Żegnaj lato na rok! Temperatury na zewnątrz coraz niższe, kaloryfery już grzeją, a za kilka dni rozpocznie się kalendarzowa jesień. Jak wzmocnić organizm – szczególnie teraz, przed nadejściem chłodów sezonu jesienno-zimowego?
Moment zmiany pór roku z ciepłej na chłodną to dla nas swojego rodzaju „egzamin zdrowotny”.
Ten, kto go obleje wraz z nastaniem pierwszych jesiennych chłodów może liczyć na przeziębienie, grypę, zapalenie zatok, anginę i inne „sezonowe atrakcje”.
Szczególnie jeśli ktoś spędził lato praktycznie bez kontaktu ze słońcem, objadając się na dodatek niezdrowym jedzeniem i słodyczami czy lodami. Potem w zetknięciu z mikrobami w zasadzie nie ma szans – tak osłabiony organizm ma sezonowe przeziębienie niemal jak w banku.
Wrzesień jest takim miesiącem, w którym dzieci wracają do szkół i przedszkoli, przynosząc do domu rozmaite katary czy kaszle. Wkrótce chora jest cała rodzina. To typowy scenariusz.
Sama kiedyś według takiego scenariusza byłam zmuszona wieść życie, uważając, że „to przecież normalne” oraz wzdychając: „no cóż, zaczął się sezon przeziębień, trzeba przez to przejść tak jak wszyscy„.
Nie miałam wtedy zbytniego pojęcia jak wzmocnić organizm w sposób kompleksowy czyli skuteczny, by okres jesienno-zimowych infekcji przejść bez szwanku, „suchą stopą”. Dzisiaj jestem już dużo mądrzejsza i sezon infekcyjny nie stanowi już wyzwania ani dla mnie, ani dla moich bliskich.
Wszyscy chorują w sezonie jesienno-zimowym? Dzisiaj napiszę o tym, że wcale nie musi tak być! I co można zrobić, jak wzmocnić organizm by się przed tym uchronić.
Oczywiście odpowiedź na pytanie jak wzmocnić organizm jest niby oczywista: trzeba o tej porze roku bardziej niż zwykle zadbać o wydajność i czujność układu immunologicznego oraz podnieść naszą odporność na czynniki stresogenne (np. nagłe spadki temperatury).
Nie ma jednak jednej magicznej tabletki na natychmiastowe wzmocnienie organizmu, choć zapewne każdy z nas by chciał aby takowa istniała.
Należy sobie więc opracować wielokierunkową strategię, która będzie przewidywać takie czynniki jak:
– zdrowe żywienie,
– zioła i przyprawy,
– suplementy witaminowe,
– produkty pszczele,
– odpowiednia ilość snu i umiejętność radzenia sobie ze stresem,
– umiarkowana aktywność fizyczna i hartowanie.
1. Co jeść na odporność?
O tym, że nasza dieta powinna być w jak największym procencie oparta na naturalnych, nieprzetworzonych roślinach (głównie warzywach i owocach) już wiemy.
Codziennie powinniśmy zjadać 5-10 porcji gęstych odżywczo darów natury w różnych kolorach tęczy – zarówno na surowo jak i gotowane (np. w zupie czy na parze).
W niekorzystnych warunkach środowiskowych (takich jak m.in. stres termiczny) zapotrzebowanie na mikroskładniki odżywcze (witaminy, składniki mineralne) może jednak wzrosnąć.
Dlatego właśnie w momencie przesilenia jesiennego warto sięgać częściej niż zwykle po skoncentrowaną formę czyli świeżo wyciskane soki warzywno-owocowe (które tak czy inaczej korzystnie jest spożywać cały rok).
To najbardziej naturalny „suplement diety”, prawdziwa bomba witamin i minerałów.
Przy wyciskaniu soku odrzucamy tylko jedną część czyli błonnik nierozpuszczalny – jest to tak zwana pulpa.
W tym przypadku jest to korzystne, ponieważ reszta składników soku (błonnik rozpuszczalny dokarmiający naszą mikroflorę jelitową oraz rozmaite dobroczynne zdrowotnie składniki zawarte w przestrzeniach międzykomórkowych danej rośliny) ma wtedy szansę zostać szybko (bo w ciągu kilkunastu minut) i w całości wchłonięta bez przeszkód do krwiobiegu.
Oto główna przewaga soku nad tym samym warzywem czy owocem zjedzonym w całości!
O ogromnych zdrowotnych korzyściach jakie daje regularne picie świeżo wyciskanych soków warzywno-owocowych pisałam obszernie tutaj [klik].
O wyciskarce wielofunkcyjnej jaką mam w domu i szczerze polecam – recenzję sprzętu wraz z kodem rabatowym dla czytelników znajdziecie tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/wyciskarka-jr-ultra-8000-s2-test-i-rabat-dla-czytelnikow/
Jeśli doładujemy nasz system sporą ilością witamin A, C i E (antyutleniacze, działanie antywirusowe, antyzapalne, wzmacniające organizm), to nawet jeśli coś nas „złapie”, objawy nie będą intensywne, a nasz układ odpornościowy szybko i sprawnie upora się z najeźdźcą.
Jak wzmocnić organizm? Jedz kiszonki!
Kiszonki, probiotyki i prebiotyki to kolejny ważny element jesienno-zimowej diety: w czasie zmian pór roku konieczne jest zwrócenie większej uwagi na zadbanie o naszą mikroflorę jelitową.
Robiliśmy to już zapewne latem z lubością wcinając małosolne, ale teraz czas na poszerzenie repertuaru. Nasi przodkowie nie zastanawiali się nad tym jak wzmocnić organizm, lecz intuicyjnie kisili co się dało na zimę.
Ponadto kiedyś nie było lodówek! 😉
Kiszonki najlepiej jest robić w domu (zakwas buraczany, kiszony sok z kapusty, kiszona kapusta i ogórki), podobnie jak naturalnie fermentowany ocet jabłkowy.
Nie jest to ani trudne ani jakoś specjalnie czasochłonne – kisi się samo, a my wiemy, co jemy! 🙂
Do korzystnych zdrowotnie produktów fermentowanych zaliczają się też bardziej egzotyczne pokarmy fermentowane jak kimchi, kombucha, czy też niezastąpione w kuchni długowiecznych Japończyków tradycyjne przetwory sojowe: natto, miso, tempeh oraz naturalnie fermentowany sos sojowy tamari (ja używam ten o obniżonej ilości sodu). Wybierajmy tylko wersje ekologiczne jeśli obawiamy się soi modyfikowanej genetycznie.
Niestety żyjemy w epoce, kiedy to te tradycyjne, naturalnie fermentowane produkty zostały sponiewierane przez przemysł spożywczy: na przykład zamiast naturalnie warzonego tamari (shoyu) wciśnięto nam tanią podróbę czyli „sos sojowy” (kosztujący kilka zł chemicznie pędzony wynalazek), tudzież podróbę podróby czyli tak zwaną „przyprawę do zup w płynie” (popularnie zwaną „maggi”: jest to woda z solą i chemicznym wzmacniaczem smaku w postaci syntetycznego glutaminianu sodu).
Do powszechnego użytku weszły równie chemiczne „pasty bulionowe” (podróbka miso) czy też „kostki rosołowe” (gdzie w roli gwiazdy występuje utwardzony tłuszcz, najczęściej rafinowany olej palmowy – bo najtańszy, a oprócz tego skład podobny jest do płynnej „przyprawy do zup”).
Jeśli już chcemy w ogóle w kuchni używać kostek – zróbmy je w domu sami, tu pisałam jak to zrobić: [klik].
Bardzo lubię kwas glutaminowy i jego związki nadające potrawie kuszący smak umami, ale wolę spożywać jedynie umami stworzone ręką natury. 🙂
Oprócz naturalnych produktów fermentowanych możemy też dodatkowo w ramach profilaktyki okresowo sięgnąć po gotowe probiotyki czyli preparaty zawierające szczepy „dobrych bakterii” jelitowych (głównie Lactobaccilus i Bifidobacterium), mających potwierdzone naukowo działanie immunomodulacyjne.
Polecam mieć w domu pod ręką dobry probiotyk w kapsułkach na wypadek pogorszenia diety gdzieś na wyjeździe, stresu czy właśnie zmiany pór roku (używam i polecam Lactobifido marki dr Jacob’s).
Doskonałe są probiotyki w płynie marki Joy Day, ale ponieważ są w płynie, to nie bardzo nadają się na wyjazd. Natomiast w domu są super – można je dodawać do świeżo wyciskanych soków warzywnych czy zielonych koktajli.
Beta-glukan – ważny składnik pokarmowy na odporność
Zasiedlenie jelit dobrymi bakteriami (probiotyki) to jedna sprawa, ale potem trzeba jeszcze naszych szacownych gości dobrze karmić (prebiotyki), aby nam się rozmnażały i pracowały na naszą korzyść.
Nasze bakterie lubią wszelkiego typu błonnik, skrobię oporną, inulinę, służy im też żywność bogata w polifenole i polisacharydy (np. w grzybach, spirulinie, aloesie, płatkach owsianych, rumianku, płatkach nagietka, otrębach, jęczmieniu).
Szczególną uwagę naukowców przykuły polisacharydy o nazwie beta-glukany – jak wykazały badania stymulują one komórkową oraz humoralną odporność.
Dużą zawartość beta-glukanów posiadają grzyby prozdrowotne jak na przykład shiitake, maitake, reishi, hericium, a nawet powszechnie dostępne w każdym markecie boczniaki.
O grzybach mówi się czasem „mięso lasu”. Warto jednak jeść grzyby zamiast mięsa, bo w mięsie wzmacniającego odporność beta-glukanu nie znajdziemy.
Jedzenie mięsa nie chroni też przed rakiem, podczas gdy jedzenie grzybów już tak. Korzyści z jedzenia grzybów jest zresztą dużo więcej, poznaj 6 powodów dla których warto jeść grzyby.
Obszernie o probiotykach i prebiotykach (oraz o tym co lubią jeść nasze bakterie, a co im może szkodzić) pisałam w tych artykułach: [klik].
Jesień to również dobry czas by zabrać się za domową uprawę kiełków, które w chłodnej porze roku uzupełnią naszą dietę o mnóstwo cennych mikroskładników.
O tym jak i po co hodować w domu kiełki pisałam tutaj: [klik]
2. Adaptogeny, zioła i przyprawy na odporność
Wśród ziół szczególną uwagę można o tej porze roku zwrócić na adaptogeny.
Są to rośliny wzmacniające odporność organizmu i jego odpowiedź na każdy rodzaj stresu – nie tylko emocjonalnego. Zmiana pór roku i warunków klimatycznych dla ludzkiego organizmu jest rodzajem stresu.
Jak głosi legenda korzeń żeń-szenia syberyjskiego (Eleuterococcus) był podawany na wzmocnienie starcom oraz tym, którzy przyjeżdżali do miejscowych z wizytą – właśnie po to, by podnieść ich odporność na panujące tam niesprzyjające warunki klimatyczne.
Oprócz korzenia żeń-szenia syberyjskiego mamy jeszcze korzeń żeń-szenia koreańskiego (Panax Ginseng), żeń-szeń europejski (Dang Shen, Codonopsis pilosula).
Doskonałym adaptogenem jest także indyjski żeń-szeń – ashwagandha (witania ospała, Withania somnifera). Wycisza przeciążony stresem przywspółczulny układ nerwowy, dodaje energii w dzień, wieczorem łatwiej jest nam się z kolei wyciszyć.
Na wagę złota jest wszystko, co pomoże nam redukować stres!
Na wzmocnienie organizmu tradycyjnie używa się też rozmaite inne korzenie, m.in:
- korzeń traganka (Astragalus),
- korzeń lukrecji (Glycyrrhiza),
- korzeń rdestu wielokwiatowego (He Shou Wu, Fallopia multiflora),
- korzeń arktyczny czyli różeniec górski (Rhodiola rosea),
- korzeń szczodraka krokoszowatego (leuzea, Rhaponticum carthamoides).
Jak widać rządzą korzenie!
Ale mamy poza tym również jagody i liście, m.in. :
- cytryniec chiński (Schisandra chinensis),
- agrest indyjski czyli amla, (amalaki, Phyllanthus emblica, liściokwiat garbnikowy),
- Guduchi (pnącze Tinospora cordifolia),
- bazylię świętą (tulsi, Ocimum Sanctum),
- Jiaogulan (Gynostemma pentaphyllum, jedna ze smaczniejszych ziołowych herbatek jakie piłam),
- miłorząb japoński (Ginkgo Biloba),
- kolcowój czyli goji (Lycium) i kilka innych cudów natury, bo ich lista na tym się nie kończy.
Jak widać jest w czym wybierać.
Repertuar jest dużo zresztą szerszy niż korzenie, jagody czy liście, bowiem do adaptogenów zaliczamy również grzyby prozdrowotne jak np:
- cordyceps,
- hericium (soplówka jeżowata),
- shiitake,
- reishi,
- maitake,
- chaga (huba brzozowa)
Grzyby są zresztą w ogóle świetnymi immunomodulatorami (stymulatorami układu odpornościowego), nawet zwykłe pieczarki czy boczniaki!
Na temat grzybów prozdrowotnych wkrótce napiszę więcej, bowiem ich wpływ na organizm człowieka do tej pory był wybitnie niedoceniany.
Gdy wczytuję się w literaturę, to odkrywam ile mają wspaniałych właściwości!
I to nie tylko na odporność ale także na pracę mózgu, pamięć, kontrolę masy ciała, ochronę antyrakową i wiele innych. Ich dobroczynne działanie miałam okazję już wypróbować na własnej osobie.
Tak się składa, że natura zaplanowała wysyp wzmacniających nasz system odpornościowy grzybów czy zasobnych w cenne związki jagód (w naszym klimacie to np. rokitnik, dzika róża, aronia) właśnie na koniec lata i początek jesieni.
Dlaczego? Bo ona zawsze dba o swoje dzieci i dobrze wie co i kiedy w tym celu robić! 🙂
Warto więc wybrać się o tej porze roku na grzybobranie by cieszyć się potem w sezonie chłodów i szarug smacznym dzikim jedzonkiem stymulującym naszą odporność.
Ba, nawet deficytowa zimą witamina D potrafi się w grzybach leśnych w niewielkich ilościach znaleźć, roślinna D2 co prawda, ale potem nasz ustrój ją przerabia sobie na „swoją” D3.
Jeśli nie ma przeciwwskazań (jak ciąża, laktacja, przyjmowanie leków, wiek, pewne choroby itp.), to warto spróbować podeprzeć się różnymi adaptogenami w okresie przesilenia jesiennego.
Jak nazwa wskazuje pomagają nam one w adaptacji: łatwiej jest z ich pomocą przejść okres zmian bez uszczerbku na zdrowiu.
Adaptogenów należy używać zgodnie z przepisem na opakowaniu, można zakupić je jako zioła cięte, w kapsułkach, płynie lub jako ekstrakty, są przy tym ziołami stosunkowo bezpiecznymi.
Aby roślina mogła bowiem spełnić definicję adaptogenu, to powinna spełniać poniższe 3 warunki jednocześnie:
- powodować minimalne zmiany (zaburzenia) w fizjologii organizmu,
- nie działać specyficznie, lecz „uodparniać” organizm poprzez szerokie oddziaływanie fizyczne, biochemiczne itp.,
- normalizować i usprawniać różne funkcje organizmu i nie mieć działań niepożądanych.
Własności adaptogenne mają też niektóre przyprawy jak np. korzeń imbiru. Lubię do każdego wyciskanego soku warzywno-owocowego dodawać do wyciskarki plasterek tego korzenia.
Nie tylko podkręca to w ciekawy sposób smak soku, ale i wzmacnia organizm.
Ogólnie w chłodnej porze roku gdy nie mamy już tylu możliwości czerpania potrzebnych nam dla zdrowia antyutleniaczy ze świeżych sezonowych owoców czy warzyw – pamiętajmy, że zawsze mamy w kuchni prawdziwe skarby antyoksydacyjne, a są nimi właśnie przyprawy! 🙂
W jesiennej kuchni nie powinno zatem zabraknąć takich cennych zdrowotnie i antyoksydacyjnie przypraw jak m.in.
- kurkuma,
- pieprz cayenne,
- cynamon cejloński,
- goździki,
- imbir,
- kakao,
- kardamon,
- czarny pieprz,
- gorczyca,
- kminek,
- kmin rzymski,
- jałowiec,
- oregano,
- tymianek,
- papryka słodka,
- gałka muszkatołowa,
- kolendra.
Wszystkie one działają w taki lub inny sposób prozdrowotnie: rozgrzewająco, wzmacniająco, antyseptycznie, antywirusowo, przeciwgrzybicznie, przeciwzapalnie, a ponadto wiele z nich jest przy okazji niezwykłą skarbnicą minerałów (np. cynamon jest bogaty w wapń, a kakao w magnez).
Nie do przecenienia są też warzywa cebulowe (pory, cebule i szczególnie czosnek – naturalny antybiotyk).
Czasem zamiast do apteki wystarczy więc przejść się do własnej kuchni. 😍
Skromny tymianek na przykład można nie tylko dodawać do potraw z roślin strączkowych jako przyprawę antywzdęciową, lecz także używać do wzmacniania zdrowia: gdy tylko czujemy, że „coś” nas łapie zaparzmy sobie herbatkę z tymianku (łyżeczka tymianku na szklankę wody).
Po przestudzeniu można dosłodzić miodem. Można pić taką herbatkę kilka razy dziennie.
Najlepiej wybierać przyprawy i zioła ekologiczne, przez co mamy pewność, że nie zostały napromieniowane (polskie prawo niestety dopuszcza ten rodzaj „konserwacji” przypraw i ziół).
Spektakularne własności mają też olejki eteryczne otrzymywane z roślin uważanych powszechnie za przyprawowe.
Jak już jesteśmy przy tymianku, to właśnie nie kto inny jak nasi polscy naukowcy odkryli, że olejek eteryczny tymiankowy ma silne własności bakteriobójcze, unicestwiające tak groźne (bo częstokroć odporne na jakiekolwiek antybiotyki) bakterie jak Staphylococcus (gronkowiec), Enterococcus, Escherichia, Pseudomonas genus: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/22103288
Profilaktycznie można też dodać olejku tymiankowego do dyfuzora ultradźwiękowego, dzięki czemu nie tylko w pewnym stopniu odkazimy pomieszczenie, ale i nadamy mu ładnego ziołowego zapachu.
A w razie gdy „coś” nas bierze pomocne mogą się też okazać inhalacje z tym olejkiem lub też zamiennie z również pobudzającym system odpornościowy olejkiem eterycznym eukaliptusowym: na szklankę gorącej wody wystarczy dodać 5-10 kropli olejku eterycznego i wdychać opary.
Inne olejki eteryczne na odporność? Polecam wypróbowaną przeze mnie i używaną w moim domu już kolejny sezon niezawodną „mieszankę złodziei” czyli skuteczny domowy odkażacz antywirusowy.
Nawet nie mamy pojęcia jakie skarby mamy w kuchni czy łazience! 🙂
Ponadto godne uwagi są jeszcze inne rośliny, które w badaniach wykazały zdolności wspierające układ odpornościowy: jeżówka pospolita (Echinacea purpurea), która pozwala uniknąć nawrotów przeziębień [klik] i odkryto jej zdolność aktywacji makrofagów do fagocytozy [klik].
Także czarny bez (dziki bez, Sambucus nigra), tradycyjnie używany od wieków przez medycynę ludową w leczeniu grypy i opryszczki, zaś współcześni naukowcy chcąc zweryfikować te doniesienia podawali chorym na grypę już od początku infekcji (symptomy nie trwały dłużej niż od 48 godzin) syrop z czarnego bzu w ilości 15 ml 4 razy dziennie przez 5 dni, uzyskując znaczące skrócenie grypy – pacjenci z grupy otrzymującej syrop z czarnego bzu wyzdrowieli szybciej aż o 4 dni w porównaniu z grupą dostającą placebo [klik].
Herbatkę z czystka (smaczną i zdrową) również warto zacząć regularnie popijać właśnie szczególnie na przełomie pór roku dla wzmocnienia odporności.
Z kolei długowieczni staruszkowie z greckiej Ikarii mają swój sposób na to jak wzmocnić organizm: popijają sobie na wzmocnienie tzw. „herbatkę górską” (nie mylić z naszą krajową „herbatką góralską” oznaczającą napój „z prądem”).
Grecka herbatka górska zwana jest przez miejscowych „malotira” (uwalniająca od złego, odpędzająca choroby), a po angielsku „shepherd’s tea” czyli herbatka pasterska i nie dodaje się do niej alkoholu.
Głównym jej składnikiem jest ziele gojnika (Sideritis herba) – znanej już od starożytności rośliny rosnącej wysoko w górach.
Badaniami współczesnymi nad tą rośliną zajmują się głównie naukowcy z krajów basenu Morza Śródziemnomorskiego (Grecja, Albania, Turcja), ale również z uniwersytetów w Holandii czy Bułgarii. Herbatka ta jest nie tylko zdrowa ale i do tego smaczna, można ją podawać także dzieciom.
Dr Różański zaleca, aby najlepiej kupować gojnik jako całe suszone roślinki (gałązka razem z kwiatkami), nie cięte czy mielone [klik].
3. Suplementy diety na odporność
Może się zdarzyć, że w okresie zmiany pór roku będziemy od czasu do czasu potrzebować towarzyszącego wsparcia w postaci dodatkowej suplementacji.
Będą to m.in. witaminy A, B, C, D, E, kwasy Omega-3, algi (spirulina, chlorella).
Królową witamin „na odporność” jest na pewno witamina C.
Nie musi to być ani jakaś najdroższa, ani ta „najbardziej naturalna” (cokolwiek to znaczy) – wystarczy zwykła, najtańsza witamina C w proszku.
Moja domowa apteczka świeci w zasadzie pustkami odkąd zmieniłam styl życia i dietę, ale jednego nigdy w niej nie brakuje: dużej paczki witaminy C w proszku.
Można ją zażywać w postaci czy to kwasu L-askorbinowego czy też związków tego kwasu (askorbinianów). Optymalnie jeśli będziemy ją przyjmować w połączeniu z jakimkolwiek źródłem bioflawonoidów (sok owocowy, herbatka ziołowa, owocowy proszek witaminowy itp.).
Jak ją w praktyce stosować by odnieść najwięcej korzyści pisałam tutaj: [klik]
Oficjalnie głosi się, że podawanie witaminy C nie chroni przed złapaniem sezonowego przeziębienia czy grypy, jednak zarówno ja sama jak i nasi użytkownicy, którzy mieli przyjemność sprawdzić tę tezę na sobie, teraz po testach tych już dobrze wiedzą, że opinia ta jest nie do końca zgodna z prawdą.
Grono wtajemniczonych, którzy już na sobie i swoich rodzinach wypróbowali wzmacniające odporność działanie odpowiednio przyjmowanych dawek witaminy C jest już bowiem na tyle duże, że doszło do wytworzenia „dowodu społecznego”, mimo tego, że oficjalne „dowody naukowe”nakazują nie przyjmować więcej jak 2 gramy na dzień, o czym pisałam niedawno.
Kluczem do sukcesu są jednak tutaj wystarczająco wysokie dawki: na tyle duże, aby nasze tkanki były zawsze odpowiednio nasycone witaminą C.
Może to nam zapewnić tylko odpowiednia dieta (bogata w świeże owoce i warzywa tudzież wyciskane z nich świeże soki) oraz okresowe dodatkowe wsparcie w postaci suplementacji – w miarę potrzeb.
Potrzeby zaś zależą od aktualnych warunków: stres, infekcja, uraz, a nawet zmiana pogody – to wszystko powoduje wzmożone zapotrzebowanie na witaminę C, dużo większe niż bylibyśmy w stanie pobrać z żywności.
W takiej sytuacji wchodzą w grę dawki gramowe: dziesiątki, a czasem i setki gramów na dobę jest w stanie wchłonąć niczym gąbka organizm ludzi, którym coś dolega lub narażonych na jakikolwiek stres (fizyczny, chemiczny, emocjonalny).
Ile jej aktualnie potrzebujesz – to wie tylko twój własny organizm.
Nie wiem tego ani ja, ani nawet twój lekarz.
Generalnie zasada jest taka: bierzemy do progu tolerancji jelitowej (bez wywoływania biegunki). Czyli tyle ile ustrój jest gotów aktualnie przyjąć, a nie tyle ile nam się osobiście wydaje, że mu wystarczy, albo ile mówią „oficjalne zalecenia”, że niby tyle i ani pikograma więcej.
Rezerwuarami gromadzącymi szczególnie dużo zapasów witaminy C do swoich własnych celów są w naszym organizmie: nadnercza, mózg oraz… białe ciałka krwi.
Te ostatnie właśnie w razie inwazji „obcych” czyli atakujących nas mikrobów, będą z nimi zaciekle walczyć – pod warunkiem jednak, że najpierw naszych żołnierzy odpowiednio nakarmimy.
Na głodniaka pracować zbytnio nie chcą.
W obrazowy sposób ujął to dr F. Klenner, pionier w skutecznym podawaniu pacjentom dużych dawek witaminy C, który powiedział: „Nasze leukocyty (komórki odpornościowe) bez witaminy C są jak żołnierze bez karabinu”.
Otóż to: jeśli nie wręczymy żołnierzom owego karabinu w postaci witaminy C to czym niby mają walczyć w razie ataku z zewnątrz? Będą się snuć leniwie, ospali, głodni i osłabieni.
Ponadto witamina C jest głównym czynnikiem niezbędnym do produkcji glutationu – związku o silnym działaniu immunoregulacyjnym.
Jeśli natomiast cały czas nasi wewnętrzni strażnicy, nasi żołnierze noszą przy sobie non stop dobrze nabity karabin, to przy najmniejszej próbie ataku my nawet nie odczujemy, że coś się dzieje.
Ot, zakręci nas w nosie, kichniemy sobie, może nawet któregoś wieczora zachce nam się dziwnie wcześnie udać się na nocny spoczynek i… po krzyku. Rano wstajemy jak gdyby nigdy nic.
Resztą roboty zajmą się nasi doskonale wyposażeni żołnierze (nota bene pamiętajcie, aby idąc za radą Linusa Paulinga profilaktycznie zwiększyć dawki przyjmowanej witaminy C za każdym razem gdy pojawia się to „pierwsze kichnięcie”, wtedy będzie większa pewność, że za pierwszym kichnięciem nie będą szły kolejne).
Przyznam przy okazji, że nieco irytują mnie opinie w stylu „witamina C leczy to, witamina C leczy tamto”. Niektórzy „guru” na takich stwierdzeniach zbijają kapitał. 😉
Witamina C tymczasem tak naprawdę niczego nie leczy. Leczy zawsze tylko nasz własny organizm.
Zapamiętajmy to. Nie witamina.
Witamina jest tylko narzędziem w rękach naszych żołnierzy, jest dla nich „paliwem rakietowym”, jest dla nich „dopalaczem”, jest właśnie tym „karabinem”.
Ale to nasi żołnierze strzelają! 🙂
Kolejną witaminą powiązaną przez badaczy z odpornością jest witamina D3.
Nie oszukujmy się: nie tylko kto wbrew zdrowemu rozsądkowi smaży się godzinami na słońcu ale i ten, kto żyje jak zombie unikając jak ognia światła słonecznego – zdrowy ani długowieczny nie będzie.
Powszechnie kojarzona z „witaminą na zdrowe kości” witamina D ma kluczowe znaczenie dla naszej odporności.
Jeśli latem uzupełniliśmy nasze zapasy witaminy D poprzez ekspozycję na słońce, to starczą nam one na 2-4 tygodni, bo tyle wynosi okres półtrwania witaminy D.
Po około miesiącu od zaprzestania ekspozycji na słońce skutkującej wytwarzaniem się witaminy D (co w naszej szerokości geograficznej staje się niemożliwe już od września z uwagi na kąt padania promieni słonecznych), poziom witaminy D spada co najmniej o połowę.
A to może oznaczać brak ochrony i wsparcia dla naszego układu odpornościowego.
Warto zatem wiedzieć jak wzmocnić organizm słoneczną witaminą i suplementować witaminę D już od września.
O tym ile, jak i co – pisałam tutaj: [klik].
Witamina A dla mocnych błon śluzowych i nie tylko
Po omówieniu witamin C i D czas na początek alfabetu – czyli witaminę A, niezbędną dla zdrowych błon śluzowych (którymi przecież są wyłożone między innymi nasze górne drogi oddechowe).
Witamina A często nazywana „witaminą antyinfekcyjną”: to ona robi za odźwiernego i zamyka patogenom drzwi przed nosem.
Dobry poziom witaminy A w ustroju to dobry stan błon śluzowych, które stają się odporne na wnikanie zarazków i toksyn środowiskowych.
Podobnie jak w przypadku witaminy C, podczas infekcji poziom witaminy A gwałtownie spada.
Spada on nawet wtedy gdy patogen zostanie dostarczony drogą daleką od fizjologicznej (np. jako szczepienia). Gdy mamy kontakt z mikrobami – będziemy potrzebować zdecydowanie więcej witaminy A (podobnie jak C) niż normalnie.
Nasz ustrój będzie ją chłonął jak gąbka.
W badaniach naukowych wykazano na przykład, że podawanie dzieciom chorym na odrę dawek uderzeniowych 200 000 j.m. witaminy A na dobę przez 2 kolejne dni znacząco zmniejszyło powikłania i śmiertelność [klik].
Objawów przedawkowania wskutek tej krótkotrwałej suplementacji nie odnotowano.
Metaanalizy dostępnych badań sugerują, iż suplementacja witaminy A może być uważana za czynnik zmniejszający długość trwania, powikłania jak i śmiertelność z powodu chorób infekcyjnych [klik].
WHO zaleca nawet dwudniową suplementację dzieciom witaminy A w dużych dawkach, w tych rejonach świata, gdzie mogą występować niedobory witaminy A, a więc zagrożonych wysoką śmiertelnością z powodu chorób infekcyjnych jak odra.
Naturopaci z kolei zalecają nieco inaczej rozłożyć dawki terapeutyczne retinolu przy infekcji: po 50 000 j.m rano i wieczorem przez kolejne 3 dni.
Pamiętać trzeba, że retinol (witamina A w gotowej formie) w dużych dawkach przyjmowany przez dłuższy czas może być toksyczny, a objawy nadmiaru są bardzo zbliżone do objawów niedoboru (sucha skóra, łamliwe i wypadające włosy, zmęczenie, brak apetytu).
Nadmiar retinolu nie jest też wskazany dla ciężarnych, ponieważ może skutkować uszkodzeniem płodu (działanie taratogenne).
Zdrowy człowiek jest w stanie sam w swoim ustroju produkować odpowiednią do zapotrzebowania ilość witaminy A (retinol) z prowitaminy czyli beta-karotenu.
Poprzez produkcję własną nie sposób przedawkować witaminy A, bowiem to nasz mądry organizm reguluje sobie samodzielnie swoją produkcję wedle aktualnych potrzeb.
My musimy tylko zadbać by miał z czego! 😉
Bogate w karotenoidy pokarmy (pomarańczowe, żółte, czerwone i zielone) warto więc w tym celu jeść i pić codziennie.
Beta-karoten i inne karotenoidy nawet jeśli nie zostaną przetworzone na witaminę A, to tak czy inaczej jako wymiatacz wolnych rodników przynosi naszemu ustrojowi (w tym układowi odpornościowemu) zdrowotne korzyści.
Na szczęście jesień hojnie nas nimi obdarowuje: bataty, dynia, szpinak i inne zielone warzywa, marchew i sok marchwiowy, pomidory, papryka, morele (zimą oczywiście suszone).
Pestki dyni dodatkowo są źródłem magnezu i cynku – naszych „strażników odporności”.
Zobacz jak prażyć pestki dyni na patelni by utracić jak najmniej wartości odżywczych.
Bardzo bogatym źródłem karotenoidów są też algi, zwłaszcza chlorella (oprócz tego zawiera ona komplet niezbędnych aminokwasów, chlorofil odtruwający nasz system z metali ciężkich oraz wspierające układ odpornościowy beta-glukany, kwasy Omega-3, cynk i witaminę C).
Retinol (gotową postać witaminy A) znajdziemy z kolei w pokarmach odzwierzęcych, a to dlatego, że zwierzęta podobnie jak ludzie produkują ją sobie z prowitaminy A pobieranej z jedzonych roślin.
Najbogatszym jej źródłem jest u zwierząt wątroba i tkanka tłuszczowa (my również, podobnie jak zwierzęta, przechowujemy zapasy swojej witaminy A właśnie głównie w wątrobie oraz tkance tłuszczowej, a zapasy te są uwalniane w miarę potrzeb).
Witaminy z grupy B
Od A przejdźmy teraz do kolejnej literki witaminowego alfabetu czyli B.
W dobie przetworzonego, oczyszczonego i rafinowanego „jedzenia” (udającego prawdziwe jedzenie) niedobory witamin z grupy B osiągają rozmiary epidemiczne.
Jedną z ważniejszych witamin z grupy B dla naszej odporności jest witamina B2 czyli ryboflawina. Jej niedobór jest łatwo zauważalny – najpierw występują zmiany w śluzówce jamy ustnej (afty) oraz wokół kącików ust (zajady).
Wykazano w badaniach, że niedobór ryboflawiny powoduje spadek limfocytów T i obniżenie odporności organizmu.
Ryboflawina jest częściowo syntetyzowana przez naszą mikroflorę (trzeba więc o nasze bakterie dbać i odpowiednio je karmić, a lubią one błonnik!), a częściowo dostarczana wraz z pokarmem.
Bogate źródła witaminy B2 to płatki drożdżowe nieaktywne, migdały i orzechy, pieczarki i inne grzyby, niełuskany sezam, szpinak, fasole, otręby, a ze źródeł odzwierzęcych wołowina, ryby, jajka, ser, ale te produkty nie posiadają niestety ani pikograma błonnika, więc korzyści z ich spożywania są jakby… połowiczne).
Ostatnio ciągle słyszę w radio (telewizji nie oglądam) reklamy specyfiku „na afty” gdzie w dodatku występuje małe dziecko, które skarży się na ból w buzi.
Droga mamo – dziecko nie ma w organizmie niedoboru Dezaftanu, Anaftinu czy innego środka łagodzącego objawy, lecz może mieć niedobór witamin z grupy B, najprędzej właśnie B2.
Jeśli chcemy na dobre pozbyć się aft i związanych z nimi dolegliwości, to sięgnąć trzeba do przyczyny: odstawić słodycze i produkty przetworzone (i jeśli chodzi o dorosłych to również alkohol), a podawać prawdziwe jedzenie: migdały, orzechy, strączki, zieleninę i pełne ziarno.
Również bez odpowiedniej ilości witaminy B6 (pirydoksyny) nasza odporność będzie szwankować, ponieważ witamina ta jest ważnym filarem odporności (m.in. jest ona naszemu organizmowi niezbędna w procesie produkcji limfocytów).
Jej niedobory to nie tylko zmiany w śluzówce jamy ustnej czy na skórze, ale i dużo groźniejsze następstwa – na przykład zmiany w układzie nerwowym (depresja, bezsenność), anemia czy kamica nerkowa.
Nie ma wątpliwości, że trzeba dbać o regularny dowóz tej ważnej witaminy jaką jest B6!
W witaminę B6 obfitują m.in. warzywa i owoce skrobiowe (kukurydza, ziemniaki, bataty, banany), ciecierzyca i inne strączki, pistacje i inne orzechy, sezam i tahina, słonecznik, awokado, szpinak, grzyby (shiitake, pieczarki, boczniaki i inne), produkty pełnoziarniste (płatki owsiane, kasza gryczana).
Witaminę B6 zawierają też produkty odzwierzęce jak ryby czy mięso, jednak te mają w sobie dużo białka, a im więcej spożywamy białka, tym zapotrzebowanie na witaminę B6 jest niestety większe.
Zgodnie z logiką korzystniejsze będzie dostarczanie witaminy B6 poprzez produkty, które w białko raczej nadmiernie nie obfitują (np. warzywa skrobiowe).
A co z witaminą E?
Jako silny przeciwutleniacz doskonale wspomaga prawidłową pracę układu odpornościowego, chroni przed stresem oksydacyjnym i uszkodzeniami komórek, wymiata wolne rodniki (a tych powstaje bardzo dużo w procesie fagocytozy, gdy nasze komórki żerne pochłaniają atakujące nas mikroby).
Ponadto hamuje produkcję prostaglandyn, które wywołują stany zapalne i prowadzą do postępującego wraz z wiekiem obniżenia funkcji odporności.
Witaminę E są zdolne produkować jedynie rośliny, a szczególnie dużo znajdziemy jej w kiełkach pszenicy (oraz nierafinowanym oleju z tych kiełków), zielonych warzywach, pestkach słonecznika, migdałach i orzechach.
Warto o tej porze roku zwiększyć spożycie pokarmów bogatych w kwasy tłuszczowe Omega-3 (krótko- i długołańcuchowe).
Mające pozytywny wpływ na układ odpornościowy kwasy Omega-3 zawarte są w orzechach włoskich, które (niech kto zgadnie dlaczego?) dojrzewają właśnie na jesieni – dosłownie jak na zamówienie (tak jak wspomniane wcześniej grzyby leśne), by nam pomagać wzmocnić organizm przed zimą.
Oprócz tego nasiona (głównie siemię lniane, chia, nasionka konopne, w pewnym stopniu także pestki dyni i słonecznika, sezamu, maku itd.) i wszelka zielenina (sałata, szpinak, kapusta, jarmuż, nać pietruszki, kiełki, brokuły itd.).
Kwasy Omega-3 dla odporności
Jeśli chodzi o długołańcuchowe Omega-3 (DHA i EPA) to ich najlepszym źródłem są jak wiadomo tłuste ryby morskie (makrela, śledź, łosoś dziki, węgorz) i owoce morza.
Ewentualnie jeśli ktoś jest na diecie wegańskiej to może sięgnąć w razie potrzeby po suplement tych długołańcuchowych kwasów (np. DHA-EPA od dra Jacobsa jest suplementem wegańskim, otrzymywanym z alg).
Tak jak w przypadku witaminy A tak i tutaj – zdrowy i prawidłowo odżywiający się człowiek jest w stanie produkować sobie te długołańcuchowe kwasy DHA i EPA we własnym ustroju z kwasu ALA znajdującego się w roślinach.
4. Produkty pszczele
Stosowane przez ludzkość od tysięcy lat w celach zdrowotnych produkty pszczele takie jak miód i ziołomiody, pyłek pszczeli, mleczko, propolis, pierzga – nadal nie tracą na aktualności.
Współcześni naukowcy potwierdzili bakteriostatyczne działanie produktów pszczelich.
Prawdziwy miód pszczeli ma też działanie prebiotyczne dokarmiające nasze dobre bakterie jelitowe, czego nie można powiedzieć o stołowym cukrze. Miód kupujmy z ekologicznej pasieki, a nie z marketu, niewiadomego pochodzenia (i wątpliwej czasami jakości).
A już pomijając zdrowotne działanie miodu: nie ma nic przyjemniejszego od delektowania się szklanką ulubionej ziołowej herbatki z dodatkiem pachnącego latem miodu, gdy za oknem deszcz i szaruga. 🙂
Koniecznie więc przed nastaniem jesieni trzeba zaopatrzyć się w miód!
Jaki miód wybierać (bo że z ekologicznej pasieki, a nie z marketu, to już wiemy)?
Przy przeziębieniu, grypie, kaszlu i zapaleniu oskrzeli najkorzystniejszy jest miód lipowy, gryczany lub spadziowy.
Podczas bólu gardła zalecany jest miód tymiankowy, wrzosowy, nostrzykowy lub szałwiowy.
Z miodów bardziej egzotycznych użytkownicy chwalą sobie miód manuka słynący z wysokiej zawartości methylglyoxalu (niestety nie należy ten rodzaj miodu do najtańszych).
W czasie jesiennego przesilenia warto rozważyć profilaktyczne zastosowanie wzmacniającej kuracji pyłkiem pszczelim (lub jego fermentowaną, bardziej przyswajalną wersją czyli pierzgą, która jednak jest droższa od pyłku).
Skład pyłku jest tak skomplikowany, że nawet z użyciem współczesnych zaawansowanych technologii nie udało się stworzyć syntetycznego pyłku.
Syntetyczne witaminy umiemy już robić, a nawet sztuczny miód, ale pyłku ani pierzgi nie.
Są nie do podrobienia! 🙂
Sprawdź jak stosować pyłek pszczeli i jak zrobić wzmacniającą organizm kurację pyłkiem pszczelim.
Jeśli ktoś ma uczulenie na jakiekolwiek produkty pszczele, to nie powinien ich jednak stosować. Nie jest też zalecane podawanie ich małym dzieciom (miód do pierwszych urodzin, pyłek i pierzga do trzecich).
Jedna ważna uwaga: produkty pszczele nie lubią wysokich temperatur, dlatego nie dodawajmy np. miodu do gorących płynów, muszą być one zawsze przestudzone jeśli chcemy w pełni korzystać z dobrodziejstw zawartych w produktach pszczelich.
5. Odpowiednia ilość snu i umiejętność radzenia sobie ze stresem
W przeciwieństwie do suplementów – sen (jak również aktywność fizyczna i hartowanie, o czym za chwilę) jest całkowicie darmowym sposobem na wzmacnianie odporności.
Niedosypianie czy w ogóle zaburzony rytm dobowy podkopuje naszą odporność bardziej niż cokolwiek innego.
Życie w ciągłym stresie również.
Niedobór witamin jest groźny dla zdrowia, ale niedobór snu i pozytywnego nastawienia do życia jest… jednakowo groźny, jak nie groźniejszy!
Niedosypianie i stres dziesiątkują naszą mikroflorę jelitową wcale nie mniej skutecznie niż nieroztropne używanie leków czy objadanie się niezdrowymi rzeczami.
Często natomiast jest tak, że zajmujemy się zbytnio ciałem i jego potrzebami. Fascynują nas różne diety i ćwiczenia, zastanawiamy się co jeść i kiedy, dyskutujemy jakie suplementy są najlepsze itd.
W tym ferworze zaaferowania potrzebami ciała zapominamy częstokroć o tym, że nie składamy się jedynie z przewodu pokarmowego.
Mało tego – na stan przewodu pokarmowego (a jak wiadomo jelita i pomieszkująca tam mikroflora odpowiada za ok. 80% naszej odporności) bardzo silnie wpływają czynniki pozadietetyczne.
Między innymi takie jak niedobór snu, zaburzone rytmy dobowe i przedłużający się stres.
Więc pamiętajmy: nie tylko przetworzonym jedzeniem, nie tylko antybiotykami, sztucznymi słodzikami, tytoniem czy nadmiarem alkoholu możemy zniszczyć sobie naszych małych przyjaciół.
Niedospanie, zaburzony rytm dobowy i ciągły stres (życie w biegu, presja pośpiechu, ciągłe zamartwianie się „na zapas” itd.) mają przemożny wpływ na naszą oporność.
To są rzeczy z reguły niejawne dla ludzi z zewnątrz (naszych bliskich czy przyjaciół). Są to bowiem takie czynniki stylu życia, których nie widać i możemy je nawet ukryć przed innymi. Nikt nam nie udowodni kiedy tak naprawdę zasypiamy ani też nikt nie wie jakiego typu myśli nosimy cały czas w głowie.
Możemy zapijać niedospanie kawą czy energetykiem, możemy przykleić sobie do twarzy sztuczny uśmiech, ale jeśli w tej dziedzinie będziemy „oszukiwać” robiąc dobrą minę do złej gry, to tak naprawdę oszukujemy samych siebie.
Jeżeli nad tą najbardziej prywatną dziedziną naszego stylu życia nie zaczniemy sami pracować gdy coś tam szwankuje i obniża jakość naszego życia – to z pewnością nikt za nas tej wewnętrznej pracy nie wykona.
Niedobór snu i przewlekły stres znacznie zwiększają ryzyko zapadnięcia na demencję (chorobę Alzheimera) w późniejszym wieku (pisałam o tym w tym artykule).
Zwiększają też ryzyko wielu innych, nieprzyjemnych, skracających życie i drogich w utrzymaniu choróbsk (cukrzyca, choroby serca, nadciśnienie, osteoporoza, nowotwór jelita grubego, udar, zaburzenia nastroju, zespół metaboliczny i inne).
Przewlekły stres, zaburzone rytmy dobowe i niedobór snu przyczyniać się mogą również do problemów z chudnięciem (niedobory snu ułatwiają wydzielanie greliny zwanej „hormonem głodu”).
Dbajmy więc kategorycznie o ilość i jakość naszego snu, rozpocznijmy też codzienne praktykowanie radzenia sobie ze stresem.
Tutaj dróg jest wiele:
- medytacja lub modlitwa,
- joga,
- głęboki oddech,
- trening uważności (mindfulness),
- nauka progresywnego relaksu mięśni (trening Jacobsona),
- geloterapia (terapia śmiechem)
- muzykoterapia
- i wiele innych – z pewnością każdy wybierze coś dla siebie.
Najważniejsze dla dobrego snu są nasze wieczorne rytuały.
To może być czytanie, modlitwa lub medytacja, wizualizacja, głębokie oddychanie, relaksujące ziółka na dobranoc (np. rumianek lub gotowa mieszanka), słuchanie relaksacyjnej muzyki.
Chodzi o to by świadomie wyciszyć się zanim udamy się na nocny spoczynek.
Wyłączyć też na noc należy wszelkie elektroniczne urządzenia, przede wszystkim telewizor (osobiście nie używam tego sprzętu już od kilku lat i niczego na tym jak dotąd nie straciłam, raczej wręcz przeciwnie).
Wszelkie źródła niebieskiego światła (telewizor, komórka, LED-y itp.) należy co najmniej na 2-3 godziny przed spaniem zamienić na źródła światła o barwie ciepłej (czerwonej, żółtej, pomarańczowej). Polecam do sypialni lampę solną, o której pisałam niedawno.
Niech nam też nie przeszkadzają zapalone kontrolki drukarki, budzika czy komórki. Im mniej luksów w pomieszczeniu tym lepiej.
Dlaczego ta ciemność jest taka ważna? Aby rozpoczęła się produkcja melatoniny (hormon snu) pomieszczenie musi być możliwie maksymalnie zaciemnione. Ekspozycja na światło (szczególnie niebieskie) ma na jakość naszego snu dużo gorszy wpływ niż nawet kofeina.
Można użyć miękkiej maseczki do spania na oczy gdy całkowite zaciemnienie sypialni jest niemożliwe (z uwagi np. na lampy uliczne za oknem).
Jeśli mamy przejściowe problemy z zasypianiem lub wybudzaniem się w nocy, można okresowo sięgnąć po suplement melatoniny (1-3 mg na 1-1,5 godz. przed snem).
Ale jeśli nic nie pomaga i nadal cierpimy na zaburzenia snu – warto skonsultować się z lekarzem, by ten postawił diagnozę.
Gra jest warta świeczki, bowiem od ilości i jakości snu dosłownie zależy nasze życie.
6. Umiarkowana aktywność fizyczna i hartowanie
Chyba nigdy nie zmęczę się powtarzaniem tej ważnej rzeczy: ruszaj się, człowieku!
Wszystko co żyje jest w ruchu, tylko martwe rzeczy się nie poruszają.
Więc nie bądźmy trupami już za życia i pozostawajmy w ruchu. Na tyle, na ile jest to możliwe.
Niech pora roku nie będzie pretekstem do ciągłego przesiadywania w domu.
Nawet gdy jest chłodniej na zewnątrz albo kropi deszcz – zawsze możemy cieplej się ubrać i zabrać ze sobą parasol i kalosze by nadal rozkoszować się spacerem na świeżym powietrzu.
Gdy nadchodzą jesienne szarugi, a nas chwyta sezonowa depresja, to pamiętajmy, że najlepszym antydepresantem jest właśnie ruch.
Nie tylko ćwiczenia, ale także taniec, trampolina, rower, spacery, jogging itd.
Podczas aktywności fizycznej nasze ciało zaczyna wytwarzać endorfiny – uszczęśliwiające nas substancje!
Ważne jest przy okazji to, aby była to aktywność raczej umiarkowana. Odporności nie wspiera ani całkowity bezruch ani też nadmierna aktywność fizyczna (np. wiadomo, iż sport wyczynowy gdzie występują intensywne treningi obniża odporność).
Natura kocha równowagę i harmonię również i w tej dziedzinie.
Korzystniejsze jednym słowem będzie pójście na spacer każdego dnia niż pójście na siłownię raz w tygodniu, by tam wycisnąć z siebie siódme poty i dać sobie wycisk „nadrabiając” brak aktywności z całego tygodnia.
Hartowanie organizmu
W rozważaniach o tym jak wzmocnić organizm nie sposób pominąć kwestii hartowania.
Oprócz aktywności fizycznej na naszą odporność ma bowiem też wpływ hartowanie organizmu, które dobrze jest rozpocząć właśnie teraz, przed zimą.
Nie chodzi o to, by każdy z nas został morsem kąpiącym się bez uszczerbku na zdrowiu w przerębli, lecz o to, by móc lepiej znosić wahania temperatury, które o tej porze roku są nieuniknione.
Najlepiej w tym celu zacząć od naprzemiennego prysznica. Strumień wody ciepłej stopniowo trzeba schładzać, potem znowu użyć cieplejszej, potem chłodniejszej, powtórzyć tak 4-5 razy – zakończyć chłodną.
Jak wzmocnić organizm hartowaniem w jeszcze prostszy sposób? Fajnym ćwiczeniem jest brodzenie w chłodnej wodzie: do wanny nalewamy ok 5 cm wody zimnej i brodzimy jak bocian: początkowo przez kilka lub kilkanaście sekund, stopniowo wydłużając czas każdego dnia. Zamiennie jeżeli nie mamy wanny, to można użyć miski z zimną wodą.
Można też użyć dwóch misek – jedna z wodą ciepłą i druga z zimną i wkładać do nich naprzemiennie stopy na kilka-kilkanaście sekund, stopniowo wydłużając czas (kończymy wodą zimną).
Jeśli mamy możliwość (np. ogródek przydomowy) to możemy też uprawiać jesienny earthing, zaczynając od kilku sekund chodzenia po chłodnej trawie czy ziemi i stopniowo wydłużając czas każdego dnia o kolejne kilka sekund.
To niewiarygodne, ale po stosunkowo krótkim czasie regularnego treningu będziemy w stanie bez uczucia dyskomfortu chodzić po chłodnej trawie nawet kilka dobrych minut.
Pomyślmy chwilę: nasi przodkowie nie mieli ogrzewanych łazienek w domu, do sławojki za potrzebą trzeba było wyjść na zewnątrz nawet przy trzaskającym mrozie, a w domu leciała z kranu tylko woda zimna.
Często jednak nawet i tego kranu nie było, a mycie można było uskuteczniać przy studni, bez względu na pogodę.
Nasi przodkowie wiedzieli jak wzmocnić organizm czynnikami hormetycznymi i mieli szkołę życia i darmowe hartowanie od najmłodszych lat!
My dzisiaj żyjemy w ciepełku i wygodach, delikatni niczym mimozy: ledwo kończy się lato i już zaczyna się kichanie i pociąganie nosem.
Mówimy wtedy „wirusy szaleją”.
Szczerze?
Niech sobie szaleją, kogo to obchodzi?
Człowiek przewlekle zdrowy ma takie rzeczy w nosie! 😉
Tymczasem zobaczmy jak trenował swój organizm codziennym hartowaniem pan Antoni Huczyński (1922-2020), nasz „dziarski dziadek” – po prostu chapeau bas!
Pan Antoni uważał, że są trzy składniki długowieczności: dieta, ćwiczenia i krioterapia.
Na filmiku poniżej zaraz mu stuknie setka, a on nie wiedział nawet co to jest katar, choć kiedyś wiecznie zimą chodził zaziębiony.
Obejrzyjcie i bierzcie przykład! 🙂
Czy istnieje jeden dobry sposób na wzmocnienie odporności na przełomie pór roku?
Nie, tak samo jak nie istnieją na to żadne magiczne tabletki czy suplementy (o czym jednak usilnie starają się nas przekonać jak co roku o tej porze nachalne reklamy radiowo-telewizyjne).
Każdy z nas musi sobie opracować swój własny plan, swoją własną strategię na to jak wzmocnić organizm. Jak? Słuchając uważnie swojego ciała, akceptując to, co w jego przypadku działa i odrzucając to, co w jego przypadku nie sprawdza się.
Teraz gdy już wiemy jak wzmocnić organizm by móc mikrobom… pokazać figę w sezonie jesienno-zimowym, grzecznie podziękować i odprawić je niezwłocznie z kwitkiem, to naprawdę warto zabrać się do roboty już teraz.
Do czego z całego serca zachęcam każdego z czytelników!
Pozostawajcie w zdrowiu! 🙂
Pomocne linki:
1. „Zadbaj o równowagę mikroflory jelitowej. Popraw odporność i schudnij raz na zawsze” autor dr G.E. Mullin
2. „Adaptogens: Herbs for Strenght, Stamina and Stress Relief” autorzy: D. Winston, S Maimes.
3. „Superodporność. Jak czerpać zdrowie z każdego posiłku”, autor dr J. Fuhrman.
4. „Wylecz się sam. Megadawki witamin”, autor dr A. Saul.
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
paula napisał(a):
Ja pracowałam nad swoim zdrowiem od dobrych kilku miesiecy. latem 1-2 dniowe posty owocowe lub owocowo-warzywne, od poczatku roku odstawiłam całkowicie zywnośc przetworzoną, spozywałam tylko warzywa, owoce, bardzo dużo orzechów oraz pełne ziarna, wyeliminowałam mięso i prawie całkowicie nabiał. Jem duzo kiszonek a teraz dopadło mnie takie przeziębienie jakiego dawno nie doświadczyłąm. Zatoki sa tak mocno zainfekowane ze nie mogę pozbyc sie tej wydzieliny. Nie pamietam zebym bedąc na tradycyjnej starej diecie była tak mocno przeziębiona. W tamtym roku pomagały mi mega dawki vitaminy C natomiast teraz staram sie przyjmowac do progu tolerancji i brak poprawy. Zastanawiam sie co robię nie tak. Byc moze problem tkwi w tym, żę w ciagu tych ostatnich miesięcy zbyt mocno wyziębiłąm organizm jedząc praktycznie samo surowe. Wg medycyny chińskiej wszystkie surowe owoce i warzywa to produkty mocno wyziębiające. Teraz jadłabym tylko ciepłe rozgrzewajace posiłki, po surowych owocach warzywach jest mi zimno wiec od 2 tygodni ich unikam. Cynamon, imbir, kardamon, kurkume moj organizm pochłania a mimo to nadal nie mogę pozbyc sie zalegającej plwociny i śluzu. Mysle jednak ze moje zdrowe odzywianie nie nadąża jednak z uzupełnieniem strat związanym ze stresem nad którym niestety nie mogę zapanowac. Tu pewnie tkwi największy problem.
Marlena napisał(a):
Stres to jedno, a drugi błąd to taki, że trzeba wsłuchiwać się w potrzeby swojego organizmu, bo nie każdemu służy dieta 100% surowa (a przynajmniej nie o każdej porze roku), nie każdemu służy dużo orzechów itd. Nabiał bardzo zaśluzowuje, nawet ten najbardziej ekologiczny, kozi, owczy, choćby nie wiem jak „najzdrowszy”.
Jadwiga napisał(a):
Napiszę zdaje się nieco wbrew filozofii Akademii 🙂 ale jako wieloletnia weganka i surojad mam w tej kwestii sporo doświadczenia. Długo musiałam się leczyć ze swojej całorocznej miłości do surowego jedzenia. Paula, nad stresem nie możesz zapanować przede wszystkim dlatego, że się źle odżywiasz. Jedzenie surowe BARDZO wyziębia i zaśluzowuje, co bardzo utrudnia zachowanie dystansu w życiu i bardziej pogodną ocenę sytuacji. Jakoś ten śluz musi się organizmu wydostać, więc chorujesz. Surowe je się tylko wtedy, gdy na dworze jest ciepło, czyli późną wiosną i latem. Od jesieni je się bardzo mało surowego, tylko do smaku. O zielonych sokach też zapomnij (te tylko na wiosnę, jak zieloność buja). Jeść należy przede wszystkim ciepłe i gotowane potrawy, bo to rozgrzewa i osusza organizm i tego potrzebujemy, gdy na dworze chłodno, i do tego kiszonki. Do tego herbatki ziołowe rozgrzewające, wyciszające i przeciwzapalne, również przyprawy rozgrzewające. Jesteśmy częścią przyrody i warto odżywiać się tym, co akurat ona nam serwuje w danej porze roku, a nie co serwują sklepy i do czego zachęcają modne filozofie.
Marlena napisał(a):
Jadwigo, filozofia Akademii Witalności jest taka, że nie ma jednej diety dobrej dla każdego. Po prostu trzeba nauczyć się słuchać swojego organizmu, tak jak już to wcześniej Pauli napisałam. Chłodna pora roku sama nas skłania do sięgania po potrawy czy przyprawy, które latem nam „nie wchodzą” (przyprawy korzenne, rozgrzewające zupy i herbatki itd.) i vice versa: pełny witarianizm gdy na dworze plucha albo mróz jakoś nam „nie wchodzi”, prawda? Co nie oznacza, że gdy nadejdzie chłodna pora roku to „trzeba” odstawić wszystko co surowe i zielone, bo jak nie to się „zaśluzujemy” zjedzoną sałatką czy wypitym sokiem z warzyw.
To kolejna modna filozofia, taka sama jak to, że „trzeba” przez 365 dni w roku jeść na surowo, bo „gotowane jest martwe”. Jeszcze raz powtórzę: niech każdy słucha własnego organizmu, skoro ma on ochotę na coś rozgrzewającego – daj mu to, a jak poprosi o sok, jakieś owoce czy świeżą sałatkę – daj mu to, nawet jeśli prosi o to zimą. Skoro prosi, to na pewno wie dlaczego. 😉
Kasia Dymek napisał(a):
Dzieki. . . Takich informacji potrzebowalam. Czesc stosuje ale jeszcze reszte musze wdrozyc. Najtrudniej stosowac to wszystko u dzieci: bo ciagle ktos jakies slodycze dzieciom daje lacznie z wlasnym mezem, bo warzywa niezbyt dla nich atrakcyjne, choc nadrabiaja przynajmniej owocami.
Marlena napisał(a):
Kasiu, jeśli lubią owoce – dawaj owoce. Stosuj upychanie tego czego nie lubią w inny, taki trochę zawoalowany sposób (np. w sokach, koktajlach, lodach domowych, deserach). Nawet ciasto można upiec z fasoli, marchwi, buraków – nawet nie będą wiedzieć ile dobroci wcinają na deser. 😉
Agata napisał(a):
Super artykuł! Bardzo dziękuję!
Monika napisał(a):
Czy dobrym pomysłem w okresie jesienno-zimowym będzie więc picie na czczo szklanki ciepłej wody z łyżeczką ekologicznego octu jabłkowego, czy nie ma żadnych przeciwwskazań, np. żołądkowych, jelitowych itp.?
I co z pieczarkami, podobno są bardzo faszerowane chemią, czy jeżeli nie mam możliwości kupowania ekologicznych, to kupować takie ze zwykłych marketów, czy lepiej sobie darować?
Aneomnne napisał(a):
Bardzo się ciesze, że coś nowego się pojawiło!
Agnieszka napisał(a):
Rewelacyjne wiadomości, takie podsumowujące to, o czym Pani na swojej stronie wciąż przypomina. A w tym wpisie, wszystko w jednym, super :-D.
Pani Marleno, co Pani sądzi na temat monodiety np. z kaszy jaglanej? Czy lepiej tylko warzywa i owoce, czy kasza też może być? A jeśli warzywo w monodiecie , to jakie najlepiej?
Marlena napisał(a):
Detoks jaglany jest OK, choć nie robi tych samych rzeczy co detoks owocowy. Trzeba też pamiętać aby pić dużo wody przy jaglanym. Przy owocach nie ma tego problemu, bo same składają się głównie z wody i to tej najlepszej, strukturyzowanej. 😉
Jeśli dołożymy warzywo to już nie jest monodieta. Przedrostek „mono” oznacza, że spożywamy tylko jedną rzecz (w tym przypadku samą kaszę). Monodieta arbuzowa oznacza, że jemy tylko arbuzy itd.
Ewa napisał(a):
Marlenko a co myślisz o lewatywach? Chciałabym przejść na surowe odżywianie. Czytałam opinie, że w takiej sytuacji należy najpierw oczyścić jelito z wcześniejszego syfu, aby dobroci ze zdrowego jedzonka mogły się wchłaniać. Ale czytałam też , że na surowej diecie lewatywy niepotrzebne bo i tak dużo błonnika się spożywa. Mimo, że już dłuższy czas (prawie rok) odżywiam się w ok. 80% na surowo to korzyści jakoś słabo zauważalne. Obserwuje to po włosach , ciągle są rzadkie, słabe a kiedyś miałam burzę loków ! Paznokcie też nie zachwycają. Wnioskuję po tym, że z wchłanianiem to u mnie raczej na bakier.
Marlena napisał(a):
Jeśli komuś lewatywy pomagają przynosząc ulgę to czemu nie, choć osobiście nie używam. Jeśli masz słabe włosy i paznokcie, to spróbuj zwiększyć dostawy krzemu od organizmu. Można robić to podobnie jak z magnezem na dwa sposoby: doustnie (spożywając żywność ze skórką, bo tam gromadzi się krzem, suplementując ziemię okrzemkową, a także pijąc wodę w której moczyły się kamienie krzemowe – odkąd to robię, to mam paznokcie mocne jak skała!) jak i przezskórnie (kąpiele w wywarze skrzypu lub słomy owsianej).
user1 napisał(a):
Troszkę pomieszane skuteczne sposoby z takimi, które może i zapobiegają różnym chorobom, ale jak ktoś ma problemy z odpornością, to mu za bardzo nie pomogą. Witaminy, EPA i DHA, probiotyki, echinacea, czosnek, czarny bez, żeń-szeń, sen, ruch – w porządku, ale wyciskane soki owocowe na samym początku? Chciałbym widzieć, jak ktoś przestanie chorować na przeziębienia dzięki nim (badania, anyone?). Żeby nie było, sam je piję bo dobrze byłoby pić coś smacznego a nie trującego oprócz ziół i wody (oczywiście z umiarem – takie soki to jednak dawka cukru bez błonnika, trzeba też uważać aby kwaśne pH nie uszkodziło szkliwa zębów), sok np. z marchewki jest dobrym źródłem beta-karotenu (który jest potrzebny sam w sobie – na konwersję na retinol bym za bardzo nie liczył), ale na wzmocnienie odporności są lepsze sposoby (choć trzeba dodać, że np. bromelaina w soku z ananasa działa przeciwzapalnie na zatoki).
Lista ziół wygląda średnio przekonująco. Miłorząb japoński może i przeciwdziała astmie, ale skuteczność przeciwko wirusom to by trzeba było zbadać. Różeniec górski polecam jeśli ktoś się stresuje, ale jeśli ma kortyzol w normie to szansa na poprawę odporności spada. Z pozostałymi często pewnie wygląda to tak, że zawierają przeciwutleniacze i zwiększają ilość jakichś przeciwciał, ale czy to się przekłada na widoczny spadek liczby zachorowań na przeziębienia to już inna sprawa.
Chlorella jest dobra do usuwania metali ciężkich (uwaga żeby nie łączyć z dużymi dawkami wit. C, która może te metale z powrotem porozrzucać – nie, to odtruwanie z metali ciężkich witaminą C to nie jest taka prosta sprawa), ale są lepsze źródła wzmacniających odporność beta glukanów. Nie pojawił się na liście suplementów andrografis, choć moim zdaniem powinien się pojawić na samym początku. Cynk gdzieś tam się przewinął, ale jak ktoś uważnie nie szuka, to nie zwróci uwagi (no i wiadomo, jak ktoś ma znaczne niedobory to mu pestki dyni przesadnie nie pomogą).
Jeśli ktoś szuka skutecznych sposobów na przeziębienia, to polecam np. artykuł „Do any supplements help prevent or treat a cold?” na Consumerlab.com. Rzut oka i od razu widać, które środki są warte poświęconego czasu i pieniędzy (choć fakt, z witaminą C babola strzelili strasznego. Dla sprawiedliwości trzeba dodać, że mega dawki kwasu askorbinowego nie działają już jak witamina, tylko jako pożeracz wolnych rodników itd. – to zupełnie „inna bajka”).
Marlena napisał(a):
Jak zwykle filozofujesz 😀
Oczywiście, że soki wyciskane to u mnie jest podstawa i nie wiem jak Ty, ale ja na to badań żadnych nie potrzebuję. Wystarczą mi osiągane efekty. Nie tylko moje własne, ale np. mój syn był w zeszłym roku szkolnym jedynym uczniem, który nie opuścił ani jednego dnia z powodu choroby. Nie „złapał” go żaden mikrob, choć wokół dzieciaki siąkały, kaszlały i zwalniały się do domu z powodu grypy czy przeziębienia.
Nie pisałam ponadto o sokach OWOCOWYCH, nie wiem skąd to wytrzasnąłeś? W artykule jest mowa o sokach warzywno-owocowych. Sok warzywno-owocowy NIE JEST sokiem owocowym, zresztą tak czy inaczej ja nie cierpię na jakże popularną dzisiaj „owocofobię” i owoce mnie nie przerażają, wręcz przeciwnie, uważam, iż mówi się o nich wiele bzdur. Np. popularnie twierdzi się, że „owoce mają dużo cukru”. No cóż… Tak się składa, że najwięcej to one mają wody. WODY! A nie cukru.
A powracając do tematu soków warzywno-owocowych: dla mnie świeżo wyciskane soki warzywno-owocowe jest to najlepsza możliwa „multiwitamina”, tylko żeby uzyskać z tego długotrwałe korzyści nie wystarcza szklaneczka od czasu do czasu. Budowanie pewnych zapasów trochę trwa, szczególnie gdy przez całe dekady należeliśmy do populacji „normalnie” odżywiających się i „normalnie” każdego sezonu zapadających „jak wszyscy” na grypę, zatoki czy inne dziadostwo.
Jeśli przeszkadza w sokach komuś pH, to niech pije przez słomkę. Mitem jest też „brak błonnika”. Wyzwoliłam się z tych przekonań, dzięki czemu przestałam zasilać kategorię „wszystkich” i „normalnych”. Dla mnie normalne jest być zdrowa jak koń przez 365 dni w roku, a co myślą na ten temat inni – z całym szacunkiem, ale mało mnie interesuje. Każdy ma prawo wybrać swoją normalność wedle uznania! 😀
Takie natomiast artykuły jak „Do any supplements help prevent or treat a cold?” na Consumerlab.com i podobnych mainstreamowych witrynkach już mnie nie przekonują: ja robię to co faktycznie działa, a nie to co „ma badania, że działa/nie działa”. Jeśli strzelili babola z witaminą C, która „nie działa” (choć rzesze ludzi już wiedzą, że jest akurat odwrotnie: można bowiem jak powiedział A. Lincoln oszukiwać wszystkich przez pewien czas, a część ludzi przez cały czas, ale nie da się oszukiwać wszystkich przez cały czas), to nie jest to witryna godna mojej większej uwagi.
Reasumując: nie wiem jak komu, ale mnie wystarczają sposoby opisane w artykule aby mikrobom na stałe pokazać figę i się nimi podzieliłam. Rozumiem, że artykuł się nie będzie podobać każdemu, ale jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził. 😉 Piszę dla tych, którym może się to przydać i będą umieli zrobić z tego pożytek.
zibi napisał(a):
Witam.Napiszesz Marleno cos wiecej o tej”wodzie w ktorej mocza sie krzemienie „?Jak ,gdzie i kiedy?Gdzie kupic i jakie krzemienie ?pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Zibi, ja kupiłam ten czarny krzemień na Allegro (szukaj czarny krzemień bez wapienia), takie łupane kamyki i nastawiam regularnie duży baniak z filtrowaną wodą gdzie te kamienie się moczą na noc, od następnego dnia można pić tę wodę, zupy na niej gotować, herbatki na niej parzyć itd. Oprócz tego można pić herbatkę krzemionkową ziołową (z Dary Natury) i kąpać się w odwarze z ziela owsa (albo skrzypu, też może być). Nasi przodkowie dobrze wiedzieli co robią jak studnie sobie czarnym krzemieniem wykładali! 😉 Ja w każdym razie odkąd jadę na tej wodzie mam niesamowicie twarde paznokcie, przestały być też kruche. Czuję różnicę.
Ogrodnicy też dobrze wiedzą, że jak się podleje roślinki gnojówką ze skrzypu, to robal, wirus czy grzyb na uprawy nie wlezie, a jak nawet wlezie, to roślina jest na tyle silna, że sobie poradzi i nie zmarnieje. Wszystko co żyje potrzebuje krzemu! 🙂
O znaczeniu krzemu pisałam tutaj, o tej wodzie krzemowej wspomniawszy przy okazji: https://akademiawitalnosci.pl/tag/krzem/
Ala napisał(a):
Dzień dobry, chciałabym doprecyzować informacje o witaminach w strączkach. Zawierają one m.in dużo witamin, jednak muszą one być długo gotowane, np godzina przy opcji suszonych fasoli. Czy mimo wszystko zostaną tam witaminki B, z których słynie?
Marlena napisał(a):
Witaminy B są rozpuszczalne w wodzie, więc jeśli odlejemy wodę to idą w dużej mierze do zlewu.
Magda napisał(a):
Pani Marleno! Proszę napisać jakich filtrów używa Pani do wody?
Marlena napisał(a):
Ja mam w domu dwa filtry dzbankowe do wody pitnej, oprócz tego tu gdzie mieszkam właściciele zainstalowali wymienny filtr wstępny przy wodomierzu w domu, raz na jakiś czas mąż to wymienia.
Jacek napisał(a):
Witam
Mam takie pytanie,wszystkie porady dotyczą najczęściej jednej choroby,a co zrobić jeżeli mam
kilka problemów zdrowotnych,jaka najlepsza jest dieta.
Mam 54 lata po usunięciu tarczycy,stłuszczenie wątroby ale próby wątrobowe prawidłowe,dna moczanowa,zespół jelita drażliwego,liczne na ciele włókniaki,niedobór wit. D3 14 ng/ml
Przez pół roku schudłem 13 kg.,odstawiłem słodycze,jem częściej a mniej.Od miesiąca bez glutenu,zmniejszyłem owoce ,gdyż zacząłem stosować dietę fodmap ,gdyż zacząłem podejrzewać że jelito drażliwe i stłuszczenie wątroby jest następstwem jedzenia dużych ilości owoców.laktozy,glutenu a nawet niektórych warzyw.
Obecnie nabiał ograniczyłem do szklanki dziennie kefiru lub jogurtu bez laktozy oczywiście.
Robiłem ostatnio badania morfologia ,TSH,kwas moczanowy,cholesterol,próby wątrobowe,magnez ,potas,wapń,sód wszystko ok,tylko poziom witaminy D3 14ng/ml oraz cukier 104.
Jestem obciążony genetycznie po rodzicach cukrzycą,ale gdy ważyłem 13 kg więcej jadłem słodycze,pieczywo białe,nabiał miałem mniejszy poziom cukry niż obecnie.Nigdy nie paliłem ,nie spożywam alkoholu ,nigdy nie jadłem tłusto,ale zawsze dużo surówek i owoców
codzienny spacer 1.5 godz.
Moje pytania są następujące,jak odżywiać się przy współistnieniu tych chorób,bo wiem że nadmierna głodówka powoduje większe stłuszczenie wątroby i ataki dny moczanowej,z kolei dieta warzywno -owocowa( fruktoza) przy jelicie drażliwym , tez nie wskazana ,niski poziom węglowodanów atak dny.Teraz ten cukier 104,bez słodyczy,glutenu,bez laktozy ,jem chude mięso najczęściej drób,posiłki małe a co 3 godz.Schudłem ale poziom cukru urósł a poziom kwasu moczanowego nic się nie zmienił.Niski poziom wit. D 3 już biorę 2000 razem z K2 i tu mam kolejne pytanie ,jeżeli ta witamina jest z soi a ja biorę euthyrox to czy nie zmieni to mojego TSH.
Pani Marleno robi pani dobrą ,potrzebną pracę proszę o pomoc i może więcej takich złożonych przypadków,bo nie można każdemu zalecać diety takiej czy innej,gdyż przyczyny chorób,są różne ja dzięki internetowi po zastosowaniu diety fodmap ulżyłem sobie w zespole jelita drażliwego,gdyż nigdy nie przyszło mi do głowy ,że moje problemy wynikają z jedzenia zdrowych owoców,cebuli,czosnku,roślin strączkowych.Podejrzewam ,ze to mogło też spowodować niealkoholowe stłuszczenie wątroby ,ale to za jakiś czas pokaże USG.
Pozdrawiam Jacek
Marlena napisał(a):
Jacku, zmiana diety i stylu życia wpływa ogólnie na organizm, a nie na jedną chorobę. Ludzki ustrój jest cudowną maszynerią, samouzdrawiającą, samoczyszczącą i samoregulującą się, a jej jedynym zadaniem jest utrzymanie Cię przy życiu w każdych warunkach (nawet tych niesprzyjających) i za wszelką cenę (nawet za cenę choroby).
Twoje problemy nie wynikają z jedzenia całe życie zdrowych rzeczy. Owoce i warzywa nie powodują chorób, zdrowy człowiek doskonale trawi owoce jak również warzywa. Przyczyny nabytych chorób są różne, ale sprowadzają się najczęściej do jednego: do chorobotwórczego stylu życia. Nie bez przyczyny choroby te noszą nazwę cywilizacyjnych. Na stan zdrowia wpływa owszem dieta, ale też i szereg innych czynników.
Piszesz, że dałeś sobie usunąć tarczycę, a przecież urodziłeś się jak mniemam z tarczycą zdrową, więc jak to się stało i co takiego robiłeś, że nagle nadawała się tylko do usunięcia? Piszesz, że masz genetycznie obciążenie cukrzycą, ale zdaj sobie sprawę, że prócz genów dziedziczymy również upodobania kulinarne. Piszesz, że nie odżywiałeś się tłusto, ale nabiał i mięso zawierają potężne ilości kalorii płynących z tłuszczu, choć tego nie widać, więc nie zdajemy sobie z tego sprawy. Jadłeś przez całe dekady przetworzone jedzenie, słodycze i białą mąkę, ale jakby co to winne są te owoce, strączki, cebula, czosnek i to na pewno one rozwaliły Ci zdrowie. Te naturalne pokarmy? Czyżby? 🙂
Jakim więc cudem na Okinawie, Sardynii, Nicoyi, Ikarii i w Loma Linda (tzw. Niebieskie Strefy długowieczności) ludzie jedzą wszystkie te rzeczy i dożywają w zdrowiu i jasności umysłu trzycyfrowych urodzin? Bez cukrzycy, bez stłuszczonej wątroby, bez konieczności wycinania sobie tak drogocennego gruczołu jakim jest tarczyca? A widzisz, oni nie spożywają przetworzonych przemysłowo śmieciogówien (pardon my french). I dlatego od urodzenia aż do naturalnej śmierci pozostają w zdrowiu.
Oprócz czynników dietetycznych są i pozadietetyczne: dużo słońca, dużo śmiechu, mało stresu, dużo modlitwy w takiej lub innej formie (tak, nasze życie duchowe, wewnętrzne TEŻ ma niebagatelne znaczenie dla zdrowia fizycznego), spora dawka umiarkowanej aktywności fizycznej każdego dnia. Nie składamy się tylko z przewodu pokarmowego.
To, że teraz odstawienie pewnych pokarmów przynosi ulgę nie znaczy, że pokarmy te są „winne” za powstanie Twoich dolegliwości. Szukaj przyczyny gdzie indziej. Zainteresuj się na przykład stanem swojego mikrobiomu jelitowego. Na pewno dostał niezłe cięgi przez wszystkie te ostatnie dekady. Za trawienie pewnych składników pożywienia odpowiedzialne są pewne bakterie, jak je mamy to nie musimy się martwić, bo to one nam trawią wszystko, a jeśli ich nie mamy to jest problem i wtedy należy stosować specjalne diety typu FODMAP, które są jak plasterek na ranę, ale lepsze to niż nic.
Nietolerancję fruktozy z owoców mamy jak w banku gdy będziemy jadać żywność pryskaną glifosatem (albo coś co taką żywność jadło póki żyło), roundupem pryska się pszenicę, rzepak, kawę i setki innych produktów dostępnych w sklepach, a zwierzęta karmione są paszami GMO, pryskanymi tym środkiem chemicznym, potem ludzie jedzą te zwierzęta jako „mięso” oraz spożywają ich mleko jako „nabiał”, pisałam o tym tutaj i wyjaśniałam mechanizm: https://akademiawitalnosci.pl/co-z-ta-pszenica/
Ale to nie pszenica jest winna, tylko to co ludzie z nią robią. Nasi przodkowie jadali pszenicę przez ostatnie kilka tysięcy lat, jedli owoce, warzywa, nabiał, mięso, pili wino. Pomyślmy więc co zrobiliśmy ze swoją planetą, z naszym jedzeniem, że na przestrzeni ostatnich kilku dekad pojawiła się epidemia czegoś takiego jak „niealkoholowe stłuszczenie wątroby”, „nietolerancja pokarmowa” albo „syndrom wrażliwego jelita”, gdzie rzesza osób urodzonych jako zdrowe nagle nie jest w stanie jeść wszystkiego tego, co ludzkość jadła przez ostatnie kilka tysięcy lat! Teraz trzeba dla nich opracowywać specjalne diety FODMAP czy inne, aby w ogóle mogli jakoś normalnie funkcjonować…
Jeszcze raz: to nie żywność jest winna sama w sobie, lecz to, co ludzie z tą żywnością robią. Po pierwsze jest uprawiana na chorej glebie z użyciem nielicznych tylko minerałów (NPK), albo hodowana na szybko podpędzana antybiotykami w przemysłowych oborach pozbawionych słońca, po drugie jest przetwarzana ile wlezie, a po trzecie zjadana w ilościach zbyt dużych (ale nic dziwnego, człowiek chodzi wiecznie głodny, bo ta żywność jest uboga w składniki odżywcze i ustrój się domaga ciągle nowych dostaw w nadziei, że w końcu dostanie to co jest mu potrzebne).
Jeśli chodzi o witaminę K2, to nie ma znaczenia dla Twojej wyciętej tarczycy czy witamina jest otrzymana z natto (z soi), bowiem soi tam już nie ma, suplement zawiera jedynie wyizolowaną jedną substancję czyli witaminę K2. Soja jest normalnym składnikiem diety długowiecznych na Okinawie, jakoś jednak nie słychać by dochodziło do masowego wycinania tarczyc u staruszków, większość tego co w internetach piszą na temat soi jest histerią, prawda jest taka, że w świecie Zachodu najwięcej soi spożywają ci, co jedzą zwierzęta nią karmione, ale nie jest to zdrowa organiczna soja, lecz pryskana roundupem paszowa soja modyfikowana genetycznie. Jakieś trzy czwarte światowych upraw soi jest przeznaczonych na paszę, nic tylko życzyć smacznego…
Potem się okazuje, że ludzie mają masowo nietolerancję białek soi, jak to możliwe, skoro soi w życiu na oczy nie widzieli, nawet nie wiedzą jak wygląda. Soja jest obecna w wędlinach, nabiale, słodyczach, zupkach błyskawicznych, pcha się ją dosłownie wszędzie, a pod jej uprawę wycina się nawet lasy Amazonii, zielone płuca tej planety. Przeciętny Europejczyk zjada ok. 61 kg ukrytej soi rocznie: https://ulicaekologiczna.pl/umysl-i-cialo/co-z-oczu-to-z-serca-ukryta-soja
Maria napisał(a):
Witaj Marleno ! Czy po przefiltrowniu wody w dzbanku można ją pić „na surowo”, czy należy ją jeszcze przegotować ? Podobno filtr nie usuwa wszystkich zanieczyszczeń. Serdecznie pozdrawiam !
Marlena napisał(a):
Mario, wszystkich nie usuniemy nawet gotując. Ja wodę dodatkowo wzbogacam o krzem – moczę w niej czarny krzemień. Od tego czasu mam paznokcie jak skała! 🙂
Jacek napisał(a):
Witaj Marleno
Dziękuję za odpowiedź,chociaż znam osoby które palą,piją ,jedzą tłusto z warzyw to tylko grzybki marynowane i ogórki konserwowe,lezą całe dnie przed telewizorem i nie maja problemów z wątrobą ,tarczycą ,cukrzycą.Wiem napiszesz ,że każdy z nas jest inny. Widzę trochę sceptycznie podchodzisz do diety Fodmap , mówisz że to nie owoce i warzywa są przyczyną tylko ich opryski.Moja ciocia ma w ogródku jabłonkę papierówkę i nigdy jej nie pryskała żadnym świństwem i po zjedzeniu jabłka miałem problemy.Miałem dwa razy robioną gastroskopię ,bo miałem bóle jak bym miał wrzody, a tu winne owoce z dużą zawartością fruktozy .Dlaczego po owocach jagodowych nie mam problemów ,czyżby nie były pryskane ,wątpię.To tak na marginesie.
Prośba o odpowiedź jaka najlepsza dieta , aby uchronić się od cukrzycy bo już jestem głupi. Czytam ,ze najlepsza jest beztłuszczowa ben nabiału i mięsa, ale dużo węglowodanów.Za chwilę czytam odwrotnie sam tłuszcz bez skrobi.I co z tym wskaźnikiem insulinowym , czy dobrze rozumiem że mleko i jogurt wysoki wskaźnik to zwiększa ryzyko cukrzycy, a co z kefirem bo jest zdrowy dla jelit .
Pozdrawiam Jacek
Marlena napisał(a):
Chyba nie czytałeś zalinkowanego artykułu: https://akademiawitalnosci.pl/co-z-ta-pszenica/ Przeczytaj proszę, bo to pomoże Ci zrozumieć skąd wzięła się nietolerancja fruktozy czy stłuszczona wątroba.
Nie chodzi o to, że jak TERAZ zjesz niepryskane jabłko, to TERAZ będziesz mógł je poprawnie strawić, bo problem polega na tym, że jak już nie masz w jelitach dobrych bakterii TERAZ, to czy to jabłko będzie pryskane czy ekologiczne, to nie ma znaczenia – nie masz dobrych bakterii mogących strawić JAKIEKOLWIEK jabłko. Więc po każdym będziesz się teraz czuł fatalnie.
Zaburzenia mikroflory jelit spowodowane zostały spożywaniem przetworzonego żarcia lub przyjmowaniem leków przez wiele dekad, ZANIM to ekologiczne jabłko zjadłeś. Szlak kwasu szikimowego jeśli już jest uszkodzony żywnością zawierającą glifosat, to jest pozamiatane. Nie tolerujemy wtedy fruktozy, ale to nie ona jest tutaj „winna”. Fruktozę ludzie razem z owocami spożywali przez tysiące lat i na pewno Matka Natura nie umieściła jej tam po to, aby nas tą fruktozą wykończyć. 🙂 Owoce jagodowe nie mają dużo fruktozy, dlatego są tolerowane lepiej jeśli ktoś ma nietolerancję fruktozy.
Zdrowy człowiek nie musi się obawiać fruktozy w owocach, bo nikt nie dorobił się żadnej choroby od owoców. Owoce to dary natury, wyprodukowane z matematyczną precyzją i bez chęci zysku. Co innego fruktoza z torebki, ketchupu, pieczywa, przetworzonych mięs, słodyczy, napoju sklepowego itd. – to jest fruktoza dodana ręką człowieka i to w dodatku do czegoś, co tylko udaje pożywienie, ale nim nie jest, bowiem niczego wielce pożywnego raczej tam nie znajdziemy.
Musisz odbudować podkopaną mikroflorę (szczególne braki mogą występować jeśli chodzi o Bifidobacterium), być może jest też uszkodzona sama śluzówka jelit albo też masz przerost bakterii w jelicie cienkim (SIBO). Sięgnij po książkę „Zadbaj o równowagę mikroflory jelitowej”, jej autorem jest lekarz gastroenterolog dr G. E. Mullin. Tam jest sporo o SIBO i przywracaniu równowagi flory jelitowej, a dieta jest rozpisana na etapy.
Zgadza się, Indeks Insulinowy dla produktów odzwierzęcych jest wyższy niż dla chleba czy makaronu i to białego. Jednak dopóki zaburzenia trawienne są na tyle daleko posunięte, że ktoś nie jest już w stanie trawić poprawnie takich źródeł białka jak rośliny strączkowe czy orzechy, to jest niestety skazany na mięso i nabiał dopóki swojego trawienia nie naprawi. Jak już naprawi, to będzie mógł jeść wszystko tak jak zdrowi ludzie.
Dieta FODMAP jest OK i jest bardzo pomocna gdy ktoś tak sobie „załatwił” przewód pokarmowy, że teraz nie może jeść fruktanów, fruktozy, laktozy itd., ja nie jestem jej przeciwna, bardzo wielu ludziom pomaga taka dieta eliminacyjna, jednak jest to cały czas traktowanie sprawy bardziej objawowo i o tym trzeba pamiętać.
Jeśli chodzi o prewencję cukrzycy, to mogę polecić książkę praktykującego lekarza, dr Joela Fuhrmana „Wylecz cukrzycę. Rewolucyjny program żywieniowy zapobiegający chorobie i cofający jej skutki”. Ale to już raczej jak przywrócona zostanie poprawność trawienia, wchłaniania i eliminacji – to trzeba ogarnąć najpierw, bo bez tego nie sposób być posiadaczem przewlekłego zdrowia. 😉
Jeśli ktoś nie urodził się z fruktozemią (wrodzona nietolerancja fruktozy, uwarunkowana genetycznie i istniejąca od urodzenia), to znaczy, że jest to rzecz nabyta i należy rozprawić się z przyczyną takiego stanu rzeczy. Zdrowe trawienie, wchłanianie i eliminacja to podstawa. Nie jest normalne gdy ktoś nie może jeść takich naturalnych darów natury jak np. jabłka, gruszki, strączki czy cebula. To są produkty, które ludzkość spożywała od tysiącleci, więc normalne jest mieć na tyle zdrowy przewód pokarmowy by je trawić bez problemu.
Patka napisał(a):
Przypomniała mi się jedna pani z programu w tv, która powiedziała, że nie chce dawać dziecku owoców, bo to cukier, ale nie przeszkadzało jej dawać dziecku ciastek i innych słodyczy 🙂 – to tylko taka dygresyjka. A poza tym, Jacku, czasami trzeba wielkich wyrzeczeń, zwłaszcza jak wcześniej sobie folgowaliśmy. To, że czegoś spożywamy mniej niż wcześniej nie znaczy, że wyjdzie nam na dobre, bo czasami trzeba po prostu nie jeść wcale. Niestety, na rezultaty też trzeba czekać dłużej niż miesiąc. Co do owoców: skoro człowiekowi najbliżej w kwestii diety do bycia owocożernym, to chyba jednak nie mogłyby być dla niego szkodliwe.
Marlena napisał(a):
Patka, to bardzo celne co napisałaś, o tym samym pisał też np. dr Dean Ornish w książce „Spektrum”: zmiany w naszym zdrowiu są adekwatne do zmian jakie poczyniliśmy w diecie i stylu życia, jeśli zmiany małe to i zdrowia przybędzie mało, a jeśli zmiany coraz większe to i zdrowia przybywa proporcjonalnie.
A mnie ta antyowocowa propaganda (jakże modna dzisiaj!) to po prostu śmieszy. Przecież owoce składają się głównie z wody, a nie z cukru, zaś cukier jest inteligentnie wpleciony w błonnik, właśnie po to by nie zaszkodził. Czy naprawdę poza tym ktoś może uwierzyć, że to co wyszło spod ręki Matki Natury (przypominam: jedyny producent żywności nie działający z chęci zysku) z przeznaczeniem dla nas jako pokarm może być „szkodliwe”? Oczywiście mam na myśli ekologiczne produkty, uprawiane „po bożemu”, a nie podlewane glifosatem. 😉
e.b. napisał(a):
Jak przygotować do sezonu? Po pierwsze i najważniejsze nie straszyć ludzi propagandą i bzdurami, których nauka nigdy nie udowodniła tylko mydli ludziom oczy, że udowodniła. Wszelkie zmiany na organach i tkankach są jasno wytłumaczalne. Jak ktoś zacznie poznawać przełomowe odkrycia w dziejach człowieka w dziedzinie medycyny dr. Hamera, to klapki mu z oczu spadną i się uwolni o tych zabobonów i celowych kłamstw o atakach wirusów i bakterii. Jak ktoś ma oczy otwarte i nie boi się prawdy to zachęcam do zdobycia tej wiedzy. Dr. Hamer nazwał to Germańska Nowa Medycyna (lub Germanische Heilkunde). Spotkała go za to największa krucjata w świecie medycyny w 21 wieku. Sprawę sprytnie zamieciono pod dywan.
Ewa napisał(a):
JACKU, W INTERNECIE JEST CIEKAWY FILM O WYLECZENIU CUKRZYCY W 30 DNI JEDZĄC PRZEZ TEN CZAS TYLKO I WYŁĄCzNIE OWOCE!! MOŻE WARTO , ŻEBYŚ GO OBEJRZAŁ…
Ewa napisał(a):
Marlenko a co myślisz o spożywaniu surowych żółtek jaj od czasu do czasu w kontekście ich śluzotwórczości? Pamiętam, że białko na pewno jest śluzotwórcze dla organizmu, ale nie pamiętam co z żółtkiem? Może to dziwne , ale surowe żółtka bardzo mi smakują. Jestem vege od dłuższego czasu, ale ostatnio mam na nie dużą ochotę. Z drugiej strony wzięłam się trochę za odsyfianie organizmu i jeśli ta zachcianka miałaby mi popsuć moją robotę 😉 to zrezygnuję .
Marlena napisał(a):
Nie mam pojęcia, ale z tego co pamiętam z wykładów dra Morse’a, to niestety każdy pokarm odzwierzęcy jest śluzotwórczy. Mniej lub bardziej, ale każdy jest.
Dorota napisał(a):
Czytam Twojego bloga już długo, ale pierwszy raz proszę o pomoc. Jakiś czas temu, zainspirowana historią Zibiego i tym, że wygrał z nerwicą lękową ( a z tym walczę), zrobiłam analizę pierwiastkową włosa. Własnie dostałam wynik i zlecenia dotyczące diety całkowicie pomijają owoce. Są w niej gotowane warzywa, białe mięso, zupy. Jak to się ma do soków, którymi wyleczył się Zibi? Mogę je dołączyć? Jak uważasz Marleno? Bardzo dziękuję. Dorota
Marlena napisał(a):
Nie tylko możesz, ale wręcz jest wskazane. Soki warzywne to klucz do zdrowia. Owocofobia jest ostatnio niezmiernie w modzie, ale tak naprawdę można mieć ją w nosie (chyba że ktoś urodził się z fruktozemią i genetycznie nie jest w stanie jeść większości owoców), zawsze lepiej jeść owoce niż suplementy sprzedawane przez kliniki robiące badania włosa. Założę się, że dostałaś też listę suplementów. 😉
Jacek napisał(a):
Witaj Marleno
Mam pytanie czy wiadomo kiedy można się spodziewać Twojej książki.
Czy możesz przedstawić chociaż z jednego dnia swoje menu (chyba że jest gdzieś na blogu a ja nie doczytałem).
Jak najlepiej mierzyć poziom cukru po zjedzeniu produktu,żebym wiedział po którym najbardziej podnosi się insulina ,zaraz po zjedzeniu czy może po pół godzinie.
Pozdrawiam Jacek
Marlena napisał(a):
Jacku, nad książką pracuję, cierpliwości. Moje menu jest zmienne w zależności od pory roku (np. latem są to praktycznie same surowe owoce sezonowe + trochę warzyw, zimą zdecydowanie więcej zup i dań ciepłych). Czyli np. latem przez cały dzień jem głównie owoce i warzywa (również w formie pitnej jako koktajl albo też zamrożonej jako lody) i na kolację sałatka lub jakieś warzywa na parze z dressingiem, zimą z kolei mam śniadania na ciepło (owsianka itd.), do pracy zabieram owoce, orzechy, sok warzywny, jakaś sałatka zabrana z domu w pojemniku, a po powrocie z pracy jem posiłek na ciepło (np. zupa, jakieś strączki, warzywa pieczone lub na parze itp.). Ogólnie jadam bardzo prosto. Nie jem kanapek i tradycyjnych obiadków (typu ziemniaki + mięso smażone czy oblane tłustym sosem, zresztą nie jem mięsa w ogóle, czasem jem ryby tylko). Problemów z poziomem cukru nie mam, więc co do ostatniego pytania to nie jestem w stanie na nie odpowiedzieć.
Ala napisał(a):
Marlenko, jeszcze jedno pytanie. Tym razem o grzyby. Mam takie szczęście, że mam ich pod dostatkiem w wersji suszonej i mrożonej. I przejdźmy do pytania, jak zachować omega 3 skoro muszę je ugotować? Wiem że kursu i pieczarki można na surowo, ale trochę się boję 😉 jest jakaś rada? Czy raczej pozostaje siemię i orzechy?
Marlena napisał(a):
Grzyby nie są jakimś wybitnym źródłem Omega-3. Najlepiej poddać je obróbce cieplnej.
Elżbieta napisał(a):
Witam Panią serdecznie. Byłam dziś u laryngologa z 6 letnią córką, mała ma problem ze słuchem, ciśnienie w uszach -280., trzeci migdał powiększony, ale wg niej nie wymaga na razie wycięcia. Przepisała steryd Avamys i baloniki do dmuchania. Kontrol za 3 tygodnie. Baloniki wg mnie mogą być, ale ten steryd już nie bardzo. Córka nie jada białego cukru, nabiału, białej mąki, produktów przetworzonych. Czasem się coś zdarzy nie zdrowego, chodzi do przedszkola ale sporadycznie. Codziennie pije wyciskany sok warzywno-owocowy z witaminą C, wit D, zaczęłam jej podawać olej z czarnuszki, bo miała przerwę przez wakacje. Może Pani mi coś podpowie jak w naturalny sposób jej mogę pomóc. Będę wdzięczna za każdą poradę. Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Elżbieto, z tego co kojarzę to córcia miała problemy z candidą, alergią itd. Steryd jest antyzapalny, jeśli nie chcesz go stosować to stosuj witaminę C. Jeśli będzie stosowana zgodnie ze sztuką (dużo, często i do ustąpienia objawów), to na pewno pomoże. Najczęściej bierzemy jej za mało i/lub za rzadko, a potem dziwimy się, że „to nic nie daje”. 😉
Wojtek napisał(a):
Pani Marleno,
chciałbym jeść chleb razowy (pełnoziarnisty) polecany jako zdrowszy niż wypiekany z białej mąki.
Jednak chleby z etykietą „razowy” czy „pełnoziarnisty” mają w składzie np.: Mąka żytnia 45,4% (w tym razowa 27,3%). Czy taki chleb to prawdziwy chleb razowy?
Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Prawdziwy razowy chleb warto upiec samemu, wtedy mamy pewność, że daliśmy tam tylko mąkę z pełnego ziarna, a nie mieszankę z białą mąką. Może wypróbujesz tego przepisu? https://akademiawitalnosci.pl/chleb-orkiszowy-na-mlodym-zakwasie-ktory-zawsze-sie-udaje/
Monika napisał(a):
Czy jeżeli wrzucam słonecznik, sezam na mocno rozgrzaną suchą patelnię, następnie bardzo zmniejszam ogień i podgrzewam kilka minut, to jest to prażenie? Czy można tak robić? Jakie ziarna można uprażyć, a jakich absolutnie nie?
Marlena napisał(a):
Jest to prażenie, owszem. Najlepiej robić to na średnio rozgrzanej patelni i niezbyt długo.
Dorota napisał(a):
Oczywiście, że dostałam, ale robiłam w Biomolu i oni nie sugerują skąd wziąć suplementy:-)Dziękuję Ci za odpowiedź, bo faktycznie trochę zwątpiłam. Soki piję cały czas i nie zamierzam przestać, podobnie jak świeże warzywa, a nie tylko gotowane. Do listy suplementów dołączę niacynę, jak u Zibiego. Może pomoże.
Serdecznie dziękuję.
Ewa napisał(a):
Alu, ja marynowałam pieczarki w soku z cytryny. Bardzo smaczne wychodzą, świetnie nadają się wtedy jako składnik sałatki.
Studentka napisał(a):
Droga Marleno, co sądzisz na temat diety niełączenia? Czy owoce powinniśmy spożywać tylko i wyłącznie osobno? Czy można łączyć w jednym daniu warzywa strączkowe i węglowodany, czy raczej się nie powinno? I jak jadać np. orzechy, słonecznik, sezam – czy można nimi posypywać dania, czy powinny stanowić samodzielną przekąskę? Z drugiej strony, czy np. sarna albo inne zwierzę zastanawia się nad tym, co łączyć a co nie? Czy teoria diety niełączenia ma uzasadnienie?
Marlena napisał(a):
Na pewno nie powinniśmy dokonywać na co dzień swobodnego łączenia tłustego ze słodkim, bo w naturze takie połączenie nie występuje: albo coś jest słodkie, ale wtedy nigdy nie jest tłuste, albo odwrotnie – jak jest tłuste, to nigdy nie jest słodkie.
Oczywiście nie chodzi tutaj o posypanie owsianki paroma orzeszkami piniowymi dla dekoracji, lecz o polewanie kasz czy ziemniaków łyżkami olejów będących tłuszczowymi izolatami spożywczymi, jedzenie białych bułek smarowanych masłem i obłożonych tłustym mięsem czy serem, spożywanie ociekającej oliwą i serem/mięsem pizzy czy makaronu, czy też zwyczaj spożywania każdego dnia wyrobów cukierniczych – tortów, lodów, batoników i ciasteczek w ramach deseru (tak zwane „coś słodkiego”), gdzie właśnie takie połączenia występują. Większość ludzi tak się niestety żywi na co dzień.
Rzecz jasna okazjonalne spożycie ciastka z okazji imienin czy jakiejś uroczystości rodzinnej nie będzie miało u zdrowej osoby przerażająco groźnych skutków – to co robimy okazjonalnie to inna sprawa. Jak powiedział dr Ornish dla zdrowia nie tyle jest ważne co robisz przez 5 dni w roku, ważne jest to, co robisz przez pozostałych 360.
Monika napisał(a):
Czy można swobodnie łączyć gotowane z surowym? Spotkałam się z informacją, że po gotowanym nie powinno się jeść surowego, ponieważ to zaburza trawienie, surowe jest krócej trawione przez organizm, dlatego najpierw surowizna, a potem gotowane – tak powinno się jeść, czy to prawda?
Marlena napisał(a):
W filozofii nutritariańskiej najpierw najczęściej jemy jako „danie główne” sałatkę, potem na drugie (o ile zmieścimy) jemy to co chcemy (zupę, gulasz warzywny, potrawkę itp.), aczkolwiek również w sałatce mogą znajdować się elementy gotowane (np. czarna fasola i kukurydza w sałatce karaibskiej https://www.drfuhrman.com/recipes/1310/caribbean-black-bean-salad).
Mariusz napisał(a):
Na stronie 137 książki „Witaminy, minerały i suplementy” jest informacja o tym, że „Polacy, jak większość Europejczyków, jako rasa kaukaska pochodząca z Azji, nie maja enzymów do trawienia kukurydzy, zarówno tej w całości, jak i w postaci płatków”. I faktycznie coś w tym jest, bo przez całe życie nie trawiłem kukurydzy.
Marlena napisał(a):
To chyba jakieś wymysły, pamiętam jako dziecko jeździliśmy z bratem na całe wakacje do babci na wieś i z utęsknieniem czekaliśmy aż kukurydza dojrzeje w ogrodzie, czyli prawie pod koniec wakacji, tuż przed powrotem do domu. 🙂 Potem babcia kładła kolby na rozgrzaną płytę węglową, dawała trochę soli i masła, a my się zajadaliśmy aż nam się uszy trzęsły! Z liści kukurydzy z kolei robiliśmy bukiety i zanosiliśmy babci. Teraz czasem kładę kolby na grilla, ale nie ma to takiego smaku jak tamta z płyty węglowej. 😉
Monika napisał(a):
Czy czysto owocowe, świeżo wyciskane soki są ok, np. jabłko-aronia, jabłko-rabarbar? Czy można je pić po przebudzeniu na pierwsze śniadanie?
Marlena napisał(a):
Ja osobiście uwielbiam cytrynę i z samego rana zaczynam dzień wodą z sokiem z cytryny. To lepsze niż kawa! 🙂
Hania napisał(a):
Witam, czytam tę stronę dopiero od kilku dni i jestem pod ogromnym wrażeniem wiedzy jaką Pani posiada. Od dawna wiem, że moja dieta jest bardzo uboga w składniki odżywcze i witaminy (owoców i warzyw nie jem prawie wcale). Chciałabym coś zmienić lecz nie wiem od czego zacząć, bo mimo 25 lat czuje się osobą chronicznie zmęczoną. Mam szczupłą sylwetkę dlatego też nie zależy mi na odchudzaniu. Najczęściej odżywiam się makaronem, ziemniakami, kaszą oraz mięsem a śniadania i kolacje głównie składają się z kanapek. W ciągu dnia przyjmuje bardzo mało płynów i wiem, że robię źle, mimo to nie potrafię się zmusić do picia większej ilości wody. Może mi Pani poleci od czego mogę zacząć i czym się odżywiać by czuć się lepiej. Dodam, że lubię przyjmować suplementy w tabletkach, jednak wolałabym aby było to tylko uzupełnienie mojej diety. Preferuję rzeczy łatwo dostępne i szybkie do przygotowania. Z góry dziękuje za odpowiedź
Marlena napisał(a):
Haniu, zacznij od śniadania, bo od czegoś zacząć trzeba. Można zrobić rewolucję z dnia na dzień (ja tak zrobiłam), albo robić ją krok po kroku, ale żeby rozpocząć tę podróż ku zdrowiu należy ją zacząć od postawienia tego pierwszego kroku.
Zatem skup się najpierw na tym jak zaczynasz dzień, na tym pierwszym posiłku i zamiast kanapek zrób sobie na śniadanie bombę witaminową czyli koktajl (smoothie) – to zajmie tyle samo czasu co zrobienie kanapek: wrzuć do miksera banana albo dwa, 1/2 awokado, garść lub dwie szpinaku, lub sałaty rzymskiej (bez obaw, nie będzie tego zielska czuć w koktajlu), jakiś soczysty owoc albo dwa (obraną pomarańczę, obrane kiwi, oczyszczone z gniazd nasiennych jabłko lub gruszkę, nektarynki, śliwki, bezpestkowe winogrona, kawałek ananasa itp. – co tam w rękę wpadnie), dodać można do smaku łyżkę wiórków kokosowych jeśli ktoś lubi i do tego ok. szklanki wody aby się ładnie wszystko zmiksowało (gęstość koktajlu można regulować dodając mniej lub więcej wody), zamiast wody może być mleko migdałowe lub inne roślinne, albo woda kokosowa, a nawet ostudzony napar zielonej, miętowej lub owocowej herbaty. W ciągu zaledwie 2 minut masz sycące i pyszne śniadanko, wielokrotnie bardziej wspierające zdrowie i witalność od jakiejkolwiek kanapki. 🙂 Składniki do smoothie można sobie przygotować wieczorem, rano tylko bzyknąć blenderem. Można smoothie zabrać do szkoły czy pracy w butelce, bidonie czy termosiku (do zakupienia w sklepach AGD).
W sklepach (nawet w Biedronce czy Lidlu) są w sprzedaży specjalne zestawy zieleniny do smoothies, już umyte, gotowe do miksowania, świeże lub mrożone, wystarczy wrzucić do blendera, dodać ulubione dodatki. Oczywiście do mrożonych potrzebny będzie mocny blender, ale ze świeżymi poradzi sobie w zasadzie jakikolwiek.
Suplementy niestety nie zastąpią prawdziwego jedzenia: warzywa i owoce to podstawa zdrowia i witalności, na szczęście jest wiele smacznych sposobów by je spożywać. To nie tylko nudne surówki albo rozgotowane na maksa, rozpaćkane i smutne warzywa, które od lat dziecięcych w nas wmuszano! Trochę inwencji i zobaczysz, że z warzyw i owoców można wyczarować prawdziwe cuda – palce lizać, niech się schowają makarony, kanapki i mięso!
Polecam mojego e-booka „99 Przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej”, gdzie znajdziesz wiele inspiracji na szybkie do przygotowania i zdrowe jedzonko: https://akademiawitalnosci.pl/99-przepisow-kuchni-szybkiej-i-zdrowej/
JOLA napisał(a):
Witam!
Mam pytanie z innej beczki: Interesuje mnie temat pasożytów, jak z nimi walczyć, jak diagnozować, co robić żeby ich nie mieć itp. Może ma Pani na ten temat wiedzę i chce się z nią podzielić 🙂
Marlena napisał(a):
Na temat pasożytów jest dobra książka, którą napisała rosyjska terapeutka Nadieżda Siemionowa „Szkoła zdrowia”.
Sylwia napisał(a):
Mam za co dziękować Ci Marleno! Robiłam badania krwii i są bardzo dobre mimo 9 miesięcy ciąży a teraz 1 roku karmienia. Magnez, wapn, żelazo, tsh, glukoza wszystko dobre mimo takiego obciążenia dla organizmu 🙂 Mam zapytanie- moja corcia zaczeła chodzić do żłobka – co można by było dawać na odporność? Dostaje wit.D tylko 🙂
Marlena napisał(a):
Bardzo się cieszę, Sylwio! Na odporność prawidłowe żywienie, soki warzywne świeżo wyciskane (warto je witaminizować dodatkiem witaminy C, szczególnie zimą), pomocne mogą być też ziołowe herbatki, np taka: https://sklep.akademiawitalnosci.pl/produkt/apotheke-herbatka-dla-dzieci-na-odpornosc-bio-20×15-g.
Ewa napisał(a):
Marlenko zastanawia mnie pewna kwestia. Większość osób na tradycyjnej diecie ma kamienie kałowe w jelitach. Załóżmy, że taka osoba decyduje się na post o wodzie. Czy w czasie takiego postu organizm będzie w stanie jakoś rozpuścić i wydalić te kamienie? Czy będą wskazane lewatywy?
Marlena napisał(a):