W samym środku jesieni czas jest akurat doskonały na podsumowanie sezonu ogródkowego. Na wyciągnięcie wniosków z odniesionych porażek i na cieszenie się małymi zwycięstwami.

A przede wszystkim czas najwyższy na obalenie wielkiego mitu krążącego tu i tam, że ekologicznie uprawiane warzywa i owoce są robaczywe i marne, co wskazuje na ich ekologiczność i ponoć po tym właśnie poznać ekologiczne, że mają w sobie robaki i ogólnie są liche.

Nie wiem kto rozsiał taką dezinformację, ale bardzo prawdopodobne, że jest to sprawka małorolnych sprzedawców ekologicznych warzyw i owoców, którzy najlepsze płody rolne zachowali dla siebie i swoich rodzin, a zrobaczywiałe odrzutki postanowili sprzedawać mieszczuchom, próbując im wmówić, że ta zła jakość to atut.

Po kilku sezonach prowadzenia własnego ogródka teraz już wiem na pewno, że jest to zwyczajnie nieprawda: bujda na resorach!

Nie ufam już takim opowieściom odkąd sama doświadczyłam uprawy ekologicznych warzyw i owoców w swoim ogródku: przekonałam się wtedy jak się sprawy mają.

1. Ekologicznie uprawiane warzywa i owoce są zawsze dorodne i piękne o ile tylko są prawidłowo uprawiane i doglądane. I jest to pierwsza i bodaj najważniejsza rzecz, jaką nauczyło mnie prowadzenie swojego ogródka.

Jeśli więc kiedykolwiek ktoś będzie jeszcze wspominał na temat ekologicznych warzyw i owoców, które podobno im bardziej są robaczywe tym bardziej są eko, to zapraszam do obejrzenia zdjęć moich warzyw i owoców, które wydała hojna Matka Natura – bez choćby pikograma jakichkolwiek chemicznych środków ochrony roślin! 🙂

Fotografie ogródkowych zbiorów Anno Domini 2018 za chwilę, ale pozwólcie, że najpierw podzielę się kilkoma refleksjami, które (jako przeciętnemu mieszczuchowi) nawet nie przyszłyby mi wcześniej do głowy.

Bo musicie wiedzieć, że uprawianie ogródka to nie tylko obowiązek i praca.

To także przyjemność i satysfakcja oraz okazja do emocjonującej obserwacji dzieła stworzenia i do związanych z tym refleksji. O życiu, wszechświecie i prawach natury.

To trochę tak jak z posiadaniem dzieci (a kto nie ma dzieci to mogą być i ukochane czworonogi): jest sporo roboty, jest sporo odpowiedzialności, ale jest też i radość i w jakimś sensie też okazja do nauki (bo przecież uczymy się całe życie) oraz refleksji.

2. Jaka jest więc druga rzecz, jaką nauczyło mnie prowadzenie ogródka? Druga jest taka, że całe dzieło stworzenia czyli rośliny, zwierzęta i ludzie – wszyscy jesteśmy dziećmi jednej i tej samej natury i w związku z tym do życia (tego fizycznego życia, bo w przypadku człowieka jest jeszcze sfera umysłu i duszy) potrzebujemy tych samych rzeczy: tlenu czyli czystego powietrza, odpowiedniej ilości wody, odpowiedniej ilości słońca, właściwego pożywienia i… spokoju.

Jeśli więc ktoś żyje w zanieczyszczonym środowisku, boi się słońca, nieprawidłowo się odżywia, jego ulubionym sposobem „nawadniania się” jest kawa i napoje gazowane, a do tego wszystkiego żyje w ciągłym stresie nie znajdując ani chwili spokoju, to jak taki ktoś ma być zdrowy?

Kiedy nasze rośliny (pokojowe lub ogródkowe) zaczynają marnie wyglądać, to najpierw zastanawiamy się co może być nie tak: może stoi w złym miejscu, może dostaje złą odżywkę, może ma za mało wody albo za dużo?

A co robi człowiek gdy jego ciało zaczyna niedomagać?

Pędzi zaraz do guru w białych fartuchach oczekując od nich recepty na magiczne pigułki (i często jeszcze wścieka się jeśli ich nie dostanie), a jeśli nawet jest już trochę oświecony i przyjdzie mu do głowy zapytać o odżywianie, to najczęściej usłyszy coś w rodzaju „to nie ma znaczenia, proszę jeść to co smakuje”, albo w najlepszym razie coś w stylu „proszę zdrowo się odżywiać” (zdrowo czyli jak? – tego już guru kształcony na wypisywacza recept najczęściej nam niestety nie wyjaśni).

Bierzmy przykład z roślin: czego one potrzebują do życia, tego i my potrzebujemy.

Jesteśmy częścią natury tak jak one.

A jeśli cokolwiek nam zaczęło dolegać, to zamiast zawracać od razu głowę lekarzowi, zadajmy sobie NAJPIERW podstawowych kilka pytań, zróbmy taką listę kontrolną (checklistę zdrowia) odpowiadając sobie uczciwie na proste pytania jak np.:

1. Ile porcji warzyw i owoców zjadam dziennie (porcja to tyle co w garści)?

2. Jaki jest mój aktualny poziom witaminy D we krwi?

3. Ile wody piję dziennie (jako płynu i/lub w postaci soczystych świeżych owoców, warzyw, kiełków)?

4. Ile godzin w ciągu doby śpię i czy budzę się wypoczęty?

5. Jak u mnie przebiegają procesy trawienia (czy nie ma wzdęć, napadów głodu, zachcianek itp.)?

6. Jak u mnie przebiega proces eliminacji (częstotliwość? biegunki? zaparcia?)?

7. Jak bardzo jestem narażony na stres i czy znam i stosuję techniki radzenia sobie z nim?

8. W jakim miejscu mieszkam i pracuję, spędzając większość doby (jakość powietrza, poziom hałasu, może pleśń jest w domu itd.)?

9. Jakie mam nawyki, nałogi i uzależnienia (tytoń, alkohol, cukier, mięso, mleko, pszenica, smażeniny, kawa, inne)?

10. Jak często sięgam po leki (na receptę lub bez)?

Taka lista kontrolna może nam uprzytomnić, że my wcale nie potrzebujemy kolejnej magicznej pigułki na przyklepanie symptomów ani żadnego drogiego i równie magicznego suplementu, tylko musimy tak zwyczajnie i po prostu poczynić zmiany w swoim stylu życia (powyższe 10 punktów to takie niezbędne „minimum socjalne” by wdrożyć program naprawczy), a z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa nasze ciało dojdzie samoistnie do równowagi gdy tylko będzie miało ku temu warunki.

Takie bowiem są prawa natury: przywiędła roślina (pokojowa lub ogrodowa) też odżyje gdy dostanie wodę, słoneczko i dobry nawóz. Tu nie ma, że to tamto. 😉

Dobrą pielęgnację od razu widać, złą niestety też, tak po roślinkach jak i po człowieku. Każdy jest gospodarzem własnego ciała. A jak ma małe dzieci to dopóki ma je pod swoją opieką – jest gospodarzem również ciał swoich dzieci, w zasadzie to nawet jeszcze przed zajściem w ciążę.

3. Trzecia rzecz jaką nauczyło mnie prowadzenie ogródka jest taka, że nadmiar jest równie szkodliwy jak niedobór. I to się tyczy również wszystkiego co żyje. W ogródku mamy okazję do obserwacji na przykładzie roślin: za mało słońca to niedobrze, bo roślina nie chce rosnąć, ale za dużo też niedobrze, bo spalona słońcem usycha, czyli to już jest praktycznie śmierć. Tak samo z wodą: za mało wody jest szkodliwe, bo roślina zacznie więdnąć, ale za dużo wody jeszcze bardziej szkodzi, bowiem spowoduje  gnicie korzeni, a to już klops czyli śmierć.

Z ludźmi jest tak samo: za mało wody lub za dużo to niedobrze. Słońce? Za mało słońca prowadzi do chorób podobnie jak za dużo słońca – to drugie też jest szkodliwe. Białko, wapń, żelazo i jeszcze parę innych rzeczy – tak nam się wmawia, że tak dużo tego potrzebujemy, a może… wcale tak nie jest? 😉

Na pewno tak nie jest. Natura kocha równowagę! 🙂

4. Czwarta rzecz jaką nauczyło mnie prowadzenie ogródka jest taka, że najważniejsze jest to, czego nie widać i właśnie temu czemuś należy poświęcać najwięcej uwagi – to się tyczy roślin i w równym stopniu ludzi.

W przypadku rośliny jak i człowieka najważniejsza rzecz to… korzenie. Jeśli szkodnik zaatakuje widoczną część rośliny, to ogrodnik może coś zaradzić. Jeśli jednak korzenie zostaną zaatakowane przez szkodniki, zalane przez wodę albo wysuszone przez brak wody – to już najczęściej niestety czeka roślinę śmierć, bo bez korzenia żyć nie może.

Tak samo z człowiekiem – jeśli nie dba on o swoje korzenie czyli duszę, to  jest to powolna śmierć, bo gdy dusza jest chora, to ani ciało nie będzie zdrowe, ani umysł (myśli nie będą zdrowe).

Z całą pilnością strzeż swego serca, bo życie ma tam swoje źródło”. Trudno oczekiwać pełni zdrowia gdy w sercu (czyli w duszy) żywimy urazę, złość, wstyd, strach, zawiść, żal czy inne negatywne uczucia.

5. Piąta rzecz, jaką nauczyło mnie prowadzenie ogródka jest taka: chwasty trzeba z gleby wyrywać jak są jeszcze bardzo maleńkie i nie zapuściły dobrze korzeni, wtedy nigdy nie będzie problemu z chwastami. Zero walki z chwastami! Usuwanie na bieżąco chwastów gdy mają ok. 2-3 cm – to wystarczyło, by grządki były zawsze wolne od chwastów, a plony były dorodne.

U mnie jest to o tyle łatwe i szybkie, że ja mam uprawy na podwyższonych grządkach – bardzo polecam ten sposób, zobacz tutaj jak je zrobić tanim kosztem: https://akademiawitalnosci.pl/tani-sposob-na-podwyzszone-grzadki-w-ogrodzie/

Zasada wyrywania chwastów gdy są jeszcze bardzo maleńkie i nie zdążyły zapuścić korzeni może być z powodzeniem stosowana w życiu również w innych sprawach.

Najważniejszą z nich są negatywne myśli: gdy dopuścimy by taka myśl „zapuściła korzenie” to stoimy na straconej pozycji. Myśl zapanuje nad nami i będzie rosnąć w siłę – karmiona dalszymi złymi myślami i podlewana negatywnymi emocjami, które się z tego narodzą. Trudno będzie taką podhodowaną myśl wykorzenić.

Jeśli jednak tę pierwszą maleńką, złą myśl złapiemy niczym byka za rogi i od razu usuniemy z naszej świadomości dziękując jej za dalszą współpracę – myśl ta nie urośnie, nie przesłoni nam życia i nie będzie nam dokuczać.

Chwasty na zagonie są szkodliwe, dlatego trzeba wyrywać je od razu, zanim wrosną w glebę i rozrosną im się korzenie.

6. A szósta rzecz, jaką mnie nauczyło prowadzenie ogródka jest taka: drzewo zrzuca owoce, które nie rokują. Jeśli owoc nie ma szans na bycie dorodnym i pięknym owocem bo na przykład został zaatakowany przez robactwo, wirusy albo od początku rośnie jakiś dziwnie powykrzywiany, słaby i mały (błąd genetyczny?), to wtedy drzewo nie traci energii na takie nierokujące owoce, lecz zrzuca te owoce z siebie.

Lądują one na ziemi i nie marnują się bynajmniej, lecz stanowią nawóz odżywiający drzewo.

Drzewa owocowe są mądrzejsze od niektórych ludzi: coś, co nie rokuje i żadnej korzyści nikomu nie przyniesie, powinno przestać zaprzątać naszą głowę i kraść naszą energię. Powinniśmy się tego krótko mówiąc pozbyć z umysłu.

Czy to będą powracające myśli o przeszłości, która dawno przeminęła, jakieś nietrafione pomysły, które nie wypaliły, nieudane związki czy w ogóle cokolwiek – nie warto tego wszystkiego przetrzymywać i rozpamiętywać tracąc na to cenną energię.

Niech to będzie lekcja i nauczka na przyszłość, niech zasili nasz prywatny skarbczyk cennych życiowych doświadczeń – i tyle.

Natura zawsze działa tak, aby osiągać potencjalnie jak największe efekty przy jak najmniejszym wydatku energetycznym.

Energii zużywa dokładnie tyle, ile trzeba i ani trochę więcej.

7. Siódma lekcja z prowadzenia ogródka jest dla mnie taka: w przyrodzie nie ma chaosu, wszystko jest precyzyjne choć na pierwszy rzut oka może tego nie być widać.

Tu wbrew pozorom nic się nie marnuje, jest to obieg zamknięty, nic też nie dzieje się bez przyczyny, wszystko dzieje się dokładnie w swoim czasie i przy optymalnym wykorzystaniu  wszelkich środków jakie są możliwe, poczynając od naszych „braci najmniejszych” czyli bakterii w glebie, aż po „Wielkiego Brata” patrzącego na wszystko z góry czyli Słońce.

Wszystko ma swój cel i sens i wszystko jest po coś, nawet dokuczliwe komary są jak by nie było bardzo pożyteczne – stanowią pokarm dla ptaków, gacków i stworzeń wodnych.

Przyroda działa bez pośpiechu, ale wszystko jest zawsze zrobione na czas. Przyroda nie dostosuje się do mnie, to ja muszę dostosować się do jej praw.

Jeśli więc na przykład chcę mieć plony latem i jesienią, to muszę w odpowiednim czasie wiosną posadzić nasiona do gleby. Nie mogę oczekiwać czegokolwiek leżąc do góry brzuchem (no chyba, że chwastów!).

Nie muszę jednak z drugiej strony nic szczególnego robić aby nasiona wykiełkowały, tym zajmą się siły natury: żadnych modłów, czarów czy przekupstwa – przyroda sama wie co ma robić i kiedy.

Moim zadaniem jest uważnie ją obserwować i pochylić się nad rośliną kiedy tego potrzebuje: może wody lub odżywki? Może osłonięcia folią by jej było cieplej? Może podpórek? Może usunięcia wokół niej chwastów, które jej podbierają składniki odżywcze?

A pomna mojego eksperymentu z ryżem powiem jeszcze, że zwyczajnie miłości nasze rośliny potrzebują, tak jak wszystko co żyje: chyba coś w tym naprawdę jest.

No dobra, dosyć już tego filozofowania, czas na fotki. 🙂

Oto wybrane płody rolne z mojego ogródka!

Apetyczna mieszanka zebrana w lipcowy poranek: agrest, wiśnie, maliny, truskawki, borówki, porzeczki czerwone i czarne. Tak wygląda moje śniadanie latem.

 

Wisienki obrodziły – kilka takich misek zebraliśmy! 🙂

 

Ogórki na kratce.

 

Przepyszne, świeżo zebrane mirabelki.

 

Bakłażan: dochowałam się trzech takich. W przyszłym roku będzie więcej. 🙂

 

Dojrzewające pomidory (ładnie obrodziły w tym roku, bo lato mieliśmy piękne).

 

owoce - śliwki

Gotowe do zbioru węgierki (uwielbiam!).

 

Winogrona: przepyszne i słodziutkie urosły nam w tym roku (dostały sporo słońca).

 

Melon kantalupa o pięknym, łososiowym miąższu i niebiańsko pysznym smaku: ta odmiana rzadko bywa w sklepach, a to skarbnica beta-karotenu. Cudo! Pięć takich melonów nam urosło (z 12 sadzonek, reszta niestety tylko zakwitła).

 

Truskawki: smak tych z własnej uprawy zjadanych prosto z krzaka jest nie do opisania!

 

 

Słodki zielony młody groszek zjadany prosto z krzaka to po prostu ambrozja! Nie do dostania w sklepach, takie doznania gwarantuje tylko uprawa własna. 😉

 

Świeżo zebrane czereśnie: mój przysmak, mogę jeść codziennie do oporu i…. nigdy nie mam dosyć. 😉

 

Kalafior prosto z grządki: słodyczy jego kwiatu nie są w stanie oddać żadne słowa. Niech się schowają kupne! 😉 W tym roku mieliśmy tylko 3 sadzonki (na próbę), w przyszłym roku posadzimy więcej.

 

To tylko niektóre fotki, niestety nie zrobiłam więcej, ale oprócz tego co na zdjęciach mieliśmy jeszcze: paprykę (czerwoną i żółtą), okrę (4 sadzonki na próbę), bób czerwony i zielony, była też niezwykle plenna fasolka szparagowa (zielona i na próbę trochę fioletowej), fasola jaś (pierwszy raz w tym roku na próbę), karczochy (urosły, ale niestety nie chciały w tym roku zakwitnąć, więc nici z karczochowej wyżerki), kapusta, pory, selery, cebula, szpinak, cukinia (zielona i żółta), sałata majowa i rzymska, rukola, jarmuż, rzodkiewki, kalarepa zielona i fioletowa, rukiew wodna i rozmaite wonne ziółka (mięta, bazylia, pietruszka, koperek, rozmaryn, lawenda itd.).

Ach, mówię wam, coś pięknego taki własny ogródek choćby i niewielki.

O tej porze roku mój wygląda już smutnawo (został tylko jarmuż na grządkach). Wszystko już zjedzone, a czego było więcej, to zostało schowane do słoików i do zamrażarki lub ususzone na zimę.

No i już się nakręcam i planuję co będę uprawiać w przyszłym sezonie! 🙂