W listach od czytelników pojawia się często pytanie: skąd zimą będziemy w stanie wytrzasnąć źródło świeżych witamin, enzymów i minerałów, skoro krajowe warzywa o tej porze roku nie rosną, a cały kraj pokryty jest śniegiem?

Z radością podpowiem: z własnego słoika!

I nie chodzi bynajmniej tutaj o zasłoikowane latem dary natury. One też są zimą bardzo owszem przydatne, ale mają jedną wadę: aby przetrzymały zimę większość z naszych przetworów musimy pasteryzować, a ponieważ proces ten przebiega w wysokiej temperaturze powodującej ubytki w składnikach odżywczych – pasteryzowane pożywienie nie może równać się ze świeżym – wiadomo.

Jest ono co prawda jakąś alternatywą (podobnie jak mrożonki), ale co świeże to świeże i co swoje własne to swoje własne.

Hodowla kiełków sprawdza się cały rok, ale zimą szczególnie.

Wymaga poświęcenia ok. 2 minut dziennie przez kilka dni i jest śmiesznie tanim sposobem na pozyskanie super jedzenia (czyli super food).

Od czego zacząć hodowanie kiełków?

Najpierw musimy zacząć od zaopatrzenia się w słoik lub inne naczynie do kiełkowania. Może to być specjalny słoik do kiełkowania, posiadający fabryczną zakrętkę ze wstawką z metalowej siateczki. Estetyczny i praktyczny ale niestety drogi. Ceny takich słoików przekraczają 100zł (wersja najtańsza czyli z pojedynczym słoikiem).

słoiki do kiełkowania

Może to być też tania i domowej roboty opcja czyli najzwyklejszy słoik (1-1,5l), do którego zamiast specjalnej siatkowanej zakrętki użyjemy kawałka gazy lub innego siatkowanego materiału przymocowanego gumką, można też w razie braku gazy w domu po prostu za pomocą gwoździa i młotka zrobić w oryginalnej zakrętce dziurki.

 

W sprzedaży są również lniane worki do kiełkowania (koszt kilka- kilkanaście zł w zależności od wielkości). Opcja fajna, ale ma jedną wadę – nie można podglądać postępów kiełkowania ponieważ lniane worki w przeciwieństwie do szklanych słoików nie są przezroczyste. A oglądanie budzących się do życia nasion jest naprawdę sporą frajdą, której nie warto sobie odmawiać 😉

Jeśli nie mamy słoika a mamy większe sitko i pasującą do niego miskę do podstawienia pod spód, to również jest to rozwiązanie godne polecenia – będziemy hodować kiełki na sitku przykrytym lnianą ściereczką.

Można też zakupić specjalną piętrową kiełkownicę, wykonaną z przezroczystego lub lekko dymionego tworzywa sztucznego (koszt 20-40 zł). Zajmuje dosyć sporo miejsca w kuchni i generalnie uważam ją za nieco zbędny wydatek: mnie się nie sprawdziła, nasiona mi pleśniały i dlatego raczej polecam metodę słoikową bo jest po prostu tańsza, prostsza i nie zagraca kuchni. Jedynie nie nadaje się do kiełkowania nasion wydzielających śluz (rzeżucha, siemię lniane), te należy kiełkować na ligninie.

Ponadto szkło jest neutralne, z niczym nie reaguje (podobnie jak stal szlachetna czy ceramika), natomiast tworzyw sztucznych generalnie radzę unikać w kuchni.

Kiełkowanie w trzech prostych krokach

1. Zakupione nasiona (ważny szczegół: najlepiej aby były to nasiona wyraźnie oznakowane jako „do kiełkowania” – do dostania w sklepach ze zdrową żywnością, sklepach internetowych lub na Allegro) najpierw należy namoczyć na noc. Wsypujemy do wyparzonego wcześniej wrzątkiem słoika nasiona (w zależności od wielkości słoika i wielkości naszej rodziny – może to być dowolna ilość) i zalewamy słoik do pełna chłodną lub ledwo letnią wodą.

Pamiętać należy o tym, że nasiona nabiorą sporo wody, więc musi być co najmniej dwa razy tyle wody co nasion. A nadmiar wody i tak potem wylejemy. Na drugi dzień rano wylewamy wodę (bez odkręcania siatkowanej zakrętki lub zdejmowania gazy) oraz przepłukujemy nasionka czystą chłodną lub ledwo letnią wodą (może być zwykła, z kranu, może być przefiltrowana) raz czy dwa razy (czyli napełniamy słoik ponownie wodą i jeszcze raz wylewamy). Słoik stawiamy oparty po skosie aby ewentualny nadmiar wody sobie odpływał.

2. Takie przepłukiwanie robimy naszym nasionkom co najmniej dwa razy dziennie (raz rano i raz wieczorem), jeśli jest dzień wolny od pracy to nawet parę razy dziennie (ja płuczę za każdym razem jak wchodzę do kuchni). Ale absolutne minimum to dwa razy dziennie.

Po przepłukaniu ponownie stawiamy słoik ukosem aby woda odpływała. To ważne: gdy nasionka będą miały za dużo wody zaczną dostawać pleśni i trzeba będzie je wyrzucić. Dlatego ważne jest dokładnie odsączenie całej wody po każdym płukaniu. Nasionka mają pozostawać wilgotne, ale nie całkiem mokre (nie zamoczone w wodzie). Nie wstawiamy też słoika np. szafki – ważna jest cyrkulacja powietrza.

3. Po kilku dniach (2-4, w zależności od rodzaju nasion) będzie już widać malutkie wystające z ziarenek „ogonki” – to nasze kiełki! Dosłownie na naszych oczach w nasionku budzić się będzie życie 🙂 W tym momencie należy wykonać krok trzeci czyli… skonsumować naszą produkcję.

Resztę delikatnie osuszamy dotykając czystą lnianą ściereczką po czym chowamy do lodówki, wytrzyma kilka dni w warunkach chłodniczych (mnie więcej do tygodnia). Jeśli niektóre ziarenka nie wykiełkowały – nie szkodzi, miały prawo. Można je po prostu  odrzucić. Kiełki jemy w całości czyli ziarenko z ogonkiem. Sypiemy gdzie popadnie: na kanapki, do koktajli, zup, sosów, sałatek i gdzie nam jeszcze przyjdzie do głowy.

 

Prawda, że hodowanie kiełków jest banalnie proste? Nie zabiera dużo naszego czasu a dostarcza sporo satysfakcji oraz zdrowego, w pełni naturalnego i w pełni organicznego jedzonka! To trochę tak jak z hodowlą zakwasu: sam zakwas „robi się” owszem kilka dni, ale jakby dzieje się to bez naszego wielkiego udziału (nie licząc codziennego przemieszania zakwasu i dorzucenia doń mąki z wodą co zajmuje raptem 2 minuty dziennie), tak samo i tutaj – natura wykonuje całą pracę za nas, jedyne co musimy zrobić to najpierw nasionka namoczyć na noc a potem przez kolejne dni je przepłukiwać czystą wodą minimum dwa razy dziennie.

Generalnie produkcja kiełków jest nie tylko mało kłopotliwa ale i tania jak barszcz. Naprawdę bardziej opłaca się je hodować samemu w domu niż płacić ok. 3-4 zł za 50 gram (czyli dosłownie garstkę) gotowych, zapakowanych w plastikowe pudełeczka  kiełków dostępnych w sklepach i marketach, nad którymi w dodatku nie mieliśmy kontroli podczas procesu produkcji.

Stosunek wagi nasion do wagi kiełków jest przeciętnie jak 1:10-14. Z jednego grama nasion otrzymuje się 10-14 gram kiełków. Robiąc je w domu tak naprawdę robimy znakomity interes i oszczędzamy rocznie naprawdę sporo pieniędzy. I to nie tylko na samych kiełkach 😉 Zaraz dowiecie się dlaczego.

Co jest w kiełkach takiego wartościowego?

Jak za takie dosłownie grosze (jedynie koszt nasion i odrobina wody + 2 minuty pracy dziennie przez kilka dni), to dostajemy coś niesamowicie bogatego w składniki odżywcze i wartego tak naprawdę grubą kasę: niech wszelkie apteczne witaminery się w tym momencie schowają, nie ma sensu przepłacać! Naukowcy z Uniwersytetu w Maryland badając kiełki wpadli bowiem w osłupienie: okazało się, że kiełki niektórych warzyw potrafiły posiadać do 40 razy więcej cennych składników odżywczych ( w tym witaminy C, E, K, luteiny czy beta-karotenu) niż ich „dorosłe” wersje!

Nawet te osiągające „gorsze wyniki” miały ich i tak 4-6 razy więcej niż swoje dorosłe rośliny. Badania były powtarzane trzykrotnie, ale za każdym razem otrzymywano identyczne wyniki.

W każdym nasionku znajduje się olbrzymia ilość składników odżywczych, których przyszła roślina będzie potrzebowała podczas wzrostu. Jeśli do wzrostu i dojrzewania rośliny nie dojdzie, bo my zjemy ją wcześniej pod postacią kiełka, to wszystkie te cenne skarby od razu po wykiełkowaniu są… do naszej dyspozycji! Z jednej kalorii pokarmu otrzymujemy całą kopalnię cennych związków niezbędnych do zachowania zdrowia, młodości i witalności. Jak na „takie małe coś” to całkiem nieźle!

Niech nikt nie ma wątpliwości, że spożywanie kiełków to (obok picia świeżo wyciskanych soków) po prostu witaminowo-minerałowo-enzymatyczna bomba, pozwalająca na udanie się ekspresem  w kierunku zdrowia i witalności. Bez kiełków jednym słowem ani rusz 🙂

Kiełki zawierają też olbrzymie ilości białka. Np. alfa-alfa mają 35% białka podobnie jak kiełki brokuła (moje ulubione!). Kiełki soczewicy, groszku czy rzodkiewki mają po 26% białka, a cieciorki czy fasolki mung mają białka 20%. Pierś z kurczaka ma średnio 22 % białka tak dla porównania.

 Aktualizacja w związku z zapytaniami czytelników: czy to prawda, że kiełki są szkodliwe z uwagi na zawartość L-kanawaniny (tak twierdzi Charlotte Gerson)?

Charlotte Gerson twierdzi, że kiełki (szczególnie lucerny) mogą być szkodliwe. Z kolei inna pani, Ann Wigmore, najpierw siebie wyleczyła z raka jelita grubego rozmaitymi kiełkami i trawą pszeniczną, a potem poszła na studia medyczne i otworzyła klinikę, gdzie z powodzeniem leczyła ludzi opracowaną przez siebie metodą. Czyli trawą pszeniczną i kiełkami.

Tylko że jej klinika nie miała takiego szumu marketingowego wokół siebie jak klinika Charlotte Gerson, a książki Ann Wigmore są dużo mniej poczytne. Dlatego powszechnie poszła w świat fama, że kiełki szkodzą „bo tak piszą u Gersona”.

Jednak nawet i w protokole gersonowskim dopuszcza się raz na tydzień zjadanie kiełków. Zaleca się jedynie, aby to nie były kiełki lucerny (alfa-alfa). Więc jakby sam Instytut Gersona nie wyklucza kiełków całkowicie, przyznając jedynie, że proces zdrowienia (chodzi o pacjentów z rakiem) może być zahamowany przy spożywaniu kiełków z lucerny z uwagi na zawartość L-kanawaniny.

Co to jest L-kanawanina? Jest to niebiałkowy aminokwas syntetyzowany w tkankach roślin bobowatych i pełni funkcję dodatkowego źródła azotu lub związku odstraszającego roślinożerne owady. Jest ona analogiem (antymetabolitem) aminokwasu L-argininy. W dużych ilościach może mieć zatem działanie toksyczne (i antyodżywcze) dla ludzi i zwierząt.

Jednak niektóre źródła wskazują, że niewielka ilość L-kanawaniny w diecie może mieć działanie bardzo pozytywne, prozdrowotne (antynowotworowe). Jednak za duża ilość będzie mieć z kolei działanie odwrotne czyli negatywne, obniżające odporność.

L-kanawaninę zawierają nasiona lucerny. Nie wolno ich dlatego jeść bez kiełkowania tak jak skubiemy „na sucho” np. nasiona słonecznika czy dynię. Podczas kiełkowania jednak jej zawartość w nasionach lucerny spada do znikomych wartości, zaledwie kilku miligramów na porcję przy 14.000 mg dawki toksycznej – czyli ilości nieistotnych dla ludzi zdrowych (ale być może istotnych dla tych mających raka?).

A poza tym jest mnóstwo innych nasionek do kiełkowania. 🙂
Polecam artykuł https://www.surowo.pl/dieta-surowo/215-trujace-kielki, lub oryginalny angielski tekst artykułu (autorzy: Warren Peary and William Peavy, Ph.D.) https://www.living-foods.com/articles/sproutmyths.html

Źródła:

https://www.healthyeatingadvisor.com/sprouts.html

https://www.webmd.com/diet/news/20120831/tiny-microgreens-packed-nutrients

https://sproutpeople.org/sprouts/grow/sprouting.html

„Cud terapii Gersona” autorzy: Charlotte Gerson, dr Morton Walker