Jak być odpornym na choroby? Prawidłowo się odżywiać przede wszystkim. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Żyjemy bowiem w czasach, w których jesteśmy bombardowani sprzecznymi informacji na temat tego jak powinno wyglądać zdrowe żywienie.
Czy jednak z dotychczasowych ustaleń naukowych można wywnioskować co jest naprawdę dla człowieka zdrowe, a co jest tylko marketingowym chwytem?
Co naprawdę wzmacnia naszą odporność chroniąc przed rakiem i innymi groźnymi chorobami cywilizacyjnymi, a co nie bardzo?
Okazuje się, że tak. I warto to wiedzieć, ponieważ zdarza się, że chcemy owszem dokonać zmiany naszych nawyków żywieniowych, lecz miotamy się pomiędzy różnymi, sprzecznie brzmiącymi informacjami, przy czym niektóre z nich mogły nawet nie być nigdy zweryfikowane przez badaczy.
Uporządkowania tych informacji pochodzących ze świata nauki podjął się lekarz i żywieniowiec dr Joel Fuhrman, twórca idei nutritarianizmu, który nie tyle jest dietą, ile filozofią i stylem życia.
Pogrupował pokarmy najbardziej sprzyjające odporności, zdrowiu i długowieczności oraz stworzył dla ich łatwego zapamiętania akronim: G-BOMBS.
Co się kryje pod tym akronimem?
To są można powiedzieć – prawdziwe bomby odpornościowe, superżywność, pokarmy wyjątkowo gęste odżywczo w przeliczeniu na każdą spożywaną kalorię, które na talerzu człowieka przewlekle zdrowego powinny znaleźć się każdego dnia, w takiej lub innej formie.
Dzięki nim możemy liczyć na to, że zalejemy nasze komórki substancjami ochronnymi – niestraszne nam wtedy nie tylko banalne przeziębienia czy sezonowe grypy, ale i koszmary chorób cywilizacyjnych takich jak otyłość, cukrzyca, choroby serca i układu krążenia czy rak.
G –greens (zielenina)
B – beans (rośliny strączkowe)
O – onions (rośliny cebulowe)
M – mushrooms (grzyby)
B – berries (owoce jagodowe)
S – seeds (nasiona i pełne ziarna)
G-BOMBS. Niestety w języku polskim nie jest łatwo o równoważny dźwięczny akronim: w polskim tłumaczeniu książki „Superodoporność – jak czerpać zdrowie z każdego posiłku” dra Fuhrmana tłumacz zaproponował SZCZJG (Strączkowe, Zielenina, Cebulowe, Ziarna, Jagody, Grzyby).
Dla mnie łatwiej zapamiętać G-BOMBS, ale i SZCZJG też może być. Jak komu wygodniej jednym słowem – byleby zapamiętać i stosować na co dzień.
Często bowiem bywa tak, że zaczynamy jeść lepiej (np. więcej warzyw), lecz nie widzimy zbytnio postępów zdrowotnych.
Nasz błąd polega wtedy najprawdopodobniej na tym, że wciąż czerpiemy większość naszych kalorii z pokarmów o mniejszej gęstości odżywczej i wpływie na odporność.
Błąd ten można naprawić uzbroiwszy się w wiedzę o tym, które pokarmy są filarami odporności – czyli G-BOMBS!
Greens czyli zielenina
Jak już wiemy z artykułu opisującego najgęstsze odżywczo pokarmy – zielenina rządzi.
Pod określeniem „zielenina” kryją się zarówno rośliny zielonolistne jak i zielone warzywa twarde.
Do woli można zjadać rozmaite odmiany sałat (rzymska, roszponka, masłowa, dębolistna, batawska itd.), szpinak, boćwinę (mangold) i botwinkę, nać pietruszki, selera i koperku, szparagi, karczochy, cukinie, pekinkę, bok choy, cykorię, brokuły, kapusty, paprykę itd.
Powinny one być składnikiem każdego głównego posiłku!
Są one bogate w mikroskładniki odżywcze, choć ubogie w kalorie, stąd też są idealnym narzędziem do przywracania zdrowia jak i szczupłej sylwetki.
Zawarta jest w nich nie tylko kopalnia witamin i związków mineralnych, ale też unikalna substancja – chlorofil, zielony barwnik, wspomagający procesy codziennego oczyszczania ponieważ wiąże on substancje szkodliwe, w tym rakotwórcze, a dodatkowo jest bogatym źródłem magnezu – deficytowego pierwiastka w dzisiejszych czasach.
Mieszanych warzyw zielonych wszelkiego typu dr Fuhrman zaleca zjadać przynajmniej 500 g dziennie lub więcej, z czego połowa na surowo (jako sałatka, surówka, koktajl lub sok warzywno-owocowy) i połowa w postaci gotowanej (w zupie, gulaszu, na parze itd.).
Dobrym zwyczajem jest zaczynać obiad i kolację od spałaszowania sporej porcji sałatki z warzywami zielonolistnymi i kolorowymi, a potem w ramach drugiego dania zjeść cokolwiek innego (np. coś na ciepło).
Szczególnie cenna dla naszej odporności jest rodzina warzyw krzyżowych (m.in. wszelkiego typu kapusty, brokuł i jego kiełki, kalafior, rzodkiewki, kalarepa, rukola, chrzan, jarmuż, gorczyca, brukselka, rzepa, rukiew wodna, rzeżucha).
Te produkty nie kosztują dużo, część z nich można nawet uprawiać w domu (kiełki brokuła, rukiew woda) i są dostępne cały rok.
Dlaczego więc ludzie jedzą ich zdecydowanie za mało, co widać po rosnących statystykach chorób cywilizacyjnych?
Być może dlatego, że nie mają pojęcia jaki potencjał zdrowotny drzemie w tych skromnych warzywach!
Oto bowiem jak donoszą badacze fitozwiązki zawarte w tych roślinach
- zapobiegają uszkodzeniom naszego DNA (wywołanym szkodliwymi czynnikami środowiskowymi lub niedoborami),
- naprawiają już powstałe uszkodzenia,
- mają oprócz tego działanie wzmacniające ściany naczyń,
- mają działanie chroniące wzrok,
- przeciwdziałają powstawaniu cukrzycy i otyłości,
- detoksykują i usuwają toksyny i związki kancerogenne, które mogą dostawać się do naszego organizmu każdego dnia (np. takie działanie ma sulforafan występujący w brokułach, szczególnie obficie w jego kiełkach).
Uszkodzenia DNA mogą prowadzić m.in. do powstawania nowotworów.
Jest to o tyle ważne, że komórki anormalne tworzą się w nas każdego dnia i każdego dnia zostają unicestwione, pod warunkiem rzecz jasna posiadania sprawnego układu odpornościowego i wszelkich potrzebnych do tego celu substancji.
Aby jak najpełniej wykorzystać dobroczynne właściwości roślin krzyżowych trzeba pamiętać o tym, że dopiero po przełamaniu ścian komórkowych (poprzez krojenie, siekanie, mielenie, blendowanie, dokładne żucie) następuje uwolnienie z komórek roślinnych enzymu (mirozynazy), dzięki któremu zachodzi reakcja chemiczna przetwarzająca związki siarkowe (glukozynolany – ponad 100 różnych rodzajów roślinnych siarkowych glikozydów, służące roślinom jako „naturalny pestycyd” chroniący ich przed inwazją szkodników i patogenów) w inne cenne związki – izotiocyjaniany (ITC), mające udowodnione działanie podnoszące odporność i zwalczające stany zapalne, a nawet nowotwory.
Najkorzystniej jest jadać warzywa krzyżowe na surowo, bowiem enzym mirozynaza jest białkiem i jako takie ulegnie destrukcji w wysokiej temperaturze.
Jednak gotowanie nie niszczy ITC, jedynie dezaktywuje enzym katalizujący powstawanie ITC, dlatego nawet spożywając warzywa krzyżowe po obróbce termicznej również możemy czerpać z tego korzyści, o ile mamy prawidłową florę w naszych jelitach: wyprodukowaniem mirozynazy potrzebnej do zajścia reakcji zajmą się nasze bakterie jelitowe, przez co konwersja glukozynolanów do ITC i tak będzie miała miejsce w pewnym stopniu.
Przy czym zdolność bakterii jelitowych do produkcji mirozynazy wzrasta gdy regularnie zaczniemy jadać wystarczającą ilość (zgadnijcie czego?) zielonolistnych warzyw! Natura jak widać zawsze działa na naszą korzyść, o ile tylko zdecydujemy się z nią współpracować.
Badania epidemiologiczne wykazują ścisły związek pomiędzy spożywaniem warzyw krzyżowych, a zapadalnością na nowotwory (w tym te najpowszechniejsze jak rak piersi, prostaty, płuc, żołądka czy jelita grubego i odbytnicy). Na przykład:
- wiemy już, że warzywa krzyżowe są dwukrotnie skuteczniejsze w ochronie antyrakowej niż jakiekolwiek inne pokarmy roślinne: w badaniach populacyjnych zwiększone spożycie pokarmów roślinnych o 20% odpowiadało spadkowi zachorowań na raka o 20%, podczas gdy zwiększone również o 20% spożycie warzyw krzyżowych odpowiadało spadkowi aż o 40%!
- 28 posiłków warzywnych tygodniowo obniża ryzyko powstania nowotworu prostaty o 33%, ale jedynie 3 posiłki tygodniowo składające się z warzyw krzyżowych obniżyły to ryzyko o 41%.
- 1-2 posiłki tygodniowo składające się z warzyw krzyżowych obniżają występowanie nowotworu trzustki o 38%.
Oczywiście rak to poważna sprawa, tymczasem nadeszła jesień, pora sezonowych infekcji, zatem ciśnie się na usta ważne pytanie: co z mniej lub bardziej groźnymi infekcjami?
Również i tutaj jak się okazuje spożycie warzyw gra dużą rolę.
Związki pochodzące z warzyw (w tym właśnie głównie krzyżowych) są w stanie zmniejszyć ryzyko zachorowania w związku z infekcjami nawet tak groźną bakterią jak Streptococcus pneumoniae (popularnie zwana pneumokokiem, dwoinka zapalenia płuc, wywołuje też zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych, ucha środkowego, zatok, wsierdzia, opłucnej, otrzewnej, stawów i tkanki łącznej oraz sepsę) czy też niezwykle popularnym mikrobem zasiedlającym żołądek – Helicobacter pylori.
Jest to o tyle ważna informacja, iż drobnoustroje te uodparniają się coraz bardziej na antybiotyki (szczególnie pneumokoki).
Regularne spożywanie warzyw krzyżowych buduje całą gamę korzystnych efektów zdrowotnych, które pozwalają infekcji uniknąć jak też i zwiększyć szansę jej przezwyciężenia.
Z czasów mojego dzieciństwa pamiętam jak kłóciliśmy się z bratem kto ma zjeść kaczan (głąb) od kapusty, za każdym razem gdy mama robiła surówkę lub jakieś danie z kapusty.
Nikt wtedy nie słyszał o zagrożeniu pneumokokami, choć drobnoustroje te współistnieją z nami od wieków.
Dzisiaj tę część kapusty najczęściej się wyrzuca do śmietnika traktując ją jako mało apetyczną lub wręcz niejadalną (choć jest niezwykle odżywcza, zawiera więcej np. witaminy C niż same liście), za to dzieci objadają się specjalnie dla nich stworzoną przez przemysł spożywczy gotowizną: jogurcikami, serkami, paróweczkami, słodyczami, słoiczkami i „owocowymi” kaszkami, które świeżych owoców na oczy nie widziały, a zamiast polegać na prawidłowo pielęgnowanych siłach obronnych własnego organizmu każe nam się pokładać wiarę w sztuczną immunizację.
Tymczasem takie np. brokuły maluchy mogą jadać po szóstym miesiącu życia (na początku oczywiście zmiksowane). Im wcześniej dzieci poznają smak różnych warzyw, tym wcześniej będą przez nie chronione jak również zwyczajnie polubią jedzenie warzyw.
Prawdziwych warzyw, a nie przemysłowo przetworzonych, pasteryzowanych „słoiczków”.
A czy jedzenie zielonych warzyw może podnieść naszą ochronę również przeciwko infekcjom wirusowym?
Jak najbardziej!
Wszystkie zielone warzywa zawierają sporo mającego wpływ na odporność i stan naszego DNA kwasu foliowego oraz niezbędnego dla utrzymania układu odpornościowego w dobrej kondycji beta-karotenu, prekursora witaminy A, zwanej czasem witaminą antywirusową: w istocie pełni ona ważną rolę w ochronie nabłonka naszych dróg oddechowych przed drobnoustrojami.
Oprócz zielonolistnych warzyw kopalnią beta-karotenu są też warzywa i owoce pomarańczowe (najwięcej mają go: marchew, batat, dynia, morele, melony).
Jeśli popatrzymy na to, co potrafi dla nas zrobić beta-karoten to opadną nam po prostu szczęki:
- wzmacnia odporność,
- poprawia wzrok,
- wraz z witaminą C ogranicza zmiany umysłowe wynikające ze starzenia się (demencję) – to ważna informacja biorąc pod uwagę, że w Polsce jest w tej chwili ok. 300 tys. osób chorych na Alzheimera, a szacuje się, że za kilkanaście lat chorych na demencję Polaków będzie już ok. milion,
- opóźnia starzenie się w ogóle,
- redukuje negatywne skutki chemioterapii i radioterapii,
- zwalcza wolne rodniki,
- razem z witaminą C i E może spowodować powrót komórek dysplastycznych do normalnej funkcji (ważna informacja dla chorych na zmiany przedrakowe),
- chroni wyściółkę dróg oddechowych oraz przewodu pokarmowego przed infekcjami (a dodatkowo płuca przed niewydolnościami typu bronchit, rozedma, POChP),
- zapobiega miażdżycy obniżając zbyt wysoki poziom cholesterolu,
- zapobiega problemom skórnym wynikającym z nadwrażliwości na promienie słoneczne (popularnie nazywanym „uczuleniem na słońce”).
Zobaczmy więc ilu nieszczęściom i cierpieniom można by zapobiec po prostu spożywając dostatecznie dużo zielonych (i pomarańczowych) warzyw!
Ważnym czynnikiem mającym wpływ na to czy infekcja wirusowa się u nas rozwinie czy też zostanie szybko i bezboleśnie pokonana przez nasz układ odpornościowy jest nasz status witaminy A w ustroju – im jest wyższy tym lepiej dla nas, jesteśmy bardziej chronieni.
Niestety nie stwierdzono jak do tej pory korzyści wynikających z przyjmowania beta-karotenu w postaci suplementu (a nawet wręcz przeciwnie – suplement taki przynosił w niektórych badaniach więcej szkód niż korzyści). Nic nie zastąpi prawdziwego pożywienia w tym wypadku.
Wielu nieprzyjemnych chorób wirusowych wieku dziecięcego (np. odry) można uniknąć (a co najmniej zdecydowanie złagodzić ich przebieg) po prostu dbając by dziecko miało w diecie dużo witaminy A: jak wskazują badania dzieci mające w ustroju najmniej witaminy A nie tylko zapadają na odrę najczęściej, ale i mają najgorsze rokowania, jak również wirus odry powoduje w organizmie gwałtowne wyczerpywanie się nawet tych skromnych zapasów witaminy A, co prowadzi do dalszych komplikacji.
Wie o tym nawet WHO i dlatego zaleca (co prawda krótką, bo jedynie dwudniową) suplementację megadawkami 100.000-200.000 IU witaminy A, ale tylko u dzieci poniżej 2 r.ż pochodzących z grup ryzyka, czyli tam, gdzie mogą występować niedobory tej witaminy.
Czy to tylko kraje Trzeciego Świata? A może niedożywienie witaminowe jest równie częste w krajach dobrobytu, choć o tym nikt nie śmie mówić głośno?
Ponadto wiadomo już, iż podobne efekty powoduje także podanie zupełnie zdrowemu dziecku szczepionki zawierającej wirusy odry: gwałtownie maleją zapasy witaminy A w ustroju dziecka.
Ilu rodziców o tym wie idąc z dzieckiem na szczepienie MMR?
Ilu lekarzy przed podaniem szczepionki wypyta rodzica o dietę dziecka lub zbada dziecko pod kątem posiadania przez nie odpowiedniego poziomu witaminy A?
Winnym rozwinięcia się symptomów odry (i w ogóle wszystkich chorób wirusowych) nie tyle jest wirus sam w sobie, ile niedostatek witaminy A (i zapewne również C) w ustroju dziecka.
Dopiero w warunkach niedoboru wirus może stać się groźny, w przeciwnym razie organizm jest chroniony, układ odpornościowy sobie poradzi i pokona mikroby zanim pojawią się objawy ich ataku: choroba albo wcale się nie rozwinie, ale będzie mieć postać krótkotrwałą i łagodną, bez widocznych symptomów (tzw. postać poronna).
Niech nie będzie dla rodziców wymówką typowe „bo moje dziecko nie lubi warzyw”.
Jeśli w rodzinie się warzyw zbyt wiele nie jada i traktuje zaledwie jako przystawkę i skromny dodatek, to dziecko nie posiada odpowiednich wzorców żywieniowych – zawsze będzie wolało białe bułeczki, chrupki, słodycze, danonki i paróweczki.
Tyle tylko, że one przed niczym nie chronią.
Aby dzieci polubiły warzywa muszą je w obfitości widzieć codziennie na rodzinnym (i przedszkolnym!) stole.
Sporo beta-karotenu znajdziemy w warzywach zielonolistnych, szczególnie szpinaku (ukryty pod zielonym barwnikiem – chlorofilem), a jeszcze więcej w warzywach pomarańczowych (marchwi, batatach, dyni), zaś z warzyw krzyżowych bogatym jego źródłem są: jarmuż, roszponka, rukola, bok choy, a także czerwona kapusta zwana modrą.
Z karotenoidów organizm sam produkuje tyle docelowej witaminy A, ile mu jest aktualnie potrzebne (w razie narażenia na czynnik infekcyjny zapotrzebowanie to rzecz jasna wzrasta).
Nie sposób więc zatruć się witaminą A pochodzącą z naszej wewnętrznej produkcji (aczkolwiek jest to możliwe jeśli sięgniemy po suplement typu tran lub kapsułki i będziemy się z nim obchodzić nieroztropnie).
Skutkiem ubocznym przyjmowania nadmiernych ilości gotowej witaminy A (z suplementów lub pokarmów odzwierzęcych) jest poza tym ucieczka wapnia z moczem. Również i pod tym kątem lepsze (bezpieczniejsze) są karotenoidy, ponieważ nie powodują takich reakcji.
Kto ma stale wysokie poziomy witaminy A w ustroju, temu przeziębienia, a nawet i groźniejsze infekcje są niestraszne.
Jeśli pamiętacie poradę dra Andrew Saul’a z książki „Wylecz się sam” by napakować się codziennie porządnie pochodzącym z pożywienia beta-karotenem (superrozwiązanie Saula, punkt trzeci) w postaci np. soku marchwiowego lub soków z zielonych części roślin – to właśnie o to chodzi.
Szczególnie gdy nadchodzi pora na sezonowe infekcje.
Reasumując – większości chorób (od kataru aż po raka) można by zapobiec po prostu regularnie spożywając wystarczające ilości zieleniny, bogatej nie tylko w witaminy (A, C, E itd.) ale i w tysiące innych działających zdrowotnie i ochronnie związków, z których część już została poznana i opisana, a część zapewne wciąż czeka na odkrycie przez badaczy.
Pewnych związków nie znajdziemy częstokroć nigdzie indziej jak tylko w zielonych warzywach.
Po prostu nie da się ich niczym zastąpić. Koniec i kropka.
Jedzmy zielone! Jedzmy krzyżowe! Cały rok bez wyjątku.
Sałatki, surówki, kiełki, koktajle, desery i świeżo wyciskane soki, dodawajmy zielone warzywa do zup i potrawek i róbmy z nich zdrowe czipsy.
A co z tarczycą, która ponoć nie lubi warzyw krzyżowych?
Cóż, twierdzenia o rzekomej silnej szkodliwości warzyw krzyżowych dla tarczycy jak do tej pory nie znajdują pełnego poparcia w dowodach naukowych, jest to raczej hipoteza (wynikła z badań na zwierzętach).
Jak do tej pory żadne badanie na ludziach tego nie potwierdziło.
Zostało wykonane jedno badanie w którym podawano codziennie 150 g gotowanej brukselki przez 4 tygodnie – nie stwierdziwszy żadnego wpływu na pracę tarczycy.
W innym badaniu podawano przez 7 dni 3 razy dziennie kapsułki z ekstraktem z kiełków brokuła – również i tutaj nie stwierdzono negatywnego wpływu na tarczycę.
Naukowcy póki co zgodni są co do tego, że warzywa krzyżowe (szczególnie gotowane) zjadane w zwyczajowych ilościach (nawet i codziennie) nie wyrządzą tarczycy krzywdy żadnej, zaś negatywny wpływ na tarczycę mogłoby ewentualnie mieć jedynie nienormalnie wysokie spożycie surowych warzyw krzyżowych (tzn. w ilościach jakich normalnie człowiek nie zjada) i to w dodatku przy jednoczesnym znaczącym niedoborze jodu u danego osobnika.
Znane jest w literaturze medycznej jak do tej pory dosłownie JEDNO doniesienie o kobiecie 88-letniej, która przez wiele miesięcy spożywała każdego dnia 1-1,5 kg surowej bok choy (kapusta chińska), co zaskutkowało nieprawidłowościami w pracy jej tarczycy.
Jeśli więc każdego dnia zjadasz 1-1,5 kg surowych warzyw krzyżowych, to przestań – takie nieumiarkowane spożycie może się po paru miesiącach źle skończyć. 😉
Nie ma jak do tej pory żadnych doniesień o ludziach, którzy mogli doznać uszczerbku na tarczycy poprzez spożywanie normalnych, zwyczajowo przyjętych porcji warzyw krzyżowych (w tym surowych).
Mało tego – jak wykazują metaanalizy (statystyczne podsumowania wyników pochodzących z licznych niezależnych badań) spożycie warzyw krzyżowych obniża ryzyko raka tarczycy.
Jednym słowem – czy ktoś ma tarczycę bardziej sprawną czy mniej, to wyłączenie warzyw krzyżowych (surowych lub tym bardziej gotowanych) nie przynosi żadnych korzyści zdrowotnych.
Raczej wręcz przeciwnie – tracimy mnóstwo korzyści, spożywanie bowiem tych warzyw to nie opcja, lecz konieczność jeśli chcemy być zdrowi: substancji ochronnych obecnych w warzywach krzyżowych nie sposób znaleźć nigdzie indziej w przyrodzie.
Beans czyli rośliny strączkowe
Fasole i fasolki, grochy i groszki, bób, soja, ciecierzyca i kolorowe soczewice, a nawet orzeszki ziemne.
Jest wiele powodów, dla których warto jako źródło białka (zamiast stanowczo przereklamowanego mięsa) oraz dobrych (złożonych) węglowodanów wybrać rośliny strączkowe.
Po zielonych warzywach to najgęstszy odżywczo pokarm (na 1 kcal przypada najwięcej mikroskładników odżywczych).
Rośliny strączkowe (szczególnie soczewice i fasole, obfitujące w potas, kwas foliowy i witaminy z grupy B) zajmują wysoką pozycję na skali gęstości odżywczej (ANDI).
Większość ludzi unika jednak roślin strączkowych ponieważ np. posądzane są o ciężkostrawność (gazy!). Dobra wiadomość jest taka, że z tym problemem można sobie poradzić na wiele sposobów.
Przede wszystkim aby łatwiej trawić strączki należy sobie wyhodować odpowiednią mikroflorę jelitową, która się tym zajmie (a jedyna droga do tego celu to, jak można się domyślać, regularne spożywanie roślin strączkowych).
Im bardziej regularnie jemy rośliny strączkowe, tym łatwiej je będziemy z czasem trawić jednym słowem. Można zacząć od niewielkich ilości (łyżka dziennie na przykład) i powoli podnosić dawki: z biegiem czasu zjadanie strączków nie będzie wywoływać problemów.
Druga sprawa to odpowiednia obróbka: rośliny strączkowe należy namoczyć na noc (choć nie wymagają tego w sumie soczewice i fasolka mung) i gotować w nieosolonej wodzie do miękkości (to ważne, bo niedogotowane strączki bywają problematyczne, a solić je należy pod koniec gotowania, inaczej pozostają twarde).
Jedząc rośliny strączkowe należy je też dobrze żuć: zwróćmy uwagę, że pasta z fasoli czy hummus nie wywołują problemów trawiennych tak bardzo jak zjedzona w pośpiechu porcja gotowanej fasoli czy cieciorki.
Rośliny strączkowe (jak wszystko zresztą) muszą być dobrze rozdrobnione i przeżute jeśli chcemy uniknąć kłopotów z trawieniem.
I ostatnia rzecz – dobór przypraw: tymianek, majeranek, oregano, szałwia czy kmin rzymski lub kminek znacząco niwelują wzdęcia i ułatwiają trawienie.
Co takiego mają w sobie rośliny strączkowe, że sprzyjają zdrowiu i odporności?
Przede wszystkim mają w sobie różne rodzaje błonnika – zarówno rozpuszczalny jak i nierozpuszczalny, a ponadto skrobię oporną (też rodzaj błonnika, odporny na trawienie) dokarmiającą nasz mikrobiom jelitowy, a jak wiemy zdrowie jelit i dobrze nakarmiony mikrobiom to podstawa odporności.
Oporna skrobia, błonnik oraz inhibitory amylazy (np. fasolamina) zawarte w fasoli i innych roślinach strączkowych sprzyjają przy okazji zachowaniu szczupłej sylwetki: nawet jedna czwarta kalorii z fasoli może nie być przyswajana przez organizm, co oznacza, że pomimo dosyć sporej kaloryczności fasola nie tuczy.
Odżywia, bardzo przyzwoicie syci (co zapobiega podjadaniu), reguluje poziom cholesterolu oraz pozytywnie wpływa na poziom cukru we krwi zapobiegając napadom głodu: zamiast sprzyjać odkładaniu tkanki tłuszczowej sprzyja jej utracie.
Fasola (szczególnie jej kolorowe odmiany, w mniejszym stopniu biała) zawiera też zgromadzone w swojej okrywie nasiennej spore ilości polifenoli (m.in. kwercetyna, luteolina, kaempferol, kwas ferulowy) – substancji roślinnych o działaniu antyoksydacyjnym, chroniącym DNA przed uszkodzeniem i wspierającym układ odpornościowy człowieka, mających też własności antynowotworowe: zapobiegają wystąpieniu zmian nowotworowych oraz mogą działać jako aktywny czynnik pro-apoptyczny, czyli indukujący samozniszczenie komórek nowotworowych.
Jednym słowem komórki rakowe lub będące w stanie przedrakowym umierają, zanim zdążą się namnożyć i wywołać zmiany nowotworowe.
Niezły parasol ochronny, prawda?
Jakby tego było mało – udowodniono też, że spożywanie roślin strączkowych ma pozytywny wpływ na długość życia (badania wśród osób w podeszłym wieku, wśród różnych grup etnicznych).
Nie są znane jak do tej pory żadne badania odnośnie mięsa, które wykazałyby równy potencjał dla ludzkiego zdrowia.
Jeśli chodzi o ochronę zdrowia i odporności czy wpływ na długowieczność, to powiedzmy sobie szczerze: najlepsze (choćby nie wiem jak ekologicznie wyhodowane) mięso do pięt w tym względzie nie dorasta żadnej roślinie strączkowej (fasoli, soczewicy, cieciorce itd.).
Jedzenie go przed niczym nie chroni (wręcz przeciwnie: badacze wskazują, iż to zjadanie warzyw chroni przed szkodliwymi skutkami spożywania mięsa).
Mięso nie naprawia naszego DNA uszkodzonego przez szkodliwe czynniki środowiskowe, nie wydłuża nam telomerów (czyli naszego życia) i nie ma co dorabiać ideologii jakoby było nam ono niezbędne do przetrwania – jemy je (a wręcz częstokroć przejadamy się nim 3 razy dziennie) głównie dla podniety kubków smakowych, z przyzwyczajenia (mięso niestety mocno uzależnia) albo dlatego, że ktoś nam od dzieciństwa powtarzał, że bez niego nie przeżyjemy, bo jakoby „daje siłę” (niestety badania naukowe tej rewelacji nie potwierdzają). 😉
W istocie we wszystkich znanych nam strefach długowieczności na naszej planecie (tzw. Niebieskie Strefy) dziarscy stulatkowie przez całe życie regularnie jedzą potrawy z roślin strączkowych, zaś potrawy mięsne zachowują sobie jedynie na okazje odświętne.
Jest całe mnóstwo sposobów na spożywanie roślin strączkowych: od przystawek (pasty, dipy, dressingi) poprzez dania główne (zupy, dania jednogarnkowe, pieczone w piekarniku kotleciki i pasztety) aż po deser (np. krem czekoladowy z ciecierzycy – cieciorella – dużo lepszy od nutelli, ponadto ciasta i ciasteczka z fasoli, soczewicy, ciecierzycy).
Jednym słowem nie ma znaczenia w jakiej formie – jedzmy jak najczęściej rośliny strączkowe, ponieważ jedząc rośliny strączkowe żyjemy nie tylko zdrowiej ale i dłużej.
Onions czyli rośliny czosnkowate
Bardzo ważna grupa roślin z punktu widzenia gęstości odżywczej, a do tego wspaniale dosmacza nasze potrawy: cebula, czosnek, por, szalotka, szczypiorek – bez nich wiele dań byłyby bez smaku.
Oprócz korzyści smakowej przynoszą jednak również dużą większą korzyść, mianowicie wzmacniają odporność, co nasi przodkowie wiedzieli od wieków, a współcześni badacze potwierdzają.
Podobnie jak w przypadku warzyw krzyżowych – w ścianach komórkowych tych warzyw znajduje się enzym (allinaza) uwalniany gdy miażdżymy, kroimy lub żujemy warzywa cebulowe.
Enzym ten powoduje przekształcenie alliny (związku organicznego zawierającego w swoim składzie siarkę) w biologicznie czynną allicynę (to ona odpowiada za charakterystyczny zapach i właściwości prozdrowotne czosnku, cebuli, pora czy szczypiorku).
Podobnie jak z warzywami krzyżowymi – najwięcej korzyści przyniosą warzywa jedzone na surowo i dokładnie rozdrobnione (za pomocą narzędzi kuchennych lub własnej szczęki).
Organiczne związki siarkowe oraz flawonoidy (np. kwercetyna) zawarte w warzywach cebulowych mają liczne własności prozdrowotne: antyzapalne, antybakteryjne, antywirusowe, antygrzybicze, antypasożytnicze, antymiażdżycowe, antycukrzycowe, wspomagające detoksykację (np. z metali ciężkich) i antynowotworowe.
Jednym słowem chronią nas od rzeczy złych, jednocześnie budując zwiększoną odporność.
Podobnie jak w przypadku warzyw krzyżowych – fitozwiązki zawarte w warzywach cebulowatych są unikalne dla tej grupy warzyw i trudno je pozyskać z innych źródeł.
Ile ich jeść dziennie?
Z badań wynika, że jeśli chodzi o wzmacnianie układu odpornościowego w celu zmniejszenia ryzyka nowotworów, to u osób spożywających przez 7 dni w tygodniu średnio porcję 80 g (ok. 1/2 szklanki posiekanych) warzyw cebulowatych dziennie, było o wiele mniej przypadków nowotworów niż u osób spożywających jedną taką porcję lub mniej tygodniowo:
- redukcja nowotworu okrężnicy o 56%
- redukcja nowotworu jajnika o 73%
- redukcja nowotworu przełyku o 88%
- redukcja nowotworu prostaty o 71%
- redukcja nowotworu żołądka o 50%
Warzywa te są dostępne cały rok i nie są drogie, zaś szczypiorek można uprawiać nawet na kuchennym parapecie. Dodawajmy więc śmiało pory, cebulę, czosnek czy szczypiorek obficie do naszych dań, nie zapominając o dokładnym rozdrobnieniu – wyjdzie nam to tylko na zdrowie!
M czyli mushrooms
Grzyby często nazywane są „mięsem lasu” – w istocie zawierają sporo białka (w tym wszystkie aminokwasy egzogenne), a ich mięsista struktura zaspokoi nawet wybredne podniebienia.
W przeciwieństwie do mięsa zawierają jednak błonnik i szereg cennych prozdrowotnych substancji, których próżno szukać gdzie indziej w przyrodzie.
Powszechnie sądziło się do tej pory, że grzyby są raczej mało wartościowe odżywczo i stosować je warto głównie jako miły podniebieniu dodatek smakowy lub aromatyczny.
Jednak badania naukowe wykonane na przestrzeni ostatnich kilku dekad przynoszą nam o wiele bardziej optymistyczny obraz grzybów: to potężne immunomodulatory, mające niezwykle pozytywny wpływ na naszą odporność!
Nie tylko grzyby tradycyjnie uznawane za lecznicze (jak shiitake, maitake, reishi czy kordyceps chiński), ale też najzwyklejsze, tanie i dostępne cały rok grzyby uprawne jak pieczarki (tak!) mają niesamowite właściwości wzmacniające zdrowie.
Można śmiało uznać grzyby jadalne za superżywność, żywność funkcjonalną, bowiem do tej pory udokumentowano już ich korzystny wpływ na więcej niż jedną funkcję organizmu ponad efekt odżywczy.
Związki zawarte w grzybach (m.in. polisacharydy, triterpenoidy, naturalne statyny, alkaloidy, związki fenolowe) posiadają własności antyzapalne, antybakteryjne, antywirusowe, antyalergiczne, immunostymulujące, aktywizujące interferon, stymulujące rozrost prawidłowej mikroflory jelitowej (prebiotyczne), antyzakrzepowe, antymiażdżycowe (np. lowastatyna w boczniakach obniża zły cholesterol, eritadenina z shiitake obniża poziom homocysteiny), antycukrzycowe i antynowotworowe (sprzyjają apoptozie i hamują angiogenezę, o czym za chwilę), obniżają zbyt wysoki poziom trójglicerydów, normalizują ciśnienie, zapobiegają uszkodzeniom DNA i działają ochronnie na wątrobę.
Ufff… Całkiem nieźle jak na pożywienie do tej pory uznawane za błahy, aromatyczny dodatek do potraw, pozbawiony większych wartości! 😉
Do tego grzyby, choć bogate w białko, błonnik, witaminy i sole mineralne – są wyjątkowo mało kaloryczne, choć całkiem przyzwoicie sycą, co jest dobrą wiadomością dla odchudzających się. Ale na tym nie koniec.
Zgrabniejsza sylwetka to jedynie dodatkowy bonus spotykający nas gdy włączymy grzyby do naszego regularnego menu.
Jest jeszcze coś dużo większej wagi: poprzez szereg różnych mechanizmów spożywanie grzybów chroni nas przed rozwojem chorób nowotworowych.
Grzyby to bowiem nośniki potężnych inhibitorów angiogenezy. W tym miejscu wyjaśnijmy sobie co oznacza angiogeneza.
Jedną z ważniejszych bowiem rzeczy gdy chcemy chronić się przed rozwojem nowotworu jest niedopuszczenie do sytuacji, w której namnażające się komórki rakowe zaczną obrastać naczyniami krwionośnymi dostarczającymi im pożywienia.
Proces tworzenia się nowych naczyń krwionośnych z już istniejących i obrastania komórek rakowych w dostarczające im papu naczynia krwionośne zwany jest angiogenezą.
Natomiast substancje zapobiegające temu procesowi to inhibitory angiogenezy.
Dopóki komórki rakowe nie mają dostaw pożywienia – są dla nas stosunkowo niegroźne (pozostają w uśpieniu i mogą tak pozostawać przez lata), na tym etapie nie mają większych szans na przeżycie i ekspansję, a w sprzyjających warunkach mogą ulec apoptozie czyli po prostu obumrzeć.
Warto przy tym napomknąć, że wzrost tkanki tłuszczowej również zależny jest od procesu angiogenezy, zaś jej hamowanie (np. poprzez odpowiednią dietę bogatą w inhibitory angiogenezy) powstrzymuje odkładanie się tkanki tłuszczowej i jej wzrost – to kolejna dobra wiadomość dla odchudzających się.
Należy podkreślić, iż zarówno nowotwory, guzy jak i tkanka tłuszczowa są siebie w zasadzie jednakowo warte jeśli chodzi o wydzielanie związków pobudzających angiogenezę (nadmierna ilość tkanki tłuszczowej między innymi dlatego również podwyższa ryzyko powstawania chorób nowotworowych oraz sprzyja nawrotom), lecz grzyby mówią temu „nie”.
Istnieje wiele leków stosowanych w onkologii, których zadaniem jest właśnie hamowanie procesu angiogenezy na różnych jej etapach. Problemem leków są jednak jak zwykle rozliczne skutki uboczne, podczas gdy spożywanie grzybów ma ich zdecydowanie mniej.
Grzyby to zatem bogactwo potężnych inhibitorów angiogenezy. Jak potężnych? Otóż w jednym z badań wykonanych w latach 2004-2005 w Chinach kobiety (w wieku 20-87 lat, łącznie poddano badaniu 2018 kobiet), które zjadały zaledwie 10 g grzybów dziennie (czyli 1 niewielką świeżą pieczarkę, można powiedzieć) albo 4 g odpowiednika suszonego (kilka suszonych grzybków) miały zmniejszone ryzyko raka piersi aż o 64%.
Jedna niewielka pieczarka dziennie tyle potrafi!
Ale to jeszcze nic: gdy spożycie grzybów połączone zostało z codziennym piciem zielonej herbaty (min. 1,05 g suszu herbacianego dziennie, czyli ok. 1/2 łyżeczki) badacze odnotowali wspaniały efekt synergii: ryzyko raka piersi zostało zmniejszone aż o 89% dla pań w wieku przedmenopauzalnym oraz o 82% dla kobiet starszych, w wieku pomenopauzalnym.
Grzyby (szczególnie pieczarki, reishi i maitake, a w nieco mniejszym stopniu również kurki i shiitake) zawierają ponadto inhibitory aromatazy (blokery estrogenu), co ma duże znaczenie w przypadku nowotworów hormononozależnych.
W przeciwieństwie do używanych w leczeniu raka piersi leków onkologicznych zawierających inhibitory aromatazy, grzyby nie mają skutków ubocznych np. w postaci kardiotoksyczności (zawał, choroba wieńcowa, niewydolność serca) czy negatywnego wpływu na układ krążenia, a raczej wręcz przeciwnie.
A poza tym… ile kosztuje jedna pieczarka i pół łyżeczki zielonej herbaty, pomnożone przez 365 dni?
Zapobieganie jest nie tylko mniej kosztowne niż leczenie, jest również mniej uciążliwe i pozbawione skutków ubocznych (z wyjątkiem zdrowia, ma się rozumieć).
Podobne efekty działania grzybów jak w przypadku raka piersi zaobserwowano również w przypadku nowotworów prostaty, okrężnicy czy żołądka.
Jeszcze innym ciekawym mechanizmem dzięki któremu grzyby choćby takie jak pieczarki działają antynowotworowo, są zawarte w nich lektyny wiążące przeciwciała (ABL, antigen-binding lectins): białka te rozpoznają określone cząsteczki na powierzchni komórek nowotworowych i przyczepiają się do nich (omijając przy tym komórki zdrowe), wzywając następnie komórki układu odpornościowego do ataku, a jednocześnie lektyny wnikając do wnętrza komórek nowotworowych wpływają ich na zdolność do replikacji, co zapobiega rozprzestrzenianiu się nowotworu.
Związki ochronne zawarte w grzybach nie ulegają zniszczeniu pod wpływem temperatury, dlatego nawet grzyby poddane obróbce termicznej zachowują swoje cenne właściwości (nie zaleca się spożywania grzybów na surowo z uwagi na obecność w nich agarytyny: w doświadczeniach na zwierzętach uznano ją za łagodny kancerogen, ulega ona jednak rozkładowi podczas termicznej obróbki).
Wyobraźmy sobie przy tym co dla naszego zdrowia może zrobić synergia wynikająca z połączenia w diecie zieleniny, strączków, warzyw cebulowych i grzybów – to prawdziwa bomba odpornościowa i antynowotworowa!
Więcej ciekawych informacji na temat korzyści z regularnego jedzenia grzybów znajduje się w tym artykule [klik]. Jak widać grzyby to coś znacznie ważniejszego i potężniejszego niż zwykła przyprawa smakowa, co warto sobie wziąć do serca, bowiem zawsze lepiej zapobiegać niż leczyć!
Berries czyli jagody (i w ogóle owoce)
Ze wszystkich owoców w rankingu najgęstszych odżywczo wygrywają owoce jagodowe: truskawki, poziomki, jeżyny, maliny, borówki, jagody leśne, jagody goji, acai, camu-camu, jagody maqui, porzeczki, berberys, daktyle, agrest, winogrona, cytryny, pomarańcze, czarny bez, aronia, jagody inkaskie, żurawina, morwa, a na specjalną uwagę badaczy zasłużyły także owoce granatu – pożywne i zdrowe owoce.
Podobnie jak zielenina, strączkowe, cebulowate i grzyby – również owoce jagodowe (szczególnie intensywnie zabarwione jak borówki, jeżyny, truskawki, maliny: stosunkowo ubogie w cukry proste, a za to bogate w szereg mikroskładników działających antyoksydacyjnie i antyzapalnie) mają niezmiernie pozytywny wpływ na naszą odporność.
Warto je jadać przez cały rok (zimą mogą być mrożone lub suszone – lepsze takie niż żadne).
Regularna konsumpcja owoców jagodowych i owoców granatu została powiązana ze zmniejszonym ryzykiem zachorowania na wiele chorób: m.in. cukrzycę, nadciśnienie, choroby neurodegeneracyjne wieku starczego (np. demencja), choroby serca i układu krążenia czy też choroby nowotworowe.
Owoce jagodowe bogate są w cenne substancje jak polifenole, antocyjany czy kwasy garbnikowe (taniny), w związku z czym mają działanie antywirusowe, antybakteryjne, antyangiogenne, antyzapalne, zapobiegające uszkodzeniom naszego DNA i unieczynniające związki dla nas szkodliwe (szczególnie te rakotwórcze).
Granaty mają również w sobie (podobnie jak grzyby) naturalne inhibitory aromatazy zmniejszające ryzyko nowotworów hormonozależnych (piersi, prostaty, macicy, jajników), a ponadto owoc ten wspomaga kondycję serca odwracając zmiany miażdżycowe, redukując nadmierną krzepliwość krwi (zlepianie się płytek).
W jednym z badań pacjenci cierpiący na ciężkie zatory tętnicy szyjnej dostawali codziennie do picia sok z granatu (porcja nieco poniżej 30 ml), co po roku picia soku z granatu zaskutkowało obniżeniem się ciśnienia tętniczego o 20% oraz zmniejszeniem zmian miażdżycowych o 30%. A to tylko niecałe 30 ml soku z granatu dorzucone do zapewne niezbyt perfekcyjnej diety.
Jaką moc mają owoce jagodowe niech zilustruje czytelnikom poniższe badanie: szczury wystawiono na działanie rakotwórczych chemikaliów uszkadzających DNA, następnie podawano im karmę z suszonymi jeżynami, dzięki czemu ich DNA powróciło do niemal normalnego stanu!
Badanie to zostało wielokrotnie powtórzone przez różnych naukowców z różnych niezależnych ośrodków badawczych i wynik był zawsze taki sam: jeżyny i maliny redukowały u zwierząt nowotwory przełyku, jamy ustnej, okrężnicy jak również (po wystawieniu na działanie estrogenów) nowotwór sutka.
Z kolei w randomizowanych badaniach klinicznych na ludziach przeprowadzonych kilka lat temu w Chinach, podawano codziennie pacjentom posiadającym w przełyku zmiany przednowotworowe (od łagodnych do umiarkowanych) kilkadziesiąt (30 lub 60) gramów liofilizowanych truskawek (odpowiednik ok. pół kilo świeżego produktu) i pozyskano odwrócenie zmian u 80,6% pacjentów w ciągu 6 miesięcy, ale tylko u tych zjadających tę większą dawkę truskawek czyli 60 g: pacjenci mający zmiany stopnia umiarkowanego mieli po jedzeniu truskawek zmiany typu łagodnego, a ci mający wcześniej zmiany typu łagodnego nie mieli już żadnych zmian, a ich markery nowotworowe powróciły do normy (52,7% pacjentów pozbyło się choroby całkowicie).
Skutków ubocznych jedzenia truskawek nie odnotowano.
Zdjęcia cofających się pod wpływem truskawek zmian przedrakowych pochodzące z tego fascynującego badania można obejrzeć na witrynie dra Gregera: https://nutritionfacts.org/video/strawberries-versus-esophageal-cancer/
Jeśli więc uzbrojona w farmakologię po zęby nowoczesna medycyna chwali się, że potrafi usunąć raka pod warunkiem, iż jest on we wczesnym stadium rozwoju (bo taki już bardziej podhodowany to jak sama przyznaje jest nieuleczalny medycznymi środkami) to… cóż… zwykłe truskawki (i zapewne setki innych działających antyrakowo warzyw, owoców czy grzybów) potrafią zrobić dokładnie to samo, tyle że bez skutków ubocznych.
Zabiera to może nieco więcej czasu i stawia przed nami warunek codziennie przyjmowanej odpowiednio dużej dawki (jak widać z zacytowanego powyżej badania 30 g liofilizatu truskawek nie wywołało żadnych zmian u pacjentów, ani na plus, ani na minus).
Niech nikt nie ma wątpliwości, że owoce (szczególnie te jagodowe) potrafią być potężnymi sprzymierzeńcami naszego zdrowia – jedzmy jak najczęściej borówki, granaty, maliny, jeżyny czy truskawki.
Seeds czyli nasiona (ziarna)
Kolejnym składnikiem dietetycznym mogącym mieć wpływ na naszą odporność na choroby są nasiona (oraz orzechy i ziarna), których natura nam nie poskąpiła.
W tej grupie pokarmów mamy nie tylko nasiona zbóż (których współczesny człowiek zjada stanowczo zbyt dużo, szczególnie upodobawszy sobie pszenicę, w dodatku oczyszczoną).
Mamy tutaj szereg nasion i orzechów mających w sobie cenne, często unikalne fitozwiązki, niezbędne kwasy tłuszczowe, antyoksydanty oraz związki mineralne i witaminy, na przykład:
- ziarno siemienia lnianego i nasiona chia (bogate w lignany, błonnik, kwasy Omega-3, minerały. Siemię lniane nie tylko wspiera zdrowy układ krążenia, ale też i jest szczególnie cenne dla kobiet: w jednym z randomizowanych klinicznych badań z użyciem placebo, kobietom w wieku pomenopauzalnym ze świeżo zdiagnozowanym rakiem piersi podawano 25 g siemienia lnianego dziennie – w ciągu 4-5 tygodni zaobserwowano wzrost apoptozy, guzy zaczęły się kurczyć),
- ziarno sezamu i maku (skarbnica wapnia – sezam ma podobnie jak siemię lignany, a oprócz tego więcej wapnia niż cokolwiek innego, mleko do pięt mu nie dorasta, a ponadto ma pełne spektrum ważnej dla układu odpornościowego witaminy E oraz może pochwalić się zawartością związku zwiększającego w ustroju aktywność witaminy E),
- ziarno słonecznika (cenne źródło niezbędnych kwasów tłuszczowych, witaminy E, selenu),
- pestki dyni (bogate w niezbędne kwasy tłuszczowe, błonnik, cynk, wapń, żelazo) – jest co najmniej 10 powodów aby je jeść, zobacz tutaj [klik],
- ziarno konopii (wyjątkowe ziarenka, zawierają m.in. rzadko dostępny kwas gamma linolenowy – GLA, ten sam co w wiesiołku i ogóreczniku, oprócz tego sporo białka ze wszystkimi aminokwasami egzogennymi i liczne związki mineralne),
- orzechy włoskie (uważane za najzdrowsze wśród wszystkich orzechów, bogate w białko, antyutleniacze, witaminy i minerały: jedzenie orzechów wykazało w wielu badaniach korzystny wpływ na układ krążenia).
Podsumujmy:
Można sobie tylko wyobrazić jak bardzo zmniejszyłyby się wydatki państw na opiekę zdrowotną, gdyby tak wszyscy mieszkańcy wysoko rozwiniętych państw stosowali w praktyce wszystko to, co już o naszym pożywieniu wiemy i zamiast nieśmiertelnych kanapek z serem lub wędliną na śniadanie i kolację oraz ziemniaków z mięsem na obiad zmieniliby swoje nawyki żywieniowe:
- jedli codziennie dużą miskę sałat,
- jedli codziennie dużą porcję zielonych warzyw gotowanych (w zupie, na parze),
- jedli codziennie filiżankę roślin strączkowych (w zupie, sałatce, deserze),
- jedli codziennie co najmniej 30 g nieprażonych nasion i orzechów,
- jedli codziennie przynajmniej 3 świeże owoce,
- jedli codziennie trochę pomidorów, papryki, cebuli, grzybów, ziół i czosnku…
Jednej magicznej substancji na utrzymanie organizmu odpornego na choroby niestety nie ma – w przyrodzie wszystko ze sobą współgra niczym w orkiestrze.
I ostatnia rzecz: dawka!
Owoce i warzywa należy spożywać w odpowiednio dużej dawce i robić to codziennie by nas chroniły czy nawet odwracały schorzenia – oto klucz do sukcesu, do pełni zdrowia i witalności.
Nie jest ważne to, czy kilka razy do roku zjemy coś mniej zdrowego podczas uroczystości rodzinnej lub świąt, ani nawet to, czy nasza dieta jest czysto roślinna czy też od czasu do czasu znajdzie się w niej minimalna ilość produktów odzwierzęcych, ale ważne jest to, co robimy codziennie – ważne są nasze prawidłowe nawyki.
Niech naszym codziennym nawykiem będzie zjadanie odpowiedniej dawki warzyw i owoców – szczególnie z grup G-BOMBS.
Jak to określił w swojej książce „Jeść by żyć” dr Fuhrman – rak jest chorobą z niedoboru warzyw i owoców!
Jest w tym stwierdzeniu sporo prawdy.
Jeśli zaś odpowiednio duże i spożywane codziennie dawki warzyw, owoców, grzybów i ziół zapobiegają chorobom nawet takim jak rak (a nawet wręcz przyczyniają się do jego znikania), to co mówić o banalnych sezonowych infekcjach? 😉
Pomocne linki:
- Mikroskładniki odżywcze a odporność: https://lpi.oregonstate.edu/mic/micronutrients-health/immunity
- Beta-karoten i witamina C a choroba Alzheimera: https://cordis.europa.eu/news/rcn/35080_pl.html
- Siwulski M. , Sobieralski K. , Sas-Golak I. (plik pdf do pobrania): „Wartość odżywcza i prozdrowotna grzybów”
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Catherine napisał(a):
Dzięki Marleno !
Fantastyczny artykuł. Codziennie zaglądam na twojego bloga i się pozytywnie nastawiam .Codziennie zielony sok już obowiązkowo w moim domku wypijamy .
W sklepie szaleję na stoisku warzywnym .Smak się zmienia i już nie ciągnie do słodyczy .
Marleno mam problem z mężem .Ma wykryty wirus wątroby typu C (wysoki ). Co robić. Oczywiście jest pod kontrolą lekarską ,czeka na leki .Chcielibyśmy uniknąć leków za wszelką cenę .Co zrobić ??? Jak zabić wirusa ?Mam nadzieję,że trafiłaś gdzieś na takie informacje i się podzielisz .Bo nie wiem gdzie szukać informacji.
Pozdrawiam Catherine
Marlena napisał(a):
Pracować na wzmacnianiem układu odpornościowego (dieta, styl życia, radzenie sobie ze stresem, słońce, ruch, sen i wypoczynek, produkcja endorfin), a poza tym witamina C w dużych dawkach, jeśli trzeba to i dożylnie, podparta bezcukrową dietą (polecam filozofię nutritariańską), wit. E, selen i sylimaryna (wyciąg z ostropestu) – poczytaj tutaj co na ten temat miał do powiedzenia dr Cathcart: https://www.doctoryourself.com/hepatitis.html
Bartek napisał(a):
Dziękuję bardzo, nie wiem co mogę powiedzieć/napisać więcej!
Bartek napisał(a):
Przepraszam spamiąc tym tutaj, ale tu chodzi o
NAS WSZYSTKICH. Polskie rolnictwo = Polskie zdrowie STOP TTIP
https://www.facebook.com/events/1179558718801956/
Marta napisał(a):
Bardzo dziękuję Pani za wszystko. Ja też nie wiem co więcej napisać:) Może: wszystkiego dobrego.
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Marto i wszystkiego dobrego życzę wzajemnie! 🙂
Kate napisał(a):
Genialny artykuł, zachęcający do zdrowego odżywiania. Marleno, jestem Twoją fanką od roku. Uwielbiam Twój styl pisania. Dzięki Tobie wiele się w moim życiu zmienilo na lepsze. Mam nadzieję, ze to dopiero początek tych zmian. Cała moja rodzina na tym skorzystala. Mam Hashimoto, ale od kiedy wprowadzilam zdrowe odżywianie, czuję sie o niebo lepiej. Odrzuciłam kawę, słodkie mleko, mięso i słodycze sklepowe. Przeszlam na dietę bezglutenową i bezjajeczną (nietolerancja). Wprowadziłam suplementację (jod, D3 + K2, magnez, selen, cynk). Wprowadziłam do rozkładu dnia codzienne spacery i ćwiczenia… i sama nie mogę uwierzyć, ze tak zmieniło się moje samopoczucie. Pozdrawiam Cię serdecznie i wszystkich zmagających się z Hashi.
Marlena napisał(a):
Bardzo się cieszę, Kate, gratuluję serdecznie poprawy zdrowia i tak trzymaj – zawsze rób to, co poprawia Twoje zdrowie i samopoczucie, bo nikt o Ciebie tak świetnie nie zadba jak TY sama! 🙂
AsiaW napisał(a):
Witaj Kate,
w jakiej postaci suplementujesz jod?
Monika napisał(a):
Witaj Marleno. Mam takie pytanie, czy powinniśmy spożywać posiłki o stałych porach, czy wtedy kiedy odczuwamy głód? Dodam, że występują i mnie problemy z wchłanianiem…a jak to u Ciebie wyglada, czy masz ustalone godziny,czy raczej różnie to wygląda?
Marlena napisał(a):
Owszem, pory powinny być w miarę stałe (z pewną tolerancją, bo nie ma co z tego robić religii), ale tak czy inaczej jeść powinniśmy tylko wtedy gdy jesteśmy głodni, a nie dlatego, że „nadeszła godzina”. Zdarza się, że nie mam ochoty na dany posiłek i albo go przesuwam nieco w czasie (czekam aż pojawi się głód), albo w ogóle wypada mi on z planu (bo organizm nie życzy sobie jedzenia i już). Nigdy nie jem na siłę albo dlatego, że „trzeba, bo nadeszła taka pora”.
Ela napisał(a):
Świetny artykuł, dziękuję! Tylko jak przestawić się na takie jedzenie kiedy szwankuje układ pokarmowy? Mi po zjedzeniu np. pestek z dyni czy słonecznika jest niedobrze. To samo po zjedzeniu sałaty, rukoli, surowego szpinaku itp. Mogę w zasadzie jeść tylko ogórki i pomidory i to też w ograniczonej ilości 🙁
Kiedyś byłam wegetarianką, piłam soki warzywne, potrafiłam zjeść 1kg jabłek naraz. Czułam się świetnie. A teraz po łyku soku już mnie mdli. Po kilku jabłkach mam biegunkę. Co się z moim ciałem dzieje? To wszystko się zaczęło po urodzeniu dziecka (2 lata temu) i trwa do dziś 🙁 Kiedyś piekłam chleb żytni na zakwasie. Miesiąc temu chciałam do tego wrócić ale po kilku kromkach dostałam takiej biegunki i skurczów jelit, że mąż wzywał pogotowie. Ale po gotowanym ryżu z marchewką i pieczonym kurczaku czuję się wyśmienicie. To samo po kromce białego chleba. Mogę zjeść talerz gołąbków albo gulasz wołowy i nic mi nie jest. Tylko, że ja nie chcę tak jeść. Co robić?
Marlena napisał(a):
Elu, ciąża to zmiany hormonalne, a te mogą spowodować zaburzenia w mikrobiomie jelitowym, co z kolei przekłada się na zmienioną pracę układu pokarmowego – nagle okazuje się, że zaczynamy źle trawić coś, co kiedyś spożywaliśmy bez problemu. Na mikrobiom wpływ ma też stres (którego młodym matkom nie brakuje), niedosypianie, używki, spożywane pokarmy (i zawarte w nich hormony, antybiotyki, pestycydy), używane kosmetyki i rozmaite leki. Bardzo dobrą książką na temat przywracania prawidłowego mikrobiomu jest dzieło lekarki gastroenterologa dr Robynne Chutkan „Dobre Bakterie”.
Ela napisał(a):
bardzo dziekuję, rzeczywiście stres i brak snu to u mnie codzienność.
Poczytam o tych mikrobach bo chce wrócic do zdrowego trybu zycia 🙂
gajowy napisał(a):
Wśród tych dietetycznych filarów odporności brakuje mi trzech istotnych elementów w tym dwóch, które są według mojego doświadczenia (na sobie) najważniejsze: tzn. probiotyków i źródeł witaminy D wraz z rybnym omega-3. Czyli kiszonek i tranu.Ten ostatni można okresowo/opcjonalnie zastępować nie zwierzęcymi kombinacjami ale olej rybi ma swoje niezaprzeczalne zalety.
Trzecim elementem są glony. (Osobiście jadam chipsy z glonów. Przynajmniej mam spokój z jodem i nie przychodzą mi do głowy takie pomysły jak picie płynu Lugola 🙂 ).
ela napisał(a):
Witam Panią. Mam nadal poważny problem. Odczuwam straszne zimno wręcz dreszcze a nie jestem nawet przeziębiona. Czuję coś takiego jakby mnie własne kości ziębiły. Robiłam badania podstawowe wszytko jest ok. Badanie TSH w normie. Może ma Pani jakiś pomysł aby mi coś poradzić. W Pani moja ostatnia nadzieja. Pozdrawiam, Elżbieta.
Marlena napisał(a):
Elu, nie wiem – nie mam osobistych doświadczeń w tym względzie i nie cierpiałam nigdy na taką przypadłość. Powodów może być całe mnóstwo, od stresu poprzez złą dietę (niedobory), odwodnienie, wychudzenie, aż do różnych schorzeń (układu krwionośnego, tarczycy). Musisz współpracować z lekarzem i dokładnie się przebadać oraz przeanalizować swoją dietę i swoją sytuację.
Agnieszka napisał(a):
Bardzo dziękuję za przebogaty w treść materiał. Mam pytanie, czy warto kupować pakowane: rukolę, roszponkę, szpinak? Niestety w mojej miejscowości nie mam dostępu do ekologicznych, a w sklepach-marketach większość zieleniny jest pakowana? Czy są one czymś nasączane? Czy wystarczy je „kąpać” w roztworze kwasku i potem sody? Dziękuję 🙂
Marlena napisał(a):
Ja osobiście teraz w sezonie uprawiałam swoje zielsko, ale poza sezonem kupuję w warzywniaku. Jak do tej pory mogę stwierdzić jedno: jedzenie sklepowych warzyw nie tylko mi nie zaszkodziło, ale wręcz przeciwnie – odzyskałam dzięki nim zdrowie! Myję je moim sposobem, oczywiście. W mojej opinii- nie ma obaw.
Edward napisał(a):
Wspaniały artykuł. Dziękuję za rozwianie wątpliwości co do spożywania krzyżowych przy chorej tarczycy. Pozdrawiam Panią serdecznie i dziękuję za tak wyczerpujące informacje.
P.S. Ale co będzie , gdy wejdzie Ceta ?
Bartek napisał(a):
Mam pytanie. Mojego dziadka bardzo bolą nogi, ma problemy z poruszaniem przez to. Jedyne objawy to puchnięcie i wcześniej napisane ból. Jak mogę mu pomóc?
Marlena napisał(a):
Trudno powiedzieć jak się kogoś nie zna. Należałoby przeanalizować styl życia, dietę, ilość spożywanej soli, wykonać badania u lekarza. Albo trochę popościć w/g Dąbrowskiej – o ile nie jest w mocno podeszłym wieku i nie bierze leków. Dieta dr Dąbrowskiej znakomicie usuwa nadmiar wody z ustroju, poprawia też funkcjonowanie stawów.
Okoń napisał(a):
A jak się ma obróbka cieplna do grzybów ?
Marlena napisał(a):
Przeczytaj proszę uważnie artykuł 🙂
Mirka napisał(a):
Pani Marleno.
Dziękuje za tę Pani stronę. Jest fantastyczna. Czytam ją chyba od około dwóch lat, dużo się z niej dowiedziałam, zmieniłam w życiu, stosuję wiele Pani rad. Jestem też pod ogromnym wrażeniem Pani pracy, ciągłego poszukiwania, próbowania, i dziękuję, że tym wszystkim dzieli się Pani z nami. Ja również czytam książki dr Fuhrmanna, stosuję okresowo dietę dr Dąbrowskiej i bardzo mi odpowiada takie podejście do naszego zdrowia i żywienia, chociaż w przeszłości nie miałam kompletnie żadnej świadomości w tym zakresie. Bardzo, bardzo dziękuję i życzę wszystkiego najlepszego, spokoju ducha, radości z każdej chwili, piękna w życiu i zdrowia:-):-)
I proszę o następne ciekawe artykuły, interesuje mnie jak powstrzymać osteopenię, by nie przeszła w osteoporozę. Ostatnio lekarka ( lecząca dietą i ziołami, świadoma i mądra, zawsze miałam do niej zaufanie) powiedziała mi, że powinnam jeść co drugi dzień jakiś produkt zwierzęcy (jajko, mięso lub rybę), z powodu mojej drobnej figury. Mam 56 lat, 152 cm wzrostu i 46 kg wagi. Jem oczywiście dużo sezamu, pestek ziaren, itp. Czy może Pani coś na ten temat napisać?
Marlena napisał(a):
Mirko, bardzo dziękuję za piękne życzenia i wzajemnie posyłam całą moc serdeczności! 🙂
Jeśli może to coś dać Ci do myślenia: Charlotte Gerson nie ma osteoporozy (94 lata), a gdy już po 90-tce poślizgnęła się na kablu od wentylatora i upadła łamiąc główkę kości udowej – jej kości zrosły się w ciągu 5 tygodni i mogła znowu chodzić (tak, w TYM wieku!). 😉
Tu o tym opowiada: https://www.youtube.com/watch?v=pq1pDXMkYww
Agnieszka napisał(a):
Pani Marleno, bardzo dziękuję za odp. Mam jeszcze pytanie dotyczące zdrowotnych ziarenek np. maku, dyni itp. Czy trzeba jeść je osobno, jako oddzielny posiłek, czy można łączyć np. z warzywami czy kaszą. Spotkałam się z informacją, żeby nie łączyć ziaren z kaszami (białko i węglowodany). Bo jak np. jeść mak?
Marlena napisał(a):
Nie trzeba ich jeść jako osobny posiłek. Drobne ziarenka jak mak, sezam chia – najlepiej wmieszać do czegoś (np. do owsianki) lub posypać na wierzch tu i tam.
Magda napisał(a):
Droga Marleno,
I ja pragnę o coś się Ciebie poradzić.
Od paru miesięcy zmieniłam nawyki żywieniowe na roślinne. Jednak obiad to zazwyczaj ryże makarony kasze z warzywami z woka.. poza tym świeżo wyciskane soki codziennie, imbirowo miodowe napary, nasiona, przyprawy i domowe mleka roślinne.
Lato przetrwałam bez infekcji, jednak nadeszły chłodne dni i już odczuwam gulę w gardle, nos się zapełnia i ogólnie przy 20°C w domu marznę.. I wreszcze główna dolegliwość od 2014 – wypadające włosy. Biorę pigułkę od wieku 16 lat i po odstawieniu w 2013 wszystko się posypało, że po pół roku znów zaczęłam przyjmować. Wszelkie suplementacje witaminami niewiele dają – wiele wskazuje na to że organizm ich nie przyswaja bo wyniki dalej słabe (braki cynku – wit.d – żelaza). Stosuję od tygodnia kąpiele magnezowe i krzemowe na wywarze z płatków owsianych. Robię płukanki od 2 msc. wywarem z łupin cebuli na zmianę z rumiankiem. Potrzebuję wyznaczenia kierunku, bo jest tak wiele wspomagaczy naturalnych i porad, że nie jestem w stanie ich wszystkich zrealizować. Coś odstawić, coś koniecznie wdrążyć w menu? Będę wdzięczna za poradę. I tak już jestem za niesamowitą stronę i energię, która z niej płynie. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Produkty zbożowe jak ryże, kasze i makarony to produkty o dość marnej gęstości odżywczej, są to głównie „zapychacze”. Obecnie nawet oficjalna piramida żywieniowa odeszła od promowania produktów zbożowych jako podstawy żywienia człowieka a na to miejsce weszły warzywa (czyli to co mówił od lat dr Fuhrman). Postaw na warzywa, strączki, grzyby, zieleninę, orzechy i nasiona do tego dodaj trochę (czarnego najlepiej) ryżu albo quinoa tu i tam (małą ilość, jako dodatek) plus oczywiście świeże owoce na dokładkę (np. rano do śniadania). Ale nie odwrotnie! Nie ryż z warzywami tylko warzywa (dużo warzyw) z ryżem jednym słowem jak już. Pigułki hormonalne to po pierwsze sztuczna podpórka (takie oszukiwanie organizmu, zamiast sięgania do przyczyn), a po drugie wpływają one niekorzystnie na przyswajanie kwasu foliowego i zaburzają mikrobiom jelitowy, a obie rzeczy są niezbędne dla odporności.
Jacobi napisał(a):
Marlenko
Wspaniały jak zawsze artykuł 👍🏻, jestem Twoja fanka i tak
juz zostanie .Mam pytanie czy te pół łyżeczki zielonej herbaty
można by spożyć w formie proszku /zmielona / codzienna w ramach
profilaktyki ?
Pozdrawiam cieplutko
Jacobi
Marlena napisał(a):
Tego nie wiem, uczestniczki badania piły napar.
Paula napisał(a):
Witam Pani Marleno, chciałabym zapytać czy nie ma żadnych przeciwwskazań do spożywania grzybów i strączków w ciąży? Mam na myśli blokowanie angiogenezy i wpływ na poziom estrogenu. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za Pani pracę włożoną w bloga i za to, że tak chętnie dzieli się Pani zdobytymi informacjami 😊😊😊
Marlena napisał(a):
Zarówno rośliny strączkowe jak i pieczarki nie są zabronione w ciąży.
Monika napisał(a):
Witam serdecznie, czy mogłabyś Marleno podać mi linki dotyczące zaparc? Niestety zmagam się z przewlekłymi zaparciami. Nie spożywam glutenu i laktozy, mam nietolerancje i alergie. Nie wiem co mam robić, one trwaja średnio 4-5 dni….proszę o porady. Pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
Jeśli przyczyną zaparć nie jest nieprawidłowa dieta (uboga w błonnik), niedostateczne nawodnienie, niedobór żółci lub enzymów trawiennych, stres, przyjmowanie leków lub niedostatek ruchu, to należałoby się skonsultować z lekarzem by wykluczyć ewentualne choroby (przewodu pokarmowego, tarczycy, hormonalne itd.).
Agata napisał(a):
Monika polecam również wizytę u Fizjoterapeuty – mi w przypadku zaparć i wzdęć pomogło. Fizjoterapeuta wykona Ci coś w stylu masażu jelit „odklejając” je od siebie. Pomoże to w pobudzeniu ich do pracy.
Agnieszka napisał(a):
Pani Marleno, bardzo dziękuję za odp :-). Cieszę się, że nasiona należą do filarów odporności. W nich przecież zawarte jest ŻYCIE, więc nie może być inaczej :-).
Mam pytanie, czy nasiona (nie namoczone na noc i nie sfermentowane) można łączyć z warzywami lub z kaszami? Słyszałam, ze do kasz nie koniecznie zdrowotnie je dodawać: białko-węglowodany niezbyt korzystnie na nas wpływają. Choć przyznaję, że są tak różne opinie na ten temat. Co Pani sądzi? Czy ziarenka jeść jako przekąskę między posiłkami? Czy łączyć? Dziękuję i bardzo serdecznie pozdrawiam:-)
Marlena napisał(a):
Ja nie słyszałam o tym i bez obaw dodaję odrobinę nasion lub orzechów tu i tam.
Renata napisał(a):
Jestem pod wrażeniem tego artykułu. Tyle cennych informacji.
Mam pytanie odnośnie dyni, czy można ją jeść na surowo?
Magda T. napisał(a):
Witaj Marleno,
Dziękuję za kolejny wspaniały artykuł. Jak wiele kobiet dzisiaj, mam zdiagnozowane Hashimoto. Przeczytałam wiele publikacji na ten temat, książkę dr Izabelli Wentz i w wielu tych źródłach podstawą diety przy Hashi jest mięso. Przyznam, że chciałabym bardzo uniknąć jedzenia mięsa. Do tej pory jadłam dużo strączków, zieleniny i ogólnie tego o czym piszesz, że jest zdrowe i prowadzi do poprawy zdrowia. Niestety wyniki nie poprawiają mi się, jestem na sztucznych hormonach i zastanawiam się czy faktycznie to jedzenia mięsa może mieć pozytywny wpływ na przebieg Hashi. Dr Wentz, która sama choruje i obecnie jej choroba jest w remisji, poleca właśnie dietę opartą na mięsie.
Byłoby super jakbyś chciała napisać artykuł poświęcony Hashimoto.
Serdecznie dziękuję i pozdrawiam,
Magda
Marlena napisał(a):
Dr Fuhrman wyprowadza swoich pacjentów z chorób autoimmunologicznych podobnie jak dr Dąbrowska i dzieje się to bez grama żadnego mięsa, więc przyjąć należy iż to, co podaje Izabella Wentz to jedynie pewna propozycja – coś, co sprawdziło się u niej. Hashi to zapalenie tarczycy, a więc w ustroju szaleje stan zapalny, który może mieć różne i często złożone przyczyny (od przeciekających jelit począwszy, poprzez stres, pigułki hormonalne, niedobory, a na buszujących po organizmie drobnoustrojach skończywszy).
Mięso samo w sobie nie ma własności antyzapalnych, więc to nie ono jest tutaj głównym czynnikiem sprawczym zdrowienia. Ponadto I. Wentz jak zdarta płyta powtarza mantrę, że to nadmiar jodu jest przyczyną Hashi i go pogarsza (co nie zostało nigdy potwierdzone naukowo, ciekawy artykuł na ten temat jest tutaj: https://jeffreydachmd.com/2014/02/iodine-hashimotos-autoimmune-thyroid-disease/) i że należy ograniczać jod broniąc się przed nim rękami i nogami, podczas gdy taki np. dr Brownstein w skutecznym leczeniu pacjentów uważa za niezbędny właśnie jod (między innymi, bo na samym jodzie się nie kończy, bardzo ważny jest też tutaj np. selen plus inne rzeczy znajdujące się w jego protokole).
Jak widać są to 2 różne podejścia, niektóre działania tylko wyciszają chorobę, a inne usuwają jej przyczyny.
Kate napisał(a):
Witam ponownie. Zastanawiam się na kupnem książki Helen Saul „The Vitamin Cure for Women’s Health Problems. Czy ktoś zna tę książkę? Czy znajdę tam receptę na PMS? Okropnie mnie męczy ten problem. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Jest cały rozdział w jej książce poświęcony PMS.
W skrócie: należy mocno zredukować (a najlepiej w ogóle pożegnać) okradające nas z witamin i minerałów rzeczy: puste węglowodany (cukier, alkohol, biała mąka), nadmiar soli, kofeinę i fajki, w zamian jeść dużo świeżych warzyw i owoców (sałatki, zielone koktajle, wyciskane soki itp.).
Suplementy jakie mogą być pomocne: dużo magnezu (chelat, cytrynian, jabłczan – doustnie co najmniej 600 mg w podzielonych dawkach i do tego siarczan lub chlorek magnezu przez skórę w postaci kąpieli), wapń (600-1200 mg), witamina E 200-400 IU, witamina C (min. 2000 mg), witaminy z grupy B (dobre, mocne B-complex), witamina B6 (50-200 mg w podzielonych dawkach, brać razem z B-complex, tzn. oprócz B-complex), uzupełnić niedobór witaminy D jeśli takowy nam wyjdzie w badaniach, ew. dorzucić kwasy Omega-3.
Od siebie dodam, że Helen ma rację: odkąd zmieniłam dietę i styl życia, to zapomniałam co to znaczy PMS, a zmiana na plus była widoczna dosłownie w czasie jednego cyklu! 😉
Grzesiek napisał(a):
Dzień dobry,
ten artykuł to kolejna bomba wiedzy jak jeść by żyć i czerpać radość z tego życia. Wielkie dzięki za Twój wkład w lepszy świat.
Każdego dnia próbuję zmieniać swoje nawyki żywieniowe czerpiąc wiedzę głównie z tego portalu i wychodzi mi to na zdrowie 🙂 Ostatnio natknąłem się na problem łączenia pomidora z ogórkiem. Krążą plotki, iż ogórek zabija witaminę C w pomidorze. Będę wdzięczny za Twoją opinię w tym temacie jak i łączenia innych warzyw ze sobą.
Miłego,
Grzesiek
Marlena napisał(a):
To prawda, ale tylko częściowo. Ogórek ma w sobie askorbinazę czyli enzym rozkładający witaminę C, jednak zostaje on unieczynniony w kwasowym pH. Więc jeśli do sałatki takiej dodamy sok z cytryny lub ocet jabłkowy (co zazwyczaj przecież robimy) to mamy problem z głowy 🙂
Monia napisał(a):
Marleno, mam taką prośbę, czy mogłabyś napisać mniej więcej jaki masz rozkład posiłków w ciągu dnia? Ile ich jest, i o której godzinie co spożywasz…Wiem, że każdy jest inny, ale jestem po prostu ciekawa, zwłaszcza, że często warto zasugerować się stylem życia czy też poradami mądrych osób, serdecznie pozdrawiam 🙂
Marlena napisał(a):
Nie mam ściśle określonego „rozkładu jazdy” ważnego cały rok. Co innego (i inaczej) jem przecież latem, co innego zimą. Nie mam też bardzo ściśle określonych pór ani ilości posiłków, jem gdy jestem głodna. Rano śniadanie, w środku dnia obiad i pod wieczór kolację, czasem wpadnie też pomiędzy trzy główne posiłki jeszcze jakiś dodatkowy (owoc, zielony koktajl, sok warzywny), jednak kiedy nie odczuwam głodu to nie jem – pora posiłku albo się wtedy przesuwa albo posiłek wypada z planu w ogóle. Moją główną porcję owoców jem zazwyczaj rano do śniadania (zimą śniadania są na ciepło, latem odwrotnie), potem w ciągu dnia najczęściej pierwszym daniem jest u mnie sałatka ze świeżych warzyw (zielonych, kolorowych, strączkowych, czasem dodam jakieś pełne ziarno typu gryka, quinoa, czarny ryż itp., dressing najczęściej robię na bazie orzechów lub nasion) i z reguły coś jeszcze na ciepło w ramach drugiego dania (ale latem nie bardzo, latem mogę całymi dniami na surowiźnie jechać albo „na surowo do czwartej) czyli pożywna zupa, warzywa na gęsto jako leczo, warzywa na parze + dip, bataty lub warzywa pieczone itp.
Okazjonalnie (jeśli uda mi się dostać) to w menu pojawi się jakaś dobra (czyli dzika, nie hodowlana) ryba (nie jadam ptaków ani ssaków), czasem jakieś jajko (sąsiadka ma kurki wolno biegające, od niej czasem biorę parę sztuk) albo odrobina wiejskiego koziego sera dobrej jakości. Masło (od krów karmionych trawą) pojawia się w domu 2 razy do roku czyli na święta. Nie jem jednak byle jakich pokarmów odzwierzęcych (ich źródło i najwyższa jakość są dla mnie bardzo ważne) i nie stanowią one w ciągu tygodnia więcej niż ok. 10% moich kalorii (jako dodatek smakowy bardziej niż jako danie główne), ale potrafię mieć też całe tygodnie zupełnie „bezzwierzęce” – całkowicie roślinne. Nie jadam też już żadnych kanapek – chleb stanowi u mnie dodatek raz na jakiś czas (przestałam pożądać pieczywa, choć piekę bardzo dobry swój chleb). W ciągu dnia piję też wodę i herbatki (głównie ziołowe), rano nie pijam kawy lecz wodę z cytryną i czasem jeśli już to kawę zbożową z cykorii.
joanna napisał(a):
Zastanawiam sie czy pieczarki marynowane zachowują swoje właściwosci zdrowotne?
Marlena napisał(a):
Nie wiem. Jeśli jednak są marynowane w occie spirytusowym (jak te sklepowe), to tak czy inaczej lepiej ich unikać.
Asia napisał(a):
Bardzo przydatny tekst. Staram się dbać o codzienną dietę, ale nie jest to łatwe w codziennym zalataniu. Mam trudności z jedzeniem odpowiedniej ilości nasion strączkowych, ponieważ są one bardzo ciężkostrawne i lekarze zalecają mi ich redukcję do minimum. A tu jednak widzę, że nie jest z nimi aż tak źle, więc może spróbuję się przekonać i wprowadzić ich więcej do menu.
gajowy napisał(a):
Mój sposób na ugotowanie miękkich i łatwo strawnych strączkowych, konkretnie fasoli:
1. Moczymy na noc
2. Gotujemy 10 minut bez przykrycia klasycznie z dodatkiem sody.
3. Gotujemy 20 minut w szybkowarze na parze (podniesione dno) na maksymalnym ustawieniu (poziom 2). Można wczesniej posolić.
4. Jemy z przyprawami.
Smacznego.
mija napisał(a):
witam co sądzicie o płatkach drożdzowych, z czego sie robi bo na niektórych kupnyh widze w składzie mąke przenna,próbował ktos w domu robic?
Adam napisał(a):
Marleno
Pytanie /może śmieszne – ale to fakt. 3 dni brałem witaminę D3 /4.000 j.m /kapsułki/ + 100 mc K2 Mk7. I jakies pół godziny/godzine po wzieciu miałem niestrawność która przechodziła po 2-3 godzinach. Przesłaem brac na kilka dni – niestrawność przeszła. Żołądek pracuje super. Zacząłem brac znowu – to samo. Co za diabeł?
Pozdrawiam
Adam
Marlena napisał(a):
Problem niekoniecznie leży w Twoim ustroju, być może jest to reakcja na jakiś komponent kapsułki? Trzeba by było zmienić preparat (polecam w kroplach) i zobaczyć czy zjawisko się powtarza.
irena napisał(a):
Witam pania Marleno serdecznie…
Czytam bardzo czesto pani blog i podzwiam ile wkladu pani poswieca,ludziom
Tacy jak pani to chyba wyjatek.
zycze wszystkiego najlepszego.i dzieki za tak wspaniale wiadomosci..
Irena(:)
Marlena napisał(a):
Bardzo dziękuję, cieszę się, że blog jest użyteczny. Pozdrawiam cieplutko 🙂
Kate napisał(a):
Dzięki za odpowiedz w sprawie PMS 🙂 Nie pije alkoholu, nie palę i nie używam białej mąki, cukru i wprowadziłam suplementy, które wymieniłaś, ale w nieco mniejszych dawkach. Rzeczywiście efekt był dobry – duża poprawa! Problem mam z B-complex. Jak próbuję je brać, zaraz mam wzdęcia i bóle brzucha. Ostatnio odstawiłam przez to większość suplementów i brzuch ma się lepiej, ale PMS – tragedia. Włączyłam mocne probiotyki z firmy NOW. Mam wrażenie, że pomagają. Dlaczego szkodzi mi B-complex (50 mg), a nawet sama B6 (25mg)?
Marlena napisał(a):
Może właśnie w paradę wchodzi tutaj mikrobiom, który jest nadwyrężony i osłabiony. Oprócz probiotyków ważne są też prebiotyki, bo nie sztuka dobroczynne mikroorganizmy do ustroju dostarczyć, sztuka jest dobrze je jeszcze dokarmiać, aby nam się dalej namnażały 😉
Venus napisał(a):
Marleno bardzo Ci dziękuję. Jesteś niesamowita, materiały które zamieszczasz są kwintesencją wiedzy łatwej do przyswojenia zwykłemu zjadaczowi chleba. A To że odpisujesz na wszystkie komentarze to już naprawdę wchodzisz na poziom kosmosu :)) jeszcze raz Ci bardzo dziękuję i życzę Ci wszelkiej pomyślności. Ps. Uwielbiam twoja charyzmę i bezkompromisowość 😍
Marlena napisał(a):
Bardzo się cieszę, że treści na witrynie są użyteczne. Pozdrawiam wzajemnie i samych najpiękniejszych rzeczy życzę! 🙂
zosia napisał(a):
Witam
proszę o podpowiedź w sprawie dobrej i mocnej Wit B complex.
dziękuję
Marlena napisał(a):
Zosiu, trzeba patrzeć na oznaczenia, musi być napisane B-complex B-50, a każdej z witamin B będzie tam w składzie po 50 mg (wit B12 50 mcg).
kinga napisał(a):
Witaj Marleno,odkąd czytam AW moje życie zmieniło się o 180stopni,a w zasadzie moja dieta…wyeliminowałam gluten ,nabiał,cukier,mięso.Podstawa mojej diety to owoce,warzywa,świeze soki ,ziarna itp.Stosując się do Raportów Witaminowych zaczełam suplementację-D,C,B,K ,selen,cynk,magnez,wapń.A wczoraj natknełam się na artykuł-przypadkowo-gdyż dawno przestałam się zaczytywć i postanowiłam zaufać Tobie i Twojej wiedzy,ze suplementując jednocześnie wit.C,D i wapń na bank mam kamienie nerkowe…?To pisał lekarz powołując się na rózne badania….zgłupieć mozna.Jak to jest?
Marlena napisał(a):
Nie ma zazwyczaj potrzeby dodatkowej suplementacji wapnia jeśli bierzemy D3, bowiem ta witamina w naturalny sposób podnosi wchłanianie wapnia z przewodu pokarmowego (czyli nawet jak zjemy mało wapnia to i tak dużo z tego co zjemy wchłoniemy). Pisałam o tym w artykułach poświęconych D3. Podczas suplementacji D3 dobrze jest sprawdzać zarówno jej poziom jak i poziom wapnia. W przeciwieństwie do magnezu wapń to nie zabawka i można sobie nim zrobić kuku – od zaparć począwszy, a na zwapnieniach i kamicach skończywszy.
Ogólnie nikomu dorosłemu (i nieciężarnemu/niekarmiącemu) nie poleca się suplementacji wapnia, jest to jeden z pierwiastków, który powinien być suplementowany w zasadzie tylko wtedy, gdy lekarz stwierdzi niedobór i na podstawie badań zaleci (i w dawkach jakie zaleci). Czyli sytuacja podobna jak z żelazem – NIE suplementujemy go na własną rękę, na ślepo „bo może mi brakuje”, w samodzielnie ustalonych sobie dawkach.
Wapnia i tak w zachodnich społeczeństwach spożywa się zbyt wiele, powszechność kamic i zwapnień nie bierze się z tego, że ludzie wapń suplementują (bo rzadko kto to robi regularnie), tylko się nim obżerają jak najęci (bo też i w mediach jest ciągła nagonka jak to ponoć strasznie wapnia nam brakuje i jak nie będziesz pił mleka to umrzesz, a co najmniej stracisz zęby i połamią ci się wszystkie kości), a za to niestety brakuje ludziom w diecie antagonisty wapnia czyli magnezu (zielenina!) – przez co non stop w radio i TV nie ma dnia bez reklam magnezu. Ostatnio nawet dla dzieci jakieś żelki magnezowe „magmisie” – słyszę tę reklamę codziennie, a wystarczy przestać dzieci poić krowim mlekiem i paść je cukrem, a zacząć karmić prawdziwym jedzeniem (szczególnie zielonym, gdzie magnezu nie brakuje) – ot, taka dygresja. 😉
Powracając do tematu: wapń suplementuj tylko na zalecenie lekarza o ile naprawdę masz niedobory (większość ludzi nie ma – ma za to niedobory magnezu).
gajowy napisał(a):
„suplementując jednocześnie wit.C,D i wapń na bank mam kamienie nerkowe” (!) Fajne badania. Ja też mógłbym zlecić badania odowadniające że czopki doodbytnicze szkodzą – powodują roztrój żołądka :). Każdy kto choć amatorsko interesuje się suplementacją to wie, że nie suplementuje się wapnia bez magnezu. Tak jak pisała Marlena, wapń i magnez to antagoniści. Najpierw suplementujemy magnez ze względu na duże prawdopodobieństwo jego niedoboru. Później – opcjonalnie! – możemy dodać wapń dalej biorąc magnez. Wapnia prawdopodobnie i tak mamy w diecie za dużo (w Proporcji do magnezu) – jak jemy nabiał. W nabiale stosunek Ca:Mg jest 11:1 a optymalny dla dorosłego człowieka to 2:1 do 1:1.
rury-bezszwowe napisał(a):
Witam!
W dzisiejszych czasach zdrowe żywienie jest tylko zdrowe z nazwy, a pisanie że po owocach i warzywach będziemy bardzo zdrowi i odporni na różne choroby to mit, no chyba że owoce są z mojego sadu, a warzywa z mojego pola. Bo wtedy mam 100% pewności co jem i jak to hoduję. Idąc do sklepu i kupując cytryny, czy jakieś warzywa dostaję produkt, który został sztucznie opryskany pestycydami wyhodowane na sztucznych nawozach co przyczynia się do zwiększenia się podatności ludzkiego organizmu na zachorowania 🙂
Marlena napisał(a):
Oczywiście, że swoje najlepsze i najbezpieczniejsze, jednak ja wyzdrowiałam na zwykłych najtańszych sklepowych warzywach (i stąd powstała ta witryna), więc na żadne gadki o ich rzekomej szkodliwości lub bezwartościowości nie dam się już nabrać 😉
A pestycydy usuwam od kilku już dobrych lat tym oto sposobem: https://akademiawitalnosci.pl/jak-szybko-i-tanio-usunac-pestycydy-z-warzyw-i-owocow/
Jeśli wyzdrowiałam to najwyraźniej jest skuteczny – polecam. Zamiast marudzić i siać antywarzywną propagandę 😉
Adamek napisał(a):
W przyprawach do roślin strączkowych nie powinno zabraknąć cząbru / satureja bortensis / lub po niemiecku „Bohnenkraut” – fasolowe ziele, już nazwa wskazuje na podstawowe zastosowanie. Świeży lub suszony dodaje się do fasoli pod koniec gotowania. Jest to roślina jednoroczna, bardzo łatwa w uprawie. Można też kupić suszony.
Marlena napisał(a):
Cząber lubi się z fasolą nawet i przed konsumpcją – jeszcze w ziemi! Może stąd pochodzi nazwa. Zaleca się uprawę cząbru w sąsiedztwie fasoli, gdyż „fasolowe ziele” odstrasza od niej mszyce.
Alla napisał(a):
Ja mam największy problem z bolesnymi okresami. Staram sie nie jeść wtedy tłustego mięsa ani za duzo cukru ale niewiele to pomaga. Moze znacie jakies sposoby?
Marlena napisał(a):
W ogóle nie powinnaś jeść tłustego mięsa ani cukru. Potrzebujesz magnezu, a ani tłuszcz ani cukier go nie zawierają, a wręcz przeciwnie okradają nas z magnezu.
Monia napisał(a):
Chciałabym zapytać, jak należy przyjmować te suplementy i czy pory dnia mają znaczenie, co byś poleciła Droga Marleno w przypadku przyjmowania: spiruliny, seleny, cynku, citroseptu, probiotyku i olejku z oregano – suplementuję to wszystko, chciałabym zapytać o poradę, w jakich godzinach i dawkach Twoim zdaniem powinnam to brać, aby najlepiej się wchłonęły i nie kolidowały? Będę wdzięczna za odpowiedź.
Joanna Romanek napisał(a):
Witaj Marlenko, od roku staram zmienic zwyczaje zywieniowe w rodzinie.Zawsze zwracałam uwagę na to co jemy, ale jak dzieciaki były male to jadly co dałam teraz uważaja mnie za szamankę. Gdy zwracam uwagę na suplementację wit.D3 i K2 i robię sok z jarzyn (wyciskarka wolnoobrotowa) z przewaga buraka ze względu na nadciśnienie męża robią mi grzeczność ze wypiją. Udaję, że tego nie widzę, ale to nie o to chodzi.Jak przyjęła to Twoja rodzina, gdy zmieniłas o180 stopni sposób odżywiania.
Marlena napisał(a):
Nie przejmuj się, po prostu rób swoje. U mnie ja i syn jemy wszystko, a małżonek niestety czasem marudzi. Ale on już wie, że jeśli odmówi spożycia przygotowanego przeze mnie posiłku, to musi sam stanąć za garami, jeśli chce zjeść coś po swojemu. 😉
Puma napisał(a):
Pani Marlenko.!
Wspaniały artykuł .Takie same dobre informacje „w pigułce „.
Całą swoją rodzinę zaraziłam dobrym odżywianiem dzięki Pani. I przynosi to efekty.Chciałabym o coś spytać.
Wiadomo, że warzywa i owoce dobrze działają na cerę, ale czy ma Pani informacje jakie są sprawdzone sposoby dbania o cerę .Jakie kosmetyki używać jakie maseczki robić, które będą działać przeciwzmarszczowo.Kolagen działa przeciwzmarszczkowo, ale jeśli nie je się już mięsa ( wszelkie galaretki , łapki, głowizny,(to co dawniej jadłam) to gdzie szukać tego kolagenu..
Marlena napisał(a):
Każdy człowiek ma daną od natury swoją własną fabryczkę kolagenu, pracującą 24 na dobę. Wystarczy dostarczyć surowca czyli aminokwasów, minerałów oraz witamin (głównie C) a fabryczka zrobi to, co do niej należy. Jedząc „pełne kolagenu” mięsa organizm i tak w procesie trawienia będzie musiał to rozbić na poszczególne cegiełki (aminokwasy) i zbudować własny kolagen od początku (co bez np. witaminy C oraz pewnych minerałów i tak będzie utrudnione). Ta pani tutaj je tylko warzywa, kiełki, owoce i orzechy, wszystko w stanie jak Bozia stworzyła, nie zjada żadnych głowizn ani kurzych łapek, a zobacz jak wygląda https://akademiawitalnosci.pl/anette-larkins-odgadnijcie-wiek-tej-pani/
Ona po prostu dostarcza te aminokwasy oraz witaminę C wraz z darami natury – a jej ustrój produkuje sobie z tego kolagen.
Arbiter napisał(a):
witaj, mam problem.w ciągu 3 miesięcy schudłem 5 kilo mimo tego że nie zmieniłem diety.Rano lub gdy dłużej czegoś nie zjem boli mnie brzuch najbardziej gdy chcę się odgiąć do tyłu.Pasożytów RACZEJ nie mam pasożytów.Jakie oprócz złego trawienia mogą być przyczyny?Czy możliwe że kosmki jelitowe są uszkodzone i czy dało by się je odbudować przez post i zadbanie o florę bakteryjną?
Marlena napisał(a):
Myślę, że powinieneś się zgłosić do lekarza – utrata wagi pomimo brak zmian w diecie oraz bóle brzucha mogą mieć różne przyczyny, więc należałoby się przebadać najpierw odpowiednio zamiast zgadywać co to takiego może być.
Wojtek napisał(a):
Pani Marleno!
Dziękuję za super ciekawy blog.
Dużo Pani pisze o piciu soków warzywno-owocowych. Nurtuje mnie jedno pytanie, czy picie soku warzywno-owocowego ma jakieś poważne zalety w porównaniu z warzywami i owocami spożywanymi w całości? Zakładam, że nie mamy żadnych zdrowotnych przeciwwskazań. Pijąc sok wyrzucamy do kosza część warzyw, poza tym jest z tym więcej pracy (łatwiej obrać i schrupać marchewkę w całości niż wycisnąć z niej sok).
Pozdrawiam
Wojtek
Marlena napisał(a):
Mieląc marchewkę zębami nie zjesz jej tyle ile spożyjesz jej wyciskając z niej sok. Nigdy jej tak dokładnie nie pogryziesz, a nawet jeśli – to zajmie bardzo dużo czasu. Ponadto wyciskając sok pozbywamy się części mającej negatywny wpływ na wchłanianie czyli błonnika nierozpuszczalnego (ten rozpuszczalny przechodzi do soku odżywiając naszą florę jelitową, a nierozpuszczalny zostaje w pulpie). Dzięki temu, że nie mamy „przeszkadzacza” (włókien nierozpuszczalnych) – sok dostaje się do krwiobiegu w ciągu kwadransa – już w tak krótkim czasie od konsumpcji komórki naszego ciała mogą w pełni korzystać z całej masy dobroci zawartej w soku. Pasaż jelitowy całej marchwi (nawet dobrze pogryzionej) jest zaś o wiele dłuższy i nie wszystko z niej zostanie wchłonięte jak w przypadku spożycia soku.
Alka napisał(a):
Marleno nieustanne dzięki za Twoja pracę przy uświadamianiu nas.
P. napisał(a):
Witam, strączkowe podobno przyczyniają się do nieszczelności jelit, czy podziela Pani taki pogląd? Co z orzeszkami ziemnymi – tak naprawdę fasolą – podobno pełna pleśni i rzadko można znaleźć nie GMO, czy rzeczywiście warto spożywać orzeszki ziemne?
Marlena napisał(a):
Orzeszki ziemne nie są jakoś wybitnie wartościowym pokarmem, choć jedną rzecz na pewno należy zaliczyć im na plus: mają dużo niacyny i całkiem przyzwoitą zawartość magnezu. Nie jest to roślina poddana modyfikacjom genetycznym, ale może pod koniec okresu wegetacji być desykowana (zasuszana) tuż przed zbiorem za pomocą Roundup’u (glifosat), dlatego najlepiej jak już sięgać po ekologicznie uprawiane wersje (podobna zasad tyczy się wszelkich nasion jak np. zbóż (pokarm powszedni), nasion kawy (pitej każdego dnia przez miliony ludzi), gorczycy (musztarda!), rzepaku (olej – jakże promowany jako „samo zdrowie”), roślin strączkowych, także cebuli – niestety konwencjonalni rolnicy sobie upodobali desykację niektórych roślin tym nieszczęsnym glifosatem, szkodliwym dla naszej mikroflory jelitowej i uznanym za związek potencjalnie rakotwórczy. Więc tutaj wersje organicznie uprawiane są po prostu bezpieczniejsze.
Strączkowe nie sądzę aby przyczyniały się do nieszczelności jelit, raczej wręcz przeciwnie, ponieważ zawierają w dużych ilościach skrobię oporną dokarmiającą naszą florę. Pod warunkiem oczywiście, że nie będą to strączkowe uprawiane konwencjonalnie czyli pryskane przed zbiorami glifosatem, bo wtedy narażamy nasze małe dobre mikroby na śmierć tak czy inaczej (ta sama zasada tyczy się mocno ostatnio demonizowanych ziaren zbóż – ich spożywanie dokarmia florę jelit, pod warunkiem uprawy ekologicznej, bez użycia glifosatu, więc to nie strączki czy zboża spożywane od stuleci przez naszych przodków są „złe” lecz zły jest sposób ich uprawy – złe praktyki rolnicze).
Sylwia napisał(a):
Witam. Marlenko czy bedzie jakis wpis na aktualny temat GMO?
Pewnie wielu by sie ucieszylo.
Marlena napisał(a):
Zahaczyłam o ten temat tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/co-z-ta-pszenica/
Problemem są nie tyle rośliny GMO (póki co w Polsce karmi się nimi z pewnością zwierzęta trafiające potem do sklepów w postaci „mięsa”), ale o wiele więcej jeszcze szkód wyrządzają karygodne praktyki rolnicze polegające na desykacji zbiorów Roundup’em zawierający glifosat. Od ziaren zbóż, poprzez ziarna kawy, gorczycy na musztardę, rzepaku na olej itd. Ktoś może zatem nie jadać nawet produktów genetycznie modyfikowanych, a i tak będzie jadł lub pił glifosat zabijający jego mikroflorę jelitową, bo w każdym z tych produktów może się kryć glifosatowa bomba, dokładnie taka jakby produkt był sam w sobie genetycznie modyfikowany (produkty GM są uprawiane z użyciem glifosatu i na tym polega ich cały koncept, po to są do tych roślin wprowadzane modyfikacje genetyczne właśnie).
janka napisał(a):
Marleno mam taki problem.. otóż nie mogę sobie od dłuższego czasu poradzić z grzybkiem na dużym palcu u nogi. Miałam jeszcze na drugim ale zeszło. Odżywiam się bardzo zdrowo..dokładnie tak jak napisałaś w tym poście. Robiłam dwa razy post D dwa i trzy tygodnie . Wyleczyłam drobne niedomagania i czuje się świetnie. Nie choruję od dwóch lat a rzadkie i drobne przeziębienia leczą się szybko domowymi sposobami. Ostatnio zakupiłam książkę Dobre bakterie R CH i zastanawiam się czy to, że kilka lat temu zażywałam leki na grzybicę przez kilka miesięcy nie ma teraz rezultatu w postacie nawracającej grzybicy. Myślisz, że to możliwe? Zastanawiam się co mogę jeszcze zrobić żeby pozbyć się jej raz a dobrze. Pozdrawiam Cie serdecznie i dziękuję za wszystko .
Marlena napisał(a):
Może tak być. Dr Chutkan podaje w książce listę ziół i suplementów jakie stosuje przy odbudowie populacji dobrych bakterii (najpierw trzeba pozbyć się tych złych i do tego celu stosuje się te zioła i suplementy). Ta lista może być przydatna.
Ala napisał(a):
Dzien dobry, w ciagu ostatnich 2 lat zaszly u mnie w domu rewolucyjne zmiany:) co zawdzieczam miedzy innymi tej witrynie, a co moja rodzina kwituje jako wariactwo;) bo te moje biedne dzieci bez slodyczy i miesa nie maja dziecinstwa, z tym ze tylko te moje dzieci nie biora chemii i antybiotykow, a frekwencja w przedszkolu jest zadziwiajaca !
Jestem typem czlowieka co czyta, szuka i sprawdza; wciaz cos poprawiam, zeby bylo dobrze. W kilku wątpliwosciach proszę więc o pomoc:
Czy zjadajac kiełki powinnismy najpierw je oczyscic? Tj zamoczyc i wylawiac plywajace oslonki? Od jakiegosc czasu nurtuje mnie ten temat, bo przy mojej „hurtowej” ilosci kielkow wyjadam je prosto z kielkownicy.
Drugie pytanie, o grzyby. Uwielbiam je w kazdej postaci, zeby przygotowac je na szybko na obiad dodaje wlasne mrozone grzyby lesne. Mrozenie w jakims stopniu im szkodzi? Suszone trzeba moczyc, a na to nie zawsze jest czas.
Oraz trzecia kwestia, najpowazniejsza. Zmagam sie z przerostem flory bakteryjnej (w tym na jezyku). Stosuje zalecenia dr Chutkan i Furhmana, samopoczucie mam lepsze, ale cala reszta bez zmian ( zabarwienie na rozowo po codzienniej porcji kiszonego soku z burakow), a co najgorsze: nie przybywa mi na wadze. Szukam gdzie tkwi blad i juz zaczynam tracic wiare.
Codzinnie 3 x sok z kapusty, babka plesznik, pasta z kurkumy z imbirem, kiszonki, dodatkowo debuir i trilac, cykoria. G-bombs od conajmniej pol roku w skali 90% dziennego wyzywienia. Reszta to kiszonki i kasze.
Pociesz mnie proszę, ze kierunek dobry i wystarczy jeszcze troche cierpliwosci:) albo podpowiedz czego jeszcze brakuje, zeby gadzine wykurzyc. Gdy wszyscy wokol sa przeciwni latwo zwatpic.
Marlena napisał(a):
Ja osłonek kiełków nie wyławiam, zjadam je tak jak leci. Mrożone grzyby są lepsze niż żadne. Co do przerostu flory w jelitach: jeśli wprowadzisz się do zagraconego, zdemolowanego i zaszczurzonego mieszkania to jaka będzie pierwsza rzecz jaką zrobisz? Z pewnością nie będzie to wniesienie nowych pięknych mebli. Najpierw należy uprzątnąć brud i bajzel. Podobnie jest z jelitami – dr Chutkan o tym pisze: zacząć należy od uprzykrzania życia tym „złym bakteriom” i zmniejszyć ich populację za pomocą ziół i suplementów (listę znajdziesz w jej książce), oczyścić jednym słowem teren, jednocześnie budując dobrą florę za pomocą odpowiedniej diety i probiotyków. Gdy już nie pomagają żadne absolutnie działania – pozostaje przeszczep stolca (jakkolwiek źle to brzmi – jest czasem ostatnią deską ratunku dla cierpiących ludzi).
Magunia napisał(a):
Hejuś Marleno! Powiedz, czy przyjmowanie preparatów chromu mających na celu pohamowanie apetytu na słodycze, jest bezpieczne?
Marlena napisał(a):
Nie miałam przyjemności suplementacji chromem w celu pozbycia się nałogu słodyczożerstwa. Teoretycznie uznaje się, że suplementacja do 1 mg dziennie jest dopuszczalna jako względnie bezpieczna. Najbezpieczniej jest po prostu zacząć jeść i pić prawdziwe jedzenie (tam jest mnóstwo chromu, bo on występuje praktycznie we wszystkich grupach żywności, ale szczególnie dużo chromu jest np. w… gruszkach – 27 mcg/100 g przy dobowym zapotrzebowaniu 30-100 mcg) – serio to mówię: jedząc prawdziwe jedzenie ochota na słodycze mija niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Więc ja bym osobiście zaczęła jeść gruszki, pomidory, brokuły i ich kiełki itd. zamiast łykać sztuczny chrom z tabletki drżąc o to, czy czasem to jest dla mnie bezpieczne czy też nie. Brokuły na pewno są bezpieczne! 😉
Dobrymi źródłami chromu są: gruszki, suszone daktyle, owoce morza (szczególnie mule i ostrygi), pieczarki i inne grzyby, brokuły, jęczmień (pełne ziarno), płatki owsiane, wszelka zielenina (sałaty), pomidory (również sok, przecier, koncentrat), orzechy (szczególnie brazylijskie), a wchłanianie chromu jest lepsze w obecności witaminy C – tak czy siak warzywa i owoce jeść trzeba i warto. A wypłukują nam chrom z ustroju puste węglowodany w rodzaju słodyczy, alkoholu i białej mąki (tak czy siak to śmieci, które się do niczego nie nadają i korzyści z nich są zerowe, a tylko same straty).
gajowy napisał(a):
Chciałbym zauważyć że jedzenie żelatyny (kolagenu) jest sprawdzonym (w praktyce!) sposobem na przyspieszone gojenie urazów stawowych. Właśnie żelatyna jest najbogatszym źródłem aminokwasu prolina, kluczowego do budowy własnego kolagenu. Przy normalnym funkcjonowaniu (bez zwiększonego zapotrzebowania po urazie), prawdopodobnie wystarczy to co poleca Marlena.
To że Pani Anette Larkins witarianka tak ładnie się prezentuje jak na swój wiek o niczym nie świadczy. Być może gdy była mięsożerką (dopiero po 27 roku życia zmieniła menu) wyglądała jeszcze lepiej! 🙂
Gdyby wyglądało gorzej w wieku 26 niż dajmy na to mając 30 (już po przemianie) to oczywiście wniosek jest jednoznaczny ale takich zdjęć w necie nie ma.
Marlena napisał(a):
Ja bym sobie życzyła by każda pani (a nawet każdy pan, bo niby czemu nie?) w wieku ponad 70 lat wyglądała jak Anette będąc mięsożerną. Jak do tej pory nie spotkałam żadnej.
Kusia napisał(a):
Wiadomo, że sen, sport i czosnek 😀 najlepsze domowe sposoby na odporność. A tak serio, to jednak chyba powinnam zacząć coś brać, z kapsułek czy syropów, bo ostatnio coś za łatwo biorą mnie przeziębienia. Wiem, że była zmiana temperatur, ale na dwa miesiące dwa razy to już za dużo.
Marlena napisał(a):
Odporność nie jest kwestią jedzenia jedynie jednej rośliny (czosnku) lecz wielu z nich, bo każda z nich oferuje inny zestaw atrakcji jeśli chodzi o budowanie odporności.
Ala napisał(a):
A olej z wiesiołka jest ok? Bo biorę kapsułki takie oeparol na odporność i chciałabym wiedzieć czy to lepsze od czosnku 🙂
Marlena napisał(a):
Alu, jeśli chcesz możesz stosować, ale nie czarujmy się – nie ma na tej planecie pojedynczej substancji czy też pojedynczego pokarmu, który nam zapewni odporność. 😉 Silny i odporny na choroby organizm to wynik wielu czynników: https://akademiawitalnosci.pl/jak-dbac-o-odpornosc/
Gosia napisał(a):
Marleno, czy wiesz co może pomóc na neuralgię nerwu twarzowego? Sprawa przewlekła, leki o wielu skutkach ubocznych średnio pomagają.
Marlena napisał(a):
Nie jestem lekarzem ale… można spróbować z witaminami B-complex (nerwobóle często wynikają z niedoboru witamin z grupy B). Ponadto ponieważ okresy remisji w tej chorobie mają miejsce w miesiącach letnich, nie można wykluczyć niskiego poziomu witaminy D we krwi chorego – trzeba by było zbadać sobie poziom i podnieść go ewentualnie do przyzwoitego (i dającego ulgę) poziomu suplementacją (D3+K2, ew. magnez dodatkowo).
Alvin napisał(a):
To, co autorka tego internetowego poradnika zamieszcza na swoim tzw. blogu jest w dużej mierze zwyczajną nieprawdą, opartą na teoriach tworzonych przez różne osoby w tym lekarzy, które nigdy nie zostały naukowo sprawdzone, a jeśli zostały, to okazało się, że nie są prawdziwe. Przykładem może być teoria lansowana przez chirurga D. Burkitta i jego wyznawców o dobroczynnej roli błonnika. Szczegółowe, różne badania prowadzone od lat 90-tych wykazały, że większość jej założeń jest nieprawdziwa, zwłaszcza te mówiące, że błonnik zmniejsza zachorowalność na nowotwory jelita grubego. Podobnie jest z zestawami ponoć zdrowych warzyw lansowanymi na zasadzie „widzimisię” przez różnych „specjalistów”. W kwietniu 2010 roku pismo „Journal of the National Cancer Institute” opublikowało wyniki ośmioletniego projektu badawczego pn. EPIC, przeprowadzonego w latach 1992 – 2000 na grupie prawie 500 000 Europejczyków. Okazało się, że nie ma praktycznie żadnego pozytywnego wpływu spożywania warzyw i owoców na zachorowalność na nowotwory. Wybacz Marlena, ale ja wierzę w takie badania, a nie w teoryjki niespełnionych zawodowo lekarzy.
Marlena napisał(a):
Wiesz, ja szamanem nie jestem, więc zamiast „wierzyć” lub nie – po prostu stosuję w praktyce to, co działa. Nie wiem o jakich „niespełnionych zawodowo lekarzy” Ci chodzi, bo ja tutaj takowych nie cytuję. Mnie interesuje długoterminowa skuteczność danego specjalisty, a nie jego spełnienie 😉
Druga sprawa – dysponujesz albo danymi przestarzałymi albo niepoprawnie zinterpretowanymi jeśli chodzi o błonnik. Najnowsze opracowanie z roku 2014 na temat EPIC Study mówi bowiem coś wręcz przeciwnego – to właśnie Burkitt miał rację, czyli wzrost spożycia warzyw i owoców ma pozytywny wpływ na zmniejszone ryzyko powstawania nowotworów przewodu pokarmowego, wątroby, a nawet płuc i piersi: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/24920034
Poza tym wpływ błonnika to sprawa stara i już w dużej mierze wyjaśniona, obecnie naukowców bardziej zajmuje temat mikroflory jelitowej, a ta jak się okazuje żywi się właśnie błonnikiem między innymi (oraz ogólnie węglowodanami jak FOS czy skrobia oporna), jeśli zaś błonnika i węglowodanów w diecie nie ma w ilości wystarczającej, to zagłodzone mikroby żywią się tym co jest pod ręką czyli… naszą tkanką, a dokładniej żywią się mucyną wyściełającą przewód pokarmowy, skąd prosta droga do powstania z czasem różnych patologii, nie wyłączając nowotworzenia (mucyna chroni błony śluzowe przed działaniem enzymów trawiennych).
Lukasz napisał(a):
Droga Pani Marleno!
Otóż mam pewien problem, z którym sobie nie radzę… pryszcze i krosty
Mam 15 lat i twarz oraz barki są pokryte właśnie nimi. Na początku się tym nie przejmowałem, bo wszyscy mówili, że w tym wieku tak musi być, ale przeczytałem w Internecie, że tak naprawdę nie można tego zwalać tylko na hormony / dojrzewanie etc.
Czy można coś zrobić, aby takich zmian skórnych nie było?
Chodzę spać koło 24 wstaje ok. 6.30 Czy to za mało? Czy może mieć to wpływ na skórę?
Niestety pije dość dużo czarnej herbaty z cukrem, ale b ciężko mi się jest od niej odzwyczaić. Czy zmieniając nawyki żywieniowe mogę się tego pozbyć? Dodam, że mam lekkie nadciśnienie i niestety niewielką, ale jednak nadwagę.
Proszę o pomoc.
Marlena napisał(a):
Ja też kiedyś byłam wielbicielką dużych ilości czarnej herbaty z cukrem. Ale dzisiaj nie smakuje mi już ona. Kwestia wytrenowania kubków smakowych – wszystko jest do zrobienia przy odrobinie stanowczości (a nowe połączenia w mózgu tworzą się w ciągu zaledwie 2-3 tygodni).
Cokolwiek Ci nie dolega – najpierw odstaw cukier: oto pierwsza zasada zdrowia. Nabiał często powoduje również pogorszenie stanu cery u wielu osób. No i oczywiście wszelka przetworzona pseudokarma, czyli coś, co tylko udaje żywność (przekąski, słodkie napoje, smażeniny, gotowizny wszelkiego typu, a nawet podłej jakości chleb czy wyroby mięsne naszpikowane chemią). Niestety większość z tego co mamy w sklepach nie nadaje się do odżywiania organizmu, choć jest jadalne. Wyjątek stanowią produkty znajdujące się na dziale świeżych warzyw i owoców – te przynajmniej nie mają etykiet (bo i nie muszą) i właśnie po tym poznać PRAWDZIWE jedzenie: nie ma ono etykiet. Takie właśnie jest kompatybilne z ludzkim organizmem i ma działanie prozdrowotne.
Zbyt mała ilość snu jak również stres mają też oczywiście wpływ na skórę.
Paulina napisał(a):
Witam Pani Marleno, w Rossmanie znalazłam Cykoriade, Ekstrakt z żeń-szeniem Power, płynny ekstrakt z korzenia cykorii z żeń-szeniem, czy to jest dobre, zdrowe. Pani jest moim ekspertem żywieniowym, staram się kierować tymi zasadami, które tu znajduję. Bardzo dziękuję. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Skład ma dobry, raz nawet ją kupiłam, ale jakoś nie podeszła mi smakowo, pozostaję przy Inka Bio Cykoria 🙂
Ewelina napisał(a):
Witaj Marleno, czy mogłabyś mi doradzić jak odbudować florę jelitowa u 7 miesięcznego niemowlaka? Otóż dziecko jest po kuracji antybiotykiem (antybiotyk przepisany na ostre zapalenie ucha. Obecnie dodatkowo bierze furaginum (na ZUM) i mam nadzieję, że uda się uniknąć kolejnego antybiotyku bo minęły dopiero 2 tygodnie od jego podania. Podczas podawania antybiotyku dziecko dostawało probiotyki (Trilac plus, Dicoflor i Enterol) i dostaje nadal Trilac i Dicoflor ale mimo to nadal ma straszne problemy jelitowe objawiające się wzdęciami i luźnym, śluzowatymi stolcami, dziecko jest bardzo niespokojne i nie może spać w nocy. Dziecko od urodzenia cierpiało na nietolerancję laktozy potwierdzoną testem Kerrego mimo to jest karmione do teraz tylko piersią. Oczywiście wiązało się to z kolkami. Kiedy te zaczęły mijać (nietolerancja uległa zmniejszeniu) ok 6 miesiąca zaszła konieczność podania antybiotyku i znowu zaczęły się problemy z brzuszkiem. W związku z infekcją i podaniem antybiotyku przesunęło się w czasie rozszerzanie diety i póki co dziecko dostaje tylko pierś. Czy mogłabyś mi doradzić co ewentualnie ja mogłabym spożywać, żeby wspomagać florę jelitowa dziecka oraz ewentualnie jak rozszerzyć dietę, żeby pomóc dziecko odbudować mikrobion jelitowy?. Zastanawiam się też nad stosowaniem witaminy C zwłaszcza teraz w obliczu problemów z UM. Z preparatów dostępnych dla takiego małego niemowlaka znalazłam jedynie Cebion (który ma prawie 90% glicerolu) Juvit C, który w swoim składzie ma disodu edetynian lub Ascorgem zawierający sacharozę wiec powątpiewam w ich skuteczność.
Marlena napisał(a):
Na pewno powinnaś zwracać uwagę na to co jesz pod kątem pochodzenia produktów. Konkretnie chodzi o zawartość w nim glifosatu (Round’up), ponieważ jeśli Ty będziesz jadała produkty zawierające ten związek, to przechodzi on też do mleka matki. Glifosat niszczy mikroflorę jelit, mechanizm dokładnie opisywałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/co-z-ta-pszenica/ Niepokój dziecka może być wywołany nie tylko bólem brzuszka, ale też zmianą składu i populacji dobrych bakterii i przerwaniem przez glifosat szlaku kwasu szikimowego w bakteriach, przez co nie mogą wytworzyć się pewne neuroprzekaźniki niezbędne do dobrego samopoczucia (serotonina) lub dobrego snu (melatonina). Nie można wykluczyć, że glifosat ma udział w cierpieniach Twojego malucha.
Produkty masowe, w których może znaleźć się glifosat to głównie wszystko co rodzi nasiona, a więc zboża (pszenica, jęczmień, żyto, owies, proso, gryka, ryż itp.), nasiona kawy, nasiona gorczycy na musztardę, nasiona rzepaku na olej, nasiona roślin strączkowych. Złe praktyki rolnicze polegające na desykacji glifosatem tych roślin tuż przed zbiorem są powodem do niepokoju i z pewnością unikania tych produktów jeśli pochodzą z upraw konwencjonalnych. Oprócz tego naszpikowane glifosatem mogą być nabiał i mięso od zwierząt hodowanych konwencjonalnie (czyli karmionych paszami zawierającymi glifosat – 90-95% pasz na polskim rynku obecnie to właśnie takie pasze). Te wszystkie produkty z kręgu podejrzanych należy wybierać organiczne jeśli nie chcemy natknąć się na glifosatową bombę i nakarmić nią swego dziecka niszcząc mu florę jelit (i swoją rzecz jasna też). Więc na to należy zwrócić uwagę, bo pierwsza rzecz – nie szkodzić. A warzywa i owoce jeśli są konwencjonalne to myć tym oto sprawdzonym sposobem: https://akademiawitalnosci.pl/jak-szybko-i-tanio-usunac-pestycydy-z-warzyw-i-owocow/. Niestety nie ma sposobu na zmniejszenie ekspozycji na toksyczne substancje usuwając je z kawy, mięsa, nabiału, jaj, oleju czy zbóż.
Dziecko na piersi w zasadzie nie potrzebuje innych źródeł prebiotyków (pokarmów będących jedzonkiem dla naszej flory), ponieważ specyficzne oligosacharydy są obecne w kobiecym mleku (ok. 130 różnych oligosacharydów jest tam obecnych) i właśnie ich zadaniem jest m.in. rozwój flory jelit malca (o ile rzecz jasna mleko matki nie jest naszpikowane glifosatem, bo wtedy dzieje się rzecz odwrotna). Probiotyki mogą być przydatne (i zapewne pediatra je zalecił), można ew. spróbować dołożyć synbiotyk (probiotyk z prebiotykiem razem), np. Acidolac, już od 4 miesiąca można podawać.
Witamina C może jak najbardziej wspomóc odporność (podobnie jak zdrowa flora jelit, choć mechanizm działania jest inny), jednak ilości witaminy C w tych, pożal się Boże, preparatach „dla dzieci” są śmiesznie małe, a za to pełno w nich dodatkowych śmieci. Maluch zdrowy zgodnie z tym co polecał dr Klenner i dr Kalokerinos, powinien dostawać 100 mg ka każdy miesiąc życia, w tym przypadku 700 mg na dobę. Chory maluch (infekcja itp.) może potrzebować wielokrotnie więcej. Witamina C przechodzi do mleka matki, więc wystarczy, że Ty będziesz ją spożywać (w jedzeniu plus ew. suplementacja). Niestety nie jestem w stanie powiedzieć ile C musiałabyś spożyć, aby Twój maluch dostał te 700 mg czy więcej w mleku. Ale z pewnością to będą dawki gramowe na dobę, dużo większe niż „zalecana dawka dzienna” czyli żałosne 100 mg (dla kobiety karmiącej tyle właśnie na dobę jest „zalecane”, Dr Saul kiedyś powiedział, że jest to mniej niż dla świnki morskiej).
Elżbieta napisał(a):
Dziękuję Marleno za wspaniały artykuł. Ja i moja rodzina uwielbiamy warzywa polane masłem z sezamem. Czy masło jest dobre dla naszego zdrowia ?
Marlena napisał(a):
Nie bardzo. Oczywiście jest lepsze bo nieco bliższe naturze niż margaryna (rzecz całkiem sztuczna), ale niczego wyjątkowego w nim tak czy inaczej nie ma. Zawiera mizerne ilości mikroskładników odżywczych, w zasadzie w większej ilości zawiera tylko jeden (wit. A), który tak czy inaczej jest produkowany przez ludzki ustrój (z zawartych w warzywach i owocach karotenoidów).
Tak więc w sumie masło to kupa tłuszczu (w większości w dodatku nasyconego) i pustych kalorii, a ściślej mówiąc jest to izolat tłuszczowy, czyli coś, co w przyrodzie normalnie nie występuje, a zostało stworzone ręką człowieka – właśnie w celu dogadzania swoim kubkom smakowym. Podobnym izolatem jest np. cukier czy olej – również puste kalorie. Nie znam przy tym żadnych badań mówiących o tym, że spożycie masła chroni przed chorobami lub powoduje, że żyjemy dłużej i zdrowiej. Większość tego, co wiemy na temat masła sprzedał nam jednym słowem produkujący je przemysł oraz przeciwnicy margaryny, którzy wychwalają masło jakież to ono jest zdrowe (w porównaniu do margaryny, oczywiście). Ale czy zaraz zdrowe? Fakty są nieco inne.
Drugim bowiem powodem dla którego konsumpcja masła jest ryzykowna, to możliwość znajdowania się w nim molekuł glifosatu, jeśli masło pochodzi od krów karmionych konwencjonalną paszą (a takie masło kupują miliony Polaków). Glifosat przechodzi jak wiadomo do mleka matki, a masło to tłuszcz z mleka. Oprócz glifosatu masło może zawierać też inne toksyny środowiskowe rozpuszczalne w tłuszczach – dość powiedzieć, że naukowcy gdy chcą wiedzieć jak bardzo zanieczyszczone toksynami jest środowisko danego regionu, to wystarczy, że zbadają… masło: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/12623654. Nie warzywa i owoce, lecz właśnie masło. A mówią, że to warzywa i owoce są ponoć „zatrute” 😉
Nie, masło to zdecydowanie NIE jest fajny pokarm służący zdrowiu. Nie uratuje go nawet to, że jest „zdrowsze od margaryny”. Palenie papierosów z filtrem jest może i zdrowsze od palenia papierosów bez filtra, ale najlepiej jest… wcale nie palić! 🙂
Kinga napisał(a):
Witam Marlena. Jak myślisz przy wadze zwyrodnienie odbarwnikowe siatkowek czyli kurza slepota,dosyć mocna,jak okulista zleca brać leki luteina,czy dałoby radę tylko przez pożywienie. Mam wrażenie kiedy ciśnienie spada,to widzę po bokach zamglenie.Mam 38 lat ,ta chorobę odkryto w wieku 20.Lekarze twierdzą tez ze to powiązane niedosluchem.Jeszcze w dodatku meczy mnie często te gnijace pierdzenia. To już naprawdę męczące. Od 7 lat wegetarianizm. Teraz staram się 80% surowo no i oczywiście naturalne i eko.Ponad rok urodziłam 3 dziecka.
Marlena napisał(a):
Jeśli lekarz zaleca luteinę to bierz, ona jest w jedzeniu (np. w zieleninie), ale w małych ilościach, a chora osoba potrzebuje dużo więcej. Nie wiem czy choroba u Ciebie jest nabyta czy też ma podłoże genetyczne (wrodzone), ale pomocne może być też pić każdego dnia sok świeżo wyciskany z 1 kg marchwi i zainteresuj się stanem swojej mikroflory jelitowej, bo przy zdrowej florze gazy nie mają żadnego zapachu.
Jan napisał(a):
Chciałbym zapytać o kwestie nadwagi. Z lektury Twojego bloga zrozumiałem, że za tycie odpowiada nadmierna podaż kalorii. Jednak znam osoby, które na pewno dostarczają organizmowi znacznie więcej energii niż zużywają ( można powiedzieć, że się obżerają, bez żadnych ćwiczeń) a pozostają wręcz chude. Jak wytłumaczyć ten fenomen. Jeśli taka nadpodaż kalorii trwałaby długie lata to takie osoby powinny ważyć tony.
Z góry dziękuję za odpowiedź i dziękuję za wszystko co robisz tym blogiem.
Marlena napisał(a):
Może są „szybkimi spalaczami”, a może mają pasożyty? Bardzo duży wpływ na masę ciała mają też jak się wydaje mikroby jakie nosimy w sobie. Dość powiedzieć, że kiedy mikroflorę jelitową otyłej myszy zaszczepiono innej myszy, to zaczęła ona tyć (bez zmiany składu diety) i vice versa: mikroby myszy chudej zaszczepione do jelit myszy otyłej spowodowało chudnięcie tej myszy bez zmiany diety. Tak więc owszem – kalorie się liczą, ale nie tylko one.
Jarosław napisał(a):
Witam, chciałbym zapytać co Pani sądzi o jedzeniu mrożonek ” Warzywa na patelnie” , to szybki obiad , szybka porcja warzyw a więc witamin itd. ale jednocześnie to —
” smażeniny ” – na Kujawskim !?
pozdrawiam Jarosław.
Marlena napisał(a):
W żadnym wypadku na „Kujawskim”: rafinowany, przetworzony przemysłowo olej z podejrzanej jakości rzepaku desykowanego rakotwórczym (już oficjalnie ogłosiło to WHO) Round’upem nie powinien w ogóle znaleźć się w naszym domu. Warzywa na patelnię są OK, pod warunkiem, iż dokładnie przeczytamy etykietę: jeśli są one już wstępnie podsmażone w fabryce (grom wie na czym, najczęściej na bliżej niezidentyfikowanym „oleju roślinnym”) to nie kupujemy czegoś takiego. W składzie muszą być tylko same warzywa, wrzucamy je na dobrze rozgrzaną patelnię i podlewamy odrobiną wody i ew. sosu tamari, dodajemy zioła, przyprawy, garść zieleniny i dusimy pod przykryciem do miękkości. Wcale nie trzeba ich smażyć na żadnym oleju 😉
Ew. jak już ktoś się bardzo uprze, to można spryskać patelnię oliwą lub pomiziać pędzlem z odrobiną oleju kokosowego, ale tak naprawdę nie ma nawet takiej potrzeby – sprawę załatwia dobrze rozgrzana patelnia.
Alvin napisał(a):
Z badania wynika, że jedzenie warzyw i owoców w ogóle nie ma wpływu na występowanie określonych nowotworów, na inne ma minimalany wpływ, tylko że tego nie wyczytamy z tekstu załączonego linka. Nawet jeśli nie jest to błąd statystyczny i rzeczywiście spożywanie warzyw i owoców wpływa na zachowanie zdrowia, to jest to wpływ nieporównywalnie mniejszy od tego, co nam sugerują różnego rodzaju żywieniowi guru. Ja – mimo stosowania takiej diety przez wiele lat – dorobiłem sie trzech by – passów. Moja córka przez jakiś czas odżywiała sie dietą bezmięsną, układaną przez zawodowych dietetyków. Stała się nerwowa, garściami wypadały jej włosy, miła bardzo duże trudności w nauce, zwłaszcza z przedmiotów ścisłych. Dziś je wszystko włącznie z mięsem i tłuszczem i jest jedną z lepszych na roku studentek Politechniki Wrocławskiej. Ludzie sa różni i nie ma jednego poprawnego wzorca odżywiania się. Starsza kobieta, którą dajesz za przykład wyglądałaby prawdopodonie nie gorzej, gdyby odżywiała się inaczej, bo już taka jest. Moja teściowa ma 76 lat a wyglada na niespełna 60, a odżywiała się według ciebie niezdrowo przez całe życie. To, jak człowiek wyglada i jak długo żyje zależy od wielu czynników, w tym prawdopodobnie również od diety, która jednak musi być odpowiednia właśnie dla niego jako niepowtarzalnej jednostki i jest tylko jednym z wielu czynników. Wszelkie uogólnienia o zdrowotnych walorach diet zwłaszcza oparte o teorie tworzone – głównie na użytek marketingowy – przez lekarzy, a również niektórych naukowców, nie mają praktycznie żadnej wartości. To jest typowa wishful science – metoda znana już od czasów F. Bacona. Ale jeśli ktoś wierzy, że mu to pomaga, to pewnie mu pomoże. Tyle tylko, że na zasadzie placebo.
Marlena napisał(a):
Jest oczywiste, że nie ma jednej diety dobrej dla wszystkich, bo gdyby ktoś taką wymyślił, to już by dawno dostał nagrodę Nobla! A tak w ogóle to kto tu mówi o diecie bezmięsnej? Wyluzuj, Alvin. Chodzi tu bardziej o proporcje na talerzu, a nie o traktowanie diety niczym religii, bo guru tak każe.
Oczywiście jeśli ktoś sobie z jakichkolwiek względów życzy mieć dietę całkowicie pozbawioną produktów odzwierzęcych to jego wolna wola i należy ją uszanować – pod warunkiem, iż wie jak zbilansować (i czasem też suplementować) swoją dietę by nie nabawić się kłopotów. Zresztą kłopotów można się nabawić na każdej diecie, czy to wszystkożernej czy bezmięsnej.
I vice versa – szanse na zgaszenie stu świeczek na swoim urodzinowym torcie również mogą mieć członkowie populacji będących na różniących się od siebie dietach: zarówno na diecie całkowicie bezmięsnej (np. Adwentyści – kompletnie różni genetycznie i pochodzący z różnych krajów i środowisk, a łączy ich jedynie wyznanie oraz styl życia) jak i na diecie zawierającej produkty odzwierzęce (ale nie 3 razy dziennie przez 365 dni w roku jak u nas, tylko raczej od święta, czy jak to się kiedyś mówiło „na niedzielę”). Bardzo ciekawie opisał populacje długowiecznych ludzi podróżnik i badacz Dan Buettner w książce „Niebieskie Strefy. 9 lekcji długowieczności od ludzi żyjących najdłużej”. Mamy coraz więcej dowodów na to, że to nasz ogólny styl życia (w tym oczywiście dieta jest niezmiernie ważna, ale nie jedyna) ma wpływ na naszą długowieczność, a nie jakiś pojedynczy czynnik jak np. geny (na które chętnie lubimy zwalać winę za nasze kłopoty zdrowotne wywołane stylem życia). Oczywiście mam na myśli długowieczność osiągniętą w pełni zdrowia i jasności umysłu, a nie ledwo kuśtykając o lasce lub wręcz robiąc pod siebie i nie rozpoznając bliskich. 😉
gajowy napisał(a):
Alvin, przy zmianie diety na lepsze może nastąpić detoks. Nerwowość, trudności z koncentracją to typowe objawy toksyn krążących w organiźmie. Trzeba wtedy wspomagać sprawne wydalanie toksyn. Zażywanie absorbentów, wspomaganie wątroby, picie dużej ilości płynów, wypacanie itd. – szeroki temat. Trzeba trochę pokombinować.
lucy napisał(a):
W połowie czytania tego wpisu podniosłam dupę z kanapy i poszłam sobie zrobić dużą zieloną sałatkę :). Zawsze kupuje sporo zieleniny i owoców i niestety często kończą one w koszu, zwłaszcza zielenina. Czas to zmienić i codziennie jeść zielone.
M. napisał(a):
Oj, Pani Marleno i jak tu odżywiać się wg G-bombs, gdy ekologiczne produkty są takie drogie? A propos glifosatu, odniosłam wrażenie, iż lepiej na wszelki wypadek wcale nie używać konwencjonalnych/podejrzanych produktów, a więc z menu wypadają wszystkie pieczywa/kasze (uff, zostają ziemniaki), cebula (ale czosnek zostaje, prawda?) i strączki (no i jak zjeść tę filiżankę fasolki dziennie, skoro wszystko w spiżarence może być skażone? a inne pestki jak słonecznik mogą być?). Nie zaobserwowałam u siebie żadnych problemów po spożyciu wyżej wspomnianych ziaren (wit. C też wydaje mi się obojętna, spróbowałam raz wypić więcej – w ciągu doby 53g i nic, nie poczułam się ani lepiej ani gorzej), jednocześnie na dniach pojawiła się u mnie dodatkowa alergia (coś w szamponie, odstawię go, ale to tylko przecież postępowanie objawowe). No cóż, coś mnie wyraźnie osłabia (może to ten glifosat?) i bardzo chciałabym coś móc z tym zrobić. A łatwość w zmianach mam niesamowitą (ukochanego chleba, mięsa, cukru w ogóle mi nie brakuje, chyba nie byłam uzależniona, dzięki poradom z niniejszej witryny przeżyłam lato bez grilla i lodów, jedynie za czekoladą tęsknię). W głębi ducha nie drżę w tej chwili ze strachu, po prostu skoro jeść trzeba to niech będzie to jak najkorzystniejsze. No i nie za drogie (np. zamiast przejść na olej lniany po prostu jem sałatę bez żadnego dressingu). Reasumując, czy czasowe/stałe odstawienie podejrzanych o glifosat produktów może stać się przesadą, która jeszcze bardziej nas osłabi? Czy może jednak lepiej zjeść np. masowo uprawiany groszek niż wcale?
Marlena napisał(a):
Niestety ziemniaki i cebula też nie są bezpieczne, czosnek – trudno mi powiedzieć. Glifosat jeśli jest używany przez rolników do desykacji zbiorów, to prędzej znajdziemy go w grochu przeznaczonym do suszenia (suchy groch), ale zielony groszek (taki w strąkach świeży w sezonie i ten łuskany mrożony) nie jest raczej poddawany desykacji.
Alvin napisał(a):
Na tle całości materiału zawartego na tej stronie Twój wpis brzmi bardzo rozsądnie. Dzięki za zarekomendowanie ksiażki, lubię takie rzeczy czytać, więc pewnie przeczytam; nawet chyba tę ksiażkę widziałem w domu, może ktoś kupił lub pożyczył. Niemniej jednak takich publikacji nie można traktować jako rzetelnej wiedzy o długowiecznych populacjach. Długowieczni nie mogą udzielać lekcji na temat długowieczności, ponieważ po prostu nie znają jej przyczyn. Nie ujawnią ich również pobieżne badania ograniczone tylko do tych populacji. A te przyczyny mogą być zaskakujace. Epidemiolodzy R. Wilkinson i K. Pickett przez 30 lat badali społeczności kilkudziesięciu krajów, między innymi pod kątem zdrowia i długowieczności. Wyniki badań nieoczekiwanie wskazują, że kondycja zdrowotna społeczeństw (i wiele innych parametrów społecznych) zależy od nierówności dochodowych populacji w konkretnym kraju (a nawet Stanie w USA). W każdym kraju (Stanie), w którym te nierówności były duże, parametry zdrowia społeczeństwa (między innymi długowiczność, otyłość, odsetek śmierci noworodków) były niekorzystne. Dotyczyło to całej populacji, nie tylko warstwy biedniejszej. Rezultat tych badań był tak nieoczekiwany, że badacze weryfikowali go wiele razy i na wiele sposobów, spodziewali się bowiem właśnie czegoś takiego, jak sposób odżywiania czy wysokość nakładów na służbę zdrowia. Podstawowym problemem w takich badaniach jest uchwycenie relacji przyczynowo – skutkowej, ponieważ sama korelacja dwóch zmiennych nie świadczy o tym, że jedna wpływa na drugą ( błąd korelacji pojawia się często w pracach różnych współczesnych badaczy, nawet mocno utytułowanych; nie wierzę, że o tym nie wiedzą). Po weryfikacji badania zawsze pozostawała nierówność dochodowa jako jedyna zmienna zachowująca powyższy warunek. Np. USA jako kraj o najwyższych nierównościach wypadł fatalnie. Mimo najwyższych na świecie wydatków na zdrowie, wspomniane parametry zdrowotne są tam najgorsze wśród krajów rozwiniętych. Najlepej wypadła Japonia, która jest krajem o najniższych nierównościach dochodowych wśród krajów rozwiniętych, a wydatki na zdrowie były tam średnio ok. dwukrotnie niższe niż w USA. Książka opisująca te badania jest dostępna również w języku polskim (pt. Duch równości) i to jest moja propozycja dla Ciebie.
Asia napisał(a):
Jestem stała czytelniczką, walczącą i szukającą drogi do swojego zdrowia, które od jakiegoś czasu mi w pewnym stopniu szwankuje. Tym razem chciałam zapytać o moje ostatnie wyniki morfologii. Pierwszy raz wyszły mi dla mnie zaskakujące, tzn. erytrocyty -3,64 , hemoglobina – 11,6, hematokryt – 33,9, Eozynofile %- 7,0. Ten ostatni wskaźnik zaesze miałam ciut podwyższony, ale teraz wyszedł bardziej niż kiedykolwiek. Jeżeli chodzi o magnez, to rownież poniżej normy -0,74 ,wapń jest ok – 2,28. Sód i potas w normie. CRP – 14,01 (norma 5,0). Ostatnio suplementowałam sporo wit. D3 (także 2 razy w czasie infekcji (3 dni po 50000 jedn.) wynik w badaniu – 49,6. Z dobrych wiadomości to również, ze znacznie obniżył mi się poziom homocysteiny z 10,10 na 7,40 w ciągu 10 miesięcy. Od 20 lutego 2015 roku jestem na diecie roślinnej. Ale wtedy wyniki były wszystkie w normie . Natomiast zmieniło się to, że od tamtej pory nie mam bólów gardła, wtedy często mnie nękających, przeziębienie zawsze kończy się katarem, a nie jak niegdyś kaszlem i zazwyczaj braniem antybiotyku. Całkowicie minęły ciężkie migreny, na które neurochirurg rozkładał ręce i dawał silne prochy przeciwbólowe. zupełnie minęły problemy z hemoroidami, z którymi proktolog nie mógł sobie poradzić, przepisując czopki i tabletki…itd… Czy suplementacja wit. D3 w dużych dawkach, (biorę też 400-600 jedn. wit. E (tokoferol)) mogła spowodować niedobory magnezu? Dodam , że też go od dłuższego czasu suplementuję w sporej dawce ok. 200-300 mg dziennie(jonów mg )? Pozdrawiam cieplutko i czekam na odpowiedź.
Marlena napisał(a):
Jeśli ktoś ma jeszcze przed suplementacją niski poziom magnezu, to podczas suplementacji problemy te mogą się pogłębić. Dużą rolę gra też dieta – pamiętajmy, że wit. D zwiększa przyswajalność wapnia z przewodu pokarmowego, w związku z czym możemy potrzebować więcej magnezu dla zrównoważenia.
Kasia K napisał(a):
Asiu, podwyższony poziom eozynofilów może świadczyć o występowaniu pasożytów – nie wiem czy o tym ktoś pisał w kontekście ludzi, ale wiem, to w kontekście weterynaryjnym 🙂 Może tu jest przyczyna lekkiej anemii?
Agga napisał(a):
Trochę mnie zdołowały Twoje słowa w jednym z komentarzy wyżej, o tym że np. strączkowe z konwencjonalnych upraw prawdopodobnie są desykowane glifosatem 🙁 Stąd wniosek, że jedzenie choćby najzdrowszej fasoli, ale z marketu, czyli z tym świństwem będzie uszkadzać mikrobiom…
Albo i płatki owsiane… Jemy tego dużo – soczewica, kasza gryczana, jaglana, ale w życiu nie byłoby mnie stać na wersje ekologiczne. Kiedyś pracowałam w sklepie ze zdrową żywnością i wyobraź sobie, nie było mnie stać na te artykuły (owoce, warzywa).Mam w domu ozonator, ostatnio zaczęłam ozonować (poza warzywami i owocami) także kasze i ziarna strączkowych, czy myślisz , że to ma sens? Trudno mi znaleźć w języku polskim jakies przekonujące informacje jakoby ozonowanie pomagało pozbyć się tego herbicydu z powierzchni ziaren. I pytanie – jak Twój sposób , czyli ocet, potem soda, ma się właśnie do glifosatu? czy on także ulega hydrolizie w zasadzie? Czy traktowane taką kąpielą jarzyny też są choć trochę od roundupu uwolnione?
Marlena napisał(a):
Tak, glifosat C3H8NO5P jest fosforoorganiczny, więc ulegnie hydrolizie w zasadowym pH.
Nie wszyscy rolnicy dopuszczają się złych praktyk, więc to nie jest tak, że 100% produktów będzie posiadać skażenie tym herbicydem. Po prostu ruletka – trafisz dobre albo i nie. Wydaje się, że produkty zbożowe chętniej desykują niż strączki, więc przynajmniej zboża (kasze, płatki) bezpieczniej kupować organiczne.
Asia napisał(a):
Dodam jeszcze , że wczoraj po napisaniu postu, wieczorem, dostałam silnego kataru, który mam praktycznie cały czas. Oczywiście już włączyłam witaminę c. Czy to podwyższone Crp mogło być spowodowane tym, że już się tlił stan zapalny w środku (badanie było robione w piątek). Od kilku lat mam praktycznie cały czas z przerwami problem z katarem. Kiedyś szpikowałam się tabletkami na alergię, mimo, że i tak do końca nie pomagały. Od dwóch lat (zmiana stylu życia, diety) nie biorę żadnych tabletek , i tak jest o niebo lepiej. Jednak rano prawie zawsze mam katar, który potem przechodzi. Jak tylko trochę wyjdę na dwór, to na drugi dzień – murowany katar. Czy wyniki (spadek erytrocytów, hemoglobiny i hematokrytu ) można wiązać z tym moim wiecznym katarem, czy może bardziej z tym, że odłożyłam z diety strączki, bo podejrzewałam wysyp trądziku różowatego właśnie od nich. Niestety trądzik się uspokoił po tym kroku, ale wiem , że strączki są ważne i za jakiś czas powoli spróbuję je wprowadzać. Ale znowu natura wygrała! Dermatolodzy dawali mi coraz to inne maści, ąż w końcu powiedziałam dość, sama doszłam przyczyny wysypu po zmianie diety….Jak myślisz , dlaczego taka reakcja na strączki. Przecież po jakimś czasie , organizm powinien się przyzwyczaić. A może jak mam ten trądzik różowaty, to nigdy nie będę ich mogła jeść? Sorry, za ten długi wywód, ale dużo czytam u Ciebie i książki polecane przez Ciebie. Niestety w moim gronie nie mam za bardzo z kim pogadać , nikt tak nie interesuje się swoim zdrowiem , żeby pomagać sobie samemu. Cieszę się jednak czytając posty , jak coraz większe rzesze ludzi rozumieją olbrzymie znaczenie żywienia i stylu życia w dążeniu do zdrowia.
Marlena napisał(a):
Tak, podwyższone CRP jest wskaźnikiem stanu zapalnego. Co do strączków, to najwidoczniej jest tam jakaś cząsteczka białkowa, która przechodzi przez dziurawe jelito do krwi i powoduje wysyp naskórny. Więc będziesz mogła jeść je gdy naprawisz stan jelit.
Poranny „wieczny” katar to nie jest oznaka zdrowia i nie powinien mieć miejsca. Organizm jednak pragnie pozbyć się śluzu. Najbardziej śluzotwórcze pokarmy to te odzwierzęce (nabiał, mięso – szczególnie wieprzowina, jajka) i ogólnie wysokobiałkowe (strączki niestety też), mączne, smażone oraz słodycze. Najbardziej odśluzowujące pokarmy to świeże owoce, kasze (szczególnie jaglana), niskoskrobiowe warzywa, pestki dyni, pewne zioła itp. (wpisz w Google „najbardziej odśluzowujące pokarmy”).
Asia napisał(a):
Będę używać teraz oliwki magnezowej na całe ciało po kąpieli, a mniej doustnie Mg. Może wtedy będzie lepsza przyswajalność. Piję też dużo witaminy c, która też pewnie wypłukuje dodatkowo mi Magnez. Z tych pokarmów , powodujących śluz, to czasami delikatne dodanie oleju nierafinowanego kokosowego do podgrzania potrawy (jem głównie kasze – quinoa, jaglaną, ryż brązowy z warzywami), ale też spożywam swój chlebek pieczony na zakwasie z mąki orkiszowej. Kiedyś myślałam, że skoro na zakwasie , to jest on super zdrowy, więc więcej go jadłam. Teraz , z tą wiedzą z Twojego bloga, jestem mądrzejsza, staram się go ograniczać do 2-3 kromek dziennie. A propos – czy mąka orkiszowa, skoro taka droga, jest zdrowsza, jak gdzieś wyczytałam od innych zwykłych pszennych i żytniej ? Ponoć nie daje się ona tak modyfikować jak inne ziarna, dlatego mało się jej uprawia (rolnikom się nie opłaca) i dlatego jest taka droga ?
Arronax napisał(a):
Pani Marleno a czy można w sposób zdrowy dorobić parę kilogramów masy mięśniowej? Przydało by mi się bo przy moim sportowym trybie przydałoby mi się do zawodów nabrać parę kilo, poprawiłoby to moje wyniki :). Oczywiście w sposób zdrowy, żadne gainery, miesko jak to w zwyczaju mają sportowcy i tego typu rzeczy …
Pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Nie mam doświadczeń w dorabianiu masy mięśniowej, więc nic nie doradzę.
Asia napisał(a):
A czy warto prywatnie zrobić sobie wymaz z gardła lub nosa na obecność np. gronkowca? Jeśli wyjdzie ,że jest, to czy są jakieś naturalne metody do walki z nim, bo od lekarza dostanę jedynie antybiotyk. A skoro ten katar trwa latami, to może przez dawny zły styl życia nabawiłam się jakiegoś np. gronkowca i dlatego ciągle wraca katar. Codziennie jem łyżeczkę czarnuszki, pestek dyni, zaczęłam też pić trawę jęczmienną (sproszkowany sok z młodego jęczmienia). Czy to oprócz dobrej diety może też dopomóc w wyleczeniu tego kataru, a zarazem przewlekłego stanu zapalnego? Ferrytyna – 29,0 to chyba też trochę mało, stąd taki stan hemoglobiny. Za jaki czas można powtórzyć badanie krwi i ferrytyny, żeby to miało sens? Za miesiąc, czy dopiero za trzy miesiące? Pozdr. cieplutko.
Marlena napisał(a):
Asiu, to nie działa tak, że dodasz sobie do menu dwie czy trzy wybrane działające prozdrowotnie rzeczy licząc na cuda. One mogą po prostu nie nastąpić.
Jeśli masz wątpliwości czy powodem cierpień jest jakiś drobnoustrój – to oczywiście, że warto zrobić badania – przecież nie oceni się tego „na oko” 😉
ania napisał(a):
Podawałam córce witaminę C rozpuszczoną w soku pomarańczowym. okazało się jednak że ma uczulenie na pomarańcze. z czym mogę jej podawać wit C. czy sok jabłkowy będzie ok?
Marlena napisał(a):
Tak, może być.
Magda napisał(a):
Witaj Marleno. Szukam porady z naturalnych źródeł odnośnie bakterii Helicobacter, którą wykryto w błonie śluzowej mojego żołądka (nie powinno jej tam być z uwagi na kwas solny który powinien sobie z nimi poradzić – jednak nie radzi sobie). Pani Dr poradziła mi tygodniową antybiotykoterapię, jednak ja jestem mocno przeciwna antybiotykom, bo obniżają moją odporność do zera i wywołują lawinę infekcji po kuracji.. Szukam sposobu, aby poradzić sobie z bakterią naturalnie. Czy masz jakiś pomysł?
Marlena napisał(a):
Mam pomysł: aby poznać z czym masz do czynienia przeczytaj koniecznie książkę „Utracone mikroby”, autor Martin J. Blaser, mikrobiolog, czołowy badacz bakterii (w tym Helicobacter Pylori i jej roli w ludzkim ustroju). Dowiesz się z niej całej prawdy o tym mikrobie, choć lekarze nie mówią o tym pacjentom (bowiem mają zbyt małą o nim wiedzę, wtłoczoną w dodatku do ciasnego pudełka z napisem „Dobry Helicobacter to martwy Helicobacter”). Ciesz się jeśli jeszcze mieszka u Ciebie Helicobacter – pradawny mikroorganizm współistniejący z człowiekiem od tysięcy lat, bo wielu ludzi faszerowanych od małego antybiotykami już go na dzień dzisiejszy w żołądku nie ma – z książki dowiesz się dlaczego powinniśmy naszego Helicobactera chronić, zamiast traktować jako szkodliwego wroga nadającego się tylko do farmakologicznej eradykacji. U wielu osób Helicobacter sobie grzecznie pomieszkuje nie czyniąc im szkody, a wręcz przynosząc korzyści. Odechce Ci się też definitywnie sięgania KIEDYKOLWIEK po antybiotyki po lekturze tej książki (chyba, że mają miejsce sytuacje krytyczne typu bezpośrednie zagrożenie życia – ale z Helicobacter to nie jest akurat ten przypadek).
Przerost H. Pylori naturalnie regulują warzywa krzyżowe zawierające sulforafan – np. sok z białej kapusty (szklanka soku 3-4 razy dziennie, można dodać nieco jabłka i marchwi dla poprawy smaku) w połączeniu oczywiście z dietą antyzapalną. Pomocny może być też brokuł – kiełki są bogatsze w sulforafan niż osobniki dorosłe, warto je dodawać do swojej codziennej sałatki – bo mam nadzieję, że sałatka jest Twoim codziennym daniem głównym? Tak tylko pytam 😉 Jeśli tak nie jest, to czas zacząć się w ten sposób odżywiać aby na przyszłość uniknąć kłopotów: najpierw micha sałatki (warzywa zielone, krzyżowe, kiełki, strączki, pomidory, warzywa cebulowe, dowolne nasionka na posypkę na wierzch), a potem cokolwiek innego. Kiełki brokuła (lub inne warzywa krzyżowe) należy dobrze żuć aby uwolnić z nich substancję aktywną, ponieważ uwalnia się ona podczas gryzienia, siekania, krojenia, mielenia, miażdżenia wyciskarką itp. – jednym słowem przerwania struktury komórek tych warzyw (surowych, bo sulforafan z warzyw gotowanych nie działa tak samo).
Oprócz załatwienia sprawy z Helicobacter zrobisz sobie też przy okazji w ten sposób kurację antyrakowo-oczyszczającą, bowiem sulforafan ma udowodnione działanie wspomagające usuwanie z ciała toksyn i substancji kancerogennych (a trzeba wiedzieć, iż codziennie dostają się one do naszego ciała z powietrza, wody i pożywienia z uwagi na wysoki stopień zatrucia środowiska naturalnego jaki do tej pory nie miał chyba nigdy jeszcze miejsca w historii ludzkości).
Aneta napisał(a):
Droga Marleno, bardzo proszę Cię o poradę i dziękuję za całą witrynę 🙂 . Od ponad półtora roku w naszym domu trwa kuchenna rewolucja. Wprowadziliśmy zdrowe odżywianie, dzięki któremu nasze zdrowie i samopoczucie bardzo się poprawiło, rodzice m.in pozbyli się nadciśnienia a ja uporczywego trądziku. Jednak ostatnio badania krwi u mojego Taty (57 lat) wykazały podwyższony poziom cukru we krwi (badanie na czczo wykazało 120). Jakie mogą być tego przyczyny? Dodam tylko, że jego Mama leczy się na cukrzycę od kilkunastu lat – oczywiście medycyna alopatyczna twierdzi, że cukrzyca jest nieuleczalna. Co robić w przypadku Taty? Jakie wprowadzić suplementy, zioła, pokarmy w celu zbicia poziomu cukru do normy? Nie chcemy się oddawać w ręce lekarzy bo wiemy na przykładzie babci, że leczenie jest objawowe i nie przynosi poprawy. Pozdrawiam i z góry dziękuję za odpowiedz.
Marlena napisał(a):
Mogę polecić książkę „Wylecz cukrzycę”, autor dr Joel Fuhrman, gdzie dokładnie jest opisany mechanizm powstawania insulinooporności oraz cukrzycy oraz co możemy zrobić i w jaki sposób postępować aby zażegnać niebezpieczeństwo pojawienia się choroby raz na zawsze.
Asia napisał(a):
A czy powinniśmy dążyć do tego by ten stosunek wapnia do magnezu we krwi był między 1:1 do max. 2:1? Bo jeśli tak, to u mnie chyba wszyscy mamy ok. 3:1 ! Czy to ma jakiś znaczący wpływ na zdrowie?
Ania napisał(a):
Witam Cię serdecznie Marleno.
Bardzo przydatny artykuł, wezmę go sobie do serca.
Nie słyszałam wcześniej o G-BOMBS,ale jest to dosyć fajny sposób na zapamiętanie tego, co powinniśmy codziennie dostarczyć naszemu organizmowi 🙂
Marleno, mam do Ciebie pytanie odnośnie żywienia małych dzieci. Mam 1, 5 rocznego synka i zagwozdkę związaną z jego żywieniem. Jest dalej na piersi (chcę go karmić jeszcze około pół roku), a oprócz tego codziennie je kaszę z kupnym mlekiem roślinnym bez cukru (zamiennie amarantus/quinoa/jaglanka), do tego dodaję suszone owoce (morele/daktyle/śliwki/rodzynki/figi), w ciągu dnia zjada też zawsze jakiś jeden świeży owoc bądź koktajl (staram się dodawać do niego natkę pietruszki/jarmuż/szpinak), oprócz tego codziennie mielę mu zamiennie różne nasiona (siemię lniane/pestki dyni/słonecznik/sezam) lub orzechy (włoskie/nerkowca/migdały). Na obiad przeważnie je pieczone kotlety strączkowo-warzywne (uwielbia) lub pieczone warzywa pokrojone w słupki, czasami skusi się na parowanego brokuła, ziemniaka czy ogórka kiszonego. Na podwieczorek jada przeważnie wafle ryżowe z masłem orzechowym (migdałowe lub z nerkowców 100%), tahiną lub jakąś pastą warzywną. Kolacja to np. ryż z jabłkiem i cynamonem, kasza kukurydziana z bananem (niestety śniadanie i kolacja wyglądają podobnie). Nie chce jeść zup, surówek (staram się to nadrabiać koktajlem z zieleniną). Około dwa razy w tygodniu dostaje gotowane jajko. Oprócz tego nie je żadnych pokarmów odzwierzęcych (suplementuję mu omega 3 oraz B12). Chciałam wprowadzić mu nabiał kozi, ale tu gdzie mieszkam nie mam dostępu do niepasteryzowanego, więc zrezygnowałam. Syn nie próbował jeszcze jakiegokolwiek nabiału. Nie mam również dostępu do świeżych, niskozanieczyszczonych ryb i mały nigdy nie jadł ryby. Czy w Twojej opinii taki jadłospis jest wystarczający dla małego dziecka? Nie jest chudy, wygląda normalnie i rozwija się prawidłowo. Czasami obawiam się, że jego dieta jest zbyt monotonna (badania wykazały, że ma bardzo niską ferrytynę i miał suplementowane żelazo, które trochę się podniosło). Mały nie bardzo lubi jeść warzywa i tu tkwi największy problem. Mam lekkie obawy z powodu prawie wegańskiej diety (poza jajkiem), wszystko byłoby w porządku gdyby chętniej jadł warzywa ale jest w takim wieku, że potrafi już „awanturować” się przy stole 😉
Czy sądzisz, że pieczone warzywa zawarte w kotletach oraz codziennie szklanka soku z warzyw/koktajl owocowy z dodatkiem warzyw wystarczy żeby pokryć dzienne zapotrzebowanie na nie? Czy uważasz, że taka restrykcyjna dieta u dziecka nie jest szkodliwa? A może w wolnej chwili napisałabyś jakiś artykuł odnośnie żywienia dzieci? 🙂
Obawiam się podawać mu nabiał, skoro wiem jaki jest szkodliwy. Nie chcę również ryzykować z niepewnym mięsem ryb. Czy każdy sklepowy nabiał i ryby są złe? Czy lepiej dać dziecku raz na jakiś czas np. kefir czy jogurt naturalny niż nie dawać wcale? Wiem, że karmię go piersią i to powinno wystarczyć, ale chciałabym trochę wzbogacić dietę swojego dziecka, jednocześnie nie robiąc mu krzywdy, nie działać na jego niekorzyść zdrowotną.
Proszę o poradę, podpowiedź czy wprowadzać mu nabiał oraz mięso rybie, jeżeli nie mam dostępu do superczystych i świeżych produktów.
Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dużo wspaniałości.
Marlena napisał(a):
Polecam książkę „Zdrowe dzieciaki. Jak odżywiać dzieci by były odporne na choroby”, autor dr Joel Fuhrman – tam dowiesz się czy jest konieczne i w jakim stopniu wprowadzanie różnych pokarmów dla dzieci. Na bazie tej wiedzy będziesz mogła podjąć odpowiednie decyzje.
Ania napisał(a):
Przypomniało mi się, że mały jada jeszcze sporo awokado, płatków owsianych oraz czasami dodaję mu do kasz naturalne tofu (organiczne z niemodyfikowanej soi). Raz na jakiś czas robię różne domowe smakołyki (ciasta/muffinki) z dodatkiem daktyli, bananów, karobu – wcina, aż mu się uszy trzęsą 😉 Generalnie jak każde dziecko lubi wszystko, co jest słodkie. Z tą różnicą, że on jeszcze nigdy nie jadł cukru rafinowanego 😉
Pozdrawiam Cię serdecznie 🙂
Mateusz :) napisał(a):
Jeju, nie wiem jak Pani dziekowac za ten artykul.
Mam 16 lat i delikatna niedowage, i z kazdej strony slysze, ze jak to na samych lisciach, a od slodycza sie nic nie stanie i rozne mity zywieniowe (z tego powodu od czasu do czasu jem mieso, bo naczytalem sie paleo ksiazek, ale to juz inna sprawa). Wracajac do tematu, wiekszoszc alternatywnych diet opieraja sie na przesadzie(?) (Np. Paleo, witarianizm), co wywolywalo we mnie lek, poza tym to ogromne koszta. A w tym artykule wszystko jest tak genialnie opisane, ze juz nie mam watpliwosci, ze opietajac sie na G-BOMBS mam wszystko, czego potrzebuje. Po przeczytaniu artykulu mysle ze zmniejsze spozycie jajek i bedzie to moj jedyny produkt odzwierzecy. Ale wracajac do tematu, jestem ogromnie wdzieczny za ten artykul, napisany w zrozumialy sposob, ciekawie i po prostu do mnie przemawia. Przepraszam jesli sie powtarzam, ale pisze to w stanie ekscytacji, nie mogac doczekac sie wprowadzenia jeszcze wiekszych zmian i bycia uznanym przez moja babcie za jeszcze wiekszego wydziwiaka.
I jeszcze przekonala mnie Pani do straczkow, ktorymi mozna sie najesc do syta, a okazuje sie ze jednak sa bardzo odzywcze, wbrew temu, co mowi paleo.
I zgodnie z artykulem rozumiem, ze jedzac grzyby, nasiona/orzechy oraz straczki dostarcze sobie pelnej puli aminokwasow i wcale nie potrzebuje ohydnego miesa, by odpowiednio sie rozwijac?
Jeszcze raz dziekuje, przepraszam za chaos, ale chyba mi endorfiny szaleja, bo w koncu znalazlem prawde, ktora do mnie przemawia, napisana w sposob, ktory do mnie przemawia.
Ogromnie pozdrawiam i zycze szczescia, i kolejnych tak udanych artykulow!!!
Marlena napisał(a):
Mateuszu, na świecie żyją całe populacje zdrowych ludzi, którzy nie spożywają mięsa lub robią to sporadycznie, tzw. Niebieskie Strefy stulatków. Konieczność codziennego spożywania mięsa wmówił nam przemysł i opłacani przezeń „eksperci”, tymczasem w naturze nigdy nie mielibyśmy możliwości mieć dostępu do codziennej przez 365 dni w roku porcji świeżego mięsa – najpierw bowiem trzeba swoje „mięso” wytropić, następnie schwytać i zabić, potem oprawić, poćwiartować itd. – tymczasem w sklepach dzisiaj leżą już gotowe pięknie zafoliowane kawałki, kuszące do kupna, więc kto by się tam zastanawiał nad tym co jest zgodne z naturą a co nie, skoro „przecież wszyscy tak robią” 😉
Podobnie z jajkami: może w naturze człowiek znalazłby czasami jedno lub dwa i by się nim posilił, ale na pewno nie ma co liczyć na to, że znalazłby ich każdego dnia kilka by sobie robić codziennie jajecznicę na śniadanie. I podobnie z mlekiem: krowa je produkuje tak jak każdy ssak – tylko jak urodzi małe, co oznacza, że w żadnym wypadku człowiek nie miałby dostępu do jej mleka przez 365 dni w roku (sama ciąża krowy trwa – bagatela!- 228 dni). Zniewolenie zwierząt (elegancko nazwane „udomowieniem”) oraz rozwój przemysłu spożywczego spowodowały jednak, że znacząco oddaliliśmy się od praw natury. Propaganda, lobbing i mass media dopełniły dzieła. No i mamy to co mamy – przepełnione szpitale, ledwo zipiącą służbę zdrowia, wyrastające jak grzyby po deszczu liczne apteki i miesięczne (a nawet kilkuletnie!) zapisy na wizytę u specjalisty czy zabieg. Wszystko dlatego, że nie żyjemy już według praw natury, lecz sami sobie ustanowiliśmy swoje zasady. Według praw natury żyją już chyba na naszej planecie tylko społeczności Niebieskich Stref. I dożywają dzięki temu setki w pełnym zdrowiu i jasności umysłu (polecam książkę „Niebieskie strefy. 9 lekcji długowieczności od ludzi żyjących najdłużej”, autor Dan Buettner).
Filozofia odżywiania zaproponowana przez dra Fuhrmana (bo nawet nie sposób nazwać tego stricte „dietą”: to pewne podejście do tematu odżywiania, pewna filozofia związana z odżywczością pokarmów) jest dla każdego – i dla osób z nadwagą i niedowagą, dla starszych i młodszych. Dr Fuhrman jest lekarzem, zatem to co mówi opiera na ustaleniach naukowych. Nie ma doniesień jakoby rośliny strączkowe były dla człowieka szkodliwe, wręcz przeciwnie – są niezwykle gęste odżywczo w przeliczeniu na każdą kalorię. Wymagają jedynie pewnej obróbki przed spożyciem aby zwiększyć strawność i przyswajalność (ale czyż mięso takiej obróbki nie wymaga? Nikt nie wgryza się zębami bezpośrednio w tkankę zwierzęcia aby się nim pożywić).
Jak najbardziej zdrowie zapewni nam menu w którym znajdują się grzyby, nasiona/orzechy oraz strączki z dodatkiem obfitej ilości wszelakich warzyw (liściastych, kapustnych, cebulowych, korzeniowych, skrobiowych) i niech to właśnie pokarmy roślinne i nieprzetworzone (lub przetworzone w możliwie najmniejszym stopniu) grają główną rolę na codziennym talerzu, a mięso (lub ryby, jajka czy produkty mleczne) niech będą tylko smakowym dodatkiem raz na jakiś czas – bo dokładnie tak by to się odbywało w naturze. Oczywiście można je całkowicie wykluczyć, co jest indywidualną decyzją każdego człowieka, ale wtedy wskazane będzie sięgnąć po suplementację witaminy B12 (możemy jej zapasy przechowywać w wątrobie bardzo długo, nawet do 3 lat, jednak bez świeżych dostaw kiedyś się wyczerpią). Dodam, że najwięcej B12 dostarczają owoce morza i ryby (nie mleko, jaja czy mięso, z wyjątkiem wątroby) – oczywiście jak już to należy wybierać nie te hodowlane w sztucznych basenach, lecz żyjące na wolności (łowione na pełnym morzu).
Jeśli masz niedowagę to pilnuj dowozu odpowiedniej ilości kalorii. Warzywa choć gęste odżywczo – nie mają wiele kalorii, owoce mają nieco więcej, jeszcze więcej mają rośliny strączkowe (sycące), pełne ziarno (ryż, quinoa, kasze) oraz kaloryczni rekordziści czyli nasiona i orzechy (nawet do ok. 600 kcal na 100 g, czyli tyle co boczek, w przeciwieństwie do boczku jednak zapobiegają np. chorobom serca i układu krążenia, zamiast im sprzyjać).
Maryla napisał(a):
Witaj Marlenko, mam pytanie odnsnie orzechow wloskich, bo piszesz ze one sa najzdrowsze z wszystkich orzechów, a jak sie ma to do tego artykułu, w którym wychodzi, ze mają o polowe mniej witamin i wartosci odzywczych niz nerkowce…bo juz sie troche pogubilam….
https://akademiawitalnosci.pl/dieta-odzywcza-czyli-jaka/
Marlena napisał(a):
Marylo, napisałam że są „uważane za najzdrowsze”, a nie, że po prostu są najzdrowsze i koniec, kropka. 😉
Zależy pod jakim kątem patrzymy. Mateusz przeanalizował gęstość pod kątem 40 składników odżywczych, nie ma na jego liście natomiast takich subtelności jak fitozwiązki (np. orzechy włoskie są niezwykle bogate w polifenole, a nerkowce nieco mniej). Nie ma co się zresztą jakoś mocno doszukiwać dziury w całym ani łamać sobie tym głowy, po prostu jedzmy prawdziwe jedzenie, ponieważ każdy pokarm nam oferuje swój własny, unikalny zestaw atrakcji. Jedząc prawdziwe jedzenie ZAWSZE odniesiemy JAKĄŚ korzyść, a wśród związków jakie ono zawiera są jeszcze zapewne tysiące takich, których badacze jeszcze nawet nie odkryli.
Małgorzata napisał(a):
Pani Marleno mam problem. Nie z sobą bo jestem dość zdrowa, ale z siostrą. Jest niestety typowym lekarzem. Dorobiła się nowotworu pęcherza moczowego( usunięty) i prawdopodobnie nowotworu trzustki i wątroby ( to nie jest udowodnione, ale jakieś zmiany w tych narządach są) Wzięła cały cykl chemii i jest po tym remisja. Równocześnie ma teraz problemy z czuciem w palcach stóp i dłoni. Ona niestety jest najmądrzejsza i tylko czasem udaje mi się przemycić coś oczyszczającego. takiego jak wyciskane soki z ogórków, jabłek, cytryn i imbiru. Albo z soków z marchwi, jabłek, cytryn i imbiru. Blenduję też banany z kiwi, pietruszką i nasionami chia. Staram się też przemycać jak najwięcej warzyw i owoców surowych. No ale koledzy onkolodzy twierdzą, że nie wolno jeść jej surowizny, owoców pestkowych. Powinna jeść białko zwierzęce. Próbowałam ją poić wodą z kwasem L askorbinowym ale twierdzi, że wywołuje u niej wymioty. Co robić?
Marlena napisał(a):
Na siłę nic nie zrobisz, zmiana świadomości musi nastąpić w głowie zainteresowanego. Może kup jej na Mikołajki tę oto książkę? https://sklep.akademiawitalnosci.pl/produkt/chron-sie-przed-rakiem-profilaktyka-i-leczenie-michael-j-gonzalez-jorge-r-miranda-massari-andrew-w-saul
Ona jest oparta o badania naukowe i obala powszechny „mit lekarski” jakoby osoby chore na raka musiały unikać warzyw i owoców (badania mówią wręcz przeciwnie!).
Ewelina napisał(a):
Witam
U mojego 3 letniego dziecka wyszla w badaniu kaly kandydoza (wzrost obfity). Dziecko zostalo przeleczone nystatyna. Je regularnie probiotyki, ktore zmieniamy co jakks czas (aktualnie je vivomixx i lacidoenter). Dodatkowo suplementuje olejek oregano, olej kokosowy, olejek czosnkowy, witamina D+K, olej lniany, czasami olejek z wiesiolka. W ubiegla sobote zrobilismy dziecku test wodorowy na dysbioze jeli i wyszla dysbioza -zapis graniczny. Gastrolog zlecil podanie metronidazolu, ktorego jednak nie zdecydowalam sie podac poniewaz zwatpilam w kompetencje tego lekarza. Otoz po zadanu lekarzowi pytania skad u dziecka kandydoza i dysbioza otrzymalam odpowiedz, ze jest to wynikiem czestych infekcji… Dziecko zaczelismy diagnozowac poniewaz od listopada lapie infekcje jedna za druga praktycznie bez przerwy ale wychodzi z nich bez podawania sterydow czy antybiotykow i tylko teraz przy wysokiej goraczce dostala ibuprofen. Wczesniej nawet tego jej nie ppdawalam. Wczesniej dziecko malo chorowalo i tylko w ciagu 3 lat mialo jeden raz podany antybiotyk. Probiotyki dostaje od urodzenia poniewaz mialo nietolerancje laktozy. Mimo to karmione piersia do 1,5 roku. Dodatkow dziecko nie wie co to cukierek, lizak czy lod. Nigdy nie dostalo cukru. Nie podawalam tez mleka krowiego. Gluten je sporadycznie. Pije sporo mleka owsianego, je sporo warzyw-uwielbia brokula i buraka. Dlatego dziwi mnie skad u niej takie problemy z jelitami. I tu uwazam, ze przyczyna infekcji sa problemy z jelitami a nie jak to okreslil gastrolog, ze jelita sa uszkodzone przez infekcje.
Jakie badania zrobic dziecku? Czy testy na nietolerancje pokarmowe beda mialy w tym przypadku sens? Gdzie leczyc dziecko? Alergolog? Lekarz medycyny naturalne? Bo do gastrologa juz raczej nie pojde…Czym dodatkowo suplementowac takie dziecko? Dodam tylko, ze mieszkamy w Krakowie wiec wybor lekarzy jest tu dosc spory.
Prosze o pomoc bo od listopada, zycie zamienilo sie w walke z ciaglymi infekcjami a mam tez drugie malutkie dziecko, ktore niestety lapie kazda infekcje od starszego dziecka.
Marlena napisał(a):
Ewelino, lekarz ma rację: infekcje zawsze powodują przetasowania naszej flory jelitowej (nawet gdy nie bierzemy antybiotyków). Przede wszystkim trzeba wzmocnić więc moim zdaniem system odpornościowy – oczywiście nie zaprzestając kuracji probiotycznej (a dieta musi zawierać ponadto prebiotyki, bo wprowadzone do ustroju dobre bakterie muszą jeszcze dostawać swoje papu, inaczej nie będą się namnażać).
Czy podajesz dziecku świeżo wyciskane soki warzywne? Szczególnie marchew, szpinak i bataty mają działanie ochronne przeciwko wirusom jako bogate źródła beta-karotenu (z beta-karotenu ustrój produkuje witaminę A, zwaną witaminą antywirusową, takiej witaminy A nie sposób ponadto przedawkować – ustrój produkuje sam tylko tyle witaminy A, ile aktualnie potrzebuje).
Pomocna może być niewątpliwie witamina C w odpowiednich do zapotrzebowania dawkach (zgodnie z zaleceniami dra Klennera dla dzieci zdrowych dzienna dawka witaminy C to tyle gramów ile lat ma dziecko, w tym wypadku 3 g dziennie ze wszystkich źródeł czyli żywności i suplementów, w przypadku infekcji sporo więcej na dobę – nawet kilkadziesiąt gramów).
Może pomocna będzie też książka „Dobre bakterie”, autorka Robynne Chutkan, lekarz gastroenterolog – dobra i bardzo praktyczna baza wiedzy na temat mikrobiomu i jego pielęgnacji (w tym czynników diety i stylu życia, suplementów przy kandydozie itd.). Warto poszerzyć wiedzę by wiedzieć w jakim kierunku mamy czynić zmiany.
Dominika napisał(a):
Ja w codziennej diecie często zapominam o właściwym odżywianiu, dziękuje za cenne wskazówki postaram się do nich dostosować 🙂
Nadia napisał(a):
😊
Nadia napisał(a):
Marleno, od dawna czytam Twoją stronę. Zakupiłam też przepisy. Dziękuję. Dowiedziałam się, że mam bakterie helicobacter. Kiedyś znalazłam bardzo dużo informacji na ten temat. Teraz nie mogę tego odnaleźć . Marleno, proszę doradź jak naturalnie wyleczyć bakterie . Próbuje pić sok ze świeżej kapusty ale co jeszcze ?
Karolina napisał(a):
Witaj Marleno jesteś super 😊 napisz proszę jak przyrządzasz dressingi orzechowe bo temat mnie zaintrygował.. Sama używam sporo oliwy z oliwek nie pomyślałabym że nie jest to najlepszy pomysł..
Marlena napisał(a):
Trzeba zmiksować np. nerkowce z dodatkami smakowymi (sok z cytryny, musztarda dijon, czosnek, ocet jabłkowy, zioła) – bajeczne są te orzechowe dressingi! Przepisy na nie znajdziesz w moim e-booku „99 Przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej”: https://akademiawitalnosci.pl/99-przepisow-kuchni-szybkiej-i-zdrowej/
Karolina napisał(a):
Dziękuję na pewno wypróbuje. Kończę właśnie mój 3 post dąbrowskiej teraz udało się wytrwać 16 dni ale zimno mi niemiłosiernie więc kończę. Od jutra wychodzenie. Ale nie mam już naprawdę ochoty na niezdrowe jedzenie a ochotę mam na zdrowe życie. Cieszę się że twój blog istnieje. Czytam z przyjemnością. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Bardzo się cieszę, Karolino! Pozdrawiam wzajemnie. 🙂