Piękna Amerykanka Miki Kirk zajęła pierwsze miejsce w głosowaniu na „Najseksowniejszą wegetariankę po 50-tce” zorganizowanym przez organizację PETA. Zgadnijcie ile lat ma ta Pani?
To, że przekroczyła pięćdziesiątkę to już wiemy. 🙂
Mimi Kirk ma 73 lata. Słownie: siedemdziesiąt trzy lata.
Odżywia się od jakiegoś czasu wyłącznie na surowo (zielone szejki, surowe warzywa i owoce, generalnie tzw. raw food – jedzenie żywe i świeże, przygotowane w temperaturze nie przekraczającej 50 stopni Celsjusza),
Mimi nie spożywa żadnych produktów pochodzenia zwierzęcego, ani zawierających cukier lub białą mąkę lub przemysłowo przetworzonych. Tylko świeże, żywe jedzenie pełne enzymów i odżywczych witamin – warzywa i owoce.
Mimi jest witarianką – nie je więc niczego gotowanego. Wychodzi z założenia, że żywe, świeże produkty pochodzenia roślinnego poddane wysokiej temperaturze zostają zubożone jeśli chodzi o ilość wszystkich ważnych dla nas składników odżywczych takich jak witalne enzymy i witaminy.
Jednak Mimi nie zawsze tak wspaniale się czuła, nie zawsze tak pięknie i młodo wyglądała.
Zobaczcie jak wyglądała, zanim zaczęła odżywiać się na surowo i żyła „jak wszyscy” – czyli niezdrowo.
Zostawmy jednak na chwilę na boku względy estetyczne. Mimi Kirk pozbyła się opływającego jej sylwetkę tłuszczu, a tym samym bezwzględnie przedłużyła sobie życie.
Zaczęła od oczyszczenia organizmu, zmieniła sposób odżywiania się, pożegnała siedzący tryb życia. Jest w tej chwili nie tylko piękniejsza, ale i dużo dużo zdrowsza i szczęśliwsza. Nareszcie czuje, że żyje – pełną piersią i do końca.
W wieku 73 lat żyje pełnią życia jaką niejeden dwudziestolatek mógłby jej pozazdrościć i odkrywa codziennie radość z przeżytej każdej chwili. Odkryła radość jaką daje utrzymywanie ciała w ruchu i karmienie go odżywczymi, żywymi pokarmami.
Inspirująca historia Mimi Kirk pięknie pokazuje, że warto walczyć o swoje zdrowie w każdym wieku. Długowieczność i szczęśliwe życie jest w zasięgu ręki każdego człowieka.
Wystarczy tylko chcieć zmienić tryb życia i swoją mentalność.
Nie wszyscy są na to gotowi. A to nie przychodzi ot, tak sobie. Naturze musimy pomóc.
Najpierw poznać jej prawa, pochylić się przed nimi z szacunkiem.
Dopiero wtedy można oczekiwać od niej czegoś w zamian, najpiękniejszego daru jakim jest długowieczność, zdrowie, energia, młodość.
Strona Mimi Kirk na Facebooku: https://www.facebook.com/mimi.kirk.5851
Aktualizacja 28.09.2013:
Mimi Kirk właśnie świętuje swoje 75 urodziny, bycząc się na plaży podczas zasłużonego urlopu. Przyznajcie, że wygląda po prostu świetnie. 🙂
Piękna i szalenie inspirująca kobieta!

Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
misiakw napisał(a):
„Nareszcie czuje, że żyje – pełną piersią i do końca.” – a ja lubię schaboszczaka. dobry, delikatny i nieco krwisty jest genialny. nie po to natura dała mi organizm który wiele strawi, żebym jadł jedynie trawę (czyli to co je moje jedzenie) lub… jedynie mięcho. na tym polega cała magia – możemy jeść wszystko. nie jeść śmieci w postaci fastwoodów szczególnie z sieciówek tylko rzeczywiście dbać o to, żeby to co jemy było naturalne. mięso czy nie jest tu elementem wtórny, – natura, bez konserwantów i innych dziwnych wyrazów jest kluczem.
swoją drogą, jakoś google pirwsze zdjęcie tego wpisy znajduje JEDYNIE na portalach wegetariańskich. czyżby rzeczywiście ten śwat był tak mały?
i ciekawostka nr 2 – ile mój niewegetariański wpis wytrzyma na tej stronie. ale drogi moderatorze – chętnie sam sprawdzę jak działa dieta bez mięcha. skontaktuj się ze mną mailem (mój nick +@gmail.com) i pomóż mi ogarnąć swoje zwyczaje żywieniowe, bo wiem że jedząc tylko szpinak szybko pozbawię mój organizm tego czego potrzebuje..
wszystkojady tego świata… myślcie co wkładacie do buzi, bo im więcej naklejek „zdrowa żywność” to ma na sobie tym bardziej to nie działa. zdrowe warzywa, świeże mięso i nabiał nie wymagają reklamowania logiem „zdrowe papu” – pamiętaj o tym
Marlena napisał(a):
Organizm wiele strawi, tak jak auto będzie poruszało się do przodu zarówno na paliwie „chrzczonym” jak i na wysokojakościowym. Tyle że na kiepskim paliwie szybciej się zużyje i odmówi posłuszeństwa. Każdy może odżywiać się tym, czym chce i żyć jak długo chce. Można pożywiać się wszystkim (w tym padliną) uważając to za szczyt wyrafinowania, spoglądając przy tym z góry na tych, co żywią się szpinakiem. Jednak fakty mówią same za siebie: szpitale, sanatoria i przychodnie są pełne głównie… wszystkożerców. Witarianie natomiast, którzy za swoje biologiczne paliwo przyjęli czyste roślinne pożywienie w nieprzetworzonym stanie – cieszą się dobrym zdrowiem, a nawet wracają do zdrowia z chorób oficjalnie przez współczesną zachodnią medycynę uznawanych za nieuleczalne!
Witarianie NIE zapadają na choroby wszystkożerców: nowotwory, cukrzyca, astma, choroby stawów, kości, serca i układu krążenia, wątroby, nerek, narządów płciowych itd. Dieta witariańska te choroby nawet odwraca powodując ich cofanie się – to najpiękniejszy dowód na to, do jakiego stopnia nasze ciała są zdolne się regenerować i komórka po komórce wracać do zdrowia gdy otrzymają odpowiedni budulec z nieprzetworzonego naturalnego pokarmu. Ale co tam choroby! My młodzi, nam one nie grożą 🙂
To może z nieco innej beczki: witarianie nie tylko wyglądają nawet po 70-tce zadziwiająco młodo i sexy, ale też nie mają NAWET takich bardzo przyziemnych problemów charakterystycznych dla wszystkożerców jak np. otyłość, zaparcia, problemy z libido, z bezsennością, z pamięcią, stałe uczucie przemęczenia, irytacji lub przytępienia, stany depresyjne, problem z cellulitem, opryszczką, trądzikiem, grzybicą, wypadającymi lub siwiejącymi włosami, infekcjami, krwawieniem z dziąseł czy w końcu śmierdzącymi wydalinami ciała (pot, kupa, gazy, krew miesięczna u kobiet, sperma u mężczyzn). Ich organizmy są bowiem czyste, pozbawione toksycznych odpadów + na bieżąco oczyszczane okresowym postem, a system immulogiczny działa jak powinien. Reasumując: można „cieszyć się życiem” czyli być wszystkożercą, robiącym ze swojego ciała śmierdzący, zagrzybiony, opłakany śmietnik za cenę „genialnego schaboszczaka” wrzuconego do środka, który tam częściowo niestety nie ukrywajmy zgnije, czym wydatnie skróci życie. I wtedy nie bardzo będzie już się czym cieszyć. A można żyć inaczej: ODŻYWIAĆ ciało komórka po komórce żywymi darami Matki Natury, dbając jednocześnie o czystość tego co w środku. Można nawet nic nie jeść, jak to czynią inedycy (bretarianie). Oni są wolni od przymusu fizycznego jedzenia, odżywiają się praną, chi, światłem, energią niematerialną. To już wyższa szkoła jazdy.
To czym i jak się odżywiamy jest zatem jak się okazuje również ściśle związane z indywidualnym rozwojem duchowym. Osoby o niskim poziomie rozwoju duchowego nie widzą nic złego w spożywaniu innych istot żyjących i generalnie będąc wszystkożercami jedzenie traktują jako wyjątkową doczesną przyjemność. Osoby wyżej rozwinięte duchowo traktują ciało jako świątynię ducha (Boga, Absolutu) i takoż je odżywiają, nie biorąc przy tym pod uwagę pożywiania się pozbawionym życia innym stworzeniem bożym, wystarczają im dary natury zerwane z drzewa lub rosnące na polu. Najwyżej rozwinięte duchowo osoby mają poczucie silnego zjednoczenia z Absolutem, mogą być wolne od przymusu jedzenia, bo energię pobierają z niematerialnych jej źródeł. Indyjski asceta i jogin Prahlad Jani ostatni pokarm zjadł gdy miał 8 lat, dzisiaj ma 83. Był dwukrotnie badany przez lekarzy, którzy potwierdzili, iż jest inedykiem. Ale to już jak wspomniałam jest wyższa szkoła jazdy.
Mięso i nabiał silnie uzależniają. To nie jest tylko kwestia lubię czy nie. Po prostu ciężko to rzucić (jak papierosy czy alkohol). Jak powiedzieć mięsożercy by zrezygnował z mięsa i nabiału? Wszelkie argumenty zostaną wyciągnięte jakie to jest ponoć zdrowe, niezbędne i wręcz niezastąpialne! No i argument koronny: lubię mięso (nabiał)! Palacz też lubi palić a pijak pić. Spróbuj uzależnić się tak od jabłek, marchewek lub szpinaku! 🙂
Agata napisał(a):
Nie chcę być już nigdy w życiu od niczego uzależnioną. Wiem co to uzależnienie od mięsa, nabiału, cukru, kawy i palenia. Rzuciłam wszystko w jeden dzień i jestem z siebie dumna 😀 i nikt mi już nie powie że mięso jest mi do czegoś potrzebne a już na pewno nie do szczęścia. Teraz największą radość sprawia jak wspólnie z synkiem wyciskamy pyszne soczki buraczkowo-jabłkowe. I śmiem stwierdzić że da się uzależnić od jabłek, marchewek lub szpinaku 😀
misiakw napisał(a):
Ideologię religijną i wszelkie tematy powiązane wolałbym przemilczeć, ponieważ na ten temat mam inne zdanie, a wszelkie dyskusje w tym zakresie z merytorycznych zamieniają się w fanatyczne, i zaczyna się przepychanka. nie, stanowczo nie mam ochoty tak się bawić.
Zacznijmy od ustalenia jednego – mi to rybka co jesz, nie sądzę żeby było w tym coś super złego lub dobrego, ot każdy ma jakieś zainteresowania, ja lubię jeździć na motocyklu, ktoś inny zbiera znaczki, ty czujesz się świetnie gdy wcinając marchewki zgłębiasz temat zdrowego żywienia. to na pewno lepsze niż pospolite „walenie winiaczy pod monopolowym”. to też sprawia że mam ochotę z tobą na ten temat podyskutować – bo przedstawiasz ciekawy „świeży” (z mojego punktu widzenia) pogląd i chętnie go poznam. dla tego wszelkie moje określenia typu „trawożerny” proszę, nie uznawaj za obrażanie cię, lub jakieś moje wywyższanie się – po prostu nie znam się na różnicach pomiędzy wegetarianami, witarianami i innymi typami „trawożerności” i dla tego nazywam to tak (mam nadzieję że tak to zrozumiesz) pieszczotliwie byciem trawożernym. tak samo jak prawdopodobnie dla ciebie naked, streetfighter czy inny stunt pies to po prostu „motór”.
Wracając do tematu. Nawet nie zamierzam podważać sensowności twoich argumentów odnośnie zdrowia, wydzielin organizmu, cofania się chorób itp. Najprawdopodobniej jest tak jak mówisz, trawożerni w tym zakresie mają lepiej. Moim zdaniem jednak nie jest to argument dowodzący tezy że jedzenie zielonego jest zdrowsze. dla czego? bo porównujesz dwie różne kategorie ludzi – tych którzy dbają o to co jedzą, i tych którzy wcinają byle chłam z supermarketu. to tak jakby oceniać inteligencję przedszkolaka i studenta politechniki każąc im obliczać całki. argument byłby sensowny gdybyś porównała ludzi trawożernych z ludźmi wszystkożernych którzy patrzą na to co jedzą, pilnują zasad dietetyki i nie kupują chemicznego chłamu.
Moje twierdzenie o tym że jedzenie mięcha leży w naturze człowieka argumentuję inaczej. nie mamy tak jak np. krowa żołądka wyspecjalizowanego w trawieniu określonego rodzaju jedzenia. nasz żołądek jest w stanie przerobić rózne rodzaje żarełka. tak samo w szczęce mamy zarówno zęby dostosowane do jedzenia mięcha jak i pietruszki. natura nas stworzyła jako wszystkożernych więc nasz organizm nie faworyzuje określonych smakołyków.
Odmiennym tematem jest fakt „jechania na lewym paliwie”. W chwili obecnej nie jest łatwo znaleźć w pełni zdrowe jedzenie. konserwanty, polepszacze i inna chemia jest tak powszechna, że aż szok. to ta chemia zatruwa nam organizmy, i to ona powoduje takie skutki, jakie wypisałaś. sklepy z zdrową żywnością już mamy, jednak nie tak łatwo znaleźć sklepy, w których dostaniesz mięsko bez żadnego polepszania, świeże i przez to „zdrowe”.
Poza tym, przez wiele lat uprawiałem zawodowo żeglarstwo (uprawiałbym dalej gdyby kontuzja mnie nie wykluczyła), był to mój „zawód”. w całej rzeszy ludzi którzy dbali o moje wyniki był dietetyk który przygotowywał mi dietę dostosowaną do kalendarza regat. i nie znam żadnego sportowca który przed silnym długotrwałym wysiłkiem fizycznym był by na zielonej diecie. nie znam też żadnego który byłby tylko na diecie złożonej z krwistych steków. w kazdym wypadku dieta składała się i z brokuła, i z mielonego. to pokrywa sie z moja tezą o tym że nasz organizm potrzebuje troszkę wszystkiego. tylko (znów wracam do tematu) trzeba dbać o jakość tego co wkładasz do paszczy.
Marlena napisał(a):
Religia nie ma nic wspólnego z dietą, natomiast duchowość MA jak najbardziej. Ale masz rację – to temat na osobny wpis 🙂 Z tą wszystkożernością to nie tak do końca jest jak myślisz. Owszem mamy MOŻLIWOŚĆ jedzenia nawet i mięsa (z braku laku przeżyjemy na nim). Mamy też możliwość jedzenia np. szkła. Fakirzy w Indiach wcinają szkło bez szwanku dla zdrowia. Ale nie jest to OPTYMALNY sposób odżywania aby dożyć sędziwego wieku w zdrowiu i jasności umysłu. Sęk w tym, że większość ludzi MOŻLIWOŚĆ jedzenia mięsa przekuło w swych umysłach na KONIECZNOŚĆ. I uwierzyli w propagandową gadkę-szmatkę, że osłabią swoje organizmy gdy nie będą spożywać tkanek martwych zwierząt. Czyli bez mięsa nie ma obiadu, a jarzynki są OK ale jedynie na przystawkę. Przychodnie, szpitale i hospicja są pełne takich ludzi, nawet nie całkiem starych! Dostają tam takie samo jedzenie jak w domu, żeby było śmieszniej. Bo jesteśmy przecież wszystkożerni, a dieta powinna być „zbilansowana”, prawda? Za to w klinikach Gersona pacjenci dostają co godzina świeżo wyciśnięty sok warzywny (marchewka lub marchewka+jabłko), razem 13 szklanek soku + 3 wegańskie pełnowartościowe posiłki + suplementy brakujące w ich organizmach + konieczne lewatywy usuwające z ciała uwalniające się toksyny. Wychodzą do domu zdrowi bez użycia ANI JEDNEGO chemicznego farmaceutyku. W tym pacjenci terminalnie chorzy, którym zachodnia medycyna już odmówiła pomocy. Nigdy już nie wracają do wszystkożerności. A gdy wracają do „zbilansowanej diety” znowu są niestety chorzy! Oczywiście, że mięso od przemysłowej, hormonalnie tuczonej i naszpikowanej antybiotykami kury będzie bardziej toksyczne niż od kury z babcinego podwórka. Oczywiście, że nasze zęby i żołądek poradzą sobie z mięsem kury. Ale nawet jedząc „ekologiczne” mięso lub nabiał napytać sobie można WIELKIEJ biedy, jeśli spożywa się to codziennie (lub prawie, bo niektórzy np. w piątki go nie jedzą jak tradycja każe, a na stołówkach podaje się wtedy rybę czy też pierogi). Tu nie tylko chodzi zatem o jakość, ale i o proporcje. Odnośnie zaś sportowców odnoszących bezmięsne sukcesy to wspomnę choćby takie znakomitości jak biegacz Carl Lewis, tenisistka Martina Navratilova czy bodybuilder Bill Pearl. Mięsa nie spożywali też Albert Einstein, Mahatma Gandhi czy Leonardo da Vinci. Nie mieli żołądka krowy tylko ludzki. Tworzyli wielkie dzieła dla potomności nie wrzucając do swego organizmu ciał martwych zwierząt. A Ty się martwisz, że czegoś Ci zabraknie? 🙂 Nie ma takiej możliwości! Mięsa mamy raptem 4 (główne) rodzaje i doprawdy niczego tam nie ma specjalnego, czego nie byłoby w nieprzebranym królestwie roślin.
qraxx napisał(a):
Jestem zwolennikiem różnorodności. Wybacz, ale to że musisz wymieniać po nazwisku kilka osób które nie jadły mięsa i dzięki temu tworzyły wielkie rzeczy, to jest coś w rodzaju gestu rozpaczy z Twojej strony. Bowiem miliardy ludzi – nie wymienię z nazwiska – którzy żyli do tej pory jedli mięso (niektórzy być może nawet głównie mięso), i stworzyli miliardy rzeczy, dzięki którym nasza cywilizacja jest w miejscu w którym jest i rozwija się w ekspresowym tempie. To natura reguluje to co jemy, bo jak popatrzysz w skali makro to nic się nie zmieniło – jesteśmy i zawsze będziemy jej częścią. Skoro przez tyle wieków jedliśmy jak to pisze kolega tak różnorodnie, to znaczy, że z punktu widzenia natury było to pożyteczne. Wegetarianie, weganie, witarianie i inne mniejszości to są dalej tylko mniejszości. Każda mniejszość jest z punktu widzenia natury pożyteczna bo testuje nowe opcje, a te najlepsze z czasem stają się większością (być może nie jedzenie mięsa za kilka setek lat będzie naturalnie bardziej potrzebne). Teraz w obecnej erze chemicznej żywności głos bezmięsnych słyszany jest częściej, ale raczej nie jako jakiś ratunek przed złym mięsem, ale jako protest przeciw zaśmieconemu jedzeniu jako takiemu. Ta era chemii znajdzie swoją przeciwwagę, jestem tego pewien, dlatego cieszę się, że m.in. w takich miejscach w internecie jak to można znaleźć takich ludzi jak Wy. Z szacunkiem pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Owszem jedliśmy różnorodnie i nadal możemy to robić. Jednak większość ludzi potraciła rozum na punkcie mięsa i spożywa je 3 razy dziennie, 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku. Już nie ma czegoś takiego jak mięso „na niedzielę”, bo mięso jest tanie i dostępne w każdym sklepie, pięknie zapakowane, poporcjowane i podkolorowane. Nic tylko brać z półki i jeść, nie musisz babrać się w krwi i bebechach jak dawni myśliwi sprzed tysięcy lat ani nawet jechać po mięso na wieś jak nasi bardziej współcześni przodkowie.
Przy takim, jak słusznie zauważyłeś, zasyfieniu chemicznym tych zwierzęcych tkanek z jakim mamy dzisiaj do czynienia, w takim trybie (3x7x365) można szybko doprowadzić swój organizm do upadku. Co większość ludzi z lubością czyni, za żadne skarby nie wyobrażają sobie bowiem bezmięsnego życia. Podobnie jak pijak nie wyobraża sobie codzienności bez kielicha, a palacz bez papierosa. To już nie jest różnorodność, tylko zdziczenie i nałóg. Całkowicie wbrew naturze. Jeśli nie wierzysz że to nałóg to odstaw mięso i zapisuj codziennie swoje wrażenia: idź na grilla do znajomych, wejdź do mięsnego, przeglądnij książkę kucharską z fotografiami pieczystego. Co czujesz? Bo ja już na obecnym etapie nic, ale wiem co czułam. Wiem też co czułam gdy wychodziłam z nałogu palenia: zapach dymka wciąż będąc na odwyku wdychałam z lubością tęskniąc do niego, czego osoby kompletnie i nigdy niepalące przecież nie robią. Gdy zapiszesz któregoś dnia notkę o treści „dzisiaj widok i zapach ulubionej wędzonej kiełbasy kompletnie nie zrobił na mnie już żadnego wrażenia” – sięgnij z pełną świadomością tego co robisz po mięso (ale samo, gotowane bez przypraw, bo nie chodzi o to by smakować przyprawy, tylko samą tkankę) i wczuj się w jego smak i teksturę. Zanotuj co teraz czujesz, wszystkie swoje wrażenia. Po takim doświadczeniu będziesz wiedzieć czy jesz mięso świadomie, a nie brnąc za głosem tłumu (musimy, trzeba, należy jeść mięso! ono jest smaczne i zdrowe!) czy też jesz je, bo jest to Twoja własna świadoma decyzja, bez podkolorowań o różnorodności czy jakichkolwiek innych jakie podpowiadał Ci Twój umysł. Sam będziesz decydować kiedy po nie sięgasz i w jakiej ilości. Nie będzie to już niczym uwarunkowane. Ani tradycjami, ani innymi ludźmi, ani fizycznym uzależnieniem od neurotoksyn zawartych w tych tkankach, ani od niczego i nikogo. Dopiero wtedy będziesz mógł powiedzieć, że jest to Twój osobisty i całkowicie wolny wybór.
A nazwiska osób niejedzących mięsa są po to, aby uzmysłowić sobie, że to nie rodzaj diety determinuje czy ktoś jest geniuszem czy idiotą (bo przecież to podobno dzięki zjadaniu zwierząt mamy duże mózgi i jesteśmy mądrzy) – geniusze nawet jak nie jedli mięsa to pomimo tego (a może dzięki temu? bo taka dieta w połączeniu z okresowymi postami wielokrotnie wzmacnia jasność umysłu, co mogę powiedzieć z własnego doświadczenia) zostali geniuszami. I że to nie rodzaj diety czyni nas silnymi i sprawnymi fizycznie (bo podobno tylko mięso „daje siłę” i bez niego ani rusz) – ci co nie jedzą mięsa też osiągają sukcesy w sporcie itd.
Kate napisał(a):
do misiakw:
Cyt.: ” dla tego wszelkie moje określenia… „, „dla tego nazywam to tak…”, „. dla czego? bo porównujesz…”
Dlaczego słowa „dlatego” i ” dlaczego” piszesz oddzielnie?
Przecież „dlaczego”, „dlatego” to pojedyncze słowa.
I mała prośba, zaczynaj proszę zdanie wielką literą. Strasznie ciężko się ciebie czyta, istna męka.
* * * *
Cyt.:”nie mamy tak jak np. krowa żołądka wyspecjalizowanego w trawieniu określonego rodzaju jedzenia. nasz żołądek jest w stanie przerobić rózne rodzaje żarełka. tak samo w szczęce mamy zarówno zęby dostosowane do jedzenia mięcha jak i pietruszki.”
Nieprawda. Goryl (małpa naczelna, zaliczana do człowiekowatych) też nie ma żołądka jak krowa, a jest roślinożercą. Nasz przewód pokarmowy jest zbyt długi by trawić mięso. Przewód pokarmowy typowych mięsożerców jest krótki , a wszystko po to, aby gnijące resztki mięsnego pokarmu wydalić jak najszybciej, by nie zalegały one i gnijąc, nie zatruwały całego organizmu.
Jeśli chodzi o zęby, to nasze zęby są typowe dla roślinożerców. Duże siekacze do odgryzania pędów roślin. Małe, słabo lub w ogóle niewystające kły. Płaskie i liczne zęby trzonowe do miażdżenia, rozgniatania i rozcierania pokarmu, do żucia go. Mięsożercy mają mikro siekacze, wielkie, ostre kły, ostre, spiczaste zęby trzonowe czyli tzw. łamacze służące do łamania kości ofiary. Mięsożercy nie żują, lecz połykają pokarm. Poobserwuj choćby jedzącego mięso psa.
Jeśli nasze mikro kły są dla ciebie dowodem na mięsożerność, to ciekawa jestem jak poradziłbyś sobie z surowym mięchem, które zjada przykładowo lew? I dlaczego gotujesz mięso, skoro masz taki mięsożerny i przystosowany do jedzenia go organizm?? Czyżby się jednak mogło okazać, że nie pogryziesz i nie strawisz surowego kotleta? Spróbuj wcinać mięcho na surowo, pogryź je swoimi „przystosowanymi do tego” jak to określiłeś zębami, a zobaczymy co na to twój żołądek i całe ciało.
No i gdzie twoje ostre i silne pazury mięsożerny drapieżco? No gdzie? Możesz sobie nimi co najwyżej pomarańczę obrać.
A rośliny? Cóż, te z powodzeniem możesz jeść na surowo i do tego odniesiesz przy tym mnóstwo korzyści odżywiając dzięki temu ciało witalnymi składnikami odżywczymi. Odwdzięczy ci się za to skóra, kości, twój wzrok i umysł, który staje się o niebo sprawniejszy na roślinnej diecie, niż będąc zmulony i ociężały na ciężkostrawnym mięsie.
Spróbuj przez miesiąc odżywiać się bogatą dietą rośliną, a gwarantuję ci, że dostrzeżesz różnicę. Mówi to każdy, kto choć raz spróbował.
Cyt.:”to pokrywa sie z moja tezą o tym że nasz organizm potrzebuje troszkę wszystkiego”
Tak organizm potrzebuje po trochu wszystkiego, a to „wszystko” to witaminy, minerały, enzymy itd., których można swobodnie W PEŁNI dostarczyć odżywiając się roślinami. Mięso nie jest absolutnie do tego potrzebne. Mylisz zatem formę jedzenia z jego wartością odżywczą. Jedzenie to nie to samo co odżywianie 🙂
I jeszcze jedno, wegetarianizm nie polega na odstawieniu mięsa i wcinaniu makaronów i ton węglowodanów w postaci pizzy. Wegetarianizm, to odżywianie się roślinami (vege) . To właśnie z powodu braku prawidłowego odżywiania jest tyle złych opinii na temat wegetarianizmu. Lecz to nie wegetarianizm jako dieta jest winny, lecz człowiek, który źle się na tej diecie odżywia.
Pragnę poruszyć jeszcze jeden, bardzo ważny aspekt tego tematu. Mówi się, że człowiek jako jedyny gatunek na tym świecie ma wysoko rozwinięty rozum i system etyczny.
Więc à propos etyki… dodam kroplę hipokryzji, której byłam świadkiem. Widziałam kiedyś w tv rozmowę w jakimś programie kulinarnym, w którym zastanawiano się co by tu zrobić, żeby mięso na patelni się nie pieniło. W programie brał m.in. udział dietetyk, który opowiadał, jak to zwierzęta stresują się podczas zarzynania, co powoduje wydzielanie hormonów stresu odpowiedzialnych później za pianę na patelni.
Cała obrzydliwość tej dyskusji polegała na tym, że nikogo nie interesowały tortury jakim poddawane są zwierzęta i katorżniczy stres spowodowany bólem i strachem podczas, gdy je zarzynano, rażono prądem, czy nieudolnie bito w głowę, aby ogłuszyć, lecz to, co mógłby zrobić kucharz , aby kotlet na patelni przestał się pienić. Nie zastanawiano się co zrobić by zwierzęta tak nie cierpiały. Bardziej ich interesował kotlet, który zaraz zeżrą, niż to, co musiała przeżyć żywa, czująca istota, która na ten kotlet została pokrojona.
Zatem mam do ciebie pytanie, jako do tego rozumnego człowieka o zapewne wysokim systemie etycznym. Czy widziałeś może filmy, które pokazują jak wygląda cała droga twojego schabowego, który tak wychwalasz? Wiesz kim był twój kotlet i w jaki sposób musiał umrzeć? Widziałeś kiedyś te męki i tortury jakim są poddawane zwierzęta w rzeźni? Widziałeś strach w ich oczach? Słyszałeś przerażajace wycie? Zastanawiałeś się nad tym, co one czują widząc jak obok, na ich oczach, zarzynani są ich bracia, widząc jak oni cierpią wisząc, jeszcze żywi, na haku rzeźniczym i wiedząc, że są następne w kolejności? Słyszałeś kiedyś jak te zwierzęta krzyczą? Widziałeś ich łzy?
I tylko nie mów mi, że zwierzęta nia mają uczuć! Czy, że nie rozumieją o co chodzi w rzeźni. Obejrzyj choć jeden film, to zobaczysz jak walczą o życie wciskane na siłę pomiędzy metalowe pręty zgniatarki, jak walczą wrzucone do kotła z wrzątkiem lub uciekają z łap rzeźnika ufajdane ze strachu własnymi odchodami.
Wpisz w wyszukiwarkę YouTube hasło „Compasion over killing” lub obejrzyj filmy (żebyś nie musiał szukać, podaję ci tytuły 'na talerzu’):
1. „Hormel: USDA-Approved High Speed Slaughter Hell”,
2. „The REAL Price of Meat | One Cow’s Heartbreaking Trip to Slaughter”
3. „Terrified Mother Pigs Scream from Torture PETA People for the Ethical Treatment of Animals”
Jestem bardzo ciekawa, czy masz ODWAGĘ obejrzeć taki film od początku do końca. I jestem bardzo ciekawa, czy twój „genialny schaboszczak” jak to określiłeś, będzie nadal smakował tak samo.
misiakw napisał(a):
ja tam wciąż chętnie spróbowałbym bezmięsnej diety – z czystej ciekawości. problem tylko jest taki że z aktualnej diety wycinając mięso po prostu doprowadziłbym swój organizm do ruiny. trzeba zadbać o to żeby te składniki jedzenia które organizm potrzebuje, a które ja mu dostarczam w mięchu zamienić na takie, które są pochodzenia roślinnego. Jeśli ktoś „z głową” nauczyłby mnie komponować odpowiednią dietę, chętnie zaryzykuję kąsanie marchewki (bo fajnie chrupie). może nawet udało by mi się znaleźć zamienniki takich moich przysmaków jak schaboszczak lub karkówka z grilla. patrząc po tym że na liście „oj bardzo to lubię” jest szpinak, myślę że było by to wykonalne.
smacznego!
ps: sorki za dwa w pisy, ale przekroczyłem dozwolony limit znaków
Marlena napisał(a):
Zapoznaj się proszę z materiałami znajdującymi się na moim blogu. Znajdziesz tutaj wiele cennych wskazówek. Nie musisz od razu przewracać swojego menu do góry nogami, możesz i stopniowo. Choć ja tak właśnie zrobiłam – z dnia na dzień porządki w kuchennych szafkach i lodówce, następnie zakupy (warzywa, owoce, suplementy, siemię lniane i inne produkty ze sklepu zdrowotnego). Ważne aby było smacznie, więc jadaj warzywa i owoce jakie lubisz i odkrywaj nowe, których np. nie jadłeś. To samo ze strączkowymi albo z orzechami i nasionami. Jest ich całe mnóstwo a tymczasem jada się głównie fasolę i słonecznik 😉 Odkrywaj zatem nowe smaki! Zobaczysz jakie to zabawne i ile w tym frajdy. Lista zakupów jest tutaj: https://120lat.blogspot.com/2012/05/zdrowe-odzywianie-lista-zakupow.html
Jeśli masz jakieś konkretne pytania lub wątpliwości – daj znać, postaram się odpowiedzieć.
misiakw napisał(a):
Ewidentnie się z tobą zgadzam że w klasycznym polskim toku myślenia wcinamy za wiele mięcha. w kraju pyry i bigosu ciężko zmienić chore zwyczaje. widzę że zarówno twoje argumenty nie przekonują mnie w 100%, jak i moje ciebie, bo (jak to mawiał mój trener) ze zdaniem jak z dupą, każdy ma swoją.
przypomniał mi się miesięczny okres, gdy nie jadłem mięsa. wiele ciekawych potraw poznałem, wygrałem skrzynkę piwa o którą poszło, i (niestety) moja wydajność spadła, bo w przeciwieństwie do podanych przez ciebie sportów ja po prostu 8-10 godzin dziennie musiałem się „spinać”, a na regatach morskich/atlantycznych to czasem nawet 10 dni bez przerwy.
Ale teraz… teraz kontuzja swoje zrobiła, można by i zaryzykować z marchewką, zawsze jakaś odmiana. choć wątpię żebym całkowicie przeszedł – za bardzo lubię karkówę i jestem zbyt leniwy żeby kombinować z restauracjami gdy nie ma nic wege w menu. ba, nawet na pewno bedę kąsał padlinkę, ale zrobię sobie z niej „rarytasa” raz na jakiś czas. eksperyment czas zacząć. no ok, może nie teraz, nie mam chwilowo czasu, deadline projektu „wysysa” cały czas który mógłbym poświęcić na poznawanie nowego menu. myślę że za jakimś czasem dam ci znaka na ten temat.
Anonymous napisał(a):
Ależ piękna dyskusja. Poziom i kultura i szacunek zachowany. I dowcipnie .. Artykuł ciekawy ale i rozmowa potem pełna treści. Super. Czytało się bosko. Pozdrawiam serdecznie.
hononey napisał(a):
Zapomnieliście napisać że na wegetarianizm przeszła w wieku 40 lat, a dopiero niedawno na witarianizm 😉
kokaina napisał(a):
Marleno, możesz podać, jaki olej lniany stosujesz? Ja, jak dotąd używałam budwigowego „LenVitol” firmy Oleofarm. Co do oleju kokosowwgo, spotkałam się z informacją, że nawet te bio i eko, tłoczone są ” na zimno” ale poprzez podgrzanie twardego miąższu kokosa. Tylko pytanie, do jakiej temp. to podgrzanie?
Wiem, że nie smażysz, ale co polecałabyś do smażenia od czasu do czasu? Bo szczerze, „szkoda” mi, zimnotłoczonego oleju w tak wysokiej cenie zużywać do temp. w której wszystko i tak szlag raczej trafi?
Marlena napisał(a):
Lniany i kokosowy nierafinowany kupowałam do tej pory z firmy Olvita. Dobry nierafinowany kokosowy poznać po tym, że pachnie i smakuje kokosem. Jeśli jest rafinowany to nie pachnie już niczym. Do smażenia jak już niejednokrotnie pisałam: oliwa do podsmażania łagodnego (typu przeszklenie cebulki), a do smażenia tradycyjnego (które odradzam z całego serca, bo jest to nic innego jak produkcja „jedzenia Frankensteina” własnymi rękami) olej kokosowy lub masło klarowane (oba mają wysoką temperaturę dymienia).
kokaina napisał(a):
Oliwy smak wg mnie nie jest neutralny, a skadinąd pyszny w naturalnym stanie kokosowy, pachnąca i smakujący kokosem, nie do wszystiego z tego względu się nadaje. Czy wobec tego nie lepiej= taniej smażyć na tłoczonym nie na zimno, bo i tak po smażeniu jego właściwości są mizerne. Masło klarowne też sobie robię, jednak akurat jestem w ciąży i smak jego jakoś przestał mi odpowiadać ( brak racjonalnego wytłumaczenia, bo dotąd się zachwycałam )
Marlena napisał(a):
Jeśli jesteś w ciąży to tym bardziej nie podtruwaj maluszka smażeninami. Podczas smażenia powstaje szereg substancji toksycznych (polimery, akroleiny, monomery, związki Maillarda itd.), a tłuszcze zmieniają konfigurację na szkodliwą. Nazwijmy to po imieniu: smażenina to żywieniowy śmieć! Dlatego zamiast zastanawiać się nad olejem do smażenia zastanów się czy nie lepiej darować sobie smażenie? Zachować sobie ten rodzaj obróbki na wielkie święto, raz-dwa razy do roku jak już? Tak przetworzone pokarmy są zwyczajną trucizną, choć mogą być odbierane jako „smaczne” (jak dla kogo, mnie już przestały smażeniny smakować odkąd mój organizm zagustował w prawdziwym jedzeniu). A z tą taniością to taniej (a już na pewno zdrowiej) jest kupić parę kilo warzyw niż za te same pieniądze tani rafinowany olej „do smażenia”. Zapłacisz dzisiaj tyle samo, ale oszczędzisz potem na lekarstwach na starość (niedołężność i/lub demencję otrzymasz całkowicie gratis, ale to raczej marna w tym wypadku pociecha).
kokaina napisał(a):
Nie, nie i jeszcze raz nie, nie o tym piszę! 🙂 Nie o głębokim smażeniu na jakimś „oleju napędowym” rafinowanych, ble. Pytalam, czy nie lepiej kupić
https://drpelc.pl/home/73-olej-kokosowy-bezzapachowy-ekoland-zielonki-900ml.html
zamiast tego https://drpelc.pl/home/167-bio-olej-kokosowy-zimnotloczony-ekogram-zielonki-900ml.html TYLKO DO SMAŻENIA, A W ZASADZIE DO PODSMAŻANIA. I mam tu na myśli wstępną obróbkę termiczną, np. podsmażając cebulę, szpinak czy inne warzywa, bo nie jem w zasadzie mięsa. I raczej nie będzie mi na starość nic dolegać, bo świadomie żyję od podstawówki ( np. już wtedy piłam pu-erh i jadłam spirulinę, mieso rzadko).
Marlena napisał(a):
Aaa OK 🙂 No ja używam ten drugi czasem do podsmażania np. cebulki. Z tym, że pachnie o kokosem, co nie każdemu może odpowiadać. Mnie akurat odpowiada (bardzo!) kokosowy zapach i smak, jestem bowiem fanką kokosa w postaci każdej możliwej 🙂 Cena tego oleju mnie zbytnio nie przeraża, bo podsmażanie to u mnie w ogóle rzadkość wielka w kuchni, a ilościowo to nakładam taki naparsteczek dosłownie. Czasem używam też oliwy z oliwek, najmniej zapachu ma „Goccia D’oro”, jest najbardziej neutralna w smaku moim zdaniem. Jak na oliwę, rzecz jasna. Niestety nie wypowiem się co do tego bezzapachowego kokosowego (rafinowanego), ponieważ nie używam takowego i nie badałam tematu. Pewnie nie jest na tyle zdrowy jak ten nierafinowany, ale jak bardzo to nie wiem.
slawek napisał(a):
Na by nie mieszal vegeterianizmu tak do konca z duchowoscia. Chocby przyklad Hitlera bardzo rozwinietego duchowo zapalonego vegeterianina. Dieta moze miec wplyw na duchowosc jednak jest to bardzo ograniczona czesc szerszej ukladanki. Jesus powiedzial ze czlowieka nie kala to co do UST wcodzi ale to co z UST wychodz. Przemycanie w pani wypowiedziach nauk religi hinduistycznej troche wydaje mi sie zbedne w taki dobrym blog jak ten. Wiadomo ze na calym swiecie panuje klamstwo, bieda I wyzysk, indie nie sa wyjatkiem gdzie panuje okropny system ktorego czesc skladaja sie demoniczne nauki rich religii.
Marlena napisał(a):
Jezus powiedział też „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą.”. Żaden system religijny nie jest „demoniczny” dopóki opiera się na byciu dobrym człowiekiem i czynieniu dobra dla innych oraz na miłości i braterstwie – BEZ OSĄDZANIA. Miłość bowiem ludzi łączy, podczas gdy systemy religijne dzielą. Miłość jest ponad wszystkim, bo jest darem Najwyższego, podczas gdy religie, doktryny i systemy są tworami ludzi, ich umysłów. Budda nie był buddystą, Jezus chrześcijaninem a Mahomet muzułmaninem – nie nazywali tak siebie. To my ludzie mamy tendencję do nazywania, katalogowania i rozdzielania oraz oczywiście do osądzania po przyklejeniu etykietki jaka dla nas wydaje się być właściwa i zgodna z naszymi przekonaniami, które ktoś gdzieś kiedyś nam wprogramował do umysłu.
Bardzo trafnie ujęła istotę rzeczy Byron Katie: „Kochać Jezusa to wspaniała rzecz, ale dopóki nie pokochasz potwora, terrorysty, pedofila, dopóki nie spotkasz się ze swoim najgorszym wrogiem bez przyjmowania postawy obronnej lub usprawiedliwiania się, twoja cześć dla Jezusa nie jest prawdziwa, ponieważ każda z wymienionych wyżej osób to jedna z jego form. I właśnie stąd wiesz, czy naprawdę czcisz swojego nauczyciela duchowego: kiedy twoja cześć dotyczy wszystkich w jednakowym stopniu.”
Odnośnie Hitlera to nie czytałeś jego pamiętników ani książek biograficznych na jego temat. Gdybyś czytał, to wiedziałbyś, że ten człowiek nie był „zapalonym wegetarianinem”, lecz zwykłym mięsożercą, który pod koniec swojego życia miał krótki epizod wegetariański. Jak chcą jedni – z powodów zdrowotnych, a jak chcą inni biografowie – z powodów takich samych dla jakich przestał sypiać z Ewą Braun: zawistnej chęci doścignięcia Gandhiego szlachetnością ducha i czystością ciała (chodziło rzecz jasna o kreowanie wizerunku: niepalący, niepijący, wegetarianin, żyjący w czystości seksualnej, kochający wszystkich i wszystko itd.).
krzys napisał(a):
Jeśli chodzi o spożywanie mięsa przez współczesnych ludzi to stanowczo nadużywamy go… pierwotnie nasi przodkowie a w konsekwencji my jako człowiek wyewoluowalismy w lasach tropikalnych żywiac się głównie owocami nasionami i orzechami sporadycznie zjadalismy białka w postaci jakiś larw czy drobnych gryzoni. Dopiero z nadejściem zmian klimatu i epoki lodowcowej człowiek był zmuszony wędrować. Część populacji trafiła w tereny północne o skromniejszych zasobach roslinnych. Ludzie zaczęli polować i żywic się mięsem. Choć nadal dieta mięsna była małym procentem w stosunku do dzisiejszej. Reasumując fizjologiczne człowiek nie jest stworzony do jedzenia mięsa tak często i w takich ilościach. Układ trawienne człowieka jest stosunkowo długi a jak wiadomo mięsa trawi się długo i mieso zaczyna nas gonić. Przykładowo układ trawienne kota jest bardzo krótki i mięsa wychodzi z niego zanim zacznie gnic.
smissy napisał(a):
Niestety ja fanka wszystkiego co tłuste i mięsne (wołowina, wieprzowina, tłusta śmietana, smalec, najlepiej mocno wysmażone, grillowane, wędzone 😉 mmm…) muszę z przykrością stwierdzić, że po prześledzeniu (oczywiście tylko przez internet) stylów diety „długowiecznych”, właśnie lekka dieta w przewadze wegetariańska i surowa jest kluczem do zdrowego i długiego życia. Przykłady takie jak: Bernardo La Pallo, Annette Larkin, Hunza, Okinawa są bardzo przekonujące.
Marlena napisał(a):
To fakt – polecam dokumentalną książkę autor Dan Buettner „Niebieskie strefy. 9 lekcji długowieczności od ludzi żyjących najdłużej”.
Jedzenie ma znaczenie! 🙂
AGa napisał(a):
Witajcie!Ostatnio odkryłam dietę tzw . Karniwora. Kobieta, która ją stosuje je tylko mięso . Ma swój kanał „Życie Pod palmami”i uważa że jedzenie oczywiście zdrowego mięsa trzyma ją przy zdrowiu. Prowadzi dyskusję i komentuje głównie z weganami, komentuje ich blogi . Powiem szczerze robi to bardzo profesjonalnie, ma swoje argumenty badania itp. Ktoś to słuchał jeszcze? Jakie odczucia?
Marlena napisał(a):
Badania badaniami, ale to tylko teoria. Skupmy się jednak na realiach: mamy na planecie Ziemia pięć Niebieskich Stref, czyli naukowo potwierdzone populacje ludzi dożywających trzycyfrowych urodzin w zdrowiu fizycznym i jasności umysłowej.
Otóż żadna z tych populacji nie je za dużo mięsa, zaś jedna z nich (Loma Linda, USA) nie je go wcale, czyli są weganami. Jednym słowem: mamy potwierdzone naukowo pięć Niebieskich Stref długowieczności, ale żadna z nich nie jest „karniwora”, natomiast jedna jest wegańska.
Niech zatem wspomniana pani dalej pod tymi swoimi palmami eksperymentuje na samej sobie i je tylko samo mięso: młoda jest, to jeszcze wiele musi się o życiu nauczyć. 😉
Wanda napisał(a):
No cóż mój tata ma 91 lat, je prawie tylko mięso, jest zdrów jak na swoje lata (lekko podwyższone ciśnienie) i jasny umysł. Niebieskie strefy czytałam i nic tam nie było o weganach…ani karniwora.
Marlena napisał(a):
Nie ma reguły, bo każdy z nas jest inny. Moja mama była bardzo mięsożerna i odeszła na zawał mając 53 lata, ojciec z kolei ma obecnie 75 i ma się nieźle jak na swój wiek, a różnica między nimi była taka, że to moja mama na swoich barkach dźwigała ciężar psychiczny wszelkiej odpowiedzialności i olbrzymi, przewlekły stres (praca, dom, dzieci, finanse itd.). Lekarze mają rację mówiąc, że najbardziej skraca nam życie stres, bo nawet najzdrowsze jedzenie czy najdroższe suplementy nic nie pomogą kiedy przez kolejne dekady żyjemy w permanentnym stanie reakcji stresowej „walcz lub uciekaj” (fight or flight) czyli funkcjonujemy w trybie przetrwania.
Generalnie w Niebieskich Strefach jada się produkty zwierzęce w ilościach niewielkich do umiarkowanych. Jeśli chodzi o wegańskich stulatków, to chyba jednak nie czytałaś książki uważnie: cały rozdział jest poświęcony amerykańskiej Niebieskiej Strefie (adwentyści), a jeden podrozdział na kilku stronach opisuje lekarza-weganina (dr Warreham), który mając ponad 90-tkę wciąż pracuje jako kardiochirurg asystując przy operacjach na otwartym sercu. Większość adwentystów to wegetarianie lub weganie ze względu na wyznanie i zasady ich religii.