Czy jest jakiś domowy test na nietolerancje pokarmowe? Stare powiedzenie mówi, że co dla jednego jest pokarmem – dla innego może być trucizną. Wiele w tym prawdy.
Obecnie mamy wręcz lawinowy wysyp nadwrażliwości pokarmowych (alergii i nietolerancji – to nie jest jedno i to samo: są to dwa różne stany).
Wbrew pozorom sytuacja ta nie dotyczy jedynie pokarmów typu mleko, glutenowe zboża czy jajka.
To tylko wierzchołek góry lodowej.
Alergia pokarmowa (gdy mamy do czynienia niemal z natychmiastową reakcją organizmu) lub nietolerancja pokarmowa (gdy mamy do czynienia z reakcją opóźnioną, czasem nawet o kilkadziesiąt godzin po spożyciu pokarmu) może dotyczyć praktycznie każdej grupy pokarmowej: od zbóż i roślin strączkowych poczynając, poprzez warzywa, owoce, orzechy, nasiona, mięso ssaków, ptaków, ryb, aż po owoce morza czy produkty pszczele.
Najbardziej wiarygodne testy to oczywiście nowoczesne testy laboratoryjne, precyzyjnie mierzące poziom przeciwciał danego typu w naszej krwi.
Jednak testy te nie należą do tanich (badania niealergicznej nadwrażliwości czyli nietolerancji pokarmowych nie są refundowane): ceny zaczynają się od kilkuset złotych, a kończą na kilku tysiącach przy rozszerzonych panelach badających wiele różnych pokarmów.
Czy można domowym (czyli darmowym) sposobem sprawdzić które pokarmy nie współgrają z naszym ciałem?
Okazuje się, że owszem – domowy test na nietolerancje pokarmowe istnieje: został kilka dekad temu opracowany przez cenionego lekarza będącego pionierem alergologii (to dziedzina medycyny stosunkowo nowa, powstała niewiele ponad sto lat temu).
Dr Arthur Fernandez Coca (1875-1959) był amerykańskim lekarzem kubańskiego pochodzenia, założycielem cenionego do dzisiaj czasopisma medycznego Journal of Immunology.
Lekarz ten stosował opracowaną przez siebie (a dzisiaj wypartą przez nowocześniejsze metody) diagnostykę wykrywania nadwrażliwości pokarmowych wtedy, gdy testów krwi (opartych na metodzie ELISA) nie przeprowadzano, bo po prostu ich jeszcze w owych pionierskich czasach nie było.
Z jego życiorysem i dokonaniami można zapoznać się choćby w encyklopedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Arthur_Fernandez_Coca
Od jego nazwiska wzięła się nazwa metody: Coca Test lub Coca Pulse Test.
Na czym on polega? Podwaliną do opracowania tej metody było odkrycie przez pana doktora, że nasz puls rośnie po spożyciu pewnych pokarmów uznanych przez nasz ustrój za niekorzystne lub ofensywne – ustrój wykazuje w ten sposób reakcję stresową na pokarmy, które mu nie służą.
Natomiast po spożyciu pokarmów dobrych dla nas – puls pozostaje stabilny, reakcja stresowa nie zachodzi.
Odkrycie tego faktu miało miejsce jeszcze przed wojną, w latach 30-tych.
Wszystko zaczęło się od rozlicznych cierpień jego żony i podejrzeń (słusznych, jak się później okazało), że ich przyczyną może być jakaś ukryta alergia pokarmowa, spożywanie pokarmów, które dla małżonki nie są korzystne, wywołują bowiem u niej reakcję stresową w postaci przyspieszonego pulsu po ich spożyciu, o czym małżonka poinformowała pana doktora wielce zdziwiona.
Ten od razu przystąpił do działania i zaczął zgłębiać sprawę. I tak przez przypadek powstał Coca Pulse Test.
Swoje odkrycia oraz szereg opisów przypadków pochodzących z codziennej praktyki lekarskiej dr Coca opisał w swojej książce: „The Pulse Test. The Secret of Building Your Basic Health” (archiwalne używane egzemplarze w wersji papierowej wciąż dostępne są w księgarni Amazon).
Wersja elektroniczna (w języku angielskim) bezpłatnie udostępniona jest tutaj: [klik].
Domowy test na nietolerancje pokarmowe został jak widać odkryty przez zupełny przypadek.
Używając opracowanej przez siebie metody badania pulsu przed i po spożyciu pokarmów pan doktor ustalił jakie pokarmy żona może bezpiecznie spożywać i po wdrożeniu diety eliminacyjnej magicznie ustąpiły u niej wszystkie dolegliwości ciągnące się latami (i pogłębiające się z wiekiem).
Eureka!
Ucieszony pan doktor wdrożył więc ten sposób diagnostyki u swoich pacjentów uzyskując oszałamiające rezultaty.
Za pomocą diety eliminacyjnej (wyłączającej pokarmy powodujące wzrost pulsu) u jego pacjentów ustępowały dolegliwości zarówno natury fizycznej jak i psychicznej:
– różne objawy złego trawienia (gazy, biegunki, zaparcia, wymioty),
– bóle brzucha, refluks, stany zapalne żołądka
– neuralgie,
– pokrzywki, egzemy i inne problemy skórne,
– problemy z zapchanymi zatokami, astma, katary sienne i krwawienia z nosa,
– stany zapalne jelit,
– wrzody żołądka,
– afty jamy ustnej,
– napady padaczkowe,
– migreny i częste bóle głowy,
– bóle i kłucia w klatce piersiowej,
– nadciśnienie tętnicze,
– nadwaga i niedowaga,
– astma,
– hemoroidy,
– zapalenie spojówek,
– alkoholizm,
– łaknienie określonych pokarmów,
– depresja, wahania nastroju, nerwice,
– brak apetytu,
– jąkanie,
– symptomy stwardnienia rozsianego,
– symptomy cukrzycy,
– dolegliwości przewlekłe „wieku starszego”,
– roztargnienie, brak koncentracji, problemy z „mgłą mózgową”,
– symptomy zespołu chronicznego zmęczenia.
To nie efekt placebo: wszystko to ustępowało po ustaleniu i wyeliminowaniu pokarmów niekorzystnie działających na pacjenta oraz wracało po ponownym ich włączeniu do diety i znowu mijało po kolejnym wyeliminowaniu.
Niewiarygodne ile niedomagań może być spowodowanych nieodpowiednimi dla nas pokarmami, wprowadzającymi nasz system w stan stresu.
A niektórzy nieświadomie mogą robić to swojemu organizmowi trzy do pięciu razy dziennie, przy każdym posiłku!
Niestety niektórzy pacjenci z bardzo zaawansowanymi chorobami nigdy nie byli już w stanie odzyskać pełni zdrowia, nawet eliminując niekorzystne dla nich pokarmy: wyrządzone w organizmie szkody były posunięte zbyt daleko.
Dlatego dr Coca w swojej książce nawołuje, że lepiej zapobiegać niż leczyć! Warto znać swój organizm i wiedzieć co go stresuje.
Taka prosta metoda, po prostu zwykły pomiar pulsu przed i po posiłku może nam wiele powiedzieć o naszym organizmie, dzięki czemu będziemy w stanie zapobiegać wielu chorobom i przedwczesnemu starzeniu.
Dr Coca dostrzegł, że najczęściej problematycznymi pokarmami stają się te, które spożywane są przez nas notorycznie, „świątek, piątek i niedziela”: bardzo je lubimy, jesteśmy do nich niezwykle przywiązani i nie wyobrażamy sobie bez nich naszego codziennego talerza.
Typowymi pokarmami powodującymi u jego pacjentów wzrost pulsu okazały się m.in.:
– pszenica,
– mleko,
– cukier (trzcinowy i buraczany),
– kawa,
– jaja,
– ziemniaki,
– niektóre rośliny strączkowe (groch, fasola),
– kapusta,
– cebula,
– pomidory,
– mięso czerwone (wieprzowina, wołowina, jagnięcina),
– mięso drobiowe,
– mięso rybie,
– czekolada,
– śliwki,
– szparagi,
– szpinak,
– jabłka,
– pomarańcze,
– banany,
– tytoń (choć to nie pokarm – u palaczy dym ma wpływ na żołądek: podrażnia jego śluzówkę).
Jednym słowem jadłospis mało urozmaicony (np. codziennie rano kawa z mlekiem, nieśmiertelne kanapki zarówno na śniadanie jak i na kolację, a na obiad wiecznie mięso z ziemniakami) może z biegiem czasu powodować u ludzi reakcję stresową w organizmie: powstaje nadwrażliwość pokarmowa.
Dodać w tym miejscu należy, że w tamtych czasach nie rozróżniano nietolerancji i alergii pokarmowej, nazywając wszystko po prostu „alergią”.
W istocie ten domowy test badania pulsu po spożyciu pokarmów nie pokaże nam o jakiego typu nadwrażliwość chodzi (alergię czy nietolerancję pokarmową) – te informacje uzyskamy jedynie robiąc nowoczesne badania profesjonalne, które pokazują poziom określonych przeciwciał, immonoglobulin (np. IgG, IgE, IgA, IgM).
Niemniej jednak dzięki tej (ongiś profesjonalnej, stosowanej kilka dekad temu przez lekarzy) metodzie możemy choćby z grubsza sami wstępnie „ustalić winnego” – a to już coś.
Domowy test na nietolerancje pokarmowe kiedyś był profesjonalnym, gdy nie było innych narzędzi. W gruncie rzeczy dla przeciętnego Kowalskiego nie jest istotne czy jego nadwrażliwość na jakiś pokarm nosi taką czy inną nazwę – on po prostu chce poczuć się lepiej.
Zamiast więc przeskakiwać z diety na dietę lub poddawać się kolejnym modom dietetycznym oskarżającym kolejne pokarmy o rzekomą szkodliwość dla ludzkości – nasz przeciętny Kowalski samodzielnie może w domu sprawdzić, czy w jego akurat przypadku faktycznie jakikolwiek „podejrzany” pokarm będzie powodował dla jego organizmu stres czy też nie.
Następnie będzie mógł podjąć decyzję o tymczasowym wyeliminowaniu problematycznego pokarmu z menu.
Może też ustalić które pokarmy są dla niego dobre i bezpieczne, nie wywołują żadnej reakcji stresowej w organizmie.
Jak poprawnie zrobić Coca Test?
Dr Coca opisał jak on to robił w swojej książce „The Pulse Test” wydanej w połowie lat pięćdziesiątych (bezpłatny dostęp do wersji elektronicznej znajduje się w bibliotece Soil And Health po adresem https://soilandhealth.org/wp-content/uploads/02/0201hyglibcat/020108.coca.pdf).
Metoda oryginalna była dosyć czasochłonna, polegała bowiem na mierzeniu pulsu kilkanaście razy w ciągu dnia: od razu po przebudzeniu, tuż przed każdym posiłkiem, trzykrotnie w odstępach co pół godziny po każdym posiłku, tuż przed zaśnięciem.
Każdy pomiar pulsu trwał 60 sekund. Pacjent musiał zapisywać wszystkie pomiary i jadłospis.
Nie wolno było palić tytoniu ani w trakcie, ani przed pomiarami. Również takie czynniki jak aktywność fizyczna przed badaniem, infekcja, miesiączka, pobyt na słońcu czy gorąca kąpiel mogły zaburzać wyniki testu, o czym pacjent musiał wiedzieć.
Obecnie naturopaci nieco uprościli oryginalną wersję Coca Pulse Test i w unowocześnionej wersji brzmi to następująco:
- Usiądź wygodnie i zrelaksuj się przez kilka minut, oddychając spokojnie.
- Możesz mierzyć puls na przegubie ręki lub na tętnicy szyjnej – jak ci wygodnie.
- Przez 60 sekund zmierz swój puls (własnoręcznie lub mechanicznie, za pomocą pulsometru lub aparatu do mierzenia ciśnienia) i zapisz ile uderzeń serca na minutę naliczysz.
- Weź do buzi niewielki kęs pokarmu (najlepiej jednoskładnikowego, czyli nie np. ciasteczko, które składa się z wielu składników, lecz pojedynczy składnik), możesz też powoli kęs żuć (nie połykając) przez 30 sekund, po czym przez kolejne 60 sekund (lub tyle, ile wynosi praca elektronicznego urządzenia pomiarowego) mierz ilość uderzeń serca na minutę. Po zakończeniu pomiaru tętna możesz wypluć pokarm. Zapisz wynik przy nazwie pokarmu. To wszystko!
Niewielkie różnice pomiaru (typu 1 czy 2 uderzenia na minutę) świadczą o tym, że brak jest reakcji stresowej. Jeśli różnica jest pomiędzy 3-5 uderzeń – pokarm jest podejrzany, a jeśli przekracza 6 uderzeń na minutę – ten pokarm na pewno powoduje reakcję stresową czyli nie jest dla nas dobry.
Testowanie kolejnego pokarmu można wykonać gdy tętno wróci do poziomu bazowego.
Najlepiej jest testować dany pokarm kilka razy w pewnych odstępach czasowych (np. co parę dni), aby być pewnym wyniku.
Pokarm co do którego nabierzemy pewności, iż powoduje reakcję stresową – należy odstawić na 30 dni i powtórzyć test. Być może nadwrażliwość ustąpi (poziom przeciwciał w ustroju spadnie).
Jeśli nie odnotujemy zmniejszania się częstotliwości tętna po trzech kolejnych testach wykonywanych co 30 dni (przy zachowaniu diety eliminacyjnej), oznacza to, że pokarm ten należy na stałe wykluczyć z menu.
Może też zdarzyć się tak, że po okresie diety eliminacyjnej będziemy w stanie pewne niewielkie ilości danego pokarmu od czasu do czasu znosić dobrze. Jednak większe ilości spowodują powrót reakcji stresowej w postaci przyspieszenia tętna po spożyciu.
Trzeba być czujnym i wsłuchiwać się w to, co mówi nam nasze ciało. Po pewnym czasie będziemy wiedzieli jaka ilość danego pokarmu będzie dla nas bezpieczna, a jaka nie, będziemy też mogli się zorientować jak często możemy sobie pozwolić na jego spożywanie.
W swojej książce dr Coca pisze również, że przyspieszony puls był on w stanie zaobserwować również przy kontakcie pacjenta z alergenami innymi niż pokarm jak np. perfumy, szminki i inne kosmetyki, środki czystości, środki higieny osobistej, dym tytoniowy (wdychany czynnie lub biernie) itp.
O dziwo bywało i tak, że test skórny niczego nie wskazywał, ale tętno tak! Eliminacja podejrzanych kosmetyków i innych alergenów zawsze przynosiła poprawę samopoczucia.
Tak więc jak widać metoda obserwacji pulsu przydatna jest nie tylko do ustalenia niekorzystnych dla nas pokarmów.
Czy to działa?
Do momentu opracowania tej prostej metody (i odkrycia w ogóle, że pewne pokarmy mogą przyspieszać puls u niektórych ludzi) nie była znana żadna kompletnie metoda diagnostyki nadwrażliwości na pokarmy.
Coca Pulse Test przez pewien czas był jedynym narzędziem diagnostyki dla lekarza.
Dzisiaj w dobie nowoczesnej diagnostyki test z pulsu nie jest uważany już za profesjonalny w medycynie akademickiej (choć używają go czasem naturopaci), lecz jego ówczesną wartość diagnostyczną dr Coca opisał jako wysoką: w książce roi się od opisów przypadków pacjentów, którym pan doktor pomógł stosując ten test.
Największe wrażenie na mnie zrobił opis przypadku młodego mężczyzny cierpiącego na częste ataki padaczki: po ustaleniu pokarmów na które jego organizm reagował wzrostem pulsu, dr Coca nakazał mu odstawić te pokarmy i ataki padaczkowe ustąpiły, po czym pacjent był od nich wolny przez dobrych parę miesięcy (co stanowiło w jego przypadku ewenement).
Jednak gdy później pacjent ten z własnej woli sięgnął po jeden z „zakazanych” pokarmów (pszenica) – miał miejsce atak padaczki. Odstawił – ataki znowu ustąpiły.
Potem chciał jeszcze raz sobie poeksperymentować i znowu zjadł pszenicę – pojawił się kolejny atak padaczki. Szczęśliwie mężczyzna posłuchał pana doktora, który kategorycznie zabronił mu raz na zawsze spożywania problematycznych pokarmów i ataki padaczki ustąpiły na dobre.
Oczywiście nie znaczy to, że pszenica jest sama w sobie zła (choć jest oczywiście spora różnica między tą uprawianą bez użycia pestycydów kilkadziesiąt lat temu gdy praktykował dr Coca, a dzisiejszą konwencjonalną pszenicą, naszpikowaną m.in. glifosatem).
Oznacza to tylko tyle, że niektórzy ludzie po prostu nie mogą jej spożywać (nawet tej ekologicznie uprawianej) – ich organizm reaguje stresem.
To samo dotyczy wielu innych, rozmaitych pokarmów, obiektywnie rzecz biorąc zdrowych i jedzonych przez ludzkość od tysiącleci.
Niektórzy z nas po prostu nie mogą jeść tego czy owego nie narażając swojego systemu na reakcje stresowe. Wykluczenie problematycznego pokarmu z menu na pewien czas może być częstokroć pomocne w pozbyciu się reakcji stresowych.
Jeśli tak się nie stanie, to wtedy niekorzystnie na nas działający pokarm trzeba wyłączyć na stałe z menu. Choćbyśmy nie wiem jak go lubili – on nie lubi nas! 🙂
Ocenia się, że obecnie niemal połowa populacji może cierpieć na nietolerancje pokarmowe [klik].
Cóż, dr A. F. Coca był bardziej dosadny: stwierdził w swojej książce, że w jego opinii jakieś 90% ludzi ma takie lub inne nadwrażliwości, które łatwo wykryć testem pulsu.
Jeszcze raz sprawdza się zatem stare powiedzenie: nie ma jednej diety dobrej dla każdego!
Konwencjonalne zalecenia dietetyczne dotyczące pewnych stanów chorobowych zakrawają jego zdaniem na drwinę!
Na przykład kolega po fachu pana doktora wyznał mu (a był to styczeń 1941 roku), że cierpi na bolesne wrzody żołądka, w związku z czym zalecono mu dietę „lekkostrawną” składającą się z białego chleba, produktów mlecznych itp., a jeśli ta nie pomoże, to planowana była operacja żołądka (to były czasy gdy nie było inhibitorów pompy protonowej, które pojawiły się dopiero prawie pół wieku później).
Po zbadaniu spoczynkowego pulsu kolegi dr Coca stwierdził, iż wynosi on aż 104 uderzenia na minutę: tego dnia kolega żywił się zaleconymi produktami mlecznymi.
Dr Coca zalecił odstawienie mleka i puls po posiłku spadł do normy: 74-78 uderzeń na minutę. Wrzody zniknęły i nigdy nie powróciły!
Inny pacjent z zapaleniem żołądka po eliminacji pokarmów niekorzystnych pozbył się nie tylko choroby żołądka, ale i hemoroidów.
Jeszcze inny pozbył się hemoroidów, które powróciły gdy tylko w spożywanych na wakacjach daniach pojawił się olej sojowy (podwyższony puls wskazywał, że pacjent nie może spożywać soi).
Mój test z pulsu pokrył się z tym jakie nietolerancje pokarmowe pokazał mi następnie test Food Detective (test z krwi na przeciwciała).
Największy skok tętna powodował u mnie pokarm jedzony ongiś każdego dnia czyli pszenica (również ekologiczna) i faktycznie test krwi wskazał obecność przeciwciał. Obecnie jednak toleruję niewielkie ilości problematycznych pokarmów, jeśli sporadycznie znajdą się na moim talerzu.
Od razu wiem gdy pozwolę sobie danego pokarmu za dużo – mój puls wyczuwalnie rośnie: wiem co jest grane i dlaczego tak się dzieje.
Dr Coca pisze wyraźnie o tym w swojej książce: prawidłowa sytuacja jest taka, że proces trawienia nie powinien mieć żadnego praktycznie wpływu na wzrost tętna po spożyciu posiłku (dopuszczalna różnica między tętnem spoczynkowym a poposiłkowym to 1-2 uderzenia na minutę).
Jeśli z takich czy innych względów nie mamy na razie możliwości wykonania profesjonalnych badań krwi na nietolerancje pokarmowe, to w międzyczasie domowy test na nietolerancje pokarmowe czyli stara metoda mierzenia tętna opracowana ongiś przez wybitnego pioniera alergologii może okazać się niezwykle pomocna.
Poeksperymentujcie sami w domu, wyniki mogą was zadziwić! 🙂
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Iga napisał(a):
Ciekawy artykuł! Ale z tego co wiem to jeśli ktoś suplementuje niacyne która reguluje ciśnienie; niektorzy mówia że obniża również puls, to wyniki mogą nie być wiarygodne ???
Czy dr mówi czy są rzeczy (jedzenie) ktore mogą wpływać negatywnie na wiarygodność testu?
Marlena napisał(a):
Chodzi o różnicę pulsu bazowego (zanim przyjmiemy pokarm) i poposiłkowego (po tym jak przyjmiemy pokarm). Niacyna nie ma tu nic do rzeczy. Jakie czynniki mogą wpływać na wynik testu wymieniłam w artykule: palenie tytoniu podczas testu lub tuż przed nim, aktywność fizyczna (na pewno nie warto robić testu od razu po wejściu kilku pięter po schodach na przykład), infekcje, menstruacja, gorące kąpiele, pobyt na słońcu.
nikt napisał(a):
łooo to bardzo ciekawe, tak więc trzeba szukać smartwatcha z historią pulsometru i sprawdzać ło co kaman ciekaw jestem co wyjdzie 🙂
Anemonne napisał(a):
Świetne informacje, na pewno sprawdzę 🙂
Magda napisał(a):
Dziękuję Ci z całego serca za ten artykuł. Pozdrawiam i życzę dużo dużo zdrowia i sił witalnych!
Marlena napisał(a):
Magdo, cieszę się bardzo, że artykuł jest dla Ciebie przydatny. Dużo zdrowia i witalności wzajemnie! <3
acsis napisał(a):
Pol roku temu troche w akcie desperacji ( pol zycia z dosc ciezkim azs) odstawilam uwielbiane ziemniaki.i bingo! Teraz toleruje 1 kluske sląską co jakis czas;) Ale szukam nadal bo alergia wraca czasem niespodziewanie.Bede zwracac uwagę na puls!
Marlena napisał(a):
Testuj koniecznie, nawet najbardziej niewinnie wyglądające pokarmy mogą nie być dla nas korzystne i nasze ciało na pewno nam to zakomunikuje.
Aneta napisał(a):
Ja serdecznie polecam zrobienie testu z krwi na nietolerancje pokarmowe o których mowa w artykule. Ja zrobiłam F. Print czyli rozszerzony i po odstawieniu nabiału spadła mi waga 2 kg bez ćwiczeń i szczególnej diety choć jestem szczupłą osobą. Kiedyś nie wyobrażałam sobie dnia bez serka, sera, kefiru, mozarelli itp Ale jak zobaczyłam wynik nietolerancji kazeiny bez problemu zmieniłam nawyk. Podobnie wysoko wyszła mi pszenica i np drożdże, grzyby…
Marlena napisał(a):
Aneto, zgadza się, lecz nie każdy może sobie pozwolić z takich czy innych względów na wykonanie takich badań.
Pszenica, mleko, jajka – to najczęstsze pokarmy nietolerowane – właśnie dlatego, że wciągamy je w siebie 365 dni w roku, podczas gdy w przyrodzie jest ciągła rotacja: pszenicę zbiera się w określonej porze roku i starcza owszem na długo, ale nie na cały rok, podobnie krowa nie daje mleka przez 365 dni w roku przez X lat, podobnie kura nie niesie się jednakowo przez 365 dni w roku przez X lat itd.
Soja też jest często wyłapywana w testach na nietolerancje, ale większość z nas nawet jej na oczy nie widziała i nie wie jak wygląda ten pokarm, a nadwrażliwość bierze się z produktów przetworzonych, gdzie białko sojowe, lecytynę sojową, olej sojowy itd. producenci „żywności” przetworzonej pchają wszędzie, bo to tani zapychacz i wypełniacz np. w wędlinach, emulgator w czekoladkach, kremach cukierniczych czy innych słodyczach, surowiec do produkcji majonezu itd. No i potem wychodzi nietolerancja na soję, której mogliśmy na oczy nie widzieć, ale i tak żarliśmy ją przez 365 dni w roku w naszych wędlinkach, surówkach czy słodyczach.
Jednym słowem – łamiąc prawa natury i naginając je pod swoje kubki smakowe lub przyzwyczajenia – płacimy cenę w postaci powolnej utraty zdrowia. Powolnej – bo niekorzystne dla naszego ustroju jedzenie niszczy nas bardzo powoli. Dopiero potem budzimy się z ręką w nocniku – tak wyglądała moja rzeczywistość i tak wygląda rzeczywistość wielu z naszych czytelników. 🙁
Uczymy się na błędach. Warto jednak mieć na ten temat wiedzę i działać planowo zawczasu: gram prewencji jest cenniejszy niż kilogram leczenia! 😉
krystynabozenna napisał(a):
Słyszałm o tym mierzeniu pulsu, ale nie wiedzialam dokładnie jak to zrobić, dziękuję Ci Marleno,że napisałaś o tym tak dokładnie. Sprawdzę, masz rację , łamiemy prawa natury a potem się dziwimy,że chorujemy. owoce i warzywa, które kiedyś były sezonowe obecnie przez cały rok , mięsko na okrągło i dlatego nasze organizmy odmawiają posłuszeństwa…
Marlena napisał(a):
Zgadza się, natura wie jak o nas zadbać, dlatego od każdego pokarmu czy napoju trzeba okresowo odpocząć, zawsze rotować pokarmy dbając o urozmaicenie i sezonowość, nie jeść wiecznie jednego i tego samego.
syla napisał(a):
Witam Marleno. Bardzo ciekawy artykuł. Mam jednak do Ciebie inne pytanie czy może raczej prośbę czy mogła bys poruszyć temat zaburzeń odżywiania. szczególnie interesuje mnie temat kompulsywnego objadania. Czytam Twój blog od dawna, niby jestem świadoma że jem bardzo niezdrowo,za dużo…ale co z tego skoro nie potrafię nic z tym zrobić. Jestem uzależniona od jedzenia. Jem jeden posiłek dziennie od rana do wieczora. Cały czas czuję się pełna, mam problemy żoładkowe, a mimo tego ciągle jem. Nie jestem w stanie tego kontrolować. wstaje rano i obiecuję sobie że od dzisiaj bedzie inaczej, wypijam szklankę wody z cytryna a póżniej…… obżeram się nie majac nad tym kontroli. Wstydze się tego bardzo, więc nie jem przy innych. Czasami znajomi dziwią sie że tak mało jem a mam problemy z wagą. Tylko nie wiedzą ze po spotkaniu z nimi pedzę do domu żeby „wyczyscić” lodówkę. Zdarzają mi się dni, tygodnie ze uda mi się zapanować nad „tym”. Jem wtedy zdrowo, w większości wegańsko, dużo na surowo…. ale nie chudnę wtedy mimo zdrowej diety i dużej nadwagi. Ostanie 2 miesiace zdrowego odżywiania (bez chleba,nabiału, słodyczy….większosci na surowo) zakończyło sie -2,5 kg na wadze. To też jest bardzo dla mnie zniechecające. Marleno jak z tego wyjść, jak poradzić sobie z kompulsywnym objadaniem? Ps. mam ten problem od kilku lat, wcześniej nie było to tak intensywne i myślałam że to kwestja tylko mojej silnej woli a raczeje jej braku. Dodam też ze od około 4 lat jestem wegetarianką. Pozdrawiam Cie serdecznie .
Marlena napisał(a):
Oporne tracenie masy ciała może być też spowodowane ukrytymi nietolerancjami pokarmowymi, tak przynajmniej wynika z praktyki lekarskiej dra Coca, więc warto się tym zainteresować. Co do natomiast kwestii pozadietetycznych: wstyd jest najniżej kalibrowanym stanem świadomości (20 na skali świadomości Hawkinsa): https://akademiawitalnosci.pl/stres-niepokoj-lek-jak-sobie-poradzic/
Albert Einstein powiedział: ”Żadnego problemu nie da się rozwiązać na tym samym poziomie świadomości, na którym powstał”. Jeśli chcesz rozwiązać problem to musisz uświadomić sobie jego źródło, zamiast walczyć wewnętrznie sama z sobą. Siłą napędową problemu jest strach. Siłą napędową szczęścia jest miłość: do samej siebie, do swojego ciała, do każdego kęsa jaki wkładamy do ust.
Mmm napisał(a):
Może to jest kwestia problemu z wyrażaniem emocji, ja jak jestem zła, to mam straszną „chcicę żywieniową”, zjem jakiegoś obrzydliwego batonika i po złości ani śladu. Warto też iść tym tropem:)
Marlena napisał(a):
Karanie ciała za wyczyny umysłu może przybrać różne formy: niezdrowe żarcie, alkohol, narkotyki, niebezpieczne sporty ekstremalne itd. Szkoda mimo wszystko, że nie sięgasz po zdrowe jabłko zamiast obrzydliwego batona, to by wyszło bardziej na zdrowie. 😉
Agnieszka napisał(a):
Pani Marleno, dziękuję za bezcenną wiedzę! Czy mogłaby Pani polecić konkretny rodzaj testu z krwi na nietolerancje pokarmowe? Pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
Ja użyłam Food Detective, choć tam nie ma zbyt wielu pokarmów w tej najprostszej wersji. Regularnie natomiast obserwuję moje tętno po każdym posiłku.
Agnieszka napisał(a):
Mogłaby Pani polecić konkretne laboratorium?
Marlena napisał(a):
Test można zrobić samodzielnie w domu, ale jak ktoś chce to również w niektórych gabinetach dietetycznych z tego co mi wiadomo. Test z pulsu można zaś zrobić gdziekolwiek – nasz puls jest zawsze z nami. 😉
Rol23 napisał(a):
Jaki wzrost pulsu w teście Coca można uznać za istotny? O ile musi podskoczyć puls 5, 10 czy więcej?
Marlena napisał(a):
Wszystko opisałam w artykule! 😉
Katka napisał(a):
Coś w tym rzeczywiście jest… Od roku walczę z refluksem, wzrost tętna mam przeważnie po śniadaniu kiedy spożywam pszenna bułkę. Kiedy jem pieczywo chrupkie takiego problemu nie widzę. Czas odstawić pszenicę!
Marlena napisał(a):
Uważnie obserwuj sygnały organizmu, on się nigdy nie myli: jeśli notujesz wzrost tętna to nie ma litości – pokarm musi iść w odstawkę, przynajmniej na jakiś czas (minimum 30 dni, potem jemy malutką ilość i znowu patrzymy na puls).
Dr Ewa Dąbrowska (współczesny lekarz immunolog i internista) mówiła kiedyś na wykładzie, że czasem potrzeba i roku-dwóch abstynencji, aby poziom przeciwciał spadł. Dr Coca zalecał z kolei trzymiesięczną obserwację i odstawienie na stałe jeśli brak poprawy. Przy dużym rozszczelnieniu bariery jelitowej (np. w chorobach autoimmunologicznych) te cząsteczki pokarmowe będą wiecznie dostawać się do krwiobiegu powodując nową produkcję przeciwciał, a wtedy na stałe należy wykluczyć problematyczny pokarm z menu jeśli nie chcemy by symptomy chorobowe nawracały.
Lech napisał(a):
Są pokarmy/napoje, które w sposób naturalny dla siebie podnoszą puls (np. kawa).
Podobnie jak seks 🙂
Sądzę, że to nie musi automatycznie oznaczać, że dany pokarm jest szkodliwy/uczulający.
Czy tak?
A propos nietolerancji pokarmowych – właśnie odbywa się konferencja na ten temat
Marlena napisał(a):
Oczywiście, jeśli wypijemy całą filiżankę kawy, to zawarta w niej ilość kofeiny jest wystarczająca by zrobić swoją robotę, jednak aby się przekonać czy nasz organizm kawę toleruje wystarczy utrzymać w ustach łyk kawy (tak niewielka ilość kofeiny jest zbyt mała by wywołać wzrostu pulsu) przez 30 sek., potem przez kolejne 60 mierzyć tętno.
Krystyna Wajchert napisał(a):
Mam problemy z pokarmami, a wlasciwie z tym co sie w produktach znjaduje. Cierpie na Multiply Chemical Sensitivity.
Bardzo ciekawy artykul, sprawdze i wykorzystam.
Dziekuje.
Marlena napisał(a):
Ciesze się, że artykuł okazał się przydatny dla Ciebie. Sprawdź koniecznie pokarmy, Krystyno!
Ania napisał(a):
U mnie nie pokrywa się to z pokarmami nietolerowanymi z testu 🙁
A to nie jest tak, Marleno, że po wyleczeniu nieszczelnych jelit nie występują już nietolerancje?
Marlena napisał(a):
Owszem, najczęściej tak się dzieje, choć naprawa stanu jelit to nie jest coś co stanie się z dnia na dzień, dlatego w międzyczasie dobrze jest wiedzieć czego mamy unikać (tzn. na jakie pokarmy już mamy we krwi przeciwciała).
Ania napisał(a):
No tak, żeby poczuć ulgę, a nie katować organizm niepotrzebnie 🙂 Dziękuję za odpowiedź i pozdrawiam serdecznie! Ps. A z innej beczki-robiłaś Marleno może post sokowy, żeby zregenerować jelita??? Bo sok z kapusty pity przez 1,5 mies.u mnie nie dał rady i jelita nie chcą pracować 🙁
Marlena napisał(a):
Aniu, ja z jelitami nigdy większych problemów nie miałam. Post sokowy okazjonalnie robię, czasem koktajlowy, czasem wodny 24 h. Ale to nie z powodu iż moje jelita nie chcą pracować, bo z tym akurat nie mam problemu.
Natomiast bardzo ciekawie pisze o pacjentach z dolegliwościami gastrycznymi dr Dąbrowska w swojej książce „Ciało i ducha ratować żywieniem”: pani doktor zaleca im okres diety płynnej (na soku z marchwi, potem na zupie marchwiance) zanim przystąpią do diety Daniela, w której są pokarmy stałe (niektórzy mają tak zjechane jelita, że „nie mogą” warzyw), opowiada pani doktor o tym również na wykładzie (daje też przykład swojej ciotki), tego wykładu można wysłuchać tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/5-mitow-na-temat-postu-i-cenny-wyklad-fachowca-dr-ewy-dabrowskiej/
Janka napisał(a):
można się psychicznie wykończyć, ciągle tylko kontrolować co się je a czego nie. Nie przesadzajmy. Nasze bacie jadły co miały i się takimi duperelami nie zajmowały. Mi osobiście po przeczytaniu tego artykułu tak podskoczył puls że sama już nie wiem co mi bardziej szkodzi. Schabowy czy ciągłe czytanie i węszenie co jest złe.
Marlena napisał(a):
Wcale nie musisz węszyć, po prostu obserwuj puls przed i po jedzeniu, tak jak zalecał stary doktor, bo wbrew pozorom to nie są wcale „duperele” co wsadzamy sobie do ciała 3 razy dziennie przez 365 dni w roku! 😉
Aga napisał(a):
A co Pani, Pani Marleno, sądzi o diecie ketogenicznej,która to, jeśli wierzyć badaniom naukowym (a jest ich wiele zrobionych w ciągu stulecia, bo tyle ma ta dieta lat) jest panaceum na bardzo, bardzo wiele chorób? Bardzo jestem ciekawa Pani opinii. Z pozdrowieniami- Aga
Marlena napisał(a):
Już wiemy dlaczego jest panaceum: taka dieta fizjologicznie mimikuje głodówkę. Podczas poszczenia zachodzi zdrowienie. Z drugiej strony nie uważam aby taka dieta była dobrym sposobem na całe życie.
Leczniczo i krótkoterminowo – jak najbardziej jest stosowana (w medycynie akademickiej stosuje się ją np. u dzieci chorych na padaczkę, bo jak wiadomo dzieci w trakcie rozwoju głodzić nie wolno). Podobnie jak leczniczo i krótkoterminowo stosuje się prawdziwy post i ludzie czynili to od wieków: podczas prawdziwej głodówki również jesteśmy na „diecie ketogenicznej”, bowiem ustrój żywi się ketonami powstającymi z naszej własnej tkanki tłuszczowej. Jest mu przy tym wszystko jedno czy spala tkankę tłuszczową własną czy cudzą. Ten mechanizm wykorzystuje się właśnie stosując leczniczo dietę ketogeniczną.
Póki co jednak nie ma wystarczających danych wykazujących długofalowe skutki takiej diety, nie ma też danych o stosujących przez całe życie taką dietę długowiecznych społecznościach osiągających trzycyfrowe urodziny w zdrowiu fizycznym i jasności umysłowej.
Ania napisał(a):
Zastanawia mnie to, co Pani doktor zaleca na poście sokowym-otręby pszenne??? łyżka i siemię lniane??? Teoretycznie przy pokarmach stałych post sokowy chyba nie zadziała? A Marleno zdradź, co jadasz codziennie??? 🙂 mniej więcej 😉 uchyl rąbka tajemnicy 🙂 Taki dzień z życia 😉 Śniadanie obiad itd.-czy jadasz codziennie fasolkę i ziarna???
Marlena napisał(a):
Na poście sokowym nie zaleca z tego co kojarzę, lecz na warzywno-owocowym. Post sokowy pani doktor stosuje tylko parę dni u tych co mają problemy gastryczne. Ale z tego co kojarzę siemienia czy otrębów wtedy nie ma w menu.
Jeśli chodzi o to co jem i skąd to biorę, to pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-oszczedzac-na-jedzeniu-czyli-optymalizacja-eksploatacji/
Moje menu nie jest stałe i ulega dużym wpływom pór roku, dlatego nie jestem w stanie podać jednego konkretnego zestawu. Nie ma też u mnie czegoś takiego, że jem „bo trzeba”, bo jest godzina i trzeba. Ja jem intuicyjnie: wtedy gdy odczuwam prawdziwy głód, a nie wtedy gdy przychodzi pora, więc „trzeba” zjeść. Wcale nie trzeba, nigdy nie jem jak nie odczuwam głodu. Dlatego czasem jest to śniadanie, obiad i kolacja, czasem tylko śniadanie i kolacja, czasem tylko obiadokolacja, a czasem… siedząc latem w ogrodzie niemal przez cały czas od rana do wieczora coś podgryzam z drzew i krzewów, więc nawet trudno by było określić ile posiłków dziennie zjadłam, skoro cały czas coś żułam! 😀
Teraz w czasie jesienno-zimowym jadam częściej śniadania na ciepło np. owsianka czy jaglanka z owocami (czego nie robię w czasie wiosenno-letnim, bo zwyczajnie mi się nie chce gotowanego żarcia, wystarczają mi wtedy sezonowe owoce albo smoothie), potem w ciągu dnia zazwyczaj duża micha kolorowej sałatki (rozmaite warzywa we wszystkich kolorach tęczy, dobry dressing na bazie nasion lub orzechów, zioła i przyprawy, czasem dodam np. quinoa), warzywno-owocowy sok wyciskany, a na wieczór coś na ciepło np. zupa pełna warzyw i przypraw lub warzywa jakieś na parze albo duszone. Rośliny strączkowe lubię wszystkie (soczewice, ciecierzyca, fasole rozmaite, bób, groszek), lądują często jak nie w sałatce to w zupie czy potrawce (a latem zrywam prosto z krzaka w ogródku i zajadam się nimi póki są świeże, bo potem zimą tylko suszone lub mrożone).
Ale czy codziennie? Nie wiem, nie liczę, powiedzmy że 3-6 razy w tygodniu? Nie mam obsesji typu „zabraknie mi białka, MUSZĘ jeść każdego dnia fasolę”. Przecież wszystko co jem zbudowane jest z aminokwasów, więc odpuszczam sobie wszelkie obsesje na ten temat. Nic nie muszę. Jedyne co muszę (a raczej chcę) robić, to słuchać swojego organizmu. Nie ma on ochoty na rośliny strączkowe – znaczy się nie potrzeba mu ich dzisiaj. Akurat ma ochotę załóżmy na bataty, zupę grzybową czy też budyń z chia z owocami i to właśnie dostanie. 😀
Aga napisał(a):
A eskimosi? 🙂 Lud będący od zarania dziejów na diecie ketogenicznej,niechorujacy na żadne choroby cywilizacyjne…. Ale każdy Eskimos,który przeprowadza się „do zwykłej cywilizacji” zapada na „nasze choroby” więc nie chodzi tu o genetykę.
Marlena napisał(a):
No tak, ale miałam na myśli populacje dożywające trzycyfrowych urodzin w zdrowiu i jasności umysłowej.
Eskimosi (Inuici) nie należą przecież do populacji długowiecznych, po prostu jakoś tam sobie radzą z tym co mają, bo nie mają innego wyjścia i na tym się kończy. Jak jest u nich z jasnością umysłu to trudno zgadnąć, bo jak do tej pory nie słychać jest o wynalazkach lub innych epokowych dziełach służących całej ludzkości, które by były osiągnięciem jakiegoś Inuity. Więc przyjmijmy, że po prostu jakoś tam sobie żyją, ale szału raczej nie ma. 😉
Owszem, ich genetyka różni się od naszej „normalnej”: https://www.sci-news.com/genetics/inuits-cold-adaptation-genes-denisovan-related-species-04476.html – jak się okazuje to właśnie pewne allele w genach powstałe skutek mutacji genetycznych pozwalają im zarówno na adaptację do ekstremalnie niskich temperatur jak i do takiej diety, jaka jest w takim klimacie możliwa.
Inaczej się u nich odkłada tkanka tłuszczowa, inne są proporcje tkanki tłuszczowej brunatnej i białej, inaczej metabolizują oni kwasy tłuszczowe. Dzięki przystosowaniu do diety wysokotłuszczowej są oni zdrowi, ale za pewną cenę: Inuici są niskiego wzrostu – https://theconversation.com/high-fat-diet-made-inuits-healthier-but-shorter-thanks-to-gene-mutations-study-finds-47529
Chorób cywilizacyjnych w naszym rozumieniu nie mają, ale powodem hospitalizacji w tej grupie populacji jest najczęściej udar (zawał) mózgu – czyli jednak niestety miażdżyca, nie da się ukryć. Jest to u nich najczęstsza przyczyna zgonu. Za życia często przy tym cierpią na notoryczne krwotoki z nosa (za dużo kwasów Omega-3 w diecie, czyli problem odwrotny niż w populacjach Zachodu). O tym samym pisał Damian Parol po polsku: https://www.damianparol.com/inuici-sa-przystosowani-do-diety-bogatej-w-tluszcz/
Naukowcy ogólnie są zdania, że to nie ich dieta sama w sobie chroni ich przed chorobami cywilizacyjnymi (jak np. wcześniej myślano, że nie zapadają tak często na choroby serca i układu krążenia wskutek jadania dużej ilości kwasów Omega-3), lecz powstałe w trakcie ewolucji genetyczne mechanizmy przystosowania się do takiej, a nie innej diety, do takiego, a nie innego klimatu.
Co to ma wspólnego z nami? Jeśli nie mamy inuickich genów, to raczej nie mamy co liczyć na identyczne korzyści z diety wysokotłuszczowej, nie ma też powodów aby sądzić, że na inuickiej diecie możliwa jest długowieczność (trzycyfrowe urodziny w zdrowiu fizycznym i jasności umysłowej), bowiem nie ma na tej planecie ani jednej długowiecznej populacji odżywiającej się dietą wysokotłuszczową.
Takie są nagie fakty i tego nie da się ukryć, pomimo przetaczającej się obecnie w internecie wielkiej propagandy ukazującej dietę wysokotłuszczową w roli plasterka na wszelkie zdrowotne bolączki tego świata. Moje zdanie jest takie: leczniczo (krótkoterminowo) może być OK, ale jako dieta na całe życie to już wiąże się z pewnym ryzykiem.
M. napisał(a):
O, to bardzo ciekawy artykuł. Dzięki ponownie. 🙂 Zastanawiam się czy miałoby sens np. osobne testowanie surowych i duszonych jabłek?
Ania napisał(a):
Dziękuję za obszerną odpowiedź 😀 no właśnie w książce zaleca wieczorem łyżkę siemienia i otrębów zalać wywarem z jarzyn i pić to rano na czczo. Tylko zastanawia mnie, czy jest sens tak robić. Co do eskimosów to zadziwia mnie zdolność „upraszczania” przez niektórych ludzi faktów-przecież już na pierwszy rzut oka Ci ludzie różnią się od nas. To tak jak z murzynami-kolor skóry/odporność na słońce. Nas w takich warunkach spaliłoby na wiór, musimy się różnić w zależności od stref klimatycznych itd, inaczej ludzie nie przetrwaliby w trudnych warunkach. Ale często eskimosi są podawani za przykład przez mięsożernych propagatorów 😀
zdrowydzidzius napisał(a):
Teraz mam dobra wskazówkę. Mój synek ma od niecałego roku egzema pod kolanami i w zgjeciach łokci. Nie pomyślałam o ziemniakach które kocha. I banany codziennie w zielonym koktajlu. Takie testy z krwi tez pewnie od jakiegoś wieku dopiero wykonują? Dziękuje za ten artykuł to dla mnie duży krok do przodu. Od marca się męczymy i szukamy przyczyny.
Marlena napisał(a):
Testy z krwi można zapytać od jakiego wieku, ale chyba nie ma granic wiekowych.
Bożenka napisał(a):
cześć wszystkim alergikom,mam dobre wieści,sprawdziłam na sobie,dzieciach,znajomych wpływ energii danego pokarmu na naszą własną(wzmacnia czy osłabia). te pokarmy,które w teście mnie osłabiały,sprawdziłam w gabinecie biorezonansu(po prostu próbki zabrałam ze sobą,I np.na próbkę oryginalną pt.grejfrut wynik na rezonansie był ok,ale gdy do pojemniczka powędrował kawałeczek przyniesionego przeze mnie grejfruta-odpestycydowany wg wsk Marleny,to wyszła alergia lub nietolerancja lub obie. okazało się,że jestem uczulona na albedo. Albo kasza gryczana:na rezonansie wynik ok,a moja próbka -alergia!I znów szczegół-oryginalna próbka to kasza prażona,a moja próbka nieprażona. Ciekawi was pewnie ten prosty test-opsany dokładnie w książce „Siła czy moc” David R. Hawkins kinezjologiczny test mięśniowy,książkę zresztą przeczytałam,bo polecała ją Marlena w temacie rozwoju świadomości. Można też wyguglać na yt ;dawid Hawkins test kinezjologiczny. I jeszcze super news: jesli chodzi o małe dziecko, to dorosli moga to dla niego przetestować,mówiąc po prostu np: nasza córka i ziemniak lub to co właśnie ma zjeść-podświadomość nie zna ograniczeń. powodzenia i do dzieła!
Marlena napisał(a):
Bożenko, ja tylko dodam, że za wiele naszych nietolerancji pokarmowych odpowiedzialny jest niedobór słońca i zbyt niski poziom witaminy D. Warto sobie zmierzyć i doprowadzić do przyzwoitego poziomu (min. 50 ng/mL), a wiele „alergii” i/lub nietolerancji będzie już tylko wspomnieniem.
Ania napisał(a):
Marleno zrobiłam analizę pierwiastkową włosa, wyszło mi, że jestem typem adrenalinowym i powinnam jeść mięso…? Trochę mnie to zbiło z tropu, bo od 2 lat jestem weganką bez śmieciowego żarcia i jestem ciągle cały czas chronicznie chora… 🙁 Myślisz, żeby się zastosować do zaleceń??? Tobie jaki typ wyszedł w analizie? Odżywiasz się zgodnie z tym? Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Aniu, weganizm nie jest uniwersalnym kluczem do zdrowia i szczęścia: można być chorym weganinem lub zdrowym wszystkożercą. Moim zdaniem jeśli komuś dieta wegańska służy i wie jak ją prawidłowo komponować i suplementować, to OK. A jeśli nie – szukajmy swojej własnej drogi, bo prawda jest taka, że do bycia weganinem trzeba mieć dobre zdrowie i prawidłowe procesy enzymatyczne już na dzień dobry, a jeśli ktoś nie ma, to ma problem. Przechodzi na ponoć najzdrowszą dietę świata a tu klops – zdrowia jak nie było tak nie ma.
Ja już nie pamiętam jaki mi typ wyszedł, musiałabym w domu zajrzeć do tych badań włosa jak będę, ale pamiętam, że były tam jakieś śmieszne zalecenia typu 5-6 posiłków dziennie, które oczywiście olałam, bo jem intuicyjnie i to mi służy najlepiej, czasem jem 1 posiłek czy 2 czy 3, a czasem memlam coś cały dzień (np. latem gdy pracuję w ogródku), nie mam też jakiejś jednej stałej diety przez cały rok (np. latem mam długie okresy witariańskie, a nawet 100% frutariańskie) i to też służy mi najlepiej. Więc tego typu odgórne zalecenia to ja osobiście mam w nosie, słucham tylko swojego organizmu. 😀
Jeśli robiłaś badania w Biomolu to zalecenie spożywania zwłok masz niemal jak w banku. Prowadzący placówkę są bowiem zdania, że weganizm jest tak restrykcyjną dietą, iż stanowi zagrożenie dla zdrowia: jest w ich opinii jedną z najgorszych diet („bo B12” i w ogóle). A zresztą sama przeczytaj: https://biomol.pl/artykuly/dietetyka/najgorsze-diety.html
Oczywiście to nie przeszkadza wegańskim (i wegetariańskim) staruszkom z Loma Linda dożywać setki. 🙂
Z drugiej strony setki dożywają też wszystkożerne społeczności z basenu Morza Śródziemnego, japońskiej Okinawy czy kostarykańskiej Nicoyi. Warto jednak zauważyć, że wszystkie Niebieskie Strefy znajdują się pod szerokościami geograficznymi w których nie brakuje słońca: czy badałaś swój poziom witaminy D? Tutaj może leżeć problem (lub jego duża część), a nie w samej tylko diecie jako takiej.
Osobiście uważam, że największym zagrożeniem dla nas nie jest dieta roślinna, zwierzęca czy jakaś inna. Największym dla nas zagrożeniem jest dieta, która zwyczajnie nam nie służy, nie buduje naszego zdrowia i nie przyczynia się do osiągnięcia długowieczności w jasności umysłu i odpowiedniej sprawności fizycznej.
Joanna napisał(a):
Marleno, z nieba mi spadłaś z tym testem na puls. Dziękuję za opisanie tego dokładnie i krok po kroku, Twój blog to skarbnica wiedzy.
Pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Cieszę się, że artykuł jest przydatny, Joanno. Pozdrawiam wzajemnie i wszystkiego dobrego w Nowym Roku! 🙂
Ania napisał(a):
Wit. D ładuję po 4000 j.m., także to nie to. Ale dziękuję za zwrócenie uwagi-wielu ludziom pewnie to wystarczy. Pozdrawiam 🙂
Marlena napisał(a):
Nie jest ważne ile ładujesz, bo jeśli deficyt jest znaczny, to biorąc 4 tys. IU dziennie jego uzupełnienie (doprowadzenie do poziomu optymalnego dla naszego zdrowia) może zająć bardzo dużo czasu (kilkadziesiąt miesięcy), podczas gdy człowiek nadal cierpi.
Tak więc należałoby zbadać najpierw poziom witaminy D we krwi, doprowadzić go szybko większymi dawkami uderzeniowymi do optymalnego poziomu (50-70 ng/ml), a następnie utrzymywać ten optymalny poziom mniejszymi dawkami podtrzymującymi, monitorując go (wykonując badanie poziomu co kilka miesięcy). Dopiero wtedy możemy mieć pewność, że deficyt/niedobór witaminy D nie ma nic wspólnego z naszym złym samopoczuciem i nas nie dotyczy.
No i magnez – przypominam o magnezie, bo to ważne. Nawet biorąc suplement witaminy D możemy nadal cierpieć na brak witaminy D, ponieważ magnez jest niezbędny aby ustrój mógł wykorzystać ten suplement: enzymy umożliwiające przechowywanie, transportowanie i aktywację witaminy D w naszym ustroju są magnezozależne.
Magda napisał(a):
Witam. Moja córeczka ma 3 latka i najprawdopodobniej ma alergia objawy to:wymioty, moczenie dzienne, infekcja narządów, podkrążone oczka. Od czego powinnam zacząć leczenie?
Marlena napisał(a):
Chyba od wizyty u pediatry i zdiagnozowania skąd te wymioty. Nie zgaduj sama, że to alergia. To może być wszystko i tylko lekarz będzie w stanie zdiagnozować co jej jest.
Maria napisał(a):
Mój 13 letni syn się jąka. Chodzi na terapię z „biofidbekiem”. Na początku jąkanie mijało i było dobrze ale po jakimś czasie powracało. I tak jest cały czas. Wchodząc na te stronę i wpisując w wyszukiwarkę słowo „jąkanie” wyskoczył mi ten artykuł. Może na jąkanie ma wpływ to co je mój syn? Może źle się odżywia? Codziennie na śniadanie zjada płatki kukurydziane z mlekiem (ze sklepu). Kanapki z masłem, wędliną, sałatą do szkoły. Obiady tradycyjne. Trochę słodyczy, napoje słodkie. Bardzo proszę Marlenko czy mogłabyś wyrazić swoją opinię? Czy znasz może sposób aby wyleczyć to jąkanie? Ja czytam tę stronę i staram się zdrowo odżywiać. Ale z dziećmi i mężem jest ciężko. Dziękuję za tyle ciekawych i bardzo ważnych informacji, które nam przekazujesz. Pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
Dr Coca twierdził, że może mieć. Oczywiście, że młody się źle odżywia. Listek sałaty w kanapce z wędliną i łyżka surówki do obiadu to za mało by być zdrowym. Dieta zapewniająca przewlekłe zdrowie powinna być oparta na warzywach i owocach z małym dodatkiem pozostałych rzeczy, a nie odwrotnie. Oprócz tego może mieć nietolerancje pokarmowe – warto to sprawdzić (testem profesjonalnym lub choćby testem Coca z pulsu).
Maria napisał(a):
Bardzo dziękuję za odpowiedź. Postaram się zmienić jego odżywianie choć wiem że łatwo nie będzie. Mam jeszcze jedno pytanie. Nie wiem pod którym artykułem go napisać więc piszę tutaj. Zdarza mi się, że z migdałków (w gardle) wylatują mi małe lub większe grudki, które okropnie śmierdzą. Jest czas, że je mam a czasami kilka tygodni i ich nie ma. Nie mam pojęcia od czego to zależy. Myślę, że chyba od odżywiania. Czy mogłabyś Marlenko napisać mi co o tym sądzisz? Będę bardzo wdzięczna za odpowiedź. Pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
Od odżywiania zależy wszystko, bo pokarm to nasze paliwo, z tego nasz ustrój odnawia swoje komórki każdego dnia, usuwając stare i tworząc nowe – każda komórka naszego ciała składa się jedynie z tego co jemy i pijemy, więc Twoje przypuszczenia są słuszne.
Również z tego co jemy i pijemy bierze się siła lub słabość naszego układu odpornościowego każdego dnia. Grudki na migdałkach mogą oznaczać przewlekły stan zapalny i obecność dużych ilości mikrobów np. gronkowca tudzież innych drobnoustrojów, których osłabiony układ odpornościowy nie jest w stanie pokonać. To jest cena za trzymanie się naszych utartych nawyków żywieniowych: przewlekły stan zapalny i osłabiony układ odpornościowy.
Lekarze oczywiście najchętniej wycięliby „niegrzeczne” migdałki i po sprawie. Tylko że one nie odrastają, a są ważną częścią układu odpornościowego – nie bez powodu natura nas nimi obdarzyła. Wszystko jednak zależy od nas i od tego co robimy każdego dnia. Drobnoustroje nie będą żyć w nieprzyjaznym dla nich środowisku: jedynie wtedy gdy mają dobre warunki do rozwoju będą się namnażać – tym bardziej gdy strażnik (komórki układu odpornościowego) nie przyjdzie i nie wygoni. A nawet jak przyjdzie, to się okazuje, że nie ma karabinu (np. witaminy C).
Taki np. gronkowiec naturalnie mieszka w nabłonku nosogardzieli każdego z nas, ale kto ma silny i uzbrojony po zęby układ odpornościowy, temu nic ze strony tego mikroba nie grozi, bowiem jego populacja będzie trzymana zawsze pod kontrolą przez naszego strażnika. Większość ludzi jednak nie ma pojęcia, że tego strażnika posiada ani też jak o swojego strażnika dbać – każdego dnia. Na przykład czym go karmić.
Posiłki dobieramy pod kątem tego by zadowolić jeden jedyny organ naszego ciała czyli kubki smakowe na języku. Niestety to często nie wystarczy by nakarmić strażnika. A już szczególnie cukier osłabia naszych żołnierzy. Cukier spożywczy nawet w ilości jednej łyżeczki powoduje paraliż naszego systemu odpornościowego do 5 godzin po spożyciu, badania tutaj: https://www.candidalibrary.org/cand_lib/article.php?id=354.
A co jeśli przy każdym posiłku spożywamy cukier lub „coś słodkiego”? Jesteśmy bezbronni względem mikrobów niczym noworodki. I to 24 godziny na dobę.
Więc idziemy do lekarza, który biadoli jakież to straszne mikroby mamy np. w migdałkach, ale oto i magiczny sposób na rozwiązanie tego problemu: wyciąć migdałki. Nie będzie migdałków – nie będzie problemu, prawda? Tymczasem migdałki i potem dalej całe nasze jelita i wyrostek robaczkowy (który też chętnie się wycina) to część właśnie naszej straży przybocznej. Nie dbaliśmy o nią, więc i ona nie była w stanie zadbać o nas.
Oczywiście, że zmiana nawyków żywieniowych nie jest łatwa, nikt nie powiedział że czekają nas same róże i fiołki, jednak nagroda jaka nas czeka na końcu tej drogi jest wielka i bezcenna, a jest nią przewlekłe zdrowie. Przy czym dobra wiadomość jest taka: zmiana odczuwania naszych kubków smakowych zajmuje tylko kilka tygodni. Potem poprzednie jedzenie, które tak nam ongiś smakowało zaczniemy odczuwać jako niesmaczne, czasem wręcz napawające wstrętem.
Po dłuższym czasie niejedzenia cukru gdy sobie pójdziemy do kawiarni i zjemy dawniej uwielbiane ciastko – tym razem odczujemy prawdziwe działanie cukru: uczucie otępienia, niepokój, senność. Dopiero wtedy odczujemy jakim wielkim narkotykiem jest cukier i jak bardzo osłabia nasz organizm.
Więc jeśli miałabym dać dobrą radę na początek: wyrzucić z domu cukier i wszystko co go zawiera w jakiejkolwiek przetworzonej ludzką ręką postaci – cukier, syrop glukozowo-fruktozowy itp. (np. słodycze, słodkie płatki itd.). Jedynie owoce (i w niewielkiej ilości miód) są stworzone przez naturę dla nas jako naturalne i nieszkodliwe słodkości. Reszta to śmieci, niewarte wkładania do naszego bezcennego (bo posiadanego w jedynym egzemplarzu) ciała.
Maria napisał(a):
Dziękuję za tak obszerną odpowiedź. Marlenko czytam twoją stronę i zgadzam się z tym w 100%. Nie słodzę cukrem tylko ksylitolem (ale mało). Cukier jem tylko od czasu do czasu w ciastach. Ostatnio np. od miesiąca nie mam tych grudek. Migdały nigdy mnie nie bolały. Od roku czasu piję na czczo dwie łyżki mikstury tzn. cytryna+miód+imbir i w ogóle nie choruję. Wcześniej, w ciagu zimy chorowałam na grypę 2 lub 3 razy. Odkąd piję tę miksturę nawet kataru nie miałam. Piję też wit C (kwas laskorbinowy). Robiłam sobie test Food Detective. Wskazał mi bardzo słabą reakcję pozytywną na mleko krowie, drożdże i jaja. I może jak więcej spożywam tych produktów to wtedy mam te grudki? Może o to chodzi?
Marlena napisał(a):
Mario, całkiem możliwe. Pokarmy nietolerowane wyklucz w całości i bezlitośnie na okres powiedzmy tych 3-6 miesięcy i zobacz czy jest zmiana samopoczucia. Pamiętaj też o probiotykach i witaminie D, z badań wynika, iż witamina D jest niezbędna dla szczelnych jelit, a jak wiemy nietolerancje pokarmowe powstają wskutek osłabienia i nieszczelności barier jelitowych, kiedy to obce cząsteczki białek przedostają się do krwiobiegu.
Więc dobry poziom witaminy D przez cały rok to jest to, czego nam potrzeba dla zdrowych jelit oprócz dobrej mikroflory jelitowej i spokoju ducha (bo stres też osłabia jelita). Jelita z kolei to główna siedziba naszego układu odpornościowego – i koło się zamyka. Wszystko ze wszystkim jest powiązane w tym wszechświecie. 🙂
Maria napisał(a):
Jesli chodzi o wit D to rok temu w styczniu zbadalam sobie jej poziom i wynik był 10,2. Zaczęłam ją suplementować i po 3 miesiącach wynik był 50. Ważę 73 kg więc codziennie brałam 14000 jednostek. I pomogło. Mojemu synowi temu który się jąka też daję wit. D. On waży 40 kg więc pije 8000 jedn. codziennie. Tylko nie wiem czy nadal mam brać taką ilość czy może ją zmniejszyć skoro poziom jest już odpowiedni?
Marlena napisał(a):
Ilość jednostek trzeba dostosować do bieżącego poziomu we krwi.
Dr Zaidi proponuje taki schemat dawkowania:
– przy poziomie mniejszym niż 10 ng/ml – dawka 15.000 j.m. /dobę
– przy poziomie 10-20 ng/ml – dawka 12.500 j.m. /dobę
– przy poziomie 20-30 ng/ml – dawka 10.000 j.m. /dobę
– przy poziomie 30-40 ng/ml – dawka 7.500 j.m. / dobę
– przy poziomie 41-50 ng/ml – dawka 5.000 j.m. /dobę
Są to ilości dla przeciętnej osoby dorosłej ważącej ok. 70 kg. Ponieważ witamina D jest witaminą rozpuszczalną w tłuszczach, to osoby mające dużo tkanki tłuszczowej kumulują witaminę w swojej tkance tłuszczowej zmniejszając jej ilość we krwi, zatem potrzebować będą więcej witaminy D (należy dodać 1000 j.m. więcej na każde 10 kg masy ciała powyżej 70 kg), a szczuplejsze odwrotnie mniej (należy odjąć 1000 j.m. mniej na każde 10 kg masy ciała poniżej 70 kg).
Elżbieta napisał(a):
Witam, Pani Marlenko dostałam w prezencie test Food Detective chcę go zrobić ale jestem przeziębiona. Czy można go wykonać jak człowiek nie do końca jest zdrowy? Nie zmieni to wyników badania? Pozdrawiam serdecznie i życzę ciepła w ten mroźny dzień. Elżbieta
Marlena napisał(a):
Elżbieto, przeczytaj na załączonej do produktu ulotce czy są jakieś przeciwwskazania, ja niestety z pamięci teraz nie powiem.
Piotr napisał(a):
Ciekawe i pewnie przydatne informacje, ale raczej dla osób w „lepszym” stanie zdrowia. U mnie się raczej nie sprawdzi, ponieważ mam tez dużo innych dolegliwości między innymi stan zapalny osierdzia i arytmie co pewnie fałszuje wyniki, choć spróbuję jeszcze parę razy. Dziś z ciekawości sprawdzałem białko jajka( nietolerancje mam, kiedyś robiłem test ) puls faktycznie wzrósł, ale zmierzyłem dla pewności jeszcze raz i był niższy od kontrolnego, pózniej nic nie jadłem, tylko wyobrażałem sobie że jem kurczaka 🙂 i puls podskoczył( na mięso według testu nie mam nietolerancji)
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Chyba z emocji podskoczył ten puls jeśli zjadanie mięsa kojarzy Ci się z doznawaniem przyjemności.
Natalia napisał(a):
Wzrost tetna w czasie posiłku? Przeciez to fizjologia…Roznica 6 uderzeń jest miarą? To juz nieco dziwne. Atak padaczki spowodowany nietolerancją na pokarm? Absurd.
Marlena napisał(a):
Tak opisywał to dr Coca, a ponieważ odnosił sukcesy w leczeniu pacjentów, to nie mam powodu aby twierdzić, że jego metoda jest wątpliwa lub absurdalna. Po owocach ich poznacie.
Początkujący T. napisał(a):
Jakie badania na nietolerancje pokarmowe najlepiej wykonać. W Internecie są różne.
Począwszy od najczęściej spotykanych Food dedektyw, Print czy Profil, trochę tańsze Panel Fit 181 (wszystkie IgG) po testy MRT (mediatory). Co robić?
Marlena napisał(a):
Zrób to, na co Cię aktualnie stać. Testy te różnią się między sobą cenowo. Coca Test jest za darmo, najprostszy Food Detective kosztuje ok. 300 zł, a najdokładniejsze panele MRT to już koszt idący w tysiące zł. Samo zrobienie testu na nietolerancje to dopiero początek przygody, bowiem następnie należy się zabrać za naprawianie zbyt przesiąkliwych jelit, które te nietolerancje na nas ściągnęły: https://akademiawitalnosci.pl/nieszczelne-jelita-mit-czy-prawda/
Agnieszka napisał(a):
Jakiś czas temu napisałam na Akademii komentarz, niestety nie pamiętam pod jakim artykułem. Muszę trochę zweryfikować to co pisałam wcześniej, ponieważ niestety nie wszystko wygląda tak kolorowo jak mi się wydawało. Od razu zaznaczam, że być może zrobiłam coś nieprawidłowo i stąd problemy. Jednak wydaje mi się, że nie wszystkie rady dotyczące żywienia są odpowiednie dla każdego. Zrobiłam post dr Dąbrowskiej (3 tyg.), po zakończeniu zmieniłam sposób żywienia, tj. nie spożywałam cukru, białej mąki i prawie w ogóle mięsa oraz nabiału. Na poście, jako osoba szczupła, schudłam 5 kg. Wyeliminowanie nabiału okazało się strzałem w ,,10″, poprawiła mi się cera (cierpiałam na ,,trądzik” w wieku prawie 30 lat), co potwierdziły testy na nietolerancje pokarmowe: nietolerancja nabiału, pszenicy, jaj oraz drożdży. Niestety, pojawiły się też problemy: bardzo wypadały mi włosy, zaczęły się problemy z miesiączkowaniem. Włosy poprawiły się po wprowadzeniu do diety większej ilości mięsa (a więc B12), okres wrócił po przybraniu na wadze ok. 2-3 kg (jeszcze nie wiem czy cykle są regularne). Ponadto pilnowanie się z jedzeniem wprowadzało wg mnie sporo stresu, lepiej czuję się teraz gdy jem prawie wszystko, właściwie tylko z wykluczeniem produktów nietolerowanych i w zasadzie też cukru, aczkolwiek gdy np. jestem w gościach to jem wszystko, tak samo było na wakacjach w Grecji- jadłam wszystko i czułam się z tym dobrze. Wydaje mi się więc, że nie można danego sposobu żywienia nazwać zdrowym, bo nie będzie on zdrowy dla każdego. Znam osobiście lub słyszałam o osobach na diecie wegetariańskiej czy wegańskiej, którym to służy. Nie znam nikogo komu zaszkodziłaby dieta dr Dąbrowskiej. A jednak u mnie coś nie zagrało.
Marlena napisał(a):
Tak jak mówiła wielokrotnie dr Dąbrowska, po poście włosy mają prawo wypadać, ale na ich miejsce wyrastają nowe i mocniejsze, natomiast jedzenie mięsa nic z tym nie ma wspólnego, jest to przestarzały przesąd (typu „mięso daje siłę”), natomiast nie ma żadnych naukowych dowodów na to, że spożywanie mięsa ma wpływ na porost włosów – jest to jedynie Twoja nadinterpretacja. Ponadto najwięcej witaminy B12 zawierają ryby i owoce morza, wcale nie mięso.
W przypadku osób szczupłych pani doktor zaleca robić sesje postne krótsze i częściej zamiast jednej dłuższej (np. jeden tydzień raz w miesiącu przez 3 miesiące będą w tym wypadku lepiej znoszone niż 3 tygodnie naraz).
Ania napisał(a):
Pani Marleno,
Po pierwsze chcę podziękować za prowadzenie tak wspaniałej strony. „Siedzę” na niej od miesiąca, przeczytałam większość artykułów i powoli wszystkie moje problemy zdrowotne zaczynają mi się łączyć w całość. Zaczynam nareszcie rozumieć swój organizm i to, co się z nim dzieje i czemu dzieje się źle, a wszystko dzięki wiedzy, którą się Pani dzieli. Jest Pani aniołem!
Mam jednak wątpliwości co do tego testu. Badam puls od trzech dni i tak raz po mleku skacze mi o 7 punktów, raz o 1. Raz po pszenicy o 5, w inny dzień o 0. Jak to rozumieć? Specjalnie do tego testu kupiłam cisnieniomierz, naramienny, dobry model. Może pory dnia maja jakiś wpływ? Może to, że czasem testuje jeden pokarm po drugim?
Będę wdzięczna za odpowiedź, pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Nie wiem czy pory dnia mają wpływ, a pokarmy raczej warto testować osobno, nie łączyć ich.
Ania napisał(a):
Pani Marleno,
Jaki test na nietolerancje najlepiej zrobić? Poleca Pani Food Detecive, ale on ma mało pokarmów.
Marlena napisał(a):
Są różne panele, od najprostszych aż po bardzo rozbudowane. Polecam ten najmniejszy zestaw do domowej analizy bo jest jeszcze w miarę dostępny cenowo, a może nam dać wstępne pojęcie czy coś jest nie tak i jak bardzo nie tak. Duże zestawy kosztują nawet kilka tysięcy zł i nie robimy tego w domu.
Oskar napisał(a):
Alergia na gluten nie u wszystkich objawia się w brutalny sposób, w niektórych przypadkach objawy nietolerancji pokarmowych są tak słabo widoczne, że tylko testy mogą coś wykazać, a gluten będzie nas powoli i niezauważalnie zabijał.
Ewa napisał(a):
Marleno, wspomniałaś kiedyś o Vitaimmun i dr Patrycji Szachcie z Poznania. Czy masz wiedzę, że terapia tam wdrażana jest skuteczna i warto zainwestować mnóstwo kasy? Znasz ludzi, którzy to potwierdzają? Test Food Screen IgG/IgA jest bardzo drogi, czy istnieje jakiś alternatywny, tańszy test? Czy znasz podobną wiarygodną instytucję w południowo-wschodniej Polsce? Życzę Ci wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku i żebyś nie ustawała w swojej megapożytecznej pracy uświadamiania ludzi 🙂
Marlena napisał(a):
Tak, ten test jest drogi, dlatego zapewne wielu potwierdzeń „czy to działa” nie znajdziemy, po prostu z uwagi na cenę to nie jest badanie dostępne dla każdego. Tutaj na Akademii bodajże jeden użytkownik wspomniał w komentarzu, że korzystał z tego badania i miał dobieraną indywidualnie probiotykoterapię celowaną.
Wzajemnie życzę wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku 2019!
Ewa napisał(a):
Marleno, pisałaś o dr Szachcie jako o profesjonalistce leczącej ludzi z sukcesami i że byłaś u niej na szkoleniu, więc myślałam, że masz jakąś sprawdzoną wiedzę, że jej terapia jest skuteczna. Zawsze jak o kimś piszesz, to opierasz się na wiarygodnych publikacjach, więc skąd masz wiedzę o niej?