Czy jest jakiś domowy test na nietolerancje pokarmowe? Stare powiedzenie mówi, że co dla jednego jest pokarmem – dla innego może być trucizną. Wiele w tym prawdy.

Obecnie mamy wręcz lawinowy wysyp nadwrażliwości pokarmowych (alergii i nietolerancji – to nie jest jedno i to samo:  są to dwa różne stany).

Wbrew pozorom sytuacja ta nie dotyczy jedynie pokarmów typu mleko, glutenowe zboża czy jajka.

To tylko wierzchołek góry lodowej.

Alergia pokarmowa (gdy mamy do czynienia niemal z natychmiastową reakcją organizmu) lub nietolerancja pokarmowa (gdy mamy do czynienia z reakcją opóźnioną, czasem nawet o kilkadziesiąt godzin po spożyciu pokarmu) może dotyczyć praktycznie każdej grupy pokarmowej: od zbóż i roślin strączkowych poczynając, poprzez warzywa, owoce, orzechy, nasiona, mięso ssaków, ptaków, ryb, aż po owoce morza czy produkty pszczele.

Najbardziej wiarygodne testy to oczywiście nowoczesne testy laboratoryjne, precyzyjnie mierzące poziom przeciwciał danego typu w naszej krwi.

Jednak testy te nie należą do tanich (badania niealergicznej nadwrażliwości czyli nietolerancji pokarmowych nie są refundowane): ceny zaczynają się od kilkuset złotych, a kończą na kilku tysiącach przy rozszerzonych panelach badających wiele różnych pokarmów.

Czy można domowym (czyli darmowym) sposobem sprawdzić które pokarmy nie współgrają z naszym ciałem?

Okazuje się, że owszem – domowy test na nietolerancje pokarmowe istnieje: został kilka dekad temu opracowany przez cenionego lekarza będącego pionierem alergologii (to dziedzina medycyny stosunkowo nowa, powstała niewiele ponad sto lat temu).

Dr Arthur Fernandez Coca (1875-1959) był amerykańskim lekarzem kubańskiego pochodzenia, założycielem cenionego do dzisiaj czasopisma medycznego Journal of Immunology.

Lekarz ten stosował opracowaną przez siebie (a dzisiaj wypartą przez nowocześniejsze metody) diagnostykę wykrywania nadwrażliwości pokarmowych wtedy, gdy testów krwi (opartych na metodzie ELISA) nie przeprowadzano, bo po prostu ich jeszcze w owych pionierskich czasach nie było.

coca-a-f

Z jego życiorysem i dokonaniami można zapoznać się choćby w encyklopedii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Arthur_Fernandez_Coca

Od jego nazwiska wzięła się nazwa metody: Coca Test lub Coca Pulse Test.

Na czym on polega? Podwaliną do opracowania tej metody było odkrycie przez pana doktora, że nasz puls rośnie po spożyciu pewnych pokarmów uznanych przez nasz ustrój za niekorzystne lub  ofensywne  – ustrój wykazuje w ten sposób reakcję stresową na pokarmy, które mu nie służą.

Natomiast po spożyciu pokarmów dobrych dla nas – puls pozostaje stabilny, reakcja stresowa nie zachodzi.

Odkrycie tego faktu miało miejsce jeszcze przed wojną, w latach 30-tych.

Wszystko zaczęło się od rozlicznych cierpień jego żony i podejrzeń (słusznych, jak się później okazało), że ich przyczyną może być jakaś ukryta alergia pokarmowa, spożywanie pokarmów, które dla małżonki nie są korzystne, wywołują bowiem u niej reakcję stresową w postaci przyspieszonego pulsu po ich spożyciu, o czym małżonka poinformowała pana doktora wielce zdziwiona.

Ten od razu przystąpił do działania i zaczął zgłębiać sprawę. I tak przez przypadek powstał Coca Pulse Test.

Swoje odkrycia oraz szereg opisów przypadków pochodzących z codziennej praktyki lekarskiej dr Coca opisał w swojej książce: „The Pulse Test. The Secret of Building Your Basic Health” (archiwalne używane egzemplarze w wersji papierowej wciąż dostępne są w księgarni Amazon).

Wersja elektroniczna (w języku angielskim) bezpłatnie udostępniona jest tutaj: [klik].

 

the pulse test dr coca

 

Domowy test na nietolerancje pokarmowe został jak widać odkryty przez zupełny przypadek.

Używając opracowanej przez siebie metody badania pulsu przed i po spożyciu pokarmów pan doktor ustalił jakie pokarmy żona może bezpiecznie spożywać i po wdrożeniu diety eliminacyjnej magicznie ustąpiły u niej wszystkie dolegliwości ciągnące się latami (i pogłębiające się z wiekiem).

Eureka!

Ucieszony pan doktor wdrożył więc ten sposób diagnostyki u swoich pacjentów uzyskując oszałamiające rezultaty.

Za pomocą diety eliminacyjnej (wyłączającej pokarmy powodujące wzrost pulsu) u jego pacjentów ustępowały dolegliwości zarówno natury fizycznej jak i psychicznej:

– różne objawy złego trawienia (gazy, biegunki, zaparcia, wymioty),

– bóle brzucha, refluks, stany zapalne żołądka

– neuralgie,

– pokrzywki, egzemy i inne problemy skórne,

– problemy z zapchanymi zatokami, astma, katary sienne i krwawienia z nosa,

– stany zapalne jelit,

– wrzody żołądka,

– afty jamy ustnej,

– napady padaczkowe,

– migreny i częste bóle głowy,

– bóle i kłucia w klatce piersiowej,

– nadciśnienie tętnicze,

– nadwaga i niedowaga,

– astma,

– hemoroidy,

– zapalenie spojówek,

– alkoholizm,

– łaknienie określonych pokarmów,

– depresja, wahania nastroju, nerwice,

– brak apetytu,

– jąkanie,

– symptomy stwardnienia rozsianego,

– symptomy cukrzycy,

– dolegliwości przewlekłe „wieku starszego”,

– roztargnienie, brak koncentracji, problemy z „mgłą mózgową”,

– symptomy zespołu chronicznego zmęczenia.

To nie efekt placebo: wszystko to ustępowało po ustaleniu i wyeliminowaniu pokarmów niekorzystnie działających na pacjenta oraz wracało po ponownym ich włączeniu do diety i znowu mijało po kolejnym wyeliminowaniu.

Niewiarygodne ile niedomagań może być spowodowanych nieodpowiednimi dla nas pokarmami, wprowadzającymi nasz system w stan stresu.

A niektórzy nieświadomie mogą robić to swojemu organizmowi trzy do pięciu razy dziennie, przy każdym posiłku!

Niestety niektórzy pacjenci z bardzo zaawansowanymi chorobami nigdy nie byli już w stanie odzyskać pełni zdrowia, nawet eliminując niekorzystne dla nich pokarmy: wyrządzone w organizmie szkody były posunięte zbyt daleko.

Dlatego dr Coca w swojej książce nawołuje, że lepiej zapobiegać niż leczyć! Warto znać swój organizm i wiedzieć co go stresuje.

Taka prosta metoda, po prostu zwykły pomiar pulsu przed i po posiłku może nam wiele powiedzieć o naszym organizmie, dzięki czemu będziemy w stanie zapobiegać wielu chorobom i przedwczesnemu starzeniu.

 

Dr Coca dostrzegł, że najczęściej problematycznymi pokarmami stają się te, które spożywane są przez nas notorycznie, „świątek, piątek i niedziela”: bardzo je lubimy, jesteśmy do nich niezwykle przywiązani i nie wyobrażamy sobie bez nich naszego codziennego talerza.

Typowymi pokarmami powodującymi u jego pacjentów wzrost pulsu okazały się m.in.:

– pszenica,

– mleko,

– cukier (trzcinowy i buraczany),

– kawa,

– jaja,

– ziemniaki,

– niektóre rośliny strączkowe (groch, fasola),

– kapusta,

– cebula,

– pomidory,

– mięso czerwone (wieprzowina, wołowina, jagnięcina),

– mięso drobiowe,

– mięso rybie,

– czekolada,

– śliwki,

– szparagi,

– szpinak,

– jabłka,

– pomarańcze,

– banany,

– tytoń (choć to nie pokarm – u palaczy dym ma wpływ na żołądek: podrażnia jego śluzówkę).

Jednym słowem jadłospis mało urozmaicony (np. codziennie rano kawa z mlekiem, nieśmiertelne kanapki zarówno na śniadanie jak i na kolację, a na obiad wiecznie mięso z ziemniakami) może z biegiem czasu powodować u ludzi reakcję stresową w organizmie: powstaje nadwrażliwość pokarmowa.

Dodać w tym miejscu należy, że w tamtych czasach nie rozróżniano nietolerancji i alergii pokarmowej, nazywając wszystko po prostu „alergią”.

W istocie ten domowy test badania pulsu po spożyciu pokarmów nie pokaże nam o jakiego typu nadwrażliwość chodzi (alergię czy nietolerancję pokarmową) – te informacje uzyskamy jedynie robiąc nowoczesne badania profesjonalne, które pokazują poziom określonych przeciwciał, immonoglobulin (np. IgG, IgE, IgA, IgM).

Niemniej jednak dzięki tej (ongiś profesjonalnej, stosowanej kilka dekad temu przez lekarzy) metodzie możemy choćby z grubsza sami wstępnie „ustalić winnego” – a to już coś.

Domowy test na nietolerancje pokarmowe kiedyś był profesjonalnym, gdy nie było innych narzędzi. W gruncie rzeczy dla przeciętnego Kowalskiego nie jest istotne czy jego nadwrażliwość na jakiś pokarm nosi taką czy inną nazwę – on po prostu chce poczuć się lepiej.

Zamiast więc przeskakiwać z diety na dietę lub poddawać się kolejnym modom dietetycznym oskarżającym kolejne pokarmy o rzekomą szkodliwość dla ludzkości – nasz przeciętny Kowalski samodzielnie może w domu sprawdzić, czy w jego akurat przypadku faktycznie jakikolwiek „podejrzany” pokarm będzie powodował dla jego organizmu stres czy też nie.

Następnie będzie mógł podjąć decyzję o tymczasowym wyeliminowaniu problematycznego pokarmu z menu.

Może też ustalić które pokarmy są dla niego dobre i bezpieczne, nie wywołują żadnej reakcji stresowej w organizmie.

Jak poprawnie zrobić Coca Test?

Dr Coca opisał jak on to robił w swojej książce „The Pulse Test” wydanej w połowie lat pięćdziesiątych (bezpłatny dostęp do wersji elektronicznej znajduje się w bibliotece Soil And Health po adresem https://soilandhealth.org/wp-content/uploads/02/0201hyglibcat/020108.coca.pdf).

Metoda oryginalna była dosyć czasochłonna, polegała bowiem na mierzeniu pulsu kilkanaście razy w ciągu dnia: od razu po przebudzeniu, tuż przed każdym posiłkiem, trzykrotnie w odstępach co pół godziny po każdym posiłku, tuż przed zaśnięciem.

Każdy pomiar pulsu trwał 60 sekund. Pacjent musiał zapisywać wszystkie pomiary i jadłospis.

Nie wolno było palić tytoniu ani w trakcie, ani przed pomiarami. Również takie czynniki jak aktywność fizyczna przed badaniem, infekcja, miesiączka, pobyt na słońcu czy gorąca kąpiel mogły zaburzać wyniki testu, o czym pacjent musiał wiedzieć.

Obecnie naturopaci nieco uprościli oryginalną wersję Coca Pulse Test i w unowocześnionej wersji brzmi to następująco:

  1. Usiądź wygodnie i zrelaksuj się przez kilka minut, oddychając spokojnie.
  2. Możesz mierzyć puls na przegubie ręki lub na tętnicy szyjnej – jak ci wygodnie.
  3. Przez 60 sekund zmierz swój puls (własnoręcznie lub mechanicznie, za pomocą pulsometru lub aparatu do mierzenia ciśnienia) i zapisz ile uderzeń serca na minutę naliczysz.
  4. Weź do buzi niewielki kęs pokarmu (najlepiej jednoskładnikowego, czyli nie np. ciasteczko, które składa się z wielu składników, lecz pojedynczy składnik), możesz też powoli kęs żuć (nie połykając) przez 30 sekund, po czym przez kolejne 60 sekund (lub tyle, ile wynosi praca elektronicznego urządzenia pomiarowego) mierz ilość uderzeń serca na minutę. Po zakończeniu pomiaru tętna możesz wypluć pokarm. Zapisz wynik przy nazwie pokarmu. To wszystko!

 

Niewielkie różnice pomiaru (typu 1 czy 2 uderzenia na minutę) świadczą o tym, że brak jest reakcji stresowej. Jeśli różnica jest pomiędzy 3-5 uderzeń – pokarm jest podejrzany, a jeśli przekracza 6 uderzeń na minutę – ten pokarm na pewno powoduje reakcję stresową czyli nie jest dla nas dobry.

Testowanie kolejnego pokarmu można wykonać gdy tętno wróci do poziomu bazowego.

Najlepiej jest testować dany pokarm kilka razy w pewnych odstępach czasowych (np. co parę dni), aby być pewnym wyniku.

Pokarm co do którego nabierzemy pewności, iż powoduje reakcję stresową – należy odstawić na 30 dni i powtórzyć test. Być może nadwrażliwość ustąpi (poziom przeciwciał w ustroju spadnie).

Jeśli nie odnotujemy zmniejszania się częstotliwości tętna po trzech kolejnych testach wykonywanych co 30 dni (przy zachowaniu diety eliminacyjnej), oznacza to, że pokarm ten należy na stałe wykluczyć z menu.

Może też zdarzyć się tak, że po okresie diety eliminacyjnej będziemy w stanie pewne niewielkie ilości danego pokarmu od czasu do czasu znosić dobrze. Jednak większe ilości spowodują powrót reakcji stresowej w postaci przyspieszenia tętna po spożyciu.

Trzeba być czujnym i wsłuchiwać się w to, co mówi nam nasze ciało. Po pewnym czasie będziemy wiedzieli jaka ilość danego pokarmu będzie dla nas bezpieczna, a jaka nie, będziemy też mogli się zorientować jak często możemy sobie pozwolić na jego spożywanie.

W swojej książce dr Coca pisze również, że przyspieszony puls był on w stanie zaobserwować również przy kontakcie pacjenta z alergenami innymi niż pokarm jak np. perfumy, szminki i inne kosmetyki, środki czystości, środki higieny osobistej, dym tytoniowy (wdychany czynnie lub biernie) itp.

O dziwo bywało i tak, że test skórny niczego nie wskazywał, ale tętno tak! Eliminacja podejrzanych kosmetyków i innych alergenów zawsze przynosiła poprawę samopoczucia.

Tak więc jak widać metoda obserwacji pulsu przydatna jest nie tylko do ustalenia niekorzystnych dla nas pokarmów.

Czy to działa?

Do momentu opracowania tej prostej metody (i odkrycia w ogóle, że pewne pokarmy mogą przyspieszać puls u niektórych ludzi) nie była znana żadna kompletnie metoda diagnostyki nadwrażliwości na pokarmy.

Coca Pulse Test przez pewien czas  był jedynym narzędziem diagnostyki dla lekarza.

Dzisiaj w dobie nowoczesnej diagnostyki test z pulsu nie jest uważany już za profesjonalny w medycynie akademickiej (choć używają go czasem naturopaci), lecz jego ówczesną wartość diagnostyczną dr Coca opisał jako wysoką: w książce roi się od opisów przypadków pacjentów, którym pan doktor pomógł stosując ten test.

Największe wrażenie na mnie zrobił opis przypadku młodego mężczyzny cierpiącego na częste ataki padaczki: po ustaleniu pokarmów na które jego organizm reagował wzrostem pulsu, dr Coca nakazał mu odstawić te pokarmy i ataki padaczkowe ustąpiły, po czym pacjent był od nich wolny przez dobrych parę miesięcy (co stanowiło w jego przypadku ewenement).

Jednak gdy później pacjent ten z własnej woli sięgnął po jeden z „zakazanych” pokarmów (pszenica) – miał miejsce atak padaczki. Odstawił – ataki znowu ustąpiły.

Potem chciał jeszcze raz sobie poeksperymentować i znowu zjadł pszenicę – pojawił się kolejny atak padaczki. Szczęśliwie mężczyzna posłuchał pana doktora, który kategorycznie zabronił mu raz na zawsze spożywania problematycznych pokarmów i ataki padaczki ustąpiły na dobre.

Oczywiście nie znaczy to, że pszenica jest sama w sobie zła (choć jest oczywiście spora różnica między tą uprawianą bez użycia pestycydów kilkadziesiąt lat temu gdy praktykował dr Coca, a dzisiejszą konwencjonalną pszenicą, naszpikowaną m.in. glifosatem).

Oznacza to tylko tyle, że niektórzy ludzie po prostu nie mogą jej spożywać (nawet tej ekologicznie uprawianej) – ich organizm reaguje stresem.

 

To samo dotyczy wielu innych, rozmaitych pokarmów, obiektywnie rzecz biorąc zdrowych i jedzonych przez ludzkość od tysiącleci.

Niektórzy z nas po prostu nie mogą jeść tego czy owego nie narażając swojego systemu na reakcje stresowe. Wykluczenie problematycznego pokarmu z menu na pewien czas może być częstokroć pomocne w pozbyciu się reakcji stresowych.

Jeśli tak się nie stanie, to wtedy niekorzystnie na nas działający pokarm trzeba wyłączyć na stałe z menu. Choćbyśmy nie wiem jak go lubili – on nie lubi nas! 🙂

Ocenia się, że obecnie niemal połowa populacji może cierpieć na nietolerancje pokarmowe [klik].

Cóż, dr A. F. Coca był bardziej dosadny: stwierdził w swojej książce, że w jego opinii jakieś 90% ludzi ma takie lub inne nadwrażliwości, które łatwo wykryć testem pulsu.

Jeszcze raz sprawdza się zatem stare powiedzenie: nie ma jednej diety dobrej dla każdego!

Konwencjonalne zalecenia dietetyczne dotyczące pewnych stanów chorobowych zakrawają jego zdaniem na drwinę!

Na przykład kolega po fachu pana doktora wyznał mu (a był to styczeń 1941 roku), że cierpi na bolesne wrzody żołądka, w związku z czym zalecono mu dietę „lekkostrawną” składającą się z białego chleba, produktów mlecznych itp., a jeśli ta nie pomoże, to planowana była operacja żołądka (to były czasy gdy nie było inhibitorów pompy protonowej, które pojawiły się dopiero prawie pół wieku później).

Po zbadaniu spoczynkowego pulsu kolegi dr Coca stwierdził, iż wynosi on aż 104 uderzenia na minutę: tego dnia kolega żywił się zaleconymi produktami mlecznymi.

Dr Coca zalecił odstawienie mleka i puls po posiłku spadł do normy: 74-78 uderzeń na minutę. Wrzody zniknęły i nigdy nie powróciły!

Inny pacjent z zapaleniem żołądka po eliminacji pokarmów niekorzystnych pozbył się nie tylko choroby żołądka, ale i hemoroidów.

Jeszcze inny pozbył się hemoroidów, które powróciły gdy tylko w spożywanych na wakacjach daniach pojawił się olej sojowy (podwyższony puls wskazywał, że pacjent nie może spożywać soi).

Mój test z pulsu pokrył się z tym jakie nietolerancje pokarmowe pokazał mi następnie test Food Detective (test z krwi na przeciwciała).

Największy skok tętna powodował u mnie pokarm jedzony ongiś każdego dnia czyli pszenica (również ekologiczna) i faktycznie test krwi wskazał obecność przeciwciał. Obecnie jednak toleruję niewielkie ilości problematycznych pokarmów, jeśli sporadycznie znajdą się na moim talerzu.

Od razu wiem gdy pozwolę sobie danego pokarmu za dużo – mój puls wyczuwalnie rośnie: wiem co jest grane i dlaczego tak się dzieje.

Dr Coca pisze wyraźnie o tym w swojej książce: prawidłowa sytuacja jest taka, że proces trawienia nie powinien mieć żadnego praktycznie wpływu na wzrost tętna po spożyciu posiłku (dopuszczalna różnica między tętnem spoczynkowym a poposiłkowym to 1-2 uderzenia na minutę).

Jeśli z takich czy innych względów nie mamy na razie możliwości wykonania profesjonalnych badań krwi na nietolerancje pokarmowe, to w międzyczasie domowy test na nietolerancje pokarmowe czyli stara metoda mierzenia tętna opracowana ongiś przez wybitnego pioniera alergologii może okazać się niezwykle pomocna.

Poeksperymentujcie sami w domu, wyniki mogą was zadziwić! 🙂