Na straży naszego zdrowia nie stoją lekarstwa, choć tak się powszechnie sądzi. Nie stoją też lekarze, rząd ani służba zdrowia. Każdy z nas jest w tym zakresie tak naprawdę samowystarczalny.
Tak, dobrze czytasz: samowystarczalny! Inteligentna Matka Natura każdego człowieka wyposażyła bowiem w osobistego strażnika. Jest nim Twój system odpornościowy – układ immunologiczny.
To stąd bierze się powiedzenie „lekarz leczy, natura uzdrawia” (medicus curat, natura sanat).
Zdrowie jest proste, to tylko ludzie czynią je rzeczą skomplikowaną.
Nigdy nie dowiesz się jak silne i jak odporne na choroby może być Twoje ciało, dopóki bycie silnym i odpornym nie będzie jedynym wyborem jaki będzie ono miało.
Problem w tym, że większość ludzi nie wie jak dbać o swego ochroniarza! Nie wie jak go właściwie traktować, czym dobrze go karmić oraz ile i kiedy dać mu odpocząć.
Ba, większość ludzi nawet nie dopuszcza do siebie myśli, że za losy swojego bodyguarda odpowiedzialność leży właśnie w ich rękach (a część z nich, wstyd powiedzieć, nawet nie zdaje sobie sprawy, że takowego w ogóle ma). Bo przyzwyczajono nas, że jesteśmy biernymi „odbiorcami zdrowia”, a nie jego autorami.
Jeśli dopadnie nas choroba – automatycznie czujemy się jej ofiarą, nie twórcą bynajmniej.
Ciało zaś jest naszym wrogiem, który sobie z nami pogrywa ulegając awariom i nie chcąc poprawnie działać, więc coś „z tym” trzeba zrobić: coś wyciąć, zaaplikować jakieś chemikalia i w ogóle „walczyć” zamiast słuchać co ma do powiedzenia.
I od tego by walczyć są odpowiednie instytucje, w których pracują odpowiednio przeszkoleni specjaliści dysponujący odpowiednią bronią, oni już będą wiedzieli co zrobić, więc pełni wiary i ufności ochoczo oddajemy się w ich ręce, niech oni się martwią, niech oni wezmą na siebie odpowiedzialność.
Tak nas zaprogramowano: nie tylko wpojono nam od dziecka koncept braku odpowiedzialności, ale i sam proces profilaktyki lub zdrowienia mamy postrzegać jako zależny nie tyle od nas samych i od naszego stylu życia ile od zewnętrznych czynników (szczepionek, leków, lekarzy, instytucji).
Zostaliśmy cichaczem, dyskretnie i elegancko skierowani na tory wyuczonej bezradności.
My mamy tylko posłusznie dawać sobie co miesiąc odciągać od wynagrodzenia przymusową składkę na „ubezpieczenie zdrowotne” i o resztę mamy się (równie posłusznie) nie martwić!
Przypadek, w którym ktoś wyindywidualizowany z rozentuzjazmowanego tłumu ewentualnie chciałby się wypisać z tego systemu i nie chciałby podlegać „ubezpieczeniu” bo doskonale wie jak zadbać o swoje zdrowie i jest całe życie zdrowy przewlekle – nie jest brany pod uwagę.
Ustawa takowego zwyczajnie nie przewiduje.
Nie masz ustawowego prawa do bycia przewlekle zdrowym.
Nie ma takiej opcji.
Jeśli więc do tej pory myślałeś, że masz w stosunku do czegoś tak osobistego jak własne zdrowie jakieś niezbywalne, zapisane ustawą prawa czy też gwarancje wolności w tej kwestii – obudź się – to iluzja.
Wszyscy są zgodnie z ustawą tępymi baranami nie umiejącymi dbać o zdrowie, o co niezwykle opiekuńczo dba się już od przedszkola dając maluchom menu opracowane przez (a jakże!) dietetyków: chorobotwórczą przetworzoną karmę zamiast budującego odporność prawdziwego jedzenia, w związku z czym składka „na zdrowie” jest przymusowa, bo w takich warunkach naród (najpierw mały, a potem już dorosły) chce czy nie chce – chorować i tak będzie musiał, cudów nie ma.
Po to właśnie są rządowe dopłaty do cukru, pszenicy, mleka, trzody chlewnej i bydła mięsnego (oprócz dopłat do rolnictwa ekologicznego, na otarcie łez malkontentom).
Jak również do szkolnej akcji „Szklanka Mleka w każdej szkole” (tępadła ogłupione reklamą przecież i tak się nie zorientują, że nie świeżego tylko UHT!), która prawidłowo i zgodnie z prawdą powinna nosić nazwę „Szklanka Mleka UHT w każdej szkole”.
Czyli szklanka mlecznej konserwy – nazwijmy rzeczy po imieniu.
W sieci sklepów Biedronka, najpopularniejszym polskim dyskoncie, konserwa ta nosi miano… „Mleko Prawdziwe”.
No i bądź tu mądry i odróżnij prawdę od fałszu, skoro „prawdziwe mleko” to jest w świadomości przeciętnego Polaka właśnie takie UHT w kartonie?
Na pierwszej w bieżącym roku szkolnym wywiadówce u syna byłam jedną jedyną matką, która NIE wpisała swojego dziecka na bezszelestnie krążącą po klasie listę dzieci chętnych do picia rozdawanego w szkole mleka.
Nikt, wyobraźcie sobie, NIKT nie zadawał żadnych pytań, wszyscy bezmyślnie stawiali ptaszka i podpis w odpowiednim polu. Przecież mleko jest zdrowe dla dzieci.
No i ponadto jakby się kto pytał to technologia UHT jest szczytowym osiągnięciem człowieka w zakresie przetwarzania mleka: sterylnie czyste, wolne od tych (ojej!) przerażających bakterii, a skład (białka, tłuszcze, węglowodany) ma takie jak każde inne, można powiedzieć.
A w dodatku dają je – halo – BEZPŁATNIE!!!!
Jak ten rząd razem z Unią dopłacającą do tej akcji dbają o nasze dzieci, nic tylko brać, prawda?
Ja nie wzięłam i NIE zapisałam mojego dziecka na codzienne spożywanie przemysłowo przetworzonej darmowej mlecznej konserwy. Inne matki tak.
Ale to nie innych matek, a moje dziecko nie opuściło ani jednego dnia w szkole „z powodu choroby”.
W naszym domu pija się bowiem teraz jedynie jak już to jedynie autentyczne mleko (z mlekomatu lub od rolnika, czyli „prosto od krowy”).
Nigdy nie gotuję też mleka aby „pozbyć się bakterii” (nie boję się już bakterii odkąd wiem jak dbać o mojego ochroniarza, którego zadaniem jest – zgadnij co? – chronić mnie od szkodliwych bakterii, wirusów, pasożytów i innego dziadostwa) i zawsze spożywam je na surowo, bo czy któraś matka podałaby swojemu niemowlęciu przegotowane swoje mleko? To byłby gwałt zadany naturze.
I taki gwałt zadany naturze mamy w przypadku poddanego procesom przetwórczym mleka z udziałem wysokiej temperatury (pasteryzacja lub UHT, a nawet gotowanie go w domu).
Mleko autentyczne czyli świeże i prawdziwe to takie, które naturalnie i jak Pan Bóg przykazał pozostawione w temperaturze pokojowej podlega fermentacji mlekowej (tak, dzięki bakteriom!), a nie się psuje na śmierdząco (bo już jest sterylne czyli martwe, z pływającymi w środku trupami bakterii i wydzielonymi przez nie podczas rozpadu czyli lizy endotoksynami).
W naszym domu jada się też codziennie prawdziwe jedzenie, a nie coś, co tylko je udaje lub zastępuje. Prawdziwe jedzenie to takie pochodzące wprost z rąk Matki Natury i nie tknięte ręką człowieka, który zawsze po swojemu chce wszystko ulepszać, bo przecież natura jest głupia i nie wie co jest smaczne.
Bo musi być być smaczne, zdrowe już niekoniecznie. I długo na półce sklepowej musi leżeć lub w lodówce. To takie wygodne jest. I ekonomiczne.
Nie wspominając już o sklepikach szkolnych przepełnionych wszelkim chorobotwórczym wyprodukowanym przez korporacje barachłem jakie można sobie tylko wyobrazić.
Niby jest jeszcze woda ale… oto moje dziecko ostatnio przyniosło do domu butelkę po takiej po wodzie ze szkolnego sklepiku: AQUA Gazowana Cytrynowa, producent Bewa sp. z o.o. z Kleszczowa, jedyne 99 groszy za butelkę o pojemności aż 750 ml tej smakowitej dobroci.
Z etykietki uśmiecha się do nas Ewa Wachowicz, była miss i była rzecznik prasowy rządu, obecnie przekwalifikowana na kucharkę, która własnoręcznym podpisem zachęca nas do konsumpcji wielkim czerwonym napisem: „DOBRY WYBÓR! POLECAM!” (naprawdę pija Pani takie chemiczne popłuczyny, pani Ewo? SRSLY??).
Popatrzmy na skład „tego czegoś”: woda źródlana, dwutlenek węgla, regulator kwasowości kwas cytrynowy, naturalny aromat cytrynowy z innymi naturalnymi aromatami, substancje słodzące: cyklaminiany, sacharyny, aspartam, acesulfam K.
Takie oto produkty dzieci mogą zakupić w szkolnym sklepiku. I nikt nad tym nie ma kontroli i mieć nie musi – tu bowiem z kolei nie ma żadnej odpowiedniej ustawy, czyli wolna amerykanka i prawo dżungli: nie ma regulacji prawnych co jest dozwolone a co zakazane by znaleźć się w sklepiku uczniowskim.
Dzieci przyjmuje się do szkoły od szóstego roku życia, więc teoretycznie już malutkie sześciolatki mogą dowolnie choćby i dzień w dzień szpikować swoje młode, rozwijające się tkanki dostępnym w uczniowskim sklepiku nie tylko starym dobrym cukrem, ale i aspartamem i innymi oficjalnie „nieszkodliwymi” nowoczesnymi substancjami (które do niedawna przecież nawet nie istniały, przez co nie mamy bladego pojęcia o ich oddziaływaniu długoterminowym czy też ich wpływie na zdrowie na przestrzeni kolejnych pokoleń).
Robiły to już zapewne również dużo wcześniej, gdy im mamusie kupowały (w aptece, a jakże!) doprawiane nimi syropki, antybiotyki, wściekle kolorowe witaminowe żelki i gumy „bez cukru”, takie specjalne dla dzieci.
Teraz się zżymam, ale jeszcze parę lat temu sama tak robiłam i tak żyłam.
Za moją niewiedzę, brak świadomości, wygodnictwo i bezmyślne przerzucenie odpowiedzialności za mój organizm na „odpowiednie instytucje” płaciłam wtedy bardzo twardą walutą, twardszą od tej rządowej: wiecznie szwankującym zdrowiem własnym i karmionej przez mnie rodziny.
Nie zdawałam sobie sprawy, że to ja sama każdym posiłkiem buduję swój system odpornościowy lub szkodzę mu.
Wszystkim co do ust wsadzam! Dopiero dzisiaj to wiem.
I wiem co wsadzać warto i należy, a czego nie – pod żadnym pozorem (lub też w przypadku co poniektórych pokarmów czyniąc pewne wyjątki specjalne: od święta, rekreacyjnie i od wielkiej okazji, pisałam o tym tutaj i tutaj).
Dorzućmy jeszcze do obrazu nędzy i rozpaczy rodzimych naszych lekarzy, którzy podczas długoletnich studiów będą mieć na temat diety ledwie jeden krótki i nic nie znaczący wykład – tak aby nie mieli bladego pojęcia co doradzić pacjentom w kwestii żywienia oraz stylu życia i nie robili przypadkiem rabanu za nędzne żarcie w szpitalach, w których będą pracować.
Bo z tej całej góry wydzieranej nam co miesiąc przemocą olbrzymiej kasy na „ochronę zdrowia” tak się składa, że na prawdziwe jedzenie w szpitalach już jakoś… nie starcza niestety (zresztą kto jeszcze wie dzisiaj jak wygląda prawdziwe jedzenie?).
Lepiej karmią podobno w więzieniach aniżeli w szpitalach.
Zresztą… ludzie w domach jedzą bardzo podobnie, sama kiedyś tak jadłam: „plastikowe” pieczywo, ser, lepsza lub gorsza wędlina, jajko, margaryna o smaku masła, obficie słodzona cukrem i zaprawiona śmietanką UHT kawa lub czarna herbata do popicia.
No czasami też plasterek ogórka czy pomidorka dla dekoracji, bo warzywa muszą być. 😉
Gdybym miała w szpitalu spożywać takie menu jak na załączonej poniżej fotce, to mówiąc szczerze wybrałabym post, ten skuteczniej postawiłby mnie na nogi.
Ale to wiem dopiero dzisiaj.
Cały ponadto system „ochrony zdrowia” opiera się na strachu.
Od maleńkości każą nam bać się panicznie bakterii, straszą wirusami i chorobami, które są zakwalifikowane jako „nieuleczalne”, organizowane są idiotyczne akcje typu ALS Ice Bucket Challenge lub nie mniej kretyńskie miesiące „walki” z rakiem, cukrzycą i innymi wrednymi choróbskami na które jak zachorujesz to już ponoć po Tobie.
Taka jest oficjalnie przedstawiana prawda.
Ta oficjalna „prawda” służy temu, abyśmy się całe życie czegoś bali.
Ślepe posłuszeństwo można bowiem wymusić jedynie poprzez strach i psychiczny terror.
Gdyby na egzaminie gimnazjalnym a potem na egzaminie dojrzałości przedmiotem obowiązkowym była wiedza z zakresu pielęgnacji własnego układu odpornościowego, to otaczająca nas rzeczywistość byłaby zapewne zupełnie inna.
Cały system, cały misternie wokół nas zbudowany matrix by się zawalił! 🙂
Nawet słowo „higiena” zostało zniekształcone i pozbawione pełni znaczenia (jako zespół praktyk i nawyków skierowanych na zachowanie zdrowia i jego przywracanie siłami natury), dzisiaj bowiem powszechnie rozumie się higienę głównie w odniesieniu do… braku brudu.
Natomiast wszystkie zagadnienia związane z naturalną higieną (ortopatia) czy idee związane z pojęciem witalizmu zostały wyrzucone z dużym hukiem na bruk.
Znajdują się w najlepszym razie w kategorii medycyny „niekonwencjonalnej” (czytaj: niezgodnej z czyjąś umową i założeniami), a w najgorszym ośmieszone jako ciemnota, kołtuństwo i zabobon (skoro nie można naukowo udowodnić genezy lub istnienia np. ludzkiej duszy, przenikającej wszystko energii prany, Stwórcy Wszechrzeczy, boskiego porządku itd.) lub też dla odmiany przedstawiane jako wysoce groźne i szkodliwe dla zdrowia podczas gdy jest dokładnie odwrotnie (np. post leczniczy).
Pewne założenia zostały nam ustami mediów, nauczycieli i rodziców od dzieciństwa wprogramowane w nasze umysły – po to tylko, abyśmy czasami nie mieli zbyt silnego i stabilnego systemu odpornościowego i nie byli przypadkiem przewlekle zdrowi.
Przychodnie, apteki, szpitale i hospicja nie mogą bowiem świecić pustkami.
Oto 5 twierdzeń współczesnego matrixa, które wtłaczane nam uporczywie do głowy dzień po dniu pozbawiają nas odporności na choroby i skracają życie:
1. Nowoczesny dom to podstawa.
Musisz mieć nowoczesny dom. Wypełniony urządzeniami elektronicznymi, najlepiej bezprzewodowymi, które będą generowały dużo elektrosmogu. Ale tego nie widać, więc tym nie będziesz się martwić.
I bezpieczny musi być Twój dom. Więc wszystkie elementy wyposażenia będą nasączone impregnatami przeciwogniowymi zaburzającymi pracę twoich gruczołów dokrewnych.
Ciuchy muszą z nowoczesnych syntetycznych tkanin, łatwych w pielęgnacji, podobnie jak obuwie z syntetyków, które będzie dzięki temu tanie, przez co będzie można mieć ich dużo więcej, bo jak wiadomo moda zmienia się co sezon, a Ty musisz nadążać.
Wszelkie reklamowane kosmetyki upiększające – nie żałuj sobie: farby do włosów, lakiery do paznokci z toluenem, szminki z ołowiem jesteś tego warta, odświeżacze powietrza z Bóg wie czym, proszki do prania i cudownie pachnące płyny do płukania, setki środków czyszczących (osobny na każdy możliwy rodzaj zabrudzeń), bielone chemicznie wygodne jednorazowe podpaski i tampony dla kobiet oraz pieluchy jednorazowe dla niemowląt (cóż za wygoda!) będą na wyciągnięcie ręki.
Mnóstwo kremów, toników, mleczek, pianek, szamponów, perfum, balsamików i dezodorantów pełnych toksycznych substancji zaburzających równowagę biochemiczną organizmu. Ale każda z nich będzie uznana oficjalnie za nieszkodliwą, przebadaną i dopuszczoną, więc czym tu się martwić? 😉
Nieodzowne są też wszelkie środki antybakteryjne zarówno do sprzątania jak i kładzenia sobie na skórę, a nawet w paście do zębów, najlepiej takie z triklosanem, bo tych obrzydliwych mikrobów należy bać się panicznie, one są straszne, jak Cię dopadną to już koniec, pamiętasz co mówił Pasteur?
Oczywiście kremy z filtrami rzecz niezbędna, bo słońce jest wysoce rakotwórcze w każdej dawce i musisz się przed słońcem chronić jak tylko się da.
Najlepiej wysmarować się grubą warstwą jeszcze przed wyjściem z domu – nie zapomnij wysmarować dokładnie także Twoje dzieci, niech one też cierpią na awitaminozę witaminy D, dzięki której można oprócz krzywicy dostać kilkanaście rodzajów raka i wiele innych „nieuleczalnych” chorób.
Ups, znaczy się niech będą Twoje maluchy chronione przed tym strasznym i nieuleczalnym rakiem skóry spowodowanym przez to wredne i okrutne słońce (najlepiej byłoby w ogóle wyłączyć to cholerne słońce, ale za bardzo się nie da, choć robimy co w naszej mocy aby nie dokuczało Ci za mocno).
Niech filtr (chcesz czy nie chcesz) będzie z Tobą! 🙂
W kuchni Twej niech króluje plastik, który jest bardzo praktyczny i trwały. Również w dziecięcym pokoju plastik sprawdza się najlepiej (zabawki, gryzaczki, wanienki i rozmaite akcesoria).
Butelki do sztucznego mleka będą zawierać zaburzający równowagę hormonalną bisfenol A, podobnie jak plastikowe butelki w której będziesz kupował wodę do picia dla całej rodziny.
Dla odmiany napoje będą pakowane w toksyczne dla Ciebie aczkolwiek wszechobecne w przemyśle jakże lekkie i praktyczne aluminium, które jest Ci w ustroju potrzebne jak dziura w moście, ale za to świetnie wpływa na procesy otępienne (z chorobą Alzheimera włącznie): aluminiową folią będziesz owijał swoje jedzenie, aluminiowe będą też Twoje bidony na wodę, jednorazowe naczynia do grillowania, różne przedmioty codziennego użytku oraz garnki i patelnie pokryte dla niepoznaki niezbyt trwałą powłoką z politetrafluoroetylenu czyli PTFE zwanego teflonem, na których będziesz szykował swoje ulubione wściekle uzależniające dania czyli smażone, ciesząc się przy tym, że nic Ci nie przywiera – co za luksus!
Czego jak czego, ale aluminium to Ci na pewno nie zabraknie.
Będzie dodane nawet do wstrzykiwanych Tobie i Twoim dzieciom do krwiobiegu szczepionek.
A nawet do Twojego antyperspirantu, dzięki czemu – niewiarygodne, a jednak! – Twoje pachy będą całkowicie suche, więc niczego wraz z potem wydalał nie będziesz, tylko wszystko będzie się odkładało w Twoich tkankach.
A Ty będziesz te swoje magicznie suche pachy uwielbiał i właśnie o to chodzi.
Najważniejszym przedmiotem w domu wokół którego koncentruje się życie rodzinne powinien być telewizor, codziennie nadający wszelkie wskazówki i informacje potrzebne Ci do posłusznej wegetacji, którą będziesz nazywał życiem.
Pomiędzy wprowadzającymi Twój organizm w stan przewlekłego stresu audycjami, które zaleją Cię oceanem kortyzolu (katastroficznymi wiadomościami bieżącymi, produkcjami filmowymi pełnymi agresji, przemocy i śmierci oraz dla chwili wytchnienia ogłupiającymi programami rozrywkowymi) zobaczysz reklamy najnowszych smakowitych smażonych przekąsek, pysznej aromatycznej kawy, nowoczesnych kosmetyków i środków czystości, telefonów komórkowych oraz leków na każdą przypadłość – abyś nie musiał się już dłużej martwić się o wpływ tych wszystkich produktów na Twoje zdrowie, tylko z entuzjazmem je konsumował.
A jak już skonsumujesz to idź do łazienki, gdzie czeka na Ciebie nowoczesna miska ustępowa lejowa, bo te starodawne miski z półką tylko sprzyjają rozwojowi bakterii, a poza tym Ty nie masz oglądać co z Ciebie wychodzi i się nad tym zastanawiać lub rozkminiać, bo jak Ci coś dolega to i tak masz do dyspozycji w swojej przychodni darmowego lekarza, którego opłacił za Ciebie rząd (który co prawda nie ma własnych pieniędzy, lecz kazał Ci oddać ponad połowę tych zarobionych przez Ciebie, więc teraz je ma) i darmowe lub prawie darmowe leki (opłacone dostarczającej je Big Pharmie z tych wydartych Tobie z gardła TWOICH pieniędzy).
Więc nie ma sensu byś oglądał swoje odchody, to takie nieestetyczne i staromodne.
Ty tylko radośnie to co produkuje przemysł jedz, wypróżniaj się i bądź zdrów, przynajmniej jako tako i przez jakiś czas, powiedzmy Twoje pierwsze trzy dekady, max cztery. W ten sposób naturalnie przechodzimy do punktu drugiego.
2. Nowoczesne podejście do zdrowia to podstawa.
Jak coś dolega nie musisz się zastanawiać skąd się choroba wzięła, ona i tak jest Twoim wrogiem, całe ciało jest również Twoim wrogiem ponieważ jest okropnie głupie, ten worek mięsa jest bardzo awaryjny, wciąż się psuje, oprócz tego, że śmierdzi jak zaraza, a poza tym kto ma czas dzisiaj chorować – weź pigułkę, to proste i od razu poczujesz się lepiej.
Dużo z nich jest dostępnych w najbliższym kiosku, stacji benzynowej lub spożywczaku.
Inne z kolei przepisze Ci Twój lekarz, co w czwartej dekadzie twojej wegetacji (ale to Twoja wina bo widocznie masz słabe geny!) będzie już zazwyczaj niezbędne.
Wykupisz je w pobliskiej aptece za grosze, resztę dopłaci rządowa refundacja (z Twoich oczywiście pieniędzy, bo żaden rząd na tym świecie swoich własnych nie miał, nie ma i nigdy miał nie będzie).
Ty i tak masz jeszcze dużo szczęścia, bo Twoje dzieci a już na pewno wnuki mogą chorować nie dopiero na starość, tak gdzieś po czterdziestce jak Ty, ale już od dzieciństwa.
Bo wredne drobnoustroje i rozmaite choroby czyhają na nie wszędzie, naprawdę groźne niezmiernie różniste choroby, a w natarciu są jeszcze groźniejsze.
Różne coraz straszniejsze rodzaje grypy i nawet Ebola też, a co potem, to się coś wymyśli.
Koniecznie więc poddaj wszystkim możliwym szczepieniom swoje dzieci by nie chorowały oraz by nie otrzymały pogardliwej etykietki chodzącej bomby biologicznej, a poza tym jak wiadomo na wirusy nie wynaleziono żadnego lekarstwa i na wszelki wypadek długo jeszcze się nie wynajdzie.
Sam rozumiesz: szczepienia to jedyny sposób by zabezpieczyć się na wypadek tych strasznych chorób.
Bo Twoje ciało jest głupie i samo się nie zabezpieczy na pewno, ani się samo z niczego nie wyleczy.
Chyba że z kataru, na którego nowocześniejsza nawet medycyna lekarstwa wciąż nie ma jak gdyby, dlatego musi on trwać siedem dni lub czasami tydzień.
Szczepienia są ponadto bardzo dla Ciebie bezpieczne bo nikt nie dowiódł, że jest odwrotnie i dopilnuje się, aby nie dowiódł tego nigdy.
Ponadto całkowicie są darmowe – nie musisz za nie płacić, my zapłacimy za Ciebie dyskretnie i elegancko: z naszych (czyli jakby uprzednio Twoich) pieniędzy.
Jeśli odmówisz, to Ty będziesz musiał zapłacić nam za taką zniewagę i nieposłuszeństwo, więc zastanów się czy warto.
Siebie zaszczep na grypę, pneumokoki i wirusa HPV co raka szyjki macicy powoduje. I współmałżonka namów. I sąsiada. I małoletnią jego córkę.
Zdrowie zaś Twoich zębów niesamowicie zależy od fluoru, dlatego pasta do zębów koniecznie musi go zawierać, podobnie jak nici do czyszczenia i odświeżające oddech płukanki na zakończenie zębowych ablucji albowiem fluor musisz wcierać w swoje śluzówki co najmniej parę razy dziennie w ilości jak największej i jest to jedyna droga do zdrowych zębów!
Im więcej fluorku sodu dostarczysz sobie tym lepiej, tym zdrowszy będziesz, choć jakby bardziej uległy i tępy, ale ponieważ wszyscy wokół Ciebie będą równie ulegli i tępi i będą robić to samo co Ty oraz przekonywać Cię, że tak właśnie czynić należy, to nie przyjdzie Ci nawet do głowy, że jest coś z Tobą nie tak!
Po posiłku jak nie możesz umyć zębów to żuj gumę bez cukru (słodzoną całkowicie nieszkodliwymi dla zdrowia nowoczesnymi syntetycznymi słodzikami, np. aspartamem), która przywraca prawidłowe pH w ustach, bowiem jak już wspomniano Twój organizm jest głupi więc zapewne nie będzie umiał tego robić.
Na najmniejszą infekcję stosuj antybiotyki – bez tych nowoczesnych środków cała ludzkość już dawno by wyginęła niczym dinozaury i o tym wiedzą już nawet małe dzieci w szkole.
A jak nie chcesz mieć dzieci to stosuj pigułki antykoncepcyjne. Wszystko przepisze Ci Twój lekarz na żądanie – łatwo i wygodnie.
3. Nowoczesne podejście do diety to podstawa.
Skończmy z tymi bzdurami, że niby dieta cokolwiek leczy, bo od leczenia to są leki, a jeść masz wszystko co tylko chcesz.
Wszystko co znajdziesz w sklepie i co reklamowano w telewizji zostało stworzone abyś mógł to wsadzić do środka Twojego głupiego i wciąż łaknącego nowości smakowych ciała, bo w końcu nie po to korporacje produkują tyle kuszącej, ultra nowoczesnej, wysoko przetworzonej i jakże smakowitej karmy, abyś teraz grymasił lub nie daj Boże sobie czegokolwiek z tych wszystkich dobroci odmawiał.
Jedzenie to przede wszystkim przyjemność i na zaspokojeniu zmysłów, a nie na potrzebach organizmu musisz się głównie skoncentrować, a o Twoją przyjemność i zaspokojenie zmysłów zadba przemysł spożywczy i wszystko będzie ślicznie wyglądające, wspaniale smakujące, super słodkie, miłe i pachnące oraz rzecz jasna możliwe do przechowywania całymi tygodniami aby się prawie wcale nie psuło, no może tylko troszeczkę.
Musisz jeść ile wlezie i nie żałuj sobie, trzy a najlepiej pięć razy dziennie bez ustanku żebyś jadł smacznie i popijał Coca-Colą, by być po radosnej stronie życia.
Tyle jest dobroci wspaniałych i co rusz to nowych, że i tak Ci życia nie starczy aby tego wszystkiego spróbować. Więc korzystaj póki czas.
Jeśli nie wiesz ile i czego masz jeść to masz zawsze piramidę żywieniową, która będzie Twoim drogowskazem: podstawa to zboża – niech rządzą bułeczki i makarony najlepiej takie jak lubisz najbardziej, bialutkie i delikatne, kiedyś 150 lat temu to jedynie cesarz Austro-Węgier kajzerki takie jadał, a teraz Ty, robaczku, możesz sobie codziennie za grosze je kupić w swoim sklepiku tuż za rogiem, czyż nie we wspaniałych czasach żyjesz? Doceń to.
No i mięsko obowiązkowo jeść należy, bo daje siłę. Kurczaki w 4 miesiące do sprzedaży trafiają i są po jedyne 5-6 zł za kilo, tyle co litr paliwa, więc nie mów, że Cię nie stać.
A mleko choć zmasakrowane termicznie, to przecież nie jest prawie wcale inne od świeżego, sama pani profesor Ci to powie, a jakie daje zdrowe kości takie mleko czy serek to głowa mała!
Jak nie chcesz mieć osteoporozy to pij dużo mleka, obojętnie jakiego.
Rzecz jasna kawusia na dobry początek dnia i w ciągu dnia też będziesz jej potrzebował gdy się poczujesz sklapnięty, bo w końcu wysiadać Ci będą już za młodu nadnercza, i do słodkich ciasteczek kawusia lub lodów po południu polanych smakowym syropem – to taki miły zwyczaj.
I nie marudź, że oleje są teraz wszystkie rafinowane w sklepach, bo to dla Twojego dobra: dzięki temu możesz swoje pokarmy smażyć, zobacz jakie one się robią wtedy smaczne, chrupkie i kuszące, a sam olej to cud-miód, nie ma nawet wcale smaku ni zapachu, po prostu ideał. Nowoczesny taki.
Margaryna jest zdrowsza od masła, a jaka praktyczna, bardziej smarowna i możesz ją przechowywać nawet miesiącami, a nawet zobacz, są dzisiaj margaryny takie co cholesterol Ci obniżą jak już się obeżresz tych wszystkich smażonych, słodzonych, konserwowanych, kolorowanych wspaniale smakujących rzeczy i w końcu wylądujesz tam gdzie zawsze miałeś wylądować, choć o tym nie wiedziałeś – czyli u lekarza po receptę na statyny, a najlepiej w szpitalu, bo trzeba będzie Ci na przykład wstawić by-passy.
Ale to normalka, nic strasznego. Robi się dziurę w klatce piersiowej, wycina kawał żyły z podudzia i się wstawia, potem dziurę się zaszywa. Tyle. Wielka mi tam mecyja, no proszę Cię! Potem tylko leki do końca życia i masz problem z głowy. Łatwo i przyjemnie.
Tylko nie daj się nabrać na jakieś tam wegetarianizmy albo witarianizmy, jakieś kiełki, soki czy inne glony, kto to widział. To jest szalenie ekstremalne! Taka dieta!
Przerażające po prostu. I na bank szkodliwe. Nie wchodź w to. To strasznie osłabia organizm.
Jak można tylko na trawie przeżyć?! To są oszołomy i cierpią na pewno na ortoreksję.
Przecież bez pieczywa, mięsa i nabiału się umiera. A co najmniej traci siłę i rozum. Nie wolno się tak głodzić.
Można przez takie coś w anoreksję wpaść, albo w bulimię jakąś. Zresztą w tych dzisiejszych czasach warzywa to same pestycydy, łatwo sobie warzywami zaszkodzić, a jeszcze surowymi to już w ogóle, trzeba uważać.
A te soki to do cukrzycy i nadwagi prowadzą tylko, bo niesamowicie insulinę podnoszą, więc soki bardzo są niezdrowe, jak już to trzeba pasteryzowane soki ze sklepu pić, bo tam przynajmniej bakterii nie ma.
A jeden taki niemiecki lekarz, niejaki Gerson mówił, że on sokami ludzi leczył i że podobno z raka nawet – bzdura!
Na pewno wszyscy dostali po tych sokach cukrzycy jak nic, bo to niemożliwe jest. Soki niczego przecież nie leczą bo nie ma takiej możliwości, od leczenia są leki na tym świecie, a na raka chemioterapia, chirurgia i radioterapia i nic innego nie ma, nigdy nie było i nie łudź się – nie będzie. Długo nie, a potem wcale.
Unikaj takich kłamców jak Gerson, bo gdyby wymyślił sposób na raka i inne wszystkie choroby, to by już dawno przecież dostał nagrodę Nobla, ale nie dostał. Budwig też nie dostała.
Warburg dostał w 1931 r., ale taka nieostrożność już się więcej nie powtórzy.
I nawet jak jesteś ciężko chory i nie masz wtedy kompletnie apetytu to też musisz jeść wszystko, koniecznie, musisz jeść zawsze bez ustanku, bo to zawsze jest dla Twojego zdrowia.
I gotuj zawsze, gotuj wszystko bo nie po to ludzkość wymyśliła gotowanie i wykwintne szkoły kulinarne, aby teraz surowizny i kiełki jakieś tam jeść.
Że niby co, że zwierzęta nie jedzą gotowanego? Ale to my jesteśmy panami tej planety obdarzonymi inteligencją, a zwierzęta nie są po to by brać z nich przykład, tylko po to, byśmy się nimi mogli codziennie najeść.
A na surowo się nie da, bo to żyje.
Trzeba zabić, wypatroszyć i wtedy (ugotowane, a przedtem odpowiednio przyprawione by nie dostać mdłości) skonsumować, ale Ty musisz robić tylko tę ostatnią rzecz, bo dwóch pierwszych nawet na oczy nie będziesz oglądał, są od tego odpowiedni ludzie.
Więc będziesz jadł te stworzenia, potem to już nawet bez opamiętania, jak narkoman, trzy razy dziennie każdego dnia i to jest dla Ciebie dobre. Bo pamiętaj, że potrzebujesz dużo białka, jak najwięcej białka, a w roślinach białka żadnego nie ma, a jak nawet jest, to ono jest gorsze. Niepełnowartościowe znaczy się.
4. Nie musisz się oczyszczać.
Z tym oczyszczaniem to tylko taka jakaś głupia przejściowa moda ostatnio. Przecież człowiek jak robi siku i kupę to się organizm wtedy oczyszcza.
Z czego niby się ma człowiek oczyszczać jak wszystko dzisiaj jest bardzo czyste, kontrolowane przez wiele instytucji i dopuszczone? Bzdury tam i tyle.
Nie ma żadnych tam toksyn, to wszystko wymysły jakieś.
Wszystko wątroba i nerki filtrują i jest czysto, nie wierz w jakieś tam zmyślone toksyny. Babcia kolegi nigdy się nie oczyszczała i długo żyła.
A niektórzy to nawet poszczą, co za bezsens! Jak takie kozy czy króliki nic tylko same warzywa podobno tylko jedzą i to przez całe tygodnie. Albo same soczki z marchewki wyciśnięte piją lub wręcz wodę tylko, co jest nie do pomyślenia. Jakież to musi być szkodliwe!
Podobno przez całe tysiąclecia posty szkodliwe dla ludzkości nigdy nie były, no ale teraz mamy nowoczesne czasy to co innego – przecież dzisiaj wszyscy wiedzą, że obecnie post wyniszcza organizm i pozbawia człowieka energii.
Nawet opuszczenie jednego posiłku jest więc szkodliwe dzisiaj i nie wolno tego robić.
Inne czasy teraz mamy.
Odmawianie sobie zresztą jedzenia i płynących z niego rozkoszy podniebienia w takich czasach obfitości jest po prostu nie do przyjęcia, to głupota jakaś, dla oszołomów tylko. Dla ekstremistów.
Człowiek jest stworzony do jedzenia, a nie do powstrzymywania się od niego. Więc nigdy nie pość, bo to szkodzi.
Jeszcze raz, bo może nie zapamiętałeś: jedyne co masz robić od urodzenia aż do śmierci to jak najwięcej kupować, konsumować, jeść, wypróżniać się, słuchać co do Ciebie mówią i nie zadawać pytań, nie myśleć za dużo, nie kwestionować i nie drążyć, tylko cieszyć się, że żyjesz w ultra nowoczesnych czasach obfitości wszelakiej oraz powszechnego dobrobytu, nieprawdopodobnych wygód i ciągłych rozkoszy dla zmysłów.
Myślenie jest Ci do niczego niepotrzebne. Odczuwanie również. Zostałeś stworzony do życia w strefie komfortu.
Możesz wyłączyć mózg i serce. Do niczego Ci się tutaj już nie przydadzą.
5. Nie bierz żadnych witamin.
Strata czasu i atłasu. Przecież wcale nie potrzebujemy ich aż tyle, skoro są ustalone przez odpowiednie instytucje dzienne zalecane dawki byśmy nie zachorowali na najgroźniejsze choroby, to po co przesadzać z tymi witaminami.
Na przykład abyś nie dostał szkorbutu wystarczy 60 miligramów witaminy C na dzień, więc jak zjesz 10 deko truskawek albo trzy pomidorki to Ci starczy i po co Ci więcej.
Od tych witamin to się jeszcze rozchorować tylko można, więc lepiej nie przesadzać.
Poza tym to są tylko drogie siki, bo witamin nie pochodzących z pożywienia w najmniejszym stopniu nawet się nie przyswaja, więc i tak wylatują wszystkie z człowieka w toalecie i nic nie pomagają.
W ogóle witaminy są szkodliwe, łatwo można sobie nimi choróbska jakiegoś nagonić, lepiej od witamin tak jak i od słońca trzymać się z daleka bo witaminy oraz słońce są bardzo groźne.
A jedni tacy jak żarli te witaminy to na raka wkrótce zapadli, a inni zaraz kamieni w nerkach dostali i choroby serca, nie widziałeś badań? Sam widzisz, że witaminy powodują tylko raka i same choroby groźne, to o czym tutaj mówić?
Lepiej więc od słońca i od witamin trzymaj się z daleka, bo tak jest dla Ciebie zdrowiej.
„Kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą.” – Josef Goebbels (niemiecki minister propagandy i oświecenia publicznego w rządzie III Rzeszy Adolfa Hitlera)
W świetle tego co powyżej łatwo jest wyjaśnić to co się stało na pierwszej w szkole wywiadówce u mojego syna i dlaczego reszta rodziców zachowywała się jakby ktoś ich walnął obuchem w głowę: zero pytań, posłuszne składanie podpisu na liście chętnych, a wszystko to w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
Bo przecież mleko to mleko, prawda? Całe życie było zdrowe dla nas i dla naszych przodków, to niby dlaczego dziecku odmawiać? Poza tym gdzie jak gdzie, ale w szkole na pewno dają dobre mleko dzieciom.
Ponadto gdyby mleko UHT było szkodliwe to nie zostałoby dopuszczone do obrotu, przecież czuwają nad naszym zdrowiem rządowe instytucje i mądrzy naukowcy co robią tysiące badań, czyż nie?
To jednak płytkie myślenie.
Ktoś nam podstawia jakieś informacje pod nos, a my to bezmyślnie łykamy jak młode pelikany, a już najbardziej gdy przedstawione jako najnowsze osiągnięcie lub odkrycie i dodatkowo poparte jakimś autorytetem (jakaś instytucja lub osoba np. lekarz, dziennikarz, profesor, naukowiec, ekspert itp.).
Nie zapominajmy jednak, że kiedyś „najnowszym odkryciem” były takie terapie medyczne jak upusty krwi lub leczenie rtęcią, a cukier krzepił. I to tak bardzo krzepił, że jego ograniczenie w diecie niemowlęcia mogło pociągać za sobą nieobliczalne skutki, co potwierdzali specjaliści całą powagą swojego lekarskiego majestatu.
W roku 1949 natomiast pewien portugalski neurochirurg Egas Moniz otrzymał nagrodę Nobla za badania nad leczniczymi efektami lobotomii jako świetnego sposobu na wszelkie zaburzenia psychiczne (od lekkiej depresji aż po ciężką psychozę), która wkrótce potem została uznana za metodę szkodliwą i barbarzyńską oraz w wielu krajach zabroniona.
Sto lat temu świat był również tak zachwycony odkryciem nowego pierwiastka, radu, przez Marię Curie-Skłodowską, że przemysł od razu wyprodukował najnowszej generacji produkty z radem, na które zaraz radośnie (i niestety bezmyślnie, bez zadawania pytań) rzucili się konsumenci: odmładzające, antytrądzikowe oraz rozświetlające cerę kosmetyki z radem, kremy i szminki, radowe pasty do zębów dające uśmiech bielszy niż śnieg, dziecięce wełniane ubranka z radem, które od wydzielającego ciepła radu „nagrzewały się same” zimą dla naszych milusińskich (cóż za wygoda i jakie to zdrowe!
Chyba tylko wyrodna matka by nie kupiła dziecku takiego ubranka na zimę!), luksusowe czekoladki z radem i radowe papierosy, pito radioaktywną wodę „dla zdrowotności” i brano radioaktywne kąpiele.
Produkcja radioaktywnych towarów wszelkiej maści kwitła (całkowicie legalnie) od 1917 roku aż do wczesnych lat 60-tych – niemal pół wieku!
Ludzkość zachwyciła się też potem antybiotykami, pigułkami antykoncepcyjnymi, szczepionkami, kuchenką mikrofalową, środkami ochrony roślin, antyperspirantami, mlekiem UHT, syntetycznymi „odchudzającymi” słodzikami, technologią bezprzewodową oraz oczywiście chemicznymi lekami na wszystko.
Tymczasem każdego roku wycofywane są kolejne środki farmaceutyczne ze sprzedaży z uwagi na stwierdzoną szkodliwość, rakotwórczość lub liczne przypadki śmiertelne – tych samych przecież leków, które wcześniej wymaganymi badaniami miały udokumentowane (!) bezpieczeństwo stosowania i zdążyły już zostać przepisane tysiącom chorych ludzi.
Na podobnej zasadzie „bezpieczne” są wszystkie dostępne w handlu konwencjonalne kosmetyki, chemia gospodarcza, niezliczone dodatki do żywności czy też przedmioty codziennego użytku: co będziemy o nich wiedzieć za pół wieku czego nie wiemy (a czasem nie chcemy wiedzieć) dzisiaj?
Które z nowoczesnych rzeczy, jakie dzisiaj robimy, stosujemy lub jemy będzie przerażające i barbarzyńskie dla naszych potomków za 100 lat?
Jak możecie się domyślać jest jedna najważniejsza rzecz, która osłabia nasz układ odpornościowy: tą rzeczą jest niewiedza.
Niewiedza ta idzie najczęściej w parze z brakiem ostrożności i niezawierzaniem własnej intuicji czy choćby zdrowemu rozsądkowi, który kazałby zadawać pytania i kwestionować narzucany nam współcześnie obraz rzeczywistości.
Oprócz oczywiście innych współwystępujących zgubnych cech jak lenistwo (również intelektualne), łakomstwo, wygodnictwo, próżność (wieczna pogoń za tym co „najnowsze”) i hedonizm (życie jako dostawca chwilowych przyjemności za wszelką, jaką bądź cenę, nawet za cenę utraty jego jakości w którymś momencie).
O acedii, czyli pustce duchowej nie wspominając.
Medycznie człowiek duszy nie ma, bo nie można jej stwierdzić naukowo, zatem jest to pojęcie filozoficzne, a lekarze nie mogą zajmować się filozofią, ponieważ pozwolono im zajmować się jedynie ciałem, postrzeganym jako „worek mięsa”, pokawałkowanym na poszczególne organy (poszczególne specjalności lekarskie) tak, aby nie można było dostrzec, iż stanowi ono jedną inteligentną całość.
Czym innym jest prawda, a czym innym jest opracowanie swoich zasad i ustalenie sobie (umówienie się) co prawdą ma być, a co nią ma nie być.
Prawdy jednak nie da się obalić.
Prawda nie musi szukać prawdy, bo zwyczajnie nią jest.
Nauka nie zawsze stanowi prawdę, ponieważ jest jedynie jej poszukiwaniem. Pychą byłoby twierdzić, że ludzkość dotarła już do ostatniego etapu owego poszukiwania i że wiemy wszystko.
Ktoś mówi Ci, że musisz każdego roku przejść grypę „jak wszyscy”, albo że Twoja choroba jest „nieuleczalna”, że do końca życia tylko leki, lub że zostało Ci tylko 6 miesięcy życia – czy mówi prawdę?
A może jest to prawda tylko z jego (ograniczonego pewną umową i pewnymi założeniami) punktu widzenia?
Kto nie zadaje takich pytań (żadnych pytań zresztą), kto niczego nie kwestionuje – ten będzie zawsze wierzył tylko w to co usłyszy.
I według wiary jego mu się stanie.
Powracając do tematu: co takiego w szczególności może mieć wpływ na osłabianie naszego systemu odpornościowego?
Ponieważ jak już wiecie odporność zaczyna się w jelitach (określa się, że tam właśnie znajduje się ok. 70% komórek odpornościowych u człowieka) – szkodzić jej mogą głównie rzeczy dostające się tą drogą (bo albo są okradzione z substancji ochronnych albo same w sobie stanowią dla ustroju obciążenie).
Ale nie tylko. Wymieńmy najważniejszych 10 rzeczy:
1. Przetworzona (przemysłowo czy też w domu) i/lub prozapalnie działająca żywność: słodzona (cukrem lub syntetycznymi słodzikami), sztucznie aromatyzowana lub barwiona, żywność zawierająca glutaminian sodu, konserwowana, wędzona, puszkowana, smażona, grillowana (dioksyny i inne kancerogeny), nabiał przemysłowy przetworzony (pasteryzowany lub homogenizowany), napoje chłodzące i gazowane w plastikach i aluminiowych puszkach, soki w kartonach, ocet spirytusowy i zawierające go produkty, obficie nawożone nowalijki, żywność nadpsuta, nadpleśniała, koncentraty w proszku, oleje rafinowane i zrobione z ich użyciem produkty (np. majonezy, gotowe dressingi i inne wyroby zawierające anonimowy i bliżej nieokreślony „olej roślinny” na etykiecie itd.), margaryny, wyroby cukiernicze i przemysłowe lody, „białe” produkty – oczyszczone i rafinowane (biała mąka i wyroby z niej, biały ryż, rafinowany cukier, sól kuchenna rafinowana itd.), dania gotowe wszelkiego typu.
Niestety większość z tego, co znajduje się dzisiaj w sklepach spożywczych jest jedynie na sprzedaż, nie do jedzenia.
2. Nadmiar prozapalnych produktów odwierzęcych: szczególnie tych pochodzących z chowu przemysłowego (zarówno drobiu jak i ssaków), jajek, czerwonego mięsa (wieprzowina, wołowina), ryb hodowlanych i owoców morza z akwakultury (łosoś, pstrąg, karp, panga, tilapia, krewetki itd.) lub przetworzonych produktów ze śledzi (większość śledzi na polskim rynku jest dosmaczana glutaminianem sodu, dosładzana syntetycznymi słodzikami i konserwowana benzoesanem sodu).
3. Żywność transgeniczna: czyli modyfikowana genetycznie (GMO), nie mylić z odmianami danej rośliny – z upraw transgenicznych pochodzi dzisiaj większość soi oraz kukurydzy na świecie, produkowanych w celach konsumpcyjnych i paszowych. Nie upłynęło wystarczająco dużo czasu abyśmy mieli dane na temat długoterminowego wpływu takiej żywności na zdrowie kolejnych pokoleń ludzi.
4. Konwencjonalne kosmetyki: upiększające, pielęgnacyjne, do higieny jamy ustnej jak pasty do zębów i płukanki, kosmetyki antysłoneczne itd. Wszystkie można zastąpić nietoksycznymi odpowiednikami zrobionymi w domu za grosze lub kosmetykami i olejami organicznymi.
5. Konwencjonalne środki czystości (proszki, mleczka, pianki, płyny, odświeżacze powietrza). Można je zastąpić mniej agresywnymi wersjami eko lub własnej roboty nieszkodliwymi i tanimi produktami. Sprzątanie można zrobić skutecznie mając do dyspozycji sodę, ocet, boraks i domowy płyn enzymatyczny.
6. Używki: kawa, czarna herbata, tytoń, narkotyki, alkohole, napoje z kofeiną i ze stymulantami (energetyzujące). Większość tych używek niszczy florę bakteryjną jelit i wypłukuje cenne minerały z ustroju.
7. Inne substancje ksenobiotyczne (czyli obce substancje, niebędące naturalnym składnikiem żywego organizmu): wprowadzane do ustroju w celach leczniczych (szczepionki, leki, niektóre suplementy diety) lub występujące w środowisku (dioksyny, PCB, BPA, metale ciężkie jak ołów, aluminium rtęć, kadm) i wiele innych.
8. Brak snu i odpoczynku: niedosypianie, przepracowanie, stres, pośpiech, hałas, chaos, nadmiar obowiązków, niedotlenienie (brak ruchu) lub zbyt intensywna aktywność fizyczna (treningi, sport zawodowy).
9. Negatywne myśli i emocje: strach, smutek, złość, gniew, żal, wina, zazdrość, wstyd, niepokój, wściekłość, zawiść, gorycz, pogarda, bezsilność, chciwość, nienawiść. Wpływem naszego myślenia i naszych emocji na układ odpornościowy zajmuje się dziedzina nauki o nazwie psychoneuroimmunologia.
10. Smog elektroniczny i promieniowanie: urządzenia bezprzewodowe, telefonia komórkowa, medyczne urządzenia diagnostyczne, kuchenki mikrofalowe i rozmaite urządzenia elektryczne i/lub elektroniczne. Należy przed nimi chronić szczególnie dzieci i osoby starsze.
Nie nośmy komórki w kieszeni, na szyi czy w staniku. Używając urządzeń elektrycznych (np. młynka do kawy, blendera) odsuńmy się od nich, telewizor włączajmy tylko wtedy gdy chcemy coś obejrzeć itd. Dotyczy to także urządzeń będących w stanie czuwania, dlatego wyłączmy całkowicie urządzenie gdy nie pracuje.
Jak widać mamy tutaj w większości tak zwane „nowoczesne” rzeczy, z którymi nasi przodkowie nie mieli do czynienia. Dopóki ludzie będą je kupować, dopóty przemysł będzie je produkował, skoro się sprzedają.
Nie ma nic złego w rozwoju ani w nowoczesności. Nowoczesność jest fajna, często potrzebna i ułatwia życie, ale trzeba z niej umieć korzystać tak, aby sobie nie szkodzić. Przynajmniej w miarę możliwości.
Szczególnie w czasach gdy wiele rzeczy zostało postawionych na głowie i oddalonych od prawdy, a zamiast prawdy wciska się nam kit.
Wszyscy wiemy, że życie w szklanej bańce nie jest możliwe. Mamy takie, a nie inne środowisko i sami na nie zapracowaliśmy w dużej mierze.
Nie możemy mieć co prawda większego wpływu na niektóre sprawy, np. na czystość powietrza jakie wdychamy, ale to nie znaczy, że jesteśmy całkowicie bezbronni wobec wpływu negatywnych i osłabiających naszą odporność czynników środowiskowych.
Na wiele bowiem rzeczy mamy codziennie wpływ i to jak najbardziej. I tylko my, a nie nikt inny. Na różne rzeczy możemy wpływu nie mieć, ale akurat na to co wkładamy do swojej buzi lub nakładamy na swoją skórę jak najbardziej wpływ mamy, bo parszywej jakości pseudojedzenia nikt nam siłą do ust przecież nie włoży, naszpikowanego chemikaliami kremiku też siłą na skórę nie nasmaruje – tutaj sami się dobijamy własnymi rękami.
Nie ma na co lub na kogo zwalać teraz odpowiedzialności, po prostu weź się w garść i zacznij w końcu dokonywać świadomych wyborów jeśli chcesz być przewlekle zdrowy, bo o Twój układ immunologiczny nikt inny oprócz Ciebie lepiej nie zadba, to jest pewne.
Ty i Matka Natura możecie to zrobić.
Ona bowiem doskonale zabezpieczyła swoje dzieci, które choć robią dużo głupich rzeczy, to jednak tak czy inaczej zasługują na Jej bezwarunkową miłość i mają drogę do zdrowia zawsze otwartą, ilekroć będą chciały Ją za swoją głupotę przeprosić, naprawić swoje błędy i nie wracać już nigdy na destrukcyjne tory z których zawróciły.
Choroby stylu życia można odwrócić jedynie ZMIANĄ stylu życia, czyli usunięciem przyczyny, dla której system zaczął wysyłać niepokojące sygnały, jeden po drugim. Nie liczmy na to, że zostaną wymyślone na to kiedykolwiek jakieś cudowne tabletki.
Nie ma tabletek na lenistwo, wygodnictwo, próżność, łakomstwo i brak ruchu. I nigdy nie będzie.
Nawet wiedza na nic się Tobie nie przyda gdy zabraknie działania. Bo to właśnie w DZIAŁANIU leży siła. Chcieć to móc. Ja jestem tego najlepszym przykładem. Nigdy nie jest za późno.
Nie szukaj wymówek! Nie wiesz od czego zacząć?
1. Zrób konkretne porządki w swoich kuchennych szafkach i usuń z nich wszystko co nie jest prawdziwym jedzeniem, choć może je znakomicie udawać, szczegółową czarną listę znajdziesz tutaj.
2. Idź na zakupy i zaopatrz się w prawdziwe jedzenie. Szczegółowe instrukcje jak zrobić zdrowe zakupy znajdziesz tutaj.
Nasze pożywienie może i powinno być naszym lekarstwem zamiast nas zabijać. Nasze myśli, nasze uczucia mogą działać na nas uzdrawiająco zamiast nas wykańczać i wpędzać do grobu.
Mamy też zioła, witaminy i super-foods (super-pokarmy), mamy potężne chroniące nas przed stresem adaptogeny pochodzące ze świata roślinnego.
Dokładniej przeanalizuję wszystko co może wzmacniać nasz system odpornościowy w kolejnym artykule.
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Sushi Mushi napisał(a):
Ciekawy, obszerny tekścik. Jeśli chodzi o moje spostrzeżenia ws. poprawy funkcjonowania systemu odpornościowego – najlepiej sprawdza się jednak zdrowie żywienie + sport. Dobrze zbilansowana dieta i regularna aktywność sportowa sprawi, że i my, i nasze dzieci będziemy odporni na wiele „zła tego świata”. Problem tkwi w tym, że ani nie lubujemy się w zdrowym jedzonku, ani – na wzór naszej amerykańskiej „braci” – nie preferujemy zbyt dużego ruchu. Rezultat? Wiadomy, niestety.
Aga napisał(a):
Ano nie lubujemy się w zdrowym jedzonku, bo „zdrowe” jest dla nas często synonimem „niesmaczne”. Niby się staramy, ale nie za bardzo nam się chce. Na odporność stosuję tylko witaminę D-vitum 2000 i rower:). A swoją dietą raczej się niestety nie pochwalę.
Rafał napisał(a):
Doskonały tekst 🙂
Wasyl napisał(a):
Widzę po sobie, że jeżeli się nie stresuję i wysypiam, to bardzo dobrze się czuję i nie ma szans, że na coś zachoruję. Dla mnie to dwa najważniejsze czynniki.
Ewelina napisał(a):
A co Pani myśli o yerba mate? (odnoszę się do punktu 6 – używki)
Marlena napisał(a):
Yerba dobrej jakości ma alkalizujący wpływ na ciało, zawiera kofeinę co prawda, lecz w bardzo niewielkiej ilości (mniej nawet niż zielona herbata). Pijam ją od czasu do czasu – zamiennie z innymi ziołowymi lub owocowymi herbatkami oraz z zieloną.
Ewa napisał(a):
O dobroczynnych jak i szkodliwych właściwościach yerba mate możesz poczytać choćby w Wikipedii. Ilość kofeiny zależna pewnie jest od marki jak i przygotowania, ale na pewno zawiera jej sporo. Osoby z nietolerancją teobrominy (ziarno kakaowca) reagują również na napoje z kofeiną, bo ta metabolizuje m.in. do teobrominy. Na yerba mate zareagowałam tak samo jak na kawę – objawami silnego zatrucia organizmu. Na czekoladę reagowałam słabej.
nuxy napisał(a):
a herbata rooibos? mój tata pije ją kilka razy dziennie, bardzo mocną [długo parzy], i upiera się że ona jest bardzo zdrowa.. internet faktycznie mówi, że jest, ale wolę się upewnić 😉
Marlena napisał(a):
Owszem jest zdrowa: ma dużo minerałów, nie zawiera neurotoksyn.
Beata napisał(a):
Jak zbadać nietolerancję teobrominy?
Mena napisał(a):
Dziękuję Ci bardzo za Twoją bardzo wartościową pracę. Same mądrości.
Ania napisał(a):
Marlena bardzo Ci dziękuje – mega tekst, wszystko w jednym artykule. Wprost doskonale by dać każdemu na zebraniu w szkole. Trzeba zrobic taka akcje i przed szkoła dawać do przeczytania. Może w końcu ludzi oświeci i zaczną myślec:)
Kami napisał(a):
Fajny artykul napisany zartobliwym ale dobitnym jezykiem. Troche sie na poczatku usmialam z Pani stylu pisania… Nic dodac, nic ujac. Swietna robota. Dziekuje, juz puscilam w eter:-)
magda napisał(a):
Marlena jesteś the best I tyle. Styl PISANIA Masz Świetny i za to Cię wielbie.
Mary napisał(a):
Po sobie zauważyłam że nie ocenione jest wysypianie się 6-7 godzin to za mało. Chorowałam przynajmniej raz w miesiacu aplikowali mi antybiotyki co powodowało że byłam jeszcze częsciej chora. A wystarczyło spać po 8-10 godzin bo nawet tyle mój organizm potrzebuje i stosować naturalne wspomagacze odporności prosto z natury (pszczółki) i chora jestem raz do roku. Odżywianie też ma duży wpływ.
Beata Suchodolska napisał(a):
Marleno,
pieknie Ci dziekuje za kolejny wartosciowy dla mnie tekst!
Odniose sie tylko krotkiego jego fragmentu- „tutaj sami się dobijamy własnymi rękami”- dzielac sie moimi spostrzezeniami.
Pewnej soboty w sklepie na B. kupowalam zmywaki do zmywania. Kolejka przed kasa byla na kilka osob, mialam chwile na obserwacje tego, co ludzie wykladaja na tasme przy kasie- sama na co dzien kupuje co moge prosto z prawdziwej wsi, zbieram na dzialkach, takze tych porzuconych i jem dzikie rosliny.
Co zobaczylam? Litry cocacoli, slodzonych napojow, jedzenia- przepraszam- karmy- na tackach, do mikrofali i kilogramy cukru i jemu podobnych zwanych slodyczami…
I wtedy mnie olsnilo: hej, przeciez oni wydaja na to swoje ciezko zarobione pieniadze! Za swoje (albo pozyczone 😉 pieniadze kupuja sobie choroby, uzaleznienie od lekow, niedoleznosc i niewole u wlascicieli firm farmaceutycznych i spozywczych.
To dlaczego potem chca sie 'leczyc’ i za moje skladki na ubezpieczenie zdrowotne, skoro ja za moje pieniadze i czas 'kupuje’ sobie zdrowie, ciagle o nie dbajac?
Gdyby kazdy musial za swoje 'leki’ i 'leczenie’ zaplacic 100 % ceny, jaka rzeczywiscie jako spoleczenstwo ponosimy, moze wtedy uzylby mozgu i zaczalby inaczej 'kalkulowac’- bo tak dzis zdrowie zdrowych ludzi kosztuje- czas, energie, checi i pieniadze a choroba wiekszosc chorych w sumie 'kosztuje’ niewiele- troche pieniedzy, bo spora czesc lekow maja refundowana… bo zapominaja o tym, ile w nich smutku, apatii, bezwoli i niewoli…jakimi sa niewolnikami swoich pozornych wygod.
Dzis prosciej cos sobie wyciac czy usunac laparospopowo (znaczy sie bezbolesnie chyba) niz zatroszczyc sie o siebie i swoje zdrowie dajac sobie uwage, uczac sie, kwestionujac i dociekajac, jak Marleno piszesz…
Dobrze, ze my tu dzieki Tobie i sobie dbamy o siebie coraz lepiej- ja na pewno. A sadzac po komentarzach i aktywosciach innych, jest nas coraz wiecej!
Dziekuje Marlenko!
Lucyna napisał(a):
Zgadzam się, chociaż ja uważam, że państwowy nfz jest złym pomysłem, bo gdyby ludzie mieli naprawdę zdecydować gdzie i na co wydadzą pieniądze, to bardziej zastanowiliby się nad swoim życiem i zdrowiem. Państwowa powinna być tylko obrona i sądownictwo.
Magmarjo napisał(a):
Dzięki wielkie 🙂 napisane z pazurem i poparte wiedzą już jest u mnie na fejsie.Pozdrawiam.
jolecka napisał(a):
jak zwykle pięknie i mądrze ( i dowcipnie ) to napisałaś, Marleno. Zgadzam się ze wszystkim. Jest tylko jeden , malutki błąd: otóż napisałaś, że proces hodowlany kurczaka aż do uboju trwa 3-4 m-ce. Ależ nie! Jest gorzej niż myślałaś! to może zabrzmi niewiarygodnie, ale jest faktem , niestety : czas jaki mija od momentu przywiezienia na fermę małych kurczaczków do momentu wysłania ich do uboju, jako „produkt finalny” to – uwaga, uwaga! – 37 DNI! Ależ tak , to możliwe! Kilkanaście kilometrów ode mnie istnieje taka ferma i ja kiedyś rozmawiałam z chłopakiem , którego zatrudniają co i rusz do łapania tych kurczaków podczas wywózki do ubojni. Odbywa się to najczęściej w nocy.
Mówię do niego: to ty się, Mateusz musisz niezle naganiać całą noc za tymi kurczakami! Załadować kilka tysięcy w jedną noc to nie w kij dmuchał!
– A gdzie tam, wcale nie muszę ganiać. Po prostu się podchodzi i się bierze po 2, 3 sztuki na raz. One wcale nie uciekają, bo i tak ledwo na tych nogach chodzą! To chyba przez to, że dostają przez 37 dni same koncentraty paszowe, mączki, antybiotyki, sterydy i hormony. Wszystko po to, żeby szybko rosły i nie chorowały, Żeby strat nie było”
Marleno, przez 3-4 m-ce to teraz hoduje się świnie gotowe do uboju. Kiedyś, jak pamiętam, moja teściowa hodowała drób, i żeby kogucik był dobry na rosół – musiało minąć ok. 6 m-cy, a u świni ok roku. No, ale wtedy to kurki dziobały sobie ziarno, trawkę, pokrzywy, kamyczki, chodziły po słoneczku…..A świnki dostawały uparzone ziemniaki ze skórką ( w specjalnym parowniku ), posypane śrutą zbożową, pokrojoną komosą albo pokrzywą. A to wszystko „pociopane” specjalnym narzędziem. Tego już nie ma i nie będzie! Mięso, które teraz kupujemy w niczym nie przypomina tamtego. A to było całkiem niedawno, bo jeszcze ok. 20 lat temu. Gdy sobie to uświadomiłam, mięsa nie jadam, czasem tylko – od wielkiego dzwonu ( i zawsze tego żałuję, bo potem tak mi ciężko, jakbym kamień połknęła ). Jeśli chodzi o drób – to jak widzę całe zwały udek, piersi, skrzydełek, porcji rosołowych itp.- to autentycznie robi mi się niedobrze…
Dziękuję Ci , Marleno za zaangażowanie i pracę, którą tu wkładasz. . Już niemal rok jestem twoją stałą czytelniczką i dzięki tej lekturze zaczęłam zgłębiać kwestię odżywiania, bo mam od wielu lat cukrzycę i chcę się jej pozbyć. Im więcej wiem i w sobie to utrwalam – tym łatwiej walczę ze swymi nawykami z „poprzedniego” życia. Moim celem jest przejść na dietę dr. Dąbrowskiej na 6 tygodni. Na racie samodzielnie udało mi się tylko na 5 dni. Ale nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa 🙂
Wszystkim zaglądającym tutaj zdrowia życzę!
Marlena napisał(a):
Jolecka, dzięki za info, choć przerażające. Nikomu nie polecam spożywania pseudomięsa (i produkowanych z nich nasączonych chemikaliami wędlin) dostępnego dzisiaj w sklepach. Na ten temat dziennikarze śledczy z telewizji zrobili reportaż https://akademiawitalnosci.pl/co-zjadlo-twoje-miesko-antybiotyki/.
Nie sądzę aby sprzedaż mięsa zmalała po tym reportażu. Powód jest bardzo prosty: mięso uzależnia, jest neurotoksyczne jak kawa, słodycze, alkohol czy fajki. Kto nie wierzy niech zrobi sobie mały eksperyment i wywali je z diety na choćby dwa tygodnie notując codziennie swoje myśli związane z tym pokarmem: doświadczy niezapomnianych wrażeń kryzysu odstawiennego. Tak było w moim przypadku i każdej osoby, którą znam, a która zrobiła sobie ten eksperyment za moją namową. Jeśli chcesz „to” rzucić, to nie przychodzi to tak łatwo i bezboleśnie jak wywalenie z diety np. buraków, jabłek czy sałaty. Bo te ostatnie NIE mają żadnych neurotoksyn, nie uzależniają = jesz je z wyboru, a nie dlatego, że jesteś opętany nałogiem.
Karolina napisał(a):
Twój komentarz odnośnie kurzych ferm przypomniał mi historię opowiadaną przez rodziców.
Ich znajomy z pracy dorabiał na takiej fermie, pomagał przy szczepieniach. Razu jednego zdarzył się wypadek i zastrzyk dostał on, zamiast kurczaka. Facet potem kilka miesięcy chodził z jątrzącą się raną, która nie chciała się goić i ciągle się z niej coś sączyło, mimo kilkukrotnego oczyszczania w szpitalu, potem leczenia farmakologicznego.
Nie wiem, co było w tej szczepionce, ale potem ludzie jedzą to razem z „mięsem”.
devachan napisał(a):
Mam małe pytanko-kolejny post za mną,chciałam zacząć suplementacje wit.C kupiona w twoim sklepie,ale nie daję rady jej przyjąć…gdzie sok z cytryny bez problemu wypijam…jakieś sugestie podawania? Byłabym bardzo wdzięczna 🙂
Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Zawsze zalecam czerpać witaminę C z pożywienia, lecz jeśli suplementacja jest z jakichkolwiek przyczyn niezbędna, to można poradzić sobie z kwaskowatym smakiem witaminy na różne sposoby. Dodaj pół miarki sody na 1 miarkę witaminy i odczekaj aż zajdzie reakcja. Otrzymasz tym sposobem zasadowy askorbinian sodu. W smaku przypomina wody zdrojowe (jest lekko słonawy i przyjemnie „gazowany”). Jeśli dodasz węglan wapnia (1/3 miarki na 1 miarkę C) to otrzymasz askorbinian wapnia, płyn będzie miał leciutko gorzkawy smak, podobny jak napój gazowany o nazwie „Tonic”. Albo zrób „sprite’a” (niegazowanego) czyli do rozpuszczonej witaminy dodaj np. miodu lub erytrytolu/ksylitolu. Można też dodać witaminę do soku wyciskanego (ja daję 1 łyżeczkę na litr soku i nie zmienia to jakoś szczególnie smaku). Można zamiast cytryny dodać odrobinę C do herbaty (letniej). Można zrobić witaminową lemoniadę (na litr wody łyżeczka witaminy + listki świeżej mięty), wlać do szklanej butelki i zabrać do pracy i sączyć sobie cały dzień.
Zatem jak widzisz niekoniecznie trzeba się męczyć z piciem kwaśnego w smaku roztworu. Choć kwas L-askorbinowy jest słabym kwasem organicznym (słabszym niż cytryna), to jednak picie go wprost jako roztworu wodnego jest trochę hardcorowe. Sposobów na ominięcie tego jest jednak dosyć sporo 🙂
obywatel napisał(a):
kup sok sandomierski jabłkowy nasyp wit c smak sswietny ,bo sok bardzo słodki .
Marlena napisał(a):
Jeśli już kupujemy soki sklepowe to wybierajmy zawsze te oznaczone napisem „Jednodniowe”. To są prawdziwie świeże soki, na bieżąco wyciskane, muszą być sprzedane w ciągu najbliższych 24-48 godz. i to z lodówki. Inne zaś soki (takie w kartonie itd.) nie są już sokami świeżymi, lecz sokowymi pasteryzowanymi konserwami. Nie mają już takich wartości jak te świeże.
Ryś napisał(a):
Kolejny doskonały artykuł. Szukając różnych informacji na temat zdrowia natknąłem się na negatywne informacje na temat wit. c, negatywne nie w sensie samej witaminy ale że niby jej odmian.
Tu: https://www.youtube.com/watch?v=7agwW8BTtw0
Sam biorę ok 1g dziennie w formie proszku. Możesz rozwiać moje/nasze wątpliwości na ten temat. Film po angielsku. 😉
Marlena napisał(a):
Myślę, że wątpliwości powinien rozwiać wykład doktora Jaffe: to co stwierdza się in vitro nie zawsze ma miejsce in vivo. A przeanalizowanie prac innych naukowców na co dzień i w praktyce klinicznej wykorzystujących do przywracania ludziom zdrowia witaminę C (krystaliczną, a jakże!) potwierdzi ten fakt (m.in Cameron, Klenner, McCormick, Cathcart, Riordan, Levy, Cheraskin i oczywiście stosujący ją wiele lat na samym sobie Linus Pauling).
A pani z filmiku tak straszy „sztuczną” witaminą C, bo sama sprzedaje suplementy z „jedynie słuszną” naturalną witaminą i nawet podaje do nich linka pod filmikiem: https://vitatree.com/products_all.html
Gwoli ścisłości: nie mam nic przeciwko witaminie C naturalnego pochodzenia, która do prewencji może się sprawdzić jak najbardziej, lecz gdy mamy się rozprawić z czymś poważniejszym, to jej ilości zawarte w „naturalnym” preparacie mogą okazać się w takiej sytuacji zwyczajnie zbyt małe aby coś zdziałać. Witaminę C „na bieżąco” najlepiej czerpać zawsze z diety obfitującej w surowe warzywa, owoce, kiszonki i kiełki mimo wszystko, a nie z proszku np. z róży, który będziemy traktować zastępczo bo np. nie jadamy warzyw. Nic nie zastąpi naturalnego jedzenia 🙂
Ryś napisał(a):
A tak na marginesie, artykuł nadaje się do wydrukowania i rozpowszechniania na wywiadówkach. Wtedy może więcej rodziców było by uświadomionych.
betamesz napisał(a):
hej, a jak można stworzyć buforowana wit c z magnezem, z jaką żywnością polecasz skojarzyć witaminkę c?
Kasia napisał(a):
Moje dziecko uwielbia owsiankę na mleku i jogurty naturalne. Jogurty robię sama, ale do mleka prawdziwego nie mam dostępu a mlekomatów nie ma. Kupuje mleko zimne robico, czy ono jest też tak bardzo zle? Próbowałam ograniczyć nabiał, ale dziecko sie buntuje niestety. Stanęło na jogurtach naturalnych z owocami i mleku ze szklanej butelki.
Marlena napisał(a):
Kasiu, nie wiem – nastaw na zsiadłe i zobacz czy ma jeszcze dobre bakterie w sobie (mleko powinno się zrobić zsiadłe, a nie się ześmiardnąć).
HesiaMela napisał(a):
Esencja! Dziś będzie czytane do poduszki dzieciom i mężowi, bo oni niby wiedzą, ale jakoś podświadomie sądzą, że ja to im na złość robię, stosując się do ww. zasad. Aha, na zebraniu u córki 3 osoby nie wpisały dzieci na „listę mleczną”. 3 z 19. Pani w każdym razie bardzo namawiała, posłużyła się nawet doświadczeniem, jak to niektórzy rodzice nie wpisują a dzieci potem bardzo chętnie piją jak się jakiś kartonik ostanie.
Marlena napisał(a):
Moje dziecko na szczęście jest już uświadomione aby konserw nie tykać 😉 A do szkoły dostaje albo wodę albo wyciskane soki, które chętnie podpijają mu inne dzieci, bo w domu „czegoś takiego” mamusie im nie robią. Zresztą po co, skoro w sklepiku są „zdrowe” napoje sokodopobne, można dziecku dać 2 zeta, niech sobie kupi.
Paweł napisał(a):
Musze przyznać ze dawno tak dobrego artykułu nie czytałem. Wielkie dzięki dla autorki. Mega mega informacje.
Qahwa napisał(a):
Artykuł bardzo trafny. Jednak od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie pytanie które muszę Tobie zadać. Przeczytałam książkę „Mordercza gumowa kaczka”. Ty pewnie też 🙂 Dlaczego w sklepie, który zdaje się prowadzisz, a na pewno reklamujesz (skarpetkowo.pl) sprzedajesz skarpetki z jonami srebra? Trochę mi się to kłóci choćby z tym artykułem… Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Z tego samego powodu dla którego używa się srebra w ogóle, np. w postaci srebra koloidalnego podczas infekcji czy w chirurgii (opatrunki z jonami srebra). Srebro jest metalem szlachetnym, występuje we wszystkich prawie organizmach żywych podobnie jak np. złoto. Rozumiem, że obrazki niebieskolicych ludzi chorych na argyrię mogą przerażać, ale choruje się tylko od podawanego w długim okresie czasu nadmiaru srebra (jak od nadmiaru wszystkiego resztą), a nie od niego samego jako takiego.
zagatka napisał(a):
Ostatnio czytałam artykuł o wielorazowych podpaskach i pieluchach z wymiennymi wkładami. Piszesz tutaj o szkodliwości podpasek i ja się zgadzam, że zdrowe to to nie jest, a czy wiesz coś, a może stosujesz, lub któraś z czytelniczek stosuje te podpaski lub pieluchy?
Przymierzam się też do domowego proszku do prania i płyny do płukania 🙂
W ogóle świetny artykuł, jakże mogłoby być inaczej 🙂 Dzięki 🙂
Gosia napisał(a):
Zagatka-ja stosowalam i pieluchy vwielorazowe i wkladki dla kobiet wielorazowe.sa swietne, czujesz ze dbasz o siebie i dzieci i zawsze dajesz swieze i przewiewne. Synek byl od urodzenia/wwyjscia ze szpitala po porodzie na wielorazowkach, potem cora tez troche ale juz trzecia cora niestety nie:-( nie mam sily, taka jest moja aktualna wymowka…. :-(ale wiem ze musze rozwazyc to ponownie dla jej zdrowia przeciez, ma dopiero 6 miesiecy wiec conajmniej rok pieluchowania przed nami. Wszystkie kosmetyki tez robilam sama,czyli proszek do prania,plyn do naczyn,mydlo w plynie… swietna sprawa
W sieci jest duzo stron na te temety np chusty.info czy zielony zagonek:-)
Marlenko-jak zwykle cudowny artykul:-)
Musze koniecznie sie nawrocic bo wszystko mi podupadlo w tym zdrowym stylu zycia:-( ale jak skutecznie sie zmotywowac….?
Marlena napisał(a):
Wziąć kartkę papieru, podzielić linią na pół. Po lewej stronie napisać jak jest (co jest źle, co idzie nie tak), po prawej jak sobie wyobrażasz jak ma prawidłowo być (efekty końcowe). Skoncentruj się chwilę na tej prawej stronie kartki. Poczuj, że już tam jesteś, że już te cele osiągnęłaś, wyobraź to sobie. Jak się czujesz? Jak wygląda Twoje życie?
Podkreślić. Pod spodem w punktach wypisać kroki (zadania), które należy wykonać aby osiągnąć cele wymienione po prawej stronie kartki. Powiesić w widocznym miejscu i nie spuszczać z oka 🙂
Po czym zabrać się z marszu do roboty, bo z samego oglądania kartki nic nie wyjdzie. 😉
zagatka napisał(a):
Super, dzięki Gosia za odpowiedź 🙂 Muszę w takim razie wypróbować, trochę to będzie kosztowało, ale szybko się zwróci. Dzieci jeszcze nie mam, ale planuję, więc postaram się zaopatrzyć w pieluchy wielorazowe 🙂
Trzymam kciuki, żeby Ci się udało ponownie zacząć używać tych wielorazówek 🙂
Justyna napisał(a):
Ale ci się ulało Marlenko! Dużo, treściwie i dobitnie.
Pozdrawiam gorąco. Naprawdę super artykuł 🙂
o.laz napisał(a):
Odporność.. ehh.. 🙁 felieton świetny, ale praktyka nie jest taka różowa, przynajmniej dziś mam takie przemyślenia. A może to dlatego ze jesteśmy (ja i moja rodzina) dopiero na początku drogi? Miałam jednak nadzieję że te parę miesięcy zdrowej diety (od wiosny jemy hurtowe ilości warzyw i owoców – zaczeliśmy wręcz robic zakupy na giełdzie towarowej – plus zero nabiału, cukru, białej mąki i ryżu. codziennie wyciskane soki. Ja jestem w trakcie drugiego postu Daniela) przyniesie konkretne efekty tzn dzeici przestana tyle chorować. Do końca wakacji było super, ale zaczęło sie przedszkole, a tam – wiadomo – drożdżówki na podwieczorek, co dzień tony białego pieczywa itd. No i po zaledwie tygodniu starszej córce (4,5 r.) ZNÓW przyplątął się katar. To jestem w stanie zrozumieć. Ale czemu rozchorował się również młodszy (2 lata) który nadal przecież je domowe tylko jedzenie? Niestety nei udało mi się złapać witaminą C przeziębienia na samym początku – przekonałam się że z dziećmi jest to dużo trudniejsze z paru względów. Przede wszystkim zaś oznacza ze rzucasz wszystko po to żeby organizacyjnie podołać podawaniu dawki C dwójce dizeciaków co te 20-30 minut. Tamtego dnia musiałam wyjśc po południu, a mąż nie ma chyba dość determinacji – podawal chyba za rzadko no i popłynęło, zostaliśmy z katarem i kaszlem 🙁 zaraz na początku roku szkolnego, dokładnei tak jakbym żadnych zmian dietetycznych nie robiła…. oczywiście (tu chichot Losu) dizeciaki znajomych wcinające danonki i batoniki zdrowiutkie :(. Szczerze mówiąc jestem tym wszytkim lekko zdołowana 🙁
Marlena napisał(a):
Olu, podawaj C tak czy inaczej – skrócisz czas trwania infekcji i złagodzisz przebieg. Dodaj do tego miód utarty na papkę z cynamonem (na każdą łyżkę miodu łyżeczka cynamonu – dzieci to uwielbiają) i herbatkę z czystka, a jeśli nie będzie oporów to pomocne są też czosnek, imbir i olej z czarnuszki (ale tu smak – wiadomo, nie to samo co miód z cynamonem i mogą pojawić się protesty). Można się podeprzeć tonikiem multiwitaminowym „Floradix” wersja dla dzieci od 1 roku życia (nie ma sztucznych dodatków czy dosładzaczy, same wyciągi z roślin, owoców itd.), smak jest OK. Zwróć też uwagę na witaminę D, probiotyki oraz kwasy tłuszczowe Omega-3 aby ich nie zabrakło. Szczególnie teraz, gdy słoneczka już mało i spadają nam poziomy D w plazmie to i odporność może być wystawiona na szwank. A z diety tego nie czerpiemy za bardzo, bo nie bardzo jest skąd w ilościach na jakie mamy normalnie zapotrzebowanie :/
Słwek napisał(a):
Moja Żona jako jedyna w całej 1-szej klasie nie zapisała dziecka na mleko i fluoryzacją – JEDYNA!!!
Patrzono na Nią dziwnie conajmniej – darmowego nie brać? 🙁
Gośka napisał(a):
Świetny, wyczerpujący artykuł.
Ja pierwszą rzeczą, którą zrobiłam latem (w ramach przygotowania do jesieni i zimy), to przeprowadziłam testy na nietolerancję pokarmową. Udało nam się znaleźć powód złego samopoczucia moich dzieci – bolały je brzuchy i głowa… Jest zdecydowanie lepiej, gdy wyeliminowałam z diety szkodliwe dla nich produkty.
Monika napisał(a):
Mozna powiedziec, że wszystkie zasady te stosuje, poza chwilowymi momentami słabosci (np. czasami do lodów, i niestety nieomal codziennie lampke czerwonego wina). Kupuje mleko i sery od chłopa, przetwory robie sama, dzemy z ksylitolem, korzystam tylko z ekolog srodków czystosci, dzieki Marlenie odkryłam wspaniale kosmetyki Alterra i powoli wymieniam wszystko na te wlasnie serie. Rowniez dzieki MArlenie „dezynfekuje” z pestycydów wszsytkie jarzyny i owoce maczac je w wodzie z kwaskiem i sodą. Własnie rozpoczęłam kolejny jesienny 14dniowy post dr Dabrowskiej. Jednak sporo grzechów popełniłam w przeszłosci – szczepiłam dzieci na wszsystko jak leci, jedlismy duzo miesa i uzywalismy duzo chemii w domu. Mam nadzieje, ze nie jest za pozno… Niestety rodziny nie udało mi sie w pełni przestawic. Maz nie pozwala mi wywalic Tv z sypialni, sam gotuje w sobote na 3-4 dni, zeby było „mieso i ziemniaki”, kupuje dla siebie colę, a dzieciom czekoladę. Jednak powoli, mam nadzieje, uda mi sie zmienic i to… Z innej beczki: pojawił sie wątek srebra koloidalnego. Gdzieś przeczytałam, że na infekcje dobre jest srebro koloidalne (nazywane też niekiedy ciekłym srebrem; dostępne w aptekach) wraz z odpowiednią dawką witamin C, A i D. Czy Ty Marleno masz na ten temat jakieś zdanie, i jeśli się z tym zgadzasz, to jak to stosować? Mam również pytanie czy coś Ci wiadomo na temat chińskiego zioła Yin Chiao, które ponoć ma działanie antywirusowe i bakteriobójcze…? Czytałam o niesłychanych właściwościach wody utlenionej…Bede wdzieczna za rade. Jestes wspaniałą osobą i jako jedna z nielicznych autorów tekstów, naprawdę odpowiadasz na pytania czytelników, co jest niesłychanie pomocne. pozdrawiam i dziekuje
Marlena napisał(a):
Moniko, Yin Qiao to inaczej wiciokrzew i forsycja. Jest bardzo dużo ziół o działaniu antywirusowym i antybakteryjnym (polecam książki autora: Stephen Harrod Buhner: https://www.amazon.com/Stephen-Harrod-Buhner/e/B000APJOG6). Postaram się napisać na temat ziół nieco więcej w najbliższym czasie. Ze srebrem koloidalnym nie mam wielu doświadczeń.
Dominik napisał(a):
że tak po staropolsku się wyrażę… „ale pierdolenie”
podstawowe niezrozumienie procesów produkcyjnych, dietetyki oraz zasad dbania o zdrowie i funkcjonowanie organizmu okraszone przemyśleniami filozoficznymi rodem z pawlikowskiej (kolejnego szamana zdrowego trybu życia)
w tym tekscie jest tyle glupot, ze mozna by bylo na podstawie tego jednego artykulu calego bloga zalozyc…
taki hint na koniec: to, ze na rynku sa dostepne produkty niezdrowe czy wrecz szkodliwe nie oznacza, ze wszystko takie jest, a juz kompletna bzdura jest, ze okazyjne spozywanie tych szkodliwych grozi jakakolwiek choroba (pod warunkiem, ze nie ma sie jakiegos uczulenia czy nadwrazliwosci), takie produkty zwykle zawieraja te szkodliwe substancje w takich dawkach, ze organizm ludzki nawet ich nie zarejestruje, oczywiscie pod warunkiem „okazyjnosci” spozywania
dalej komentowal nie bede, prosze sie doksztalcic
Marlena napisał(a):
Dominiku, też tak kiedyś myślałam jak Ty. I nawet nie zdawałam sobie sprawy, że żyję życiem drugiej (a chwilami nawet trzeciej) kategorii. Dopóki nie spróbujesz czegoś innego to będziesz dalej w swojej strefie komfortu, bo tak jest wygodniej. I będziesz obruszać się na każdego, kto będzie chciał tę Twoją strefę komfortu naruszyć choćby w najmniejszy sposób. Ja już tam byłam, ale z tego wyszłam. Już wycierpiałam swoje, zapłaciłam za swoją głupotę, ignorancję, pychę, próżność i naiwność. Dzisiaj myślę, że to mi było bardzo potrzebne: dzięki temu stałam się lepszym człowiekiem, zrozumiałam co ja tu w ogóle robię, po co tu jestem, a jakość mojego życia uległa diametralnej zmianie na plus. Teraz po zdobyciu pewnych doświadczeń zmieniłam przekonania, które tak naprawdę jak się okazało nie były wcale moje: jestem „po jasnej stronie mocy” i dobrze mi z tym. A Ty pozostań tam gdzie jesteś – skoro tak Ci jest wygodniej. I załóż na ten temat swojego własnego bloga jeśli uważasz to za słuszne i komukolwiek przydatne i potrzebne.
Agnieszka napisał(a):
Też mi przechodzą często przez głowę takie myśli. Szczególnie wtedy, gdy dostawałam szpitalny posiłek… Całe szczęście, że rodzina dowoziła mi prawdziwe jedzenie…
Generalnie zgoda ze wszystkim poza tym gotowaniem. Tu jednak skłaniam się do podejścia Stefani Korżawskiej. Oczywiście, że surowe warzywa i owoce są zdrowe, jednak „drzewiej” chorym i rannym dawano wzmacniający rosół, a nie surową marchewkę, nie?
W naszym klimacie, poza okresem letnim, należy organizm dogrzać, szczególnie, gdy ktoś, tak jak ja, ma tym śledziony, czyli zmarzlaka.
Zdrowe mięso też się nam przysłuży, choć oczywiście nie każdy go potrzebuje w równym stopniu.
Nasze ciała są różnorodne i nie ma jednego podejścia żywieniowego. Nie neguję wegetarianizmu, ale nie neguję też dobrego wpływu zdrowego mięsa (no nie mówimy o fermowych kurczakach, czy ściśniętych masakrycznie świniach).
Natomiast zgadzam się z tym ogłupiającym zalewaniem nas pseudo-lekami, toksynami w produktach, których mamy pożądać, które mają nas chronić i z tym strachem przed otaczającym nas światem, który najlepiej wysterylizować.
I z tym, że sami jesteśmy odpowiedzialni za nasze zdrowie.
Marlena napisał(a):
Agnieszko, ja nie jestem przeciwko używaniu przez ludzkość gotowania, tylko przeciwko NADużywaniu gotowania. Z mięsem podobnie – nie używanie lecz NADużywanie (choć osobiście nie używam wcale, ale jak ktoś używa – wolna wola).
Nie myślimy o tym jak bardzo zmienia się struktura molekularna i właściwości tego co ziemia zrodziła dla nas, tylko siup do gara i gotujemy co nam pod rękę podleci. Kończy się na tym, że mamy niedobory, siada odporność i chorujemy. I z całym szacunkiem dla drzewiejszego rosołku – najskuteczniejsze dietetyczne protokoły lecznicze (Gerson, Budwig) opierają się głównie na surowych pokarmach traktując gotowane jako dodatek. Chorym i rannym tak naprawdę najlepiej robi post – nie bez przyczyny tracimy wtedy apetyt. Podobnie w świecie zwierząt: chore lub ranne zwierzę kładzie się w odosobnieniu i nie je – jego ustrój ma do wykonania coś ważniejszego niż trawienie. To tylko u ludzi na siłę przy chorobie „dla wzmocnienia” wciska się jedzenie na siłę. Tymczasem tym sposobem wzmacniamy jedynie cierpienia i je przedłużamy – działamy wbrew naturze, wbrew własnemu instynktowi, który nam każe wtedy nie jeść. Przeciwko własnej fizjologii, która wyłącza ośrodek głodu w podwzgórzu i zabiera się do naprawiania zniszczeń w systemie. No ale skoro natura jest głupia i nie wie co robi, to choremu obowiązkowo trzeba wciskać jedzenie – tak właśnie myślimy: że natura jest głupia. A może w ogóle już nie myślimy, bo bezmyślność jest wygodniejsza 😉
Ewa napisał(a):
ROSÓŁ! Rosół z prawdziwej kury. A nie popłuczyny z chemicznego kurczaka.
Gość napisał(a):
Pani Marleno, a co Pani sądzi o bananach? Bardzo je lubię i nie wyobrażam sobie bez nich śniadania, ale ostatnio babcia mnie nastraszyła, żebym broń Boże ich często nie jadła, bo oglądała ostatnio program w którym pokazywali jak wygląda transport tych owoców z tropików, że ponoć banany zrywane są jeszcze mocno zielone, później płukane w chemikaliach przeciwpasożytniczych a na sam koniec psikane pestycydami i tym podobną chemią, żeby sie nie popsuły w transporcie. Ale w sumie ta chemia zostaje w skórce, czy ,,przenika” do środka? Bo przecież skórę się w całości usuwa? Pozdrawiam :).
Marlena napisał(a):
Myję je w sodzie i w occie. Niestety banany u nas nie rosną, a organicznych pod ręką nie mam. Pozostaje radzić sobie z tym co jest. Też je lubię, ale staram się jeść raczej krajowe i sezonowe. Banany zostają mi głównie zimą, gdy z naszych są już tylko zebrane jesienią jabłka dostępne w sprzedaży. Latem rzadko sięgam po banany (chyba że w koktajlu czasami), jakoś mi nie wchodzą, zamiast tego objadam się truskawkami, malinami, jagodami, agrestem, czereśniami, morelami itd., a potem gruszkami i śliwkami.
pawel napisał(a):
odradzam banany, mandarynki, winogrona (chyba, ze winogrona masz z dzialki) to sa napakowane syfem trucizny, umyc sie tego nie da, nie jest mozliwe „odpestycydowanie” bo te siedza W SRODKU! we wszystkich dzisiejszych zreszta owocach, warzywach marketowych.
Marlena napisał(a):
Ciekawe w takim razie jak to się stało, że jedząc te marketowe warzywa i owoce wyzdrowiałam? 😉
Od tej pory przestałam być wrażliwa na internetowe „teorie spiskowe” jakoby produkty te były „zatrute”. Gdyby były zatrute, to mój stan zdrowia pogorszyłby się, a stało się wręcz odwrotnie. Podobne doświadczenia mają również czytelnicy tej witryny: wszystkim zdrowie się polepszyło, a nie pogorszyło. Wniosek? Lepsze marketowe warzywa i owoce niż żadne! 🙂
Oczywiście organiczne jak najbardziej są wskazane, a jeśli z upraw własnych to już w ogóle marzenie, jednak nie siejmy „wrogiej propagandy” o kupnych warzywach i owocach, bo to zwyczajnie nie jest prawda (a przynajmniej nie u nas w Polsce, pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/dlaczego-warto-jesc-warzywa-nawet-z-marketu-zamiast-zadnych/
Jola napisał(a):
Srebro koloidalne ma właściwości antybakteryjne. U mnie w domu stoi w łazience (daleko od źródeł prądu i wszelkich kabli, bo zmieniają jego właściwości) i używane jest jako środek na wszelkie skaleczenia i wysypki alergiczne, bo przynosi ulgę w swędzeniu, doskonały jako tonik do cery trądzikowej, ale również jako krople do oczu przy zatarciach, zaczerwienieniach i stanach zapalnych, naprawdę można obyć się bez wizyty u okulisty. Poza tym picie 2 razy dziennie po łyżeczce od herbaty jako wspomaganie leczenia infekcji bakteryjnych przynosi świetne rezultaty. Wypicie jednej, do dwóch butelek powinno pomóc i często nie potrzeba antybiotyków. Pierwszą butelkę srebra kupiłam za radą lekarza wiele lat temu i teraz ciężko było by mi się bez niego obejść. Stosowanie srebra ogranicza wizyty w przychodni.
Monika napisał(a):
Jolu, gdzie kupujesz srebro, podobno ma być niejodowane tak?
meg napisał(a):
Pani Marleno,
może udałoby się Pani napisać artykuł o oczyszczaniu wątroby i woreczka żółciowego naturalną metodą wg Huldy Clark można spokojnie uniknąć operacji jeśli ktoś stoi przed koniecznością i pozbyć się kamieni które są skupiskiem resztek pasożytów, bakterii i wirusów i pleśni , w poważnych schorzeniach nosimy nawet do 2000 kamieni , dlatego warto zrobić 3 oczyszczenia w odstępach dwu, trzytygodniowych. Polecana jest jedynie sól gorzka (epsom), oliwa, sok z cytrusów świeżo wyciśniętych (bądź wersja tych soków „jednodniowa” by zrobić wątrobie dobrze!
polecane lektury „kuracja życia Huldy clark” i „niezwykłe płukanie wątroby i woreczka żółciowego Andreas Moritz”
wiem, że Pani stronę odwiedza spora grupa osób więc może skorzystają:)
pozdrawiam
magda
Marlena napisał(a):
Na razie nie praktykowałam tego na sobie. Wybrałam inną metodę, bardziej fizjologiczną i oczyszczającą tkanki głębiej i bardziej wszechstronnie niż sama tylko wątroba, a mianowicie post. Jeśli kiedyś zapoznam się z tematem oczyszczania w/g innej metody (również empirycznie) to na pewno o tym napiszę.
Joanna napisał(a):
Pani Marleno, pod tekstem Jak dbac o tarczyce pojawila sie juz druga prosba o kontakt do pani Ani – czy moglaby Pani jakos pomoc ? tyle dobrego robi Pani tym swoim pisaniem, prosimy o jeszcze odrobinke wiecej 😉 zycze zdrowka i wszystkiego dobrego!
Izabella napisał(a):
W nawiązaniu do srebra, kupiłam kilka lat temu pralkę z systemem Silver Nano, gdy się go włączy, zabija bakterie, wszelkie zapachy, ale w niedługim czasie te pralki wycofano i już się ich z tym systemem nie produkuje, więc mam dylemat, szkodzi czy nie, włączać przycisk Silver Nano, czy omijać szerokim łukiem; może ktoś z Państwa mi odpowie?
pozdrawiam wszystkich, a szczególnie P. Marlenę
Marlena napisał(a):
Izabello, myślę, że chodziło o względy środowiskowe. Gdyby ta technologia stała się wiodącą i nagle wszyscy ludzie na tej planecie zaczęli używać urządzeń produkujących jony srebra podczas pracy i potem je wydalających do środowiska (jak w przypadku pralki) to nagle w środowisku znalazłyby się olbrzymie ilości srebra. To mogłoby zaburzyć równowagę w przyrodzie. Tak też i przedstawia sprawę Wikipedia: https://en.wikipedia.org/wiki/Silver_Nano
megi napisał(a):
witam serdecznie jak zawsze super temat!ja jestem jedyna mama w klasie ktora nie podpisala mleka i fluoryzacji,ale nie szkodzi inne dziecko dostanie drugie mleko za mojego syna.a co do fluoryzacji to strasznie musze niekochac mojego syna powiedziala pani skoro niedbam o jego zeby,co za ciemnogrod panuje w tych szkolach.a te sklepiki ,szafy ze slodyczami i kuchnie z cateringiem masakraaaa.
gercia napisał(a):
Czasami można stosować „zdrowe odżywianie” i zdrowy styl życia i mieć w swoim organizmie coś co ciągle zakwasza i produkuje toksyny. Mówię tu o pasożytach. Np. można mieć lamblie i pomimo zdrowego stylu życia one wcale nie chcą same nas opuścić. Nie wiem jak się ich pozbyć. Od 3 lat próbuje i nikt nei umie mi pomóc.
Marlena napisał(a):
Ludziom się często wydaje, że się „zdrowo odżywiają”, niestety zamieszkujące w nich robaki myślą inaczej. Nie pozbędziesz się ich inaczej jak tylko pracując ciągle nad odpornością właśnie. Twój system immunologiczny sam pozbędzie się niechcianych lokatorów tak jak dzieje się to u osób nie chorujących na lambliozę. Bardzo też często tego czego nie uda się pozbyć dietą – najczęściej uda się pozbyć radykalną miotłą oczyszczającą teren czyli postem (np. warzywno-owocowym).
Katarzyna napisał(a):
Pani Marleno, u malych dzieci na pasozyty tez post?
Marlena napisał(a):
Nie, dzieci nie mogą pościć tak jak dorośli ponieważ są one w trakcie rozwoju.
meg napisał(a):
Jesli chodzi o to oczyszczanie wątroby to Proszé mi wierzyć ze po chyba trzech postach p.dr Dąbrowskiej i bycia veganka od kilku lat kamienie zolciowe i ,,cholesterolowr „urodziłam „,sama nie wierzylam dlatego dotarłam do info ze post moze pomoc tylko w niewielkich kamieniach bo wtedy je rozpuszcza,ale z większymi ilosciami i wielkosciami post sobie nie poradzi
zagatka napisał(a):
Czasami trzeba robić kilka postów, tzn np. 2 razy w roku i może to trwac kilka lat. Tak samo, jak kamienie się nagle nie zrobiły, tak samo nagle nie znikną. Im większe, tym więcej trzeba „popracować”, żeby się rozpuściły 🙂
teodeo napisał(a):
Pani Marleno,
Podczytuję Pani Bloga już jakiś czas, ale ten tekst powalił mnie na kolana. DZIĘKUJĘ!!!
Będę go udostępniać, jeśli można…
Marlena napisał(a):
Cieszę się, że artykuł okazał się użyteczny. Udostępnianie wskazane 🙂
Luna napisał(a):
Bardzo fajny tekst, podsumowuje również i moje poglądy.
tym, że mnie od zgody na picie mleka dużo bardziej przeraziła zgoda na tzw „opiekę pielęgniarską” gdzie jednym podpisem miałam wyrazić zgodę i na naklejenie plastra i na takie zabiegi jak fluorkowanie czy szczepienia grrrr.
Na mleko zgodę wyraziłam, aby się nie wychylać, to nie problem, bo oczywiście ani moje dzieci ani my „tego” nie pijemy … raz to mleko otworzyłam przed wyrzuceniem i to co mnie bardziej od UHT ruszyło to ogromna ilość CUKRU dodana do produktu, bo są to mleka smakowe gdyż podobno zwykłego dzieci pić nie chciały (?).
Wracając do tematu opieki pielęgniarskiej, to już jest większy problem, bo ja NIE jestem przeciw pielęgniarkom w szkole i jak najbardziej zgadzam się na opatrzenie kolana itp ale już na fluorkowanie się nie zgadzam, tylko co zrobić, skoro nikt mi nie dał możliwości wyboru?
Już czasem mam dość zawsze być 'przeciw wszystkim’.
obywatel napisał(a):
proszę mi ułożyćdiete pod kątem wapnia załóżmy ze stosuje zalezenia akademii witalności pod katem ogólnie diety i mam wysoka przyswajalność wapnia bo mam wit d k magnez itd. ,ile wtakim wypadku plus minus powinienem przyjmować wapnia i zjakich produktów ,proszę również napisac ile mg wapnia jest w melasie z karobu ?zródła które znalazłem podaja od 3150 mg do 120 mg trochę spory rozmach .
Marlena napisał(a):
Obywatelu, zgłoś się najlepiej do jakiegoś dietetyka, to oni są od układania ludziom diet. Na opakowaniu mojej melasy karobowej stoi tak (na 100 g produktu) – cytuję:
„- magnez 555 mg
– żelazo 11,50
– wapń 3150 mg
– potas 10570 mg
– fosfor 778 mg
– sód 171 mg
Szczególnie jest polecana kobietom w ciąży, a także niemowlętom, osobom w podeszłym wieku – przy zapobieganiu osteoporozy, czy też osobom narażonym na stres.” Koniec cytatu.
Jednocześnie uprzejmie informuję, że mój ekspresowy kremik z awokado smakuje mi zaaaa…jedwabiście gdy jako słodzidełka użyję właśnie melasy karobowej (tylko awokado muszą być super dojrzałe, nie za zielone i nie przejrzałe, co trudno uchwycić przez skórkę). 😀
obywatel napisał(a):
„na opakowaniu pani melasy karobowej pisze ” , nie wydaje się pani ze opakowanie melasy karobowej to może być srednie zrodło informacji na temat zawartości wapnia w tej ze melasie znalazłem wiele zrodeł rozne wartości podaja o tej wartości 3150 mg w większości źródeł jest napisane ze to był jakiś błąd przecinka lub ktoś pomylił jeszcze winny sposób obecnie tak pisza ze ta melasa karobowa ma około 250-350 mg na 100 gram a nie rekordowe 3150 mg a zamowilem słoik litrowy zta melasa z nadzieja ze uzupelnie łatwo szybko i zdrowo wapń a po zamówieniu czytam gdzies ze ma 10 razy mniej niż te 3150 mg porażka , ciężko o zdrowe zródło wapnia w diecie które można uzpelnic latwo szybko i bezproblemowo nieliczac co 5 min po jakies 50 mg zorzechów i innegpo ustrojstwa ,włąsnie wrociłem z sklepu kupiłem 100 gram parmezanu i mam wywalone 1100 mg wapnia .
Marlena napisał(a):
Myślałam, że cytując etykietę tego co mam w domu, pomogłam Ci w jakiś sposób – bardzo mi przykro jeśli tak się nie stało. Niestety nie dysponuję laboratorium aby zbadać ile faktycznie wapnia jest w tym produkcie.
Ciekawska napisał(a):
Fajna strona, szkoda tylko, że nie czytają jej rodzice którzy karmia swoje dzieci fastfoodami, colami i innymi wynalazkami
Ernest napisał(a):
Kwintesencja wiedzy w formie „dla opornych”, czyta sie jak opowiadania Pilipiuka 🙂
Ja i moja rodzina jestesmy wegetarianami od 2 lat, weganami od 6 miesiecy, większosc rzeczy o ktorych piszesz sprawdzilismy na wlasnej skorze.
Nie wspominamy tego jak droge przez mękę a jak odkrywanie swiata na nowo.
Dziekuje i pozdrawiam
Ernest 🙂
Poradnik domowy napisał(a):
Doskonały artykuł! Choć tekst napisany dość żartobliwie to temat jednak takim nie jest… Osobiście znam wiele osób, które totalnie wierzą reklamom, sloganom z ulotek „o zdrowiu” nie uruchamiając przy tym w ogóle zdrowego rozsądku! Koniecznie muszę kilku x nich podesłać ten tekst. Pozdrawiam serdecznie!
Natalia napisał(a):
A ja powiem tak – wszystko z umiarem. Antybiotyki w razie konieczności, nie na zwykły katar i ból gardła. Jeden batonik nie jest zabójcą odporności. Witaminy niektóre można przedawkować. Z ruchem można przedobrzyć i popsuć sobie to i owo, nie tylko stawy, ale i odporność właśnie. Szczepionki – sprawa dyskusyjna, ale jeśli o nie chodzi to na pewno… UMIAR!
Ja kiedyś starałam się, naprawdę się starałam jeść wszystko naturalne, unikać słodyczy. A przeziębienia i tak były. Dopiero jak przestałam się tak bardzo martwic o to, co mam na talerzu, odporność wzrosła pod niebiosa. Aczkolwiek przez tamten czas polubiłam zdrowe rzeczy i one na zawsze zdominowały mój jadłospis.
A i tak najważniejsza jest psychika. Nawet nie stres, nie niewysypianie się, a po prostu pogoda ducha i zadowolenie z życia. W zdrowym ciele zdrowy duch i na odwrót.
Marlena napisał(a):
Umiar bywa zdradliwy, o czym pisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/podrabiany-klucz-do-zdrowia-czyli-slow-kilka-o-umiarze/ oraz tutaj https://akademiawitalnosci.pl/wszystko-byle-z-umiarem-dlaczego-to-nie-dziala/
„Umiar” to w przypadku wielu osób takie słowo-wytrych, zbyt często daje pole do nadużyć, jest niestety nieco zbyt śliski i przy tym naprawdę łatwo wciąga 😉 Nie, umiar to stanowczo nie to, po prostu rzadko kiedy działa. 😉
Umiarkowane zmiany przynoszą umiarkowane efekty. Jeśli chcesz mieć konkretne efekty to i zmiany muszą być konkretne (i długofalowe), a nie umiarkowane. Najskuteczniejsza metoda dla mnie to zwyczajnie podzielić sobie menu w bardzo konkretny właśnie sposób: na te „codziennie” i na te „od święta”. I trzymać się tego.
Odnośnie batoników: jedna łyżeczka cukru wstrzymuje aktywność systemu odpornościowego na przeszło godzinę. Ile łyżeczek cukru jest w jednym batoniku? Przez ten czas jesteś praktycznie bezbronny, wystawiony na działanie wszelkich patogenów. Jeden zdrowy fagocyt jest w stanie zniszczyć ich 14, zaś odurzony cukrem (lub alkoholem) tylko jednego. Nie mówiąc o tym, jak słodycze (i wszystko inne co zawiera dodany cukier) działają nie tylko na nasz system odpornościowy, ale też i na wszystkie inne nasze narządy i funkcjonowanie całego systemu, wszystkie reakcje biochemiczne zostają sponiewierane okrutnie: https://akademiawitalnosci.pl/10-sposobow-rujnowania-twojego-zdrowia-przez-cukier/
Niestety nie ma czegoś takiego jak „umiar” w spożywaniu trucizn. Jak powiedział dr Esselstyn „moderation kills” (a ja się z nim zgadzam). Nie można na to przymykać oczu tylko dlatego, że dzieje się to tak powoli, że praktycznie niezauważalnie.
zagatka napisał(a):
Święte słowa – w zdrowym ciele zdrowy duch! W moim przypadku po zmianie stylu życia i przemianie mojego ciała w zdrowe, to i duch mój się uzdrowił 🙂 Czuję się wspaniale, jestem uśmiechnięta, nie złoszczę się na ludzi, jestem dużo bardziej cierpliwa i co najważniejsze, zmiany, nad którymi od dawna pracowałam, teraz udało mi się wreszcie wypracować 🙂 Chodzi mi o porównywanie się do innych, latami strasznie mnie to męczyło. Teraz jestem szczęśliwa w swoim ciele i wreszcie cieszę się z drobnych rzeczy, nie zazdroszczę, że „inni mają lepiej” 🙂
AGA napisał(a):
Witam!
Artykuł świetny, po prostu dobitny.
Tylko z mlekiem nie do końca rozumiem. Bo przecież mleko ( mam na myśli surowe prosto od krówki) trzeba przegotować żeby taką kasze np. manną czy jaglankę przyrządzić.
I mam problem innego typu, pojawił się u mnie łupież!!! Chyba szampon (z Joanny-przyznaję skusiłam się i żałuję) mi zaszkodził bo zmieniłam i co teraz? czy soda oczyszczona pomoże?. Proszę o radę. Z góry dziękuję.
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Zmień szampon np. na organiczny i zobacz czy się poprawi. Jeśli chodzi o „mit zupy mlecznej” (ach, te szpitalne i przedszkolne śniadanka!) to ja już się z niego wyzwoliłam. Mleko jest w przyrodzie przeznaczone do spożywania „prosto z cyca”, czyż nie? 😉 No i jeszcze można je zostawić na pastwę bakterii i ukisić – też jest OK. Ale nie gotować.
Ruda Zagłębiowska napisał(a):
Marleno dziękuję Ci olejny raz za ogrom wiedzy, jaki przekazujesz! Jednak nie tylko za to – budzenie świadomości jest niesamowicie ważne w każdej strefie życia, aż czuję jak mnie podgryzają wyrzuty sumienia, gdy spojrzę na resztki lakieru na paznokciach (i niestety wiele innych „drobiazgów”, które nadal zatruwają mój organizm – mimo że w oczach wielu znajomych pewnie i tak jestem nieco nawiedzona z tym zdrowym stylem życia).
Twój post to rewelacyjne podsumowanie, chciałabym zmusić (a jak!) tak wiele osób do przeczytania i przyswojenia wiedzy (ojca z problemami zdrowotnymi, który wrzuca w siebie kilogramy cukru, czy rodziców dzieci, z którymi pracowałam, którzy potrafili im kupować napoje energetyzujące – uwaga! ADHD to przecież nie ich wina). Jednak przede wszystkim czas się ostro zabrać za sobie, bo do idału i spokoju wenętrzego, że robi się wszystko co najlepsze dla siebie – jest niestety nadal daleko.
Bardzo cieszę się, że wspomniałaś o tabletkach antykocepcyjnych, ja rocznik ’88 jestem już pokoleniem, które niemalże z automatu dostawało pigłuki po jednej z pierwszych wizyt u gienekologa. Dopiero po kilku latach brania, trafiłam na mądrego lekarza, jak sądzę „z powołania”, który nie chciał mi przepisać tabletek (pierwszy raz ktoś zapytał, czy w ogóle miałam robione próby wątrobowe, badany poziom hormonów…). Poza tym, że nie wypisuje LEKÓW (tak to nazwał, pierwszy raz lekarz ginekolog tablekti antyciążowe i ułatwiające życie, nazwał lekami) na chybił trafił, bardzo szczegółowo opowiedział mi o tym, jak wygląda jego praca w klinice leczenia bezpłodności i w jak „zaskakujący” sposób łączy się zwiększenie popularności tabletek hormonalnych ze wzrostem problemów w zajściem w ciążę… Tabletek już nigdy nie wzięłąm (zdziwione minu niektórych „lekarzy”, którzy słyszą, że nie chcę od nich tabletek antykoncepcyjnych bo – „boję się łykac hormonów” – wypowiedź jednej z pań „ginekolog” – są bezcenne).
Ot taki tam przykład z życia wzięty – teraz wydaje mi się krzywdzoącym absurdem, że głupiutkiej osiemnastolatce bez problemu dawano raz te, raz inne pigułki – bo przecież żarcie hormonów lepsze niż nieplanowana ciąża.
(bo taka byłam wtedy mądra, jak te dzieciaki co kupują w sklepikach szkolnych wodę o smaku cytrynkowym, a moje niektóre koleżanki do dziś uważają, że gdyby tabletki antykocepcyjne były szkodliwe, to by ich w APTEKACH nie sprzedawano).
Pozdrawiam serdecznie,
Ruda Z.
Anigabi99 napisał(a):
Pani marleno,
od jakiegoś czasu sledze Pani bloga. Musze powiedzieć, że wiele zmian (tych dobrych!) wprowadziłam do mojego życia. Ostatnio np. na wizycie u endo, dowiedziałam sie, że moja tarczyca juz się nie kurczy, a nawet minimalnie rośnie. To dzieki zastosowaniu sie do Pani rad, ta zmiana.
Teraz mam problem z córką(15 lat), ma zapalenie śluzówki żołądka i refluks żółciowy i stwierdzoną nietolerancje laktozy. Robie jej sprite, podaje olej budwigowy, czarnuszke , siemię, ale nadal ma biegunki. Do tego niski poziom cholesterolu całkowitego. Czy mozna temu jakoś zaradzić? Może Pani ma na te dolegliwosci jakieś rady? Chetnie poczytam i wypróbuję. Z góry dziękuje i pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
Jeśli są problemy z żołądkiem to bardziej będzie korzystna niekwasowa forma witaminy C (liposomalna lub askorbinian sodu, który uzyskać można dodając 1/2 miarki sody kuchennej na każdą miarkę witaminy i poczekać aż zajdzie reakcja, tzn. aż się płyn wybuzuje).
Mam wrażenie, że chciałabyś „coś” podawać aby dolegliwość ustąpiła. Tymczasem to tak nie działa. Należy się zastanowić które z elementów dotychczasowego trybu życia mogły tak zdołować organizm, że w końcu wysłał taki sygnał. Może dieta, może stres, może kombinacja obydwu?
Można spróbować przywrócić równowagę metodą dra Garneta Cheneya, korzystnie wpływającą na trakt pokarmowy z uwagi na zawarte w białej kapuście związki – pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/nie-jestes-tym-co-jesz-lecz-tym-co-przyswajasz/
Jednak decydującą rolę gra ogólny styl życia i jeśli tego nie zmienimy (nie wyeliminujemy czynników, które do schorzenia doprowadziły) to nic na długą metę nie pomoże, bo dolegliwość będzie powracać jak bumerang. Właśnie tak rozmawia z nami nasze ciało.
Zbadaj młodej również poziom witaminy D – bardzo często dolegliwości układu pokarmowego związane są z jej niedoborami, receptory witaminy D mamy we wszystkich organach naszego ciała. Pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/witamina-d-brakujacy-kawalek-twojej-ukladanki-zdrowia/
Anigabi99 napisał(a):
Pani MARLENO,
przepraszam za literówkę….
Sylwester napisał(a):
Spory zasób ciekawych informacji. Najlepszy sposób aby skutecznie zwiększyć swoją odporność to zdecydowanie zdrowa żywność + sport. Sport oczywiście nie kontuzyjny, najlepsze jakieś lekkie ćwiczenia siłowe czy bieganie. Z żywności ze swojego doświadczenia polecam w dużej ilości owoce, najlepszy zasób witamin
Marysia napisał(a):
Dzięki za ten artykuł! Bardzo wiele się dzięki niemu dowiedziałam i na pewno od dzisiaj lepiej będę dbać o swoje zdrowie i o swoją odporność 🙂
Fajnie napisał(a):
Kompletnie mnie to nie dziwi. Faktycznie szkolne sklepiki należałoby jakoś kontrolować. Same chipsy i napoje z całą tablicą mendelejewa… koszmar.
Livia napisał(a):
Bardzo ciekawy artykuł, ale tak na dobrą sprawę, nic co jemy nie jest zdrowe. W dzisiejszych czasach wszystko jest nasączone chemią (no chyba, że mieszka się na farmie, gdzie raz na parę tygodni samochód obok przejedzie). Ludzie w miastach nie mają możliwości zdrowo jeść. Bo co z tego, że będę jadła jogurty, owoce czy warzywa jak i tak jem z nimi samą chemię. Niestety takie przykre czasy.
Marlena napisał(a):
Pozostaje zatem odżywiać się jedynie praną 😉 A tak na poważnie: negatywizm pozbawia nas odporności, więc zamiast myśleć o tym jakiż to ten świat jest zły i okrutny postarajmy się po prostu na co dzień zadbać o siebie i dokonywać najlepszych możliwych wyborów (czyli działających pozytywnie na nasz układ odpornościowy), a w najgorszym razie z braku laku wybierać jak to mówią „mniejsze zło”.
Edyta napisał(a):
Artykul jest po prostu fenomenalny. Jest Pani mistrzynia ironii a przy tym wszystko takie prawdziwe. Tekst oprocz wartosci informacyjnej jest tez uczta dla umyslu- swietnie napisany. Dziekuje za Pani obecnosc i wysilek 😉
ewelinam napisał(a):
hmm Pani Marleno. Ze wszystkim się zgadzam tylko jedna rzecz mnie zastanawia. Co Pani jada? Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić że śniadanie to wyciśnięty sok, na obiad 3 marchewki a kolacja surówka. Czy jada Pani jakieś dania czy wszytko to warzywa surowe najczęściej. Powiem szczerze że nie bardzo potrafię to sobie wyobrazić. Może jakieś przykładowe przepisy? Propozycje kompozycji posiłków?
Marlena napisał(a):
Ewelino, tutaj opisałam co jem: https://akademiawitalnosci.pl/jak-oszczedzac-na-jedzeniu-czyli-optymalizacja-eksploatacji/
Ja też sobie nie wyobrażam „zjeść na obiad 3 marchewki” skoro Matka Ziemia zrodziła dla nas tyle wspaniałych dobroci. Ale już gęste koktajle- pełne smacznych i odżywczych dobroci mogą stanowić śniadanie dla mnie. A wieloskładnikowa sałatka to już jest dla mnie „danie” (bardzo sycące zresztą) i zapewniam Cię, że przyniesie ono więcej zdrowia niż schabowy z ziemniakami z wody i zasmażaną kapustą. Soki wyciskane nie mogą być w zasadzie traktowane jako zastępnik posiłków (chyba, że to post sokowy, ale to inna sytuacja), lecz mogą stanowić zdrowe uzupełnienie posiłku, np. zamiast tradycyjnego cukrowanego kompotu, czyli popłuczyn z owoców doprawionych pokaźnymi ilościami sacharozy, która niweluje dobroczynne działanie choćby tych miernych ilości dobrych mikroskładników, które ewentualnie mogłyby się tam nawet znaleźć. Albo zamiast „soczku” czy napoju z napisem „Ice Tea” z kartonu lub też Coca-Coli/ Fanty/Sprite’a 😉
anna-22 napisał(a):
Bardzo ciekawy artykuł. Jestem Pani czytelniczką od około pół roku, przeczytałam już prawie wszystkie artykuły – są naprawdę dobre. Przepraszam, że nie na temat – mam pytanie zupełnie z innej beczki. Jestem właśnie po operacji żylaków na obydwu nogach, czy do gojenia i szybszego wchłonięcia krwiaków pooperacyjnych pomogą duże dawki wit.c.?
Marlena napisał(a):
Anno, jak najbardziej witamina C będzie pomocna przy gojeniu ran pooperacyjnych. Obok tego pomocna przy żylakach zapobiegawczo będzie witamina E. Najlepiej czerpać ją z naturalnego źródła jakim jest olej z kiełków pszenicy – codziennie stosować na zimno do sałatek. Można też oprócz tego jadać kiełki pszenicy.
Devachan napisał(a):
Marleno, dzięki za przepisy na przygotowanie wit.C – a przy okazji wyjaśnienie na pytanie , które chciałam ci zadać – a mianowicie ile czasu taka mieszanka płynu z wit.C utrzymuje swoje właściwości – napisałaś, że można popijać cały dzień, czyli biorąc do pracy i wypijając w ciągu kilku godzin roztwór ma takie same właściwości, dobrze zrozumiałam?
Szklaną butelkę polecasz, żeby nie używać plastiku czy ma to jakieś znaczenie w kwestii jakości roztworu?
Pozdrawiam serdecznie 🙂
PS.moje dziecko tez niezapisane do mleka (dodatkowo podałam, że ma nietolerancję pokarmową na mleko – miał silną alergię, po odczulaniach jest ok, mleka nie pije-chyba,że sporadycznie w ince lub kakao…Jeszcze muszę złożyć pismo do pielęgniarki, że nie zezwalam na szczepienia (ale tu gdzie mieszkam to możliwe, natenczas nie ma za to sankcji, choć im więcej będzie wjeżdżać przybyszów z dzikich krajów, to nie wiem, czy nie zaczną się upierać…)
Marlena napisał(a):
Szklaną dlatego, że szkło z niczym nie reaguje, a w plastiku nie wiemy co jest (raczej nic dobrego dla nas tam nie ma). Roztwory witaminy C utleniają się dość szybko pod wpływem światła i ciepła. Dlatego należy je spożyć raczej szybciej jeśli są poza lodówką.
anna-22 napisał(a):
Dziękuję Marleno za szybką odpowiedź, powiedz mi jakie jest inne naturalne źródło wit. E ponieważ mam nietolerancję pokarmową na pszenicę, którą odkryłam gdy zrobiłam test food detective będąc w Konstancinie w Ośrodku Pallotynów na poście Daniela. Dodam, że stosuję duże ilości świeżo mielonego siemienia lnianego, a do surówek dodaję olej lniany budwingowy. Pozdrawiam serdecznie Anna.
Marlena napisał(a):
Jeśli nie możesz oleju z kiełków pszenicy to sięgnij po słonecznikowy nierafinowany lub olej krokoszowy oraz chrup nasionka słonecznika i migdały lub orzechy laskowe.
ewa napisał(a):
…..proponuję wrócić do epoki kamienia łupanego, nie widzę problemu przeprowadzić się do lasu, zrezygnować z elektryczności, jeść runo leśne, zająca i dzika raz na kwartał upolowanego dzidą z ostrzem z kamienia wtedy będzie ekologiczne. Niech każdy ma kozę świnię, krowę, kury, kota psa i będzie samowystarczalny i naturalny, Tak było jeszcze kilkanaście lat temu, Czemu wszyscy pozbywali się takiego stylu życia?! Bo chciało się żyć wygodniej, więcej zarabiać – rozwoju cywilizacji już nie cofniemy więc przestańcie truć robiąc reklamę kolejnym którzy coś nazwą że jest zdrowe a po latach ktoś inny obali ta teorię i tak w koło . Żyję w świecie jaki dostałam w spadku po przodkach i próbuję też go w godziwym stanie przekazać dalej. OT. Mimo to nie choruję i dzieci też nie chorują bez wydziwiania, piją mleko jakie jest dostępne w sklepie, jedzą jabłka takie jakie kupię, niczego „nie sterylizuję” więc kontakt z bakteriami mają wystarczający nie muszę szukać ich w specjalnym pożywieniu. Wkurzają mnie takie artykuły bo niby co mają wnieść? Ludzie przeczytają, zachwycą się, pomyślą no tak by było idealnie a potem idą do sklepu kupują to na co ich stać i żyją w świadomości, że zabijają swoje własne dzieci bo …… itp
Marlena napisał(a):
Ewo, pozwól, że odpowiem Ci pewnym aforyzmem (do przemyślenia w wolnej chwili, tak w ramach gimnastyki intelektualnej):
„Nie potrafię podać niezawodnego przepisu na sukces, ale mogę podać przepis na porażkę: wystarczy NIC NIE ROBIĆ.” Warren Buffet
Ania napisał(a):
Witam serdecznie 🙂
Jestem czytelniczką Pani bloga od 7 miesięcy. Od tego czasu zmieniły się moje poglądy na życie i zdrowie. Póki co trwam w tym sama, niestety stare przyzwyczajenia trzymają moją rodzinę i znajomych. Cieszę się natomiast z ich małych kroczków, podsyłam książki, staram się dzielić informacjami, podsyłam im sól himalajską zamiast zwykłej białej rafinowanej itp. Chłopak mój niestety wciąż myśli, że musi jeść mięsko na śniadanie, obiad i kolację, żeby miał siłę i mimo, że opowiadam mu, że to tak nie działa i podsyłam artykuły, to zawsze zadaje mi to samo pytanie: ” A skąd wiadomo, że to co tam piszą, jest prawdą?”. Niestety też je słone przekąski, fast foody, słodkie napoje i pije alkohol (studenckie życie). Ostatnio kilka razy z rzędu bardzo źle się czuł po imprezie, wymiotował, bolał go żołądek, głowa, był nie do życia. Bardzo się zaniepokoił tym faktem, gdyż nigdy takich sytuacji nie miał. Powiedział, że poszedłby zrobić jakieś badania (co było dla mnie pozytywnym szokiem :)), ale nie wie jakie. W związku z tym moje pytanie brzmi jakie badania zrobić oprócz podstawowych: morfologii krwi, badania moczu, by stwierdzić nieprawidłowości? Wiem, że pierwsze co to zmienić styl życia, ale jestem pewna, że póki nie pójdzie na badania i nie zobaczy na własne oczy wyników i że to co robi ze swoim ciałem jest złe, nie zmieni nawyków.
Dziękuję Pani Marleno i wszystkiego dobrego 🙂
Marlena napisał(a):
Ja bym zrobiła jeszcze mikroskopowe badanie żywej kropli krwi w ciemnym polu, ustalenie poziomu witaminy D, test na nietolerancje pokarmowe oraz analizę pierwiastkową włosa.
Marek napisał(a):
Pani Marleno, gratuluję artykułu. I dziękuję, tak trzymać. Tylko z tą ironią chciałbym nieco przestrzec, bo ktoś o czystych intencjach (i jeszcze naiwny, nie znający ironii) może wziąć ją za rzeczywiste stanowisko i zrealizować jej postulaty bezkrytycznie. Zabrakło mi tu tylko jednego: żywność, w którą nas zaopatruje przemysł spożywczy, to nie żywność, to martwość (powinniśmy nazywać rzeczy po imieniu, nie utrzymywać skradzionych i hipnotyzujących mian).
Kasia_be napisał(a):
Bardzo ciekawy artykuł… Mam tylko wątpliwości czy „walka” toczy się z „machiną indoktrynacji” przekonującą nas do niezdrowego życia czy już od dawna jest bezpośrednio na poziomie wyborów pojedynczych osób. Od dziecka słyszałam o tym, że za mało się ruszamy i za mało jemy świeżej, nieprzetworzonej (czyli zdrowej) żywności. Słyszę też od lekarzy głosy, że pacjent, jak się zaleci wyłącznie zmianę trybu życia, jest niezadowolony. Pacjent oczekuje leku… Bardzo ważna część artykułu – „brak leku na lenistwo, wygodnictwo, próżność, łakomstwo i brak ruchu”. No i nie oszukujmy się, wraz z wolnością i cywilizacją zyskujemy również prawo do niemądrych wyborów, w tym wyboru niezdrowego wygodnictwa.
MOnika napisał(a):
świetny tekst!, naprawdę długi ale nie mogłam się oderwać żeby go skończyć.
dzięki za taka pigułę wiedzy 🙂
Beata napisał(a):
Witam,
Jestem fanką Beaty Pawlikowskiej,która też wiele mówi o wpływie żywienia na zdrowie ale Pani napisała to w tak druzgocąco mocny sposób,że nawet jest szansa,że przemówi do mojego męża.Dziękuje!!
A co sądzi Pani o szczepionkach?to był bardzo dla mnie trudny temat…
Marlena napisał(a):
O szczepionkach myślę to samo co o antybiotykach: bywa, że ratują życie, a więc owszem fajny wynalazek, tylko niestety nadużywany bez opamiętania zaczął stanowić broń obosieczną: https://akademiawitalnosci.pl/nie-szczepimy-pokaz-mi-swoj-plan-b/
ewelinam napisał(a):
a ja z niecierpliwością czekam na artykuły o przywracaniu równowagi hormonalnej i o alergiach pokarmowych, podejmie się Pani?:)
Marlena napisał(a):
Bardzo interesujący temat: dlaczego ilość osób z zaburzeniami układu hormonalnego jak i ilość alergików (również wśród dzieci) tak gwałtownie wzrosła w ciągu ostatnich 20-30 lat? Co robimy nie tak? Część odpowiedzi masz już w tym artykule.
betamesz napisał(a):
co robimy źle to już wiemy ;), a jak poprawić sobie zdrowie, ok wezmę sięza system odpornościowy, bedę spożywać wit c itd czy to wystarczy by omijały mnie alergie? a równowaga hormonalna: jeśli zrezygnuję z hormonalnej antykoncepcji i mięsa, czy to też wystarczy do uregulowania się stanu?
A tak przy okazji: a choroba lokomocyjna , można jakoś nad tym popracować?
Jeśli jest odpowiedż, to przepraszam jeszcze się nie dokopałam 🙂
kalkunia napisał(a):
Czy mogłaby Pani opisać jak przygotować własny kefir lub jogurt? Są różne metody- jedni podgrzewają mleko, zaszczepiają innym kefirem lub dodają gotowe bakterie już nie wiadomo co jest dobre.. Poleca Pani pić kefiry czy lepiej sporadycznie?;))
Marlena napisał(a):
Ja robię tak: mleko lekko podgrzewam (tak że jak wsadzę palec to nie parzy, ale jest przyjemnie ciepłe), dodaję ze 2 łyżki jogurtu z poprzedniego nastawu (pierwszy raz można użyć saszetki z laktobakteriami albo taniej wyjdzie kupnego jogurtu, byle bez dodatków i jak najświeższego) i potem wszystko wędruje do jogurtownicy (ale jak nie miałam to owijałam gazetami i pod kocyk, tak jak nasze babcie kaszę gotowały na sypko). W nocy laktobakterie robią swoją robotę a ja śpię. Jak zrobię nastaw po południu czy pod wieczór, to na śniadanko mam już jogurt 🙂
Za kefirem nie przepadam jakoś. Ale nie wykluczam, że zrobię do niego drugie podejście. 😉
Beata napisał(a):
Dziękuję za odpowiedź ws szczepień.Bardzo dużo strachu i stresu kosztuje mnie każda z nich…Mąż natomiast jest twardy i nie pozwoli mi nie sczepić dziecka.Synka czeka jeszcze ipv+hib oraz mmr (ma 10 m-cy).Czy słyszała Pani i co Pani sądzi o odtrutkach poszczepiennych?
Dopiero natrafiłam dziś na tę stronę i nadrabiam zaległości.Mądra z Pani osoba,szukająca prawdy.Podziwiam
p.s a wit C dla dzieci bez „dosładzaczy” mogłaby Pani polecić?
Marlena napisał(a):
Beato, najlepiej stosować witaminę C bez dodatków, np. dodaną do soku czy papki owocowej, tak przynajmniej radzi dr Andrew Saul: https://www.doctoryourself.com/kidsvit.html
Ale już starszym dzieciom, szkolniakom można dawać np. taką formę do ssania, wyglądającą jak cukierki – nawet w ramach dodatku do drugiego śniadania zabieranego do szkoły.
Joanna1-11 napisał(a):
Doskonały artykuł. Dotarłam tu zachęcona przez pacjentkę (jestem lekarzem rodzinnym, zajmuję się również akupunkturą, TMC, ziołolecznictwem). Obiema rękoma podpisuję się pod absurdem akcji pt.”mleko w szkole”. Mnie nikt nie zapytał o zdanie w tej sprawie jako rodzica, natomiast sama staram się wyjaśniać własnym dzieciom (i rodzicom małych pacjentów) czym jest mleko UHT. Byłam również jedyną mamą, która nie wyraziła zgody na fluoryzację zębów swoich dzieci. Nauczycielka była szczerze zainteresowana moimi wyjaśnieniami. Myślę, że ludzie nie mają wiedzy, brak im świadomości. Znam wiele wykształconych, inteligentnych osób, które mają zerową wiedzę dotyczącą właściwego odżywiania, po prostu ich to nie zajmuje. Zajmują ich za to ich dziedziny (niekiedy niezmiernie ciekawe:) I tak sobie myślę, że póki centralnie, odgórnie niejako pewne rzeczy nie zostaną uregulowane (co jest utopią), to taka wiedza do szerszej grupy nie dotrze. No a dodatkowo, jeśli dotrze, skąd wziąć tyle ekologicznego, zdrowego jedzenia, żeby wszystkich wykarmić? Trudny temat. Ale gratuluję inicjatywy i zapału:)
Magmarjo napisał(a):
Pani doktor gratuluję otwartości i normalności w tym zakłamanym świecie 🙂 pozdrawiam oby takich było jak najwięcej!
Gosia napisał(a):
Marlenko,dziekuje za wszystkie rady:-)tak bardzo pomocne i budujące:-)
Mateusz napisał(a):
Witam! Bardzo dobry tekst, jednak mam jedną wątpliwość. Otóż kiedy mi zdarza się złapać przeziębienie, to apetyt mam dwa razy większy, niż normalnie (co nie oznacza, że na ogół nie mam apetytu, jem dość dużo, staram się w miarę możliwości i finansów zdrowo, ale dużo, bo trenuję bieganie i ćwiczę na siłowni). Jak wyjaśni Pani wzmocnienie apetytu podczas choroby?
Pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Utrata apetytu ma miejsce w chorobach przebiegających z wysoką gorączką. To powie ci każdy lekarz. Przy okazji jak już będziesz u lekarza to zapytaj go dlaczego obserwujesz dwukrotne wzmocnienie apetytu przy przeziębieniu bo ja niestety lekarzem nie jestem, więc nie wiem (ani też nigdy nie zaobserwowałam takiego zjawiska u siebie czy u swoich bliskich). Może powinieneś to zbadać jakoś?
Kami napisał(a):
Pani Marleno a co zrobic z niejadkiem. Moja dwuletnia corka nie chce jesc doslownie niczego. Mam wrazenie ze ona ma „alergie na jedzenie” nie wmuszam jej niczego ale jak slysze jej „Zosia nie chce jesc, Zosia nie jest glodna” to rece opadaja. Probuje juz wszystkiego oczywiscie w miare zdrowego. Zachecam ja do robienia sokow. Cieszy sie ze robi go sama ale wypic juz go nie chce. Jogurciki(sama robie) zupki obiadki, musli ja juz chyba wszystkiego probowalam. Ona nawet nie chce slyszec o jedzeniu. Normalnie sie rozwija , zadko choruje jest pelna energi ale martwi mnie to ze nie chce jesc. Najbardziej smakuje jej kielbasa, sucha bulka, maslo z buleczki, wafle ryzowe slodzone sokiem owocowym. To jest jej jedzenie. Potem przychodzi babcia i daje jej to smieciowe jedzenia. Bo jak ona to mowi ze nic jej nie bedzie jak zje troche, a przynajmniej nie chodzi glodna. Zadne argumenty do niej nie trafiaja. Byla wczesniej szczepiona ale podjelam decyzje ze juz wiecej nie bede serwowac jej tych chemikaliow. Ale skad ona ma czerpac odpornosc? Prosze o pomoc. Co robie zle? W pani moja ostatnia nadzieja.
Marlena napisał(a):
Jeśli dziecko je same zakwaszające pseudojedzenie, przetworzone i słodzone to nie licz na to, że będzie fanem warzyw, zupek itd. Zakwaszony organizm nie pożąda zdrowych pokarmów. Zalkalizowany odwrotnie – będzie go od przetworzonego odrzucać. Porozmawiaj z babcią, powiedz jej co i jak oraz że potrzebujesz jej wsparcia w budowaniu dziecku odporności.
Karolina napisał(a):
Marlenko, ratuj 🙁
Niestety, muszę mieszkać z osobami palącymi. Nie dociera, jak proszę, żeby w domu nie palili… Jedyne co, to nie wchodzą z fajkami do mojego pokoju, ale dym i tak wleci wszędzie. Domyślam się, że pewnie nie ma cudownego urządzenia oczyszczającego mieszkanie, ale poradź proszę, czego jeść więcej, aby zapewnić sobie lepszą ochronę. Na chwilę obecną codziennie robię sałatkę, do tego jem dużo warzyw zielonych twardych (papryka, brukselka, brokuł…).
Na post nie mogę sobie pozwolić, bo muszę być sprawna w pracy, a urlopu nie dostanę.
Czuję, że ewidentnie jest coś nie tak, jestem ciągle zmęczona i niewyspana.
Zastanawiam się nad tymi zawieszkami anty-tabak, ale pewnie będą równie „przyjazne” w składzie jak normalne odświeżacze…
Marlena napisał(a):
Jedz więcej żywności zawierającej substancje ochronne: bogatej w chlorofil surowizny, kiełków i alg (chlorella, spirulina), ziołowe herbatki (czystek, pokrzywa, skrzyp, mięta, rumianek, różne mieszanki) a zamiast zawieszek lepiej postawić w domu rośliny poprawiające powietrze. Nie tylko dym tytoniowy je psuje, ale też i różne domowe sprzęty, dywany, meble, zasłony, sprzęt elektroniczny. Tu masz dobry art na ten temat, wraz ze wskazaniem roślin neutralizujących te chemiczno-elektroniczne wyziewy: https://www.plus50.pl/index.php/dom-i-ogrod/w-moim-domu/228-zielona-dziesitka-do-zada-specjalnych.html?id=228%3Azielona-dziesitka-do-zada-specjalnych&tmpl=component&print=1&page=
W pozbyciu się niemiłych zapachów pomagają porozkładane w domu aromatyczne mydełka, odświeżacze powietrza zrobione z sody i olejków eterycznych (przepis znajdziesz na moim blogu), suszące się skórki cytrusów (pomarańcza, cytryna) czy goździki.
Karolina napisał(a):
Zatem pora brać się do roboty od jutra 🙂 dzisiaj dużo nie zdziałam, bo zaraz trzeba wyjść do pracy, ale chociaż te goździki porozkładam i plan działania i zakupów ułożę.
I koniecznie muszę więcej poczytać o wpływie roślin na domowe powietrze.
Wielkie, wielkie dzięki! :*
Dee napisał(a):
Pani Marleno, artykuł bardzo ciekawy, jednak zauważyłem pewną rażącą niekonsekwencję. W komentarzu pod artykułem pisze Pani, że pije yerba mate. Otóż według wielu badań yerba jest karcynogenem (czynnikiem rakotwórczym dla niewtajemniczonych). Powiązana jest z rakiem m.in. pęcherza, przełyku, płuc. Oprócz tego zawiera dużą dawkę PWA – policykliczny węglowodorów aromatycznych, w tym niezwykle szkodliwy benzopiren. Więc jeżeli używki są „be” nie rozumiem dlaczego taki wyjątek robi Pani dla Yerba?
Oprócz tego nurtuje mnie jeszcze jedno pytanie – czy kwestionuje Pani związek pomiędzy zakażeniem HPV a rakiem szyjki macicy ( tak wynika z artykułu) ?
Proszę nie odbierać moich pytań jako personalnego ataku. Z dużą, nawet powiedziałbym z bardzo dużą częścią tez zawartych w artykule się zgadzam, i mam dla Pani dużą dozę sympatii, jednak widzę, że wielu czytelników podchodzi do wskazówek przez Panią udzielanych bardzo bezkrytycznie, dlatego proszę o wyjaśnienia odnośnie w/w kwestii.
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
No cóż, żyjemy w takich czasach, że badaniami możemy „udowodnić” w zasadzie wszystko 😉 Welcome to science!
Odnośnie zaś yerby to tutaj zależy jaką yerbę badano, jej mniejsza lub większa szkodliwość wynika z procesów produkcyjnych. Chodzi o proces suszenia liści: są suszone powietrzem lub są suszone przy użyciu gorącego dymu, gdzie powstają te same związki co np. przy pieczeniu kiełbasy na grillu lub przy ognisku (tzw. wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne). Trzeba szukać yerby mającej na opakowaniu oznaczenie „sin humo” czyli bez dymu (=liście suszono bez użycia dymu, tylko gorącym powietrzem) i mamy problem z głowy. No i nie pić jej tak gorącej, że aż parzy (ale to zalecenie dotyczy WSZYSTKICH napojów), bo zwiększamy ryzyko raka w jamie ustnej czy przełyku.
Od czasu do czasy pijam yerbę („sin humo” rzecz jasna i nigdy gorącą że aż parzy), biorąc bowiem pod uwagę dużą ilość związków antyrakowych jakie zawiera ta roślina, np. polifenoli będących silnymi antyoksydantami, to myślę że w takiej sytuacji czyni nam taka herbatka więcej dobrego niż złego. Czy jest ona używką to sprawa dyskusyjna, z tego co mi wiadomo yerba NIE uzależnia. Nie jestem w stanie tego osobiście potwierdzić z uwagi na moje raczej niskie spożycie (nie pijam yerby codziennie), może któryś czytelnik pija codziennie i mógłby podzielić się wrażeniami po odstawieniu – czy wystąpiły symptomy odstawienne jakiekolwiek?
Co do związku wirusa HPV z rakiem szyjki macicy to nie kwestionuję go. Kwestionuję jedynie powszechny pogląd, iż jest to jedyna lub główna przyczyna tego raka i wystarczy się zaszczepić aby mieć problem raka szyjki macicy z głowy. Tak nie jest! Obniżamy (być może, bo na to też dowodów nie znalazłam) tą szczepionką ryzyko ale go nie eliminujemy całkowicie samą szczepionką i równie dobrze możemy się obejść bez szczepionki jeśli będziemy umieli dbać o nasz system aby trzymał tego mikroba (i wszystkie inne) w ryzach. O higienie życia i diagnostyce cytologicznej nie wspomnę, bo ten rak (podobnie jak niemal każdy rak) nie rozwija się z dnia na dzień przecież. Nie ma żadnych doniesień o tym w jaki stopniu szczepionka jest skuteczna i nie ma co się takowych spodziewać, ponieważ 1. jest to tak piekielnie nowoczesny wynalazek, że jeszcze nie było czasu aby to stwierdzić (np. badając kolejne pokolenia), a 2. zaszczepione dziewczynki nie podlegają wpisowi do jakiegokolwiek rejestru aby zbadać sprawę w przyszłość gdy już będą dorosłe. Szczepionka została wymyślona a następnie szybciutko wprowadzona na rynek. Więc co my tak naprawdę robimy tym swoim dzieciom? Czy to są króliki doświadczalne czy nasze dzieci? Przypomina to trochę sytuacje z bezmyślnym „radowym szałem” 100 lat temu (od strony konsumenta), a od strony producenta sytuacje opisane przez p. Virapena w jego książce: https://akademiawitalnosci.pl/john-virapen-skutek-uboczny-smierc-czy-wiesz-jakie-leki-lykasz/
Naprawdę ktoś wierzy w „szczepionkę na raka”? Nie ma takowej! Ten mikrob ponadto normalnie zasiedla ludzki ustrój i skoro normalnie jest niegroźny, to należy się zastanowić w jakich warunkach stylu życia i obniżonej odporności może on stać się dopiero groźny (podobnie jak normalnie bytujący w człowieku Helicobacter Pylori czy równie normalnie bytujący grzybek Candida). Zarazki same w sobie nie są „przyczyną” chorób same w sobie, rozumiemy się? Przyczyną są grzechy przeciwko naszemu systemowi odpornościowemu, któremu nie stwarzamy warunków do poprawnego wykonywania swojej pracy czyli CHRONIENIA nas przed zgubnym wpływem zarazków (które są dosłownie WSZĘDZIE: w powietrzu, na naszej skórze, na naszym pożywieniu oraz we wnętrzu naszego ciała jak najbardziej).
Niestety nie da się ani wysterylizować całego świata ani zaszczepić na wszystko z rakiem włącznie i uważać, że w ten sposób przechytrzyliśmy naturę i teraz wreszcie możemy żyć jak nam się tylko podoba, bo natury na dłuższą metę przechytrzyć się nie da 😉
Dee napisał(a):
Jeszcze słówko do Karoliny. Osobniki z którymi zamieszkujesz, to zwykłe, nie waham się użyć tego słowa, BYDLAKI. Fakt, że wpływ dymu papierosowego dla osób niepalących jest o wiele bardziej szkodliwy, niż dla palaczy jest tak oczywisty, że trąci nieco truizmem. Z doświadczenia niestety wiem, że zaczadzone, otumanione mózgi nikotyniarzy, organicznie wręcz niezdolne są do zrozumienia tego prostego faktu. Dla nich to, że ktoś nie toleruje tego obrzydliwego smrodu to „fanaberia”. I gdyby to tylko o ten smród chodziło! Niestety ruinują Ci zdrowie, dziewczyno uciekaj stamtąd jak najprędzej! A na razie jedyna rada dla Ciebie, to oprócz tego co Marlena napisała (słusznie jak najbardziej), koniecznie uszczelnij drzwi od swojego pokoju, tak żeby tego dymu wlatywało jak najmniej. Możesz użyć uszczelki takiej jak do okien. Oprócz tego staraj się mieć uchylone okno. Pozdrawiam i współczuję.
Monika napisał(a):
A czy te rośliny działają też na powietrze najbardziej skazonego miasta? Mieszkam w Krakowie, jak sie wjezdza do miasta, widac czape smogu przykrywajaca miasto. W zimie jest jeszcze gorzej. Ale ja Marlenko mam do Ciebie inne pytanie, o witamine c (sama piję te od Ciebie z proszku), ale dzieci nie chca jej pic. Czy mogłabys mi doradzić która z tych witamin będzie lepsza (wychodza taniej niz kupowane w aptekach): Puritans Pride 1000mg (duza dawka, dosc dobra cena) https://allegro.pl/witamina-c-1000mg-250-tabletek-pp-i4667312795.html czy ta nieco droższa, ale podobno „opóznione uwalnianie”:https://allegro.pl/witamina-c-1000-opoznione-uwalnianie-now-foods-i4574860231.html czy też jest jeszcze taka dostępna tylko w amazon, spowolnione wchłanianie, bufforowana, pozyskiwana z owoców (ale w jednej opinii przeczytałam, ze pozyskiwana z kukurydzy GMO) https://www.amazon.com/Foods-Buffered-Bioflavonoids-Sustained-Release/dp/B0013OSLKI/ref=sr_1_1?s=hpc&ie=UTF8&qid=1412755492&sr=1-1&keywords=vitamin+c+1000+complex. Chodzi mi o to jakie znaczenie ma to „spowolnione wchłanianie” i buforowanie. Czy warto ją ściągac z amazon, czy działanie bedzie podobne do tej z Puritans Pride? Marleno, byłabym bardzo wdzieczna za radę, bo sie kompletnie w tym pogubiłam.
Marlena napisał(a):
Moniko, trudno powiedzieć, bo ja nie używam tych specyfików. Po prostu w razie potrzeby przemycam C w soku na przykład (łyżeczka 3 g na litr soku).
Gdy potrzebne są większe dawki np. w razie podejrzenia początków infekcji, to albo podaję w formie „sprite’a” (np. z erytrytolem lub miodem) albo w formie buforowanej (najczęściej sodą, 1/2 miarki sody na każdą miarkę witaminy) przez co powstaje leciutko jakby „gazowany” płyn o smaku mineralnej wody zdrojowej (trzeba w razie czego popróbować i dodać albo dodatkową szczyptę sody albo witaminy by uzyskać dobry smak) i mój syn z chęcią to pije, czasem samodzielnie a czasem rozcieńczam mu tym soki, co nie zmienia jakoś wybitnie smaku soku.
Monika napisał(a):
Próbowałam już tych sposobów, bo śledzę Twojego bloga. Działa na mojego męza 🙂 ale na dzieci niestety nie 🙁 Z plynem niestety idzie opornie, z tabletką jest bez problemu. Kupiłam poprzednio te Puritans Pride na allegro, i gdy corke cos brało, to podawałam tabletke co godzine i pomogło. Ta buforowana jest podobno lepiej tolerowana przez zolądek, natomiast nie wiem czy z tym spowalnianym wchłanianiem to nie jakas reklamowa ściema, bo sama nie do konca rozumiem ten mechanizm. Roznica w cenie jest, wiec zastanawiam sie czy warto. Moze jeszcze gdzies znajde jakies opinie.dziekuje
Rołs napisał(a):
Bardzo ciekawy i zabawnie napisany artykuł. Wymusza myślenie. Zainspirowałaś mnie do poszerzenia wiedzy w tym temacie. Porywam na facebooka, może zainspiruje innych 🙂 pozdrawiam!
Rołs napisał(a):
Chętnie przeczytałabym o alternatywach dla kosmetyków np.domowej roboty balsam do ciała. Zainspirowałaś mnie do poszerzenia wiedzy w temacie odżywiania. Porywam na facebooka, może zainspiruje innych 🙂 pozdrawiam!
Iwona90 napisał(a):
Witam,
Odkąd byłam dzieckiem miałam problemy z odżywianiem. Najpierw byłam niejadkiem, przez co długi czas leżałam w różnych szpitalach. Później w wieku ok 8 lat zaczęłam ”normalnie” jeść. Niczego sobie nie odmawiałam, chemii też. Zdrowie nieco się poprawiło, jednak zawsze byłam podatna na przeziębienia, grypę, zapalenia i inne paskudztwa. Co roku chorowałam po kilka razy, wystarczyła zmiana pogody lub niedopięcie kurtki pod szyją. Wydawało mi się że w ogóle nie mam sprawnego systemu odpornościowego (co dziecko może o tym wiedzieć?) Przez te wszystkie lata byłam faszerowana atybiotykami, na które się uodporniłam oraz najróżniejszymi lekami, i w wieku 14 lat wycięto mi migdałki. Na jakiś czas zdrowie się nieznacznie poprawiło.
Ciągle choruję i nie wiem co zrobić. Staram się dobrze odżywiać…jednak rodzina mi w tym nie pomaga, ciągle dokuczają mi że powinnam jeść więcej mięsa a ”nie te twoje kiełki”, kupują różne świństwa i czasem, mimowolnie się to zjada (bo np. nie ma czasu na przyrządzenie czegoś zdrowego).
Bardzo boję się co będzie z moim dzieckiem (jestem teraz w 4 miesiącu ciąży) i oczywiście choruję na grypę. Obawiam się że moje dziecko też takie będzie 🙁
Czy jest jeszcze szansa na uratowanie odporności mojej i dziecka?
Marlena napisał(a):
Jeśli ciągle chorujesz to Twój system odpornościowy na pewno nie funkcjonuje jak należy. Postaraj się zadbać przede wszystkim o dobrą florę jelit (jedz codziennie pokarmy fermentowane), bierz przepisane przez lekarza suplementy (witaminy, kwas foliowy) i staraj się zjadać tyle świeżych warzyw i owoców ile tylko zmieścisz. Rozważ suplementację witaminy C, zbadaj też poziom witaminy D.
Rodziną się nie przejmuj, bo to na Tobie spoczywa obowiązek dbania o zdrowie swoje i dziecka, żaden z członków rodziny za Ciebie tej ciąży nie doprowadzi do szczęśliwego końca. Skup się zatem na sobie i na dziecku. Kobiety ciężarne mają różne zachcianki, więc zwal swoje nowe nawyki żywieniowe na ciążowe zachcianki i na pewno nikt się dziwił nie będzie – to Twoje święte prawo jako ciężarnej kobiety w końcu, czyż nie? 😉
Arek napisał(a):
Świetny tekst, naprawdę dobrze się czytało i co najważniejsze sensowny:)
Łukasz napisał(a):
Pani Marlenko, wszystko okej,mówi Pani czego NIE robić, ale co dalej? Mogłaby Pani stworzyć post : Gdzie, co kupować? W sensie co robić,jak juz wiemy czego nie robić? W sensie gdzie można kupić zdrowe mięso? Mleko pewnie od rolnika,ale mieszkajac w miescie czasami nie ma sie takiej mozliwosci… wszystko okej tylko niech pani napisze co skad i jak:-) pozdrawiam zaciekawiony czytelnik:-)
Marlena napisał(a):
Łukaszu, mięso to nie wiem bo nie jadam, ale gdzie co i jak kupuję to pisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-oszczedzac-na-jedzeniu-czyli-optymalizacja-eksploatacji/
Karolina napisał(a):
Jeśli bardzo zależy Ci na mięsie, to poszukaj w okolicy kogoś, kto hoduje dla siebie i rodziny, a nie na sprzedaż. Moi dziadkowie kupują w ten sposób świnkę raz na jakiś czas i sami robią z niej pasztety, kiełbasy, szynkę wędzą lub pieką…
Możesz też poszukać na targu, ale to już małe ryzyko, bo trzeba wierzyć w to, co rolnik powie 😀
Wiadomo, że lepiej byłoby mięsa nie jeść, ale jak komuś bez mięsa ani rusz, to z dwojga złego lepiej w tę stronę 😉
aggn napisał(a):
https://hipokrates2012.wordpress.com/2014/10/04/najwazniejsza-rzecz-oslabiajaca-odpornosc-twoja-i-twoich-dzieci/
aggn napisał(a):
Kto jest więc autorem tejże wypowiedzi?
Marlena napisał(a):
Na dole pod artykułem podano, iż artykuł pochodzi z mojej witryny i ja jestem jego autorką. Spox! 🙂
Maria napisał(a):
Według artykułu już powinnam nie żyć.
I moje dzieci też. Szczególnie syn, pijacy mleko w szkole. Czemu więc mamy się tak dobrze?
Marlena napisał(a):
Spokojnie, żyjecie i żyć będziecie. Nic z tego co jest opisane NIE przynosi jak zauważyłaś natychmiastowej śmierci. Jednak pomału aczkolwiek skutecznie i konsekwentnie niszczy siły obronne organizmu i zwiększa ryzyko zapadania na różne choroby (szczególnie te określone nie bez kozery mianem „cywilizacyjnych” czyli będących produktem ubocznym rozwoju cywilizacji gdy się nie umie z niej rozumnie korzystać).
Ola napisał(a):
Leżałam w szpitalu, w sali poporodowej. Ukochany mąż zasypał mnie owocami, żebym nie padła na szpitalnym wikcie – 3 posiłki dziennie, mikrej wielkości dla kobiet po porodzie, śpiących w cyklach trzygodzinnych (bo karmienie noworodka), albo nieśpiących z różnych powodów… Kolacja o 18 i potem do 8 rano NIC. Może to i zdrowo, ale nie po porodzie i nie gdy część nocy jest nieprzespana… Pediatra, która wpadła obejrzeć małego zawyła na widok góry owoców – głównie jabłek winogron i kiwi – mówiąc „chyba nie zamierza Pani tego zjeść wszystkiego!?” – Dlaczego? – spytałam, a ona na to – Przecież Pani karmi piersią! – i obrażona wyszła. 15 minut później podano nam śniadanie – parówka z ketchupem oraz połowa topionego serka i pszenny chleb. Na etykiecie serka było zatrzęsienie E oraz olej kokosowy, olej palmowy, olej roślinny utwardzany i masa dziwnych innych substancji. Uśmiałam się po czym pochłonęłam dwa jabłka i kiwi. Moje dziecko nie miało żadnych problemów. Z resztą zawsze jadłam karmiąc piersią to, co uważałam za stosowne i nie kierowałam się zakazami, bo w przeciwnym razie wyjałowiłabym organizm ze wszystkich wartościowych rzeczy. A przecież właśnie tego bogactwa potrzebuje noworodek w mleku matki.
debesciak napisał(a):
Dziękuję!
jaro napisał(a):
artykuł – szok, taki pozytywny:)
Mam pytanie do Pani autorki. Czy słyszała Pani o wodzie alkaliczne uzyskiwanej ze specjalnych urządzeń 'alkalizujących’ wodę kranową. Podwyższenie PH ma sprawić że szybko odkwaszamy nasz organizm. Za kolorowo mi to brzmi, choć mam chęć na taki 'filterek’… Taka woda ma mieć dużo zalet. Wydaje się rozwiązaniem na skróty. Pani dużo pisze o odkwaszaniu także…
Dziekuje i życze sukcesów
Marlena napisał(a):
Ponieważ te urządzenia kosztują jakieś bajońskie pieniądze, to na obecną chwilę pobieram moją wodę alkaliczną wraz z towarzyszącymi im witaminami, enzymami i minerałami z naturalnych źródeł jakim są wszelkie soczyste dary natury: ogórki, papryka, marchewki, pomidory, ananasy, cytrusy, gruszki, brzoskwinie, arbuzy itd., w związku z czym nie odczuwam potrzeby zakupienia owego drogiego urządzenia (i wielu suplementów diety zresztą też nie – ale to już tak na marginesie). 😉
muna napisał(a):
Gdy pierwszy raz tutaj trafiłam pomyślałam sobie „super ,tego właśnie szukałam”! ale im bardziej wczytuję się w teksty tym mam większą depresje… Jak tu żyć?? wszystko niezdrowe, trujące, rakotwórcze:( Porady wydają sie być nierealne…jak nagle przestać jeść/żyć jak do tej pory? Co z tego że w weekendy i popołudniami będę zdrowo odżywiac rodzinke, skoro dzieci w przedszkolu maja takie jedzenie jakie maja, a mąż też niewiele lepszy wybór na stołówce w pracy, jak tu znaleźć czas na to wszystko jak i tak jest go za mało?? Od tygodnia jesteśmy na diecie bezmięsnej (postanowiłam spróbować przez miesiąc), i mam niemałe problemy z codziennym menu, a jeszcze zrezygnować z nabiału??? JAK TO MOŻLIWE??? 🙂 do tego wszystkiego mieszkam w Krakowie, więc i tak nasze zatrute powietrze nas powoli, nieustannie zabija:( ehh…to miałą być wypowiedz pełna podziwu dla autorki za jej zaangażowanie i ciekawe artykuły ale (chwilowo mam nadzieje) mnie dołuje a nie motywuje.
Pozdrawiam mimo wszystko:)
Marlena napisał(a):
Muno, ja też na początku byłam przerażona 🙂 Spokojnie, wszystko się da zorganizować, choć na początku zawsze jest bałagan – wiadomo. To trochę tak jak po przeprowadzce na nowe mieszkanie: zanim się ogarniesz i poukładasz na nowym miejscu to musi minąć trochę czasu, prawda? Nabiał jeśli nie wykluczamy go, to przynajmniej nie jedzmy pasteryzowanego i doprawianego cukrem i chemicznymi dodatkami. I traktujmy jako dodatek smakowy, a nie podstawę. Jeśli wykluczysz „białe” i rafinowane/przetwarzane (cukier, mąka, zwykła sól, oleje, margaryny, dania gotowe, puszki, fixy, proszki i inne wegetki) i trzymasz się tego co nie człowiek a Bozia stworzyła (i w takiej formie jak stworzyła) to już jesteś na dobrej drodze. Róbmy tyle dobrego dla nas ile jesteśmy w stanie na jeden raz ogarnąć. Krok po kroku ale konsekwentnie zmieniajmy wszystko na naturalne zdrowsze wersje, tam gdzie to możliwe. Ostatecznie wybierajmy „mniejsze zło” gdy nie mamy już żadnego wyboru. Powietrze jest zatrute wszędzie, nie tylko u Ciebie w Krakowie, ale po to mamy wspaniałe dary natury, zioła, przyprawy i super-pokarmy pełne witamin, antyoksydantów i wszelakich ochronnych fitozwiązków aby pomagały nam one szybciej pozbywać się tego, co niefajnego się do naszego organizmu dostanie i chronić nasze tkanki przed ich zgubnym wpływem. Więc głowa do góry! 🙂
Nasze jedzenie naprawdę sporo potrafi dla nas zrobić, posłuchaj co na ten temat mówi pan co się na tym zna: https://www.youtube.com/watch?v=UlFovpPuIXM
ela napisał(a):
Jak to jest z tymi probiotykami? Ostatnio czytałam, że i tak giną w żołądku bo kwas je zabija i do jelit nic nie dociera.
Marlena napisał(a):
Być może to dotyczy kiepskiej jakości preparatów aptecznych, ale na pewno nie jedzenia fermentowanego. Gdyby bowiem tak było że bakterie giną do cna już w żołądku to jogurt, zakwas buraczany, kiszona kapusta czy kiszone ogórki (a nawet pita codziennie woda z nich, która potrafi wyleczyć długoletnią grzybicę) nie miałyby żadnych probiotycznych wartości zdrowotnych, a jednak mają.
vertigo napisał(a):
A co Pani sądzi o szalenie ostatnio popularnym zielonym jęczmieniu?
Marlena napisał(a):
Myślę, że tzw. „zielona żywność” w postaci liofilizowanej (luzem w proszku lub sprasowana w pojedyncze tabletki) może stanowić świetną alternatywę dla porcji zielonej sałatki kiedy nie mamy możliwości takowej zjeść (np. w podróży, podczas pracy w ciągu zabieganego dnia itp.) lub też można stosować dodatkowo np. w koktajlach jako odkwaszacz (zamiast tzw. proszków alkalizujących), odtruwacz i naturalne źródło chlorofilu, witamin i minerałów. Nie zastąpi co prawda świeżego pokarmu, ale może pomóc w sytuacjach awaryjnych lub jako uzupełnienie.
ewelinam napisał(a):
a propo soku z kiszonych ogórków. Od jakiś 10 lat z przerwami wraca do mnie grzybica pochwy. Zawsze leczyła ją lekami od ginekologa. Jakieś dwa miesiące temu znów m,nie złapało – wiedziałam od czego. W pracy często nie mam czasu jeść a mamy automat ze snicersami. Dwa duże snicersy i po dwóch minutach można pracować dalej :/
Poszłam ja zwykle do gina – prywatnie a jest to lekarz do którego mam ogromne zaufanie. Przed emeryturą tzw „starej daty” lecz niezwykle dokładny. Potrafi zdiagnozować chorobę gdzie kilku innych rozłożyłoby rece. No więc ten wspaniały Pan Doktor stwierdził ze mam podatność do zakażeń grzybiczych i to zapewne wina braku powietrza spowodowane noszeniem ubrań. Gdy zapytała o dietę powiedział, tak też ma znaczenie. I koniec, nic więcej o żywieniu, zmianie nawyków. Tylko mam spać w przewiewnej piżamie. Wydałam 200 zł na wizytę i leki. Po tygodniu od skończonej kuracji znów dostałam tego paskudztwa. Powiedziała dość. Co za lekarz, patrzy tylko jakie leki zastosować a nie co się dzieje z organizmem.
Piję codziennie sok z kiszonych ogórków i podmywam się …. wodą z cytryną. Po trzech dniach grzybica wyraźnie zmniejszyła się. Tak więc dziękuję bardzo wyleczę się sama. Odstawiłam oczywiście batony, mojej diecie daleko jeszcze do ideału ale cały czas się zmienia, na lepsze.
Marlena napisał(a):
Zabieraj do pracy prawdziwe jedzenie. W pobliskim spożywczaku typu Żabka zawsze mają jakieś banany, jabłka itp. Prawdziwe jedzenie nie wywołuje grzybic 😉
Ponadto popracuj nad florą również jelit. Jeśli grzybica jest w pochwie to i na pewno jelita też są w opłakanym stanie. Dlatego nie przerywaj codziennego spożywania kiszonek nawet gdy ustąpi swędzenie okolic intymnych i inne objawy „tam”. Absolutnie odstaw wszystko co karmi grzyby (słodycze i wszystko co zawiera cukier). Możesz jeść do oporu wszelkie świeże owoce (owoce NIE wywołują grzybic, one je paradoksalnie leczą), bardzo dobrze działają oczyszczająco dni z monodietą (jemy jeden wybrany rodzaj owoców np. winogrona albo banany albo arbuza cały dzień do oporu, bez odczuwania głodu). Wkrótce być może opiszę inspirującą historię pewnej mamy, która swoje zagrzybione i poważnie chorujące dzieci wyleczyła tak po prostu kilkoma miesiącami na frutariańskiej diecie. Owoce leczą – bo są prawdziwym jedzeniem! 🙂
Tutaj fotka porównawcza jej córeczki: https://www.dehappy5.com/wp-content/uploads/2014/09/Photo-Sep-19-12-30-58-AM-1024×1024.jpg
Kasia Be napisał(a):
Marleno, napisalas: „Wkrótce być może opiszę inspirującą historię pewnej mamy, która swoje zagrzybione i poważnie chorujące dzieci wyleczyła tak po prostu kilkoma miesiącami na frutariańskiej diecie. Owoce leczą – bo są prawdziwym jedzeniem! 🙂
Tutaj fotka porównawcza jej córeczki: https://www.dehappy5.com/wp-content/uploads/2014/09/Photo-Sep-19-12-30-58-AM-1024×1024.jpg 15 października 2014 o 09:39″
Czy mozesz podac wiecej szczegolow tej historii, ze wzgledu na alergie skorne synka, szukam inspiracji jak go z tego wyleczyc…
Z gory dziekuje i pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Tutaj jest blog Urszuli: https://www.dehappy5.com/ – niestety pisany po angielsku (Ula jest tak w ogóle z Trójmiasta z tego co kojarzę).
Owoce naprawdę leczą (choć najpierw musi być pogorszenie symptomów aby potem przyszło polepszenie). Nie pomogły magiczne diety bez węglowodanów (wysokotłuszczowe czy też Paleo), nie pomógł nawet weganizm. Pomogły surowe owoce i warzywa. I to nie tylko egzema u małej. Cała trójka dzieci wyzdrowiała, rodzice też (kandydoza, egzema, depresja, łuszczyca, trądzik, syndrom przewlekłego zmęczenia). A, i jeszcze synek ze zdiagnozowanym autyzmem też. Tak jak mówiła Charlotte Gerson „When the body heals, it heals” czyli kiedy ciało się uzdrawia to ze wszystkiego. 🙂
Kinga napisał(a):
Mam pytanie odnośnie łososia. Jeżeli chciałabym go jeść to jakiego? W sklepie widziałam trzy rodzaje: dziki, atlantycki i bio hodowany. Jaki najlepszy? Który wybrać?
Marlena napisał(a):
Dziki łosoś pacyficzny ma najwięcej Omega-3 (szczególnie odmiana „nerka”) i na pewno nie łykał przemysłowej karmy. Natomiast popularnego w każdym spożywczaku „norweskiego” hodowlanego łososia (Salmo salar) omijajmy szerokim łukiem: na obecną chwilę o pomstę do nieba woła brak uregulowań prawnych odnośnie poziomu etoksykiny w karmie przeznaczonej dla hodowlanego łososia. Etoksykina to syntetyczny konserwant marki Monsanto, pestycyd i antyoksydant, pokonuje barierę krew-mózg i ma działanie taratogenne i rakotwórcze. Hodowlanego łososia powinny unikać zatem szczególnie kobiety ciężarne. Badania wykryły, że normy dla etoksykiny są w hodowlanym łososiu przekroczone dziesiątki razy: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/20931417 – był na ten temat niedawno film dokumentalny, dziennikarze śledczy drążyli dlaczego tak jest i nitki prowadzą do wysokich urzędników m.in. norweskiej pani minister rybołóstwa Lisbeth Berg-Hansen mającej wraz z członkami swojej rodziny większościowe udziały w norweskich fabrykach łososia. Dlatego nie oczekujmy raczej szybkich zmian w przepisach prawnych 😉
Nota bene etoksykina jest też w karmie przeznaczonej dla kurczaków, ale tam przynajmniej są prawnie wyznaczone normy. Co nie oznacza, że takie chemiczne hodowane kurczaki są zdrowe przy długotrwałym spożyciu, jak na razie nikt tego nie badał.
Nie wiem jak i czym natomiast są karmione te bio-łososie w hodowli (badanie dotyczyło tego konwencjonalnego, nie-bio).
Barbara napisał(a):
Kiedy zaczyna się wprowadzać zmiany to rzeczywiście wydaje się to ponad nasze siły. Tak naprawdę zmianę w moim i mojej rodziny żywieniu wprowadziłam po 40 dniowym poście , który przeszłam tego lata i dopiero wtedy zrozumiałam,że jesteśmy przebiałczeni, przewapnowani i zakwaszeni. Moje jelita tak się uszczelniły po poście,że we wrześniu kiedy dzieci przyniosły ze szkoły grypę jelitową poburczało mi w jelitach i jedna dawka witaminy C rozpędziła wirusa. Wtedy dopiero zrozumiałam co oznaczają szczelne jelita. Od dwóch miesięcy codziennie piję kiszonki. Mi pasują na czczo. Wcześniej nie było to możliwe. Zmniejszyłam ilość nabiałów i mięsa , bo zupełnie ich teraz nie potrzebuję. Jem dużo nasion słonecznika, dyni , sezamu, których wcześniej się obawiałam, bo myślałam,że od nich utyję. A tu nic takiego. Żadnego efektu jo-jo. Reszta rodziny powoli się przestawia. Nawet nie wiedzą ,że tak jest..:) Po prostu małymi krokami wprowadziłam codziennie soki a nasiona jedzą chętnie sami. Nawet kiszonki powoli się przyjmują. Myślę,że jak to w życiu wszystko trzeba wprowadzać małymi krokami. U mnie wszystko zaczęło się w lutym tego roku od strony Marleny… Bardzo DZIĘKUJĘ!! Dużo jeszcze przede mną ale pierwsze efekty odporności, która niesamowicie się podniosła już doświadczam. A w zeszłym roku o tej porze ledwo żyłam tak byłam chora.
Marlena napisał(a):
Barbaro, niezmiernie się cieszę! I nie mnie lecz sobie podziękuj 🙂
Barbara napisał(a):
Dziękuję sobie,że dałam radę 🙂 Ale tak naprawdę to Matka Natura sama wszystko robiła. To największy cud i najlepsze lekarstwo. Teraz na nowo odkrywam ten cud, bo mój organizm inaczej reaguje a ja przyzwyczajona do dawnych kłopotów ze zdrowiem obserwuję siebie i na nowo uczę się jak być zdrowym. Napiszę jeszcze króciutko,że jak wychodziłam z postu to wszystko nie było super. Obserwowałam nadal siebie. Bolały mnie np stawy i nie wiedziałam o co chodzi. Mogę dla przykładu dla innych napisać,że teraz już wiem,że miałam początki dny moczanowej o której bym się już nieźle obolałą dowiedziała za parę lat.Organizm oczyścił mi stawy. Nie wiem co się stało, że bolał mnie nerw kulszowy po skończonym poście. Po przemyśleniu doszłam do wniosku,że wcześniej też czasami tak było. Wykąpałam się w soli Epsom i ból powoli ustępuje. To tak na marginesie, by rzeczywiście zaufać i nie zrażać się od razu. Pozdrawiam serdecznie.
Katarzyna napisał(a):
Pani Marleno, zastanawiam się co mam zrobić z córeczka – ma 5 lat -ciągle łapie jakieś infekcje, przeziębienia. Kupiłam wit C taką jak Pani i chce jej podawać bo córeczka właśnie zaczyna kaszleć a katar ma już od jakiegoś czasu co zawsze kończy się przeziębieniem lekami i przerwą od przedszkola. Jeśli dziecko ma 5 lat to mam jej podawać 5 g wit C co godzinę? Czy te 5 g podzielić na cały dzień? Czy te 5 g mam jej podać na raz w jednej dawce a potem za godzinę kolejne 5 g? Czy mam to buforować z sodą czy podać z soczkiem? Moja mama straszy mnie, że „zepsuje” dziecku żołądek… sama już nie wiem co mam robić bo mam już dość podawania leków, które też źle wpływają na jej mały organizm..Bardzo proszę o podpowiedź, bo widzę, że w Pani moja nadzieja.. Pozdrawiam, Katarzyna
Marlena napisał(a):
Twoje dziecko ma zwyczajnie zaniedbany układ odpornościowy. Gdy jest on za słaby to nie jest w stanie chronić przed atakami drobnoustrojów. Należy zmienić dziecku dietę przede wszystkim – polecam książkę dra Fuhrmana „Zdrowe dzieciaki. Jak odżywiać dzieci by były odporne na choroby”: https://akademiawitalnosci.pl/dr-joel-fuhrman-zdrowe-dzieciaki-jak-odzywiac-dzieci-by-byly-odporne-na-choroby/
Co do „psucia” żołądka: widocznie mama nie ma pojęcia jak silny mamy kwas solny w żołądku. W porównaniu z nim witamina C mająca kwasowość podobną do cytryny nie ma niestety absolutnie żadnych szans aby cokolwiek w żołądku „zniszczyć”. Może natomiast podrażnić gdy ktoś już jest chory czyli ma tam np. nadżerki lub wrzody. Wszak jak zranisz się w palec to nie polewasz go sokiem z cytryny ani nie sypiesz na niego soli, prawda?
Przeczytaj proszę uważnie wszystkie artykuły otagowane tagiem „witamina C” oraz „kwas L-askorbinowy”- tam są odp. na wszystkie Twoje pytania. Podane dawki dla dzieci (gram na rok życia) to dawki dobowe dla dzieci zdrowych. Przy chorobie zapotrzebowanie na C wielokrotnie się zwiększa.
Katarzyna napisał(a):
Dziękuję za szybką odpowiedź. Bardzo chciałabym zmienić jej dietę ale córka jest uparta i ciężko ją namówić do próbowania nowych rzeczy. Będę dalej podawać jej witaminę C bo ciągle kaszle i wiem, że to kolejna infekcja. Podawałam jej dzisiaj wit.C mniej więcej co godzinę 1/4 łyżeczki w szklance soku/herbaty ale chyba za mała dawka albo za duże odstępy czasu bo kaszel i katar dalej są obecne.Po prostu boję się jej dawać więcej żeby nie nastąpiło wypróżnienie. Dla mnie wit.C pomogła przy zapaleniu gardła a u córci ciężko mi dawkować…Przeczytałam Pani artykuły o wit C z zapartym tchem ale wciąż nie wiem ile jej zapodać w razie infekcji? Czy mogę podać dziecku całą płaską łyżeczkę w szklance za jednym razem i za godzinę to samo czy zrobić większy odstęp czasowy? Czy mogła by mi Pani jeszcze doradzić bo z tego co czytałam to mało jest informaci o dzieciach -tylko to, że ten 1g/wiek. Z góry dziękuję Pani Marleno i pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Móc możesz podawać po 3 g co godzina, ale to nie zwalnia z konieczności obserwacji. Jeśli brak jest jakichkolwiek efektów to znaczy że dawka jest za mała aby uczynić różnicę. Jeśli zaczynają się burczenia w brzuchu to zwiększamy odstępy pomiędzy dawkami albo dajemy nieco mniejszą dawkę i znowu uważnie obserwujemy symptomy czy ustępują.
Sprawdź też małej poziom witaminy D we krwi. Dzieci mają jej często zbyt niskie poziomy, a co za tym idzie szwankuje system odpornościowy, takie dzieci częściej zapadają na infekcje niż te, które mają wysokie poziomy witaminy D.
Fabian Gorski napisał(a):
Przyznam szczerze, że przeraziła mnie informacja o „prawdziwym” mleku, gdyż piłem je bardzo często myśląc, że to zdrowy wybór… Nigdy więcej!
Jarek napisał(a):
Bardzo fajny artykuł. W moim przypadku najbardziej zaczęła mi obniżać odporność niestety kawa ;/ chyba przesadzam już z ilością….
vertigo napisał(a):
Witam! Kiedy można się spodziewać publikacji Pani autorstwa „10 lat mniej w 10 tygodni”? Myślę, że zainteresowanie byłoby ogromne. E-booka znam na pamięć, witryna jest dla mnie osobiście wielką inspiracją, ale taka książka bardzo by się przydała, choćby aby podarować jąw prezencie bliskiej osobie. Pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Verigo, pracuję nad tym, w zasadzie nad dwiema publikacjami pracuję jednocześnie. Plus praca zawodowa, blog, dom, mąż i dzieci… ufff 😉
Jarek napisał(a):
alkohol też obniża odporność……. :/
Asia napisał(a):
Marleno,
Mam kilka pytań, byłabym wdzięczna za odpowiedz 😉
1. Dlaczego żywność wędzona jest zła ???
np. ryba wędzona, czy schab wędzony we własnej wędzarni.
Jem bardzo rzadko mięso ale skusiłam się na wędzony schab zrobiony przez znajomego we własnej wędzarni z własnymi przyprawami.Był pyszny.
2. Jakie ryby są dobre???
(czy mintaj, dorsz, flądra to dobre ryby? Czy płat śledziowy słony jest zdrowy?
3. Czym się myjesz? Mydło, czego używasz pod prysznic?
4. Czego dokładnie używasz do prania, czy płukania? chodzi mi też aby dziecięce ubranka z plamami też doprać
5. Co radzisz używać zamiast podpasek?
6. Piszesz, że Floradix jest ok. Ja osobiście podaję go mojemu dziecku bo to jedyny syrop witaminowy, który znalazłam w aptece i jest naturalny ale on zawiera gumę guar i jeszcze jakąś gumę czyli 100% natury tam nie ma.
7. Kosmetyki Alterra też stosuję ale dermatolog ostatnio mi powiedziała, ze gdyby to byly w pelni naturalne kosmetyki to mialyby okres waznosci co najwyzej miesiąc a nie ro lub 2 lata.
8. Kiszonki też czasem piję ale zastanawiam się czy ta sól w nich zawarta zle nie wpływa na organizm, szczególnie ze mowi sie o ograniczaniu soli a przeciez sok z ogórkow jest slony
I to na tyle moich pytan 😉
Marlena napisał(a):
Asiu, wędzone jest „pyszne” ale dla Twojego ewentualnego przyszłego raka (którego rzecz jasna można uniknąć NIE spożywając wędzonek), a te domowo wędzone nawet bardziej niż przemysłowo: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/7447916. W pokarmach wędzonych znajdują się bowiem posiadające potwierdzone działanie rakotwórcze substancje – wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne, te same które wydzielają się np. podczas palenia papierosów czy produkcji asfaltu. WWA powstają w żywności podczas jej przetwarzania termicznego: smażenia, pieczenia, wędzenia, grillowania lub prażenia. Ryby są kontrowersyjne: te tłuste mają co prawda Omega-3 i witaminę D, ale to właśnie tłuszcz przechowuje wszystkie toksyczne rozpuszczalne w tłuszczu substancje, tak samo u ryby i tak samo u ludzi. U mnie ryby jada się raczej okazjonalnie (Wigilia, wyjazd nad morze, uroczystość rodzinna itp.). Mydła mam w domu różne: aleppo, samodziełki, rosmanowskie Alterry, zwykłe szare itp. i używam ich zarówno w celach gospodarczych jak i do mycia. Generalnie jeśli stosuję kupne kosmetyki to tylko wersje organiczne. Do prania też stosuję rozmaite środki w zależności od tego co mi przyniesie efekty: mam w domu orzechy piorące, sodę, boraks, proszek-samodziełkę i „na wszelki” małą buteleczkę kupnego żelu do prania gdyby zaistniała konieczność uprania czegoś super-extra zabrudzonego (rzadko, ale się przydaje). Plamy wywabiam takim specjalnym mydełkiem (mydełko galasowe), do nabycia w Rossmanie. Na „te dni” można wybrać kilka rozmaitych opcji: do dyspozycji są jednorazowe artykuły higieniczne z bawełny organicznej, kubeczki menstruacyjne, wielorazowe podpaski np. Naya. Nasze przodkinie nie miały Alwaysów i jakoś sobie dawały radę przez wieki całe 😉
Co do gumy guar to nie jest ona syntetyczna, jest to podobnie jak np. skrobia ziemniaczana polisacharyd (i dlatego jest stosowany jako środek zagęszczający), pochodzi jednak nie z ziemniaka, ale z nasionek znajdujących się w strączkach rośliny Cyamopsis tetragonoloba. Kiszonki robię sama w domu i daję tyle soli aby mi nie szkodziła. Kiszonki sklepowe raz że nie wiem jakimi metodami kiszono, a dwa – są z reguły wściekle słone i prawie na pewno nie dodano tam szlachetnej soli zawierającej mnóstwo mikroelementów (np. szarej kłodawskiej czy himalajskiej) tylko zwykły rafinowany chlorek sodu (bo najtańszy), czyli coś co znamy ze sklepów pod nazwą „sól spożywcza”.
Co do kosmetyków to jak chcesz mieć takie w pełni (ale to naprawdę W PEŁNI) naturalne, to pozostają tylko samodziełki, niestety. Jedna zasada, która zawsze się sprawdza brzmi: jeśli możesz coś zjeść, to śmiało możesz to również wetrzeć w skórę. Kupne kosmetyki nawet organiczne też nie są czasem pozbawione wad, choć są częstokroć dużo bardziej naturalne niż te konwencjonalne. Czyli podobnie jak z kiszoneczkami: domowe zawsze lepsze 😉
Małgoś napisał(a):
Dawno nie czytałam tak rewelacyjnego artykułu !!! Z takim rozmachem literackim, że aż dech zapiera, ilość słów wprost proporcjonalna do ich jakości. Pracuję w szkole (jako nauczycielka) i na zebraniach z rodzicami czułam się jak czarna owca albo ptak, który swe gniazdo kale, bo przed wręczeniem rodzicom listy na picie darmowego mleka (którą to listę wcisnęła mi dumna z akcji dyrekcja) wygłosiłam nieśmiało swe sugestie, co do jego wątpliwych właściwości odżywczych, podkreślając przy tym, że jest to UHT! Mało kto załapał o co mi chodzi, rezultat był taki, że rozpętała się wśród rodziców dyskusja, czy może zamówić dzieciom odpłatnie mleko smakowe:)) Świadomość w narodzie jest zatrważająca.Na przyszłość wiem, że nie należy nieśmiało przebąkiwać, ale z grubej rury uderzać, i mam gdzieś z tyłu gałąź, na której siedzę. Teraz dzięki Pani mam świetne narzędzie do walki z ciemnotą i to nie tylko na wywiadówki (nie mam już wychowawstwa:) Rozplakatuję szkołę tym artykułem, jeśli można (?) PozdrawiaM
Marlena napisał(a):
Małgoś, jasne, że można 🙂
Jacek napisał(a):
Pamiętam, jak kiedyś pani na lekcji biologii lub historii mówiła nam, uczniom, że w pradawnych czasach mózg człowieka mógł się rozrosnąć w przeciwieństwie do mózgu małpy, bo człowiek pierwotny jadł mięso obrobione termicznie dostarczając sobie więcej energii. 🙂 Dzięki Pani wiedzy brzmi to bardzo groteskowo, choć kiedyś traktowałem tą teorię zupełnie poważnie. Dziękuję za kolejne artykuły i sumienną pracę na tej stronie. Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Ja z przestrachem myślę co będzie dalej z ludzkością jak się tym wszystkim mięsożernym kotom, psom, lwom, krokodylom czy niedźwiedziom powiększą się te ich mózgi od jedzenia tego mięsa. Bo skoro nam się mózg od mięsa powiększył, to im też się powiększa (wszak wszyscy jesteśmy dziećmi Matki Natury podlegającym tym samym prawom rozwoju) i są cooooooraz mądrzejsze, a nie daj Boże przylezą z dżungli i lasów do naszych miast i wsi i nas pogonią stąd. Lepiej nie trzymać w domu psa czy kota, bo nie znamy dnia ani godziny – wstajesz rano, a tu Twój kot w Twoim szlafroku okupuje Twój komputer, właśnie siedzi na Skypie gawędząc z psem sąsiada, sącząc niedbale tak już od rana Twoje schłodzone piwko i zagryzając przy tym z pełną bezczelnością Twoją niezwykle cenną babciną wędzonką własnołapnie wyciągniętą z Twojej lodówki. Horror, do czego ta mięsożerność może doprowadzić! 😉
Asia napisał(a):
Marleno,
W Piśmie Swiętym Bóg dał wskazówkę co jeść ale również jest mowa o tym, że apostołowie żywili się mięsem (baranka) byli rybakami więc ryby były podstawą ich kuchni. Czy mimo skali zatrucia wód a przez to ryb nie ma więcej korzyści z jedzenia ryb niż z ich nie jedzenia, albo tylko od święta? Nie wiem jak wygląda u Ciebie w domu drugie danie ale samą sałatką to ja bym się nie najadła a mąz to wogóle. Więcej człowiek się narobi w przygotowaniu jej niż nasyci a za 5 min. głodny.
Możesz podać przykładowe sycące drugie danie? 😉
Marlena napisał(a):
Asiu, w żadnych świętych księgach nie ma wzmianki o tym, aby człowiek żywił się trzy razy dziennie mięsem lub aby to było wskazane. Zwierzę było zabijane od święta jako ofiara i zjadane z poczuciem wdzięczności za to, a nie hodowane w 3 miesiące na prochach aby tylko je szybko sprzedać konsumentom uzależnionym od obżerania się trzy razy dziennie mięsem, bo przecież posiłek bez mięsa to nie jest posiłek i „ciężko się najeść” bez mięsa. Znam to, byłam tam, przeżyłam to i gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że nie będę kiedyś jadać mięsa i najem się „tylko” jakąś zakichaną sałatką, to bym pomyślała, że jest stuknięty albo nawiedzony.
Nasi przodkowie jadali mięso od święta, „na niedzielę”, albo się zabijało zwierzaka jak wesele w rodzinie miało być. Nie było takiego zdziczenia jak dzisiaj. Nie piło się słodkich napojów gazowanych, tylko przyjazne florze jelit napoje: zsiadłe mleko, kwas chlebowy, podpiwek, kwas z ogórków i kapusty. Nie było słodyczy na co dzień, były od święta, nie było bialutkich wypiekanych na drożdżach bułeczek na co dzień, bo był zdrowy wypiekany na zakwasie razowy chleb z pełnej mąki, a biały drożdżowy był od święta. Nie jadało się na co dzień posiłków podzielonych na przystawkę, danie pierwsze, danie drugie i deser, bo tak się jadało ale od święta. Na co dzień jadło się prosto – może i zgrzebnie ale zdrowo, głównie dania jednogarnkowe, oparte na warzywach, a nie na mięsie. I jakoś dziwnie każdy się najadał, prawda?
Niestety nie podam przepisu na drugie danie bo zwyczajnie zaprzestałam jadania „drugich dań”. Moje posiłki są teraz proste i bez wydziwiania, a sałatki jeśli stanowią nasz posiłek to są tak bogate i sycące, że nikt nie chodzi po nich głodny, nawet jeśli są bez mięsa (którego nie jadamy już w ogóle i po przejściu dosyć bolesnego aczkolwiek skutecznego odwyku już teraz wcale za nim nie tęsknimy). Ryby jadamy okazjonalnie (Wigilia, wyjazd nad morze, uroczystość rodzinna itp.), niestety wody nie są tak czyste jak dwa tysiące lat temu w biblijnych czasach, w zasadzie to chemiczna zupa z tym wszystkim co dzisiaj wpada do mórz i oceanów, a hodowlane ryby są z kolei traktowane jak cała reszta przeznaczonych do masowej konsumpcji zwierząt czyli jadą na prochach bo są tylko „towarem”, który należy jak najszybciej upłynnić.
Katarzyna napisał(a):
Witam ponownie, chciałam napisać, że z córcią lepiej-co prawda dalej jest przeziębiona ale jest lepiej niż zazwyczaj. Najgorsze jest tylko to, że trudno dać dziecku taką ilość witaminy C aby była widoczna poprawa-córka szybko dostaje rozwolnienia…Podaję jej teraz mniej witaminy i wydłużam czas podawania ale i tak za jakiś czas idzie do kibelka… Nie wiem -może to być przyczyna dużej ilości płynu podawanych z witaminą-rozrabiam jej na zmianę z wodą z miodem i z sokiem (kartonowym bo wyciskanego nie chce pić). Dzisiaj do południa jeszcze nawet 5gram nie podałam a już była rzadka kupa. Córka je również owoce więc może nie potrzebuje aż tak dużo witaminy. Muszę jeszcze poobserwować jakie ilości jej wystarczą. A może zna Pani jakąś inna witaminę C -w innej postaci,którą łatwiej podać dziecku? Staram się jak mogę aby córka dostawała jak najwięcej surowych owoców i warzyw -zwłaszcza, że sama jem zdrowo to córka nie chce nawet spróbować wielu rzeczy, do których ją zachęcam ale najważniejsze, że dzięki Pani widzę już jakieś światełko w tunelu. Próbowałam również przekonać moją rodzinę do zdrowego odżywiania, do porzucenia tych wszystkich sztucznych dodatków, leków na wszystko ale oni tylko pukają się w głowę i mówią, że „jestem nawiedzona”. No cóż, nic dziwnego, że moi rodzice ciągle chorują i wszystko ich boli jak najlepszy rosołek według mojej mamy to ten z dodatkiem kostki rosołowej- bo wtedy jest smak- więc jak jej powiedziałam, że dziękuję za taki rosołek bo mojej córci go nie dam to się obraziła na parę dni. Pozdrawiam i dziękuję za Pani mądrość.
Marlena napisał(a):
Katarzyno, witaminę zaczęłaś podawać jak już infekcja była trochę zapuszczona. Na przyszły raz zacznij podawać ją przy pierwszym kichnięciu, a będą całkiem inne efekty – po prostu infekcja nie będzie miała szans się rozwinąć tak jak to się stało teraz. Jeśli zaczniemy podawać C przy już zapuszczonej infekcji to jedynie złagodzimy jej przebieg, choć dobre i to.
Jak podać dziecku C aby jej nie wypluwało napisał dr Andrew Saul tutaj: https://www.doctoryourself.com/megakid.html – mała ilość soku gdzie rozpuszczamy C i dajemy popić szybko czymś słodkim. Jedna z użytkowniczek napisała, że podaje 4-latkowi tak: łyżeczka domowej liposomalnej C rozmieszana na papkę na kawałku rozgniecionego bardzo dojrzałego banana (takiego z brązowymi plamkami, bo wtedy są najsłodsze) i szybko dać popić czymś słodkim dla zabicia smaku.
Sprawdź też dziecku poziom wit. D we krwi jeśli ma słabą odporność i ciągle coś łapie, a jeśli ma niedobór to trzeba suplementować.
Rodziną nie ma co się przejmować: to nie dziadek, ciocia czy babcia są odpowiedzialni za zdrowie dziecka, ale matka i ojciec. Reszta rodziny niech dalej jada swoje zaprawione chemią rosołki i niech dalej choruje i cierpi skoro taki jest ich wybór. Nie ma ustawowego obowiązku bycia przewlekle zdrowym w tym kraju, jest wolność i niech każdy robi ze swoim ciałem co chce. 😉
Staraj się nie rozpieszczać kubków smakowych dziecka od małego takimi neurotoksycznymi substancjami jak cukier, syntetyczne aromaty, glutaminian sodu itp. bo potem jest ciężko odzwyczaić, przeczytaj historię Emilki, walka z maluchami była ostra ale dzięki twardej konsekwencji Emilii się udało zmienić dzieciom dietę na zdrową i naturalną: https://akademiawitalnosci.pl/historia-emilii-zdrowa-mama-i-zdrowe-dzieciaki/
AGA napisał(a):
Witam! Potrzebuję pomocy! Właśnie wracam od Pani doktor, z którą rozmawiałam o diecie dr Dąbrowskiej, o zdrowym odżywianiu i tak wyszłam z receptą, ale nie zamierzam jej realizować! Jestem osobą dosyć szczupłą 58kg wagi i 173cm wzrostu. Od roku zmieniam odżywianie w domu z lepszymi i gorszymi momentami. Ale mimo wszystko z moim zdrowiem nie jest dobrze. Nieregularnie miesiączkuję, marznę bardzo kiedy wszystkim jest ciepło no i TSH mam nieco podwyższone 4,85. Boję się diety warzywno-owocowej żeby nie schudnąć bardziej. Bardzo proszę o poradę co w tej sytuacji ze sobą zrobić?
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Ago, to nie jest tak, że spadek wagi na warzywno-owocowym poście (nota bene przywracającym równowagę hormonalną) jest na zawsze. W okresie regeneracji waga rośnie znowu, doczytaj sobie w książeczkach pani doktor. Jeśli zaś niedowaga była spowodowana np. kiepskim wchłanianiem, to paradoksalnie post poprawia następujące po nim przyrastanie masy ciała, bo poprawia się wchłanianie, więc po poście jak już przechodzimy na regenerację to nagle z kościotrupa robi się w końcu normalny, zdrowy człowiek, bo on już teraz wszystko co zje dużo lepiej przyswaja. Tylko krańcowe wychudzenie/wyniszczenie jest przeciwwskazaniem do postu Daniela. Jeśli ma się choć trochę tkanki tłuszczowej to będzie z czego pościć – tak to działa.
ella napisał(a):
Pani Marleno,
proszę o pomoc. Od ośmiu m-cy czytam Pani blog i dokonałam rewolucji w swoim życiu. Było mi łatwiej niż innym, bo byłam wegetarianką, ale nie do końca świadomą pewnych niuansów. Np. spożywałam wręcz hurtowe ilości majonezu i sera żółtego, panicznie unikałam słońca, kosmetyki musiały pachnieć, nie zwracałam uwagi na ich szkodliwe składniki, leki i suplementy wg mnie były nieszkodliwe i leczące, bo przecież z apteki. Teraz nawet Rutinacei nie podałabym swojemu psu, nie wiem po co ma w składzie 4 słodziki, w tym aspartam, po co to w tabletce do połykania. Dzięki Pani przeszłam na zupełnie zdrową dietę, podstawą są surowe koktajle (nawet wrzucam do nich pokrzywę), zero glutenu i laktozy, z pokarmu zwierzęcego tylko jajka i własnej produkcji masło od znajomych z prawdziwego gospod. wiejskiego. Z niezdrowych rzeczy pozostał jedynie e-papieros ciągnięty od ponad roku, po 43 latach palenia ,,smrodów”. Zero kawy, cukru, naprawdę sporadycznie odrobina słodyczy lub alkoholu. Mimo tego nie mogę uwolnić się od problemu wzdęć, które zamiast zniknąć nasilają się, mam je nawet po ogórkach kiszonych solo i kaszy jaglanej z owocami suszonymi i jablkami. Mam je po koktailach warzywno-owocowych, po wszystkim. Po prostu mnie trafia .. .Wieczorem mam brzuch jak w 8-ym m-cu. Już 5 minut po zjedzniu czegokolwiek wzdęciu towarzyszy bulgotanie i przelewanie w jelitach. Podejrzewam nieszczelne jelita i może jakieś złogi w nich. Mam Hashimoto, nie biorę jeszcze leków. Jedyny lek, który biorę to coś na serce, niestety muszę, inaczej mam trzęsawkę. Diety dr Ewy nie mogę przeprowadzić, bo ważę tylko 47 kg przy 165 wzrostu, na prawie wyłącznie surowej diecie schudłam 6 kg. Pani Marleno b. proszę o pomoc, mam dosyć tego wiecznie wywalonego brzuszydła, a lekarzy omijam szerokim łukiem. Tylko w Pani nadzieja, sama nie umiem znaleźć przyczyny ani rozwiązania. Mam 54 lata, do 45 r.ż. żyłam b.niezdrowo, później stopniowo szło ku lepszemu, teraz odżywiam się prawie idealnie wg Pani zaleceń.
Pozdrawiam
Ella
Marlena napisał(a):
Ella, problem wzdęć podobnie jak niedowaga – u zdrowych ludzi nie występuje. Rozumiem Twoją niechęć do lekarzy, ale lekarze nie gryzą, a nowoczesna diagnostyka często bywa pomocna. Warto się zbadać zamiast gdybać: może masz jakieś nadwrażliwości na pokarmy, może doszło do zaburzeń mikroflory jelit? Im bardziej naturalna dieta tym bardziej jest ona wymagająca jeśli idzie o stan przewodu pokarmowego. Zniszczony latami niewłaściwej przetworzonej diety, stresem i używkami przewód pokarmowy nie bardzo lubi świeże owoce i warzywa, zdrowe koktajle itd. skoro nie ma np. dobrej flory, buntuje się wtedy i zamiast trawić zaczyna się bulgotanie, wzmożona fermentacja, gazy, brzuch jak balon itd. A jeśli kiepsko przyswajasz to na co tyle dobrego jedzenia, skoro większa część i tak nie jest przyswajana? Marnacja i tyle. Jeśli nie przyswajamy to zdrowi nie będziemy nigdy: dwa kroki w przód i 3 w tył i tak to się będzie kręcić bez ustanku.
Jeśli chodzi o metody naturalne jakie znam, to jest coś co szybko naprawia komórki epitelialne wyściełające jelita, tym czymś jest 7-10 dni diety sokowej (lub dłuższy post Daniela). Jak to działa to przedstawiła nam na wykładzie dr Dąbrowska, która mówiła jak przebiega wymiana zniszczonego nabłonka jelit na nowy: stary jest złuszczany, parę dni lata się ostro do kibelka a potem ustrój buduje zdrowy nowy nabłonek i od tej pory wszystko trawisz jak nowo narodzona. Przez 7-10 dni sokowej diety nieco się chudnie, ale potem zaczyna się lepiej wszystko przyswajać, więc nabiera się masy ciała z powrotem i to szybciej niż byśmy przypuszczali. Jeśli jednak bierzesz regularnie dzień w dzień jakiekolwiek leki to skonsultuj się najpierw z lekarzem, bo tylko ludzie względnie zdrowi (w sensie: nie przyjmujący jeszcze na stałe leków) mogą samodzielnie przechodzić na sokową dietę. Podczas niej działanie wszystkich leków się nasila i odstawia się je stopniowo w miarę jak ustrój dochodzi do siebie, a do tego przydatny jest lekarz właśnie i dobrze jest wtedy odstawiać je pomału pod jego okiem. Jeśli dieta sokowa odpada, to można spróbować soku z kapusty (4 szklanki dziennie) czyli metoda dra Cheneya, też stosunkowo szybko naprawia zniszczony przewód pokarmowy, pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/nie-jestes-tym-co-jesz-lecz-tym-co-przyswajasz/
Zwróć przy tym uwagę na dokładne żucie pokarmu – niektórzy użytkownicy donosili, że ich problemy ze wzdęciami skończyły się biegusiem, po prostu tylko przykładając dużą uwagę do bardzo dokładnego przeżuwania pokarmów. W Twoim przypadku problem może być głębszy, skoro „przeżute” blenderem koktajle też powodują u Ciebie wzdęcia. Czy jest coś co wzdęć nie prowokuje, czy też wszystko jak leci prowadzi zawsze do wzdęć? Pomyśl wtedy nad florą jelit: codziennie kiszonki w takiej czy innej formie muszą się znaleźć w diecie by mieć dobrą florę, najlepiej na początek w formie nie zawierającej błonnika, nad którym organizm nie dysponujący prawidłową florą już się musi trochę pomęczyć. Więc soki z kiszonek (jeśli są sensacje to zaczynaj od 1 łyżeczki, obserwuj i stopniowo zwiększaj), jogurt (najlepiej domowej roboty), ewentualnie apteczne probiotyki na początek. Budowa dobrej flory trwa długo i trzeba być cierpliwym. Należy też zwracać uwagę na wszystkie rzeczy, które naszej florze szkodzą (silny stres, kawa, alkohol, przetworzona żywność, leki, chemio- i radioterapia, napoje gazowane, słodycze itd.). Chodzi wszak o to, by nasze jelita zasiedlały w prawidłowej proporcji przyjazne laktobakterie, a nie w nadmiarze te szkodliwe, gnilne, fekalne, drożdżaki itd.
Karolina napisał(a):
Marlenko,
od kilku dni na śniadanie jadam musli Bircher-Bennera, choć przyznam, że jedzenie zimnego śniadania w taką pogodę jest dla mnie nieprzyjemne. Myślisz, że można je rano zalać ciepłym (nie gorącym, oczywiście) mlekiem roślinnym albo sokiem?
W internecie widziałam takie przepisy, ale jednocześnie polecali mleko skondensowane i soczki typu Tymbark. Nie jestem pewna, czy mogę im w takim razie wierzyć i ciepły dodatek nie wpłynie negatywnie na wartości musli? W końcu po to je jadam, żeby dostarczyć od rana witamin 😉
Pozdrawiam gorąco w te zimne dni!
Marlena napisał(a):
Ja zimą leciutko sobie podgrzewam mleko roślinne do musli. Soki piję prosto z wyciskarki więc nie podgrzewam ich nigdy. Przetworzonych przemysłowo soków czy nabiałów nie wkładam do mego drogocennego wnętrza w ogóle. 😉
ella napisał(a):
Pani Marleno,
proooooszę o radę. Mój post jest dwa ,, piętra ” wyżej.
Marlena napisał(a):
Ella, odpowiedziałam już na Twój komentarz. Przepraszam lecz nie siedzę przy kompie cały czas 😉
Adela napisał(a):
Marleno dziękuję bardzo za wszystkie cenne informacje. Mam pytanie odnośnie postu (jednodniowego w tygodniu) a karmienia piersią. Od 3 lat już karmię dziecię w tej chwili drugie, i na pewno post daniela jest przeciwwskazany przy kp, ale takie jednodniowe?staram się odżywiać zdrowo, tzn odkąd odnalazłam Twojego bloga ( w maju) przestałam jeść słodycze (a wcześniej to była lawina dziennie), mięsa też nie jem aczkolwiek to i wcześniej sporadycznie, soki wyciskam codziennie, ale mam problem jednak z odżywianiem, owszem jem sałatki, ale co z tego jak za jakieś 30min jestem znowu głodna? jak zjeść coś do syta żeby nie czuć głodu tak szybko?i następny problem, przy kp mam szaloną chęć na słodycze, ostatnio niestety się skusiłam, i potem znów ciężko było się odzwyczaić, zresztą ja bardzo lubię słodki smak, w zamian słodyczy jem dużo miodu, daktyli itd.
co do diety dr Dąbrowskiej, to znam ją od kilku lat, kiedyś ją stosowałam dwa tygodnie, dla mnie minus że wyglądałam już jak kościotrup, ale teraz stosuje ją moja mama, która dwa miesiące temu nie mogła wejść do mnie na 2 piętro, bolały ją stawy, kolana wysiadały, tragedia. a dziś normalnie biega!!! jak nastolatka, pełno energii, żadnych bóli. ależ ileż mnie kosztowało żeby ją przekonać do tej diety. Także każdemu polecam
Marlena napisał(a):
Adelo, z reguły zaleca się pościć dopiero po zakończeniu laktacji. Nie zaleca się mamom karmiącym pościć z tego względu, iż uwalniające się z tkanek niektóre toksyny mogą dostać się do mleka. Z drugiej strony patrząc nasze przodkinie czy miały one przez cały okres laktacji cały czas zapewniony nieprzerwany dostęp do pożywienia? Czy nie zdarzały się postne okresy podczas trwającej wiele miesięcy laktacji, wymuszone po prostu porą roku, brakiem dostępności pewnych pokarmów itd.? Jak radzą sobie karmiące muzułmanki podczas Ramadanu (niektóre nie poszczą, a niektóre tak)?
Cieszę się, że Twojej mamie poprawiło się zdrowie po poście – tak trzymać i nie wracać do starych zgubnych przyzwyczajeń żywieniowych, a wszystko będzie dobrze! 🙂
Adela napisał(a):
Pani Marleno miało być, przepraszam…
jolka napisał(a):
Marleno,
kupiłam sobie ziele czystka, ale mam po nim bóle głowy. Stosowałam zgodnie z Twoimi wskazówkami, ale może powinnam zacząć od picia małej ilości? 1/2 szklanki na dobę? O czym mogą świadczyć te bóle? Czy może wcale nie powinnam pić tego zielska?
Marlena napisał(a):
Czystek rozpuszcza biofilm drobnoustrojów chorobotwórczych, dlatego jeśli się gdzieś jakoweś chowają po kątach to w starciu z czystkiem nie mają szans. Niestety należy to czasami odkupić objawami tzw. kryzysu ozdrowieńczego (bóle głowy, wypryski na skórze, zaburzenia jelitowe itp.), jest to kwestia naprawdę bardzo indywidualna.
jolka napisał(a):
Dziękuję, w takim razie wracam do picia (herbatek z czystka, żeby było jasne)
Hania napisał(a):
Dziękuję za dobry artykuł. Dla mnie bardzo pomocna okazała się książka Julity Bator „zamień chemię na jedzenie” – bardzo polecam! Przeczytałam powyżej o mięsie, Marleno – polecasz próbę odstawienia na dwa tygodnie – zgodzę się z objawami odstawienia jedynie w przypadku „mięsa z fabryki” – ja dla mojej rodziny kupuję jagnię i indyka z chowu domowego, ta ilość mięsa mniej więcej wystarcza mi na cały rok (2 dorosłych + 2 dzieci w wieku przedszkolnym). Wędlin praktycznie nie kupujemy (odstawienie jak najbardziej z objawami). Teraz często zdarza mi się przez parę tygodni w ogóle nie podawać mięsa, szczególnie latem kiedy mamy mnóstwo warzyw z ogrodu – i nie ma żadnego problemu. Czujemy się doskonale, jesteśmy pełni energii, nie rozmyślamy o kotlecie 😉 Więc myślę, że przede wszystkim uzależniają wędliny (glutaminian sodu!!!) i może jakieś cuda wianki, którymi faszerują zwierzęta na farmach.
Marlena napisał(a):
Właśnie o to chodzi, Haniu: kiedyś się jadło mięso od okazji czyli „na niedzielę” albo jakaś uroczystość rodzinna typu wesele, chrzciny. A dzisiaj dietetycy każą nam je spożywać codziennie niby dla zdrowotności, tylko że nikt nie bierze pod uwagę, że nasi przodkowie nie znający chorób cywilizacyjnych nie dość, że na co dzień mieli dietę wegetariańską (mięsożercami bywając od święta), to jeszcze mięso było kompletnie innej jakości, a nie chemicznie pędzone i chemią doprawiane.
Jarek napisał(a):
Ciekawy artykuł, bardzo ciekawy. W moim przypadku najbardziej zaczęła mi obniżać odporność niestety kawa ;/ chyba przesadzam już z ilością….2 razy grypa w przeciągu miesiąca.
MajkEL napisał(a):
W trakcie czytania głowie mojej wykluło się pytanie odnośnie kiełków i trawy pszenicznej. W książce „Metoda Doktora Gersona” autorstwa Charlotte Gerson i Beaty Bishop można przeczytać, że pacjenci z nowotworami, którzy w trakcie terapii metodą Gersona dostawali kiełki, doświadczali nawrotów choroby lub przestali odpowiadać na leczenie. W książce (str.145) uzasadnia się to obecnością w kiełkach L-kanawaniny- białkiem, które miałoby osłabiać odporność.
Natomiast sok z trawy ponoć jest ciężko strawny i drażniący dla żołądka, więc w ogóle go odradzają, twierdząc, że może go zastąpić „zielony sok” z ich protokołu.
Co o tym sądzisz Marleno- należy „bać się” kiełków i trawy pszenicznej?
Marlena napisał(a):
Charlotte Gerson twierdzi, że szkodzą. Z kolei inna pani, Ann Wigmore, najpierw siebie wyleczyła z raka jelita grubego kiełkami i trawą pszeniczną, a potem poszła na studia medyczne i otworzyła klinikę, gdzie z powodzeniem leczyła ludzi opracowaną przez siebie metodą. Czyli trawą pszeniczną i kiełkami 🙂 Tylko że jej klinika nie miała takiego szumu marketingowego wokół siebie jak klinika Charlotte Gerson, a książki Ann Wigmore są dużo mniej poczytne. Dlatego powszechnie poszła w świat fama, że kiełki szkodzą „bo tak piszą u Gersona”.
L-kanawaninę zawierają nasiona lucerny. Nie wolno ich jeść bez kiełkowania tak jak skubiemy „na sucho” np. nasiona słonecznika czy dynię. Podczas kiełkowania jednak jej zawartość w nasionach lucerny spada do znikomych wartości, zaledwie kilku miligramów na porcję przy 14.000 mg dawki toksycznej – czyli ilości nieistotnych dla ludzi zdrowych (ale być może istotnych dla tych mających raka). A poza tym jest mnóstwo innych nasionek do kiełkowania.
Polecam artykuł https://www.surowo.pl/dieta-surowo/215-trujace-kielki, lub oryginalny angielski tekst artykułu (autorzy: Warren Peary and William Peavy, Ph.D.) https://www.living-foods.com/articles/sproutmyths.html
BEATA REDZIMSKA napisał(a):
Każdy jest kowalem wlasnego losu i wlasnego zdrowia.
MajkEL napisał(a):
Dzięki Ci Marleno za (zaskakująco) szybką odpowiedź. 🙂 Artykuły przeczytałem, więc w najbliższym czasie zacznę „produkować” swoje prywatne kielki. 🙂
Swoją drogą jestem na surowej diecie (zielenina, kiszonki, owoce i wyciskane soki) dopiero od pięciu dni… I już czuje GIGANTYCZNĄ odmianę w jakości swojego funkcjonowania (oczywiście na plus).
Zainspirowały mnie obejrzane ostatnio dwa filmy, tj. Hungry for a change i Fat, sick and nearly dead- wprawdzie obydwa są w sieci tylko po angielsku, ale język jest na tyle prosty, że nawet ktoś średnio władający językiem Szekspira załapie o co chodzi, toteż polecam je każdemu do obejrzenia.
Ps. Zauważyłem, że w artykułach często wspominasz o Maxie Gersonie, ale w polecanych lekturach nie ma książki „Metoda Doktora Gersona” i tu moje pytanko- czy nie zgadzasz się z jakimiś istotnymi tezami z tej książki czy nie polecasz tej literatury z innego powodu?
Pozdrawiam serdecznie.
AGA napisał(a):
Witam!
Potrzebuję porady. Od trzech tygodni moja prawie pięcioletnia córeczka ma katar a od tygodnia i ja. Stosuję wit.C, zjadamy kaszę jaglaną prawie codziennie i nic. Myślę, że gdzieś popełniam błąd. Proszę o podpowiedź co i w jakich dawkach zastosować. Z góry bardzo dziękuję.
P.S. Chciałam jeszcze dodać, że Pani wiedza, Pani Marleno, jaką nam tu przekazuje jest jak światełko w ciemności! Jeszcze bardzo błądzę ustalam zasady jak i co, ale bez tego blogu nadal zasilałabym przemysł farmaceutyczny i byłabym stałym gościem w przychodni.
Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
A sprawdzałaś jej poziom witaminy D? Jej prawidłowe poziomy zapewniają sprawną pracę układu immunologicznego. Natomiast jak podawać C podczas infekcji pisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/qa-001-najczestsze-pytania-na-temat-witaminy-c/ – przede wszystkim podać przy pierwszym kichnięciu nie czekając na rozwój infekcji, wystarczająco często i w wystarczających do ustępowania symptomów dawkach.
AGA napisał(a):
Dziękuję za szybką odpowiedź. Witaminę C podałam przy pierwszym kichnięciu ale niestety za mało i zrobił się katar i tak od trzech tygodni. Jest to gęsta, zielonkawa wydzielina, taki problem mam i ja.
Wit. D podaję jej codziennie 5 kropel.
Nie mam pomysłu raczej pojęcia co mam w obecnym stanie zaflegmienia zrobić. Czy podanie wit.C do momentu burczenia w brzuchu jest jakimś pomysłem?
Jeszcze raz dziękuję za chwile poświęcone na moje problemy:-)
Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
https://akademiawitalnosci.pl/qa-001-najczestsze-pytania-na-temat-witaminy-c/ pytanie 5 i 6.
Kasia napisał(a):
Wszystko brzmi super, tylko dlaczego w takim razie na Pani stronie są reklamy Danonków? Na takim blogu nie powinno być dla nich miejsca.
Marlena napisał(a):
Ja nie dobieram reklam lecz robi to Google kierując się preferencjami użytkownika, czyli Twoimi – nie moimi. Dobiera każdemu wyświetlanie reklam pasujących do ostatnio odwiedzanych przez niego witryn.
AGA napisał(a):
Dzięki bardzo i pozdrawiam.
Robert napisał(a):
Większość ludzi nie ma żadnego pojęcia co jest zdrowe a co nie. Wystarczy zajrzeć do koszyka w supermarkecie co rodzice kupują dzieciom do jedzenia.
Daniel napisał(a):
Witam Pani Marleno
Chciałbym zapytać o test „buraczany”.Czy to prawda, że po wypiciu soku z buraka lub zjedzeniu buraczkow jak sie ma kał i mocz zabarwiony na czerwono to znaczy ze ma sie nieszczelne jelita.Sa rozne teorie ze jak kał zabarwiony to ok ale jak z moczem to zle bo oznaka ze jelita przepusciły barwe i cała reszte czzyli toksyny itp. do krwi.Z GÓRY DZIĘKUJĘ SERDECZNIE ZA PANI OPINIĘ
Marlena napisał(a):
Danielu, zgadza się, mocz nie powinien farbować, a dlaczego tak się dzieje to tłumaczyła dr Dąbrowska na wykładzie: https://akademiawitalnosci.pl/5-mitow-na-temat-postu-i-cenny-wyklad-fachowca-dr-ewy-dabrowskiej/
Leszek napisał(a):
Dużo czytania, ale świetny wpis 🙂 Większość ludzi tak naprawdę nie dba o swoje zdrowie, odżywiają się przetworzonym świństwem, które zatruwa organizm. Ja z nostalgią wspominam jak się kiedyś jadło, gdy nie było fast foodów, wtedy jadło się prawdziwe posiłki, to wszystko było naturalne i przede wszystkim smaczne.
B napisał(a):
Pani Marleno! Jestem całkowicie po Pani stronie jednak momentami trzeba pewne informacje sprawdzić. Otto Warburg nie dostał Nobla za odkrycie sposobu w jaki powstaje rak (czy rzekomego sposobu jego namnażania w skutek spożywania cukrów) ale za opisanie metabolizmu komórek płucnych. Wspomniany powyżej efekt to tak zwana „hipoteza Warburga”, sformułowana w latach 30-tych, jakoby właśnie od spożywania cukru można nabawić się raka czy nowotworu. Hipoteza ta wydaje się przekonywująca jeżeli nie zdamy sobie sprawy z kontekstu historycznego w którym powstawała. Lata 30-te to czas gwałtownych odkryć na polu onkologii i niemal każdy szanowany profesor wtedy miał swoją hipotezę na temat powstawania komórek rakowych. Hipoteza ta opiera się na empirycznym zauważeniu zwiększonego zapotrzebowania na glukozę i glikogen komórek nowotworowych, nie zostało do dziś jednak udowodnione to, że ich metabolizm jest przez te składniki przyspieszany czy powodowany. Należy pamiętać o tym, że wszystkie komórki w ciele „żywią się” „cukrem” i te nowotworowe nie są w tym wypadku specjalnym wyjątkiem. Zresztą, jakby nie patrzeć rozchodzi się u Warburga o cukry proste, także te zawarte w owocach, wszystkich niemal zbożach i tak dalej (nie tylko w „nowoczesnych” jego źródłach). Hipoteza ta nie jest wcale „lepsza” czy „bardziej prawdziwa” od przynajmniej setki które wypłynęły z naukowego światka, z bardzo prostej przyczyny – dalej brak sprawdzalnych dowodów na jej koherentną i niepodważalną prawdziwość. Zresztą jak dla całej reszty też.
Oczywiście, słodycze takie jakie znamy to, nazwijmy delikatnie, kompost przydomowy. Sam nie spożywam, chyba, ze od wielkiego dzwonu, jak wspomniałem wcześniej jestem całym sercem po Pani stronie, ale momentami należałoby sprawdzić źródła informacji i nie poddawać się obiegowym opiniom krążącym w internecie, pokazującym zniekształcone informacje. Komu jak komu, ale Pani chyba nie muszę tego mówić 😀
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Ja nie napisałam nigdzie, że dostał Nobla za odkrycie sposobu w jaki powstaje rak. Jednak dostał Nobla za badania nad oddychaniem komórkowym. Sylwetkę naukowca dosyć dokładnie opisuje Wikipedia, co każdy może sprawdzić tutaj: https://pl.wikipedia.org/wiki/Otto_Heinrich_Warburg, cytuję z tegoż źródła: „Udowodnił, że rozwój raka jest procesem anaerobowym. Twierdził, że: komórki nowotworowe odżywiają się glukozą, a nie tlenem, jak komórki zdrowe. Spożycie cukru przeto podnosi poziom glukozy i dostarcza paliwa selektywnie zużywanego przez komórki nowotworowe.”
Do dzisiaj nie wyjaśniono mechanizmu skuteczności terapii Gersona, gdzie używa się soków (z marchwi, marchwi i jabłka, soków z zielonych części roślin) i to ludzi leczy, a tam cukrów sporo i poziom glukozy taki mały pewnie nie jest przecież po spożyciu. Być może polega to na tym samym mechanizmie co terapia IPT (Insulin potentation therapy https://en.wikipedia.org/wiki/Low-dose_chemotherapy) gdzie pozwala się działać insulinie, rośnie poziom glukozy, błony komórkowe guza robią się wtedy bardziej przepuszczalne bo on właśnie chce w tym momencie papu, ale zamiast papu natychmiast daje się wtedy pacjentowi niską dawkę chemii i rak to wchłania. Przez co spełnia się modlitwa „Boże spraw, aby mój rak dostał raka i umarł”. 😉
Bo tak się składa, że błony komórkowe guza mają 16 razy więcej insuliny i receptorów IGF niż komórki zdrowe. Zresztą z tego faktu się również korzysta w diagnostyce: podaje się roztwór glukozy jako kontrast, po to by zobaczyć jak się miewa guz. W przypadku soków u Gersona „przynętą” zwiększającą przepuszczalność błon komórkowych guza są zapewne cukry w sokach, a „trucizną” inne zawarte tam związki. Jak by nie było guzy zamiast puchnąć zmniejszają się, choć zapewne problemem może być kontrolowanie procesu lizy, TLS (tumor lysis syndrom), do czego służą lewatywy z kawy (nota bene do lat 70-tych obecne w Merck Manual całkiem oficjalnie).
Daniel napisał(a):
Dziękuję raz jeszcze i mam mały niuans obejrzałem ten wykład pani dr, ale nic nie ma tam o wysiłku fizycznym lub cięzkiej pracy na diecie.Jak sądzisz dieta poniżej 800kcal i ciężka prac(muszę dźwignąć ciężką paletę od 5 do 40kg i przejść ok.20m i tak 8h) a do tego gram w piłkę 1 mecz w tygodniu 90min i nieraz jeden trening.Czy taka dieta i wysiłek będą dla organizmu bezpieczne ?Co o tym myślisz?DZIĘKUJĘ ZA ODPOWIEDZ
AGA napisał(a):
Witam!
Czy zna Pani produkty do kuchni z firmy Tupperware?
Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Nie lubię plastików 🙂
Daniel napisał(a):
Oglądałem wykład dr,ale nie bylo nic wspomniane na temat diety w zaleznosci z intensywnym wysiłkiem fizycznym.Mam ciezka prace przez osiem godzin dzwigam od 5 do 40 kg i musze ok 20m przejsc a do tego gram w piłke 1 trening i 1 mecz w tygodniu.Chce zastosowac ta diet i czy przy kaloryczności ok 800 dziennie to bezpieczne i czy nalezy przygotowac sie jakos?.Mozna to wdrozyc z marszu?Mam zamiar wystartowac w sobote ide do pracy i mam mecz czy to nie za duzo jak na poczatek?
Marlena napisał(a):
Na początku możesz odczuwać osłabienie, potem zaś wręcz przeciwnie – będziesz miał tony energii. Tak to działa.
m napisał(a):
Pani Marleno, jako lekarz dietetyk proszę żeby zaprzestała Pani działalności na blogu. Wielu czytelnikow, jak widze podchodzi bezkrytycznie do zawartych tu treści. W wielu artykułąch znajdują się rażące niescislosci, nie mowiac już o tym, ze polowa informacji wyssana jest z palca (lub zaczerpnięta z intenetu, wychozi na to samo) Jako lekarz ubolewam nad tym, że ludzie zamiast siegac po fachową poradę lekarza czerpią informacje z internetu. Takie działania często kończą sie tragicznie. Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Przykro mi, ale nie ma takiej możliwości – nie mogę spełnić Twojej prośby, anonimowy/a „m”.
Ośmielam się przy tym zauważyć, że na tę witrynę nie przychodzą osoby poszukujące konwencjonalnego lekarza/dietetyka, bo jeśli takowego potrzebują to do niego idą, co jest logiczne, ja sama chodziłam. Natomiast przychodzą na tę witrynę z pewnością osoby mające za sobą historię podobną do mojej: po latach tułania się po gabinetach lekarzy i dietetyków i zostawieniu u nich mnóstwa swoich ciężko zarobionych pieniędzy z efektem miernym lub żadnym – postanowiły oto wziąć sprawy we własne ręce i poszukują przez internet osób, które np. prowadzą bloga i opowiadają „jak to się robi” – jak to jest wziąć za siebie i swoje zdrowie pełną odpowiedzialność i czy w ogóle się da.
Ja nie jestem ani lekarzem ani dietetykiem, nie diagnozuję, nie przepisuję, nie układam nikomu diet – ale nie można mi tylko dlatego zabronić pisać mojego bloga, że moja historia nie pozostaje w zgodzie z oficjalnymi zaleceniami/poglądami lekarzy czy dietetyków. Dlatego uważam, że takie witryny jak moja – witryna byłej pacjentki rozmaitej maści lekarzy i dietetyków – są potrzebne, choćby jako świadectwo tego, że ani lekarze ani dietetycy nie są jedynym „źródłem prawdy objawionej”, może dlatego, że poruszają się w ściśle określonym obszarze tego, co im kazano za prawdę uznać.
Zgodnie z twierdzeniami przynajmniej tych ekspertów u których poszukiwałam „fachowej porady” teraz powinnam już być niedołężną panią podchodzącą pod pięćdziesiątkę, z wieloma niedomogami zdrowotnymi i (co dano mi dobitnie do zrozumienia) nieuniknionymi okresami ich remisji i zaostrzeń. A jednak stało się inaczej, ale to nie dzięki tym ekspertom – tylko dzięki samej sobie. I dzięki informacjom, które są w niektórych przypadkach być może tylko „informacjami zaczerpniętymi z internetu”, co nie znaczy, że wszystkie jak leci są bezwartościowe. Z całym szacunkiem, ale dla mnie one okazały się być bardziej przydatne, pomocne i zmieniające życie niż informacje uzyskane od profesjonalistów, do których chodziłam po pomoc. W internecie można znaleźć nie tylko „wyssane z palca” informacje, lecz także prawdziwe ludzkie historie pełne bólu, cierpienia i zwycięstwa nad samym sobą i swoimi słabościami. Mój blog opowiada moją osobistą historię, wyraża moje osobiste poglądy i nie muszą być one zgodne z poglądami ani Twoimi, ani żadnej określonej socjety, ani w ogóle całej reszty świata.
Wzajemnie pozdrawiam.
AGA napisał(a):
Do „m”
Jeśli ten blog przestałby istnieć z powodu prośby „m” to ja też przestanę istnieć! Nigdzie jeszcze nie znalazłam takiej kopalni wiedzy. A i jako dla lekarza dietetyka polecam bardzo ciekawą lekturę pt.”Ukryte terapie” pana Jerzego Zięby.
Serdecznie pozdrawiam
Jola napisał(a):
W pełni podpisuję się pod tym, co napisała Marlena. Też dobiegam 50 i gdybym bezkrytycznie słuchała lekarzy, to nie wiem, czy jeszcze chodziłabym po tym świecie, a jeśli już, to byłabym wrakiem człowieka. Nadmienię tylko, że po 10 latach leczenia alergii w akademii medycznej i próbach odczulania, które skończyły się niepowodzeniem, ponieważ szczepionki również mnie uczulały, doprowadzona zostałam do początków astmy. Brałam dwa lub trzy rodzaje tabletek (już nie pamiętam) i dwa wziewy. I pewnego dnia dowiedziałam się o ziołach podnoszących odporność i oczyszczających organizm, które polecił mi lekarz, stosujący różne metody. Teraz, z perspektywy czasu uważam, że przez te 10 lat nie leczono mnie, a tuszowano mi objawy choroby objawiającej się alergią. Minęło już 12 lat od tamtej pory. Już po paru miesiącach stosowania ziół odstawiłam wszystkie leki na alergię. Od czasu do czasu, w czerwcu, pojawia się katar, ale już wiem, że zjadłam coś, czego nie powinnam lub czegoś za dużo i to jest problem, a nie tylko kwitnące trawy itp. Pewna moja znajoma zawsze twierdziła, że nie ma czegoś takiego jak alergia. Problemem są tylko chore jelita. Dzisiaj, mając pewne doświadczenia i czytając różne informacje na ten temat przyznaję jej 100% rację.
Od 12 lat, cały czas łykam różne zioła i cały czas oczyszczam organizm. Trwa to tyle lat, bo zjadłam strasznie dużo leków, zwłaszcza antybiotyków zapisywanych na byle katar w dzieciństwie, potem, w czasach studenckich, zanim trafiłam do akademii, pewna pani doktor leczyła mi alergię ampicyliną, na którą reagowałam uczuleniem (i ona o tym wiedziała).
Niestety to lekarze doprowadzili mnie do stanu, że w wieku 40 lat brałam całą masę leków na różne dolegliwości i czułam się jak stara babcia. Teraz nie muszę już chodzić do żadnego z kilku regularnie odwiedzanych specjalistów i lekarza rodzinnego też bardzo rzadko odwiedzam.
Uważam, że dzięki blogom takim jak ten wzrasta świadomość ludzi, zaczynają dbać o siebie, sprawdzają co jedzą i w jakich warunkach żyją. Jeśli ktoś sam sobie nie pomoże zmieniając swoje życie, to żaden lekarz mu nie pomoże, bo nawet jeśli popiera różne inne, nieakademickie metody, to oficjalnie nie może polecać ich pacjentom, bo miałby problemy z izbą lekarską, a chemia szkodzi. Niestety farma rządzi. Nie chcę tutaj wylewać wszystkich żali na lekarzy, bo jest dużo superfachowców oddanych pacjentom (większość moich znajomych to też lekarze), ale niestety większość likwiduje objawy nie szukając prawdziwych przyczyn choroby.
Marleno! Cieszę się, że odkryłam Twojego bloga. Od paru miesięcy zaglądam tu regularnie i jest mi bardzo pomocny. Wprowadziłam w życie kilka Twoich rad i widzę, że dzięki nim to moje oczyszczanie nabrało tempa. Wprawdzie ciągle coś ostatnio mnie swędzi, ale wiem, że wreszcie moja wątroba zatruta lekami dochodzi do siebie. Szkoda, że mając 10, 20 lat mniej, nie czułam się tak dobrze jak teraz.
Nina napisał(a):
Super artykuł 🙂
Też byłam jedyną matką w szkole moich dzieci, która nie podpisała karteczki wyrażającej zgodę na picie mleka przez moje córki. W szkole były oferowane również mleka o smaku waniliowym i czekoladowym, taki wybór w trosce o upodobania smakowe dzieci 😉
Nie zgodziłam się również na akcje fluorowania zębów w szkole, a pani mnie tak przekonywała, że to dla ząbków itd., a ja powiedziałam, że fluoru już mamy dość w innych źródłach i takie tam 🙂
Pozdrawiem. Świetna strona 🙂
iris napisał(a):
Marlenko, jestes moją absolutną faworytką. Twoje artykuły to prawdziwa skarbnica wiedzy, a ten powyżej to kolejny, który z czystym sumieniem polecam moim bliskim. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, jak ważną wiedzę przekazujesz:-) wielki szacunek za tak kompetentne artykuły. Pozdrawiam i wiernie śledzę kolejne wpisy.
karola napisał(a):
Bardzo znany jest mi temat kosmetyków jako, że z zawodu jestem kosmetyczką. wyobraxcie sobie, że serum z super, hiper firmy za 258zł ma gorszy ( ma syfiasty) skład, niż olejek naturalny np. migdałowy za 20zł.
Olga napisał(a):
Marleno, a co sądzisz o silikonowych akcesoriach kuchennych? czy to jest w ogóle zdrowe? Rozważałam zakup silikonowych forem do pieczenia chleba, bo zwykłe blaszane niestety zjada zakwas (rdzewieją). Ale w końcu zrezygnowałam w obawie o toksyczność i chyba zdecyduję się na szklane.
Marlena napisał(a):
Silikon jest z krzemionki tak samo jak szkło. Jest neutralny, z niczym nie reaguje (co jest wykorzystywane m.in w medycynie). Obawy mogą budzić tylko ew. barwniki w celu uzyskania wściekłych kolorów tych foremek. Nie mam informacji na ile to może być szkodliwe i czy przechodzi do jedzenia. Do szkła też dodaje się barwniki. Mam w domu np. brązowe szklane kubeczki i brązowe foremki silikonowe. Nie wiem czemu ale instynktownie wydaje mi się, że obie rzeczy są bezpieczne. Jeśli znajdę jakieś niepokojące informacje na ten temat to dam znać 🙂
Ilona napisał(a):
Witam
Świetny artykuł, zresztą cały blog jest bardzo interesujący, ja niestety jestem dopiero na początku tej ”zdrowej” drogi, jestem młodą mamą i chcę dla mojego maluszka jak najlepiej ale do tej pory wiecznie postępowałam źle i bezgranicznie ufałam lekarzom, którzy dawali na wszystko mojemu synkowi antybiotyki i sterydy:(
Proszę o poradę bo już mi ręce opadają na to wszystko, jestem już zakręcoma tymi wszystkimi inf. i sama nie wiem juz co jest dobre a co złe …
Mój synek w styczniu skończy trzy latka, od 2 miesięcy choruje praktycznie cały czas, od 6 tyg. miał cały czas silny kaszel, az dusił się w nocy i do tego wiecznie stan zapalny napletka , czasem ma zatwardzenie a czasem lużne stolce, jeszcze innym razem widac, że wszystko co zje wychodzi nie strawione, są kawałki jedzenia, tak jakby wszystko przelatywało z niego i nie strawione wyrzucał dołem (wypróżnia się generalnie co drugi dzień) i lekarz przepisywał mu albo antybiotyki albo sterydy, 1,5 tyg. temu kaszel minął a od trzech dni znów przyplątał sie jakiś wirus, jednego dnia wymiotował zółcią, tym razem lekarz stwierdził, że wszystko jest ok., wczoraj synek przez cały dzień miał luźne stolce, ostatnie tygodnie schudł mi 2,5kg., nie ma apetytu jest osłabiony, choć na pierwszy rzut oka nadal jest ”rozbrykanym” malcem, dziś poszła mu krew z noska. Bardzo proszę o jakąś podpowiedź jakie badania wykońać (miał często badany mocz i za każdym razem wszystko było w normie), aby dowiedziec sie czy wszystko jest ok., co podawac takiemu maluchowi na odporność, zastanawiam się czy przypadkiem nie jest na coś uczulony, czytałam, ze tak tez moze właśnie reagować organizm na jakiś alergen. Moj synek nie jada chleba bo go nie lubi, nie lubi naleśników, placków jeśli weźmie dwa gryzy to jest święto, nie chce pić herbat tylko wodę owocową (wiem, że to świństwo), je natomiast jogurty owocowe, makarony, pije mleko jeszcze w proszku dla 3 latków, jak był malutki miał nietolerancje laktozy ale ja jako niedoświadczona matka tak słuchałam, jedni mówili dawaj drudzy nie…ach jestem juz tym wszystkim zmęczona.Teraz kiedy czytam takie artykuły jak Pani zaczynam zastanawiać sie czy to właśnie te choroby nie są od jakiejś nietolerancji pokarmowej, czy maluch w wieku trzech lat powinien jeszcze dostawać mleko w proszku, jakie badania wykonać aby dowiedzieć się czy nic mu poważnego nie dolega, jaka dieta będzie dla Niego odpowiednia a może odstawic gluten? Z góry dziekuję za jakąś pomoc i prosze mnie nie tępić, wiem, że popełniam wiele błędów ale ucze sie, otwieram oczy i mam nadzieję, ze będzie coraz lepiej.
Pozdrawiam
Ilona
Marlena napisał(a):
Spokojnie, nikt nie będzie Cię potępiał, ja sama kiedyś robiłam dokładnie to co Ty teraz. Moje dziecko też kiedyś miało osłabioną odporność i nawet chcieli mu wycinać migdałki bo za często chorował. Oczywiście witamin mu nie przepisał ŻADEN pediatra, o dietę nie zapytał żaden. Tylko leki albo operacja, takie były ich propozycje. Czasem się zastanawiam kto tutaj jest bardziej chory: my czy nasi lekarze 😉
Dzisiaj mój syn jest cały i zdrowy, z migdałkami włącznie i nie choruje na nic, nawet jak inne dzieci wokół niego chorują.
Co możesz zrobić dla małego: odstaw mu wszelką przetworzoną żywność, w szczególności „wody smakowe” i wszystko co zawiera dodany ludzką ręką cukier, sztuczne aromaty i syntetyczne słodziki lub jakieś konserwanty. Tak, te „owocowe” jogurciki też. One owoców na oczy nie widziały (bo tzw. wsad owocowy z najpodlejszego gatunku owoców nie sposób owocami nazwać), a cukru w nich co niemiara.
Nic nie piszesz czy dziecko jada jakieś stworzone przez naturę świeże pokarmy, np. warzywa i owoce? Widzę tylko przemysłowo przetworzone rzeczy: sztuczne mleko, makarony i jogurty. To nie jest prawdziwe jedzenie, choć znakomicie je udaje. Mnie bardzo pomogła książka dra Furhmana „Zdrowe dzieciaki. Jak odżywiać dzieci by były odporne na choroby” https://akademiawitalnosci.pl/dr-joel-fuhrman-zdrowe-dzieciaki-jak-odzywiac-dzieci-by-byly-odporne-na-choroby/ bardzo polecam jej przeczytanie, a będziesz wiedziała czemu maluch choruje i co zrobić aby był odporny na choroby.
Małgorzata napisał(a):
Do Asi _ wpis z 17 pazdz.
Co zjeść sycącego na obiad?
Proponują, a myślę ze Marlena nie będzie miała nic przeciwko takiej potrawie :-), pierogi z soczewicą.
Dobre też dla wegan. Oczywiście robimy je sami.
Ugotować soczewice (uprzednio na noc namoczona w wodzie),
dodać duszona np na oleju rzepakowym nierafinowanym(!)cebulkę,
lekko zblenderować,
doprawić sola kamienna, pieprzem, odrobina kurkumy i słodkiej papryczki i szczypta chili.
Ciasto robię z maki żytniej i wody.
Ponieważ jest to toporne ciasto wiec pierogi są duże, takie „chłopskie”. Można spróbować innego przepisu na ciasto eksperymentując z innymi mąkami, byleby nie z pszenną( jaglana, gryczana, owsiana).
Ugotowane cieplutkie pierogi polewam olejem lnianym i podaje z kiszoną kapustą.
Danie znakomite!
W tym, nieco słodkawym od soczewicy, daniu kiszona kapusta jest jak kropka nad i. Pyszne i sycące nawet dla drwala. Panom smakuje wybornie. Bardziej kapryśnym mężczyznom można podać skwareczki i po kłopocie;-)
Ps.
Marleno, dziś pierwszy raz przeglądam bloga i jestem pełna uznania! Cztery lata temu zaczęłam u siebie rewolucję (oczywiście najpierw była okropna choroba) i wszystkim mogę powiedzieć jedno : nie zrażać się!. Na początku nie jest łatwo, to prawda ale potem … jest wspaniale, wiec warto podjąć trud.
Chcieć to moc.
Małgorzata napisał(a):
Ach..
Najmocniej przepraszam za brak „ogonków”, niestety ostatnio dużo piszę bez polskich znaków i stąd tak niechlujny mój wpis. Proszę mi wybaczyć 🙂
Ilona napisał(a):
Ślicznie dziękuję za odpowiedź, oczywiście zakupię ksiązkę i postaram się zmienić dietę mojego synka najlepiej jak będę potrafiła.
Do tej pory prawie wszystko jadał przetworzone 🙁 sama tego nauczyłam swoje dziecko i teraz problem aby co kolwiek innego włożył do buzi, ciągle tylko słyszę ”NIEEEEE” nie lubie, nie chcę , mam nadzieję, że wszystkie dolegliwości po przejściu na zdrowe jedzenie miną, a czy to zapalenie napletka również może być spowodowane złym żywieniem? kaszel, katar teraz wiem, że tak a inne choroby również ?
Marlena napisał(a):
Ilono, łatwo nie będzie, ale da się. Przeczytaj jak to zrobiła Emilia: https://akademiawitalnosci.pl/historia-emilii-zdrowa-mama-i-zdrowe-dzieciaki/
Wszystkie zapalenia są tego efektem – małej odporności. Tam gdzie jest duża odporność czyli zdrowie tam chorób nie ma prawa być, bo te dwa stany nie mogą istnieć równocześnie. Albo jesteś zdrowy i odporny na choroby albo nie. Dotyczy to całego ciała.
Monika napisał(a):
Pani Marleno czy spotkała sie Pani z takim produktem „poprawiającym odpornosc” jak MonaVie? Ja zakupiłam 2 butelki zachecona chwalebnymi opiniami od kogos z rodziny…i zeby podawac to dziecku. Jak zaczełam czytac skład to mi cisnienie skoczyło jak przeczytałam, że ten wspaniały, mega zdrowy napoj zawiera w sobie benzoesan sodu i sorbinian potasu! wylałam to.
i jeszcze jedno pytanie Pani Marleno- mam synka 3 letniego, ktory odkąd poszedł od wrzesnia do przedszkola trzeci raz zapadł na zapalenie krtani. czuje sie bezradna. lekarze daja mu ciagle sterydy. czy miała Pani podobne doswiadczenia ze swoimi dziecmi lub czy jest Pani mi w stanie cos doradzic- jakies zioła, jakas konkretna dieta. bo moja odpornosc teraz spada bo jestem bardzo zestresowana i czuje sie bezsilna 🙁 boje sie o mojego synka
Marlena napisał(a):
Moniko, ja nie używam takich wynalazków. Moją odporność chronią świeżo wyciskane warzywne soki, czyli produkt powstały z receptury dzieła Najwyższego, a nie receptury człowieka. I polecam pić soki. Należy też sprawdzić dziecku poziom witaminy D, tutaj suplementacja jest konieczna w naszej szerokości geograficznej. Jeśli już chcesz koniecznie dołączyć suplement dla dzieci to polecam Floradix, nie ma konserwantów, ma krótki termin i trzymamy go w lodówce, a nalewamy do miareczki, nie pijemy z butelki bo się wtedy szybko zepsuje.
Przede wszystkim jednak dla dzieci znaczenie ma dieta, polecam książkę dra Fuhrmana „Zdrowe dzieciaki. Jak odżywiać dzieci by były odporne na choroby” https://akademiawitalnosci.pl/dr-joel-fuhrman-zdrowe-dzieciaki-jak-odzywiac-dzieci-by-byly-odporne-na-choroby/
Pomocny może też być mój artykuł na temat wzmacniania odporności (z tym że zioła nie zawsze się nadają dla dzieci): https://akademiawitalnosci.pl/10-sposobow-na-wzmocnienie-odpornosci/
Monika napisał(a):
Dziękuję bardzo ,
Od miesiąca pijemy świeże soki z sokowyciskarki greenstar- mały wypija niecałą szklankę dziennie- niestety niezbyt łapczywie, krzywi sie ale pije 🙂 kurier przywiózł mi przed chwilą wit D firmy swanson (poleconą przez Ciebie) wiec takze zaczne mu podawac. Marleno gdzie moge znalesc na Twojej stronie jakies fajne przepisy na sniadania, obiad i kolacje dla takiego 3 latka? Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Nie, ale być może kiedyś stworzę osobną witrynę poświęconą dzieciom. Póki co polecam książkę dra Fuhrmana „Zdrowe dzieciaki. Jak odżywiać dzieci by były odporne na choroby” https://akademiawitalnosci.pl/dr-joel-fuhrman-zdrowe-dzieciaki-jak-odzywiac-dzieci-by-byly-odporne-na-choroby/
Aga napisał(a):
Witam!
Mam pytanie skąd na głowie biorą się kaszaki? Co zrobić by ich się pozbyć?
Serdecznie pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Tu masz artykuł na ten temat: https://portal.abczdrowie.pl/usuwanie-kaszakow
Aga napisał(a):
Dzięki za odpowiedź. Pozdrawiam
AN!a napisał(a):
Marlenko, w odpowiedziach powyzej wspomnialas, ze chcesz opisac historie Mamy, ktora wyleczyla swoje dzieci dieta. Widzialam zdjecia. Moja corka wyglada tak samo jak na fotce sprzed leczenia, ciezkie AZS przez 4 lata wlasciwie od poczatku. Moze moglabys mi napisac w skrocie jaki byl problem u przywolanej Mamy? Moze jest jakis sposob bym sie z nia skontaktowala? Wspomnialas o fruktodiecie, czy to bylo wszystko czy jeszcze jakies leczenie przeciwpasozytom czy inne alergie wchodzily w gre? Jestem bardzo zdesperowana i w zwiazku z tym bardzo Cie prosze o chociaz pare slow na ten temat. Z gory dziekuje – AN!a
AN!a napisał(a):
Czesc Marlenko, to ja raz jeszcze. Udalo mi sie znalezc bloga Ullenki – w takim razie bede tam pytac dalej w kontekscie choroby mojej corki. Za to Twoj blog wypelni mi nastepne moje dni. CZuje intuicyjnie, ze to moja droga. Jestem pod wrazeniem, wiadomosci, ktore tu zamieszczasz. Jak dajesz rade logistycznie to ogranac? Skad czerpiesz wiedze? Masz wyksztalcenie w tym kierunku? Jakies seminaria? Ciekawa jestem 🙂 Tak czy siak dzieki Ci ogromne!
Margareta napisał(a):
Witaj Marleno!! podobnie żyję ,podobnie myślę z wieloma problemami zdrowotnymi sobie poradziłam ale bezseność i meteopatia to dwie sprawy w których jestem bezsilna.przyczynę znam pracuję na zmiany więc o regularności snu nie ma mowy. Regularnie zażywam tabletki nasenne.Porady naturalne z którymi się spotykam nie skutkują a ostatnio tylko mnie denerwują. Piszą je ludzie którzy chyba bez problemu śpią w nocy. Ja zasypiam dość szybko ale po 2-3 godzinach zaczynam się budzić i mam kilka lub kilkanaście przerw w spaniu o różnym czasie trwania. Nawet jak śpię to bardzo płytko i mam wrażenie że wszystko mnie budzi i wszystko słyszę. zmiany pogody, ciśnienia frontów atmosferycznych dodatkowo potęgują złe samopoczucie. Może Ty wiesz jak mogę sobie choć trochę pomóc, bo mnie już „ręce opadły”.A problem trwa od wielu lat i jest nieżle zakorzeniony. Pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
A badałaś sobie poziom witaminy D? Może też masz inne niedobory witamin i minerałów powstałe w wyniku niedosypiania, co dla organizmu jest ogromnym stresem. W takim układzie ustrój potrzebuje więcej wszystkiego. Na Twoim miejscu gdyby nie pomogła zmiana diety podparta suplementacją, to o ile to możliwe zmieniłabym jak najszybciej pracę na taką, która pozwoliłaby prowadzić higieniczny tryb życia.
Margareta napisał(a):
Witaj Marleno dziękuję za odpowiedz. Dieta od 10 lat jest prawie ok posty dr Dąbrowskiej stosuję od 16 lat przynajmniej raz do roku vit D badałam była w dolnej granicy normy isuplementuję 4000j dziennie w dwóch dawkach oprócz tego B compleks ,K2,niacynę, A+ E,cynk ,vit C, Magnez,ale suplementację wprowadziłam 2 miesiące temu z wyjątkiem magnezu który biorę od dawna. O zmianie pracy nie ma mowy.Ta praca to moje życie i pasja jestem położną i od 30 lat tak niehigienicznie żyję:). Wiem że na pewne sprawy nie ma rady.Ostatnio w jednym z miesięczników zdrowego i naturalnego życia wyczytałam że powinnam się naświetlać w pracy w nocy co godzinę lampą uvb a ostatnie 2 godziny chodzić w ciemnych okularach i się wyciszać, żeby po powrocie do domu zasnąć:). Acha jeszcze można jak się w nocy spać nie może układać w szafach bieliznę. To już napisałam z bezsilności.Tabletki nasenne powodują zwiększenie ryzyka zgonu o 30 % a bezseność o 50%. Chyba się trzeba kierować matematyką. Pozdrawiam wszystkich korzystających z forum wiele ciekawych rzeczy się tu dowiaduję!
Marlena napisał(a):
Wszędzie jednak czytam, że taki sen po tabletkach to sztuczny trochę, tzn. nie przynosi prawdziwego odpoczynku. Wyszukałam u dra Saula garść porad: niacyna, lecytyna, L-tryptofan, ew. melatonina https://www.doctoryourself.com/sleep.html
Margareta napisał(a):
Marleno dzięki Ci za poświęcony mojemu problemowi czas, nie zmarnuję go będę czytała i szukała dalej rozwiązania. Wiem że farmakologiczne rozwiązanie jest bardzo złe ,nie ma wtedy naturalnej fazy Rem ,ale dzięki tabletkom w miarę przesypiam noc i JAKOŚ funkcjonuję a przecież nie to chodzi. Będę próbować zmierzyć się z problemem. Pozdrawiam!!!!
Jadwiga napisał(a):
Pani Marleno, czy używa Pani boraksu? A jeśli tak, to do czego? Z myślą o wykonaniu swojego proszku do prania zakupiłam boraks firmy Stanlab. Ten sam, który jest w sklepie Akademii Witalności. Zaniepokoiłam się, gdy na opakowaniu przeczytałam, co następuje:”Działa drażniąco na oczy. Może szkodliwie działać na płodność. Może szkodliwie działać na dziecko w łonie matki.” O zgrozo, miałam też zamiar wykonać proszek do zmywarki z udziałem boraksu, ale w tej sytuacji po prostu się boję. O całą rodzinę, a szczególnie o maleństwo , które noszę w sobie. Proszę o poradę.
Marlena napisał(a):
Tak, używam go do domowych porządków i jeszcze paru innych rzeczy. Być może napiszę o tym osobny artykuł, bo boraks ma naprawdę sporo zastosowań.
Odnośnie tych ostrzeżeń na opakowaniu to nie ma czym się przejmować. Sól kuchenna ma większą toksyczność niż boraks (ale jakoś dziwnie na opakowaniach soli nie ma żadnych ostrzeżeń aby nie wcierać soli do oczu itd.), zaś toksyczność dla płodności i płodu stwierdzono na szczurach- nigdy nie potwierdzono na ludziach. To tak jak straszą witaminą C, że „może być szkodliwa dla płodu” (badania zostały na szczurach i na wszelki wypadek nigdy ich później nie zrobiono na ludziach), podczas gdy dr Klenner obserwował oszałamiające rezultaty zdrowotne u ciężarnych pacjentek, którym podawał witaminę C – pisałam o nim tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/qa-001-najczestsze-pytania-na-temat-witaminy-c/
Artykuł o boraksie opublikowało swego czasu czasopismo „Nexus”, polski przedruk tutaj: https://www.longevitas.pl/index.php?id=91 polecam lekturę – dowiesz się skąd i dlaczego się wzięły te „straszne” napisy na boraksie (jeszcze parę lat temu ich tam nie było, dopiero od niedawna boraks stał się potworną „trucizną” – tak sobie zadecydowały urzędasy unijne i inne).
Jadwiga napisał(a):
Dziękuję za odpowiedź. Z przeczytanego zalinkowanego artykułu wnioskuję, że nie powinnam mieć obaw co do stosowania boraksu jako środka piorącego. Ciekawa jestem do czego Pani używa boraksu:) Czekam na osobny artykuł w tym temacie. Pozdrawiam!!!
andzia726 napisał(a):
Świetnie opisane,ja swoje dzieci prawie ekologicznie karmię bo kury mamy swoje mleko także,mięso także swoje wyroby się robi,a jeśli coś jedzą słodkiego to staram się zrobić swoje lody albo ciasto jakieś upiec i naprawdę żadko kiedy chorują najwyżej jak ktoś zarazi,tylko trochę nad sobą muszę popracować,bo ciągle jest pokusa na jakieś chipsy czy inne paskudy cukierki itp. ale próbuję z tym walczyć pozdrawiam
Marigo napisał(a):
Uczę w szkole i scyzoryk mi sie otwierał za każdym razem , jak widzialam , co pani ze sklepiku szkolnego sprzedaje dzieciom. Ale słyszałam, że w końcu jest jakaś nowa ustawa na to i będzie zakaz sprzedaży śmieciowego jedzenia i kolorowego picia w sklepikach szkolnych – jakiś cud!
Katarzyna napisał(a):
Ależ w tym negatywnego ładunku emocjonalnego …
Musi Pani nienawidzieć siebie sprzed metamorfozy .. siebie i całego świata. Proszę pamiętać, ze negatywne emocje również wpływają na nasze zdrowie, a tak jak o ciało powinniśmy dbać i o duszę .. może nawet bardziej, bo to dusza po nas zostaje a ciało zjedzą robaczki. Wybaczać – sobie i innym, kochać siebie i świat, bez złości i bezwaruknowo, również wtedy gdy popełniamy błedy i jesteśmy niedoskonali – tego mi tu bardzo brakuje … Pozdrawiam 🙂
Marlena napisał(a):
Nie, Katarzyno, ja niczego nie muszę, a już w szczególności tego, co Ty chcesz widzieć poprzez Twoją własną percepcję. 😉
To jest Twój drugi komentarz na mojej witrynie i tak jak i w pierwszym tak i w tym komentarzu znowu pochopnie wyrażasz swój osąd względem mojej osoby, choć nawet przecież wcale mnie nie znasz.
Ten artykuł ma 248 komentarzy i żaden użytkownik nie zobaczył we mnie osoby pałającej nienawiścią do siebie czy do rodzaju ludzkiego, tylko Ty jedna. Zastanów się może więc najpierw nad sobą, zanim zaczniesz osądzać innych. Jak powiedział Wayne Dyer „Gdy osądzasz innych – nie pokazujesz jakimi oni są: pokazujesz jaka Ty jesteś.” Pamiętaj o tym za każdym razem gdy przyjdzie Ci na myśli dokonać na kimkolwiek osądu i dawać mu dobre rady dotyczące duszy, miłości i tolerancji.
Marta napisał(a):
Marleno dziękuję za tą stronę, z całego serca pozdrawiam i gratuluję. Współczuję że za to co robisz musisz odczytywać komenty takich psycholi jak Katarzyna, chips jej w oko.
Marlena napisał(a):
To ja dziękuję, Marto, że mnie odwiedziłaś. Pozdrawiam cieplutko i serdecznie wzajemnie! 🙂
Lora napisał(a):
Dziękuję Pani za kolejny cenny artykuł.
Co do szczepień, to niestety nie mamy wyboru, bo jesteśmy zmuszani do nich 🙁
Moje dziecko źle zniosło jedno z nich, miało odczyn poszczepienny. Boję się kolejnego szczepienia, odsuwam je w czasie, a sanepid już wysłał mi pismo i grozi krokami prawnymi w celu ” przymuszenia”( tak dosłownie napisali). :(((
Marta napisał(a):
Ta strona to skarbnica wiedzy!!!! 🙂
Otwiera oczy i daje dużo do myślenia!
Niech Pani dalej to robi i oby jak najwięcej takich osób 🙂
Podpisuję się pod wszystkim co tutaj jest poruszane, szczera prawda.
Pozdrawiam
Lucy napisał(a):
Mleka nie powinno sie pic wogóle!!! Zawiera kazeina a ta jest najsilniejszym promotorem komórek rakowych w ludzkim organizmie. Polecam przeczytac książkę dr.Campbella „Nowoczesne zasady odzywiania.”
Lucy napisał(a):
Powoli przechodzę na weganizm 🙂 Jak pyszne i kolorowy jest pokarm roślinny!!! Aż się oczy śmieją gdy patrze na talerz. Kupiłam wyciskarkę, droga była ale to moj najlepszy zakup od lat. Naturalny sok pomarańczowy czy ananasowy to poezja i wychodzi taniej niz kartonowe „super soki”. Bardzo lubię też lody z mrożonych bananów i szejki wszelkiego typu. W szejkach przemycam mase szpinaku i jarmużu. Sporadycznie jem jajka zazwyczaj w jakimś cieście. Mięso tylko w święta skubne ale nie mam na nie już smaka, dla mnie może nie istnieć. Gorzej mi idzie wyeliminowanie śmietany bo zawsze lubiłam piec. Upatrzyłam już książki z „wypiekami” raw food mam nadzieję że wsiąkne w temat i przestanę robić tradycyjne wypieki. Te raw wyglądają bosko!!!
Świat oszalał ciężko kupić organiczną żywność czy pastę do zębów bez fluoru! Jeśli ktoś je prawdziwą roślinną żywność wszyscy na około sieją panikę o niedobory!! Ale jak ktoś je plastikowe jedzenie to problemu nie ma. Zachowania naturalne i zdrowe sa postrzegane za dziwactwo. Reklamy i „eksperci” wyprali nam mozgi.
Chce zainstalować filtr wody ( odwrócona osmoza z filtrem mineralnym) czy ktoś z was ma jakieś rozeznanie w tym temacie? Będę wdzięczna za rady i opinie.
ewa napisał(a):
Pani Marleno ma Pani wielkie serce dla ludzi podziwiam talent,wiadomości z którymi się Pani dzieli od niedawna czytam bloga świetne tematy bogata wiedza której mi brakuje.Chciałam już dawno zmienić swoje życie od 3 lat sama piekę chleb żytni na zakwasie, piję ostropest ,czystka,dziką różę.Wyrzuciłam z domu sporo złodziei jeszcze dużo zostało do zrobienia.Mam jednak problem z jelitami ,zrobiłam test buraczany i mam nieszczelne jelito zaczęłam pić kwas z kapusty,buraczany i zsiadłe mleko(od krowy)po szklance dziennie,teraz czekam na wynik z biopsji w kierunku choroby trzewnej.Zrobiłam też badanie żywej kropli krwi i wyszło mi nietolerancja pokarmowa niestrawione białko,obciążona wątroba(nie mam woreczka żółciowego)kryształki kwasu moczowego do tego mam wysokie OB 80 i jeszcze uchyłki jelita grubego.jestem chuda 48kg-164 wzrostu,boję się postu,nie wiem jak sobie pomóc .Przeczytałam że świeży sok z kapusty 4 szklanki dziennie naprawi jelito czy może być ze świeżej kapusty?
Jem b.mało mięsa raz w tygodniu i czasami plasterek wędliny z bazarku nic ze sklepu oraz twaróg od krowy i ryby(mąż wędkarz) cukier odstawiłam białą mąkę,ryż.Co jeszcze mogę dla siebie zrobić z tymi jelitami i żeby przytyć.
Serdecznie pozdrawiam i życzę dalszej owocnej pracy cudownych artykułów z których czerpię tak mi potrzebną wiedzę chylę czoło przed Panią
Marlena napisał(a):
Paradoksalnie post prowadzi u chudzielców do przytycia. Dzieje się to nie w czasie samego postu ale po nim, gdy przechodzimy w odżywianie pełne (okres regeneracji). Dlaczego dochodzi do tego paradoksu? Ponieważ oczyściwszy organizm chudzielec zaczyna nagle wszystko dużo lepiej przyswajać. Podczas samego postu osoby mające niedowagę chudną raczej niewiele. Zamiast zatem bać się postu warto poszerzać wiedzę na jego temat, albowiem boimy się tylko tego czego nie znamy. Polecam książki dr Ewy Dąbrowskiej i jej dwustopniową metodę przywracania zdrowia.
grazia66 napisał(a):
z humorem napisany tekst, brawo 🙂
Kasia Be napisał(a):
Marleno,
a w czym w takim razie dawac wode dzieciom do szkoly? myslalam ze jesli kupie porzadne bidony, sigg, teraz juz wiem ze sa z aluminium, to bedzie lepiej niz w plastikowych butelkach… Szklanych butelek nie moge im dac bo sa za mali.
A pija duzo poza domem….
Marlena napisał(a):
Bidon ze szlachetnej stali jest najlepszym wyjściem.
Ewelina napisał(a):
Pani Marleno, odnośnie gwałtu na naturze, nie uważa Pani że picie mleka innego stworzenia jest nienaturalne i niezgodne z naturą? Zaznaczam, że nie jestem (jeszcze) wegank, choć od kilku lat nie spożywam nabiału ze względu na alergie pokarmowe i już choćby odstawienie tych produktów pomogło mi bardzo mi pomogło. Pytam z ciekawości jakie jest Pani zdanie na ten temat. Pije Pani wraz z rodziną mleko krowie ze względów zdrowotnych czy prostu je lubicie?
Marlena napisał(a):
Owszem, generalnie mleko jest dla cielaka, a nie dla człowieka. Traktujemy je dlatego nie jako coś, bez czego nie można się obyć, lecz raczej jako „pokarm funkcjonalny” (głównie w formie fermentowanej jak już i nie są to nigdy jakieś duże ilości ani też spożywane dzień w dzień), a jeśli dojdzie do spożycia np. odrobiny parmezanu w sałatce u cioci na imieninach to również nie robimy z tego sensacji. Nabiał jednak generalnie nas jakoś szczególnie nie pociąga 😉 Stanowić może (ale nie musi) jakiś smakowy dodatek od czasu do czasu, ale tylko pod warunkiem sprawdzonego źródła i bardzo dobrej jakości. Słodkiego mleka od dawna nie piję. Lody też już robię wyłącznie z owoców, w domu, nie kupujemy już lodów. Odmleczyłam jednym słowem siebie i rodzinę w bardzo dużym stopniu 😉
Karolina napisał(a):
Witajcie! Marleno niezwykle wartościowy tekst- jak wszystkie na blogu, śledzę z ciekawością każdą nową publikację.
Zastanawia mnie kwestia naczyń w jakich przyrządzamy posiłki- garnki wiadomo stal nierdzewna, ale co z patelniami, większość z nich to jednak odlewy aluminium- teflon odpada, a ceramika? Czy pokrycie aluminiowej patelni powłoką ceramiczną ma sens i niweluje jego przenikanie do potraw? Na patelni stalowej, żeiwnej niestety naleśnika czy omleta w sposób beztłuszczowy, bądź z zaledwie kapką oleju kokosowego zrobić się nie da.
Marlena napisał(a):
Karolino, są też patelnie stalowo-ceramiczne, czyli wykonane ze stali nierdzewnej i w środku pokryte ceramiką (np. Fissler, Sillit), ale są to już produkty z wyższej półki, kosztujące kilkaset zł. W przypadku gdy mamy aluminiową musimy bardzo uważać by nie uszkodzić ceramicznej powierzchni. Niestety te tańsze patelnie mają warstewkę tej ceramiki bardzo cieniutką. Więc warto zapłacić więcej za dobrą markową patelnię, w końcu nie kupuje się ani nie użytkuje takiego sprzętu codziennie, więc jedna nam wystarczy na bardzo długo.
Kasia napisał(a):
Marleno,
szukam od paru godzin informacji w internecie jak to jest z tą uszkodzoną powłoką ceramiczną i nie mogę trafić na interesujący mnie przypadek – może Ty ze swoją ogormną wiedzą dopomożesz 🙂 Mianowicie, mam misę z powłoką ceramiczną do multicookera. Uszkodziłam ją podczas mycia, zdzierając końcówką kranu ok. 1 mm wewnątrz, ale przy samej górze – powierzchnia ta nigdy nie ma bezpośredniego kontaktu z jedzeniem. Zastanawiam się, czy mimo to podczas obórki termicznej nie wydzielają się jakieś szkodliwe substancje z metalu, który jest pod warstwą… Producent twierdzi, że misa jest wykonana z bardzo bezpiecznego metalu… Nowa misa to koszt prawie 200 zł, ale jeśli to drobne uszkodzenie ma wpływać na nasze zdrowie, to oczywiście ją wymienię.
Będę ogormnie wdzięczna za Twoją opinię!
Pozdrawiam ciepło i raz jeszcze gratuluję super strony 🙂
Kasia
Marlena napisał(a):
Kasiu, nie mam pojęcia jaki to metal czy też stop, ale jeśli stal szlachetna to jest OK, a jeśli aluminium to nie OK.
Asia napisał(a):
Pisałaś Marleno. że są bidony ze stali szlachetnej, rzeczywiście potwierdzam można natrafić na świetne dla dzieci, ale w czym bezpiecznie dać śniadanie. Śniadaniówek tzw. boxów nie znalazłam, najlepiej z przegródkami na kanapkę, owoc, orzeszki itd. zwykle dla dzieci to tandetny plastik, chyba,że wykładać w środku może ręcznikami papierowymi kuchennymi?
Marlena napisał(a):
Wykładać papierem albo też szukać pojemniczków typu bento box (z przegródkami) z dobrego tworzywa BPA-free.
Damian napisał(a):
Czytam wlasnie o tych garnkach i mam mieszane odczucia.
1) Jak juz mam dac na garnek 600 pln to chcialbym wiedziec wszystko o nim a tymcazsem nie moge sie doczytac zadnych danych o tym „rewelacyjnym produkcie e30”, z ktorego sa zrobione garnki SILIT.
Wszyscy tylko przedrukowuja dane z tej strony i juz https://www.silit.pl/content/9-e30 – troche za malo danych jak dla mnie.
2) moze wiec fissler ? Ale tam tez jakos malo danych na temat tej powloki ceratal (niby tylko z organicznych substancji sie sklada, ale ile w tym prawdy?).
Moze ktos juz rozgryzal temat i moze mi pomoc ?
Albo jakies linki po angielsku/polsku do poczytania ? – innych jezykow nie znam:(
Z gory dziekuje
ps
Super strona – wiele czytalem dotychczas ale jakos nie moglem sie zabrac za nic dopoki nie poznalem prostych przepisow i juz nie moglem udawac, ze sie nie da 🙂
dzieki Marleno
Marlena napisał(a):
A nie możesz po prostu zapytać sprzedawcy, dystrybutora lub producenta o szczegóły lub o wskazanie źródeł wiedzy?
Damian napisał(a):
Szukam teraz miedzianych – takich bez stalowej powloki w srodku.
Myslicie ze bedzie lepsze ?
Marlena napisał(a):
Naczynia miedziane to nie jest najlepszy pomysł moim zdaniem, pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/co-siedzi-w-miedzi-czyli-jak-sprawdzic-czy-masz-niedobor-cynku/
Damian napisał(a):
O miedzi doczytalem – rezygnuje z tych garnkow.
Co do powyzszych postow to wyslalem maile do obu firm i tylko fissler odpisal, ale dosc pobieznie, ze dane o powloce chronione sa patentem itp itd.
Podal mi Pan kilka pierwiastkow, ale bez oficjalnych dokumentow (kobalt, bor i jeszcze jakis).
Paulina napisał(a):
Pani Marleno, nawet nie wyobraża Pani sobie, jak się cieszę, że trafiłam na Pani bloga! Wiele jest jeszcze artykułów, które muszę przeczytać, ale to bogactwo wiedzy, jakie już zdobyłam dało mi ogromną nadzieję i radość, że sama mogę być kowalem swojego losu i że ode mnie wiele zależy! Że człowiek nie jest biedną, słabą istotą, którą atakują wszystkie groźne choroby świata! A kiedy czytałam ten artykuł to naprawdę płakałam… Całe moje otoczenie nie ma pojęcia o tym, jak powinno wyglądać zdrowe żywienie, ale staram się to powoli zmieniać, choć patrzą na mnie jak na dziwoląga! ;P Na razie udało mi się zachęcić mamę i ciocię do zastosowania u siebie diety dr Dąbrowskiej 😉 Obie już po paru dniach widzą efekty! 😉
Bardzo Pani dziękuję, za Pani pracę. Jak dobrze, że istnieją tacy ludzie na świecie! 😉
PS Czy nie wie Pani przypadkiem albo ktoś z czytelników, gdzie można dostać polecaną przez Panią książkę „Skutek uboczny śmierć”? Bardzo chciałabym ją przeczytać, a w żadnej księgarni, w której szukałam nie jest dostępna… (w tym Selkar) ;(
EMI napisał(a):
marlenko poradz jak mam „podtuczyc’ córke ma 7lat przw wzr125 wazy tylko 20kg prubuje jak moge jej poddawac ale niewszystko lubi jesc i az sie boje bo leukocyty jej wyszły małe czyli 3000
aldilusi napisał(a):
Witaj Marlenko
To po prostu niewiarygodne, jak celne i bezlitosne dla współczesnych patologii są Twoje spostrzeżenia ! Po prostu niewiarygodne ! A język,którym się posługujesz,aby przelać myśli na papier-absolutnie doskonały ! Niby człowiek czuje przez skórę,intuicyjnie,że coś jest nie tak ,że wciskają mu do mózgu jakiś kit, że go celowo wprowadzają w błąd,ale bardzo,ale to bardzo trudno jest te subtelne odczucia ubrać w słowa .A Tobie się udało.
Kocham Cię za to
Pisz dużo,pisz często ,załóż własną gazetę,prowadź program w telewizji i niech go puszczają w porze największej oglądalności,wygłaszaj referaty w ,radiu,gazetach,gdzie tylko się da,rób wszystko,aby dotrzeć do jak największej ilości ludzi.Przecież ten świat musi się w końcu obudzić,MUSI
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie,gratuluję talentu i życzę wszystkiego ,co najlepsze
Aldona
Marlena napisał(a):
Pozdrawiam wzajemnie bardzo serdecznie, Aldono! 🙂
olo napisał(a):
Sporo w tym racji, ale…. cytując wers nabożeństwa żałobnego: „Miarą naszego życia jest lat 70, 80 gdy jesteśmy mocni….” Nie łudźmy się, że będziemy dożywać 90, 100 czy może jeszcze więcej lat. Moim zdaniem stosując ww. zasady żywienia i życia, możemy co najwyżej umrzeć zdrowsi. Co też jest ważne, bo przecież lepiej być zdrowym niż chorym nawet w chwili śmierci. Natomiast o długowieczności radzę zapomnieć. Długość życia jest zapisana w genach. Żółwie z Galapagos żyją po 80-100 lat a podwórkowy burek ile, 10, 15? A przecież zdrowo się odżywiają. Po prostu jeden gatunek żyje np 30 dni (pszczoła), a np. żółw kilkadziesiąt lat i żadna dieta tego nie zmieni. Dlatego po prostu nie dajmy się zwariować. Wiadomo, że jeść należy dużo warzyw, potraw gotowanych a nie smażonych itp itd. Ale jeśli ktoś chce wypić filiżankę kawy to nic się mu nie stanie. Byleby nie było to 5 filiżanek czy kubków dziennie; to samo dotyczy innych przyjemności. Wszystko z umiarem. 🙂
Marlena napisał(a):
Problem w tym, że ten umiar już niejednego przedwcześnie zabił. Oczywiście, że długość życia mamy w genach, ale jest to jak twierdzą naukowcy – 120 lat i kiedy porównamy to ze średnią dożywalnością współczesnych społeczeństw to wypada to trochę blado. :/
ola napisał(a):
Powiedz proszę jaką Yerbę najlepiej wybrać. Kupować tylko w sklepach ze zdrową żywnościa? tylko bio? Polecasz jakiś smak dla nowicjuszy? Chcę przekonać narzeczonego, żeby odstawił codzienną poranną kawę (opiera się rękami i nogami) na rzecz yerby. Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Najlepsza jest bio, a co do smaku to nie wiem – kwestia gustu. Mnie smakuje najlepiej ta najzwyklejsza, ale zaczynałam chyba od cytrynowej o ile mnie pamięć nie myli.
teresa napisał(a):
Zawarłaś w tym artykule esencje wiedzy na temat zdrowego życia i stylu życia, ktory paradoksalnie jest prosty, a zarazem niezwykle trudny do realizacji dla wiekszości goniącej za groszem i przyjemnościami, aby sobie trudy życia odrobine zrekompensować. Przeszliśmy z najbliższymi początek tej drogi ku lepszemu – bardziej świadomemu sposobowi życia i konsekwentnie podążamy tym szlakiem. Niestety jakiekolwiek proby informowania osob cieżko i przewlekle chorych i ich rodzin, że można sprobować inaczej żyć, bez prochow, recept i staczania sie po zdrowotnej rowni pochyłej, skazane są na niepowodzenie, bo trudno zmienić sposob myślenia i zacząć polegać jedynie na sobie, wsłuchiwać sie w sygnały organizmu i przestać traktować ciało jak obcy, sprawiający zawod i wieczne problemy twor. Poza tym syndrom wyuczonej bezradności każe nam bezgranicznie wierzyć lekarzom, instytucjom i rządom, bo jeśli nie fachowcom to komu możemy zaufać, wiec potulnie kładziemy głowy pod topor, gdyż autorytety uznały, że w naszej sprawie już nic nie można zrobić i należy pokornie czekać na koniec cierpień, ale nie zapominać o napychaniu zmeczonego, pełnego toksyn organizmu nowymi porcjami wysoce przetworzonego „domowego” przecież jedzonka. Bardzo to smutne, ale i prawdziwe, wiec Marleno mimo, że masz niewątpliwie dar przekazywania swojej ogromnej wiedzy i odwiedzam Twoją witryne regularnie od ponad poł roku, pozostaje pewien niedosyt, że nie można zaszczepić dobrych nawykow wiekszej grupie, zwłaszcza tym najbardziej potrzebującym, ktorzy widzą przecież pozytywne zmiany u nas i mogą zaglądając na te strone poszukiwać i probować zmienić życie swoje i najbliższych. Bardzo dziekuje, że jesteś i że możemy dzieki Twojej stronie śmielej wkraczać w Nowe Życie i korzystać z doświadczeń tych, ktorzy już te rozwiązania z powodzeniem stosują od dawna. Serdecznie pozdrawiam i prosze kontynuuj Teresa
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Tereso za komentarz. Pozdrawiam wzajemnie bardzo serdecznie! 🙂
Milka napisał(a):
Witam
Czy na tym wspaniałym blogu znajdę jakiś post dotyczący srebra koloidalnego? Co to jest i jak je zażywać? Bardzo prosze o podpowiedz gdzie szukac takich informacji?
Marlena napisał(a):
Nie znajdziesz, Milko – raz kiedyś go kupiłam już nie pamiętam po co, ale generalnie nie mam potrzeby stosowania tego specyfiku, nie mam więc większego pojęcia o jego skuteczności. Wystarcza mi codzienna profilaktyka: naturalne jedzenie (i w razie potrzeby dodatkowe doładowanie witaminowe), produkcja endorfin, słońce, sen, unikanie toksyn i stresu (fizycznego, psychicznego, chemicznego).
Piotr napisał(a):
A te suplementy trzeba łykać? Gdyby były takie potrzebne, to chyba człowiek by się z nimi rodził, albo by rosły na drzewach? Może jednak ta dieta nie jest właściwa?
Marlena napisał(a):
Jeśli dieta jest non stop perfekcyjna i żyjemy niczym na rajskiej wyspie w szklanej bańce to nie trzeba, ale jeśli dopadnie nas zima, stres, infekcja, wyjazd, zarwana noc, grzeszek dietetyczny na rodzinnej uroczystości itp. życiowe okoliczności – wtedy zapotrzebowanie organizmu na pewne substancje odżywcze może wzrosnąć (bo na pewno nie maleje): sięgnięcie po suplement wydaje się być w takim przypadku uzasadnione.
lepsze-zgrzewanie napisał(a):
Dobry artykuł, tyle ciekawych rzeczy!
Piotr napisał(a):
Najbardziej mnie denerwuje obowiązkowy podatek na służbę zdrowia i NFZ. W wolnym kraju człowiek sam decyduje co robi ze swoimi pieniędzmi, a tu przymus jak w komunizmie masz narzucony. Nie dość, że okradają człowieka, to jeszcze siłą szczepią jak w obozie koncentracyjnym a jak nie to kary. System mafijny to mało powiedziane.
Ines napisał(a):
W Polsce to jeszcze niski ten podatek. A w Niemczech jest obowiązek ubezpieczenia zdrowotnego obojętnie czy masz prace czy nie i czy Cię na to stać. Mieszkasz pół roku, 0po tym czasie udaje Ci sie znaleźć prace i dostajesz rachunek wstecz za to pół roku iż musisz zapłacić zaległe składki min. 230€ za miesiąc. Czyli za 6 miesięcy 1380€… kogo na to stać.. ale mozna płacić w ratach… to dopiero głupota.. ja uważam rownież ze to powinno byc dobrowolne..
Agata napisał(a):
Trafiłam dzisiaj na Pani artykuł jakże na czasie nadal. Podpisuje się pod nim obiema rękami, ja sama staram się odżywiać zdrowo, w naszej kuchni na dobre zagościły warzywa kiełki , orzechy, mięso sporadycznie ponieważ moja córka jest 100 procentowym mięsożercą. Oprócz tego chlorella którą pijemy ekstremalnie z wodą, i witamina C tak samo. Słodzimy miodem ponieważ nie znalazłam innego wiarygodnego słodziwa i tu moje pytanie ponieważ znalazłam taką informację nie wiem jak się do niej odnieść, a z tego co do tej pory czytałam poleca Pani erytrytol do jako zamiennik cukru . https://wolna-polska.pl/wiadomosci/naukowcy-zszokowani-muchy-owocowki-padaja-niecaly-tydzien-spozyciu-powstalego-metoda-gmo-erytrytolu-mike-adams-2016-11
Marlena napisał(a):
Nie polecam czerpać wiadomości dotyczących zdrowia z witryn poświęconym teoriom spiskowym. Zamiast tytułu odnoszącego się do muszek owocówek padających „od erytrytolu” (ale jak wyjaśnia artykuł będący tłumaczeniem tekstu z amerykańskiej witryny naturalnews.com – w formie specjalnie skomponowanego słodzika o nazwie TRUVIA) równie dobrze mógłby być tytuł o psach padających po spożyciu czekolady lub kotach padających po spożyciu winogron. Ach, jakież to szkodliwe, nie jedzmy czekolady ani winogron!
To co szkodzi zwierzętom częstokroć jest jednak dla ludzi nieszkodliwe i… vice versa. Tego typu propagandowe teksty żerują na ludzkim strachu jak również niewiedzy i nieumiejętności logicznego rozumowania.
Mike Adams i jego witryna naturalnews dostali ode mnie czerwoną kartkę odkąd obok tematów zdrowotnych zaczęto tam propagować teorie spiskowe typu „wszyscy chcą nas pozabijać!”, tzn. nie wszyscy lecz jacyś bliżej niezidentyfikowani „oni” (wszyscy ci nienależący do kategorii „my”). Na strachu ludzkim oraz podziale na „nas” i chcących nas wybić do nogi „onych” pan Adams zbijać zaczął swój kapitał (zastosował stary trik „divide et impera” czyli stwarzanie konfliktów i podziałów w celu umacniania własnej pozycji), proponując czytelnikom od jakiegoś czasu własną linię wielce specjalnych suplementów diety i innych produktów typu super-foods itd. – oczywiście jedynie słusznych, odpowiednio czystych i odpowiednio przebadanych (i w odpowiedniej cenie, ma się rozumieć). Uważa się za prześladowanego głosiciela prawdy: twierdzi mianowicie, iż jego witryna oraz witryna Infowars (prowadzi ją inny agent dezinformacji i propagandy strachu, niejaki Alex Jones, który „ujawnia” różne spiski „my kontra ONI”) notorycznie padają ofiarami wrednych hackerów, jak można się domyśleć nasłanych przez „onych” z powodu „mówienia prawdy”. Również zalinkowana przez Ciebie witryna wolna-polska „mówi prawdę” jak podkreśla w zakładce „O nas” – to ten sam gatunek witryn, specjalistów od „prawdy”, a tak naprawdę od jej przeciwieństwa czyli chaosu i dezinformacji. Miarą prawdy jest porządek: wszechświat został stworzony (oraz funkcjonuje) na prawach porządku (wywodzącego się z miłości, a ta jest prawdą), nie zaś na prawach wywodzącego się z nieprawdy strachu (prowadzącego zawsze do chaosu, ale nigdy do prawdy i porządku). Mike Adams jako rasowy „fearmonger” – siewca strachu (czyli fałszywej „prawdy”) doradza też dodatkowo swoim czytelnikom być zawsze przygotowanym (preparedness) na rychły wybuch ogólnoświatowej katastrofy (finansowej, ekologicznej i każdej innej) lub szczególnie trzeciej wojny światowej, która jego zdaniem zacznie się lada moment i wszyscy powinni się jej bać (ostatnio podany przez niego termin wybuchu wojny: do 20 stycznia już teraz „na pewno” wybuchnie ta trzecia wojna, co prawda coś nie wyszło ostatnim razem, ale teraz to już „na pewno”).
Jednym słowem albo jest to chory umysłowo przygłup albo wręcz przeciwnie – ktoś bardzo cwany, kto do perfekcji opanował sztukę propagandy oraz manipulacji (prania umysłów) za pomocą różnego typu sofizmatów. Stawiam na to drugie 😉
Agata napisał(a):
Przepraszam że podwójnie ale najpierw mi nie chciało przepuścić a potem weszły obydwa. Jeszcze chciałam zapytać do ilu jednostek można zwiększyć Wit d u 12 latki. Do tej pory po trzech miesiącach zażywania po 2000 jednostek dalej poziom niewystarczający.
Marlena napisał(a):
Najlepiej zbadać sobie poziom witaminy D we krwi, a potem odpowiednio ustalić suplementację.
Mama napisał(a):
Niestety nie są to porady dla ludzi pracujących zawodowo 😦pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Nie stosuj pracy zawodowej jako wymówki 😉 Zarówno ja jak i moi czytelnicy – wszyscy pracujemy zawodowo ale to nas nie powstrzymało przed zmianą stylu życia. Jeśli na to nie znajdziemy czasu, to będziemy musieli znaleźć czas na choroby – zgodnie z prawem przyczyny i skutku.
Jan napisał(a):
Ech… tekst zaczyna się super, ale niestety jak widzę nie dało się skończyć bez wplecenia w garść bardzo sensownych porad kilku niebezpiecznych dla zdrowia/życia bzdur. A szkoda 🙁
1. Słońce – wmawianie ludziom, szczególnie tym o jasnej karnacji żyjącym w umiarkowanym klimacie, że kremy z filtrem UV to samo zło, to niestety fundowanie im raka skóry. Owszem, nasza skóra ma mechanizmy naturalnej obrony przed tymże promieniowaniem w postaci opalenizny, ale jeśli ktoś nie przebywa na co dzień dużo na słońcu (typu praca na świeżym powietrzu), to gdy np. jadąc na urlop wystawia się w środku lata na słońce bez kremu UV to tak, jakby fundował skórze przebiegnięcie triathlonu po treningu w postaci pójścia rano do sklepu po bułki. Skóra nie ma czasu się zabezpieczyć/wytrenować odporności, a lista potencjalnych konsekwencji zaczyna się na poparzeniu słonecznym a kończy na raku skóry. Z kremem UV nie można oczywiście przesadzać, ale żyjąc w cywilizacji gdzie dużą część każdego dnia spędzamy w pomieszczeniach, jest on dla większości osób niezbędny aby dać szansę skórze na wytworzenie własnej odporności w postaci opalenizny.
2. Szczepionki – nie twierdzę, że są idealne, nie twierdzę że wszystkie niezbędne, ale litości – czy naprawdę chcemy żeby nasze dzieci chorowały np. na ospę właściwą czy polio ?? Bo organizm, owszem obroni się sam przed wieloma rzeczami, ale ta obrona jest okupiona często milionami zgonów na przestrzeni tysięcy lat, bo żeby geny odporności rozniosły się po populacji, ci nieodporni muszą umrzeć. Wiem, brutalne, ale tak działa ewolucja. Więc albo zdajemy sie na jej łaskę i pozwalamy ludziom umierać (i faktycznie już nasze pra-pra-pra-pra-pra-…-prawnuki faktycznie obejdą się bez tych szczepionek), albo „hakujemy” nasz system odpornościowy, ucząc go za pomocą szczepionek walki z wrogiem, wobec którego normalnie byłby praktycznie bezsilny.
3. Gerson – przywoływanie jako przykładu Maxa Gersona, którego terapia nie znalazła absolutnie ŻADNEGO potwierdzenia naukowego, a którego idiotyczny pomysł lewatyw z kawy spowodował bezpośrednio co najmniej kilka zgonów, jest po prostu żenujące… Nie twierdzę oczywiście, że soki są niezdrowe (przynajmniej warzywne, nadużywanie słodkich soków może mieć negatywne konsekwencje, z tych samych powodów co konsumpcja cukru w ogóle – rozregulowanie systemu insulinowego), ale można znależć mnóstwo niekontrowersyjnych przykładów na poparcie tego twierdzenia, zamiast używać sylwetki człowieka, który pasożytując na ludzkiej niewiedzy i naiwności kosztował wiele osób zdrowie/życie.
Podsumowując podoba mi się prześmiewcza forma, artykuł posiada dużo bardzo dorych informacji, ale mimo wszystko proszę o troche umiaru w nienawiści do współczesnej medycyny, bo szatan wcielony to jednak nie jest i można z niej wyciągnąć też wiele dobrego, po prostu należy myśleć samodzielnie i pamiętać, że prawda zawsze leży gdzieś pośrodku. A tak mam wrażenie po przeczytaniu, że wyrzuca Pani dziecko z kąpielą.
Pozdrawiam 🙂
Jan
Marlena napisał(a):
Janie, obawiam się, że błądzisz w mrokach niewiedzy. Jasna skóra owszem jest nieco bardziej wrażliwa na działanie promieni słonecznych, ponieważ sama w sobie jest efektem przystosowania się do warunków klimatycznych (przypuszczalnie na początku wszyscy ludzie byli ciemnoskórzy i mieszkali blisko równika). Jednak pomyślmy chwilę: czy posiadacze jasnej karnacji nie pracowali dawniej godzinami w polu, w słońcu, uprawiając płody rolne, które żywiły ich i ich rodziny? Pracowali bo musieli, jeść przecież trzeba. A sztucznych kremów z filtrem nie było. Co więc ich chroniło? Chronił ich wysoki poziom antyutleniaczy we krwi – pochodzący z żywności i ziół.
Zapamiętaj proszę, że skórę przed szkodliwym działaniem słońca NAJPIERW chroni się od wewnątrz. To co kładziemy na wierzch (naturalne oleje bądź sztuczne filtry) to sprawa drugorzędna. Różnica jednak jest taka, że sztuczne filtry uniemożliwią jednocześnie produkcję witaminy D w skórze. A ona właśnie (wraz z antyutleniaczami i jeszcze paroma innymi czynnikami) chroni nas przed rakiem (skóry i każdego innego narządu). Rak skóry potrafi zaatakować miejsca do których słońce nie dochodzi, np. odbyt. Czy to dlatego, że ktoś sobie odbytu filtrem nie posmarował? Pomyślmy o tym chwilę: to się kupy nie trzyma, ta propaganda jakiej zostaliśmy kolektywnie poddani. Czy naprawdę tworząc sztuczne filtry przed życiodajnym słońcem i robiąc z niego totalnego wroga wydawało się człowiekowi, że będzie w stanie oszukać Boga i zmienić zasady gry na tej planecie?
To samo pytanie tyczy się szczepionek: czy naprawdę oszukamy Boga i „zhakujemy” nasz układ odpornościowy, tak inteligentnie przez Niego zaprojektowany? A może tylko bawimy się naszym układem odpornościowym niczym niesforne dzieci w piaskownicy, wstrzykując sobie prosto do krwiobiegu podejrzane ciecze z fragmentami obcego DNA, abortowanych ludzkich płodów, małpich nerek wyrywanych tych zwierzętom na żywca i licznych adjuwantów w postaci szkodliwych substancji (metale ciężkie i rozmaite ksenobiotyki czyli substancje chemiczne niebędące naturalnym składnikiem żadnego żywego organizmu). No i dlaczego zignorowano Raport Klennera, a dalej nam się wmawia, że choroby wirusowe (w tym wieku dziecięcego) są „nieuleczalne” w związku z czym „najlepiej się zaszczepić”? Polecam przeczytać: https://akademiawitalnosci.pl/raport-klennera-czyli-czego-prawie-nikt-nie-wie-o-witaminie-c/
Odnośnie Gersona: lewatywy z kawy nie są ani idiotyczne ani szamańskie, całkiem oficjalnie znajdowały się aż do lat 70-tych w Merck Manual (biblia medyków akademickich), potem dopiero je usunięto i rozpoczęto kampanię ośmieszania (trwającą do dziś). W dobie nowoczesnej chemii i napromieniowań po co komu starożytne sposoby lecznicze jak lewatywa? Ile ludzkich istnień kosztował panujący obecnie chemiczny paradygmat medyczny?
I umówmy się: nikt tutaj nie sieje nienawiści do medycyny jako takiej, OK? Leki też są potrzebne, w przypadkach ostrych są częstokroć niezastąpione. Problemem jest jednak to, że medycyna przestała być sztuką, a stała się biznesem, przez co lekarze przestali być adeptami sztuki medycznej, a kształci się ich by spełniali głównie rolę dystrybutorów produktów przemysłu farmaceutycznego. Przyzwyczajono nas sięgać po leki, szczepionki czy nawet kremy z filtrem. Sztuką jest tymczasem nauczyć się żyć tak, aby tych wszystkich rzeczy po prostu nie potrzebować.
Jan napisał(a):
Niestety, w mrokach niewiedzy błądzisz raczej Ty, Marleno 🙂
Ewentualne w mrokach braku umiejętności czytania ze zrozumieniem, bo wydawało mi się że argumentowałem dość jasno 😉
Spróbuję więc jeszcze raz, bardziej łopatologicznie:
„posiadacze jasnej karnacji nie pracowali dawniej godzinami w polu, w słońcu, uprawiając płody rolne, które żywiły ich i ich rodziny? Pracowali bo musieli, jeść przecież trzeba. A sztucznych kremów z filtrem nie było. Co więc ich chroniło?”
Otóż chronił ich fakt, że przebywali na słońcu codziennie, od wczesnej wiosny, i skóra stopniowo przystosowywała się do zwiększonej ilości słońca produkując melaninę (bo to melanina a nie, jak błędnie piszesz, wit. D, chroni przed promieniowaniem UV; i owszem jasna karnacje jest adaptacją do życia daleko od równika, nasi przodkowie dziesiątki tysięcy lat temu wszyscy byli czarni). Obecnie ludzie żyjący w miastach w znakomitej większości zamiast przebywać wtedy na słońcu siedzą w budynkach i potem jadąc np. na wakacje wystawiają się na ostre letnie słońce ze skórą, która tej warstwy ochronnej nie ma bo nie miała kiedy jej wytworzyć. I stąd poparzenia słoneczne itd. Teraz jasne? 🙂
Co do szczepionek – jeśli zamierzasz tu przywoływać Boga jako naczelny argument przeciw, to nie pozostaje mi nic innego jak polecić Ci bardzo dobrą stronę https://yourlogicalfallacyis.com (niestety po angielsku, ale liczę że sobie poradzisz 🙂 ), która mam nadzieję pozwoli Ci zrozumieć czym są błędy logiczne w dyskusji i jak ich unikać jeśli chciałabyś, żeby brano to co mówisz na poważnie 😉
A co do lewatyw będących kiedyś uznanymi terapiami – to samo można powiedzieć o upuszczaniu krwi, lobotomii, podawaniu heroiny jako leku na kaszel czy rtęci jako leku na właściwie wszystko… zgodnie więc z Twoim tokiem rozumowania, wszystkie te praktyki powinniśmy przywrócić do spółki z lewatywą. Jesteś za? 🙂
A sztuką jest nauczyć się żyć tak, aby nie łykać jak młody pelikan wszystkich bzdur którymi jesteśmy bombardowani na co dzień przez ludzi chcących na naszym zdrowiu żerować, zarówno ze strony farmaceutyczno-medycznego establishmentu jak i szarlatanów medycyny alternatywnej, tylko wyciągać z obu to, co faktycznie ma sens i może nam realnie pomóc. Wymaga to niestety zdolności logicznego myślenia i poświęcenia trochę czasu na zdobycie podstawowej wiedzy, ale warto, polecam, bo umiejętności te przydają się też w innych sferach życia.
A ekstremizm w żadną stronę nie jest zdrowy, jeśli chcesz naprawdę ludziom pomagać, to spójrz też czasem w lustro czy aby nie wylewasz przysłowiowego dziecka z kąpielą 😉
Pozdrawiam 🙂
Marlena napisał(a):
Umiejętność czytania ze zrozumieniem, powiadasz?
Zwróć zatem proszę uwagę, iż nie napisałam przecież, że to witamina D chroni przed promieniowaniem UV, zacytuję co napisałam wcześniej na temat witaminy D: „A ona właśnie (wraz z antyutleniaczami i jeszcze paroma innymi czynnikami) chroni nas przed rakiem (skóry i każdego innego narządu).” Przed rakiem, a NIE przed promieniowaniem UV. Ups! Widzisz jak się zagalopowałeś w bezbrzeżnej chęci dopieczenia mi? A może to właśnie Tobie przyda się spojrzeć w lustro? 😉
Owszem, wystawianie skóry na działanie promieni słonecznych powoduje powstanie „naturalnego filtra” przy współudziale melaniny. To nas jednak wcale nie zwalnia od obowiązku dbania o właściwy poziom antyutleniaczy we krwi jeśli chcemy być bardziej odporni na promienie słoneczne (jak i na inne czynniki szkodliwe jak stres, toksyny środowiskowe, drobnoustroje itd.), o czym tutaj choćby pisałam swego czasu: https://akademiawitalnosci.pl/bezpieczne-opalanie-jak-produkowac-witamine-d-bez-szkod/.
Nie znajduję w literaturze żadnych badań potwierdzających szkodliwość lewatyw. Nigdy jej bowiem nie dowiedziono. Merck Manual w tym wypadku nie został zmieniony dlatego, że lewatywa jest szkodliwa. Merck Manual nota bene poleca obecnie rzeczy zadające dużo większy gwałt ludzkiemu ciału niż dobra, stara (pierwsza historyczna wzmianka o stosowaniu lewatyw pochodzi z datowanego na XVI w. p.n.e. staroegipskiego papirusu Ebersa) lewatywa, która po kilku tysiącach lat towarzyszenia ludzkości nagle poszła w odstawkę (podobny los spotkał drugą starożytną kurację czyli post leczniczy).
Twierdzenie na które powołuje się establishment medyczny w sprawie szczepionek brzmi: „szczepionki są bezpieczne i skuteczne” (np. tutaj, ale ta hipnotyczna mantra jest powszechna w medycznym światku: https://pis.lodz.pl/page/522,szczepienia-%E2%80%93-bezpieczne-i-skuteczne-.html) i jest to twierdzenie fałszywe ponieważ do tej pory nie udowodniono iżby było prawdziwe (przynajmniej w części dotyczącej bezpieczeństwa, skoro w cywilizowanych krajach powstały nawet fundusze odszkodowawcze za poszczepienne NOP-y).
Gdyby to bezpieczeństwo i skuteczność udowodniono, to temat nie byłby kontrowersyjny i nie mielibyśmy o czym w tym momencie pisać. Wszyscy mielibyśmy bowiem niezbite dowody na to, że „szczepienia są bezpieczne i skuteczne”, a ludzie we wszystkich krajach świata sami z własnej i nieprzymuszonej woli pchaliby się drzwiami i oknami do przychodni po swoje (w dużej mierze darmowe) szczepionki, w tym również oczywiście dorośli po niezbędne dawki przypominające, które w wielu przypadkach należałoby aplikować sobie tak naprawdę co parę lat od niemowlęctwa aż do śmierci (jeśli chcemy traktować szczepienia na poważnie, oddając z ufnością swe zdrowie od narodzin aż do śmierci w troskliwe ręce rządu i odpowiednio umocowanych instytucji oraz ich złotoustych ekspertów). Oczywiście jakiekolwiek fundusze odszkodowawcze za NOP-y nie miałyby w tej sytuacji racji bytu – co oczywiste.
Jeśli ktoś dostaje umysłowej biegunki na słowo „Bóg”, to niech podstawi sobie inne zamiennie pasujące mu słowo (natura, siła wyższa, ewolucja, wszechświat – cokolwiek, co tylko pasuje do jego przekonań i aktualnego światopoglądu). Ja z tym słowem nie mam problemu, a to jest mój blog, bądź zatem uprzejmy uszanować ten fakt, za co będę wdzięczna. Dziękuję za polecenie strony. Ja mogę z kolei polecić tę oto witrynę, w ojczystym języku: https://trivium.wybudzeni.com/trivium/.
Trivium to coś znacznie więcej niż tylko lista błędów logicznych: wraz z quadrivium tworzy 7 sztuk wyzwolonych (septem artes liberales, siedem umiejętności godnych człowieka wolnego), ich nauka oznaczała w starożytności edukację przygotowującą do zostania wolnymi obywatelami. Później, w wiekach średnich, opanowanie tych sztuk stanowiło przepustkę do dalszego studiowania na uniwersytecie w dziedzinie teologii, prawa i… medycyny. Jednym słowem medykiem kiedyś nie mógł zostać ktoś, kto nie posiadł umiejętności całościowego widzenia świata (i człowieka) jak i rozróżniania prawdy od wciskanego kitu.
Pozdrawiam wzajemnie 🙂
Axel Tulup napisał(a):
Pycha kroczy przed upadkiem Janie. A Twoje dwa posty przepełnione są pychą, więc…?
Jesteś tu raczej przypadkowym gościem bo wiedziałbyś, że Marlena zna angielski perfecto, poza tym wiedziałbyś, że dzieląc się swoją wartościową wiedzą na blogu pomogła już setkom jak nie tysiącom osób. Więc Twoje „życzliwe rady” co do sposobu prowadzenia bloga przez Marlenę psu na budę się zdadzą. A propos: a Ty Janie, ilu ludziom w życiu pomogłeś? Bo jeżeli w realu z ludźmi rozmawiasz w taki sposób w jaki próbujesz tutaj udowadniać swoje racje, to chyba jednak niewielu…
Przed Tobą było już tu wielu mądrali, znaczy się „specjalystów”, którzy próbowali wykazać wyższość swojej wiedzy nad treściami tego bloga – byli lekarze, byli zawodowi dietetycy i wiesz co? Żaden, dosłownie żaden nie był w stanie w dłuższej dyskusji wykazać, że choćby jedna informacja zawarta na tym blogu jest fałszywa. A gardłowali się tak samo mocno jak Ty…
Ines napisał(a):
Wszystko się zgadza.. ale niestety nie wszyscy mają czas na robienie wszelkich specyfików w domu, żyjemy w takich czasach że ogólnie dostępna żywność kosztuje tyle że każdego na nią stać, a wszelka ekologiczna jest droga bądź trzeba nieźle się naszukać aby ją znaleźć. Uniknąć stresu w dzisiejszych czasach też nie lada sztuka, gdyż każdy kto pracuje i niestety zarabia tyle że ledwo mu na życie starcza ze stresem wita się codziennie. Żeby żyć tak jak jest to opisane powyżej to w przypadku kobiet należałoby być żoną bogatego Pana, siedzącą w domu i dbającą o ekologiczny dom. W takiej statystycznej rodzinie klasy średniej wygląda to niestety tak że brakuje czasu na spędzenie paru chwil rodzinnie nie mówiąc już o wspólnym i jeszcze zdrowym jedzeniu. Telewizor jest niestety jedynym naszym ratunkiem aby co kolwiek ugotować lub zrobić w domu, kiedy sadzamy małego przed ekranem i ogarniamy co mamy do ogarnięcia.
Dieta Gersona jest niesamowita ale sama maszyna do wyciskania soku kosztuje krocie do tego gdzie pozyskać te wszystkie ekologiczne owoce i warzywa?.. a jeśli sie uda – kogo stać na to aby za nie tyle płacić.? Ja staram sie pozyskiwać ekologiczne produkty ale tylko w lepszych miesiącach kiedy wiem że mogę sobie na nie pozwolić, w reszcie muszę kupować to co tanie i łatwo dostępne bo inaczej nie będę ani ja ani moja rodzina nic jeść… a ciągła Głodówka raczej mnie nie uleczy a wręcz zabije… ehh… ciężkie czasy nastały… 🙁
Marlena napisał(a):
To wszystko są wymówki, Ines. Wymówki, które wtłoczyła nam do głów propaganda wylewająca się z telewizji i babskich piśmideł. Ich zadaniem jest nakierować nasz umysł właśnie na taki tor myślenia i postrzegania siebie i świata. Też kiedyś tak myślałam. Okazało się jednak, że gdy mimo wszystko zdecydowałam się wyjść z tej strefy komfortu zapewnionej mi przez nowoczesny przemysł (w tym spożywczy) i uwolnić się od manipulacji sączonej przez nowoczesne środki masowego przekazu, to nagle:
1. mam więcej czasu dla siebie i rodziny
2. wydaję mniej na życie (odpadły słodycze, używki, leki, chemia domowa itp.)
3. zdecydowanie lepiej radzę sobie ze stresem
4. w domu zapanowała całkiem inna atmosfera
5. przestaliśmy chorować
6. przestaliśmy narzekać
7. doceniamy to, co jest tu i teraz
… i wiele by jeszcze wymieniać!
Co do diety Gersona – jeśli ktoś nie choruje na raka, to wcale nie musi kurczowo trzymać się tego, co mówi Instytut Gersona (np. o wyciskarce, bo oni pracują na wyciskarce Norwalk, bardzo „starożytnym” sprzęcie, ciężkim i drogim). Do celów prewencji znakomicie nada się jakikolwiek sprzęt wyciskający, a dzisiaj wyciskarkę można kupić już za ok. 300 zł w najbliższym elektromarkecie (ostatnio też w Biedronce były za 249 zł, całkiem przyzwoitej jakości). Blender do robienia zielonych koktajli kosztował mnie też mniej więcej tyle. Czy to są krocie? Zależy jak na to patrzeć: ja osobiście po prostu sprzedałam na Allegro trochę niepotrzebnych książek, zabawek, ubrań itp. przedmiotów i za pozyskane w ten sposób środki zakupiłam moją pierwszą wyciskarkę (Sapir).
Warzywa i owoce oczywiście, że ekologiczne są najlepsze, a jeśli samodzielnie uprawiane (nawet w pojemnikach na balkonie – takie były moje początki upraw) to już w ogóle ideał, jednak mnie osobiście do powrotu do zdrowia wystarczyły zwykłe warzywa i owoce, te najtańsze z warzywniaka – do ekologicznych nie miałam wtedy dostępu.
Gdzie matki sadzały dzieci gdy nie było jeszcze wymyślonego telewizora, a one musiały zrobić swoje rzeczy? 😉
Widzisz, to nie czasy są ciężkie, tylko przekonania, które nosimy w głowie i zgubne nawyki, którym hołdujemy i przekazujemy je w dodatku z pokolenia na pokolenie, na zgubę i zatracenie dla naszych dzieci.
Kasia napisał(a):
Jestem zdecydowanym zwolennikiem zdrowego stylu życia i od wielu miesięcy przestawiam swoje nawyki żywieniowe, ucząc się coraz więcej, m.in. z tak dobrych stron jak ta.
Jednak z jedną rzeczą kategorycznie się nie zgadzam – z krytykowaną tak mocno składką na ubezpieczenie zdrowotne. Prowadzenie zdrowego trybu życia i bycie przewlekle zdrowym wcale nie oznacza, że nigdy nie będziemy potrzebowali wsparcia służby zdrowia. A co z sytuacjami, gdy na nasze zdrowie nie mamy bezpośredniego wpływu – jak wypadki komunikacyjne itp.?
Mój własny przykład – nie pamiętam, kiedy byłam u lekarza, prosząc o antybiotyk. Jednak gdyby nie lekarze, którzy ZA DARMO zoperowali mój kręgosłup po wypadku, nie mogłabym teraz chodzić, bo z pewnością nie byłoby mnie stać na prywatną operację i rehabilitację. Osób, które cierpią w wypadkach codziennie, są setki. Nie wyobrażam sobie zostawić ich bez pomocy. Nie zapominajmy, że służba zdrowia to nie tylko koncerny farmaceutyczne.
Marlena napisał(a):
Sama składka zdrowotna nie jest niczym złym. Jej przymusowość i wygórowana wysokość jest zła.
Justyna napisał(a):
Kasia, ale wiesz, że lekarze nie zoperowali Cię za darmo?
Karolina napisał(a):
Swietny tekst. Podoba mi sie to, ze w jednym miejscu jest zebranych tyle wazkich spraw. I podzialal na mnie motywujaco, zebym znow wziela swoje zdrowie w swoje rece. Pozdrawiam.
Hello napisał(a):
Mądra osoba to napisała, ale inteligentny człowiek zauważy, że gdyby nie te elektroniczne wynalazki, autorka nie napisałaby tego tekstu w tym miejscu i na swoim urządzeniu… 🙂 Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Dlatego właśnie zaznaczyłam w artykule, że nowoczesność jest fajna, użyteczna i potrzebna, ale trzeba nauczyć się rozumnie z niej korzystać. 🙂
prymulka napisał(a):
Marlenko zupełnie pominęłas osoby z wrodzonymi wadami defektami układu immunologicznego gdzie występuje ogromny spadek odporności gdzie dietą ani tym co opisane w artykule nie jesteśmy w stanie nic radykalnie zmienić. Naturalnie że zdrową dietę tak czy inaczej należy stosować bo jeśli do obniżonej z natury odporności doda się i nałoży na to jeszcze złą dietę (tak jak opisana w artykule z czym się oczywiście zgadzam że cywilizacyjna karma to jedno barachło to prawda) to oczywiście że wtedy jest jeszcze gorzej i taki pacjent ma nikłe szanse na dożycie chociażby 20 r.ż. (I najczęściej tak jest że osoby te schodzą nie dożywczy dorosłości). Przynajmniej do niedawna tak było, gdy diagnostyka bardzo kulała w zakresie rozpoznawania wrodzonych niedoborów odporności. Ja też należę do tej grupy, bo urodziłam się w tych latach gdzie było z tym jeszcze bardzo kiepsko i wiele lat byłam bez diagnozy, dlatego od najwcześniejszych lat (gdy tylko nauczyłam się myśleć-powiedzmy) czyli ok 14 r.ż. zaczęłam coraz bardziej szukać jakiejś metody samowyleczenia się (bo już wtedy po 14 latach ciągłego chorowania -jako dziecko jeszcze ale już zauważyłam że na lekarzy niespecjalnie mam co liczyć w tym temacie. Zaczęłam oczywiście od diety, bo to było najłatwiejsze, w dostępnych mi książkach też na to zwracano największą uwagę. Przeszłam więc kolejno wiele różnych modeli żywieniowych, na początku makrobiotykę, potem posty oraz inne rodzaje diet, po dziś dzień żywię się (chyba podobnie jak Ty Marleno) głównie surowymi warzywami i zieleninami. Pomijam już mnóstwo innych form terapii, różnego rodzaju hartowania etc (po wszystkim tylko gorzej się działo)
Natomiast wiem jedno-w przypadku PNO (z nałożonymi pozniej innymi chorobami bakteryjnymi ktore stały się chroniczne jako że nie umiałam ich zwalczyć w żaden sposób-mdz in borelioza i inne infekcje) nie wygląda to tak jak opisujesz w artykule-że jakoby wszystko w naszych rękach. Niestety tak nie jest. Wiele lat sądziłam że tak jest, (i dziwiłam się dlaczego nie udaje mi się osiągnąć tego co w teorii jest takie proste i logiczne a u mnie nie działa, nie moglam zrozumieć dlaczego . I dopiero gdy w koncu po wielu latach postawiono diagnozę ze od początku bylo to to, że moj ukl immunologiczny ma tak glęboki defekt na ktory ja nie mam żadnego wplywu ze chocbym stawala na uszach to nie sprawię ze zacznie dzialać.
Dlatego proszę Cię wez czasem pod uwagę w swych artykułach takie osoby jak ja (my-bo nas jest więcej, to schorzenie nalezy co prawda do chorob rzadkich i masz rację że w odniesieniu do 99 procent spoleczenstwa to co piszesz będzie wlasciwe, ale zważ też na ten mały procencik jakim są osoby w immunosupresji). My tez żyjemy 😉 Z trudem co prawda ale jednak ;)) My i tak już mamy przerypane że tak powiem w społeczenstwie (bo nikomu nie da sie wyjaśnić jak cięzka to choroba, gdyż każdy kojarzy to z jakimiś duperelkami, mówi ”och tak, kiedyś podawano mi antybiotyki ale potem przestalem je brać i już nie choruję 😀 ) Tylko że my, mamy tak że z zapalenia zatok czy jakiejkolwiek innej infekcji robi się nam zapalenie opon, sepsa, zapalenie mięsnia serca, nerek itd. Nam po prostu infekcje nie przechodzą same, rozkładają nas na amen, nie mamy możliwości normalnego życia. Nie umiem tego w ogóle przekazać, bo u każdego jest indywidulany przebieg, niektórzy (gdy mieli szybką dgn i możliwe było np podawanie immunoglobulin lub inne leczenie przyczynowe) funkcjonują całkiem ok, bo nie doszło u nich do skumulowania takiej ilości infekcji i takiego rozwalenia układu do szczętu jak u tych którzy byli wiele lat bez diagnozy i bez własciwego leczenia.
Takie artykuły jak Twój są ogólnie dobre ale wprowadzają przeciętnego czytelnika w błąd, gdyż malują taki obraz -utwierdzają w takim myśleniu że oto każdy kto ma nieczynną odporność jest sam sobie winien i wystarczy że zmieni to to i to, a będzie wszystko super. A tak nie jest! Ja osobiście już nie mam sił do tłumaczenia każdemu (i tak mi nie wierzą gdy mówię) jak to wygląda, nie mogę przez to nawet mieć koleżanek, przyjaciół, (choćby tylko wirtualnie bo inaczej mój stan nie pozwala już ) poza jedną czy dwoma najbliższymi które rozumieją bo…same mają w rodzinie podobną sprawę. Ale tak w kontakcie z innymi ludzmi, ktorzy z tym sie nie zetknęli, to jestem postrzegana jako dziwoląg, ktory ma zdrowie na wyciągnięcie dloni.Prowadzę grupę (nomen omen 🙂 o tematyce zdrowego żywienia, o warzywach ekologicznych życiu zgodnym z naturą itd. I nawet tam (lub może-zwłaszcza tam 😉 nie mogę porozmawiać z nikim tak szczerze przyznać się jak jest, że jest zle mimo stosowania zdrowego naturalnego żywienia. Dlatego myśle że powinnaś w artykułach swoich zaznaczyć chociaż malutkim jednym akapitem zaznaczyć że to co piszesz odnośi się do ludzi którzy urodzili się z sprawnym układem odpornościowym. Bo choć ci co urodzili sie z defektem, też oczywiście (no tym bardziej w sumie) muszą i powinni zdrowo się żywić to jednak nie sprawi to że nagle z schorowanch staną się okazami zdrowia. Tak po prostu nie jest.
Przepraszam za długość komentarza. Pozdrawiam Cię Marlenko serdecznie i mam nadzieję że nie wezmiesz mi za złe tego co napisałam. 🙂
Marlena napisał(a):
Prymulko, nie piszę tutaj w ogóle o chorobach genetycznych – to jest bowiem witryna dla ludzi przewlekle zdrowych. Czyli w domyśle dla tych, co urodzili się zdrowymi i takimi mają naturalne prawo pozostać do końca swoich dni (chyba, że swoim postępowaniem i złym stylem życia naruszą prawa natury). Rzecz jasna zła dieta i zły styl życia jeszcze nikomu w niczym nie pomogły, więc tak jak napisałaś, właściwa dieta i styl życia w przypadku osób od urodzenia obciążonych wadami genetycznymi jest tym bardziej ważna.
Pamiętajmy o badaniach dr Ruth Harrell (pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/10-najpotezniejszych-protokolow-witaminowych-cz-2-zywienie-a-sprawnosc-umyslowa-dzieci-dr-ruth-harrell/): dostarczenie odpowiedniej ilości składników odżywczych powodowało podniesienie ilorazu inteligencji u dzieci z genetycznym Zespołem Downa, a ich twarzyczki nabierały mniej charakterystycznego wyglądu. Więc jedzenie ma znaczenie – zawsze i w każdym przypadku. Różnica między chorobami genetycznymi a nabytymi jest taka, że tych drugich możemy się pozbyć o ile będziemy w stanie cofnąć ekspresję genów wywołaną czynnikami środowiskowymi. Te pierwsze zaś są wrodzone i pozbycie się kompletne nie jest możliwe – pozostaje nam pracować na takim materiale jaki jest i starać się o możliwie najwyższą jakość życia.
P.S. Bardzo mi się podoba Twoje podejście (do życia, do świata, do swojej choroby). Pozdrawiam Cię wzajemnie bardzo serdecznie, Prymulko! 🙂
prymulka napisał(a):
YY i żeby być dobrze zrozumianą, zgadzam się z propagowanym tu na tym blogu stylem życia i żywienia. Jak najbardziej. Doczytalam teraz komentarz Ines i uważam że to nie jest tak że się nie da. Da się ale to faktycznie nie jest łatwe, (szczególnie dla osoby chorej która raz że jest osłabiona bardzo i nie ma sił stac przy kuchni-ja to rozwiązuję tak że po prostu jem na surowo wszystko, nie robie surówek, sałatek tylko prosto do buzi i już. Kapuste, marchew, seler, kapuste pekinkę, to co akurat jest i mozna zjesc na surowca to jem tak, gdy jestem w stanie horyzontalnym to na leżąco. Gdy mam silę gotuję zupy lub warzywa na parze albo na patelni. Ale masz Ines racje ze w zimie jest trudno, jednak jesli komuś nie szkodzą warzywa ze sklepu (mi akurat szkodzą, probowałam bylo mi po nich gorzej) więc ja wolę robic czesciej okresowe głodówki aby oszczędzić i móc co jakiś czas kupić trochę ekologicznych warzyw. No trzeba jakoś kombinować żeby związać koniec z koncem. Jedno jest pewne-na pewno trzeba oszczędzać na wszystkim na czym sie da. Latem warzywa hoduję sama na ile umiem, oszczędzam ile moge, nie kupuję ubran ani kosmetyków, gazet, książek, kompletnie nic poza żywnością, ziołami i lekami. (no i sprawy bytowe wiadomo opał itd). nie mam tv,( ale mam laptop 😉 to nie jest oszczędne ale to moje jedyne okno na swiat i kontakt z ludzmi.) Jesli sie wykroi wszystko co nie niezbędne to można jakoś dać radę-chociaż przyznaję Ci rację że z trudem. No ale jakie mamy wyjście? Być bardziej chorymi i byc jeszcze większym ciężarem dla kogoś? tu nie ma łatwego wyjścia, trzeba brać zycie jakim jest i nie narzekać tylko Bogu dziękować ze jest tak (bo zawsze moze byc gorzej 😛 ) ze mamy dach nad glową , wodę pitną, i nie chodzimy 10 km po wodę do studni prawda? 🙂
Niektóre moje znajome mówią że nie stac ich na ekolgiczne warzywa ale np kupują rozne drogie perfumy dezodoranty balsamy do ciala itd. Hm… wtedy troszkę się dziwię, bo przecież gdyby te pieniążki wydaly na warzywa to by mogly je kupić…nie mówię że zawsze i caly rok ale chociaz czasem (a zjesc choc czasem niezatrutą zywnosc to jest zawsze cos).
Marlena napisał(a):
No właśnie – zauważmy reakcje niektórych ludzi w marketach: widząc sok świeżo wyciskany z marchwi za 3 zł ominą go mówiąc, że „jest strasznie drogi, co to za ceny, zdrowa żywność w ogóle jest okropnie droga”, ale gdy widzą czekoladę czy inny łakoć za 3 zł to włożą do koszyka już nie myśląc w ten sposób. 😉
Oliwia napisał(a):
Witam, zaciekawiło mnie jaka jest alternatywa dla antykoncepcji hormonalnej, zwłaszcza że cierpie na niedoczynność tarczycy. (Dodam, że jeszcze nie współżyłam właśnie ze strachu przed ingerencją w gospodarkę hormonalną i niechcianą ciążą). Będę wdzięczna za odpowiedź 🙂
Marlena napisał(a):
Oliwio, przeciwieństwem sztucznej antykoncepcji jest antykoncepcja naturalna. Jest sporo metod, zarówno opartych na samodzielnej obserwacji ciała jak i wspomaganych dodatkowo nowoczesnymi technologiami (np. monitory płodności czyli komputery cyklu).
thort2 napisał(a):
Naprawde, az trudno uwierzyc, ze istnieje jeszcze takie multum oglupialego tlumu, bujajacego sie w pelnej amplitudzie, na zasadzie owczego pedu, od zakupow kolorowego, plastikowego gowna z supermarketu do „hipersuper ekstra-eco bio-” zycia z przed 100 lat, mleka od krowy , warzyw z wlasnego ogrodka, zbudowanego na dawnej fabryce asfaltu, mydlem z wlasnej kupy i szamponem z potu.
Ludzie, to naprawde cechy owczej trzody w pelnej krasie!
Odrzucenie WSZYSTKICH osiagniec cywilizacyjnych jest rownie glupie jak ich AKCEPTACJA lub NADUZYWANIE – dlaczego szanowna autorka bedaca wahabitka ekodżihadu , nie wytlumaczy dlaczego superduper eko pradziadkowie zyli srednio 15-20 lat krocej, jedzac tylko eko, srajac ze chalupa , spedzajac 12h dziennie w „ruchu na swiezym powietrzu”, np. przy oraniu, ba ,bez elektro, magneto, fotono, itp smogu?! , bez chemitrailsow, wypadkow komunikacyjnych, teorii depopulacji, zabojczych dezodorantow i morderczych podpasek?
Dla wnikliwych proponuje analize danych statystycznych dlugosci zycia w poszczegolnych okresach historycznych, wynika z nich, ze dlugosc zycia ma najbardziej dynamiczny przyrost wlasnie w okresie ktory ekodżihadysci uwazaja za najgorszy, tzn. ostatnie 30-40 lat
Marlena napisał(a):
Chyba Cię poniosło, drogi czytelniku. Nigdzie nie napisałam o całkowitym odrzuceniu zdobyczy cywilizacji, a na temat najdłużej żyjących populacji na planecie Ziemia pisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-dozyc-setki-w-pieknym-stylu-lekcje-dlugowiecznosci-z-niebieskich-stref/.
Różnica w jakości ostatnich dekad życia między mieszkańcami Niebieskich Stref, a populacjami krajów uprzemysłowionych jest taka, że ci pierwsi dożywają swojej setki w całkowitym zdrowiu fizycznym i pełnej jasności umysłu, a nie tak jak tutaj faszerując się lekami, czekając miesiące na wizytę u specjalisty (a latami na jakąś operację) lub dla odmiany robiąc pod siebie i nie rozpoznając bliskich. O ile wcześniej nie zabije ich choroba serca i układu krążenia (nagła śmierć sercowa lub wylew), rak lub cukrzyca – trzech największych zabójców zachodnich społeczeństw.
Obraz mojej osoby jaki przedstawiłeś w swoim komentarzu powstał i żyje jedynie w Twojej głowie. Więc niestety to Ty będziesz musiał teraz z nim żyć. Przesyłam wyrazy współczucia.
Gregory napisał(a):
Droga Marleno, przeszukałem Twoją stronę w poszukiwaniu informacji na temat lakowania oraz lakowania zębów Jednak nic nie znalazłem. Zaciekawiły mnie same pojęcia i to czym one się różnią. I tak oto znalazłem: lakierowanie = fluoryzacja, lakowanie = …fluoryzacja?
Skład preparatu do lakowania – „LAK SZCZELINOWY ARKONA: Lak Szczelinowy jest złożonym materiałem chemicznym składającym się z organicznej struktury podstawowej (dimetakrylan diglicydoeteru BISFENOLU A, dimetakrylan diuretanu, dimetakrylan glikolu trójetylenowego) zawierającej nieorganiczne wypełniacze stałe (szkło barowo-glinowo-krzemowe, krzemionka ogniowa, dwutlenek tytanu) oraz substancje dodatkowe (fotoinicjatory, inhibitory, katalizatory, stabilizatory, pigmenty), powstającym w wyniku wolnorodnikowej polimeryzacji aktywowanej światłem ultrafioletowym w zakresie długości fali od 400 nm do 500 nm.”
Lub „Skład chemiczny Conseal F (White) – biały:
* 93% wag. – wielofunkcyjny ester metakrylanu (żywica),
* 7% wag. – nieorganiczny wypełniacz.
Nie zawiera bisfenolu A. Zawiera dwa źródła fluoru w celu zapewnienia dłuższego okresu jego uwalniania: jedno z tych źródeł (fluorek sodowy) daje początkowy „wybuchowy” efekt uwalniania fluoru, a drugie źródło (szkło fluorowe) warunkuje wolniejsze i wydłużone w czasie jego uwalnianie”
Śledząc Twoje publikacje stałaś się dla mnie pewniejszym autorytetem niż wszyscy lekarze i farmaceuci razem wzięci… więc chciałbym zapytać o Twoje zdanie, co wiesz na temat lakowania i lakierowania oraz czy zamierzasz opublikować coś w tym zakresie? Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Osobiście nie stosuję tego typu specyfików, toteż nie mam w tym zakresie doświadczeń.
Katarzyna napisał(a):
Bardzo smutny, negatywny artykul…..az zal czytac…tyle nienawisci, zlosci, zalu….sama jestem osoba aktywna i zdrowo odzywiajaca sie i musze przyznac, ze tyle nienawisci przelanej na papier (komputer) dawno nie czytalam! Zycze wiecej luzu i radosci z zycia! Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Katarzyno, chyba czegoś nie zrozumiałaś: ten artykuł w zamierzeniu miał wywołać u czytelnika określone emocje, stąd użycie takich środków wyrazu literackiego jak ironia, hiperbola czy groteska. Smutny nie jest tekst, lecz Twoje jego pojmowanie, właśnie dlatego, że nie wyczułaś ironii zawartej w tekście, traktując go śmiertelnie poważnie. Więcej luzu, kochana! 😉
Janek napisał(a):
W duzej czesci racja, ale jak widac znow zwalcza sie jedzenie miesa. Koronnym argumentem jest podawanie informacji o tym, ze pochodzi z chowu przemyslowego. Zatem jest zatrute i w ogole do bani. Ok, ale jest tez mieso z produkcji ekologicznej. I takie mozna i nawet trzeba jesc w zdrowej ilosci. Czy zakwaszone gleby, opryski z nieba i Monsato daja gwarancje zdrowych warzyw i owocow? Na pewno? Zgadzajac sie z wiekszoscia informacji, troche jest tez nieprawdziwej propagandy. Badz dla siebie kim chcesz, nie jedz miesa, jedz warzywa, owoce, pij soczki, zyw sie fasolka i grochem, ale zostaw innym wybor co do miesa i jego wyrobow. Produkowanie na sile wegeterianskiego spoleczenstwa prowadzi do jego zniewiescienia. Przykldame sa Niemcy, gdzie trwa od lat nagonka na miesozercow. Niemieccy faceci nie jedzacy miesa chodza dzisiaj w teczowych gaciach i trzymaja kolege za reke. Przrost naturlany ujemny. A Arab wcina kozine i jagniecine i ma po 10 dzieci i juz zaczyna byc wiekszoscia populacji za Odra. Do tego jest agresywny, bitny i wie jak sobie radzic w zyciu w przeciwienstwie do zniewiescialego Niemiaszka zyjacego na socjalu z podatkowej kasy.
Marlena napisał(a):
Janku, chyba się zagalopowałeś z tym negatywnym wpływem kuchni roślinnej na płodność, bowiem tak się składa, że najludniejsze kraje świata nie jedzą dużo mięsa, a czasem wcale (Indie na przykład są głównie wegetariańskie z uwagi na uwarunkowania kulturowe i religijne, co ani trochę nie przeszkadza tej populacji wzrastać liczebnie, przez ostatnie 12 lat z miliarda ludzi do miliarda trzystu milionów i jakoś nie słychać by napadali na innych, byli agresywni, wszczynali wojny itd.).
Więc rezygnacja z mięsa (trwająca zresztą od tysięcy lat w tym rejonie) jak widać nie spowodowała tutaj ujemnego przyrostu ani nagłego wysypu „tęczowych” facetów. Problemy z płodnością występują bardzo często w krajach zachodu, podczas gdy problemu z tym jakoś dziwnie nie mają kraje wciąż odżywiające się tradycyjnymi pokarmami i nie mające jeszcze nawyków odżywiania się „po królewsku” 3 razy dziennie przez 365 dni w roku.
Poza tym chyba zbyt optymistycznie oceniasz jedzenie zwierząt ekologicznych: z tego co mi wiadomo nikt nie uprawia dla tych zwierząt roślin na paszę w jakichś specjalnych warunkach, tylko to co urośnie pod gołym niebem na polu to zeżrą. Więc one też jedzą pryskane chemtrailsami rośliny, a my potem zjadamy to tak czy inaczej.
Jest nas kilka miliardów na tej pięknej planecie i tylko kraje zachodnie ze swoimi nawykami żywieniowymi cierpią na choroby cywilizacyjne oraz ci, co mieszkając gdzie indziej przeprowadzają się do tych krajów i zaczynają odżywiać się w nowoczesny sposób. Choroby te pojawiają się magicznie również wszędzie tam, gdzie w dziewicze dotąd rejony docierają ze swoimi produktami „spożywczymi” wielkie korporacje przemysłowe czy też sieci fast-foodowe (jak np. w Chinach odkąd te „otworzyły się na Zachód” rosną zachorowania na cukrzycę, raka, choroby serca itd.).
Ale tu nie chodzi o to by każdy był wegetarianinem (to jest osobisty wybór każdego z nas), bowiem samo jedzenie czy niejedzenie mięsa nie stanowi o zdrowiu i odporności: jeśli popatrzeć na najdłużej żyjące populacje na planecie Ziemia, to są tam zarówno wszystkożercy, wegetarianie jak i nawet weganie (populacja Adwentystów w Loma Linda, USA: z uwagi na religię powstrzymują się od spożycia mięsa). Pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-dozyc-setki-w-pieknym-stylu-lekcje-dlugowiecznosci-z-niebieskich-stref/
Tylko że oni nawet jak już to mięso (choć prędzej zjedzą rybę, jeśli chodzi o ścisłość) sobie tam czasem zjedzą, to na pewno nie robią tego po 3 razy dziennie przez 365 dni w roku tak jak u nas, ani też nie jest to bynajmniej mięso od zwierząt hodowanych konwencjonalnie (na paszach sojowych GMO kupowanych po taniości w Ameryce Południowej).
Więc tutaj nie tylko sama jakość, ale zarówno ilość jak i jakość się liczy: jeśli zachować w tym względzie zdrowy rozsądek, to nawet dożyć można jak widać ponad stu lat życia w zdrowiu fizycznym i jasności umysłowej, nawet okazjonalnie pozwalając sobie na jakieś mięso. A jeśli ktoś w ogóle rezygnuje z mięsa? Też jak widać może dożyć setki tak jak robią to wspomniani Adwentyści. Wychodzi na to, że świat wcale nie jest czarno-biały. 🙂
Lea napisał(a):
No,siostra 🙂 z większością tekstu się zgadzam ale jest w nim wiele sprzeczności.Niektóre opinię moim zdaniem mocno przesadzone,naspiane z ogromną dawką sarkazmu i chyba wściekłości na obecny system ( nie dziwię się, tylko stwierdzam).Ja tylko żałuję że nie słuchałam się mamy jak mi mówiła żeby nosic czapkę i ciepłe majty.Nam z mężem marzy się żeby zbudować własny dom w małej wioscę , i nie w polscę tylko zza granicą, kupić świnki,konie,krowę i kury (oczywiście Pana haremu koguta też 😛 ) dbać o nasz inwentarz oraz mieć kawałek ziemie na której będziemy uprawiać warzywa ( owoce wymagają ziemi wyższej klasy, ale i o to można powalczyć) tylko dla naszej rodziny.Tylko wtedy będziemy pewni co jemy , co pijemy.Ta cała nasza cywilizacja jest do dupy i nie chcemy w niej uczestniczyć.Jedyne z „nowoczesności” jakie chcielibyśmy sobie zostawić to internet ,narzędzia męża oraz do kuchni ,kopmutery i telefony. Elektryczność z miasta zastąpilibyśmy panelami słonecznymi ,mamy dużo pomysłów które można zrealizować, które uławiają życie,chronią przyrodę i nie uzależniają. Wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem. Z tematów które poruszyłaś :
Przykro mi ale mięso trzeba gotować, jakiekolwiek argumenty byś mi tu nie przytoczyła. Mięsem bardzo ławtwo się zatruć, nawet jak jest super świeżę mogą w nim być pasożyty (nawet jeżeli kupiłeś mięso prosto z farmy).Nie wypiłabys wody ze strumyczka z lasu prawda?Ponieważ nie wiesz co tam pływa,nie widzisz tego. Tak samo jest mięsem (ale przyznaję sie do tego że uwielbiam jeść surową rybę).Co do tv.Nie oglądam, nie mam tv w domu od kilku lat i mi z tym świetnie.Nienawdzię tych dennych reklam które tylko robią pranie mózgu,to samo z wiadomościami,głupie,nieprawdziwe,kłamliwe.Kupuję warzywa i owocę bo nie mam dostępu do tych rzeczy od kogoś kto uprawia.Aczkolwiek, też mam duże wątpliwości co do pochodzenia tych warzyw i owoców z lidla.Zawsze czytam etykiety tego co kupuje, a jak czegoś nie wiem sprawdzam w telefonie.Moja młodsza córka była szczepiona tydzień po urodzeniu zza moją zgodą na wzb oraz gruźlicę. Od tamtej pory zdecydowałam się nie kontynuować szczepień.Bedą ale po drugim roku życia, pojedyńczymi szczepionkami ze sporymi odstępami ,i też takie na które my jako rodzicę się zgadzamy.(różyczka,ospa) Obowiązkowe znaczy DARMOWE a nie przymusowe, nikt mojego noworodka nie będzie szprycować prawie 20 szczepionkami w 1 roku życia. NIGDY się na to nie zgodzę, nawet jeżeli zostanę wykluczona ze społeczeństwa, mam to w dupie, nie zależy mi na społeczeństwie tylko na zdrowiu własnej rodziny. Ale tak to już jest…mamy być siłą roboczą do 60-70 a potem,albo nawet wcześniej możemy założyć dębowe ubranko.Nie trzeba im płacić emerytur,dawać zniżki na leki ( lub i tego nie dają) – ZUS = zapłać, umrzyj i spier*****.Płacimy taką kasę za coś czego praktycznie nie możemy w pełni wykorzystać.Nie dostajemy tego za co przymusowo płacic musimy.Ja chodzę do lekzarza tylko jak już naprawdę czuję że nie mogę wstać z łóżka, wiadomo to się czuję. Unikam lekarzy jak tylko mogę. Tylko w ciąży biegam jak nienormalna bo testy trzeba robić,a ja będę mieć 3 cc to tym bardziej.Mój mąż to samo,pójdzie do lekarza jak już prawie umiera :P. Przepraszam za rozpisanie!!Człowiek chciałby trochę spokoju,relaksu trochę odprężenia że dzieci są zdrowę,jedzą zdrowo rosną jak na drożdzach,będą żyły długo i szczęśliwie bedą wiedziały jak o siebie zadbać…..moim zdaniem nasza cywilizacja to krok do tyłu , nie do przodu.Kiedyś dzieci bawiły się w brudzie,nie było alergii, chorób skórnych….a teraz to norma.Skądś to się wzieło, rzeczy nie biorą się z niczego, gdzieś leży przyczyna a ludzie są ślepi.Moi dziadkowie zapieprzali na roli w sezonie by mieć zapasy na zimę,łatwo nie było,ale kto mówił że będzie? Ludzie żyli dłużej, byli zdrowsi.Mi się świat zawalił jak ojciec umarł na raka.Nie wiem dlaczego jesteś tak przeciwna tym akcją,jak uważam że są one potrzebne żeby zasami obudzić społeczeństwo,bo większość nawet nie wie o istnieniu niektórych chorób ( warto być trochę bardziej oczytanym, mamy wujka googla).Osobiście w rodzinię mojego ojca krążyły przypadki raka, genetyczne uwarunkowanie nie ma nic współnego ze „straszeniem” przez media że dostaniesz raka. Ty po prostu wiesz, że albo dostaniesz, albo nie.
pawel napisał(a):
9. Negatywne myśli i emocje – ten punkt to chyba chwilowe zamroczenie? gdzies czytalem, ze odpornosc organizmu mozna podniesc jogą i UŚMIECHEM.. dlaczego tak sie dzieje, ze ktos pisze logicznie i nagle trafia mu sie taka kompletna bzdura? nie ma na to wyjasnienia. zlosc czy zazdrosc nie ma zadnego wplywu na odpornosc organizmu. te rzeczy nie pozbawia na fizycznie bakterii itp. to nie jest mozliwe. musze powiedziec, ze calosc oceniam bardzo wysoko i pozytwnie, dobrze, ze sa tacy ludzie i pisza prawde, ale ten dziewiaty punkt… to tak jak z adhd, koles, ktory to stworzyl sam przyznal po latach, ze to byla sciema dla slawy i kasy, troche logigki wystarczy, no bo kto normalny w bardziej „zywym” dziecku dopatruje sie choroby? od nerwicy nie dostaniemy luszczycy, to nie jest mozliwe. za to od problemow jelitowych owszem. mozna miec krotkotrwale efekty od stresu, rozwolnienie itp. znam goscia, ktory bardzo szybko w polowie osiwial (ze 2 tygodnie) majac 20 lat, gdy stracil coreczke. mozna dostac tez swira od czegos, ale to juz problemy psychiki, a nie „fizyki”. chciwosc nie wyzadzi nam w organizmie zadnych ujemnych skutkow. to nastepna odnoga medycyny stworzona dla kasy i straszenia. widze, ze cos lub ktos otworzyl ci oczy, ale do polowy. pokarm i chemia juz nie jest dla ciebie tajemnica. otworz oczy jeszcze bardziej, a inne rzeczy tez przestana byc dla ciebie tajemnica/niewiedza. 3maj sie.
Marlena napisał(a):
To nie są bzdury, zajmuje się tym nawet odpowiednia dziedzina wiedzy: https://pl.wikipedia.org/wiki/Psychoneuroimmunologia
Marta napisał(a):
Marleno a co z suplementami zawierajacymi produkty pochodzenia zwierzecego typu kolagen, kwasy omega 3 (z ryb), keratyna? Tez ich unikac?
Marlena napisał(a):
Trudno powiedzieć, ja osobiście nie używam. Najlepsze źródło wszystkiego co nam potrzebne to jest żywność. Suplementy tylko w razie najwyższej potrzeby stosuję i unikam zwierzęcych.
Lo napisał(a):
Najlepiej siedziec w koncie nic nie jesc i we wszystkim szukac zla. Wedlug wiary twojej niech sie stanie, jesli wierzysz ze szkodzi Ci wszystko o czym piszesz to masz racje, szkodzi.
Marlena napisał(a):
Nie ma to nic wspólnego z żadną wiarą, to fakty, większość z nich dowiedziona naukowo.