Czy zastanawiało Was kiedykolwiek skąd bierze się podział na medycynę konwencjonalną (alopatyczną, współczesną, akademicką) i niekonwencjonalną (tradycyjną, alternatywną, naturalną, holistyczną)?

Czy tak było zawsze?

Dlaczego przedstawiciele jednego i drugiego nurtu walczą ze sobą zamiast współpracować?

Podobno ta pierwsza jedynie słuszna medycyna jest oparta na badaniach naukowych, a ta druga nie.

Czyżby?

Zobaczmy kiedy to się zaczęło. Ponad 150 lat temu dwóch tytanów nauki toczyło ze sobą ostrą i zaciętą walkę, wygrał (czyli został ze swoimi teoriami oficjalnie uznany przez innych akademików) jeden z nich i efekty tego widzimy do dnia dzisiejszego.

Drugi zaś popadł w niełaskę i pies z kulawą nogą o nim dzisiaj nie pamięta (oprócz lekarzy medycyny niekonwencjonalnej, którzy do dzisiaj korzystają z dokonań zarówno jego jak i jego naukowych następców).

O tym pierwszym dzieci uczą się pilnie w szkole, o tym drugim rzadko się wspomina, bo jakoś mało kto kojarzy kim był.

O kim mowa?

Pierwszy, ten zwycięski to Louis Pasteur (1822-1895), drugi zaś to jego starszy kolega po fachu, Antoine Bechamp (1816-1908).

Na czym polegała walka dwóch tytanów?

W dużym skrócie: pierwszy wysunął hipotezę, że ludzka krew jest sterylna, zaś powodem chorób są drobnoustroje, które dostają się do organizmu z zewnątrz i w celu wyleczenia należy je wszelkimi sposobami (czyli lekami) zniszczyć.

Drugi zaś, że na rozwój choroby ma znaczenie nie tylko sam drobnoustrój jako taki, ile środowisko w jakim przyjdzie mu przebywać, zatem w celu wyleczenia należy podnieść odporność organizmu, który sam rozprawi się z agresorem, nawet jeszcze zanim ten zdąży naprawdę zaatakować.

W wyniku przyjęcia tylko pierwszej teorii za jedynie słuszną, mamy teraz miłościwie nam panującą „zarazkofobię” oraz erę „pigułki na wszystko”: antybiotyki przepisywane są na umór od dzieciństwa każdemu przy byle infekcji, podobnie jak powszechne i przymusowe szczepionki podawane „na wszelki wypadek” każdemu od urodzenia, zaś antybakteryjne chemikalia dodawane są bez opamiętania do wszystkiego (triklosan i jemu podobne), a ze sklepu zniknęło naturalne mleko, bo jego miejsce zajęło mniej lub bardziej pasteryzowane.

Tak dla zdrowotności oczywiście to wszystko.

Państwo szalenie dba o wredne mikroby, aby ludności czasem nie zaszkodziły.

Oczywiście dba na nasz koszt, bo wszyscy zrzucamy się na ten system ochrony przed „złym” płacąc podatki, składki itd. Bezpłatna służba zdrowia nie istnieje, to wymysł polityków. 😉

Aby była jasność: nie jestem przeciwna antybiotykom, są sytuacje w których mogą uratować one życie, jednak powszechnie znanym faktem jest ich nadużywanie, przez co wiele z tych preparatów stało się już bezużyteczne, a szpitale stały się najniebezpieczniejszym miejscem w mieście, czego Pasteur chyba nie przewidział.

Od czasu wiekopomnych odkryć Pasteura gawiedź wszem i wobec została intelektualnie zgwałcona oraz  przymusowo, rządowo i powszechnie spasteryzowana.

Bakteria, Obywatelu, to Twój największy wróg, który cię atakuje i należy go wszelkimi sposobami niszczyć, do czego znakomicie nadają się rozmaite chemikalia, w większości nieznane jeszcze kilkadziesiąt temu.

Teorii pana Pasteura naucza się od małego w szkole, taka jest jedyna i niepodważalna prawda i basta.

I wszystko jest OK, Pasteur miał rację rzecz jasna, bakterie faktycznie są wszędzie i to w ilościach zatrważających, mówiąc uczciwie w naszych ciałach zarówno w środku jak i na zewnątrz mamy więcej bakterii niż komórek. 🙂

Mało tego, każdy z nas ma inny garnitur mikrobów, nie ma  dwóch takich samych ludzi pod tym względem.

Nawet jeszcze przed Pasteurem pewien położnik Ignaz Semmelweis (1818-1865) doszedł do wniosku, że lekarze powinni myć ręce przed zabiegami ponieważ zaobserwował, że ta prozaiczna czynność sprzyja zmniejszeniu umieralności wśród pacjentek.

Jednak swojej obserwacji nie potrafił „naukowo wyjaśnić”, bo za jego czasów nie wiedziano nic o bakteriach i wirusach.

Ponieważ nie umiał wyjaśnić zjawiska, został za życia przed medyczny establishment zgnojony, wyśmiany i zmieszany z błotem.

Ale to poniekąd dzięki niemu lekarze dzisiaj mają obowiązek myć ręce przed operacją, choć dopiero po jego śmierci prace Bechampa i Pasteura wyjaśniły w czym rzecz z bakteriami.

To, że ktoś nie potrafi znaleźć na jakieś zjawisko wyjaśnienia nie oznacza jeszcze, że zjawiska nie ma albo że należy je wyśmiać.

O panu Semmelweisie też oczywiście pies z kulawą nogą nie pamięta, ponieważ ojcem antyseptyki oficjalnie został ktoś inny dwadzieścia lat po jego śmierci, mianowicie brytyjczyk Sir Joseph Lister (kojarzycie płyn dezynfekujący z fluorem do płukania jamy ustnej Listerine?) i nazwisko Semmelweis podobnie jak nazwisko Bechamp zostało wyparte z kolektywnej świadomości,  a jedynie nazwisko Pasteura jako „najważniejszej postaci w historii współczesnej medycyny” zostało na ustach całego świata.

Czy słusznie?

Pasteur był przez swoich kolegów postrzegany jako plagiator i oszust, korzystał skwapliwie z dorobku Bechampa i innych naukowców, przypisując sobie ich wnioski i odkrycia.

Poniżej adwersarze na starej fotografii z epoki: ten dobroduszny pan o łagodnym spojrzeniu to Bechamp, a stary dziadyga o zaciętym wyrazie twarzy, wrednie na niego spoglądający to zachłanny na sławę karierowicz Pasteur. 😀

bechamps i pasteur

Antoine Bechamp wysunął (do dzisiaj nieuznaną przez „oficjalną” medycynę) hipotezę  pleomorfizmu cyklicznego, w której dowodził, że same w sobie bakterie i wirusy nie są w stanie w organizmie wyrządzić krzywdy, bowiem wszystko jest zależne od środowiska w jakim żyją.

W przypadku naszego organizmu jest to nasza krew, zawierająca koloidy proteinowe, z których w sprzyjających warunkach może rozwinąć się wirus, bakteria lub grzyb.

Bechamp nazwał je mikrozymami, zaś  kolejny badający zjawisko naukowiec Dr Guenter Enderlein (1872-1968) protitami.

Dopiero pod wpływem środowiska mogą one zmieniać swoją formę i stać się groźne.

Obecnie mamy już technologię pozwalającą na oglądanie co nam we krwi pływa, a jest nią mikroskopowe badanie żywej kropli krwi w ciemnym polu.

Kolejny zwolennik pleomorfizmu, Dr Gaston Nessens (ur. 1924) opracował w latach 70-tych ubiegłego wieku specjalny mikroskop o potężnej mocy (tzw. somatoskop) pozwalający na obserwację zachodzących przemian drobnoustrojów – na zdjęciu poniżej.

 

Podobno sam Pasteur na łożu śmierci wyznał, że dopuścił się oszustwa ze swoją teorią mikrobów i że przyznaje Bechampowi rację: „mikroby są niczym, to środowisko jest wszystkim”. 

Jednym słowem – tak jak wszędzie w naturze tak i w naszym organizmie panuje prawo silniejszego, ten zwycięża kto silny, zwarty i gotowy, czyli kto ma potężniejsze siły obronne oraz bardziej uprzątnięty z toksyn i zaopatrzony w amunicję (witaminy, minerały) organizm.

Możemy mieć tak perfekcyjnie zrównoważony system i tak mocne siły obronne, że żaden zarazek nie rozwinie skrzydeł, bo w starciu z nimi nie ma żadnych szans, albo tak zdezorganizowany, rozchwiany, struty i słaby system, że zarazki będą mieć rajskie warunki do rozwoju i szybko opanowawszy teren zepchną nas w choróbsko.

Nawet jednak w tym przypadku organizm robi co może, ponieważ jest zaprojektowany przez naturę aby przeżyć – uruchamia siły obronne takie jakie w danej chwili ma: pojawia się gorączka, ból, obrzęk, wysięk lub inne objawy „walki z wrogiem”, który tak naprawdę wrogiem nie jest, jest za to sygnałem, że zawaliliśmy dbanie o nasz organizm.

Mikroby, które zdrowemu nie wyrządziłyby żadnej krzywdy dobrały nam się do skóry.

Przyjęcie teorii Pasteura jako jedynie słusznej doprowadziło do tego, że spasteryzowani ludzie są głęboko nieświadomi jak dbać o swoje wewnętrzne środowisko (by było czyste, silne i funkcjonowało jak szwajcarski zegarek czyli bez chorób) i nie odczuwają nawet takiej potrzeby.

Przekonani są o własnej w tej kwestii niemocy i z własnej i nieprzymuszonej woli zdają się na łaskę lekarzy i farmaceutów.

To na pewno napędza gospodarkę, potrzebne są coraz wymyślniejsze leki i coraz więcej lekarzy, badań, terapii, szpitali i aptek, ale czy to wszystko jest dla ludzi dobre?

Ludzie w większości zamiast dbać o swój system (nawet nie wiedzą jak to robić, bo nikt ich tego nigdy nie uczył!), polegają na mających uchronić ich przed „złym” rozmaitych magicznych szczepionkach, antybiotykach, spasteryzowanych na równi ze swoimi pacjentami lekarzach i przepisywanych przez nich wszelakiej maści farmaceutykach.

Piramidę żywieniową prowadzącą do zakwaszenia ludziska mają raczej głęboko w nosie – takie ilości zakwaszających pokarmów: zbóż, mięsa i nabiału, nawet przy zalecanych „pięciu porcjach warzyw i owoców dziennie” za chińskiego boga nie zostaną zrównoważone pod kątem równowagi kwasowo-zasadowej i NIE zbudują odpornego i silnego ustroju.

Tym bardziej gdy ktoś do tego wszystkiego stosuje inne zakwaszaczo-uprzyjemniacze, czyli np. popija codziennie kawkę, jakiegoś drineczka (lub energy drineczka albo colę czy inny odrdzewiacz) i do tego na przykład pali, prowadzi siedzący tryb życia i jest poddawany stresom.

 

Środowisko, które utraciło pierwotną zaprojektowaną przez naturę równowagę, staje się łatwym łupem dla mikrobów.

Prowadząc poprzedni styl życia ciągle tego doświadczałam: notorycznie dopadała mnie taka czy inna infekcja. Moja apteczka wypełniona była lekarstwami na rozmaite dolegliwości, tymi na receptę i tymi bez.

Od czasu gdy przeprosiłam się z Matką Naturą nie pamiętam kiedy ostatni raz złapał mnie choćby banalny katar!

Mogę bez szwanku przebywać wśród ludzi chorych czy zakatarzonych, nie  obawiam się żadnych wirusów, gryp, żółtaczek, brodawczaka, helicobacter, nużeńca, opryszczki czy innych „groźnych” żyjątek, po prostu wiem, że one nie mogę mi już nic zrobić i zostaną zmiażdżone w konfrontacji z siłami obronnymi mojego organizmu.

To ja im zagram na nosie, nie one mnie.  🙂

 

Zakwaszające żarcie i kwaśne myśli tworzą dla ciała na dłuższą metę mieszankę wybuchową, o czym większość ludzi nie ma pojęcia, lecąc z każdą dolegliwością do lekarza, bo przecież ten na pewno „coś” przepisze, przecież mamy dwudziesty pierwszy wiek!

Owszem, mamy i co tego wynika?

Teoria mikrobów stworzona półtora wieku temu traci dzisiaj na aktualności jako jedynie słuszna, ponieważ dzisiaj WŁAŚNIE mamy wiek dwudziesty pierwszy i dysponujemy o wiele potężniejszymi mikroskopami, w których można zobaczyć co też takiego ciekawego zawiera nasza krew.

Przy czym nie wykonują tych badań konwencjonalne gabinety, ponieważ oficjalnie ludzka krew jest zgodnie z naukami Pasteura sterylna.

Okazuje się, że sterylna to ona bynajmniej nie jest, wbrew temu co postulował Pasteur i co pozostaje od półtora wieku dogmatem konwencjonalnej medycyny.

Jednym z czołowych producentów zaawansowanych przyrządów optycznych jest firma Carl Zeiss. Posługując się wytworzonymi przez nich mikroskopami można pooglądać sobie w ludzkiej krwi rozmaite „żyjątka”.

Może w takim razie warto pochylić się nad tym faktem i zająć się w końcu zmianą swojego stylu życia, uzupełnieniem niedoborów, odkwaszeniem i oczyszczeniem ustroju, zamiast iść do apteki po kolejną cudowną pigułkę lub kolejny antybakteryjny krem na pryszcze?

 

Pomocne linki:

http://www.whale.to/v/bechamp_b1.html

https://rense.com/general77/dblooder.htm

https://www.naturalnews.com/030384_Louis_Pasteur_disease.html

https://www.energiseforlife.com/wordpress/2006/11/28/pasteur-bechamp-and-the-alkaline-diet/