Ile minut mamy przebywać na słońcu aby się nie poparzyć i jednocześnie wytworzyć witaminę D?

Nie ma co szukać odpowiedzi w encyklopedii ani w artykułach z prasy kobiecej. Wszędzie tam bowiem znajdziemy zalecenia wyrażone w minutach, gdy tymczasem prawidłowo wcale w minutach się tego nie określa.

Jeśli chcesz naprawdę określić ten dobry akurat dla Ciebie czas, to najpierw musisz zaznajomić się z terminem „minimalna dawka rumieniowa” (Minimal Erythema Dose, MED).

Cóż to takiego ten MED? To inaczej próg rumieniowy, czyli dawka słońca, która u Ciebie wywoła zaróżowienie skóry widoczne po 24 godzinach od ekspozycji na słońce (czy ogólnie na promieniowanie ultrafioletowe, bo może to być też np. lampa kwarcowa) oczywiście bez użycia żadnych filtrów.

Chodzi o zaróżowienie, żeby była jasność, a nie o skórę czerwoną jak burak i piekącą. Takie zaróżowienie u jednych osób wystąpi po kilku godzinach ekspozycji na słońce, a u innych po kilku czy kilkunastu minutach, co zależy od wielu czynników. Większość z nas zna to uczucie, gdy skóra zrobiła się już pod wpływem promieni słońca mocno ciepła i mamy wrażenie, że właśnie zaczęliśmy się opalać.

Najczęściej intuicja nas nie zawodzi: w tym momencie powinniśmy zejść ze słońca, popatrzeć na zegarek i obserwować skórę na drugi dzień: jeśli jest zaróżowiona, to właśnie tyle czasu trwa osiągnięcie naszego progu rumieniowego.

W zależności od wielu czynników ten czas może być dla każdego z nas nieco inny.

Zasada numer jeden: nigdy nie dopuść do oparzenia. Na początku sezonu dawkuj słońce stopniowo, aby skóra się przyzwyczaiła, bardziej poszaleć można dopiero później.

Próg rumieniowy wyznacza przy tym pewną granicę, której nie przekraczamy i jest to czas wystarczający do wyprodukowania sobie naszej dawki witaminy D (jeśli całe ciało w samych w kąpielówkach lub bikini będzie wystawione na słońce to będzie to 10.000-25.000 j.m., średnio można przyjąć 20.000 j.m.).

A jeśli masz wyjątkową słońcofobię zakodowaną w umyśle, to możesz przyjąć, że znając już swój próg rumieniowy (wynosi on  w pewnym momencie sezonu dajmy na to 30 minut), Twój ultrabezpieczny czas ekspozycji będzie wynosił mniej więcej 50-75% tego czasu (czyli w tym wypadku 15-20 minut).

 10 czynników od których zależy produkcja Twojej witaminy D

1. Odległość od równika: najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny? Być może, ale z pewnością nie witaminy D.

Tej bowiem o wiele więcej mają dziewczyny mieszkające bliżej równika (i chłopaki rzecz jasna też). To właśnie tam kąt padania promieni słonecznych bardziej sprzyja syntezie witaminy D.

Minimalna dawka rumieniowa będzie więc dla Ciebie inna jeśli pojedziesz na wakacje do Kołobrzegu, a inna jeśli zdecydujesz się spędzić wakacje na Miami Beach na Florydzie.

2. Zachmurzenie i zanieczyszczenie powietrza: przez naturalne chmury promieniom słońca jest się trudno przebić i to wszyscy wiemy, ale do naturalnych chmur dochodzą jeszcze zjawiska związane z rozwojem cywilizacji, a więc względnie nowe.

Smog mogą tworzyć zanieczyszczenia do których przyczyniają się wyziewy z samochodów, dymy z fabryk i z latających nad naszymi głowami samolotów. Szczególnie te ostatnie zmieniły swoje smugi kondensacyjne, niestety na niekorzyść dla chcących skorzystać ze słońca osób: pamiętam gdy byłam dzieckiem lubiliśmy z innymi dzieciakami wypatrywać przelatujących samolotów.

Gdy tylko nadlatywał jakiś zadzieraliśmy głowy do głowy i darliśmy się jak opętani „Panie pilooocie, dziura w samoloooocie!” w nadziei, że pilot nas usłyszy i da się nabrać na dowcip.

Doskonale pamiętam jak za czasów mojego dzieciństwa wyglądały smugi kondensacyjne: były na tle błękitnego nieba takim zabawnym cienkim śnieżnobiałym ogonkiem znikającym sukcesywnie za samolotem.

Dzisiaj bardzo rzadko widuję takie znikające za samolotem ogonki, natomiast najczęściej zauważam samoloty zostawiające za sobą szerokie mleczne smugi „wiszące” na niebie godzinami, a następnie rozpływające się na boki, by utworzyć na niebie szaro-siną mleczną mgłę (takie pseudochmury), przybierające postać linii równoległych albo krzyżujących się i tworzących rodzaj szachownicy – w czasach mojego dzieciństwa takich wtedy nie było.

Nie zwracałam na to zjawisko zbytniej uwagi w czasach gdy jeszcze pod wpływem medialnej antysłonecznej histerii jak wiele innych osób unikałam słońca jak zarazy i było mi obojętne jak też ono świeci.

 

Nie znalazłam nigdzie naukowego wyjaśnienia na zjawisko wiszących godzinami na niebie smug samolotowych. Być może za czasów mojego dzieciństwa latały inne samoloty i/lub też używały innego paliwa?

Istnieją również teorie (z gatunku spisowych), że owe smugi (zwane czasem  „chemtrails” czyli smugami chemicznymi) robione są za naszymi plecami specjalnie (geoinżynieria, rozpylanie substancji chemicznych w celu zapobieżenia globalnemu ociepleniu, znanego też pod bardziej swojską nazwą globalnego ocipienia od kiedy okazało się, że słynna dziura ozonowa zaczęła zarastać).

Biorąc pod uwagę oficjalne informacje na temat tzw. projektu Solar Radation Management (SRM) taką możliwość trudno wykluczyć. Jak faktycznie jest tego nie wie nikt (oficjalnie te dziwne smugi to ślad po zwykłych samolotach, bo SRM jest jedynie „teoretycznym projektem”).

Ponieważ teorie spiskowe to nie moja działka – ograniczę się tutaj jedynie do podkreślenia, że cokolwiek by to nie było i jak by na to nie patrzeć, to z pewnością owe zostawiane przez współczesne samoloty rozpływające się na boki „smugi kondensacyjne” stanowią dodatkowy przyczynek do powiększania zanieczyszczeń naszego błękitnego nieba, co sprawia, że zbawczym dla naszego zdrowia promieniom słońca ciężej jest przez te zanieczyszczenia się do nas przebić.

3. Pora roku: w miesiącach pomiędzy październikiem a marcem w miejscach będących na mapie na powyżej 35 stopni od równika (a więc również i w naszej szerokości geograficznej, ok. 52 stopnie) promienie słońca nie wyprodukują dla nas żadnej witaminy D.

Witamina D może powstać pod wpływem działania promieni UVB o długości fal w wąskim zakresie 290-320 nm. Zimą słońce jest na horyzoncie w Polsce za nisko, promienie padają pod takim kątem, że nie osiągają wymaganej długości. Można się nimi co prawda np. będąc w górach poparzyć, ale nie wyprodukujemy dzięki nim żadnej witaminy D.

4. Wysokość: w górskim kurorcie słońce szybciej wywoła zaróżowienie skóry niż na terenie nizinnym. Jeśli mieszkasz w górach to masz większy dostęp do promieni UVB, Twój próg rumieniowy będzie mniejszy: zaróżowienie skóry wystąpi szybciej niż gdybyś mieszkał na morzem. Nieco szybciej opalisz się na dachu wieżowca niż na ławeczce pod blokiem.

5. Pora dnia: dostęp do produkującej witaminę D długości fal UVB jest związany z  wysokością słońca na nieboskłonie. Wczesnym rankiem i po południu możemy wiosną i latem dłużej posiedzieć na słońcu bez oparzeń, ale i dużo witaminy D wtedy nie wytworzymy.

Gdy słońce jest najwyżej na niebie wtedy promienie mają możliwość produkowania największych ilości witaminy D. Tak się nieszczęśliwie składa, że są to właśnie te godziny ( z reguły pomiędzy 10 a 14) w których najłatwiej jest doznać szkód od nadmiernej ekspozycji na słońce. Jak się przed oparzeniami  zabezpieczyć w naturalny sposób o tym za chwilę.

6. Zawartość melaniny w skórze: nie bez przyczyny na największe niedobory witaminy D na naszej planecie cierpią czarnoskóre osoby mieszkające w miastach. Im bowiem skóra jest ciemniejsza tym jest bardziej chroniona przed słońcem, a więc i synteza witaminy D będzie tym wolniejsza, im ciemniejsza jest karnacja danej osoby.

To właśnie melanina jest naszym najlepszym filtrem antysłonecznym, filtrem od początku do końca zaprojektowanym przez naturę, a nie syntetycznym kupionym w drogerii.

Jak podaje witryna Kliniki Mayo, gdy już staniemy się posiadaczami naturalnej opalenizny – nasza skóra będzie miała tyle melaniny, że naturalnie nabędzie  faktor SPF  4 (SPF=Sun Protection Factor czyli wskaźnik ochrony przed promieniami UVB, wyrażenie ukute pod koniec lat 60-tych na potrzeby przemysłu kosmetycznego).

Tym samym pod koniec sezonu produkcja witaminy D będzie o ok. połowę wolniejsza niż na początku sezonu gdy mieliśmy jeszcze skórę nieopaloną, ale też i dłużej można bez ryzyka poparzenia przebywać na słońcu pod koniec sezonu niż na jego początku, gdy tej melaniny jeszcze nie mamy.

Możemy nieco „oszukać” słońce, jeśli przed pierwszą ekspozycją gdy jeszcze po zimie jesteśmy bladzi jak ściana, przez parę dni będziemy pić sok z marchwi, dzięki czemu nabierze ona lekko złotawej karnacji.

 

Skłonność do wytwarzania melaniny jak również naturalna jej zawartość w skórze nie jest jednakowa u wszystkich ludzi: w roku 1975 dermatolog Thomas Fitzpatrick zaproponował podział na 6 fototypów:

I typ celtycki: bardzo jasny, włosy jasny blond lub rude, często piegi, nigdy nie opala się na brązowo, bardzo łatwo ulega poparzeniom

II typ północnoeuropejski: jasna skóra, włosy blond lub ciemny blond, czasem piegi, opala się przy ekspozycjach krótkich ale częstych na brązowo, przy długich ekspozycjach jednak ulega poparzeniu

Typy I i II są bardziej niż inni narażone na niedobór witaminy D, ponieważ stosują filtry i unikają słońca o wiele częściej niż pozostałe.

III typ środkowoeuropejski: lekko śniada skóra, włosy ciemny blond lub brązowe, rzadko piegi, opala się na brązowo stosunkowo łatwo, duża odporność na poparzenia

IV typ południowoeuropejski: śniada skóra, włosy ciemnobrązowe lub prawie czarne, brak skłonności do piegów, bardzo łatwo opala się na brązowo, bardzo duża odporność na poparzenia

V typ obejmuje osoby rasy azjatyckiej oraz Arabów

VI typ obejmuje osoby rasy czarnej

Dwa ostatnie typy mają wbudowaną na stałe i od urodzenia sporą ilość pigmentu chroniącego przed słońcem, przez co będą wymagały 5-10 razy dłuższej ekspozycji aby wytworzyć witaminę D w takiej samej ilości jak w tym samym czasie osoba rasy białej.

Jednocześnie osoby ciemnoskóre wskutek ochronnego działania melaniny będą bardziej chronione przed niemiłymi konsekwencjami wywołanymi działaniem słońca (np. oparzenia). Natura jak widać wszystko dokładnie przemyślała. 😉

7. Wiek: osoby młode łatwiej wytwarzają witaminę D niż osoby starsze, u których z wiekiem maleje ilość prekursorów witaminy D.

Jeśli przez ten sam czas na słońcu będą przebywać dwie osoby o takiej samej karnacji: młodsza i starsza, to ta druga wytworzy średnio o około 25% mniej witaminy D od tej pierwszej. Paradoksalnie osoby starsze częściej unikają słońca, choć zapotrzebowanie na witaminę D wzrasta z wiekiem.

Dlatego też niedobory obejmują niemal całą populację powyżej 70 roku życia, które nie pobierają dodatkowej porcji witaminy D z suplementów. Osoba 70-letnia wytworzy w tym samym czasie  już jedynie ok. 30% witaminy D w porównaniu z osobą 20-letnią.

8. Waga: jeśli masz nadwagę, to możesz specjalnie nie unikać słońca w nadziei uzupełnienia niedoborów witaminy D, a po wakacjach stwierdzisz ze zdziwieniem odbierając wyniki badań, że wcale Ci jej tak dużo w plazmie nie przybyło.

Jak to możliwe, gdzie podziała się moja witamina D, zapytasz?

Otóż witamina D jest witaminą rozpuszczalną w tłuszczu. Dlatego też u osób mających sporo nadprogramowych kilogramów zostanie ona uwięziona w tkance tłuszczowej, zamiast krążyć w krwiobiegu i docierać tam gdzie jest potrzebna.

Jest to jeszcze  jedna z przyczyn dla których osoby z nadwagą lub otyłością są bardziej narażone na wszelkiego typu choroby cywilizacyjne: ich receptory witaminy D nie otrzymują jej, ponieważ zostaje ona uwięziona w tkance tłuszczowej.

Pewne przemiany biochemiczne zostają więc spowolnione lub wręcz uniemożliwione, co prędzej czy później powoduje wystąpienie symptomów takiej czy innej choroby systemu skazanego na powolną degenerację.

Dlatego im więcej masz nadprogramowych kilogramów, tym bardziej oprócz ekspozycji na słońce wskazana jest dodatkowa suplementacja, która jak stwierdzili badacze – ułatwia w naturalny sposób zrzucenie nadwagi.

Potwierdza to też Jeff, o którym pisałam w poprzednim artykule: w miarę jak jego poziom witaminy D we krwi się zwiększał, jego tkanka tłuszczowa sama z siebie zaczęła się „wytapiać” ponieważ zasycały go mniejsze porcje jedzenia jak również stracił on  ochotę na słodycze i potrawy ciężkostrawne.

9. Stosowanie kosmetyków i leków: przemysł kosmetyczny przed każdym sezonem zaciera ręce, bo słońcofobia została tak skutecznie wpojona w umysły współczesnych ludzi, że sprzedaż kosmetyków antysłonecznych strzela w górę już od pierwszych pogodnych dni wiosny.

Eksperci z telewizji doradzają, że najlepiej stosować filtr o faktorze minimum 30, a jeszcze lepiej 50 albo 60 i w żadnym wypadku nie wychodzić na dwór bez ochrony, bo tam na dworze czyha na nas i na nasze dzieci straszny rak.

Jest to co najmniej głupie i nie poparte faktami. To raczej z braku witaminy D mamy coraz więcej przypadków raka, w tym także skóry.

Bo żaden z ekspertów straszących przed słońcem i nakazujących stosowanie filtrów już przed wyjściem z  domu jakoś dziwnie nie napomina jednocześnie, aby przed wyjściem z domu razem z aplikacją kosmetyku  wziąć zastępczo kapsułkę witaminy D, ponieważ aplikując filtr NIE będziemy mogli wytwarzać jej sobie przez skórę.

Jak podaje dr Zaidi już krem o SPF 8 hamuje produkcję witaminy D w skórze o więcej niż 90%, a krem o SPF 15 już o 99%.

Czy więc tak naprawdę potrzebne nam są coraz to nowsze kosmetyczne wynalazki o absurdalnie wysokich „ochronnych” filtrach, czy też jest to jedynie zabieg marketingowy? Tak naprawdę to te wszystkie reklamowane cudeńka w kolorowych tubkach chronią nas przed czym?

Zwróćmy uwagę: od ponad półwiecza miliony ludzi wciera w siebie coraz to nowocześniejsze kremy i nawet blokery UV, a odsetek przypadków raka skóry (i nie tylko zresztą skóry) dokładnie w tym samym czasie rośnie zamiast maleć.

Coś robimy cholernie źle i chyba nie tędy droga! 🙁

Dlaczego kremy z filtrami miały chronić, a nie bardzo chronią? Otóż raka skóry mogą wywołać obydwa rodzaje promieniowania: zarówno penetrujące głęboko naszą skórę UVA, jak i penetrujące jedynie naskórek UVB, ale tylko UVB ma wpływ na syntezę witaminy D w naszej skórze.

Tymczasem większość kremów z filtrami chroni właśnie przed UVB (czyli zaburza nam wytwarzanie witaminy D), ale mało lub wcale przed UVA. Widniejący na opakowaniu faktor SPF odnosi się do promieni UVB, natomiast stopień ochrony przed promieniami UVA trudno zmierzyć, więc nie ma ujednoliconej skali wartości – musimy wierzyć producentowi na słowo.

Gdy posmarujemy się filtrem zyskujemy fałszywe poczucie bezpieczeństwa, gdy tymczasem podwójnie tracimy: nie możemy wytwarzać potrzebnej nam do przemian biochemicznych witaminy i jednocześnie bardzo często za długo wtedy przebywamy na słońcu (np. kupujemy bardzo wysoki filtr myśląc, że dzięki niemu możemy bardzo długo być na słońcu bez szkody dla zdrowia) pochłaniając nadmierne ilości UVA odpowiedzialnego za powstawanie raka skóry.

Te ilości UVA zaszkodziłyby nam może mniej gdybyśmy byli chronieni przez między innymi witaminę D. Ale jej nie mamy, bo właśnie sobie zablokowaliśmy jej syntezę, a do opakowania żadnego kremu z filtrem nie są dołączane kapsułki z dawką 10.000-25.000 j.m. witaminy D do zastosowania zamiast słońca, bo firmy kosmetyczne mają gdzieś Twoją witaminę D, chcą po prostu sprzedać Ci swój produkt.

Nasi przodkowie nie znający kremów z filtrem dużo rzadziej zapadali na raka skóry pomimo dłuższego kontaktu ze słońcem niż ma to miejsce dzisiaj.

Druga rzecz o jakiej mało osób wie, to stosowanie leków. Niektóre leki mogą nam nieźle namieszać. Do największych wrogów witaminy D należą leki sterydowe  (steroidy): jedne z najchętniej dzisiaj przepisywanych przez lekarzy leków „na wszystko”.

Sterydy wręcz pożerają nasze zasoby witaminy D, zaburzają też pracę naszych receptorów witaminy D.

Dlatego dr Zaidi zwiększa dwa, a nawet trzy razy dobową dawkę witaminy D wszystkim swoim pacjentom przyjmującym leki sterydowe z jakichkolwiek powodów.

10. Zasłanianie się od promieni słońca: nosimy ubrania, okulary przeciwsłoneczne, parasolki. To wszystko chroni nas przed promieniami UVB, podobnie jak szkło (szyby w  domu, w aucie), ale nie przed UVA.

Promienie UVA są w stanie penetrować przez szkło czy tkaninę. Promienie UVB tego nie potrafią. Dlatego korzystanie ze słońca przy zamkniętym oknie w domu nie jest dobrym pomysłem, docierają do nas wtedy jedynie promienie UVA, a witaminy D i tak nie wytworzymy.

 

W pewnych rejonach świata gdzie zakrywanie ciała ma podłoże kulturowe (ale i praktyczne z uwagi na bliską odległość od równika i palące tam słońce) np. Indie czy Arabia Saudyjska na niedobór witaminy D cierpi 80-100% społeczeństwa.

Jak chronić się przed szkodami?

Ustalmy sobie jedną rzecz raz na zawsze: nie musimy histerycznie chronić się przed słońcem jako takim, musimy jedynie wiedzieć jak nie dopuścić do tego, aby jego nadmiar wyrządził nam szkody i umieć nie dopuścić do tych szkód. Umiarkowane natomiast ilości słońca są nam zwyczajnie i po prostu potrzebne do życia, podobnie jak tlen i woda.

1. Przede wszystkim nigdy nie dopuszczajmy do oparzenia skóry. Zdrowa ilość słońca to ta, która nie przekracza Twojego progu rumieniowego (tzw. MED)

2. Dostosuj ochronę do sytuacji. Nie potrzebujesz filtra 50 gdy wychodzisz z dziećmi na półgodzinny spacer po parku po południu. Jednak gdy z jakichś powodów wiesz, że może czekać Cię spędzenie przekraczającego Twój próg rumieniowy czasu na słońcu bez odrobiny cienia, to zastosuj filtr, najlepiej gdy będzie to substancja naturalna (np. olej z pestek malin, z kiełków pszenicy lub własnoręcznie wykonany krem).

Przed zniszczeniami wywołanymi oparzeniem słonecznym doskonale chroni skórę witamina E stosowana zewnętrznie.

Natknęłam się w książce „Orthomolecular Medicine For Everyone: Megavitamin Therapeutics for Families and Physicians” na historię z życia wziętą opowiedzianą przez dra Andrew Saul’a: pewnego razu posmarował się jak zazwyczaj witaminą E (400 j.m. na kapsułkę) na plaży, jednak skończyły mu się kapsułki i na prawą nogę nie starczyło. Niechcący zasnął pod prażącym jak ogień słońcem. Nazajutrz wyglądał jak arlekin: całe ciało ładnie i bez żadnej szkody dla skóry zmieniło prawidłowo kolor na przyjemny dla oka brąz, ale prawa noga czerwona i piekąca, doznała oparzenia. Ta właśnie część ciała nie była chroniona witaminą E!

witaina e

Jak widać jest to potężna broń przeciwko oparzeniom słonecznym, która nawet przy przedawkowaniu słońca nie zawodzi. Witamina E ma bowiem silne własności antyoksydacyjne.

Nawet gdy operuje ostre słońce i teoretycznie powinno dojść do uszkodzeń – witamina E nie dopuści do ich powstania. Czy działa jak filtr? Nie, nie odbija promieni sama przez się. Ale gdy penetrują one skórę – witamina E nie dopuści do zniszczeń.

Tak naprawdę nie ma powodu bać się słońca jako takiego i blokować sobie z tego strachu witaminodajne promienie UVB, natomiast to co zawsze ( i słusznie!) budzi nasze obawy to zniszczenia wywołane słońcem a raczej nadmiarem słońca.

Można im łatwo zapobiec sposobami naturalnymi, które są tanie i skuteczne, a na dodatek nietoksyczne. Zamiast smarować się preparatami odbijającymi promienie (związki cynku czy tytanu) można przechytrzyć słońce częstując je antyoksydantami, czyli nie dopuścić do nadprodukcji wolnych rodników jaka normalnie mogłaby mieć miejsce.

To nie słońce samo w sobie szkodzi, lecz procesy wywołane jego nadmiarem przy sprzyjających ku temu warunkach. Stosując codziennie antyoksydanty wewnętrznie (w pokarmach: witaminy, fitozwiązki, kwasy tłuszczowe głównie Omega-3, itd.) jak i zewnętrznie (naturalne oleje nałożone na skórę) stwarzamy warunki niesprzyjające dla „rodników-szkodników”, które mogłyby zniszczyć nam skórę.

Przypomnijmy, że na tej samej zasadzie działa ostropest plamisty o czym pisałam wcześniej, a konkretnie rzecz biorąc zawarta w nim substancja o nazwie sylibinina (główny składnik sylimaryny, bardzo dobrze znanej osobom dbającym o wątrobę). To podobnie jak witamina E potężna broń przeciwko uszkodzeniom na jakie możemy być narażeni poprzez przedawkowanie słońca.

Co takiego robi dla nas sylibinina, która w badaniach wykazała  potrójne działanie:

a) powodowała apoptozę (śmierć) komórek zmutowanych promieniowaniem UVA,
b) nie była jednocześnie w żaden sposób toksyczna dla komórek zdrowych,
c) przyspieszała naprawę uszkodzonych promieniami UVB komórek, w których nie było złośliwych zmian.
Obydwie metody nie są bardzo drogie w stosowaniu: ostropest kosztuje zaledwie parę zł za opakowanie, zaś naturalną witaminę E (d-alpha-tocopherol) w ilości 100, 200 lub 400 j.m. na kapsułkę można dostać bez recepty w aptece (Tokovit 100, 200 lub mocniejszy 400 firmy Hasco Lek) za ok. 15-20 zł/60 kapsułek. W sklepach z suplementami natomiast można dostać witaminę E jeszcze mocniejszą i o bogatszym składzie (mieszanka naturalnych tokoferoli i tokotrienoli).

Zamiennie można też użyć czystego olejku z kiełków pszenicy – rekordzistę wśród olejów jeśli chodzi o zawartość witaminy E (255 mg / 100 g, to ok. 8 razy więcej niż oliwa z oliwek).

Już sam w sobie olejek z kiełków pszenicy zapewnia ochronę jak krem z filtrem o faktorze SPF ok. 20 (oliwa z oliwek 2-8 w zależności od odmiany), właśnie z powodu rewelacyjnie wysokiej zawartości witaminy E.

Przeciwwskazaniem do jego stosowania jest jednak uczulenie na pszenicę (nie mylić z uczuleniem na gluten). Czysta witamina E w kapsułkach (200 lub 400 j.m. na kapsułkę) będzie mieć działanie ochronne jak środek o jeszcze wyższym faktorze niż olej z kiełków pszenicy (rzecz jasna mechanizm działania jest zupełnie inny niż kosmetyków z drogerii).

 

Jeśli przed rozpoczęciem kąpieli słonecznych połączymy kilka środków naturalnych: przed pierwszym wyjściem na słońce będziemy przez parę dni pić wystarczające ilości soku z marchwi nadające skórze złotawy odcień tym samym podnosząc jej naturalny faktor ochronny, będziemy regularnie dostarczać rozmaitych antyoksydantów w pożywieniu w tym sylibininy spożywając codziennie łyżkę świeżo zmielonego ostropestu dodanego np. do naszych porannych płatów musli, a dodatkowo przed samym wyjściem na słońce zaaplikujemy na skórę antyoksydant (np. witaminę E w kapsułkach lub olejku), to może się okazać, że nam słońce nie takie wcale groźne jak je malują.

Możemy wtedy przy rozsądnym użytkowaniu słońca wypiąć się  na chemiczne kosmetyki z drogerii tak naprawdę.

Czy promienie UVA/UVB nie będą na nas działały? Będą, bo taka ich natura. Ale nie spowodują szkód dla skóry i całego organizmu.

Substancje ochronne pochodzące z natury nie będą przy tym blokować naturalnej syntezy witaminy D, która jest dla nas kluczowa, bo wszystkie praktycznie organy naszego ciała nie bez powodu są wyposażone w receptory tej witaminy.

Natura, która nam dała promienie słońca dała nam również sposoby na ochronę przed ewentualnymi szkodami jakie mogłyby dla nas poczynić zastosowane w nadmiarze. Chrońmy się przed szkodami, a nie przed samym słońcem! 🙂

3. Najlepsza ochrona przeciwsłoneczna to żaden krem lecz po prostu cień. Gdy już wystawisz ciało na promienie słońca w ilości odpowiadającej Twojej 1 minimalnej dawce rumieniowej (jak podaje ekspert od witaminy D, dr Michael Holick powinno to wytworzyć dla nas dawkę średnio ok. 20.000 j.m. witaminy D zakładając, że byliśmy w stroju kąpielowym), to naprawdę wystarczy.

Nie sposób sobie syntetyzować witaminy D na zapas, więc dalsze przebywanie na słońcu (z filtrem lub bez) jest bezużyteczne i nie opłaca się: nie przyniesie więcej korzyści, a może przynieść szkodę.

Umiarkowana ilość słońca wzmacnia organizm, lecz jego nadmiar nasz system może osłabić. Jak nadmiar wszystkiego zresztą! Zakryj ciało przewiewnym odzieniem i szerokim plażowym kapeluszem, usiądź pod parasolem lub wejdź do środka domu.

Najlepszy środek antykoncepcyjny to jak wiadomo nie pigułki, spirale czy prezerwatywy, lecz „szklanka wody zamiast” (czyli na 100% nie zajdziemy w ciążę JEDYNIE wtedy gdy zamiast oddać się rozkoszom upojnych nocy wypijemy szklankę wody, wszelkie inne bowiem metody mają skuteczność mniejszą niż 100%). Podobnie jest ze słońcem.

Nie ma pewniejszej ochrony przed przedawkowaniem słońca jak po prostu cień! Jeśli nie masz szansy na cień patrz punkt powyżej: chroń się przed szkodami, bo przed samym słońcem nie będzie możliwości.

A co jeśli przesadzimy ze słońcem?

Jeśli zdarzy nam się przekroczyć nasz próg rumieniowy i dojdzie do oparzenia skóry słońcem to najlepszym lekarstwem jest (znowu!) witamina E.

Zaaplikowanie kapsułek z witaminą E na dotknięte oparzeniem słonecznym części ciała bardzo szybko łagodzi wszelkie nieprzyjemne symptomy. Jeden warunek: musimy zaaplikować ją możliwie szybko.

To tak jak z witaminą C w przypadku przeziębienia: im szybciej zaatakujemy przeciwnika witaminą, tym skuteczniej (szybciej) pozbędziemy się symptomów ataku.  Nie ma co zwlekać.

Jeśli przedobrzyliśmy ze słońcem i czujemy to – od razu sięgnijmy po kapsułki z witaminą E 200 j.m. a jeszcze lepiej 400 j.m./kaps. Należy przekłuć je szpileczką i aplikować witaminę co najmniej dwa razy dziennie, aż do ustąpienia symptomów.

Jeśli powierzchnia skóry jest bardzo duża – możemy wmieszać witaminę E do innego nierafinowanego oleju jaki mamy pod ręką: oliwa z oliwek powinna być w każdym domu.  Olej z kiełków pszenicy będzie jeszcze lepszy jako nośnik dla witaminy E.  Albo olej z czarnuszki.

Po takim potraktowaniu skóry nawet przy dosyć poważnych oparzeniach słonecznych nie dojdzie do „schodzenia skóry” czyli pozbywania się martwego uszkodzonego naskórka przez organizm. Schodząca skóra po opalaniu nie musi być standardem gdy na ratunek przybędzie wszechmogąca witamina E!

Uczulenie na słońce

A co z uczuleniem na słońce? Otóż tak zwane „uczulenie na słońce” czyli swędzenie, plamy i wysypki jakich zaraz po wystawieniu skóry na działanie promieni słonecznych doświadczają czasami niektórzy ludzie (pozornie zdrowi i nie przyjmujący żadnych leków), jest w większości przypadków powiązane z głęboką awitaminozą witaminy D.

Oczywiście zakładając, że nie opijaliśmy się przed wyjściem na słońce herbatką z dziurawca ani nie nałożyliśmy na skórę kosmetyków mających działanie fotouczulające. Suplementacja witaminą D (10-15 tys. j.m. na dobę) na kilka dni przed korzystaniem ze słońca w  wielu wypadkach „uczulenia na słońce” może być pomocna.

Ponadto fotowrażliwość występuje także gdy mamy za małe zapasy niacyny w ustroju. Ciało wysyła wtedy sygnał, który my odczytujemy jako „uczulenie na słońce”.

W takim przypadku może być pomocne zalecenie dra Abrama Hoffera: 200 mg niacyny na dobę, jako że nadwrażliwość na słońce może być spowodowana właśnie niedoborem niacyny: jeden z objawów pelagry to dermatitis czyli stan zapalny skóry związany z nadwrażliwością na słońce i ulegający zaostrzeniu pod wpływem słońca.

Teoretycznie pelagra w krajach rozwiniętych nie występuje, a praktycznie na jej rozmaitego typu subkliniczne objawy cierpi bardzo wiele osób.

Miejmy na uwadze, że to nie słońce samo w sobie jest szkodliwe, to nasz styl życia powoduje, że jest ono dla nas bardziej szkodliwe niż powinno.

Gdy ustrój jest ograbiony z  witamin, minerałów i ochronnych fitozwiązków, słaby, zanieczyszczony śmieciami, wtedy każdy czynnik może być wielokrotnie bardziej szkodliwy niż dla organizmu posiadającego pokaźne zapasy substancji ochronnych, silnego i czystego.

Fotostarzenie przed którym tak się nas straszy (zmarszczki, utrata elastyczności skóry itd.) było również i moim problemem, gdzie nie pomagały za wiele drogie kremy, zabiegi ani kosmetyki, nic tak naprawdę nie pomagało i procesy degeneracyjne postępowały pomimo stosowania wszystkich tych dobrych rad zamieszczanych w babskich czasopismach, dopóki… nie zmieniłam stylu życia i diety.

Eureka! Nie tylko najskuteczniejsza ale i najtańsza broń na zmarszczki i zmiany degeneracyjne związane z upływającym czasem.

Komercyjne środki przeciwsłoneczne: jak wybrać najmniej szkodliwy?

Praktycznie rzecz biorąc – jest to niemożliwe. Zobaczmy co może się kryć w kupnym kremie z filtrem.

W przeciwieństwie do naturalnych środków jak oleje roślinne nie zostały one przetestowane na poprzednich pokoleniach bo nie było kiedy – są to wynalazki względnie nowe, pierwsze kremy z filtrami pojawiły się w sklepach w latach 60-tych.

Oparte były dawniej na bazie tlenku cynku, który jest w zasadzie nieszkodliwy (chyba że go wdychamy lub połkniemy) w tym sensie, że nie wnika przez skórę do krwiobiegu ponieważ jego cząsteczki są za duże, ale to z kolei sprawia taką niedogodność, że na skórze zostaje biała poświata (tak jak w kremach pieluszkowych dla niemowląt, zawierających właśnie tlenek cynku).

Aby jej uniknąć wymyślono mikronizowany tlenek cynku, który poświaty nie zostawia, ale za to może przenikać przez skórę. Jeśli Twój krem ma w składzie tlenek cynku a preparat nie zostawia białej warstwy, to będzie to najprawdopodobniej środek z mikronizowaną wersją tlenku cynku (lub dwutlenku tytanu), która wzbudza pewne kontrowersje.

Nie ma długoterminowych badań potwierdzających jej nieszkodliwość, więc tak naprawdę nie wiemy co smarujemy.

Oprócz tego nowocześniejsze środki (nawet kremy dla dzieci, niestety!) mają w składzie inne składniki mogące częściowo wchłaniać się przez skórę i to z gatunku tych szkodliwych i/lub przyspieszających starzenie się skóry wbrew głoszonym reklamom o… ochronie przed starzeniem (przypomnijmy sobie przy okazji co zawiera guma do żucia dla dzieci, a będziemy mieć obraz jak bezpieczne są produkty z napisem „dla dzieci”).

Te związki to np. palmitynian retinolu ( Retinyl Palmitate, przedawkowany zwiększa ryzyko nowotworu), oksybenzon (Oxybenzone, Benzophenone-3, może powodować oprócz zniszczenia skóry także zaburzenia hormonalne, endometriozę oraz niedorozwój płodu, niestety kumuluje się w ustroju), dwutlenek tytanu (Titanium Dioxide, pod wpływem promieni słonecznych zachowuje się jak półprzewodnik zwiększając produkcję wolnych rodników przez co drastycznie przyspiesza niszczenie skóry i jej błyskawiczne starzenie się) czy też oktokrylen (wiązany ze zwiększonym ryzykiem czerniaka złośliwego).

Większość z kremów będzie miała też w składzie parabeny, powiązane ze zwiększonym ryzykiem zachorowania na raka piersi.

Niektóre etykiety ciężko będzie rozszyfrować, ponieważ taki np. oksybenzon może występować pod innym tajemniczym nazewnictwem (np. Escalol 567), bądź tu mądry i pisz wiersze, ponadto producenci mają prawo pominąć na opakowaniu składniki kombinacji zapachowych, nanomateriały czy związki objęte tajemnicą handlową.

Więc tak naprawdę może w takim kremiku być dokładnie rzecz biorąc wszystko.

Dlatego jak już będziesz w sklepie, to poproś raczej o kapsułki witaminy E lub olejek z pestek malin lub z kiełków pszenicy, co Ci wyjdzie zdecydowanie bardziej na zdrowie (szerzej o niedocenianej i deficytowej w naszej diecie witaminie E oraz jej znaczeniu dla zachowania zdrowia napiszę w którymś z kolejnych artykułów).

Oleje naturalne chroniące przed słońcem

Oleje były od pokoleń stosowane dla ochrony przed słońcem, nawet w dawnych czasach gdy epidemii czerniaka jeszcze nie było. Nie blokują dostępu promieni słońca do naszej skóry jak czynią to komercyjne kosmetyki do opalania z filtrem.

Ich „filtr” polega na tym, że procesy zachodzące pod wpływem słońca mogące normalnie szkodzić naszej skórze (jak np. produkcja wolnych rodników i związany z tym stan zapalny objawiający się jako oparzenie słoneczne) zostają powstrzymane, odwrócone lub bardzo mocno spowolnione.

Wszystko dzieje się głównie za sprawą zawartych w nich substancji o silnym działaniu antyoksydacyjnym. Na tym polega ich działanie ochronne i zapobiegające fotostarzeniu, a nie na mechanicznym nie dopuszczaniu słońca do skóry.

Jednocześnie bowiem skóra mając kontakt ze słońcem nadal jest w stanie syntetyzować witaminę D i melaninę będącą naszym naturalnym filtrem (czego nie zrobi mająca kontakt ze słońcem skóra pokryta komercyjnym filtrem, odbijającym światło).

Nie sądzę aby natura chciała byśmy po filtr biegali do sklepu. Tak, filtr mamy już wbudowany 😉

Wszystkie oleje na skórę należy stosować jedynie tłoczone na zimno, nierafinowane. Tylko wtedy zachowują swoje własności antyzapalne i ochronne. Proces rafinacji niestety pozbawia oleje ich cennych związków.

– olej z pestek malin: ładnie pachnie, jest lekki, dobrze się wchłania, ma dużo karotenoidów oraz witaminy E i kwas elagowy (silny antyoksydant), będzie chronić jak filtr o szerokim spektrum działania czyli zarówno przed UVB jak i UVA, badacze przyrównali jego skuteczność do kremu opartego na dwutlenku tytanu z SPF 28-50. Można nanosić na skórę bezpośrednio lub wmieszać np. w nasz balsam do ciała.

– olej z pestek marchwi: dobrze się wchłania, doskonale nawilża, a dzięki dużej zawartości karotenoidów będzie chronić jak krem z SPF 38-40. Naniesiony na skórę może ją zabarwić na pomarańczowo, dlatego warto go wmieszać w inny krem lub balsam, dzięki czemu nada jedynie przyjemną dla oka złotawą poświatę.

– olej z kiełków pszenicy: jest lekki, szybko się wchłania i ładnie pachnie zbożem, a dzięki dużej zawartości witaminy E będzie chronił jak krem z SPF ok. 20. Doskonale nawilża, zmiękcza i odżywia nawet najbardziej suchą skórę.

– olej z orzechów laskowych: odpowiedni dla skóry mieszanej i suchej, chroni zarówno przez UVA jak i przed UVB, ma moc jak krem z SPF ok. 10-30 (w zależności od miejsca uprawy i odmiany orzeszków).

– olej sojowy nierafinowany: zapach dosyć neutralny, wchłania się dosyć dobrze, nawilża i odżywia, chroni skórę dzięki zawartości witaminy E jak krem o SPF ok. 10. Jako ciekawostkę warto wiedzieć, że ten olej odstrasza także komary 🙂

– oliwa z oliwek extravergine: chroni skórę dzięki zawartości karoteinoidów, polifenoli i witaminy E, ma moc jak krem  z SPF 2-8 (zależnie od jakości oliwy). Zapach taki sobie.

– olej kokosowy nierafinowany: ładnie pachnie, dosyć szybko się wchłania, ma moc jak krem z SPF ok. 4, głównie dzięki zawartości nie tylko witamin ale i specyficznych dla niego antyoksydantów (kwasy fenolowe: ferulowy i p-kumarowy).

Jeśli chcesz możesz wypróbować inne oleje: z orzechów macadamia, migdałowy, konopny, rokitnikowy, rycynowy, z awokado czy z pestek winogron – wszystkie mają działanie jak krem o SPF 3-6, wszystkie można też dodatkowo „podrasować” wciskając doń zawartość kilku czy kilkunastu kapsułek z witaminą E.

Dlaczego mielibyśmy zaufać olejom?

A dlaczego mamy ufać producentom „kremów z filtrem”? 😉

Przeglądając fora internetowe łatwo można zauważyć, jak przemysł kosmetyczny na spółkę z telewizyjnymi „ekspertami” w białych fartuchach sprali nam mózgi: trwa nieustanne przerzucanie się wartościami SPF.

Niekończące się dyskusje internautów czy wybrać na wakacje krem z filtrem 50 czy 60 (oczywiście nikt nie bierze niższej opcji, bo przecież słońce=rak).

Zatroskane matki, które pytają jaki krem jest dla dziecka najlepszy. Przekrzykiwania się że krem z filtrem 10 (15,20, 25, niepotrzebne skreślić) „to nie jest żadna ochrona”.

Głosy poważnej przestrogi nawołujące do wybierania kremów z jak największym możliwym filtrem bo mniejszy jest bezużyteczny. Czyżby?

Zastanówmy się teraz chwilkę: to co mówi nam przemysł kosmetyczny i wynajęci przez niego „eksperci” nie ma przecież żadnych naukowych podstaw! ŻADNYCH!

Jesteśmy regularnie robieni w konia za nasze własne pieniądze, skoro już filtr 8 blokuje promienie UVB o ponad 90%, a pomiędzy np. kremem o faktorze 15 a kremem o faktorze 60 jest zaledwie 3-4% różnicy. O co więc ten cały krzyk?

No cóż, jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wypuszczenie na rynek każdego kolejnego produktu z magicznymi cyferkami na opakowaniach to kolejne źródło przychodów.

W czasach mojego dzieciństwa nikt nie słyszał o masowej epidemii raka skóry podobnie jak o „kremach z filtrem”, a idąc na plażę kupowało się olejek do opalania w saszetkach: jedyny jaki był wtedy dostępny w kiosku czy drogerii.

Zapach tego olejku pamiętam do dzisiaj, wszystkie polskie plaże tak pachniały. 😉

olejek do opalania

Dzisiaj mamy setki kremów do wyboru do koloru z coraz to większymi filtrami, lecz zapewnienia przemysłowców o ich „skutecznej ochronie” nie znajdują przełożenia na spadek w statystykach zachorowalności na choroby przed którymi używaniem tych cudeniek powinniśmy się podobno chronić.

Do chwili obecnej nie istnieją niezbite dowody naukowe, że stosowanie kremów z filtrami zapobiega czerniakowi.

Na wszelki wypadek nie robiono badań aby potwierdzić stwierdzenie przeciwne: że to właśnie te nowoczesne kremy wywołując antysłoneczną histerię przyczyniły się w znacznej mierze do wzrostu zachorowań na raka odkąd zostały wdrożone do powszechnego użytku – zarówno dostarczając do ustroju substancje zaburzające homeostazę organizmu jak i zapobiegając wytwarzaniu antyrakowej witaminy D.

Jak dotąd nie ma też badań jednoznacznie wskazujących na to, że słońce jest jedynym czy głównym czynnikiem powodującym czerniaka złośliwego. Potrafi on zaatakować obszary ciała nigdy (przez zdrowych na umyśle ludzi) nie wystawiane na słońce w celu opalania (np. odbytnicę). 😉

Badań nie ma, ale za to mamy (smutne i z roku na rok coraz smutniejsze) statystyki.

Czas zatem zrobić użytek z własnego rozumu i zmienić taktykę jeśli chodzi o ochronę przed szkodliwym działaniem nadmiaru słońca.

Po dobroci zawsze osiąga się więcej korzyści, prawda?

Więc potraktujmy naszą posiadaną w jednym egzemplarzu skórę po dobroci i dostarczmy jej ochrony (zarówno od wewnątrz jak i od zewnątrz), przewidzianej przez naturę: naturalne oleje, pełna antyoksydantów dieta i nasza własna melanina.

Przyjemne z pożytecznym

Korzyści z zastąpienia kupnego „kremu z filtrem” do naturalnych olejów można przyrównać do oliwki magnezowej, która zastępuje nam nasz dotychczasowy kupny antyperspirant.

Antyperspirant podobnie jak komercyjny krem z filtrem blokuje coś co jest dla nas dobre (antyperspirant wydzielanie się potu, a  wraz z nim szkodliwych metabolitów, które tą naturalną drogą nasze ciało opuszczają, zaś kupny krem z filtrem promienie słoneczne, dzięki którym produkujemy nasz naturalny filtr w skórze oraz syntetyzujemy potrzebną nam do zdrowia witaminę D) i jednocześnie przez skórę wchłaniamy coś co jest dla nas niedobre (różne nowoczesne chemikalia zaburzające homeostazę organizmu).

W przeciwieństwie do kupnych antyperspirantów oliwka magnezowa zamiast blokować rzecz dobrą czyli wydzielanie się naszego potu, neutralizuje szkody wywołane przez zawarte w bezwonnym z natury pocie bakterie (tą szkodą jest dla nas w tym przypadku brzydki zapach), a przy okazji jako bonus dostarcza nam też drogocennego magnezu.

Podobnie naturalne oleje zamiast blokować nam rzecz dobrą czyli dostęp do witaminodajnych promieni słonecznych – neutralizują szkody jakie mogłyby nam owe promienie przyjęte w nadmiarze poczynić (stres oksydacyjny), a przy okazji jako bonus naszą skórę odżywiają witaminy i inne cenne fitozwiązki zawarte w olejkach,   zapewniając jej elastyczność i chroniąc przed fotostarzeniem.

Z pewnością nasza skóra i cała reszta będzie bardziej nam wdzięczna za dostarczenie jej magnezu czy też antyoksydantów z naturalnego źródła (oliwki magnezowej, naturalnego oleju) niż za zalanie jej toksycznymi substancjami  – nawet jeśli producent dla zamydlenia nam oczu doda ociupinkę jakiejś znajdującej się na końcu składu kosmetyku witaminki czy innego „wyciągu z”.

Korzystając ze słońca zawsze pamiętajmy o podstawowej zasadzie bezpieczeństwa: nigdy nie dopuść do oparzenia! Natomiast wcale w tym celu nie musimy korzystać  z metod proponowanych przez przemysł kosmetyczny.

Traktujmy te środki jako ostatnią deskę ratunku w wyjątkowych wypadkach i nie dajmy się zwariować reklamie.

 

naturalne-kosmetyki-do-opalania

Przydatne linki:

1. Z. Lagunova, Oslo University Hospital, „Vitamin D status: UV-Exposure, Obesity and Cancer”  https://www.duo.uio.no/bitstream/handle/10852/28026/dravhandling-lagunova.pdf?sequence=3

2. dr Sarfraz Zaidi „Witamina D kluczem do zdrowia”

3. dr Soram Khalsa ” The Vitamin D Revolution How the Power of This Amazing Vitamin Can Change Your Life”

4. Jeff T. Bowles „Kuracja witaminą D3 w wysokich dawkach”

5. dr Abram Hoffer „Orthomolecular Medicine For Everyone: Megavitamin Therapeutics for Families and Physicians”

6. https://www.vitamindcouncil.org/ (organizacja pozarządowa zrzeszająca lekarzy i innych specjalistów świadomych epidemii niedoborów witaminy D wynikającej ze słońcofobii)

7. www.doctoryourself.com/vitamin_e.html

8. Charakterystyka oleju z pestek malin: https://www.researchgate.net/publication/215523935_Characteristics_of_raspberry_Rubus_idaeus_L_seed_oil_Food_Chem