Niektóre osoby w listach i komentarzach wyrażają czasem pewne zaniepokojenie: jak to się dzieje, że nawet po zmianie diety, gdy jem tyle samych zdrowych rzeczy – nie widać większych zmian i/lub oczekiwanej poprawy w stanie zdrowia.

Może to całe zdrowe odżywianie nie ma sensu, skoro nie widać wyraźniejszych efektów? Surowe warzywa jeszcze mi gorzej zaszkodziły, zaś po kiszonej kapuście i owocach mam wzdęcia jakich świat nie widział.

Niektórzy piszą do mnie: nie mogę przytyć, niezależnie od diety mam ciągle niedowagę. Dlaczego nie mogę przytyć?

Ustalmy sobie jedną rzecz: to co wkładamy do ust to jedna sprawa, a to co z tym zrobi nasz organizm to druga.

Można bowiem ładować w siebie najzdrowsze jedzenie i najdroższe suplementy, ale nic z tego nie będzie skoro Twój organizm nie przyswaja prawidłowo tego co dostaje. A stąd już krok do niedoborów i wynikających z nich zaburzeń wszelkiego typu.

Takie sygnały jak niestrawność, wzdęcia, gazy, refluks, zatwardzenia itd. są najczęściej dzwonkiem alarmowym od Twojego systemu: „halo, coś tu nie tak, nie mogę przyswoić tego co mi dałeś!”.

Aby zatem czerpać w pełni z tego co wkładamy do swojego wnętrza należy przede wszystkim zadbać o dobre przyswajanie.

Jak to zrobić?

Zdrowy człowiek nie ma problemu z trawieniem naturalnych pokarmów. Nie straszne mu są węglowodany ani błonnik, warzywa i owoce na surowo to dla niego sama przyjemność i zdrowotne korzyści, a nie przyczyna żołądkowego cierpienia.

Jednak naturalna dieta jest bardzo wymagająca: przewód pokarmowy musi być w idealnym porządku.

Prześledźmy drogę jaką odbywa pożywienie od jednego końca przewodu pokarmowego (jama ustna) do drugiego (odbyt).

W zasadzie bez zbędnego wdawania się w szczegóły będą nas interesowały trzy przystanki: jama ustna, żołądek i jelita.

Gdzie zaczyna się trawienie i przyswajanie?

O tym było już na lekcjach biologii i każdy o tym wie. Ale i tak mamy to potem kompletnie gdzieś i zapominamy o tym.

Trawienie zaczyna się już w jamie ustnej i to nawet zanim weźmiesz kęs do ust: wszyscy znamy powiedzenie „ślinka leci” (na myśl o tym czy tamtym jedzonku).

Pracę ślinianek pobudza nie tylko widok czy zapach pokarmu, ale nawet sama myśl o nim. Warunkiem prawidłowego wydzielania wystarczającej ilości śliny (nota bene chroniącej też szkliwo naszych zębów przed kwasami zawartymi w pokarmach) jest dobre nawodnienie, picie jednym słowem wystarczającej ilości wody (ale nie kawki, redbulla czy drinka, niestety, bo te mają działanie odwrotne).

 

Pomocna w pobudzaniu leniwych ślinianek do pracy jest też pochodząca z ajurwedy praktyka „ssania” oleju (najlepiej kokosowego), a nawet czystej wody (bierzemy do ust łyżkę oleju kokosowego lub czystej wody i płuczemy jamę ustną przez ok. 10-15 minut w te i nazad dowolnie przeciągając niespiesznie pomiędzy zębami płyn, po czym wypluwamy).

Praktyka ta również pomaga utrzymać zęby w czystości. Badania przeprowadzone przez londyński Eastman Dental Institute wykazały, że zarówno uczestnicy, którzy przez 9 kolejnych dni każdego dnia 10 minut dziennie „ssali” olej kokosowy, jak i ci, którzy w tym samym czasie „ssali” wodę destylowaną odnieśli ok. osiemdziesięcioprocentowy spadek w ilości płytki nazębnej i kariogennych (wywołujących próchnicę) bakterii w jamie ustnej. [1]

Uporczywa suchość w ustach oprócz czynnika psychologicznego jakim jest stres (zasycha nam w ustach ze zdenerwowania, tremy itd.) może być też spowodowana używkami (tytoń, alkohol, kawa, napoje słodzone syntetycznymi słodzikami), przyjmowaniem niektórych leków (np. antydepresanty, środki przeciwbólowe, antyhistaminowe, na nadciśnienie, parkinsonizm, chemio- i radioterapia itd.) lub chorobami (cukrzyca, anemia, reumatoidalne zapalenie stawów, choroba Sjorgena, Alzheimera, Parkinsona,  itd.).

Ślina jest niezmiernie ważna w trawieniu pokarmów: zawiera szereg enzymów trawiących (najważniejszy to amylaza, rozkładająca skrobię).

Dlatego bardzo ważną rzeczą jest dokładne gryzienie, powolne przeżuwanie i mieszanie pokarmu ze śliną do momentu aż stanie się niemal płynny.

Nawet soki wyciskane należy „jeść” czyli chwilę potrzymać w ustach i zmieszać ze śliną zanim się połknie. Pokarm pogryziony byle jak, zjedzony w pośpiechu lub stresie nie przyniesie nam wiele dobrego. Ale nie tylko wstępne trawienie odbywa się w jamie ustnej.

Część substancji zawartych w pokarmie  również wchłaniana jest  już przez śluzówkę jamy ustnej (na takiej zasadzie działają np. leki podjęzykowe – następuje bardzo szybkie wchłanianie do krwiobiegu).

Jest jeszcze jeden powód: długie żucie pokarmu powoduje wzmożenie wydzielania się bardzo potrzebnych do dobrego trawienia soków żołądkowych.

W każdym zatem przypadku szybkie połykanie byle jak przeżutych pokarmów to proszenie się o kłopoty zdrowotne jak nie od razu (niestrawność) to w przyszłości (niedobory).

Wyrób sobie nawyk dokładnego i powolnego jedzenia!

 

Delektuj się każdym kęsem zamiast po prostu łapczywie go połykać po niedbałym pogryzieniu.

Kontempluj każdy kęs, poczuj w nim tętniące życie, wyczuj wszystkie odcienie smaku, odczuj wdzięczność dla Matki Natury, która to cudo stworzyła i dla wszystkich ludzi, którzy pracowali przy jego sianiu, zbiorze i dostarczeniu go do Twoich rąk.

Moment posiłku to moment święty. Nie oglądaj telewizji, nie prowadź rozmów telefonicznych, nie rozpamiętuj nieprzyjemnych spraw, nie kłóć się z bliskimi przy stole, nie myśl o kolejnych czekających Cię obowiązkach.

Skup się na tylko jedzeniu, karmisz teraz swoje ciało, jedyny egzemplarz jaki posiadasz.

Ciesz się tym i celebruj to z należnym szacunkiem. Odzierając moment posiłku z jego sacrum działamy jedynie na naszą zgubę.

Żołądek prawdę Ci powie

Dalej pokarm trafia do żołądka, który jest naszym perfekcyjnie stworzonym przez naturę blenderem i sterylizatorem dwa w jednym, chroniącym przed dostaniem się do organizmu groźnych bakterii chorobotwórczych i wirusów jak i mieszającym pokarm i tworzącym z niego nasączoną enzymami papkę, która następnie powinna w całości powędrować dalej do jelita.

Z tym, że zamiast działać na prąd, nasz blender żołądkowy funkcjonuje na kwas solny (pH 1-2), który sam sobie wytwarza, jak przystało na genialnie zaprojektowany przez naturę samograj. 😉

Fizjologiczne procesy prowadzące do powstawania HCl nadal są nieznane, ale przyjmuje się oficjalnie, że jest on produkowany przez komórki okładzinowe błony śluzowej żołądka pod wpływem działania tzw. pompy protonowej. [2]

Nie jest to więc udowodniony  i bezsporny fakt, lecz – podobnie jak w przypadku szczepień „ochronnych”, o których pisałam wcześniej – jedynie pewien kolejny uroczy medyczny dogmat (w wyniku którego jednak to wcale nie  szamani lecz lekarze wypisują codziennie milionom ludzi na tej planecie leki zwane  inhibitorami pompy protonowej, o czym za chwilę).

Tak naprawdę nikt nie zna dokładnie mechanizmu powstawania kwasu solnego w żołądku. Tajemnica Stwórcy! 🙂

Przyjmuje się, że u zdrowego człowieka żołądek powinien wytwarzać  1,5 – 2,5 litra soków trawiennych dziennie. U bardzo wielu ludzi produkcja ta jest jednak zaburzona (głównie jedzeniem w pośpiechu, spożywaniem przetworzonego i doprawionego chemikaliami wszelkiej maści pseudożarcia,  jakiego pełne są dzisiejsze sklepy i bary szybkiej obsługi).

A wtedy cudowna maszyneria wytwarzająca kwas solny zaczyna chodzić na pół gwizdka: wytwarzane jest za mało kwasu solnego, a to prowadzi do zaburzeń trawienia i przyswajania spożytych pokarmów (często jeszcze w pośpiechu niedbale pogryzionych), jak również za mała ilość kwasu solnego nie chroni nas w wystarczający sposób przed ewentualną inwazją szkodliwych mikroorganizmów, jaj pasożytów itp. (kwas solny ma bowiem bardzo niskie pH 1-2, które szybko i skutecznie utłucze każdą gadzinę mającą chrapkę na zrobienie nam krzywdy, a która do wewnątrz dostała się jakimś dziwnym przypadkiem).

Gdy mamy za mało soków żołądkowych niestrawione do końca pokarmy ulegają ponadto fermentacji i procesom gnilnym nie tylko podtruwając system ale i powodując szereg symptomów kojarzących się z… nadkwasotą (zgaga, refluks itp.).

To jednak nie nadmiar kwasów, lecz fermentujące, psujące się w żołądku niestrawione jedzenie powoduje te objawy. Jedzenie, które nie mogło zostać prawidłowo strawione z powodu niedoboru soków żołądkowych, a nie ich nadmiaru (nadkwasota jest w rzeczywistości raczej rzadko występującym zjawiskiem).

Najczęściej objawia się to cuchnącymi gazami, zgagą, kwaśnym odbijaniem, refluksem, wzdęciami, brzydkim oddechem, chęcią spania po posiłku, uczuciem przepełnienia i ciężkości w żołądku, swędzeniem odbytu, zatwardzeniem lub rozwolnieniem albo też cuchnącymi i/lub rozwodnionymi „strzelającymi”, kiepsko lub wcale uformowanymi stolcami.

A także nudnościami (szczególnie po przyjęciu witamin), alergiami pokarmowymi, anemią, słabymi włosami i paznokciami, astmą, trądzikiem pospolitym (szczególnie gdy już okres nastoletni mamy za sobą) ale również różowatym czy też chronicznymi drożdżycami (np. Candida) lub zapaleniem spowodowanym normalnie bytującymi w naszym ustroju bakteriami Helicobacter Pylori, które w normalnych warunkach są pod kontrolą kwasu solnego nie pozwalającego im się panoszyć.

Lista dolegliwości jest jak widać naprawdę długaśna!

 

Odnajdujesz na liście coś, co Cię trapi i szukasz przyczyny dlaczego? To może być właśnie niedobór kwasów żołądkowych i enzymów trawiennych.

Następny sygnał od organizmu to szereg zaburzeń spowodowanych niedoborami witamin i minerałów (które nie zostały z Twojego pokarmu przyswojone, bo zabrakło do tego odpowiednich warunków). Z chorobą nowotworową włącznie.

Z pustego i Salomon nie naleje. Prawidłowe trawienie, przyswajanie i eliminacja to podstawa zdrowia. Złe trawienie i kiepskie przyswajanie to spacer po równi pochyłej – z czasem może być tylko gorzej.

Warto zadbać o to zatem zawczasu, już przy pierwszych sygnałach. Zdrowy człowiek doskonale trawi wszystkie pokarmy (w tym surowe i kiszone dary natury) bez żadnych sensacji.

W nielicznych przypadkach żołądek notorycznie nadmiernie pobudzany do produkcji soków żołądkowych reaguje zaburzeniami takimi jak wrzody, nadżerki i inne mało przyjemne schorzenia. To klasyczna nadkwasota.

Najczęściej jednak cierpimy właśnie na niedobór kwasów żołądkowych, który przez lekarzy bywa najczęściej leczony jak nadkwasota (symptomy są bowiem bardzo podobne).

Miliony ludzi na całym świecie przyjmuje więc wspomniane leki z grupy inhibitorów pompy protonowej (PPI) które – jak pisze Wikipedia – „Należą do leków najczęściej przepisywanych w podstawowej opiece zdrowotnej” i „są najsilniejszymi blokerami wydzielania kwasu żołądkowego z dostępnych w lecznictwie”, mając niedobór kwasów żołądkowych, a nie nadmiar.

Taka moda, takie czasy: masz niedobór kwasów żołądkowych? Dostaniesz prochy, po których będziesz miał ich jeszcze mniej! 🙂

Bardzo łatwo dostępne są też wszelkiej maści specyfiki podwyższające pH soków żołądkowych, które bez żadnej recepty wyda Ci każdy farmaceuta na hasło „tabletki na zgagę”. Te specyfiki podobnie jak domowy sposób czyli tzw. „sodka” (1/2 łyżeczki sody oczyszczonej na szklankę wody) traktuje jedynie symptomy, ale nie sięga przyczyny.

Podwyższanie pH soku żołądkowego lub blokowanie jego wydzielania w wypadku gdy i tak za mało go produkujemy to proszenie się o dalsze kłopoty.

„Już w porządku, mój żołądku”? Wcale nie, to dopiero początek Twojej drogi przez mękę, drogi kolego, chyba że natychmiast przestaniesz robić sobie ze mnie, Twojego żołądka, śmietnik do którego wrzucasz co popadnie w ilościach jakich żaden szanujący się żołądek nie zdzierży.

 

Obżarstwo, za duże porcje jedzone na raz, spożywanie w pośpiechu przetworzonego silnie jedzenia „śmieciowego” (nieważne czy barowej czy domowej produkcji),  słodyczy, potraw ciężkostrawnych (dań smażonych, grillowanych tłustych mięs itp.), jedzenie w warunkach ciągłego stresu i trzymanie się „zalecanych pięciu posiłków dziennie” w sytuacji gdy żołądek nie zdążył strawić tego co dostał 2 czy 3 godziny wcześniej – to wszystko przyczynia się do tego, że nasz „blender” odmawia posłuszeństwa.

Wkrótce spadają mu osiągi, paliwo zamiast zostać spalone cofa się podfermentowane, a soków żołądkowych wydziela się za mało by nie tylko strawić dostarczone paliwo, ale też by nam zapewnić ochronę antybakteryjną.

To oraz stosowanie kompletnie nieprzystosowanych do sytuacji leków (zarówno na receptę jak i bez) jest głównym powodem dla którego niegroźny dla zdrowego człowieka mikrob Helicobakter Pylori nagle w ciągu ostatniego raptem ćwierćwiecza urósł do problemu ogólnoświatowej epidemii.

Za mało dobrego kwasu!

Jak przywrócić prawidłowe wydzielanie kwasu solnego?

Jedynym fizjologicznym sposobem aby przywrócić prawidłowe wydzielanie kwasu solnego jest nauczyć się dobrze jeść.

Począwszy od starannego dobierania pokarmu (jemy tylko pokarmy naturalne, żadnych przetworzonych), jego porcjowania (zawsze wstajemy od stołu z uczuciem lekkiego niedosytu, niedopuszczalne jest obżeranie się), warunków do jego spożywania (nie jedzmy nigdy w pośpiechu, stresie, zdenerwowaniu! moment posiłku to czas święty).

I w końcu najważniejszego elementu tego puzzla czyli długiego żucia pokarmu (dokładnie i starannie rozdrabniamy, przeżuwamy i mieszamy pokarm ze śliną pamiętając o tym, że to właśnie żucie powoduje produkcję kwasu solnego).

Pobudzają wydzielanie kwasu solnego rośliny zielonolistne, szczególnie te mające nieco gorzkawy smak: jarmuż, szpinak, botwinka, rukola, brokuły, kapusty. Jeśli „nie da rady” jeść ich w surówce czy jako sałatkę to zawsze można dodać garść zieleniny do koktajlu np. bananowo-truskawkowego (nie zmienia to smaku koktajlu, jedynie kolor).

Pomocne są też cytryny (warto rano jako pierwszą rzecz wypić szklankę wody z sokiem z połówki cytryny), naturalnie fermentowany ocet jabłkowy (wystarczy garść ogryzków i kwadrans wolnego czasu, a za grosze zrobisz go samodzielnie, przepis tutaj) oraz inne kiszonki (np. zakwas buraczany, przepis tutaj), oliwa z oliwek, chrzan, musztarda, imbir (dodaj 1-1,5 cm korzenia do wyciskanego soku).

Wydzielanie soków żołądkowych reguluje jednak głównie układ nerwowy.

Dlatego uczyń z posiłku czas święty, niech nikt i nic Cię nie rozprasza i żuj pokarm bardzo dokładnie, by żołądek naturalnie i fizjologicznie przygotowywał się podczas żucia wzmożoną produkcją kwasu solnego na przyjęcie tego, co dobrego zaraz dostanie.

Często bywa tak, że ludzie cierpiący na złe trawienie i związane z tym rozmaite dolegliwości chodzą od lekarza do lekarza: najpierw „normalnego”, potem tego od medycyny chińskiej czy nawet bioenergoterapeuty w poszukiwaniu pomocy i z reguły żaden z tych „specjalistów” nie pyta się pacjenta o jego nawyki przy stole.

Lekarz konwencjonalny zapisze na odczepnego jakieś prochy, lekarz chiński zabroni jeść surowych warzyw „bo szkodzą i wychładzają” i każe gotować mięsne rosoły i jeść wszystko gotowane.

To najczęściej nie pomaga (wcale albo na krótko): trawienie nadal złe, niedoborów przybywa, a odporność całego systemu leży i kwiczy.

Nikt nie zapyta „przepraszam, a jak pan/i żuje?”

Tymczasem nic nie pobudza wydzielania soków żołądkowych jak właśnie nieprzetworzone, surowe jedzenie. [3]

Zjedzone bez pośpiechu i doskonale przeżute rzecz jasna.

I nic nie poprawia trawienia i przyswajania jak dbałość (codzienna!) o doskonałą florę bakteryjną – zarówno jej jakość jak i ilość – poprzez spożywanie pokarmów naturalnie fermentowanych (które równocześnie pobudzają wydzielanie soków żołądkowych).

Pokarm z żołądka powinien dalej w całości trafić do jelita, gdzie ulegnie dalszej obróbce. To tutaj zostanie dalej spożytkowany i rozłożony na czynniki pierwsze przez enzymy.

Tu potrzebne do życia składniki zostaną wchłonięte (glukoza, aminokwasy i produkty trawienia tłuszczów są wchłaniane w jelicie cienkim, a witaminy, minerały oraz woda wchłaniane są w jelicie grubym).

W jelitach kwitnie życie i praca wre: tu zachodzi produkcja wielu cennych i niezbędnych nam substancji, m.in. hormonów tkankowych czy witamin (np. z grupy B, witaminy K) pod warunkiem, że mamy prawidłową florę bakteryjną – zdrowy człowiek powinien mieć ok. 1,5 kg dobrych bakterii w jelitach (z czego 85% powinny stanowić laktobakterie).

Zdrowie zaczyna się w jelitach

Ludzie cierpiący na rozmaite choroby (zarówno fizyczne jak i psychiczne) tej dobrej flory jelitowej mają bardzo niewiele (np. chorzy na artretyzm tylko 15%).

Jelita przeciekające jak durszlak są wspólnym mianownikiem u wszystkich, którym dolegają problemy wynikające z nietolerancji pokarmowych i/lub kiepskiego przyswajania i będących tego następstwem niedoborów witamin i minerałów.

O tym skąd czerpać dobre bakterie, co je zabija a co wzmacnia – pisałam obszernie w tym artykule – lektura obowiązkowa jeśli chcesz zrozumieć jak to działa i dlaczego: https://akademiawitalnosci.pl/probiotyki-i-prebiotyki-czyli-zycie-karmi-sie-zyciem/

Wszechmogąca kapusta

Jak się okazuje nieocenionym źródłem zdrowia dla naszego przewodu pokarmowego jest zwykła biała kapusta. Diety oparte na gotowanych mięsnych rosołkach (typu dieta GAPS, SCD albo zalecenia chińskich medyków) również działają podobnie i leczą stany zapalne przewodu pokarmowego (dostarczają niezbędną do naprawy traktu jelitowego L-glutaminę).

Taka dieta jest droga w wykonaniu (mięso nie jest tanie, a jeśli leczenie taką dietą ma mieć sens to musi być to mięso „od rolnika”), należy ją też stosować bardzo długo (miesiące, a często lata), co niepotrzebnie obciąża organizm metabolitami pochodzącymi z trawienia dużych ilości pokarmów odzwierzęcych. A to wcale takie zdrowe nie jest.

Wyleczywszy problemy trawienne możemy nabawić się np. dny moczanowej. Może być jednak tego typu dieta przydatna dla tych, którzy dużych ilości kapusty muszą unikać z powodu chorób tarczycy.

Jedzenie gotowanych zup  może mieć też z pewnością lecznicze działanie gdy przez długi czas niszczymy sobie organy trawienne karmiąc go „suchym prowiantem”, tytoniem i kawką, czego doświadczyłam na własnej skórze: w latach osiemdziesiątych będąc na studiach przez jakiś czas żywiłam się głównie przetworzoną karmą (kanapki, bułki, drożdżówki, pączki, czipsy, frytki, zapiekanki z pobliskiej budki itp.).

Dzień zaczynałam od wypalenia kilku fajek, potem kawka, potem byle co do jedzenia i tak dzień za dniem. Skończyło się codziennymi silnymi ściskającymi bólami żołądka, nie do wytrzymania.

Niemal niczego już nie mogłam jeść, a już szczególnie nie trawiłam warzyw i owoców. Jakiś wewnętrzny instynkt zaprowadził mnie wtedy do dziekanatu, gdzie wykupiłam sobie miesięczny abonament do studenckiej stołówki.

Codzienne jadanie ciepłego posiłku i zaprzestanie palenia i kawy na czczo spowodowało ustąpienie dolegliwości i po miesiącu „kuracji” było już ze mną z powrotem dobrze.

Po ponad trzydziestu latach nadal pamiętam tamten dotkliwy ból. Nie powtarzajcie tego w domu! 😉

 

Ale wróćmy do naszej L-glutaminy naprawiającej trakt jelitowy.

L-glutaminy jest jak się okazuje w kapuście całe mnóstwo. Również witaminy U, o której za chwilę. Udowodnił to w swoich licznych badaniach profesor medycyny z Uniwersytetu w Stanford, dr Garnett Cheney,  jeszcze w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku  (Cheney, G: „Vitamin U Therapy of Peptic Ulcer,” California Medicine, vol. 77, number 4, October, 1952).

Z jego doświadczeń klinicznych wynika, że docelowo 100-200 ml świeżego soku z kapusty (zwykłej białej) ok. pół godziny przed każdym posiłkiem (3-5 razy dziennie, razem możemy docelowo spożyć dziennie 1 litr, w przypadku problemów zaczynamy od małych ilości dziennie) potrafi wyleczyć chory przewód pokarmowy w ok. dwa tygodnie (lżejsze przypadki nawet krócej, a cięższe nieco dłużej).

Oprócz L-glutaminy biała kapusta zawiera bowiem również działającą antyzapalnie i gojąco witaminę U (L-metylo-metionino-sulfonian), która w naturalny sposób zachowuje się jak adaptogen: wpływa genialnie na normalizowanie się soków żołądkowych (gdy jest ich za mało pobudza produkcję, gdy za dużo hamuje produkcję), zaś sulforafan zabija bakterie H. Pylori.

Nie znam mięsa, które potrafiłoby zrobić to samo. I tak samo szybko (z całym szacunkiem dla propagatorów leczniczych mięsnych rosołków!). 😉

Nie mówiąc o tym, że kuracja kapuściana jest też śmiesznie tania. Nie wiemy w sumie co za substancje jeszcze posiada w sobie to skromne warzywo, tak naprawdę większość dokładnego składu wszystkich darów natury stanowi dla człowieka ciągle tajemnicę, ale faktem jest, że sok z białej kapusty po prostu działa i bardzo szybko normalizuje pracę przewodu pokarmowego. [3, 4]

Bardzo godny polecenia jest też sok kiszony z kapusty – ten z kolei dostarcza oprócz tego niesamowitych ilości dobroczynnych laktobakterii (więcej niż najdroższy probiotyk z apteki!).

Soki i surówki z kapusty, czy to surowej czy kiszonej, są jak najbardziej wskazane również profilaktycznie. Jeśli chce się mieć 1,5 kg dobrej flory w jelitach to należy ją sobie cierpliwie hodować dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu i rok po roku.

To trochę trwa i z dnia na dzień się nie stanie. Większość ludzi ma w tym zakresie wieloletnie zaniedbania. Najpierw nie jedzą kiszonek „bo nie lubią”, a potem bo już tak zaniedbali sobie przewód pokarmowy, że nie mogą (za duże wzdęcia, gazy i inne sensacje po kiszonkach).

Tymczasem jedzenie kiszonek nie tylko trzyma nas w zdrowiu ale i przedłuża nam życie.

Koreańscy naukowcy badając zwyczaje żywieniowe swoich stulatków odkryli, że w ich diecie codziennie znajdują się naturalnie fermentowane tradycyjne przetwory sojowe oraz ichnia kiszona kapusta – kimchi (nota bene odkryli w niej też spore ilości witaminy B12 całkowicie naturalnie wyprodukowanej przez bakterie). [5]

Więc albo polubimy kiszonki albo polubimy skazujące nas na cierpienia i skracające nam życie choróbska wynikające z ich braku w naszej diecie.

Można uciec się co prawda do aptecznych probiotyków, ale to droga impreza.

Zrobienie kiszonki domowej kosztuje grosze, ma wielokrotnie więcej żywych laktobakterii niż nawet najdroższy apteczny probiotyk i „robi się samo”, wystarczy nastawić i można iść robić swoje rzeczy, nie ma wymówek typu „nie mam czasu”.

Nie musisz mieć ani pieniędzy ani czasu. Zdrowie jest tanie i ogólnodostępne!

Gdy już żadna dieta nie pomaga

Gdy już się wydaje, że nic nie jest w stanie pomóc, żadna dieta, to pozostał jeszcze najstarszy sposób świata: post. Wszystkie problemy, których nie może rozwiązać dieta rozwiązuje najczęściej post. Dlaczego tak się dzieje? Podczas postu organy trawienne odpoczywają od pracy.

Trakt pokarmowy jest od wewnątrz wyłożony komórkami epitelialnymi, które odnawiają się co 3-5 dni. Tyle dni postu należy wliczyć aby pozbyć się starych zniszczonych komórek nabłonka i kilka dodatkowych  dni aby pozwolić systemowi odbudować nowy i zdrowy nabłonek, który będzie trawił wszystko bez najmniejszych problemów.

Porządki w jelitach będą się objawiać biegunkami podczas postu (organizm musi się pozbyć starego złuszczonego nabłonka), ale lepiej spędzić w toalecie parę dni niż odwiedzać lekarzy i apteki całe życie.

Podczas biegunek należy tylko pamiętać aby dobrze się nawadniać. Innych objawów ubocznych z wyjątkiem zdrowia brak.

Przeciwwskazania do postu są nieliczne (m.in. ciąża, karmienie, skrajne wycieńczenie, nadczynność tarczycy).

Po zakończeniu postu należy wyjść z niego powoli i z szacunkiem dla dzieła Matki Natury, która zrobiła Ci porządek w bebechach: natychmiastowe rzucenie się na grillowaną karkówkę czy golonkę z frytkami popitą piwem nie będzie przyjaźnie przyjęte przez świeżo odnowiony przewód pokarmowy.

To tak jakbyś zrobił remont w domu, a zaraz potem jakieś wredne osoby by pomazgały Twoje świeżutko pomalowane ściany błotem i skopały brudnymi butami.

Powrót do starych nawyków żywieniowych zawsze będzie ponadto skutkował powrotem dolegliwości – o tym też warto pamiętać.

Nie ma dróg na skróty.

Nie można wciąż robić tego samego i oczekiwać innych rezultatów.

Nastaw się na zmianę nawyków żywieniowych i stylu życia na stałe, a nie tylko na czas postu.

To najlepszy sposób na przewlekłe zdrowie.

Najlepiej zrób armageddon w kuchennych szafkach i lodówce (zobacz tutaj jak to się robi) i nie wracaj nawet myślami do poprzedniego stylu życia, który najwyraźniej się nie sprawdził.

 

Dr Andrew Saul poleca post oparty na świeżo wyciskanych sokach [4], dr Ewa Dąbrowska zapewnia, że post Daniela warzywno-owocowy również spełni to zadanie: pani doktor opowiadała podczas wykładu o swojej ciotce, która  po odbudowaniu komórek epitelialnych ze smakiem zjadła przyniesione jej jabłko, choć wcześniej wychodziła z założenia, że w życiu nie zje normalnego jabłka, bo one od wielu już lat jej szkodziły i tak w ogóle to ona „surowego nie może”.

Ale potem mogła, jak za starych dobrych czasów i tak już jej zostało. 😉

Jeśli więc Twój lekarz mówi, że problemy z żołądkiem czy jelitami są „nieuleczalne”, bo raz uszkodzony przewód pokarmowy zostanie Ci taki do końca życia – wiedz, że jest on wyjątkowo niedoinformowany.

Nie jesteś skazany na leki do końca życia, na cierpienie i życie w zdrowotnej nędzy.

Pamiętaj, że zawsze masz wybór.

 

Pomocne linki:

 

1. https://articles.mercola.com/sites/articles/archive/2011/07/08/water-works-better-than-ulcer-pills-to-decrease-stomach-acid.aspx

2. https://www.doctoryourself.com/colitis.html

3. https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC3062981/table/tab5/