Kilka dni temu Instytut Żywności i Żywienia opublikował najnowszą wersję piramidy żywienia. Stało się to podczas mającego miejsce w Warszawie I Narodowego Kongresu Żywieniowego pod hasłem „Żywność i żywienie w prewencji i leczeniu chorób – postępy 2016″.
Najnowsza piramida Anno Domini 2016 zawiera spore, można nawet powiedzieć rewolucyjne zmiany: odzwierciedlają one najnowsze ustalenia nauki w zakresie żywienia człowieka.
Jakie zmiany zatem konkretnie nastąpiły w porównaniu z poprzednią piramidą?
Przede wszystkim zacznijmy od nazwy: od teraz nosi ona nazwę Piramida Zdrowego Żywienia i Aktywności Fizycznej. Co prawda w poprzedniej piramidzie ruch fizyczny był również widoczny u podstawy, ale nie było go w nazwie.
Powiedzmy zatem, że jest to zmiana dość kosmetyczna. Zaleca się minimum pół godziny dziennie ruchu w dowolnej formie.
Od siebie dopowiem, że najnowsze ustalenia nauki mówią wprost: żadna ilość ruchu nie będzie w stanie zneutralizować szkodliwego wpływu złego odżywiania.
Nie wiem więc dlaczego aktywność fizyczna jest pokazana u podstawy piramidy jako najważniejsza.
Ona jest owszem, ważna niezmiernie, bez ruchu nie ma życia i nie ma zdrowia, jednak pokazanie aktywności fizycznej u samej podstawy piramidy zdrowego żywienia może co poniektórym namącić w głowie i zasugerować, że nawet gdy codziennie będą robić „malutkie” odstępstwa od diety, to i tak będą zdrowi, ponieważ się ruszają więcej niż inni.
To zresztą właśnie starają nam się wmówić wielkie koncerny, fundując badania z których na przykład wynika, że „spożywanie coca-coli może być składnikiem zbilansowanej diety” i tworząc reklamy ze szczęśliwymi i uśmiechniętymi od ucha do ucha ludźmi aktywnymi fizycznie, pijącymi w czasie wolnym coca-colę (co ma oznaczać niby: możesz pić colę pod warunkiem, że będziesz aktywny fizycznie, to wtedy ona ci nie zaszkodzi).
Tak niestety nie jest. Warto to wiedzieć.
Powtórzę jeszcze raz: nie istnieje taka ilość ruchu, która będzie w stanie zneutralizować szkodliwy wpływ złego odżywiania na nasze zdrowie. A przynajmniej jak do tej pory nauka nie odkryła tej ilości.
Więc z mojego punktu widzenia nie stawiałabym aktywności fizycznej na piedestale (jak to jest pokazane w najnowszej piramidzie), choć nie odmawiam rzecz jasna jej niezmiernie istotnej roli w tworzeniu warunków na zdrowe i długie życie.
Prawdziwe niespodzianki (pozytywne) czekają na nas dalej, na następnym pięterku. Zmianę tę można nazwać: „Śmierć kanapkom!”, bowiem zamiast królujących w tym miejscu wyrobów mącznych i zbożowych nareszcie znalazły się warzywa i owoce!
To one powinny przeważać w diecie, a nie drożdżówki, chleby, bułki, płatki czy kasze i makarony, o czym na tej witrynie trąbię już od kilku lat.
Wyroby mączne zostały zdetronizowane po bardzo wielu latach ( w sumie dekadach) przebywania w podstawie piramidy i to jest z pewnością rewolucja.
Zaleca się nadal tak jak to było przedtem spożywanie produktów z pełnego ziarna i unikanie produktów przetworzonych i oczyszczonych jak np. biały chleb czy biały makaron.
Zaleca się by na talerzu pojawiło się proporcjonalnie 3/4 warzyw oraz 1/4 owoców, przy czym warzywa mają być w różnych kolorach (z przewagą zielonego) i jadane również w postaci surowej. Oprócz tego z boku piramidy widzimy dzbanek z wodą: to powinno być dla nas podstawowym piciem. Kawki i herbatki znajdują się dużo wyżej i to w dodatku z przekreśloną kostką cukru.
Na kolejnym pięterku jednak czeka nas małe rozczarowanie, bo piramida robi się mniej naukowa, a bardziej ideologiczna i poprawna politycznie: tutaj króluje nabiał – zaleca się picie dwóch szklanek mleka dziennie lub zjadanie go w postaci innego rodzaju nabiału.
Po tym wszystkim co nauka ustaliła na temat kontrowersyjnego pokarmu jakim jest mleko – dziwnie to nieco wygląda. Czyżby wpływy lobbystów? Tak tylko pytam 😉
Wpływy nauki chyba jednak nie do końca.
Trudno w sumie pojąć z jakiego powodu wydzielina poporodowa gruczołu sutkowego samicy innego gatunku mogłaby być tak uporczywie i każdego dnia konieczna oraz niezbędna dla zachowania zdrowia (dorosłego) człowieka.
Nie znam badań naukowych, które by takową konieczność i niezbędność kiedykolwiek ustaliły.
A jeśli tak, to po co te produkty wsadzać tak wysoko w piramidzie żywieniowej?
Skoro sugeruje się jadać głównie warzywa i głównie zielone (bogate jak wiadomo w wapń, np. jarmuż 150 mg podczas gdy mleko krowy 125 mg na 100 g produktu, nie mówiąc już o nasionach sezamu czy maku, 1000-1200 mg/100g) to moim zdaniem dokładanie sobie aż pół litra krowiego mleka dziennie (wątpliwej nota bene jakości) nie jest koniecznością.
Następne pięterko to rośliny strączkowe wypchnięte niemal na sam szczyt piramidy i włożone razem do jednego wora z mięsem (drób i ryby – mięso czerwone bowiem zniknęło z piramidy, nie jest obecnie zalecane do spożywania dla zdrowotności) oraz jajami.
Czyli powiedzmy sobie w żargonie dietetycznym mamy na tym pięterku tak zwane „źródła białka”.
Tyle tylko, że białko białku nie jest równe pod kątem wpływu na zdrowie i to też już wiemy.
To, że mięso powinno stanowić dodatek do diety uważa się za słuszne i sprzyjające zdrowiu i długowieczności, natomiast nie mogę pojąć z jakiego powodu rośliny strączkowe mają być równie skromnym dodatkiem jak mięso i ryby albo też jedzone w mniejszej ilości niż produkty mleczne?
Mamy przecież moim zdaniem wystarczającą ilość badań odnośnie dobroczynnego wpływu roślin strączkowych na zdrowie.
Zepchnięcie ich więc niemal na sam szczyt piramidy jest chyba jakimś nieporozumieniem (jak widać wygrało „zdrowe mleczko”, które zajęło lepszą pozycję).
Warto przy okazji wspomnieć, że FAO ogłosiła rok 2016 Międzynarodowym Rokiem Roślin Strączkowych https://www.fao.org/pulses-2016/en/ zwracając uwagę na ich wartości odżywcze i pozytywny wpływ na zdrowie jaki do tej pory badaczom udało się ustalić.
Po prawej stronie piramidy na tym poziomie widzimy też inną nowość, której w poprzedniej piramidzie nie było: zioła. Zaleca się zastąpić nimi spożywaną w nadmiarze sól kuchenną.
Uważam to za bardzo pozytywną zmianę.
Zioła pod względem walorów odżywczych (witaminy, minerały, antyutleniacze itd.) mimo wszystko przewyższają sól – nawet jeśli to jest dobrego gatunku sól.
Można śmiało dać podczas gotowania połowę soli i resztę smaku uzyskać ziołami, potrawa będzie nie tylko smaczniejsza ale i zdrowsza.
Na samym szczycie piramidy mamy oleje i orzechy. Oleje już były, orzechy stanowią nowinkę.
Niestety znowu wsadzone zostały do jednego wora na jedno pięterko, choć jak wiadomo wartość odżywcza orzechów (i pestek z których izoluje się oleje w procesie tłoczenia) jest nieporównywalnie większa w stosunku do oleju w przeliczeniu na każdą kalorię produktu.
Nowa Piramida Żywienia i co dalej?
Bardzo jestem ciekawa na ile zmieni się teraz nasza rzeczywistość w praktyce?
Czy zamiast góry białego chleba pacjenci w szpitalach będą dostawać górę warzyw i zdrowych sałatek, a zamiast cukrowanej herbaty i „owocowego” kompotu świeżo wyciskany sok z marchwi?
Czy gdy pójdziemy do sklepu to główne miejsce będzie tam zajmował dział z warzywami i owocami, a nie długie rzędy półek z przetworzoną karmą?
Czy przy kasie będzie można sobie dodać do koszyka w ostatniej chwili jabłuszko na sztuki albo paczkę borówek zamiast batonika, gumy, coli, loda i wafelka?
Czy gdy pójdziemy w sklepie do działu z pieczywem, ryżem lub makaronami to razowe chleby, makarony i brązowy (czarny, czerwony, dziki) ryż będą stanowiły większość, podczas gdy białe rafinowane odpowiedniki będą reprezentowane przez nieliczne produkty, wstydliwie przycupnięte na osobnej półeczce gdzieś z boku?
Czy gdy pójdziemy do restauracji to głównymi propozycjami w menu będzie przede wszystkim niezmierzone bogactwo przeróżnych smakowitych sałatek, zup i innych pysznych dań warzywnych zamiast dań mięsnych i z białej mąki?
Czy mamusie zaczną dzieciom do szkoły dawać na drugie śniadanie sałatkę w pudełku z małą kromeczką razowca na zagryzkę zamiast nieśmiertelnej białej kajzerki z nutellą tudzież wędliną lub serem, dla ozdoby jedynie przełożonej okazjonalnie listeczkiem sałaty?
Czy zamiast pizzerii, kebabów i budek z zapiekankami wyrosną nam jak grzyby po deszczu bary sałatkowe i pijalnie świeżo wyciskanych warzywnych soków?
Zamiast napakowanych cukrem i tłuszczem lodów Algida, Carte D’Or, Koral, Grycan czy innych wyrosną lodziarnie oferujące lody mające w składzie jedynie sto procent owoców?
Co z drożdżówkami w szkole teraz, o które toczyła się taka zażarta narodowa batalia, ochoczo rozdmuchiwana przez mass media?
Nie ma co ukrywać, że wszystko zależy od nas. Codziennie dokonujemy wyborów. Głosujemy portfelem na to co chcemy widzieć w naszych sklepach, jakiej jakości, w jakich proporcjach i w jakiej ilości. A przemysł produkuje i sprzedawcy zamawiają dokładnie to, co ludzie kupują – na tym polega biznes przecież, na tym polega handel.
Póki co to nawet za panowania poprzedniej piramidy większość ludzi miała niestety wszelkie zalecenia głęboko w nosie lub je interpretowała po swojemu: teoria i praktyka żywienia to jak widać dwie różne rzeczy. 😉
Życzmy sobie dokonywania codziennie dobrych wyborów, bo to one kształtują naszą rzeczywistość. Możemy mieć ogłoszoną nie wiem jak zdrową piramidę, ale w końcowym efekcie i tak wszystko zależy od nas.
To zmiana świadomości konsumenta jest tutaj czynnikiem kluczowym. Producenci, handlowcy czy też mniejsza i większa gastronomia – zawsze się do nas, konsumentów, dostosują.
Nikt nie może nas zmusić abyśmy wsadzali do gęby to, czego nie chcemy. 😉
Póki co piramida żywieniowa, którą ja stosuję jest jak na obrazku poniżej: królują warzywa (głównie zielone, pół gotowanych i pół surowych, w miarę możności organiczne), następnie owoce (te jadam zazwyczaj na początku dnia, na śniadanie) i rośliny strączkowe (dodaję rozmaite ich rodzaje do zup i sałatek, latem zaś groszek czy bób jadam namiętnie na surowo).
Potem nasiona i orzechy oraz ziemniaki i pełne ziarno (lecz raczej nie chleby i makarony, a mniej przetworzone jak ryż w różnych kolorach, proso, quinoa, owies) i na sam koniec produkty ze szczytu piramidy czyli odzwierzęce jak ryby (mięsa ani białego ani czerwonego nie jadam), jajka (ze wsi, nie z fermy) oraz nabiał (zawsze najwyższej jakości i w miarę możności kozi lub owczy z uwagi na unikanie kontrowersyjnego białka A1, występującego w mleku europejskich krów) – nie więcej jak 10% spożywanych kalorii, czy nawet tak zwane „coś słodkiego” (zazwyczaj domowej roboty, na bazie pełnych produktów, bez cukru, mąki, margaryny), te ostatnie pokarmy stanowią niewielki dodatek i są spożywane od święta.
Oficjalna piramida 2016 krajowego Instytutu Żywności i Żywienia nie jest więc zła, bardzo mnie cieszy przede wszystkim uznanie warzyw i owoców jako głównego źródła zdrowego życia w miejsce bułek i makaronów (nawet tych razowych).
To duży krok do przodu!
Bardzo pozytywne zmiany (przemieszczenie warzyw do podstawy piramidy) mieszają się jednak wciąż z dalszym mydleniem oczu, nie popartym ani ustaleniami nauki ani obserwacją długowiecznych społeczności.
Widoczne są wciąż np. wpływy przemysłu mleczarskiego, który tak łatwo nie odpuści i wciąż przez jakiś jeszcze czas będzie wmawiał nam jakie to mleczko i serki są dla nas zdrowe i dobre każdego dnia (chociaż dostępne w sklepie w obecnej formie produkty pochodzą od krów A1 lub w najlepszym razie A1/A2, są pasteryzowane, przetworzone termicznie, w przeważającej mierze są też dosładzane i dosmaczane).
Reasumując: jak tak dalej pójdzie to bardzo prawdopodobne, iż za kolejne kilkadziesiąt lat piramida żywienia będzie pokazywać prawdę na temat tego co i ile powinniśmy dla zachowania zdrowia i przedłużenia żywota spożywać. 🙂

Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Iza napisał(a):
Bardzo fajny ten artykuł . A można by prosić o kontak do jakiegoś dietetyka w okolicach Warszawy ? Dziękuje pozdrawiam .
Marlena napisał(a):
https://www.google.pl/?gws_rd=ssl#q=dietetyk+warszawa 😉
Aga napisał(a):
Kontaktujcie się bezpośrednio do IŻŻ 🙂 Tam jest gro dietetyków 🙂
Pozdrawiam
Pieti@ napisał(a):
Nie popadajmy w paranoję z tym mlekiem, nie węszmy spisku tam, gdzie raczej go nie ma.
Jestem kilka dni po wyjściu ze szpitala i pani ordynator (profesor) zaleciła mi dietę ubogą w tłuszcze zwierzęce, bogatą w warzywa, niskosolną i oczywiście jak najwięcej ruchu. Powiedziała, że mam jeść gotowanego kurczaka i chudą wołowinę, nie jeść gęsi, kaczek, dziczyzny i innych tłustych rzeczy, ale nie wariować. Działania wegetariańskie i wegańskie – wyłącznie na własną odpowiedzialność . 4 potrzebne organizmowi aminokwasy są zawarte wyłącznie w mięsie, poza tym wtedy niezbędna jest suplementacja B12.
Marlena napisał(a):
Jeśli tak, to w takim razie ciekawe jak Adwentyści Dnia Siódmego pośród których jest też grupa staruszków będących ścisłymi wegetarianami znaleźli się w Niebieskiej Strefie? Niebieskie Strefy to naukowo potwierdzone miejsca na Ziemi, gdzie ludzie żyją najdłużej (powyżej 100 lat) ciesząc się do końca życia dobrą kondycją fizyczną i psychiczną. Ale o tym, że takie miejsca istnieją pewnie pani zapewne doktor nie wie, bo gdyby wiedziała to by nie bredziła o niezbędności mięsa do przeżycia. Jak się okazuje jest ono zaledwie opcją, nie koniecznością. Podobnie jak mleko (wydzielina poporodowa) pochodzące z gruczołów kompletnie innego gatunku, spożywane po zakończeniu okresu dla którego Matka Natura mleko dla ssaków przewidziała.
Julia napisał(a):
Bzdury, witaminę B12 należy suplementować ponieważ wszystkie warzywa są oczyszczane, a zwierzętom się podaje. W roślinach znajdują się WSZYSTKIE aminokwasy, ale nie wszystkie w każdym produkcie (dlatego jemy różnorodnie). Polecam zajrzeć do tabelek.
Aga napisał(a):
Właśnie chciałam prosić żeby Pani zrobiła swoją piramide.I na końcu artykułu jest.Dziekuję.
mmm napisał(a):
Są nawet rośliny, które mają wszystkie aminokwasy, np komosa ryżowa (zawiera też mnóstwo wapnia, więc pod kątem odżywczym jest wspaniałym zamiennikiem mleka):) Ale owszem, jeśli jemy różne warzywa to brak jakiegokolwiek z nich nam nie zagraża. Proszę nie rozpowszechniać nieprawdziwych informacji, warto je sprawdzić zanim się coś publicznie napisze 😉
Jasieńczyk napisał(a):
Odnośnie Adwentystów Dnia Siódmego i wspomnianej niebieskiej strefy, to mam przekonanie, że Adwentyści głównie nie wierzą w Matkę Naturę, ale w Boga Ojca i Jego Słowo. A skoro mówimy o pożywieniu (nie o piramidzie, bo ta jest niewiele warta i się zmieni jeszcze niejednokrotnie) to Adwentyści tak czytają:
Potem rzekł Bóg: oto daję wam wszelką roślinę wydającą nasienie na całej ziemi i wszelkie drzewa, których owoc ma w sobie nasienie: niech będzie dla was pokarmem! I Moj 1:29
Taki był pierwotny plan Boga. Najmniejszej wzmianki o kurczakach, rybach, cielęcinie itp. Nigdzie też o aminokwasach, węglowodanach ani oleju rafinowanym.
Po przestępstwie Adama i wygnaniu z ogrodu Eden Bóg dołożył ludziom jeszcze warzywa, mówiąc:
(…) przeklęta niech będzie ziemia z powodu ciebie! (…) Ciernie i osty rodzić ci będzie i żywić się będziesz zielem polnym. I Moj 3:17-18
Wtedy jeszcze średnia długości życia ludzi wynosiła ok. 900 lat. Adam żył 930 lat, Enosz 905 lat, Metuselach 969 lat itd. Po potopie, kiedy wszystko na ziemi było zniszczone i nie mogło się już odrodzić w pierwotnej obfitości z powodu zmian, które przyniosło przekleństwo ziemi (chociażby zanikowi płaszcza wodnego nad ziemią), Bóg zezwolił ludziom na jedzenie mięsa:
Wszystko co się rusza i żyje, niech wam służy za pokarm; tak jak zielone jarzyny, daję wam wszystko. I Moj 9:3
Co prawda od razu zastrzegł:
Lecz nie będziecie jedli mięsa z duszą jego, to jest z krwią jego. I Moj 9:4
W wyniku nowych warunków średnia długości życia ludzi po potopie zaczęła się raptownie obniżać i malała wraz z przemijaniem pokoleń. Np. Szem (11 pokolenie) żył 600 lat, Eber 464 lata, Abraham (20 pokolenie) już tylko 175 lat, Jakub (22 pokolenie) 147 lat, Mojżesz dożył ledwie 120 lat itd.
Adwentyści o tym wiedzą. Wiedzą też, że pożywienie choć jest bardzo ważne, jest tylko jednym z mniej znaczących elementów życia. I że całe życie należy przeżyć ku chwale Boga Ojca i oddawać Mu cześć. Wierzyć w Jezusa Chrystusa i przestrzegać Jego prawa, bezinteresownie służąc ludziom.
To jest tajemnica długowieczności w zdrowiu Adwentystów Dnia Siódmego. Myślę, że warto się nad tym przynajmniej zastanowić.
Marlena napisał(a):
Zgadzam się w pełni – zawsze powtarzam, że nie składamy się jedynie z przewodu pokarmowego. Nasze życie duchowe i stan umysłu również ma wpływ na długość telomerów określających jak długo będziemy żyli i przede wszystkim czy zdrowo, a raczej jak długo zdrowo – bo w krajach Zachodu „normalne” jest zacząć sypać się tuż po przekroczeniu magicznej czterdziestki, podczas gdy mieszkańcy Niebieskich Stref zaczynają się sypać dopiero po przekroczeniu jeszcze bardziej magicznej setki. 😉
Chyba sporo jeszcze mamy do nauczenia się od tych mieszkańców. Nie tylko jeśli chodzi o dietę.
Barbara napisał(a):
Witam Droga Marleno.
Dzięki za ciekawy artykuł. Ja również zauważyłam, że ta piramida żywienia to krok milowy w kierunku zmian na lepsze w podejściu do zdrowego odżywiania. I również mam spore wątpliwości, jeśli chodzi o idące za tym żywienie w szpitalach i innych placówkach zbiorowego żywienia. Miejmy nadzieję, że będzie coraz lepiej i zdrowiej.
Pozdrawiam Cię Marleno!
romi napisał(a):
Od długiego czasu zastanawia mnie jedna, dość istotna kwestia i jestem ciekawa, jak na nią patrzą osoby, takie, jak Pani. Rzecz tyczy się spożywania warzyw i owoców, które powinny być fundamentem naszej diety, jak i obecnie sugeruje Piramida Żywienia, a ta przedstawiona przez Panią, to już niemal wegetarianizm 😉 Ale czy to naprawdę jest zgodne z naszą naturą? Po co człowiekowi kły? Czy one nie sugerują to czym, i w jaki sposób powinniśmy się odżywiać? Czy Matka Natura nie rozwinęłaby u nas np. siekaczy, gdybyśmy faktycznie mieli bazować na warzywach i owocach? Naprawdę jestem ciekawa Pani odpowiedzi w tej sprawie i czy w ogóle kiedykolwiek Pani się nad tym zastanawiała 🙂
A kolejne pytanie wiąże się z powodem, dlaczego trafiłam na Pani bloga. Mam w domu prawie rocznego malucha, z którym chcę już „jeść z jednego gara” i szukam wszelkich informacji na temat zdrowego odżywiania się, by podać córce to, co mogę najlepszego i bez wyrzutów sumienia. Czy informacje odnośnie żywienia na Pani blogu również można stosować do tak małych dzieci? Może jest gdzieś jakiś post na ten temat, którego jeszcze nie udało mi się znaleźć? Największe rozterki wprowadza u mnie temat nabiału i mleka w diecie, a u dzieci rocznych zalecane jest podawanie 3 mlecznych posiłków! To dużo! Wciąż głównie mleko córa dostaje ode mnie z piersi, ale sama już się wyrywa, więc jego ilości się zmniejszają. Więc co w zamian? Inne mleko? A może porcja odpowiednich warzyw czy owoców?
Marlena napisał(a):
Najbliżej nam w sensie ewolucji do małp. W takim razie po co małpom kły? https://pl.wikipedia.org/wiki/Ma%C5%82py_w%C5%82a%C5%9Bciwe
Człowiek jest wszystkożerny, tzn. może jadać zarówno pokarm roślinny jak i zwierzęcy, jednak to nie zęby sugerują czym ma się głównie pożywiać, decyduje o tym mikrobiom jelitowy. A mikrobiom u nas wskazuje na to, że jesteśmy przystosowani głównie do trawienia owoców i warzyw i bez nich nasze jelita są nieszczęśliwe, nie spełniają swojej roli (jelita to 80% naszego układu odpornościowego chroniącego nas przed chorobami, od kataru aż po raka) i zaczynają chorować. Zaburzenia w proporcjach grup pokarmowych (np. odżywianie głównie mięsno-nabiałowe z traktowaniem warzyw i owoców jako jedynie ozdobnika na talerzu) prowadzi u człowieka do wielu chorób zwyrodnieniowych. Dlatego jeśli pytasz czy człowiek powinien być z kolei stuprocentowym weganinem/wegetarianinem odpowiedź brzmi: niekoniecznie, jest to tylko opcja (która zresztą doskonale się sprawdza – patrz długowieczni Adwentyści z Loma Linda), ale na jego talerzu to rośliny tak czy inaczej powinny stanowić większość, a reszta (np. pokarmy odzwierzęce) jako opcjonalny dodatek. Nasi przodkowie nie jedli tych pokarmów trzy razy dziennie przez 365 dni w roku. Mięso było na niedzielę, cukier był rarytasem kosztującym krocie, a mleko było wtedy jak mu się krowa ocieliła (czyli nie za często, biorąc pod uwagę, że sama ciąża u krów trwa trwa 282 dni). Naturalne i zdrowe odżywianie było zatem do niedawna wynikiem naturalnej kolei rzeczy. Dzisiaj mamy natomiast „dobrobyt” (stworzony sztucznie przez przemysł mięsny, nabiałowy, cukierniczy itd.) i związane z tym choroby od tego dobrobytu, wynikające z przekarmienia i przebiałczenia, z jednoczesnym niedożywieniem na poziomie komórkowym. Po prostu zatraciliśmy proporcje!
Odnośnie żywienia dzieci polecam książkę doktora Joela Fuhrmana „Zdrowe dzieciaki. Jak odżywiać dzieci by były odporne na choroby” https://akademiawitalnosci.pl/dr-joel-fuhrman-zdrowe-dzieciaki-jak-odzywiac-dzieci-by-byly-odporne-na-choroby/
wierny ideałom napisał(a):
https://www.google.pl/search?q=gorilla+bite+force&safe=off&biw=911&bih=429&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwjgqazLjdXKAhVBqA4KHYUQDOwQ_AUIBigB#imgrc=xdbQAQWifAptfM%3A goryl ma kły większe niż my ,gryzie 8-10 razy silniej niż przeciętny mezczyzna a jedyne czym się zywi to pedy korzenie itp w ponad 90% -„rośliny”,1-2% to jakies owady i podobno czasem znajdowano w odchodach dna jakiś zwierząt to jednak mniej jak 10% całej diety ,poza tym kły pomagają w diecie niekiedy w rozerwaniu jakiegoś pedu itp. rozwinięte kły nie musza wiec oznaczac miesozernosci -słuza do walk ,obrony i w diecie wegetrainskiej do otwierania roznych skorup itp. owocow tez ,więcej mowi reszta uzębienia i reszta układu pokarmowego itd. nasze krótkie kły sa pomocne w spozywaniu roznych pokarmow nie miesnych takich jak frytki np. 😉 i raczej zgadzam się z pania Marlena jak chodzi o procentowy udział poszczególnych składnikow w diecie
wierny ideałom napisał(a):
inne szczegóły anatomiczne wskazujące ze naszemu zdrowiu słuzy przewaga „zielska ” w diecie to chociażby to ze możemy ruszac rzuchwa na boki jest to typowe przystosowanie zwierzat roślinożernych ,zwierzęta ssaki miesozerne jak kot mogą ruszac rzuchwa tylko w płaszczyźnie pionowej -góra dół maja bardzo ostre siekacze przedtrzonowce i trzonowce nasze uzębienie bardziej przypomina uzębienie roślinożernego konia z płaskimi kołkowatymi trzonowcami i przedtrzonwocami ustawionymi blisko siebie i długo by można jeszcze wymieniac flora jelitowa to bardzo silny argument o czym napisała pani marlena ,osoby jednak cwiczace np. na siłowni czy ciezzko pracującym dość ciężko byłoby w naszych realiach uzupelnic białko itd. tzn nie tyle w naszych realiach co przekonstruowanie sposobu myslenia i logistyka zwiazana z gromadzeniem duzych ilosci odp produktów dietettyycznych jest kłopotliwa dość sam testowałem ,chociaż przykłądem wegetarianina strongmana jest baubajew czy jak mu tam indyjczyk chyba jednak wcześniej jadł dużo miesa ale obecnie podtrzymuje mase na roślinach i wydolność podobno mu niespadła ,osobiście jakbym miał okreslic procentowo ile czego to intuicyyyjnie po swojej diecie na której czuje się dobrze ( czy moglbym lepiej obnizajac skład meicha itd. nie wiem ) 50 -60% „węgli kasze ryz ziemniaki itp. ,i po 20-25 % miesa jaja itp. i 20-25% rosliny ,na takich proporcjach dość dobrze smigam z punktu a do b i mało choruje przynajmniej na razie .
wierny ideałom napisał(a):
co do samych kłów jest inny ciekawy przykład pewnego gatunku jelenia w zasadzie to nie jelen tylko piżmowiec kły w stosunku do wielkości łba ma wielkie jak tygrys szablozebny a jedyne co je to zielsko bo reszta zebow i ukłąd pokarmowy ma calkowicie przystosowany do roslinozernosci jest jeszcze wiele zwierzat z dużymi kłami które na widok miesa dostają śmierci 😉 odnośnie naszych małych kłów i upodoban kultorowo smakowych do miesa można wysnuć argument ze człowiek zastąpił te swoie smieszne kiełki umiejetnoscia wytwarzania broni do polowan dzięki połaczeniu inteligencji i zdolności manualnych i owszem bron i inteligencja z powodzeniem zastepują kły,pazury szybkość wielkich kotow ( 70 km/h na krótkim dystansie vs przeciętny człowiek 30 km/h ) ale te umiejetnosci obecnie zastąpione hodowla na masowa skale nie sa w stanie podwazyc cech swiadczacych o większym przystosowaniu naszego organizmu do trawienia zielska itp. niż miecha ,pozzatym większość ludzi nie zje surowego kurczaka i potrzebuje obroki termicznej w sumie to wynik smaku i eleiminacji potencjalnych bakterii roabli itp. niż niemoznosci przetrawienia meisa w takiej surowej formie chyba generalnie chciałbym zobaczyć prawdziwe argumenty prawdziwych niezakłamanych naukowcow w kwesti za i przeciw odnośnie procentowego udziału miecha w naszej diecie i jego wpływu na zdrowie bo sprawa zupełnie oczywista nie jest chcoiaz na dzisiaj skalniam się bardziej ku argumentom takim jakie podaje np. pani marlena chociaż np. pan coldwell twierdzi ze można jesc np. jaja ile się chce ponieważ choelesterol w nich zawarty jest bardzo zdrowy np. i najważniejszy jest stan psychiki jak mowi to 80% zdrowia 😉 jednak zdecydowanie propaguje tez zarcie dużej ilości zieleniny z zielskiem jednak jest ten problem ze przy małej wiedzy i złym skomponowaniu roślin człowiek niedostarcyz sobie dop ilości roznych skaldnikow i z czasem zacznie wyagldac jak wieszak na parasole a stawy odnóży zaczna wydawac się większe niż głowa 😉 tu potrzeba sporej wiedzy i jak już pisałem albo a co zatym idzie logistyki dość dużej i poswiecenia .
Marlena napisał(a):
Pan Coldwell powinien się najpierw zastanowić czy człowiek jest w stanie w naturze znaleźć tyle kurzych jaj „ile chce”? Z tego co mi wiadomo jedna kurka nie znosi „ile chce” jaj dziennie” przez 365 dni w roku (ma okresy nieśności i okresy „martwe” gdy nie znosi jaj), nie mówiąc o tym, że nie znosi ich dla nas, tylko w celu posiadania potomstwa. Moim zdaniem jedzenie kurzych jaj bez opamiętania nie jest zgodne z prawami natury. Od czasu do czasu jest OK, ale nie „ile się chce”.
wierny ideałom napisał(a):
tak ma pani racje pisałem na szybko , on tam mówił chyba o leczeniu ludzi ciężko poparzonych ze w takich wypadkach podaje im się duże ilości całych jaj lub cos w ten desen ,na codzien zdrowym osoba zaleca tak jak pani pisze kilka max kilkanaście na tydzień zaleznie od masy predyspozycji itd. i mowi tak psycha 70-80% dieta 15% reszta 5% i ze bez diety nie byłoby nas czyli psychiki 😉 wiec dieta to podstawa włąsciwie już niewspominajac ze dieta ma wpływ na stan psychiki jak sama pani pisała na swoim blogu niedobory niacyny witamin b itd. potrafią produkować psychozy 😉 generalnie ma zbliżone lub takie same przekonania jak pani odnośnie diety chociaż chyba dopuszcza neizo większy udział smieciowego zżarcia bo w jednym z wywiadów mowil ccos o jakiś 20-30% smieci ze jest akcpetowalne 😉
Ada napisał(a):
co to za krowy A1? pierwsze słyszę
Marlena napisał(a):
Tutaj masz na przykład wyjaśnione o co chodzi z beta-kazeiną A1 i A2 w mleku krowy: https://vitalia.pl/artykul8915_Bialko-w-mleku-nie-laktoza-przyczyna-wzdec-czyli-o-co.html
Tylko w Afryce i Azji żyją krowy o genotypie A2, w Europie (z wyjątkiem Francji) i Ameryce mamy do czynienia z A1 lub czasem mieszanym A1/A2. Beta-kazeina A1 jest łączona z występowaniem wielu chorób (z cukrzycą typu 1 u dzieci i młodzieży, miażdżycą, autyzmem i nowotworami włącznie), jest też o wiele bardziej alergizująca oraz ma większe oddziaływanie neurotoksyczne (uzależniające, to dlatego tak ciężko odzwyczaić się od tych wszystkich serków). Różnice pomiędzy peptydem A1 i A2 nie są duże: w beta-kazeinie A1 w pozycji 67 sekwencji aminokwasowej znajduje się histydyna, a w A2 prolina. Jak widać jednak diabeł tkwi w szczegółach.
Na niektórych witrynach możemy spotkać się z informacją, że to sposób żywienia krów ma wpływ na to czy w mleku przeważa „zła” beta-kazeina A1 czy „dobra” A2 (np. pisze się tam, że tylko u krów hodowanych przemysłowo mamy do czynienia z A1). Jest to nieprawdziwa informacja, ponieważ zależy to TYLKO od genów jakie posiada krowa. Tylko sprawdzając krowę badaniem genetycznym jesteśmy w stanie powiedzieć jakiego typu beta-kazeinę będzie posiadało wytwarzane przez nią po porodzie mleko. Sposób jej żywienia (paszą przemysłową czy na zielonej łące) nie ma z tym nic wspólnego.
Kozie ani owcze mleko nigdy nie zawiera A1, dlatego jest dużo bezpieczniejsze (głównie świeże, niepasteryzowane) jak również sery. Ostatecznie francuskie sery z krowiego mleka mogą być bezpieczniejsze (we Francji przeważa typu krów A2). Może to tutaj leży wyjaśnienie fenomenu długowieczności Ikaryjczyków lub Sardyńczyków z Niebieskich Stref? Oni nie spożywają mleka od krowy, tylko kozie (Sardynia) i/lub owcze (grecka Ikaria) i robią z nich sery i jogurt. Zjawisko określane mianem „Francuski paradoks” https://en.wikipedia.org/wiki/French_paradox tak samo: niby wlewanie w siebie mleka i jedzenie serów to najlepsza droga do miażdżycy czy otyłości, a oni owszem jedzą dużo serów czy masła, ale jeśli już od krów to głównie od krów A2. Czyli od tych krów starego typu, nie od tych nowoczesnych. Ponadto wszystkie 3 społeczności piją też codziennie pełne polifenoli czerwone wino, co również może mieć pewne znaczenie ochronne (ale to już w kontekście bardziej kwasów tłuszczowych nasyconych zawartych w nabiale).
Agaru napisał(a):
Żadna piramida nie pomoże, jak sami nie będziemy chcieli zmienić swoich nawyków.
Nie spotkałam też do tej pory żadnego lekarza, który zapytałby o dietę moją (co prawda u lekarza ostatnio byłam z powodu ciąży, z powodu choroby nie pamiętam) czy moich dzieci.
Niemniej jednak znalezienie się owoców i warzyw u podstaw (zamiast pieczywa) i propagowanie tego jest ogromnym krokiem naprzód 😉 Świetny artykuł, dziękuje…
gajowy napisał(a):
Witam,
niedawno przeczytałem w internecie dość obszerną pracę naukową zatytułowaną „Evolution inside evolution…”. Praca ta dotyczy analizy flory bakteryjnej człowieka i naczelnych wraz z odtworzeniem jej ewolucji (równolegle z ewolucją samych gatunków). Otóż z pracy tej dobitnie wynika, że człowkiej jest „owocożercą” – ma bowiem florę bakteryjną owocożercy, praktycznie identyczną z florą bakteryjną owocożernej człekokształtnej małpy Bonobo. Jak wiadomo flora bakteryjna determinuje metabolizm. I tak mięsożercy mają zupełnie inną florę niż owocożercy czy roslinożercy. Tutaj na marginesie trzeba odnotować, że nazwa roślinożercy – trochę myląco – zarezerwowana jest dla gatunków specjalizujących się w jedzeniu roślin włóknistych (człowiek takim nie jest), z kolei owocożercy często – róznież myląco – klasyfikowani sa jako wszystkożercy, gdyż dietę owocową zywkle dopełniają zróżnicowanym pokarmem – jak czlowiek i Bonobo. Bonobo je >50% owoców, dalej nasiona i orzechy, kiełki, i jeszcze dalej co popadnie w tym niewielka ilość mięsa np. kilka dźdźownic. Co najbardziej zastanowiające w tej pracy to bardzo duża zbieżność flory Człowieka i Bonobo i bardzo słabe kolejne przystowania typowe tylko dla czlowieka. Przystosowania tylko ludzkie wywodzą się z okresu łowieckiego, rolniczego homo sapiens i obejmują możliwości spożywania: mleka przez dorosłych, większych ilości skrobi i większych ilości mięsa. Te przystosowania choć uchwytne dla badaczy są jednak na tyle słabe, że należałoby je traktować jako poboczne – awaryjnie zwiększające elastyczność żywieniową!. Tzn. człowiek w krytycznej sytuacji może przeżyć żywiąc się inaczej niż jego owocożerni człekokształtni pobratymcy.
Jeśli chodzi o spożywanie >50% owoców przez Bonobo, to zaznaczę, że chodzi o dzikie owoce, które mają mniej cukru niż owoce hodowlane, za to więcej witamin i minerałów – stąd wynika zalecenie spożywania warzyw i owoców (w domyśle hodowlanych). Warzywa mają niewielką zawartość cukrów.
Jeśli zaś chodzi o porównanie flory bakteryjnej to dotyczy ono zdrowych osobników. Tzn. zdrowy człowiek ma florę praktycznie identyczną z owocożerną Bonobo. Ze względu na powszechne wśród dzisiejszego człowieka zaburzenia flory bakteryjnej, różniec wewnątrz-gatunkowe są znacznie większe niż miedzy człowiekiem a Bonobo.
Praca ta nie została napisa w celu promocji określonej diety ale z czystej ciekawości zrozumienia otaczającego nas świata. Tym bardziej warto się do niej odnieść i spróbować wyciągnać wnioski dotyczące odzywiania samodzielnie.
Marlena napisał(a):
Gajowy, zgadza się, właśnie czytam świetną książkę „Dobre bakterie” napisaną przez lekarkę (specjalista gastroenterolog) panią doktor Robynne Chutkan. Ona też tam bardzo duży nacisk kładzie właśnie na wyjaśnienie jak jest skonstruowany nasz mikrobiom i pisze wprost, iż on nie jest przystosowany do trawienia wielkich ilości pokarmów odzwierzęcych jak np. mięso. Na ten temat będę jeszcze pisać.
marianna napisał(a):
Marlenko artykuł jak zwykle super. Bardzo chciałabym aby to co zalecane było nakazane szczególnie jeśli chodzi o żywienie dzieci w przedszkolach ,szkołach.A tam króluje cukier, biała mąka i namiastka jakiegoś warzywka.Smutne i długo nie będzie inaczej .
Iwona napisał(a):
Pani Marleno, zadam pytanie trochę z innej beczki. Czy post dr Dąbrowskiej i zdrowe odżywianie się na wzór Pani plus ew. uzupełnienie niedoboru witamin rozprawi się z pasożytami w naszych organizmach? A jeśli ktoś takowe ma, to czy jakaś konkretna kuracja jest potrzebna czy tylko to wystarczy? Czytałam, że rozmiary obecności pasożytów są bardzo duże u ludzi. Jak Pani zapatruje się na ten temat?
Marlena napisał(a):
Ja się zapatruję w ten sposób, że przy prawidłowo działającym systemie odpornościowym oraz gdy organizm jest czysty i właściwie karmiony to robale nie znajdą sobie u nas środowiska odpowiedniego do przetrwania. Co innego jak ktoś ze swojego organizmu zrobił śmietnik – wtedy stworzył doskonałe warunki do bytowania organizmom niepożądanym.
Gosia napisał(a):
A ja mam pytanie odnośnie mleka koziego pasteryzowanego , tylko takie znalazłam w sklepie.Czy możesz Marleno parę słów napisać .Dziękuję bardzo
Arronax napisał(a):
Bardzo ciekawa jest również pozycja „Klepsydra Żywienia”. Właśnie zacząłem ją czytać, może zerknie Pani na nią w wolnej chwili po „Dobrych Bakteriach” 🙂 .
Pozdrawiam
janka napisał(a):
Witam Marleno po pierwsze cieszę się, że jest nowa piramida ..lepsza choć nie doskonała , dobrze że coś sie dzieje u nas w tym kierunku.. ja mam cału czas wrażenie że zaczynamy wchodzić w „nową epokę” bo spotykam coraz to nowe osoby, które stosują zdrowe żywienie albo bardzo je interesuje jak coś się rozmawia na ten temat…po drugie to muszę Ci powiedzieć , że zamówiłam produkty z Twojego sklepu i czekałam na nie dwa dni a kiedyś dwa tygodnie …super że to usprawniłaś 🙂 🙂 no i jeszcze mam pytanie otóż mojemu synowi koło oka pojawiło się kilka małych „kaszaków” co może byc przyczyną?
Iwona napisał(a):
Witam.Wniosek uczyć się dobierać pokaram od zwierząt tych ostatnich Bonobo.A swoją drogą trochę dziwne że mamy taką samą florę bakteryjną skoro nie żyjemy na drzewach.
Janek napisał(a):
Witaj Marleno 🙂
Po dłuższej przerwie z pytaniem, trochę nie w temacie, a może w temacie… gdzieś kiedyś czytałem na twoim blogu o diecie (witaminach?) by pozbyć się nadmiaru śluzu (jałowego, prozapalnego płynu) min. ze stawów, uszu, zatok itp. o charakterze przewlekłym, tak, by nie faszerować się antybiotykami i NLPZ a pogonić to „dziadostwo” odpowiednia dietą (postem?) witaminami. Czy możesz mnie pokierować do artykułu?
Pozdrawiam
J.
Marlena napisał(a):
Ogólnie o przewlekłym zapaleniu pisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/tag/przewlekly-stan-zapalny/
dar napisał(a):
Pani Marleno
czy posiada Pani jakieś zdanie na temat produktów marki Solgar? podobno najwyższa jakość.
Marlena napisał(a):
Solgar to uznana marka, jednak tak czy inaczej zawsze trzeba czytać skład.
Iwona napisał(a):
Czyli rozumiem, że trzeba zmienić im warunki odkwaszając się i taki post lub kilka rozłożone po sobie postów powinno dać radę? A w przypadku dzieci – jak najwięcej warzyw, kiszonek (chyba głównie w postaci soków, gdy nie chce ich jeść), pestek dyni może dać radę?
I jeszcze 2 pytania: czy zetknęła się Pani z p. Huldą Clark, a jeśli tak, to jaki Pani ma do niej stosunek? Czy popełni Pani jakiś artykuł odnośnie pasożytów?
Serdecznie dziękuję za odpowiedzi odnośnie moich wszystkich postów i gorąco pozdrawiam
PS. Dzięki Pani już oczekuję na dostawę wyciskarki, a w lepsze blendery też wkrótce się zaopatrzę ☺
Marlena napisał(a):
Owszem, może dać radę. W przeciwnym razie jeśli medycyna ludowa nie poradzi sobie, to zawsze można wspomóc się profesjonalną poradą lekarską, jest w dobie obecnej sporo leków działających (szybko) na pasożyty. Jest to oczywiście niestety „metoda chemiczna”, ale lepiej taka niż noszenie w sobie organizmów pasożytujących na naszej krwawicy. 😉 Poza tym jeszcze raz powtarzam: żadne oczyszczanie nic nie da, jeśli ktoś nie zmieni stylu życia i diety, a w środku nadal będzie robił sobie śmietnik, nie dbał o prawidłowy mikrobiom, jadł tony słodyczy i/lub wypieków z białej mąki, pił alkohol czy stosował używki. Do śmietniska robale przyjdą i drugi raz, i piąty i pięćset osiemdziesiąty dziewiąty. Nie jest ważne tylko samo oczyszczanie, ale to co robimy po nim.
ania napisał(a):
Hej, Marleno,
Chciałam potwierdzić moje spostrzeżenia co do oleju kokosowego .
Jeśli używam go w celach kolemtycznych to chyba obojętnie czy będzie extra virgin – nie rafinowany czy nie? – Mam zakupiony – superrawfood – Lucovital z zielonym liściem. Produkty( np. oleje) z zielonym liście nie mogą być chyba rafinowane.??
Jeśli tylko smażę dla męża na tym oleju i nie używam do do sałatek, ani do innych produktów żywnościowych to i tak taki z zielonym liściem jest lepszy od całkowicie rafinowanego – ??
Marlena napisał(a):
Jeśli olej kokosowy jest oznaczony „extra virgin” i pachnie kokosem to jest to nierafinowany olej.
ania napisał(a):
miało być – w celach kosmetycznych – 🙂 –
Pau napisał(a):
Pani Marleno, wciągnął mnie Pani blog, jak czarna dziura w kosmosie.
Tyle istotnych informacji położonych jak na przysłowiowym talerzu, ale do rzeczy. Od pewnego czasu walczę z candidą. Wyeliminowałam cukier, białe pieczywo choć go jadłam nie wiele, pozostawiłam sporadycznie chleb orkiszowy na zakwasie (mąka 2000) włączyłam dużo warzyw, króluje cukinia. Czytam, że należy jeść owoce, a przecież w tej diecie są one niewskazane. Jak pogodzić to z zaleceniami piramidy? Czy może Pani odpowiedzieć jak to zrobić?
dziękuję.
Marlena napisał(a):
Zależy jakie owoce. Pomidor czy ogórek to też są botanicznie owoce – wszystko jest owocem co ma w środku nasionka. 😉
A tak na poważnie: oczywiście, że można jeść owoce nawet przy dysbiozie. Soki owocowe są wykluczone, ale całe owoce jak najbardziej. Więcej informacji znajdziesz w książce napisanej przez specjalistę gastroenterolog panią doktor Robynne Chutkan, tytuł „Dobre bakterie” – dowiesz się co i jak aby skutecznie pozbyć się dysbiozy i przywrócić prawidłowy mikrobiom w jelitach. Są tam nawet przepisy kulinarne.
Pau napisał(a):
dziękuję. Już zamówiłam książkę. Dziękuję za dzielenie się wiedzą.
Pozdrawiam serdecznie.
Pau
Janek napisał(a):
Marleno.
Czy Wyciskarka wolnoobrotowa Kalorik FE 1000 poradzi sobie z marchewką i burakiem? Może Ty lub ktoś z forum poleciłby mi nie za drogą ale skuteczną (mocną) a przede wszystkim łatwo się czyszcząca 🙂 wyciskarkę? Mam zamiar robić dużo soków z marchewki, a nie we wszystkich opisach podają jak sobie radzi dana wyciskarka z twardymi warzywami.
Pozdrawiam
J.
Marlena napisał(a):
Nie wiem, nie posiadam takiej wyciskarki, może po prostu przed zakupem zapytać sprzedawcy? Z reguły wszystkie wolnoobrotowe wyciskają marchew bez problemu.
Maria napisał(a):
Najlepsze wyciskarki wolnoobrotowe są z firmy Hurom lub JR, te firmy zajmują się wyłącznie wyciskarkami i to jest taki top. Nie warte są kupowania wyciskarki znanych firm kuchennych typu Eldom, ani najtańszych za dosłownie paredziesiąt złotych. Ja mam wyciskarkę wolnoobrotową firmy JR, tania nie była, bo w promocji bożonarodzeniowej za pół ceny kosztowała 2 tysiące złotych (normalnie 4000!). Kolega którego stać nie było kupił za 250zl i robiliśmy takie wyciskania porównawcze – jego się zatykała przy zieleninie (natka pietruszki), blokowała na twardych warzywach (burak), pulpa była bardzo mokra, a soku było o około 40-50% mniej, no i koszmar było ją potem wyczyścić. Moja ma opcję samomyjącą i jest zaprojektowana tak że po rozłożeniu możesz dostać się do każdego zakamarka. U mnie walec miażdżący jest o wiele cięższy stąd więcej soku, mama też szeroki otwór na całe owoce np. jabłka. Więc jednak cena ma znaczenie, niestety. Najtańsza na allegro od Huroma jest za 1,5tyś. i taką bym już polecała, ale wiadomo nie każdy dysponuje taką kwotą, polecam więc na raty, a jeśli i to nie jest finansowo u ciebie możliwe, to wtedy jakakolwiek wolnoobrotowa jest lepsza niż nic! 🙂
Marlena napisał(a):
Tak jak i w przypadku wszystkich urządzeń kuchennych tak również jeśli chodzi o wyciskarki soków – zawsze dostajemy to za co płacimy. Oczywiście, że droższe marki mają lepszą jakość plastików, staranniejsze wykończenie i dopasowanie itd., ale tanie marki również spełniają swoje zadanie. Zarówno Mercedesem jak i Fiatem Pandą dojedziemy jednym słowem do celu, tylko w innym komforcie 🙂
Yvonne napisał(a):
Marleno, znalazłam taki przepis na herbatę (która to wg. autora tekstu ma mieć działanie: przeciwbólowe, regenerujące, rozgrzewające, uodporniające, przeciwzapalne… itp). Napisz co o tym myślisz. Czy warto się tym zainteresować?
– 3 łyżeczki kurkumy,
– 2 łyżeczki zmielonego cynamonu,
– 2 łyżeczki zmielonego kardamonu,
– 1-2 łyżeczki zmielonego imbiru,
– 1 łyżeczka zmielonych goździków,
– 1,5 l wody,
– opcjonalnie miód lub mleko do smaku
Sypkie składniki wsypać do garnka. Zalać wodą. Zagotować i gotować przez 10 min. Przecedzić. Dodać miód lub/i mleko do smaku.
Może dodać jeszcze odrobinę pieprzu dla wzmocnienia działania kurkumy.
Marlena napisał(a):
Brzmi nieźle. Zrób i napisz nam jak smakuje i działa.:)
ania napisał(a):
To działa, jest bardzo dobre.
Wypróbowałam na sobie i mężu.
Wprawdzie smakuje jak nervosol, ale przedewszystkim bóle w stawach maleją , po kilku takich herbatkach pitych dzień w dzień czuję sie idealnie. Co najlepsze, po wypiciu nie mam żadnych sensacji żołądkowych, których się spodziewałam. Należy tylko pilnowac by mieszać w czasie gotowania ( bulkania – nie mocnego gotowania) i by nalewać zmieszane do szklanki czy kubka, a potem pić zmieszane wszystko trafiło do żołądka. Można przyszykowac wiekszą ilość na zaś, baardzo polecam!!! do smaku można sie przyzwyczaić:)
ania napisał(a):
Ja do tego napoju nie dodaje mleka, nie wiem jak smakuje z mlekiem, ale jestem pewna, że bez mleka jest zdrowsze:)
yvonne napisał(a):
Wypróbowałam.Smak jest ok. Żadnych dolegliwości bólowych nie posiadam wiec się nie wypowiem. Słodziłam miodem po lekkim przestudzeniu i dodałam mleko kozie (mam dostęp do prawdziwej kozy 😉 ). Spróbuję ją przetestować na mężu…
RUDA napisał(a):
Ja bym dodała szczyptę chili.
Tico napisał(a):
Ach, Pani Marleno, być może Pani artykuły uratują mi życie! (Nie jest wszak ono bezpośrednio zagrożone, haha). Mam 15 lat, jestem wegetarianką od wakacji, kiedy zaczęłam przekonywać się do warzyw, bynajmniej wcześniej nie odżywiałam się za zdrowo. Przez całą szkołę podstawową jadłam białe pieczywo z nutella codziennie – drugie śniadanie, byłam niejadkiem, jeśli już to ryby albo drób. Na widok paczki żelków śliniłam się jak nie wiem, potrafiłam położyć się na podłodzę aby rodzice kupili. Ale mniejsza, teraz muszę pokutować niezbyt dobrym jak na mój wiek zdrowiem. Przeczytałam parę artykułów – Pani oczywiście – w tym ten. Mam nadzieję że dzięki Pani moi rodzice zrezygnują z kompulsywnego kupowania wszystkiego co białe -pieczywa (przeciw selerowi lub kalafiorowi raczej nic nie mam) wszystkiego co z glutaminanem sodu, monosodu czy innych chemicznych wymysłów, rafinowanych cukrów i będę miała co jeść! (Z powyższych zrezygnowałam, właśnie bo Pani mnie uświadomiła)
Bardzo dziękuję za to, że Pani istnieje!
gość napisał(a):
Marleno, czy wino czerwone faktycznie jest takie zdrowe jak mówią badania? Lekarze też często zalecają go osobom z chorobami krążenia i serca. Przytoczę: ”Resweratrol to substancja, która występuje m.in. w czerwonym winie. To m.in. dzięki resweratrolowi Francuzi, którzy gustują w tym trunku, cieszą się zdrowiem układu sercowo-naczyniowego. Jednak resweratrol ma także inne właściwości – jest przydatny w leczeniu cukrzycy, w redukcji nadwagi i w zmniejszaniu ryzyka chorób nowotworowych. Podobno nawet przedłuża życie”
Oczywiście chodzi mi o spożycie sporadyczne, a nie codzienne upijanie się 😉 😉
moni napisał(a):
Do Janka
Bez obaw możesz kupić wyciskarkę Kalorik , ja mam już 2 rok, codziennie wyciskam soki z marchewki, z buraków też , nawet z kapusty i radzi sobie dobrze, nie jest droga a wyciska dobrze, trzeba tylko pokroić warzywa i owoce na mniejsze kawałki ale do wyciskania w innych pewnie też, jak dla mnie za te pieniądze służy dobrze, na własne potrzeby wystarcza w zupełności, dodam że ja wyciskam soki codziennie na cztery osoby, może inne są lepsze ale za to o wiele droższe
ania napisał(a):
Mój mąż ma drożdżaki zatok bocznych nosa, a właściwie podejrzewam u niego grzybicę ogólnoustrojową, serwowałam mu codziennie wyciskane soki z 80% warzyw + 20% owoców. Nie mamy możliwości konsultacji z lekarzem. Kierujemy sie objawami, wszystko wskazuje na kandydozę ogólną, a na zagrzybione zatoki szczególnie.
Serwowałam mu również sałatki owocowe – czy należy je odstawić? innych cukrów nie spożywa, przetworzonego pseudożarcia również.
Patka napisał(a):
Witam ponownie 🙂
Nurtuje mnie jedna rzecz, a że nie mogę znaleźć odpowiedzi na moje pytanie szperając w necie (może szukam nie tam gdzie trzeba 😉 ) chciałabym prosić o poradę/opinię. Temat jak najbardziej można wrzucić do piramidy odżywiania. Chodzi mi o oleje. Od pewnego czasu mam fazę na tłuszcze i właśnie jestem przed większym zakupem kilku olejów, mianowicie: z ostropestu, lnianego, z czarnuszki i z wiesiołka. Wszystkie mają znakomite właściwości, ale też zastanawiam się czy można korzystać z nich wszystkich na raz, tzn. czy są może jakieś przeciwwskazania w łączeniu olejów? Zalecenia są takie, by np. wiesiołkowego używać raz dziennie, ok. 5 gr. No i właśnie nie wiem, czy jak wezmę jeszcze pozostałe (nie na raz, rozłożyłabym spożycie w ciągu dni wg dziennych dawek), czy to nie zaburzy jakieś równowagi tłuszczowej, czy może jest to niemożliwe w przypadku naprawdę zdrowych, pierwszej klasy olejów by przesadzić ze spożyciem. Może wiesz Marleno coś na temat mieszania? Może gdzieś napotkałam się w książkach, które czytasz? Jeśli już coś jest na stronie akademii na ten temat to proszę o link.
Marlena napisał(a):
Ze spożyciem wszystkiego można przesadzić. Ja polecam czerpanie potrzebnych nam kwasów tłuszczowych z pokarmów całościowych, wtedy nie ma niebezpieczeństwa dostarczania za dużo. Izolowany tłuszcz w postaci oleju może być przydatny terapeutycznie, natomiast na co dzień w kuchni ja stosuję oleje bardzo symbolicznie (raczej na łyżeczki, nie na łyżki), nawet do sałatek robię częściej dressingi na bazie całościowych produktów (orzechy, pestki), wierzch potraw posypuję pestkami, nasionkami, ziarenkami konopii (też mają kwasy GLA jak wiesiołek), orzeszkami piniowymi itp.
Patka napisał(a):
No właśnie chodzi o to, że ja potrzebuję dawek terapeutycznych. Mój cholesterol leży i kwiczy 😉 Codziennie zjadam garściami pestki dyni, słonecznika i orzechów (teraz akurat nerkowców). Kończę teraz olej wiesiołkowy (łyżeczka dziennie), wcześniej piłam konopny. Na szczęście nie mam problemów z piciem olejów, wręcz to lubię, bardzo mi smakują. To też chyba taki znak od mojego organizmu, że tłuszczów za mało spożywam, bo pamiętam jak pierwszy raz spróbowałam konopnego, to potrafiłam chodzić do lodówki i popijać prosto z butelki 😉
Marlena napisał(a):
W jakim sensie cholesterol leży i kwiczy? Masz poziom tak nienormalnie mały, że aż zagrażający życiu i lekarz kazał wlewać w siebie oleje? Masło albo olej kokosowy świetnie pompują w górę cholesterol jeśli o to chodzi. A jeśli masz tak duży, że aż zagrażający życiu to odstaw WSZYSTKIE tłuszcze na jakiś czas jak zalecają Esselstyn, McDougall czy Ornish.
Patka napisał(a):
Poniżej normy i podejrzewam, że może to być przyczyną różnych moich dolegliwości. W każdym razie, muszę go podwyższyć. Dzięki za radę z olejem kokosowym.
grzegorzadam napisał(a):
Mieszanki olejów mogą być lekami:
”Dałem koledze 0,5 L mieszanki olejowej 40% olej chia, 40% olej lniany, 10% olej z wiesiołka i 5% olej z ostropestu, 5% olej z czarnuszki. Po 2 tygodniach kolega przyjechał i jest zachwycony. Ciśnienie spadło tak, że jest już prawie w normie i niesamowita poprawa samopoczucia.
Dlaczego kompozycje olejowe, a nie jeden olej?
Wydaje się, że podczas leczenia kompozycjami olejowymi zachodzi synergia ponieważ nigdy nie spotkałem się z takimi wynikami badań gdzie zachodziłyby tak szybkie efekty zdrowotne. W sumie dałem te oleje około 20 osobom i każda z nich, która stosuje je systematycznie odczuła ogromną poprawę już po 2 3 tygodniach stosowania. Najbardziej spektakularne wyleczenie dotyczy jednak chorej na Alzheimera. Niecałe 2 miesiące i chora już jest całkowicie zdrowa no może w 95% jest zdrowa.
Nigdy jak już napisałem nie spotkałem się w piśmiennictwie z tak szybkimi efektami i jestem prawie pewien, że zachodzi tu zjawisko synergii.
Zakładając umownie, że olej wysokooleinowy np. z siemienia ma działanie prozdrowotne w skali 8 punktów, olej z ostropestu 4, olej z wiesiołka 3, olej z czarnuszki 5, olej z orzechów 4 to sumą ich prozdrowotnego oddziaływania nie będzie 24, a iloczyn tych liczb czyli 1720 punktów.
Wszystkie badania jakie prowadzono dotyczą poszczególnych olejów a nie ich kompozycji. Ja poprzez odpowiednio dobrane mieszanki ominąłem wąskie gardło polegające na małej dostępności delta 6-desaturazy, spowodowałem, że ścieżki metaboliczne „skupiły się” głównie na produkcji metabolitów takich jak EPA i DHA ponieważ GLA już jest dostępne bez udziału enzymów. Dodanie niektórych olejów jest przyczyną oczyszczenia wątroby i generalnie usprawnienia procesów metabolicznych.
Odpowiednie stosunek ALA do LA spowodował, że bardzo pożądany kwas arachidonowy owszem jest dostępny ale nie jest w stanie wyrządzić żadnej krzywdy poprzez swe właściwości prozapalne ponieważ właściwości te są skutecznie tłumione przez czynniki jakie aktywuje DHA. ” (….)
Np chora na Alzheimera brała 4x po 3 łyżki, a teraz zmniejszyła na 4x po 2-3 łyżki zależy na ile ma ochotę ale 2 łyżki to minimum.
Dzisiaj byłem u pracownika, którego ojcu dałem mój miks jakieś 3 tygodnie temu może miesiąc. Jego ojciec miał problemy z sercem i duże nadciśnienie. Brał jakieś chemiczne leki. Początkowo mógł wypijać tylko jedną łyżeczkę do posiłku ponieważ po łyżce stołowej była biegunka ale po kilku dniach już pił po jednej łyżce do każdego posiłku bez względu na to ile było posiłków. Jeżeli 4 to cztery łyżki dziennie jeżeli pięć posiłków to tyle też łyżek miksu. Dzisiaj dowiedziałem się, że ten Pan odstawił lekarstwa ponieważ ciśnienie spadło do 90/70 więc było zbyt niskie. Po odstawieniu leków/chemii ciśnienie wróciło do normalnego poziomu. Nadal jestem zaskoczony tym jak szybko ludzie odstawiają leki chemiczne.
Z tą chorą na Alzheimera jest nieco inaczej prawdopodobnie z tego powodu, że była na lekarstwach chemicznych już kilkadziesiąt lat i jest w podeszłym wieku. Nadal bierze leki obniżające ciśnienie ale dawki trzeba było zmniejszyć o połowę.”
Więcej w linku:
https://davidicke.pl/forum/oleje-tloczone-na-zimno-t15305.html#p198164
Marlena napisał(a):
Gdyby wszyscy ci chorzy ludzie od zawsze spożywali dużo dobrego tłuszczu zawartego w pokarmach całościowych jakie stworzyła dla nas natura, to by później nie musieli łykać olejowych mikstur 😉
Patka napisał(a):
Grzegorzuadamie, taka ciekawostka: czytałam właściwości olejów przed ich zakupem i próbowałam dostosować do moich dolegliwości i wybrałam dokładnie te, o których napisałeś – oprócz chia. Tyle, że ja zrobiłam trochę inaczej, bo chciałam sprawdzić jak poszczególne oleje będą na mnie działać, tzn. piję codziennie min. 3 łyżki stołowe oleju lnianego i 2 łyżeczki z ostropestu. Jak mi się ostropest skończy to planuję wypróbować obok lnianego ten z czarnuszki i potem, ewentualnie na odwrót, z wiesiołka. Jak skończą mi się oleje, to zakupię je znowu i spróbuję mieszać, zobaczę czy efekt będzie podobny/lepszy/gorszy. Do tej pory, po trzech tygodniach tylko na lnianym i z ostropestu zauważyłam, że włosy mi się nie przetłuszczają tak bardzo (niestety musiałam myć codziennie, jeśli wychodziłam z domu), paznokcie są twarde i najważniejsze dla mnie – trądzik jakby mi się zatrzymał i zaczęła się buzia wygładzać, a co istotne nie pojawia się nic nowego. Poza tym, wydaje mi się, że mam lepsze samopoczucie.
Patka napisał(a):
A oleje mam 10-stopniowe, prosto od producenta.
Pitiko napisał(a):
Świetny artykuł. Bardzo podoba mi się również twój sposób pisania, niespotykany za często w internecie. Wszystko jest poukładane, napisane z sensem. Czyta się go bardzo przyjemnie, chociaż nie jest napisany zbyt prosto.
Dzięki!
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Pitiko, bardzo się cieszę, że artykuł jest dla Ciebie przydatny. Pozdrawiam serdecznie! 🙂
janka napisał(a):
Marleno proszę pomóż u mojego męża zdiagnozowano wodniaka jądra i lekarz powiedział, że wcześniej czy później musi zrobić operację a jak będzie się znacząco powiększać to lepiej szybko.. Czy jest jakaś szansa na inne leczenie ?
Marlena napisał(a):
Wodniak nie jest nowotworem, lecz torbielą. Nie wiem jak to jest z męskimi torbielami, lecz w przypadku kobiecych torbieli narządów rodnych pomocne są ciepłe okłady z oleju rycynowego, dzięki którym torbiele się – jak by to powiedzieć – „wysuszają” i na następnym USG są wyraźnie mniejsze. W torbielach jest limfa, a rącznik pospolity (zwany też Palma Christi czyli dłoń Chrystusa) z którego robi się olej rycynowy jest znany w zielarstwie z tego, że działa pobudzająco na krążenie limfy. Warto spróbować – jak nie pomoże to na pewno nie zaszkodzi. Jak dokładnie robi się robi takie ciepłe okłady znajdziesz w internecie.
anna napisał(a):
Hej! Powiedz prosze co myslisz o jedzeniu tofu?
Marlena napisał(a):
Od czasu do czasu jadam tofu, ale nie jest to główny składnik mojej diety (soja tak ogólnie).
Catherine napisał(a):
Czy można zrobic zamówienie w Pani sklepiku do Irlandii?
Marlena napisał(a):
Można jak najbardziej.
Catherine napisał(a):
Dziękuję za odp.niebawem złożę zamówienie
janka napisał(a):
Dziękuję Marleno na pewno spróbujemy z tą rycyną. Ja jeszcze namawiam męża na post Daniela co o tym sądzisz ?
Marlena napisał(a):
Można spróbować, warzywa jeszcze nikogo nie zabiły. 🙂
Aneta napisał(a):
Witam! Przepraszam, że nie na temat, choć na temat zdrowia. Czy mogłabyś zrobić artykuł na temat chlorelli ( czy stosujesz, jakiej firmy, co o tym sądzisz ), a także kiełków ( czy są zdrowe, czy mają jakieś wady )? Możesz coś o tym powiedzieć?
Ada napisał(a):
Marleno mam znajomą której córka 11 lat (ma teraz 22) choruje na chorobę afektywną dwubiegunową. czy pomógł by jej post daniela pod kontrolą lekarza? czy w ogóle jest na to jakiś sposób?
pozdrawiam Cię ciepło
Marlena napisał(a):
Z tego co mi wiadomo (pisze o tym prof. Kinga Roszkowska-Wiśniewska w swoich książkach) znakomite wyniki w leczeniu zaburzeń psychicznych postem osiągał u pacjentów prof. Nikołajew z Moskwy (stosował posty wodne). Więc można spróbować postu Daniela – warzywa ostatecznie jeszcze nikogo przecież nie zabiły. Jak wiadomo złe odżywianie się jeszcze nikomu w niczym nie pomogło, a dobre może zawsze ułatwić dochodzenie do zdrowia. Należy w związku z tym koniecznie przyjrzeć się diecie, wyrzucić z niej śmieci, a zamiast nich wprowadzić pełnowartościowe pożywienie oraz probiotyki i prebiotyki (zaburzenia pracy mózgu mogą być powiązane z nieprawidłowościami mikrobiomu), sprawdzić czy nie ma nietolerancji pokarmowych, czy jest prawidłowy poziom witaminy D i czy nie ma gości w jelitach (pasożyty) oraz zbadać włosy na obecność metali ciężkich (czasem ulgę w symptomach przynosi choćby pozbycie się plomb amalgamatowych zawierających związki rtęci, której jony przedostają się do krwiobiegu i przekraczają barierę krew-mózg).
demandis napisał(a):
Ada, jesli zaplanujesz usuwanie plomb amalgamatowych, to zrob to w bezpieczny sposob, by nie narobic sobie lub komus jeszcze większych problemow jakie ma dotychczas. Nie kazdy dentysta wie jak to wykonac bezpiecznie. Rtec to bardzo toksyczny pierwiastek.
Tutaj masz troche waznych info:
Rtęć a choroba Alzheimera https://www.bioautyzm.pl/39/
Toksyczność Rtęci https://toxichg.pl/
Przestudiuj to wszystko, warto. Nie popelnij bledu jaki ja zrobilem, niestety wtedy nie mialem powyzszej wiedzy zanim udalem się do dentysty by zmienic amalgamat na kompozyt. Do tego kilka rozbitych niechcaco swietowek energooszczednych podczas swiecenia, i teraz mam problemy.
Warto jeszcze obejrzec ponizsze filmy – na pierwszy ogien wez „Żarówkowi ściemniacze”.
Żarówkowi ściemniacze
https://www.youtube.com/watch?v=6rZMrYen8No
Żarówkowe Oszustwo
https://www.youtube.com/watch?v=SsbaZSmBgNY
Spisek żarówkowy – nieznana historia zaplanowanej nieprzydatności
https://www.youtube.com/watch?v=QPPW8KM7eEU
Choroby na sprzedaż
https://www.youtube.com/watch?v=cJckF6tB4Y4&list=PLRM1U54HwYNReiLxkwNDZobjmaBlW67HZ&index=20
Farmaceutyczne oszustwa
https://www.youtube.com/watch?v=Yi4ee_xlPhc
Teraz bojkotuje swietlowki, i wszystko co może zawierac rtec i inne metale ciezkie, i polecam zrobic to kazdemu. To my wszystcy, razem i z osobna, decydujemy wlasnym portfelem czy te scierwa beda produkowane.
Pozdrawiam
Grzegorz napisał(a):
Patrzę na tę piramidę i się zastanawiam ,czy jest możliwe w ciągu dnia np. dostarczyć 30%-60% kcal z warzyw?
Np, przy 2000 kcal trzeba by wpakować do żołądka od 2kg do 4kg samych warzyw.
Czy,są tutaj osoby,które ściśle trzymają się tego zalecenia?
Jak.to wygląda w praktyce? W ilu posiłkach udaje się uzyskać taki cel?
https://akademiawitalnosci.pl/wp-content/uploads/2016/01/piramida-nutritaria%C5%84ska.png
Marlena napisał(a):
Jak najbardziej można. Możesz spożyć za jednym posiedzeniem kilo mieszanych surowych warzyw i owoców (marchwi, buraków, jabłek i szpinaku) po prostu wyciskając z tych warzyw sok. Podobnie koktajle: składają się z samych warzyw i owoców z niewielką ilością płynu (woda, mleko roślinne, napar zielonej lub ziołowej herbaty itp.) i odżywczymi dodatkami (siemię lniane, korzeń maca, jagody goji itp.). To są bardzo gęste odżywczo posiłki, choć są w formie płynnej, a nie stałej.
Ponadto więcej warzyw można zjeść po obróbce termicznej niż na surowo (dlatego Fuhrman zaleca spożywać pół na pół surowe i gotowane np. na parze, w zupie lub w potrawce). Tutaj masz jego wypowiedź na ten temat: https://www.youtube.com/watch?v=qx680vUIGms
Gdy robię na kolację np. blachę pieczonych warzyw to na 3-4 osoby kroję całe opakowanie pieczarek (pół kilo), ze 2-3 ładne czerwone i żółte papryki, bakłażana albo i dwa, ze 2-3 cebule, 2 spore cukinie, opakowanie pomidorków cherry (ćwierć kilo), sporo czosnku w obranych ząbkach – razem to wszystko ma z pewnością jakieś 2-3 kg i w postaci surówki byśmy tego raczej nie zjedli, ale jako warzywa pieczone blacha pozostaje zazwyczaj pusta. Tak samo z batatami, robię blachę która zawiera ok. 2 kg batatów, które kroję na grube „frytki”, do tego podaję domowy ketchup (robię go z koncentratu pomidorowego, zużywam cały słoiczek 200 g co stanowi odpowiednik ok. 1 kg świeżych pomidorów) i do pochrupania mieszanka sałat (ok. 100-150 g na osobę plus kolorowe warzywne dodatki), więc podczas jednego posiłku można naprawdę zjeść sporo warzyw.
Jeszcze jedna rzecz: odżywiając się nutritariańsko z biegiem czasu okazuje się, że nie potrzebujemy wcale 2000 kcal, lecz nieco mniej, ok. 10-15% mniej (chyba że ktoś jest bardzo aktywny fizycznie), jesteśmy z biegiem czasu szybciej i na dłużej syci, organizm nie woła już tak rozpaczliwie o kolejną porcję kalorii w nadziei iż W KOŃCU dostanie wszystkich potrzebnych mu mikroskładników. Te 2000 kcal zostały opracowane jako wskazówka dla ludzi odżywiających się standardową dietą, która jest mniej gęsta odżywczo i nie mogłaby w mniejszej ilości kalorii dostarczyć wszystkich mikroskładników, które są organizmowi niezbędne.
Patka napisał(a):
Grzegorzu, a ja Ci powiem, że jest ktoś kto potrafi na diecie wegańskiej (żadnych produktów odzwierzęcych) dostarczyć organizmowi nawet do 7000 kcal dziennie – SCOTT JUREK 🙂
Przykład: Scott pokonał the Appalachian Trail w ciągu 46 dni! ustanawiając tym samym nowy rekord. Początkowo biegł codziennie przez 13-14 godzin, dostarczając organizmowi 5000-6000 kcal dziennie. Potrafi jadać w biegu, jednocześnie utrzymując prędkość ośmiu mil na minutę! (chyba skończę z tymi wykrzyknikami, bo musiałabym je co fakt wstawiać ;)). W każdym razie pod koniec Trailu zwiększył długość biegnięcia do 16-18, nawet 20 godzin dziennie i wówczas spożywał 7000 kcal. Dla mnie to jest niesamowite, i zawsze o nim myślę, gdy ktoś „mądraliński” próbuje mi wmówić, że na diecie wegańskiej to tylko chorób się można nabawić 😉
PS: Kolega mówił mi ostatnio, że powinno się jeść mięso, bo tam są niezbędne witaminy. Pytam go, jakie witaminy. To odpowiedział: „no nie wiem, jakieś muszą być przecież.” 😉 Ehh i tak go uwielbiam 🙂
Patka napisał(a):
Errata: Miało być osiem minut na milę. 😀
Roksana napisał(a):
Witam Cię,
mam pytanie – szukam jakiegoś zestawu przepisów w prawie polskim, które „mydlą oczy” ludziom. Czasem natykam się u Ciebie w artykułach na pojedyncze wzmianki o tym, ale czy zgromadziłaś to w jeden artykuł lub znasz stronę, gdzie takie rzeczy można znaleźć?
Będę wdzięczna za pomoc.
Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Nie zgromadziłam, ale przepisów które nakazują, zabraniają, ograniczają lub wprowadzają w błąd poprzez stwarzanie mylnego wrażenia, że „ktoś” (rząd, służba zdrowia czy jakaś instytucja) o nas bardzo dba – jest mnóstwo. 😉
Ada napisał(a):
bardzo Ci dziękuję za odpowiedź
Dawid napisał(a):
Witam pisze do pani maile i nie odpowiada pani nie wiem co jest.Jaki magnez mam stosowac zeby dzienna dawke od 400-600mg uzupelniac,skąd brac cynk zeby dawke dzienna od 15-50mg uzupelniac,skad brac chrom i dawke dzienna 400mcg,i jaką witamine c oraz witamine d bo aktualnie slonca jak nalekarstwo?
Marlena napisał(a):
Możesz zakupić magnez firmy Olimp ChelaMag B6 w wersji „Forte”, bierz 1 do każdego posiłku. Z tej samej firmy zakupisz ChelaCynk (z tego co pamiętam jest 15 mg w jednej) i Chela Chrom (200 mcg w jednej kaps.) Chelaty są bardzo dobrze przyswajalne. Witamina C (luzem) i D (w kroplach) jest dostępna w naszym sklepiku Akademii: https://sklep.akademiawitalnosci.pl/
Aldona napisał(a):
Witaj Marleno, czy znany jest Tobie-bądź któremuś z czytelników-jakiś sposób na bezoperacyjne pozbycie się torbiela na jajniku ( 5 cm). Może jakiś zestaw ziół–kiedyś znalazłam taki zestaw podobno skutecznych ziół w internecie, ale nie mogę teraz znaleźć. Pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
Na pewno są zioła, ale ja dokładnej mieszanki nie podam, natomiast warto spróbować ciepłych okładów z oleju rycynowego, który wysusza torbiele (a dokładniej rzecz biorąc zawiera on specyficzne substancje, lektyny, które pobudzają układ odpornościowy do tej roboty). Na necie znajdziesz opisy jak się takie okłady robi. Trzeba trzymać przez ok. godzinę-dwie stosując 3-4 razy w tygodniu. Do tego naturopaci stosują razem z okładami rycynowymi również krem z wyciągiem z dzikiego pochrzynu (Progestella), który działa jak naturalny progesteron. Przyspiesza to proces wysuszania torbieli. Niezbędne jest też oczyszczenie organizmu i odciążenie wątroby czyli odpowiednia dieta (pożegnanie posiłków tłustych i słodkich, zamiast tego spożywanie maksymalnej ilości świeżych warzyw i owoców).
Anna napisał(a):
Witam , czytałam Pani artykuł na temat mycia owoców i warzyw z pestycydów, zastanawiam się jak myć suszone owoce ? Czytałam żeby je namoczyć i kilka razy zmieniać wodę, jaka to ma być woda ? Ciepła, zimna, przegotowana ? i ile godzin musi trwać takie moczenie ? Czy rzeczywiście trzeba tą wodę w trakcie zmieniać ? Czy po namoczeniu trzeba te namoczone suszone owoce przepłukać ?
Proszę o odpowiedź.
Pozdrawiam
Anna
Marlena napisał(a):
Ja robię to tak, że namaczam na godzinkę-dwie, podczas których zmieniam wodę raz lub dwa. Potem już z reguły nie płuczę. Wody używam normalnej, kranowej przefiltrowanej, letniej.
Aldona napisał(a):
Bardzo Ci dziękuję za wskazówki. Spróbuję z tym olejem rycynowym.
Dawid napisał(a):
Mozna z panią złapac kontakt np na skype zeby byl bardziej bieżący bo mam duzo pytan?A tutaj urywa mi się wątek.
Marlena napisał(a):
Dawid, napisz proszę swoje pytania na maila, postaram się odpowiedzieć.
m napisał(a):
Droga Marleno, a jakie jest Twoje zdanie co do jaj przepiórczych i ich wartości odżywczych i ogólnie do jaj?
Jak z przetworami mlecznymi typu jogurt, kefir czy maślanka?
A czy żółty ser jest ok czy lepszy biały?
Pytam bo uwielbiam nabiał i ciężko mi będzie z niego rezygnować.
Marlena napisał(a):
Jeśli uwielbiasz nabiał (krowi szczególnie) to sprawdź czy nie masz na niego nietolerancji pokarmowej – tak się okazało u mnie. Ja ze swojej strony jako (już) była wielbicielka nabiału jadam go obecnie w ilościach symbolicznych, jako skromny dodatek smakowy, nie jest też to codziennie lecz jedynie od czasu do czasu, wybieram w miarę możności „mniej szkodliwy” kozi, w miarę możności z mleka niepasteryzowanego (trzeba czytać etykiety), a jaja tylko od kur biegających po podwórku. Nie jadam serów żółtych tych konwencjonalnych, dla mnie to produkt zbyt przetworzony. Biały jest mniej przetworzony, ale nie jest to pokarm zbyt gęsty odżywczo tak czy inaczej.
monika napisał(a):
Pani Marleno,
Moja mama cierpi na niedobór potasu. Kapsułki Kalydum bierze już 9 lat. Czy stosowanie soli niskosodowej pomoże jej odstawić ten potas w kapsułkach? Kupiła sobie chlorek potasu 1 kg w formie proszku i chce zrobić sól potasową wg przepisu na aukcji: 70% soli morskiej + 30% chlorku potasu. Czy może być sól himalajska zamiast morskiej?
Byłabym wdzięczna za odpowiedż.
Marlena napisał(a):
Himalajska też może być, przypuszczam.
dawid napisał(a):
Pani marleno napisałem pytanie jakis tydzien temu i do dzis nie ma odpowiedzi prosil bym o stały kontakt poniewaz rozpoczynam suplementacje i brakuje mi kilka szczegółów.
Marlena napisał(a):
Odpowiedziałam w komentarzu – zobacz powyżej.
Anna S napisał(a):
Marleno, co uważasz na temat produktu dla dzieci Now Foods Kid Vits? Warto kupić?
Marlena napisał(a):
To całkiem niezły suplement dla dzieci. Z tego co kojarzę nawet chyba nie zawiera dodanego cukru (co jest ewenementem, jako że producenci namolnie sypią cukier do „dziecięcych” produktów wszelkiego typu), słodzony był ksylitolem i stewią.
Gaga Alarz napisał(a):
Witam, patrząc na tą bardzo sensowną piramidę zastanowiło mnie gdzie jest olej kokosowy (uwielbiam), oliwa z oliwek (niestety najpyszniejsza przywieziona od chłopa z Hiszpanii ) a także masło klarowane.Widzę tłuste awokado ale powyższych brak. Np.masło klarowane wg. ayurvedy wzmacnia śledzionę. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Tłuszcze są w piramidzie – na samej górze. Praktycznie wszystko co jemy ma w sobie już tak czy inaczej tłuszcze (nawet produkty, których byśmy o to nie podejrzewali jak sałata, truskawki czy brązowy ryż), w ilości wystarczającej do prawidłowego przyswojenia zawartych w danym pokarmie witamin rozpuszczalnych w tłuszczach.
Dużo korzystniejsze dla zdrowia jest ponadto czerpanie tłuszczu z bogatych w nie pokarmów całościowych (orzechy, nasiona, pestki, awokado, oliwki, kokos) niż spożywanie wyizolowanego tłuszczu jakim jest olej. Ja osobiście olej kokosowy, lniany czy oliwę owszem mam w kuchni, ale stosuję oszczędnie, a taki np. dressing do sałatek robię częściej na bazie produktów całościowych, co jest dużo gęstsze odżywczo.
Anna S napisał(a):
dziękuję za informacje pozdrawiam serdecznie
Marek napisał(a):
Droga Marleno, czy warto pić tran?
Marlena napisał(a):
Na ten temat pisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/witamina-d-brakujacy-kawalek-twojej-ukladanki-zdrowia/
Aga napisał(a):
A jak się Pani zapatruje na warzywa mrożone??? Czy one są wartosciowe? I jeszcze pytanie – co sądzi Pani o ozonatorach, takich do oczyszczania żywności?
Marlena napisał(a):
Jeśli nie mamy innych to lepiej zjeść mrożone niż żadne. Ozonatora nie używam, ale jak już kupię i przetestuję ustrojstwo, to dam znać 🙂
asia napisał(a):
Marleno dziś poznałam nowe słowo i aż mną zatrzęsło, normalnie nóż w kieszeni się otwiera, jak się słyszy co ludzie nie wymyślą.
A mianowicie chodzi mi o ORTOREKSJĘ – obsesja, choroba psychiczna na temat zdrowego odzywiania, osoby obsesyjnie zdrowo odżywiające się to chorzy na ortoreksją. I ponoć jest bardzo niebezpieczna bo można nabawic się niedoborów …. czego niedoborów??? tłuszczów trans???
Że takich idiotów świat nosi to ręce opadają.
Marlena napisał(a):
No cóż, według niektórych osób zdrowo się odżywiając może nam zabraknąć tłuszczów trans, nasyconych, cukru, glutenu, kofeiny, kazeiny oraz innych (ich zdaniem niezbędnych do przeżycia każdemu człowiekowi) substancji 😉
Nie denerwuj się, Asiu, bo złość tylko nam samym szkodzi, tamci i tak mają wszystko w d*pie. Bo przecież „na coś trzeba umrzeć”, więc po co sobie tego wszystkiego co leży w sklepie na półce odmawiać, a kto to robi to musi być przecież chory psychicznie.
„Wybacz im Panie, albowiem nie wiedzą co czynią” 🙂
Stenia napisał(a):
Pani Marleno,
nie wiem gdzie się podczepić z tym pytaniem, ale w poprzednich komentarzach ( nie pamiętam pod jakim postem) podawała Pani przepis na wykonanie serum z vit C . cytuję: „Ja robię serum albo na samej wodzie (trzyma się w lodówce do 2 tygodni) albo na glicerynie i wodzie (trzyma się w lodówce 4-5 tygodni). Pół płaskiej łyżeczki witaminy (1,5g) na 1 łyżkę wody destylowanej lub do iniekcji (wersja wodna) lub na 2 łyżki gliceryny + 1 łyżeczkę wody aby rozpuścić witaminę (wersja glicerynowo-wodna). Wersja na glicerynie jest łagodniejsza, ale jak nie mam gliceryny robię wersję wodną i też działa (minimalnie bardziej szczypie)”
Ja zrobiłam wersję wodną i na drugi dzień witamina C mi się skrystalizowała, a po nałożeniu, na twarzy pozostaje biały film. Czy na pewno te proporcję są prawidłowe 1,5 g wit. C do 1 łyżki wody destylowanej? czy ja mogłam popełnić jakiś błąd czy coś źle zrozumiałam? Proszę bardzo o odpowiedź.
Marlena napisał(a):
Co prawda wieki całe już nie robiłam sobie tego serum, ale z tego co pamiętam nie uległ mi krystalizacji. Może daj nieco więcej wody?
Dawid napisał(a):
Mam pytanie co do witaminy C, wiadomo kamicy nerkowej nie powoduje zostaly obalone mity o tym a czy stosowanie witaminy C powyzej 3g dziennie nie powoduje zabijania czerwonych krwinek czyli hemoglobiny?
Marlena napisał(a):
Witamina C nie ma negatywnego na erytrocyty, nie wykazuje działania hemolizującego.
Dawid napisał(a):
oraz stosowanie kwasu l askorbinowego w proszku jest bezpieczne bo w artukule bylo napisane ze to slaby kwas troche silniejszy niz ocet,to z tego by wynikalo jak mialbym pic ocet a ocet z pewnoscia dla zdrowia nie jest dobry?
Marlena napisał(a):
Gdyby ciocia miała wąsy to by była wujkiem. Gdyby witamina C była kwasem octowym to by nam szkodziła, ale że jest witaminą C to jest sobą i ma działanie korzystne, mimo tego iż chemicznie jest kwasem podobnie jak ocet.
ania napisał(a):
Wydaje mi się, że w tej piramidzie żywienia, wszystko jest specjalnie ustalone , nie bez przypadku. Otóż dlaczego ruch jest najważniejszy? ważniejszy od konsumpcji warzyw i owoców? Otóż dlatego, że jest to najważniejsza forma spalania kalorii, które gromadzą się jak szalone gdy jemy przetworzoną żywność. Jest to podobne do reklamy leku na watrobę – można sobie pozwolić przy nim na ciężkostrawne , tłuste dania. Tak samo – stosując ruch – można sobie pozwaolić na większe spozycie tłuszczu i cukru – nierzadko połączonych w przetworzone, wysokokaloryczne kombinacje. Otyła osoba od swojego lekarza nie usłyszy teraz – zmień dietę tylko ruszaj się – to podstawa piramidy żywieniopwej 2016 – tym samym – koncerny żywnościowe i farmaceutyczne dalej maja zielone światło na produkowanie śmieciowego jedzenia i kwasotwórczych leków. Co więcej, teraz są jakby chronione – mogą się zasłonić ruchem, który w związku z tym , że jest na dole piramidy – do czegoś zobowiązuje. I to jego brak będzie teraz przyczyną wszelkich chorób, a nie wkładanie do żołądka śmieciowych cukrowo-tłustych badziewi.
Justyna napisał(a):
Witaj Marleno,
Bardzo cenie Twojego bloga i wiedzę na niej zawartą, dlatego też mam do Ciebie pytanie. Nie spotkałam u Ciebie informacji odnośnie bulimii. Może przeoczyłam, choć wszystko czytałam, ale wiedza tu jest tak obszerna, że nie czyta się to jednego dnia,a dłużej. Gdy zaczynałam czytać bloga to jeszcze nie wiedziałam o problemie dziewczyny z mojej rodziny i może nie zwróciłam uwagi na jakąś zmiankę o bulimii. Jeśli jest taka tu na blogu, to podeślij mi linka. Czy orientujesz się może w jaki sposób pomóc takiej dziewczynie? Czy spotkałaś się z jakąś literaturą w tym temacie? Czy post Daniela może pomóc? Czy spotkałaś się z takim przypadkiem. Ta dziewczyna mówi, że jakakakolwiek głodówka powoduje potem wilczy apetyt, a potem wyrzuty sumienia i wymioty. Bardzo chcę jej pomoc, a przyznam, że nie wiem jak 🙁
Pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
W przypadku bulimii to nie ciało jest chore, lecz dusza i umysł i choć post Daniela NIE JEST głodówką, to moim zdaniem przy bulimii może nie być efektywnym narzędziem.
Polecam następujące lektury:
– Louise Hay „Możesz uzdrowić swoje życie”
– Wayne Dyer „Jak masz problem rozwiąż go!”
– Emmet Fox „Kazanie na Górze”
oraz książki i wykłady Eckharta Tolle – bardzo celnie wypowiedział się on na temat bulimii w swojej książce „Nowa Ziemia”, ten fragment tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=rvgd8_NCXDA
Justyna napisał(a):
Dziękuję Marleno za rady, będę próbowała pomóc tej dziewczynie. Pozdrawiam serdecznie!
Sylwia napisał(a):
Witam,
Czy mogłabyś mi polecić jakiś sprawdzony jonizator wody gdyż przymierzam się do zakupu. Bardzo mi tym pomożesz;)
Pozdr
Marlena napisał(a):
Nie używam więc nie doradzę.
Inka napisał(a):
Dziękuję, że mogłam się tego dowiedzieć 🙂
Mam pytanie – Czy wszystkie poobijane, może już nagniłe owoce (z brązowym zabarwieniem) trzeba wyrzucić? Czy jeśli nie nadają się już do jedzenia, to czy można z nich cokolwiek jeszcze zrobić (np. ocet jabłkowy, choćby w celach kosmetycznych)?
Dziękuję z góry za odpowiedź i za wspaniałą stronę 🙂
Marlena napisał(a):
Jeżeli są nadgniłe to raczej nadają się już tylko na kompost.
Anna S napisał(a):
Marleno, czy orientujesz się ile jednostek witamy E jest w 1 łyżeczce oliwy i kiełków? Czy jedna łyżeczka to nie jest za dużo dla 3 latka?
gość napisał(a):
Chciałam się odnieść do powyższej wypowiedzi p.Marleny na temat jaj, że skoro kura nie nosi jaj przez cały rok to my nie powinniśmy działać przeciw temu. To jak to się ma do propagowania przez panią żywienia głównie warzywami i owocami, które jak wiadomo są bardziej sezonowe niż jajka?
Marlena napisał(a):
Zależy gdzie – są takie miejsca na naszej planecie gdzie praktycznie nic nie rośnie (biegun polarny) i są takie, gdzie wszystko rośnie i ziemia rodzi jak szalona przez wszystkie 12 miesięcy (strefy bliżej równika). Tu gdzie my mieszkamy ziemia rodzi mniej więcej od kwietnia/maja do października/listopada, potem odpoczywa. Ale na szczęście żyjemy w czasach, w których nauczyliśmy się szybko przewozić świeże owoce i warzywa z terenów cieplejszych (Włochy i Hiszpania) – raptem 2 tysiące km od nas. Dzięki temu możemy cieszyć się warzywami i owocami cały rok – podobnie jak ci, co tam na stałe mieszkają. Można się też tam po prostu przeprowadzić (co nie jest łatwe, ale do zrobienia, w przeciwieństwie do wolno żyjącej kury, która ma taki układ rozrodczy, że non stop nie będzie znosić jajek, bez względu na to gdzie mieszka).
gośa napisał(a):
Jak dla mnie ta nowa piramida jest do góry nogami… Jak wiemy, nic w tym świecie co ma dotrzeć do dużej liczby ludzi nie jest przypadkowe. Sama pani wskazuje na ułomności propagowanego współczesnego farmakologicznego leczenia… Otóż moim zdaniem nowa piramida oraz wszystkie poprzednie są celowo błędne. Przepraszam bardzo ale ja jedząc w większości (jak zalecono) same warzywa i owoce (a byłam wegetarianką przez 5 lat) jestem głodna. Od kiedy jem dobre tłuszcze i białka, ograniczając węglowodany (zero chleba, warzywa jako źródło węglowodanów) jestem zdrowsza, szczuplejsza i energiczniejsza. I nigdy głodna. Tłuszcze mnie sycą i powodują, że nie mam ochoty na słodkie 'grzeszki’. Węglowodany pobudzają apetyt, nie można się nimi najeść, powodują skoki poziomu cukru we krwi (głównie owoce) i powodują, że sięga się po więcej jedzenia…
Marlena napisał(a):
Gdyby piramida oparta na warzywach i owocach była przekornie błędna, to taki ktoś jak ja nigdy nie odzyskałby zdrowia zmieniając swoją dietę na opartą właśnie na warzywach i owocach. Owszem, zgadzam się, iż system „opieki zdrowotnej” polegającej głównie na farmakologii w przypadku chorób przewlekłych wywołanych stylem życia nie sprawdza się, lecz z drugiej strony nie jestem też zwolenniczką teorii spiskowych – nie sądzę aby specjaliści w zakresie nauk o żywieniu człowieka specjalnie propagowali piramidy żywieniowe „celowo błędne”, choć oczywiście wpływy lobbingowe były wiele lat widoczne i jak widać są NADAL (wciąż dużo nabiału, wciąż dużo zbóż, brak roślin strączkowych o stwierdzonych własnościach prozdrowotnych itd.).
Jak wielokrotnie pisałam – sam wegetarianizm ani weganizm, ani nawet witarianizm NIE są magicznym guziczkiem, dzięki któremu staniemy się nagle przewlekle zdrowi. Ludzie wciąż jedzą dużo pokarmów o niskiej gęstości odżywczej na takich dietach, dodatkowo jeśli ich mikrobiom jelitowy pozostawia wiele do życzenia, to mają problemy z wchłanianiem, co jeszcze tylko pogarsza ich sytuację. O łaknieniu pokarmów słodkich, słonych lub tłustych nie wspominając. Prawidłowo prowadzona dieta mieszana potrafi być lepsza niejednokrotnie od złego wegetarianizmu tak naprawdę.
Moja osobista nutritariańska piramida też zawiera dobre tłuszcze i dobre białka, ale oprócz tego dobre węglowodany w sporej ilości – dzięki czemu nie chodzę nigdy głodna, nie cierpię już na napady wilczego apetytu ani nie pożądam już słodyczy (z pewnością wskutek zmiany diety również mój mikrobiom nie tylko rozkwitł, ale i zmienił skład na lepszy, przez co drobnoustroje wiecznie wołające o „coś słodkiego/słonego/tłustego” zmniejszyły swoją liczebność i przestały mieć znaczenie).
Bardzo symbolicznie przy tym stosuję izolowane tłuszcze (jak oleje czy oliwa), moje tłuszcze pochodzą głównie z produktów całościowych: warzyw, owoców, strączków, pełnego ziarna, orzechów i nasion oraz okazjonalnie spożywanych ryb czy jaj. Na pierwszym piętrze mojej piramidy w podstawie są warzywa i owoce (zimą pół na pół surowe i gotowane, latem 80-90% jest surowe, zawsze z dużym udziałem zielonolistnych warzyw oraz warzywnych świeżo wyciskanych soków różnego rodzaju), na drugim pięterku rośliny strączkowe (dodają sytości, białka, błonnika – latem to jest zielony groszek i fasolka czy też świeży bób, zimą strączki suszone/mrożone) i owoce (sezonowe, zimą również suszone, mrożone i importowane), na trzecim pięterku dopiero pełne ziarno (brązowy ryż, quinoa, proso, gryka, płatki owsiane itp.) i inne źródła skrobi (np. ziemniaki w mundurkach) oraz naturalne źródła tłuszczu: orzechy, awokado, oliwki, kokos, nasiona, pestki. Na samym szczycie zaś są pokarmy odzwierzęce (jaja wiejskie, nabiał dobrej jakości – głównie kozi lub owczy, dobrej jakości ryby niehodowlane) i izolowane tłuszcze jak np. oliwa czy olej kokosowy – to są dodatki smakowe u mnie (i przy tym opcjonalne, tzn. nie odczuwam wybitnej konieczności i potrzeby codziennego ich spożywania).
Bardzo rzadko jadam wypieki (np. pieczywo) czy inne mączne potrawy jak np. makarony, (jak już to wolę pełne ziarno w stanie bardziej naturalnym, mniej przetworzonym: brązowy ryż, kasza, płatki owsiane), niczego ponadto nie smażę, raczej gotuję na parze lub spożywam jako zupa/potrawka/curry, nie jadam już mięsa (choć jem czasem ryby) ani słodyczy (tylko robione w domu bezcukrowe i bezmączne desery, czasem witariańskie ciasto, może raz w miesiącu). Jeszcze taki niby drobiazg: przy poprzednim stylu życia zawsze (jak wszyscy!) rano po przebudzeniu potrzebowałam kawy oraz potem poprawka (kawa/redbull) po południu oczywiście (aby się dokulać jakoś do wieczora), a pod wieczór byłam już padnięta, zaś teraz (choć latka lecą) mam energię i witalność do późnego wieczora bez kawy czy innych stymulantów, co też jest dodatkowym plusem.
Tak więc ogólnie rzecz biorąc z mojego doświadczenia wynika, iż nie jest wcale konieczne zasycanie się tłuszczami (które zresztą gęstością odżywczą nie powalają, są ponadto pozbawione witamin rozpuszczalnych w wodzie) – można się jednym słowem spokojnie najeść węglowodanami (i to bez podjadania czy napadów wilczego apetytu), tylko należy je starannie dobierać: muszą mieć przede wszystkim odpowiednią gęstość odżywczą (czyli ilość mikroskładników przypadających na każdą kilokalorię). Pierwsza zasada jednak – jakąkolwiek dietę nie preferujemy jeśli chodzi o rozkład makroskładników – brzmi zawsze jednakowo: ZERO ŚMIECI! 😉
Moja nutritariańska piramida graficznie przedstawiona jest tutaj: https://www.drfuhrman.com/images/foodpyramid/foodpyramid-large.png
Bivitt napisał(a):
Witaj Marleno.
Wiele cennych informacji jest zawartych na Twojej stronie za co Ci serdecznie dziękuję. Natomiast nie ze wszystkimi się zgadzam.
Np. W wielu miejscach traktujesz ryż ( najczęściej biały) jako zło. Natomiast w Chinach i Japonii czyli regionach świata gdzie ludzie dożywają często bardzo sędziwych lat ryż właśnie biały jest zjadany na potęgę.
Możesz się do tego odnieść ?
Marlena napisał(a):
Zgadza się, ale oni obok tego jedzą również wartościowe, głównie roślinne pożywienie (strączki, ryby i owoce morza, mnóstwo warzyw i owoców, orzechy i pestki, glony i algi itd.) zamiast śmieciowego pseudożarcia, które my tutaj wpychamy w siebie masowo od dziecka (rafinowane oleje, pasteryzowane nabiały, cukier i słodycze, oczyszczona biała mąka, faszerowane antybiotykami pokarmy mięsne, chemiczne wędlinki, gazowane napoje itd.).
Zresztą to się tyczy tylko starszego pokolenia, ponieważ nawet na długowiecznej Okinawie czy na półwyspie Nicoya (Kostaryka) wciskają się już MacDonaldsy, Pizza Huty, Burger Kingi i inne „restauracje”, a młodsze pokolenie (potomkowie zdrowych stulatków) cierpi już niestety na nadwagę, choroby serca i nowotwory, więc dożycie przez nich setki raczej nie wchodzi w grę (o czym ze smutkiem donosił odwiedzający te tereny Dan Buettner w swojej książce „Niebieskie strefy. 9 lekcji długowieczności od ludzi żyjących najdłużej”).
barbra1976 napisał(a):
Hej hej, witaj u Ciebie. czytam sobie z rana o poscie i zdrowym odzywianiu Dabrowskiej´´Przywracac zdrowie zywieniem¨´ i frustracja mi rosnie. wiec ide do ciebie, jako osoby bardzo zorientowanej w temacie zywienia i do bolu logicznej, moze mnie frustracji pozbawisz, rozjasniajac w glowie. post ok, wszystko wyglada logicznie. czytam bo chce zrobic wiec sobie piore mozg, robilam juz raz 2 tyg i bylam zadowolona. natomiast czesc o zdrowym zywieniu zawiera elementy niespojne . kilka linijek po tym, jak pisze ´nie laczyc nabialu z ziarnami´ jest przykladowy jadlospis i zonk na sniadanko musli z jogurtem albo chlebek z twarozkiem. no i rece mi opadly. pozniej chemia zla cukier zly, ale przepisy zawierajace vegete lub mleko skondensowane. pozniej éliminowac smazone´ po czym w pierony przepisow na rozne smazone kotleciki. no to ja sie pogubilam… bo rozumiem ze przepisy podawane sa po to zeby latwiej bylo wdrozyc sie w to zdrowe jedzenie czyli argument ´nie musisz uzyc tego czy tego´ bylby do bani.. i na koniec inna sprawa, ale to juz bez zadnych niespojnosci w tekscie, chleb i ziarna w kazdym posilku. co o tym wszystkim myslisz. pozdrawiam serdecznie i wybacz interpunkcje, klawiatura padnieta.
Marlena napisał(a):
Dr Dąbrowska jest zwolenniczką diety makrobiotycznej, stąd tyle chleba i ziaren. Ja osobiście nie korzystam z przepisów w tej książce (jak dla mnie są wciąż zbyt „tradycyjne”, dużo pieczywa, różnych naleśniko-racuszków-placuszków, ogólnie smażenin, nabiału, oleju i innej żywności raczej kiepskiej jeśli chodzi o gęstość odżywczą), ale mogą być one pomocne dla kogoś, kto jest na początku swojej drogi do zdrowia i dopiero co opuścił strefę komfortu związaną ze stosowaniem dotychczasowej diety standardowej. Co do vegety to ja jestem za – pod warunkiem, że robiona w domu samodzielnie: https://akademiawitalnosci.pl/czym-przyprawiac-potrawy-zamiast-kostek-i-vegety/. Przemysłowo robione vegety nie mają u mnie w domu racji bytu, podobnie jak inne jakieś dziwadła i przetworzone śmiecioszki typu skondensowane mleko.
Barbra napisał(a):
Dzięki za odzew :)tak tak, śmieci sio, veget etc nie stosuje od lat kiedy to zaczęłam eliminować cukier. Co mnie zdziwiło w opracowaniu to właśnie ta niekonsekwencja. Szkoda, bo lubimy coby autorytety były wiarygodne. Ps/zrobiłam cytrusowy płyn do czyszczenia i… się zakochałam! Dzięki.
MK napisał(a):
A mnie to nawet trochę zmartwiła ta nowa piramida… bo skoro oficjalnie powiedzieli żeby jeść głównie warzywa i owoce to może to również znaczyć, że nie posiadają już one praktycznie żadnych wartości i niech sobie „głupie ludki” je jedzą…
Marlena napisał(a):
Nie sądzę. Gdyby tak było, to nie odzyskałabym zdrowia jedząc warzywa i owoce – w dodatku wcale nie jakieś organiczne i BIO i EKO tylko najzwyklejsze, takie ze sklepu. Warto też zwrócić uwagę, że wszelkie badania na ludziach wykazujące korzyści dla człowieka ze spożywania warzyw i owoców również były robione na uczestnikach stosujących „zwykłe” warzywa, a nie bio. Tak więc mit o rzekomo kiepskich, „nieposiadających wartości dzisiejszych warzywach” można spooookojnie odłożyć do lamusa 🙂
włodek napisał(a):
„Tłusta dieta jest najzdrowsza”. Wywiad z Gary Taubesem. (część 2)
Przez Mateusz Rolik – Lut 24, 2012 27
Zapraszamy do lektury drugiej części wywiadu z Gary Taubesem, amerykańskim dziennikarzem, historykiem nauki, autorem książek poświęconych problematyce naukowej. Osoby zainteresowane całym wywiadem zachęcamy do zapoznania się najpierw z częścią pierwszą naszej rozmowy.
Tym razem Taubes omawia, między innymi, przyczyny otyłości i chorób przewlekłych w świetle tzw. teorii insulinowej, ocenia hipotezę o toksyczności środowiska naturalnego i zdradza swoje poglądy na temat przyszłości obowiązujących dogmatów dietetyczny.
Jest Pan zwolennikiem „węglowodanowej teorii” otyłości i chorób przewlekłych (zwanej również „teorią insulinową”). Zgodnie z nią za otyłość i różne schorzenia odpowiedzialne jest spożycie węglowodanów, zwłaszcza tych wysoko przetworzonych. Dlaczego to węglowodany, a nie tłuszcze, są Pana zdaniem, wyjątkowo tuczące? Jakie są najmocniejsze dowody naukowe na poparcie tej teorii? Dlaczego teoria węglowodanowa lepiej tłumaczy dzisiejszą epidemię otyłości i innych chorób cywilizacyjnych niż „hipoteza tłuszczowo-cholesterolowa”.
Hipoteza węglowodanowa jest stosunkowo prosta. Opiera się na fakcie, dobrze znanym i opisanym w literaturze naukowej, że insulina jest hormonem, który reguluje akumulację tłuszczu w organizmie, tj. określa zawartość tłuszczu w naszej tkance tłuszczowej. Inny, równie dobrze znany i opisany w literaturze fakt jest taki, że stężenie insuliny we krwi zależy w dużym stopniu od ilości węglowodanów w naszej diecie. Zatem „hipoteza węglowodanowa” tylko łączy ze sobą te dwa fakty: skoro węglowodany wpływają na poziom insuliny w surowicy, a insulina na gromadzenie się tłuszczu w tkance tłuszczowej, to – ogólnie rzecz ujmując – oznacza to, że spożywane węglowodany przyczyniają się do rozrostu tkanki tłuszczowej i tym samym sprawiają, że tyjemy.
Do ważnych dowodów na poparcie tej teorii zaliczyć można obserwacje populacji, które nigdy nie jadły zachodnich pokarmów, nie spożywały cukru i przetworzonych węglowodanów, które najmocniej stymulują wydzielanie insuliny. Populacje te są zwykle szczupłe. Jednak kiedy w ich diecie pojawi się cukier, mąka i przetworzone węglowodany, zaczynają one tyć i chorować na cukrzycę oraz choroby serca. Jak na korelacje, obserwacje te są bardzo przekonujące.
Ale to nie wszystko. Istnieją też badania eksperymentalne pokazujące, że zawsze kiedy ludzie przechodzą na diety niskowęglowodanowe, z łatwością tracą na wadze i dzieje się tak bez względu na liczbę spożywanych kalorii. Wiemy również, że kiedy podajemy cukrzykom typu 2 insulinę, zwykle przybierają na wadze. Natomiast kiedy podamy im leki ograniczające wydzielanie insuliny, chudną. Ten sam mechanizm można z łatwością wykazać u zwierząt.
Mamy zatem dowody różnego typu. Co więcej, teorię węglowodanową można by łatwo zweryfikować w rygorystycznie kontrolowanych eksperymentach, gdyby tylko środowisko medyczne i żywieniowe było tym zainteresowane. Ale nie jest.
Wielu obserwatorów uważa, że antytłuszczowa hipoteza tłuszczowo-cholesterolowa jest nie tylko błędna pod względem naukowym, ale również przyczyniła się do powstania problemu otyłości, cukrzycy, chorób serca oraz innych dolegliwości powszechnych dziś na Zachodzie. Inaczej mówiąc, panujące niskotłuszczowe zalecenia żywieniowe stworzyły problemy, którym miały rzekomo zapobiegać. Czy zgadza się Pan z taką tezą?
Tak, zgadzam się. Pierwszy artykuł, jaki w 1999 roku opublikowałem na ten temat w magazynie „Science”, zatytułowany “The Soft Science of Dietary Fat” („Miękka nauka o tłuszczach w diecie”), poświęcony był temu, jak ewoluowało przeświadczenie, że niskotłuszczowe odżywianie jest zdrowe, w jaki sposób w latach 1977-1984 zostało przekształcone w nową „wiedzą obiegową”. Kiedy to się stało, przemysł spożywczy zaczął masowo produkować rozmaite „odtłuszczone” pokarmy, a ludzie uwierzyli, że dla swojego dobra powinni je kupować i spożywać. Jeśli jednak wyeliminujemy z diety tłuszcz, siłą rzeczy będziemy jeść więcej węglowodanów. Zatem nastąpiła tu fundamentalna zmiana: węglowodany, które w latach 60. postrzegane były jako wyjątkowo tuczące, w latach 80. zaczęto przedstawiać jako pokarmy „zdrowe dla serca”. W rezultacie podstawą słynnej piramidy zdrowego odżywiania, którą USDA [amerykańskie ministerstwo rolnictwa – przyp. tłum.] zaczęło promować w USA, stały się te wszystkie pokarmy, jakie pokolenie mojej babci uważało za niezwykle tuczące, w tym pieczywo, makarony, ziemniaki itp. W międzyczasie zaczęło rosnąć również spożycie cukru. I częściowo przyczyniła się do tego popularna wówczas teoria, uważana za potwierdzenie zasadności niskotłuszczowej doktryny żywieniowej, zgodnie z którą jeśli jakiś pokarm nie zwiera tłuszczu, to nie może być tuczący. Tak więc cukier, jako pokarm beztłuszczowy, dostał od lekarzy i dietetyków taryfę ulgową.
Bardzo szybko pokarmy niskotłuszczowe, lecz bogate w cukier i łatwostrawne węglowodany, zaczęto reklamować jako „zdrowe dla serca”, a przemysł zaczął zalewać nimi rynek. I dziś łatwo dostrzec, że te zmiany w diecie Amerykanów zbiegły się w czasie z wybuchem epidemi otyłości. To właśnie w tym czasie zaczęliśmy spożywać nieco mniej tłuszczów, ale za to znacząco więcej węglowodanów i dużą ich częścią był cukier lub syrop glukozowo-fruktozowy (HFCS), które zresztą zasadniczo niczym się od siebie nie różnią. Mamy zatem dowody obserwacyjne na potwierdzenie hipotezy, że jeśli zwiększymy spożycie węglowodanów, a zwłaszcza cukru, tym samym zwiększamy w populacji liczbę osób otyłych.
Natomiast jeśli spojrzymy na dowody zgromadzone w badaniach eksperymentalnych, zobaczymy, że nie tylko obalają one „hipotezę tłuszczowo-cholesterolową”, ale wręcz pokazują, że diety, o których mówi się, że nas zabiją (tj. bogate w mięso, jaja, boczek, masło, śmietanę itd.), są w rzeczywistości najzdrowszym z możliwych modeli odżywiania. Eksperymenty, które dotychczas wykonano pokazują, że jeśli przejdziesz na dietę bogatą w tłuszcze i ubogą w węglowodany nie tylko schudniesz dzięki wyeliminowaniu tuczącej żywności, ale też poprawisz u siebie parametry uważane za czynniki ryzyka w chorobach układu sercowo-naczyniowego. I mam tu na myśli te czynniki, które współczesna nauka uważa dziś za istotne, a nie przestarzałe parametry z lat 70. takie jak cholesterol całkowity, LDL i inne wskaźniki nie mające żadnego znaczenia.
Do tzw. wiedzy obiegowej o przyczynach otyłości oraz chorób przewlekłych w ostatnich latach dołączyła teoria o toksyczności naszego środowiska. Zgodnie z nią ludzie tyją i chorują nie tylko dlatego, że się przejadają, lecz również dlatego, że nasze środowisko (tj. żywność, powietrze, woda itp.) staje się coraz bardziej toksyczne. Na przykład, przeciwnicy spożywania mięsa twierdzą, że tak dużo jest w nim dziś różnych antybiotyków i chemikaliów, że jego jedzenie wywołuje rozmaite choroby, włącznie z nowotworami. Jaka jest Pańska opinia na ten temat?
Ja również uważam, że nasze środowisko jest toksyczne, lecz nie jestem przekonany o słuszności tezy, że chemikalia i hormony w mięsie powodują epidemię otyłości i chorób serca. Dlaczego nie uważam? Między innymi dlatego, że istnieje wiele obserwacji dokonanych jeszcze przed rokiem 1960 pokazujących, że te same choroby przewlekłe, które trapią nas dzisiaj – tj. cała grupa schorzeń typu otyłość, cukrzyca, choroby serca, nowotwory, dna moczanowa, nadciśnienie tętnicze itp. – pojawiały się w rozmaitych, często odizolowanych od świata populacjach niedługo po tym, jak zaczynały one spożywać cukier i mąkę. I choć to tylko korelacje, mamy wiele dowodów na to, że choroby, które chcielibyśmy wytłumaczyć toksycznością naszego mięsa, występowały na długo przed pojawieniem się tych substancji chemicznych i hormonów.
W latach 70. i 80. XX w. czołowi epidemiolodzy specjalizujący sie w badaniu nowotworów krytykowali rozmaite ruchy proekologiczne za to, że dokonały one „skoku” na dane epidemiologiczne łączące występowanie nowotworów z niektórymi aspektami środowiska naturalnego. O ile naukowcy akcentowali kwestie związane z odżywianiem i stylem życia, o tyle organizacje zielonych obwiniały substancje chemiczne i skutecznie uwrażliwiały opinię publiczną na kwestię zanieczyszczenia chemikaliami mimo tego, że przy ich pomocy można było wyjaśnić jedynie niewielki procent zachorowalności na nowotwory. Tak więc hipoteza o toksyczności środowiska jako przyczyny epidemii otyłości i chorób cywilizacyjnych może i jest prawdziwa, ale zanim bym zaakceptował taki pogląd, chciałbym znaleźć i przyjrzeć się populacji, która nie spożywała cukru, ani przetworzonych zbóż, a jednocześnie miała u siebie taką jak my ilość zanieczyszczeń środowiska, hormonów w mięsie itp. Na takiej podstawie moglibyśmy stwierdzić, które choroby spowodowane są czynnikami środowiskowymi, a nie wyłącznie spożywaniem cukru i wysoko przetworzonych zbóż oraz ich oddziaływaniem na poziom insuliny.
Niedawno opublikował Pan w „New York Times” obszerny artykuł pt. „Is Sugar Toxic” („Czy cukier jest toksyną”) poświęcony wpływowi cukru na zdrowie i przemianę materii. [Artykuł ten omawialiśmy na Nowej Debacie w tekście pt. „Gorzki posmak cukru” – przyp. tłum. ] Dlaczego zagadnienie to jest, według Pana, takie istotne?
Mamy dane historyczne pokazujące, że kiedy jakieś populacje zaczynają spożywać duże ilości cukru i przetworzonych zbóż, zaczynają chorować na te same choroby, jakie prześladują nas obecnie. Jednak ciekawe jest to, że z jednej strony istnieją populacje, które chorują na otyłość i cukrzycę, i których diety są bardzo bogate w węglowodany (np. mieszkańcy Karaibów i wysp na Południowym Pacyfiku). Z drugiej strony mamy populacje, które również spożywają głównie węglowodany, a mimo to prawie nie chorują na cukrzycę lub otyłość, na przykład mieszkańcy południowo-wschodniej Azji.
W świetle takich obserwacji musimy postawić pytanie: czym różnią się te dwa modele? Jedna możliwość jest taka, że jestem w błędzie i zawartość węglowodanów w diecie nie ma żadnego znaczenia dla naszego zdrowia. Inna możliwość jest taka, że zasadnicza różnica między opisanymi wyżej modelami dotyczy spożycia cukru. Jeśli tak jest, to te populacje, które jedzą dużo cukru, chorują, a te, które jedzą mało cukru, nie chorują. Tak więc południowo-wschodni Azjaci, których dieta była tradycyjnie uboga w cukier, rzadko chorowali na cukrzycę i otyłość mimo tego, że spożywali duże ilości węglowodanów. I z tego właśnie względu, problematyka oddziaływania cukru na człowieka ma takie duże znaczenie. Jednym z elementów hipotezy węglowodanowej jest bowiem założenie, że cukier w diecie jest niezbędny do tego, aby wywołać insulinooporność.
Zatem różnica między wspomnianymi wyżej modelami zawiera się w koncepcji, że fundamentalnym problemem jest spożycie cukru. Gdybyśmy nigdy nie jedli cukru, gdyby nie spożywali go nasi rodzice, wtedy być może moglibyśmy jeść bezkarnie wszystkie inne węglowodany. Jednak kiedy zaczniemy jeść znaczące ilości cukru, a określenie tej ilości pozostaje kwestią otwartą, wtedy wszystkie inne węglowodany mogą wywoływać problemy zdrowotne.
W książce Good Calories Bad Calories udokumentował Pan bardzo dużą ilość materiału naukowego pokazującego, z jednej strony, że obowiązujące niskotłuszczowe zalecenia żywieniowe są błędne, a z drugiej strony, dlaczego „hipoteza węglowodanowa” jest lepszym sposobem na pokonanie otyłości i wielu chorób przewlekłych. Czym różnić się będzie od GCBC Pańska nowa książką pt. Why We Get Fat (Dlaczego tyjemy). Co chciał Pan osiągnąć za jej pomocą? Jak zachęciłby Pan polskich czytelników do przeczytania książki Why We Get Fat, która ma się lada dzień ukazać na polskim rynku?
Good Calories, Bad Calories to obszerny, pięćsetstronnicowy tom. Napisałem go z myślą o tym, aby przedstawić jak najwięcej argumentów na rzecz hipotezy węglowodanowej i przekonać do niej władze zajmujące się zdrowiem publicznym. Nie chciałem, żeby ktokolwiek musiał brać na wiarę to, co głoszę. Niestety mam skłonność do tego, aby zawsze przytaczać jak najwięcej dowodów, zatem moja książka podaje liczne szczegóły i podąża wieloma tropami zarówno czysto naukowymi, jak i historyczno-politycznymi. Dopiero po napisaniu Good Calories, Bad Calories uświadomiłem sobie, że mało kto ma dziś czas, żeby przeczytać taką obszerną pozycję, która ponadto dowodzi, że wszystko, co do tej pory wiedzieliśmy o odżywianiu, jest błędne. Przeczytanie takiej książki jest szczególnie trudne dla ekspertów.
W dodatku zacząłem otrzymywać liczne emaile od czytelników mówiących: “Ta książka zmieniła moje życie. To najważniejsza książka, jaką kiedykolwiek w życiu czytałem. Czy mógłby Pan teraz napisać podobną, z tym że taką, którą zdołałby przeczytać mój mąż? Albo mój syn? Albo mój lekarz?” Otrzymywałem też listy od lekarzy pytających mnie: “Czy mógłby Pan napisać teraz książkę, którą mógłbym dać do przeczytania swoim pacjentom? Taką, która nie miałaby 500 stron, a jednocześnie zawierałaby te same argumenty napisane w prostszej formie, tak żeby łatwiej się ją czytało? Coś co można przeczytać podczas długiego lotu samolotem z jednego wybrzeża na drugie?”
I z tych właśnie względów postanowiłem napisać Why We Get Fat (Dlaczego tyjemy). Ta książka jest bardziej rzeczowa, mniej historyczna, przedstawia cały problem tak, jakbym był prokuratorem występującym w sądzie przed ławą przysięgłych w sprawie kryminalnej. Jest też stosunkowo krótka, mniej „naładowa” szczegółami naukowymi, więc, mam nadzieje, łatwiejsza w odbiorze. Myślę również, że dzięki Dlaczego tyjemy uda mi się mocniej wpłynąć na to, jak ludzie postrzegają tę problematykę.
Zdarza się, że badacz chce pełnić rolę „doradcy księcia”. Czy dla Pana ważniejszy jest wpływ na władze odpowiedzialne za politykę zdrowotną i żywieniową, czy raczej widzi Pan swoją działalność jako walkę o prawdę na płaszczyźnie czysto intelektualnej?
Myślę, że po części i jedno i drugie. Kiedy człowiek uświadomi sobie (bądź ubzdura, jeśli nie mam racji), że niemal całe środowisko medyczne i badawcze na całym świecie jest w błędzie, że źle rozumie, źle leczy, i źle zapobiega najważniejszym dolegliwościom naszych czasów (np. w USA otyłość i cukrzyca przygniatają dziś cały system opieki zdrowotnej), to bardzo trudno jest przejść obok tego obojętnie i nie próbować czegoś z tym zrobić. Prawda i jej upowszechnianie jest ważne, lecz kiedy uznasz, że poznałeś prawdę na jakiś istotny temat, odczuwasz naturalną chęć, żeby działać na jej rzecz. I tak też robię.
Nie wiem, czy określiłbym swoją rolę jako “doradcy księcia”, lecz z pewnością chcę wpłynąć na władze odpowiedzialne za nasze zdrowie i ich politykę tak, abyśmy mogli rozwiązać gnębiące nas problemy zdrowotne i za 20,30,40 lat mieć to już za sobą. Uważam, że otyłość i cukrzyca to problemy, które można rozwiązać w prosty sposób pod warunkiem, że środowisko medyczne zrozumie ich przyczyny. To chcę osiągnąć i mam nadzieję, że mam rację.
Jako autor best-sellerów na tematy związane z funkcjonowaniem nauki dużo Pan podróżuje wygłaszając prelekcje i wykłady zarówno dla studentów, specjalistów jak i urzędników zajmujących się zdrowiem publicznym. Zapraszają Pana uniwersytety i ośrodki badawcze w całych Stanach. Pojawia się Pan też w głównych mediach debatując na tematy zdrowotne z lekarzami i dietetykami. Jak odbierają pańską działalność amerykańskie środowiska medyczne i rozmaite władze publiczne?
Widzę, że koncepcje, które promuję, upowszechniają się. Robimy zdecydowany postęp w USA i na świecie. Mam teraz cały zespół, który pomaga mi rozpowszechniać moje argumenty. Codziennie dostaję wiadomości od ludzi, którzy przeczytali moje książki. Odzywają się do mnie lekarze i badacze, profesorowie i władze różnych uniwersytetów, a także studenci. Wszyscy oni piszą, że argumenty i fakty, które zaprezentowałem w swoich książkach, są dla nich bardzo przekonujące.
Niestety tych nieprzekonanych jest wciąż o wiele więcej. Na przykład niedawno „New York Times” opublikował artykuł napisany przez dziennikarkę zajmującą się problematyką zdrowotną, Tare Parker-Pope, na temat tłuszczów w diecie. Autorka informuje czytelników, że nie jest w stanie schudnąć niezależnie od tego co by w tym celu robiła. Ten artykuł powtarza wciąż te same, stare teorie o bilansie energetycznym i liczeniu kalorii. A przecież to właśnie dla „New York Times” napisałem niektóre z moich najważniejszych artykułów! Mimo to nie mogę przekonać nawet redaktorów tego pisma, lub piszących dla NYT autorów, takich jak Parker-Pope, o tym, że istnieje alternatywna teoria otyłości. Jest jasne, że jeśli chodzi o przekonywanie ludzi przed nami mnóstwo pracy, i może to potrwać 10 lub nawet 50 lat.
Dodam, że codziennie przybywa nam zwolenników, ale wciąż jest ich za mało. Mój współpracownik, Peter Attia, uważa, powołując się na Malcolma Gladwella, że musimy przekonać do naszych poglądów 10-20 procent lekarzy, bo dopiero wtedy możemy sprawić, że cały paradygmat, w jakim funkcjonuje publiczna polityka zdrowotna, zacznie się zmieniać na rzerszą skalę. Moim zdaniem mamy dziś sto a może i tysiąc razy więcej zwolenników niż 4 lata temu, kiedy ukazała się książka Good Calories Bad Calories, jednak to wciąż mniej niż 1% tych, których musimy przekonać. Zatem daleka droga przed nami.
Widać już dziś wyraźnie, że obowiązujący paradygmat to kolos na glinianych nogach. Z jednej strony pojawiają się coraz to nowe badania poddające w wątpliwość popularne powtarzane nam od lat dogmaty dotyczące „zdrowej diety”. Z drugiej strony, coraz więcej „zwykłych ludzi” czuje się zawiedzionych niskotłuszczowymi zaleceniami żywieniowymi i coraz chętniej zwraca się ku różnym rodzajom modelom życia i odżywiania niskowęglowodanowego, czego przykładem jest rosnąca popularność „hipotezy paleo„. Jaka jest, Pana zdaniem, przyszłość obowiązującego niskotłuszczowego paradygmatu? Czy czeka go całkowity upadek, czy zostanie zastąpiony innym, czy spadnie do rangi jednej z wielu konkurujących ze sobą teorii o żywieniu? Czy establishment i biurokracja zdrowotna, która narosła wokół teorii tłuszczowo-cholesterolowej, będzie stawiać opór jakiejkolwiek rewizji obowiązujących zaleceń, czy może obóz ten zdecyduje się dokonać niewielkich modyfikacji w nadziei, że uda się w ten sposób uratować cały system?
Na pytanie to odpowiedziałem obszernie pod koniec mojej książki Good Calories Bad Calories i do dziś zasadniczo nie zmieniłem zdania. Myślę, że końcowy rezultat będzie kompromisem. Władze zaakceptują pogląd, że niektóre węglowodany są szkodliwe – jedne z uwagi na ich oddziaływanie na insulinę, inne z uwagi na to, że zawierają gluten. Niektóre tłuszcze, tłuszcze nasycone, będą nadal uznawane za szkodliwe; teoria o ich szkodliwości zostanie zachowana, ponieważ władze popierają ją od samego początku, więc trudno będzie się im z niej wycofać. Można powiedzieć, że z naukowego punktu widzenia sytuacja, na tle tego, co jest dziś, nieco się poprawi. Obecnie widać już, że to się dzieje.
Nad czym Pan pracuje obecnie? Czy będzie Pan nadal zajmował się problematyką zdrowia i odżywiania, czy może uważa Pan swoje zadanie za zakończone, jeśli chodzi o ten temat? Co szykuje swoim czytelnikom Gary Taubes?
Otrzymałem zaliczkę na napisanie książki poświęconej historii spożycia cukru i syropu glukozowo-fruktozowego (HFCS), ich wpływowi na zdrowie oraz aspektom politycznym upowszechnienia tych produktów w naszej diecie. Mam nadzieję, że książkę na ten temat skończę w przyszłym roku, choć jest to założenie nader optymistyczne. Poza tym wraz z bardzo inteligentnymi i mądrymi współpracownikami zakładam organizację non-profit, której celem będzie edukowanie opinii publicznej w zakresie informacji zawartych w moich książkach, a także zbieranie funduszy na rzecz wykonania eksperymentów naukowych, które uważamy za konieczne. Mam nadzieję że organizacja ta, o nazwie „Nutrition Science Initiative” (NuSI), już w marcu br. będzie funkcjonować . Zobaczymy wtedy, na ile i czy w ogóle uda nam się wpływać na establishment medyczny oraz władze zajmujące się zdrowiem publicznym oraz sprawić, aby środowiska te zrozumiały, czym tak naprawdę jest otyłość, cukrzyca i wszystkie związane z nimi choroby przewlekłe.
Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali Mateusz Rolik i Tomasz Gabiś, grudzień, 2011. Przełożył Mateusz Rolik. Współpraca: Dominik Rozwadowski
Marlena napisał(a):
Niestety nauka nie potwierdza, że model tłuszczowy (w dodatku oparty na produktach odzwierzęcych) jest najzdrowszy. Również obserwacje długowiecznych kultur tego nie potwierdzają – nie ma społeczności długowiecznych ludzi na tej planecie, która żywiłaby się w sposób sugerowany przez pana Taubesa (dziennikarza zresztą, a nie żywieniowca czy naukowca) i docierałaby do setki w jasności umysłu i sprawności fizycznej. Więc proponuję zejść na ziemię z tym twierdzeniem że „tłusta dieta jest najzdrowsza” – nie ma na to żadnych dowodów ani naukowych, ani obserwacyjnych 😉
Natomiast co do szkodliwości diety pełnej produktów jedzeniopodobnych czyli cukru (nie tylko słodyczy i syropu f-g ale też białej mąki i ogólnie wysokoprzetworzonych, rafinowanych, oczyszczonych węglowodanów) podpisuję się wszystkimi czterema kończynami – nie ma również i tutaj żadnej długowiecznej społeczności, która żywiąc się dietą opartą o w/w węglowodany proste (ale podkreślam: PROSTE, nie złożone!) dożywałaby setki w zdrowiu. Nie ma i nie będzie. Widzimy coś wręcz przeciwnego: społeczności żywiące się oczyszczonymi węglowodanami chorują na potęgę na wszelkie choroby zwyrodnieniowe (w przeciwieństwie do tych żywiących się od pokoleń bezpiecznie i zdrowo węglowodanami złożonymi pochodzącymi wprost z natury, nieprzetworzonymi). Jak mówiła dr Dąbrowska – jesz zwyrodniałe jedzenie, to będziesz miał zwyrodniałe ciało.
włodek napisał(a):
W 1965 roku opublikowano dwa badania pokazujące, że pacjenci chorzy na serce, którzy jedli tłuszcze nasycone, żyli dłużej, niż chorzy, którzy tych tłuszczów nie jedli. Pierwsze badanie, zatytułowane „Low-Fat Diet in Myocardial Infarction”, opublikowane w piśmie „The Lancet”, porównywało przeżywalność pacjentów po atakach serca w zależności od dwóch rodzajów diety: niskotłuszczowej lub tradycyjnej, bogatej w tłuszcze nasycone.
Oto, na czym polegało badanie:
Badanie objęło 264 mężczyzn w wieku poniżej 65 lat, którzy przeszli pierwszy zawał mięśnia sercowego i przebywali w szpitalach w Central Middlesex, Edgeware General i West Middlesex. Przy opuszczaniu szpitala każdy pacjent przypisywany był w sposób zrandomizowany do jednej z dwóch grup: jedna grupa stosowała dietę niskotłuszczową, a drugiej grupie pozwolono stosować swój niezmieniony jadłospis.
Badanie trwało od 1957 do 1963 roku i realizowane było przez trzy szpitale.
Jak wyglądała w tym badaniu dieta niskotłuszczowa?
Na diecie niskotłuszczowej pacjentom pozwolono jeść nie więcej niż 40 gramów tłuszczu dziennie [poniżej 20% spożywanych kalorii]. Dopuszczalna dzienna porcja tłustych pokarmów obejmowała 14 gramów masła, 84 gramy mięsa, 1 jajo, 56 gramów twarożku i odtłuszczone mleko. Rodzaj spożywanych tłuszczów nie został zmieniony. Nie dodano też do diety żadnych tłuszczów nienasyconych. Dieta taka [niskotłuszczowa] okazała się dla wielu pacjentów niesmaczna i w miarę możliwości dostosowywano ją do gustu poszczególnych badanych.
Grupa kontrolna (na diecie tradycyjnej) spożywała około 2,5 razy więcej tłuszczu niż badani na diecie niskotłuszczowej, odpowiednio 106-125 gramów i 44-45 gramów. W grupie „niskotłuszczowej” spożycie tłuszczów nasyconych było na poziomie 30 gramów dziennie, co stanowiło 13,5 % dziennego spożycia kalorii. Dzisiaj większość specjalistów zaleca ograniczanie spożycia tłuszczów nasyconych do 10% wszystkich dziennych kalorii. W grupie kontrolnej szacunkowe spożycie tłuszczów było na poziomie ok. 45 % wszystkich dziennych kalorii, czyli tyle ile średnie spożycie tłuszczów w USA przed rozpropagowaniem niskotłuszczowych zaleceń żywieniowych we wczesnych latach 80-tych. Spożycie tłuszczów nasyconych w grupie kontrolnej było na poziomie 25% dziennego spożycia kalorii.
Na czas trwania eksperymentu pacjenci na diecie niskotłuszczowej mieli zapewnioną ścisłą opiekę i dzięki temu wiadomo było, że rygorystycznie przestrzegali zaleceń dietetycznych. Spożywali też około 400 kalorii mniej niż pacjenci w grupie kontrolnej, tracąc na wadze. Dodatkowo byli poddawania regularnie pomiarom stężenia cholesterolu bo już w 1965 roku lekarze wiedzieli, że ograniczenie tłuszczów w diecie, a szczególnie nasyconych, obniża poziom cholesterolu. I rzeczywiście w grupie niskotłuszczowej stężenie cholesterolu znacząco spadło.
Po 5 latach badacze zauważyli, że w porównaniu z grupą kontrolną zastosowanie diety niskotłuszczowej ani nie przedłużyło życia pacjentów ani nie pomogło zapobiec kolejnym atakom serca. Z biegiem czasu okazało się, że smiertelność w obu grupach była taka sama.W związku z tym badacze sformułowali następujące wnioski i rekomendacje:
Stwierdza się, że u mężczyzn poniżej 65 roku życia, którzy przeszli pierwszy zawał mięśnia sercowego, dieta niskotłuszczowa nie poprawia rokowania.
Podsumowanie
Dietę niskotłuszczową z zawartością 40 gramów tłuszczu zastosowano w grupie 264 mężczyzn, którzy przeżyli swój pierwszy zawał mięśnia sercowego. Pomimo obniżonego poziomu cholesterolu i większego spadku wagi ciała, nawrót choroby był podobny w obu grupach.
Dieta niskotłuszczowa nie znajduje zastosowania w terapii zawału mięśnia sercowego
Kolejne badanie, zatytułowane „Corn Oil in Treatment of Ischemic Heart Disease,” opublikowane w piśmie „British Medical Journal” (BMJ) w 1965 roku, sprawdzało stopień umieralności lub ryzyko wystąpienia drugiego ataku serca u pacjentów w trzech grupach dietetycznych: (a) na tradycyjnej diecie tamtych czasów (grupa kontrolna), (b) na diecie bogatej w olej kukurydziany oraz (c) na diecie bogatej w oliwę z oliwek . Po oszacowaniu liczby spożywanych kalorii w grupie kontrolnej, badacze ograniczyli w pozostałych grupach do minimum spożycie tłuszczu z tradycyjnych pokarmów zwierzęcych, wprowadzając w zamian oliwę z oliwek albo olej kukurydziany w takich ilościach, żeby zastąpić wyeliminowane kalorie pochodzące z tłuszczów. W ten sposób w obu grupach eksperymentalnych spożywano ok. 80 gramów tłuszczów roślinnych dziennie.
Jaki był cel badania?
Naszym celem było zbadanie skutków stosowania olejów roślinnych i diety niskotłuszczowej u pacjentów z chorobą niedokrwienną serca. Interesował nas głownie wpływ tłuszczów jednonienasyconych i skutki zdrowotne obniżonego cholesterolu. Jednak stosowanie dużych ilości każdego rodzaju oleju w diecie może mieć nie tylko bezpośredni, ale także pośredni wpływ na sposób odżywania, stąd zaobserwowane różnice między grupą na diecie bogatej w olej jednonienasycone i grupą kontrolną mogą być związane z tymi dodatkowymi efektami, a niekoniecznie z działaniem samych kwasów jednonienasyconych. Na przykład umieralność z powodu chorób serca jest niska w Grecji i we Włoszech, gdzie spożywa się duże ilości oliwy z oliwek. Jednak ten rodzaj oleju, głównie jednonienasycony, niekoniecznie ma wpływ na stężenie cholesterolu. Biorąc to pod uwagę eksperyment został tak zaprojektowany, żeby zbadać działanie nie tylko oleju wysoko nienasyconego (oleju kukurydzianego), ale rownież oliwy z oliwek. Jest prawdopodobne, że jeśli pojawią się różnice między grupą spożywającą olej kukurydziany i grupą spożywającą oliwę z oliwek, będą one odzwierciedlać charakterystyczny wpływ na organizm wielonienasyconych kwasów tłuszczowych.
Pacjentów przypisano do trzech różnych grup w sposób randomizowany i poddawano ich kontroli przez okres 2 lat. Podobnie jak w poprzednio opisywanym badaniu, tym razem również pomiar poziomu cholesterolu u badanych służył jako narzędzie oceny stopnia przestrzegania poszczególnych zaleceń dietetycznych. Okazało się, że nie tylko w grupie kontrolnej (na tradycyjnej diecie), ale także w grupie na diecie bogatej w oliwę z oliwek stężenie cholesterolu nie uległo zmianie. U pacjentów na diecie obfitującej w olej kukurydziany stężenie cholesterolu znacząco spadło.
Z upływem czasu określona liczba badanych albo zmarła albo miała drugi atak serca. Badacze wiedzieli jedynie, którzy badani należeli do grupy kontrolnej, lecz nie mieli wiedzy, którzy pacjenci są na diecie bogatej w oliwę z oliwek, a którzy w olej kukurydziany. Na koniec eksperymentu okazało się, że w grupie kontrolnej (na tradycyjnej diecie, bogatej w tłuszcze nasycone) 75% badanych nie umarło ani nie doświadczyło ponownego ataku serca. W grupie „na oliwie z oliwek” ten odsetek wynosił 57%. W grupie „na oleju kukurydzianym” już tylko 52% badanych pozostało przy życiu i uniknęło ponownego ataku serca.
W podsumowaniu eksperymentu badacze stwierdzili:
Osiemdziesięciu badanych cierpiących na chorobę niedokrwienną serca przypisano w sposób zrandomizowany do trzech grup. Pierwsza grupa stanowiła grupę kontrolną. W drugiej grupie stosowano oliwę z oliwek wraz z ograniczeniem spożycia tłuszczów zwierzęcych. W trzeciej grupie stosowano olej kukurydziany wraz z ograniczeniem spożycia tłuszczów zwierzęcych. Stężenie cholesterolu spadło w grupie na diecie bogatej w olej kukurydziany, ale po 2,5 roku odsetek osób, które pozostawały przy życiu i uniknęły ponownego zawału serca w poszczególnych grupach wyniósł odpowiednio 75%, 57% i 52%.
Stwierdza się, że badanie wykazało, iż olej kukurydziany nie może być zalecany w chorobie niedokrwiennej serca.
Warto zauważyć, że wyniki badania „Corn Oil in Treatment of Ischemic Heart Disease” opublikowano w czasie, kiedy olej kukurydziany okrzyknięty został pokarmem pozwalającym zapobiec chorobom serca właśnie z uwagi na to, że jest tłuszczem wielonienasyconym. Przez USA przetaczały się w tamtym czasie intensywne kampanie reklamowe margaryny i olejów roślinnych jako „zdrowych dla serca”. Reklamy produktów firmy Mazola, producenta olejów roślinnych wykorzystywały rzekomo naukowo udowodnione walory zdrowotne swoich produktów. „Nauka uważa olej kukurydziany za kluczowy dla dobrego zdrowia”, krzyczały do klientów materiały promocyjne. Reklamy w pismach medycznych zalecały pacjentom z nadciśnieniem tętniczym niesoloną margarynę firmy Fleishmann. Frederick Stare, Dziekan Wydziału Żywienia Uniwersytetu Harvarda, wpływowy żywieniowiec i gorący zwolennik hipotezy tłuszczowo-cholesterolowej, namawiał ludzi za pośrednictwem mediów do spożywania oleju kukurydzianego w ilości nawet jednej filiżanki dziennie.
W artykule wstępnym tego samego wydania BMJ, jego autor – wyraźnie niezadowolony z wyników badań niekorzystnych dla oleju kukurydzianego – rozważał różne możliwości leczenia i zapobiegania chorobom serca za pomocą obniżających poziom cholesterolu tłuszczów nienasyconych. Być może, dywagował, tłuszcze roślinne i niski poziom cholesterolu nie mogą poprawić sytuacji osób, które już zachorowały na serce. Innymi słowy, jest już dla nich za późno. Jednak na pewno, spekulował autor, mogą zapobiec chorobom serca u osób zdrowych, bez oznak choroby wieńcowej. Sprawdzianem zasadności tej opinii miała już niebawem okazać się działalność Anti-Coronary Club (pl. Klubu Antymiażdżycowego).
Anti-Coronary Club założony został w 1957 roku przez Normana Jolliffe’a, Dyrektora Biura ds. Odżywiania, Wydziału Zdrowia Miasta Nowy Jork. Zrzeszał on grupę ok. 1100 biznesmenów w wieku od 40 do 59 lat, którzy w nadziei na uniknięcie chorób serca postanowili stosować dietę o nazwie „prudent diet”. Używali oni oleju kukurydzianego i margaryny zamiast masła, na śniadanie jedli owsiankę zamiast jaj, a „tłustą” wołowinę zastąpili rybą i kurczakiem. Wołowina, cielęcina i wieprzowina dozwolona była tylko 4 razy w tygodniu. Otyli członkowie Klubu stosowali dodatkowo ograniczenie kaloryczne (do 1600 kalorii dziennie) i zredukowali spożycie tłuszczów poniżej 20% wszystkich spożywanych kalorii. Kondycję zdrowotną klubowiczów miano porównać z odpowiednio dobraną grupą kontrolną osób w tym samym wieku, którzy odżywiali się w sposób typowy dla tamtych czasów: jaja na śniadanie, mięso trzy razy dziennie i ziemniaki. Jolliffe, który chorował na cukrzycę i poruszał się na wózku inwalidzkim, wierzył głęboko, że stosowanie „prudent diet” może ratować ludziom życie, w tym jego własne. W 1963 roku autor artykułu wstępnego w BMJ pisał z wielkim entuzjazmem i nadzieją o spodziewanych wynikach tego odważnego eksperymentu:
Inną, rewelacyjną strategią jest zapobieganie chorobie niedokrwiennej mięśnia sercowego przez zmiany dietetyczne dokonywane jeszcze u osób zdrowych… 814 członków [Klubu Antymiażdżycowego] stosuje „prudent diet” (…). I już mamy pierwsze dowody na to, że chorobie wieńcowej można zapobiec. Czekamy na ostateczne potwierdzenie.
I rzeczywiście początkowo eksperyment wydawał się bardzo obiecujący. Pierwsze obserwacje, korzystne dla „prudent diet”, opublikowano w 1962 roku. Zostały szybko nagłośnione przez główne media. W maju 1962 roku „New York Times” donosił w nagłówku, że „Dieta obniża liczbę przypadków chorób serca”. W 1964 roku magazyn „Time” pisał, że „Specjalna Dieta obniża zapadalność na choroby serca”. Jeszcze w lutym 1966 informowano, że „prudent diet” działa i chroni przed chorobą wieńcową. Mówiono, że im dłużej stosuje się taką dietę tym więcej korzyści dla zdrowia można osiągnąć.
Jednak już w listopadzie 1966 okazało się, że 26 członków Klubu Antymiażdżycowego zmarło, podczas gdy w grupie kontrolnej, której członkowie kontynuowali swoje typowe wysokotłuszczowe przyzwyczajenia kulinarne, zmarło tylko 6 osób. Co więcej, 8 klubowiczów zmarło właśnie na atak serca, podczas gdy w grupie kontrolnej zawały serca nie wystąpiły wcale. Do tego czasu zmarł też sam pomysłodawca Klubu, Norman Jolliffe.
Badacze nadzorujący Klub Antymiażdżycowy, entuzjaści niskotłuszczowego modelu odżywiania, przyznali niechętnie, że umieralność wśród osób stosujących „prudent diet” była „niezwykła”. Pomimo tego, zamiast skoncentrować się na podwyższonej liczbie zgonów, zdecydowali się opisywać poprawę w zakresie tzw. czynników ryzyka choroby wieńcowej (ciśnienie krwi, spadek wagi i poziom cholesterolu) osiągniętą dzięki niskotłuszczowej diecie. Z jakiś powodów ominęli przy tej analizie fakt, że poprawa tych parametrów nie zapobiegła wyższej umieralności na choroby serca, a nawet ją podwyższyła.
Jak widać, już na wczesnym etapie rozwoju hipotezy tłuszczowo-cholesterolowej badania sprawiały zwolennikom ograniczania tłuszczów w diecie wiele kłopotów. Głównym problemem była niezmiennie podwyższona umieralność na dietach niskotłuszczowych, szczególnie ewidentna wtedy, kiedy tłuszcze zwierzęce zastępowano olejami roślinnymi (wielonienasyconymi). Diety niskotłuszczowe w istocie poprawiały tzw. parametry zdrowia (ciśnienie krwi, stężenie cholesterolu i wagę ciała), ale jednocześnie podnosiły ryzyko śmierci. W 1969 roku, po publikacji wyników szeroko zakrojonego badania odnośnie wpływu diety na rozwój chorób serca, potwierdzających tę samą zależność, autor eksperymentu, Seymour Dayton, profesor medycyny na Uniwersytecie Kalifornijskim zastanawiał się nad rzeczywistym wpływem tłuszczów nienasyconych na zdrowie człowieka. „Być może dieta bogata w tłuszcze nienasycone, stosowana przez długi czas, przynosi niepożądane skutki? Przecież takie diety są w gruncie rzeczy rzadkością w naturze pośród populacji ludzkich.” Z uwagi na to, że obniżenie cholesterolu nie przedłużało życia badanych, zdaniem Daytona wciąż nie było na odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób dieta może zapobiegać chorobom serca.
Marlena napisał(a):
Na szczęście wszystkie te rewelacje możemy spokojnie spuścić w kanał i wyrzucić na śmietnik historii, bowiem już na dzień dzisiejszy mamy odpowiedź na pytanie w jaki sposób dieta może zapobiegać chorobom serca. Otóż po tych nieszczęsnych „badaniach” dotyczących diety „niskotłuszczowej” na której żarło się jaja, oleje, masło i mięcho przyszły lata 90-te i późniejsze, podczas których tacy lekarze jak D. Ornish czy C. Esselstyn (pracując niezależnie od siebie) pokazali światu co tak naprawdę powinna i czego nie powinna zawierać dieta, którą można określać mianem NISKOTŁUSZCZOWEJ.
Okazało się, że z produktów odzwierzęcych w pierwszej fazie terapii nie wolno brać do gęby KOMPLETNIE NIC. Zero mięsa, jajek, mleka i jego przetworów, masła – zero. Oraz żadnych DODANYCH olejów ani innych dziwnych izolatów tłuszczowych, nawet „zdrowej” oliwy z oliwek, o margarynie nie wspominając. Schodzimy PONIŻEJ 10 % kalorii czerpanych z tłuszczu, a dietę opieramy na całościowych (nieprzetworzonych) produktach pochodzenia roślinnego. Dopiero wtedy osiągnięto prawidłowe wyniki widoczne na angiogramach, o czym Ornish donosił na łamach czasopisma „Lancet” już w roku 1990:
https://ornishspectrum.com/site-certification/#section_clinical-outcomes
https://www.dresselstyn.com/site/success-stories/
Jak widać praktycznie każdy kto sumiennie wykonywał program pozbywał się choroby serca i układu krążenia zamiast padać na zawał. Cofała się też pacjentom cukrzyca. Pierwsi pacjenci Esselstyna, którzy zgłosili się do niego (ciężko i przewlekle chorzy) prawie ćwierć wieku temu i którym wróżono rychłą śmierć nasercową – żyją do dzisiaj i mają się świetnie. Nadal nie przekraczają 10% kalorii pochodzących z tłuszczu w diecie czyli nie stosują ŻADNYCH dodanych izolatów tłuszczów ani pokarmów odzwierzęcych. Angiogramy wykonywane kontrolnie wskazują na trwały powrót naczyń do zdrowia (zanik blaszek miażdżycowych), a pacjenci żyją i nadal mają się doskonale. Tak przedstawia się umieralność na diecie, która jest z prawdziwego zdarzenia niskotłuszczowa, a nie tylko z nazwy.
Program Ornisha/Esselstyna jest na tyle naukowo udowodniony jako skuteczny w leczeniu chorób dietozależnych (miażdżyca, cukrzyca, nadciśnienie, otyłość itd.), że został wdrożony w USA do lecznictwa publicznego na koszt ichniego NFZ (dla tych pacjentów, którzy wolą na koszt państwa spróbować mniej inwazyjnych i skuteczniejszych metod zamiast poddać się mniej skutecznym i mniej bezpiecznym operacjom typu bajpasy czy angioplastyka). Ornish i Esselstyn zostali kilka lat temu wybrani na lekarzy osobistych przez b. prezydenta USA, Billa Clintona, któremu zarosły po raz kolejny bajpasy/stenty. Pan Clinton cieszy się dzisiaj dobrym zdrowiem.
Prosiłabym Cię, Włodku, o niewklejanie więcej dotyczących żywienia artykułów propagandowych pochodzących z portalu nowadebata, ponieważ więcej takich wklejek na moim portalu nie będę publikować – w tym względzie jeśli chodzi o niepodważalne, wdrożone do lecznictwa publicznego (sprawdzone w praktyce) ustalenia nauki, to nie ma nad czym tak naprawdę debatować. 🙂
Czy biochemia kłamie? napisał(a):
Czy Szanowna Pani. wie, że np, węglowodany zwłaszcza wszelkiego rodzaju mąki (czy to pełny przemiał czy nie..) powodują w szlaku metabolicznym przetworzenie je w wątrobie na cukier, a ten z kolei przekształca się dalej w niej na tłuszcze, które zatykają tętnice
Marlena napisał(a):
Organizm WSZYSTKO przerobi na tłuszcz o ile dostanie zbyt duży ładunek kaloryczny i nie potrzebując w danym momencie aż tak dużej dostawy energii przerobi ją na materiał zapasowy czyli tłuszcz.
włodek napisał(a):
Na szczęście posiadam zdolność logicznego myślenia i potrafię wyczuć czy coś śmierdzi na kilometr czy nie .
Na szczęście są tacy ludzie jak Ioannidis .
Na szczęście jest Fundacja Keshe .
Na szczęście żyję w zdrowiu od 50 lat uznając dokonania pana Ancela Keys za „fake” .
Na szczęście wiedzę zdobywam w tzw. drugim obiegu
Pozdrawiam i życzę zdrowia.
Marlena napisał(a):
Gratulacje z powodu przekonania o wybitnych zdolnościach w zakresie logicznego myślenia. Na szczęście Ancel Keys (1904-2004) ma Twoje uznanie go za „fejka” głęboko w nosie, ponieważ zachowując do końca życia sprawność fizyczną i umysłową zszedł z tego padołu w wieku lat… stu (prawie stu jeden, gwoli ścisłości), będąc wierny swoim odkryciom w zakresie żywienia i postu.
„Poznacie ich po ich owocach” (Mt 7,15-20). Nie po „drugim obiegu”, tylko po owocach. Daj Boże każdemu takie owoce jakie miał Keys i jego żona Margaret. 🙂
Zdrowia życzę wzajemnie.
Czy biochemia kłamie? napisał(a):
Pani Marlena napisała:
„Organizm WSZYSTKO przerobi na tłuszcz o ile dostanie zbyt duży ładunek kaloryczny i nie potrzebując w danym momencie aż tak dużej dostawy energii przerobi ją na materiał zapasowy czyli tłuszcz.
4 kwietnia 2016 o 23:57”.
To nie „ładunek kaloryczny” (jak to Pani Szanowna napisała) powoduje „przeróbkę pożywienia na tłuszcz…Bo gdyby tak było jak Pani twierdzi, to jedząc np. samą sałatę zieloną czy inne warzywa w dużej ilości można by się spodziewać takiego efektu „TŁUSZCZYCY”. A przecież tak nie jest (Sic!)
To synergizm składników pokarmowych (cegiełek biologiczno-chemicznych) w wyniku biochemii organicznej w narządach powoduje różne przemiany, wg zasady „co posiejesz to zbierzesz”. Prawdą jest ,że z warzyw organizm jest „wyprodukować” dość znikome ilości glukozy, ale dzieje się to w wyniku ukształtowania szlaku metabolicznego pod wpływem takiego pokarmu…
Jako cukrzyk mam to u siebie sprawdzone…
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za odpowiedź.
Marlena napisał(a):
No właśnie – jedząc samą sałatę aby uzbierać 2000 kcal musimy zjeść jej ok. 15 kilogramów. Sałata ma 14 kcal/100 g. To nie jest ilość możliwa do zjedzenia przez człowieka. Masz jak w banku, że jedząc tylko sałatę nie będziesz produkował sobie tłuszczu. Technicznie niewykonalne 😉
Ale nawet jedząc cały dzień tylko ziemniaki (77 kcal/100g, potrzeba więc ponad 2,5 kg aby pokryć nasze zapotrzebowanie 2000 kcal na energię, co już jest bardziej realne do wykonania) to ciągle nie będziemy z nich produkować żadnego tłuszczu, chyba że przekroczymy nasze zapotrzebowanie kaloryczne. Do momentu gdy to się nie stanie ustrój będzie wykorzystywał to co dostanie na bieżące potrzeby. Zmagazynuje jedynie nadwyżkę.
Pewien lekarz, dr Walter Kempner, kilkadziesiąt lat temu chciał się przekonać co się stanie jeśli nawet będziemy jeść TYLKO węglowodany (95%). W tym celu poddał pacjentów eksperymentalnej diecie (2000-2400 kcal, w zależności od masy ciała pacjenta) składającej się tylko z białego ryżu, owoców, soków owocowych i białego cukru. Straszne rzeczy! Tymczasem… pacjenci zdrowieli: pozbywali się nadciśnienia, cukrzycy typu 2, otyłości, miażdżycy. Więcej na ten temat tutaj: https://www.drmcdougall.com/2013/12/31/walter-kempner-md-founder-of-the-rice-diet/
Tym co blokuje receptory insulinowe jest tłuszcz i to on powoduje, że trzustka pracuje ciężej. Węglowodany POPRAWIAJĄ wrażliwość komórek na insulinę i zmniejszają obciążenie trzustki. Dlatego Kempnerowi udało się z sukcesem cofnąć u pacjentów cukrzycę typu 2 żywiąc ich… samym cukrem 🙂 Natomiast co do wzajemnych oddziaływań makroskładników podanych razem to oczywiście prawda, dlatego Kempner nie podawał pacjentom czekolady, lodów czy ciastek (cukier+tłuszcz razem). Albo jesz tłuszcz albo cukier, mieszanie tych dwóch razem powoduje (przy pewnych proporcjach) katastrofę biochemiczną. Zresztą wystarczy obserwować przyrodę: przyroda nie tworzy pokarmów jednocześnie słodkich i tłustych. Albo są słodkie, ale wtedy nie są bardzo tłuste (np. winogrona, gruszki, truskawki itd.) albo są tłuste, ale wtedy nie są bardzo słodkie (np. awokado, oliwki, orzechy). Ten kto je prawdziwe jedzenie (stworzone ręką natury, a nie umysłem człowieka) nie zachoruje na chorobę dietozależną, bez względu na to jakie pokarmy wybierze. Ponieważ natura wie jakie mają być proporcje, to tylko my ludzie je zaburzamy – chcąc dogodzić swoim kubkom smakowym wymyślamy nieistniejące w naturze kombinacje.
I na deser jeszcze filmik, gdzie lekarze tłumaczą zależności pomiędzy węglowodanami a tłuszczem: https://www.youtube.com/watch?v=1cl2IX94GCI
Polecam też książkę dra McDougalla „Zdrowie bez recepty” – zapewniam Cię, że cukrzyca dietozależna w szybkim tempie cofa się przy diecie opartej o rozmaitość warzyw, owoców, codziennie można jeść ziemniaki, ryż czy makaron, ale pod warunkiem, że nie łączymy ich z tłuszczem, nawet minimalną ilością.
Justyna napisał(a):
Marleno, jak w takim razie obniżyć IG posiłku? Do tej pory sądziłam, że korzystne jest dodanie tłuszczu. Da się jakoś?
Marlena napisał(a):
Zdrowy człowiek żywiący się naturalnym pokarmem nie ma potrzeby usilnie obniżać IG tego co zjada. Jest to do niczego w sumie niepotrzebne w momencie gdy zjadamy prawdziwe jedzenie. Niebezpieczne mogą być co prawda przetworzone produkty (mąka, cukier, oleje itd.), ale nie te naturalne. Natura nie tworzy żadnego pożywienia aby nam szkodziło. Warzywa, owoce, rośliny strączkowe, orzechy, nasiona czy pełne ziarno mają niskie IG jeśli są w stanie naturalnym. No i lepszym w praktyce wskaźnikiem jest Ładunek Glikemiczny (ŁG), a nie sam indeks jako taki. Typowym przykładem jest arbuz – ma wysoki IG, ale niski ŁG. Dlatego nie ma potrzeby polewania arbuza tłuszczem aby mu obniżać indeks. 😉
Czy biochemia kłamie? napisał(a):
I jeszcze jedno: Prawdą również jest i to , że warzywa w zasadzie nie posiadają w sobie czynnika, który mógłby równać się z kalorycznością chleba bądź ziemniaków. Jednak gdy ktoś np. spożywa te same wagowo porcje w zestawie sałata-chleb, ziemniaki, wątroba je szybko przerobi na tłuszcz. Nie ma należy Z A P R Z E C Z A Ć. Przykładem jest hodowla gęsi ze stłuszczonymi wątrobami”, które karmiono węglowodanami a nie zbilansowaną dietą..
Marlena napisał(a):
Gęsi w celu otrzymania pasztetu foie gras tuczy się na siłę, czyli podaje im się kukurydzę prosto do dzioba przez rurkę – czy tego chcą czy nie chcą. Robi się to po to, aby specjalnie uczynić te zwierzęta chorymi – ich wątroba ulega stłuszczeniu gdy są tuczone na siłę.
W naturze nie ma zwierzęcia, które by się obżerało gdy nie jest głodne (jedynym takim zwierzęciem na tej planecie jest jak już to niestety człowiek). Zwierzęta w warunkach naturalnych jedzą tylko wtedy, gdy odczuwają głód i przestają jeść gdy zaspokoją uczucie głodu. Tuczenie gęsi jest tuczeniem (czymś niefizjologicznym i nienaturalnym), a nie żywieniem (czymś fizjologicznym i naturalnym).
Jedząc kukurydzę czy jakiekolwiek inne pożywienie ad libitum ale w swoim naturalnym rytmie i ilości (czyli jedynie pod wpływem impulsu głodu) żadna gęś nie miałaby stłuszczonej wątroby, ale wtedy człowiek nie pożerałby jej w formie foie gras (co po francusku oznacza „tłusta wątroba”). Człowiek dlatego wpadł na genialny pomysł: doprowadza inne żywe stworzenie do choroby po to, aby zaspokoić swoje zmanierowane kubki smakowe i swoje łaknienie tłuszczu. Jednak nie mylmy tuczu z żywieniem. Węglowodany nie są tu niczemu winne! 🙂
Stenia napisał(a):
Pisze Pani, że insulina blokuje receptory tłuszczu. A czy nie jest odwrotnie? Przecież to duży wyrzut inuliny w organizmie powoduje do komórek dostaje się tłuszcz. a gdy brakuje nam insuliny to wówczas nie tyjemy bo zamieniamy węglowodany w glukagon.
Marlena napisał(a):
Jakie receptory tłuszczu? Napisałam o receptorach insulinowych: „tym co blokuje receptory insulinowe jest tłuszcz”. Nie czytasz uważnie 😉
Więc jeszcze raz: komórki naszego ciała mają receptory insulinowe, do nich „stuka” insulina, ale gdy receptor jest „zapchany” tłuszczem, to może sobie tak stukać do uśmiechniętej śmierci. Wtedy trzustka pompuje jeszcze więcej insuliny w odpowiedzi na takie dictum i mamy problem. To co nauka do tej pory ustaliła to bezsporny fakt, że tłuszcz blokuje receptory insulinowe. Wtedy właśnie gdy mamy „tłustą krew” glukoza nie może dostać się do komórek, a trzustka pompuje intensywnie dalej tę insulinę, aby glukoza do komórek w końcu mogła się dostać.
Ani same w sobie węglowodany, ani sam w sobie tłuszcz ani samo w sobie białko nie są dla człowieka „szkodliwe” ani nie utuczą nikogo, dopóki spożywane są w odpowiedniej ilości, proporcji, jakości i wartości kalorycznej. Tylko że my na to rzadko zwracamy uwagę, bo najczęściej nie jemy aby żyć (jedzenie jako paliwo dla komórek) tylko żyjemy aby jeść (jedzenie jako dostawca ciągłych przyjemności).
Nasi przodkowie ponadto mieli swój własny patent na utrzymanie zdrowia, w tym wysokiej wrażliwości komórek na insulinę i odtłuszczenie krwi: w każdy piątek pościli o chlebie i wodzie (robiła tak jeszcze moja babcia). Na długowiecznej Krecie gdzie oliwa z tutejszych oliwek leje się strumieniami, do każdego posiłku spożywa się alkohol (wino z tutejszych winogron), a na stole ląduje tłusta kozia feta i haloumi, a do tego (o zgrozo!) jada się mnóstwo lokalnych słodkich owoców (warzyw oczywiście też) – ludzie są szczupli i w zdrowiu fizycznym oraz jasności umysłu dożywają ponad setki, ale… jednocześnie obowiązująca tam religia nakłada na członków społeczności ok. 180 postnych dni w roku! Ponadto oni tam są cały dzień w ruchu, nikt nie siedzi na kanapie bo ktoś te pola uprawiać musi i za kozami na łące chodzić też. My niestety zostaliśmy zaprogramowani na ciągłe jedzenie, na koncentrowanie się na dogadzaniu sobie, a poszczenie jest postrzegane jako szkodliwe dla zdrowia. Do tego ciężko nam się ruszyć z tyłkiem. Efekt jest taki, że większość ludzi dzisiaj jest insulinooporna, ma słuszczone wątroby, nie jest w stanie opuścić choćby jednego posiłku uważając to za „szkodliwe dla zdrowia”, z biegiem lat tyje, ma cukrzycę choć o tym nie wie, rosną im blaszki miażdżycowe i o tym nie wiedzą dopóki nie doświadczą swojego pierwszego zawału (w połowie przypadków już pierwszy zawał kończy się jednak szybką śmiercią, tzw. nagła śmierć sercowa, u człowieka pozornie „zdrowego jak koń”).
A my tymczasem nadal zamiast uczenia się od długowiecznych społeczności i słuchania poważnych naukowców wolimy słuchać internetowych magików nie mówiących bynajmniej o okresowym poszczeniu, lecz przekonujących nas, że to wszystko to „zmowa bigfarmy”, „wegepropaganda” i ogólnie kłamstwo, bo niby tłuszcz czy mięso jest zdrowsze i bezpieczniejsze od „zatrutych” warzyw i owoców oraz ryb, albo że produkty mleczne zjadane 3 razy dziennie są niezbędne do życia (ale mało osób wie, że nabiał jest bardzo insulinogenny, dużo bardziej niż owoce!). No cóż, wszyscy lubimy usłyszeć korzystne opinie na temat naszych niekorzystnych nawyków 😉
Czy biochemia kłamie? napisał(a):
Dłuższy post jest najgorszą formą zmanierowania organizmu, ponieważ później pod wpływem „dosypania” [zrekompensowania braków] węglowodanów [a organizm w sposób naturalny ich się domaga] rozbudowany zostaje „blues cukrowy” i tworzy wałeczki tłuszczyku, np. pod gardełkiem, na brzuszku na udkach…itd..upiększając jednocześnie myślenie zasnute miażdżycą ! Na nic się więc zdadzą wysiłki mędrców od żywienia i suplementacji, jeżeli na podstawowym poziomie komórkowym zostaje zachwiana równowaga biochemiczna! A słodkie owoce dopełniają smutny tego.obraz, tak samo jak u niektórych osób nabiał. [sprawdziłem- jako cukrzyk na sobie]. Weźmy pod uwagę nabiał. Czy struktura glikemiczna niektórych produktów w porównaniu ze słodkimi owocami przyśpiesza wyrzut insuliny do krwi. Czy na tyle szybko otwiera receptory, albo może spowalnia je na błonach komórkowych aby otworzyć drogę insulinie dostania się do krwi? Łączenie tych właściwości daje szansę na wyrównanie cukrzycy (HbA1c).
A co do przyczyny stłuszczenia wątroby może Szanowna Pani dużo znaleźć w naukowych opracowaniach lekarskich. Nie polskich a tych zagranicznych. Ukażą się Szanownej Pani pełniejsze informacje w tym zakresie…
Co do kukurydzy, to uzyskiwane z niej oleje mają działania miażdżycorodne.
Marlena napisał(a):
No cóż, każdy żyje jak uważa. Jedne społeczeństwa uważają okresowe posty za rzecz naturalną i dożywają w zdrowiu fizycznym i jasności umysłu ponad stu lat, a drugie uważają post za „zmanierowanie organizmu” i dużo szybciej schodzą z tego świata na choroby cywilizacyjne: choroby układu krążenia, nowotwory oraz cukrzyca są jak wiadomo trzema głównymi przyczynami śmierci w populacjach zachodnich, w tym w Polsce.
Czy biochemia kłamie? napisał(a):
Pani Marzena m.in. napisała: „Efekt jest taki, że większość ludzi dzisiaj jest insulinooporna, ma słuszczone wątroby, nie jest w stanie opuścić choćby jednego posiłku uważając to za „szkodliwe dla zdrowia”, z biegiem lat tyje, ma cukrzycę choć o tym nie wie, rosną im blaszki miażdżycowe….”.
Szanowna Pani Marleno. To nie opuszczenie choćby jednego posiłku powoduje stłuszczenie wątroby, a nadmiar W Ę G LO WO D A N ÓW. Prawdą jest ,że stłuszczona wątroba może generować cukrzycę typu II. I tu znajduje się klucz do przyczyny oblepienia się 'FATTY’ błon komórkowych na których receptory otwierania drogi insulinie staje się blokowane..
Podsypywanie zbóż do miski całodziennego menu nie prowadzi w żadnym wypadku do odwr ocenia procesu stłuszczenia wątroby.. Badź co badź- wątroba jest przecież rezerwuarem glikagonu na wypadek braku insuliny we krwi…
Marlena napisał(a):
Po raz kolejny wykazujesz brak umiejętności czytania ze zrozumieniem. Nie napisałam, że to przez opuszczanie choćby jednego posiłku ludzie mają stłuszczone wątroby. Nic nie zrozumiałeś z tego co napisałam – jesteś tak ogarnięty antywęglowodanową manią, że nic do Ciebie nie dociera. 😀
Przeczytaj proszę uważnie ponownie to co napisałam i zapoznaj się z linkami, które podałam. Węglowodany same w sobie nie powodują stłuszczenia wątroby ani w ogóle żadnej choroby. Wręcz przeciwnie – eksperymentalna dieta W. Kempnera, ryżowo-owocowa, oparta na samych praktycznie węglowodanach (90-95% kalorii czerpanych z węglowodanów) była w stanie klinicznie cofać symptomy takich chorób jak cukrzyca, miażdżyca, otyłość i inne. Pierwsze pionierskie prace Kempnera zainspirowały późniejszych lekarzy takich jak Ornish, Esselstyn, Fuhrman czy McDougall. Każdy z nich donosi o takich samych rezultatach u swoich pacjentów jakie uzyskał Kempner w latach 40-tych. Jeśli zatem jakaś rzecz (węglowodany) potrafi LECZYĆ daną chorobę to w jaki sposób ta sama rzecz może ją POWODOWAĆ? To się kupy nie trzyma. Można jak widać jeść głównie węglowodany i zdrowieć.
Jeszcze raz powtórzę: węglowodany same w sobie jako takie nie są przyczyną żadnych chorób cywilizacyjnych i nie ma co szukać w nich „winnego”. To nie węglowodany (spożywane przez człowieka od wieków w postaci naturalnych darów Matki Ziemi: ziemniaków, ryżu, kukurydzy, fasoli, batatów, manioku, zbóż, owoców i jarzyn) powodują współczesny zalew chorób cywilizacyjnych jak cukrzyca, otyłość, miażdżyca itd.- one je wręcz LECZĄ, jak się okazuje.
Co do reszty Twoich wywodów to trudno mi się ustosunkować ponieważ to jest (bez obrazy) niezrozumiały, niegramatycznie napisany bełkot.
Stenia napisał(a):
Pani Marleno, czytam Pani artykuły i komentarze bardzo uważnie, rzeczywiście przejęzyczyłam się moja wina. Ale zastanawia po czym Pani wywnioskowała, że popieram jedzenie mięsa i tłuszczu a nie jem warzyw? Chciałam po prostu powiedzieć że bez insuliny tłuszcz z pożywienia nie przedostaje się do tkanki tłuszczowej. Czyli aby nie kumulować tłuszczu być może wystarczy ograniczyć wyrzut insuliny i ograniczyć insulinogenne pożywienie? Tak jest czy się mylę? A swoją drogą jak to się dzieje, że jedząc nóżki w galarecie nie dostarczamy sobie kolagenu do stawów bo organizm wszystko zmetabolizuje (był niedawno na ten temat i komentarz czytelniczki i Pani odpowiedź) a zjedzony tłuszcz dostaje się do tkanki tłuszczowej? Czy tłuszcz nie zostaje również zmetabolizowany? I proszę nie pytać czy w szkole nie uczyli? Nie, nie uczyli i ciekawa jestem Pani odpowiedzi. Być może to taki skrót myślowy, który wszyscy stosują.
Marlena napisał(a):
Steniu, nie pisałam indywidualnie o Tobie w sensie wyrażania opinii, pisałam ogólnie o współczesnych społeczeństwach.
Jeśli chodzi o pożywienie insulinogenne to trzeba sobie parę rzeczy wyjaśnić. Indeks glikemiczny bada się względem poziomu glukozy we krwi po podaniu porcji produktu spożywczego zawierającego 50 g węglowodanów przyswajalnych zawartych w danym produkcie, w porównaniu do podania tej samej ilości węglowodanów z produktu referencyjnego, którym jest glukoza (IG = 100). Tłuszcz jest o tyle zdradliwy, że nie zawierając żadnych węglowodanów sam ma IG=0. Nie znaczy to jednak, że nie ma żadnego wpływu na wytwarzanie insuliny, bo pośrednio niestety ma. Tłuszcz bowiem wchłania się wolniej niż węglowodany (nawet złożone), stąd produkty bogate w tłuszcz powodują, że wzrost poziomu cukru we krwi utrzymuje się w organizmie dłużej. Kiedy receptory insulinowe są „zapychane” tłuszczem – glukoza nie może dostać się do komórek, przez co zaalarmowana tym faktem trzustka pompuje jeszcze więcej insuliny do krwi. Wszyscy wiemy, że pizza, chińskie żarcie na wynos, frytki, kanapki czy inne „frykasy” gdzie mamy zarówno węglowodany jak i kupę tłuszczu – to prosta droga do insulinooporności i otyłości, potem do cukrzycy. Tutaj dr Gregger tłumaczy ten proces bardzo obrazowo, z wykresami, od ok. 90 sekundy filmu: https://nutritionfacts.org/video/what-causes-insulin-resistance/.
To nie jest jakieś nowe odkrycie: już w roku 1927 zrobiono badanie na sportowcach, podzielono ich na 2 grupy, jedna jadła dietę wysokotłuszczową i niskowęglowodanową (bogatą w majonez, jaja, oliwę, masło, śmietanę typu kremówka), a druga wysokowęglowodanową ale niskotłuszczową (bogatą w banany, owsiankę, chleb, ziemniaki i nawet cukierki na deser) i po zaledwie dwóch dniach grupa wysokotłuszczowa miała podniesiony poziom cukru we krwi bardziej niż wysokowęglowodanowa grupa. Oczywiście nawet w bananach, ziemniakach czy płatkach owsianych natura umieściła tłuszcz – ten tłuszcz jest nam skądinąd bardzo potrzebny, ale natura zawsze robi to co robi niezwykle inteligentnie: ilość występującego tam tłuszczu jest wystarczająca dla naszego przeżycia i jako nośnik witamin rozpuszczalnych w tłuszczach (np. wit. E), ale jest zbyt mała aby spowodować zapchanie się naszych receptorów insulinowych. Dlatego najbardziej korzystne jest pożywienie całościowe, naturalne, w stanie jakim je Bozia dla nas stworzyła. Problemy zdrowotne przychodzą wtedy, gdy zaczynamy przy tym pożywieniu zbytnio kombinować i modzić po swojemu. Społeczności żywiące się nieprzetwarzaną naturalną żywnością żyją dużo zdrowiej od nas. Zaczynają chorować gdy emigrują na Zachód i tam się osiedlają i jedzą tak jak my (tłusto, słodko i dużo).
Aby nie kumulować w swoim organizmie tłuszczu należy przede wszystkim tyle energii spożytkować ile jej dostarczamy – bez względu na to co jemy, utyć można na wszystkim, nawet na przysłowiowej sałacie (o ile ktokolwiek zdołałby jej zjeść powyżej 15 kg, bo dopiero wtedy przekroczyłby swoje zapotrzebowanie na energię). Jeśli pożywienie będzie miało niższy IG, to dodatkowo zyskamy na tym (np. spadną nam markery stanu zapalnego CRP, pozbędziemy się napadów ciągłego głodu wobec czego spadek masy ciała będzie ułatwiony itd.). Zjedzony tłuszcz – podobnie jak zjedzony węglowodan czy zjedzone białko – nie od razu tworzy tkankę tłuszczową, najpierw składniki odżywcze są używane w procesach fizjologicznych, dopiero potem (jeśli nie zostaną zużyte) są przetwarzane w tkankę tłuszczową i w tej postaci odkładane „na zapas” pod skórą i wokół narządów.
Czy biochemia kłamie? napisał(a):
Jako diabetyk mający od lat 80 ub.wieku otłuszczoną wątrobą (hepatis steatosis -fatt liver) jak czytam informacje Szanownej Pani Marleny to „ciarki mi przez skórę przechodzą”. Jak można si ę opierać tylko na kliku wypowiedziach „lekarzy, którzy nie zgłębili dokładnej wiedzy w tej kwestii? Poza tym chyba Pani wie, że były prezydent USA Clinton miał operacje serca w postaci wszczepienia stentów.. A więc to w zasadzie nie dieta, którą z pietyzmem Pani tak szerzy, nie przyczyniła się do powrotu prezydenta do zdrowia. Przyczyna i jeszcze raz przyczyna jest źródłem miażdżycy. Owszem, zgadzam się, że nie odpowiednie tłuszcze zarówno zwierzęce jak i roślinne przyczyniają się do dalszego otłuszczania wątroby, ale to w przypadku gdy ona znacznie jest już zalana 'FETEM’ !
Gdy stosowałem się we wcześniejszych latach do informacji- popierających dietę zawierającą znaczną ilość węglowodanów (zwłaszcza wyroby ze zbóż- nieważny rodzaj: czy pełny przemiał lub nie ) skutki rozchwiania cukrzycy były trudne do opanowania. Oczywiście zrezygnowałem z niektórych węglowodanów, a zwłaszcza z tych o wysokim indeksie glikemicznym. Jeśli je spożywam to sporadycznie i to w bardzo malych ilościach.Ale czynię to po to, abu uzupełniać niektóre składniki mineralno-witaminowe. Węglowodany na bazie zbóż mogą czasami zawierać w sobie toksyny grzybów, którymi przerośnięta jest np. pszenica.
Proszę zatem pamiętać w myśl zasady: „najlepszy wykład własny przykład’. A ja nim jestem jeśli chodzi o te poruszane na forum te kwestie.
Pozdrawiam i życzę zdrowia.
Marlena napisał(a):
Jak to nie zgłębili wiedzy ci lekarze? Przecież program leczniczy dra Ornisha został uznany za wystarczająco udokumentowany i udowodniony naukowo jako skuteczny i dlatego został wdrożony do lecznictwa publicznego w USA. W tej chwili można sobie odpowiednim postępowaniem związanym ze zmianą stylu życia (lifestyle medicine) wyleczyć chorobę cywilizacyjną na koszt ichniego NFZ-u czyli na koszt państwa: bez leków, bez operacji, bez wszczepiania stentów czy bajpasów. Nie wiem jak dalece należy tutaj jeszcze cokolwiek zgłębiać Twoim zdaniem, ale jak dla mnie to wystarczy. I ja tutaj żadnej diety nie szerzę, ja tylko informuję, że coś takiego jest. Szkoda tylko, że czegoś takiego nie ma jeszcze u nas w Polsce w lecznictwie publicznym – poradnictwo u specjalisty medycyny stylu życia w zakresie leczenia dietą chorób cywilizacyjnych dostępne jest u nas jak na razie tylko w prywatnych klinikach.
Odnośnie Clintona, to jemu przywrócili zdrowie odpowiednim postępowaniem dietetycznym właśnie ci uznani lekarze od lifestyle medicine: Ornish, Esselstyn, Campbell. I bynajmniej nikt mu nie kazał jeść żadnych tam zbóż! Clinton mówił publicznie w telewizji podczas wywiadów o tym z czego składała się jego (głównie roślinna i niskotłuszczowa) dieta i to nie jest żadna tajemnica – jadł głównie różne jarzyny i owoce, rośliny strączkowe, czasem jakiś kawałek ryby, ale żadnego nabiału czy w ogóle innych produktów odzwierzęcych z wyjątkiem tego niewielkiego kawałka ryby od czasu do czasu. Bardzo podobny program proponuje u nas pani doktor Ewa Dąbrowska https://ewadabrowska.pl
Wzajemnie pozdrawiam i życzę powrotu do zdrowia.
Czy biochemia kłamie? napisał(a):
Co do piramidy. Ona jeszcze nie raz się zmieni, bo życie weryfikuje jednostronne poglądy nie wypracowane na praktyce. Tak było na przestrzeni wieków w wielu dziedzinach nauki .I żeby była jasność: nie jestem zwolennikiem tendencyjnych wskazań lub przeciwwskazań żywieniowych,a raczej tych zweryfikowanych w zindywidualizonych wynikach u każdego człowieka. Coś co u jednego może nie powodować spustoszenia w organiźmie, to u drugiego może mieć przykre dla zdrowia konsekwencje… Dlatego nigdy do końca nie podchodzę do problemu SZTAMPOWO, bo tak „naukowcy” mówią. Należy tendencyjność zawsze na miarę swoich możliwości WERYFIKOWAĆ….Np. kiedyś promowano margaryny jako najzdrowsze tłuszcze dopóki nie wyszło na jaw, że zawierają tłuszcze trans!
Wiele owoców ma w sobie obok cukru dużo fruktozy, będącej jego składnikiem a połączenie wyrobów mącznych (nawet nie jednocześnie w tym samym czasie) to dla chorego na stłuszczenie wątrobę oraz cukrzyka to prognozujące dla zdrowia niezbyt optymistyczne menu.
Po to mamy rozum żeby go używać i ślepo nie wierzyć we wszystko co do końca dla nas nie jasne….
Czy biochemia kłamie? napisał(a):
Co do postu. To zależy jak kto go rozumie… Np. w niektórych przypadkach dny moczanowej jakaś forma „głodowania” pod nadzorem lekarza jest wskazana.
Natomiast w przypadku wystąpienia dny wraz z cukrzycą ( bo i takie przypadłości chorobowe się zdarzają) nie jak ma się to do głodówek (jako pewnego rodzaju postu). Może być nawet zagrożeniem nawet dla życia. Wówczas może wystąpić silna hipoglikemia i nawet noszony przy sobie glukagon nie jest w stanie pomóc.
To tutaj wieloletnia praktyka dietetyka oraz synergizm wiedzy z zakresu medycyny żywienia i dobrej znajomości fizjologii człowieka ( bez klapek na oczach i zatyczek w uszach) bez uciekania się do źle rozumianego postu jest w stanie wyrównać braki w jego równowadze biochemicznej. Są różne publikacje w tym temacie. Natknąłem się na jeden tytuł z nich ; choćby „Odchudzanie z elementami fizjologii i biochemii, czyli jak to działa”-Aleksander Nowak”.
Marlena napisał(a):
A jednak mimo tego co piszą „eksperci” – ludzie się pozbywają cukrzycy dzięki piciu warzywnych soków albo jedzeniu surowych warzyw i owoców. W gruncie rzeczy cukrzyca „dwójka” to dosyć banalna przypadłość, której stosunkowo łatwo się pozbyć. Oglądałeś może film dokumentalny „Po Prostu Na Surowo – Cofanie Cukrzycy w 30 Dni”? Jeśli nie to sobie obejrzyj, tutaj masz z napisami po polsku: https://www.youtube.com/watch?v=t46FhQTYpxM
A odnośnie postu to polecam film dokumentalny „Fat, Sick And Nearly Dead” czyli „Gruby, chory i prawie martwy” https://www.rebootwithjoe.com/watch-fat-sick-and-nearly-dead/ można zobaczyć na filmie jak post sokowy przywraca zdrowie i dzieje się to błyskawicznie, w ciągu paru tygodni! Bohater filmu, pan Joe Cross, jest już zdrowy, prowadzi teraz swoją witrynę internetową, gdzie tysiące ludzi z całego świata cyklicznie poszczą na sokach i pozbywają się dzięki temu swoich problemów zdrowotnych. Tutaj znajdują się świadectwa uczestników, w tym wielu cukrzyków: https://www.rebootwithjoe.com/tag/success-story/ (po angielsku, ale można posłużyć się usługą Google Translate jeśli nie zna ktoś angielskiego).
Możesz tez przeczytać świadectwa takich osób w książkach naszej polskiej pani doktor Ewy Dąbrowskiej https://akademiawitalnosci.pl/ewa-dabrowska-cialo-i-ducha-ratowac-zywieniem-oraz-przywracac-zdrowie-zywieniem/ – nie kosztują wiele, a w środku zawierają mnóstwo cennej wiedzy od praktykującej lekarki, która nauczyła ludzi jak postem i dietą można przywrócić zdrowie i to zarówno chorym na cukrzycę, jak i na dnę moczanową i jeszcze na multum innych paskudnych choróbsk.
No chyba, że masz zamiar męczyć się dalej z tą swoją cukrzycą do końca życia, to wtedy nie rób nic – Twój wybór i nam tutaj nic do tego.
Czy biochemia kłamie? napisał(a):
Prezydentowi Clintonowi jednak przywrócono najpierw zdrowie stentami, a nie odwrotnie dietą.
Co ciekawe, że w USA, że coraz więcej dzieci nawet cierpi na choroby stłuszczeniowe wątroby generujące OTYŁOŚĆ i cukrzycę II. ! A co jedzą ? „Upstrzone” w dużym stopniu w węglowodany pod każdą postacią mniej lub bardziej zasobnych w cukier, tzw. mini przekąsek-lunchów. A przy tym delektowanie się bezruchową błogą „sjesta” przy pomocy pilota TV lub komputerowej myszki…
Marlena napisał(a):
Guzik mu przywrócono, skoro mu te stenty zarosły i dalej był w fatalnym stanie. Pomogło dopiero wprowadzenie konkretnych zmian w diecie. https://faktydlazdrowia.pl/co-je-bill-clinton-dieta-ktora-zmienila-jego-zycie/
I przestań już proszę z tymi węglowodanami, nie ośmieszaj się 😀
Czy biochemia kłamie? napisał(a):
Co do nabiału i produktów zwierzęcych, zgadzam się w przypadku, gdy zwierzęta są wypasane na łąkach i pastwiskach z dala od zanieczyszczonych chemią miejsc; gdy zwierzęta nie są narażone na choroby pasożytnicze czy wirusowe. Spożywając skażone pokarmy narażają się ludzie właśnie na wystąpienie pogorszenie stanu zdrowia zamiast jego poprawy i komfortu życia.
Tylko, że obecnie coraz trudniej o natrafienie takich pokarmów…
Czy biochemia kłamie? napisał(a):
I jeszcze co do postu Pani Marleny z 6 kwietnia 2016 o 15:56:
Proszę Szanowna Pani Marleno zrozumieć, że nie tłuszcz jest winowajcą tworzącym tkankę tłuszczową. Generuje go w pierwszej kolejności stłuszczona wątroba. To ona przekształca nadmiar węglowodanów w łatwo przyswajalną dla organizmu glukozę, a jej nadmiar szybko w glikogen lub w tłuszcze, które magazynuje. A gdy już mamy .FATTY LIVER to gdzie je umieści? Usiłuje metabolicznie ich najpierw umieścić w swojej tkankach, a gdy z powodu zapchanych już tłuszczem hepatocytów nie da się już dalej go tam upychać, zmuszona jest dalej przekierować je do innych części ciała… Mogą to być naczynia krwionośne i inne komórki ciała, tworząc oponkę brzucha, podgardle, oraz pogrubiałe uda i insulinooporność na receptorach komórek.
Gdybym do dziś stosował się do diet, które promują niemal równowagę węglowodanów z innymi produktami ( gdzie nie ma nad nimi bardzo znacznej przewagi warzyw), być może nie było mnie już na świecie. Miałem znajomych chorych na cukrzycę, którzy stosowali si ę do sztampu. Nie próbowali zdobyć się na indywidualne podejście do diety w tej poważnej chorobie. Spowodowało to rozregulowanie metabolizmu w szlaku węglowodanowym. A niektórych już na świecie nie ma. bowiem lubieli i sobie podjadać słodycze a może i pieczywo -zwłaszcza białe.
Marlena napisał(a):
Możesz jeść węglowodanów ile chcesz i zdrowieć z cukrzycy – patrz dieta Kempnera o czym pisałam już wyżej i nie będę się powtarzać. Jeden warunek: zero tłuszczu z tymi węglowodanami. Dopiero wtedy przywrócona zostaje wrażliwość komórek na insulinę i wraca do równowagi zaburzona gospodarka węglowodanowa.
A tłuszcz OWSZEM jak najbardziej może być i często jest winowajcą tworzącym tkankę tłuszczową, ponieważ ma 9 kcal/g, a nie 4 jak białko czy węglowodany, jest zatem bardziej skoncentrowanym źródłem energii. Stłuszczoną wątrobę mają często ludzi szczupli – tłuszcz podskórny nie ma nic wspólnego z tym, którym obrastają narządy wewnętrzne.
Stenia napisał(a):
Do Pana „Czy biochemia kłamie?” Nie bardzo rozumiem dlaczego Pan krytykuje sposób odżywiania zaproponowany przez Marlenę? Czy odżywianie się żywnością jak najmniej przetworzona jest złe? Czy spożywanie warzyw i owoców nie jest dla nas zdrowie. A co stoi na przeszkodzie łączyć to z eliminacją produktów insulinogennych?
Stenia napisał(a):
Do Pana „Czy biochemia kłamie?” Co jest Pana propozycją na zdrowe odżywianie? Eliminacja węglowodanów i zwiększenie tłuszczy? Rezygnacja z warzyw i owoców? Bardzo mnie zaciekawiła dyskusja Pana i Marleny.
Czy biochemia kłamie? napisał(a):
Szanowna Pani Steniu! Jeśli Pani dokładnie się wczyta w moje wpisy, dowie się, iż nie w tym rzecz żeby odrzucić całkiem węglowodany. Kwestia, to o jakie węglowodany chodzi. Diabetyk musi uważać jakiego rodzaju węglowodany i jakie ilości spożywa i je łączy z resztą żywieniowych produktów w z bilansowanym cyklu codziennego żywienia. Gdybym wprowadził do swego menu większą ilość węglowodanów więcej niż warzyw (np. z białej mąki czy z białego ryżu) to moja trzustka miałaby wyrzut insuliny powodujący rozchwianie cukrzycy i niemożność jej wyrównania, a dobrym wskaźnikiem tego stanu jest HbA1c (hemoglobina glikowana).
chyba Pani wie co to znaczy dla cukrzyka.
Staram się szanować pogląd prawo każdego człowieka do wyrażania jego myśli…I nie chcę narzucać nikomu moich. To co ustaliłem z diabetologiem i dietetykiem, tego się trzymam. Serdecznie pozdrawiam obie Panie i życzę pomyślności w zdrowiu i życiu osobistym.
Życzliwy forumowicz.
Emi napisał(a):
Witam Panią Marlenę,
Wczytuję się w Waszą dyskusję z Panem „czy biochemia kłamie” , i z całym szacunkiem, uważam, że oboje Państwo nie macie racji jednocześnie każde z osobna ją posiadając. Skąd takie, z pozoru nielogiczne, stwierdzenie? Otóż uważam, że nie ma jednej uniwersalnej diety, stawiającej na przykład węglowodany przed tłuszczami lub odwrotnie, Każdy z nas przystępując do naprawy swojego organizmu, znajduje się w danej chwili w zupełnie innej kondycji zdrowotnej. Podobnie jest z uproszczeniem, że istnieje uniwersalna dieta dla ludzi żyjących w różnych strefach klimatycznych. Twierdzenie, że coś jest dobre „bo mnie pomogło” jest bardzo naiwne. Organizm to jednak bardziej delikatna i skomplikowana maszyneria, oparta nie tylko na działaniu bądź niedziałaniu insuliny, mamy jeszcze enzymy przecież. Myślę, że w wyborze diety należy się kierować własną intuicją i obserwacją własnego organizmu. Jeśli coś szkodzi – nie jemy, choćby nas przekonywane, że jest zdrowe. Proszę mi powiedzieć dlaczego ja na przykład nie mogę jeść ciemnego pieczywa ponieważ natychmiast dostaję nadkwasoty, a po 5 letnim doświadczeniu z ortodoksyjnym wegetarianizmem w wieku 45 lat zanikła mi miesiączka i objawiła się łuszczyca? Dlaczego tak chwalone soki warzywne i różnego rodzaju zdrowe sheiki doprowadziły pewną osobę do schorzenia drażliwego jelita? Wszystkie diety to pic na wodę skoro piramidy stają na głowie co 20 lat. Choroby biorą się z głowy, konkretnie ze stresów i nerwic wegetatywnych!
Pozdrawiam serdecznie Emi
Marlena napisał(a):
Zdrowa dieta potrafi niestety być wymagająca (np. aby dobrze trawić błonnik należy mieć jelita w dobrym stanie), to jednak nie jest „wina” diety (np. roślinnej), że ktoś ma po niej sensacje zdrowotne. Na każdej bowiem diecie jeśli nie jest prowadzona z głową – można zdrowie stracić zamiast zyskać. Dotyczy to wszystkich, zarówno wegetarian, wegan, surojadków jak i wszystkożerców. Piramida żywieniowa oczywiście że się zmienia, ponieważ jest aktualizowana pod kątem najświeższych ustaleń nauki. Nie pokazuje ona „diety dobrej dla wszystkich” bo coś takiego nie istnieje. Pokazuje ona jedynie sugestię odnoszącą się do proporcji na talerzu.
Ewelina napisał(a):
Czy mogłabyś podać publikację przemawiającą za tym, że aktywnością fizyczną nie można zrekompensować złych nawyków żywieniowych? Piszę pracę magisterką i potrzebuję informacji na ten temat. Byłabym niezmiernie wdzięczna!
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Temat ten obszernie omawiał dr Gregger na swojej witrynie nutritionfacts.org. Wpisz proszę w Google „dr greger diet vs activity” aby odszukać te materiały (oczywiście dr Gregger podaje też źródła w postaci badań naukowych na ten temat).
Helena napisał(a):
Prawdę mówiąc, piramida piramidą ale w internecie spotkałam się z teorią głoszoną przez panią dietetyczkę, że owoców nie można jeść po godzinie 16 ponieważ cukier oraz witaminy zawarte w owocach niszczą kosmki jelitowe, zmieniają się w toksyny w świetle jelita i ogólnie obciążają system trawienny szykujący się do nocnego odpoczynku. Wiedzę tę zdobyła w szkole i uważa się za doświadczoną i nieomylną. Co wy na to? Po co nam piramidy….
Marlena napisał(a):
Wręcz przeciwnie, owoce to najlżej strawne produkty jakie Matka Ziemia rodzi, to dlatego podaje się je jako pierwszy pokarm po długotrwałych postach wodnych. No ale dietetyków w szkole nie uczą o nich, bo posty od kilku dekad zostały odgórną uchwałą międzynarodowego zrzeszenia dietetyków uznane za „szkodliwe” (choć przez tysiące lat były stosowane przez naszych przodków we wszystkich możliwych kręgach kulturowych i są stosowane do dzisiaj).
starys napisał(a):
Droga Autorko,
piszesz o tym jak ty się odżywiasz, jaką stosujesz dietę, a ja wysnuwam wniosek, że jesteś osobą niepracującą, samotną i masz czas na swoje pichcenie.
Zdrówka !
Marlena napisał(a):
Wręcz przeciwnie, jestem mężata, dzieciata i pracująca. Wyzwoliłam się od spędzania długich godzin na pichceniu w momencie gdy zmieniłam dietę i styl życia.
am napisał(a):
Właśnie, może wpis na blogu o tym, jak to wygląda w praktyce, w stylu dzienniczka żywieniowego, albo tak jak filmy na youtube pt co zjadłem/-am w ciągu dnia, z krótkim opisem przygotowania. Wiele osób uważa, że takie odżywianie wymaga dużego nakładu czasu, wysiłku, pieniędzy, przygotowań, że wszystko musi się kręcić wokół jedzenia. A dla przekonanych byłaby to dodatkowa motywacja, szansa na podłapanie jakichś pomysłów.
Marlena napisał(a):
Wręcz przeciwnie – zdrowe odżywianie jest tanie, szybkie i łatwe. To tradycyjne mamusine obiadki kosztują więcej kasy i wymagają stania przy garach. 😉
Jest sporo blogów z poradami i przepisami, więc nie chciałabym się powtarzać. Menu i przepisy (oraz porady jak się zorganizować) znajdują się też w książkach dra Joela Fuhrmana oraz (w wersji bardziej przystosowanej do polskich warunków) w znakomitej książce Mateusza Żłobińskiego „Dieta odżywcza” (blog Mateusza znajduje się pod adresem salaterka.pl).
TomG napisał(a):
Piramida piramidą, ale chyba każdy wie, że białko pochodzenia zwierzęcego jest podstawą zdrowego funkcjonowania. Chude mięso, nabiał, jajka, ryby i owoce morza to dzięki nim jesteśmy silni i zdrowi 🙂
Marlena napisał(a):
Czyżby? Ani badania naukowe ani obserwacja rzeczywistości nie potwierdzają tej tezy. Mit ten narodził się na przełomie XIX/XX w. czyli w czasach gdy pokarmy odzwierzęce były trudno dostępne i zbyt drogie dla przeciętnego obywatela. Jednak czasy się zmieniły. W historii ludzkości pokarmy te bowiem nigdy jeszcze nie były tak tanie i łatwo dla każdego dostępne jak obecnie. Mit jednak jest przekazywany z pokolenia na pokolenie i ma się całkiem dobrze (moja mama też mi mówiła jak nie chciałam jeść obiadu jako dziecko „to zjedz mięsko, bo ono daje siłę i zdrowie, a warzywa możesz zostawić” – niestety zmarła na nagły zawał mając tyle lat co ja teraz).
Właśnie po kilku dekadach tej łatwości i taniości dostępu do pokarmów odzwierzęcych wychodzi jednak szydło z worka – obecnie widać po przepełnionych przychodniach, szpitalach i hospicjach jak bardzo jesteśmy „zdrowi” od spożywania fury pokarmów odzwierzęcych 3 razy dziennie przez 365 dni w roku, a zabójcą numer 1 współczesnych społeczeństw są choroby serca i układu krążenia – praktycznie nieznane w Niebieskich Strefach długowieczności (pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-dozyc-setki-w-pieknym-stylu-lekcje-dlugowiecznosci-z-niebieskich-stref/), gdzie pokarmy te spożywa się raczej „od święta” niż tak jak u nas przy każdym posiłku. To między innymi dlatego oni dożywają setki w zdrowiu i jasności umysłu podczas gdy my zaczynamy sypać się po czterdziestce, ostatnie kilka dekad życia funkcjonujemy na lekach, a kończymy robiąc pod siebie i/lub nie rozpoznając bliskich (o ile wcześniej nie zejdziemy na nagły zawał, udar lub raka). Nic dziwnego, jeśli pomyślimy, że większość półek w sklepach oraz menu w restauracjach czy stołówkach zajmują dziś głównie pochodne 5 pokarmów na krzyż: mięsa, nabiału, pszenicy, cukru i tłuszczu/oleju. Warzywa zepchnięto do roli „przystawki” i/lub ozdobnego dodatku.
Nie są póki co znane na tej planecie społeczności długowieczne i zdrowe będące na diecie wypełnionej po brzegi każdego dnia pokarmem odzwierzęcym i nie ma co zaklinać rzeczywistości. Pokarmy odzwierzęce są na talerzu człowieka jak się okazuje opcją, warzywa i owoce nie są.
Axel Tulup napisał(a):
Oj chyba już nie „każdy wie, że mięso jest niezbędne dla zdrowego funkcjonowania” jak mówisz. Ostatnio słyszałem wypowiedzi zwykłych lekarzy i to w ogólnodostępnej tv, którzy zalecali aby ograniczać spożycie produktów zwierzęcych (w tym nabiału!) do dwóch – trzech dni w tygodniu. Jak na media głównego nurtu były to tezy wręcz rewolucyjne :). Jest to znak, że powoli ale jednak coś się zmienia na lepsze także wśród dotychczasowego medycznego betonu.
przyszły dietetyk napisał(a):
Może dlatego zaleca się picie mleka gdyż wapń i inne minerały, witaminy zawarte w nim cechują się lepszą biodostępnością, Jarmuż zawiera szczawiany które ograniczają wchłanianie wapnia… np. :))
Marlena napisał(a):
Gdyby wapń z mleka cechował się większą biodostępnością, to w krajach pijących dużo mleka problem osteoporozy mielibyśmy z głowy, podczas gdy jest wręcz odwrotnie: w tych krajach notuje się więcej złamań niż w krajach niepijących mleka (np. Chiny, Japonia). Wynika to z tego, że w nabiale jest zbyt dużo fosforu. Obawiam się więc, że „mleko jako dobre źródło wapnia” jest to kolejny mit dietetyczny do kolekcji, powstały być może wskutek (lub przy współudziale) lobbingu przemysłu nabiałowego.
Mleko to nie jest pokarm dla ludzi generalnie rzecz biorąc. To pokarm dla cieląt.
Szklanka jarmużu ma tylko 10 mg szczawianów, zaś z badań wynika, że głównym źródłem tych związków w diecie są czekolada, kawa, herbata, szpinak i rabarbar.
Domin napisał(a):
Z wypowiedzi Pani Marleny wynika, że dieta naszych praprzodków jest czymś do czego powinniśmy dążyć (?). Ale to jaką oni mieli dietę wynika raczej z niedostępności produktów, które chcieliby jeść, braku ich wiedzy jak takie produkty otrzymać itd. Jeśli jedlibyśmy tak jak nasi praprzodkowie to żylibyśmy podobnie długo, czyli na dzisiejszy dzień – bardzo krótko. Najbliżej nam do małp? One też żyją max 50 lat. Mimo całego zamieszania wokół żywności i mimo nadmiernej żarłoczności i otyłości ludzi – średnia długość życia się wydłuża. A ludzie, którzy jedzą rozsądne ilości urozmaiconego pożywienia (wliczając w to fuj-mięso i nawet fuj-mleko) i nie stronią od RUCHU cieszą się zwykle dobrym zdrowiem. Jest wielu nie-wegetarian, którzy przeżywają stówę. Sekretu długowieczności należy szukać raczej w rozsądnych ilościach jedzenia, aktywności fizycznej i BRAKU STRESU, a nie w dylemacie „jogurt czy dwie garści jarmużu” albo liczeniem z kalkulatorem mg szczawianów.
Marlena napisał(a):
Domin, nie interesuje mnie dieta praprzodków, bowiem nikt tak naprawdę nigdy nie dojdzie czym się żywili, możemy tylko sobie gdybać i wyciągać wnioski na podstawie wykopalisk. Małpami też nie jesteśmy, choć jest nam do nich genetycznie blisko. Natomiast mamy jeszcze wciąż obecnie na tej planecie tak zwane Niebieskie Strefy, czyli populacje długowiecznych (stulatków i ponad-stulatków). To od nich powinniśmy pobierać lekcje. 😉
Ja sama nie jestem bynajmniej wegetarianką – nie jem co prawda ssaków ani ptaków, ale czasem ryby (dzikie, nie hodowlane), okazjonalnie również w niewielkich ilościach jajka czy bardzo rzadko surowe produkty nabiałowe (preferuję kozie lub owcze). Ogólnie ilość kalorii czerpanych ze źródeł odzwierzęcych nie przekracza w moim menu 5-10%. Bywa, że jadę tygodniami na diecie 100% roślinnej (latem również surowej, głównie owocowej) z korzyścią dla zdrowia, urody i samopoczucia. Regularnie poszczę wzorem stulatków z Niebieskich Stref. Jem aby napełnić się w 80%, nie przejadam się, nie jem na noc.
Nie ma żadnego „-izmu”, który jest receptą na szczęście i długowieczność. Natomiast na pewno zgodnie z tym co mówią badacze – dieta bardzo silnie oparta na nieprzetworzonych produktach roślinnych sprzyja zachowaniu zdrowia i długowieczności. Co do tego nie ma wątpliwości. Dieta jednak w istocie nie jest jedynym czynnikiem determinującym długowieczność, polecam książkę „Niebieskie strefy. 9 lekcji długowieczności od ludzi żyjących najdłużej” (autor: Dan Buettner).
Mazowszanin napisał(a):
Wszystko pięknie, tylko jak rośliny mają zapewniać 30-60 % dziennego zapotrzebowania energetycznego? Większość roślin, nie licząc strączkowych, charakteryzuje się bardzo małą wartością energetyczną (np. pomidor 100 g to zaledwie 20 kcal). Trzeba zjeść niewyobrażalną ilość tych warzyw, żeby dostarczyć organizmowi te kilkaset kcal (i to przy założeniu, że nie jest się zbyt aktywną osobą i wystarczy dziennie te 2000 kcal). No chyba, że za warzywa uznamy także orzeszki ziemne, które jak wiadomo należą do grupy roślin strączkowych? 😉
Tak abstrahując od tematu. Czy orientuje się Pani może jaka jest maksymalna dzienna zdrowa dawka kwasów omega -6 jaką może przyswoić organizm? Gdzieś czytałem, że dla mężczyzny to 18 g. Wydaje mi się to dość ciężkim do osiągniecia wyzwaniem, jeśli chce się nieco zastąpić udział w diecie tłuszczy zwierzęcych tłuszczami roślinnymi. Przykładowo 20 g orzechów włoskich i 20 g ziaren słonecznika to odpowiednio 7,5 g i 6 g omega – 6. Czyli 13,5 g omega -6, prawie pełne pokrycie, przy w sumie małej porcji. Podobno samo utrzymanie odpowiedniej proporcji omega -3 do 6 na poziomie 1:2 – 1:4 nie wystarczy, gdy spożycie omega – 6 jest wysokie.
Marlena napisał(a):
Wśród roślin znajdziemy wszystko co tylko chcemy, zarówno sałatę dostarczającą kilkanaście kcal/100 g aż do orzechów dostarczających kilkaset kcal/100 g.
Warzywa wodniste (np. ogórki, pomidory) i zielone (np. sałaty) mają malutko kalorii (kilkanaście kcal/100 g), warzywa korzeniowe i bulwiaste mają więcej, podobnie jak owoce (np. maliny, jabłka, ziemniaki czy bataty mają już po kilkadziesiąt kcal/100 g), rośliny strączkowe jeszcze więcej – podobnie jak ziarna (fasola czy quinoa to już ok. 350 kcal/100 g) a najwięcej pestki i orzechy/migdały (po kilkaset kcal/100 g).
Jest w czym wybierać i nie ma się czym martwić! 🙂
Jeśli chodzi o tłuszcze, to nic nie trzeba kombinować, natura sama o wszystko zadbała: jedzmy naturalne pokarmy, w stanie jak najbliższym oryginałowi, unikajmy przetworzonych rzeczy i oczyszczonych izolatów (jak cukier, olej, biała mąka), a nierównowaga kwasów tłuszczowych nie będzie naszym problemem: Omega-3 są nie tylko w słynnym siemieniu lnianym czy orzechach włoskich, ale też i w roślinach strączkowych, zielonych warzywach i wielu ziołach stosowanych jako przyprawy (mięta, tymianek, bazylia, oregano, szafran itp.).
Współczesny świat zachodu nie cierpi na niedobór Omega-3 tylko dlatego, że spożywa za dużo Omega-6, ale też i dlatego, że spożywa za mało Omega-3 (w tym zielonych warzyw, strączków i przypraw ziołowych).
Spójrzmy na staruszków w śródziemnomorskich Niebieskich Strefach (Ikaria, Sardynia) – tam się używa mnóstwa ziół przyprawowych, jada się fasole zamiast mięsa (mięso tylko od święta), a zielenina czyli „hortika” (w Grecji) lub „verdura” (we Włoszech) to codzienny (!) kompan na stole, bez tego nie wyobrażają sobie posiłku. Dlatego oni dożywają setki w zdrowiu, podczas gdy my tutaj zaczynamy się „sypać” koło czterdziestki. 😉
Tutaj lista pokarmów mających przewagę Omega-3 nad Omega-6: https://akademiawitalnosci.pl/10-sygnalow-ciala-mowiacych-o-niedoborze-kwasow-omega-3/