Pamiętam jak w latach 90-tych wybuchła niesamowita euforia wśród kobiet: kremy z liposomami! To było coś! Pierwsze takie kremy kosztowały krocie i były reklamowane jako ileś tam razy bardziej skuteczne niż „zwykłe” kremy przeciwzmarszczkowe.
Cała magia polegała na tym, że substancje aktywne zostały zamknięte w otoczce lipidowej, dzięki czemu docierały znacznie głębiej niż tylko marna wierzchnia warstwa naskórka i dopiero tam uwalniały substancje aktywne.
Jako ówczesna (a teraz już na szczęście była) kosmetykomaniaczka, co to żadnej kosmetycznej nowince nigdy nie przepuści rzuciłam się wtedy natychmiast na ową kosmetyczną nowinkę. Oczywiście teraz już wiem, że żadne tam kremiki młodości nie przywracają, ponieważ cofnąć zegar biologiczny można jedynie umiejętnym potraktowaniem całego systemu od środka, a nie mazianiem go po wierzchu jakimś bajońsko drogim specyfikiem o tajemniczym składzie 🙂
Na podobnej zasadzie działa liposomalna witamina C wprowadzona na rynek w 2004 roku przez amerykańską firmę LivOn Labs: cząsteczki witaminy w otoczce lipidowej nie tylko nie drażnią żołądka, ale również stają się bardziej przyswajalne (więcej cząsteczek witaminy trafia do krwiobiegu), co stawia tą formę niemal na równi z dożylnym podawaniem witaminy C.
Gotowa witamina C w formie liposomalnej jest jednak bardzo droga i nie jest niestety dostępna na polskim rynku.
Czy i jak można zrobić lipsomalną postać witaminy C w domu?
Jest to możliwe, ponieważ jedną z przemysłowych metod produkcji liposomów jest sonikacja, zatem użyjemy ultradźwięków na dużo mniejszą skalę w domowym zaciszu, w postaci wanienki ultradźwiękowej, takiej do domowego użytku, przeznaczonej zazwyczaj do czyszczenia biżuterii.
Rzecz jasna jakość domowego specyfiku nie będzie tak idealna jak w przypadku produktu LivOn Labs i jemu podobnych. W warunkach domowych nie mamy bowiem maszyn pracujących pod ciśnieniem, kontrolowanych przez czułe komputery drobiazgowo sprawdzające parametry produktu końcowego. LivOnLabs produkuje jednak na sprzedaż, a my na swój własny użytek.
Cena 1 grama czyli 1000 mg liposomalnej witaminy C z LivOn labs to ok. 1 $ (ok. 3 zł + przesyłka z zagranicy), zaś zrobiona w domu kosztować nas będzie ułamek tej ceny.
Najważniejsze jest mimo wszystko to, że nawet domowa witamina liposomalna, wykonana rzemieślniczą metodą – tak samo się sprawdza: w przeciwieństwie do tradycyjnej postaci witaminy nie drażni żołądka i nie powoduje tak szybko rozwolnienia, bo więcej witaminy zamiast zostać w jelitach i wiązać wodę trafia do krwiobiegu. Jej wchłanialność jest porównywana z pozajelitowym podawaniem witaminy C.
Do czego służy liposomalna witamina C?
Liposomalna postać witaminy C jest idealna gdy potrzebne jest zwalczenie jakiejś dolegliwości megadawkami, a podawanie doustne powoduje problemy z uwagi na nieprawidłowość działania traktu jelitowego lub gdy należałoby ją podać pozajelitowo ale nie ma takiej technicznej możliwości.
Sprawdza się też w przypadku gdy chorują dzieci, które nie zawsze akceptują kwaskowaty smak witaminy C. Gdy nie mamy ochoty na wlewanie w siebie szklanek roztworu i wolimy bardziej skoncentrowaną formę (przyjmowaną w łyżeczkach lub łyżkach) to też jest to wyjście znakomite. Jest to raczej generalnie rzecz biorąc postać „na czas wojny” (gdy musimy zwalczyć jakąś dolegliwość), a nie „na czas pokoju” (gdy nic nam nie dolega i jesteśmy zdrowi, nie palimy, nie mamy stresów, nie uprawiamy intensywnego sportu, nie jesteśmy narażeni na działanie toksyn środowiskowych lub promieniowania).
W normalnej sytuacji (gdy jesteśmy zdrowi, nie palimy, nie mamy stresów itd.) to czerpiemy rzecz jasna witaminę C z pożywienia, czyli z najlepszego źródła (kiszonki, świeże warzywa i owoce, kiełki, soki świeżo wyciskane). Zimą można pokusić się dodatkowo o witaminizowanie wyciskanych w domu soków warzywno-owocowych i do tego celu krystaliczna witamina nadaje się znakomicie, w tak małych ilościach (np. łyżeczka na litr soku) nie spowoduje ani wyraźnej zmiany smaku ani też żadnej odpowiedzi jelitowej.
Kiedy jednak cokolwiek zaczyna nam dolegać lub gdy nasze zapotrzebowanie na witaminę C zwiększa się z takich lub innych powodów – musimy szybko dostarczyć do ustroju dużo większe dawki. Tym większe im bardziej stresująca nasz organizm jest sytuacja (pamiętajmy, że są rozmaite postacie stresu: fizyczny, chemiczny oraz emocjonalny).
Jest to całkiem zgodne z naturalnym biegiem rzeczy: zwierzęta (wszystkie oprócz świnek morskich, małp i niektórych nietoperzy) produkują witaminę C w swoim organizmie, a pod wpływem stresu, urazu lub choroby produkują jej wielokrotnie więcej niż normalnie.
My niestety nie mamy enzymu GLO (oksydaza L-gulonolaktonowa) niezbędnego do endogennej produkcji kwasu L-askorbinowego.
Co za pech i skaranie boskie! W trakcie ewolucji uległ uszkodzeniu gen odpowiedzialny za syntezę tego enzymu i dlatego jesteśmy zdani na zewnętrzne źródła kwasu L-askorbinowego (choć jak wskazują badania pewna jego część dostarczona do ustroju przez jakiś czas podlega „recyklingowi”, jednak nie ma możliwości aby działo się to w nieskończoność, niestety).
Zapotrzebowanie człowieka na witaminę C w różnych warunkach badał dokładnie (bo aż przez 22 lata) doktor Robert Fulton Cathcart III (ten sam, który wynalazł protezę stawu biodrowego nazwaną na jego cześć „protezą Cathcarta”), a wyniki swoich badań zamieścił w czasopiśmie Journal of Orthomolecular Medicine w roku 1994 (https://www.med-help.net/Vitamin-C.html a także https://orthomolecular.org/library/jom/1981/pdf/1981-v10n02-p125.pdf)
Generalnie przyjęto zasadę, że należy w terapiach witaminą C trzymać się trzech zasad: Quantity-Frequency- Duration. Czyli dużo, często i tak długo, aż ustąpią objawy.
W przeciwieństwie do medycyny akademickiej i tradycyjnych farmaceutyków, w terapiach ortomolekularnych nie kierujemy się bowiem sztywnymi dawkami (stąd niestety mamy fenomen badań z witaminą C, które „wykazały” że nie zapobiega ani nie leczy ona przeziębienia, a tak naprawdę badania te wykazały jedynie brak wiedzy badających lub ich krótkowzroczność), lecz obecnością i ostrością symptomów.
Im bliżej jesteśmy nasycenia witaminą C, tym bardziej opuszczają nas symptomy dolegliwości i zaczynamy się czuć lepiej, co następuje często (zwłaszcza przy niewielkich infekcjach typu katar lub początki przeziębienia) w ciągu zaledwie godzin.
Nasycenie w przypadku doustnego podawania tradycyjnej formy witaminy C (krystalicznej lub jej związków z minerałami) objawia się jak wiadomo oznakami jelitowymi takimi jak gazy i burczenie w brzuchu, a ostatecznie wizytą w toalecie, do której – jak podkreśla dr Cathcart – najlepiej starać się nie dopuścić.
Jeśli mimo wszystko do niej dojdzie, to należy zmniejszyć ilość przyjmowanej witaminy C do 80% dawki, która wywołała rozwolnienie i kontynuować dalej do ustąpienia objawów.
Dr Cathcart podkreśla, że nie ma czegoś takiego jak jedna ilość dobra dla każdego. Im mniej jesteśmy zdrowi a bardziej chorzy, tym więcej witaminy C nasz organizm jest w stanie przyjąć – bo tym więcej jej potrzebuje aby rozprawić się z chorobą. Podobnie jak gdy wybucha wielki pożar lasu, wodę do jego ugaszenia należy dostarczyć porządną strażacką pompą, a nie wiaderkiem jak przy gaszeniu ogniska na biwaku 😉
Tolerancja jelitowa na przyjmowane doustnie dużej dawki witaminy C zależy zawsze od aktualnego stanu zdrowia człowieka i czynników środowiskowych (np. zanieczyszczenie powietrza, kontakt z metalami ciężkimi i innymi toksynami, palenie czynne lub bierne, urazy itd.).
Możesz być też bardzo zdziwiony ile będziesz w stanie przyjąć witaminy C jeśli masz w zębach plomby amalgamatowe (te srebrne), choć zaliczasz siebie do zdrowych i pozornie niby nic Ci nie dolega.
Wbrew temu co mówią dentyści te zawierające rtęć wypełnienia wcale nie są „nieszkodliwe” ani „bezpieczne” (choć faktem jest, że są wściekle trwałe i wytrzymują nawet całe dziesięciolecia).
Jeśli jesteś dentystą pracującym przy amalgamatach to możesz być równie zdziwiony jak Twój pacjent. Witamina C wiąże metale ciężkie i bezpiecznie usuwa je z ustroju.
A co z typowymi infekcjami? Przykładowo jak podaje dr Cathcart:
1. Zdrowy ogólnie człowiek może do nasycenia (czyli stanu „prawie” rozwolnienia) przyjąć w ciągu doby 4-15 gramów witaminy C (4000-15000 miligramów) w 4-6 podzielonych dawkach. W warunkach stresu lub wzmożonej aktywności fizycznej zapotrzebowanie wzrasta jednak do 15-25 gramów.
2. Lekko przeziębiony będzie potrzebował przyjąć już 30-60 gramów w 6-10 dawkach aby zwalczyć chorobę, czyli taka ilość może być przyjęta do nasycenia (do wystąpienia stanu na pograniczu rozwolnienia), dla osoby z cięższym przeziębieniem będzie to co najmniej 100 gramów na dobę w 8-15 dawkach.
3. Przy grypie ilość witaminy C potrzebnej do nasycenia organizmu wzrasta do 150 gramów na dobę w 8-20 dawkach.
4. Dla chorego na wirusowe zapalenie płuc lub mononukleozę ilość ta wzrasta do 200 gramów i więcej na dobę lub więcej w 12-25 dawkach.
5. Infekcje bakteryjne potrzebują 30-200 i więcej gramów na dobę w 10-25 dawkach
To właśnie dr Cathart ukuł nazwę „100-gramowe przeziębienie” czyli takie którego symptomy zanikają po podaniu w ciągu doby 100 g (100.000 mg) kwasu L-askorbinowego. Chorzy na bardzo ciężkie zaburzenia (np. nowotwory lub AIDS) potrzebują czasem olbrzymich dawek dobowych (ponad 200 g na dobę), podawanych dożylnie lub domięśniowo, w warunkach szpitalnych, ponieważ tolerancja jelitowa staje się barierą dla większych dawek przyjmowanych doustnie (w przypadku zastrzyków czy kroplówek nie podaje się rzecz jasna czystego kwasu L-askorbinowego lecz jego związek, najczęściej askorbinian sodu)
Tolerancja jelitowa maleje też z wiekiem albo gdy występują zaburzenia traktu jelitowego uniemożliwiające prawidłowe wchłanianie (zawsze pamiętajmy, że jesteśmy nie tym co wsadzamy do ust, lecz tym co wchłaniamy!).
Wtedy wyjściem jest ominięcie drogi doustnej i podanie witaminy drogą pozajelitową. Chyba że… cząsteczki witaminy otulimy otoczką lipidową. I tu właśnie z pomocą przyjdzie nam liposomalna witamina C.
Dr Thomas Levy jest autorem poczytnej książki „Curing the Incurable: Vitamin C, Infectious Diseases, and Toxins” („Wyleczyć nieuleczalne: witamina C, choroby zakaźne i toksyny” – niestety niedostępna w jęz. polskim już dostępna w języku polskim: można zakupić ją tutaj [klik]).
W swojej książce oprócz przytoczenia wielu przypadków wyleczonych pacjentów z ponad 1200 prac dotyczących działania witaminy C na rozmaite dolegliwości – dr Levy podał również informację, iż liposomalna witamina C posiada przyswajalność rzędu ponad 90% czyli w zasadzie jest przyswajalna w porównywalnym stopniu jak podawana pozajelitowo.
Oczywiście miał on na myśli profesjonalnie wykonaną postać, a nie wykonaną w domu: nasza domowa będzie mieć nieco gorsze parametry (nie uda nam się każdziuteńkiej cząsteczki witaminy „zliposomować”), ale o tym za chwilę.
Jak nietrudno zauważyć w miarę jak dobowe zapotrzebowanie na witaminę C się zwiększa – dawki przyjmowane doustnie muszą zostać podzielone na tym więcej małych dawek, bo nie jesteśmy w stanie na jeden raz przyswoić jej zbyt dużo.
Taką samą sytuację mamy np. z wapniem albo z magnezem, o czym pisałam poprzednio: małe ilości ale często są przyswojone lepiej niż duże jednorazowe, które doustnie przedawkowane powodują rozwolnienie.
Tak samo z witaminą C. Im mniejsza jednorazowa dawka tym większa ilość zostanie przyswojona, im zaś więcej doustnie dostarczymy na jeden raz, tym mniej przyswoimy z uwagi na tolerancję jelitową.
W przypadku liposomalnej formy ponieważ cząsteczki witaminy znajdują się w fosfolipidowej otoczce (takiej samej jak błona komórkowa w komórkach naszego ciała) przyswajalność się zwiększa. To z kolei powoduje, że zwiększa się też tolerancja jelitowa (więcej witaminy wędruje do krwiobiegu, a mniej zostaje w jelitach wiążąc wodę).
A więc do dzieła.
Co będzie nam potrzebne?
1. Kwas L-askorbinowy w proszku 1 płaska łyżka (ok. 14 g), kupisz w kilogramowych opakowaniach co wychodzi najtaniej.
2. Woda demineralizowana dostępna na każdej stacji benzynowej (ew. zwykła filtrowana, choć na wodzie demineralizowanej dłużej można przechowywać w lodówce) – 240 ml + 120 ml.
3. Lecytyna (słonecznikowa lub sojowa, wolna od GMO) w proszku lub granulkach jako źródło fosfolipidów – 3 płaskie łyżki (ok. 24 g).
4. Plastikowa słomka lub drewniana łyżka do mieszania.
5. Waga kuchenna (najlepiej elektroniczna) do odmierzania składników.
6. Wanienka (myjka) ultradźwiękowa (taka do domowego czyszczenia biżuterii) o wydajności minimum 38 Khz (38.000 drgań na sekundę). Ja mam Silver Crest (46 Khz) i sprawdza się bardzo dobrze. Koszt takiej myjki (tak czy siak przydatnej w domu) to ok. 100 zł. Jej wnętrze powinno być wykonane ze stali nierdzewnej (stal jest stopem odpornym na działanie kwasów, a my będziemy pracowali z roztworem o kwasowym pH).
7. Blender lub szczelnie zamykany słoik szklany
Najpierw musimy zrobić dwa roztwory, najlepiej podgrzać leciutko wodę w garnuszku (nie w mikrofalówce!) aby była letnia (temperatura ciała), co ułatwi nam pracę.
1. Lecytynę rozpuszczamy w 240 ml ciepłej (ale nie gorącej) wody: po wsypaniu jej do wody zostawić ją na minimum 1/2 godziny, namoczona lepiej się rozpuszcza, po czym albo użyć blendera albo wlać do zakręcanego szczelnego słoika i mocno potrząsać przez kilka minut. Ostatecznie musimy uzyskać jednolitą ciecz, bez żadnych grudek.
2. Witaminę bardzo dokładnie rozpuszczamy w 120 ml letniej wody, musi się cała rozpuścić.
3. Obydwa roztwory wlewamy do wanienki ultradźwiękowej i mieszamy, a następnie włączamy urządzenie. Zależnie od typu urządzenia i wbudowanego timera będziemy musieli cykl powtórzyć (w moim urządzeniu maksymalnie jeden cykl może trwać 600 sekund czyli 10 minut), cały czas przy tym mieszając plastikową słomką naszą miksturę. Ostatecznie cała początkowa pianka na powierzchni zniknie, a mikstura będzie mieć jednolity kremowy wygląd. Może to zająć 20-30 minut (2-3 cykle).
Wylewamy miksturę z wanienki ultradźwiękowej do jakiejś miski, a stamtąd przez lejek do zakręcanej butelki (polecam butelki 0,7 po Frugo, mają bardzo szczelne zakrętki, ewentualnie gdy mamy mniejszą porcję to fajne są też buteleczki 250 ml po syropie klonowym) i chowamy do lodówki, w lodówce można przechowywać ok. tygodnia, poza lodówką w temperaturze pokojowej ok. 3-4 dni.
Początkowe pH naszej mieszaniny to ok. 3 czyli dosyć kwaśne, po zakończeniu procesu sonikacji większość cząsteczek witaminy otrzyma otoczkę z fosfolipidów, zatem mikstura straci nieco swoją kwasowość, jej pH wzrośnie i nieco bardziej zbliży się do neutralnego, ok. 5,5-6 (neutralne to 7), co można łatwo sprawdzić paskami lakmusowymi. Niestety nie mam dokładnego miernika pH w domu, jedynie paski wskaźnikowe, stąd wartości pH podaję przybliżone.
Jeśli chcemy sprawdzić ile cząsteczek witaminy pozostało w stanie wolnym (nie pokryło się lipidową otoczką) to należy sporządzić roztwór sody oczyszczonej (2 łyżki stołowe czyli ok. 30 ml wody i 1/4 łyżeczki sody), odlać 1/2 szklanki mikstury do jakiegoś naczynia (np. słoiczka) i powolutku mieszając wlać doń roztwór sody.
Zajdzie reakcja – niezwiązane lipidami cząsteczki witaminy utworzą askorbinian sodu, zaś uwalniający się dwutlenek węgla utworzy piankę (całość zacznie musować).
Podczas musowania ilość piany wskaże nam przybliżony stopień w jakim udało nam się podczas domowej sonikacji stworzyć liposomy: pianka o wysokości ok. 1 cm (lub mniejsza) jest dopuszczalna i oznacza, że ok. 70% (lub więcej) cząsteczek witaminy została „zliposomowana”.
To całkiem dobry wynik jak na domowe warunki. Przy większej piance warto powtórzyć proces sonikacji i sprawdzić raz jeszcze – z reguły parametry ulegają poprawie.
Mikstury kontrolnej zbuforowanej sodą nie wylewajmy do zlewu, lecz z powrotem wlejmy ją do butelki z preparatem. Askorbinian sodu to dobrze przyswajalna postać witaminy i nie drażniąca żołądka.
Można nawet (jeśli ktoś ma wybitne problemy z żołądkiem) zbuforować całość lub też po prostu zamiast kwasu L-askorbinowego jako surowca do wykonania preparatu użyć właśnie askorbinianu sodu przez co uzyskamy miksturę o jeszcze wyższym odczynie pH (7-7,5).
Jak smakuje liposomalna witamina C?
Nie będę owijać w bawełnę: podczas gdy popijanie mojego ulubionego witaminowego „sprajta” (szczególnie z dodatkiem miodu) to czysta frajda, picie liposomalnej witaminy C do przyjemności raczej nie należy. Smakuje jak żółtko jajka wymieszane z cytryną 😉 Ale… to nie ma smakować tylko działać! Po prostu trzeba łyknąć i szybko popić czymś (sokiem, wodą, herbatką zieloną lub miętową itp.), a „jajeczny” posmak szybko z ust zniknie.
Trochę obliczeń
Normalnie gdy przyjmujemy klasyczny roztwór („sprajta”), to wsypujemy na szklankę wody (ok. 240 ml) łyżeczkę witaminy (płaską = 3 g). Jest to dosyć kwaśne w smaku, ale po dodaniu odrobiny słodzidła (miód, ksylitol czy stewia) da się całkiem przyjemnie wypić.
Więcej witaminy na 1 szklankę wody niż ta 1 łyżeczka nie da rady wsypać, bo byłoby to jak przypuszczam kwaśne jak ocet siedmiu złodziei (nawet mocno słodząc), praktycznie nie do wypicia, a nawet gdyby jakimś cudem udało się nam tak silny roztwór jakoś wypić w ilości całej szklanki naraz, to skończyłoby się to dla większości osób rychłą wizytą w toalecie.
Biorąc pod uwagę, że szklanka ma 250 ml ale gdy nalewamy wodę do szklanki to nigdy nie po brzeg, lecz właśnie ok. 240 ml, na 1 szklankę wody w witaminie liposomalnej przypada ok. 9,33 g witaminy, czyli ok. 3 łyżeczki. Jest to więc bardzo silny roztwór, a do tego dużo lepiej przyswajalny niż tradycyjny. Dlatego witaminy liposomalnej nie ma potrzeby pijać szklankami, wystarczą dużo mniejsze objętości.
Jedna łyżka stołowa ma objętość 15 ml. Użyliśmy 24 łyżki stołowe wody (360 ml w sumie), w której znajduje się 14 g (14000 mg) witaminy C.
Przyjmijmy, iż średnio udało nam się w warunkach domowych uzyskać ok. 70% cząsteczek (9,8 grama, 9800 mg) pokrytych lipidową otoczką. W jednej łyżce mikstury znajdzie się ok. 583 mg witaminy, z czego przyswoimy 80% (jest to mniej niż produkt LivOn Labs) czyli ok. 466 mg. Aby więc przyswoić 1 gram (1000 mg) należy spożyć ok. 40 ml mikstury (nieco ponad 2 łyżki).
Przepis nr 2: wersja „Forte”
Jeszcze bardziej skoncentrowany preparat możemy uzyskać robiąc liposomalną witaminę C w postaci Forte. Jest to moja ulubiona forma liposomalnej, którą w razie potrzeby stosujemy u mnie w domu. Ma ona jakby nieco gęstszą konsystencję od przepisu pierwszego. Jedna łyżeczka od herbaty (5ml) zawiera ok. 1 gram witaminy, z czego przyswoimy ok. 800 mg. Jedna łyżka stołowa zawiera ok. 3 gramy witaminy, z czego przyswoimy ok. 2400 mg.
W przepisie zmieniają się nieco proporcje:
1. W 240 ml dobrze ciepłej (ale nie gorącej, ok. 70 stopni) wody wlanej do litrowego słoika wsypujemy 95 g lecytyny i namaczamy na ok. 1/2 godziny, po namoczeniu lecytyna uzyska konsystencję papkowatą i będzie się dobrze rozpuszczać.
2. W międzyczasie jak lecytyna się namacza podgrzewamy ostrożnie w garnuszku 220 ml wody do temperatury nie wyższej niż 45-50 stopni (najlepiej użyć termometru aby nie ryzykować utlenienia witaminy, co objawi się uwalnianiem bąbelków – taką możemy już tylko wylać do zlewu) i bardzo dokładnie rozpuszczamy 100 gramów witaminy C (kwas L-askorbinowy lub askorbinian sodu).
Rozpuszczalność witaminy C wynosi 333g/litr w temp. 24 stopni, dlatego nie próbujcie rozpuszczać takiej ilości w wodzie o temperaturze pokojowej, to się po prostu nie uda.
Jeśli pamiętacie z lekcji chemii wiadomości na temat roztworu nasyconego to przydadzą się teraz te informacje: rozpuszczalność substancji poprawiają takie czynniki jak zmiana temperatury czy mieszanie. Czyli musimy wodę podgrzać (ale nie za mocno aby nam się nie utleniła witamina!) i jednocześnie cierpliwie mieszać (plastikową słomką, drewnianym patyczkiem, szklaną pałeczką, byle nie metalem). W temperaturze 24 stopni bowiem udałoby się nam rozpuścić jedynie 73,26 grama w 220 ml wody, a my potrzebujemy rozpuścić jej 100 g.
3. Gdy lecytyna będzie miała temperaturę ciała (będzie letnia) wlewamy do niej roztwór z witaminą i energicznie wstrząsamy przez jakiś czas (minutę, dwie) słoikiem do uzyskania jednolitego płynu (bez grudek lecytyny).
4. Miksturę poddajemy procesowi sonikacji w myjce utradźwiękowej jak w przepisie pierwszym, na początku ciecz będzie pienista, potem pianka zniknie, a gotowa jest gdy jej powierzchnia jest gładka, bez bąbelków pianki, a postać kremowa.
5. Dalej postępujemy jak w przepisie pierwszym.
Ten skoncentrowany preparat jest bardziej kwaskowaty w smaku od tego z przepisu pierwszego (pH produktu końcowego to ok. 3,5-4), ale za to mniej czuć jajkowaty posmak lecytyny: picie go bezpośrednio łyżeczką nie jest zalecane, lepiej wmieszać go do niewielkiej ilości soku, koktajlu, jogurtu, rozgniecionej widelcem na papkę połówki banana, podduszonego w garnuszku na mus jabłka (lub innych dowolnych zmiksowanych czy utartych owoców). Jednym słowem jakiś podkładzik co by nam to jakoś całkiem znośnie smakowało. 🙂
W sumie sok z cytryny ma zbliżony, choć jeszcze bardziej kwaśny odczyn (ok. 3), co zmierzyłam z ciekawości uniwersalnymi paskami lakmusowymi – przepraszam za niespecjalną jakość zdjęcia, musicie uwierzyć mi na słowo lub zrobić pomiar samodzielnie. 😉
Jeśli ktoś chce może oczywiście zbuforować ten odczyn za pomocą wodorowęglanu sodu (sody oczyszczonej) tak jak w przypadku przepisu pierwszego lub użyć od razu zbuforowanej postaci witaminy czyli askorbinianu sodu jako surowca do wykonania preparatu. Oczywiście też każdy z przepisów można wykonać z połowy porcji, nie trzeba zaraz z całej. Wszystko zależy od bieżących potrzeb.
Witaminę liposomalną najlepiej przyjmować pomiędzy posiłkami albo pół godziny przed posiłkiem. Posiłek najlepiej aby zawierał świeże warzywa i owoce, siemię lniane świeżo mielone, zieloną lub ziołową herbatkę lub świeżo wyciśnięty sok – w ten sposób dostarczymy do organizmu bioflawonoidy, które wspomagają przyswajanie witaminy C.
W taki właśnie sposób podawał swoim pacjentom witaminę C podczas infekcji wirusowych (polio, odra, świnka) dr F. Klenner: witamina C doustnie lub pozajelitowo, a do tego koniecznie do picia soki np. owocowe. Za czasów Klennera (lata 40-ste, tuż po odkryciu witaminy C) postać liposomalna nie była znana, podawało się witaminę C tradycyjnie w roztworze doustnie lub pozajelitowo (dożylnie lub domięśniowo).
Jeśli więc na stronach sprzedających drogie suplementy przeczytacie informację, iż witamina C musi KONIECZNIE w jednym preparacie zawierać bioflawonoidy „bo inaczej nie działa” i dlatego MUSICIE kupić właśnie TEN JEDYNY choć kosztowny lecz jakże bardzo zdrowotnie opłacalny preparat mający dwa w jednym itd., to wiedzcie, iż jest to nieprawda, bowiem praktyka kliniczna wskazuje na zupełnie co innego.
Tak samo dobrze i równie skutecznie działa podanie witaminy C osobno i bioflawonoidów osobno (ich bogatym źródłem jest pożywienie będące jednocześnie źródłem witaminy C, a więc świeże warzywa i owoce lub wyciskane z nich na świeżo soki, ale też i herbatki ziołowe czy zielona).
Jak napisał dr Andrew Saul (a ja się z nim całkowicie zgadzam): pożywienie jest kiepskim źródłem witaminy C (w sensie gdy mówimy o jej stosowaniu terapeutycznym potrzebnym w megadawkach np. przy infekcjach), ale jest dobrym źródłem bioflawonoidów, podczas gdy witamina C w kapsułkach czy tabletkach jest kiepskim źródłem bioflawonoidów, ale dobrym źródłem C.
Dlatego najbardziej polecane (i opłacalne!) jest więc wybrać „zwykłą” witaminę ORAZ JEDNOCZEŚNIE prawidłowo się odżywiać (nawet i pić same soki gdy nie ma apetytu przy chorobie). W ten sposób mamy znakomity tandem korzyści i dla kieszeni i dla zdrowia.
Jeśli wzdragacie się na sam pomysł zakupu „zwykłej” witaminy bo przecież jest „sztuczna”, to należy zdać sobie sprawę, że… witamina C jest na tej planecie tylko jedna, w chemii nie istnieje bowiem pojęcie „lepszej” i „gorszej” substancji, więc czy pozyskamy substancję z naturalnego źródła czy uzyskamy ją na drodze przemian chemicznych to w efekcie otrzymujemy identyczną substancję i składa się ona nieodmiennie z sześciu atomów węgla, ośmiu atomów wodoru i sześciu atomów tlenu – wzór sumaryczny C6H8O6. Koniec, kropka.
Jednak wzór sumaryczny to jedno, a kwestia izomerii optycznej to drugie. Wiele wątpliwości wśród użytkowników w związku z tym rodzi kwestia „skrętności” witaminy. Nie ma tutaj jednak jakiejś wielkiej filozofii, jeśli wyjaśnimy sobie, że nazwa „lewoskrętna witamina C” nie jest nazwą naukową, jest nazwą jedynie popularną, która ma swoją genezę w przedrostku „L-” w nazwie (kwas L-askorbinowy to inna nazwa witaminy C), wskazującym na konfigurację względną Fischera (D i L), której nie należy mylić z konfiguracją bezwzględną czyli wzorem stereochemicznym (R i S lub inaczej +/-).
Witamina C jest raczej prostą substancją, pochodną glukozy. Biologicznie aktywna (czyli taka jaką znajdziemy w warzywach i owocach) substancja czyli witamina C jeśli chodzi o pełniejszą nazwę optycznie czynnego związku chemicznego to jej pełna nazwa brzmi kwas L(+) askorbinowy. Numer CAS 50-81-7. Ponieważ cząsteczka kwasu askorbinowego ma dwa asymetryczne atomy węgla (C4 i C5), więc oprócz kwasu L-askorbinowego możemy mieć do czynienia jeszcze tylko z trzema innymi izomerami tej substancji:
- D-askorbinowy (na obrazku poniżej 1b)
- D-izoaskorbinowy (na obrazku poniżej 2a)
- L-izoaskorbinowy (na obrazku poniżej 2b)
Te trzy jednak nie mają aktywności biologicznej kwasu L-askorbinowego, nie mogą być więc w ogóle nazywane „witaminami”, dlatego nazwa „witamina C” jest używana w stosunku jedynie do jednego izomeru optycznego: kwasu L-askorbinowego ponieważ tylko ten jeden izomer spełnia kryteria bycia „witaminą” czyli związkiem biologicznie czynnym. Na obrazku oznaczony jest on symbolem 1a.
(źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Ascorbic_acid_isomers.svg)
Każdy z izomerów ma ponadto swój numer CAS: D-askorbinowy ma 8924-69-6, D-izoaskorbinowy ma 89-65-6, a L-izoaskorbinowy 26094-91-7. O ile na lekach i suplementach nie ma obowiązku podawania numeru CAS (nie wiemy jaki stereoizomer został użyty) to na surowcach farmaceutycznych jest. Więc kupując suplement (czyli produkt przetworzony) tak naprawdę musimy polegać na zaufaniu, że firma na pudełku pisze prawdę o tym co sprzedaje, ale kupując surowiec farmaceutyczny nie musimy, bo tu mamy pewność – tutaj nie ma lipy i żaden producent surowca farmaceutycznego nie pozwoli sobie na sprzedaż czegoś innego niż opisane na etykiecie, bo od tego zależy ludzkie zdrowie i życie. Jak ważne są stereoizomery pokazała przecież choćby afera z Talidomidem sprzed kilkudziesięciu lat.
Dlatego przy zakupie witaminy krystalicznej w proszku (nie ma znaczenia czy kupujemy w sklepie internetowym czy na portalu aukcyjnym) zawsze zwracajmy uwagę na numer CAS, to jest bardzo ważne. Kwas L-askorbinowy ma numer CAS 50-81-7. Nie kupujmy produktu bez numeru CAS, oznaczonego bardzo ogólną nazwą jako „kwas askorbinowy”, ponieważ w rzeczy samej nie wiemy wtedy z którym izomerem kwasu askorbinowego mamy do czynienia. A musimy mieć pewność, że kupujemy ten biologicznie aktywny. Natomiast gdy na opakowaniu widnieje nazwa „witamina C” to z reguły będzie to właśnie tylko ten właściwy izomer (L-askorbinowy), jako że pozostałe trzy izomery kwasu askorbinowego nie mając aktywności biologicznej nie są nazywane/sprzedawane jako „witamina”.
Odnośnie zaś stworzonych przez sprzedawców „naturalnej” witaminy kolejnych mrożących krew w żyłach opowieści niezwykłej treści na temat produkowania chińskiej czy innej witaminy C z modyfikowanej genetycznie kukurydzy (czy innej rośliny) – wspomniany już ekspert od witamin, dr Andrew Saul, stwierdza: „you can’t genetically modify atoms!” czyli atomów nie można, nie da rady genetycznie zmodyfikować. I w sumie trudno nie przyznać mu racji. 😉
Warto wiedzieć, że Chiny są dzisiaj wiodącym światowym producentem witaminy C i nie tylko: większość surowców farmaceutycznych w preparatach jakie ludność dzisiaj łyka pod postacią wszelkiej maści aptecznych leków pochodzi właśnie stamtąd. Aby surowiec mógł być wprowadzony na rynek danego kraju i być w obrocie – musi jednak posiadać wymagane przepisami parametry, w tym zawartość głównego składnika, chlorki, siarczany, żelazo czy metale ciężkie, dla substancji wykorzystywanych w przemyśle spożywczym dodatkowo wymagana jest analiza mikrobiologiczna. W razie wątpliwości poproś sprzedawcę o przedstawienie świadectwa jakości kupowanej witaminy.
Mam też dla czytelników bloga tłumaczenie na język polski raportu Klennera, w którym opisał on swoje bogate doświadczenia w leczeniu pacjentów z chorób wirusowych (polio, odra, świnka, zapalenie płuc i inne) odpowiednio dobranymi i często podawanymi dawkami witaminy C.
Pobierz darmowy fragment mojej książki “10 Najpotężniejszych protokołów witaminowych”, rozdział 3 – protokół doustnego stosowania witaminy C, opracowany przez doktora R. Cathcarta ?
1. https://racehorseherbal.com/Infections/LET/let.html
2. https://www.health-matrix.net/2013/06/17/heal-thyself-with-homemade-liposomal-vitamin-c/
4. https://www.drlam.com/articles/Liposomal_Encapsulation_Technology.asp
5. https://dearcf.com/main-forums/topic/liposomal-vit-c-tutorial/
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Magda napisał(a):
Jestes WIELKA. Toz to praca naukowa! Kiedy TY to piszesz Kobieto?
Marlena napisał(a):
Magdo, przestałam oglądać TV i zajmować się mnóstwem innych nie mających znaczenia spraw, które wcześniej kradły mi czas 😉
Adam napisał(a):
Witamina C żeby była liposomalną. To jej cząsteczkim muszą być otoczone liposomami. Pytam jak ultradźwieki bez liposomów robią ze zwykłego kwasu askorbinowego liposomalną witaminę??????
Według pary naukowców Hickeya i Robertsa powtarzane dozy i wykorzystanie specjalnej postaci witaminy C w liposomach stanowi klucz do skuteczności tej terapii. Zanim witamina stosowana w takiej postaci dostanie się do krwiobiegu, najpierw jest wchłaniana w jelitach a następnie [rozpoznana przez organizm jako pożądane lipidy i przez układ limfatyczny] transportowana jest do wątroby [gdzie następuje metabolizacja liposomów i uwolnienie witaminy C. Tym sposobem omija się żołądek i proces trawienia.] Kolejnym istotnym czynnikiem w terapii jest ograniczenie spożycia węglowodanów (oczyszczonego cukru), które pogarszają wchłanianie witaminy.
[Komentarz] Liposomy są to maleńkie kulki – pęcherzyki fosfolipidowe (tłuszczowe). Dzięki podobieństwie budowy chemicznej ich otoczki do budowy błon komórkowych mogą, nawet wybiórczo, łączyć się z błoną konkretnego typu komórek i uwalniać do nich swoją zawartość. Tak więc witamina C w liposomach, często nazywana (chyba błędnie) liposomalną witaminą C, to mikroskopijne porcje kwasu askorbinowego zamknięte w tłuszczowych kulkach. Zob. też liposomy w Wikipedii pl.
Marlena napisał(a):
Nie bardzo rozumiem Twój tok myślenia: odsyłasz do hasła w Wikipedii https://pl.wikipedia.org/wiki/Liposom i jednocześnie pytasz się w jaki sposób za pomocą ultradżwięków tworzą się liposomy, skoro właśnie pod tym linkiem jest wyjaśnione, że jedną z metod ich wytwarzania jest właśnie sonikacja. Aby zrobić jakąkolwiek substancję w wersji liposomalnej (czyli molekuły otoczone błoną lipidową) należy poddać sonikacji dwie rzeczy: tę substancję oraz lipidy (w przypadku witaminy C bierzemy kwas L-askorbinowy oraz lecytynę jako źródło lipidów).
Będę wdzięczna za wyjaśnienie jaki jest tak konkretnie Twój problem?
Tomasz napisał(a):
Pani Marleno,
o ile o skuteczności VIT C nie ma wątpliowści to ten artykuł zawiera błędy i wprowadza w błąd. Najprawdopodobniej osoba tłumacząca to tylko przetłumaczyła i nie dokonała sprawdzenia.
Proszę zwrócić uwagę jak dużo osób bezkrytycznie bierze za 100 % pewniak te artykuły. Jeśli są niesprawdzone to staje się niebezpieczne. Ewentualne musi gdzieś być wytłumaczone na tłusto, że jest to tylko tłumaczenie i nikt nie sprawdzał jakości danych oraz że każdy musi to zrobić na własną rękę.
Przede wszystkim proszę zwrócić uwagę, że obliczenia są wykonane z pominięciem składników. Jeśli próbuje Pani obliczyć Wi to bierze Pani pod uwagę wszystko a następnie znając tę wartość porównuje ją do mierzonego składnika.
Jeśli się mylę, to proszę mi przedstawić schemat wyliczenia.
Kwestia druga to, to że uważam, że podczas tego procesu nie powstają lizosomy albo proces jest bardzo niewydajny. Nie posiadamy sprzętu laboratoryjnego, który często ma inne parametry. Nie przeprowadzono wiarygodnych badań a dodawanie sody i ponowne wlewanie roztworu powoduje zafałszowanie wyniku. Nigdzie nie podano wartości reakcji kwasu l-askorbinowego z sodą i zużycia. Tym samym test należy uznać za całkowicie niewiarygodny jeśli dojdzie do wlania tej mieszaniny do reszty mieszaniny. Wystarczy przecież zrobić to kilka razy. Jaki będzie wynik ciągłego testowania ? Brak reakcji po wyczerpaniu substratów. Więc po co użycać ultradzwięków dalej ? Jeśli już to robić, to na miejszą skalę i absolutnie nie dodawać badanego roztworu do reszty mieszaniny, aż nie uzyskamy pożądanego wyniku. Na końcu można by zmieszać wszystko i dla pewności przeprowadzić dalszą sonifikację o ile jest skuteczna w wyniku użytych substratów i jej parametrów na co nie mam żadnych dowodów.
Ponadto znając przelicznik zużycia sody łatwo byłoby określić stopień bez używania takich ilości i czyniąc to bardziej wiarygodnym procesem.
Proces, który tu został opisany doprowadzi do powstania emulsji, która już z swoich właściwości tłuszczowych będzie chroniła przewód pokarmowy przed działaniem środowiska kwaśnego.
Natomiast co do wchłaniania – super jeśli powstaną jakieś lizosomy, reszta w formie tradycyjnej.
Porozmawiam ze zwoim znajomym czy była by możliwość wykonania badania pod mikroskopem w celu określenia co tak na serio powstaje. Chyba, że ktoś już to zrobił i są wyniki takiego badania ?
Myjka ultradzwiękowa wannowa może być niewystarczającym środkiem. Proszę zwrócić uwagę, że lisosomy mają różną wielkość. W tym przypadku powstaną najprawdopodobniej MLV, które dobrze radzą sobie z przenoszeniem związków lipofilnych. Natomiast VIT C jest lipifobowa, hydrofilowa i tym samym potrzebny byłby większy LUV, który niestety nie będzie tak korzystny dla zastosowania.
W laboratoriach stosuje się różne metody o różnej wydajności a następnie filtruje i kalibruje lizosomy do konkretnych zastosowań wg potrzeb. Dlatego proces laboratoryjny byłby raczej skuteczniejszy.
To, że w wikipedi jest napisane, że sonifikacja powoduje powstawanie lizosomów to prawda. Jednakże do wiedzy należy podchodzić w sposób krytyczny i doświadczalny. Zgłębić omawiany temat, sprawdzić właściwości substancji poddanych procesowi.
Nikt się nawet nie pokusił o uzasadnienie dlaczego należy użyć 24 gramy lub dlaczego 95 gram leucytyny.
Marlena napisał(a):
Masz absolutną rację co do tego, że nie powstają lizosomy, ponieważ te potrafi „robić” tylko Pan Bóg. A my tu mówimy o liposomach, a nie lizosomach. 🙂
W każdym razie jeśli komuś nie odpowiada domowa metoda, to zawsze może zakupić apteczną liposomalną, ja nie widzę problemu i wręcz podkreśliłam, że witamina wykonana w domu nie będzie nigdy IDENTYCZNA z tą kupną, z uwagi na to, że nie dysponujemy ani oryginalną recepturą ani też zaawansowanym sprzętem jaki ma do dyspozycji firma farmaceutyczna. I wyraźnie to podkreśliłam.
To co ja wiem mimo wszystko na podstawie własnych doświadczeń na temat domowej lipo to jest na pewno to, że:
1. Lepiej się wchłania niż zwykły roztwór witaminy C w soku lub wodzie – FAKT. Wystarczy mniejsza ilość C w postaci liposomalnej niż w postaci roztworu aby zrobiła tę samą robotę.
2. Wzrasta tolerancja jelitowa – FAKT: jeśli wypiciu X gram C w roztworze kogoś pogoni do WC, to po wypiciu tej samej ilości C w formie lipo – nie pogoni. Warstwa lipidowa zapobiega wiązaniu wody w jelitach i wywołaniu zbyt szybkiego efektu osmotycznego. Nie wiem czy tworzy się „tylko emulsja”, na mój chłopski rozum emulsja nie zmieniałaby swojego pH po sonikacji, tylko zostałoby ono takie samo. Dla mnie najważniejsze jest jak to działa, mniejsza o nazewnictwo i rozkminianie szczegółów. To jest domowy specyfik w końcu, a nie rzecz na sprzedaż, która musi spełniać określone fabryczne normy.
Podkreślam w każdym razie, że artykuł został napisany na bazie moich własnych doświadczeń, a w swoim życiu już zrobiłam co najmniej kilkadziesiąt litrów tej lipo, rozdając ją na prawo i lewo wśród potrzebujących członków rodziny i znajomych, ostatnio dla syna sąsiadki, który zapadł na koklusz (dziecię oczywiście szczepione przeciwko krztuścowi, ale…no comment, bo mi ręce opadają), czyli medycznie chorobę „nieuleczalną” i normalny roztwór C podawany przez kilka kolejnych dni działał „tak sobie”, zaś gdy malec dostał domową lipo, to duszący go (przerażający i prowadzący do wymiotów) piejący kaszel ustąpił tego samego dnia i dzieciak po raz pierwszy przespał normalnie całą noc bez ataków duszności. Więc coś w tym jest i nikt mi nie powie – można dorosłemu wmówić „efekt placebo”, ale nie małemu dziecku, OK?
Natomiast nie jest moim zamiarem tutaj dochodzenie „naukowe” dlaczego to działa i dlaczego powinno być tyle a nie inaczej. Nie jestem naukowcem i nie prowadzę portalu naukowego, lecz blog osobisty. Jeśli przepis na domową lipo nie wzbudza Twojego zaufania to idź i kup sobie taką zrobioną w fabryce, profesjonalną, apteczną, farmaceutyczną – nie wiem z czym masz problem 😉
Aksimet napisał(a):
Boże. Marleno. Jak Cię nie kochać?! Jesteś absolutnie wyjątkowa w tym jak hojnie dzielisz się swoimi odkryciami i jaki kaliber mają te odkrycia. Dzięki!
Marlena napisał(a):
Mam wyjątkowych czytelników, toteż tworzę wyjątkowe treści dla nich 🙂 Pozdrawiam z całego serca!
Krysia napisał(a):
Marlenko jesteś wspaniała ,dziękuje za cudowna wiedzę ,jaka nam serwujesz ,spełniasz moje marzenia.
Czy tego procesu z ta myjką ultradzwiekowa nie da sie przeprowadzić bez tej myjki ,prościej ?
Marlenko czy znasz może sposób , jak usunąć siarke z owoców suszonych siarkowanych?
Pozdrawiam cieplutko i z okazji Nowego Roku życzę wszystkiego co najlepsze.
Marlenko czy Twój blog będzie brał udział w konkursie na Blog Roku 2013?
Krysia
Marlena napisał(a):
Krysiu, nie da się bez myjki bo tutaj ultradźwięki potrzebne nam są do sonikacji, nic innego się nie sprawdzi. Samo np. potrząsanie czy blendowanie nie stworzy liposomów, jedynie zawiesinę, a to nie jest to samo. Związki siarkowe jakimi traktowane są suszone owoce są dobrze rozpuszczalne w wodzie. Wystarczy namoczyć, parę razy zmieniając wodę i pozbywamy się ich. Zgłoszenie bloga do konkursu na razie rozważam, pomyślę nad tym. 😉
Inka napisał(a):
Taka myjka ultradźwiękowa około 400 kosztuje a nie 100 jak napisałaś. Te do 100 to jakieś mało zaufane
Marlena napisał(a):
Ja moją Silver Crest kupiłam w Lidlu jakiś rok temu za 99.90 zł i techniczne parametry są wystarczające. Głównie należy zwracać przy zakupie uwagę na ilość drgań na sekundę, minimum to 38tys. (38 Khz).
Magmarjo napisał(a):
Szczere życzenia Szczęśliwego 2014 obyś nas jeszcze długo uświadamiała 🙂 pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Magmarjo i wzajemnie życzę najcudowniejszego Nowego Roku! 🙂
Ania napisał(a):
Witaj Marleno! Po przeczytaniu artykułu szybciutko wskoczylam na allegro by zakupić wit c 🙂 a tu niespodzianka , dostępne sa dwie wersje : kwas L askorbinowy E300 99,9% i kwas L askorbinowy.Cz.D.A. ( czysty do analizy) rozumiem ze ten drugi jest najlepszy?:)) i moge go spokojnie kupic? Uwielbiam Cię kobieto, jesteś niesamowita. Trzymaj tak dalej bo przecież jak nie Ty to kto- uwierz mi nie masz konkurencji :)) pozdrawiam Cie serdecznie i życzę wspaniałego roku.
Marlena napisał(a):
Aniu i ten spożywczy i ten CZDA są dobre. Spożywczy jest produkowany na potrzeby przemysłu spożywczego, a CZDA farmaceutycznego. Ja osobiście zawsze kupuję CZDA. Dziękuję za słowa uznania, bardzo mnie mobilizują do dalszej pracy nad tworzeniem wartościowego bloga 🙂 Pozdrawiam gorąco i życzę najzdrowszego 2014 roku!
Katarzyna napisał(a):
Witaj Marleno! Juz od jakiegos czasu czytam informacje na twoim blogu, sa bardzo przydatne i precyzyjnie napisane. Dzieki za to! 🙂 Czy wiesz cos o wit. C w proszku, ktora moge nabyc w Polsce. Ja obecnie uzywam proszku z owocow acai, aby uzupelnic niedobor wit. C. W sieci znalazlam informacje o sproszkowanej witaminie, ale zastanawiam sie, czy mozna ja podawac malym dzieciom.
Marlena napisał(a):
Katarzyno dzieciom jak najbardziej, człowiek czy mały czy duży – żaden nie wytwarza witaminy C w swoim ustroju. Kwas L-askorbinowy w dużych kilogramowych opakowaniach można kupić w sklepach internetowych lub na portalu aukcyjnym Allegro.
Katarzyna napisał(a):
Dzieki Marleno! wybacz wczesniejsze bledy w tekscie, jest dosyc pozna pora 😉 zgodnie z tym co piszesz jedynie kwas L-askorbinowy spelnia wymagania witaminy, ale czy mozna go spozywac wylacznie rozcienczony z woda? Mieszkam zagranica i nie mam mozliwosci kupienia tu wanienki ultradzwiekowej o ktorej piszesz, w zwiazku z tym szukam innego sosobu przyjmowania wiekszych dawek witaminy C.
Marlena napisał(a):
Katarzyno, kwas L-askorbinowy można popijać jak lemoniadę (płaska łyżeczka witaminy na szklankę wody, można dosłodzić miodem lub ksylitolem czyli cukrem brzozowym, ale nie zwykłym, albo też zbuforować kwasotę dodatkiem niewielkiej ilości sody kuchennej), można też ją przyjmować w formie koncentratu liposomowego (wanienka ultradźwiękowa jednak jest niezbędna). Jeśli mieszkasz zagranicą to być może w aptece dostaniesz gotową liposomalną, bo w Polsce nie jest jeszcze na dzień dzisiejszy dostępna.
Kamila napisał(a):
Dzięki lekturze tego bloga już jakiś czas temu zaopatrzyłam się w chlorek magnezu, oraz tuż przed świętami w witaminę C, którą chętnie popijam w postaci lemoniadki z miodem 🙂 Teraz zainteresowałaś mnie tą postacią liposomalną i pewnie zacznę szukać takiej myjki. Do czego jeszcze może się ona przydać w domu? (biżuterii nie posiadam, więc nie przyda mi się wanienka do czyszczenia tejże).
Pozdrawiam i dziękuję że potężne źródło wiedzy i inspiracji 🙂
P.S. Pomysł z uczestnictwem w konkursie na blog roku 2013 bardzo trafiony. Masz mnóstwo oddanych czytelników, którzy nie zawahają się oddać swojego głosu właśnie na Twój blog. Robisz dobrą robotę, a ludzie to cenią 🙂
Marlena napisał(a):
Tu jest opis myjki jaką ja mam, oprócz biżuterii, okularów, płyt CD itd. używam jej do czyszczenia oraz dezynfekcji rozmaitych przedmiotów posiadających trudno dostępne zakamarki. Pozdrawiam wzajemnie, Kamilo!
Monika napisał(a):
Anioły są wśród nas 🙂 Pozdrawiam serdecznie Marleno i dziękuję za Twoją pracę
bestyj napisał(a):
Witam w nowym roku.
Mam pytanie o tzw pureway C – „Preparat jest mikrokapsułkowanym kompleksem kwasu L-askorbinowego i naturalnych wosków roślinnych (tłuszczowych metabolitów)”
Czy jest to liposomalna wit C czy tez jest to coś pomiędzy? Pytam z czystej ciekawości bo czubata łyżeczka wic C w porannym koktajlu mi w zupełności wystarcza, ale jeśli ten pure jest ok, to jest stosunkowo tani bo w przypadku olimpa mozna dostać 30tabs/13zł ( w porównaniu z proszkiem to duzo ale w porównaniu z tym specyfikiem z początku artykułu jest to śmiesznie tanio:)