu chodzi o styl życia. To on jest głównym wyznacznikiem tego czy skóra (nasza „trzecia nerka”) jest zdrowa czy nie.
Skóra to barometr zdrowia całego ciała, czyli wszystkich komórek i dwóch płynów jakie je non stop obmywają: krwi i limfy (chłonki). Krew dostarcza pożywienia, limfa zbiera odpady. Kiedy wyciskasz „syfka” to możesz zobaczyć co z niego wyjdzie oprócz alkalicznej ropy wytworzonej w wyniku procesu zapalnego: krew i limfa.
Ja wiem, że mainstream pierze nam mózgi, że jak nam coś dolega to pewnie wina genów, hormonów albo bakterii. Czyli winne jest coś z zewnątrz na co nie mamy wpływu, tylko nie my sami. Jednak w praktyce okazuje się, że w 9 przypadkach na 10 tak nie jest. To nie chodzi o geny czy ktoś ma genetycznie skórę cieńszą czy grubszą, suchą czy normalną – każdy ma naturalne i wrodzone prawo mieć ją zdrową przez całe życie, niezależnie od rasy, płci, cyklu menstruacyjnego itd..
Dzieje się tak tylko wtedy gdy każda komórka ciała jest w pełni zdrowa czyli prawidłowo obsłużona przez dwa systemy: krwionośny (dostarczający komórce papu) i limfatyczny (odbierający od komórki odpady). Dlatego jakość tych dwóch płynów ustrojowych jest taka ważna. Bez względu na geny – tak się składa, że wszyscy mamy krew i limfę! 😉
Warto też poszerzyć horyzonty i zainteresować się taką dziedziną nauki jak epigenetyka, poczytać książki jakie napisał choćby jeden z naukowców zajmujących się tym, Bruce Lipton („Biologia przekonań” na pierwszym miejscu). O swoich badaniach Bruce Lipton opowiadał np. tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=e6WUmli5_vU
Jesteśmy okłamywani i zwodzeni na każdym kroku. To nie geny nas kontrolują, to MY kontrolujemy nasze geny! Przekonałam się o tym na własnej skórze, a wraz ze mną tysiące naszych czytelników. Najlepszym nauczycielem są jak się okazuje nasze własne doświadczenia – bez względu na to co mówią badania naukowe czy jacyś eksperci. Niech sobie dalej gadają, my tutaj „robimy swoje”, jak ongiś śpiewał Wojciech Młynarski. Robimy swoje i osiągamy rezultaty, o jakich tym wszystkim ekspertom się nie śniło. To rezultaty się liczą, nie gadanie po próżnicy.
Oczywiście jeśli chcesz nadal możesz czerpać swoje przekonania z onetu i tym podobnych, zamiast używać własnego rozumu, doświadczenia, dociekliwości i intuicji. Nadal możesz żyć iluzją i cierpieć. To jedynie kwestia osobistego wyboru.
To jest wolny kraj i masz prawo być chora! 🙂
margaret napisał(a):
„Skóra to barometr zdrowia całego ciała, czyli wszystkich komórek i dwóch płynów jakie je non stop obmywają: krwi i limfy (chłonki). Krew dostarcza pożywienia, limfa zbiera odpady. ”
To nie jest takie proste. Te same schorzenia wewnętrzne organizmu mogą dawać różne symptomy zewnętrzne, nie mówiąc o tym, że przyczyny chorób dermatologicznych nie mogą być dokładnie takie same o każdego, biorąc pod uwagę takie czynniki, jak klimat, pora roku, sposób odżywiania się, rodzaj cery, itp.
Sprawę przedstawiasz w taki sposób, jakbyśmy mieli identycznie „skonstruowane” organizmy które będą działać w ten sam sposób, podobnie jak maszyny – wystarczy przycisnąć ten i ten przycisk, a uruchomi się to i tamto. Tymczasem nasze organizmy bardzo różnią się od siebie, nie tylko pod względem różnic etnicznych, ale także indywidualnych. To dlatego np. ktoś nie może jeść śledzi w połączeniu ze śmietaną, bo zaraz dostaje wymiotów, a innemu nic się nie stanie.
Ja akurat jestem daleka od stwierdzenia, że geny wszystko determinują, a my nie mamy na nie wpływu, ale indywidualne genetyczne predyspozycje i różnice etniczne też muszą być brane pod uwagę, jeśli chce się znaleźć rozwiązanie zagadki trądzika jako choroby cywilizacyjnej. Skóra Papuasów jest genetycznie inna niż nasza i typ cery również determinuje skłonność do zmian trądzikowych. Co nie znaczy, że każdy człowiek mający cerę przetłuszczającą się musi zapaść na to schorzenie.
margaret napisał(a):
Tutaj jest charakterystyka cery Azjatów:
https://www.vivawoman.net/2010/10/six-things-to-know-about-our-asian-skin/
margaret napisał(a):
Napiszę coś, co cisnęło mi się na język, czy raczej na klawiaturę od dłuższego czasu, ale dopiero teraz zebrałam się, żeby to to wszystko wyartykułować. Są to bardziej moje przemyślenia na temat tej strony.
Wydaje mi się, że – z góry uprzedzam, że możesz się w pierwszej chwili na mnie obrazić – jeżeli rzeczywiście chcesz stworzyć cywilizację ludzi przewlekle zdrowych, musisz bezwzględnie przemyśleć to, w jaki sposób przekazujesz swoją wiedzę. Jestem wręcz przerażona Twoim fanatyzmem w głoszeniu poglądów – nieważne, jak byłyby słuszne, odkrywcze, czy dla zbawienne dla wielu osób, gdyby mogły skorzystać z Twojej wiedzy przekazywanej tutaj. Odżegnujesz się od śmieciowych informacji na Onecie – słusznie, ale nie widzę, żebyś używała odmiennego tonu, niż ten który przekazują redaktorzy pisząc np. mięsie, czy cukrze używając przy tym słów bardzo nacechowanych pejoratywnie i wzbudzających w ludziach lęk. Widać to też w sposobie, w jaki dyskutujesz z niektórymi użytkownikami którzy mają odmienne zdanie czy wyrażają wątpliwości na temat metod oczyszczania organizmu o których piszesz, tonem kategorycznym, nie znoszącym sprzeciwu. Nie wątpię, że możesz mieć dobre intencje, i chcesz ludziom pomagać, ale wiedz, że nie tędy droga.
Co mnie, wierzę, że moglibyśmy żyć 150 lat w zdrowiu, niemal nie starzeć się wizualnie, nie stawać się niedołężni, itp. ale do tego potrzeba czegoś dużo większego niż nawoływanie do higienicznego trybu życia tonem równie fanatycznym, co wyznawcy katolicyzmu czy islamu święcie przekonanych, że ich punkt widzenia jest najsłuszniejszy na świecie, a cała reszta błądzi. Do tego potrzebna jest odpowiedni poziom zaawansowania w rozwoju mentalnym i duchowym, przepracowanie psychiki – przecież mnóstwo chorób, czy objawów degeneracji ma swoje praprzyczyny w stresie – psychika działa w tandemie z ciałem, jest równie skomplikowana jak ono. Wiedz, że ludzie znajdują się na różnych etapach rozwoju duchowo i choćby z tego względu nie należy traktować wszystkich jednakowo. Bez rozwinięcia się mentalnie nawoływanie do zdrowego trybu życia stanie się tylko jeszcze jedną niebezpieczną ideologią skutkującą wysypem ortorektyków którzy tak bardzo chcieli się uchronić przed chorobami, że w końcu na nie zapadli, spędzając czas na analizowaniu, jakież to śmiercionośne pestycydy znajdują się w warzywach, albo które konserwanty odpowiadają za rozwój raka którego tak obsesyjnie się boją.
Marlena napisał(a):
Margaret, po co tyle gadania? Jest jedno magiczne słowo: rezultaty.
Po owocach ich poznacie. To jedyna miara prawdy w tym zwariowanym świecie. A Twoje owoce z całym szacunkiem póki co są mierne (bez obrazy, bo nie to jest moim zamiarem, podobnie jak nie było Twoim).
Ja tutaj do niczego Cię na siłę nie mam zamiaru przekonywać, bo w tej kwestii siłą nic się nie osiągnie. Ja jedynie informuję – kto chce ten korzysta, a kto nie to nie. Mocą, a nie siłą rzeczy dobre dzieją się na tym świecie. A moc pochodzi z wewnątrz, a nie z zewnątrz.
Więc odpręż się! 🙂
Nie ma tu ani ortoreksji, ani fanatyzmu. Są informacje. Chcesz – korzystasz, nie chcesz – jest taki mały czerwony krzyżyk w prawym górnym rogu przeglądarki (chyba że masz Maca, to w lewym), który uwolni Cię od całej tej frustracji i przerażenia. Klikasz i idziesz tam, gdzie znajdujesz treści, które nie wywołują Twojego przerażenia, są wyrażone odpowiednim dla Ciebie tonem i są w pełni zgodne z Twoim obecnym światopoglądem.
margaret napisał(a):
duchowego*
margaret napisał(a):
„Margaret, po co tyle gadania? Jest jedno magiczne słowo: rezultaty.”
Wiesz, jest takie określenie: metoda może się nazywać pies byle była skuteczna.
Te same rezultaty można osiągnąć różnymi metodami, jeśli Tobie np. udało się rozwiązać problemy skórne dietą, super, ale inna osoba która postąpi dokładnie tak samo jak Ty, może nie mieć spodziewanych rezultatów.
„Nie ma tu ani ortoreksji, ani fanatyzmu. Są informacje. Chcesz – korzystasz, nie chcesz – jest taki mały czerwony krzyżyk w prawym górnym rogu przeglądarki (chyba że masz Maca, to w lewym), który uwolni Cię od całej tej frustracji i przerażenia. Klikasz i idziesz tam, gdzie znajdujesz treści, które nie wywołują Twojego przerażenia, są wyrażone odpowiednim dla Ciebie tonem i są w pełni zgodne z Twoim obecnym światopoglądem.”
Na tej stronie są informacje przekazywane w sposób który ja odbieram jako fanatyczny, co więcej, spotkałam się już z podobnymi opiniami. Czasami ważniejsze jest nie to, co przekazujemy, tylko jak. Niestety nie wróżę sukcesu Akademii Witalności właśnie ze względu na dość silnie odpychającą momentami formę.
Marlena napisał(a):
Wróżby są tutaj po niewczasie: Akademia Witalności już osiągnęła sukces, mianowicie sukces osiągnęli jej czytelnicy, którzy dokonali przemiany i odzyskali zdrowie.
Twoje osądy, interpretacje czy opinie są wyłącznie Twoją własnością i to Ty będziesz musiała z nimi żyć. Postrzeganie i związane z tym ewentualne negatywne emocje są problemem tego, który postrzega. Czyli nie moim. Ja już jestem w miejscu, które jest dla mnie właściwe, a raczej to miejsce jest cały czas ze mną.
A sposób przekazywania informacji… Cóż, jeszcze się taki nie urodził co by każdemu dogodził! 😉
Axel Tulup napisał(a):
„Niestety nie wróżę sukcesu Akademii Witalności właśnie ze względu na dość silnie odpychającą momentami formę”. Hahaha, to ostatnie zdanie mocno mnie rozbawiło.
Ta witryna należy do najpopularniejszych w tym kraju, które zajmują się propagowaniem alternatywnego wobec prezentowanego przez mainstream stylu życia. Istnieje już ładnych kilka lat i nadal ma się dobrze. Mało tego, to z popularności Akademii wyrosły jak grzyby po deszczu następne strony o podobnej tematyce. Jest ich całkiem sporo, ale są one wtórne do tego co przekazuje nam Marlena, mam wrażenie, że inni blogerzy po prostu wykorzystują (by nie powiedzieć „małpują”) materiały tutaj zamieszczane,. Nic dziwnego, nikt nie poświęca tyle czasu i pracy aby podeprzeć umieszczane tutaj informacje rzetelną naukową bibliografią, jak Marlena. Tak więc to tutaj mamy informacje podawane z pierwszej ręki. To pierwszy powód popularności tej strony. Drugi powód , to właśnie tak przez Ciebie krytykowany styl pisania. No cóż nie każdy ma tak lekkie pióro, a z dodatkiem humoru przyprawionego odrobiną złośliwości otrzymujemy wiedzę podaną jak na tacy, którą się wchłania błyskawicznie. Ty to nazywasz fanatyzmem, ale zdecydowana większość czytelników talentem do przekazywania poważnych informacji w sposób lekki i przekonujący. Owszem zdarzają się od czasu do czasu tacy malkontenci jak Ty, którym się wydaje, że nadszedł najwyższy czas dać „lekcję” wychowania autorowi bloga, ale przecież w każdym towarzystwie znajdą się tzw. „przyzwoitki”, które z marsowymi minami i zabójczym wzrokiem karcą każdego kto wychodzi poza utarte szablony.
Margarito, nie bądź marudą, tylko bierz się za oczyszczanie ciała i duszy 🙂
margaret napisał(a):
Zapewne tyle samo jest takich, którym jednak rady nie pomogły, albo przynajmniej nie 1:1, ale trudno, żeby pojawiły się również takie historie. Przecież wszystko musi się zgadzać z tym, co tutaj się propaguje. Niemniej jednak powodzenia życzę. Żegnam.
XLka napisał(a):
A co, jeśli mam o połowę mniej miedzi w organizmie niż wskazują normy oraz cierpię na objawy braku miedzi?
Marlena napisał(a):
Wydaje mi się, że wskazana może być suplementacja – uzgodnij to z lekarzem, jak on to widzi.
Meg napisał(a):
Marleno, miałam robione eeg i w badaniu wyszedł mi niski poziom beta, świadczący o problemach z koncentracją i dużym prawdopodobieństwem Alzheimera w przyszłości. Czy dbając o dietę mogę do tego nie dopuścić? Czy dieta np. Dąbrowskiej może w tym pomóc? Jestem załamana, mam nadzieję że badanie „nie wyszło” bo miałam zarwaną noc w podróży. Poza tym jestem trochę odwodnionia.
Marlena napisał(a):
Meg, polecam książkę dra Barnarda wspomnianą w artykule, a wszystko się rozjaśni.
Mariusz napisał(a):
Witam Marleno, nurtuje mnie takie zagadnienie.
Wszyscy piszą o czerwonym winie i korzystnym resweratrolu, ale w winie są też siarczany, które mają za zadanie zabić wszystkie bakterie na etapie produkcji, nawet tych najlepszych win.
Dla winiarzy bakterie z rodziny Lactobacillus są niepożądane, więc je zabijają dodając związki siarki. Dla człowieka Lactobacillus bakterią dobrą jest, więc jak wypijemy sobie tego winka trochę więcej to co na to „powie” nasz mikrobiom? Bo mi się wydaje, że pozbawimy się części naszych bakterii i nie tylko Lactobacillusów, ale i innych, gdyż takie „środki” zabijają wszystko co da się zabić.
Co o tym myślisz?
Marlena napisał(a):
Naturalna żywność nie jest taka prosta jak byśmy chcieli to widzieć: związki w niej zawarte działają na różnych poziomach, często tworzą synergię, całą symfonię – wszystko po to by nam w taki lub inny sposób służyć. Z winem jest trochę tak jak z cebulą, porem czy czosnkiem: zawarte w nich związki siarki działają bakteriobójczo, podczas gdy inulina jest dla bakterii pożywką. To samo z winem: siarka jest bakteriobójcza, ale polifenole stanowią dla bakterii papu (są prebiotykiem). Dlatego dodawanie do potraw pora, cebuli i czosnku czy wypicie lampki czerwonego wina nie „dziurawi” nam jelit, mało tego – w długowiecznych społecznościach widać przecież umiarkowane spożycie czerwonego wina (Ikaria, Sardynia) i pomimo jego spożywania ludziska dożywają setki.
Gdyby zatem czerwone wino (podkreślmy to raz jeszcze: spożywane z umiarem) miało im życie skrócić, to by to zrobiło (faktem jest też, że jedzą sporo różnej ochronnej żywności – zielska, roślin strączkowych, orzechów, owoców itd., wino jest tylko dodatkiem do posiłku). Należy jednak wybierać wino bardzo bogate w polifenole, wtedy to ma sens. W winogronach tworzą się one jako obrona przed słońcem – im więcej słońca, tym więcej polifenoli owoc wytworzy. Bogate w polifenole czerwone wino oglądane w kieliszku pod światło ma intensywną rubinową barwę. Kropla takiego wina wpuszczona do kieliszka i zalana wodą powinna stworzyć „fioletową wodę”, a gdy weźmiemy takie wino do ust, to powinniśmy po chwili wyraźnie wyczuć ściągające polifenole (taniny). Po naprawdę dobrym czerwonym winie nie ma na drugi dzień kaca, nawet gdybyśmy wypili całą butelkę jednego wieczora: wino takie bowiem oprócz trucizny (etanol) zawiera też potężne ilości „odtrutki” – dlatego nie mamy na drugi dzień objawów zatrucia etanolem (oczywiście nie zachęcam do wypijania całej butelki naraz, żeby była jasność!). 😉
Takim winem jest np. mołdawski „Black Doctor” czyli czarny doktor, tradycyjnie traktowany był jako wino lecznicze. Niestety sporo „czerwonych win” na naszym rynku to pod kątem zawartości polifenoli marne sikacze. 😉
Ewa napisał(a):
Marleno, rozumiem, że omegę 3,6,9 dobrze spożywać w określonych proporcjach. Ale jaka dzienna DAWKA jest zalecana? Na dwóch różnych suplementach omegi 3-6-9 dawka w kapsułce jest podobna, ale jeden producent zaleca 1 kaps. dziennie, a drugi aż 6. Zgłupiałam…
Marlena napisał(a):
Pobieram wszystkie moje Omegi z pożywienia, więc trudno mi powiedzieć cokolwiek na temat tych suplementów. Ogólnie jednak jeśli chodzi o Omega-3 to nie jest zalecane przekraczanie 1 g (ze wszystkich źródeł, czyli pożywienie i suplementy) u osób zdrowych (chorzy mogą mieć większe zapotrzebowanie, nawet 3 lub 4 krotnie większe) z uwagi na możliwość wystąpienia krwawień.
Ewa napisał(a):
Dziękuję za cenne informacje, pozdrawiam serdecznie!
Przemko napisał(a):
Witam. Odnośnie diety chciałbym sie dowiedzieć jakie są zalecane dzienne dawki mikro elementów w diecie w nutritarianizmie?
Marlena napisał(a):
Tak jak w każdej innej. „Zalecane dzienne dawki” są to innymi słowy dawki MINIMALNE, czyli pozwalające nam nie zachorować na choroby z niedoboru (np. na szkorbut w przypadku niedoboru witaminy C czy na pelagrę w przypadku niedoboru witaminy B3).
Natomiast należy rozróżnić między zalecaną dawką (czyli minimalną), a optymalną (indywidualnie dla nas), bo to nie jest to samo.
Przemko napisał(a):
No wiec jaka powinna dzienna dawka optymalna (wg Ciebie) dla osoby ktora codziennie pracuje fizycznie 8-10 godzin i do tego 4x tygodniowo uprawia sport ?:P
Marlena napisał(a):
Optymalną zna jedynie Twój własny organizm. To ilość przy jakiej optymalnie funkcjonuje: ma optymalną ilość energii i witalności począwszy od momentu przebudzenia rano aż do wieczornego wyciszenia wieczorem, ma doskonałą odporność na choroby i na niekorzystne warunki środowiskowe (zarówno fizyczne jak i stres emocjonalny).
Grzegorz napisał(a):
Dzień Dobry,
Marleno czy znasz sposoby na regeneracje mózgu po udarze? Będę wdzięczny za informacje. Niestety nie udało mi się przekonać ktoś bliskiego do zmiany stylu życia i tak jest teraz efekt. Mam nadzieję, że uda się przywrócić uszkodzenia chociaż w części.
Dziękuję,
Grzesiek
Marlena napisał(a):
Magicznych sposobów nie znam, ale jeśli ktoś nie jest chętny zmienić całą swoją dietę to niech chociaż zrobi jedną rzecz i zacznie pić świeżo wyciskane warzywne soki.
Mirek napisał(a):
Teoria jest fajna , gorzej w życiu.
Od 2 lat jadę na wit C plus B complex itd ,wege od kilku lat,
stosuję zasady przekazywane tu przez p.Marlenę i…….
Parkinson.
Tak ma pewnie być, z tego wniosek.
Pozdrawiam wszystkich, którzy liczą, że ich nic nie dopadnie
Marlena napisał(a):
Choroba Parkinsona jest chorobą zwyrodnieniową i nie dostaje się jej tak z dnia na dzień (chyba że polekowego). Do prawidłowego wytwarzania dopaminy potrzebnych jest wiele składników mineralnych i witamin (m.in. dużą rolę gra witamina D). Zadaj sobie pytanie co robiłeś wcześniej, zanim zacząłeś bardziej o siebie dbać. Poza tym samo „bycie wege” jeszcze nic nie znaczy ani nie zapewnia przewlekłego zdrowia. Podobnie jak branie kilku wyrywkowych witamin. Jest wiele czynników mających wpływ na nasze zdrowie i wszystko musi ze sobą współgrać (nota bene wszystkie te sprawy omawiam w moim kursie).
aleksandra napisał(a):
Witaj Marlenko ! Ja od lat mam duze problemy z pamiecia .. czy mozliwe ze glowna przyczyna jest przewlekly stres? teraz mam 38 lat ( wygladam na 25 😀 jednak pamiec jak 90 latek) i zdarza mi sie ze zaczynam opowidac anegdote i po chwili zapominam do czego zmierzam , dosc czesto zapominam roznych slow , czasem nie pamietam pewnych wydarzen plus , naduzywam ” yyyyyyy” . Jest to dolujace bo keidys bylam barzo blyskotliwa a teraz nie pamietam ulubionych pisarzy , filmow etc etc Z badan krwi wyszedl teraz nadmiar zelaza ( o 2 jednostki) , czekam na wyniki rteci … Nie speawdzalam wit B , ale ogolnie poza zelazem ( jego nadmiarem) , wyniki mam bardzo dobre ( nawet tarczyca wyszla ok ) . Wrecz nie rozumiem skad te sklerozy i coraz wieksze problemy z pamiecia . Mama ma ten sam problem , wiekszy ( ale ona ma 68 lat ,,) , takze genetycznie cos tam wzielam 🙂 Odzywiam sie zdrowo , ale za duzo smaze na oliwie z oliwe k plus caly stres i stany depresyjne ( pare lat w obcym panstwie, stresujaca codziennosc ) . Jak mozna pozbyc sie tego lekkiego nadmiaru zelaza … Pozdrawiam, bylabym ogromnir wdzieczna za jakies komentarz i rady 🙂
Marlena napisał(a):
Tutaj pisałam o sposobach na nadmiar żelaza: https://akademiawitalnosci.pl/10-sposobow-na-obnizenie-zelaza/
Pamięć nie jest czymś, co jest nam dane raz na zawsze. Pamięć tak jak inne nasze funkcje intelektualne trzeba regularnie ćwiczyć (dobre jest np. rozwiązywanie krzyżówek, quizów, gra „pamiętaczek” itp.). Duże znaczenie ma odżywianie, aktywność fizyczna, dotlenienie, nawodnienie, unikanie szkodliwych czynników środowiskowych.
aleksandra napisał(a):
Czy to prawda ze przy nadmiarze zelaza ( niewielkim) nie powinno sie suplementowac witaminy C ? Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Witamina C powoduje, że żelazo lepiej się przyswaja, natomiast trzeba pamiętać o różnicach między żelazem hemowym (pochodzącym z pokarmów odzwierzęcych), a niehemowym (pochodzącym z roślin): nasz organizm posiada mechanizmy regulacyjne (np. usuwa nadmiar) tylko tego drugiego. Dlatego niehemowe żelazo jest bezpieczniejsze od hemowego – nie da się go „przedawkować”, nie kumuluje się w ustroju.