Wychowałam się w tradycyjnej polskiej rodzinie, w której odkąd sięgam pamięcią królowały na stole mięsa, ryby oraz nabiał, mleko było uważane za wybitnie zdrową rzecz (szczególnie dla dzieci) i takoż masło oraz jaja.
Pieczywo, makarony i ryż jadaliśmy zawsze oczyszczone – białe.
Warzywa były w zasadzie na drugim planie: określane były mianem „przystawki”. Czasem występowały w roli ozdoby na talerzu albo na kanapce. Oczywiście były też w zupie – gotowanej obowiązkowo na tłustej mięsnej wkładce i zagęszczanej zasmażką z białej mąki.
Zamiast owoców na ozdobnej paterze stały zawsze w dużym pokoju cukierki – mieliśmy jako dzieci wolny i niczym nie ograniczony dostęp do słodyczy, a dodatkowo w niedzielę po mszy szło się do cukierni lub piekło się ciasto.
Wszyscy mieliśmy nadwagę, ale gdy tylko udawało mi się zrzucić parę kilo (już jako nastolatce) to zaraz słyszałam od babci, że „coś źle wyglądam, taka zmarnowana i wybiedzona”.
Często chorowaliśmy i łapaliśmy rzecz jasna wszyscy sezonowe infekcje każdego roku, ale było to postrzegane jako coś normalnego – w razie czego dostawaliśmy antybiotyki. Normalka.
Jeśli dziecko u nas w domu marudziło nad obiadem, to słyszało od mamy i taty to, co nadal tysiące polskich dzieci od swoich rodziców usłyszy: „to zjedz tylko mięsko, a surówkę i ziemniaki zostaw”. Bo mityczne „mięsko” miało dawać siłę i od niego się rosło i było zdrowym.
Tak mówiła mama, a mama jak mówi, to przecież chyba wie?
Nie wiedziała.
Dostała nagłego rozległego zawału serca i odeszła zupełnie niepotrzebną i przyspieszoną śmiercią z tego świata – będąc w wieku, w którym mniej więcej ja teraz jestem.
Najśmieszniejsze jest to (choć dzisiaj jest to raczej śmiech przez łzy), że wszyscy rzecz jasna od zawsze uważaliśmy, że przecież „dobrze się odżywiamy” (a dodam, że były to lata siedemdziesiąte, osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku, kiedy jeszcze nie było na talerzach Polaków tyle żywności przetworzonej i naszpikowanej chemikaliami co teraz).
Co więc tak naprawdę znaczy dobrze się odżywiać?
Dobrze się odżywiać to znaczy dostarczać w posiłkach o określonej (dopasowanej do aktualnych potrzeb organizmu) dobowej wartości energetycznej tylu składników odżywczych, ile faktycznie potrzebuje aktualnie ciało danej osoby do budowania i ciągłego podtrzymania zdrowia – przy jednoczesnym ograniczaniu dowozu składników, które mogą mieć potencjał podkopywania i długofalowo odbierania zdrowia.
W praktyce oznacza to wybieranie w dużej mierze pokarmów gęstych odżywczo (czyli z jak największą ilością składników odżywczych przypadającą na każdą kilokalorię) i unikanie lub minimalizowanie tych mniej gęstych odżywczo, mniej korzystnych dla zdrowia.
To tak jakbyś miał do wydania 2000 zł: możesz je wydać na do niczego nieprzydatne głupoty przynoszące jedynie chwilową przyjemność albo na wartościowe rzeczy, z których będziesz czerpać korzyści i radość przez długi czas.
Podobnie z kaloriami: jeśli masz codziennie do zagospodarowania te powiedzmy 2000 kcal, to opłaca się w możliwie największym stopniu „wymienić” je na pokarmy przynoszące maksymalną długoterminowo korzyść – zamiast napychać się każdego dnia pokarmami przynoszącymi tylko przyjemne doznania smakowe lecz mierne korzyści (a czasem nawet długoterminowo szkodę).
Ot, i cała filozofia: wydawać by się mogło, iż jest to bardzo proste, logiczne i niespecjalnie trudne do zrozumienia.
Ale nie jest – o czym można się przekonać obserwując ilość rosnących jak grzyby po deszczu aptek (w moim średniej wielkości mieście liczącym ok. 120 tys. mieszkańców jest już tych aptek kilkadziesiąt i co jakiś czas widzę kolejną), jak również przepełnionych do granic możliwości szpitali, nie wspominając już o nieprawdopodobnych wręcz (kompletnie nie do ogarnięcia przez zdrowego na umyśle człowieka) terminach oczekiwania na wizytę u specjalisty lub zabieg.
Prawda jest taka, że większość osób w ogóle nie ma wiedzy co oznacza „zdrowo się odżywiać” ponieważ odżywianie organizmu mylą z odbywającą się 3-5 razy dziennie zabawą (jedzenie postrzegane jest w tym wypadku jako dostawca ciągłych przyjemności o wyrafinowanym charakterze).
Nawet niektóre osoby interesujące się zdrowym odżywianiem (i wiedzą, że jedzenie oprócz przyjemności spełnia rolę przede wszystkim budulca i materiału energetycznego) niejednokrotnie nie wiedzą co tak naprawdę oznacza „pokarm gęsty odżywczo”, ponieważ wyobrażenie o tym, co kryje się pod tym pojęciem jest zbyt często oparte nie na przesłankach naukowych, lecz na tym co usłyszeliśmy kiedyś od rodziny czy znajomych, zaś informacje dotyczące odżywiania czerpiemy najczęściej z przypadkowych źródeł czyli mass mediów.
Środki masowego przekazu nie mają tymczasem obowiązku podawać informacji opartych jedynie na naukowych faktach – nawet ustami zaproszonych ekspertów.
Po tym wstępie przejdę teraz do meritum: mam dla czytelników dzisiaj wpis (prawie) gościnny oraz dodatkową małą niespodziankę, którą zostawię na koniec.
Otóż Mateusz Żłobiński prowadzący bloga salaterka.pl stworzył publikację, która pomoże poruszać się przeciętnemu obywatelowi po meandrach tego, co jest dla nas zdrowe bardziej, a co mniej.
W książce „Dieta odżywcza”, zebrał informacje na temat gęstości odżywczej pokarmów (czyli ilości składników odżywczych przypadających na każdą kilokalorię) gdzie względem średniego zapotrzebowania dziennego (2000 kcal) i przeanalizował skład 460 produktów pod kątem 40 kluczowych składników odżywczych, m.in. 22 witamin i składników mineralnych, białka, wszystkich aminokwasów egzogennych i niezbędnych kwasów tłuszczowych.
Mateusz chciał podzielić się z czytelnikami Akademii Witalności najwartościowszą częścią książki przedstawiającą gęstość odżywczą poszczególnych grup pokarmów.
Poniżej znajdziecie przygotowane przez niego infografiki. Jeśli ktoś chce wiedzieć na ile zdrowo się odżywia, powinien przeanalizować je uważnie.
Jak czytać informacje zawarte w grafikach? Instrukcja poniżej:
Czyli na przykładzie pomidora: gdybyśmy mieli przez cały dzień zjeść nasze 2000 kcal pod postacią samych pomidorów, to pokrylibyśmy średnio 401% zapotrzebowania na składniki odżywcze (z czego spośród 21 witamin i składników mineralnych zapotrzebowanie zostałoby w ponad stu procentach pokryte w przypadku 18 z nich).
I na przykładzie ubogiego odżywczo produktu czyli masła: gdybyśmy mieli przez cały dzień zjeść nasze 2000 kcal pod postacią tylko i wyłącznie masła, to pokrylibyśmy średnio jedynie w 8% zapotrzebowanie na składniki odżywcze (z czego spośród potrzebnych nam do życia 21 witamin i składników mineralnych zapotrzebowanie zostałoby więcej niż w stu procentach pokryte tylko w stosunku do 1 z nich, czyli witaminy A), ale też jednocześnie dostarczylibyśmy sobie tym sposobem 1207% zalecanej maksymalnej dawki substancji potencjalnie szkodliwych, których spożycie warto utrzymywać pod kontrolą (zgodnie z doniesieniami badaczy oraz wypracowanym na tej podstawie stanowiskiem najważniejszych organizacji zdrowotnych do takich składników pokarmowych należą np. tłuszcze trans i tłuszcze nasycone, sód, cholesterol, dodany cukier).
Grafiki od 1 do 16 przedstawiają gęstość witamin i minerałów – od grup najbogatszych, do grup najuboższych, grafiki od 17 do 21 przedstawiają produkty z większą ilością szkodliwych składników, od najmniej szkodliwych, do najbardziej.
Jak widać pewne pokarmy (np. rozmaite warzywa liściowe, grzyby, wodorosty, warzywa kapustne itd.) opłaca się jadać codziennie nawet i w dużych ilościach, a innych zwyczajnie nie opłaca się (np. produkty odzwierzęce w najlepszym razie mogą stanowić minimalny dodatek smakowy do potraw lub jeszcze lepiej – zostać przesunięte do kategorii pokarmów rekreacyjnych i okazjonalnych, czyli spożywanych „na święta”, tak jak to czynią stulatkowie w Niebieskich Strefach).
Jeśli ktoś rozważa dietę 100% roślinną (lub już na niej jest) to powyższe informacje również będą dla niego niezwykle cenne: wielu jest tzw. „śmiecio-wegan”, którzy nie mają większego pojęcia o odżywianiu i usunięte z diety (z powodów najczęściej etyczno-ideologicznych) produkty odzwierzęce zastępują furą białego makaronu, ryżu i pieczywa, ziemniaków, wysoko przetworzonej soi udającej mięso lub wędlinę, słodyczy oraz izolatów w postaci oleju/margaryny i cukru (które posiadają gęstość odżywczą bliską zeru) , zaś wegetarianie – również furą produktów nabiałowych i jaj.
Tak się składa, że oczyszczone zboża oraz produkty nabiałowe nie należą do gęstych odżywczo i korzystnych zdrowotnie pokarmów.
Żadna ideologia spożywcza, żaden „-izm” nam zdrowia z automatu nie zapewni, lecz wiedza. Wiedza i jej konsekwentne stosowanie w praktyce.
Warto też zauważyć, iż nie istnieje pojedynczy „pokarm kompletny”, tzn. spełniający zapotrzebowanie na absolutnie wszystkie witaminy, wszystkie minerały, wszystkie niezbędne aminokwasy i wszystkie niezbędne kwasy tłuszczowe.
To właśnie dlatego dieta musi być urozmaicona – każdy pokarm oferuje nam bowiem inny „zestaw atrakcji”.
Tymczasem dieta tradycyjna (tzw. przeciętna) urozmaicona za bardzo niestety nie jest, częstokroć opiera się na kilku zaledwie grupach produktów (najczęściej wysoko przetworzonych), a te najwartościowsze traktowane są po macoszemu.
W sumie jakby się bliżej przypatrzeć, to dieta przeciętnego Polaka opiera się na 5 produktach spożywczych na krzyż – są to pochodne mleka, mięsa i pszenicy okraszone obficie olejem i cukrem.
Skoro najbogatsze w składniki odżywcze pokarmy (czyli roślinne) są stosowane w celach raczej głównie ozdobno-przystawkowych (z wyjątkiem chyba tylko wieczerzy wigilijnej raz do roku, kiedy stają się gwiazdą menu), to czy możemy się dziwić kiepskiej kondycji zdrowotnej całego społeczeństwa?
Taki model żywienia, oparty właśnie na tych pięciu grupach żywnościowych bardzo często promują jednak popularne markety oraz mass media, a wielu ludzi ufa, iż to jest właśnie „zdrowe odżywianie”.
I że wystarczy czytać etykiety i dokonywać wyboru mniejszego zła, np. kupując serek naturalny zamiast dosładzanego, olej rzepakowy zamiast jakiegoś innego, bułkę grahamkę zamiast kajzerki i wędlinę, w której jest większy procent mięsa.
Tego właśnie uczą nas mass media – dając złudne poczucie kontroli nad tym co jemy.
Tak naprawdę jest to iluzja!
Jak zawsze tak i w tym wypadku polecam przyjąć niezawodną miarę prawdy: poznacie ich po owocach.
Nie ma doprawdy sensu tracić swój czas na oglądanie programów telewizyjnych typu np. „poradnik konsumenta” jeśli jest on prowadzony przez panią o wyraźnej nadwadze, podpierającą się eksperckimi opiniami innej pani (profesor dietetyki), ale również niestety z nadwagą.
Człowiek przewlekle zdrowy tak naprawdę nie potrzebuje zresztą informacji które parówki są mniej oszukane przez producenta albo jaki olej czy topiony serek kupić. 😉
Przypatrzcie się kiedyś uważnie co przeciętny obywatel wykłada na taśmę w markecie i przeanalizujcie jaki procent kalorii może on czerpać z najgęstszych odżywczo pokarmów roślinnych.
Odkryjecie tym samym tajemnicę szpitali przepełnionych chorującymi na nabyte przewlekłe schorzenia pacjentami, tajemnicę liczonych w miesiącach i latach kolejek do specjalisty, tajemnicę otwieranych kolejnych nowych aptek jak również tajemnicę programów oraz reklam telewizyjnych, które wciskają ludziom najczęściej dwie rzeczy: niezdrowe żarcie i napoje oraz produkty farmaceutyczne mające za zadanie złagodzić symptomy chorób spowodowanych tym niezdrowym żarciem (od pobolewania wątroby poprzez katar, kaszel i ogólnie grypę i przeziębienie, biegunkę, PMS, niepokój i zdenerwowanie, skurcze mięśniowe, bóle, cellulit, nadwagę, hemoroidy, łupież, chorobę lokomocyjną, utracone libido, szwankującą potencję, a na zapaleniu pochwy kończąc – ale też niekoniecznie, bo jak się kto uprze, to listę można ciągnąć dalej).
Te dolegliwości dziwnym trafem nie dotykają ludzi opierających swoją dietę na nieprzetworzonych pokarmach gęstych odżywczo, lecz są zmorą ludzi będących na tzw. przeciętnej diecie – nawet w wersji wegetariańskiej i wegańskiej.
Jeśli chcesz mieć nieprzeciętne zdrowie, to musisz wybierać nieprzeciętnie zdrowe pokarmy i obficie uczynić z nich codzienny składnik diety – podstawę swojej diety, a wszystko inne jako skromny smakowy dodatek.
Czyli zrobić odwrotność tego, co robią „przeciętni”, cieszący się przeciętnym zdrowiem (i to też tylko do czasu).
Mateusz przedstawił skład diety przeciętnej na poniższej grafice (moim zdaniem obok oleju brakuje tam na końcu listy jeszcze cukru i słodyczy, z których bardzo wielu ludzi, w tym dzieci, czerpie całkiem solidną porcję swoich codziennych kalorii):
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na temat diety odżywczej (czyli nieprzeciętnej!) to odwiedźcie bloga Mateusza, gdzie znajduje się więcej informacji na temat książki, jej spis treści oraz darmowy fragment do pobrania.
A po zdrowe i gęste odżywczo przepisy zapraszam do mojego e-booka „99 Przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej” 👇
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Adam napisał(a):
Kurcze ale wpis …:) Wow.
Ja z pytaniem z nieco innej beczki. Ostatnio robię sobie kuracje wit. C – askorbinianem sodu bo czysta nie na mój żołądek. Po pierwszych 3-4 razach x 2 gramy jest OK. Ale później mam zgagę… Wydawałoby sie dziwne bo to soda, którą wielu właśnie zgagę leczy. Kiedyś podobnie zachowywał się mój żołądek po wypiciu sody – uczucie pieczenia w przełyku i zgaga. Czy forma askorbinian wapnia nie jest dla mnie lepsza? Ewentualnie jaka inna forma. Liposomalna jest bardzo droga ale jesli rzeczywiscie ma 5-10 razy lepsza wchłanialnośc, to moze warto zainwestować?
Pozdrawiam
A.
Adam napisał(a):
Ciekawi mnie jakich to ma jajko gotowane – 2184 substancji szkodliwych.
A.
Marlena napisał(a):
Nie przeczytałeś uważnie – to nie jest ilość substancji szkodliwych. Przeczytaj proszę uważnie (tam gdzie wyjaśniałam na przykładzie pomidor vs masło), a dowiesz się czego tyczy się ta liczba (podpowiedź: jest określona w procentach).
Marlena napisał(a):
Askorbinian sodu nie zawiera ani pikograma sody (jeśli masz na myśli sodę w sensie wodorowęglanu sodu, czyli związku jaki doraźnie można zastosować w przypadku zgagi), choć owszem – zawiera sód jako pierwiastek (stąd nazwa związku). Askorbinian sodu ma obojętne pH (w granicach 7 – jak woda).
Niestety nie wiem co dla Ciebie będziesz najlepsze – musisz w przypadku problemów gastrycznych samemu zobaczyć jaka forma suplementu współgra z Tobą.
krzysiek napisał(a):
Zgaga jest skutkiem niedokwaszenia, a nie zakwaszenia. Zakwaś żołądek (obojętnie czym, wit. C, octem jabłkowym itd.) a zgaga zniknie. Sprawdziłem na sobie.
Monika napisał(a):
Chciałam wydrukować sobie ten artykuł ale po zmianie szaty graficznej strony chyba jest to niemożliwe. Czy muszę się najpierw zarejestrować na Printereście?
Marlena napisał(a):
Moniko, już jest ikonka drukuj – informatyk naprawił nam to właśnie teraz od ręki 🙂
Adam napisał(a):
jasne! Z tym jajkiem i askorbinianem.
Dzięki.
Pozdrawiam
A.
Berta napisał(a):
Witam! Jak zneutralizować fityny w płatkach owsianych i otrębach? Najlepiej moczyć? Jeśli tak, to ile.
Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Moczenie, kiełkowanie i fermentacja to trzy procesy istotnie zmniejszające ilość kwasu fitowego (IP6, heksafosforan inozytolu), również w pewnym stopniu czyni to gotowanie, aczkolwiek nie popadajmy w zbędną paranoję z powodu obecności tego związku w pokarmach – z uwagi na obecne zanieczyszczenie środowiska niewielka ilość IP6 w diecie jest nawet wskazana, ponieważ pomaga on wypłukiwać m.in. metale ciężkie z ustroju, ma też własności antynowotworowe i antyzapalne – jest przeciwutleniaczem.
Jeśli zaś stosujemy dietę głównie opartą na produktach roślinnych, to bakterie jelitowe mogą nam produkować fitazę – enzym rozkładający fityny do postaci bardzo korzystnego zdrowotnie związku czyli inozytolu, takie są ostatnie wnioski badaczy, można zapoznać się z nimi tutaj https://onlinelibrary.wiley.com/doi/10.1111/jam.12204/abstract albo tutaj https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/S0168160509003614
Rafał Mu. napisał(a):
Moim zdaniem kierowanie się gęstością odżywczą nie ma sensu. Uzasadnię na przykładzie magnezu. Kakao uważa się za dobre źródło magnezu. 350 kcal z kakao dostarcza nam aż ponad 700 mg magnezu. Dla porównania, 350 kcal fileta z kurczaka to tylko 55 mg magnezu. Widzimy więc że biorąc pod uwagę kaloryczność, to kakao wygrywa zdecydowanie. Jednakże 350 kcal kakao to aż 150 g tego produktu. Nikt nie jest wstanie spożyć aż tyle kakao naraz. 350 kcal z fileta to wagowo 200 g fileta. Nie ma więc problemu ze spożyciem takiej porcji.
I tutaj pytanie: Ile kakao możemy spożyć naraz? Moi zdaniem 2 łyżeczki czyli jakieś 10 g, a to daje tylko 50 mg magnezu. Widzimy więc że choć kakao ma znacznie więcej magnezu niż filet biorąc pod uwagę kaloryczność, to w praktyce nie jest wcale od niego lepszym źródłem tego pierwiastka.
Podobnie rzecz ma się z owocami i warzywami. Na co dzień jadam dużo bananów dla potasu. Lubię też paprykę i pomidory. Nie ma dla mnie problemu zjedzenie 200 – 300 g pomidorów. Ale tyleż samo pietruszki kto by zjadł? Dlatego choć pietruszkę uważa się za dobre źródło wit C, bo wagowo i kalorycznie ma jej dużo, to w praktyce nigdy nie będzie jej dobrym źródłem.
Gęstość odżywczą uważam więc za ciekawostkę, ale w praktyce się nie sprawdza. Należy się zastanowić jaką ilość jestem wstanie jadać danego produktu i ile wartości odżywczych będzie w tej ilości zawarte.
Marlena napisał(a):
Chyba nie do końca pojmujesz koncept gęstości odżywczej: tu chodzi o ilość substancji odżywczych przypadających na każdą zjadaną kilokalorię. My nie mamy obowiązku zjadać jakiejś określonej masy pokarmów (np. 2 kilo dziennie), lecz określoną ilość energii, a wraz z nią prawidłową (dopasowaną do aktualnych potrzeb) ilość potrzebnych substancji odżywczych. W dzisiejszym świecie (kraje rozwinięte) nie mamy problemu ze zdobyciem kalorii ani nawet makroskładników odżywczych, mamy problem z dostarczaniem odpowiedniej ilości mikroskładników w tych kaloriach i w tych makroskładnikach.
Przykład z kakao jako bogatego źródła magnezu jest zatem chybiony, przeanalizujmy to: kakao ma 227 kcal/100 g i w tym mamy ok. 499 mg magnezu, teraz liczymy: 499:227 = ok. 2,20 mg – tyle mg magnezu przypada na każdą kcal zjadanego kakao z tych stu gramów – w przeliczeniu na każdą spożytą kcal kakao wbrew pozorom NIE jest najlepszym na świecie źródłem magnezu. Teraz policzmy dla szpinaku – ma on 23 kcal/100g i w tym mamy 79 mg magnezu, liczymy 79:23 i mamy ok. 3,43 mg – tyle magnezu jest w każdej zjadanej kcal szpinaku, a to jest ponad 50% więcej niż reklamowane jako „bogate w magnez” kakao (i uporczywie reklamowana w mass mediach jako źródło magnezu wytwarzana z niego czekolada, ciekawe czemu nikt nie reklamuje zieleniny?).
Za bogate w magnez uważa się też migdały (575 kcal/100 g, w tym jest 268 mg magnezu), sprawdźmy to: 268: 575 = 0,47 mg magnezu w każdej spożytej kcal. Szpinakowi w sensie gęstości w magnez nie dorasta do pięt, a już nie mówiąc o boćwinie: burak liściowy, inna nazwa mangold, nie mylić z botwinką, 18 kcal/100 g, w tym 81 mg magnezu, czyli aż 4,5 mg magnezu na każdą kcal, ale czy ktoś słyszał, aby na niedobór magnezu propagowano szpinak lub mangold? Pewnie nikt nie słyszał. Za to codziennie lecą reklamy suplementów magnezowych, a na portalach głównego nurtu brylują informacje (podparte oczywiście odpowiednimi badaniami) na temat wielkiej wartości czekolady jako „bogatego źródła magnezu”. 😉 Zresztą w Polsce mangolda nie kupisz tak łatwo, choć np. w Italii gdzie przez parę lat mieszkałam jadałam „la bieta” bardzo często – jest w każdym warzywniaku, tam do posiłku jest każdego dnia serwowana zawsze „la verdura” czyli albo sałata zielona z wingretem albo właśnie jakieś zielsko na ciepło duszone krótko z czosnkiem i ziołami, oni tam nie umieją jeść bez zielska w ogóle.
Więc ani kakao, ani pierś z kurczaka. Jeśli pragnę magnezu, to opłaca mi się bardziej wrzucić na kilka minut na patelnię (z ząbkiem czosnku i ziołami) paczkę szpinaku (300 g, 69 kcal, ok. 237 mg magnezu – po zdjęciu z patelni jest to niewielka garstka cennego dla zdrowia zielska na parę kęsów, która nie nastręcza mi żadnych problemów jeśli chodzi o spożycie), zamiast zastanawiać się jak wcisnąć w siebie kilkadziesiąt gramów kakao aby pozyskać tę samą ilość magnezu (przy dużo większej ilości kalorii i pewnych substancji niekorzystnych), a ptaków ani ssaków nie jadam, więc ten problem mam jakby z głowy.
Warto mieć świadomość, iż każda cząsteczka chlorofilu ma w centralnej swej części jon magnezowy, stąd im ciemniejsza zieleń warzyw liściastych, tym więcej chlorofilu = tym więcej magnezu. Zielone liście są zatem najgęstsze w magnez. Najszybciej (i to nie obawiając się o linię) uzupełnimy niedobór magnezu jedząc codziennie zielone liście. 🙂
Są sposoby również na spożycie większej ilości pietruszki (można zrobić pietruszkowe pesto, przepuścić pietruchę przez wyciskarkę jako jeden ze składników zielonego soku, dodać ją do zielonego koktajlu), jednak zdecydowanie lepszy przelicznik jeśli chodzi o witaminę C ma mimo wszystko czerwona papryka (przeliczając ilość witaminy C przypadającą na każdą spożywaną kcal) no i praktyczniejsza jest w spożyciu 😉
Żeby była jasność: nie mam nic przeciwko zjadaniu migdałów, dodaniu łyżeczki kakao do owsianki, a nawet zrobieniu sobie od czasu do czasu małej przyjemności kosteczką dobrej ciemnej czekolady (najlepiej niskoprzetworzonej, z surowego kakao). Tak jak napisałam w artykule – każdy pokarm oferuje nam inny, unikalny „zestaw atrakcji”, a dieta musi być różnorodna, bo jednego „super pokarmu” przyroda nie stworzyła. Jednak jeśli popatrzymy na to co jemy z perspektywy ilości mikroskładników przypadających na każdą wsadzaną do ust kcal, to dotrze do nas jak bardzo w niektórych przypadkach zostaliśmy zmanipulowani (pochodzącymi najczęściej od przemysłu spożywczego, mediów i handlu – a więc tych, którzy chcą nam coś sprzedać) komunikatami o tym, co oznacza „zdrowe odżywianie”. Tak jak napisałam na początku – my nie mamy problemu ze zdobyciem dzisiaj kalorii czy makroskładników odżywczych, mamy wielki (olbrzymi wręcz!) problem z dostarczaniem odpowiedniej ilości mikroskładników w tych kaloriach i w tych makroskładnikach. A jak olbrzymi on jest, to wystarczy spojrzeć na nasze zapchane szpitale, powstające nowe apteki i liczone w miesiącach i latach kolejki do specjalisty.
Jako ciekawostkę dodam, że z moich osobistych spostrzeżeń (jak i z pogaduszek z innymi przedsiębiorcami z branży tekstylnej) wynika, że w branży odzieży i bielizny damskiej najlepiej sprzedającymi się u nas rozmiarami są obecnie rozmiary duże: od L-ki (Large, duży) w górę, podczas gdy jeszcze 20 lat temu, pod koniec lat 90-tych, najbardziej chodliwym damskim rozmiarem była M-ka (Medium, średni). Jesteśmy jednym słowem coraz grubsi (może bardziej kobiety, bo to ich dotyczy ta obserwacja?) i coraz bardziej chorzy – i to się dzieje w tempie wręcz galopującym. 🙁
Mateusz napisał(a):
To tylko pozornie wydaje się nie praktyczne, piszesz się, że nie zjesz dużo natki, ale można z niej zrobić np. zupę albo koktajl zielony i można zjeść jej bardzo duże ilości. Najpierw powinniśmy obiektywnie odpowiedzieć, które pokarmy mają największe ilości składników odżywczych, a dopiero później zastanawiać się – jak je zjeść 🙂 Przykładowo, aby dostarczyć 100% dziennej dawki witaminy B2, B3 i B5 wystarczy 350 g pieczarek – i tylko 90 kcal. Przykładowo 90 kcal to jedna łyżka oleju. Inna rzecz, że powinniśmy raczej patrzeć na to kompleksowo, niż na pojedyncze składniki. Bo teraz patrzymy np. tak, że widzimy dużo wapnia w mleku i polecamy mleko, nie patrząc w ogóle na inne jego składniki, na to, że nie ma np. w ogóle żelaza, że jest ubogie w większość składników.
Rafał Mu. napisał(a):
Pani Marleno, doskonale pojmuję koncept gęstości odżywczej. Ale sama podała Pani przykład, po którym widać, że nie można na tym bazować. 300 g szpinaku to tylko 69 kcal. Fakt, dostarczę sobie dużo magnezu, ale jestem przecież pracującym facetem, uprawiam sport i ważę 85 kg nie będąc otyłym. 69 kcal to jest nic. Musze do tego zjeść coś mniej gęstego odżywczo i bardziej kalorycznego, powiedzmy 120 g kaszy gryczanej. Razem daje to ponad 450 kcal i to jest dla mnie posiłek którym się najem. Do tego wszystkiego w tym daniu szpinak nie wyróżnia się magnezem, bo porcja 120 g kaszy to 265 mg magnezu. Jest więc 50:50. Mimo iż szpinak jest o wiele gęstszy odżywczo niż kasza to w praktyce nie dostarczy nam go więcej. Gdybym miał wybierać jedno z dwóch dla magnezu, to wybrałbym kaszę. Dlaczego? Bo szpinak można jeść oczywiście 3 razy dziennie po 300 a nawet 500 g w porcji, ale trzeba być naprawdę smakoszem zieleniny, a do tego i tak trzeba zjeść coś jeszcze bo 1500 g szpinaku to tylko 345 kcal a to za mało do dziennej diety. Natomiast kaszę białą mogę zjeść z owocami rano, z warzywami na obiad i znów z owocami po południu, nie ma problemu. Na ścisłość mógłbym wziąć pod uwagę kaszę ze szpinakiem na obiad 🙂 Ale jak widać szpinak dzięki swojej gęstości w magnez może być dobrym uzupełnieniem diety, ale jak na ironię mała kaloryczność porcji sprawia, że nie będzie nigdy głównym źródłem tego minerału. Rzecz w tym że już nie raz próbowałem skomponować sobie jadłospis na korzyść magnezu. Jakbym nie kombinował to przy zapotrzebowaniu 2 – 2,5 tys kcal dziennie, głównym źródłem magnezu były zawsze kasze, płatki owsiane itp. A i tak go suplementuję 🙂 Gęstości odżywczej nie można lekceważyć moim zdaniem, ale korzyści z tych produktów są najlepsze przy odpowiednim łączeniu z produktami bardziej kalorycznymi, a mniej gęstymi odżywczo. Idealnie byłoby jadać 2,5 tys kcal gdzie większość z nich pochodzi z zieleniny, ale jest to niemożliwe. No i jeszcze inna kwestia. Takie produkty jak awokado, orzechy, oleje itd mają dużą kaloryczność ale przez dobre tłuszcze. Gęstość odżywcza jest wiec trochę niesprawiedliwa, bo kaloria kalorii nierówna. Banany są kalorycznym owocem przez zawartość glukozy, która w połączeniu z fruktozą nie powoduje takiej glikemii jak sam cukier. Dlatego nie są aż tak tuczące mimo kcal. Dodatek oleju lnianego obniży nam gęstość odżywczą całej sałatki, bo w końcu wlewamy tłuszcz, ale czy to znaczy, że lepiej tego oleju nie dodawać? Odpowiedź Pani zna 🙂 Z gęstości odżywczej trzeba umieć korzystać, szczególnie jeśli chcemy utrzymać kcal na jakimś poziomie, a nie tylko ciąć w dół.
Marlena napisał(a):
Jeśli ktoś chce sobie kalorie nabijać zamiast je zbijać to też nie ma problemu: ziemia rodzi dużo pokarmów, które są jednocześnie bardzo przyzwoicie gęste odżywczo oraz mają sporo kalorii (nasiona, orzechy, rośliny strączkowe, pełne ziarna).
Mateusz napisał(a):
Panie Rafale, ale przecież nie ma żadnego problemu, żeby dostarczyć odpowiednią ilość kalorii. Nikt nie każe jeść samego szpinaku 🙂 Warto bazować na zielonych warzywach, grzybach, kiełkach, a jako kaloryczne źródła jeść warzywa strączkowe i nasiona bogate w zdrowe tłuszcze (mężczyzna o prawidłowej wadze, aktywny, powinien spożywać co najmniej 50 g nasion dziennie). Nie ma najmniejszego problemu z zapewnieniem dziennej ilości kalorii 🙂
Jan napisał(a):
Odnoszenie wszystkich tych danych do 2000 kcal jest zupełnie niemiarodajne. Przecież żeby uzyskać taką ilość kcal z np. samych pomidorów, to trzeba by tych pomidorów pochłonąć ogromną ilość. Pewno kilka kg. A więc nietrudno z takiej ilości uzyskać odpowiednia ilość mikroelementów i witamin.
Znacznie bardziej miarodajne i przejrzyste byłoby odnoszenie tych wszystkich danych do powiedzmy 100 g danego produktu.
Od razu byłoby widać co tak naprawdę jest wartościowe.
Należałoby wtedy podawać zawartość witamin, mikroelementów i kaloryczność tych 100 g.
I to byłoby prawdziwe porównanie.
Marlena napisał(a):
Nieprawda, człowiek to nie bydło, że trzeba mu zadać ileś określonych kilo paszy dziennie 😉
A tak na poważnie: nikt nie powiedział ile gramów (czy kilogramów) ma człowiek dziennie zjadać pokarmu, wiemy jednak ile energii musimy dostarczyć (ile kcal) i ważne jest ile mikroskładników odżywczych w tych naszych kaloriach zjemy. Z dostawą makroskładników (węglowodany, białka, tłuszcze) ani z dostawą kalorii problemu jakoś dzisiaj nie mamy (wystarczy zresztą krótka obserwacja polskiej plaży latem – raczej mamy powszechny problem z nadmiarem dostarczanej energii!). Ale za to mamy problem z tym, w jaki sposób w określonej dobowej ilości energii dostarczyć prawidłową ilość mikroskładników.
Jeśli żywimy się dietą „tradycyjną”, ubogą odżywczo, to dostarczamy ich za mało w stosunku do pochłanianej wartości energetycznej, co skutkuje tym, że po pierwsze tyjemy (ciągle chce nam się jeść: organizm woła o więcej jedzenia w nadziei, iż w końcu dostanie to, co jest mu potrzebne, jemy więc jeszcze więcej tego samego ubogiego odżywczo pokarmu, co się kończy tym, że na końcu jesteśmy grubi i przekarmieni, ale na poziomie komórkowym jesteśmy nadal wygłodzeni), a po drugie w efekcie takiego traktowania swojego ciała zapadamy na choroby cywilizacyjne w coraz wcześniejszym wieku.
Dlatego jest ważna wiedza o tym jak to nadrobić nie tyjąc – do tego celu dobrze jest poznać pokarmy, które pod kątem mikroskładników przypadających na każdą spożytą kcal mają największą gęstość, skoro możemy tylko te przykładowe 2000 kcal spożyć dziennie aby nie tyć (lub mniej od dobowego zapotrzebowania jeśli chcemy schudnąć). Ilość witamin i minerałów i kalorii na 100 g produktu nie mówi nam do końca wszystkiego.
Mateusz napisał(a):
Aby zobaczyć Ci siłę odżywczości, spójrz na małe porównanie.
Aby spełnić średnio 100% dziennego zapotrzebowania na wszystkie witaminy i minerały, potrzebujemy:
warzywa liściowe – 970 g (259 kcal),
warzywa kapustne – 1680 g (473 kcal),
ziemniaki gotowane – 2170 g (1866 kcal),
zboża oczyszczone – 1810 g (4284 kcal)
Jak porównasz 100 g, to wyjdzie Ci, że owoce suszone mają kilkukrotnie więcej składników niż surowe 😉 albo zupa marchewkowa będzie miała nagle 5 razy mniej wartości niż marchew, bo dodałeś do niej wody. Porównywanie gramatur tylko z pozoru jest dobre, tak naprawdę tylko wprowadza zamieszanie.
Izabela napisał(a):
O kurcze, ale szok.. czyli biały ryż jest tak samo gęsty co jablka?!?
Marlena napisał(a):
Jeśli chodzi o pokrycie dobowego zapotrzebowania to nie ma większej różnicy (tylko około połowa zapotrzebowania zostanie pokryta czy zjemy nasze 2000 kcal w samych jabłkach czy w samym ryżu). Z owoców najgęstsze odżywczo są jagodowe, z ziaren zaś pełnoziarnista pszenica (durum, kamut). Jabłka jednak tak czy siak warto jadać, choćby z uwagi na cenne fitozwiązki, w tym antyutleniacze (kwercetyna, floryzyna, katechiny, pektyny – ta grafika takich subtelności pod uwagę nie bierze, bowiem Mateusz skupił się tylko na 40 najważniejszych składnikach odżywczych).
Tak więc nawet najmniej gęsty odżywczo owoc stworzony ręka natury będzie zawsze robił dla naszego zdrowia więcej niż stworzone ręką człowieka oczyszczone zboże. Takie jest moje zdanie 🙂
Na przykład spożywanie jabłek jest wskazane choćby z uwagi na cenny fitozwiązek, floryzynę – mającą własności antycukrzycowe: https://pulsmedycyny.pl/2586526,24198,nowe-leki-kopiuja-efekt-jedzenia-jablek
Wojtek napisał(a):
dziwne z tymi jabłkami gdzie indziej słyszałem że jabłka prawie wszystkie związki dostarczają a tu coś z tymi owocami schrzanili
Marlena napisał(a):
Nie ma pożywienia, które by zawierało wszystko ani nawet prawie wszystko.
El napisał(a):
Tak się zastanawiam… Czy mleko kobiece nie jest takim pokarmem?
Marlena napisał(a):
Dla noworodka tak: mleko matki jest dla niego pierwszym i kompletnym pokarmem. Ale z mleka matki kiedyś wszystkie ssaki wyrastają. My mówimy o żywieniu dorosłego człowieka.
Mariusz napisał(a):
Wow. Super wpis. Dziekuje 🙂
Kasia napisał(a):
Droga Marleno, od dawna czytam Twój blog i dziękuję Tobie za wiedzę i czas poświęcony by to wszystko przekazać. Mam pytanie techniczne. Niektore Twoje odpowiedzi na komentarze pojawiaja sie ucięte z prawej strony. Czytam blog na telefonie. Czy dałoby się z tym coś zrobić? Pozdrawiam cieplutko.
Marlena napisał(a):
Przekazałam informatykowi – obiecał, że się tym zajmie 🙂
Początkujący T. napisał(a):
Szkoda, że nie ma listy tych substancji szkodliwych. Wspomniałaś tylko „np. tłuszcze trans i tłuszcze nasycone, sód, cholesterol, dodany cukier”. Już z tych wspomnianych widać, że są dyskusyjne. Ciekaw jestem jakie to są substancje i jakie ich poziomy dopuszczalne zostały przyjęte. Póki co np. wspomniane jajko z wynikiem 140% i 10/21 pięknie plasuje się w okolicach grupy 10-12 (ze względu na wynik oczywiście nie rodzaj pokarmu).
PS Listę wszystkich 40 składników odżywczych mogłem znaleźć na stronie autora.
Marlena napisał(a):
Substancje potencjalnie szkodliwe nie są dyskusyjne (chyba że w umysłach pewnych samozwańczych żywieniowych „guru”, którzy uważają, że właśnie bardzo zdrowo jest jeść bardzo dużo soli, albo że tłuszcze nasycone są jakoby „najzdrowsze”, choć żadne znaki na niebie ani na ziemi na to póki co nie wskazują). Normy zalecanego dziennego spożycia GDA są tutaj na przykład: https://dieta.mp.pl/zasady/66773,wskazane-dzienne-spozycie-gda. Po kolei patrząc:
– Tłuszcze trans – wiadomo, że szkodliwe – są to sztuczne tłuszcze, margaryna nie wyrasta bezpośrednio z ziemi 😉 Transy są też w tłuszczu mlecznym (masło, mleko, jogurty, śmietana, sery, lody itp.) i do dzisiaj nie dowiedziono ani ich całkowitej nieszkodliwości dla ludzi, ani żadnych korzyści jakie mogą wypływać z ich spożywania.
– Tłuszcze nasycone – teoretycznie nasze zapotrzebowanie na nie wynosi 0 mg dziennie, bowiem ludzki ustrój sam potrafi je produkować, niezbędnymi kwasami (NNKT) z których ustrój sam tworzy co mu potrzeba są tylko dwa kw. tł.: ALA i LA, a cała reszta to doprawdy opcja, a nie konieczność, pomimo to wyznaczone zostały zalecane normy spożycia dla kwasów nasyconych. Słynny kardiolog leczący ludzi dietą dr Dean Ornish powiedział kiedyś ponadto, że bardzo chciałby powiedzieć, że zjedzenie kostki masła nie spowoduje żadnej negatywnej reakcji biochemicznej w ludzkim ustroju, lecz niestety nie może tego powiedzieć, bo zwyczajnie by skłamał. Jeśli ktoś mu nie wierzy zawsze może pobrać sobie krew na cholesterol, po czym pożreć kostkę masła i ponownie pobrać krew – będzie zaskoczony, ale tak właśnie reaguje organizm gdy dostają się do środka toksyny: biegiem tworzy związki naprawcze. Nie ma sensu czegoś psuć aby potem zmuszać nasz ustrój do naprawiania! Żadne ustalenia badaczy póki co nie dowiodły niestety na 100% nieszkodliwości nadmiaru nasyconych kwasów tłuszczowych (nadmiaru, podkreślam, bo śladowe ilości nasyconych kw. tł. znajdziemy nawet w szpinaku, więc nawet stuprocentowy weganin będzie je w pewnej mierze spożywał). Ponadto nadmiar kwasów tłuszczowych nasyconych może sprzyjać występowaniu nowotworów (okrężnicy, gruczołu piersiowego, gruczołu krokowego), stąd też zostały przez główne organizacje zdrowotne wyznaczone tzw. zalecane normy ich spożycia. Istnieją też przesłanki by sądzić, że tłuszcze nasycone odzwierzęce powodować mogą endotoksemię (zatrucie organizmu antygenami i substancjami pochodzenia bakteryjnego) wynikającą z rozszczelnienia bariery jelitowej jakie ma miejsce po ich spożyciu. Fenomenu nie stwierdzono po spożyciu tłustych pokarmów pochodzenia roślinnego (np. orzechów).
– Sód – statystyczny mieszkaniec kraju rozwiniętego spożywa go za dużo, nasi przodkowie nigdy nie spożywali tyle sodu co my dzisiaj: nadmiar sodu powoduje zaś utratę równowagi komórek z uwagi na wadliwe w tych warunkach funkcjonowanie pompy sodowo-potasowej, która utrzymuje potencjał błonowy i objętość komórki. Może to skutkować zmianami płynu zarówno zewnątrzkomórkowego jak i wewnątrzkomórkowego, a to z kolei jest podłożem do powstawania różnych patologii, w tym zmian nowotworowych.
– Cholesterol – występuje zazwyczaj w produktach spożywczych będących źródłem nasyconych kwasów tłuszczowych i jest to związek produkowany przez ludzki organizm (człowiek produkuje zarówno tłuszcze nasycone jak i cholesterol, tak samo jak czyni to krowa, świnia czy inne zwierzę), więc tak naprawdę dobowe zapotrzebowanie nań wynosi 0 mg (słownie: zero mg) na dobę dla istoty ludzkiej. Aczkolwiek pewną ilość dostarczonego z zewnątrz jesteśmy w stanie jako tako „przemielić” (choć nie wszyscy jednakowo efektywnie): zaleca się, by maksymalne dzienne spożycie „cudzego” cholesterolu nie było większe niż 300 mg.
– Dodany cukier – wiadomo, że szkodliwy, ponadto spożywanie cukru dodanego oznacza, iż spożywamy izolat węglowodanowy stworzony ludzką ręką, podczas gdy człowiek nie powinien łamać praw natury i sobie izolować co mu (a raczej jego kubkom smakowym) się żywnie podoba (to samo zresztą dotyczy izolatów tłuszczowych czyli olejów i masła). Wszystkie izolaty są ubogie odżywczo (dużo uboższe niż surowiec z którego powstały), a ponieważ są sztucznie wytworzonymi artefaktami mogą przyczyniać się do powstawania chorób, mimo to wyznaczono normy również na spożywanie dodanego cukru (max. 50 g dziennie).
Najzdrowiej jednak jemy wtedy, gdy czerpiemy pożywienie wprost z rąk natury – bez kombinowania po swojemu. Naprawdę – nie opłaca się maczać truskawek w cukrze i polewać bitą śmietaną. Jak powiedział dr Sharma: „Natura nie zna współczucia. Natura nie uznaje tradycji, nawyków, słabości, przymusu, osobistych postaw, ignorancji i cywilizacji. Wymaga aby stosować się do jej praw, tak jak robią to inne ziemskie istoty. Lekceważenie tej zasady musi prowadzić do cierpień”.
Odnośnie jajek – gdyby patrzeć pod takim kątem jak Ty, to powinniśmy żywić się w sumie wątróbką 😉 To by jednak nie było zbyt zdrowe. Ponadto aby zdobyć w naturze (a nie w sklepie) wątrobę, to należałoby zwierzę napotkać, schwytać, a następnie zabić i tę wątrobę z jego zwłok wygrzebać aby móc ją pożreć. Jak często byłoby to możliwe: codziennie, raz w tygodniu, parę razy w roku? Dzisiaj mamy ten produkt dostępny codziennie w każdym sklepie, oczyszczony, pięknie zapakowany i gotowy do kupna, ale pochodzi on ze zniewolenia i przemysłu, nie z natury.
Podobnie z komórkami rozrodczymi kury czyli jajkami: człowiek zniewolił kurę aby dogodzić swemu podniebieniu spożywaniem jej komórek rozrodczych, jednak zniewolenie nie występuje w naturze i jest wbrew naturze, podobnie jak w naturze człowiek raczej nie znajdowałby każdego dnia kilku świeżych jaj czekających na pożarcie (jaja to „kurza miesiączka”, w przyrodzie komórka rozrodcza służy do rozmnażania danego gatunku, a niezapłodniona zostaje wydalona). Może znalazłby jedno czy dwa raz na jakiś czas i wtedy (gdyby był głodny, bo nic innego do jedzenia nie znalazł), to może by się na nie skusił. Straciliśmy pokorę wobec praw natury i schizofrenicznie wydaje nam się, że jesteśmy jej władcami ale… tak nam się tylko właśnie WYDAJE. Natura ma tymczasem w nosie co nam się tam w naszej głowie wydaje. 😉
Początkujący T. napisał(a):
Dzięki za wyczerpującą odpowiedź.
Co do szkodliwości sama nazwałaś ją „potencjalną”, czyli pewności nie ma.
Zakładam, że lista substancji szkodliwych jest dłuższa niż te tu wymienione (czy może to jest pełna lista?) Gdy pisałem o szkodliwości nie miałem na myśli wszystkich wymienionych ani żadnych „guru”. Tylko to, że ich dobór wskazuje na potencjalną dyskusyjność. Ta dyskusyjność to np. znalezienie się na liście cholesterolu, reszta powinna się znaleźć, ale być może dyskusyjne będą dobrane poziomy.
Nie bardzo jestem w stanie zrozumieć dlaczego dopuszczasz całkowite negowanie GDA dla witaminy C i D a nie dopuszczasz dla cholesterolu czy tłuszczów nasyconych.
Sam odżywiam się w sporej części produktami opisanymi tu w pierwszych grupach (dużo warzyw, liści zielonych, ziaren, itd.). Ja nie twierdzę, że tłuszcze trans są zdrowe czy że można jeść kilkadziesiąt gram soli, itd. Twierdzę tylko, że infografiki 17-21 są w większości „szyte” pod z góry ustaloną tezę z lekką nutką manipulacji.
Marlena napisał(a):
Jest wiele substancji, dla których zostały określone normy spożycia (np. dodatki do żywności), Mateusz w książce nie brał jednak pod uwagę np. dań gotowych, słodyczy czy fast foodów, ale najpopularniejsze pokarmy (460 z nich). W tych pokarmach, które były analizowane z substancji co do których ustalono zalecane ilości to te, które wymieniłam w artykule. I skąd Twój niepokój dotyczący cholesterolu i tłuszczu nasyconego? Potencjalnie szkodliwy oznacza, iż spożywany w za dużych ilościach powoduje szkody (nie od razu, ale długoterminowo). Problemem nie tyle jest zresztą spożywanie cholesterolu (bo i tak przecież nie kupimy go w pobliskim spożywczaku jako wyizolowany proszek w torebce), lecz fakt, że występuje on RAZEM z tłuszczem nasyconym (w tym samym pokarmie). Dlatego wyznaczono normy i dla jednego i dla drugiego, a nie tylko dla jednego. Ponadto to nie jest tak, że tłuszcz nasycony sam w sobie jest trujący czy szkodliwy, lecz jego nadmiar jest (nadmiar wszystkiego jest zawsze szkodliwy) jak również znaczenie mają proporcje kwasów tłuszczowych (bo nie ma w naturze pokarmu, który miałby w sobie tylko jeden rodzaj kw. tł., zawsze jest to mieszanka). Odkryto zatem, iż pewne proporcje kw. tł. mają bardziej aterogenne działanie niż inne i tak się niestety składa, że proporcje poszczególnych kwasów tł. w produktach odzwierzęcych nie należą do szczególnie służących zdrowiu i długowieczności.
Jeśli chodzi o GDA to zwróć uwagę, że podczas gdy tłuszcz nasycony i cholesterol potrafimy sobie sami produkować, to witaminy C nie potrafimy wcale, a witaminę D warunkowo (gdy jest słońce, pada pod odpowiednim kątem itd.).
Początkujący T. napisał(a):
Mój niepokój dotyczący cholesterolu wynika z jednego z dwóch powodów:
1. Uwielbiam jajka i tak to sobie tłumaczę.
2. Cholesterol spożywany nie ma negatywnego wpływu na zdrowie.
Myślę, że w tej dyskusji zgodzimy się, że Ty wybierzesz 1 a ja 2 🙂
Co do GDA to nie ma znaczenia czy organizm coś produkuje czy nie (w kwestii naszej dyskusji). To jest kwestia taka, że jakaś organizacja (np. WHO) zrobiła badania naukowe, zaprzęgła naukę i fundusze i stwierdziła dziesiątki rzeczy m.in. dopuszczalne poziomy składników spożywczych. I teraz kiedy podważamy ich dokonania w jednej sprawie nie widzę powodu, żeby nie dopuszczać myśli, że można podważyć dokonania w obrębie kolejnych składników.
Zaintrygował mnie ten zapis – „Jeśli ktoś mu nie wierzy zawsze może pobrać sobie krew na cholesterol, po czym pożreć kostkę masła i ponownie pobrać krew – będzie zaskoczony, ale tak właśnie reaguje organizm gdy dostają się do środka toksyny: biegiem tworzy związki naprawcze.”
Czy kostkę masła mogę zastąpić ich cholesterolowym ekwiwalentem jajecznym, czyli 3 szt?
Czy pierwszy pomiar ma być na czczo potem cholesterol spożyty i potem drugi pomiar?
Generalnie jak powinien wyglądać ten eksperyment i jaki jest spodziewany wynik?
Marlena napisał(a):
Myślę, że ta dyskusja nie służy do wybierania czegokolwiek, lecz do zrozumienia istoty rzeczy. Jeszcze raz: cholesterol nigdy nie występuje sam, nigdzie nie znajdziesz go samodzielnie, w żadnym pokarmie (odzwierzęcym, bo rośliny nie produkują cholesterolu). Nasycone kw. tł. mogą wystąpić bez towarzystwa cholesterolu (tak dzieje się w pokarmach roślinnych, przy czym przykładowo szpinak ma nasyconych 0,1 g/100 g, orzech pekan 6g/100g, a orzech kokosowy aż 30g/100g), ale sam cholesterol bez kw. nasyconych w pokarmie nie wystąpi. Cholesterol w pokarmach odzwierzęcych siedzi więc w towarzystwie tłuszczu nasyconego. Tłuszcz nasycony spożywany w dużej ilości powoduje z kolei, iż nasz organizm reaguje wzmożoną produkcją cholesterolu. To z kolei może być jednym z czynników (nie jedynym, ale jednym z ważniejszych) predysponujących do powstawania chorób serca i układu naczyniowego.
Jeśli ktoś chce sobie „napompować” cholesterol wystarczy, że będzie się objadać masłem, mięsem, nabiałem lub olejem kokosowym – czy źródło nasyconych kwasów będzie odzwierzęce czy też roślinne nie ma znaczenia, to ich nadmiar ma znaczenie. Stąd też wyznaczono normy spożycia zarówno dla cholesterolu jak i nasyconych kw. tł. Same w sobie kw. nasycone są nam najwidoczniej do różnych rzeczy potrzebne, skoro natura umieściła je nawet w szpinaku czy sałacie – nikomu ich na pewno nie zbraknie, ani krowy (czy inne zwierzęta) ani ludzie nie cierpią z powodu braku tych kwasów w diecie, problemem jak już to jest ich nadmiar (dla ludzi, bo krowy nie padają na zawał serca, podczas gdy u ludzi jest to obecnie zabójca nr 1 – pierwsza przyczyna śmierci, nawet słynny rak przed którym wszyscy trzęsą portkami nie zabija tylu ludzi rocznie w krajach uprzemysłowionych, co choroby serca – spowodowane niestety połączeniem grzechu głównego piątego i siódmego czyli obżarstwo/łakomstwo + lenistwo, a do tego dodałabym również żywieniową ignorancję – z której jednak natura i tak nic sobie nie robi, jak słusznie stwierdził dr Sharma, którego cytowałam wcześniej).
W Niebieskich Strefach nie ma powalających nie całkiem jeszcze starych ludzi ludzi chorób serca, nie ma epidemii raka, nikt nie czeka kilka lat na operację zaćmy lub wymiany zwyrodniałych stawów, a staruszkowie cieszą się doskonałą pamięcią i żywotnością, zamiast robić pod siebie i nie poznawać bliskich na starość. Cechą wspólną wszystkich Niebieskich Stref nie jest wcale weganizm czy inny „-izm”, bo nie o ideologię spożywczą tutaj chodzi. Cechą wspólną jest to, że oni wszyscy jedzą w dużych ilościach te wszystkie bardzo odżywcze rzeczy (te z tablic 1-16 opracowanych przez Mateusza), a te z pozostałych tablic jak już to w małych ilościach i/lub okazjonalnie (a niektórzy wcale – jak Adwentyści). Podczas gdy nam tutaj wystarcza, aby rzeczy były jadalne, bez zwracania większej uwagi na to, czy i w jakim stopniu nadają się one do odżywiania organizmu – to dlatego dajemy się wpędzać w pułapki przyjemności oraz nabierać się na marketing przemysłu spożywczego, który nas naucza co to jest „zdrowe odżywianie” (według nich).
Odnośnie jajek: ludzie nie lubią czytać nieprzyjemnych rzeczy na temat swoich sprawiających im przyjemność przyzwyczajeń, szczególnie żywieniowych. Jednak warto spojrzeć prawdzie w oczy: z metaanaliz wynika, że nie konsumpcja lecz NADkonsumpcja jajek może być dla nas nie tak całkiem bezpieczna zdrowotnie (https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/23676423) – ci, którzy jedli mniej niż jedno jajko na tydzień nie ponosili ryzyka chorób serca, podobnie jak ci, którzy jedli więcej niż jedno dziennie, ale ta ostatnia grupa niestety istotnie (o 42 %) częściej zapadała na cukrzycę typu 2. Pomyślmy o tym przez chwilę: teraz jest w modzie obalanie mitów (np. czytamy w mediach i na blogach: „od jajek jednak nie dostaje się choroby serca, można znowu jeść jajka, już nie są szkodliwe” itd.), ale mało kto cytuje dalszą część metaanalizy: że istotnie wzrasta ryzyko cukrzycy typu 2 jeśli będziemy zjadać jaj za dużo (więcej niż 1 dziennie), a wśród już chorych na cukrzycę pojawia się dodatkowo istotny (o 69%) wzrost ryzyka chorób serca i układu krążenia jeśli nadal będą zjadać jajek tak dużo. Bezpieczna ilość to mniej niż jedno na tydzień, póki co. Więc czy na pewno możemy podskoczyć z radością, że oto „prysł już mit o złym wpływie jajek na nasze zdrowie”? To nie jest obalanie mitów, tylko fałszywe obalanie mitów, skoro nie mówi się wszystkiego. Tak właśnie manipulują ludźmi media gdy obwieszczają „wyniki najnowszych badań” albo „obalają mity”. Bo my nie mamy być ZBYT ZDROWI – przy zbyt zdrowym narodzie zbyt wielu ludzi nie miałoby co robić i straciłoby pracę, a tak to chociaż biznes się kręci i gospodarka rozwija (szkoda tylko, że naszym kosztem).
Więc ogólnie rzecz biorąc: problemem nie jest spożywanie produktów zwierzęcych w ogóle (np. raz kiedyś tam jakieś jajko od ekologicznej kury), tylko ich nadmiar w diecie (o jakości nie wspominając, bo ta przemysłowa to sam syf). Jeśli ktoś sobie robi codziennie na śniadanie jajecznicę z kilku jaj (i to najczęściej z jaj pochodzących od kur przemysłowych, trzymanych w ciasnych klatkach i karmionych nienaturalnymi paszami), to powinien sobie zadać pytanie czy w naturze codziennie znalazłby kurze jaja w takiej ilości? Jeśli ktoś zjada w takiej czy innej formie codziennie mięso zwierząt (produkowane obecnie hurtowo, podobnie jak robi się to z jajkami) – również powinien sobie zadać pytanie: czy w naturze codziennie przez 365 dni w roku miałby możliwość spożywania świeżej jego porcji? To samo jest z mlekiem i nabiałem – krowia ciąża trwa aż 288 dni, po czym krowa rodzi i ma mleko dla cielaka, no dobra – my go trochę dla siebie podkradniemy, ale pytanie: czy w naturze człowiek miałby dostęp do tego mleka, masła, jogurtu, twarogu czy śmietany cały czas, przez 365 dni w roku, jak to ma miejsce teraz? To, co ma miejsce teraz zasługuje na jedną nazwę: wynaturzenie. Nigdy w historii ludzkości nie spożywaliśmy tak szalonych ilości produktów odzwierzęcych. Czy to jest w ogóle zdrowe? Cóż, eksperyment właśnie trwa i wiele osób chętnie robi za królików doświadczalnych.
Sam fakt, że niektóre zwierzęta człowiek zniewolił i stworzył sobie z nich produkcję przemysłową (by zamiast od czasu móc dogadzać sobie codziennie) – to natura ma w nosie kompletnie: jej to nie interesuje, że teraz mamy przemysł spożywczo-przetwórczy i wielkopowierzchniowe sklepy i pełno jest tam gotowego do kupienia po taniości tego, co kiedyś jadało się okazjonalnie albo „na niedzielę”. Jeszcze raz przypomnę w tym miejscu słowa dra Sharmy: „Natura nie uznaje tradycji, nawyków, słabości, przymusu, osobistych postaw, ignorancji i cywilizacji. Wymaga aby stosować się do jej praw, tak jak robią to inne ziemskie istoty. Lekceważenie tej zasady musi prowadzić do cierpień”.
Odnośnie badań poziomu cholesterolu i co wpływa na ich wyniki znajdziesz wyczerpujące informacje tutaj: https://www.poradnikzdrowie.pl/sprawdz-sie/badania/badanie-krwi-jak-sie-do-niego-przygotowac_36457.html – jak widać aby mieć wysoki cholesterol na porannym badaniu nie wcale trzeba zjeść podwyższającego cholesterol pokarmu rano (badanie robimy na czczo), wystarczy objeść się na kolację dzień wcześniej i nie żałować sobie pokarmów zawierających dużo nasyconych kw. tł. Jeśli do tego chcemy podbić sobie cukier we krwi i 3-glicerydy, to spokojnie możemy dołożyć jeszcze napoje wyskokowe oraz deser (cukier, dużo cukru, a najlepiej „działa” połączony z tłuszczem). Jeszcze jedno: WHO jest strasznie ślamazarne zanim ogłosi coś mądrego, ale to dlatego, że jak już coś ogłasza, to robi to na podstawie naprawdę wielu, wielu badań (wielu metaanaliz badań), długie lata przecież czekaliśmy aż WHO raczyła oficjalnie ogłosić rakotwórczość (choćby nawet i prawdopodobną) palenia tytoniu, glifosatu albo przetworzonego czerwonego mięsa.
Piotr napisał(a):
A skąd ludzie mieli wziąć zieleninę przez cały rok? Ona była dostępna tylko przez kilka miesięcy w roku, a przez większość roku nie mogli się tym żywić.
Początkujący T. napisał(a):
Cieszę się, że nie straciłaś cierpliwości i nadal opisujesz wszystko szczegółowo, dziękuję 🙂
Dzięki też na namiary na metaanalizę badań nad spożyciem jaj – muszę przeczytać pełną wersja opisu tych badań.
Póki co „may be” w zdaniu „egg consumption may be associated with an increased incidence of type 2 diabetes” sugeruje mi, żebym pochopnie nie porzucał jaj.
Nie znaczy, że tych jaj kiedyś nie porzucę ale dostępne informacje nie sugerują mi takiego kroku.
Pisałaś na tym blogu wielokrotnie, że zmieniłaś pewnego dnia sposób żywienia i powróciłas na drogę zdrowia.
Ja kilka miesięcy temu rozpocząłem podobną drogę – zacząłem od porzucenia słodyczy od których byłem bardzo mocno uzależniony.
Potem nastąpiły kolejne zmiany. Zmiany te w pierwszej kolejności były inspirowane Niebieskimi Strefami oraz uzupełniane czytaniem wartościowych blogów (jak np. Twój).
Niebieskie Strefy przeczytałem raptem 3 miesiące temu a obecnie jestem w trakcie Niebieskich Stref w praktyce.
Mięso „lądowe” faktycznie występuje tam 4-5 razy/miesiąc ale już np. nabiał j jaja są w sporej ilości na Kostaryce a nabiał na Sardynii i w Ikarii.
Nie jest też prawdą, że Adwentyści to weganie, ale fakt jest tam najmniej pokarmów odzwierzęcych ze wszystkich 5 stref. Jako cała społeczność prezentują różne nawyki żywieniowe.
Nawet w badaniu AHS-2 (ponad 90 tys. Adwentystów) zostali oni podzieleni na 4 grupy – weganie, laktoowowegetarianie, peskowegetarianie, niewegetarianie.
I tu przykra niespodzianka zarówno dla wegan jak i miłośników jaj – najdłużej i najzdrowiej żyjąca grupa to … peskowegetarianie.
Nawet pojedynczy bohaterowie książki jak przeszło 90-letni aktywny kardiochirurg jadł roślinnie od czasu do czasu spożywając swojego ulubionego łososia.
Co do przemysłowej produkcji np. jaj i określenie tego jako syfu to warto sobie uświadomić, że przemysłowa produkcja jaj/mięsa/etc. ma się tak do ich odpowiedników ekologicznych jak przemysłowa marchewka i pomidory do ich odpowiedników eko/bio.
Co do moich badań krwi, moczu, cholesterolu, trójglicerydów, markerów trzustkowych czy wątrobowych to wszystko bez wyjątku w normie a jestem już w takim wieku, że nie mogę tego zrzucić na młodość, na to że organizm ze wszystkim da sobie radę. Nie oznacza to oczywiście, że jakiś produkt spożywczy mi nie szkodzi, ale daje spory mandat zaufania do mojego menu.
Marlena napisał(a):
Nie było moim zamiarem przekonywać kogokolwiek, że ma cokolwiek porzucać, to jest osobista decyzja każdego z nas. W jajecznym badaniu użyto trybu przypuszczającego, ponieważ nie stwierdzono aby 100% osób doznało szkód na zdrowiu,więc w sumie jest to loteria i dalsze badania musiałyby wyjaśnić od jakich jeszcze czynników ona zależy. Co do Niebieskich Stref to opisywałam ich mieszkańców w tym artykule: https://akademiawitalnosci.pl/jak-dozyc-setki-w-pieknym-stylu-lekcje-dlugowiecznosci-z-niebieskich-stref/ – czynniki pozadietetyczne grają jak się okazuje równie ważną rolę jeśli chodzi nie tylko o długowieczność, ale i piękne, zdrowe starzenie się. Można jeść najcudowniejszą nawet dietę „udowodnioną naukowo”, ale jeśli będziemy mieć duszę skorodowaną złością, zawiścią, zgorzknieniem i ogólnie stresem, to nasze szanse na piękne i zdrowe lata podeszłe maleją w zawrotnym tempie: jesteśmy świętą trójcą ciała, umysłu i ducha (CUD-em). 🙂
Początkujący T. napisał(a):
Niebieskie Strefy są moją silną inspiracją, znam książkę prawie na pamięć 🙂
I zgadzam się z Twoim wpisem dotyczącym poza dietetycznych czynników.
I nad tym muszę popracować nie mam na myśli wspomnianej negatywnej trójcy 3xZ, tylko nad stresem i pochodnymi. U mnie dieta rozpoczęła drogę jako najłatwiejszy punkt programu.
Kasz napisał(a):
Co za artykuł! Świetny! Myślę, że te grafiki (świetnie opracowane i bardzo czytelne) najlepiej nadadzą się dla wzrokowców, jak nic, powiesić na lodówie i niech widzą (domownicy-sceptycy;) ) za każdym razem, kiedy lodówę otwierają!
Mnie przekonaliście, a książka to naprawdę doskonały pomysł na zbliżające się święta – jako prezent nie tylko dla siebie :))
P.S. Uprzejmie donoszę, że witaminowa kuracja na pajączki/żylaczki zaproponowana przez Saula plus zmiana stylu życia zaproponowana przez Ciebie działa! Bledną i zanikają cholerstwa, a to raptem rok od zmiany żywienia i pół od rozpoczęcia suplementacji!
Marlena napisał(a):
Kasz, bardzo się cieszę i jestem przekonana, że takich „cudów leczniczych” jak z pajączkami/żylakami odnotujesz z czasem więcej. 🙂
Malwina napisał(a):
A co to za kuracja witaminowa?
Lenka napisał(a):
Gdzie można znaleźć więcej informacji odnośnie kuracji witaminowej?
Marlena napisał(a):
Lenka, dr Andrew Saul podał informacje na jej temat w swojej książce „Wylecz się sam”, jest ona dostępna w naszym sklepiku Akademii: https://sklep.akademiawitalnosci.pl/produkt/wylecz-sie-sam-megadawki-witamin-andrew-w-saul, można ją też nabyć w niektórych stacjonarnych księgarniach jak Empik czy Matras.
Stenia napisał(a):
To witamina E – 800 mg dziennie. Ja też stosuję, ale spektakularnych efektów nie widzę.
Możesz napisać dokładnie jak ją stosujesz i w jakich ilościach?
Marlena napisał(a):
Steniu, ona działa powoli, efekty są widoczne po kilku/kilkunastu miesiącach dopiero.
Adam napisał(a):
Ale jajko mnie jednak nieco podłamało… 🙂
I cały czas chciałbym wiedzieć dlaczego jajko na miękko ma aż tyle szkodliwych substancji i jakie to substancje.
Mateusz napisał(a):
Adam, jajko ma przede wszystkim bardzo dużo cholesterolu, stąd tak wysoka liczba
Piotr napisał(a):
re Mateusz
Tylko według najnowszych badań cholesterol nie jest szkodliwy. Wiec coś nie tak z Pana kalkulacjami.
Diana napisał(a):
Jajko ugotowane w skorupce na miękko posiada również enzym rozkładający zawarty w nim cholesterol, po zagotowaniu całkowitym lub usmarzeniu enzym znika.
Janka napisał(a):
Marlen pomóż proszę….bliska mi osoba zachorowała na wirusowe zapalenia opon mózgowych..jest w szpitalu, ma antybiotyk ..możesz podsunąć mi jakieś artykuły bo na pewno tutaj gdzieś o tym czytałam..jak mogłabym jej pomóc..
Marlena napisał(a):
Proszę bardzo: https://akademiawitalnosci.pl/10-najpotezniejszych-protokolow-witaminowych-cz-3-protokol-doustnego-stosowania-witaminy-c-dr-robert-cathart-iii/
A tak na marginesie: na WIRUSA antybiotyki nie działają (choć mogą być podane zapobiegawczo by uniknąć powikłań bakteryjnych). A chociaż osłonowo probiotyki zalecono?
Michał napisał(a):
Dziękuje za tak ogromną bazę wiadomości. 😉 Choruje na tłuszczakowatość bolesną , choroba Dercuma, do tego parę innych chorób, jak serce, kręgosłup. Wszystko przez jedzenie śmieciowe. Długo jeździłem na wyprawy wędkarskie z żoną i na szybko kupowaliśmy jedzenie w słoikach do podgrzania i tak to trwało ogrom lat. Kiedy organizm tonął w bólach, czasem bardzo okropnych, do tego stopnia że nie mogłem się poruszyć, bo ból się nasilał. Poszedłem do lekarzy, ale wiedza była w tym temacie znikoma, bo mało osób na tą chorobe choruje. Dzieki Bogu trafiłem na tą strone i od miesiąca ciesze się zdrowiem. Boża łaska. Jemy teraz dużo warzyw i owoców. Bóle sie skonczyły, zdrowie powraca. Tłuszczaki się zmniejszaja i już nie bolą. W lutym miałem iśc do szpitala im. Dietla Kraków, ale juz nie ide. Odrzuciłem statyny pół roku temu, do tego też tabletki na nadcisnienie, które powróciło do normy. Jeśli znikną całkiem, to postaram sie opisac gdyby ktoś chciał. Dziekuje jeszcze raz za ta akademiewitalności 😉
Marlena napisał(a):
Brawo, Michał! I czekamy na obszerną relację ze zdrowienia 🙂
Lucyna napisał(a):
Michał a w jaki sposób obniżyłeś ciśnienie, możesz coś więcej – proszę
Michał napisał(a):
Lucyna przestałem pić 4 kawy dziennie i zacząłem pic dużo koktajli owoce warzywa. Przestałem spożywać cukier, białe pieczywo. 😉
Anna Maria napisał(a):
Niestety jestem „matematycznym dyslektykiem”(koszmar mojego życia) i wpadłam w duży „dół” bo niczego nie rozumiem i nie potrafie sobie ani wyliczyć ani wyobrazić z tego artykułu. Ja trzymam sie tabelki Furhmana a moja dieta to „G-bomb” i zadnych mięs, serow ani wędlin czy słodyczy przemysłowych. Pisze o tym bo pani artykuł o „G-bomb” byl wspaniale przejrzysty i mogłam sie na nim „oprzeć” a na co dzień potrzebujemy tylko takich info bo jedni nie potrafią a inni są tak zabiegani i zmęczeni, że nie dadzą rady odrobić tego matematycznego zadania (pomijam oczywiscie umysły ścisłe… i po cichu im zazdroszcze że ich umysł działa jak mały kalkulatorek). Oczywiscie doceniam prace autora tej ksiązki ( i na własny użytek nazwałam książkę „elementy matematyki wyższej w codziennym odżywianiu… ha ha ha)
Marlena napisał(a):
Dla matematycznych dyslektyków właśnie po to są łatwo trafiające do wyobraźni obrazki. 🙂
Opracowanie Mateusza w dużym stopniu pokrywa się z zaleceniami dra Fuhrmana.
Mateusz napisał(a):
Pani Aniu,
być może książka rozjaśniłaby Pani wiele, znajduje się w niej program diety, który wiele wyjaśnia. Tak czy siak, może Pani trzymać się diety dra Furhmana i G-BOMBS, jest bardzo dobra 🙂
Ewcia napisał(a):
MARLENKO , JA TROCHĘ NIE W TEMACIE. CZY W DIECIE DR MCDOUGALLA O KTÓREJ PISAŁAŚ MOŻNA JEŚĆ GRZYBY?
Marlena napisał(a):
Wszystkie dary natury można, więc grzyby jak najbardziej.
moni napisał(a):
Ja nie mam problemu ze zjedzeniem dużego pęczka pietruszki czy innej zieleniny. Po prostu robię z niej koktajl dodając do niej jakiś owoc: cytrynę, jabłko czy ananasa, kilka ziaren chia lub siemienia, zmiksować w blenderze i pyszne gęste odżywczo śniadanie gotowe i co ważne w kilka chwil. W ciągu dnia dużo owoców i innych warzyw, orzechy. podstawą są zawsze zielonolistne warzywa. Jak w pracy na śniadanie piję takie koktajle to inni wydziwiają że przecież mogłabym zjeść coś normalnego (normalnego według nich), ale jak zobaczyli że ja nie choruję i jeszcze inne spostrzeżenia pozytywne co do mojej osoby mają to zaczynają przychodzić i nieśmiało podpytywać się co ja tam piję. Czasem jak zaczynamy rozmawić na temat odżywiania to mają takie miny jakbym im cały świat do góry nogami wywróciła. A ja tego wszystkiego dowiedziałam się sama, między innymi z tego bloga i wcieliłam to w życie . I efekty są. Pozdrawiam autorkę tego fantastycznego bloga.
Marlena napisał(a):
Toć wiadomo, że normalnie to musi być kajzerka z masłem i wędliną lub żółtym serem – przynajmniej jest to na tyle normalne, że nie wzbudza żadnej sensacji. Jednak nie oszukujmy się: kto je „normalnie” będzie „normalnie” zapadał na „normalne” choroby (wśród których prym wiodą choroby układu sercowo-naczyniowego, jest to zabójca nr 1 współczesnych społeczeństw) i starzał się również „normalnie” czyli będzie wrakiem zdrowotnym przechodząc na emeryturę. Po czym będzie „normalnie” łykał „normalne” leki – co też jest przecież całkowicie normalne, czyż nie? 😉
Jak bowiem podał GUS w grupie Polaków w wieku 70 lat i więcej stosujących leki, ponad 75 proc. brało leki na choroby sercowo-naczyniowe, 60,5 proc. na bóle stawów i 40,1 proc. na bóle głowy, 22,4 proc. antybiotyki, 20,4 proc. na cukrzycę. Dla osób w wieku 60-69 lat odsetki te były także wysokie. Dane z zeszłego roku: https://www.rynekaptek.pl/farmakologia/gus-o-stosowaniu-lekow-przez-polakow,6771.html
fanka zielonej herbaty napisał(a):
Czytuje Cie juz od prawie roku, znam Twoje poglady i nawet rozumiem, co piszesz 😉 Ale mam problem z przelozeniem wiedzy teoretycznej na praktyke. No niestety. W kuchnie jestem noga, zawsze bylam. Nie radze sobie nawet z gotowaniem tradycyjnym, wiec co tu marzyc o jakichs rewolucjach. Zwyczajnie nie wiem, od czego zaczac! Nie naleze do mistrzow organizacji, a bez dobrej organizacji ani rusz. Tak mi sie wydaje… Odkad probuje karmic rodzine zdrowo, zrobil mi sie balagan nie tylko w kuchni, ale i w zyciu. Doszlo do tego, ze moje dziecko wychodzi z domu bez sniadania, bo nie kupuje juz tego, co jadalo do tej pory (mleko i platki, jogurty), a alternatywy nie znalezlismy. Paranoja! Gdzies po drodze stracilam z oczu cel. Co zrobilam zle?! Gdzie lezy blad? Czy ja faszyzuje..??
Marlena napisał(a):
Polecam zatem mojego e-booka z przepisami „99 Przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej” https://akademiawitalnosci.pl/99-przepisow-kuchni-szybkiej-i-zdrowej/ – ja też nie bardzo lubię stać nad garami, ale jak się okazało wcale nie muszę spędzać godzin w kuchni by odżywiać się zdrowo. Wręcz przeciwnie – im prościej jemy tym zdrowiej jemy.
barbra napisał(a):
szkodliwe substancje, czyli co konkretnie?
Marlena napisał(a):
Zostały wymienione w artykule.
Paulina Mąka napisał(a):
Tekst bardzo fajnie napisany. Super! 🙂 Przystępnie i na temat.
Kinga napisał(a):
To wspaniałe ,że ta roślinność zielona i dzika jest przebadana (przed Was),daje efekty najlepsze dla zdrowia niż przetwory mięsne i nabiał i nawet rybne.Dobrze by było, aby jak najwięcej i najgłośniej roznosic do ludzi i przede wszystkim lekarzy.Czytając ten Twój tekst ,bardzo się ucieszyłam. Jednak swój organizm sygnalizuje co najbardziej potrzebuje dostarczać wartości odżywcze. Słucham mój organizm,i wcale nie potrzebuje co jest nienaturalne dla nas.Dziękuję ci Marlena, że jednak mam rację co jadam.Wszyscy naokoło pukają w głowę ,kiedy dziko jem.Tak samo dbanie o higienę ciala,co naprawdę nie potrzebujemy żadnych kosmetyków. Gdzieś czytałam, że dajemy ciału zewnętrznie co jest jadalne. Ja używam właściwie tylko olej kokosowy.Tylko co jedzenia zielone my dorośli jakoś zrozumiemy i spożywamy, ale jak to dzieciom przekonać. I t jest trudne dla nas.Może ktoś będzie miał pomysł na np.przepisy dla dzieci,a może nawet TyMarleno czy autor tej książki Mateusz Zlobinski. POZDRAWIAM
Janka napisał(a):
Kasz jaka to kuracja witaminowa pomogła Ci na żylaki ??
Jacobi napisał(a):
Super wpis 👍
Możesz mi podac jakie witaminy i minerały były brane pod uwagę
przy tworzeniu tej gęstości odżywczej ? Wzięto pod uwagę 21 witamin
i minerałów a wiadomo ze człowiek potrzebuje na codzień 60 witamin
i minerałów .
Pozdrawiam
Mateusz napisał(a):
Witaminy:
A, B1, B2, B3, B5, B6, B9, B12, C, D, E, K
Składniki mineralne:
wapń, żelazo, magnez, fosfor, potas, cynk, miedź, mangan, selen
oprócz tego jest sprawdzonych w dalszej części książki sód, 9 aminokwasów egzogennych, 2 niezbędne kwasy tłuszczowe, białko, węglowodany i błonnik 🙂
Nie ma niestety wystarczającej ilości danych, aby zbadać wszystkie składniki.
Z dużym prawdopodobieństwem można natomiast założyć, że produkty bogate w te składniki, będą również bogate w pozostałe niezbadane składniki.
mikomoluki napisał(a):
Mistrzostwo 🙂 Dziękujemy. Dzięki temu blogowi zmieniło się życie mojej rodziny 🙂 Dodam do tych wszystkich żywieniowych rzeczy jeszcze książki, które kiedyś znalazłem w komentarzach, czyli „Siła czy moc” oraz Eckhart Tolle i inni. Ktoś wtedy napisał, że zmieniło to jego życie. Nie wierzyłem. Teraz wierze i wiem, że to wszystko ma sens. Dzięki wielkie i cały czas do przodu. Dla świadomości! Dla nas! Peace!
Marlena napisał(a):
Bardzo się cieszę! Pokoju, miłości i zdrowia życzę Tobie i Twoim bliskim. <3 🙂
druz1 napisał(a):
Wszystko sensownie i fajnie ale…
Nie ma szans na to by zapewnić sobie dzień w dzień odpowiednią dawkę wszystkich niezbędnych witamin i składników odżywczych jedynie z pokarmów – już nie, takie czasy…
Autora proszę by przeliczył wszystko co jest dziennie potrzebne organizmowi na masę pokarmową z której można to pozyskać ( pomijam czasochłonność przygotowania i ogromną, porrzebną wiedzę)- i owe 2000 Kcal to dla zdrowego i pracującego fizycznie faceta to zwyczajnie za mało!
Rośliny spożywcze dzisiaj mają się nijak do tych zjadanych przez naszych rodziców czy dziadków- mam na myśli ich sartosć odżywczą.
Jako ludzie – owszem, jesteśmy najedzeni lecz niedożywieni- tak, tak…
Stad zmęczenie, apatia a następnie choroby…
Bez dobrych suplementów diety ani rusz.
Takie czasy…
Marlena napisał(a):
Wybacz, ale jestem „kobietą po przejściach”, nieczułą już na propagandę sprzedawców suplementów, która głosi jakoby nasze warzywa i owoce były marne i bezwartościowe odżywczo. Wyzdrowiałam dzięki nim właśnie – bez suplementów. W miejsce apatii zagościła witalność – tylko dzięki warzywom i owocom. Kupowałam je na dodatek w normalnym warzywniaku, bo nie miałam dostępu do eko warzyw (pomijając już ich wygórowane ceny). Więc jednak da się – w moje ślady poszło wielu czytelników tej witryny osiągając podobne rezultaty.
Jeśli chodzi o czasochłonność to zamiast jak dawniej stać przy garach godzinami zrobienie zdrowego posiłku zajmuje mi teraz najczęściej jakiś kwadrans (dużo potraw poza tym gotuję z zapasem, na 2-3 dni), a wiedza (wraz z przepisami kulinarnymi) jest również w książkach, które polecam przeczytać i… zastosować w życiu https://akademiawitalnosci.pl/category/lektury/, zamiast szukać wymówek lub łykać „dobre suplementy”, bo najlepsze suplementy są w naturze, a nie w pigułkach! 🙂
Magdalena napisał(a):
Zamówiłam książkę Pana Mateusza w przedsprzedaży i już nie mogę się doczekać, aż będę mogła pochłaniać jej treść 🙂 Świetny artykuł, Pani Marleno! To dzięki Pani zaczęłam zmieniać nawyki żywieniowe i próbuję do nich przekonać mojego narzeczonego, choć z tym bardzo opornie mi idzie.. Wyrzuciłam wszelkie środki do czyszczenia łazienki i podłóg, mam jedynie problem z zamiennikiem proszku do prania, płynu do płukania i płynem do naczyń.. Ale mam nadzieję zmienić wszystko w najbliższej przyszłości 🙂
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję!
Marlena napisał(a):
Cieszę, się, Magdaleno, autor udostępnił mi książkę i jest znakomita – zarówno do czytania jak i oglądania. Pozdrawiam wzajemnie bardzo serdecznie! 🙂
Marta napisał(a):
Jestem w ciąży, na śniadanie zjadam 3-4 szklanki jarmużu zblendowane z 4 bananami i z łyżką ziaren chia, potem już tylko zupę warzywną (talerz lub dwa), ewentualnie talerz lub 2 warzyw gotowanych na parze z surówkami, głównie z burakiem, bo zwyczajnie nie mam już miejsca na nic więcej po jarmużu. I cały czas się zastanawiam czy jest to wystarczająco odżywcze dla mnie i dla dziecka?
Marlena napisał(a):
Czemu tak mało urozmaicenia? Spróbuj zamiast zapychać się tym jarmużem zjadać pokarmy z różnych grup (tak po trochu z każdej): warzywa i owoce, grzyby, wodorosty, rośliny strączkowe, orzechy i nasiona, pełne ziarno. I nie spożywaj jarmużu w dużych ilościach codziennie, przecież natura nas obdarowała tyloma różnymi roślinami, nawet wśród liściastych zobacz, że jest w czym wybierać. Taka dieta jest dosyć monotonna, a to nie jest dobre, tym bardziej w ciąży.
Janka napisał(a):
Marleno oczywiście, że żadnej osłony nie dają trzeba samemu im podpowiadać…a co do wit C to tak właśnie myślałam, że tutaj należy szukać ratunku tylko jak tu powiedzieć lekarzowi czym ma leczyć…uzna to za totalną bezczelność . Pozdrawiam serdecznie 🙂
Marlena napisał(a):
Wiesz, na probiotyki należy nalegać i pewnie się lekarz zgodzi, a co do wit. C w przyzwoitych (czyli skutecznych) dawkach, to czasem trzeba uciec się do małego podstępu. Pewna bliska mi osoba gdy była w szpitalu przypuszczała, że lekarz nie zgodzi się na witaminę C (albo da jakieś śmieszne miligramy na odczepnego), więc powiedziała przytomnie: „Ale wiesz co? Przecież wodę butelkowaną można pacjentom przynosić do szpitala, to ty mi przynieś jakąś wodę niegazowaną „Żywiec” czy coś, ale rozpuść tam kilka gramów C w tej wodzie i ja to wypiję, a on nie będzie o niczym wiedział”. No i tak zrobiłam. Chyba nie muszę dodawać, że przy wypisie lekarz stwierdził, iż jeszcze w swojej praktyce nie miał pacjenta, który by wyzdrowiał z tej akurat choroby w tak piorunującym tempie. A to był szpakowaty pan w słusznym wieku, nie jakiś młody lekarz tuż po studiach. 🙂
Dominik Gajewski napisał(a):
Wiecie że Fronda ukradła wam ten artykuł?
https://www.fronda.pl/a/matuzalem-zyl-1000-latbo-wiedzial-co-jadl,81871.html
Marlena napisał(a):
Nie, jeśli jest podane podlinkowane źródło, to można na swojej witrynie publikować. Warunki korzystania z moich tekstów są tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/uznanie-autorstwa/
Maxi Hey napisał(a):
Co do jajka i cholesterolu, to wcale nie szkodzi zdrowiu a wchłania się tyle ile organizm potrzebuje,bo w jajku jest m.in lecytyna i stoi na straży. Po potopie roślinność nie jest doskonała,dlatego dopuszczone jest mięso i nabiał i jajka,tylko nie obżerać się bo zaszkodzi sromotnie. Ale jak zwykle wybór należy do nas i to drogą prób i błędów.dieta roślinna jest zdecydowanie zdrowsza,ale ziemia to nie raj i mamy pokusy i konsekwencje. Jesteśmy coraz bardziej świadomi i decyzje podejmujemy indywidualnie jak się odżywiać. Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Sądząc po tym jak rewelacyjnie i ekspresowo wyzdrowiałam właśnie jedząc roślinność, to ośmielam się twierdzić, że jest ona tak samo doskonała jak była na początku od czasów stworzenia świata 😉 Bezpieczna ilość jajek w diecie to w zasadzie mniej niż 1 tygodniowo, podczas gdy warzywa można (i trzeba) jadać każdego dnia.
Marta napisał(a):
Ja również z troszkę innej beczki… Chodzi mi o kwas foliowy. Z powodu słabej przyswajalności zalecany kobietom starającym się o dziecko i oczekującym potomstwa w celu prawidłowego rozwoju, napisz proszę (jeśli znajdziesz czas i chęć) co można wcinać zamiast polecanych przez ginekologów, farmaceutów i wszelkie reklamy piguł? Jak można dostarczyć potrzebną dawkę? A może nie do końca tak jest z tym wzmożonym zapotrzebowaniem na kwas foliowy w ciąży… jak wszyscy, wszędzie trąbią. Jakie jest Twoje zdanie? Jeśli temat był już na Twoim blogu poruszany, przepraszam za gapiostwo i proszę o wskazanie.
P.S. Kawał wspaniałej roboty tu odwalasz! Jesteś moją idolką;-)
Marlena napisał(a):
Folium po łacinie to liść czyli kwas foliowy to „kwas liściowy”. Jeść wszystko co ma zielone liście (i w ogóle zielony kolor), to nie trzeba będzie po pigułki sztuczne sięgać. Natura nie chciała dla nas na pewno abyśmy się żywili pigułkami z apteki. Wszystko co nam jest potrzebne już w przyrodzie istnieje. Najpierw jedzmy prawdziwe jedzenie, jedynie gdy już naprawdę jest to konieczne, to dopiero sięgajmy ewentualnie po suplement.
Agnieszka napisał(a):
Pani Marleno, super artykuł ! Grafiki bardzo obrazowo „mówią” do mózgu, a jak wiadomo…”mózg musi zobaczyć” . Moje pytanie dotyczy dość nietypowej sprawy, mianowicie: jak zdrowo przytyć, jedząc wartościowo? Jem dużo warzyw: zielonych i kolorowych. Ale waga ani drgnie w górę. Myślę, że za mało kalorii dostarczam.
Nie jem ziemniaków, ze względu na skrobię.
Kasze nie więcej niż 120 gram dziennie. Nasiona i orzechy oraz wiórki kokosowe razem do 30 gram, Mięsa nie jadam. Lubię żółtka od rolnika.Ser biały (odtłuszczony też eko) do pasty z olejem lnianym 2x w tyg. Siemię lniane do warzyw.Owoce ograniczam ze względu na fruktozę (raz po raz jabłko, maliny latem). Woda z cytryną. Jem prosto.Co robię nie tak? Żadnego cukru od 1,5 roku i przetworzonych produktów.
Czy soczewicę lub fasolę można jeść codziennie i ile?
Będę wdzięczna z odp. Ps. dziękuję za wszystkie dotychczasowe odpowiedzi 🙂 Pozdrawiam i życzę wspaniałych pomysłów na wpisy, które TYLE DAJĄ LUDZIOM 🙂
Marlena napisał(a):
Być może dostarczasz sobie za mało kalorii. Jeśli ktoś chce przytyć, to dr Fuhrman zaleca w tym okresie zwiększyć spożycie tych bardziej kalorycznych pokarmów jak strączki (ok. szklanki gotowanych dziennie), orzechy i nasiona (60 g lub więcej) oraz pełne ziarno (ryż, quinoa, kasze). Jeśli nie jesz ziemniaków spróbuj bataty. Jedz owoce jagodowe (te, które tolerujesz), można dostać je w tej chwili głównie na dziale mrożonek (jeżyny, leśna jagoda, borówka, maliny), ale i tak są wartościowe (aż do następnego lata lepsze takie niż żadne).
ola napisał(a):
Z tych rysunków wynika, że ogórki są zdrowsze niż papryka , marchew i buraki ?
Do tej pory było dla mnie 97 % wody. :))
Jak spożywać liście pomidorów? Nie ma nich trującej solaniny ?
Rafał Z napisał(a):
Bardzo dziękuję za artykuł i wspaniałe infografiki. Ostatnio obejrzałem wykład dr Adiela nt białka (https://www.youtube.com/watch?v=qZpXDZzURjU) i zastanawiam się czy nie przesadzam z jego dostarczaniem. Nurtuje mnie też kwestia moczonych zbóż i orzechów – co dokładnie dzieje się z nimi podczas namaczania, czy przypadkiem białka w nich zawarte nie stają się łatwiej przyswajalne? Czy nie nabawimy się alergii jedząc spore ilości orzechów i nasion? Jak w praktyce uzyskać dużą ilość składników odżywczych przy odpowiedniej ilości kalorii? Oczywiście odżywiając się na surowo.
Czyli jedząc powiedzmy takie 3 posiłki dziennie:
– zielony szejk (duża garść zieleniny, 2 owoce, garstka słonecznika, garstka awokado lub oleju roślinnego, szczypta kakao, szczypta cynamonu, miód)
– 80g moczonych płatków pszennych, 30g nasion chia, garść rodzynek, garść siemienia lnianego, pyłek kwiatowy
– 100g moczonych płatków orkiszowych, 30g nasion chia, garść moczonych orzechów, garść rodzynek
– jakieś owoce w międzyczasie
dostarczymy odpowiednią ilość kalorii i mikroskładników dla osoby aktywnej fizycznie (raz dziennie godzina treningu siłowego)?
Marlena napisał(a):
Jeśli dostarczasz odpowiednią ilość kalorii to zawsze dostarczysz odpowiednią ilość białka, pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/10-popularnych-mitow-na-temat-bialka/
Twoje menu jest dosyć nędzne, praktycznie same jakieś zboża, trochę owoców i nasion i garść zieleniny :/
Janka napisał(a):
Kto wie co zrobić z natką pietruszki , która przechwyciła zapach benzyny ..stała w doniczkach w piwniczce, w której był baniak z paliwem…to jest naciowa pietruszka…chyba sie zapłaczę jest taka dorodna i tak śmierdzi..
Lucy napisał(a):
problem jest w dostępności zielonych warzyw oraz innych zdrowych produktów szczególnie w okresie zimowym i wiosennym! sklepy są strasznie skromne w zdrowe produkty ale za to w inne niezdrowe obfitują i co tu zrobić? trzeba bardzo uważać, żeby nie kupować dziadostwa
Marlena napisał(a):
Nie jest źle, nie ma co narzekać, zielsko rozmaite (różne sałaty oraz ich gotowe mixy, roszponka, rukola, szpinak, jarmuż, pekinka) jest dostępne teraz w marketach cały rok, nie tylko w sezonie. Zimą można też podratować się mrożonkami warzywnymi. Alejki z pseudożarciem oczywiście omijamy i nawet tam nie zaglądamy, szkoda czasu 😉
Carex napisał(a):
Witaj Marleno, czy mozesz powiedzieć coś na temat dr Sharmy, którego tu cytowałaś . Ten cytat jest powalający ! Czy napisał jakieś książki ?
Marlena napisał(a):
Tak, cytat jest mocny. Dr N.K. Sharma jest lekarzem z New Delhi (Indie) i autorem książki „Mleko cichy morderca”, w której opisał dlaczego (bazując na dostępnej wiedzy naukowej oraz zwykłej logice) istota ludzka nie powinna spożywać codziennie zwierzęcego mleka jako pokarmu (zdaniem doktora mleko może być czasami użyte np. terapeutycznie).
lucy napisał(a):
W kauflandzie mozna spotkac zielenine na polkach,ale ja zaraz sie zastanawiam skad to przyjechalo i czym bylo pryskane, to juz wole mrozonki, albo zaopatruje sie w malym sklepie, na targu. Czy kanapka z chleba na zakwasie z odrobinka masla z rozdrobnionym czosnkiem z lekko podprazonym czarnym sezamem jest zdrowa? Bo ja lubie haha
Marlena napisał(a):
Jeśli masz obawy, to zrób to co ja: myj zieleninę tym oto sposobem https://akademiawitalnosci.pl/jak-szybko-i-tanio-usunac-pestycydy-z-warzyw-i-owocow/
Odzyskałam zdrowie jedząc zwykłe sklepowe warzywa – nie ma co wpadać w jakąś paranoję i się ich bać 😉
Kanapka w tym wydaniu nie jest gęsta odżywczo. Zamiast masłem posmarowałabym ją łyżeczką rozgniecionego awokado, na to nałożyłabym kołderkę ze szpinaku podduszonego przez 2-3 minuty z czosnkiem i ziołami na patelni, na to posypałabym czarny sezam.
Asia napisał(a):
Skoro panuje tutaj taką przyjemna i otwarta atmosfera tobi ja opiszę historię z mojego życia.Mój teść odzywial się dokładnie tak jak zaleca się na tym blogu.Zmarł 10 lat temu w wieku 64 lat.Białaczka.Jego żona jedzaca wszystko że wskazaniem na przetworzone i śmieciowe jedzenie żyje .Choruje co prawda na wiele cywilizacyjnych chorób,bierze tony leków,ale żyje.Ma 67 lat. Ja preferuję zdrowe jedzenie w odróżnieniu od meza,który mi dogaduje i stawia za przykład historię swych rodzicow-patrz powyżej.Przyznam,że podkopuje mi tym moja pewność wybranej drogi w odżywianiu, tracę motywację i mysle-czy warto?? Jak sobie z tym psychicznie poradzić i nie stracić wiary w kolor zielony?? Cudownie mądry artykuł!
Marlena napisał(a):
Asiu, nowotwór to nie katar i nie powstaje z dnia na dzień, proces inicjacji ma miejsce wiele dekad wcześniej nim lekarz postawi diagnozę, więc należałoby rozpatrzeć wszystkie czynniki wiele lat wstecz (nie tylko dietę, ale również inne pozadietetyczne jak np. poziom stresu u danej osoby, narażenie na szkodliwe czynniki środowiskowe itd., jednym słowem ogólny styl życia na który składają się liczne składniki, więcej tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/10-sposobow-by-przechytrzyc-raka/). Bardzo możliwe, że gdyby teść nie dbał zupełnie o dietę, to żyłby jeszcze krócej niż żył (mężczyźni w ogóle żyją krócej od kobiet).
Złe odżywianie jeszcze nikomu nie pomogło w niczym, ani życia nie wydłużyło. W Niebieskich Stefach stulatków nie znajdziemy ani jednego seniora, który by nie dbał o to, co do ust wkłada (oraz kiedy i w jakich ilościach), czego efektem jest to, że ludzie ci nie używają leków – bo zwyczajnie nie muszą. Dożywają setki w pełni sił fizycznych i jasności umysłowej – bez leków.
Lucy napisał(a):
czy jest możliwe aby pijąc zielone koktajle codziennie, jedząc czarny sezam przez 3 miesiące można odwrócić proces siwienia włosów, czytam różne artykuły na ten temat i podobno pijąc zielone koktajle można odwrócić proces siwienia?
Marlena napisał(a):
Całkiem możliwe – z tego co kojarzę Markus Rothkranz w którymś wywiadzie też o tym bodajże mówił (w kontekście zieleniny).
Esperal napisał(a):
Ciekawy artykuł. Staram się wprowadzić do diety więcej owoców i warzyw, jednak nie jest to takie łatwe w polskiej rzeczywistości. Jesteśmy tak przywiązani do naszego „mięska’, że bez niego nie wyobrażamy sobie obiadu. Proponuje na obiad zrobić zapiekankę warzywną to słyszę gwałtowne sprzeciwy ze strony całej rodziny.
Marlena napisał(a):
Problemem jest to, że „mięsko” stało się czymś tak dostępnym (24/ dobę, 365 dni w roku) i to po całkowitej taniości, że wpadliśmy w nałóg jego ciągłego spożywania po 3 razy dziennie i najmniejsza wzmianka o odebraniu tego narkotyku powoduje głośny opór – tak zachowują się pijacy, palacze i narkomani: płaczą wniebogłosy gdy im odebrać ich używkę i wymyślają niezliczone powody dla których nie mogą przestać jej używać. 😉
Ponadto podejrzana taniość tego towaru ma swoją cenę: z jednej strony bardzo kiepska jakość (95% pasz jakimi karmi się zwierzęta rzeźne w Polsce to pasze GMO sprowadzane z Argentyny, co oficjalnie potwierdza Ministerstwo Rolnictwa, to żadna tajemnica ani „teorie spiskowe”), z drugiej strony zaś za to wszystko płacimy dużo drożej, bo swoim zdrowiem. Czy wspominałam już o fizycznym uzależnieniu? 😉
lucy napisał(a):
Dzieki Marlenko za ta podpowiedz z awokado, bardzo ciekawa koncepcja zrobienia kanapki, musze kupic awokado, juz kiedys robilam paste z awokado ale mi srednio smakowalo, pokombinuje z dodatkami i przyprawami bo to podobno b.wartosciowy owoc,pozdrawiam
Lucy napisał(a):
Czy pestki dyni można prażyć na małym ogniu np przez dwie minutki. Chciałam zrobić kulki mocy z pestkami dyni, które mają w sobie dużo cynku, czy te pestki powinno się wcześniej moczyć a potem dopiero je chwilę podprażyć, wtedy są lepiej przyswajalne przez organizm?
Beret napisał(a):
Mleko cichy zabójca, ale z drugiej strony produkty fermentowane mleczne są zdrowe. W Indiach też piją mleko np. jako złote mleko z kurkumą i Ghee.
Marlena napisał(a):
Mogą działać zdrowotnie stosowane terapeutycznie, ale nie pochłaniane dzień w dzień 365 dni w roku niczym nałogowi narkomani. 😉
Laktobakterie dużo bezpieczniej możemy pozyskać z fermentowanych warzyw chociażby – wcale nie musimy w tym celu wkładać do swego wnętrza krowiej kazeiny i krowich hormonów (mleko to wydzielina poporodowa, jakby ktoś zapomniał).
Karol napisał(a):
Marleno a co byś poleciła na czarne pręgi pod oczami i zakola? ,jem dość dużo owoców ,bardziej ide w strone owocożernosci(wiadomo zero cukru i przetworzonych rzeczy) ,prawie zero zielonych ,tam czasami szpinaku garść do koktajlu i troche brokułu ,pamietam kiedyś wspomniałaś w jakimś komentarzu że jak zaczełaś kupować torebke sałatki do pracy to pręgi pod oczami znikneli ,niewiem troche co robic czy w dobro strone sie kieruje
Marlena napisał(a):
Karolu, owocami tego nie zlikwidujesz, musisz codzienne zieleniną się zajadać (200-300 g dziennie lub więcej).
gajowy napisał(a):
Ten artykuł niestety nie dotyka istoty problemu. Można by z niego wnioskować że wszyscy mięsożercy powinni już dawno wyginąć na tej planecie. Tymczasem są gatunki, których odżywianie bazuje na mięsie (a też potrzebują tych samych witamin! i minerałów, są one uniwersalne dla życia) oraz takie które bazują na roślinach. Jak zaczniemy Lwa w zoo karmić sałatkami (wcześniej rugając jego opiekuna) to nam szybko wykorkuje niezależnie od tego jak bardzo gęsto odżywczo sałatki dostanie.
Istota problemu jest taka czy człowiek jest zaprojektowany jako roślinożerca czy mięsożerca ewentualnie wszystkożerca.
Otóż człowiek jest niewyspecjalizowanym owocożercą (baza to owoce i warzywa), uzupełniająco wszystkożercą (w tym niewiele mięsa). Ma dość dużą elastyczność żywieniową dlatego może kompensować sobie niedostosowanie środowiskowe zmodyfikowaną dietą. Człowiek nie jest zaprojektowany do życia w tym klimacie (musimy nosić ubrania) i ma np. bardzo ograniczoną zdolność przechowywania witaminy D w tkance tłuszczowej (max 2 miesiące). Kiedy nie było syntetycznych witamin musiał dość często – przynajmnie w sezonie jesienno-zimowym ukatrupić jakiegoś autochtona o znacznie większych możliwościach przechowywania tej witaminy i mu ją „zabrać”. Ewentualnie mógł napić się ekologicznego mleka. Nie jest to idealne rozwiązanie ale umożliwiało przeżycie.
Tradycja jedzenia sporych ilości mięsa ma więc swoje historyczne uzasadnienie. I zanim się ją zmieni to trzeba najpierw pokombinować skąd weźmie się brakujące witaminy i minerały.
W szczególności nalezałoby zwrócić uwagę na:
witaminę D (jesienią i zimą), witaminę B12 (przy higienie lepszej niż w Indiach), cynk w odpowiednich proporcjach do miedzi (Zn:Cu > 7 :1). Z tego co wiem to nie znajdziemy tego w roślinach. Dlatego ja pozostaję przy… suplementacji jako dodatku do optymalnej diety.
Niestety wysokobudżetowe autorytety MSM ciągle nam wciskają do głowy: nie brać suplementów, odżywiać się” normalnie” (czyli nic nie zmieniać niezależnie od stanu początkowego).
Marlena napisał(a):
Ludzie będący typowymi mięsożercami nie wyginęli co prawda, ale nie osiągnęli, nie osiągają i nigdy nie będą w stanie osiągnąć spektakularnych dokonań jeśli idzie o długość życia i jakość tej długości (typowym przykładem jest niestety moja mama, która mogła się żywić mięsem od śniadania do kolacji, a gdy w lodówce nie było nic mięsnego stwierdzała, że „nie ma nic do jedzenia”) – ze względów o jakich właśnie pisałeś: człowiek jest wszystkożerny z naciskiem na warzywa i owoce, zaś tkanki autochtonów mogą być owszem spożywane, ale długoterminowo nie są preferowanym sposobem odżywiania dla istoty ludzkiej. A to właśnie dlatego, że nie jesteśmy lwami, brakuje nam odpowiedniej budowy ukł. pokarmowego, odpowiednio mocnego kwasu żołądkowego, enzymów trawiennych charakterystycznych dla typowych mięsożerców itd.
Jak wskazują badacze (Blackburn, Ornish et al., „Increased telomerase activity and comprehensive lifestyle changes: a pilot study”) na aktywność telomerazy (enzymu wydłużającego nasze telomery) mają wpływ czynniki stylu życia, wśród których dieta obfitująca w warzywa i owoce gra bardzo ważną rolę. Gdy telomery nam się skrócą maksymalnie – umieramy. Nie jestem naukowcem, ale logiczne jest w takim razie, że (w przeciwieństwie do spożywania dużych ilości warzyw i owoców) spożywanie dużych ilości tkanek zwierzęcych telomerów nam raczej nie przedłuża. Długowieczne społeczności typowo mięsożerne jak do tej pory nie zostały odkryte na tej planecie.
Odnośnie witaminy D: patrząc zaś na to, ile witaminy D można pozyskać z tkanek zwierząt lub ich wydzielin, to są to doprawdy ilości tak mocno śladowe, że raczej nikomu różnicy większej nie poczynią. Mimo to do tej pory są lekarze, którzy patrzą niechętnie na wypisanie recepty pacjentowi na witaminę D, tłumacząc to tym, że „to przecież można pozyskać z pożywienia, proszę jeść więcej ryb, jajek i mleka”. Powodzenia można życzyć każdemu, kto za pomocą tych pokarmów podniesie sobie poziom witaminy D we krwi! 😉
Ewa napisał(a):
Marleno-mam pytanie dotyczące optymalnej ilości „picia”dziennie. Od czwartku mam „Trzy kroki…”lecz nie znalazłam tam odpowiedzi. Dietetyczka zaleciła mi 2,5l wody dziennie! Z trudem wypijam 1 w porywie 1,5l zielonej herbaty z cytryną-wody nie dam rady. No i nocki mam „z głowy”-budzę się 2 razy do siusiania.Oczywiście w dzień też „latam”.Jak żyć-że zacytuję „klasyka”. Dodam ,że dzięki „Cukrowemu…””’od ok.4 mies.jestem wolna od cukru. W poniedziałek zamawiam Twoje „99..” bo kupiłam wcześniejsze przepisy i „gdzieś” mi wcięło.
No i pytanie życia:czy można pożegnać się z łysieniem androgenowym u kobiet? Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Woda może być zjedzona lub wypita, jak pisze dr Fuhrman nie ma to znaczenia. Nie pij na noc aby uniknąć nocnych wizyt w toalecie. Odnośnie łysienia to w tym przypadku należałoby chyba sprawdzić hormony.
mati napisał(a):
Picie samej wody czy napojów to koszmar dla mojego brzucha. Marlena ma rację przypominając o wodzie w pokarmach. A swoją drogą, to podziwiam jej cierpliwości na wpisy mądrali, bo nie przeczytają ze zrozumieniem, ignorują główną myśl i kompromitują się.
Beata napisał(a):
Wpis fajny, jak zawsze. Dziękuję za całą Pani pracę tutaj, wykorzystuję wiele porad i widzę pozytywne efekty. Dwie głodówki wg. Dąbrowskiej oraz wprowadzenie na śniadanie owocowo-warzywnych koktajli zminimalizowało mi ataki migreny do tego stopnia, że przechodzę atak bez leków przeciwbólowych. Detoks cukrowy też daje wiele – nie choruję, budzę się wypoczęta zaś niższa waga cieszy w bonusie. Śmieci nie jemy od dawna, zaś nasza domowa dieta jest coraz bogatsza w warzywa (sałatki, własne kiszonki, soki tłoczone i dania obiadowe). Ze słodyczy tylko domowe ciasta i to rzadko oraz czasem kilka kostek gorzkiej czekolady i miód. Teraz staramy się zmniejszyć ilość mięsa w naszej diecie.
Przy okazji mam pytanie: co sądzi Pani o obróbce warzyw na sposób chiński – czyli krótkie obsmażenie w wysokiej temperaturze w woku. Wielu warzyw nie lubię w wersji gotowanej (szczególnie kalafiora i brokuła), zaś taka szybka obróbka daje smak i jędrność.
Marlena napisał(a):
Bardzo się cieszę, Beato! Odnośnie techniki stir-fry (obróbka na dobrze rozgrzanej patelni lub w woku, cały czas mieszając) to jest ona dopuszczalna, czasem też ją sama stosuję, oczywiście ważna jest dobra patelnia/wok, najlepiej ceramiczna, wystarczy dobrze nagrzać ją, a stosowanie dużych ilości tłuszczu nie jest wtedy konieczne (można zresztą użyć czegoś innego jak bulion warzywny, sos tamari, ocet balsamiczny czy nawet odrobina wody), a warzywa wychodzą tak czy inaczej smaczne i jędrne „al dente”. Alternatywą dla tej obróbki jest krótka obróbka na parze – również wtedy kalafior czy brokuł ugotują się „al dente” zachowując pełnię smaku. Gotowanie na parze jest uważane za najzdrowszy typ obróbki cieplnej.
Ela napisał(a):
A ja od kiedy spróbowałam sałatki z surowego kalafiora to gotowanie tego kwiatuszka uważam za całkowitą porażkę w kwestii smaku. Gotowany kalafior, jak dla mnie, nie za ładnie pachnie, poza tym.
Kalafiorka drobno siekamy, dodajemy siekany czosnek i koperek, olej (jakiś zdrowy na zimno tłoczony) plus trochę jogurtu. Jak ktoś chce całkowicie po wegańsku, można zamiast jogurtu z mleka krowiego, dodać jogurt owsiany albo śmietanę z nerkowców.
Pycha. Smacznego życzę
Ela
Karako napisał(a):
Pani Marleno Pani naprawdę pochodzi z takiej rodziny o takich nawykach żywieniowych??? Jestem w szoku. I pisze Pani o tym jako o ”tradycyjnych typowo polskich nawykach” ?Matko jedyna … Z czego Pani wnioskuje że w tak patologiczny sposób (nie ukrywajmy-aby tak się móc żywić -szczególnie w ubiegłych latach, bo co innego obecnie gdy faktycznie najtańszą opcją żywienia jest kupowanie na promocji w marketach różnych przetworzonych syfizn) trzeba było być doprawdy dobrze uposażonym finansowo by móc sobie pozwolić na ten rodzaj żywienia. To po prostu jest drogi styl. Że superniezdrowy to oczywiste, ale również nie tani… Ja myślę że wcale tak nie żywiło się większość polskich rodzin, ani nie są to typowo tradycyjne nawyki, tak żywić mogli się tylko ludzie którzy mieli troszkę wyższe apanaże, dlatego że przeciętną szarą większość zwyczajnie nie byłoby stać na jadanie mięsa codziennie, jadało się raz na tydzień raz na dwa tygodnie i to było święto że hoho, jak rodzinka ”upolowała” gdzieś w sklepie o pustych półkach jakieś mięso, a na codzień były ziemniaki z zsiadłym mlekiem lub kiszonymi ogórkami, chleb z smalcem i kiszonych ogórkiem, kasze, zupy warzywne, grochówki, fasolówki i wszelkie warzywa rodzime okopowe jakie hodowano w ogrodzie. Zimą nie jadano sałat (bo nie rosła zielenina a marketów nie było, na szczęście 😉 jadało się kiszoną kapustę, rzepę, marchew, surówki z selera i kapusty, kompoty z pigwy, oraz przetwory które wykonało się latem. Kompoty z jagód i kluski na parze, to wspaniały niedzielny obiad. Jajecznica lub kaszanka z ziemniakami i surówką jarzynowa albo buraczkami czy pokrzywą a la szpinak to również był dobry obiad. Mniej wypasiony czyli taki jaki prawie codziennie to sama zupa, krupnik albo jarzynowa czy dyniowa czy ogórkowa. Jadało się też ryż, kasze,płatki owsiane, czasem śledzie ,(niestety) dużo chleba, z jakąś natką pietruszki, szczypiorem, listkami mniszka z domowym musem z jabłek lub wspomnianym smalcem ewentualnie pasztetem ale to nie tak często. Nikt wtedy nie wiedział nic o zdrowym odżywianiu, ani leczeniu dietą chorób ale mimo to u mnie w rodzinie oraz w rodzinach moich znajomych nikt tak się nie żywił jak Pani opisuje w początkowej zajawce artykułu. Jedzenie było skromne i nie było go dużo. Nie było możliwości przejadania się. Słodycze widywałam tylko na święta, wtedy piekło się ciasto. Cukierków w mojej rodzinie w ogóle nikt nie jadł, na święta były ciasteczka podzielono je między wszystkie dzieci w domu i na tym koniec. Jest to dla mnie rzecz niewyobrażalna to co Pani opisała i naprawdę współczuję że została Pani wychowana w takich warunkach żywieniowych, zarazem nie dziwię się wobec powyższego że pomogło w Pani zdrowiu przejście na dietę warzywną.Rzeczywiście pani organizm był strasznie zatruty więc w takim wypadku nawet gdy były to niezbyt wartościowe warzywa marketowe to jednak uczyniły wiele. Należy jednak pamiętać że są na tym świecie osoby które jadały w taki sposób, a również chorują. Oczywiście nie na choroby cywilizacyjne bo te rzeczywiście są wywołane wyłącznie złą dietą i z tym się zgadzam (ja bym powiedziała że nawet nie powinno się ich nazywać chorobami, bo każda wieńcówka, nadciśnienie, cukrzyc,rzs, rak i tego typu rzeczy są tylko stanem zaśmiecenia organizmu spowodowanym postępowaniem danego człowieka, tak więc to nie jest zewnętrzna choroba niezależna od niego lecz efekt jego własnych czynów. Po prostu logiczny skutek. Chorobami powinniśmy nazywać tylko to na co rzeczywiście nie mamy zbyt wielkiego wpływu poprzez żywienie. Takim przykładem może być np mukowiscydoza czy rdzeniowy zanik mięśni lub inne wrodzone choroby których jest całkiem sporo i niestety leczenie dietą nie przynosi w ich wypadku żadnych radykalnych rezultatów, poza oczywiście pozytywnym wpływem ogólnym, można więc je uznać za element wspomagający w kuracji i na pewno konieczny (bo na złym żywieniu stan będzie jeszcze gorszy to oczywiste).
Poza tą uwagą, więcej nie mam. Dobrze że uświadamia Pani naród co do kwestii dietetycznych w sposób prosty i przystępny 🙂 Dopiero czytając komentarze uświadomiłam sobie że rzeczywiście jeszcze dużo niewiedzy jest w społeczeństwie w tym zakresie i nie jest to dla ludzi jeszcze czymś oczywistym (dla mnie jest od lat, ale to z bardzo konkretnych przyczyn, pewnie gdyby mój stan zdrowia był dobry, czy przeciętnie jako taki, to również nie zagłębiałabym się nigdy w tajniki zdrowego żywienia i wpływu diety na zdrowie) że oni dzięki Pani wprowadzają u siebie tę ”dobrą zmianę” 😉 I skoro tak jest, to chwała Pani za to że niesie Pani ten kaganek wiedzy. 🙂 Oby jak najwięcej osób skorzystało i uchroniło się przed totalnie niepotrzebnymi dolegliwościami. Kiedyś pewna zielarka powiedziała że wiele osób posiada silne geny na 150 lat życia. Niestety to właśnie ci najsilniejsi ludzie, kompletnie nie dbają o siebie, o swoje żywienie i właśnie oni umierają w sposób wręcz ”głupi”i bezsensowny na jakieś zawały, udary, czy coś w tym stylu i dzieje się to na ich własne można powiedzieć życzenie. Bo woleli dogadzać podniebieniu niż organizmowi. Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Spokojnie, Karako, po co od razu te nerwy, te matki jedyne, te szoki i wzburzenie 😉 Przecież nie napisałam, że mowa o ”tradycyjnych typowo polskich nawykach”, przeczytaj proszę uważnie jeszcze raz co napisałam.
Ja niestety nie kojarzę u mnie w domu jedzenia pokrzyw ani mniszka, kasza owszem była raz na jakiś czas (najczęściej do gulaszu), ale na pewno nie często czy też codziennie. Sałatę (masłową, bo innej nie kojarzę) jadło się tak jak piszesz latem, obowiązkowo „na słodko-kwaśno”: ze śmietaną, cukrem, octem i koperkiem – nie znosiłam jej w takim wydaniu i uraz ten z dzieciństwa mi pozostał do dziś (nie do sałaty, lecz do samego „dressingu”). 😀
Owszem, przetwory się robiło, ale ogródka warzywnego nie mieliśmy, na obiad jednego dnia była zupa, a następnego dnia „drugie”, nie jadaliśmy bynajmniej codziennie wystawnych obiadów trzydaniowych z deserem, jeśli o to chodzi 😉 i tylko w niedzielę obiad był dwudaniowy (tradycyjny, np. na pierwsze rosół z makaronem, na drugie kurczak albo schabowe, a w ramach „przystawki” surówka np. z marchwi, selera i jabłka). Codzienne mleko (w szklanych butelkach ze srebrnym aluminiowym kapslem) o piątej rano dostarczała nam pod drzwi mieszkania mleczarnia (robiąc przy tym sporo hałasu metalowymi skrzynkami, cały blok stawiając bladym świtem na nogi), śmietana miała zaś kapsle z tego co kojarzę pomarańczowe. Twarogi i sery (topione albo żółte, bo innych wynalazków nie przypominam sobie) były do kupienia w sklepie znajdującym się przy miejskiej mleczarni (obecnie zlikwidowanej, w tym miejscu postawiono teraz… osiedle domów). Jajka w dobrej cenie co tydzień przywoziła nam przez wiele lat była sąsiadka, która wydała się za mąż na wieś. Dużo rzeczy się „załatwiało”, nie kupowało normalnie jak teraz. Bo pracy było w bród, etat każdy obywatel miał zapewniony (jak nie pracował to był podejrzany, był „niebieskim ptakiem”), tylko towarów nie było tyle co teraz, ale pieniądze każdy miał, choć kupić za nie nie było za bardzo co.
Problem z zaopatrzeniem pojawił się w okolicach stanu wojennego (reglamentacja), ale nawet wtedy ludzie sobie radzili, np. wśród znajomych wymieniali się kartkami (a raczej dobrami jakie można było na nie kupić) i jakoś to było (u nas było w domu 5 osób, więc tych kartek trochę było). Ryby były tańsze niż mięso no i były bez kartek, ale trzeba było się nastać w kolejce jak już „rzucili” do rybnego (my dzieciaki jak już byliśmy w starszych klasach podstawówki, to też staliśmy, a jakże! I do mięsnego, i po papier toaletowy, i po pomarańcze czy banany jak „rzucili” przed świętami…). Cukiernie i lodziarnie normalnie funkcjonowały, ceny tam nie były zaporowe, choć lody były najczęściej dostępne w dwóch smakach albo trzech, a nie jak teraz w pięćdziesięciu, a cukierki to najczęściej zwykłe owocowe „szklaki”, czasem irysy, krówki, galaretki w cukrze albo „kukułki”, z Czech woziło się „Lentilki” czyli ówczesne „Skittles”, potem jeszcze na kartki również były „wyroby czekoladopodobne”, których okropny smak pamiętam do dzisiaj. Oprócz ciast mama robiła też z margaryny „Palma”, mleka w proszku i herbatników taki „blok czekoladowy”, był o wiele lepszy niż te sklepowe czekoladopodobne łakocie. Furorę wśród łasuchów robiły też kręcone „lody włoskie” (z proszku) – swego czasu przebiły popularnością wśród dzieciarni na podwórku tradycyjne patykowe bambino, calipso czy cassate 😉 Lepsza dostępność wszystkiego i zniesienie reglamentacji było ok. 1989 roku – mnie już wtedy nie było w Polsce.
A mięso „tylko na niedzielę”, to ludzie owszem jadali, ale prędzej przed wojną (co wiem z opowiadań babci), natomiast po wojnie sobie „radzili”, choć łatwo nie było. Z dzieciństwa np. pamiętam (z opowieści rodziców), że płakałam okrutnie, kiedy dostałam raz kanapkę na kolację, że „ja nie chcę takiej czarnej szynki!”, bo mama zrobiła mi kanapkę z czarnym salcesonem i chcieli mi rodzice wmówić, że to szynka była 😀 To był koniec lat 60-tych lub początek lat 70-tych, jeszcze nie było reglamentacji, ale jakoś wybitnie źle z zaopatrzeniem jeszcze nie było.
Ogólnie ludzie uważali w czasach PRL (i niestety nadal w dużej mierze uważają) pożywienie odzwierzęce za „coś lepszego”, właśnie dlatego, że trzeba było przez większość czasów PRL-u za nim stać w kolejkach (załatwiać, wymieniać się kartkami itd.). Takie podejście i takie przekonania przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Na tych naszych przyzwyczajeniach i przekonaniach żeruje obecny handel: większość miejsca w przeciętnym markecie zajmują półki na których stoją pochodne pięciu rzeczy ongiś uważanych za skarb: produktów odzwierzęcych (mięsa i nabiału), pszenicy, tłuszczu i cukru. Tymczasem „coś lepszego” tak naprawdę znajduje się w warzywach i owocach – gdyby moja mama tę prawdę znała, to by może dłużej pożyła…
Venus napisał(a):
Marleno bardzo Ci dziękuje. Twoje rady sa bezcenne. Przy okazji chciałabym sie podzielić ze wszystkimi taka oto historia. W moim otoczeniu w przeciągu trzech lat dwie kobiety zachorowały na raka piersi. Czy czy to przypadek ze pierwsza rok przed zdiagnozowaniem choroby była na diecie Dukana , druga kobieta tez ok rok przed choroba była na diecie Gacy. Wiadomo ze te wszystkie diety opierają sie głownie na białku zwierzęcym ( mięso i nabiał) . Czy to przypadek że zachorowały? Zaczynam powątpiewać. To co jemy ma bezpodstawnie wpływ na nasze zdrowie.
Marlena napisał(a):
Nie ma już dzisiaj wątpliwości, że pożywienie jest jednym sposobów komunikowania się naszego środowiska wewnętrznego ze środowiskiem na zewnątrz, a to z kolei ma wpływ na ekspresję naszych genów. Jednym słowem piękne DNA jakie dostaliśmy od Stwórcy można sobie łatwo zepsuć wkładając notorycznie do ust niewłaściwe rzeczy.
Magdalena Filipiak napisał(a):
Bardzo ciekawie napisany tekst! Co prawda jestem w pracy, ale przebrnęłam przez cały 😉
Zielona napisał(a):
Pytanie może głupie ale zadam: po co mi informacja, że 2000 kcal surowych pomidorów zawiera 403 % dziennego zapotrzebowania na składniki odżywcze (w tym 18/21 witamin i minerałów) skoro dieta ma być urozmaicona i nie będę jadła przez cały jeden dzień tylko pomidorów. W niczym mi to nie pomogło prócz orientacyjnej wiedzy które produkty są gęste żywieniowo. Chciałabym wiedzieć ile procent daje mi jeden pomidor albo ile ma kcal albo ile kg pomidorów przypada na te 2000 kcal, żeby w ogóle zacząć sobie cokolwiek przeliczać i sensowną dietę skomponować, no chyba, że chodzi tylko o to żeby kupować książki i korzystać z odpłatnych porad. Dla mnie jest to nadal czarna magia. Super dla kogoś wtajemniczonego, ale dla przeciętnego Kowalskiego jak ja, który szuka sposobu na zdrowe odżywianie w gąszczu przetworzonych mniej lub bardziej produktów nadal jestem zielona w tym temacie. Nie pomogło mi to w żaden sposób w zakupach, bo choć jadam szpinak, pomidory i inne rzeczy to nadal nie wiem ile tego powinnam zjeść i czy to co jem teraz jest ok czy trzeba to jeszcze zmodyfikować.
Marlena napisał(a):
O tym, że dieta ma być urozmaicona w artykule pisałam, więc raczej nikomu po jego przeczytaniu nie przyjdzie do głowy by pozyskiwać swoje 2000 kcal codziennie tylko z pomidorów lub innego pojedynczego pokarmu. 😉 Informacja o tym, które pokarmy są najgęstsze odżywczo jest pomocna w celu komponowania diety tak, aby była jak najgęstsza odżywczo: z zestawienia widać jak na dłoni, że warto kłaść na talerz najpierw warzywa (liściaste, kapustne, psiankowate, dyniowate, korzeniowe, cebulowe), grzyby, rośliny strączkowe, wodorosty, kiełki i otręby oraz nasiona i owoce jagodowe. Ponieważ (z wyjątkiem nasion i roślin strączkowych) pokarmy te są niskokaloryczne, to warto (jeśli „zabraknie” nam tych kalorii by pokryć dziennie zapotrzebowanie energetyczne) uzupełniać dietę (w celu właśnie pozyskania kalorii) takimi pokarmami jak pełne ziarna (zbóż lub pseudozbóż), orzechy i warzywa skrobiowe (bulwiaste) oraz owoce. Cała reszta pokarmów (zboża oczyszczone, pokarmy odzwierzęce) jest już mniej gęsta odżywczo choć obfituje w energię, w związku z tym można przesunąć te pokarmy do kategorii „na święta” lub traktować jako minimalny/okazjonalny dodatek w diecie, albo też wedle życzenia można je również usunąć z menu całkowicie.
Który pokarm ma ile kcal na 100 g znajdziesz w internecie, dlatego jeśli masz pomidora to chcąc wyliczyć jego wartość energetyczną należy go zważyć, bo sztuka pomidora również dobrze może mieć 50 g lub 300 g. Jeśli jednak ktoś trzyma się pokarmów gęstych odżywczo tak jak opisałam powyżej, to żadne karkołomne wyliczenia potrzebne raczej nie są – po prostu jedzmy prawdziwe, nieprzetworzone i naturalne jedzenie.
MagdaC napisał(a):
Witam, od niedawna jestem regularnym czytelnikiem Pani artykułów – bardzo wciągają i dowiaduję się rzeczy o których nie miałam pojęcia choć myślałam że coś już wiem na ten temat…Bardzo się cieszę że udało mi się jakoś 'wpaść’ na Akademię, choć nie przeczytałam jeszcze wszystkiego, to 'ostro’ zaczynam wdrażać wszystko w życie mojej rodziny. Odkopałam z szafki sokowirówkę (zbieram się na wyciskarkę 🙂 i co dzień podsuwam wszystkim soki owocowo-warzywne, moje zakupy zmieniły się – prawie wszystkie są z warzywniaka ;). Zasmakowałam w awokado, różnym sałatach i kiełkach; choć zielone koktajle (banan+szpinak+kiwi) robiłam już wcześniej to teraz staram się je robić częściej. Mam 7-letnią córkę która ma problemy z przerostem 3 migdałka, niektórzy kierowali do wycięcia ale się zaparłam i znalazłam pewną Panią Doktor (Pediatra) która pierwsza otworzyła mi oczy i przede wszystkim wskazała na dietę dziecka (to był dokładny 1,5 godzinny wywiad lekarza, pierwszy raz spotkałam się z Takim lekarzem) – więc wg wskazań odstawiłyśmy całkowicie produkty mleczne i cukier, zwiększając spożycie warzyw i owoców (z owocami nie było źle, bo w sumie zjada wszystkie). I tak zaczęłam wciągać się w 'tajniki’ zdrowego odżywiania. Cała ta „kuracja ” oczywiście przyniosła efekt tzn. córka zaczęła używać nosa do oddychania a nie buzi i ciągły katar w sumie zniknął. Ale niestety nie trwało to zbyt długo – zaczęła się szkoła, pierwsza infekcja – ok, następna też ale przy kolejnej już wszystko wróciło (zaznaczam ze zasad odżywiania nie zmieniałyśmy).
To był mój wstęp do pytania do Pani Marleny ;). Jeżeli czegoś nie mylę – pisała Pani w którymś artykule że wyciągnęła swoje dziecko z przerostu 3-go migdałka bez wycinania. Nie przeczytałam jeszcze wszystkiego na Akademii i moje pytanie brzmi czy jest to gdzieś szerzej opisane (tzn. w jaki sposób udało się to Pani)? I drugie pytanie: co sądzi Pani o homeopatii?
Pozdrawiam serdecznie i gratuluję pisanego języka (świetnie się Panią czyta 😉
P.S. Aż sobie trochę drukuje bo już gorzej widzę od tego telefonu jak tyle czytam…książka byłaby dobra 😉
Marlena napisał(a):
Tak, mój syn uniknął wycięcia migdałków – one są ważnym elementem układu odpornościowego i nie odrastają po wycięciu, więc było o co walczyć 🙂
Nam bardzo pomogła książka „Zdrowe dzieciaki. Jak odżywiać dzieci by były odporne na choroby”, autor Joel Fuhrman. Z perspektywy czasu powiem, że niezmiernie ważne jest codzienne doładowanie sporą ilością beta-karotenu (szpinak, marchew, bataty, również sok marchwiowy i soki zielone itd.), jest on w ustroju człowieka przekształcany w witaminę A zwaną witaminą antywirusową, ta witamina stoi też na straży zdrowych śluzówek (np. w nosogardzieli). No i oczywiście witamina C i słoneczko (a zimą suplement witaminy D).
Homeopatia jest OK – jeśli komuś pomaga to w porządku. Stosuje ją nawet brytyjski dom królewski (królowa Elżbieta i członkowie rodziny), więc… i my możemy 🙂
MagdaC napisał(a):
Bardzo dziękuję za odpowiedź i podpowiedzi 😉 to słoneczko właśnie nam dużo pomogło na wakacjach. Tran z dodatkową witaminą D już stosujemy, teraz dodaję wit. C do soków, cały czas też płuczemy zatoki i nos irygatorem (z dodatkiem Citroseptu i Biostyminy) rano i wieczorem – muszę więc większy nacisk na soki położyć (i w końcu zdecydować się na którąś wyciskarkę 😉 )
Nasza Pani Doktor wspomaga też nas homeopatią (wydaje mi się że pomaga, może nie od razu jest efekt, ale stopniowo małymi kroczkami jest lepiej). I 'lekturę’ oczywiście też poczytam 😉
Pozdrawiam
mmm napisał(a):
jak jeść liście chryzantemy? nie mogę odszukać takiej informacji w necie….czy ktoś próbował?
Marlena napisał(a):
Szukaj w Google „Shungiku”. Można uprawiać ją w ogródku lub w doniczce, nasiona można dostać na Allegro: https://allegro.pl/chryzantema-jadalna-chrysanthemum-coronarium-i6617148723.html
Jak pisze użytkownik w opisie: „Surowe liście dodaje się do sałatek i sushi. Można je też gotować i stosować jako dodatek do potraw z woka i zup.”
Anna Beata napisał(a):
Witam.
Big fan :). Bardzo dziękuję za to, jak napisałaś w dziale „O Akademii”, że nie chccesz zostawiać swojej wiedzy dla siebie.
Marleno, czytając ten (fantastyczny) i inne artykuły na Akademii Witalności nasuwa mi się szereg pytań. Między innymi nie znalazłam nigdzie (do tej pory – nie wszystko jeszcze przeczytałam) czy do przyrządzania potraw używasz pomocy kuchennych jak chochelki, sitka… plastikowe czy metalowe czy z innego materiału?
W jednym z artykułów wspomniałaś, że nasiona na kiełki hodujesz sama. Proszę napisz jak to robisz, też bym chciała. 🙂
Marlena napisał(a):
Narzędzia mam najczęściej ze stali, plastików unikam i nie lubię. Nasiona na kiełki hoduję w słoiku, to bardzo łatwe i szybkie.
Anna Beata napisał(a):
Bardzo dziękuję za szybką odpowiedź. Z nasionami na kiełki to jednak dalej nie rozumiem. Kiełki z nasion ja tez robię i bardzo lubię. Jednak nadal nie rozumiem jak/ jakie rośliny chodować aby nasiona na kielki mieć :(. Pomożesz, proszę?
Marlena napisał(a):
Nie uprawiam roślin na nasiona (choć może w przyszłości będę, któż to wie). Nasiona na kiełki kupuję (np. rzodkiewka, brokuł, rzeżucha itd.) i potem hoduję z nich kiełki.
diu napisał(a):
Marleno, mam pytanie w kwestii spożywania świeżo wyciskanych soków. Nie mam czasu wyciskać rano – czy spożywanie takowych wieczorem będzie zdrowe i pomoże zrzucić parę kilo i znormalizować wagę, czy też nie jest polecana taka surowizna na wieczór?
Marlena napisał(a):
Możesz przygotować wieczorem podwójną porcję, jedną wypić sobie w porze kolacji, a resztę do lodówki i wypić rano.
diu napisał(a):
Dzięki za odpowiedź 🙂 Wieczorem owszem, ale rano o tej porze roku mój organizm nie przyjmie nic z lodówki 🙂
Marlena napisał(a):
Nie to miałam na myśli. Sok nie musi być pity taki zimny, prosto z lodówki: można wyjąć go z lodówki i wypić gdy osiągnie temperaturę pokojową (lub jakąkolwiek pożądaną lub akceptowaną przez daną osobę).
diu napisał(a):
W sumie to racja 🙂 Mogę go też chyba rozcieńczyć odrobiną ciepłej wody. Pozdrawiam 🙂
Daniel napisał(a):
Zrobiłem sobie kilka dni temu wyniki krwi pierwszy raz od 4 lat. Wtedy raczej średnio to wyglądało: miałem będąc na diecie z ogromną przewagą produktów odzwierzęcych i wysoko przetworzonych bardzo niski poziom żelaza, czerwonych krwinek i hemoglobiny. Tym razem wszyscy wróżyli mi, że będę miał znacznie gorsze te parametry niż wcześniej, bo przecież mięso (które spożywam od tego czasu od święta, podobnie jak ekologiczne jajka i jogurt naturalny) jest niezbędne by nie mieć niedoborów żelaza. Co się jednak okazało? Wspomniane wskaźniki tym razem są idealne, podobnie jak pozostała morfologia i analiza moczu, natomiast – czego w ogóle się nie spodziewałem – mam za wysoki cholesterol całkowity (227) oraz LDL (122). HDL jest za to powyżej normy – 91, a trójglicerydy 71. Mam powód do niepokoju i jak to w ogóle możliwe, że cholesterol wzrósł na diecie w około 70% roślinnej?
Marlena napisał(a):
Kilka dni temu czyli po świętach i sylwestrze? Jeśli tak, to na wzrost poziomu cholesterolu mogło mieć wpływ świąteczne menu (zwiększona ilość nasyconych kwasów tłuszczowych lub kwasów typu trans, mniej błonnika, więcej cukru w świątecznych ciastach i deserach itp., a do tego wszystkiego zazwyczaj mniej ruchu). Wynik badania może zaburzyć nawet cięższa kolacja zjedzona wieczorem w dniu poprzedzającym badanie (dlatego badanie robimy na czczo, po lekkiej kolacji dnia poprzedniego). Pozadietetycznym czynnikiem wzrostu poziomu cholesterolu jest też stres (szczególnie jeśli przewlekły, związany z pracą lub sytuacją rodzinną lub finansową) oraz zbyt siedzący tryb życia.
Ogólnie profil lipidowy jest w sumie nie taki znowu tragiczny, nie tyle ważne są same liczby ile proporcje: masz niskie TG, wysoki poziom HDL, co prawda całkowity i LDL nieznacznie podwyższone, ale może dlatego, że po świątecznej wyżerce? 😉
Zrób badanie ponownie jeśli masz wątpliwości, odpowiednio się do niego przygotuj i zobacz czy coś się zmieniło.
Kuna napisał(a):
Witaj Marleno!
Ja trochę z innej beczki: co sądzisz o napromieniowaniu jonizującym żywności? Mnie to przeraża, bo – mimo nałożonego obowiązku umieszczania na etykietach produktów informacji o jonizacji, producenci w ogóle do zapisu się nie stosują. I jak takie soki, kiełki czy inne mają być esencją zdrowia??? Obserwuję cebulę w donicy: franca nie kiełkuje! Czyli napromieniowana jest. Zastanawiam się, kiedy zaczniemy fosforyzować…;-/
Marlena napisał(a):
W Polsce dopuszczono jedynie 6 produktów spożywczych, w stosunku do których producenci mogą (choć nie muszą) użyć niskich (0,025-10 kGy) dawek promieniowania jonizującego w celu hamowania kiełkowania czy też obniżenia zanieczyszczeń biologicznych drobnoustrojami chorobotwórczymi (produkty te to cebula, ziemniaki, czosnek, pieczarki, przyprawy, susz warzywny). Szczegóły znajdują się tutaj: https://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:EHINUaFeaowJ:www.pttz.org/zyw/wyd/czas/2005,%25204(45)%2520Supl/02_Zegota.pdf+&cd=7&hl=pl&ct=clnk&gl=pl&client=firefox-b
Kupując te produkty gramy trochę na loterii: mogą być napromieniowane lub nie – jak się trafi (napromieniowanie to drogi sposób konserwacji i małych producentów zwyczajnie nań nie stać, ponieważ wymaga to specjalistycznych i bardzo kosztownych urządzeń). Jeśli chcemy mieć większą pewność, to wtedy trzeba kupować te produkty od małych producentów (np. lokalnych), szukać produktów ekologicznych (np. cebulę bio, czosnek bio i ziemniaki bio widziałam w sieci sklepów Stokrotka i Lidl), kupować od zaufanych rolników/działkowców albo uprawiać samemu (np. przyprawy ziołowe, pieczarki).
Daniel napisał(a):
Byłem w prawdzie na czczo, ale faktycznie przez święta trochę ciasta się zjadło i ekologicznego drobiu. Nie przypuszczałem, że taka krótka zmiana menu może aż tak szybko wpłynąć na wyniki. W takim razie badania do powtórki za miesiąc, dziękuję 🙂
Początkujący T. napisał(a):
Obecnie dzień zaczynam od koktajlu na śniadanie. Składa się on z 3 grup spożywczych:
– zielony liść (zazwyczaj roszponka lub sałata rzymska lub szpinak)
– owoce (prawie zawsze banan + coś drugie maliny/porzeczka/pomarańcz/itp.)
– ziarna i płatki (orzech (migdał lub laskowy), płatki owsiane, siemię lniane, chia, pestki dyni, sezam, ostropest plamisty, wcześniej także ziarna konopi)
Dość często przyprawiam plasterkiem imbiru.
Doszedłem do wniosku, że sekcja ziarna jest zbyt liczna. Jaka waszym zdaniem może być minimalna ilość składników w tej części (i jakie) aby zachować różnorodność i kompletność składników odżywczych?
Dzięki za porady.
Kuna napisał(a):
Wielkie dzięki za info! Oby Unia nie cofnęła danego słowa, bo wiele kotów zasiliło jakiś czas temu szeregi piachu właśnie z powodu napromieniowania gotowej karmy (wcześniej jednak zachorowały np. na zanik osłonek mielinowych, nowotwory…). Ostatecznie jednak odstąpiono od procesu jonizacji kociej karmy, ku zdrowiu naszych pupili. Dlaczego zatem tym samym gó..em traktuje się nas ludzi? – pyt. retoryczne.
Marlena napisał(a):
Nie jestem w stanie na to pytanie odpowiedzieć, nie znam też przepisów prawnych odnośnie jonizacji karmy dla zwierząt. Na pewno jednak w Polsce jonizować można tylko te 6 produktów konsumpcyjnych póki co. Moim zdaniem nie ma większych szans na to, że w jakimś najbliższym czasie nas zaleje morze jonizowanej krajowej żywności, bo tak jak wspomniałam urządzenia do przeprowadzania tego typu konserwacji żywności kosztują krocie, a Polska to biedny kraj. Mały producent na pewno czegoś takiego sobie nie kupi, bo trzeba dużo sprzedawać aby zakup urządzenia się zwrócił. Na takie urządzenia stać jednak z pewnością duże bogate (zagraniczne) korporacje i jest to kolejny powód dla którego korporacyjnym produktom można spokojnie podziękować za współpracę. 🙂
Kuna napisał(a):
I owszem, można uznać to za swego rodzaju koło ratunkowe. Co jednak z produktami z importu? Tzw. „świeże” banany, by trafić na sklepowe półki (i tu również do drobnych sklepikarzyA), potrzebują średnio 10 – 14 dni. Nie mamy pewności, jakim metodom konserwacji zostały one poddane, bo zwyczajnie sprawdzić się tego nie da (przeciwieństwem są wszelkie warzywa kiełkujące).
Opracowanie H. Żegota z 2005 r. , prócz suchych info, zawiera treści pozytywnych aspektów napromieniowania żywności atomami, które przecież najpierw wykorzystano w unicestwieniu Hiroszimy. Jakoś trudno uznać mi takie działania za prozdrowotne;-). Na pewna kpinę zasługuje fragment ww opracowania: ” Ograniczenie zezwoleń w UE do zastosowania promieniowania jonizującego tylko do suszonych przypraw ziołowych i warzywnych jest krokiem wstecz w stosunku do narodowych regulacji prawnych i praktycznych aplikacji tej technologii w wiodących krajach europejskich w ostatnim dwudziestoleciu. Niekwestionowanym liderem we wdrażaniu metody(…), są obecnie Stany Zjednoczone, gdzie PRZEKŁADA SIĘ DUŻĄ UWAGĘ DO OCHRONY ZDROWIA I ZAPOBIEGANIA CHOROBOM(…). NAPROMIENIOWANIE ŻYWNOŚCI MUSI BYĆ ZAAKCEPTOWANE PRZEZ KONSUMENTÓW, CO WIĄŻE SIĘ Z ICH EDUKACJĄ W TEJ DZIEDZINIE ORAZ PRZEZ PRODUCENTÓW, KTÓRZY WYRAŻAJĄ OBAWY, ŻE STOSOWANIE NAPROMIENIOWANIA ŻYWNOŚCI POPSUJE ICH WIZERUNEK FIRMY. NAPROMIENIOWANE PRODUKTY MUSZĄ BYĆ ODPOWIEDNIO OZNAKOWANE”. Tylko dlaczego na etykietach produktów w dalszym ciągu brak info o napromieniowaniu jonizującym i dlaczego padła propozycja zastąpienia terminu napromieniowania określeniem „zimnej pasteryzacji”, pozostaje tajemnicą. Swoją drogą jakoś trudno zauważyć, by Stany Zjednoczone przykładały aż tak „dużą uwagę do zdrowia”;-))
Z mojego źródła informacji wynika, że za dawkę śmiertelną promieniowania dla człowieka uznaje się ok. 3 grejów. W Polsce – jak podaje powyższe opracowanie, stosowaną dawką jest 10 grejów!
Wspomniana przeze mnie karma dla kociąt, stosowana była w Australii. Już nie jest.
Zofia M napisał(a):
Badania krwi powinno robić się co 4 miesiące. Cholesterol spadnie po odstawieniu masła i tłuszczów przetworzonych.Dużym ułatwieniem jest blender do robienia musu: zielenina min. 2 rodzaje, imbir, owoce lub sok, banan, zmielone siemię zalane wodą lub mlekiem np sojowym ew. Jogurtem. Na talerz dodać moczone pestki i/lub orzechy. Pozdrawiam moją grupę wsparcia. Kocham Was
Marlena napisał(a):
My też Cię kochamy, Zofio!
Anna M napisał(a):
Pani Marleno!
Wczoraj miałam gastroskopie. Wnioski: refluksowe zapalenie przelyku, cechy przepukliny wslizgowej.
Czy zmieniają nawyki zywieniowe wyjde z tego?
Szczerze to podlamala mnie ta diagnoza…
Marlena napisał(a):
Na temat tej dolegliwości pisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/przepuklina-rozworu-przelykowego-co-to-jest-i-jak-sobie-radzic/
Zmiana nawyków jest niezbędna, skoro dotychczasowe nawyki doprowadziły nas do choroby. Ponadto nasi użytkownicy sygnalizowali, że stosowanie zasad warzywno-owocowej diety w/g metody dr Ewy Dąbrowskiej odmieniło ich życie. Warto spróbować! 🙂
Densy napisał(a):
Jedzie jedzeniem a diety dietami, najlepszą dietą według mnie to aktywność sportowa i przede wszystkim aktywne spędzanie czasu oraz znalezienie właściwego hobby.
Marlena napisał(a):
Raczej odwrotnie: aktywność fizyczna jest ważna, ale to co jemy jeszcze ważniejsze. Z badań wynika, że żadna ilość aktywności fizycznej nie jest w stanie zneutralizować szkodliwości wynikającej z błędów dietetycznych.
Beata napisał(a):
Ile OTRĘBY ŻYTNIE na 2000 kcal produktu spełnia średni % dziennego zapotrzebowania na wszystkie witaminy i minerały bo nie zostały podane. Są otręby ryżowe, pszenne, owsiane, kukurydziane a tych nie ma 🙁
Maro napisał(a):
Pani Marleno,
Nurtuje mnie kwestia spożywania zbóż i straczkow. Dokladniej procesy moczenia, kielkowania i fermentowania. O ile samo moczenie nie jest zagadką to juz kielkowanie i fermentowanie tak. Nie znalazlem jednoznacznych informacji, ktore zboza warto kielkowac a ktore fermentowac a ktore tylko moczyć. I czy np. taka skielkowana kasze gryczaną można potem gotowac czy spożywa się ją na surowo.
Znalazlem tez info, ze lepsze od platkow owsianych sa ziarna owsa bezluskowego, ale juz nie wiem czy mozna z nich zrobic owsianke. Natomiast jezeli uprzemy się na platki owsiane to najlepiej strawimy je gdy beda poddane fermentacji.
Bardzo prosze o pomoc w tej sprawie 🙂
Marlena napisał(a):
Moczę strączki przed gotowaniem, fermentuję zakwas na chleb, czasem robię kiełki ze zbóż i strączków. Do tej pory nie zastanawiałam się co jest lepsze, więc trudno mi odpowiedzieć na to pytanie.
Jarosław napisał(a):
P. Marleno , przeczytałem w sieci taki tekst , jakie jest pani zdanie na ten temat biorąc pod uwagę osoby które nie jedzą mięsa i jego przetworów bo ponoć tak jest zdrowo ?
„” Wielokrotnie badania wykazywały, że zbyt niski cholesterol jest niezdrowy albo wręcz zabójczy (3)(4)(5) – przy czym zbyt niski oznacza wartości poniżej 200 mg/dl, czyli takie, do jakich często próbują zbić go lekarze. Oznacza to, że lekarz obniżający cholesterol bardzo często ZWIĘKSZA nasze ryzyko śmierci, zamiast je zmniejszać.
Powszechnie uważa się, że powinno się obniżać poziom poniżej 190 mg/dl, czyli do wartości, przy której ryzyko śmierci zaczyna rosnąć. Czemu cholesterol jest taki ważny?
Pełni on szereg pozytywnych funkcji w organizmie, między innymi wzmacnia system odpornościowy, wręcz jest niezbędny do jego działania – pacjenci ze zbyt niskim poziomem (mający „zdrowy” poziom cholesterolu LDL poniżej 70 mg/dl) mają nawet kilkukrotnie wyższe ryzyko zgonu z powodu sepsy. Cholesterol odpowiada za stan skóry, poziom hormonów, regenerację uszkodzeń (w tym uszkodzeń naczyń krwionośnych) a nawet walkę z nowotworami. „”
pozdrawiam Jarosław
Marlena napisał(a):
Tego typu teksty to typowa propaganda pod modnym ostatnio hasłem typu „Nie bójmy się cholesterolu, obalajmy mity”. 😉
Jedzmy jednym słowem codziennie mięso, jaja, masło i śmiejmy się z cholesterolu, bo to wszystko są bajki wymyślone przez „big farmę”, a jak będziemy mieć niższy niż 200 lub uchowaj Boże 190, to tym gorzej dla nas.
Tymczasem spójrzmy na nagie fakty: na niedobór cholesterolu w Polsce mało kto cierpi, większość obywateli ma wysokie poziomy, nienormalnie wysokie w porównaniu z populacjami gdzie ryzyko choroby wieńcowej jest zbliżone do zera. Choroba wieńcowa stanowi obecnie główną przyczynę zgonów w Polsce. Nie sepsa, tylko choroba wieńcowa. I to jej powinniśmy się strzec i wiedzieć jak się przed nią uchronić.
Skąd się bierze taka propaganda? „Zbijanie” cholesterolu farmakologią to nowoczesny wymysł i na tym właśnie bazują wielbiciele cholesterolu i propagatorzy tłustych diet. Krytykują farmację i margarynę (co jest akurat słuszne), jednocześnie szerząc pogląd, że wysoki cholesterol jest dobroczynny dla zdrowia i wręcz powinniśmy go mieć dużo i nie mamy się przejmować tym zawartym w pokarmach odzwierzęcych, co jest akurat nie bardzo słuszne lub zgodne z doniesieniami nauki i obserwacjami ludów nie chorujących na serce.
Cholesterol jest owszem ważny, ale NIE JEST niezbędną dla nas egzogenną substancją, którą „musimy” dostarczać z zewnątrz, ponieważ jest substancją endogenną, jednym słowem ludzki organizm ma umiejętność produkowania sobie własnego cholesterolu w ilościach dokładnie takich, na jakie ma aktualnie zapotrzebowanie. Dlaczego? Właśnie dlatego, że jest ważny i potrzebny. Jednak nawet rzeczy ważnej i potrzebnej nie może być za dużo. Jeśli ustrój zaczyna go produkować więcej niż normalnie zdrowy człowiek produkuje, to należy sobie zadać pytanie DLACZEGO, zamiast tylko uciekać się do maskowania symptomów czyli „zbijać” cholesterol „dla zdrowotności” farmakologią albo też – wręcz przeciwnie – chować głowę w piasek i zasłaniać się teoriami mówiącymi, że cholesterol nie ma znaczenia, bo im go więcej tym lepiej, a kto mówi inaczej to jest na pewno w zmowie z big farmą, która nas chce faszerować statynami.
Organizacje zdrowotne mają jednak niestety rację: trzeba ruszać się, utrzymywać prawidłową masę ciała, nauczyć się radzić sobie ze stresem i najważniejsze – mieć dietę na bazie pokarmów naturalnych, głównie roślinnych. Lekarze leczący dietą idą jeszcze dalej. Wyrażenie „pokarmy naturalne” nie obejmuje przy tym jak się okazuje izolatów pochodzących z roślin, a takim jest np. cukier (izolat węglowodanowy) czy olej/margaryna/masło (izolat tłuszczowy). Bez sensu jest więc się kłócić czy zdrowsze jest masło czy margaryna albo jaki olej jest zdrowszy. Izolat jest izolatem, choćby nie wiem jaką miał etykietkę. Owszem, cukier brązowy będzie „zdrowszy” od białego, a masło nieco „zdrowsze” od margaryny. Jednak cały czas poruszamy się w krainie odrealnionych pokarmów, które stworzył człowiek, a nie natura. Izolaty nie występują w naturze i ich spożywanie nie jest na dłuższą metę korzystne dla zdrowego człowieka, a już na pewno gdy czynimy to regularnie, upychając te izolaty do naszego codziennego menu.
Działania polegające na zgodnym z naturą stylu życia wystarczą najczęściej by mieć zawsze prawidłowy poziom cholesterolu – prawidłowy to taki, który wyklucza ryzyko chorób serca i układu krążenia: w tych częściach świata gdzie choroby serca i układu krążenia niemal nie występują jest to poziom poniżej 160 całkowitego. Można to osiągnąć lekami lub zmianami stylu życia i diety. Osiąganie go lekami nie jest najlepszym rozwiązaniem, aczkolwiek dla niektórych jedynym możliwym (większość ludzi woli brać leki do końca życia albo nawet szybciej umrzeć niż zrezygnować z uświęconej tradycji spożywania tłustego żarcia, codziennego mięsa, jaj, olejów, smalcu, masła, smażenin itd.). Nawet palenie prędzej dla zdrowotności serca są częstokroć skłonni rzucić niż swoje nawyki żywieniowe zmienić.
A tymczasem wisienka na torcie, czyli cytat z książki doktora C. Esselstyna „Chroń i lecz swoje serce”: „Człowiek, który utrzymuje swój cholesterol całkowity na poziomie poniżej 150 mg/dL przez całe życie, nie nabawi się choroby wieńcowej – nawet jeśli pali, ma liczne przypadki problemów kardiologicznych w rodzinie, nadciśnienie czy jest otyły!”.
Skąd pan doktor to wie? Na przykład od Papuasów z Nowej Gwinei, którzy żywią się głównie (w ok. 90-95%) dziewiętnastoma odmianami batatów, nie znają cukru, olejów, jajek, masła ani nabiału: zostali dokładnie zbadani w latach 60-tych przez naukowców, którzy ze zdumieniem stwierdzili, że ludzie ci nie chorują na serce pomimo, że siedzą w chatach i palą całymi dniami tytoń, nurzając się w kłębach dymu od dziecka. Owszem, chorują na starość na płuca w końcu od tego dymu. Ale nie na chorobę wieńcową, choć jarają nałogowo jak smoki! Poziom cholesterolu całkowitego wynosił u tych ludzi średnio 108.
Przykład drugi, pisałam o nim tutaj https://akademiawitalnosci.pl/cud-diety-kempnera/: rdzenni Indianie ze szczepu Tarahumara (Meksyk), znani sportowcom ze swojej wytrzymałości w bieganiu (i to na dystansach wynoszących… bagatela! 200-300 km), którzy przykuli uwagę badaczy tym, że mają tętnice do końca życia czyste jak u niemowlaka, nie są im znane choroby serca i układu krążenia (zabójca numer jeden współczesnych cywilizowanych społeczeństw) ani inne dietozależne choroby jak nadwaga, otyłość, insulinooporność czy cukrzyca typu drugiego.
Kiedy zbadano co jedzą Indianie Tarahumara, to okazało się, że ich tradycyjna dieta jest bardzo prosta: opiera się głównie na kukurydzy i fasoli, jedzą przy tym bardzo mało mięsa (oceniono, iż są w ok. 95% na diecie roślinnej), różne warzywa i oczywiście owoce, spożywają też nasiona chia i orzechy (główne źródła tłuszczu w ich diecie, bo nie znają tłuszczowych izolatów w postaci oleju, masła, margaryn ani smalcu – czyli wszystkich tych rzeczy bez których my nie wyobrażamy sobie naszych potraw). Tarahumara jak podają badacze pobierają ok. 12% swoich kalorii z tłuszczu, ok. 75-80% kalorii pochodzi z węglowodanów, głównie złożonych, jedynie ok. 6% kalorii pochodzi z cukrów prostych: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/433816. Poziom cholesterolu u nich to średnio 113-120: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/1944471.
Oczywiście według wielbicieli cholesterolu „obalających” rzekome „cholesterolowe mity” i emocjonujących się książkami Hartenbacha i Ravnskova ludzie ze szczepu Tarahumara pewnie powinni już nie żyć lub w najlepszym razie być ciężko chorzy z powodu „niedoborów cholesterolu” (skoro poziom poniżej 200 to ponoć „zbyt niski” i ciężko zagrażający podobno zdrowiu i życiu poziom, a kto mówi inaczej ten jest zapewne w zmowie z kartelami itd.).
Daniel napisał(a):
Wszystko super, jednak Uffe Ravndkov to dyplomowany doktor nauk medycznych z wieloletnią praktyką kliniczną. W swojej popularnej książce „Cholesterol. Naukowe kłamstwo” przytacza od wyniki wielu badań naukowych – głównie eksperymentalnych. Jednak komu zdezorientowany Kowalski ma wierzyć, jak nie lekarzowi i wynikom naukowych badań opartych na konkretnej metodologii? Czy zostały one sfałszowane? Chociaż jedno mnie strasznie raziło w trakcie czytania tej książki. Pan doktor ciągle powtarza, że dieta roślinna jest niesmaczna i trudna w stosowaniu. I dlatego między innymi jej nie poleca.
Marlena napisał(a):
Nie da się ukryć, że różnica pomiędzy tym lekarzem, a np. lekarzem Deanem Ornishem czy Caldwellem Esselstynem jest jednak taka, że ci drudzy zamiast uprawiać intelektualne dywagacje czyje badania są prawdziwe, a czyje sfałszowane – po prostu zabrali się do roboty i zaczęli leczyć ludzi, o czym napisali nie tylko publikowane w poważnej prasie medycznej prace naukowe (z załączonymi fotografiami naczyń wolnych od złogów miażdżycowych po zastosowaniu diety), ale i popularnonaukowe książki dla laików takich jak ja czy Ty.
A leczyli ci lekarze bazując na doniesieniach naukowych – niczym innym jak niskotłuszczową dietą roślinną, czyli pozbawioną cholesterolu, dzięki czemu pacjenci objęci programem mogli odstawić swoje leki przeciwcholesterolowe, przeciwcukrzycowe czy zbijające nadciśnienie tętnicze. Ich parametry fizjologiczne wracały do normy, poprawiało się samopoczucie, wracało zdrowie. Zdrowym ludziom leki jak wiadomo nie są potrzebne i na nich big farma nie zarobi, więc z pewnością lekarzy leczących niskotłuszczową dietą roślinną nie można posądzać, iż działają na szkodę ludzkości i są w zmowie z big farmą czy producentami olejów i margaryn, raczej wręcz przeciwnie – oni odbierają im konsumenta.
Sporo miejsca Ravnskov poświęca tymczasem najeżdżaniu na big farmę. Gdyby jednak był uczciwy, to odniósłby się również do wspomnianych lekarzy-praktyków leczących pacjentów z chorób cywilizacyjnych dietą roślinną pozbawioną cholesterolu, tłuszczu nasyconego oraz WSZELKICH dodanych izolatów tłuszczowych, zamiast twierdzić z uporem maniaka, że cholesterol nie ma wpływu na serce. No niestety, ale wychodzi, że chyba jednak w bardzo wielu przypadkach ma, i to sporo. I mamy na to nie tylko dowody naukowe w postaci badań, ale i rzesze zwykłych ludzi, którzy zmieniając swoje nawyki żywieniowe wyzdrowieli i już nie muszą brać leków.
Poza tym wysoki cholesterol ma wpływ nie tylko na serce, ale i na powstawanie chorób otępiennych, szczególnie u ludzi obciążonych genem APOE4 – szacuje się, iż nosicielem genu jest 25-30% populacji. Równie niebezpieczny jest APOE2, tym razem dla serca – kolejne kilkadziesiąt procent populacji. Aby wiedzieć czy wysoki cholesterol nam grozi bardziej czy mniej należałoby zrobić sobie zatem NAJPIERW dokładne badania genetyczne, zamiast czytać propagandowe książki Ravnskova zapewniającego czytelnika, że masło, śmietana, jaja i tłuste mięso są dla nas bardzo zdrowymi i całkowicie nieszkodliwymi pokarmami. Nie tak szybko, panie doktorze! To nieładnie tak zwodzić niewinnych ludzi posługując się półprawdami. 😉
Co do niechęci do diety roślinnej i wyszukiwania w niej celowo braków i wad – pacjenci Ornisha, McDougalla czy Esselstyna są dorośli, godzili się świadomie na zmianę diety w celu poprawy zdrowia i żaden z nich nie narzekał, że jedzenie jest niesmaczne lub trudne w stosowaniu (to raczej niesmaczne jest mięso czy jajko – należy je przecież odpowiednio przyprawić i/lub obrobić termicznie by było w ogóle nadające się do zjedzenia, bowiem w przeciwieństwie do warzyw czy owoców, na surowo i bez przyprawienia są to pokarmy w smaku raczej… hm.. mało atrakcyjne, delikatnie mówiąc).
Smak jest zresztą rzeczą nabytą – tak jak przyzwyczajamy się do lubienia rzeczy mało korzystnych dla zdrowia, tak i możemy przyzwyczaić się do polubienia tych korzystnych. Aby tak się stało należy regularnie powtarzać bodziec – w ten sposób nasz mądry organizm tworzy nowe połączenia w mózgu. Jako naukowiec Ravnskov powinien o tym wiedzieć. 😉 Ale on dobrze wie, że ludzie lubią czytać pozytywne rzeczy na temat swoich mało pozytywnych nawyków, więc taka literatura to wręcz raj dla Kowalskiego, który potem głosi wszem i wobec, że „mit cholesterolu obalony” i można dalej bezkarnie opychać się tłustym mięsem i nabiałem. Szkoda, że nie znają drugiej strony medalu – zastosowanej klinicznie diety roślinnej niskotłuszczowej, która jak się okazało ma doskonałą skuteczność i jest na tyle udowodniona naukowo, że została wdrożona w USA do lecznictwa publicznego jak alternatywa dla leków i operacji (np. bypassów i stentów).
Dieta roślinna jest z pewnością bardziej naturalna i prostsza w stosowaniu niż dieta zwierzęca czyli wysokotłuszczowa. Niczego bowiem pacjenci nie musieli mierzyć, ważyć, wyliczać proporcji poszczególnych makroskładników w jedzeniu (tak jak to się dzieje w dietach wysokotłuszczowych) czy robić innych dziwacznych „kombinacji alpejskich”. Nie stosowali też żadnych stworzonych ludzką ręką izolatów (jak cukier, olej czy masło). Po prostu jedli to, co dla nas rodzi matka natura – ona najlepiej wie czego potrzeba jej dzieciom by były zdrowe. 😉
PECHOWY napisał(a):
WITAM
MAM ZAPYTANKO O TERAPIE WITAMINA B3 COMPLEX I TIAMINE CHCE ZACZAC BRAC TYLKO PROSZE O DAWKOWANIE CIERPIE NA LEKI I LEKKA DEPRESJE LEKI NIE POMAGAJA A OSTATNIO ZAKUPILEM KSIAZKE WYLECZ SIE SAM I CHCE SPRÓBOWAC TERAPI MEGA DAWKAMI WITAMINA B3 COMPLEX I TIAMINA TYLKO NIE OPISANE ILE JEJ BRAC I JAK DŁUGO PROSZE BARDZO O INFO
POZDRAWIAM SERDECZNIE WSZYSTKICH CZYTAJACYCH
Marlena napisał(a):
Nie ma jednej dawki dobrej dla każdego, samemu musisz zobaczyć przy jakiej dawce czujesz się lepiej. Informacje na ten niacyny znajdziesz w tych artykułach: https://akademiawitalnosci.pl/tag/abram-hoffer/ oraz bardzo szczegółowo wszystko jest opisane w książce doktora Hoffera „Niacyna w leczeniu” https://sklep.akademiawitalnosci.pl/produkt/niacyna-w-leczeniu-dr-abram-hoffer-andrew-w-saul-harold-d-foster
Aneta napisał(a):
Od kilku tygodni wypracowuję sobie nowy nawyk jedzenia/picia zielonych liści i jestem zaskoczona jak dobrze smakują. Nie trzeba się zmuszać, są smaczne. To było dla mnie odkrycie, choć pewnie na Akademii wszyscy już to od dawna wiedzą 🙂
Chciałam Cię Marleno o coś zapytać. Moja nastoletnia córka od dwóch miesięcy ma bardzo bolesne miesiączki, wcześniej były normalne, niebolesne i mniej obfite. Czy spotkałaś się z informacjami jak jedzeniem/ziołami można zmniejszyć takie dolegliwości?
Marlena napisał(a):
Można. Trzeba uzupełnić magnez i witaminy B-complex (szczególnie B6), zrezygnować ze słodyczy, białej mąki, używek. Sprawdzić poziom witaminy D.
Luna napisał(a):
Marleno, co sądzisz o teorii jedzenia jednego posiłku dziennie, co powoduje, że podczas tak długich przerw między posiłkami ( min. 18 godzin), wytwarza się bardzo dużo hormonu wzrostu, który potrzebny jest również dorosłemu człowiekowi?
Marlena napisał(a):
Myślę, że ludzie zbyt wiele czasu poświęcają teoriom. 😉
My żyjemy w czasach gdy jedzenie jest dostępne na wyciągnięcie ręki. Nie musimy go zdobywać, zbierać, polować, szukać jagódek w lesie. Nie wiemy też co to znaczy okresowy niedobór kalorii – w naturze okresy głodu przeplatają się z okresami jedzenia do pełna. Większość jednak współczesnych ludzi ma zaburzone odczuwanie głodu. Prawdziwy głód to nie burczenie kiszek i ścisk w żołądku. Prawdziwy głód odczuwa się podobnie jak pragnienie – w gardle. Większość ludzi nie zna tego uczucia.
Najlepsze tymczasem są posiłki spożywane intuicyjnie czyli jemy tylko wtedy gdy jesteśmy głodni. Nie z nudów czy dlatego, że jest jakaś godzina na zegarze. Koncept „regularnych pięciu posiłków dziennie” to dietetyczny wymysł – nigdy nie udowodniono, że jedzenie pięciu jest korzystniejsze zdrowotnie od jedzenia jednego, trzech czy dziesięciu. Jedzenie ma zaspokajać głód, to jest jego główna funkcja. Jeśli ktoś jest głodny raz dziennie, to niech je raz dziennie. Ale nie dlatego, że tak mówi jakaś teoria, lecz dlatego, że tego właśnie jego organizm potrzebuje.
demandis napisał(a):
To bardzo mądre:
„Natura nie zna współczucia. Natura nie uznaje tradycji, nawyków, słabości, przymusu, osobistych postaw, ignorancji i cywilizacji. Wymaga aby stosować się do jej praw, tak jak robią to inne ziemskie istoty. Lekceważenie tej zasady musi prowadzić do cierpień”.
Marleno, który to dr Sharma? Chciałem się o Nim/Niej co nieco dowiedzieć i wyszukiwarka wyświetla wielu lekarzy o tym nazwisku.
Z góry dzięki za pomoc.
Marlena napisał(a):
To jest dr Nand Kishare Sharma. Nazwisko Sharma jest w Indiach tak popularne jak u nas Kowalski 😉
demandis napisał(a):
He he, chciałem to napisać o tym Kowalskim, ale odpuściłem żeby się jaki Kowalski nie poczuł wytykany palcem.
Dzięki za szybką odpowiedź.
Pozdrawiam Kowalskich z Polski i z Indii, szczególnie Dr-a Sharme, a szczególnie serdecznie Ciebie Marleno, jak najwięcej zdrowia, to najważniejsze 🙂
Marlena napisał(a):
Dziękuję ślicznie! Wzajemnie zdrówka przewlekłego życzę! 🙂
Martaa napisał(a):
Widać, że artykuł został napisany ku uciesze wegan. Masło mało odżywcze? Co to za bzdury? Masło od rolnika zawiera więcej wartościowych substancji niż pomidor z supermarketu. Jajka niezdrowe? Chyba zaraz padnę. Jajka, oczywiście ekologiczne są jednym z najzdrowszych produktów na świecie, bardziej niż np. owoce, które zawierają mnóstwo cukrów. Cholesterol zły? Cholesterol jest bardzo potrzebny, to zbyt niski cholesterol jest bardziej szkodliwy niż wysoki. Produkty odzwierzęce w umiarkowanej ilości i najlepiej ekologiczne są jak najbardziej zdrowe! Przez 2 lata byłam weganką i omal nie zrujnowałam sobie zdrowia, a przecież miałam urozmaiconą dietę opartą o warzywa. Osłabienie, bóle serca, zawroty głowy, a później doszedł jeszcze ból w kolanie z powodu niedoboru wapnia, jakoś warzywa bogate w wapń (a przy okazji zawierające dużo szczawianów, utrudniających jego wchłanianie) nie pomogły, natomiast mleko prosto od krowy zawiera wszystko co potrzebne, i wapń, i wit. D niezbędną do jego przyswojenia i tłuszcz, bo jak wiadomo wit. D jest rozpuszczalna w tłuszczach. Aby odżywiać się zdrowo trzeba jeść ekologiczną, lokalną i sezonową żywność, jak najmniej przetworzoną najlepiej 3-4 posiłki dziennie (zbyt częste i zbyt obfite posiłki niewskazane, gdyż organizm zamiast bronić się przed drobnoustrojami będzie zajęty trawieniem) a będzie człowiek się cieszył dobrym zdrowiem i długim życiem
Marlena napisał(a):
Owoce dużo cukrów? To powszechny mit, taki sam jak o „zdrowym mleku” (od razu zaznaczę, że NIE jestem weganką i nie uznaję tej żywieniowej ideologii za „jedynie słuszną”). Przecież owoce składają się głównie z… wody, podobnie jak większość warzyw: https://akademiawitalnosci.pl/?s=jedz+swoj%C4%85+wod%C4%99
Masło jest stanowczo przereklamowane, podobnie jak kurze komórki rozrodcze, których nie musimy zjadać by zachować zdrowie. Jest to tylko opcja! Zwróćmy proszę uwagę na Niebieskie Strefy: mamy stulatków (zdrowych, a nie tułających się po szpitalach i łykających tony leków) zarówno wśród społeczności zjadających niewielkie (bo zawsze są to niewielkie) ilości pokarmów odzwierzęcych, jak i społeczność Adwentystów z Loma Linda (USA) gdzie niektórzy nie jadają NICZEGO od zwierząt (ścisły wegetarianizm, weganizm). Jak widać aby dożyć setki w zdrowiu MOŻNA jeść coś tam od zwierząt, ale nie jest to NIEZBĘDNE (co nam się często wmawia).
Witaminy D jest tak śmiesznie mało w mleku, jajach czy rybach, że nie uzupełnimy niedoborów pijąc mleko, jedząc jaja czy ryby (a już na pewno nie te sklepowe, gdzie zwierzak być może nawet słońca na oczy nie widział).
Źródłem witaminy D jest słońce i stamtąd mamy ją czerpać, tak jak czynią to wszystkie organizmy żywe na tej planecie. I nie wszystkie warzywa bogate w wapń mają szczawiany – w sumie tylko szpinak, szczaw i rabarbar mają ich dużo, reszta zielska jest pod tym kątem OK (sałaty, kapusty), dużo więcej szczawianów ma czekolada, herbata, kawa, kakao… powszechnie używane, a nawet nadużywane.
Poza tym natura nas hojnie obdarowała – wapnia jest też mnóstwo w sezamie, maku, nasionach chia, karobie, tofu, pokrzywie itd., czy jest potrzeba jeść ciągle te szczawiany? Źródłem niepowodzenia jest tutaj uważam brak wiedzy, a nie dieta sama w sobie.
Wśród Niebieskich Stref mamy dwie społeczności kompletnie bezmleczne: Okinawa w Japonii i wspomniana Loma Linda w USA. Pozostali JEŚLI mają w diecie produkty mleczne, to z mleka kóz i owiec (nie krów), oczywiście wypasanych na wolności (Ikaria, Sardynia).
Dietetycy często lubią ludziom wmawiać „niezbędność” jakichś produktów, a tak naprawdę niezbędne są tylko warzywa (wliczając w to strączki, one też są zresztą cechą wspólną wszystkich Niebieskich Stref) i owoce. Reszta jest jak widać TYLKO opcją aby cieszyć się zdrowym i długim życiem.
Aa napisał(a):
Grafiki bardzo przejrzyste. Szkoda że w komentarzach Pani Marlena pisze przeważnie „źle zrozumiałeś lub nie przeczytałeś uważnie itp… No cóż. Wiedza darmowa to nie ma co marudzić 😉
Marlena napisał(a):
A dlaczego ma być szkoda, że tak piszę?
Myślę, że Twoja gorycz jest nie na miejscu, bo gdybyś nawet zakupiła za pieniądze książkę Mateusza to i tak musiałabyś czytać po parę razy gdybyś miała wątpliwości czy dobrze coś zrozumiałaś.
Więc po co wylewać tutaj te złośliwości na mnie, masz dzisiaj zły dzień? 😉
Adam napisał(a):
Jakie szkodliwe substancje i to w aż takich ilościach zawiera np jajko? Proszę to wytłumaczyć, bo na podstawie tej grafiki powinniśmy jeść tylko warzywa i owoce aby się nie truć .
Mózg to już w ogóle jak zjemy to od razu do szpitala?
Te grafiki są czymś podparte czy to wyssane z palca informacje?
Marlena Bhandari napisał(a):
Adamie, nie chodzi o to, że jak zjemy jajko, to zaraz umrzemy. Chodzi o to, że pod wieloma względami jest mnóstwo innych pokarmów dużo gęstszych odżywczo i na jajkach świat się nie kończy. 😉
Nie mówiąc o tym, że jaja należą do grupy najbardziej alergizujących pokarmów.
Marek napisał(a):
Dzień dobry, czy może ktoś odpowiedzieć konkretnie na pytanie Adama o jajko? Jakie substancje w jajku są niekorzystne dla człowieka? W sumie to komu wierzyć, ostatnio oglądam na YT cykl dr Bartka i on zachęca do jedzenia 2 jajek na miękko dziennie.
Jeszcze raz zapytam – jakie substancje „złe” są w jajku, że jest ich procentowo aż ponad 2 tys?? Czy ktoś potrafi odpowiedzieć?
Marlena Bhandari napisał(a):
Odpowiedź jest w artykule oraz w komentarzach.
Komu wierzyć? Własnemu rozumowi: w naturze nie idzie się po jajka do sklepu, lecz grzecznie czeka, aż kura je zniesie (co nie dzieje się codziennie przez cały rok).
Warto też wziąć pod uwagę, że konwencjonalna dietetyka jest ramieniem wspierającym dla konwencjonalnej (rockefellerowskiej) medycyny.
To od dietetyków pochodziły zalecenia picia codziennie mleka, spożywania margaryny rzekomo zdrowszej od masła, uznawania produktów zbożowych (chleb, makaron) jako podstawy żywienia człowieka i wiele innych absurdów. Posiadanie stopnia naukowego z dietetyki nikogo nie czyni automatycznie mądrym, jedynie wykształconym.