Z pozoru najgroźniejszym zabójcą dzisiaj są choroby nowotworowe czyli popularnie mówiąc rak. Jest on niezmiernie medialny i bardzo dużo się o nim mówi.
Jednak tak naprawdę zabójcą numer jeden współczesnych cywilizowanych społeczeństw nie jest wcale rak, lecz choroby serca i układu krążenia.
Okazuje się przy tym (niewiarygodne, a jednak!), że są na naszej pięknej planecie również i takie społeczności, gdzie współczynnik zachorowań na nadciśnienie, miażdżycę i inne choroby serca i układu krążenia wynosi… okrągłe zero!
Jak oni to robią i czego powinniśmy się od nich nauczyć?
Otóż kilka dni temu dr Michael Greger na swojej witrynie Nutritionfacts.org zamieścił materiał video w którym przedstawił informacje, iż zachorowania na nadciśnienie da się uniknąć za pomocą (zgadnijcie czego?) odpowiedniej diety.
Zrobił to w swoim stylu, czyli podpierając się rzetelnymi wynikami badań naukowych i statystyk.
Przypuszczalnie Twój lekarz o tym nie wie, ale nie szkodzi – ważne, że Ty będziesz wiedział i że zastosujesz to na samym sobie, a także przekażesz tę wiedzę dalej, wszystkim potrzebującym.
A wiedzieć warto, bo jak wiadomo gram prewencji jest po stokroć lepszy niż kilogram leczenia.
Oczywiście wiadomo, że na nadciśnienie, które jest chorobą cywilizacyjną – wpływają rozmaitego rodzaju czynniki właśnie związane z cywilizacją w jakiej aktualnie żyjemy: przewlekły stres, niedosypianie, używki, brak ruchu, nadwaga, palenie papierosów itd.
Dzisiaj jednak zajmiemy się czynnikiem dietetycznym.
Spróbujemy znaleźć odpowiedź na pytanie czy jest jakaś (i jaka) dieta, która najlepiej chroni przed nadciśnieniem oraz chorobami serca i układu krążenia.
Standardowe bowiem porady dietetyki konwencjonalnej to „unikaj soli, jedz chude wędliny, odtłuszczone mleko i jego przetwory, olej roślinny i margarynę.”.
Nie żartuję, takie „porady dietetyczne” można przeczytać na niemal każdej witrynie jaką znajdziemy na pierwszej stronie wyników wyszukiwania w Google. Sprawdźcie sami jak nie wierzycie.
https://nutritionfacts.org/video/how-to-prevent-high-blood-pressure-with-diet
Pan doktor mówi na filmiku co następuje: mamy obecnie sporo kompleksowych badań odnoszących się do wpływu czynników środowiskowych na śmiertelność w poszczególnych populacjach.
Mamy przecież takie badania jak GBD (Global Burden of Disease) czyli globalne obciążenie chorobami, gdzie naukowcy analizują jakie populacje i gdzie i na co chorują, z jakiego powodu i na jakie choroby umierają, jakie są trendy globalne w zachorowalności i umieralności i z jakich powodów itd.
To są bardzo przydatne badania. Wnioski jakie można z nich wyciągać są – nie ma co ukrywać – niezmiernie pouczające.
Możemy się z tych badań przykładowo dowiedzieć ile istnień ludzkich można by było uratować od zgonu gdyby ludzie przestali np. tak namiętnie pić słodzone napoje gazowane.
Okazuje się, że 299 tysięcy i 521. O tyle (statystycznie) mniej byłoby pogrzebów rocznie, gdyby ludzie pozbyli się nałogu spożywania słodzonych napojów gazowanych (lub – pofantazjujmy przez chwilę – zostałyby one obłożone tak wysokim podatkiem czy inną akcyzą, że stałyby się o wiele mniej dostępne).
Słodzone napoje gazowane nie są złe tylko dlatego, że są to (tak jak wszystkie zresztą słodzone produkty) tak zwane „puste kalorie” i w związku z tym nie przyczyniają się do zdrowia, tu chodzi o jeszcze coś więcej: te produkty przyczyniają się do przedwczesnego zgonu.
Pomiędzy czymś uważanym powszechnie za niezdrowe, a czymś realnie, statystycznie podwyższającym ryzyko zgonu jest jak widać delikatna różnica. Czy zawsze mamy tego świadomość sięgając po butelkę lub puszkę z gazowanym napojem, że właśnie być może sięgamy po swoją przyspieszoną śmierć?
Może to zabrzmi nieco patetycznie i nawet przerażająco, ale nie da się ukryć, że tak właśnie jest. Te 299.521 osób w statystykach z powietrza się nie wzięło.
Ale idźmy dalej. Nieszczęsne słodzone napoje gazowane to tylko skromny wierzchołek tej lodowej góry, nie są one bowiem jak się okazuje nawet w połowie tak niebezpiecznym zagrożeniem dla ludzkiego życia jak parówki, salcesony, bekony, szynki czy kiełbasy.
Dieta bogata w przetworzone produkty mięsne przyczynia się rocznie do 840.857 dodatkowych i całkowicie niepotrzebnych przyspieszonych pogrzebów rocznie, z czego ponad 473 tysięcy mężczyzn i ponad 367 tysięcy kobiet, co oznacza, że kobiety padają śmiertelną ofiarą kiełbasy dwa razy częściej niż tracą życie w wyniku przemocy domowej.
I jest to pięć razy więcej pogrzebów niż tych co umarli z powodu zażywania nielegalnych narkotyków.
Warto przy tym zauważyć, że mięso (podobnie jak cukier) jest całkowicie legalne, dotowane przez państwo i ochoczo spożywane już od pierwszych tygodni oraz miesięcy życia.
Większość proponowanych przez przemysł mlek w proszku i „owocowych” kaszek dla niemowląt ma w składzie dodany cukier w takiej czy innej formie, czasem występuje on już na pierwszym miejscu na liście składników, co moim zdaniem jest po prostu oburzające.
Dziecko wychowane na tak podrasowanych produktach będzie potem z niesmakiem pluć „zwykłą” owsianką czy jaglanką z prawdziwymi owocami.
A co z mięsem? Przemysł mięsny (podobnie jak cukierniczy) również dokłada najwyższych starań, aby zdobyć jak najszerszą rzeszę wiernych do końca życia klientów – jak najwcześniej.
Bo „parówkowego skrytożercę” należy sobie wychować jako klienta już od małego.
Ale to nie wszystko. Zostawmy już te parówkowe obrzydlistwa i idźmy dalej, bo dalej się robi naprawdę ciekawie.
Otóż dalej dr Greger pokazał jeszcze coś bardziej przerażającego (a może właśnie pocieszającego?) w tych badaniach: wysokie spożycie pełnego ziarna pozwoliłoby na uratowanie rocznie od przedwczesnego zgonu ponad 1,7 miliona istnień ludzkich, spożywanie większej ilości warzyw uratowałoby życie ponad 1,8 miliona, a orzechów i nasion – niemal 2,5 miliona.
Jednak to czego najbardziej potrzebuje ludzkość to jak się wydaje są owoce: ponad 4,9 miliona istot ludzkich żegna się z życiem każdego roku, a antidotum na to mogły być dla nich wcale nie leki czy szczepionki lecz… owoce.
Powodem dla którego dieta oparta nie na (głównie) cukrze, mięsie czy rafinowanych, oczyszczonych ziarnach lecz na (głównie) nieprzetworzonych różnego rodzaju roślinach może uratować na tej ziemi życie milionom ludzi jest między innymi nadciśnienie, które rocznie powoduje niemal 9 milionów i 400 tysięcy zgonów.
W samych tylko Stanach Zjednoczonych na nadciśnienie cierpi obecnie 78 milionów ludzi (na populację wynoszącą ok. 318 milionów mieszkańców).
Czy u nas jest lepiej niż u jednego z najbardziej otyłych narodów świata czyli USA?
Nie bardzo lepiej, niestety.
Podobne (jak nie nawet ciut gorsze) statystyki jak się okazuje dotyczą Polski (czy my nie mamy o samych sobie i o tym jak to my się „zdrowo odżywiamy” zbyt wygórowanego czasem mniemania?): według ostatnich dużych badań epidemiologicznych szacuję się, że 29% populacji (ok. 11 milionów osób) w Polsce choruje na nadciśnienie, czyli niemal co trzeci z nas wliczając w to niemowlęta, małe dzieci i młodzież, zaś 30% dorosłej populacji Polski ma ciśnienie „wysokie prawidłowe” czyli ciśnienie skurczowe od 130 do 139 mmHg i/lub rozkurczowe od 85 do 89 mmHg.
Znaczna część tych osób zagrożona jest rozwojem nadciśnienia tętniczego w najbliższej przyszłości.
Ciśnienie podobnie jak Amerykanom tak i Polakom wzrasta wraz z wiekiem: w grupie osób pomiędzy 18. a 39. rokiem życia nadciśnienie tętnicze stwierdza się w naszym kraju u 7% badanych (i aż u 9% siedemnastolatków!), podczas gdy powyżej 59. roku życia już ponad połowa polskiej populacji choruje na nadciśnienie.
A może to nie żadna tam choroba, tylko po prostu „tak ma być”?
Bo może jako zwyczajna konsekwencja procesu starzenia nasze ciśnienie sobie tak pomału rośnie i jest to normalne i zgodne z tym co natura dla nas zaplanowała?
Otóż nie: normalne to jest mieć ciśnienie prawidłowe w każdym wieku, nawet po sześćdziesiątce.
Badacze postanowili sprawdzić jak to z tym jest w jakimś mniej dotkniętym cywilizacją zakątku planety, na przykład na wiejskich terenach w Afryce i wybrali się w tym celu do Kenii, gdzie przebadali tysiące osób w różnym wieku. Dieta tych ludzi oparta jest głównie na roślinach: pełne ziarno zbóż, rośliny strączkowe, warzywa, owoce, zielenina.
I co się okazało: aż do mniej więcej czterdziestego roku życia ciśnienie owych Kenijczyków było mniej więcej takie samo jak u „cywilizowanych” Europejczyków czy Amerykanów, czyli około 120/80.
Później jednak było już tylko gorzej, ale… tylko dla populacji „cywilizowanej”: przeciętnej cywilizowanej osobie ciśnienie sukcesywnie rosło, aż w końcu osiągało około sześćdziesiątego roku życia wartość średnio 140/90.
A co z tymi „niecywilizowanymi”, którzy NIE jedli zachodniej diety? Im z kolei ciśnienie polepszało się wraz z wiekiem: nie tylko nie rozwinęło się u nich nadciśnienie, ale wręcz przeciwnie.
Dr Greger uważa, że poziom 140/90 gdzie mówimy o nadciśnieniu jest umowny, podobnie jak „norma”.
Jak wskazują badania dotyczące poziomu cholesterolu – im niższy tym lepiej i tak naprawdę jego zdaniem nie ma czegoś takiego jak bezpieczny poziom powyżej ok. 150, tak i badania dotyczące ciśnienia preferują podejście „im niższe tym lepiej”.
Nawet ludzie, którzy zaczynali od „prawidłowego” poziomu 120/80 zauważają zdrowotne korzyści z obniżenia ciśnienia.
A czy możliwe jest z biegiem czasu obniżenie go do 110/70 lub nawet nieco mniej?
To jest, jak mówi dr Greger, nie tylko możliwe ale wręcz oczywiste – dla tych, którzy mają wystarczająco zdrową dietę (czytaj: wystarczająco mocno osadzoną na nieprzetworzonych pokarmach roślinnych).
Ktoś może powiedzieć, że dr Greger jest ogólnie rzecz biorąc promotorem diety wegańskiej (czyli bez udziału w ogóle jakichkolwiek produktów pochodzenia zwierzęcego), więc może to co mówi jest zbyt radykalne. Lecz czy nie mniej radykalne jest cierpieć na rosnące nadciśnienie tuż po przekroczeniu czterdziestki?
A nawet czasem jeszcze przed wejściem w dorosłość?
Bo przypomnijmy: 9% polskich siedemnastolatków cierpi na nadciśnienie!
Zresztą tak naprawdę przecież sztuka bycia zdrowym nie polega na tym, by wyznawać jakiś „-izm”, zrobić sobie z diety religię i np. samobiczować się za to, że w sałatce warzywnej zjedzonej u cioci na imieninach znalazło się załóżmy jajko (czy tam parę kostek fety), lecz chodzi tutaj o to, by dieta była:
1. PRZEDE WSZYSTKIM jak najmniej przetworzona (Kenijczycy z rejonów wiejskich poddani opisanemu badaniu mimo tego, iż spożywali dietę głównie roślinną, to warto zauważyć, iż nie jedli wegańskich przetworzonych wynalazków w postaci np. „mięsopodobnych” sojowych smażonych wegeburgerów czy sojowych wegeparówek, tylko jedli po prostu to, co zrodziła dla nich ziemia).
2. Możliwie najbardziej ZBLIŻONA do diety wegetariańskiej: nawet jeśli jednym słowem nie będzie ona 100% roślinna (wegańska), to nic nie szkodzi – będzie już naprawdę dużo zdrowiej gdy będzie ona GŁÓWNIE roślinna, czyli podstawą talerza są pokarmy roślinne, a te inne (odzwierzęce) jedynie w niewielkiej ilości jako smakowy dodatek (jeśli ktoś nie potrafi z nich całkowicie zrezygnować), a nie odwrotnie jak to się dzieje dzisiaj.
3. Pozbawiona „nowoczesnych” rafinowanych produktów, jakie przemysł spożywczy ochoczo dla nas produkuje, okraszonych niejednokrotnie litanią dodawanych do nich chemicznych dodatków, mających na celu uczynić je czym innym niż w rzeczywistości są (przetworzonymi śmieciami żywieniowymi).
Reasumując: nie sposób nie zauważyć, że nadużywanie pokarmów słodzonych, oczyszczonych i mięsnych (szczególnie tych wysoko przetworzonych) w dzisiejszych czasach stało się sporym problemem, który poważnie przyczynia się do kiepskiego stanu zdrowia współczesnych cywilizowanych społeczeństw (pomijając już nawet jakość „mięsa” i tego co w nim siedzi, bo to temat-rzeka i nie chcę go tutaj w tym momencie rozwijać).
Kiedyś zarówno cukier (słodycze) jak i mięso jadało się „na niedzielę”, dzisiaj mamy do jednego jak i do drugiego powszechny dostęp, każdego dnia, już od maleńkości.
Jedno i drugie spożywane jest po prostu w nadmiarze – w wielu rodzinach przy każdym posiłku.
Z czego jeśli idzie o mięso to spora część są to produkty przetworzone w postaci rozmaitych wędlin i innych przemysłowych mięsnych przetworów (a może nie ma co się dziwić, skoro dietetycy zalecają ludziom codzienne spożywanie „chudych wędlin”?).
No bo z czym zrobić kanapkę jak nie z wędliną?
A i na deser to już obowiązkowo „coś słodkiego” MUSI przecież być, czyż nie?
Tak właśnie jest w większości polskich rodzin, w tym dawniej w mojej własnej.
Niewielu ludzi przy tym zdaje sobie ponadto sprawę z tego, że podobnie jak cukier pokarmy mięsne są niestety również silnie uzależniające – nie tylko nie jest łatwo z nich zrezygnować (a i próby „ograniczania” często spełzają na niczym), ale i w miarę jedzenia apetyt rośnie i chce nam się ich coraz więcej i więcej.
W połączeniu z dostarczaniem wielu pustych, ograbionych z wartości odżywczych kalorii (słodycze, napoje gazowane, produkty rafinowane) i jednocześnie NIEdostarczaniem tego co rzeczywiście jeść dla zdrowotności powinniśmy (owoce, orzechy i nasiona, warzywa oraz pełne ziarno) jak również używkami, brakiem ruchu i życiem w ciągłym stresie – tworzymy własnymi rękami mieszankę wybuchową.
Potem wystarczy iskierka i… człowiek ląduje w szpitalu. Nie zawsze na czas.
Tak się niestety składa, że – jak to mówił dr Andrew Saul w filmie „Jedzenie ma znaczenie” – w połowie przypadków chorób serca pierwszym objawem choroby serca jest… śmierć.
Zapytajmy sami siebie: co my sobie tak w ogóle robimy? I czy warto żyć by jeść, czy też raczej należałoby pójść w końcu po rozum do głowy i zacząć ostatecznie jeść by żyć? I to nie byle jak żyć, ale pięknie, zdrowo i długo. Bez lekarstw, bez szpitali, bez bólu, bez strachu przed chorobą, kalectwem i przedwczesną śmiercią.
Jak widać można i da się. Wystarczy odwrócić proporcje na talerzu.
Tylko tyle.
Powtórzmy: najpierw owoce, warzywa, orzechy i nasiona oraz pełne ziarno. W formie naturalnej i nieprzetworzonej (nierafinowanej), tak jak ziemia dla nas zrodziła.
Cała reszta (jeśli chcesz) – jako niewielki smakowy dodatek (to w profilaktyce, bo w przypadku gdy potrzebna jest terapia rezygnuje się z „dodatków” pozostawiając na talerzu tylko rośliny).
Jest to zresztą podejście jakie prezentuje wielu lekarzy skutecznie leczących ludzi z chorób cywilizacyjnych dietą, np. dr Joel Fuhrman, dr Caldwell Esselstyn, nasza dr Ewa Dąbrowska czy w końcu dr Dean Ornish, który jako pierwszy udowodnił naukowo, iż dietą opartą na roślinach można cofnąć choroby serca i układu krążenia.
Swoje wyniki Ornish opublikował w renomowanym medycznym czasopismie „The Lancet”w latach 80-tych, po czym od 2010 r. metoda dra Ornisha została w USA dopuszczona oficjalnie jako środek leczniczy i refundowana jest przez tamtejszy NFZ wszystkim chętnym pacjentom, którzy wolą wybrać rozwiązanie dietetyczne zamiast leków i operacji chirurgicznych (bajpasy, stenty, angioplastyka itp).
Warto przy tym zauważyć, że źródło białka to nie tylko mięso, jaja, ryby i nabiały. To także orzechy, nasiona, grzyby czy rośliny strączkowe.
Pacjenci którzy przeszli przez program dra Ornisha odzyskali zdrowie i niczego im nie brakuje, a już na pewno nie białka. 😉
Na koniec wisienka na torcie od dra Gregera: dwa lata trwały badania podczas których w kenijskim wiejskim szpitalu poddano obserwacji wszystkich pacjentów przyjmowanych do owego szpitala w liczbie ok. 1800 osób.
Ile przez ten czas odnotowano przypadków nadciśnienia u pacjentów? Zero.
Zdumiewające!
Muszą mieć tam w takim razie niski wskaźnik występowania chorób serca. Otóż nie – oni nie mają wcale wskaźnika chorób serca. On nie jest „niski”, tylko go po prostu nie ma.
Nie odnotowano też ani jednego przypadku miażdżycy, zabójcy numer jeden i plagi współczesnej cywilizacji.
Warto jednak zaznaczyć, że odżywianie, to jedynie jeden z czynników, zaś na powstawanie nadciśnienia ma wpływ również przewlekły stres, zażywanie medykamentów, obciążenie toksynami środowiskowymi, niedobór aktywności fizycznej czy w końcu niedomagająca wątroba.
Cytowane przez dra Gregera w materiale video źródła:
T Nwankwo, S Sug, V Burt, Q Gu. Hypertension Among Adults in the United States: National Health and Nutrition Examination Survey, 2011–2012. CDC.
C P Donnison. BLOOD PRESSURE IN THE AFRICAN NATIVE. The Lancet Volume 213, No. 5497, p6–7, 5 January 1929.

Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
XLka napisał(a):
Czytam, wyciągam wnioski i nie wiem, dlaczego sobie to robię. Napojów gazowanych nie pijam, za słodyczami nie przepadam, ale nadal nie jestem w stanie wyrzec się gotowanych potraw, kluch różnego rodzaju, chleba w dużych ilościach, mięsa od czasu do czasu. A miażdżyca i cukrzyca postępują…
Marlena napisał(a):
Nawet jeśli nie czujesz się na siłach zrezygnować z chleba, to odwróć proporcje na talerzu, a po jakimś czasie odczujesz różnicę. Cała micha fajnej, kolorowej wieloskładnikowej sałatki przyprawionej aromatycznym dressingiem i obficie doprawionej zieleniną, ziarnami (sezam, słonecznik) i ulubionymi ziołami, a do tego „na okrasę” niewielka kromeczka chleba razowego na zakwasie. Pamiętać trzeba o tym, że chleb jest to pokarm jak by nie było również PRZETWORZONY – droga od kłosa po chleb była długa i ciężka 😉 Tak samo makarony, kluski itd. Naprawdę z dwojga złego to już lepiej ugotować sobie ziarno w jego oryginalnym stanie, trochę brązowego ryżu czy jakąś kaszę (gryczana, jaglana, quinoa itp.) albo zwykłe płatki np. owsiane czy orkiszowe niż wrzucać w siebie makarony i chleby (czyli produkty przetworzone).
Takie drobne zmiany potrafią wiele zdziałać.
bezglutenowiec napisał(a):
Jak czytam Twój wpis, to przypomina mi się lektura dr.Davisa („Dieta bez pszenicy”). Dr.Davis pisze, że gluten zawarty zwłaszcza w pszenicy ma działanie uzależniające! Porównuje działanie pszennych egzorfin do uzależniającego działania morfiny. Ja osobiście wykopałem gluten z mojej diety na początku zeszłego roku (dodatkowo praktycznie wyeliminowałem soję i przetwory, a także kukurydzę i biały ryż). W tym czasie zgubiłem 30kg, poznałem i polubiłem kasze bezglutenowe – gryczaną i jaglaną oraz ryż niełuskany, wszelkie orzechy (włoskie, laskowe, nerkowce, pistacje, makadamia, brazylijskie), pestki (słonecznik, dynia) i wiele warzyw, których do niedawna nawet nie znałem (jak np. fenkuł) oraz dodałem sporo zdrowych tłuszczów – orzechów, pestek, olej lniany, oliwa tłoczona na zimno… Nie mam napadów wilczego apetytu, ze „słodyczy” zjadam suszone owoce z orzechami i czuję się super (czasem też bezglutenowy domowy sernik). Ostatnio zmierzone ciśnienie miałem na poziomie 110/62, a cukier – 78.
Zachęcam gorąco do lektury dr.Davisa jako pewnej inspiracji – ja po wykopaniu glutenu, w tym roku odstawiłem też płyn UHT sprzedawany pod nazwą „mleko”. Planuję wytwarzanie naturalnych jogurtów (z żywego mleka z mlekomatów), ale to jak będzie trochę cieplej (bo zgodnie z medycyną chińską jogurty mają własności wychładzające i nasilające wilgoć w organizmie). Tak więc odstawienie tych rzeczy na które jesteś uczulona może tylko dodać zdrowia… A i kukurydza dostępna w sprzedaży to pewnie w 95% tylko GMO. Pytanie odnośnie jajek – to czy jesteś uczulona na białko, czy na żółtka jajek? Z tego co słyszałem, to nie ma przypadków alergii na żółtka, ale na białko – jak najbardziej.
Marlena napisał(a):
Od siebie dodam, że większość osób nie ma nadwrażliwości na gluten jako taki, ale na pszenicę właśnie i to tę „nowoczesną”. Więc to nie pszenica jako taka jest „zła” lecz złe jest to, co hodowcy z nią zrobili dokonując na ich chromosomach modyfikacji, bo wyroby miały być nie tyle zdrowe ile… smaczne (tak smaczne, że aż uzależniające, jak się okazało) oraz ciasto miało dać się łatwo piekarzom ugniatać.
Pszenica pszenicy nie jest zatem równa. Stare odmiany pszenicy jak orkisz, płaskurka i samopsza mają inny skład i zawartość białek, stąd też nie posiadają tak niszczących właściwości jak te stworzone ludzką ręką w ostatnich dziesięcioleciach „nowoczesne” odmiany, a nawet mogą mieć dobroczynne działanie prozdrowotne: https://www.zdrowa-zywnosc.pl/artykuly/23-wartosc-odzywcza-i-prozdrowotna-pszenicy-orkisz-w-zywieniu-czlowieka
alicja napisał(a):
biale pieczywo musisz odstawic ogolnie biala maa , pic duzo swiezych warzywnych sokow no i musisz sie suplementowac bo nie bedzie efetow polecam WitD3 plus wit K2 plus magnez , wit C , prolisynC od dr Ratha i jeszcze mleczko pszczele
Marlena napisał(a):
Alicjo, nie sądzę aby dawanie przez internet całkowicie nieznanej osobie porad typu „musisz suplementować to i to” było właściwe. 😉
XLka napisał(a):
Dziękuję. Robiłam testy: nie toleruję kukurydzy, owsa, jaj, mleka. Rewolucje w moim przypadku tylko pod okiem, np. dr Dąbrowskiej, stadnie :). Być może Twój pomysł jest idealny. Popracuję nad drobnymi zmianami.
Hana napisał(a):
Mam pytanko, gdzie robiłaś testy. Czy coś wiesz na temat Food Detectiv? Ja chyba mam jakąś nietolerancję pokarmową, bardzo często po posiłku boli mnie żołądek.
katie napisał(a):
Pani Marleno! Serdecznie dziękuję za pracę wkładaną w prowadzenie tego bloga. Jestem pod wrażeniem Akademii, trafiłam tu przypadkiem i na pewno będę regularnie zaglądać. Od blisko 3 lat odżywiam się nieprzetworzoną żywnością roślinną i bardzo sobie chwalę ten sposób żywienia. Również moja mama zmieniła nawyki żywieniowe, po pewnym czasie odstawiła leki na nadciśnienie i wróciła do sylwetki z liceum 😉 Mama mojej przyjaciółki również zmaga się z dużą nadwagą i bardzo wysokim ciśnieniem, jednak są sceptycznie nastawione do jedzenia roślin jako ratunku dla układu krążenia. Usłyszałam, że wszystko sprowadza się do schudnięcia, wraz z masą ciała spada ciśnienie, można jeść wszystko byle z umiarem, a nie „męczyć” się jedząc trawę.
Zasmuca mnie takie myślenie, wiele osób woli łyknąć pigułkę, która tylko zamaskuje problem, zamiast spróbowac tak prostego rozwiązania, jak zmiana nawyków żywieniowych.
Pozdrawiam serdecznie
Katie
Marlena napisał(a):
Niestety „wszystko byle z umiarem” zwyczajnie nie działa. Można osiągać tym sposobem co najwyżej umiarkowane (delikatnie mówiąc) rezultaty.
Pisałam o tym również, tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/tag/umiar/
Dieta roślinna lub głównie roślinna to nie jest jednak „jedzenie trawy”, bowiem bogactwo żywności roślinnej jaka dla nas została przez naturę stworzona przyprawia wręcz o zawrót głowy. Zanurzenie się całym sobą w to bogactwo nie jest „męką” lecz przywilejem istot ludzkich i czystą radością (również wynikającą ze zdrowia fizycznego i jasności umysłu). Jednak te sprawy każdy musi pojąć sam osobiście. A pigułki z pewnością tego nie ułatwiają – są protezą dzięki której „jakoś” można dalej kuśtykać przez życie, coraz bardziej oddalając się od Prawdy: że każdy może sam stać się dla siebie swoim lekarzem o ile tylko dokona takiego wyboru.
feme napisał(a):
akurat Piratki z Lidla mają bardzo dobry skład, kupuję tylko od nich. Nawet acerola w składzie
Marlena napisał(a):
Co nie zmienia faktu, że jest to przetworzony przemysłowo produkt mięsny, od którego powinniśmy trzymać się z dala. My i tym bardziej nasze dzieci. A acerolę (witaminę C) lepiej dać dziecku w postaci świeżych warzyw i owoców, a nie w postaci… dodatku do parówki.
plenuscausa napisał(a):
A ja mam pytanie, co będzie najlepszym źródłem kolagenu i elastyny? Chodzi mi o stawy.
W tej chwili jestem na diecie dr Ewy Dąbrowskiej i nie wiem, czy w tej chwili wspomagam moje stawy czy nic dobrego im nie robię?
Marlena napisał(a):
Nie musisz dostarczać z zewnątrz ani jednego ani drugiego, ponieważ to nie są substancje egzogenne – nasz ustrój doskonale potrafi wyprodukować je sam pod warunkiem dostarczenia mu odpowiedniego budulca oraz niezbędnego kofaktora dla przemian biochemicznych jakim jest w tym wypadku witamina C.
bezglutenowiec napisał(a):
odnośnie przytoczonych badań to nieco mnie one zaskoczyły. Czytałem w książce Uffe Ravnskova „Cholesterolowe kłamstwo” o badaniach prowadzonych wśród Masajów w Kenii i z tego co pamiętam, to oni nie zjadają właśnie traw, które uznają za pokarm dla bydła, ale jedzą mięso i mleko (i to w ogromnych ilościach), jako że w Kenii żyje mnóstwo plemion pasterskich. Co się tyczy wyników, to dr.Mann, który badał Masajów, podkreśla, że nie występuje u nich problem z chorobami serca.
Marlena napisał(a):
Dr George V. Mann na podstawie badań Masajów (w ilości ok. 1500 osób stwierdził), że wskaźnik chorób serca był u nich niski („…rarely have cardiovascular disease.”), a nie że był zerowy: https://www.people.com/people/archive/article/0,,20072775,00.html
mała MI napisał(a):
Czy wysoko przetworzona żywność w tym np. kiełbasy, ale wykonane w domu i uwędzone na własnym dymie zaliczają się do Pani czarnej listy? W tej chwili odeszliśmy od wszelkich kupnych parówek, kiełbas i innych tego typu przetworów. Robimy własne wg swoich przepisów np. mielonki, które peklujemy w słoikach. Własne kiełbasy z dzika i wieprzowiny, swoje pieczenie które doskonale nadrabiają szynki i wędliny ze sklepu. Jesteśmy mięsożerni – ale myśleliśmy, że taka alternatywa jest dla nas dobra, na tyle, że nie musimy obawiać się o nasze zdrowie.
Marlena napisał(a):
Przetworzone jest przetworzone, czy to w domu czy w fabryce, aczkolwiek my w domu nieco bardziej zadbamy o jakość niż fabrykant, który musi na nas zarobić. To jednak nie znaczy, że mamy się codziennie opychać przetworzonymi (nawet w domu) pokarmami mięsnymi (tym bardziej z mięsa czerwonego), chyba że chcemy świadomie zwiększyć swoje szanse na szybsze dołączenie do grona 840.857 nieszczęśników.
Peklowanie i wędzenie nie jest najlepszym rozwiązaniem jako że podczas obróbki powstają związki rakotwórcze:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Peklowanie
https://pl.wikipedia.org/wiki/W%C4%99dzenie
Można jednak starać się zminimalizować szkodliwe działanie tych związków. Jak organizm metabolizuje potencjalnie kancerogenne substancje, jak je neutralizuje i co takiego zawarte jest w świeżych owocach i warzywach co nas chroni, o tym bardzo przystępnie mówił np. dr Jerzy Gubernator na wykładzie, który polecam wysłuchać: https://akademiawitalnosci.pl/filmy/
Jeszcze raz chciałabym podkreślić, że nie chodzi o to, by zaraz koniecznie przejść na całkowity weganizm (aczkolwiek tak jak napisałam w artykule – to właśnie taką dietę czysto wegańską stosuje się leczniczo już oficjalnie w amerykańskiej służbie zdrowia). Zwróćmy uwagę, że tak jak opisał Dan Buettner w swojej słynnej książce „Niebieskie strefy. 9 lekcji długowieczności od ludzi żyjących najdłużej” – nawet u najbardziej długowiecznych społeczeństw na naszej planecie notuje się okazjonalne spożywanie mięsa, nawet czerwonego (np. długowieczni japońscy Okinawczycy raz w roku jedzą wieprzowinę, na Nowy Rok) czy innych produktów odzwierzęcych np. serów kozich lub ryb (długowieczni włoscy Sardyńczycy i greccy Ikaryjczycy), podczas gdy inni całe życie są weganami i mają się doskonale (adwentyści z Loma Linda w Kaliforni). Więc to nie chodzi o samo jedzenie lub niejedzenia mięsa jako takie – niech każdy rozważy w swoim sumieniu czy je będzie jadł czy nie. Natomiast to co się liczy i to co jest wspólnym mianownikiem dla WSZYSTKICH żyjących długo (i zdrowo) populacji jest dieta NIEPRZETWORZONA i możliwie najbardziej na co dzień zbliżona do wegetariańskiej gdzie podstawą talerza są warzywa, owoce, nasiona i orzechy oraz pełne ziarno, a wszystko inne traktowane jest jako niewielki dodatek (z ewentualnym i raczej okazjonalnym spożyciem pokarmów mięsnych, czyli na niedzielę, na święta, na uroczystość w rodzinie itd.).
mała MI napisał(a):
U pani zawsze można liczyć na konkretną i wyczerpującą odpowiedź, bardzo to u pani cenię i dziękuję. A bloga czytam wraz z komentarzami – wszystkimi, bo właśnie dużo można się dowiedzieć. Dziękuję jeszcze raz za tak wielką pracę, czas i poświęcenie jaką pani tu wkłada z sercem i duszą.
20latek napisał(a):
Witam
A co w przypadku osób chodzących na siłownię? Przecież nie jestem w stanie zapewnić takiej ilości białka z samych nasion i orzechów… Węglowodany to wiadomo, że najlepsze z brązowego ryżu, kaszy gryczanej czy jaglanej. Przecież gdyby osoba ćwicząca siłowo zaczęła jeść tylko warzywa i owoce to raz dwa zjechałaby z wagi. W takim razie co by Pani poleciła w takim przypadku?
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Jest bardzo wielu słynnych sportowców wegetarian czy nawet wegan: https://wegesport.pl/index.php?option=com_weblinks&catid=29&Itemid=23
Skąd oni czerpią białko? Ano stąd: https://veganworkout.org.pl/co-jesc/
Białko jak widać nie jest problemem, ponieważ aminokwasy występują wszędzie – we wszystkim co ziemia dla człowieka zrodziła (w sumie to aminokwasów właśnie potrzebujemy, a te są we wszystkim co jest żyjącą florą lub fauną). Taki koń czy słoń nie budują swojej siły kosztem innych stworzeń, lecz jedzą to co ziemia dla nich rodzi. Człowiek natomiast ma przywilej świadomego wyboru: może to zrobić kosztem innych stworzeń lub nie.
Dexiu napisał(a):
A ja mam pytanie innej natury, co z mrożonkami własnej roboty?? Mamy rodzinny ogródek gdzie sadzi się głównie warzywa, i rośnie trochę krzewów i drzew owocowych, fajnie jeść swoje ale nie da się cały rok, czy mrożenie warzyw i owoców działa na ich witalne właściwości jak gotowanie??
Marlena napisał(a):
Mrożenie warzyw i owoców zawsze wpłynie na zawartość substancji odżywczych w nich zawartych, jednak gdy nie mamy innego wyjścia (np. jest zima) to lepiej zjeść warzywa mrożone niż żadne.
gosia napisał(a):
witam, a jak to jest z ta witamina b12. nie jedzac zupenie miesa, jajek podobno robimy niedobory tej witaminy i nawet jedzac spiruline nigdy nie bedzie w stanie zapewnic odpowiedniego poziomu wit b12.moja ciotka po 14 latach nniejedzenia miesa i jajek ma nieprawidlowy poziom homocysteiny co podobno mowi o niskim poziomie wit b12. zastanawiam sie czy ja to wszystko dobrze rozumiem? interesuje sie zdrowym odzywianiem sie i czytam rozne zrodla. i tak Pan Jerzy zieba mowi o jedzeniu miesa, jak i dietetyczka ajwen, Pani na swoim blogu o unikaniu, wiele diet antyrakowych tez mowi o ograniczaniu miesa.chcialabym znalesc zdrowa dietę dla siebie i dzieci 2 i 5 lat.co by Pani doradzila?
Marlena napisał(a):
Gosiu, napisałam w artykule – przeczytaj proszę raz jeszcze. Co powinno być podstawą talerza a co dodatkiem (lub spożywane od święta). Nikt nie mówi przy tym o całkowitym wykluczeniu wszelkich pokarmów odzwierzęcych – jest to wolna wola każdego z nas. Sztuka tkwi w proporcjach: najpierw warzywa, owoce, nasiona i orzechy oraz pełne ziarno jako pokarmy gęste odżywczo czyli bogate w składniki odżywcze przypadające na 1 kcal (a NIE na 100 g, bo nawet jak weźmiemy pod uwagę białko to się okazuje, że w 1 kcal brokuła mamy więcej białka niż w 1 kcal mięsa), a całą resztę traktować jako ewentualny dodatek. Pamiętajmy bowiem, że mamy do dyspozycji te ok. 2000 kcal na dzień i każda kcal musi nam dostarczyć jak najwięcej tego, co do prawidłowego funkcjonowania oraz osiągnięcia długowieczności w zdrowiu i jasności umysłu nasz organizm potrzebuje. Czyli musi mieć odpowiednio wysoką gęstość odżywczą (witaminy, minerały, enzymy, ochronne fitozwiązki, błonnik itd.). Z tego punktu widzenia mięso prezentuje się tak sobie, szału nie ma, jest zdecydowanie przereklamowane.
Natomiast jeśli ktoś świadomie decyduje się na wykluczenie wszystkiego co pochodzi od zwierząt, to też żadnych przeszkód nie ma – witamina B12 dostępna jest w formie suplementu.
Barbara napisał(a):
Witam. Ja na chwilowo bezmięsnej diecie osiągnęłam wysokie dawki wit. B12 (ponad „normę”) w krwi za pomocą kwasu buraczanego (tę witaminę wytwarzają nasze bakterie jelitowe, jeśli są zdrowe i mają z czego) 🙂 Jednocześnie piłam koktajl z siemienia lnianego, natki pietruszki, cytryny i miodu – chyba właśnie na Akademii wyczytałam, że siemię lniane+siarka = witamina B.
o.laz napisał(a):
ja sama jestem wierną Twoją czytelniczką Marleno od ponad roku, moje życie zmieniło się o 180 stopni dzięki Tobie. Nestety w naszych warunkach pozostaje TYLKO prewencja. Jeśli dowiesz się o takich mozliwosciach leczenia gdy juz powaznie zachorujesz to klops. Moja tesciowa walczy z nadcisnieniem i miazdzycą i widzę jak wielki to problem. Jest ona rzutką i aktywną osobą, potrafi narzucic sobie dietę i wierzy że zmiana żywienia ma sens. Jednak gdy zaczęła jesc zdrowiej już była na lekach a zaden lekarz z nfztu nie zgadza sie prowadzic pacjenta ktory chce sie leczyc zywieniem. zmieniają jedynie leki z jednych na drugie, ci zmniejszają dawki, tamci zwiększają, szmergla mozna dostac a samemu takich lekow odstawic sie nie da. Na turnus u dr Dabrowskiej nas nie stac a ze zdrowiem tesciowej coraz gorzej 🙁 smutne to wszystko
XLka napisał(a):
O.laz, książeczka Pani Doktor jest taniutka, a potrawy można przygotować samodzielnie. Duży nacisk kładziono na oczyszczenie jelit za pomocą hydrokolonoterapii, ale można pomóc pacjentowi kilkoma lewatywami. Ważne by dużo pić wody i herbat ziołowych, a jeszcze więcej się ruszać: ćw. na kręgosłup, pływanie, gimn. w wodzie, nordicki, ćw. oddechowe i ćw. oczu na powietrzu przy pniu drzewa, fitness, co jest w zasięgu. Takie ćwiczonka znajdziemy choćby na youtube. Nie trzeba za to płacić. Życzę zdrowia Pani Teściowej.
Janka napisał(a):
Marleno odpisz proszę..
1. gdzie kupujesz płaskurkę czy samopszę???
2. czytam książkę Jeść, by żyć i tam są w przepisach przyprawy – mieszanki VegiZest czy Mrs, Dash…gdzie znajdę przepisy??
3 Czy z migdałów bio pochodzących z Hiszpanii tez należy ściągać skórkę przy produkcji mleka?
serdecznie pozdrawiam 🙂
Marlena napisał(a):
Janko, te mąki ze starych odmian to musisz po sklepach ze zdrową żywnością poszukać, z firmy Babalscy. Mieszanki wymienione u Fuhrmana to taka jakby domowa vegeta a to drugie to mieszanka ziół. W sumie można po swojemu przyprawiać i tyle. Do produkcji mleka ja obieram migdały, bo potem z pulpy jeszcze robię różne rzeczy, a jak pulpa jest skórzasta to niesmaczne.
yvonne napisał(a):
AW uzależnia. I jest to najlepsze uzależnienie jakie kiedykolwiek nabylam. Dzięki Ci za to Marleno.
Ogrodowa 58 napisał(a):
Jak już mrozić warzywa to chociaż swoje. Mam specjalną zamrażarkę na takie rzeczy i wierzcie mi, są o niebo lepsze niż te kupowane w marketach.
olga napisał(a):
Chcialam w innej kwestii Pania zapytac. Sos sojowy, wlasnie ten naturalnie warzony, podobno zawiera aspergillus, grzyb/ substancja karcenogenna. Cos Pani wie na ten temat? Bardzo mnie to zmartwilo, gdyz uzywam sosu w kuchni
Marlena napisał(a):
Nie wszystkie mikroorganizmy z rodzaju aspergillus są szkodliwe, niektóre są też pożyteczne. Akurat ten Aspergillus z sosu sojowego czy miso (Aspergillus oryzae) należy do tych drugich.
Karo napisał(a):
A mogłabyś napisać podobny artykuł o cukrzycy?
Marlena napisał(a):
Te same 3 zasady stosuje się również przy cukrzycy typu 2.
1. Jedz prawdziwe jedzenie (nieprzetworzone)
2. Nie za dużo
3. Głównie rośliny
Program dietetyczny dra Ornisha sprawdza się także przy cukrzycy. Polecam zbliżone tematycznie dwie znakomite książki napisane przez lekarzy dla pacjentów: dr Mark Hyman „Koniec z cukrzycą i otyłością!” oraz dr Joel Fuhrman „Wylecz cukrzycę”. Cukrzycę leczy się odpowiednim jedzeniem i to skutecznie się leczy.
Cukrzyca to nie wyrok! 🙂
Janusz napisał(a):
Witam
Czy jest gdzieś polskie źródło opisujące dokładnie metodę dra Ornisha?
Pozdrawiam
J.
Marlena napisał(a):
Niestety jego książek nie wydano jeszcze w języku polskim. Natomiast wpisz sobie w Google „dieta Ornisha”, jest sporo stron opisujących tę metodę, np. tutaj: https://www.dietawarzywnoowocowa.pl/2014/04/dieta-ornisha-cwiczenia-i-relaks.html
XLka napisał(a):
Do Hany. Tak, robiłam testy Food Detectiv w Gołubiu (tam, gdzie pracuje dr E. Dąbrowska). Podobno mam kłopoty ze stawami i mięśniami z powodu przebiałczenia i spożywania nietolerowanych pokarmów, ale nie wiążę tego z bólem. Mnie żołądek boli, kiedy mam w nim nadżerki.
Hana napisał(a):
Dziękuję Ci Xlko.Ja też będę musiała się wybrać do ośrodka dr. Dąbrowskiej. Niestety mam już sporo choróbsk. Pod wpływem impulsu , który nabyłam trafiając na AW, sama zastosowałam dietę wymienionej doktor przez okres 4 tygodni. Niestety oprócz spadku wagi nie zauważyłam żadnych oznak uzdrowieńczych. Dopiero po zakupie książki pani doktor i wnikliwym przeczytaniu wyjaśniło się dlaczego ich brak. Cyt. „niektóre leki hamują samoleczące zdolności organizmu np.beta-blokery, ” a ja właśnie zażywam Betaloc. Sama bałam się go odstawić , a pójście z tym problemem do mojego lekarza prowadzącego uznałam za bezcelowe. Nadto Marlena pisze , że te beta -blokery to złodzieje witamin i minerałów. A więc koło się zamyka. Mimo to zmieniłam swoje nawyki żywieniowe, jem dużo potraw z diety , zakupiłam wyciskarkę , codziennie soki, trochę produktów ze sklepiku Marleny . Założyłam specjalny segregator z jej pysznymi przepisami i poradami, codziennie „siedzę ” na AW i też zapisuję wszystkie interesujące wypowiedzi , takich jak ja czytelników , którzy uwierzyli, że można sobie jeszcze pomóc i pokonać nabyte przez własne działania lub zaniechania choroby.
życzę dużo zdrówka, wiary i wytrwałości. Pozdrawiam Hana.
Michał napisał(a):
Marleno jakoś nie rozumiem tego przekonania jedynie do owoców i warzyw. Raporty jednoznacznie pokazują, że skażenie warzyw i owoców jest ogromne, pestycydy, opryski, wczesne zrywanie hamuje wytwarzanie witaminy C i innych witamin w owocach, owoce zasysają z gleby metale ciężkie i ich nie wydalają, mają mało minerałów bo ziemia jest wyjałowiona. Mięso aktualnie jest mniej skażone niż rośliny. Pozatym ten kto zupełnie usuwa białko i tłuszcze z diety strasznie sobie szkodzi. Białka to aminokwasy, przy odpowiednim zakwaszeniu są rozkładane na aminokwasy, problemem chorób nie jest mięso tylko brak zakwaszenia żołądków tak aby sobie z trawieniem tych produktów odzwierzęcych radziły. Człowiek pierwotny jadał mięso i jakoś żył zdrowo, rośliny też. Byłbym ostrożny ze sformułowaniami, że należy wyłączyć z diety produkty odzwierzęce takie jak np. jajka, które nie sa żadną bombą cholesterolową wręcz ich zażywanie w ilościach po 20 tygodniowo potrafi dostarczyć nam niezbędnych witamin i składników odżywczych a także wyrównać poziom cholesterolu do optymalnego. Ja oczywiście nie jestem przeciwnikiem warzyw jadam je, ale także jadam mięso jajka, sery żółte (te dobre), PARÓWKI z małą ilością mięsa wykonane ze ścięgien bez dodatków chemicznych E i innych zagęszczaczy (ciężko było takie znaleźć). Parówki są źródłem kolagenu niezbędnego nam do zdrowia aby nie umrzeć od pękających tętniaków, nie mieć żylaków czy problemów z kośćmi. Nie można opierać diety jedynie na warzywach i owocach. Jerzy Maslanky mowił niedawno o kobiecie, która jedząc duże ilości owoców i warzyw jakoś dostała raka trzustki. Dieta kwaśniewskiego jest źle rozumiana dzisiaj przez wielu ludzi on tam wyraźnie pisze, że mięsa dużo nie potrzebujemy mniej niż 100 gram dziennie a nawet co kilka dni. Masło to w przeciwieństwie do olejów roślinnych zbawienie dla nas, tak samo mleko świeże od krowy, tłuste niepasteryzowane, jajka, dobra szynka najlepiej robiona samemu. (Ja kupuję mięso od hodowcy, obcinam tłuste części, robię marynate z ziół i z soli himalajskiej a potem wędzę i gotuję taką szynkę. Smakuje o niebo lepiej niz ze sklepu i nie ma ani jednego konserwantu. Oczywiście nie uznaj tego za krytykę, a konstruktywną dyskusję bo uznaję twoją stronę za bardzo wartościową i stosując się do tych zaleceń na pewno wielu ludzi odzyska zdrowie, zaznaczyć chciałem tylko tyle, że niektóre witaminy możemy pozyskać TYLKO I WYŁĄCZNIE z produktów zwierzęcych.
Marlena napisał(a):
Michał, Ty lepiej popatrz co to za raporty i kto je opracował 😉 Mam takie raporty w nosie, skoro odzyskałam zdrowie, młodość i witalność WŁAŚNIE jedząc szalone ilości warzyw i owoców (z czego olbrzymia część na świeżo, bez obróbki termicznej w postaci surówek, soków warzywnych, lodów czy koktajli) i to kupowanych normalnie w warzywniaku, bo do tych „eko” nie miałam na samym początku dostępu żadnego. Dla mnie takie raporty są zatem kompletnie niewiarygodne, zafałszowane, zwodnicze i oszukańcze, a jedyne co mają na celu to odsunąć ludzi jak najdalej od Prawdy.
Mięso czy nabiał nie może być mniej skażone niż warzywa, bo to co jedzą zwierzęta rosło na tej samej ziemi (skażonej, ubogiej itd.) i tak samo było pryskane rozmaitym świństwem, które następnie przechodzi do mleka (dokładnie tak jak u kobiety dzieje się to u krowy) i do ich tkanek (szczególnym rezerwuarem toksyn środowiskowych jest tkanka tłuszczowa – tak samo u ludzi jak i u innych ssaków). Chyba że ktoś karmi zwierzęta ekologiczną paszą. Nie jesteś człowiekiem pierwotnym cieszącym się nieskażoną ziemią i mięsem czystych równie nieskażonych zwierząt: dopóki nie będziesz karmił ich sam to nie wiesz tak naprawdę co żarły i jak żyły. To samo się tyczy warzyw: dopóki sama nie wyhoduję to tak na 100% nie wiem co jem, pozostaje mi zaufać lub postarać się na tyle na ile to możliwe zminimalizować ekspozycję na środki ochrony roślin płucząc warzywa moją metodą.
W artykule nie napisałam, że ktoś ma całkowicie wykluczyć jakikolwiek makroskładnik odżywczy – nie na tym rzecz polega. Białka ci nie zabraknie nawet jak przestaniesz opychać się zwierzętami i ich wydzielinami. Tak jak napisałam w artykule – uzdrowieni pacjenci dra Ornisha są tego przykładem, nikomu nie zabrakło białka. Wszystko bowiem jest „białkiem” dopóki jest skomponowane w jakiejkolwiek części z aminokwasów. Wszystko co rośnie zawiera przecież zawsze wszystkie 3 makroskładniki odżywcze – tyle tylko, że w różnych proporcjach. Jeśli mamy teraz zjeść dziennie załóżmy te 2000 kcal dziennie, to białko możemy czerpać zarówno z brokuła jak i z mięsa, ale prawda jest taka, iż w 1 kcal brokuła jest więcej białka niż w 1 kcal mięsa. I więcej błonnika, witamin i minerałów oraz ochronnych fitozwiązków. I dlatego wtedy gdy odstawiłam parówki poprawiło mi się zdrowie, a mój organizm z dostarczonego budulca (roślinnego!) wyprodukował sobie sam swój własny kolagen, dzięki czemu zniknęły mi zmarszczki i cellulit oraz nareszcie po tylu latach męczarni przestały boleć mnie stawy. Niestety nie udało mi się tego dokonać jedząc parówki, w których podobno jest „tak dużo kolagenu”. Teraz już wiem dlaczego.
Więc owszem, ja jestem żywym chodzącym przykładem, że można a nawet trzeba opierać dietę na warzywach i owocach właśnie, a nie na czym innym. Odnośnie raka trzustki którego ktoś ponoć dostał „od warzyw” to uprzejmie Cię informuję, że największe badanie jakie było na ten temat wykonane (https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/19561318) ustaliło związek raka trzustki ze spożywaniem tłuszczu pochodzenia zwierzęcego, natomiast nie ma, nie było i nie będzie ani jednego badania naukowego, które ustaliłoby związek jakiegokolwiek pokarmu roślinnego (warzyw i owoców) z powstawaniem raka! Czy to trzustki czy jakiegokolwiek innego organu. Jedyny związek jaki NA PEWNO nauka ustaliła to taki, że to ZA MAŁE spożycie warzyw i owoców jest znaczącym czynnikiem ryzyka w powstawaniu wieeeelu chorób, w tym raka. Nie odwrotnie. I nie ma co zaklinać rzeczywistości. O tym właśnie pisałam w artykule.
W Instytucie Gersona rak trzustki jest leczony właśnie za pomocą czysto roślinnej diety opracowanej lata temu przez dra Maxa Gersona https://gerson.org/gerpress/ jak więc to samo co leczy miałoby daną chorobę powodować? Ktokolwiek zatem będzie wyśmiewał warzywa i owoce i spychał je do roli „przystawki” (a nawet gorzej – „zielska” lub „trawy”) oskarżając je o powodowanie chorób to wiedz, że Cię zwodzi i kłamie, odciągając Cię od Prawdy. Warzywa nie powodują raka, one go LECZĄ. A jedzeniem 20 jajek możesz owszem uregulować poziom cholesterolu, ale musisz liczyć się jako mężczyzna z tym, że – na co są liczne już w tej chwili badania – zwiększasz spożywaniem nadmiernej ilości kurzych jaj swoje ryzyko raka prostaty (jajka to jakby nie było produkt cyklu menstruacyjnego kury): https://nutritionfacts.org/2013/11/19/why-are-eggs-linked-to-cancer-progression/ dla pocieszenia dodam, że (w razie „W”) metoda Gersona leczy również raka prostaty.
A kolejna prawda jest taka, że tylko jedna jedyna witamina czyli B12 występuje w produktach zwierzęcych, a nie roślinnych (choć nie jest to do końca pewne, skoro koreańscy badacze wykryli B12 w kiszonej kapuście: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/20607069). A zresztą co chciała nam powiedzieć natura, skoro pozwala nam na magazynowanie tej B12 w naszej wątrobie nawet przez wiele miesięcy i lat? Podczas gdy witaminy C nie jesteśmy w stanie długo magazynować? Podobnie witaminy E (której zdolność syntezy mają też TYLKO rośliny) tak ważnej dla zdrowia serca i naszej płodności, nie jesteśmy w stanie długo magazynować. Natura jak widać sama nam podpowiada co mamy ile i czego jeść i skąd czerpać to, co nam potrzebne do życia: ze słońca i z roślin, a źródła odzwierzęce owszem ale jako dodatek (bo B12 potrafimy długo magazynować). Zamiast słuchać samozwańczych guru sam szukaj wiedzy, bądź przy tym uważny i obserwuj zarówno naturę jak i swój organizm. To zawsze wychodzi nam na dobre, przynajmniej w moim przypadku tak było.
Halina napisał(a):
A ja mam nieodparte wrażenie, że zawatość mięsa w zdrowej diecie zależy od płci. Mężczyżni potrzebują dużo mięsa i tłustego, kobiety natomiast mięso chude oraz dużo warzyw. Nie wiem, czy ktokolwiek prowadził takie badania, moje są oparte na moich własnych obserwacjach wśród rodziny i znajomych.
Marlena napisał(a):
Halino, tak w ogóle to nikt nie potrzebuje do zdrowego życia mięsa, a już na pewno nie tłustego. Żadne badanie nie wykazało iż mięso ma działanie lecznicze, natomiast wiele osób poprawiło sobie zdrowie i odwróciło choroby cywilizacyjne gdy zaprzestało objadać się nim (polecam książkę „Spektrum” napisaną przez dra Deana Ornisha).
Stwierdzenie „mięso daje siłę” zostało nam wtłoczone do głów przez nasze matki i babki w dzieciństwie i dlatego siedzi w podświadomości, ale nie ma nic wspólnego z faktami naukowymi. Mięso przede wszystkim powoduje fizyczne uzależnienie, podobnie jak nabiał, używki, cukier czy niektóre zboża, dlatego ciężko jest „to” rzucić i wyobrazić sobie swoje życie bez fury mięsa, sera, chleba i słodyczy. Tak jak pijakowi ciężko wyobrazić sobie dzień bez alkoholu, palaczowi bez papierosa, a kawoszowi bez kawy. Ale ci, którym to się udało nie żałują – gdy wybieramy życie bez uzależniaczy to cała władza przechodzi w nasze ręce. Wtedy MOŻEMY (ale nie MUSIMY) zjeść od czasu do czasu kawałek mięsa, sera czy czekolady, albo wypić kieliszek alkoholu czy filiżankę kawy. Staje się to świadomym wyborem, a nie przymusem uzależnionego ciała.
Glen napisał(a):
Czytam od dawna Twoje artykuły i również je sobie cenię, ale czasami pojawiają się z sprzeczności z innymi badaczami lekarzami jak np Pan Zięba o którym na pewno słyszałaś. Twierdzi on że aby zlikwidować choroby układy krążenia niezbędne jest jedzenie tłustego mięsa, na jednym z wykładów szczegółowo opisuje ten proces rozbijając wszystko na czynniki pierwsze. No i komu tu teraz wierzyć?
Marlena napisał(a):
To dlatego pan Zięba tak mówi, ponieważ jest on promotorem wysokotłuszczowej „diety optymalnej” wymyślonej przez Jana Kwaśniewskiego, lekarza z Ciechocinka. A jak się sprawuje taka dieta w długofalowym ujęciu jeśli chodzi o nadciśnienie i inne choroby cywilizacyjne to można przeczytać tutaj: https://www.optymalni.org.pl/index.php?dzial=gazeta&idart=1171 – jak widać szału nie ma, są „nawroty”. To nie jest jednym słowem sposób na życie na dłuższą metę, aczkolwiek początkowo daje owszem pewne złudne wrażenia, które można odbierać jako korzyści zdrowotne. Ma tylko jedną wadę: Pan Bóg nie dał nam pożywienia po to abyśmy potem jak idioci do końca życia siedzieli z kalkulatorem w jednym ręku i wagą kuchenną w drugiej, wyliczając skrupulatnie ile czego wolno nam do gęby wsadzić 😉
W naukowo udowodnionej diecie Ornisha o której wspomniałam w artykule, można jeść w zasadzie wszystko (aczkolwiek leczniczo jada się tylko rośliny, potem można rozszerzyć menu, dozwolone są okazjonalne „grzeszki”) – bez cudowania, wyliczania, ważenia produktów, określania w nich zawartości makroskładników itd. – zasady są proste i przejrzyste. W przeciwieństwie do promowanej przez pana Ziębę diety opartej na tłuszczach zwierzęcych, dieta dra Ornisha nie ma przy tym możliwości zwiększania ryzyka chorób nowotworowych – nie ma ani jednego badania wskazującego, iż zwiększony udział warzyw i owoców w diecie mógłby jednocześnie stwarzać dla człowieka zwiększone ryzyko chorób nowotworowych (jest wręcz odwrotnie, co opisałam w artykule), podczas gdy jest mnóstwo takich badań w odniesieniu do tłuszczów pochodzenia zwierzęcego, niestety. Doceniam starania p. Zięby odnośnie niesienia kaganka oświaty jeśli chodzi o witaminy, ale stosowanie się do jego porad żywieniowych (za wyjątkiem porady by odstawić cukier, pod czym się popisuję wszystkimi czterema kończynami) w moim przypadku nie wchodzi w rachubę 😉
Michał napisał(a):
No dobrze, ale wiesz, że modyfikacje genetyczne są coraz bardziej powszechne. (Chociaż aktualnie mowi sie ze dodanie genu, który chroni w sposob naturalny owoc przed jakims owadem nie odbiega bardzo od tego gdy krzyżuje się biały i czerwony groszek)
Pestycydy, które także wnikają do owoców i nie można ich usunąć oprócz skórki.
Owoce z duża ilością zabójczej fruktozy.
Metale ciężkie w warzywach i owocach.
Ja nie wyśmiewam warzyw i owoców. Jeżeli chodzi o raka prostaty to z tego co mówi Jerzy Zięba wynika to z niedoboru selenu i bywały przypadki wyleczenia samym selenem przez kilka lat.
Z czego wynika mniejsze zanieczyszczenie mięsa? Z tego że krowa ma układ wydalniczy.
Marlena napisał(a):
Niewiarygodne! Naprawdę wierzysz w to, że natura stworzyła dla ludzi owoce aby były dla nich ZABÓJCZE? Popatrz proszę jeszcze raz na statystyki: 4,9 miliona istnień ludzkich kosztuje rocznie sianie właśnie takiej propagandy o „zabójczej fruktozie” – ludzie nie jedzą owoców myśląc, że są one szkodliwe, podczas gdy w rzeczywistości jest wręcz odwrotnie. Smutne, prawda? Fruktoza jest szkodliwa tylko ta jedzona z torebki, w wyizolowanej postaci. Ta w owocach nikogo nie zabiła (sprawdzić to można w statystykach: przypadków śmierci w ostatnich 30 latach spowodowanej spożywaniem owoców odnotowano ZERO) – to brak owoców zabija. I to też widać po statystykach. Spójrzmy prawdzie w oczy. Ja się tylko w takim razie chciałabym dowiedzieć kto za tym stoi, za sianiem takiego chaosu informacyjnego, że owoce są dla człowieka szkodliwe z powodu fruktozy. Jak myślisz?
Michale, Ty nie jesteś przeciwko warzywom, to super. Ale przecież z mojego artykułu nie wynika z kolei, że jest jakiś kompletny zakaz spożywania pokarmów odzwierzęcych. Jedyne co ten artykuł miał na celu to pokazanie PROPORCJI. I przykro mi, że to nie są te same proporcje, o których mówi Twój guru (Zięba, Kwaśniewski itp.). Ludzie zawsze chętniej będą słuchać o jedzeniu bekonu i kiełbasy niż szpinaku i marchewki, i ja to w pełni rozumiem. Jednak statystyki są… nieubłagane. 😉
Z mojej osobistej wiedzy i doświadczenia wynika, że warto obficie jadać nawet konwencjonalnie uprawiane warzywa i owoce niż nie jadać żadnych! Nadal jeśli ktoś tego nie rozumie, to powtórzę dla jasności: TAK, wyzdrowiałam żrąc te obrzydliwe „zatrute” i „pozbawione wartości odżywczych” konwencjonalnie uprawiane warzywa ze sklepu i nic innego, ani pikograma tego czyściutkiego i jakże bezpiecznego mięsnego pokarmu nie wkładając do środka, ani pikograma też tłuszczu zwierzęcego jakże ponoć niezbędnego dla zdrowotności. Tylko te obrzydliwe, ociekające pestycydami sklepowe warzywa jadłam i zobacz gdzie jestem – o rety, jestem zdrowa, a nawet zdrowsza niż 30 lat temu gdy miałam 20 lat. TYLKO DLATEGO POWSTAŁA TA WITRYNA! Aby dać o tym świadectwo. Zatem „po owocach ich poznacie” – liczą się rezultaty. Więc teraz pytanie: czy to coś jest ze mną nie tak, czy też z propagandą, od której huczy w internecie (nie jedzcie warzyw, są zatrute! nie jedzcie owoców, bo fruktoza zabija! tylko mięso jest bezpieczne, a wszystko inne jest trujące!)? Jak myślisz?
Człowiek też ma układ wydalniczy i co z tego? Czy jesteśmy bezpieczni w związku z tym, wolni od chorób i wszelkiego nieszczęścia, a nasze tkanki nie kumulują toksyn środowiskowych? Bo mamy układ wydalniczy? Też kiedyś tak myślałam 😉 A teraz już wiem, że tak będzie mówił tylko ten, który w swoim życiu NIGDY się nie oczyszczał, nigdy nie pościł i nie widział co organizm potrafi z siebie wyrzucać (nota bene czy krowy i świnie się oczyszczają z wchłanianych toksyn, leków itd.?) oraz nie wie o tym, że w przeciwieństwie do warzyw produkty odzwierzęce w bardzo miernej ilości zawierają substancje ochronne (takie jak przeciwutleniacze i inne substancje niezbędne do zapewnienia sprawnych procesów detoksyfikacyjnych ludzkiemu organizmowi). Jeśli ktoś twierdzi, że podanie pojedynczego tylko składnika odżywczego (selenu) kogoś uleczy z raka prostaty to nie ma pojęcia czym jest ten rak i jak powstaje: pośród czynników dietetycznych to właśnie dieta obfitująca w tłuszcz zwierzęcy jest największym tutaj czynnikiem ryzyka, a nie niedobór selenu (nota bene orzechy i nasiona, a nawet ryby mają go dużo więcej niż nabiał czy mięso): https://www.onkoedu.viamedica.pl/zeszyty/article/7288/chapter_3.html
Zamiast być tak ufnie zapatrzonym co mówi pan Zięba czy Kwaśniewski, to skorzystaj proszę też czasem z innych źródeł wiedzy – naprawdę warto, zrób to dla własnego dobra. Na przykład z wiedzy pana co się na tym NAPRAWDĘ zna, czyli biochemika (tak, takiego prawdziwego): https://www.youtube.com/watch?v=UlFovpPuIXM
Jeszcze raz podkreślę: nie ma ANI JEDNEGO badania naukowego, które wskazałoby dietę opartą na jedzeniu dużej ilości warzyw i owoców (czy orzechów i nasion oraz pełnego ziarna) za sprzyjającą JAKIEJKOLWIEK chorobie czy rakotwórczą. Nie ma też ANI JEDNEGO, które wskazałoby jedzenie owoców za zabójcze! Jest wręcz przeciwnie – ryzyko przedwczesnej śmierci od wszelkich chorób zwiększa się gdy warzyw i owoców je się mniej niż się powinno jadać. Już jedząc 5 porcji jest w miarę OK i to jest niezbędne minimum, ale jak wskazują badania jedząc 7 a nawet 9 porcji dziennie jesteśmy chronieni przed chorobami cywilizacyjnymi nawet jeszcze bardziej. Podczas gdy zwiększanie spożycia produktów odzwierzęcych tego dla nas niestety nie czyni. Dlatego wybierając dietę opartą głównie (głównie=chodzi o proporcje) na żywności roślinnej (warzywa, owoce, orzechy, nasiona i pełne ziarno) NICZEGO nie ryzykujesz, a możesz TYLKO zyskać. Nawet gdy tak jak ja (na początku kiedy jeszcze sama nic nie uprawiałam), będziesz miał do dyspozycji w większości te niby „zatrute” zwykłe sklepowe warzywa i owoce. One są tak „zatrute” jak ja jestem ksiądz 😉
Jadwiga napisał(a):
Ostatni raz jadłam mięso 18 lat temu (i nie tęskno mi za nim), ale jem jajka. Nie mam niedoboru b12 ( i nie biorę zadnych supli b12), inne wyniki w normie a badam sie często bo kiedys wykryto mi raka we wczesnym stadium i dlatego radykalnie zmieniłam diete. Było to wiele lat temu a ja ciągle zdrowa, szczupła sylwetka i dużo energii.
I dlatego twierdze że zdrowa dieta to podstawa i że to działa jako że pochodze z rodziny gdzie od pokoleń kosi rak i tylko ja przeżyłam tak długo!!!
I do tego bez żadnych innych chorób; lekarz mówi że jestem ewenementem bo w moim wieku (59 l) nigdy jeszcze nie miał pacjenta nie leczonego farmakologicznie po leczeniu onkologicznym i do tego bez żadnych chorób! I żadnych szczepionek!
Na mnie Big Pharma nie zarabia!
Sama hoduje warzywa ale dużo musze dokupic i owoców też, więc nie zawsze mam eko.
A pani Marlenie wielkie dzięki za te wspaniałą strone!
Michał napisał(a):
Ja rozumiem, Zięba nie jest dietetykiem, próbuje po prostu znaleźć jakiś złoty środek. Dieta Kwaśniewskiego ma świetne efekty w leczeniu cukrzycy i daje dość dobre rezultaty. Za to Zięba jest nieoceniony jeżeli chodzi o składniki potrzebne organizmowi, nie jest on dietetykiem więc może jedynie skupia się na leczeniu chorób itd. Ale warto połączyć tą wiedzę z tą, która jest na twojej stronie, bynajmniej zakwaszanie żołądka octem jabłkowym wpłynie jeszcze lepiej na przyswajanie witamin z tych owoców i warzyw to też jest ważne.
witaminka napisał(a):
Witam,chcialabym dodac i swoja cegielke do tej jakze ciekawej dyskusji.
Moj maz padl niestety ofiara po odstawieniu miesa i prod.odzwierzecych i nabawil sie przepukliny, co bezposrednio powiazalismy z faktem braku w diecie kolagenu,ktorego warzywa ani owoce nie dostarczaja.
Moglabys, zatem Marleno wytlumaczyc nieco jasniej swoja wypowiedz o substancjach ezogennych oraz kefatorze(cokolwiek to oznacza)oraz zwiazku z produkcja kolagenu z roslin????
Nasuwa mi sie rowniez stwierdzenie ,o ktorym jeszcze nikt nie wspomnial ,,odnosnie tego artykulu i regulacji cisnienia krwi,ze bardzo fundamentalne znaczenie ma tu nie tyle odzywianie co picie wody,czyli nawadnianie organizmu!
Kiedy nie dbamy o wystarczajaca ilosc wypitej wody niestety zageszczamy krew i fundujemy sobie nadcisnienie!
Prosty mechanizm a dziala!Pamietajcie o piciu wody!
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Tak to jest jak się człowiek głupot w internecie naogląda 😉 Jeszcze raz powtórzę: NIE MUSISZ DOSTARCZAĆ ŻADNEGO KOLAGENU. Po prostu NIE musisz – koniec i kropka. A to dlatego, że masz od urodzenia wbudowaną w swój organizm fabryczkę kolagenu – taki prezencik od matki natury. Bez tego byś umarła, droga witaminko. Twój mąż też. I ja też. I moja sąsiadka z naprzeciwka. I ten pan co na internetach gadał, że kolagen należy zjadać bo jak nie to choroba i śmierć – on też bez swojej fabryczki kolagenu by długo nie pociągnął.
Co to jest substancja egzogenna? To taka, którą musimy dostarczać z zewnątrz ponieważ nasz ustrój nie ma możliwości samodzielnie jej syntetyzować, produkować. https://pl.wikipedia.org/wiki/Substancja_egzogenna (szukanie w Googlach naprawdę nie boli, a może pomóc gdy nie rozumiemy jakiegoś słowa).
Jeśli więc mamy w sobie w środku pracującą 24 godziny na dobę wewnętrzną fabryczkę kolagenu to oznacza, że kolagen dla człowieka NIE jest substancją egzogenną. NIE musimy go dostarczać sobie z zewnątrz i go zjadać w postaci odrąbanych siekierą odnóży kurzych lub świńskich racic. Nie musisz jeść kolagenu, ponieważ jak wspomniałam ludzki ustrój potrafi sobie sam go wyprodukować. Potrzebuje do tego aminokwasów (głównie lizyny i proliny) oraz witamin (głównie witaminy C) i minerałów (np. siarki czy krzemu). Synteza kolagenu to jedno z głównych przedsięwzięć „produkcyjnych” ludzkiego organizmu, ponieważ ludzkie ciało kolagenem stoi. Dlatego proces wytwórczy trwa nieustannie. A skoro trwa nieustannie to mąż nie od warzyw i owoców dostał tej przepukliny.
Nic nam przy tym nie da zjadanie gotowego świńskiego czy kurzego kolagenu z nadzieją IŻ MAGICZNIE NAM SIĘ ON WBUDUJE W KOŚCI, OCZY, STAWY CZY ZĘBY, ponieważ najpierw będzie on tak czy inaczej w fizjologicznym procesie trawienia rozbity na poszczególne „cegiełki” (aminokwasy), a dopiero POTEM dojdzie do syntezy „swojego” kolagenu pod warunkiem posiadania odpowiedniej ilości czynników biorących udział w syntezie (czyli właśnie tzw. kofaktorów https://pl.wikipedia.org/wiki/Kofaktory), z których najważniejszym jest witamina C. Witamina C natomiast jak najbardziej JEST substancją egzogenną i MUSIMY ją dostarczać z zewnątrz w postaci warzyw i owoców zjadanych w postaci surowej (jest wrażliwa na temperaturę). Tak czy inaczej więc – jak chcesz być długo piękny, zdrowy i młody to bez warzyw i owoców się NIE obejdzie (a tam jest wszystko: i lizyna, i prolina i witamina C). Amen.
Jesteś na przestrzeni ostatnich paru dni bodaj piątą osobą, która twierdzi, że kolagen należy spożywać, bo jak nie to czekają nas straszne konsekwencje zdrowotne. Czy ktoś może wypuścił nowy debilny filmik propagandowy na Youtubie, że taka plaga z tymi pytaniami o kolagen? Jeśli tak, to jedno jest pewne: twórca filmiku jest wrednym kłamcą, nie MUSIMY jeść kolagenu i dostarczać go sobie wcale z zewnątrz. Ja tam swój kolagen bez łaski sobie produkuję. I to z roślin głównie, bo moja dieta jest głównie roślinna (głównie = chodzi o proporcje mojego talerza – w ujęciu tygodniowym). I co ważne – piję codziennie świeżo wyciskane soki warzywne (marchewka, marchewka z jabłkiem, soki z zielonych części roślin, sok z młodego jęczmienia – to są wszystko bomby aminokwasowo-witaminowo-minerałowe i żadne suplementy tego nie zastąpią – polecam spróbować).
Uwaga o piciu wody bardzo słuszna – dziękuję w imieniu swoim oraz użytkowników. Pozdrawiam wzajemnie Ciebie i cierpiącego małżonka. 🙂
usatwa wilczka napisał(a):
Pani Marleno, z całym szacunkiem ale demonizuje Pani Ziembe, ale kolega wyzej nieprecyzyjnie sie o nim wypowiedzial – no i poszlo.
Co do ziemby – dzieki niemu wyleczylem zatoki. Sztuczką z zakrapianiem nosa/zatok wodą ultenioną i solą fizjologiczna. Ostre zaczopowanie zatok – bez grama natybiotyku. Chcę tylko zaznaczyc ze Ziemba pomaga nie tylko w zakresie zywienia.
Cala seria jego wywiadow na NTV (bodajze 14 odcinkow) jest ogromnie pouczająca. Wlaczajac w ta walke o profilaktyke nowotworowa z rzadem PL -> co ppowinno i Panią zainteresować.
Ziemba nie forsuje diety Kwasniewskiego. Tlumaczy jej odbior spoleczny i istote. Tzn wspomina o tym, a nie tlumaczy.
Cenie Was wszystkich. I chetnie zobaczylbym Pania w NTV na serii wywiadow!!! :)))
Marlena napisał(a):
Oj, tam zaraz demonizuje 😉 Po prostu mówię jak jest.
Pomimo niezwykłego medialnego szumu jaki wokół siebie zrobił autor „Ukrytych terapii” nie czuję się zobowiązana do czołobitności wobec autora ani do podzielania jego WSZYSTKICH poglądów (aczkolwiek owszem doceniam jego wysiłki w celu edukacji szerszej publiczności odnośnie znaczenia witamin i minerałów). Tak jak wspomniałam – żyjemy w czasach w których odpowiednio żonglując źródłami (czyli powołując się na wybrane badania naukowe, dobierając je odpowiednio, tzw. cherry picking) można udowodnić dosłownie WSZYSTKO. Wszyscy chyba to znamy z autopsji: witaminy mogą pomóc w zapobieganiu lub leczeniu chorób, w tym raka – mówią jedne badania. Nie, nie, lepiej żadnych suplementów bo dostaniecie szybciej od tego raka – mówią inne badania. Kawa jest zdrowa i chroni przed rakiem mówią jedne badania. O nie, kawa jest istotnym czynnikiem ryzyka w zachorowaniu na raka – mówią inne badania. Omega-3 chronią przed rakiem mówią jedne badania. Nie, to właśnie od Omega-3 można dostać raka mówią inne badania. Tłuszcze nasycone są ryzykowne dla zdrowia mówią jedne badania. Podczas gdy inne stwierdzają, że tak nie jest, bo nie stanowią one żadnego ryzyka.
Tak naprawdę ludzie już nie wiedzą co mają jeść, czy mają brać suplementy (i jakie) oraz tak w ogóle komu mają wierzyć. Dlatego właśnie najlepszym wyjściem jest owszem posłuchać zdanie innych, ale robić SWOJE. Czy p. Zięba pomaga w zakresie żywienia to kwestia dyskusyjna i jaki typ diety promuje również. Bo jeśli taki bardzo słynny, poważany i szalenie medialny (a zatem wpływowy) autor mówiąc o kolagenie (że najlepszy sposób na jego pozyskanie to jest pożreć go w postaci świńskich skór oraz długo gotowanych racic) na pytanie prowadzącego „a czy jest wersja jakaś bardziej dla wegetarian?” słyszymy od eksperta szyderczy śmiech (https://www.youtube.com/watch?v=WJvVW70l0bA w dziewiątej minucie i trzydziestej czwartej sekundzie pada to pytanie) i słyszymy odpowiedź „to jest problem z tym właśnie, takkk, ekhm…” to jakie on o sobie wystawia świadectwo, skoro ja wiem i mnóstwo innych ludzi wie, że to PROBLEM żaden nie jest, bo kolagen NIE jest substancją egzogenną, lecz endogenną i ludzki ustrój jest w stanie wyprodukować ją NIEKONIECZNIE ze świńskich źródeł kolagenu, bo jest TAK GENIALNY, że zrobi ją z czegokolwiek, nawet ze źródeł roślinnych? No przynajmniej mój robi to bez łaski. Z kolei w 10:20 słyszymy: „parówki to jest jeden z najlepszych elementów naszego pożywienia” (wow, czyżby? statystyki mówią co innego), a w 12:24 stwierdza „o, to jest śniadanie dla dziecka!” tłumacząc jak grubo swojemu dziecku na śniadanie smarował pasztetową. Bo tam jest „dużo kolagenu”. Nadal jednak prowadzący audycję się upiera „będę cię męczył jednak o jakąś wersję wegetariańską” (14:22) i znowu słyszymy wybuch gromkiego śmiechu, po czym pan ekspert zgrabnie zmienia wątek. Widocznie nie ma nic do powiedzenia prowadzącemu w tym temacie.
Nie wiem jak Ty, ale ja mam wrażenie, że jednak jeśli nawet diety wysokotłuszczowej (i ogólnie mocno osadzonej na produktach odzwierzęcych, a nie roślinnych) on nie promuje, to przynajmniej jako minimum z nią bardzo wyraźnie sympatyzuje. Ponieważ jest postacią medialną i tłum spija słowa z jego ust – ludzie będą jeść parówki bo on tak powiedział. Potem i tak przyjdą na witrynę AW jak już będzie bardzo źle ze zdrowiem. Tu przeczytają ten artykuł i dowiedzą się, że wcale nie musieli jeść tych parówek dla kolagenu (ani w ogóle w żadnym innym celu), a jeśli jedli je bez warzyw (czyli bez wit. C bez której synteza kolagenu w naszym ustroju nie zajdzie choćby nie wiem ile dostarczyć proliny i lizyny), to spożyte w ich formie aminokwasy zdały się psu na budę, a obiecanego kolagenu i związanego z tym zdrowia jak nie było tak nie ma. No bo o warzywach już w wywiadzie nic nie było, a raczej pan się śmiał z nich. I dlatego ludzie będą jeść same parówki. I pasztetową dawać dzieciom na śniadanie. Dla zdrowotności oczywiście. Bo w telewizji mówili. Takiej niezależnej, internetowej, więc to na pewno najszczersza prawda musi być, a ten pan co mówił to z big farmą walczy i ze wszystkimi. Więc na pewno wszystko mówił dobrze. Rozumiesz, kowalluz? Taki właśnie styl myślenia prezentuje przeciętny internauta.
Więc umówmy się na tę chwilę, że w kwestiach żywieniowych – bazując na swoich własnych doświadczeniach życiowych, w tym także w kwestii choćby owego kolagenu – pozwalam sobie „pięknie się różnić” z panem Ziębą (aczkolwiek jego chęć niesienia kaganka oświaty w zakresie witamin jednocześnie oczywiście doceniając), a nie konkurować czy współzawodniczyć (zresztą o co, o jakąż to palmę pierwszeństwa mogę bić się z kimś tak medialnym jak on? Nie jestem nikim sławnym, jestem tylko skromnym blogerem i do NTV bynajmniej się nie wybieram, bo mam wszelkie TV raczej głęboko w nosie). 😉
Janusz napisał(a):
Witaj Marleno 🙂
Dwa pytania.
Piszesz najczęściej, że do słodzenia mamy wybierać występujące w naturze poliole (ksylitol lub jeszcze lepszy erytrytol). A jak ma się do tego FRUKTOZA?
Drugie pytanie – jak to jest z nasionami i orzechami? Sparzać wrzątkiem by pozbyć się tego co czyjeś „paluszki” wrzuciły do torebki, ewentualnie jakichś pleśni, grzybów – czy tez nie sparzać? Nie znalazłem jeszcze na blogu, bo żeby wszystko przeczytać musiałbym dać sobie ze trzy tygodnie urlopu 🙂 Stąd prośba o odpowiedź lub linka do źródła 🙂
Pozdrawiam Serdecznie
J.
Marlena napisał(a):
Najpierw należy wybierać do słodzenia to co natura zrodziła: daktyle, miód, rodzynki, banany itp. Potem melasy, cukier z kwiatu kokosa czy syrop klonowy, oraz poliole. Nasiona i orzechy zależy do czego mają być, ja generalnie moczę je, ale czasem gdy mam ochotę sobie „pochrupać” to wtedy bez moczenia czy tam sparzania.
Janusz napisał(a):
Jeszcze raz
Poczytałem dyskusję powyżej ( z wypiekami, bo lubię kiedy Autorytety /to o Tobie/ udowadniają, że zasługują na miano Autorytetu) i tam jak byk stoi ze ta Fruktoza to „be”. Już mam odpowiedź na pierwsze pytanie, chociaż nie wiem czemu ona jest na liście do „stracenia”.
J.
Marlena napisał(a):
Januszu, nie jestem autorytetem ani żadnym guru. Po prostu nie lubię ściemy. Zachęcam do własnych poszukiwań, owszem zapoznając się z badaniami czy statystykami, ale też i obserwując bacznie naturę i samego siebie. Nie każda fruktoza jest „do stracenia” – ta którą dla nas w pożywieniu umieściła natura jest NA PEWNO nieszkodliwa i w naszym imieniu przetestowały to już pokolenia naszych przodków. Gdyby fruktoza w owocach miała zabijać, to frutarianie żywiący się tylko owocami stadnie by z tego powodu powymierali i nie zostałby się ani jeden, a owo wymieranie znalazłoby odbicie w statystykach. Ilość śmierci spowodowanych wysokim spożyciem owoców wynosi jednak tymczasem rocznie dokładnie zero, null, zilch. Więc ponieważ po owocach (nomen omen) ich poznacie – skończmy już z sianiem tej antyowocowej propagandy, bo kosztuje to życie rocznie 4,9 miliona osób, które mogłyby żyć gdyby owoce spożywały. Owoce to życie i zdrowie, a NIE śmierć i choroby jednym słowem. Natomiast sypkiej fruktozy z torebki należy owszem unikać.
Magda napisał(a):
Tutaj jest świetny wykład (w języku angielskim) na temat cukru, fruktozy…
I jest wytłumaczone dlaczego cukier i produkty go zawierające są „be” a dlaczego fruktoza (ta będąca w owocach) nie jest „be”.
Wykład jest dość długi, ale polecam.
Pozdrawiam,
Magda
Magda napisał(a):
Zapomniałam wkleić link 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=dBnniua6-oM
Wiedza Na Zdrowie napisał(a):
Bardzo dobry artykuł! Najwięcej problemów stwarza spożycie soli, która również ma swój udział w kłopotach z nadciśnieniem.
Marlena napisał(a):
Nie wiem czy to do końca tak jest, ponieważ mamy również badania, iż to spożycie CUKRU bardziej się przyczynia do nadciśnienia niż spożycie soli. Samo spożywanie niewielkich ilości soli (dobrej, naturalnej, pełnej minerałów, a nie tej rafinowanej oczyszczonej „białej śmierci” ze sklepu) nie jest zagrożeniem. To jej NADużywanie (również w postaci produktów spożywczych przemysłowo przetworzonych, bo w dodawanie dobrej naturalnej soli nikt się nie bawi – fabrykanci sypią to co najtańsze, nawet drogową sól sypią) może być dla naszego organizmu mało komfortowe, szczególnie jeśli w diecie mamy jednocześnie mało potasu (a ten zawarty jest w warzywach i owocach, a nie w produktach odzwierzęcych – których bez soli zjeść się najczęściej nie da- czy też w słodyczach).
Mateusz Żłobiński napisał(a):
Świetny artykuł, będę z wielką przyjemnością obserwował Twój blog 🙂 niesamowite jest, że mimo tak łatwej wymiany informacji w dzisiejszym świecie, wartościowa wiedza gubi się gdzieś po drodze, pozwalając na cierpienie milionow ludzi
Michał napisał(a):
Czekam na artykuł o kolagenie!!! Tzn tak. Leczyłem moją mamę na staw biodrowy do operacji (obecnie pływa, biega i to ze swoim starym stawem) ale nie było w tej kuracji kolagenu bo po prostu o nim nie wiedziałem. Mama je dużo sałatek ja dorzuciłem siarkę (MSM), chondroitynę i wapń + d do tego magnez i witaminę K2. Rzeczywiście dopiero teraz mnie ruszyło, że bez kolagenu nic by to nie pomogło a jego nie przyjmowała. Pozatym ja preferuje mimo wszystko kolagen rybi, który po prostu co dzień piję z wodą.
Co do Zięby, to nadal bardzo go sobie cenię, ta dieta zawsze budziła moje jakieś tam zapytania jeżeli chodzi o to mięso więc leczenie chorób jak najbardziej zięba, dieta jak najbardziej Marlena 🙂 Zięba też medialny nie był ostatnio pomogła mu ta NTV (która z kolei kompromituje sie artykułami o kosmitach, biorezonansie (ostrzegam by z tego nie korzystać pod żadnym pozorem!!!), jakis innych aparatach leczących z innego świata, i wilkołakach nazistach :DDDDDDDDD Tutaj pan Zięba mógł wybrać coś innego niż tą TV. Jeżeli ty chcesz się przebić to warto organizować spotkania w miastach roznych ze swoimi wykładami i zapraszać lokalne media 😉
Michał napisał(a):
Jeszcze tak na marginesie to może Zięba miał na mysli osoby chore na stawy, że trzeba zwiększyć podaż tego kolagenu o prolinie i lizynie też mówił jako suplemencie generalnie on wychodzi z założenia że warzywa to skażone są i trzeba się suplementować chociaż nie powinniśmy.
Co do wody to bardzo ważne a ja dodaje na każdą szklankę wody sól himalajską
Marlena napisał(a):
Cóż, ja na tych „skażonych” sklepowych warzywach właśnie odzyskałam zdrowie i dlatego w ogóle powstała ta witryna. Moimi suplementami zaś były codziennie wyciskane warzywne soki. Z tych obrzydliwych, niezmiernie skażonych, ogólnie dostępnych w sklepach warzyw, oczywiście. 😉
Kasia napisał(a):
Dziękuję Marleno za Twojego bloga. Dzięki Tobie zmieniam podejście do wielu rzeczy, a szczególnie żywienia. Przede wszystkim moim celem jest wyleczenie mojego ośmioletniego syna z alergii wziewnej oraz z jego nadpobudliwości. Syn nie je wogóle warzyw i owoców odkąd skończył 2 lata z wyjątkiem zielonej pietruszki, brokułów oraz świeżego soku pomarańczowego. Ani prośbą ani groźbą ani podstępem nie weźmie ich do ust. Najchętniej je mięso i oczywiście slodycze. Czekam z niecierpliwością na artykuł o leczeniu alergii u dzieci.
Mam pytanie: czy pomarańcze bezpestkowe oraz winogrona bezpestkowe są genetycznie modyfikowane? Czy można je jeść bez obaw?
Anielka napisał(a):
Jak zwykle bardzo dobry i bardzo przystępnie napisany tekst. przeczytam też całą „dyskusję” na temat, chociaż tak naprawdę trudno to dyskusją nazwać. Moim zdaniem Marlena robi kawał dobrej roboty ( wielki ukłon z mojej strony) i należałby czytać ze zrozumieniem, a potem tylko myśleć i obserwować swój organizm. O ile oczywiście chce się zmienić coś w swoim życiu.
Ja zmieniłam 🙂 Jesienią ubiegłego roku zrobiłam dietę dr. Ewy Dąbrowskiej-40 dni nawet nie było wielkim wyzwaniem chociaż zawsze byłam typowym mięsożercą . I wcale to nie znaczy, że nie zrobiłam żadnych odstępstw od ścisłej diety.
Efekt był piorunujący-spadła waga , przestały boleć stawy i rwa kulszowa. Od pół roku jestem zachwycona efektami , a na dodatek zmniejszyło się moje zapotrzebowanie na mięsko.
Nie to , że już nie lubię, ale jem raczej odświętnie 🙂
dlatego uważam, że to tylko nasze nawyki, przyzwyczajenie , a na dodatek nasza polska przekora powoduje ataki na treści w tym blogu. Zanim czegoś spróbujemy najpierw musimy zaprzeczyć i podyskutować., podważyć, bo przecież nic nie może być tak po prostu proste.
I żeby nie być gołosłowną to próbowałam różnych „diet”, ale uzdrowiła mnie właśnie dieta owocowo-warzywna .
Teraz w zasadzie jest to mój sposób odżywiania i dzięki Ci Marleno za to :):):)
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Cieszę się niezmiernie z Twojej poprawy zdrowia, Anielko! Pozdrawiam serdecznie. Tak trzymaj! 🙂
Michał napisał(a):
A napiszesz artykuł Marleno jak to jest z tym kolagenem? 😀
Marlena napisał(a):
Nie wykluczam, że napiszę na temat kolagenogenezy w ustroju człowieka, bo ludziom ktoś bardzo namieszał w głowach odnośnie kolagenu i teraz są przekonani, że jest to substancja, którą jedynie z zewnątrz można sobie dostarczać (np. jedząc parówki albo wywary ze zwierzęcych odnóży). Ręce opadają…
Janka napisał(a):
Doradź Marleno (przepraszam, że nie na temat)
Mam resztki grzybicy paznokci u stóp tzn paznokcie rosną już zdrowe ale w dalszym ciągu po bokach trochę nie trzymają się skóry..odcinam i maluję płynem przeciwgrzybiczym to trochę pomaga bo coraz więcej widać już normalnego paznokcia . Odżywiam się zdrowo i nie chcę zażywać żadnych leków tylko zastanawiam się czy wystarczy teraz tylko zdrowo się odżywiać żeby zlikwidować wiele lat niezdrowego odżywiania i co z butami zakażonymi?? może ktoś miał taki problem i poradził sobie?? jeśli tak – to proszę o wskazówki