Z pozoru najgroźniejszym zabójcą dzisiaj są choroby nowotworowe czyli popularnie mówiąc rak. Jest on niezmiernie medialny i bardzo dużo się o nim mówi.

Jednak tak naprawdę zabójcą numer jeden współczesnych cywilizowanych społeczeństw nie jest wcale rak, lecz choroby serca i układu krążenia.

Okazuje się przy tym (niewiarygodne, a jednak!), że są na naszej pięknej planecie również i takie społeczności, gdzie współczynnik zachorowań na nadciśnienie, miażdżycę i inne choroby serca i układu krążenia wynosi… okrągłe zero!

Jak oni to robią i czego powinniśmy się od nich nauczyć?

Otóż kilka dni temu dr Michael Greger na swojej witrynie Nutritionfacts.org zamieścił materiał video w którym przedstawił informacje, iż zachorowania na nadciśnienie da się uniknąć za pomocą (zgadnijcie czego?) odpowiedniej diety.

Zrobił to w swoim stylu, czyli podpierając się rzetelnymi wynikami badań naukowych i statystyk.

Przypuszczalnie Twój lekarz o tym nie wie, ale nie szkodzi – ważne, że Ty będziesz wiedział i że zastosujesz to na samym sobie, a także przekażesz tę wiedzę dalej, wszystkim potrzebującym.

A wiedzieć warto, bo jak wiadomo gram prewencji jest po stokroć lepszy niż kilogram leczenia.

Oczywiście wiadomo, że na nadciśnienie, które jest chorobą cywilizacyjną – wpływają rozmaitego rodzaju czynniki właśnie związane z cywilizacją w jakiej aktualnie żyjemy: przewlekły stres, niedosypianie, używki, brak ruchu, nadwaga, palenie papierosów itd.

Dzisiaj jednak zajmiemy się czynnikiem dietetycznym.

Spróbujemy znaleźć odpowiedź na pytanie czy jest jakaś (i jaka) dieta, która  najlepiej chroni przed nadciśnieniem oraz chorobami serca i układu krążenia.

Standardowe bowiem porady dietetyki konwencjonalnej to „unikaj soli, jedz chude wędliny, odtłuszczone mleko i jego przetwory, olej roślinny i margarynę.”.

Nie żartuję, takie „porady dietetyczne” można przeczytać na niemal każdej witrynie jaką znajdziemy na pierwszej stronie wyników wyszukiwania w Google. Sprawdźcie sami jak nie wierzycie.

A co na to nauka? Informacja na ten temat znajduje się w oryginale tutaj (wraz z transkryptem, komentarzem i źródłami):

https://nutritionfacts.org/video/how-to-prevent-high-blood-pressure-with-diet

Pan doktor mówi na filmiku co następuje: mamy obecnie sporo kompleksowych badań odnoszących się do wpływu czynników środowiskowych na śmiertelność w poszczególnych populacjach.

Mamy przecież takie badania jak GBD (Global Burden of Disease) czyli globalne obciążenie chorobami, gdzie naukowcy analizują jakie populacje i gdzie i na co chorują, z jakiego powodu i na jakie choroby umierają, jakie są trendy globalne w zachorowalności i umieralności i z jakich powodów itd.

To są bardzo przydatne badania. Wnioski jakie można z nich wyciągać są – nie ma co ukrywać – niezmiernie pouczające.

Możemy się z tych badań przykładowo dowiedzieć ile istnień ludzkich można by było uratować od zgonu gdyby ludzie przestali np. tak namiętnie pić słodzone napoje gazowane.

Okazuje się, że 299 tysięcy i 521. O tyle (statystycznie) mniej byłoby pogrzebów rocznie, gdyby  ludzie pozbyli się nałogu spożywania słodzonych napojów gazowanych (lub – pofantazjujmy przez chwilę – zostałyby one obłożone tak wysokim podatkiem czy inną akcyzą, że stałyby się o wiele mniej dostępne).

Słodzone napoje gazowane nie są złe tylko dlatego, że są to (tak jak wszystkie zresztą słodzone produkty) tak zwane „puste kalorie” i w związku z tym nie przyczyniają się do zdrowia, tu chodzi o jeszcze coś więcej: te produkty przyczyniają się do przedwczesnego zgonu.

Pomiędzy czymś uważanym powszechnie za niezdrowe, a czymś realnie, statystycznie podwyższającym ryzyko zgonu jest jak widać delikatna różnica. Czy zawsze mamy tego świadomość sięgając po butelkę lub puszkę z gazowanym napojem, że właśnie być może sięgamy po swoją przyspieszoną śmierć?

Może to zabrzmi nieco patetycznie i nawet przerażająco, ale nie da się ukryć, że tak właśnie jest. Te 299.521 osób w statystykach z powietrza się nie wzięło.

Ale idźmy dalej. Nieszczęsne słodzone napoje gazowane to tylko skromny wierzchołek tej lodowej góry, nie są one bowiem jak się okazuje nawet w połowie tak niebezpiecznym zagrożeniem dla ludzkiego życia jak parówki, salcesony, bekony, szynki czy  kiełbasy.

Dieta bogata w przetworzone produkty mięsne przyczynia się rocznie do 840.857 dodatkowych i całkowicie niepotrzebnych przyspieszonych pogrzebów rocznie, z czego ponad 473 tysięcy mężczyzn i ponad 367 tysięcy kobiet, co oznacza, że kobiety padają śmiertelną ofiarą kiełbasy dwa razy częściej niż tracą życie w wyniku przemocy domowej.

I jest to pięć razy więcej pogrzebów niż tych co umarli z powodu zażywania nielegalnych narkotyków.

Warto przy tym zauważyć, że mięso (podobnie jak cukier) jest całkowicie legalne, dotowane przez państwo i ochoczo spożywane już od pierwszych tygodni oraz miesięcy życia.

Większość proponowanych przez przemysł mlek w proszku i „owocowych” kaszek dla niemowląt ma w składzie dodany cukier w takiej czy innej formie, czasem występuje on już na pierwszym miejscu na liście składników, co moim zdaniem jest po prostu oburzające.

Dziecko wychowane na tak podrasowanych produktach będzie potem z niesmakiem pluć „zwykłą” owsianką czy jaglanką z prawdziwymi owocami.

A co z mięsem? Przemysł mięsny (podobnie jak cukierniczy) również dokłada najwyższych starań, aby zdobyć jak najszerszą rzeszę wiernych do końca życia klientów – jak najwcześniej.

Bo „parówkowego skrytożercę” należy sobie wychować jako klienta już od małego.

parówki

Ale to nie wszystko. Zostawmy już te parówkowe obrzydlistwa i idźmy dalej, bo dalej się robi naprawdę ciekawie.

Otóż dalej dr Greger pokazał jeszcze coś bardziej przerażającego (a może właśnie pocieszającego?) w tych badaniach: wysokie spożycie pełnego ziarna pozwoliłoby na uratowanie rocznie od przedwczesnego zgonu ponad 1,7 miliona istnień ludzkich, spożywanie większej ilości warzyw uratowałoby życie ponad 1,8 miliona, a orzechów i nasion – niemal 2,5 miliona.

Jednak to czego najbardziej potrzebuje ludzkość to jak się wydaje są owoce: ponad 4,9 miliona istot ludzkich żegna się z życiem każdego roku, a antidotum na to mogły być dla nich wcale nie leki czy szczepionki lecz… owoce.

Powodem dla którego dieta oparta nie na (głównie) cukrze, mięsie czy rafinowanych, oczyszczonych ziarnach lecz na (głównie) nieprzetworzonych różnego rodzaju roślinach może uratować na tej ziemi życie milionom ludzi jest między innymi nadciśnienie, które rocznie powoduje niemal 9 milionów i 400 tysięcy zgonów.

W samych tylko Stanach Zjednoczonych na nadciśnienie cierpi obecnie 78 milionów ludzi (na populację wynoszącą ok. 318 milionów mieszkańców).

Czy u nas jest lepiej niż u jednego z  najbardziej otyłych narodów świata czyli USA?

Nie bardzo lepiej, niestety.

Podobne (jak nie nawet ciut gorsze) statystyki jak się okazuje  dotyczą Polski (czy my nie mamy o samych sobie i o tym jak to my się „zdrowo odżywiamy” zbyt wygórowanego czasem mniemania?): według ostatnich dużych badań epidemiologicznych szacuję się, że 29% populacji  (ok. 11 milionów osób) w Polsce choruje na nadciśnienie, czyli niemal co trzeci z nas wliczając w to niemowlęta, małe dzieci i młodzież, zaś 30% dorosłej populacji Polski ma ciśnienie „wysokie prawidłowe” czyli ciśnienie skurczowe od 130 do 139 mmHg i/lub rozkurczowe od 85 do 89 mmHg.

Znaczna część tych osób zagrożona jest rozwojem nadciśnienia tętniczego w najbliższej przyszłości.

Ciśnienie podobnie jak Amerykanom tak i Polakom wzrasta wraz z wiekiem: w grupie osób pomiędzy 18. a 39. rokiem życia nadciśnienie tętnicze stwierdza się w naszym kraju u 7% badanych (i aż u 9% siedemnastolatków!), podczas gdy powyżej 59. roku życia już ponad połowa polskiej populacji choruje na nadciśnienie.

A może to nie żadna tam choroba, tylko po prostu „tak ma być”?

Bo może jako zwyczajna konsekwencja procesu starzenia nasze ciśnienie sobie tak pomału rośnie i jest to normalne i zgodne z tym co natura dla nas zaplanowała?

Otóż nie: normalne to jest mieć ciśnienie prawidłowe w każdym wieku, nawet po sześćdziesiątce.

Badacze postanowili sprawdzić jak to z tym jest w jakimś mniej dotkniętym cywilizacją zakątku planety, na przykład na wiejskich terenach w Afryce i wybrali się w tym celu do Kenii, gdzie przebadali tysiące osób w różnym wieku. Dieta tych ludzi oparta jest głównie na roślinach: pełne ziarno zbóż, rośliny strączkowe, warzywa, owoce, zielenina.

I co się okazało: aż do mniej więcej czterdziestego roku życia ciśnienie owych Kenijczyków było mniej więcej takie samo jak u „cywilizowanych” Europejczyków czy Amerykanów, czyli około 120/80.

Później jednak było już tylko gorzej, ale… tylko dla populacji „cywilizowanej”: przeciętnej cywilizowanej osobie ciśnienie sukcesywnie rosło, aż w końcu osiągało około sześćdziesiątego roku życia wartość średnio  140/90.

A co z tymi „niecywilizowanymi”, którzy NIE jedli zachodniej diety? Im z kolei ciśnienie polepszało się wraz z wiekiem: nie tylko nie rozwinęło się u nich nadciśnienie, ale wręcz przeciwnie.

Dr Greger uważa, że poziom 140/90 gdzie mówimy o nadciśnieniu jest umowny, podobnie jak „norma”.

Jak wskazują badania dotyczące poziomu cholesterolu – im niższy tym lepiej i tak naprawdę jego zdaniem nie ma czegoś takiego jak bezpieczny poziom powyżej ok. 150, tak i badania dotyczące ciśnienia preferują podejście „im niższe tym lepiej”.

Nawet ludzie, którzy zaczynali od „prawidłowego” poziomu 120/80 zauważają zdrowotne korzyści z obniżenia ciśnienia.

A czy możliwe jest z biegiem czasu obniżenie go do 110/70 lub nawet nieco mniej?

To jest, jak mówi dr Greger, nie tylko możliwe ale wręcz oczywiste – dla tych, którzy mają wystarczająco zdrową dietę (czytaj: wystarczająco mocno osadzoną na nieprzetworzonych pokarmach roślinnych).

Ktoś może powiedzieć, że dr Greger jest ogólnie rzecz biorąc promotorem diety wegańskiej (czyli bez udziału w ogóle jakichkolwiek produktów pochodzenia zwierzęcego), więc może to co mówi jest zbyt radykalne. Lecz czy nie mniej radykalne jest cierpieć na rosnące nadciśnienie tuż po przekroczeniu czterdziestki?

A nawet czasem jeszcze przed wejściem w dorosłość?

Bo przypomnijmy: 9% polskich siedemnastolatków cierpi na nadciśnienie!

Zresztą tak naprawdę przecież sztuka bycia zdrowym nie polega na tym, by wyznawać jakiś „-izm”, zrobić sobie z diety religię i np. samobiczować się za to, że w sałatce warzywnej zjedzonej u cioci na imieninach znalazło się załóżmy jajko (czy tam parę kostek fety), lecz chodzi tutaj o to, by dieta była:

1. PRZEDE WSZYSTKIM jak najmniej przetworzona (Kenijczycy z rejonów wiejskich poddani opisanemu badaniu mimo tego, iż spożywali dietę głównie roślinną, to warto zauważyć, iż nie jedli wegańskich przetworzonych wynalazków w postaci np. „mięsopodobnych” sojowych smażonych  wegeburgerów czy sojowych wegeparówek, tylko jedli po prostu to, co zrodziła dla nich ziemia).

2. Możliwie najbardziej ZBLIŻONA do diety wegetariańskiej: nawet jeśli jednym słowem nie będzie ona 100% roślinna (wegańska), to nic nie szkodzi – będzie już naprawdę dużo zdrowiej gdy będzie ona GŁÓWNIE roślinna, czyli podstawą talerza są pokarmy roślinne, a te inne (odzwierzęce) jedynie w niewielkiej ilości jako smakowy dodatek (jeśli ktoś nie potrafi z nich całkowicie zrezygnować), a nie odwrotnie jak to się dzieje dzisiaj.

3. Pozbawiona „nowoczesnych” rafinowanych produktów, jakie przemysł spożywczy ochoczo dla nas produkuje, okraszonych niejednokrotnie litanią dodawanych do nich chemicznych dodatków, mających na celu uczynić je czym innym niż w rzeczywistości są (przetworzonymi śmieciami żywieniowymi).

Reasumując: nie sposób nie zauważyć, że nadużywanie pokarmów słodzonych, oczyszczonych i mięsnych (szczególnie tych wysoko przetworzonych) w dzisiejszych czasach stało się sporym problemem, który poważnie przyczynia się do kiepskiego stanu zdrowia współczesnych cywilizowanych społeczeństw (pomijając już nawet jakość „mięsa” i tego co w nim siedzi, bo to temat-rzeka i nie chcę go tutaj w tym momencie rozwijać).

Kiedyś zarówno cukier (słodycze) jak i mięso jadało się „na niedzielę”, dzisiaj mamy do jednego jak i do drugiego powszechny dostęp, każdego dnia, już od maleńkości.

Jedno i drugie spożywane jest po prostu w nadmiarze – w wielu rodzinach przy każdym posiłku. 

Z czego jeśli idzie o mięso to spora część są to produkty przetworzone w postaci rozmaitych wędlin i innych przemysłowych mięsnych przetworów (a może nie ma co się dziwić, skoro dietetycy zalecają ludziom codzienne spożywanie „chudych wędlin”?).

No bo z czym zrobić kanapkę jak nie z wędliną?

A i na deser to już obowiązkowo „coś słodkiego” MUSI przecież być, czyż nie?

Tak właśnie jest w większości polskich rodzin, w tym dawniej w mojej własnej.

Niewielu ludzi przy tym zdaje sobie ponadto sprawę z tego, że podobnie jak cukier pokarmy mięsne są niestety również silnie uzależniające – nie tylko nie jest łatwo z nich zrezygnować (a i próby „ograniczania” często spełzają na niczym), ale i w miarę jedzenia apetyt rośnie i chce nam się ich coraz więcej i więcej.

W połączeniu z dostarczaniem wielu pustych, ograbionych z wartości odżywczych kalorii (słodycze, napoje gazowane, produkty rafinowane) i jednocześnie NIEdostarczaniem tego co rzeczywiście jeść dla zdrowotności powinniśmy (owoce, orzechy i nasiona, warzywa oraz pełne ziarno) jak również używkami, brakiem ruchu i życiem w ciągłym stresie – tworzymy własnymi rękami mieszankę wybuchową.

Potem wystarczy iskierka i… człowiek ląduje w szpitalu. Nie zawsze na czas.

Tak się niestety składa, że – jak to mówił dr Andrew Saul w filmie „Jedzenie ma znaczenie” – w połowie przypadków chorób serca pierwszym objawem choroby serca jest… śmierć.

Zapytajmy sami siebie: co my sobie tak w ogóle robimy? I czy warto żyć by jeść, czy też raczej należałoby pójść w końcu po rozum do głowy i zacząć ostatecznie jeść by żyć? I to nie byle jak żyć, ale pięknie, zdrowo i długo. Bez lekarstw, bez szpitali, bez bólu, bez strachu przed chorobą, kalectwem i przedwczesną śmiercią.

Jak widać można i da się. Wystarczy odwrócić proporcje na talerzu.

Tylko tyle.

Powtórzmy: najpierw owoce, warzywa, orzechy i nasiona oraz pełne ziarno. W formie naturalnej i nieprzetworzonej (nierafinowanej), tak jak ziemia dla nas zrodziła.

Cała reszta (jeśli chcesz) – jako niewielki smakowy dodatek (to w profilaktyce, bo w przypadku gdy potrzebna jest terapia rezygnuje się z „dodatków” pozostawiając na talerzu tylko rośliny).

warzywa owoce orzechy pełne ziarno

Jest to zresztą podejście jakie prezentuje wielu lekarzy skutecznie leczących ludzi z chorób cywilizacyjnych dietą, np. dr Joel Fuhrman, dr Caldwell Esselstyn, nasza dr Ewa Dąbrowska czy w końcu dr Dean Ornish, który jako pierwszy udowodnił naukowo, iż dietą opartą na roślinach można cofnąć choroby serca i układu krążenia.

Swoje wyniki Ornish opublikował w renomowanym medycznym czasopismie „The Lancet”w  latach 80-tych, po czym od 2010 r. metoda dra Ornisha została w USA dopuszczona oficjalnie jako środek leczniczy i refundowana jest przez tamtejszy NFZ wszystkim chętnym pacjentom, którzy wolą wybrać rozwiązanie dietetyczne zamiast leków i operacji chirurgicznych (bajpasy, stenty, angioplastyka itp).

Warto przy tym zauważyć, że źródło białka to nie tylko mięso, jaja, ryby i nabiały. To także orzechy, nasiona, grzyby czy rośliny strączkowe.

Pacjenci którzy przeszli przez program dra Ornisha odzyskali zdrowie i niczego im nie brakuje, a już na pewno nie białka. 😉

Na koniec wisienka na torcie od dra Gregera: dwa lata trwały badania podczas których w kenijskim wiejskim szpitalu poddano obserwacji wszystkich pacjentów przyjmowanych do owego szpitala w liczbie ok. 1800 osób.

Ile przez ten czas odnotowano przypadków nadciśnienia u pacjentów? Zero.

Zdumiewające!

Muszą mieć tam w takim razie niski wskaźnik występowania chorób serca. Otóż nie – oni nie mają wcale wskaźnika chorób serca. On nie jest „niski”, tylko go po prostu nie ma.

Nie odnotowano też ani jednego przypadku miażdżycy, zabójcy numer jeden i plagi współczesnej cywilizacji.

Warto jednak zaznaczyć, że odżywianie, to jedynie jeden z czynników, zaś na powstawanie nadciśnienia ma wpływ również przewlekły stres, zażywanie medykamentów, obciążenie toksynami środowiskowymi, niedobór aktywności fizycznej czy w końcu niedomagająca wątroba.

Cytowane przez dra Gregera w materiale video źródła:

T Nwankwo, S Sug, V Burt, Q Gu. Hypertension Among Adults in the United States: National Health and Nutrition Examination Survey, 2011–2012. CDC.

SS Lim, T Vos, A D Flaxman, G Danaei, K Shibuya, H Adair-ROhani, M Amann, H R Anderson, K G Andrews and more. A comparative risk assessment of burden of disease and injury attributable to 67 risk factors and risk factor clusters in 21 regions, 1990-2010: a systematic analysis for the Global Burden of Disease Study 2010. Lancet. 2012 Dec 15;380(9859):2224-60.

R Lozano, M Naghavi, S Lim, K Shibuya and more. Global and regional mortality from 235 causes of death for 20 age groups in 1990 and 2010: a systematic analysis for the Global Burden of Disease Study 2010. The Lancet. Volume 380, No. 9859, p2095–2128, 15 December 2012.

C P Donnison. BLOOD PRESSURE IN THE AFRICAN NATIVE. The Lancet Volume 213, No. 5497, p6–7, 5 January 1929.

M Ezzati, E Riboli. Can noncommunicable diseases be prevented? Lessons from studies of populations and individuals. Science. 2012 Sep 21;337(6101):1482-7.

M R Law, J K Morris, N J Wald. Use of blood pressure lowering drugs in the prevention of cardiovascular disease: meta-analysis of 147 randomised trials in the context of expectations from prospective epidemiological studies. BMJ. 2009 May 19;338:b1665.

A R Walker, B F Walker. High high-density-lipoprotein cholesterol in African children and adults in a population free of coronary heart diseae. Br Med J. 1978 Nov 11;2(6148):1336-7.

A S Go, M A Bauman, S M Coleman King, G C Fonarow, W Lawrence, K A Williams, E Sanchez. An effective approach to high blood pressure control: a science advisory from the American Heart Association, the American College of Cardiology, and the Centers for Disease Control and Prevention. J Am Coll Cardiol. 2014 Apr 1;63(12):1230-8.

Cholesterol Treatment Trialists (CTT) Collaborators, B Mihaylova, J Emberson, L Blackwell, A Keech, J Simes, E H Barnes M Voysey, A Gray, R Collins, C Baigent. The effects of lowering LDL cholesterol with statin therapy in people at low risk of vascular disease: meta-analysis of individual data from 27 randomised trials. Lancet. 2012 Aug 11;380(9841):581-90.