Rak piersi jest najczęściej występującym nowotworem u kobiet. Jak co roku o tej porze nadszedł więc czas na różowy październik czyli tak zwany „Miesiąc Świadomości Raka Piersi” (BCAM z ang. Breast Cancer Awareness Month), obchodzony na całym świecie od 1985 roku z inicjatywy AstraZeneca.

Jakby ktoś nie wiedział, uprzejmie wyjaśniam: AstraZeneca to wielka korporacja farmaceutyczna tłukąca niemiłosierny hajs między innymi na substancji o nazwie tamoksyfen (syntetyczny lek o działaniu antyestrogenowym, podawany chorym na raka piersi kobietom przez wiele kolejnych lat w ramach leczenia).

Za Wikipedią: „Zamierzeniem Miesiąca Świadomości Raka Piersi była promocja mammografii jako najbardziej efektywnego środka zapobiegającego rakowi piersi.

Już choćby po takich wstępnych wiadomościach można się zorientować, że po różowym październiku  spodziewać się możemy różnych rzeczy.

W rzeczywistości ma on swoje niechlubne drugie dno:  świadomość raka piersi jest jakby połowiczna, a miejscami nawet wieje szyderą, o czym za chwilę się przekonamy.

Głównym założeniem różowego października było od początku w zasadzie jedno czyli zhakować świadomość kobiet: niczym się nie przejmuj, droga kobieto, w razie czego mammografia uratuje cię przed rakiem.

Hitem różowego października jest zaś mantra: „najskuteczniejszą formą zapobiegania rakowi piersi jest mammografia”.

To sprytne sformułowanie ma na celu położenie jak największego nacisku na diagnostykę nazywając to profilaktyką: według nazewnictwa WHO wczesne wykrywanie nosi nazwę „wtórnej profilaktyki”.

Czyli od strony formalnej wszystko się zgadza: mamy profilaktykę (na którą idą ogromne pieniądze), co prawda wtórną, takie trochę popłuczyny tej prawdziwej, pierwotnej profilaktyki, ale… kto by tam zwracał uwagę na takie szczegóły! 🙂

A co z pierwotną profilaktyką, czyli odpowiednim stylem życia? W tym temacie, droga kobieto, to już radź sobie raczej sama.

Większość kobiet za profilaktykę raka piersi uważa zresztą tylko i wyłącznie tę wtórną (pozostając w błędnym mniemaniu iż chroni ona kobiety od zachorowania), o pierwotnej  profilaktyce wiele z nich nie ma większego pojęcia.

O pierwotnej profilaktyce związanej ze stylem życia i ograniczaniem ekspozycji na czynniki ryzyka słyszy się w październiku (i nie tylko w tym miesiącu) stanowczo za mało, a jak już, to raczej są to banały typu pijcie dużo wody, ćwiczcie czy odżywiajcie się zdrowo (przy czym dla każdego „zdrowo” znaczy co innego).

Skoro nie bardzo wiemy jak żyć by w pierwszej kolejności na raka piersi w ogóle nie zachorować (a czasem owszem, w teorii może i nawet doskonale wiemy, tylko gorzej z praktykowaniem tego naszego zdrowego stylu życia), to nic dziwnego, że działania owej wtórnej profilaktyki (wczesne wykrywanie) nie odnoszą skutku w postaci spadku zachorowań: krzywa zachorowań sukcesywnie pnie się w górę, zamiast spadać w dół.

Trendy zachorowalności na nowotwory piersi w Polsce w latach 1980-2013 przedstawia smutny wykres poniżej (źródło: Krajowy Rejestr Nowotworów znajdujący się na witrynie onkologia.org.pl).

Jak widać nie uchroniły kobiet przed chorobą badania przesiewowe jak mammografia (RTG piersi, badanie radiograficzne czyli prześwietlenie piersi promieniami rentgena) czy nieco mniej inwazyjne USG (ultrasonografia, badanie za pomocą ultradźwięków).

Najmniej inwazyjna metoda czyli termografia jest z kolei w powijakach i rzadko się o niej mówi, spychając ją na boczny tor lub robiąc z niej luksusowy gadżet dla bogatych (np. Braster, domowy przyrząd do termografii piersi, polskiej produkcji).

A szkoda: badacze są zdania, iż termografia może wykryć zmiany w piersiach bardzo wczesne, nawet na poziomie zaledwie kilkuset komórek, czyli robi to nawet 10 lat wcześniej niż pozostałe metody.

Różowe pranie mózgu odbywające się każdego roku zasypuje nas za to w październiku wyskakującymi zewsząd  słodkimi różowymi wstążeczkami, ale bądźmy szczere, drogie panie: rak piersi wcale słodki nie jest.

A może właśnie jest?

Dosładzanie raka piersi

Zobaczmy jak stowarzyszenie Europa Donna (oddział polski) organizowała kobietom darmowe badania (no może nie do końca takie darmowe, bo w życiu za darmo nic nie ma: płacą sponsorzy).

Otóż wszystko ładnie i pięknie, a nawet bardzo chwalebnie jest takie badania dla kobiet organizować: jeździ sobie taki autobus i zaprasza się kobiety na te badania – mammografię i cytologię.

Co prawda w ramach hasła, że wczesne wykrywanie to „najlepsza profilaktyka” podejmuje się działania, które jak już wspomniałam są tak naprawdę diagnostyką, ale już nie czepiajmy się szczegółów, wszak lepsza profilaktyka wtórna niż żadna.

Jednak jest i mały zgrzyt. Sponsor wyłożył kasę nie tylko na badania kobiet, ale i na coś jeszcze: czas oczekiwania na badania zostaje umilony naszym niczego nieświadomym drogim paniom… czym? Czyżby świadomą szklanką soku z warzyw, jeszcze bardziej świadomą zdrową sałatką albo może mega świadomą antyrakową zupą z brokuła?

Nic podobnego: czas oczekiwania na mammografię uprzyjemniono kobietom słodkim poczęstunkiem przy kawie i herbacie.

Serio, nie zmyśliłam sobie tego. Oficjalnie informacja o karmieniu pacjentek cukrem jest na ich stronie internetowej (europadonna.org.pl).

No dobrze, ale to było 3 lata temu, a w narodzie rośnie wiedza na temat szkodliwego (zwiększającego ryzyko nowotworów) działania przetworzonego cukru, być może dlatego działania stowarzyszenia na rok 2018 przewidują już innego typu poczęstunek, cytuję: „zdrowa żywność soki, owoce itp.”.

I to jest bardzo dobra wiadomość.

Czy to jednak oznacza, że teraz, Anno Domini 2018, raka piersi już się w ogóle nie dosładza?

Nic bardziej mylnego.

W roku 2018 (podobnie zresztą jak co roku w październiku już od lat) szanujące się eleganckie restauracje w Polsce włączają się do kampanii walki z rakiem piersi zapraszając miłe panie na… (tadammm!) obłędny różowy deser.

Dochód ze sprzedaży deseru przeznaczony jest oczywiście na wsparcie kobiet walczących z rakiem piersi.

Przyjdź więc do nas! Nażryj się cukru, kobieto i wesprzyj tym swoim symbolicznym gestem swoje koleżanki walczące z rakiem piersi!

Niedługo zapewne i ty sama będziesz musiała podjąć walkę,  droga miłośniczko wykwintnych deserów, bo rak piersi to dzisiaj epidemia, wszyscy o tym wiedzą, od lat się o tym trąbi i to jest jak samospełniająca się przepowiednia.

A rak to nie katar, nie przychodzi z dnia na dzień, tylko całymi latami hodowany jest pieczołowicie poprzez prowadzony styl życia!

Ale póki co nie myśl o tym. Póki co osłodź sobie swojego ewentualnego raka miłym deserkiem – na przykład w kształcie różowego cycuszka albo dla odmiany udekorowanego symboliczną różową wstążeczką.

Czyż to nie jest słodkie? Cukrowa kpina z raka piersi.

Przez te kilka dekad organizowania „Miesiąca Świadomości Raka Piersi” ludzkość była jednak świadkiem już nie takich idiotyzmów i to się dzieje nie tylko w Polsce.

Cały świat opanował październikowy szał różowych wstążeczek, na domiar złego umieszczanych na najbardziej niezdrowych produktach jakie można sobie tylko wyobrazić!

Puszkowane zupki, kubełki z kawałkami smażonego kurczaka KFC, cukrowane płatki śniadaniowe, wszelkiej maści słodycze, gazowane napoje, a nawet… alkohole (wódki i ociekające cukrem likiery) – do wyboru, do koloru, każdy rodzaj przetworzonego pseudożarcia jaki przychodzi nam do głowy: dania mięsne, desery, ciasteczka i napoje, a wszystko to w wersji „special edition” dla ogłupionych reklamą konsumentów i konsumentek.

W języku angielskim zjawisko to nosi nazwę „pinkwashing”. Po polsku w wolnym tłumaczeniu „różowe pranie mózgu”. I kieszeni oczywiście – tak już przy okazji.

Rak piersi to świetna okazja do zrobienia interesu, nie tylko dla przemysłu farmaceutycznego, ale i spożywczego czy kosmetycznego.

„Świadome” antyrakowo produkty „spożywcze” potrafiły na przestrzeni ostatnich dekad wyglądać w październiku tak słodko jak na obrazku poniżej.

Kupując te produkty konsument oczywiście wspierał swoimi ciężko zarobionymi pieniędzmi walkę z rakiem piersi. Różowa wstążeczka zobowiązuje! Miej świadomość raka piersi! 🙂

Przypudruj i pomaluj sobie raka piersi

Sama w sobie koncepcja miesiąca poświęconego świadomości raka piersi jest jak najbardziej OK, ale jak widać z realizacją jest już dużo gorzej.

Wczesne wykrywanie zmian w piersiach też jest jak najbardziej OK,  a samobadanie piersi powinno być aktem dbania o siebie i rytuałem higienicznym w zasadzie tak oczywistym jak pielęgnacja ciała.

Niestety kobiety myśląc o „dbaniu o siebie” mają na myśli przede wszystkim zabiegi kosmetyczne polegające najczęściej na nakładaniu sobie codziennie podejrzanych chemikaliów na rozmaite części ciała: a to włosy, a to skórę, a to paznokcie.

Producenci kosmetyków o tym wiedzą, toteż każdego roku w sprzedaży pojawiają się niezwykle kuszące specjalne edycje produktów przemysłu kosmetycznego, upstrzone różowymi wstążeczkami.

Do wyboru do koloru, każda pani znajdzie coś dopasowanego do swoich wymagań i do pojemności swojej kieszeni: dla wybrednych z furą szmalu jest Estee Lauder, Clinique i inne high-endowe marki, a dla mniej zamożnych jest Avon czy też inne dowolne Revlony.

Codziennie na skórze milionów kobiet lądują konwencjonalne kosmetyki czyli tony podejrzanych chemikaliów: mleczka, toniki, kremy i kremiki, podkłady, maseczki, pudry, rozświetlacze, róże, bronzery, korektory, cienie, mascary, eyelinery, utrwalacze, konturówki, szminki, błyszczyki, maseczki, lakiery do paznokci, odżywki, balsamy, szampony, rozjaśniacze, farby do włosów, antyperspiranty pod pachy, lakiery do włosów, mgiełki do ciała, perfumy i jeszcze fura innych (oczywiście niezwykle niezbędnych) rzeczy.

Konsumentki tych wszystkich pachnących i upiększających dóbr nie podejrzewają przy tym co tak naprawdę sobie robią każdego dnia. Produkty przemysłu kosmetycznego to prawdziwe pole minowe – podobnie jak produkty przemysłu spożywczego.

Niby wszystko jest przebadane i dopuszczone, wszystko bezpieczne i nieszkodliwe, a jednak… nie do końca można temu ufać.

Producenci kosmetyków i środków czystości nie do końca bowiem mają obowiązek ujawniania na opakowaniu całej prawdy o składzie z najdrobniejszymi szczegółami, a pod tajemniczą nazwą na przykład „fragrance” (oznaczającą dodatek substancji zapachowych) kryć się może dosłownie wszystko: najczęściej nie będzie to naturalny olejek eteryczny, lecz syntetyczny, chemiczny śmieć.

To dotyczy nie tylko kosmetyków i środków czystości, ale także wszelkiego typu odświeżaczy powietrza czy świeczek zapachowych.

W branży kosmetycznej podobnie jak w tej spożywczej od czasu do czasu wybucha jakaś mina: a to szminki z ołowiem (nie ma bezpiecznych, nawet bardzo luksusowe, drogie markowe szminki wykazały w badaniach obecność ołowiu), a to SLS-y , a to parabeny, a to ftalany, a to inne dziwne substancje.

Niektóre z nich są związkami endokrynnie czynnymi (zwane z angielska „endocrine disruptors”), np. ksenoestrogeny „podszywają się” pod estrogeny, imitując ich działanie (a tak na marginesie: używanie syntetycznych esterogenów w postaci pigułek antykoncepcyjnych czy też hormonalnej terapii zastępczej jest również uznawane za czynniki zwiększające ryzyko raka piersi).

Sztuczne sobowtóry naszych prawdziwych hormonów mogą sporo namieszać kiedy będą każdego dnia dostarczane ze środowiska do wnętrza naszego ciała.

W nowoczesnym świecie jest to jednak zjawisko wręcz nagminne. Ksenoestrogeny są nie tylko w kosmetykach ale i środkach czystości, lekach, plastikach czy też w przemysłowo produkowanej żywności (szczególnie pochodzenia zwierzęcego jak mięso czy nabiał).

Te udające nasze hormony związki chemiczne dezorganizują funkcjonowanie naszego układu hormonalnego i burzą jego delikatną równowagę.

Napisałam… „układu hormonalnego”? No właśnie, pobudka, drogie panie: w zdecydowanej większości przypadków (ok. 70%) rak piersi jest rakiem hormonozależnym!

Jaki udział w jego powstaniu mają nowoczesne kosmetyki napakowane zaburzaczami równowagi hormonalnej? Bóg jeden raczy wiedzieć, na wszelki wypadek nikt tego jakoś bardzo szczegółowo nie badał.

Aczkolwiek wiadomo na przykład, że  w próbkach guzów nowotworowych pobranych od pacjentek cierpiących na raka piersi znaleziono parabeny.

Parabeny to substancje konserwujące chętnie używane w przemyśle kosmetycznym, obecne w dezodorantach, mleczkach, lotionach czy też kremach antysłonecznych.

Te ostatnie to kolejny kontrowersyjny zdrowotnie „nowoczesny” wynalazek: również i tutaj możemy trafić na ksenoestrogeny w postaci filtrów antysłonecznych.

Parabenów ludzki organizm nie produkuje, należy je dostarczyć z zewnątrz. Podobnie jak aluminium (należące do tak zwanych metaloestrogenów). Jak? Na przykład stosując pod pachy napakowany parabenami i innymi świństwami dezodorant, a jeszcze lepiej antyperspirant.

Ile kobiet robi to sobie każdego dnia?

Wychodzi też przy okazji na to, że niestety nie wszystko co szkodliwe opuszcza ciało człowieka podczas kiedy ten robi siku i kupę (pod warunkiem, że ją robi regularnie, co dzisiaj zaczyna być coraz rzadszym zjawiskiem), a detoks organizmu to jednak nie są „altmedowe brednie”.

Jak widać coś tam z tego co sobie przez skórę dostarczamy  mimo wszystko ostało się w organizmie i rak to „coś” sobie chętnie przygarnął i schował do guza.

A tak na marginesie: w takiej Afryce czy Azji Wschodniej gdzie jest dużo słońca oraz miejscowa dieta oparta jest w dużej mierze na roślinach, rak piersi zbiera zdecydowanie mniejsze żniwo niż  w krajach Zachodu.

Wystarczy jednak, że zdrowe do tej pory mieszkanki tych krajów przeprowadzą się do któregokolwiek zachodniego kraju i przejmą tutejszy toksyczny styl życia i zwyczaje dietetyczne, a ryzyko zachorowania na raka piersi staje się dla nich identyczne jak dla miejscowych kobiet – jedzących dużo mięsa, nabiału, cukru i białej mąki, a za mało warzyw i owoców oraz stosujących antysłoneczne filtry (zarówno w kosmetykach pielęgnacyjnych jak i w kolorowych).

Skóra jest naszym największym organem, wydala pot (a wraz z nim szkodliwe produkty przemiany materii) jak również do krwiobiegu wchłaniane przez skórę jest wszystko co na nią kładziemy.

Fakt ten wykorzystuje m.in. medycyna – na przykład w postaci dziedziny medycyny uzdrowiskowej zwanej balneologią (czyli kąpiele lecznicze między innymi) czy też w postaci plasterków antykoncepcyjnych czy antynikotynowych, gdzie substancja czynna dostaje się do naszego wnętrza właśnie przez skórę.

Skoro wiemy, że skóra wchłania wszystko, to dla własnego bezpieczeństwa nie powinniśmy nakładać na nią praktycznie niczego, czego byśmy nie zjadły. To zasada numer jeden w bezpiecznym korzystaniu z kosmetyków.

Z kosmetykami jest tak jak z przetworzoną żywnością: z wierzchu wszystko jest niby cacy, substancje dodawane jako konserwanty czy barwniki mają oczywiście dopuszczalne normy, ale… robi się niebezpiecznie gdy każdego dnia substancje te lądują w naszym organizmie po parę razy dziennie.

Jeśli raz od wielkiego dzwonu, okazjonalnie zjesz coś zawierającego „podejrzaną” substancję (jakiś barwnik czy konserwant) lub okazjonalnie wypijesz ten jeden kieliszek alkoholu, to organizm sobie z tym poradzi, ale przypuszczalnie nie będzie sobie radził gdy będzie tego typu substancje dostawał każdego dnia po parę razy dziennie przy okazji każdego posiłku.

Kosmetyki? Jeśli masz w kosmetyczce jakiś pojedynczy „chemiczny” kosmetyk używany okazjonalnie, to nie będzie on prawdopodobnie stanowił jakiegoś wielkiego zagrożenia, ale używając każdego dnia multum różnych tego typu kosmetyków wypełnionych rozmaitymi związkami chemicznymi, z których większość sto lat temu nawet nie istniała (to my jesteśmy królikami doświadczalnymi!), to zaczyna robić się niefajnie, toksyny się kumulują, a ustrój może nie nadążać z ich eliminacją.

Kiedy pomyślę o mojej dawnej głupocie (w czasach gdy byłam jeszcze obsesyjną pudernicą), to robi mi się słabo: jak mogłam nakładać na siebie wszystkie te rzeczy albo też dać się skusić na błyszczący breloczek z różową wstążeczką przyczepiony do pełnego toksyn kosmetyku?

Wydawało mi się jednak wtedy, że działam w słusznej sprawie, a ponadto przecież jeśli coś jest w sklepie,  to jest bezpieczne!

A kosmetyki luksusowe? Cóż, wysoka cena produktu była jeszcze jakby „dodatkową gwarancją” (w moim mniemaniu), że produkt jest przebadany i w pełni bezpieczny, czyli nie zawiera niczego, co mogłoby mieć wpływ na moje zdrowie czy układ hormonalny.

O, naiwności! 🙁

Czas skończyć z rakiem piersi!

Takie właśnie motto przyświeca działaniom, którym patronuje korporacja kosmetyczna Estēe Lauder Companies od 1993 roku realizując Kampanię na Rzecz Walki z Rakiem Piersi (również w Polsce).

Do kampanii zaprasza się innych przedsiębiorców, którzy swoje „różowe” produkty sprzedają odstępując część zysków ze sprzedaży z przeznaczeniem na walkę z rakiem piersi.

Co mamy w 2018 roku? Ach, czegóż tutaj nie ma!

Jest biżuteria z motywem wstążeczek, wściekle różowy zegarek, różowe ubranko do fitnessu, różowa kiecka, skórzany różowy portfelik oraz notes i pióro wieczne. Same fajne rzeczy? Niekoniecznie.

Mainstream bowiem radośnie donosi, iż jak co roku szefowie kuchni przygotowali (tak w ramach walki z rakiem piersi, ma się rozumieć) również apetyczne różowe deserki z damską piersią w roli głównej. Tego przecież nie mogło zabraknąć.

Aczkolwiek dla kontrastu pojawił się też w ofercie (czyżby pierwsza jaskółka zmian?) artykuł spożywczy nieco zdrowszy i bez dodatku cukru: śniadaniowa granola w słoiku, z dosadnym wezwaniem do akcji na wieczku: badaj cycki na okrągło.

Można też rzucić się groszem w szczytnym celu i dołożyć się do walki z rakiem piersi nabywając konwencjonalne produkty przemysłu kosmetycznego oraz urocze sztuczne pachnidełka: perfumki, zapachowe patyczki czy w końcu urocze świeczuszki pachnące cudnie kwieciem wiśni (z kwiatów wiśni nie pozyskuje się olejku eterycznego, więc z grubsza można domyślać się co będziemy wdychać paląc sobie taką „świeczkę zapachową”).

Wszystko słodkie, urocze i rzecz jasna epatujące różem – w większości przypadków z nieodłączną wstążeczką w roli głównej. O czym informują nas onety w artykule zatytułowanym wymownie: „Rak piersi dotyczy nas wszystkich #TimeToEndBreastCancer #CzasPokonaćRakaPiersi”.

Zgadzam się: czas skończyć z rakiem piersi, a już na pewno w takim wydaniu – cukrowanym i chemicznym.

Nie mam nic przeciwko badaniom wykrywającym raka piersi, wręcz przeciwnie! Nie mówiąc już o tym, że każda kobieta powinna jak najbardziej nauczyć się samobadania piersi i wiedzę o tym warto szeroko promować.

Jednak jak by nie patrzeć  – jest to jedynie „wtórna profilaktyka”, po której nie możemy oczekiwać, że nas chroni sama w sobie przed zachorowaniem, ponieważ jest to tak naprawdę diagnostyka.

Przy czym diagnostyka jaką na dzień dzisiejszy dysponuje medycyna raczej nie jest zbyt wyrafinowana technologicznie  i w rzeczywistości jest późnym wykrywaniem, a nie wczesnym.

Mammografia lub USG potrafią bowiem wykryć nowotwór najczęściej dopiero gdy jest już nieźle podhodowany, taki co najmniej kilkuletni, dopiero wtedy można zobaczyć go na obrazie diagnostycznym.

Czyli że swoim stylem życia oraz swoimi codziennymi wyborami (jedzenie, kosmetyki, leki, środki czystości itd.) dokarmiałaś sobie tego raka przez ostatnich co najmniej parę ładnych lat, może nawet dekadę, dobra kobieto, zanim go wykryto. I to się właśnie nazywa „wczesne wykrycie”.

Każda z nas ma wybór: można dalej prowadzić „nowoczesny” zachodni styl życia i czekać aż „coś” prędzej czy później na tym obrazie diagnostycznym się w końcu pokaże, albo… zmienić styl życia i dietę nie czekając na nic, już od teraz.

Nie sztuką chyba przecież jest dać sobie wykryć „wcześnie” raka piersi (choć wiadomo, że lepiej wcześniej niż za późno), sztuką jest wiedzieć jak żyć, co jeść i co robić (oraz czego nie robić), aby ryzyko wykrycia u nas raka piersi zmniejszyć do minimum czy nawet praktycznie do zera.

Właśnie taką wiedzę powinno się intensywnie propagować w ramach Miesiąca Świadomości Raka Piersi.

Tymczasem bajeruje się nas głównie działaniami pozorowanymi polegającymi na oblepianiu wszystkiego różowymi wstążeczkami, często z udziałem produktów nie mających ze zdrowiem i z zapobieganiem rakowi kompletnie nic wspólnego, a nawet mogącymi się do tego raka przyczyniać w taki czy inny sposób.

Nie wiadomo czy się śmiać czy płakać.

Różowe mydlenie oczu, pinkwashing, różowe pranie mózgu i różowa kpina z raka piersi, który dotyka coraz więcej kobiet każdego roku.

Przepraszam, ale ja tego nie kupuję, to uwłacza mojej inteligencji.

Warto wiedzieć

Oto najważniejsze czynniki zwiększające ryzyko raka piersi:

  • wczesne dojrzewanie (pierwsza menstruacja przed 12 rokiem życia: chrońmy nasze córki przed wczesnym dojrzewaniem!) oraz późna menopauza (po 55 roku życia) – czyli im dłuższy okres ekspozycji na estrogeny, tym ryzyko zwiększa się;
  • antykoncepcja hormonalna oraz hormonalna terapia zastępcza – czyli znowu ekspozycja na estrogeny, tym razem sztuczne;
  • bezdzietność, rodzenie pierwszego dziecka w późniejszym wieku i krótkie karmienie dzieci piersią zwiększają ryzyko raka piersi, podczas gdy posiadanie kilkorga dzieci, rodzenie dzieci w młodym wieku oraz długie karmienie ich piersią zmniejszają ryzyko raka piersi;
  • wiek (najwięcej przypadków zachorowań dotyczy kobiet dojrzałych, aczkolwiek obecnie rak sięga po coraz młodsze panie);
  • złe nawyki stylu życia: nieprawidłowa dieta (czyli typowa dieta zachodnia: przetworzona, tłusta, mięsna, słodka, zbyt kaloryczna, za mało błonnika, warzyw i owoców), siedzący tryb życia, zaparcia;
  • nadwaga i otyłość;
  • nadużywanie alkoholu, palenie tytoniu (co sprzyja rakowi każdego organu, nie tylko piersi);
  • narażenie na toksyny środowiskowe (w tym ksenoestrogeny i metaloestrogeny);
  • przewlekły stres.

Jak nie umrzeć na raka piersi?

Jeśli oczekujesz konkretnych wskazówek i praktycznych porad, to zacznij od tego co ląduje na twoim talerzu trzy razy dziennie.

Warto zagłębić się w lekturę książki napisanej przez lekarza i żywieniowca, doktora Michaela H. Gregera o wymownym tytule: „Jak nie umrzeć przedwcześnie. Co jeść aby dłużej cieszyć się zdrowiem”.

Książka została solidnie i naprawdę profesjonalnie napisana, a ponad 100 stron zajmują w niej same tylko odniesienia do literatury medycznej.

Cały jeden rozdział książki (rozdział 11 „Jak nie umrzeć na raka piersi”– od strony 178 do 197) poświęcony jest tu tematowi raka piersi i doskonale odpowiada na pytanie zadane w tytule rozdziału.

Tutaj dowiesz się wszystkiego co powinnaś wiedzieć jeśli chodzi o codzienne menu jakiego każda kobieta powinna się trzymać by chronić zdrowie swoich piersi (oraz innych organów jako dodatkowy bonus).

jak nie umrzec na raka piersi

Jest to menu oparte w bardzo dużej mierze na bogactwie pokarmu roślinnego. To on jest gwiazdą talerza.

Dużą rolę gra w nim błonnik (czyli dużo warzyw i owoców), lignany (siemię lniane), polifenole (owoce, czerwone wino), izoflawony (rośliny strączkowe, w szczególności soja), zielenina (szczególnie zielone warzywa kapustne jak brokuły, jarmuż czy brukselka), pozytywny wpływ ochronny mają też grzyby i zielona herbata.

Dowiemy się też jakich pokarmów powinno się unikać, bowiem mają naukowo potwierdzony szkodliwy wpływ (np. mięso, szczególnie wredne dla zdrowia jest czerwone przetworzone mięso: grillowane, pieczone, smażone, wędzone), wyjaśniony zostanie też mechanizm w jaki sposób rak piersi karmi się cholesterolem i robi się dzięki niemu bardziej agresywny oraz dlaczego w Azji kobiety cierpią znacznie rzadziej na raka piersi.

Dlaczego to takie ważne wiedzieć to wszystko? Bowiem z autopsji (sekcji zwłok) na kobietach po czterdziestce wynika, że aż u 39% z nich rozwinął się rak w piersiach, ale był za mały by mogła go wykryć mammografia.

Jedna czy nawet dwie komórki rakowe jeszcze nikogo nie zabiły. Ale gdy jest ich miliard – to co innego.

Tyle ich jest mniej więcej kiedy mammograf jest w stanie wyłapać zmianę. To sporo. To około 30 podwojeń.

Każdy nowotwór zaczyna się od pojedynczej komórki, potem jest ich dwie, potem 4, potem 8 potem 16 itd.

Weźmy pod uwagę, że w zależności od aktualnego stanu organizmu podwojenie ilości komórek rakowych może następować zarówno co 25 dni jak i co tysiąc dni lub więcej.

Te 30 podwojeń (czyli moment, w którym nowotwór będzie na tyle duży, że wykryje go badanie) może w takim razie zająć 2 lata lub… 100 lat. To co jemy ma spory wpływ na to w jakim miejscu skali (od lat dwóch do stu) znajdzie się nasz przypadek.

Najlepsze więc w tym wszystkim jest to, że nie jesteśmy bezwolnymi ofiarami raka, lecz mamy kontrolę nad naszym ciałem: zamiast czekać na ewentualną diagnozę najlepiej wziąć się za siebie już TERAZ i podjąć wszelkie antyrakowe działania jakie tylko są możliwe.

Jeśli nowotwór ma stać się dla nas uciążliwy dopiero za sto lat (istnieje taka możliwość), to raczej mało nas on już będzie martwić w tym momencie, bo prędzej to my zakończymy już swoją przygodę na tej pięknej planecie (i to pozostając do końca w dobrej kondycji fizycznej i umysłowej).

Co jeść aby nie dać rakowi żadnych szans – o tym szczegółowo przeczytacie w książce doktora Gregera, do czego gorąco zachęcam. Książka dostępna jest po tym linkiem: [klik].

Pozwolę sobie też w tym miejscu przypomnieć mój artykuł „10 sposobów by przechytrzyć raka” – opublikowany został kilka lat temu, ale zamieszczone tam porady są wciąż aktualne.

Działania antyrakowe podejmować należy wielokierunkowo: nie tylko zmienić zawartość talerza, ale i odchemizować na tyle na ile się da środowisko w którym przebywamy (zaczynając od wyrzucenia podejrzanych produktów zawalających łazienkę czy kuchnię, zastępując je naturalnymi odpowiednikami).

Słońce (poziom witaminy D), sen i życie duchowe to kolejne obszary naszego życia, którym warto się bliżej przyjrzeć.

Polecam też wysłuchanie wykładu doktora W. Li na temat zjawiska angiogenezy: „Czy jedząc możemy zagłodzić raka?” (trzeci link poniżej). Bo tak naprawdę wszyscy mamy (lub będziemy mieć z biegiem czasu) raka – komórki rakowe powstają każdego dnia i każdego dnia giną (choć nie wszystkie i nie zawsze).

Jak tłumaczy dr Li możemy za pomocą odpowiedniego jedzenia i picia tak utrudnić rakowi życie (odcinając mu możliwość tworzenia naczyń krwionośnych dowożących mu papu), że… to jemu najpierw odechce się żyć! A przynajmniej rozwijać. Nie stanie się wtedy dla nas groźny.

Na przykład odkryto, iż niezwykle silnym czynnikiem anty-angiogenetycznym (praktycznie dorównującym lekom, a w wielu przypadkach nawet je przewyższającym) jest… witamina E (jak wiemy produkują ją jedynie rośliny), herbata, kurkuma, czosnek, pietruszka, soja czy też owoce (cytrusowe i jagodowe).

Takie składniki powinny królować na naszych stołach.

Jest naprawdę mnóstwo rzeczy, które można zrobić i trzeba zrobić  by chronić swoje zdrowie przed rakiem i przestać czuć się ofiarą okoliczności. Trzeba tylko mieć o tym wiedzę!

Zabierzmy się więc do roboty nad poprawą naszego stylu życia (bo tej akurat pracy nikt za nas nie wykona) i… dzielmy się cenną wiedzą z innymi, bo od tego może zależeć ich życie.

 

Pomocne linki:

  1. „Kosmetyki jako źródło narażenia na ksenoestrogeny”: http://www.wple.net/plek/numery_2013/numer-8-2012/647-651.pdf
  2. Lista szkodliwych składników czyhających w kosmetykach opracowana przez doktora H. Różańskiego: http://luskiewnik.strefa.pl/acne/toksyny.htm
  3. Czy jedząc możemy zagłodzić raka? Wykład dr W. Li: https://www.ted.com/talks/william_li_can_we_eat_to_starve_cancer