Jak dożyć 100 lat w pełni zdrowia? Większość ludzi gdy widzi pełną wigoru i jasności umysłu, zdrową osobę w podeszłym wieku (widok dzisiaj coraz jakby rzadszy), to pierwsza myśl, jaka przychodzi im do głowy to „taka osoba ma po prostu dobre geny”.
Czytelnicy tej witryny wiedzą już jednak, że geny to tylko połowa sukcesu – geny same w sobie nie są naszym przeznaczeniem: można „zepsuć” sobie złym stylem życia nawet najlepsze geny i stosunkowo szybko doprowadzić się do przedwczesnej śmierci lub co najmniej niedołęstwa, tak samo jak można „naprawić” sobie geny (ich ekspresję) zmianami stylu życia, tym samym zwiększając swoje szanse na długowieczność.
Poruszałam tę kwestię choćby ostatnio, pisząc o badaniach związanych z programem „Spektrum” doktora Dean Ornisha.
Czy rzeczywistość potwierdza to, co mówi nauka? Jak trzeba żyć, jak myśleć, co robić i jak jeść, aby mieć szansę na osiągnięcie trzycyfrowych urodzin w zdrowiu i jasności umysłu?
Poszukiwacz, podróżnik, pisarz i pedagog Dan Buettner zmontował naukowy korpus ekspedycyjny by odwiedzić i opisać Niebieskie Strefy, czyli te zakątki naszego globu, w których mieszkańcy nie tylko swobodnie dożywają do lat stu i więcej, ale też jakość ich życia w późnych latach życia jest bardzo wysoka.
I używając określenia „jakość życia” nie chodzi mi bynajmniej o posiadanie ułatwiających życie najnowocześniejszych elektronicznych gadżetów, wygodnych dużych samochodów czy największych plazmowych telewizorów. 😉
Chodzi o tę jakość życia nie związaną z materialnymi przedmiotami. Tę jakość, której nie sposób sobie po prostu kupić, trzeba na nią sobie zapracować od najmłodszych lat.
Dan Buettner wraz z ekipą odwiedził pięć miejsc na czterech kontynentach, w których ludzie żyją najdłużej.
Jakie to miejsca?
1. Okinawa (Japonia)
2. Sardynia (Włochy)
3. Ikaria (Grecja)
4. Nicoya (Kostaryka)
5. Loma Linda (USA)
O dziwo mieszkańcy Niebieskich Stref pomimo różnic kulturowych czy religijnych łączy bardzo wiele wspólnych cech.
Są to między innymi umiłowanie prostoty, dieta oparta w dużej mierze na nieprzetworzonych naturalnych pokarmach pochodzenia roślinnego, pozytywne nastawienie do siebie, innych oraz życia jako takiego, bogate życie duchowe i rodzinne oraz niemal nieustanne bycie w ciągu dnia w ruchu.
Przyjrzyjmy się teraz jak życie stulatków w poszczególnych Niebieskich Strefach wygląda szczegółowo.
Okinawa (Japonia)
Nowoczesność dotarła również i na japońską Okinawę: młodzież zajada się więc tu dzisiaj tak jak i reszta świata amerykańskimi hamburgerami lub smażonymi kurczakami z KFC zapijanymi coca-colą, a przeciętny współczesny Okinawczyk poniżej 55 lat cierpi na otyłość i żyje tylko nieznacznie dłużej niż wynosi japońska średnia.
Jednak tradycyjny sposób żywienia starszego pokolenia z którego wywodzą się stulatkowie jest zgoła odmienny: jadają głównie (75-80%) żywność pochodzenia roślinnego.
Bardzo dużo różnych warzyw uprawianych przez cały rok (z uwagi na łagodny klimat) w przydomowych ogródkach, tradycyjne bataty i marchew bogate w beta-karoten, sporo cebuli, czosnku, kurkumy, rozmaite zioła (z bylicy japońskiej robią gorzką nalewkę) i przyprawy, gorzkie melony, czasem ryby, a z produktów pełnoziarnistych proso, ryż i jęczmień.
Raz w roku podczas święta księżycowego jedzą tradycyjnie wieprzowinę, staranie oczyszczoną z tłuszczu. Nie mają w zwyczaju jeść zwierzęcego nabiału, ale jedzą tofu (sojowy ser – twaróg) oraz miso (japońska kiszonka, fermentowana pasta sojowa, której używają jako baza do zup warzywnych).
Spożywają bardzo mało soli i bardzo mało słodyczy. Dieta jest uboga w tłuszcze, a bogata w antyutleniacze, witaminy i substancje mineralne.
Dan Buettner miał okazję rozmawiać z kilkudziesięcioma stulatkami na Okinawie, ale żaden z nich nie był otyły ani nawet nie miał nadwagi. Sekretem utrzymania prawidłowej masy ciała jest konfucjańska maksyma wypowiadana przed jedzeniem: „hara hachi bu” co oznacza „jedz, aż będziesz pełny w osiemdziesięciu procentach”.
Podaż dzienna kalorii wśród starszego pokolenia na Okinawie jest nieco niższa (1500-1900 kcal) niż przeciętna, największy posiłek w ciągu dnia jada się koło południa (śniadanie i kolacja są skromniejsze), a jedzenie choć smaczne – jest bardzo proste i pozbawione zbędnego przepychu czy wysublimowanej finezji.
Ci ludzie wiedzą instynktownie, że należy jeść by żyć (a nie odwrotnie), na kulinarne szaleństwa można sobie pozwolić lecz od święta (nie na co dzień), zaś lekkie niedojadanie bardziej służy zdrowiu i długowieczności niż jadanie do syta (nie mówiąc o przejadaniu się).
A stresy? Okinawczycy mają wierzenia bliskie animizmowi z elementami szamanizmu: ogromnym szacunkiem otaczają zatem dusze przodków. Oddają im codziennie cześć. Jeśli stanie się coś złego, znaczy to, że tak miało być, a jeśli wydarzy się coś dobrego, to dlatego, że przodkowie czuwają.
Taki sposób patrzenia na sprawy jest szalenie odstresowujący, ponieważ zmartwienia przerzucone są na siłę wyższą. Kto by się tam stresował! 🙂
W języku okinawskim nie ma odpowiedniego określenia na słowo „emerytura”. Nawet stulatkowie mają zawsze co robić, każdy z nich ma swoje ikigai, czyli powód, dla którego wstaje codziennie rano z łóżka, nadający sens ich życiu.
Dużo przebywają na świeżym powietrzu, lubią spacerować i uprawiać ogródek, niemal każdy z nich może pochwalić się ładną opalenizną. Spotykają się „na plotki” przy zielonej herbacie i naparsteczku sake w kręgach starych, wiernych przyjaciół zwanych moai (co tłumaczy się mniej więcej jako „spotkanie we wspólnym celu”), funkcjonujących na zasadzie sieci wsparcia sąsiedzkiego (nie rozmawiają jednak „o chorobach i lekarzach”, bo zwyczajnie mało kto z nich choruje).
Zapytani o sekret długowieczności stulatkowie odpowiadają najczęściej: „trzeba jeść warzywa, myśleć pozytywnie, być miłym dla ludzi i uśmiechać się”. 🙂
Sardynia (Włochy)
Na tej wyspie szacunek do człowieka rośnie wraz z jego wiekiem. Nie znajdziemy tutaj domów starców czy innych instytucji opieki. Sardyńczycy żyją w wielopokoleniowych rodzinach, a wartości rodzinne czyli famiglia mają dla nich niezwykle istotne znaczenie.
Dziadkowie zajmują w rodzinie zaszczytne miejsce, będąc dla młodszego pokolenia źródłem miłości, opieki, pomocy finansowej i mądrości.
Skalista i górzysta Sardynia nie ma zbyt dobrych warunków do uprawy roli, mieszkańcy żyją głównie z wypasu kóz i owiec. Uprawia się też przydomowe ogródki.
Tutaj znajdziemy najwięcej długowiecznych mężczyzn (w innych Niebieskich Strefach więcej kobiet). Mężczyźni cały dzień spędzają na wypasie zwierząt: nie jest to praca stresująca, ale wymaga ciągłego ruchu i pokonywania wielu kilometrów dziennie piechotą. Nie mogą oni też narzekać na brak kontaktu ze słońcem, podobnie jak okinawscy stulatkowie tutejsi sardyńscy seniorzy również mogą się pochwalić imponującą opalenizną.
Sardyńskie żony żyją często nieco krócej niż ich mężowie ponieważ zajmując się domem mają mniej ruchu, mniej słońca, a za to więcej stresu, dźwigając na swoich barkach więcej niż ich mężowie: rodzinne finanse, drobne naprawy, wychowanie dzieci i martwienie się o bezpieczeństwo męża.
Również i tutaj na Sardynii wśród stulatków nie notuje się zjawiska otyłości, a dieta jest prosta: składa się głównie z różnych odmian fasoli, bobu, rozmaitych warzyw, owoców oraz pełnego ziarna: z pszenicy twardej triticum durum (mającej więcej wspólnego ze starą odmianą płaskurką niż ze współczesną hybrydową pszenicą, powstałą w wyniku radykalnych zmian genetycznych dokonanych w latach 50. XX wieku) wypieka się chleb na zakwasie oraz charakterystyczne płaskie, chrupkie, cienkie chlebki zwane pane carasau, które pasterze zabierają ze sobą idąc w góry, czasem wraz z kawałkiem sera.
Z mleka koziego i owczego pochodzącego od zwierząt pasących się na porośniętych trawami i kocanką wzgórzach, mieszkańcy wyspy wyrabiają tradycyjne lokalne sery (np. pecorino sardo), zaś z rosnących na zboczach winogron pędzą lokalne czerwone wino cannonau, niezwykle bogate we wzmacniające naczynia krwionośne flawonoidy (ma ich 2-3 razy więcej niż inne wina czerwone).
Mleka krowiego raczej nie pija się, preferując mleko kozie (oczywiście świeże, a nie pasteryzowane czy UHT jakie jest u nas w sklepach). Takie mleko zawiera 13% więcej wapnia, 25% więcej witaminy B6, 47% więcej witaminy A, 134% więcej potasu i 300% więcej niacyny niż mleko od krowy.
Jak mówią badacze kozie mleko lepiej zapobiega niedoborom żelaza i wypłukiwaniu składników mineralnych z kości: w istocie sardyńscy stulatkowie nie mają problemów z osteoporozą, a współczynnik złamań jest tutaj o połowę mniejszy niż u przeciętnego stulatka mieszkającego w innych regionach Włoch.
Należy podkreślić, że kozy pasące się na zielonych pastwiskach Sardynii dają mleko bogate w kwasy tłuszczowe Omega-3 zawarte w zieleninie, a ich sery zawierają witaminę K2, dlatego być może tutejsi ogorzali słońcem staruszkowie nie mają problemów ani z kośćmi, ani z układem krążenia.
W niektórych częściach wyspy używa się w kuchni oleju mastyksowego (mającego własności antymutagenne i przeciwbakteryjne) zamiast oliwy lub obok niej.
Używa się też sporo rozmaitych ziół (bazylia, rozmaryn, mięta, koper włoski, tymianek, szałwia itp.) Mięso trafia na talerze sardyńczyków zazwyczaj tylko w niedziele oraz w święta lub przy okazjach typu wesele czy też inna uroczystość rodzinna.
Długowieczni sardyńczycy podobnie jak okinawczycy dbają też o swoje życie duchowe: zdrowi stulatkowie wciąż niezmiennie od lat uczestniczą w niedzielnych nabożeństwach (na Sardynii większość mieszkańców to katolicy), na co dzień zaś zawsze są pełni wiary i ufają w Opatrzność Bożą.
Stulatkowie mają poza tym niezwykłe poczucie humoru i ogromny dystans do siebie (stąd pochodzi zresztą określenie „sardoniczny śmiech”), co pomaga im zawsze rozładować wszelki stres. Wieczorami spotykają się w rodzinnym gronie lub ze znajomymi i przy szklaneczce cannonau uwielbiają uprawiać aż do nocy pogawędki wypełnione śmiechem i żartami.
Cieszą się tym co mają, a oprócz tego, że są skromni, pobożni i pracowici – są też bardzo gościnni i niezmiernie towarzyscy.
Ikaria (Grecja)
O tej niewielkiej wyspie na Morzu Egejskim mówi się, że jest to miejsce, w którym ludzie zapominają umierać. Czas biegnie tu leniwie i nikt nie patrzy na zegarek: kiedy zapraszasz kogoś na obiad możesz spodziewać się, że gość może pojawić się równie dobrze w południe jak i o szóstej wieczorem. I tak jest dobrze 🙂
Wyspa jest górzysta, podobnie jak Sardynia, toteż mieszkańcy nie mogą narzekać na brak brak aktywności fizycznej. Na brak słońca również. Podobnie jak na włoskiej Sardynii również i tutaj wysoko ceni się wartości rodzinne oraz podtrzymywanie silnych więzi społecznych, a osoby im są starsze tym bardziej szanowane.
Podobnie jak na Okinawie i na Sardynii zjawisko otyłości wśród tutejszych stulatków nie występuje: najważniejszy i najbardziej obfity posiłek na Ikarii jada się w środku dnia, a śniadania i kolacje są skromniejsze. W środku dnia ponadto mieszkańcy robią sobie po pracy przerwę (sjestę) i ucinają sobie tradycyjnie drzemkę (co jak stwierdzili naukowcy obniża poziom hormonów stresu i uspokaja serce).
Nikt nie nastawia budzika, wstaje się tutaj raczej późno, za to długo kwitnie towarzyskie życie wieczorno-nocne. Wieczorami kultywuje się zwyczaj spotkań do późna w nocy w gronie rodziny i przyjaciół, przy szklaneczce czerwonego wina lub ouzo (grecka anyżówka).
Tradycyjnie na Ikarii przestrzega się okresowych postów, co jest związane z kalendarzem religijnym Greckiego Kościoła Prawosławnego obejmującym w ciągu roku łącznie niemal sześć miesięcy dni postnych. Jak do tej pory jedyną dowiedzioną naukowo metodą opóźnienia procesów starzenia u ssaków są okresowe ograniczenia kaloryczne (obcięcie o 30% lub więcej dowozu kalorii).
Dni postne pozwalają organellom komórkowym oczyścić się z metabolicznych śmieci, dokonać naprawy ewentualnych uszkodzeń i ogólnie swoich wewnętrznych porządków. Takie samo znaczenie jak post ma dla tych procesów długi sen: ponieważ podczas snu naturalnie pościmy – nasze ciało ma wtedy czas na swoje wewnętrzne porządki i oczyszczanie.
Zarówno okresowe posty jak i nawyk porządnego wysypiania się z pewnością mają zatem wpływ na długowieczność i dobry stan zdrowia ikaryjskich seniorów.
Dieta codzienna długowiecznych ikaryjczyków jest prosta i oparta w dużym stopniu na nieprzetworzonych produktach roślinnych, tak jak i w pozostałych Niebieskich Strefach: dużo warzyw i owoców, fasoli (ale też cieciorki i soczewicy), ziemniaków, produkty pełnoziarniste (chleb na zakwasie), nierafinowana oliwa z oliwek i ryby.
Z mleka kóz i owiec wytwarza się tutaj sery (kathoura, feta itp.), z winogron zaś pędzi się lokalne czerwone wino. Jada się sporo zieleniny, szczególnie ceni się tę dziko rosnącą, którą dodaje się do sałatek (jednocześnie potrafi ona zawierać do 10 razy więcej przeciwutleniaczy niż czerwone wino!) lub zapieka z innymi warzywami.
Mięso jada się podobnie jak na Sardynii – w niedzielę, święta i podczas lokalnych festynów. Ikaryjscy stulatkowie uwielbiają ponadto rozmaite ziołowe herbatki, a na wieczór piją zawsze „górską herbatkę”, będącą mieszanką oregano, szałwii, rozmarynu, piołunu, liści mniszka i mięty.
Ziołowe herbatki mają poza tym działanie moczopędne, przez co zapobiegają nadciśnieniu i pomagają oczyszczać organizm z naturalnych odpadów. Bardzo ceni się na Ikarii także miód: okoliczni pszczelarze produkują odmiany miodu niespotykane gdzie indziej.
Miód jest tutaj stosowany jako panaceum oraz jako lekarstwo: stulatkowie zażywają rytualnie łyżeczkę miodu każdego dnia.
Z Ikarią związana jest bardzo ciekawa historia pana Stamatisa Moraitisa. Urodzony na Ikarii, po drugiej wojnie światowej znalazł się w Stanach Zjednoczonych, gdzie ożenił się z Greczynką, spłodził dzieci, a prowadząc firmę remontową dorobił się domku i samochodu – po prostu amerykański sen.
Sen się jednak skończył kiedy po latach ciężkiej i stresującej pracy Stamatis zaczął niedomagać i cierpieć na duszności. Kilku lekarzy niezależnie od siebie postawiło diagnozę: rak płuc (w tym czasie Stamatis palił 3 paczki dziennie i przez 6 dni w tygodniu wdychał opary farb i lakierów w pracy). Dawano mu 6, najdalej 9 miesięcy życia.
Stamatis pogodził się z myślą o śmierci, jednak aby zaoszczędzić na kosztach pogrzebu postanowił wrócić z żoną na Ikarię, gdzie zamiast kilku tysięcy dolarów pogrzeb będzie kosztował ledwie kilkaset drachm, przez co więcej pieniędzy zostałoby się dla owdowiałej żony. No a poza tym będzie leżał wśród swoich, a nie na obcej ziemi.
Po przyjeździe do Grecji zamieszkali w domku ojca Stamatisa. Codziennie Stamatis chodził do pobliskiej cerkwi modlić się, bowiem lekarze powiedzieli mu, że jego koniec jest bliski. Wieczorami zjawiali się zaś w domu starzy znajomi: żartowano i pito razem lokalne czerwone wino.
Stamatis również je pił, bo już nie miał nic do stracenia, więc chociaż chciał sobie rozweselić ostatnie miesiące życia jakie mu pozostały.
Wiosną Stamatis posiał warzywa w ogródku: co prawda wiedział, że gdy przyjdzie jesień nie będzie go już tutaj by je zebrać, jednak był szczęśliwy, że ukochana żona będzie z nich miała pociechę.
Spokojnie czekał na śmierć. Jednak kostucha spóźniała się: minęło 6 miesięcy, potem „ostateczny” termin 9 miesięcy i… nic. Stamatis miał się coraz lepiej, zamiast coraz gorzej.
Przybywało mu sił.
Codziennie pracował w winnicy i uprawiał niewielki gaj oliwny oraz oczywiście ogródek.
Po 10 latach zapomniał jakby o raku, który ponoć miał go uśmiercić, lecz będąc z wizytą u swoich dorosłych już dzieci w USA postanowił mimo wszystko z ciekawości zajrzeć do swoich lekarzy, aby usłyszeć jakiekolwiek wyjaśnienie na to, co mu się przytrafiło: nie poddając się żadnej terapii medycznej po prostu jest zdrowy!
Niestety nie udało mu się uzyskać od jego dawnych lekarzy żadnych informacji, a to z tego powodu, że… żaden z nich już nie żył!
Stamatis Moraitis zmarł w 2013 r. we śnie, w wieku 103 lat.
Był przekonany, że jedynym wyjaśnieniem na jego uzdrowienie jest czyste jedzenie, dobra oliwa własnego wyrobu (Stamatis nigdy do niczego nie używał masła, lecz zawsze oliwy, czy to do gotowania czy to do sałatek), dobre własnoręcznie pędzone czerwone wino, czyste powietrze, morze, słońce i coś, co zaniedbał mieszkając w Ameryce: prawidłowe proporcje czasu spędzanego na pracy i tego przeznaczonego na wypoczynek, relaks z przyjaciółmi i modlitwę.
Nicoya (Kostaryka)
Na półwyspie Nicoya w słonecznej Kostaryce znajduje się kolejna Niebieska Strefa. W Kostaryce na opiekę zdrowotną wydaje się tylko 15% sumy wydawanej w USA, a mimo to mieszkańcy żyją tu zdrowiej i dłużej niż przeciętny obywatel zachodniej cywilizacji.
Widać to szczególnie właśnie na półwyspie Nicoya, gdzie natknięcie na żwawego stulatka nie jest niczym dziwnym.
Jak oni to robią? Podobnie jak w innych Niebieskich Strefach opierają swoje proste żywienie głównie na nieprzetworzonych roślinach: kukurydza (z jej mąki pieką codziennie tortille), ryż, duże ilości fasoli. Do tego spore ilości warzyw uprawianych w przydomowych ogródkach (bardzo ceni się tutaj różne odmiany dyni jak również bataty) i potężne ilości wszelakich świeżych owoców (zarówno leśnych, dzikich jak i uprawnych), których stulatkowie z Nikoyi są prawdziwymi miłośnikami, a które rosną w tutejszym klimacie jak szalone i są dostępne przez cały rok.
Mięso pojawia się w menu najczęściej w niedzielę, w ciągu tygodnia częściej za to pojawiają się na talerzu jajka lub czasem ryba. Pija się też zsiadłe mleko oraz czarną kawę przyrządzoną z miejscowych jagód lub rozgniecionych nasion ketmii jadalnej (inaczej: okra).
W przeciwieństwie do Sardynii czy Ikarii gdzie wielbi się oliwę, w Nikoyi nie ma dobrych warunków do uprawy gajów oliwnych, stąd też częściej niż oliwy używa się tutaj niewielkie ilości masła lub smalcu w kuchni.
Najobfitszy posiłek jada się podobnie jak w pozostałych Niebieskich Strefach w środku dnia, podczas gdy śniadania i jadane dosyć wczesnym wieczorem kolacje są skromniejsze.
Tutejsza woda jest ponadto bardzo bogata w różne minerały, w tym sporą ilość wapnia i magnezu, co w połączeniu z dużą ilością słońca (czyli witaminy D) tworzy doskonałą mieszankę, zapewniającą tutejszym dziarskim stulatkom zdrowe kości i serca jak również odporność na różne choroby (w tym raka żołądka, który jest popularny w całej Kostaryce z wyjątkiem właśnie półwyspu Nicoya, gdzie występuje niezmiernie rzadko).
Stulatkowie w Nicoyi podobnie jak na Okinawie, Sardynii czy Ikarii nie tylko są towarzyscy, pozytywnie nastawieni do życia (cieszą się z tego, co mają!) i bardzo oddani rodzinie, ale też i dbają o swoje życie również duchowe.
Chodzą na tradycyjne niedzielne nabożeństwo (są katolikami), a na co dzień wyznają filozofię wyższej mocy sprawczej: mają niezachwianą pewność, że nawet gdyby było nie wiedzieć jak źle – Bóg wszystkim się zajmie.
Psychologowie nazywają to zewnętrznym umiejscowieniem kontroli: kontrolę nad życiem powierza się szeroko rozumianej sile wyższej (np. Bogu, a na Okinawie są to duchy przodków), zatem świadomość, że to ona ich prowadzi jest jak balsam, który łagodzi niepokój (emocjonalny, duchowy, ekonomiczny) i pozwala cieszyć się spokojem i pewnością, że ktoś nad nimi czuwa.
Każdy z tutejszych stulatków spełnia się inaczej i na swój sposób: jeden znajduje sens w uprawianiu ogródka czy opiece nad młodszymi członkami, inny w wieku stu lat gra na gitarze lub pisze wiersze. Jednak każdy z nich pozostaje aktywny.
Podczas gdy stulatkowie na Okinawie mają swoje ikigai – seniorzy z Nicoyi mają swój plan de vida, co oznacza dokładnie to samo: powód, dla którego z radością wstajesz z łóżka każdego poranka, twój plan na życie. Silne poczucie celu jednym słowem.
Dopóki taki plan posiadasz i czujesz się przydatny dla innych, chcąc uczestniczyć w tworzeniu czegoś dobrego – śmierć ani choroba prędko nie zajrzy ci do oczu.
Loma Linda (USA)
Do tej pory wszystkie wyżej opisane Niebieskie Strefy wydają się być oddalonymi od cywilizacji rajskimi oazami kryształowo czystego powietrza, zdrowej ziemi i niebiańskiego spokoju, jak również można mieć wrażenie, że być może dużą rolę w osiągnięciu długowieczności mają cechy genetyczne.
Jednak istnieje taka Niebieska Strefa, która zaprzecza popularnym opiniom, jakoby głównym sprawcą długowieczności były nasze geny. Położona jest ponadto w kraju, który bardziej niż z rajem ekologicznym kojarzy nam się raczej z wysoce rozwiniętą techniką, obezwładniającym pośpiechem, zanieczyszczeniem spalinami, stresem i wszechogarniającą żądzą pieniądza: Stany Zjednoczone.
Tutaj w Kalifornii, w miejscowości Loma Linda, pomimo lokalizacji (w zasięgu chmury smogu z Los Angeles) znajduje się prawdziwa perełka długowieczności. Wiekowi mieszkańcy tej strefy nie mają co prawda wspólnych cech genetycznych, ponieważ pochodzą z różnych ras i narodowości, ale za to jest coś, co ich łączy: wyznanie religijne.
Loma Linda to miasteczko zamieszkiwane przez Adwentystów Dnia Siódmego, którzy stanowią niemal połowę mieszkańców.
Jednym z filarów wiary adwentystów jest dbanie o zdrowie i kondycję fizyczną.
Wiara adwentystów zakazuje zatem używek (np. alkohol, tytoń, kofeina itd.) oraz pokarmów uznawanych w Biblii za nieczyste (np. wieprzowiny), w zasadzie w ogóle nie zaleca się spożywania mięsa w każdej postaci, stąd też większość adwentystów to wegetarianie lub weganie, jedynie nieliczna grupa spożywa okazjonalnie niewielkie ilości mięsa i raczej jako dodatek, a nie danie główne.
Adwentyści są bardzo zdrowi i wolni od nałogów związanych z używkami, toteż często stanowią grupę kontrolną w badaniach naukowych nad zdrowym stylem życia i długowiecznością. Znajduje się tu również Uniwersytet Loma Linda, zajmujący się m.in. badaniami nad zdrowiem i stylem życia adwentystów oraz jego wpływem na zapobieganie różnym chorobom.
Wynika z nich na przykład, że u tych, którzy jedzą 2 lub więcej porcji owoców dziennie było o 70% mniej przypadków raka płuc niż u tych, którzy jedli owoce raz czy dwa w tygodniu.
Z kolei adwentyści jedzący mięso mieli o 65% większe ryzyko rozwoju raka jelita grubego niż adwentyści będący wegetarianami, choć gdyby jedli codziennie jednocześnie fasolę, to ryzyko byłoby u nich zbliżone do ryzyka występującego u wegetarian.
Dla większości adwentystów zresztą rak np. jelita grubego czy inna choroba cywilizacyjna to, delikatnie mówiąc, zniewaga.
W przeciwieństwie do innych Niebieskich stref tutaj śniadanie jest najważniejszym i najbardziej obfitym posiłkiem w ciągu dnia, zgodnie ze starą maksymą: „Śniadanie zjedz sam, obiadem podziel się z przyjacielem, a kolację oddaj wrogowi”. Kolacje są lekkie i jadane wczesnym wieczorem. Zachowywane są też okresowe posty.
Najczęściej adwentyści jedzą: warzywa (chętnie jada się lokalnie uprawiane rośliny sezonowe), owoce, nasiona, produkty pełnoziarniste (ryż, kasze, ciemne pieczywo), warzywa strączkowe (groch, soja, bób, cieciorka, soczewica itp.). Bardzo cenione i chętnie spożywane są orzechy (już wiemy z badań, że pełnią one niezwykłą rolę w profilaktyce chorób serca).
Nie spożywają wcale lub bardzo niewiele żywności przetworzonej. Piją też dużo wody – jak wskazują badania w Uniwersytetu Loma Linda picie 5-6 szklanek wody dziennie może zmniejszyć ryzyko śmiertelnego zawału serca o 60-70%.
Dbają o zachowanie prawidłowej masy ciała dzięki nieprzejadaniu się i uprawianiu umiarkowanej aktywności fizycznej (spacery, jazda na rowerze, pływanie, gimnastyka itp.). Bycie aktywnym fizycznie nie tyle polega na intensywności ile na regularności, dlatego tutejsi stulatkowie przynajmniej przez pół godziny dziennie spacerują żwawym krokiem, albo jeżdżą na rowerze czy też podnoszą hantelki.
Lubią też pracować w ogródku, samodzielnie zajmować się domem i udzielać się w organizacjach charytatywnych i społecznych. Nawet jako stulatkowie pozostają niezmiennie aktywni, czerpią siłę z posiadania w życiu celu oraz pomagania innym.
A stres? Adwentyści spędzają czas we własnym gronie czyli z ludźmi podzielającymi ich poglądy na życie i na zachowanie zdrowia, wiedzą bowiem o tym, że to z kim spędzasz swój czas, wpływa na Twoje przyzwyczajenia.
Przy czym uświęconym dniem przeznaczonym na obowiązkowe wyłączenie się z pędu codziennego życia jest sobota. Szabat trwa od godzin wieczornych w piątek do godzin wieczornych w sobotę.
Czas ten poświęca się na modlitwy, medytacje, czytanie Biblii, spotkania w gronie rodziny czy przyjaciół lub na spacery na łonie natury.
Taki „wentyl bezpieczeństwa”, który znakomicie przywraca adwentystom równowagę i pozwala zbliżyć się bardziej do tego, co jest w życiu dla nich najważniejsze.
9 lekcji długowieczności z Niebieskich Stref
Gdyby ktoś chciał poszukać magicznego klucza do długowieczności w postaci jakiegoś pokarmu czy suplementu, to niech się nie kłopocze: i tak go nie znajdzie, bo go zwyczajnie nie ma.
Oczywiście, że w jednym sezonie modne są „dla zdrowotności” jogurty, w innym oliwa czy inny olej (lniany, kokosowy itp.), a w jeszcze innym suplementy z egzotycznych roślin.
Jednak zdrowie i długowieczność nie są kwestią pojedynczych czynników, lecz nawyków jakie przez całe swoje życie pielęgnujemy.
Stały nawyk godzący w zdrowie i życie (np. palenie papierosów, nieumiejętność radzenia sobie ze stresem, negatywizm, nieruchawy ogólnie tryb życia czy objadanie się słodkościami) nie zostanie magicznie zneutralizowany radykalnie tym, że raz czy dwa w tygodniu pójdziesz sobie poćwiczyć do fitness klubu, do diety dodasz taki czy inny olej albo zjesz fasolę czy jogurt raz na jakiś czas.
Niestety to tak nie działa.
Styl życia to codzienne, długotrwałe nawyki i jak widać nie są one związane jedynie z tym co jemy, ale także z tym jak myślimy, jak żyjemy, jaki mamy stosunek do siebie, do innych i do całego świata, w jakim stopniu czujemy się połączeni z „górą”, czyli szeroko rozumianą siłą wyższą, jakie mamy więzi z rodziną i innymi członkami lokalnej społeczności itd.
Możemy jeść najlepsze jedzenie i brać najdroższe suplementy, ale nawet najbardziej perfekcyjna śródziemnomorska, japońska, wegańska czy inna dieta nie będzie w stanie zapewnić nam długich lat w zdrowiu jeśli będziemy mieszkać samotnie na dziewiątym piętrze wieżowca oglądając całymi dniami telewizję i uważać, że generalnie życie to porażka.
Stulatkowie robią pewne rzeczy, których my w dużej mierze nie robimy.
Na przykład nie boją się słońca, mają swoje codzienne rytuały, cały dzień są w ruchu, jedzą głównie warzywa i owoce zamiast fury słodyczy, mięsa i nabiału, pielęgnują swoje pasje i… kochają: kochają siebie, kochają innych, kochają życie, kochają to co robią i vice versa – robią to, co najbardziej kochają.
A także NIE robią pewnych rzeczy, które my robimy, uważając je nawet co poniektóre za bardzo „fit” czy też prozdrowotne (nie biorą na przykład żadnych suplementów czy też odżywek, nie stosują diet ani nie wyciskają z siebie siódmych potów na siłowni w celu „nabrania masy”).
Nie jeżdżą autem gdy nie muszą – zamiast tego wolą rower lub własne nogi.
Nie smażą się godzinami plackiem na plaży, nie upijają się na imprezach, nie muszą się znieczulać narkotykami, jedzeniem, grami, telewizją, czy odurzać się uprawianiem sportów ekstremalnych, aby poczuć, że żyją.
Nikomu nie muszą niczym imponować (a już najmniej stanem posiadania czy też promowanym w mediach wyglądem ciała), nie muszą udawać przed innymi, że są kimś innym niż są.
Nikomu nie muszą niczego udowadniać, robić coś innego niż zawsze chcieli robić lub być w innym miejscu niż są – wiedzą, że nie na tym życie polega.
Nie mają wygórowanych wymagań od życia, ponieważ cieszą się z tego co już jest, resztę w bezgranicznym zaufaniu oddając w ręce siły wyższej, a to im zaoszczędza stresu – tego potwora zżerającego współczesne społeczeństwa, które żyją jak by nie było w świecie dużo wygodniejszym niż kiedykolwiek stulatkom mogło się marzyć.
Dan Buettner w podsumowaniu swojej książki o Niebieskich Strefach w taki oto sposób zebrał 9 lekcji długowieczności od ludzi żyjących najdłużej:
Lekcja pierwsza: zadbaj o naturalny ruch.
Ludzie długowieczni nie biegają w maratonach ani nie pakują na siłowni. Sekretem ich dobrej kondycji fizycznej jest regularny codzienny ruch o niedużej intensywności, wpleciony pomiędzy zwykłe codzienne zajęcia. To może być chodzenie, rower, opieka nad dziećmi, uprawianie ogródka, wchodzenie po schodach zamiast jazda windą itp.
Lekcja druga: hara hachi bu.
Czyli napełniaj żołądek w osiemdziesięciu procentach. Nie przejadaj się, dobrze żuj pokarmy, nie podjadaj w ciągu dnia, nie jedz na noc, przed telewizorem ani w biegu, dbaj o prawidłową masę ciała, stosuj regularnie okresowe posty (ograniczenia kaloryczne). Jedz by żyć, a nie odwrotnie.
Lekcja trzecia: roślinny punkt widzenia.
Nie ma jak widać ani jednej społeczności długowiecznej na naszej planecie, która żywiłaby się dietą opartą w głównej mierze na produktach odzwierzęcych, traktując całą resztę jako dodatek. Podstawą talerza u długowiecznych są zawsze głównie naturalne i nieprzetworzone pokarmy roślinne: warzywa, owoce, orzechy, nasiona, rośliny strączkowe, pełne ziarno. Nie używa się przesadnie dużych ilości soli, cukru czy tłuszczu ani nie spożywa żywności przetworzonej, rafinowanej, syntetycznie stworzonej, oczyszczonej, śmieciowej czy w ogóle żadnego typu nowoczesnych żywieniowych wynalazków.
Na talerzu długowiecznego człowieka pokarmy odzwierzęce jeśli są obecne, to stanowią stosunkowo niewielką część. Nie jada się ponadto mięsa tak jak u nas każdego dnia, lecz jest ono jadane w sytuacjach wyjątkowych (na niedzielę, na święta, podczas uroczystości rodzinnych itp.) lub nawet… wcale się go nie jada i też można jak się okazuje dożyć setki w zdrowiu i jasności umysłu (jak u adwentystów w Loma Linda). Nie daj sobie wmówić, że „nie da się przeżyć bez mięsa”. 😉 Jest to zwyczajnie nieprawda.
Lekcja czwarta: grona życia.
Niewielkie ilości (kieliszek, max. dwa) szlachetnego, bogatego w polifenole czerwonego wina pite do posiłku na Sardynii lub naparsteczek sake z bylicy japońskiej na Okinawie spożyty w gronie moai mogą przyczyniać się do przedłużenia życia lub przynajmniej, jak widać na załączonym obrazku, mu nie przeszkadzać. Aczkolwiek adwentyści nie piją nawet kropelki całe życie i też dożywają setki, więc picie alkoholu jest jednak mimo wszystko opcją, a nie koniecznością. Tym bardziej, że nie zachowując pewnych zasad można wpaść w nałóg (jak wiadomo alkohol uzależnia).
W Polsce panuje akurat schemat odmawiania sobie alkoholu podczas tygodnia po to tylko, by w sobotę „na melanżu” wlać w siebie zaległe 14 kieliszków z całego tygodnia. To zdecydowanie niezalecane rozwiązanie. Albo wcale, czyli pełna abstynencja, albo symboliczne ilości konsekwentnie codziennie, do posiłku, w dobrym towarzystwie. Tak właśnie alkohol pijają (lub nie pijają) stulatkowie.
W Niebieskich Strefach nie notuje się zjawiska uzależnienia alkoholowego, kluby AA nie są tam potrzebne, a miejscowa policja nie zwozi zalanych w trupa stulatków do domu o czwartej nad ranem w niedzielę. Ani nawet w Nowy Rok.
Lekcja piąta: mieć cel.
Bardzo ważna lekcja. Japońscy stulatkowie mają swoje ikigai, na Kostaryce plan de vida, adwentyści uwielbiają udzielać się społecznie w wolontariacie, zaś w krajach śródziemnomorskich gdzie ceni się szczególnie wartości rodzinne stulatkowie często za cel stawiają sobie zobaczyć jak rosną, zakładają rodziny lub kończą studia ich prawnuki. Motywacja to potężna siła podtrzymująca życie i sprzyjająca zdrowiu.
Zamiast siedzieć i narzekać, roztrząsać swoje dolegliwości utyskując na mijający czas – stulatkowie cieszą się każdym dniem, dziękują za to co mają i są zawsze aktywni. Lubią robić coś dla siebie (grają na gitarze, piszą wiersze, uczą się języków obcych, ćwiczą) oraz dla innych (czuć się potrzebnym, służyć pomocą i uzbieraną przez lata życiową mądrością).
Lekcja szósta: nie spiesz się, czas poczeka.
Stulatkowie wiedzą, że gdy gonimy za iluzorycznym celem, omijają nas najcenniejsze chwile w życiu. Wiedzą jak zwolnić, wyciszyć się, wrzucić na niższy bieg i pozbyć się stresu. Spotykają się z przyjaciółmi, znajdują czas na modlitwę lub medytację oraz na odpoczynek czy też sen.
Stusiedmioletnia Rafaella z Sardynii zapytana o jedną najważniejszą poradę dotyczącą długowieczności i życia w zdrowiu odpowiedziała z błyskiem w oku: „Życie jest krótkie. Nie pędź tak, bo go nie zauważysz”. Zaś na Ikarii nikt nie patrzy na zegarek – czas bowiem nie więzi nikogo dopóki sami na to nie pozwolimy. Spiesz się powoli.
Lekcja siódma: duchowa więź.
Bez względu na wyznanie religijne wszyscy stulatkowie starannie pielęgnują swoje więzi z szeroko pojmowaną siłą wyższą. Jej istnienia w żadnej Niebieskiej Strefie nikt nie podważa, może tylko nazywać się inaczej w różnych kulturach.
Oddanie się pod patronat siły wyższej jest cechą wspólną wszystkich długowiecznych, a przerzucenie choćby częściowo ciężaru dnia powszedniego na jej barki pozwala zyskać spokój ducha, optymizm, znakomite samopoczucie i przekonanie, że prowadzisz dobre, spełnione i nacechowane wewnętrznym poczuciem bezpieczeństwa życie.
A ostatecznie kiedy ufasz tej sile, to zawsze na końcu okazuje się, że nie ma tego złego co by na dobre dla Ciebie nie wyszło. Seniorzy nie ograniczają się przy tym jedynie do uczestnictwa w obowiązkowych nabożeństwach, oni traktują swoją prywatną więź z „górą” jako pewną filozofię życiową, obecną w ich życiu w każdej chwili.
Lekcja ósma: najbliżsi na pierwszym miejscu.
Bez względu na zamieszkiwany kontynent, kolor skóry czy wyznanie, wszyscy stulatkowie stawiają rodzinę na pierwszym miejscu. Na Okinawie przywiązanie do rodziny wykracza nawet poza życie doczesne: tamtejsi seniorzy rozpoczynają dzień od uczczenia pamięci przodków.
Większość seniorów mieszka z rodzinami (w czterech na pięć Niebieskich Stref jest to wręcz normą i nie do pomyślenia jest, aby mogło być inaczej). Dbają o bliskich i odwzajemniają im swoją miłość i troskę, którymi byli obdarzeni w dzieciństwie. Rodzina jest dla nich priorytetem od zawsze – nawet zanim stali się jeszcze stulatkami. To procentuje w późniejszym okresie życia.
Lekcja dziewiąta: wśród swoich.
Seniorzy lubią otaczać się ludźmi myślącymi podobnie jak oni i wyznającymi te same wartości. Jest to chyba najlepszy sposób aby zmieniać swoje życie na lepsze. Ponadto dużo łatwiej jest wyrobić w sobie dobre i sprzyjające zdrowiu nawyki, gdy wokół wszyscy też je mają i przestrzegają.
Budowanie trwałych przyjaźni i swojego „wewnętrznego kręgu” wymaga czasu i wysiłku, ale jest to inwestycja, która zwraca się z nawiązką. Jak wskazują badania przyjaciel osoby otyłej ma wielokrotnie większe szanse na przybranie na wadze niż gdyby przyjaźnił się z osobą o prawidłowej masie ciała.
Ponadto przypuszcza się, że kobiety mogą żyć dłużej z uwagi na nawiązywanie przyjaźni z innymi kobietami: kobiety nawiązują silniejsze, lepsze, bardziej prywatne więzi społeczne z kobietami niż mężczyźni ze swoimi kolegami. Są też bardziej uczynne, chętniej i lepiej wyrażają swoje uczucia, również kiedy są smutne czy złe. Inwestuj w dobre przyjaźnie!
Mój komentarz do diety wszystkich kandydatów na stulatków
Często dostaję od Was listy z zapytaniem co w takim razie jeść aby być zdrowym, ponieważ zewsząd napływają całkowicie sprzeczne informacje. Jeden mówi to, drugi tamto i oczywiście każdy powołuje się na odpowiednie badania naukowe.
To prawda, żyjemy w czasach takiego chaosu informacyjnego jak nigdy dotąd w historii ludzkości. Ludzie w końcu już nie wiedzą co mają jeść, czy warto brać suplementy czy też nie itd. – można zgłupieć od natłoku sprzecznych ze sobą informacji.
Jestem jednak przekonana, że warto skupić się na stronie praktycznej (nie zaniedbując oczywiście badań naukowych, ale też i nie czyniąc z nich jedynego punktu odniesienia) zaś uczyć się należy zawsze od najlepszych, czyli od tych, którzy własnym (długim i zdrowym) życiem dowiedli gdzie leży prawda.
Czyli badania badaniami, ale w ostatecznym rozrachunku… po owocach ich poznacie! 😉
W Niebieskich Strefach nikt nie jest „na diecie” – od tego zacznijmy. Nie sposób być na diecie całe życie. Daruj sobie zatem wszystkie diety, których twórcy zapewniają ci po przejściu na nie wieczne zdrowie i pozbycie się wszelkich chorób.
Długowieczni ludzie z Niebieskich Stref nie jedzą według Dukana, Montignaca, South Beach, Paleo, Kwaśniewskiego, Pięciu Przemian, według grup krwi, według zasad diety rozdzielnej i innych nowoczesnych wymysłów.
Diety beztłuszczowe, diety wysokotłuszczowe, diety surówkowe (witariańskie) czy też makrobiotyczne – owszem, są na świecie stosowane nawet i leczniczo, niektóre również we współczesnej medycynie (np. wegańską niemal beztłuszczową dietą Ornisha leczy się zaawansowane choroby serca i początkowe stadia nowotworów prostaty czy piersi, a dietą wysokotłuszczową traktuje się lekoodporne padaczki u dzieci).
Nie jest to jednak bynajmniej sprawdzony sposób na dożycie stu lat w pełni zdrowia i jasności umysłowej, a przynajmniej nie mamy jak dotąd żadnych potwierdzonych danych by móc sądzić, że jest inaczej.
Nie znajdujemy dużych grup społeczności długowiecznych ludzi żywiących się przez całe życie np. wyłącznie surówkowo czy też wyłącznie tłuszczowo.
To są mające jakiś pewien swój cel i sens diety, a my chcemy mówić o stylu życia bardziej niż stosowanej jakiś czas w jakimś określonym celu diecie.
Sposób odżywiania się długowiecznych zdrowych ludzi pozwala nam natomiast sądzić, że to, co o jedzeniu (lub niejedzeniu) pewnych produktów czyta się w internecie, to w przeważającej mierze nijak nie mające się do rzeczywistości i powielane na wielu witrynach (a także pojawiające się w komentarzach moich czytelników) mity.
Zaraz te mity sobie rozwiejemy po kolei. Oto bowiem w oparciu o posiadaną wiedzę na temat diety zdrowych (podkreślam: zdrowych!) stulatków na naszej pięknej planecie okazuje się, że:
1. Węglowodany nie zabijają – wręcz przeciwnie: wszystkie diety długowiecznych ludzi zamieszkujących planetę Ziemia na węglowodanach (rzecz jasna tych złożonych, zawartych w naturalnych pokarmach) właśnie są oparte, a nie na białkach ani też nie na tłuszczach.
2. Stosowane w rozsądnych ilościach masło nie zabija, nie czyni tego nawet odrobina smalcu czy jajko. Z drugiej strony naukowiec Ancel Keys (1904-2004) – ten, który stworzył hipotezę lipidowo-cholesterolową i rozpropagował dietę śródziemnomorską, sam preferując oliwę zamiast tłuszczów zwierzęcych (które podejrzewał o przyczynianie się do chorób serca) również dożył lat stu i nie chce być inaczej.
Jak się zatem wydaje to nie tyle rodzaj tłuszczu ile jego ilość i jakość mają znaczenie: w Niebieskich Strefach długowieczni nie używają w kuchni margaryn ani oleju rafinowanego jak również nie jadają na co dzień bardzo tłusto (a do tego obficie i słodko – jak u nas).
Jeśli już używa się dodane tłuszcze to raczej w stopniu oszczędnym do umiarkowanego i są to zawsze te naturalne, nigdy zaś rafinowane, utwardzane, mixy masła z margaryną czy w jakikolwiek inny sposób przetwarzane przemysłowo dziwactwa.
3. Mięso może (aczkolwiek wcale nie musi) być urozmaiceniem na świąteczne okazje, ale nie podstawą codziennego talerza. Robienie sobie świąt codziennie NIE jest receptą na dożycie setki, zdrowie oraz siłę (bez względu na to, co na ten temat słyszałeś w dzieciństwie od mamusi). Podobnie jak nie jest nią robienie sobie codziennie Tłustego Czwartku. Częściej niż mięso na talerzu długowiecznych można zobaczyć ryby i owoce morza.
4. Fityny (zawarte w jedzonych namiętnie przez dziarskich seniorów nasionach, zbożach, orzechach czy warzywach strączkowych) nie zabijają. Nie powodują też niebezpiecznych dla zdrowia niedoborów – mieszkańcy Niebieskich Stref nie posiłkują się suplementami diety, aby dożyć do setki.
5. Owoce są zdrowe, a fruktoza w nich zawarta ani nie tuczy, ani nie zabija.
6. Mleko kozie (świeże, niepasteryzowane) jest dużo zdrowsze niż krowie (dotyczy to też przetworów jak sery). Długowieczni nie spożywają ponadto słodzonych cukrem serków homogenizowanych ani nie pijają pasteryzowanego mleka (o UHT nie wspominając).
7. Straszliwie ponoć zabójcze lektyny (ze zbóż, warzyw psiankowatych czy strączkowych) zmuszające co poniektórych do jedzenia „zgodnie z grupą krwi” długowieczni mają raczej tam, gdzie… słońce nie dochodzi! 😉 Warzywa strączkowe (soczewice, fasole, bób) oraz psiankowate (pomidory, ziemniaki, papryka) są ważnym elementem diety stulatków we wszystkich Niebieskich Strefach.
8. Gluten nie zabija (chyba, że masz celiakię): jak się okazuje dożywają setki zarówno społeczności jadące na bezglutenowym ryżu i kukurydzy, jak i glutenowej pszenicy durum czy jęczmieniu. Z tym, że one jadają prawdziwe odmiany pszenicy naszych przodków (płaskurka, durum, orkisz), a nie nowoczesne hybrydowe wynalazki.
9. Powiedzenie, że „można jeść wszystko byle z umiarem” nie sprawdza się: jak pokazują nam doświadczenia długowiecznych mieszkańców Niebieskich Stref warzywa i owoce można, a nawet należy jeść bez umiaru jak się chce dożyć setki bez trzymanki. 😉
Oczywiście bez przejadania się (hara hachi bu!).
10. Post (okresowe ograniczenie kaloryczne) Cię nie zabije, post Cię wzmocni! 🙂
Na koniec warto pamiętać, że nie samym chlebem człowiek (długo i zdrowo) żyje – długowieczność nie ogranicza się tylko do diety, to cały styl życia, bycia i myślenia w pełnej swojej krasie.
I tym optymistycznym akcentem pozdrawiam wszystkich czytelników, życząc im z całego serca osiągnięcia setki w pięknym stylu!
P.S. Polecam przeczytanie książki „Niebieskie Strefy” w całości, gdzie znajdziecie wiele szczegółów tej fascynującej ekspedycji oraz mnóstwo cennych porad na temat tego, jak zbudować sobie swoją własną prywatną Niebieską Strefę.
Książkę Dana Buettnera „Niebieskie Strefy. 9 lekcji długowieczności od ludzi żyjących najdłużej”: można zakupić tutaj: [klik]
Witryna projektu „Blue Zones” ( jęz. ang.): https://www.bluezones.com/
Strona na Facebooku: https://www.facebook.com/BlueZones
Zobacz też jak świetnie (i dlaczego!) żyje pan Antoni Huczyński, nasz krajowy dziarski dziadek: https://akademiawitalnosci.pl/antoni-huczynski-lat-91-sposob-na-witalnosc-made-in-poland
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Iwett napisał(a):
Artykuł rewelacja, właśnie czegoś takiego teraz potrzebowałam. Nie wiem czemu, ale co jakiś czas błądze i znów zaczynam źle się odżywiać. Zajadam stres czipsami i batonami. Potrzebuję harmonii życiowej, bo nie da się być zdrowym jedząc sałatkę i pracując 12 h na dobę. Ta układanka ma wiele elementów. Niestety praca w korporacji na pewno nie ułatwia zadania. Dziękuję Ci za przypomnienie tych prostych zasad.
Janusz napisał(a):
Witaj Marleno.
Podziwiam Twój obiektywizm 🙂 I gratuluję pomysłów na kolejne artykuły bloga.
W temacie pojawiło się wino. Powiedz mi co sądzisz o alkoholu? Nie było chyba o nim tekstu. Jak to jest z tym osławionym kieliszkiem koniaku lub lampką wina do obiadu. Kiedy alkohol szkodzi, a kiedy (jeśli to prawda) pomaga. Sam go nie pijam od wielu, wielu lat, a być może warto czasami jeśli to ma np. poprawić samopoczucie lub zdrowie.
Pozdrawiam
J.
Marlena napisał(a):
Myślę, że tak jak w przypadku jedzenia zwracać należy uwagę na jakość trunku, bo to „wino” co mamy w sklepach też jest pełne konserwantów i wszelkiego świństwa. Natomiast w sklepach ze zdrową żywnością bywają wina ekologiczne, wykonane z winogron niepryskanych i pędzone naturalnie, bez chemii. Więc jeśli lampkę wina to tylko takiego.
Beata Suchodolska napisał(a):
Dziekuje Marleno!
Ja najpierw obejrzalam wyklad: https://www.ted.com/talks/dan_buettner_how_to_live_to_be_100?language=pl
Kilka miesiecy pozniej trafilam na ksiazke, przeczytalam ja blyskawicznie, bo nie dosc, ze opisuje ciekawe i interesujace mnie i wazne dla mnie zagadnienie dlugowiecznosci, to jeszcze jest bardzo mila w czytaniu.
Polecam kazdemu i w teorii i praktyce.
Badzmy zdrowymi dlugowiecznymi!
Janka napisał(a):
Jak zwykle świetny artykuł..Marleno ja mam pytanie i przepraszam jeśli już ktos o to pytał..zaczęłam post daniela i nie wiem czym mogę smarować skórę twarzy i całe ciało bo zwykle stosuję jakiś olej kokosowy, lniany, z nasion malin i łaczę go z kwasem hialuronowym ale wiem, że nie powinno się w czasie postu stosować na ciało olei zatem co robić??..mam bardzo suchą skórę
Edyta napisał(a):
??? Nie mozna stosowac zadnego oleju do nawilzania ciala podczas Postu Daniela? Nie mialam o tym pojecia! Nawet olejowanie twarzy? Czy ktos moze prosze podac powod?
Marlena napisał(a):
Być może wynika to z tego, że cokolwiek nie nałożymy na skórę, to za kilkanaście minut znajdzie się w krwiobiegu, a skoro nie mamy podczas postu dostarczać tłuszczu (kwasów tłuszczowych) to stąd zalecenie aby nie nakładać ich również na skórę.
bazylia napisał(a):
jestem zdumiona, że prawie żadna z tych grup nie ma w swoim menu ryb i owoców morza, o któych mówi się tyle dobrego.
Marlena napisał(a):
Przeczytaj proszę jeszcze raz uważnie artykuł: owszem ryby i owoce morza spożywa się (z wyjątkiem adwentystów).
Ola napisał(a):
Marleno,
Artykuł jak zawsze bardzo ciekawy, ale „sardoniczny śmiech” pochodzi od greckiego „wzgardliwy, gorzki”, a „sardoniczny uśmiech” to przypadłość, która jest ponoś charakterystyczna dla tężca, więc ze szczęśliwymi mieszkańcami Sardynii chyba niewiele ma wspólnego. Nie odbierz tego jako czepialstwo, proszę:)
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję bardzo za wysiłki jakie wkładasz w Akademię!
Marlena napisał(a):
Być może – ja napisałam tak, jak podał tę informację Dan Buettner w swojej książce (podał to jako hipotezę).
Katerina napisał(a):
A Hunzowie? Chyba długowiecznością przebijają absolutnie wszystkich na świecie.
zosia napisał(a):
Marlenko
pr o pomoc.Od 7 m-cy wprowadzam w życie Twoje zasady żywieniowe i nie tylko. Niestety ostatnio zauważyłam że mam problem z włosami. Wypadają całymi garściami. Poza tym jest OK. Poradź co robić.
pozdrawiam
zosia
Marlena napisał(a):
Nie mam pojęcia, jeśli dieta jest prawidłowa i nie masz niedoborów to mogą być rozmaite inne tego powody (np. hormonalne). Zobacz też czy na miejsce wypadniętych nie odrastają nowe, mocniejsze i grubsze włosy, jeśli tak, to nie ma się czym martwić, tylko trzeba się cieszyć 🙂
Ania napisał(a):
Dziękuję za świetny artykuł!
Ewelina napisał(a):
Witam Marleno, spokojne zdrowe życie to czego pragnę 🙂 mam do Ciebie tez małe pytanie. Mam bóle żołądka takie przewlekłe a od tygodnia codzienne. Byłam u lekarza dostałam skierowanie na gastroskopię bo nie chciałam brac leków w ciemno- termin na styczeń… porażka. Czeka mnie więc badanie prywatne bo do terminu na NFZ może mi zdrowia braknąć. Czy znasz jakieś proste, naturalne metody na złagodzenie takich bóli albo choćby wsparcie żołądka w jego pracy?
Marlena napisał(a):
Ewelino, może być Ci pomocny ten artykuł: https://akademiawitalnosci.pl/nie-jestes-tym-co-jesz-lecz-tym-co-przyswajasz/
Janusz napisał(a):
Witaj Ewelino
Miałem problemy z żołądkiem /podobne jak piszesz + tzw refluks/. Im częściej odwiedzałem gastrologa – tym gorzej się czułem. Postanowiłem sam siebie wyleczyć. Odrzuciłem wszelkie IPP i inne świństwa jakie mi przepisywano. Zacząłem czytac „internet” i książki. Zmieniłem sposób odżywiania. Z dnia na dzień wyłączyłem mięso, potrawy smażone, makarony, biały ryż, białe pieczywo (polecane przez gastrologa) ciasta (słodycze) żółte sery, wszelkie śmietany i śmietanki, przetworzone płatki śniadaniowe, itp. itd. Zostawiłem raz w tyg. rybę /chuda/ z piekarnika plus 2-3 razy w tyg. jajko na miękko. Jem niewielkie ilości dobrego twarogu, sporadycznie dobre mleko do naturalnych musli na śniadanie. Dodatkowo staram się nie łączyć potraw typowo białkowych (ryba, jajko na miękko) z chlebem, ziemniakami itp. tylko z surówkami, warzywami. Jedząc duszone i surowe warzywa, pijąc soki owocowe i obserwując swój organizm eliminowałem te owoce i warzywa które mi nie służyły. Po jakimś czasie coraz więcej owoców i warzyw zaczęło mi służyć 🙂 Zniknęły bóle żołądka i tzw. refluks. To już prawie rok w zmianie diety a pół roku w towarzystwie tego bloga i w oparciu o dobre rady Marleny:)
Gastrolog da ci to, czym mnie truł przez wiele lat. Antybiotyki i tzw. IPP. To jego biznes i tego nie zmienisz. Z czasem albo się od niego uzależnisz albo uwolnisz:)
Jeśli gastroskopia nie wykaże większych zmian /pewnie standardowo będzie zapalenie śluzówki żołądka lub dwunastnicy/ weź sprawy w swoje ręce:)
Dieta, zmiana sposobu odżywiania i stylu życia mogą Ci tylko pomóc. Lekarz raczej nie…
Pozdrawiam
J.
yvonne napisał(a):
Mój mąż na przewlekłe problemy z żołądkiem stosował Kłącze tataraku. Łyżeczkę kłącza zalewamy wieczorem zimną wodą (1 szkl. 250 ml) i rano doprowadzić do wrzenia. Cedzimy. Pijemy. Zdrowiejemy. Sprawdzone. Kłącze kosztuje 3 zł. Leki kosztowały nas dużo więcej. Tylko nie za bardzo skutkowały. Pozdrawiam.
Antonina napisał(a):
Ewelino,
Marlena ma rację, w artykule znajdziesz odpowiedź i, jak się wydaje, to niedobór enzymów i niedokwasota najczęściej powoduje problemy (artykuł Marleny jest świetny i trzeba go czytać wiele razy tyle tam ważnych wiadomości;-). Polecam Ci herbatkę (napój ) Dąbrowskiej, na te upały teraz znakomity a i żołądek Ci podziękuje;-) Ponadto sok z ziemniaka;-) Pomaga nie tylko na żołądek;-)
Pozdrawiam
grzegorzadam napisał(a):
A sok z kapusty? 🙂
”Pojechałem na wyspę Alcatraz i pokazałem ludziom jak robić sok z kapusty, świeżo wyciśnięty sok z kapusty.
Okazało się, że każdy z uwięzionych zaczął pić sok z kapusty i u każdego, który miał wrzoda na żołądku, wrzód znikł w ciągu 7 dni. Tylko u bardzo nielicznych ból się zmniejszył, a proces leczenia trwał dłużej.
To brzmi jak bajka, ale tak było, jest to udokumentowane.
Dr Cheney używał soku z kapusty w leczeniu wrzodów żołądka i dwunastnicy. Dobroczynne działanie soku z kapusty przypisywał witaminie, którą nazwał Vitaminią U (U od ulcer/wrzód) z braku lepszej nazwy.
.Nie przypisuję sobie zasługi w tym temacie, to sprawa lekarzy. Mogę tylko powiedzieć, że byłem bardzo szczęśliwy, że mogłem robić dla nich te soki. To bardzo mnie oświeciło. Było to wiele lat temu – 1949/50.
To były początki mojej przygody z sokowaniem. Sam walczyłem z moim demonem – rakiem pęcherza. Po ok. 10 dniach do 2ch tygodni, skończyły się moje krwawienia, krew w moczu już się nie pojawiła. Tylko przez picie soków. To było moje doświadczenie z tzw. pierwszej ręki.
Tak mówił o sobie Juiceman – Jay Kordich.”
I siemię lniane na żołądkowe-jelitowe 'historie’ też świetne jest 🙂
Zastanawiam się czy ktoś kiedyś odpowie za czynienie ludziom
krzywdy IPP, i tymi innymi ”lekami”..
Raczej nie..
Ewcia napisał(a):
MARLENKO A CZY JOGURTY NATURALNE I KEFIRY Z MLEKA PASTERYZOWANEGO CZYLI TAKIE ZE SKLEPU SĄ TAK SAMO SZKODLIWE JAK MLEKO SŁODKIE? CZYTAJĄC SKŁAD ZAWIERAJĄ JEDNAK BAKTERIE PROBIOTYCZNE.
Marlena napisał(a):
Najlepsze są produkty robione w domu z mleka niepasteryzowanego np. zsiadłe mleko czy jogurt (kefiru nie robiłam).
Rafał Mu. napisał(a):
Najbardziej dziwi mnie tutaj nabiał. Choć ostatnio krzywo się na niego patrzę, to okazuje się, że dobry nabiał (mleko, sery itp) jest ok. Nie ma w artykule o Hunzach (jakkolwiek się to odmienia), ale ponoć Hunzowie też się w serach i mleku lubowali. Ponoć skład mleka krowiego czy też koziego nigdy nie będzie dla człowieka odpowiedni (pomijając już czy to UHT czy od własnej krówki/kózki). Mleko krowy dla cielaka, mleko kozy dla koziołka. Zacząłem się już od mleczka odwracać, a tu proszę, taka niespodzianka. Długowieczni piją mleko. Więc jednak nie tylko roślinki, jak mogłoby się wydawać.
Marlena napisał(a):
Owszem, spożywa się tu i ówdzie nabiał, ale po pierwsze raczej nie od krowy, po drugie nie poddany zabiegom przemysłowym typu pasteryzacja czy homogenizacja, a po trzecie jada się go jako dodatek smakowy – nigdzie nabiał nie jest podstawą menu. Ponadto mamy też społeczności długowieczne, które w ogóle nabiału nie znają, nie spożywają, też dożywając setki. Więc powiedziałabym tak: ci co dożywają setki jedząc nabiał dożywają słusznego wieku POMIMO tego, że spożywają nabiał, a nie DZIĘKI temu, że go spożywają. Jednym słowem nie jest to produkt NIEZBĘDNY dla zdrowia i długowieczności czy też „dla mocnych kości”, co starają nam się wmówić producenci, lekarze i dietetycy. A jeśli już się decydujemy na spożycie to nie byle co, ale odpowiedniej jakości i pochodzenia.
Rafał Mu. napisał(a):
Ale jednak wiele z tych ludności bazuje na hodowli owiec i kóz. Nie po to je hodują by uczyć ich aportowania 😉 Myślę, że jednak nabiał jest ważnym elementem ich diety. Pomijam już fakt czy mowa o przetworzonych czy nie przetworzonych serach i mlekach. Moja świadomość jest na tyle wysoka, że wolałbym wypić szklankę mleka prosto od krowy niż zjeść seropodobny zlepek z marketu. Ale jednak Amerykanie cierpią z powodu nabiału jako takiego i są najbardziej chorowitym na osteoporozę narodem (zaznaczam że wiem o roli wit K2). A i też zwapnienie narządów wewn nie jest tu bez znaczenia. Możemy teoretyzować czy gdyby ich nabiał był taki o jakim mowa w artykule to byliby zdrowsi. Napisała Pani, że ludność z niebieskich sfer nie cierpi na ogół na problemy kostno-stawowe i zwapnienia, a właśnie występowanie takich chorób w USA zarzucamy nabiałowi i brakowi wit K2. Jeśli zatem sery Sardyńczyków faktycznie zawierają tę witaminę, to śmiało możemy stwierdzić, że zdrowy lud zawdzięcza swoją długowieczność w dobrej formie m. in. właśnie serom, a nie że żyją po 100 lat pomimo ich jedzenia 🙂
Marlena napisał(a):
Nie wyłapałeś jednej rzeczy z tego artykułu: to nie jeden czynnik czy nawet dwa są gwarantem zdrowia i długowieczności. To cała symfonia rozmaitych czynników. Same sery jeszcze nic nie znaczą. Ważne jest owszem z jakiego mleka były zrobione (to co jedzą tamtejsze zwierzęta i jak żyją – czyli na wolnym powietrzu, na słońcu, skubiąc naturalny dla nich pokarm czyli trawę i zioła). Ser serowi nie jest równy. Drugi czynnik to witamina D: człowiek musi ją mieć aby być zdrowy, czyli wychodzić na słońce. Trzecia rzecz to witamina C – bez niej ani witamina D ani K2 nie „zadziałają” w budowie mocnych kości (C jest niezbędna w procesie kolagenogenezy). Dorzućmy jeszcze bardzo ważny magnez, a także bor, fosfor czy inne mikroelementy (które współcześni sobie namiętnie wypłukują nagminnym spożywaniem cukru, kawy itd). Tak więc to nie jest tak, że dzięki serom coś możemy zawdzięczać (np. długowieczność). Okinawa ich nie jada, adwentyści nie jadają, Nicoya też nie bardzo jest serowa. Nie uogólniajmy więc wniosków.
Kam napisał(a):
A propos oddziaływania nabiału – polecam przeczytanie książki Campbella „Nowoczesne zasady odżywiania: – to najlepsza książka na temat zdrowia, jaką przeczytałam w życiu. Oparta na porządnych, długoletnich badaniach, a jednocześnie prosta w odbiorze. Nie będę zdradzać szczegółów, wszystko jest w książce.
Misia napisał(a):
Pani Marlenko zazdroszczę Pani tej wiedzy.Dziękuje sto razy a może nawet więcej ,że mogę to wszystko dzięki Pani poznać i z tej wiedzy korzystać.
Marlena napisał(a):
Cieszę się, Misiu, że artykuły są dla Ciebie użyteczne. Pozdrawiam cieplutko! 🙂
Janka napisał(a):
Marleno czy byłaby taka opcja żebyś zrobiła taką zakładkę URODA gdzie można byłoby pisać o naturalnych metodach pielęgnacji skóry bo wiadomo, że przez skórę wiele dostaje się do naszego wnętrza…a byłoby to dopełnieniem naszej dbałości o zdrowie..na pewno wiele z nas ma takie swoje metody ( sama mam) .. wiem, że są blogi n/t temat ale przeważnie nie mają nic wspólnego z naturalnymi materiałami…chyba, że coś przeoczyłam…fajnie byłoby się wymieniać wiedzą na ten temat..pozdrawiam 🙂
Marlena napisał(a):
Janko, pomyślę o tym 🙂 Ale tak naprawdę o urodę dba się „od środka” i gdy to czynimy to zewnętrzne środki stają się w dużej mierze zbędne.
Ada napisał(a):
No nie wierzę! Zgadnijcie, ile lat ma dziewczyna na zatrzymanej klatce? Jestem w szoku :))
https://www.youtube.com/watch?v=71judGD7ELY
Ada napisał(a):
PS. Klatki nie będzie widać, w każdym bądź razie dziewczyna po lewej 😉
PS 2. Nie przesadzajmy z tą modą na długowieczność, nie każdy chce żyć sto lat i być pomarszczony jak rodzynka 😉
Ja np. chcę żyć dopóki będę wyglądać pięknie i młodo i dopóki będę w pełni zdrowa 😉 Później mogę zmieniać wymiar 😉
Marlena napisał(a):
Nie przesadzajmy – nie każdy musi chęć do dalszego życia uzależniać np. od wyglądu, a „moda” to może być na kiecki albo buty, a nie na długowieczność. 😉
Janka napisał(a):
Tak, racja Marleno, miałam okazję sie o tym przekonać bo zrobiłam dwa tygodnie postu Daniela i mam świetną cerę..naprawdę skóra jest bardzo gładka a zmarszczki wygładzone…oby tak już zostało 🙂
Calineczka napisał(a):
… przeciez generalnie w dozywaniu do 100-tki chodzi o to, by funkcjonowac bez łożka, bólu, niesprawnosci czy demencji starczej, zgorzknienia. Poprostu życ rzecz jasna wolniej ale pogodnie i sensownie. Większa liczba lat zmienia perspektywę oglądu życia swojego i innych, zauwazamy wiele opcji życia i wyrażnie widzimy skutki dokonanych wyborów takich jak : styl życia, reakcji na stres, ciekawośc ludzi, posiadanie hobby i zwykłej życzliwości ludzkiej lub ich brak.
Marleno zbierasz w artykułach to co intuicynie przeczuwamy, ale…nie praktykujemy. Całościowe patrzenie na człowieka jest optymalne. Dziękuję Marleno.
Beata napisał(a):
Witam Pani Marleno!
W nawiązaniu do Pani posta z facebooka, załączam oglądaną dziś przeze mnie 19 i 20 cześć Ukrytych Terapii Pana Jerzego Zięby, który to też odnosi się do żywienia dzieci i przyjętych dyrektyw.
I prawie we wszystkim się zgadzam, ale apel Pana Zięby jakoby żywić dzieci tłuszczem zwierzęcym i to dużą ilością mnie mocno zastanawia i już nie wiem, co wtedy robić z owocami, bo cukier plus tłuszcz to straszne ryzyko. Nigdy nie lubiłam tłuszczu. Na diecie Kwaśniewskiego byłam, ale krótko, bo od tego nadmiaru tłuszczu robiło mi się nie dobrze, ale moja koleżanka na tej diecie jest już ponad 10 lat i czuje się świetnie. Oczywiście cholesterol ma dobry!!
https://www.youtube.com/watch?v=DEWShIAveWk od ok. 28 minuty
Pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
Stwierdzenia typu że ludzki organizm potrzebuje koniecznie do prawidłowego funkcjonowania soli albo nasyconych tłuszczów zwierzęcych nie ma niestety żadnego potwierdzenia – ani w badaniach naukowych ani w praktyce. Są ludzie doskonale radzący sobie bez jednego jak i drugiego i żyjący długo w zdrowiu i jasności umysłu (patrz Charlotte Gerson, dobiegająca za chwilę setki, jej dieta jej bezsolna i bez tłuszczu nasyconego). Owszem, sól jest źródłem mikroelementów, ale te same mikroelementy można czerpać z roślin, nasion, orzechów, kiełków itd. Wcale nie jest aż tak niezbędna ta sól. Nazwijmy rzeczy po imieniu: sól jest używana od wieków jako przyprawa, dodajemy jej dla smaku, dla naszej przyjemności, zaś doszukiwanie się w niej jakiegoś wielkiego „źródła mikroelementów” jest po prostu głupie – ci co nie używają soli ale zjadają mnóstwo roślin są w lepszej kondycji i mają mniej niedoborów od tych, którzy soli (tej dobrej, z mikroelementami) używają, ale roślin jadają niewystarczającą ilość. Więc owszem, jest sól lepsza (nierafinowana, z mikroelementami) i gorsza (rafinowana, czysty chlorek sodu), ale dopatrywanie się gdziekolwiek KONIECZNOŚCI spożycia soli jest grubą przesadą. To jest opcja, a nie konieczność, niektórzy w ogóle nie solą i też żyją (i to zdrowo żyją).
Zachęcanie do zjadania dużych ilości tłuszczu (szczególnie przez dzieci) jest wezwaniem do tego, aby w narodzie królowały tępaki i przygłupy – już wiemy z badań, iż nadmiar tłuszczu dla mózgu jest nie mniej groźny niż cukier (nie ten w owocach, ale ten w torebce, napojach i słodyczach) oraz że im wyższe spożycie tłuszczu tym wyższe prawdopodobieństwo zaburzeń kognitywnych (m.in. zaburzeń w przyswajaniu wiedzy), a w dalszej perspektywie rozwoju chorób demencyjnych (np. Alzheimer), a dzieje się tak dlatego, iż zbyt duża ilość tłuszczu w diecie redukuje w obszarze hipokampu poziom pewnego białka wydzielanego przez neurony, BDNF (neurotropowy czynnik pochodzenia mózgowego, ang. Brain Derived Neurotrophic Factor, BDNF). To białko jest odpowiedzialne za plastyczność naszych neuronów, czyli za zdolność do przyswajania wiedzy, pamięć, uwagę, percepcję i inne funkcje poznawcze. Może to dlatego ze zwolennikami diety wysokotłuszczowej najczęściej po prostu nie ma gadki? 😀 Niestety nie ma żadnych badań, które mogłyby sugerować, że dieta wysokotłuszczowa zapewnia lepsze funkcje kognitywne, znam za to badania przeciwne.
Zresztą pomyślmy chwilę: czy w naturze występuje powszechnie tłuszcz? Ja nie mówię o tłuszczu ukradzionym lub odebranym przemocą innym stworzeniom na planecie Ziemia, ale o tym, który dla nas ziemia hojnie i łaskawie rodzi jako pokarm – ten prawdziwy pokarm. Co zatem rodzi dla nas Matka Ziemia jako pokarm? Niestety tłuszczu nie rodzi za bardzo, a nawet jeśli – to nigdy nie występuje on w połączeniu z cukrami. Awokado, pestki słonecznika czy dyni, siemię, orzechy, kakao czy kokos są tłuste ale nie są wtedy słodkie. A co robi człowiek? Przetwarza po swojemu i łączy (czekolada, ciasto, lody itd). W naturze nie występują takie połączenia. Owoce z kolei są słodkie i zawierają cukry, ale za to nigdy nie są wtedy tłuste, zgadza się? Więc naprawdę starczy poobserwować naturę, odczytać jej informacje, a będziemy wiedzieli co jeść i z czym.
Beata napisał(a):
Można się pogubić w tym świecie sprzecznych teorii i badań. Ale faktycznie jak mam dylemat czy to co jem jest zdrowe zadaję sobie pytanie czy dała mi to natura??
A może też chodzi o to, że ludzie różnią się typami metabolitycznymi?? Białkowcy i węglowodanowcy?? Ja w każdym razie ubóstwiam owoce, mięso może dla mnie nie istnieć, do ryby też czuję wstręt ( przynajmniej do tej mrożonej ze sklepu nawet jeśli to tzw. dorsz. Ale czasami dopadną mnie wątpliwości czy, aby na pewno wiem co dla mnie dobre??
Dziękuję Pani Marlenko za odpowiedz, jakoś tak zawsze czuję się lepiej po Pani argumentacji. Tym bardziej, że zupełnie się z Panią zgadzam, ale staram się też być czujna i weryfikować swoje poglądy. 🙂
ziemia napisał(a):
To ja też poproszę o radę, bo przerażenie mnie ogarnia… Od kilku lat bardzo bolą mnie kolana. Okazało się, że mam prawie całkiem startą chrząstkę i ortopedzi kwalifikują mnie do założenia protez kolan. Mam dopiero 45 lat i małe dziecko, więc chciałabym się jakoś od tego wywinąć. Czy znacie może jakiś sposób na regenerację bardzo uszkodzonej chrząstki? Lekarze znają tylko proszki przeciwbólowe, którymi nie chcę się faszerować.
Z góry bardzo dziękuję!
Marlena napisał(a):
Zacznij codziennie pić świeżo wyciskane soki warzywno-owocowe (80% warzyw + 20% owoców) i/lub zielone koktajle. Bez witaminy C ustrój nie wyprodukuje kolagenu. Sprawdź sobie też poziom witaminy D. Pomocna może być suplementacja glukozaminą. Oczywiście można coś zrobić pod warunkiem, że nie doszło do zniszczeń nieodwracalnych – ludzki organizm ma zdolności samouzdrawiające się pod warunkiem, że dostanie surowce do odbudowy, bo z pustego i Salomon nie naleje.
Ryszard2 napisał(a):
Dobry wieczor Pani Marleno.
Czytam i czytam ciekawe artykuły na temat zdrowia i chociaż dbam o siebie,dopadła mnie prostata.Na razie nie chce pisać szczegułów .
Ponieważ została polecona mi ta strona,proszę o info..mogę liczyć na skuteczną pomoc w wyjściu z opresji ??.
Pozdrawiam. Ryszard.
Marlena napisał(a):
Ryszardzie, zainteresuj się metodą dra Ornisha, który na tym polu odnosił sukcesy, szczegóły w jego książce „Spektrum” https://akademiawitalnosci.pl/dean-ornish-spektrum/
Metodę opisywałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/program-dra-d-ornisha-spektrum-czyli-jak-zdrowiec-bez-lekow-zyjac-szczesliwie-i-jedzac-dobrze/
Ewelina S. napisał(a):
Dzień dobry Pani Marleno,
Fantastyczny blog i artykuł – wpadam często, uczę się, a nawet zakupiłam „Cukrowy Detoks” i dzielnie trwam w odwyku od cukru 🙂
Ja tak bardziej o tym, że cudze chwalimy, swego nie znamy – miło było poczytać o stulatkach z Kostaryki, USA, Japonii, Grecji i Włoch (w ogóle to w Chorwacji na wyspie Bracz żyje się bardo podobnie jak w Sardynii czy Ikarii). Nasze Podlasie, gdzie mieszka wielu Białorusinów i Ukraińców to również zagłębie długowieczności. Ważny jest tu nie tylko czynnik genetyczny, ale spokojne, bezstresowe, skromne życie, produkty roślinne, posty u prawosławnych i dbanie o relacje rodzinne, przyjacielskie i duchowe. Szkoda tylko, że nadużywanie alkoholu trochę to wszystko obniża.
Ola napisał(a):
Pani Marleno a ja się zastanawiam nad kolagenem. Wielu jest zdania że trzeba spożywać od czas do czasu, wcale nie namiętnie ale jednak mięso- głównie golonkę, nóżki świńskie aby dostarczyć sobie kolagenu. W jaki inny sposób to zrobić ? roślinnie nie da się. I jeszcze pytanie o cukier w połączeniu z tłuszczem. Skoro ich łączenie nie jest wskazane, to czy oznacza to ze w jednym posiłku, czy też jednego dnia, czy też w ogóle, w całej swojej codziennej diecie, trzeba unikać tego połączenia i się zdecydować – albo jem owoce i słodkie warzywa albo tłuszcze (myślę o tych zdrowych jak kokosowy czy z oliwek).Nie wiem jak to ugryźć….
Jak Pani to widzi ?
pozdrawiam
Ola
Marlena napisał(a):
Kolagen nie jest substancją egzogenną, a pokarmy zawierające kolagen i tak zostają w procesie trawienia rozbite na poszczególne aminokwasy, z których ustrój tak czy inaczej produkuje swój własny kolagen (pod warunkiem posiadania odpowiedniej ilości potrzebnych do tych przemian kofaktorów jak witamina C, siarka czy krzem). Nie ma więc potrzeby dostarczać czegoś, co ludzki ustrój sam nieustannie produkuje, zaś surowce do produkcji kolagenu (aminokwasy, witamina C, minerały) znajdują się również w pokarmach roślinnych – mit o konieczności zjadania świńskich nóżek można spokojnie odłożyć do lamusa. Ta pani na przykład nie wkłada do swojego wnętrza żadnych świńskich pokarmów, a na brak kolagenu z pewnością nie narzeka: https://akademiawitalnosci.pl/anette-larkins-odgadnijcie-wiek-tej-pani/
Dodawanie izolowanego tłuszczu (olejów) do pokarmów nie jest konieczne i niezbędne, zaś więcej korzyści przyniesie nam dodanie całościowych pokarmów bogatych w dobre tłuszcze (np. całe oliwki zamiast izolowanego z nich oleju, całe awokado, kokos, orzechy). Wraz z pokarmem całościowym pochłoniemy również wszystkie inne dobroczynne składniki zawarte w danym pokarmie, a nie tylko sam wyizolowany tłuszcz.
Ola napisał(a):
ok. jeśli idzie o kolagen odpowiedź jest dla mnie jasna. Dziękuję. Natomiast jeśli idzie o połączenie tłuszcz cukry nie bardzo….Rozumiem filozofię ze korzystniej jest jeść całe produkty zawierające tłuszcz niż tłuszcz wyizolowany ale tak czy siak, nawet niewielką ilość tłuszczu spożywa się i co wtedy ? czego unikać ? połączenia ich w jednym posiłku ? na przykład robię sobie kaszę jaglaną z suszonymi owocami i nasionami i orzechami , siemieniem lnianym. I już mamy tłuszcz plus cukry a jeszcze bym chętnie dodała łyzkę oleju z lnu. co wtedy ? czy to połączenie nie będzie dobre ? Rozumiem że nie. jak tu z tego wyjść, bo jednak i owoce i troche tłuszczu chcę spożywać .
Marlena napisał(a):
Chodzi o to, że jedząc pokarmy naturalne w całości jak je Bozia stworzyła nie mamy możliwości „przedawkowania” tłuszczu. W przeciwieństwie do sytuacji gdy lejemy go sobie z butelki w postaci wyizolowanej. Dlatego siemię lniane dodane do owsianki jest OK, ale polewanie jej olejem już nie bardzo. Tak samo jak zdrowsze będzie dodanie do sałatki orzechów i nasion oraz przyprawienie tej sałatki dressingiem na bazie nerkowców niż polanie jej dodatkowo oliwą. Policzmy: aby wytłoczyć 1 litr oliwy potrzeba średnio 5 kg oliwek. 1 litr to 1000 ml, zaś łyżka oliwy to 15 ml, czyli w litrze mamy ok. 66 łyżek oliwy. Otrzymujemy więc 66 łyżek oliwy z 5 kg oliwek. Czyli jedna łyżka (15ml) oliwy musiała powstać z 75 g oliwek, to około 30 sztuk. To sporo, gdyby tak siąść i zjeść 30 oliwek. Czy normalnie ktoś dodaje aż 30 oliwek do swojej sałatki (co byłoby tak czy siak dużo zdrowsze niż dodanie łyżki wytłoczonej z nich oliwy)? Raczej nikt takich ilości oliwek do swojej sałatki nie dodaje, ale łyżkę oliwy dodajemy bez mrugnięcia okiem. 😉 To samo pomyślmy gdy lejemy sobie na potrawę każdy inny olej i przeliczmy to na ilość surowca potrzebnego do jego wytłoczenia. Natomiast problem nie występuje gdy dorzucimy do sałatki czy owsianki kilka orzechów, oliwek czy łyżkę nasion. To jest ilość surowca potrzebna do wytłoczenia paru kropel zaledwie oleju/oliwy, no może w porywach (np. jeśli chodzi o oliwki, które są niezmiernie olejodajne) uzbierać by się nam mogła mała łyżeczka od herbaty (5 ml).
O niedobór tłuszczu tak w ogóle to my nie musimy się martwić, ponieważ tłuszcz jest zawarty praktycznie w każdym pokarmie, nawet takim gdzie byśmy się go nie spodziewali – nawet w sałacie, szpinaku, truskawkach czy płatkach owsianych już Matka Natura umieściła tłuszcz, w nim rozpuściła witaminy rozpuszczalne w tłuszczach, inaczej tych witamin by tam nie było, bo nie miałyby w czym być rozpuszczone. Zgadza się? Taka na przykład witamina E, rozpuszczalna w tłuszczach, jest produkowana tylko przez rośliny, żaden człowiek ani zwierzę jej sobie nie wyprodukuje, trzeba zjeść rośliny aby jej dostarczyć. W każdej z tych roślin (głównie w nasionkach, ale nie tylko) znajduje się zarówno witamina E jak i rozpuszczalnik (tłuszcz) w którym ona pływa. Gdyby dla zdrowia były nam niezbędnie potrzebne stuprocentowo czyste tłuszcze (oleje) to by rosły na drzewach czy w polu te oleje. Ale nie rosną 😉 Rosną oliwki, kokosy, awokado, orzechy, nasiona itd. Jedząc je z pewnością nie wyrządzimy sobie krzywdy, nawet jeśli zjemy w jednym posiłku oliwki i sałatę albo owsiankę z orzechami.
ula napisał(a):
Tak sobie czytam i zastanawiam się gdzie te prawdziwie zdrowe warzywa i owoce z robaczkami, ja uprawiam ogródek ale nie zaspokaja to potrzeb mojej rodziny na cały rok .Zapewnienie sprzedającego że jego warzywa są uprawiane bez nawozów sztucznych, herbicydów,pestycydów mi nie wystarcza.Kolejny dylemat to zalecanie jedzenia ryb i owoców morza, na samą myśl o tej rtęci, dioksynach i innym świństwie z oceanów, dochodzę do wniosku, że szczęśliwa jestem że od dzieciństwa nie znoszę jeść ryb. Co do mleka krowiego oczywiście od gospodarza to pokolenie moich rodziców właśnie na takim mleku się wychowało i wcale im to nie zaszkodziło gdyż dożywają 90lat w pełni sprawności / np w mojej rodzinie /
Marlena napisał(a):
Wiesz, Ula, ja się nad tym nie zastanawiałam, tylko po prostu jadłam warzywa i owoce i takie jadłam, jakie po prostu były pod ręką. Jak udało mi się dostać organiczne (co na początku było rzadkością, a swojego ogródka jeszcze nie miałam), to jadłam organiczne, a jak nie to kupowałam w warzywniaku albo w markecie. Niedawno badałam sprawę obecności pestycydów w sprzedawanych na krajowym rynku warzywach i owocach i okazało się, że więcej w tym propagandy niż prawdy, bo wcale nie jest z tym aż tak źle – większość sprzedawanych warzyw i owoców jest wolna od pestycydów. To by tłumaczyło dlaczego wróciłam do zdrowia jedząc zwykłe, sklepowe warzywa! Gdyby były tak zatrute jak głoszą „internety”, to pewnie bym się pochorowała jeszcze gorzej, czyż nie? 😉
Pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/dlaczego-warto-jesc-warzywa-nawet-z-marketu-zamiast-zadnych/
Ola napisał(a):
Bardzo Ci dziękuję ze tak wyczerpująco mi odpowiadasz 🙂 To miłe. To co piszesz przekonuje. czyli rozumiem, że jak zmieszamy owoce, owoce suszone i orzechy w musli i zjemy razem to będzie ok ? Mimo iż to tłuszcz z cukrami. Swoją drogą dość dużo trzeba zapamiętać jesli idzie o łączenie…No bo na przykład tyle pierwiastków jest antagonistami. np chlor-jod. dumam ostatnio czy powinniśmy patrzeć na te zależności komponując posiłki. nie pchać do jednej sałatki warzyw owoców, produktów w których są antagonistyczne minerały. jak uważasz ? już nie mówiąc o suplementach jedzonych na przykład na raz. choćby wit c. ona wiąże minerały. Z czym jej nie należy łączyć? i jaki odstęp powinien być. ?
Marlena napisał(a):
Nie ma jednego pokarmu idealnego, gdzie nie występowałyby jakieś antagonizmy itd. dlatego powinniśmy mieć dietę urozmaiconą – o co zresztą dba sam nasz ustrój, bo gdy za długo mamy monotonną dietę, to sam się doprasza o coś innego. Witamina C wiąże najpierw metale toksyczne, a nie minerały.
Ola napisał(a):
Marleno, a jeśli idzie o zboża…. pisałaś gdzieś o chlebie z pełnych zbóż i o fitynach. że zakwas dobroczynnie działa, bo inaczej fityny by nam szkodziły. To powiedz jak to jest z ziarnami gryka, proso, owies i inne i z kaszami z nich i płatkami. jemy to bez zakwasu……Nie szkodzą nam więc te kasze i patki gdy są pełnoziarniste ? wiem ze kasze są oczyszczone ale można i nieoczyszczone płatki i proso kupić i jeść. dużo zbóż dziennie powinniśmy jeść ? gdzieś kiedyś pisałaś o proporcjach dzienny wg Ciebie czyli ile warzyw owoców ile zbóż, białka, nasion, tłuszczy itd….No i ciagle też dumam nad kuchnią chińską 5 przemian. jakie jest Twoje zdanie o tym systemie ?
pozdrawiam wiosennie :):)
ola
Marlena napisał(a):
Ja jem intuicyjnie, więc mam okresy całkowicie bezzbożowe i potem bardziej zbożowe. Fityny mogą być szkodliwe w nadmiarze (jak wszystko zresztą). Niewielkie ich ilości działają wręcz dobroczynnie, więc nie ma powodu jakoś panicznie się ich bać.
Kuchni 5 przemian nie stosuję, wolę widzieć dietetykę jako rzecz opartą o fakty naukowe, mimo wszystko – jakoś to bardziej do mnie przemawia. 😉
Ola napisał(a):
ja Marleno jestem na etapie takim, że dużo czytam, również sprzeczne z tymi Twoimi stanowiska (np wspominany tu czasem Zięba) ale i o kuchni wegetraiańskiej, i chińskiej i ajurwedyjskiej i próbuje zrozumieć co i ja i co dla mnie najlepsze. Niektórzy bardzo zachęcają do żywienia się zgodnie z grupą krwi….kolejny system zywienia. Ciebie przekonuje ? co do warzyw owoców i soków, to uważa się, ze skoro żyjemy w Polsce to winniśmy się przystosować do panujacych tu warunków. Ty też piszesz że zimą więcej ciepłego, gotowanego jesz, ale może faktycznie jest działaniem przeciwko sobie picie soków i jedzenie surowych warzyw i owoców zimą bo się wychładza organizm. w to może mieć w przyszłosci skutki zdrowotne też. to samo owoce z nie naszej strefy klimatycznej. nie dla nas. Trochę si w tym gubie, bo każdy ma „swoje” badania i cytuje je i cytuje lekarzy którzy mieli osiągnięcia na diecie wege i na diecie tłustej i białkowej, itp. Bądź mądry.
Ładysława napisał(a):
Pani Mrleno świetnie to wszystko wyglada, im człowiek więcejczyta tymchyba jest bardziej otumanionyi i wie mniej niz przed lektura.
Może Pani coś pomóc w sprawie tarczycy? wszystkie jej objawy u mnie wystepują a wyniki niby dobre. Czy Hshimoto jest tym samym co niedoczynnośc?
Czy moge sobie w tym jakoś pomóc bez hormonów?
Proszę o radę i dziękuję:)
Ładysława
Marlena napisał(a):
W Niebieskich Strefach stulatkowie nie znają chorób tarczycy. A wiesz czemu? Bo nie jedzą tych śmieciochów które my tutaj jadamy: kupa mięcha, cukru, białej mąki, smażenin, słodyczy itd. Nie stresują się i mają wszystko w d*pie, po prostu żyją tym co przynosi chwila obecna. Wysypiają się, wychodzą na słoneczko, dbają o swój mikrobiom jelitowy jedząc kiszonki i stroniąc od antybiotyków, przetworzonego przemysłowo żarcia i szczepionek, uprawiają swoje ogródki i nie biorą do gęby żadnych chemicznych leków, bo… ich zwyczajnie nie potrzebują – umiejąc żyć tak, aby nie potrzebować nigdy farmakologicznego wsparcia. Czyli jest to jakiś trop 😉
Opiekunka napisał(a):
A mi się zawsze wydawało że długowieczni są Ci, do których nie dotarła jeszcze modyfikowana żywność. O dziwno widzę na mapie Kalifornię i nie wierzę własnym oczom:O
Marlena napisał(a):
Akurat ta Niebieska Strefa wzbudza wiele zainteresowania, ponieważ jej obserwacja obala tezę jakoby nasze zdrowie zależało bardziej od genów niż od naszych poczynań. Adwentyści nie mają wspólnej puli genów, pochodzą z różnych nacji, łączy ich umiłowanie zdrowego życia zgodne z zasadami biblijnymi. Bardzo ciekawe są też prace badawcze ich uniwersytetu (Loma Linda University) pokazujące pewną prawidłowość: że im mniej zwierzęcych produktów na talerzu, tym człowiek jest zdrowszy (wśród społeczności kalifornijskiej Niebieskiej Strefy są zarówno wegetarianie, weganie jak i osoby sporadycznie jedzące mięso, co stanowi dla badaczy wdzięczny materiał porównawczy, ponieważ z wyjątkiem tych drobnych różnic diety pozostałe cechy stylu życia są w tych grupach takie same).
Piotr napisał(a):
Ta pani przeczy tezie, że trzeba jeść warzywa i owoce, żeby długo żyć:
https://www.bbc.com/news/world-europe-38134004
Marlena napisał(a):
Akurat z BBC nie radzę czerpać prawdziwych informacji o pani Emmie Morano. Bardziej wiarygodne są w tym przypadku źródła włoskojęzyczne i też nie te mainstreamowe. Np. tutaj: https://dilei.it/notizie/e-italiana-la-persona-piu-vecchia-del-mondo-e-si-chiama-emma/446696/
Pani Emma jest w tej chwili pod opieką gerontologa, prof. Valtera Longo, znanego badacza długowieczności (to on udowodnił, że okresowe ograniczenie dowozu kalorycznego przedłuża życie, restrukturyzuje układ odpornościowy i odnawia tkanki na poziomie komórkowym). Podczas gdy „mass mendia” skupiają się na tym, że pani Emma je jajka (sugerując, iż zasługą jedzenia jajek jest długowieczność), prof. Longo mówi wprost: na 100 superstulatków będziemy mieć 100 różnych diet, bo nie ma jednej diety dobrej dla każdego. O diecie pani Emmy mówi zaś tak: przede wszystkim je mało. Ponadto przez całe życie jadła dietę opartą głównie na zupach i ryżu (zresztą przez 20 lat pracowała jako kucharka – we Włoszech, gdzie obowiązuje dieta typu śródziemnomorskiego, czyli sporo warzyw), a większą ilość pokarmów odzwierzęcych włączyła do diety dopiero gdy skończyła 90 lat.
Jeśli przeżyła dwie wojny światowe to pewnie też nie raz i nie dwa zaznała głodu – podczas wojny o jedzenie nie było łatwo, a już na pewno o pożywienie odzwierzęce. Sam prof. Longo przekonuje, iż okresy ograniczeń kalorii w naszych latach młodości i wieku dojrzałego (czyli pomiędzy powiedzmy 20-70 lat) przedłużają życie. Jeśli popatrzymy na naszego krajowego „dziarskiego dziadka” (pisałam o nim tutaj https://akademiawitalnosci.pl/antoni-huczynski-lat-91-sposob-na-witalnosc-made-in-poland/) to nie sposób nie przyznać panu profesorowi racji: nie tylko to co jemy może mieć wpływ na nasze telomery (długość życia), ale również to, czego nie zjemy w naszym życiu. To ważna uwaga w dobie nieustannego promowania konieczności spożywania pięciu posiłków dziennie przez 365 dni (podczas milionów lat ewolucji nie mieliśmy możliwości jedzenia 5/365, ale przecież nowocześni dietetycy widocznie „wiedzą lepiej” i dlatego okrzyknęli opuszczenie choćby jednego posiłku jako rzecz „szkodliwą” ponoć dla zdrowotności). 😉
Tak więc darujmy sobie te opowieści mediów głównego nurtu, że nie trzeba jeść warzyw i owoców – posłuchajmy co ma do powiedzenia naukowiec, a nie pismaki.
Piotr napisał(a):
Na stronie Guinnessa potwierdzają, że większość życia jadła surowe jajka i surowe mięso a do tego włoskie makarony. Nie doszukujmy się wszędzie spisku:
https://www.guinnessworldrecords.com/news/2016/11/worlds-oldest-person-emma-morano-turns-117
Marlena napisał(a):
Broń mnie Boże od jakichkolwiek spisków, ja tu nie prowadzę witryny poświęconej teoriom spiskowym! 🙂
Po prostu moim zdaniem musiało dojść do jakiegoś lapsusu językowego i błędnego tłumaczenia z języka włoskiego (które potem się rozpełzło po internetach niczym zaraza i każdy papuguje dalej, kopiując info bez sprawdzenia źródła informacji, włącznie z panią Rachel Swatman, która popełniła artykuł na witrynie Rekordów Guinessa), bowiem jest duża różnica pomiędzy „followed the same extraordinary diet for around 90 years” (czyli była wierna jednej i tej samej diecie przez ok. 90 lat swojego życia), a stwierdzeniem „a partire dai 90 anni, il suo menu si è assestato così(…)” (czyli począwszy od ukończenia 90 lat życia jej menu ułożone zostało w sposób następujący).
A że chodzi o zmiany dietetyczne mające miejsce dopiero w wieku podeszłym można dodatkowo wywnioskować/upewnić się z wypowiedzi gerontologa opiekującego się obecnie najstarszą mieszkanką na planecie Ziemia, który komentuje dietę pani Emmy Morano w dalszej części tekstu, mówiąc: „alimentazione di certo è stata ricca di vegetali, con tanto di riso e minestroni, e solo in età molto avanzata sono stati introdotti più ingredienti di origine animale” czyli „odżywianie było z pewnością bogate w produkty roślinne z dużą ilością ryżu i zup warzywnych, jedynie w bardzo podeszłym wieku wprowadzono (do menu) więcej składników pochodzenia zwierzęcego”.
Kto wie czy lapsus językowy (for 90 years/a partire da 90 anni) był zamierzony czy przypadkowy, nie mnie dociekać. Zawsze jednak jak wiadomo lepiej „sprzeda się” informacja typu sensacyjnego: „patrzcie, ta przez prawie całe życie nie jadła wcale warzyw tylko niemal same jaja i mięso i dożyła 117 lat” niż informacja „nudna” typu „patrzcie, całe życie jadła ryż i warzywne zupy i chociaż jak skończyła 90 lat to dorzuciła sobie jajka i mięso, ale nadal żyje i ma się dobrze”. 😉
Jeszcze raz powtórzę to co napisałam: zamiast ufać pismakom (nawet gdy piszą do kolumny w Guinessie czy innym Timesie) sprawdzajmy informacje u źródła, a kto może być bliżej tej starszej pani niż jej lekarz prowadzący (który zapewne w ramach wywiadu lekarskiego musiał wypytać starszą panią o to jak się żywiła kiedyś i jak się żywi teraz)? Dodatkowo lekarz ten jest światowej sławy naukowcem – naukowcy w przeciwieństwie do pismaków dbając o swoją wiarygodność trzymają się faktów, a nie historyjek naciąganych „pod publiczkę” 😉
Anna Beata napisał(a):
Jacie…. ja też tak chcę. Obecnie pracuję nad zmianą nawyków i wypracowaniem lepszych niż do tej pory. Dzięki tej witrynie (oraz dzięki odrobinie wcześniejszej wiedzy i pracy nad sobą) wprowadzam zmiany do swojego stylu życia. Dziękuję Marlena. A Ty ile lat chciałabyś/ masz nadzieję dożyć? Ja celuję w 120 w szczęściu, zdrowiu i pomyślności 😉
Marlena napisał(a):
Naukowcy mówią, że potencjał ludzki jest do 120, więc czemu nie? 😉
robertr napisał(a):
Niestety wszystkie te strefy to na oko poniżej 40 stopnia szerokości geograficznej – dużo słońca i ciepło
Marlena napisał(a):
Zgadza się, dlatego jeszcze raz upada mit o szkodliwości słońca: jest ono szkodliwe tylko dla ludzi niedożywionych, którzy we krwi nie mają wystarczającej ilości związków chroniących przed słońcem. A nie mają bo nie spożywają wystarczającej ilości roślin, w których te związki są.
Piotr napisał(a):
Ciekawym przypadkiem są Chińczycy. Jedzą prawie wszystko gotowane a jednak żyli zawsze dość długo i w lepszym zdrowiu niż Europejczycy. Czy może Pani to skomentować?
Marlena napisał(a):
Niestety nie zdołali stworzyć Niebieskiej Strefy. A w Europie są aż dwie, więc już nie przesadzajmy, że Chińczycy żyją w lepszym zdrowiu niż Europejczycy. A na pewno nie teraz – to o czym piszesz to raczej idylliczne obrazki z przeszłości.
Obecnie dzieje się tam to co wszędzie: fast-foody, smażeniny, wszędzie kipi od mięcha, cukru i tłuszczu, a nowobogaccy, którzy dorobili się fortun na handlu z Zachodem sami już nie wiedzą czym dogodzić swoim podniebieniom – stare wzorce kulinarne i dieta oparta głównie na roślinach jak to drzewiej w Chinach bywało odchodzą do lamusa.
Odchodzi też do lamusa krzepkie zdrowie Chińczyków choćby badane przez prof. Campbella i opisane w „The China Study”. Obecnie profesor raczej miałby utrudnione zadanie by wykonać podobne badania jak w latach 70-tych ubiegłego wieku, bowiem paradygmat śmieciowego żarcia (cukier, mięcho, napoje gazowane, smażeniny, przekąski itp.) wszedł obecnie pod strzechy w tym kraju, a co za tym idzie Chińczycy zaczęli chorować coraz częściej na te same choroby co Zachód (choroby serca i układu krążenia, rak, cukrzyca, otyłość itd.).
Obecnie ¼ światowego spożycia mięsa to jego konsumpcja w Chinach. Kolejne miejsce pod tym względem zajmuje Ameryka Północna i Unia Europejska. W Niebieskich Strefach natomiast z mięsem obchodzono się od zawsze bardzo ostrożnie, za to jadano dużo, dużo roślin – czyli podobnie jak w niektórych prowincjach Chin jeszcze w latach 70-tych i 80-tych, kiedy badał je prof. Campbell (on już wtedy udowodnił tymi badaniami, że w prowincjach jedzących dużo mięsa Chińczycy żyją krócej i częściej chorują na raka, zaś w biedniejszych prowincjach jedzą więcej roślin i nie chorują tak często na raka).
Piotr napisał(a):
Nie chodziło mi o aktualną dietę Chińczyków ale tą wcześniejszą i konkretnie o fakt jedzenia większości pokarmów gotowanych. Tak przynajmniej zakładała Chińska kuchnia. Jak to się ma do zaleceń, które Pani propaguje aby jeść prawie wszystko na surowo. Chińczycy byli dawniej zdrową nacją a jedli prawie wszystko gotowane.
Marlena napisał(a):
Moje zalecenia nie przewidują „prawie wszystko na surowo”. Ilość surowego zawsze będzie bowiem dostosowana do pory roku. Zimą nie będzie nam się go chciało tyle ile latem (ja latem jem 80%-100% na surowo, ale zimą może z 50%-60%). Do jedzenia na surowo wlicza się też picie na surowo czyli świeżo wyciskane soki warzywno-owocowe oraz koktajle. Są to też desery (zrobione z daktyli, orzechów itp.) oraz domowe lody ze zmiksowanych mrożonych owoców lub też soków czy koktajli wlanych do foremek z patykiem i zamrożonych. Jedzenie na surowo nie polega tylko na smutnym międleniu w buzi liści sałaty! 😉
Odnośnie Chińczyków odpisałam: nie załapują się do Niebieskiej Strefy ani teraz ani wcześniej. Nie wiem poza tym jaki tam u nich jest klimat, być może mają chłodno i stąd niechęć do jedzenia pokarmów tak jak je Bozia stworzyła, wszystko muszą gotować bo im wiecznie zimno? 😉 A może to też kwestie kulturowe: w Indiach na przykład jedzenie niegotowane typu kanapka czy sałatka nie jest posiłkiem (u nas z kolei jest: większość polskich rodzin na śniadanie je kanapki albo na kolację i jest to uważane za normalny posiłek), dla nich posiłek to jest coś, co jest podawane na ciepło, zawiera ryż i jest gotowane, w przeciwnym razie może być uważane co najwyżej za przekąskę.
demandis napisał(a):
Tadaamm!
Marleno
Znalazłem coś ciekawego, bardzo ciekawego, jeśli tego jeszcze nie widziałaś na pewno Cię zainteresuje. Bezkompromisowi kandydaci do Twojego panteonu długowiecznych, 100 latek to przy NICH pikuś, aż niewiarygodne.
https://layah.org/aktualnosci/dlugowiecznosc-najstarsi-ludzie-swiata-zyja-ponad-120-lat
To nie jest piękny wiek, to jest niesamowity wiek – o ile to prawda?.
Jeśli się dobrze oriętuję to, Ty Marleno chyba masz powiązania rodzinne w indiach, więc masz bliżej źródła, i w związku z tym mam do Ciebie prośbę. Przeprowadź własne rzetelne śledztwo i napisz równie, jak zwykle, rzetelny alrtykuł na temat tych osób, ewentualnie kilka/serię artykułów opisujących każdą postać z osobna. Jestem (i napewno nie tylko ja) niezmiernie ciekaw wszystkiego co dotyczy tych rekordzistów: dieta, styl życia itd., dosłownie wszystkiego co się tylko da dowiedzieć, w najdrobniejszych szczegółach.
Z niecierpliwością czekam na wyniki Twojego śledztwa.
Pozdrawiam
Marysia napisał(a):
Świetny artykuł, szczególnie trafione podsumowanie. To jest właśnie to, chaos informacyjny i potem każdy ma swoją receptę na zdrowie i do tego próbuje mówić Ci jak masz żyć. W ogóle przeczytałam już prawie wszystkie artykuły i jestem szczęśliwa, że na nie trafiłam. Zmieniłam już wiele w swoim życiu, ponad 10 lat nie jem mięsa, ale jestem otwarta na nowe informacje, które mogą polepszyć moje życie, mojego narzeczonego, a w przyszłości moich dzieci. Każdy życzy sobie przy każdej okazji dużo zdrowia, ale dopiero później rozumie ile to zdrowie znaczy i że to jest już cel, warty wiele.
Marlena napisał(a):
Cieszę się, Marysiu, że mioje artykuły są dla Ciebie użyteczne. Pozdrawiam cieplutko! 🙂
Początkujący T. napisał(a):
Staram się wprowadzać rady z niebieskich stref w życie. To moja główna inspiracja w drodze ku długowieczności. Zastanawiam się jednak czy odwzorowanie tego stylu życia ma ma racje bytu w Polsce. Może decydujące znaczenie ma fakt, że żadna ze stref nie jest dalej od równika niż 40 stopni (zazwyczaj dużo bliżej) i jest nad morzem/oceanem albo nieopodal. Może ilość słońca, okres wegetatywny roślin, klimat nadmorski, itd. są decydujące a w Polsce tego nie ma.
Co myślisz?
Marlena napisał(a):
W Polsce co prawda nie mamy Niebieskiej Strefy, ale też mamy ludzi długowiecznych, w tej chwili ponad 4 tysiące stulatków – raczej klimat nie ma decydującego znaczenia.
Początkujący T. napisał(a):
Cały czas mam wątpliwości czy klimat nie ma czy ma znaczenie.
Jasne, że mamy stulatków, ale są oni wszędzie na świecie. Założeniem niebieskich stref było ponadprzeciętne „zagęszczenie” długowiecznych.
Według mnie to nie przypadek, że wszystkie strefy są zlokalizowane niezbyt daleko od równika i od mórz/oceanów.
Wpływ położenia (równik) to słońce, jego ilość w ciągu roku, kąt padania, itd.
Ja dostrzegam wpływ na produkcję witaminy D. Pytania są takie czy Wit D to jedyny długowieczny aspekt takiej lokalizacji a jeśli tak to czy suplementacja niweluje tą przewagę i można stworzyć niebieska strefę wszędzie.
Wpływ położenia (morza) to zapewne otoczenie bogate w jod. Takie same pytania/wątpliwości czy to jedyny długowieczny aspekt i czy suplementacja jest wystarczająca.
Marlena napisał(a):
Sami stulatkowie nie przywiązują chyba do tego jakiejś szczególnej wagi, ich piramida zdrowia jak wygląda pokazywałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/nieszczelne-jelita-mit-czy-prawda/.
Nawet diety nie stawiają na pierwszym miejscu. A to co jest w naszej oficjalnej zachodniej piramidzie zdrowia pokazane w podstawie (czyli ruch, sport) – u stulatków jest na samym szczycie jako element w sumie niewiele znaczący: w istocie stulatkowie nie mają zwyczaju rozmawiać o „treningach” ani nie chodzą na siłkę, oni po prostu naturalnie cały dzień się krzątają, ruszają – tak sami z siebie. I to wystarczy! 🙂