Z pozoru najgroźniejszym zabójcą dzisiaj są choroby nowotworowe czyli popularnie mówiąc rak. Jest on niezmiernie medialny i bardzo dużo się o nim mówi.
Jednak tak naprawdę zabójcą numer jeden współczesnych cywilizowanych społeczeństw nie jest wcale rak, lecz choroby serca i układu krążenia.
Okazuje się przy tym (niewiarygodne, a jednak!), że są na naszej pięknej planecie również i takie społeczności, gdzie współczynnik zachorowań na nadciśnienie, miażdżycę i inne choroby serca i układu krążenia wynosi… okrągłe zero!
Jak oni to robią i czego powinniśmy się od nich nauczyć?
Otóż kilka dni temu dr Michael Greger na swojej witrynie Nutritionfacts.org zamieścił materiał video w którym przedstawił informacje, iż zachorowania na nadciśnienie da się uniknąć za pomocą (zgadnijcie czego?) odpowiedniej diety.
Zrobił to w swoim stylu, czyli podpierając się rzetelnymi wynikami badań naukowych i statystyk.
Przypuszczalnie Twój lekarz o tym nie wie, ale nie szkodzi – ważne, że Ty będziesz wiedział i że zastosujesz to na samym sobie, a także przekażesz tę wiedzę dalej, wszystkim potrzebującym.
A wiedzieć warto, bo jak wiadomo gram prewencji jest po stokroć lepszy niż kilogram leczenia.
Oczywiście wiadomo, że na nadciśnienie, które jest chorobą cywilizacyjną – wpływają rozmaitego rodzaju czynniki właśnie związane z cywilizacją w jakiej aktualnie żyjemy: przewlekły stres, niedosypianie, używki, brak ruchu, nadwaga, palenie papierosów itd.
Dzisiaj jednak zajmiemy się czynnikiem dietetycznym.
Spróbujemy znaleźć odpowiedź na pytanie czy jest jakaś (i jaka) dieta, która najlepiej chroni przed nadciśnieniem oraz chorobami serca i układu krążenia.
Standardowe bowiem porady dietetyki konwencjonalnej to „unikaj soli, jedz chude wędliny, odtłuszczone mleko i jego przetwory, olej roślinny i margarynę.”.
Nie żartuję, takie „porady dietetyczne” można przeczytać na niemal każdej witrynie jaką znajdziemy na pierwszej stronie wyników wyszukiwania w Google. Sprawdźcie sami jak nie wierzycie.
https://nutritionfacts.org/video/how-to-prevent-high-blood-pressure-with-diet
Pan doktor mówi na filmiku co następuje: mamy obecnie sporo kompleksowych badań odnoszących się do wpływu czynników środowiskowych na śmiertelność w poszczególnych populacjach.
Mamy przecież takie badania jak GBD (Global Burden of Disease) czyli globalne obciążenie chorobami, gdzie naukowcy analizują jakie populacje i gdzie i na co chorują, z jakiego powodu i na jakie choroby umierają, jakie są trendy globalne w zachorowalności i umieralności i z jakich powodów itd.
To są bardzo przydatne badania. Wnioski jakie można z nich wyciągać są – nie ma co ukrywać – niezmiernie pouczające.
Możemy się z tych badań przykładowo dowiedzieć ile istnień ludzkich można by było uratować od zgonu gdyby ludzie przestali np. tak namiętnie pić słodzone napoje gazowane.
Okazuje się, że 299 tysięcy i 521. O tyle (statystycznie) mniej byłoby pogrzebów rocznie, gdyby ludzie pozbyli się nałogu spożywania słodzonych napojów gazowanych (lub – pofantazjujmy przez chwilę – zostałyby one obłożone tak wysokim podatkiem czy inną akcyzą, że stałyby się o wiele mniej dostępne).
Słodzone napoje gazowane nie są złe tylko dlatego, że są to (tak jak wszystkie zresztą słodzone produkty) tak zwane „puste kalorie” i w związku z tym nie przyczyniają się do zdrowia, tu chodzi o jeszcze coś więcej: te produkty przyczyniają się do przedwczesnego zgonu.
Pomiędzy czymś uważanym powszechnie za niezdrowe, a czymś realnie, statystycznie podwyższającym ryzyko zgonu jest jak widać delikatna różnica. Czy zawsze mamy tego świadomość sięgając po butelkę lub puszkę z gazowanym napojem, że właśnie być może sięgamy po swoją przyspieszoną śmierć?
Może to zabrzmi nieco patetycznie i nawet przerażająco, ale nie da się ukryć, że tak właśnie jest. Te 299.521 osób w statystykach z powietrza się nie wzięło.
Ale idźmy dalej. Nieszczęsne słodzone napoje gazowane to tylko skromny wierzchołek tej lodowej góry, nie są one bowiem jak się okazuje nawet w połowie tak niebezpiecznym zagrożeniem dla ludzkiego życia jak parówki, salcesony, bekony, szynki czy kiełbasy.
Dieta bogata w przetworzone produkty mięsne przyczynia się rocznie do 840.857 dodatkowych i całkowicie niepotrzebnych przyspieszonych pogrzebów rocznie, z czego ponad 473 tysięcy mężczyzn i ponad 367 tysięcy kobiet, co oznacza, że kobiety padają śmiertelną ofiarą kiełbasy dwa razy częściej niż tracą życie w wyniku przemocy domowej.
I jest to pięć razy więcej pogrzebów niż tych co umarli z powodu zażywania nielegalnych narkotyków.
Warto przy tym zauważyć, że mięso (podobnie jak cukier) jest całkowicie legalne, dotowane przez państwo i ochoczo spożywane już od pierwszych tygodni oraz miesięcy życia.
Większość proponowanych przez przemysł mlek w proszku i „owocowych” kaszek dla niemowląt ma w składzie dodany cukier w takiej czy innej formie, czasem występuje on już na pierwszym miejscu na liście składników, co moim zdaniem jest po prostu oburzające.
Dziecko wychowane na tak podrasowanych produktach będzie potem z niesmakiem pluć „zwykłą” owsianką czy jaglanką z prawdziwymi owocami.
A co z mięsem? Przemysł mięsny (podobnie jak cukierniczy) również dokłada najwyższych starań, aby zdobyć jak najszerszą rzeszę wiernych do końca życia klientów – jak najwcześniej.
Bo „parówkowego skrytożercę” należy sobie wychować jako klienta już od małego.
Ale to nie wszystko. Zostawmy już te parówkowe obrzydlistwa i idźmy dalej, bo dalej się robi naprawdę ciekawie.
Otóż dalej dr Greger pokazał jeszcze coś bardziej przerażającego (a może właśnie pocieszającego?) w tych badaniach: wysokie spożycie pełnego ziarna pozwoliłoby na uratowanie rocznie od przedwczesnego zgonu ponad 1,7 miliona istnień ludzkich, spożywanie większej ilości warzyw uratowałoby życie ponad 1,8 miliona, a orzechów i nasion – niemal 2,5 miliona.
Jednak to czego najbardziej potrzebuje ludzkość to jak się wydaje są owoce: ponad 4,9 miliona istot ludzkich żegna się z życiem każdego roku, a antidotum na to mogły być dla nich wcale nie leki czy szczepionki lecz… owoce.
Powodem dla którego dieta oparta nie na (głównie) cukrze, mięsie czy rafinowanych, oczyszczonych ziarnach lecz na (głównie) nieprzetworzonych różnego rodzaju roślinach może uratować na tej ziemi życie milionom ludzi jest między innymi nadciśnienie, które rocznie powoduje niemal 9 milionów i 400 tysięcy zgonów.
W samych tylko Stanach Zjednoczonych na nadciśnienie cierpi obecnie 78 milionów ludzi (na populację wynoszącą ok. 318 milionów mieszkańców).
Czy u nas jest lepiej niż u jednego z najbardziej otyłych narodów świata czyli USA?
Nie bardzo lepiej, niestety.
Podobne (jak nie nawet ciut gorsze) statystyki jak się okazuje dotyczą Polski (czy my nie mamy o samych sobie i o tym jak to my się „zdrowo odżywiamy” zbyt wygórowanego czasem mniemania?): według ostatnich dużych badań epidemiologicznych szacuję się, że 29% populacji (ok. 11 milionów osób) w Polsce choruje na nadciśnienie, czyli niemal co trzeci z nas wliczając w to niemowlęta, małe dzieci i młodzież, zaś 30% dorosłej populacji Polski ma ciśnienie „wysokie prawidłowe” czyli ciśnienie skurczowe od 130 do 139 mmHg i/lub rozkurczowe od 85 do 89 mmHg.
Znaczna część tych osób zagrożona jest rozwojem nadciśnienia tętniczego w najbliższej przyszłości.
Ciśnienie podobnie jak Amerykanom tak i Polakom wzrasta wraz z wiekiem: w grupie osób pomiędzy 18. a 39. rokiem życia nadciśnienie tętnicze stwierdza się w naszym kraju u 7% badanych (i aż u 9% siedemnastolatków!), podczas gdy powyżej 59. roku życia już ponad połowa polskiej populacji choruje na nadciśnienie.
A może to nie żadna tam choroba, tylko po prostu „tak ma być”?
Bo może jako zwyczajna konsekwencja procesu starzenia nasze ciśnienie sobie tak pomału rośnie i jest to normalne i zgodne z tym co natura dla nas zaplanowała?
Otóż nie: normalne to jest mieć ciśnienie prawidłowe w każdym wieku, nawet po sześćdziesiątce.
Badacze postanowili sprawdzić jak to z tym jest w jakimś mniej dotkniętym cywilizacją zakątku planety, na przykład na wiejskich terenach w Afryce i wybrali się w tym celu do Kenii, gdzie przebadali tysiące osób w różnym wieku. Dieta tych ludzi oparta jest głównie na roślinach: pełne ziarno zbóż, rośliny strączkowe, warzywa, owoce, zielenina.
I co się okazało: aż do mniej więcej czterdziestego roku życia ciśnienie owych Kenijczyków było mniej więcej takie samo jak u „cywilizowanych” Europejczyków czy Amerykanów, czyli około 120/80.
Później jednak było już tylko gorzej, ale… tylko dla populacji „cywilizowanej”: przeciętnej cywilizowanej osobie ciśnienie sukcesywnie rosło, aż w końcu osiągało około sześćdziesiątego roku życia wartość średnio 140/90.
A co z tymi „niecywilizowanymi”, którzy NIE jedli zachodniej diety? Im z kolei ciśnienie polepszało się wraz z wiekiem: nie tylko nie rozwinęło się u nich nadciśnienie, ale wręcz przeciwnie.
Dr Greger uważa, że poziom 140/90 gdzie mówimy o nadciśnieniu jest umowny, podobnie jak „norma”.
Jak wskazują badania dotyczące poziomu cholesterolu – im niższy tym lepiej i tak naprawdę jego zdaniem nie ma czegoś takiego jak bezpieczny poziom powyżej ok. 150, tak i badania dotyczące ciśnienia preferują podejście „im niższe tym lepiej”.
Nawet ludzie, którzy zaczynali od „prawidłowego” poziomu 120/80 zauważają zdrowotne korzyści z obniżenia ciśnienia.
A czy możliwe jest z biegiem czasu obniżenie go do 110/70 lub nawet nieco mniej?
To jest, jak mówi dr Greger, nie tylko możliwe ale wręcz oczywiste – dla tych, którzy mają wystarczająco zdrową dietę (czytaj: wystarczająco mocno osadzoną na nieprzetworzonych pokarmach roślinnych).
Ktoś może powiedzieć, że dr Greger jest ogólnie rzecz biorąc promotorem diety wegańskiej (czyli bez udziału w ogóle jakichkolwiek produktów pochodzenia zwierzęcego), więc może to co mówi jest zbyt radykalne. Lecz czy nie mniej radykalne jest cierpieć na rosnące nadciśnienie tuż po przekroczeniu czterdziestki?
A nawet czasem jeszcze przed wejściem w dorosłość?
Bo przypomnijmy: 9% polskich siedemnastolatków cierpi na nadciśnienie!
Zresztą tak naprawdę przecież sztuka bycia zdrowym nie polega na tym, by wyznawać jakiś „-izm”, zrobić sobie z diety religię i np. samobiczować się za to, że w sałatce warzywnej zjedzonej u cioci na imieninach znalazło się załóżmy jajko (czy tam parę kostek fety), lecz chodzi tutaj o to, by dieta była:
1. PRZEDE WSZYSTKIM jak najmniej przetworzona (Kenijczycy z rejonów wiejskich poddani opisanemu badaniu mimo tego, iż spożywali dietę głównie roślinną, to warto zauważyć, iż nie jedli wegańskich przetworzonych wynalazków w postaci np. „mięsopodobnych” sojowych smażonych wegeburgerów czy sojowych wegeparówek, tylko jedli po prostu to, co zrodziła dla nich ziemia).
2. Możliwie najbardziej ZBLIŻONA do diety wegetariańskiej: nawet jeśli jednym słowem nie będzie ona 100% roślinna (wegańska), to nic nie szkodzi – będzie już naprawdę dużo zdrowiej gdy będzie ona GŁÓWNIE roślinna, czyli podstawą talerza są pokarmy roślinne, a te inne (odzwierzęce) jedynie w niewielkiej ilości jako smakowy dodatek (jeśli ktoś nie potrafi z nich całkowicie zrezygnować), a nie odwrotnie jak to się dzieje dzisiaj.
3. Pozbawiona „nowoczesnych” rafinowanych produktów, jakie przemysł spożywczy ochoczo dla nas produkuje, okraszonych niejednokrotnie litanią dodawanych do nich chemicznych dodatków, mających na celu uczynić je czym innym niż w rzeczywistości są (przetworzonymi śmieciami żywieniowymi).
Reasumując: nie sposób nie zauważyć, że nadużywanie pokarmów słodzonych, oczyszczonych i mięsnych (szczególnie tych wysoko przetworzonych) w dzisiejszych czasach stało się sporym problemem, który poważnie przyczynia się do kiepskiego stanu zdrowia współczesnych cywilizowanych społeczeństw (pomijając już nawet jakość „mięsa” i tego co w nim siedzi, bo to temat-rzeka i nie chcę go tutaj w tym momencie rozwijać).
Kiedyś zarówno cukier (słodycze) jak i mięso jadało się „na niedzielę”, dzisiaj mamy do jednego jak i do drugiego powszechny dostęp, każdego dnia, już od maleńkości.
Jedno i drugie spożywane jest po prostu w nadmiarze – w wielu rodzinach przy każdym posiłku.
Z czego jeśli idzie o mięso to spora część są to produkty przetworzone w postaci rozmaitych wędlin i innych przemysłowych mięsnych przetworów (a może nie ma co się dziwić, skoro dietetycy zalecają ludziom codzienne spożywanie „chudych wędlin”?).
No bo z czym zrobić kanapkę jak nie z wędliną?
A i na deser to już obowiązkowo „coś słodkiego” MUSI przecież być, czyż nie?
Tak właśnie jest w większości polskich rodzin, w tym dawniej w mojej własnej.
Niewielu ludzi przy tym zdaje sobie ponadto sprawę z tego, że podobnie jak cukier pokarmy mięsne są niestety również silnie uzależniające – nie tylko nie jest łatwo z nich zrezygnować (a i próby „ograniczania” często spełzają na niczym), ale i w miarę jedzenia apetyt rośnie i chce nam się ich coraz więcej i więcej.
W połączeniu z dostarczaniem wielu pustych, ograbionych z wartości odżywczych kalorii (słodycze, napoje gazowane, produkty rafinowane) i jednocześnie NIEdostarczaniem tego co rzeczywiście jeść dla zdrowotności powinniśmy (owoce, orzechy i nasiona, warzywa oraz pełne ziarno) jak również używkami, brakiem ruchu i życiem w ciągłym stresie – tworzymy własnymi rękami mieszankę wybuchową.
Potem wystarczy iskierka i… człowiek ląduje w szpitalu. Nie zawsze na czas.
Tak się niestety składa, że – jak to mówił dr Andrew Saul w filmie „Jedzenie ma znaczenie” – w połowie przypadków chorób serca pierwszym objawem choroby serca jest… śmierć.
Zapytajmy sami siebie: co my sobie tak w ogóle robimy? I czy warto żyć by jeść, czy też raczej należałoby pójść w końcu po rozum do głowy i zacząć ostatecznie jeść by żyć? I to nie byle jak żyć, ale pięknie, zdrowo i długo. Bez lekarstw, bez szpitali, bez bólu, bez strachu przed chorobą, kalectwem i przedwczesną śmiercią.
Jak widać można i da się. Wystarczy odwrócić proporcje na talerzu.
Tylko tyle.
Powtórzmy: najpierw owoce, warzywa, orzechy i nasiona oraz pełne ziarno. W formie naturalnej i nieprzetworzonej (nierafinowanej), tak jak ziemia dla nas zrodziła.
Cała reszta (jeśli chcesz) – jako niewielki smakowy dodatek (to w profilaktyce, bo w przypadku gdy potrzebna jest terapia rezygnuje się z „dodatków” pozostawiając na talerzu tylko rośliny).
Jest to zresztą podejście jakie prezentuje wielu lekarzy skutecznie leczących ludzi z chorób cywilizacyjnych dietą, np. dr Joel Fuhrman, dr Caldwell Esselstyn, nasza dr Ewa Dąbrowska czy w końcu dr Dean Ornish, który jako pierwszy udowodnił naukowo, iż dietą opartą na roślinach można cofnąć choroby serca i układu krążenia.
Swoje wyniki Ornish opublikował w renomowanym medycznym czasopismie „The Lancet”w latach 80-tych, po czym od 2010 r. metoda dra Ornisha została w USA dopuszczona oficjalnie jako środek leczniczy i refundowana jest przez tamtejszy NFZ wszystkim chętnym pacjentom, którzy wolą wybrać rozwiązanie dietetyczne zamiast leków i operacji chirurgicznych (bajpasy, stenty, angioplastyka itp).
Warto przy tym zauważyć, że źródło białka to nie tylko mięso, jaja, ryby i nabiały. To także orzechy, nasiona, grzyby czy rośliny strączkowe.
Pacjenci którzy przeszli przez program dra Ornisha odzyskali zdrowie i niczego im nie brakuje, a już na pewno nie białka. 😉
Na koniec wisienka na torcie od dra Gregera: dwa lata trwały badania podczas których w kenijskim wiejskim szpitalu poddano obserwacji wszystkich pacjentów przyjmowanych do owego szpitala w liczbie ok. 1800 osób.
Ile przez ten czas odnotowano przypadków nadciśnienia u pacjentów? Zero.
Zdumiewające!
Muszą mieć tam w takim razie niski wskaźnik występowania chorób serca. Otóż nie – oni nie mają wcale wskaźnika chorób serca. On nie jest „niski”, tylko go po prostu nie ma.
Nie odnotowano też ani jednego przypadku miażdżycy, zabójcy numer jeden i plagi współczesnej cywilizacji.
Warto jednak zaznaczyć, że odżywianie, to jedynie jeden z czynników, zaś na powstawanie nadciśnienia ma wpływ również przewlekły stres, zażywanie medykamentów, obciążenie toksynami środowiskowymi, niedobór aktywności fizycznej czy w końcu niedomagająca wątroba.
Cytowane przez dra Gregera w materiale video źródła:
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
XLka napisał(a):
Czytam, wyciągam wnioski i nie wiem, dlaczego sobie to robię. Napojów gazowanych nie pijam, za słodyczami nie przepadam, ale nadal nie jestem w stanie wyrzec się gotowanych potraw, kluch różnego rodzaju, chleba w dużych ilościach, mięsa od czasu do czasu. A miażdżyca i cukrzyca postępują…
Marlena napisał(a):
Nawet jeśli nie czujesz się na siłach zrezygnować z chleba, to odwróć proporcje na talerzu, a po jakimś czasie odczujesz różnicę. Cała micha fajnej, kolorowej wieloskładnikowej sałatki przyprawionej aromatycznym dressingiem i obficie doprawionej zieleniną, ziarnami (sezam, słonecznik) i ulubionymi ziołami, a do tego „na okrasę” niewielka kromeczka chleba razowego na zakwasie. Pamiętać trzeba o tym, że chleb jest to pokarm jak by nie było również PRZETWORZONY – droga od kłosa po chleb była długa i ciężka 😉 Tak samo makarony, kluski itd. Naprawdę z dwojga złego to już lepiej ugotować sobie ziarno w jego oryginalnym stanie, trochę brązowego ryżu czy jakąś kaszę (gryczana, jaglana, quinoa itp.) albo zwykłe płatki np. owsiane czy orkiszowe niż wrzucać w siebie makarony i chleby (czyli produkty przetworzone).
Takie drobne zmiany potrafią wiele zdziałać.
bezglutenowiec napisał(a):
Jak czytam Twój wpis, to przypomina mi się lektura dr.Davisa („Dieta bez pszenicy”). Dr.Davis pisze, że gluten zawarty zwłaszcza w pszenicy ma działanie uzależniające! Porównuje działanie pszennych egzorfin do uzależniającego działania morfiny. Ja osobiście wykopałem gluten z mojej diety na początku zeszłego roku (dodatkowo praktycznie wyeliminowałem soję i przetwory, a także kukurydzę i biały ryż). W tym czasie zgubiłem 30kg, poznałem i polubiłem kasze bezglutenowe – gryczaną i jaglaną oraz ryż niełuskany, wszelkie orzechy (włoskie, laskowe, nerkowce, pistacje, makadamia, brazylijskie), pestki (słonecznik, dynia) i wiele warzyw, których do niedawna nawet nie znałem (jak np. fenkuł) oraz dodałem sporo zdrowych tłuszczów – orzechów, pestek, olej lniany, oliwa tłoczona na zimno… Nie mam napadów wilczego apetytu, ze „słodyczy” zjadam suszone owoce z orzechami i czuję się super (czasem też bezglutenowy domowy sernik). Ostatnio zmierzone ciśnienie miałem na poziomie 110/62, a cukier – 78.
Zachęcam gorąco do lektury dr.Davisa jako pewnej inspiracji – ja po wykopaniu glutenu, w tym roku odstawiłem też płyn UHT sprzedawany pod nazwą „mleko”. Planuję wytwarzanie naturalnych jogurtów (z żywego mleka z mlekomatów), ale to jak będzie trochę cieplej (bo zgodnie z medycyną chińską jogurty mają własności wychładzające i nasilające wilgoć w organizmie). Tak więc odstawienie tych rzeczy na które jesteś uczulona może tylko dodać zdrowia… A i kukurydza dostępna w sprzedaży to pewnie w 95% tylko GMO. Pytanie odnośnie jajek – to czy jesteś uczulona na białko, czy na żółtka jajek? Z tego co słyszałem, to nie ma przypadków alergii na żółtka, ale na białko – jak najbardziej.
Marlena napisał(a):
Od siebie dodam, że większość osób nie ma nadwrażliwości na gluten jako taki, ale na pszenicę właśnie i to tę „nowoczesną”. Więc to nie pszenica jako taka jest „zła” lecz złe jest to, co hodowcy z nią zrobili dokonując na ich chromosomach modyfikacji, bo wyroby miały być nie tyle zdrowe ile… smaczne (tak smaczne, że aż uzależniające, jak się okazało) oraz ciasto miało dać się łatwo piekarzom ugniatać.
Pszenica pszenicy nie jest zatem równa. Stare odmiany pszenicy jak orkisz, płaskurka i samopsza mają inny skład i zawartość białek, stąd też nie posiadają tak niszczących właściwości jak te stworzone ludzką ręką w ostatnich dziesięcioleciach „nowoczesne” odmiany, a nawet mogą mieć dobroczynne działanie prozdrowotne: https://www.zdrowa-zywnosc.pl/artykuly/23-wartosc-odzywcza-i-prozdrowotna-pszenicy-orkisz-w-zywieniu-czlowieka
alicja napisał(a):
biale pieczywo musisz odstawic ogolnie biala maa , pic duzo swiezych warzywnych sokow no i musisz sie suplementowac bo nie bedzie efetow polecam WitD3 plus wit K2 plus magnez , wit C , prolisynC od dr Ratha i jeszcze mleczko pszczele
Marlena napisał(a):
Alicjo, nie sądzę aby dawanie przez internet całkowicie nieznanej osobie porad typu „musisz suplementować to i to” było właściwe. 😉
XLka napisał(a):
Dziękuję. Robiłam testy: nie toleruję kukurydzy, owsa, jaj, mleka. Rewolucje w moim przypadku tylko pod okiem, np. dr Dąbrowskiej, stadnie :). Być może Twój pomysł jest idealny. Popracuję nad drobnymi zmianami.
Hana napisał(a):
Mam pytanko, gdzie robiłaś testy. Czy coś wiesz na temat Food Detectiv? Ja chyba mam jakąś nietolerancję pokarmową, bardzo często po posiłku boli mnie żołądek.
katie napisał(a):
Pani Marleno! Serdecznie dziękuję za pracę wkładaną w prowadzenie tego bloga. Jestem pod wrażeniem Akademii, trafiłam tu przypadkiem i na pewno będę regularnie zaglądać. Od blisko 3 lat odżywiam się nieprzetworzoną żywnością roślinną i bardzo sobie chwalę ten sposób żywienia. Również moja mama zmieniła nawyki żywieniowe, po pewnym czasie odstawiła leki na nadciśnienie i wróciła do sylwetki z liceum 😉 Mama mojej przyjaciółki również zmaga się z dużą nadwagą i bardzo wysokim ciśnieniem, jednak są sceptycznie nastawione do jedzenia roślin jako ratunku dla układu krążenia. Usłyszałam, że wszystko sprowadza się do schudnięcia, wraz z masą ciała spada ciśnienie, można jeść wszystko byle z umiarem, a nie „męczyć” się jedząc trawę.
Zasmuca mnie takie myślenie, wiele osób woli łyknąć pigułkę, która tylko zamaskuje problem, zamiast spróbowac tak prostego rozwiązania, jak zmiana nawyków żywieniowych.
Pozdrawiam serdecznie
Katie
Marlena napisał(a):
Niestety „wszystko byle z umiarem” zwyczajnie nie działa. Można osiągać tym sposobem co najwyżej umiarkowane (delikatnie mówiąc) rezultaty.
Pisałam o tym również, tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/tag/umiar/
Dieta roślinna lub głównie roślinna to nie jest jednak „jedzenie trawy”, bowiem bogactwo żywności roślinnej jaka dla nas została przez naturę stworzona przyprawia wręcz o zawrót głowy. Zanurzenie się całym sobą w to bogactwo nie jest „męką” lecz przywilejem istot ludzkich i czystą radością (również wynikającą ze zdrowia fizycznego i jasności umysłu). Jednak te sprawy każdy musi pojąć sam osobiście. A pigułki z pewnością tego nie ułatwiają – są protezą dzięki której „jakoś” można dalej kuśtykać przez życie, coraz bardziej oddalając się od Prawdy: że każdy może sam stać się dla siebie swoim lekarzem o ile tylko dokona takiego wyboru.
feme napisał(a):
akurat Piratki z Lidla mają bardzo dobry skład, kupuję tylko od nich. Nawet acerola w składzie
Marlena napisał(a):
Co nie zmienia faktu, że jest to przetworzony przemysłowo produkt mięsny, od którego powinniśmy trzymać się z dala. My i tym bardziej nasze dzieci. A acerolę (witaminę C) lepiej dać dziecku w postaci świeżych warzyw i owoców, a nie w postaci… dodatku do parówki.
plenuscausa napisał(a):
A ja mam pytanie, co będzie najlepszym źródłem kolagenu i elastyny? Chodzi mi o stawy.
W tej chwili jestem na diecie dr Ewy Dąbrowskiej i nie wiem, czy w tej chwili wspomagam moje stawy czy nic dobrego im nie robię?
Marlena napisał(a):
Nie musisz dostarczać z zewnątrz ani jednego ani drugiego, ponieważ to nie są substancje egzogenne – nasz ustrój doskonale potrafi wyprodukować je sam pod warunkiem dostarczenia mu odpowiedniego budulca oraz niezbędnego kofaktora dla przemian biochemicznych jakim jest w tym wypadku witamina C.
bezglutenowiec napisał(a):
odnośnie przytoczonych badań to nieco mnie one zaskoczyły. Czytałem w książce Uffe Ravnskova „Cholesterolowe kłamstwo” o badaniach prowadzonych wśród Masajów w Kenii i z tego co pamiętam, to oni nie zjadają właśnie traw, które uznają za pokarm dla bydła, ale jedzą mięso i mleko (i to w ogromnych ilościach), jako że w Kenii żyje mnóstwo plemion pasterskich. Co się tyczy wyników, to dr.Mann, który badał Masajów, podkreśla, że nie występuje u nich problem z chorobami serca.
Marlena napisał(a):
Dr George V. Mann na podstawie badań Masajów (w ilości ok. 1500 osób stwierdził), że wskaźnik chorób serca był u nich niski („…rarely have cardiovascular disease.”), a nie że był zerowy: https://www.people.com/people/archive/article/0,,20072775,00.html
mała MI napisał(a):
Czy wysoko przetworzona żywność w tym np. kiełbasy, ale wykonane w domu i uwędzone na własnym dymie zaliczają się do Pani czarnej listy? W tej chwili odeszliśmy od wszelkich kupnych parówek, kiełbas i innych tego typu przetworów. Robimy własne wg swoich przepisów np. mielonki, które peklujemy w słoikach. Własne kiełbasy z dzika i wieprzowiny, swoje pieczenie które doskonale nadrabiają szynki i wędliny ze sklepu. Jesteśmy mięsożerni – ale myśleliśmy, że taka alternatywa jest dla nas dobra, na tyle, że nie musimy obawiać się o nasze zdrowie.
Marlena napisał(a):
Przetworzone jest przetworzone, czy to w domu czy w fabryce, aczkolwiek my w domu nieco bardziej zadbamy o jakość niż fabrykant, który musi na nas zarobić. To jednak nie znaczy, że mamy się codziennie opychać przetworzonymi (nawet w domu) pokarmami mięsnymi (tym bardziej z mięsa czerwonego), chyba że chcemy świadomie zwiększyć swoje szanse na szybsze dołączenie do grona 840.857 nieszczęśników.
Peklowanie i wędzenie nie jest najlepszym rozwiązaniem jako że podczas obróbki powstają związki rakotwórcze:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Peklowanie
https://pl.wikipedia.org/wiki/W%C4%99dzenie
Można jednak starać się zminimalizować szkodliwe działanie tych związków. Jak organizm metabolizuje potencjalnie kancerogenne substancje, jak je neutralizuje i co takiego zawarte jest w świeżych owocach i warzywach co nas chroni, o tym bardzo przystępnie mówił np. dr Jerzy Gubernator na wykładzie, który polecam wysłuchać: https://akademiawitalnosci.pl/filmy/
Jeszcze raz chciałabym podkreślić, że nie chodzi o to, by zaraz koniecznie przejść na całkowity weganizm (aczkolwiek tak jak napisałam w artykule – to właśnie taką dietę czysto wegańską stosuje się leczniczo już oficjalnie w amerykańskiej służbie zdrowia). Zwróćmy uwagę, że tak jak opisał Dan Buettner w swojej słynnej książce „Niebieskie strefy. 9 lekcji długowieczności od ludzi żyjących najdłużej” – nawet u najbardziej długowiecznych społeczeństw na naszej planecie notuje się okazjonalne spożywanie mięsa, nawet czerwonego (np. długowieczni japońscy Okinawczycy raz w roku jedzą wieprzowinę, na Nowy Rok) czy innych produktów odzwierzęcych np. serów kozich lub ryb (długowieczni włoscy Sardyńczycy i greccy Ikaryjczycy), podczas gdy inni całe życie są weganami i mają się doskonale (adwentyści z Loma Linda w Kaliforni). Więc to nie chodzi o samo jedzenie lub niejedzenia mięsa jako takie – niech każdy rozważy w swoim sumieniu czy je będzie jadł czy nie. Natomiast to co się liczy i to co jest wspólnym mianownikiem dla WSZYSTKICH żyjących długo (i zdrowo) populacji jest dieta NIEPRZETWORZONA i możliwie najbardziej na co dzień zbliżona do wegetariańskiej gdzie podstawą talerza są warzywa, owoce, nasiona i orzechy oraz pełne ziarno, a wszystko inne traktowane jest jako niewielki dodatek (z ewentualnym i raczej okazjonalnym spożyciem pokarmów mięsnych, czyli na niedzielę, na święta, na uroczystość w rodzinie itd.).
mała MI napisał(a):
U pani zawsze można liczyć na konkretną i wyczerpującą odpowiedź, bardzo to u pani cenię i dziękuję. A bloga czytam wraz z komentarzami – wszystkimi, bo właśnie dużo można się dowiedzieć. Dziękuję jeszcze raz za tak wielką pracę, czas i poświęcenie jaką pani tu wkłada z sercem i duszą.
20latek napisał(a):
Witam
A co w przypadku osób chodzących na siłownię? Przecież nie jestem w stanie zapewnić takiej ilości białka z samych nasion i orzechów… Węglowodany to wiadomo, że najlepsze z brązowego ryżu, kaszy gryczanej czy jaglanej. Przecież gdyby osoba ćwicząca siłowo zaczęła jeść tylko warzywa i owoce to raz dwa zjechałaby z wagi. W takim razie co by Pani poleciła w takim przypadku?
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Jest bardzo wielu słynnych sportowców wegetarian czy nawet wegan: https://wegesport.pl/index.php?option=com_weblinks&catid=29&Itemid=23
Skąd oni czerpią białko? Ano stąd: https://veganworkout.org.pl/co-jesc/
Białko jak widać nie jest problemem, ponieważ aminokwasy występują wszędzie – we wszystkim co ziemia dla człowieka zrodziła (w sumie to aminokwasów właśnie potrzebujemy, a te są we wszystkim co jest żyjącą florą lub fauną). Taki koń czy słoń nie budują swojej siły kosztem innych stworzeń, lecz jedzą to co ziemia dla nich rodzi. Człowiek natomiast ma przywilej świadomego wyboru: może to zrobić kosztem innych stworzeń lub nie.
Dexiu napisał(a):
A ja mam pytanie innej natury, co z mrożonkami własnej roboty?? Mamy rodzinny ogródek gdzie sadzi się głównie warzywa, i rośnie trochę krzewów i drzew owocowych, fajnie jeść swoje ale nie da się cały rok, czy mrożenie warzyw i owoców działa na ich witalne właściwości jak gotowanie??
Marlena napisał(a):
Mrożenie warzyw i owoców zawsze wpłynie na zawartość substancji odżywczych w nich zawartych, jednak gdy nie mamy innego wyjścia (np. jest zima) to lepiej zjeść warzywa mrożone niż żadne.
gosia napisał(a):
witam, a jak to jest z ta witamina b12. nie jedzac zupenie miesa, jajek podobno robimy niedobory tej witaminy i nawet jedzac spiruline nigdy nie bedzie w stanie zapewnic odpowiedniego poziomu wit b12.moja ciotka po 14 latach nniejedzenia miesa i jajek ma nieprawidlowy poziom homocysteiny co podobno mowi o niskim poziomie wit b12. zastanawiam sie czy ja to wszystko dobrze rozumiem? interesuje sie zdrowym odzywianiem sie i czytam rozne zrodla. i tak Pan Jerzy zieba mowi o jedzeniu miesa, jak i dietetyczka ajwen, Pani na swoim blogu o unikaniu, wiele diet antyrakowych tez mowi o ograniczaniu miesa.chcialabym znalesc zdrowa dietę dla siebie i dzieci 2 i 5 lat.co by Pani doradzila?
Marlena napisał(a):
Gosiu, napisałam w artykule – przeczytaj proszę raz jeszcze. Co powinno być podstawą talerza a co dodatkiem (lub spożywane od święta). Nikt nie mówi przy tym o całkowitym wykluczeniu wszelkich pokarmów odzwierzęcych – jest to wolna wola każdego z nas. Sztuka tkwi w proporcjach: najpierw warzywa, owoce, nasiona i orzechy oraz pełne ziarno jako pokarmy gęste odżywczo czyli bogate w składniki odżywcze przypadające na 1 kcal (a NIE na 100 g, bo nawet jak weźmiemy pod uwagę białko to się okazuje, że w 1 kcal brokuła mamy więcej białka niż w 1 kcal mięsa), a całą resztę traktować jako ewentualny dodatek. Pamiętajmy bowiem, że mamy do dyspozycji te ok. 2000 kcal na dzień i każda kcal musi nam dostarczyć jak najwięcej tego, co do prawidłowego funkcjonowania oraz osiągnięcia długowieczności w zdrowiu i jasności umysłu nasz organizm potrzebuje. Czyli musi mieć odpowiednio wysoką gęstość odżywczą (witaminy, minerały, enzymy, ochronne fitozwiązki, błonnik itd.). Z tego punktu widzenia mięso prezentuje się tak sobie, szału nie ma, jest zdecydowanie przereklamowane.
Natomiast jeśli ktoś świadomie decyduje się na wykluczenie wszystkiego co pochodzi od zwierząt, to też żadnych przeszkód nie ma – witamina B12 dostępna jest w formie suplementu.
Barbara napisał(a):
Witam. Ja na chwilowo bezmięsnej diecie osiągnęłam wysokie dawki wit. B12 (ponad „normę”) w krwi za pomocą kwasu buraczanego (tę witaminę wytwarzają nasze bakterie jelitowe, jeśli są zdrowe i mają z czego) 🙂 Jednocześnie piłam koktajl z siemienia lnianego, natki pietruszki, cytryny i miodu – chyba właśnie na Akademii wyczytałam, że siemię lniane+siarka = witamina B.
o.laz napisał(a):
ja sama jestem wierną Twoją czytelniczką Marleno od ponad roku, moje życie zmieniło się o 180 stopni dzięki Tobie. Nestety w naszych warunkach pozostaje TYLKO prewencja. Jeśli dowiesz się o takich mozliwosciach leczenia gdy juz powaznie zachorujesz to klops. Moja tesciowa walczy z nadcisnieniem i miazdzycą i widzę jak wielki to problem. Jest ona rzutką i aktywną osobą, potrafi narzucic sobie dietę i wierzy że zmiana żywienia ma sens. Jednak gdy zaczęła jesc zdrowiej już była na lekach a zaden lekarz z nfztu nie zgadza sie prowadzic pacjenta ktory chce sie leczyc zywieniem. zmieniają jedynie leki z jednych na drugie, ci zmniejszają dawki, tamci zwiększają, szmergla mozna dostac a samemu takich lekow odstawic sie nie da. Na turnus u dr Dabrowskiej nas nie stac a ze zdrowiem tesciowej coraz gorzej 🙁 smutne to wszystko
XLka napisał(a):
O.laz, książeczka Pani Doktor jest taniutka, a potrawy można przygotować samodzielnie. Duży nacisk kładziono na oczyszczenie jelit za pomocą hydrokolonoterapii, ale można pomóc pacjentowi kilkoma lewatywami. Ważne by dużo pić wody i herbat ziołowych, a jeszcze więcej się ruszać: ćw. na kręgosłup, pływanie, gimn. w wodzie, nordicki, ćw. oddechowe i ćw. oczu na powietrzu przy pniu drzewa, fitness, co jest w zasięgu. Takie ćwiczonka znajdziemy choćby na youtube. Nie trzeba za to płacić. Życzę zdrowia Pani Teściowej.
Janka napisał(a):
Marleno odpisz proszę..
1. gdzie kupujesz płaskurkę czy samopszę???
2. czytam książkę Jeść, by żyć i tam są w przepisach przyprawy – mieszanki VegiZest czy Mrs, Dash…gdzie znajdę przepisy??
3 Czy z migdałów bio pochodzących z Hiszpanii tez należy ściągać skórkę przy produkcji mleka?
serdecznie pozdrawiam 🙂
Marlena napisał(a):
Janko, te mąki ze starych odmian to musisz po sklepach ze zdrową żywnością poszukać, z firmy Babalscy. Mieszanki wymienione u Fuhrmana to taka jakby domowa vegeta a to drugie to mieszanka ziół. W sumie można po swojemu przyprawiać i tyle. Do produkcji mleka ja obieram migdały, bo potem z pulpy jeszcze robię różne rzeczy, a jak pulpa jest skórzasta to niesmaczne.
yvonne napisał(a):
AW uzależnia. I jest to najlepsze uzależnienie jakie kiedykolwiek nabylam. Dzięki Ci za to Marleno.
Ogrodowa 58 napisał(a):
Jak już mrozić warzywa to chociaż swoje. Mam specjalną zamrażarkę na takie rzeczy i wierzcie mi, są o niebo lepsze niż te kupowane w marketach.
olga napisał(a):
Chcialam w innej kwestii Pania zapytac. Sos sojowy, wlasnie ten naturalnie warzony, podobno zawiera aspergillus, grzyb/ substancja karcenogenna. Cos Pani wie na ten temat? Bardzo mnie to zmartwilo, gdyz uzywam sosu w kuchni
Marlena napisał(a):
Nie wszystkie mikroorganizmy z rodzaju aspergillus są szkodliwe, niektóre są też pożyteczne. Akurat ten Aspergillus z sosu sojowego czy miso (Aspergillus oryzae) należy do tych drugich.
Karo napisał(a):
A mogłabyś napisać podobny artykuł o cukrzycy?
Marlena napisał(a):
Te same 3 zasady stosuje się również przy cukrzycy typu 2.
1. Jedz prawdziwe jedzenie (nieprzetworzone)
2. Nie za dużo
3. Głównie rośliny
Program dietetyczny dra Ornisha sprawdza się także przy cukrzycy. Polecam zbliżone tematycznie dwie znakomite książki napisane przez lekarzy dla pacjentów: dr Mark Hyman „Koniec z cukrzycą i otyłością!” oraz dr Joel Fuhrman „Wylecz cukrzycę”. Cukrzycę leczy się odpowiednim jedzeniem i to skutecznie się leczy.
Cukrzyca to nie wyrok! 🙂
Janusz napisał(a):
Witam
Czy jest gdzieś polskie źródło opisujące dokładnie metodę dra Ornisha?
Pozdrawiam
J.
Marlena napisał(a):
Niestety jego książek nie wydano jeszcze w języku polskim. Natomiast wpisz sobie w Google „dieta Ornisha”, jest sporo stron opisujących tę metodę, np. tutaj: https://www.dietawarzywnoowocowa.pl/2014/04/dieta-ornisha-cwiczenia-i-relaks.html
XLka napisał(a):
Do Hany. Tak, robiłam testy Food Detectiv w Gołubiu (tam, gdzie pracuje dr E. Dąbrowska). Podobno mam kłopoty ze stawami i mięśniami z powodu przebiałczenia i spożywania nietolerowanych pokarmów, ale nie wiążę tego z bólem. Mnie żołądek boli, kiedy mam w nim nadżerki.
Hana napisał(a):
Dziękuję Ci Xlko.Ja też będę musiała się wybrać do ośrodka dr. Dąbrowskiej. Niestety mam już sporo choróbsk. Pod wpływem impulsu , który nabyłam trafiając na AW, sama zastosowałam dietę wymienionej doktor przez okres 4 tygodni. Niestety oprócz spadku wagi nie zauważyłam żadnych oznak uzdrowieńczych. Dopiero po zakupie książki pani doktor i wnikliwym przeczytaniu wyjaśniło się dlaczego ich brak. Cyt. „niektóre leki hamują samoleczące zdolności organizmu np.beta-blokery, ” a ja właśnie zażywam Betaloc. Sama bałam się go odstawić , a pójście z tym problemem do mojego lekarza prowadzącego uznałam za bezcelowe. Nadto Marlena pisze , że te beta -blokery to złodzieje witamin i minerałów. A więc koło się zamyka. Mimo to zmieniłam swoje nawyki żywieniowe, jem dużo potraw z diety , zakupiłam wyciskarkę , codziennie soki, trochę produktów ze sklepiku Marleny . Założyłam specjalny segregator z jej pysznymi przepisami i poradami, codziennie „siedzę ” na AW i też zapisuję wszystkie interesujące wypowiedzi , takich jak ja czytelników , którzy uwierzyli, że można sobie jeszcze pomóc i pokonać nabyte przez własne działania lub zaniechania choroby.
życzę dużo zdrówka, wiary i wytrwałości. Pozdrawiam Hana.
Michał napisał(a):
Marleno jakoś nie rozumiem tego przekonania jedynie do owoców i warzyw. Raporty jednoznacznie pokazują, że skażenie warzyw i owoców jest ogromne, pestycydy, opryski, wczesne zrywanie hamuje wytwarzanie witaminy C i innych witamin w owocach, owoce zasysają z gleby metale ciężkie i ich nie wydalają, mają mało minerałów bo ziemia jest wyjałowiona. Mięso aktualnie jest mniej skażone niż rośliny. Pozatym ten kto zupełnie usuwa białko i tłuszcze z diety strasznie sobie szkodzi. Białka to aminokwasy, przy odpowiednim zakwaszeniu są rozkładane na aminokwasy, problemem chorób nie jest mięso tylko brak zakwaszenia żołądków tak aby sobie z trawieniem tych produktów odzwierzęcych radziły. Człowiek pierwotny jadał mięso i jakoś żył zdrowo, rośliny też. Byłbym ostrożny ze sformułowaniami, że należy wyłączyć z diety produkty odzwierzęce takie jak np. jajka, które nie sa żadną bombą cholesterolową wręcz ich zażywanie w ilościach po 20 tygodniowo potrafi dostarczyć nam niezbędnych witamin i składników odżywczych a także wyrównać poziom cholesterolu do optymalnego. Ja oczywiście nie jestem przeciwnikiem warzyw jadam je, ale także jadam mięso jajka, sery żółte (te dobre), PARÓWKI z małą ilością mięsa wykonane ze ścięgien bez dodatków chemicznych E i innych zagęszczaczy (ciężko było takie znaleźć). Parówki są źródłem kolagenu niezbędnego nam do zdrowia aby nie umrzeć od pękających tętniaków, nie mieć żylaków czy problemów z kośćmi. Nie można opierać diety jedynie na warzywach i owocach. Jerzy Maslanky mowił niedawno o kobiecie, która jedząc duże ilości owoców i warzyw jakoś dostała raka trzustki. Dieta kwaśniewskiego jest źle rozumiana dzisiaj przez wielu ludzi on tam wyraźnie pisze, że mięsa dużo nie potrzebujemy mniej niż 100 gram dziennie a nawet co kilka dni. Masło to w przeciwieństwie do olejów roślinnych zbawienie dla nas, tak samo mleko świeże od krowy, tłuste niepasteryzowane, jajka, dobra szynka najlepiej robiona samemu. (Ja kupuję mięso od hodowcy, obcinam tłuste części, robię marynate z ziół i z soli himalajskiej a potem wędzę i gotuję taką szynkę. Smakuje o niebo lepiej niz ze sklepu i nie ma ani jednego konserwantu. Oczywiście nie uznaj tego za krytykę, a konstruktywną dyskusję bo uznaję twoją stronę za bardzo wartościową i stosując się do tych zaleceń na pewno wielu ludzi odzyska zdrowie, zaznaczyć chciałem tylko tyle, że niektóre witaminy możemy pozyskać TYLKO I WYŁĄCZNIE z produktów zwierzęcych.
Marlena napisał(a):
Michał, Ty lepiej popatrz co to za raporty i kto je opracował 😉 Mam takie raporty w nosie, skoro odzyskałam zdrowie, młodość i witalność WŁAŚNIE jedząc szalone ilości warzyw i owoców (z czego olbrzymia część na świeżo, bez obróbki termicznej w postaci surówek, soków warzywnych, lodów czy koktajli) i to kupowanych normalnie w warzywniaku, bo do tych „eko” nie miałam na samym początku dostępu żadnego. Dla mnie takie raporty są zatem kompletnie niewiarygodne, zafałszowane, zwodnicze i oszukańcze, a jedyne co mają na celu to odsunąć ludzi jak najdalej od Prawdy.
Mięso czy nabiał nie może być mniej skażone niż warzywa, bo to co jedzą zwierzęta rosło na tej samej ziemi (skażonej, ubogiej itd.) i tak samo było pryskane rozmaitym świństwem, które następnie przechodzi do mleka (dokładnie tak jak u kobiety dzieje się to u krowy) i do ich tkanek (szczególnym rezerwuarem toksyn środowiskowych jest tkanka tłuszczowa – tak samo u ludzi jak i u innych ssaków). Chyba że ktoś karmi zwierzęta ekologiczną paszą. Nie jesteś człowiekiem pierwotnym cieszącym się nieskażoną ziemią i mięsem czystych równie nieskażonych zwierząt: dopóki nie będziesz karmił ich sam to nie wiesz tak naprawdę co żarły i jak żyły. To samo się tyczy warzyw: dopóki sama nie wyhoduję to tak na 100% nie wiem co jem, pozostaje mi zaufać lub postarać się na tyle na ile to możliwe zminimalizować ekspozycję na środki ochrony roślin płucząc warzywa moją metodą.
W artykule nie napisałam, że ktoś ma całkowicie wykluczyć jakikolwiek makroskładnik odżywczy – nie na tym rzecz polega. Białka ci nie zabraknie nawet jak przestaniesz opychać się zwierzętami i ich wydzielinami. Tak jak napisałam w artykule – uzdrowieni pacjenci dra Ornisha są tego przykładem, nikomu nie zabrakło białka. Wszystko bowiem jest „białkiem” dopóki jest skomponowane w jakiejkolwiek części z aminokwasów. Wszystko co rośnie zawiera przecież zawsze wszystkie 3 makroskładniki odżywcze – tyle tylko, że w różnych proporcjach. Jeśli mamy teraz zjeść dziennie załóżmy te 2000 kcal dziennie, to białko możemy czerpać zarówno z brokuła jak i z mięsa, ale prawda jest taka, iż w 1 kcal brokuła jest więcej białka niż w 1 kcal mięsa. I więcej błonnika, witamin i minerałów oraz ochronnych fitozwiązków. I dlatego wtedy gdy odstawiłam parówki poprawiło mi się zdrowie, a mój organizm z dostarczonego budulca (roślinnego!) wyprodukował sobie sam swój własny kolagen, dzięki czemu zniknęły mi zmarszczki i cellulit oraz nareszcie po tylu latach męczarni przestały boleć mnie stawy. Niestety nie udało mi się tego dokonać jedząc parówki, w których podobno jest „tak dużo kolagenu”. Teraz już wiem dlaczego.
Więc owszem, ja jestem żywym chodzącym przykładem, że można a nawet trzeba opierać dietę na warzywach i owocach właśnie, a nie na czym innym. Odnośnie raka trzustki którego ktoś ponoć dostał „od warzyw” to uprzejmie Cię informuję, że największe badanie jakie było na ten temat wykonane (https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/19561318) ustaliło związek raka trzustki ze spożywaniem tłuszczu pochodzenia zwierzęcego, natomiast nie ma, nie było i nie będzie ani jednego badania naukowego, które ustaliłoby związek jakiegokolwiek pokarmu roślinnego (warzyw i owoców) z powstawaniem raka! Czy to trzustki czy jakiegokolwiek innego organu. Jedyny związek jaki NA PEWNO nauka ustaliła to taki, że to ZA MAŁE spożycie warzyw i owoców jest znaczącym czynnikiem ryzyka w powstawaniu wieeeelu chorób, w tym raka. Nie odwrotnie. I nie ma co zaklinać rzeczywistości. O tym właśnie pisałam w artykule.
W Instytucie Gersona rak trzustki jest leczony właśnie za pomocą czysto roślinnej diety opracowanej lata temu przez dra Maxa Gersona https://gerson.org/gerpress/ jak więc to samo co leczy miałoby daną chorobę powodować? Ktokolwiek zatem będzie wyśmiewał warzywa i owoce i spychał je do roli „przystawki” (a nawet gorzej – „zielska” lub „trawy”) oskarżając je o powodowanie chorób to wiedz, że Cię zwodzi i kłamie, odciągając Cię od Prawdy. Warzywa nie powodują raka, one go LECZĄ. A jedzeniem 20 jajek możesz owszem uregulować poziom cholesterolu, ale musisz liczyć się jako mężczyzna z tym, że – na co są liczne już w tej chwili badania – zwiększasz spożywaniem nadmiernej ilości kurzych jaj swoje ryzyko raka prostaty (jajka to jakby nie było produkt cyklu menstruacyjnego kury): https://nutritionfacts.org/2013/11/19/why-are-eggs-linked-to-cancer-progression/ dla pocieszenia dodam, że (w razie „W”) metoda Gersona leczy również raka prostaty.
A kolejna prawda jest taka, że tylko jedna jedyna witamina czyli B12 występuje w produktach zwierzęcych, a nie roślinnych (choć nie jest to do końca pewne, skoro koreańscy badacze wykryli B12 w kiszonej kapuście: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/20607069). A zresztą co chciała nam powiedzieć natura, skoro pozwala nam na magazynowanie tej B12 w naszej wątrobie nawet przez wiele miesięcy i lat? Podczas gdy witaminy C nie jesteśmy w stanie długo magazynować? Podobnie witaminy E (której zdolność syntezy mają też TYLKO rośliny) tak ważnej dla zdrowia serca i naszej płodności, nie jesteśmy w stanie długo magazynować. Natura jak widać sama nam podpowiada co mamy ile i czego jeść i skąd czerpać to, co nam potrzebne do życia: ze słońca i z roślin, a źródła odzwierzęce owszem ale jako dodatek (bo B12 potrafimy długo magazynować). Zamiast słuchać samozwańczych guru sam szukaj wiedzy, bądź przy tym uważny i obserwuj zarówno naturę jak i swój organizm. To zawsze wychodzi nam na dobre, przynajmniej w moim przypadku tak było.
Halina napisał(a):
A ja mam nieodparte wrażenie, że zawatość mięsa w zdrowej diecie zależy od płci. Mężczyżni potrzebują dużo mięsa i tłustego, kobiety natomiast mięso chude oraz dużo warzyw. Nie wiem, czy ktokolwiek prowadził takie badania, moje są oparte na moich własnych obserwacjach wśród rodziny i znajomych.
Marlena napisał(a):
Halino, tak w ogóle to nikt nie potrzebuje do zdrowego życia mięsa, a już na pewno nie tłustego. Żadne badanie nie wykazało iż mięso ma działanie lecznicze, natomiast wiele osób poprawiło sobie zdrowie i odwróciło choroby cywilizacyjne gdy zaprzestało objadać się nim (polecam książkę „Spektrum” napisaną przez dra Deana Ornisha).
Stwierdzenie „mięso daje siłę” zostało nam wtłoczone do głów przez nasze matki i babki w dzieciństwie i dlatego siedzi w podświadomości, ale nie ma nic wspólnego z faktami naukowymi. Mięso przede wszystkim powoduje fizyczne uzależnienie, podobnie jak nabiał, używki, cukier czy niektóre zboża, dlatego ciężko jest „to” rzucić i wyobrazić sobie swoje życie bez fury mięsa, sera, chleba i słodyczy. Tak jak pijakowi ciężko wyobrazić sobie dzień bez alkoholu, palaczowi bez papierosa, a kawoszowi bez kawy. Ale ci, którym to się udało nie żałują – gdy wybieramy życie bez uzależniaczy to cała władza przechodzi w nasze ręce. Wtedy MOŻEMY (ale nie MUSIMY) zjeść od czasu do czasu kawałek mięsa, sera czy czekolady, albo wypić kieliszek alkoholu czy filiżankę kawy. Staje się to świadomym wyborem, a nie przymusem uzależnionego ciała.
Glen napisał(a):
Czytam od dawna Twoje artykuły i również je sobie cenię, ale czasami pojawiają się z sprzeczności z innymi badaczami lekarzami jak np Pan Zięba o którym na pewno słyszałaś. Twierdzi on że aby zlikwidować choroby układy krążenia niezbędne jest jedzenie tłustego mięsa, na jednym z wykładów szczegółowo opisuje ten proces rozbijając wszystko na czynniki pierwsze. No i komu tu teraz wierzyć?
Marlena napisał(a):
To dlatego pan Zięba tak mówi, ponieważ jest on promotorem wysokotłuszczowej „diety optymalnej” wymyślonej przez Jana Kwaśniewskiego, lekarza z Ciechocinka. A jak się sprawuje taka dieta w długofalowym ujęciu jeśli chodzi o nadciśnienie i inne choroby cywilizacyjne to można przeczytać tutaj: https://www.optymalni.org.pl/index.php?dzial=gazeta&idart=1171 – jak widać szału nie ma, są „nawroty”. To nie jest jednym słowem sposób na życie na dłuższą metę, aczkolwiek początkowo daje owszem pewne złudne wrażenia, które można odbierać jako korzyści zdrowotne. Ma tylko jedną wadę: Pan Bóg nie dał nam pożywienia po to abyśmy potem jak idioci do końca życia siedzieli z kalkulatorem w jednym ręku i wagą kuchenną w drugiej, wyliczając skrupulatnie ile czego wolno nam do gęby wsadzić 😉
W naukowo udowodnionej diecie Ornisha o której wspomniałam w artykule, można jeść w zasadzie wszystko (aczkolwiek leczniczo jada się tylko rośliny, potem można rozszerzyć menu, dozwolone są okazjonalne „grzeszki”) – bez cudowania, wyliczania, ważenia produktów, określania w nich zawartości makroskładników itd. – zasady są proste i przejrzyste. W przeciwieństwie do promowanej przez pana Ziębę diety opartej na tłuszczach zwierzęcych, dieta dra Ornisha nie ma przy tym możliwości zwiększania ryzyka chorób nowotworowych – nie ma ani jednego badania wskazującego, iż zwiększony udział warzyw i owoców w diecie mógłby jednocześnie stwarzać dla człowieka zwiększone ryzyko chorób nowotworowych (jest wręcz odwrotnie, co opisałam w artykule), podczas gdy jest mnóstwo takich badań w odniesieniu do tłuszczów pochodzenia zwierzęcego, niestety. Doceniam starania p. Zięby odnośnie niesienia kaganka oświaty jeśli chodzi o witaminy, ale stosowanie się do jego porad żywieniowych (za wyjątkiem porady by odstawić cukier, pod czym się popisuję wszystkimi czterema kończynami) w moim przypadku nie wchodzi w rachubę 😉
Michał napisał(a):
No dobrze, ale wiesz, że modyfikacje genetyczne są coraz bardziej powszechne. (Chociaż aktualnie mowi sie ze dodanie genu, który chroni w sposob naturalny owoc przed jakims owadem nie odbiega bardzo od tego gdy krzyżuje się biały i czerwony groszek)
Pestycydy, które także wnikają do owoców i nie można ich usunąć oprócz skórki.
Owoce z duża ilością zabójczej fruktozy.
Metale ciężkie w warzywach i owocach.
Ja nie wyśmiewam warzyw i owoców. Jeżeli chodzi o raka prostaty to z tego co mówi Jerzy Zięba wynika to z niedoboru selenu i bywały przypadki wyleczenia samym selenem przez kilka lat.
Z czego wynika mniejsze zanieczyszczenie mięsa? Z tego że krowa ma układ wydalniczy.
Marlena napisał(a):
Niewiarygodne! Naprawdę wierzysz w to, że natura stworzyła dla ludzi owoce aby były dla nich ZABÓJCZE? Popatrz proszę jeszcze raz na statystyki: 4,9 miliona istnień ludzkich kosztuje rocznie sianie właśnie takiej propagandy o „zabójczej fruktozie” – ludzie nie jedzą owoców myśląc, że są one szkodliwe, podczas gdy w rzeczywistości jest wręcz odwrotnie. Smutne, prawda? Fruktoza jest szkodliwa tylko ta jedzona z torebki, w wyizolowanej postaci. Ta w owocach nikogo nie zabiła (sprawdzić to można w statystykach: przypadków śmierci w ostatnich 30 latach spowodowanej spożywaniem owoców odnotowano ZERO) – to brak owoców zabija. I to też widać po statystykach. Spójrzmy prawdzie w oczy. Ja się tylko w takim razie chciałabym dowiedzieć kto za tym stoi, za sianiem takiego chaosu informacyjnego, że owoce są dla człowieka szkodliwe z powodu fruktozy. Jak myślisz?
Michale, Ty nie jesteś przeciwko warzywom, to super. Ale przecież z mojego artykułu nie wynika z kolei, że jest jakiś kompletny zakaz spożywania pokarmów odzwierzęcych. Jedyne co ten artykuł miał na celu to pokazanie PROPORCJI. I przykro mi, że to nie są te same proporcje, o których mówi Twój guru (Zięba, Kwaśniewski itp.). Ludzie zawsze chętniej będą słuchać o jedzeniu bekonu i kiełbasy niż szpinaku i marchewki, i ja to w pełni rozumiem. Jednak statystyki są… nieubłagane. 😉
Z mojej osobistej wiedzy i doświadczenia wynika, że warto obficie jadać nawet konwencjonalnie uprawiane warzywa i owoce niż nie jadać żadnych! Nadal jeśli ktoś tego nie rozumie, to powtórzę dla jasności: TAK, wyzdrowiałam żrąc te obrzydliwe „zatrute” i „pozbawione wartości odżywczych” konwencjonalnie uprawiane warzywa ze sklepu i nic innego, ani pikograma tego czyściutkiego i jakże bezpiecznego mięsnego pokarmu nie wkładając do środka, ani pikograma też tłuszczu zwierzęcego jakże ponoć niezbędnego dla zdrowotności. Tylko te obrzydliwe, ociekające pestycydami sklepowe warzywa jadłam i zobacz gdzie jestem – o rety, jestem zdrowa, a nawet zdrowsza niż 30 lat temu gdy miałam 20 lat. TYLKO DLATEGO POWSTAŁA TA WITRYNA! Aby dać o tym świadectwo. Zatem „po owocach ich poznacie” – liczą się rezultaty. Więc teraz pytanie: czy to coś jest ze mną nie tak, czy też z propagandą, od której huczy w internecie (nie jedzcie warzyw, są zatrute! nie jedzcie owoców, bo fruktoza zabija! tylko mięso jest bezpieczne, a wszystko inne jest trujące!)? Jak myślisz?
Człowiek też ma układ wydalniczy i co z tego? Czy jesteśmy bezpieczni w związku z tym, wolni od chorób i wszelkiego nieszczęścia, a nasze tkanki nie kumulują toksyn środowiskowych? Bo mamy układ wydalniczy? Też kiedyś tak myślałam 😉 A teraz już wiem, że tak będzie mówił tylko ten, który w swoim życiu NIGDY się nie oczyszczał, nigdy nie pościł i nie widział co organizm potrafi z siebie wyrzucać (nota bene czy krowy i świnie się oczyszczają z wchłanianych toksyn, leków itd.?) oraz nie wie o tym, że w przeciwieństwie do warzyw produkty odzwierzęce w bardzo miernej ilości zawierają substancje ochronne (takie jak przeciwutleniacze i inne substancje niezbędne do zapewnienia sprawnych procesów detoksyfikacyjnych ludzkiemu organizmowi). Jeśli ktoś twierdzi, że podanie pojedynczego tylko składnika odżywczego (selenu) kogoś uleczy z raka prostaty to nie ma pojęcia czym jest ten rak i jak powstaje: pośród czynników dietetycznych to właśnie dieta obfitująca w tłuszcz zwierzęcy jest największym tutaj czynnikiem ryzyka, a nie niedobór selenu (nota bene orzechy i nasiona, a nawet ryby mają go dużo więcej niż nabiał czy mięso): https://www.onkoedu.viamedica.pl/zeszyty/article/7288/chapter_3.html
Zamiast być tak ufnie zapatrzonym co mówi pan Zięba czy Kwaśniewski, to skorzystaj proszę też czasem z innych źródeł wiedzy – naprawdę warto, zrób to dla własnego dobra. Na przykład z wiedzy pana co się na tym NAPRAWDĘ zna, czyli biochemika (tak, takiego prawdziwego): https://www.youtube.com/watch?v=UlFovpPuIXM
Jeszcze raz podkreślę: nie ma ANI JEDNEGO badania naukowego, które wskazałoby dietę opartą na jedzeniu dużej ilości warzyw i owoców (czy orzechów i nasion oraz pełnego ziarna) za sprzyjającą JAKIEJKOLWIEK chorobie czy rakotwórczą. Nie ma też ANI JEDNEGO, które wskazałoby jedzenie owoców za zabójcze! Jest wręcz przeciwnie – ryzyko przedwczesnej śmierci od wszelkich chorób zwiększa się gdy warzyw i owoców je się mniej niż się powinno jadać. Już jedząc 5 porcji jest w miarę OK i to jest niezbędne minimum, ale jak wskazują badania jedząc 7 a nawet 9 porcji dziennie jesteśmy chronieni przed chorobami cywilizacyjnymi nawet jeszcze bardziej. Podczas gdy zwiększanie spożycia produktów odzwierzęcych tego dla nas niestety nie czyni. Dlatego wybierając dietę opartą głównie (głównie=chodzi o proporcje) na żywności roślinnej (warzywa, owoce, orzechy, nasiona i pełne ziarno) NICZEGO nie ryzykujesz, a możesz TYLKO zyskać. Nawet gdy tak jak ja (na początku kiedy jeszcze sama nic nie uprawiałam), będziesz miał do dyspozycji w większości te niby „zatrute” zwykłe sklepowe warzywa i owoce. One są tak „zatrute” jak ja jestem ksiądz 😉
Jadwiga napisał(a):
Ostatni raz jadłam mięso 18 lat temu (i nie tęskno mi za nim), ale jem jajka. Nie mam niedoboru b12 ( i nie biorę zadnych supli b12), inne wyniki w normie a badam sie często bo kiedys wykryto mi raka we wczesnym stadium i dlatego radykalnie zmieniłam diete. Było to wiele lat temu a ja ciągle zdrowa, szczupła sylwetka i dużo energii.
I dlatego twierdze że zdrowa dieta to podstawa i że to działa jako że pochodze z rodziny gdzie od pokoleń kosi rak i tylko ja przeżyłam tak długo!!!
I do tego bez żadnych innych chorób; lekarz mówi że jestem ewenementem bo w moim wieku (59 l) nigdy jeszcze nie miał pacjenta nie leczonego farmakologicznie po leczeniu onkologicznym i do tego bez żadnych chorób! I żadnych szczepionek!
Na mnie Big Pharma nie zarabia!
Sama hoduje warzywa ale dużo musze dokupic i owoców też, więc nie zawsze mam eko.
A pani Marlenie wielkie dzięki za te wspaniałą strone!
Michał napisał(a):
Ja rozumiem, Zięba nie jest dietetykiem, próbuje po prostu znaleźć jakiś złoty środek. Dieta Kwaśniewskiego ma świetne efekty w leczeniu cukrzycy i daje dość dobre rezultaty. Za to Zięba jest nieoceniony jeżeli chodzi o składniki potrzebne organizmowi, nie jest on dietetykiem więc może jedynie skupia się na leczeniu chorób itd. Ale warto połączyć tą wiedzę z tą, która jest na twojej stronie, bynajmniej zakwaszanie żołądka octem jabłkowym wpłynie jeszcze lepiej na przyswajanie witamin z tych owoców i warzyw to też jest ważne.
witaminka napisał(a):
Witam,chcialabym dodac i swoja cegielke do tej jakze ciekawej dyskusji.
Moj maz padl niestety ofiara po odstawieniu miesa i prod.odzwierzecych i nabawil sie przepukliny, co bezposrednio powiazalismy z faktem braku w diecie kolagenu,ktorego warzywa ani owoce nie dostarczaja.
Moglabys, zatem Marleno wytlumaczyc nieco jasniej swoja wypowiedz o substancjach ezogennych oraz kefatorze(cokolwiek to oznacza)oraz zwiazku z produkcja kolagenu z roslin????
Nasuwa mi sie rowniez stwierdzenie ,o ktorym jeszcze nikt nie wspomnial ,,odnosnie tego artykulu i regulacji cisnienia krwi,ze bardzo fundamentalne znaczenie ma tu nie tyle odzywianie co picie wody,czyli nawadnianie organizmu!
Kiedy nie dbamy o wystarczajaca ilosc wypitej wody niestety zageszczamy krew i fundujemy sobie nadcisnienie!
Prosty mechanizm a dziala!Pamietajcie o piciu wody!
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Tak to jest jak się człowiek głupot w internecie naogląda 😉 Jeszcze raz powtórzę: NIE MUSISZ DOSTARCZAĆ ŻADNEGO KOLAGENU. Po prostu NIE musisz – koniec i kropka. A to dlatego, że masz od urodzenia wbudowaną w swój organizm fabryczkę kolagenu – taki prezencik od matki natury. Bez tego byś umarła, droga witaminko. Twój mąż też. I ja też. I moja sąsiadka z naprzeciwka. I ten pan co na internetach gadał, że kolagen należy zjadać bo jak nie to choroba i śmierć – on też bez swojej fabryczki kolagenu by długo nie pociągnął.
Co to jest substancja egzogenna? To taka, którą musimy dostarczać z zewnątrz ponieważ nasz ustrój nie ma możliwości samodzielnie jej syntetyzować, produkować. https://pl.wikipedia.org/wiki/Substancja_egzogenna (szukanie w Googlach naprawdę nie boli, a może pomóc gdy nie rozumiemy jakiegoś słowa).
Jeśli więc mamy w sobie w środku pracującą 24 godziny na dobę wewnętrzną fabryczkę kolagenu to oznacza, że kolagen dla człowieka NIE jest substancją egzogenną. NIE musimy go dostarczać sobie z zewnątrz i go zjadać w postaci odrąbanych siekierą odnóży kurzych lub świńskich racic. Nie musisz jeść kolagenu, ponieważ jak wspomniałam ludzki ustrój potrafi sobie sam go wyprodukować. Potrzebuje do tego aminokwasów (głównie lizyny i proliny) oraz witamin (głównie witaminy C) i minerałów (np. siarki czy krzemu). Synteza kolagenu to jedno z głównych przedsięwzięć „produkcyjnych” ludzkiego organizmu, ponieważ ludzkie ciało kolagenem stoi. Dlatego proces wytwórczy trwa nieustannie. A skoro trwa nieustannie to mąż nie od warzyw i owoców dostał tej przepukliny.
Nic nam przy tym nie da zjadanie gotowego świńskiego czy kurzego kolagenu z nadzieją IŻ MAGICZNIE NAM SIĘ ON WBUDUJE W KOŚCI, OCZY, STAWY CZY ZĘBY, ponieważ najpierw będzie on tak czy inaczej w fizjologicznym procesie trawienia rozbity na poszczególne „cegiełki” (aminokwasy), a dopiero POTEM dojdzie do syntezy „swojego” kolagenu pod warunkiem posiadania odpowiedniej ilości czynników biorących udział w syntezie (czyli właśnie tzw. kofaktorów https://pl.wikipedia.org/wiki/Kofaktory), z których najważniejszym jest witamina C. Witamina C natomiast jak najbardziej JEST substancją egzogenną i MUSIMY ją dostarczać z zewnątrz w postaci warzyw i owoców zjadanych w postaci surowej (jest wrażliwa na temperaturę). Tak czy inaczej więc – jak chcesz być długo piękny, zdrowy i młody to bez warzyw i owoców się NIE obejdzie (a tam jest wszystko: i lizyna, i prolina i witamina C). Amen.
Jesteś na przestrzeni ostatnich paru dni bodaj piątą osobą, która twierdzi, że kolagen należy spożywać, bo jak nie to czekają nas straszne konsekwencje zdrowotne. Czy ktoś może wypuścił nowy debilny filmik propagandowy na Youtubie, że taka plaga z tymi pytaniami o kolagen? Jeśli tak, to jedno jest pewne: twórca filmiku jest wrednym kłamcą, nie MUSIMY jeść kolagenu i dostarczać go sobie wcale z zewnątrz. Ja tam swój kolagen bez łaski sobie produkuję. I to z roślin głównie, bo moja dieta jest głównie roślinna (głównie = chodzi o proporcje mojego talerza – w ujęciu tygodniowym). I co ważne – piję codziennie świeżo wyciskane soki warzywne (marchewka, marchewka z jabłkiem, soki z zielonych części roślin, sok z młodego jęczmienia – to są wszystko bomby aminokwasowo-witaminowo-minerałowe i żadne suplementy tego nie zastąpią – polecam spróbować).
Uwaga o piciu wody bardzo słuszna – dziękuję w imieniu swoim oraz użytkowników. Pozdrawiam wzajemnie Ciebie i cierpiącego małżonka. 🙂
usatwa wilczka napisał(a):
Pani Marleno, z całym szacunkiem ale demonizuje Pani Ziembe, ale kolega wyzej nieprecyzyjnie sie o nim wypowiedzial – no i poszlo.
Co do ziemby – dzieki niemu wyleczylem zatoki. Sztuczką z zakrapianiem nosa/zatok wodą ultenioną i solą fizjologiczna. Ostre zaczopowanie zatok – bez grama natybiotyku. Chcę tylko zaznaczyc ze Ziemba pomaga nie tylko w zakresie zywienia.
Cala seria jego wywiadow na NTV (bodajze 14 odcinkow) jest ogromnie pouczająca. Wlaczajac w ta walke o profilaktyke nowotworowa z rzadem PL -> co ppowinno i Panią zainteresować.
Ziemba nie forsuje diety Kwasniewskiego. Tlumaczy jej odbior spoleczny i istote. Tzn wspomina o tym, a nie tlumaczy.
Cenie Was wszystkich. I chetnie zobaczylbym Pania w NTV na serii wywiadow!!! :)))
Marlena napisał(a):
Oj, tam zaraz demonizuje 😉 Po prostu mówię jak jest.
Pomimo niezwykłego medialnego szumu jaki wokół siebie zrobił autor „Ukrytych terapii” nie czuję się zobowiązana do czołobitności wobec autora ani do podzielania jego WSZYSTKICH poglądów (aczkolwiek owszem doceniam jego wysiłki w celu edukacji szerszej publiczności odnośnie znaczenia witamin i minerałów). Tak jak wspomniałam – żyjemy w czasach w których odpowiednio żonglując źródłami (czyli powołując się na wybrane badania naukowe, dobierając je odpowiednio, tzw. cherry picking) można udowodnić dosłownie WSZYSTKO. Wszyscy chyba to znamy z autopsji: witaminy mogą pomóc w zapobieganiu lub leczeniu chorób, w tym raka – mówią jedne badania. Nie, nie, lepiej żadnych suplementów bo dostaniecie szybciej od tego raka – mówią inne badania. Kawa jest zdrowa i chroni przed rakiem mówią jedne badania. O nie, kawa jest istotnym czynnikiem ryzyka w zachorowaniu na raka – mówią inne badania. Omega-3 chronią przed rakiem mówią jedne badania. Nie, to właśnie od Omega-3 można dostać raka mówią inne badania. Tłuszcze nasycone są ryzykowne dla zdrowia mówią jedne badania. Podczas gdy inne stwierdzają, że tak nie jest, bo nie stanowią one żadnego ryzyka.
Tak naprawdę ludzie już nie wiedzą co mają jeść, czy mają brać suplementy (i jakie) oraz tak w ogóle komu mają wierzyć. Dlatego właśnie najlepszym wyjściem jest owszem posłuchać zdanie innych, ale robić SWOJE. Czy p. Zięba pomaga w zakresie żywienia to kwestia dyskusyjna i jaki typ diety promuje również. Bo jeśli taki bardzo słynny, poważany i szalenie medialny (a zatem wpływowy) autor mówiąc o kolagenie (że najlepszy sposób na jego pozyskanie to jest pożreć go w postaci świńskich skór oraz długo gotowanych racic) na pytanie prowadzącego „a czy jest wersja jakaś bardziej dla wegetarian?” słyszymy od eksperta szyderczy śmiech (https://www.youtube.com/watch?v=WJvVW70l0bA w dziewiątej minucie i trzydziestej czwartej sekundzie pada to pytanie) i słyszymy odpowiedź „to jest problem z tym właśnie, takkk, ekhm…” to jakie on o sobie wystawia świadectwo, skoro ja wiem i mnóstwo innych ludzi wie, że to PROBLEM żaden nie jest, bo kolagen NIE jest substancją egzogenną, lecz endogenną i ludzki ustrój jest w stanie wyprodukować ją NIEKONIECZNIE ze świńskich źródeł kolagenu, bo jest TAK GENIALNY, że zrobi ją z czegokolwiek, nawet ze źródeł roślinnych? No przynajmniej mój robi to bez łaski. Z kolei w 10:20 słyszymy: „parówki to jest jeden z najlepszych elementów naszego pożywienia” (wow, czyżby? statystyki mówią co innego), a w 12:24 stwierdza „o, to jest śniadanie dla dziecka!” tłumacząc jak grubo swojemu dziecku na śniadanie smarował pasztetową. Bo tam jest „dużo kolagenu”. Nadal jednak prowadzący audycję się upiera „będę cię męczył jednak o jakąś wersję wegetariańską” (14:22) i znowu słyszymy wybuch gromkiego śmiechu, po czym pan ekspert zgrabnie zmienia wątek. Widocznie nie ma nic do powiedzenia prowadzącemu w tym temacie.
Nie wiem jak Ty, ale ja mam wrażenie, że jednak jeśli nawet diety wysokotłuszczowej (i ogólnie mocno osadzonej na produktach odzwierzęcych, a nie roślinnych) on nie promuje, to przynajmniej jako minimum z nią bardzo wyraźnie sympatyzuje. Ponieważ jest postacią medialną i tłum spija słowa z jego ust – ludzie będą jeść parówki bo on tak powiedział. Potem i tak przyjdą na witrynę AW jak już będzie bardzo źle ze zdrowiem. Tu przeczytają ten artykuł i dowiedzą się, że wcale nie musieli jeść tych parówek dla kolagenu (ani w ogóle w żadnym innym celu), a jeśli jedli je bez warzyw (czyli bez wit. C bez której synteza kolagenu w naszym ustroju nie zajdzie choćby nie wiem ile dostarczyć proliny i lizyny), to spożyte w ich formie aminokwasy zdały się psu na budę, a obiecanego kolagenu i związanego z tym zdrowia jak nie było tak nie ma. No bo o warzywach już w wywiadzie nic nie było, a raczej pan się śmiał z nich. I dlatego ludzie będą jeść same parówki. I pasztetową dawać dzieciom na śniadanie. Dla zdrowotności oczywiście. Bo w telewizji mówili. Takiej niezależnej, internetowej, więc to na pewno najszczersza prawda musi być, a ten pan co mówił to z big farmą walczy i ze wszystkimi. Więc na pewno wszystko mówił dobrze. Rozumiesz, kowalluz? Taki właśnie styl myślenia prezentuje przeciętny internauta.
Więc umówmy się na tę chwilę, że w kwestiach żywieniowych – bazując na swoich własnych doświadczeniach życiowych, w tym także w kwestii choćby owego kolagenu – pozwalam sobie „pięknie się różnić” z panem Ziębą (aczkolwiek jego chęć niesienia kaganka oświaty w zakresie witamin jednocześnie oczywiście doceniając), a nie konkurować czy współzawodniczyć (zresztą o co, o jakąż to palmę pierwszeństwa mogę bić się z kimś tak medialnym jak on? Nie jestem nikim sławnym, jestem tylko skromnym blogerem i do NTV bynajmniej się nie wybieram, bo mam wszelkie TV raczej głęboko w nosie). 😉
Janusz napisał(a):
Witaj Marleno 🙂
Dwa pytania.
Piszesz najczęściej, że do słodzenia mamy wybierać występujące w naturze poliole (ksylitol lub jeszcze lepszy erytrytol). A jak ma się do tego FRUKTOZA?
Drugie pytanie – jak to jest z nasionami i orzechami? Sparzać wrzątkiem by pozbyć się tego co czyjeś „paluszki” wrzuciły do torebki, ewentualnie jakichś pleśni, grzybów – czy tez nie sparzać? Nie znalazłem jeszcze na blogu, bo żeby wszystko przeczytać musiałbym dać sobie ze trzy tygodnie urlopu 🙂 Stąd prośba o odpowiedź lub linka do źródła 🙂
Pozdrawiam Serdecznie
J.
Marlena napisał(a):
Najpierw należy wybierać do słodzenia to co natura zrodziła: daktyle, miód, rodzynki, banany itp. Potem melasy, cukier z kwiatu kokosa czy syrop klonowy, oraz poliole. Nasiona i orzechy zależy do czego mają być, ja generalnie moczę je, ale czasem gdy mam ochotę sobie „pochrupać” to wtedy bez moczenia czy tam sparzania.
Janusz napisał(a):
Jeszcze raz
Poczytałem dyskusję powyżej ( z wypiekami, bo lubię kiedy Autorytety /to o Tobie/ udowadniają, że zasługują na miano Autorytetu) i tam jak byk stoi ze ta Fruktoza to „be”. Już mam odpowiedź na pierwsze pytanie, chociaż nie wiem czemu ona jest na liście do „stracenia”.
J.
Marlena napisał(a):
Januszu, nie jestem autorytetem ani żadnym guru. Po prostu nie lubię ściemy. Zachęcam do własnych poszukiwań, owszem zapoznając się z badaniami czy statystykami, ale też i obserwując bacznie naturę i samego siebie. Nie każda fruktoza jest „do stracenia” – ta którą dla nas w pożywieniu umieściła natura jest NA PEWNO nieszkodliwa i w naszym imieniu przetestowały to już pokolenia naszych przodków. Gdyby fruktoza w owocach miała zabijać, to frutarianie żywiący się tylko owocami stadnie by z tego powodu powymierali i nie zostałby się ani jeden, a owo wymieranie znalazłoby odbicie w statystykach. Ilość śmierci spowodowanych wysokim spożyciem owoców wynosi jednak tymczasem rocznie dokładnie zero, null, zilch. Więc ponieważ po owocach (nomen omen) ich poznacie – skończmy już z sianiem tej antyowocowej propagandy, bo kosztuje to życie rocznie 4,9 miliona osób, które mogłyby żyć gdyby owoce spożywały. Owoce to życie i zdrowie, a NIE śmierć i choroby jednym słowem. Natomiast sypkiej fruktozy z torebki należy owszem unikać.
Magda napisał(a):
Tutaj jest świetny wykład (w języku angielskim) na temat cukru, fruktozy…
I jest wytłumaczone dlaczego cukier i produkty go zawierające są „be” a dlaczego fruktoza (ta będąca w owocach) nie jest „be”.
Wykład jest dość długi, ale polecam.
Pozdrawiam,
Magda
Magda napisał(a):
Zapomniałam wkleić link 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=dBnniua6-oM
Wiedza Na Zdrowie napisał(a):
Bardzo dobry artykuł! Najwięcej problemów stwarza spożycie soli, która również ma swój udział w kłopotach z nadciśnieniem.
Marlena napisał(a):
Nie wiem czy to do końca tak jest, ponieważ mamy również badania, iż to spożycie CUKRU bardziej się przyczynia do nadciśnienia niż spożycie soli. Samo spożywanie niewielkich ilości soli (dobrej, naturalnej, pełnej minerałów, a nie tej rafinowanej oczyszczonej „białej śmierci” ze sklepu) nie jest zagrożeniem. To jej NADużywanie (również w postaci produktów spożywczych przemysłowo przetworzonych, bo w dodawanie dobrej naturalnej soli nikt się nie bawi – fabrykanci sypią to co najtańsze, nawet drogową sól sypią) może być dla naszego organizmu mało komfortowe, szczególnie jeśli w diecie mamy jednocześnie mało potasu (a ten zawarty jest w warzywach i owocach, a nie w produktach odzwierzęcych – których bez soli zjeść się najczęściej nie da- czy też w słodyczach).
Mateusz Żłobiński napisał(a):
Świetny artykuł, będę z wielką przyjemnością obserwował Twój blog 🙂 niesamowite jest, że mimo tak łatwej wymiany informacji w dzisiejszym świecie, wartościowa wiedza gubi się gdzieś po drodze, pozwalając na cierpienie milionow ludzi
Michał napisał(a):
Czekam na artykuł o kolagenie!!! Tzn tak. Leczyłem moją mamę na staw biodrowy do operacji (obecnie pływa, biega i to ze swoim starym stawem) ale nie było w tej kuracji kolagenu bo po prostu o nim nie wiedziałem. Mama je dużo sałatek ja dorzuciłem siarkę (MSM), chondroitynę i wapń + d do tego magnez i witaminę K2. Rzeczywiście dopiero teraz mnie ruszyło, że bez kolagenu nic by to nie pomogło a jego nie przyjmowała. Pozatym ja preferuje mimo wszystko kolagen rybi, który po prostu co dzień piję z wodą.
Co do Zięby, to nadal bardzo go sobie cenię, ta dieta zawsze budziła moje jakieś tam zapytania jeżeli chodzi o to mięso więc leczenie chorób jak najbardziej zięba, dieta jak najbardziej Marlena 🙂 Zięba też medialny nie był ostatnio pomogła mu ta NTV (która z kolei kompromituje sie artykułami o kosmitach, biorezonansie (ostrzegam by z tego nie korzystać pod żadnym pozorem!!!), jakis innych aparatach leczących z innego świata, i wilkołakach nazistach :DDDDDDDDD Tutaj pan Zięba mógł wybrać coś innego niż tą TV. Jeżeli ty chcesz się przebić to warto organizować spotkania w miastach roznych ze swoimi wykładami i zapraszać lokalne media 😉
Michał napisał(a):
Jeszcze tak na marginesie to może Zięba miał na mysli osoby chore na stawy, że trzeba zwiększyć podaż tego kolagenu o prolinie i lizynie też mówił jako suplemencie generalnie on wychodzi z założenia że warzywa to skażone są i trzeba się suplementować chociaż nie powinniśmy.
Co do wody to bardzo ważne a ja dodaje na każdą szklankę wody sól himalajską
Marlena napisał(a):
Cóż, ja na tych „skażonych” sklepowych warzywach właśnie odzyskałam zdrowie i dlatego w ogóle powstała ta witryna. Moimi suplementami zaś były codziennie wyciskane warzywne soki. Z tych obrzydliwych, niezmiernie skażonych, ogólnie dostępnych w sklepach warzyw, oczywiście. 😉
Kasia napisał(a):
Dziękuję Marleno za Twojego bloga. Dzięki Tobie zmieniam podejście do wielu rzeczy, a szczególnie żywienia. Przede wszystkim moim celem jest wyleczenie mojego ośmioletniego syna z alergii wziewnej oraz z jego nadpobudliwości. Syn nie je wogóle warzyw i owoców odkąd skończył 2 lata z wyjątkiem zielonej pietruszki, brokułów oraz świeżego soku pomarańczowego. Ani prośbą ani groźbą ani podstępem nie weźmie ich do ust. Najchętniej je mięso i oczywiście slodycze. Czekam z niecierpliwością na artykuł o leczeniu alergii u dzieci.
Mam pytanie: czy pomarańcze bezpestkowe oraz winogrona bezpestkowe są genetycznie modyfikowane? Czy można je jeść bez obaw?
Anielka napisał(a):
Jak zwykle bardzo dobry i bardzo przystępnie napisany tekst. przeczytam też całą „dyskusję” na temat, chociaż tak naprawdę trudno to dyskusją nazwać. Moim zdaniem Marlena robi kawał dobrej roboty ( wielki ukłon z mojej strony) i należałby czytać ze zrozumieniem, a potem tylko myśleć i obserwować swój organizm. O ile oczywiście chce się zmienić coś w swoim życiu.
Ja zmieniłam 🙂 Jesienią ubiegłego roku zrobiłam dietę dr. Ewy Dąbrowskiej-40 dni nawet nie było wielkim wyzwaniem chociaż zawsze byłam typowym mięsożercą . I wcale to nie znaczy, że nie zrobiłam żadnych odstępstw od ścisłej diety.
Efekt był piorunujący-spadła waga , przestały boleć stawy i rwa kulszowa. Od pół roku jestem zachwycona efektami , a na dodatek zmniejszyło się moje zapotrzebowanie na mięsko.
Nie to , że już nie lubię, ale jem raczej odświętnie 🙂
dlatego uważam, że to tylko nasze nawyki, przyzwyczajenie , a na dodatek nasza polska przekora powoduje ataki na treści w tym blogu. Zanim czegoś spróbujemy najpierw musimy zaprzeczyć i podyskutować., podważyć, bo przecież nic nie może być tak po prostu proste.
I żeby nie być gołosłowną to próbowałam różnych „diet”, ale uzdrowiła mnie właśnie dieta owocowo-warzywna .
Teraz w zasadzie jest to mój sposób odżywiania i dzięki Ci Marleno za to :):):)
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Cieszę się niezmiernie z Twojej poprawy zdrowia, Anielko! Pozdrawiam serdecznie. Tak trzymaj! 🙂
Michał napisał(a):
A napiszesz artykuł Marleno jak to jest z tym kolagenem? 😀
Marlena napisał(a):
Nie wykluczam, że napiszę na temat kolagenogenezy w ustroju człowieka, bo ludziom ktoś bardzo namieszał w głowach odnośnie kolagenu i teraz są przekonani, że jest to substancja, którą jedynie z zewnątrz można sobie dostarczać (np. jedząc parówki albo wywary ze zwierzęcych odnóży). Ręce opadają…
Janka napisał(a):
Doradź Marleno (przepraszam, że nie na temat)
Mam resztki grzybicy paznokci u stóp tzn paznokcie rosną już zdrowe ale w dalszym ciągu po bokach trochę nie trzymają się skóry..odcinam i maluję płynem przeciwgrzybiczym to trochę pomaga bo coraz więcej widać już normalnego paznokcia . Odżywiam się zdrowo i nie chcę zażywać żadnych leków tylko zastanawiam się czy wystarczy teraz tylko zdrowo się odżywiać żeby zlikwidować wiele lat niezdrowego odżywiania i co z butami zakażonymi?? może ktoś miał taki problem i poradził sobie?? jeśli tak – to proszę o wskazówki
Marlena napisał(a):
Buty zakażone warto wymienić na nowe. Spróbuj moczyć stopy w chlorku lub siarczanie magnezu, ma on antybakteryjne i antygrzybicze działanie.
pawel kedzierski napisał(a):
Ja borykalem sie z tym dziadostwem i zadne smarowidla nie pomagaly. Znaczna poprawa nastapila po wprowadzeniu olejku z oregano, przyjmowany kilka tygodni. Pozniej natrafilem jeszcze na rozne info. Marlena polecala siarczan magnezu i moczenie nog w tym roztworze. Wyczytalem rowniez ze mozna korzystac z moczu i trzymac w nim stopy, czy to w misce czy namoczyc w urynie skarpete i owinac workiem foliowym na noc. Slyszalem tez o moczeniu stop w sodzie. Moze pomoze ktoras z propozycji, pozdrawiam.
Kasia napisał(a):
Marleno, a co z tymi winogronami bezpestkowymi?
Marlena napisał(a):
A bo ja wiem? Rzadko kiedy takie kupuję. One nie rosną u nas. Zresztą zaraz będzie wysyp truskawek, malin, jeżyn, borówek, agrestu, porzeczek, czereśni i innych lokalnych bogactw, więc nie rozmawiajmy o importowanych winogronach 🙂
barbara napisał(a):
A ja bym chciała zapytać z innej beczki jak jesy okazja,właśnie mocze nogi w magnezie ale ostroznie bo mam z kolei całe zycie niskie cisnienie i wierzcie mi ,ze to jest równiez bardzo uciążliwe:|Ale chciałam zapytac o co innego.Całe zycie mam taka gęsia skórke na ciele doszłam do tego ,że to nadmierne rogowacenie naskórka,oczywiscie dermatolodzy nie pomogli i skazali na do końca zycia ,życie z tym nieuleczlnym defektem hi hi!Ale juz im nie wierze i szukam:). Raz przeczytałam na AW,że to może niedobory siarki w diecie,ostatnio gdzies mi migneło u Ciebie ,że niedobory magnezu i suplementacja może pomóc.Mam tak że nadciśnie nie w oku co prowadzi do jaskry,przeczytałam u Ciebie linka do artykułu o magnezie ,że to tez wynik może być niedoborów magnezu?
Marlena napisał(a):
Barbaro, ta gęsia skórka to może być też brak witaminy A. Pij codziennie sok z marchewki na świeżo wyciskany (z kupnych nadają się te jednodniowe), jedz awokado i wszystko co ma zielone liście. Nie zaszkodzi, a może pomóc.
barbara napisał(a):
O tego to próbowałam całe lata troche pomagało ale moze za mało zdeterminowanie.Bo żółta od marchewki byłam,. a skórka sie zmieniejszła owszem ale nie zeby całkiem.Dlatego zapytuje też o inne przyczyny i czy tego mozna sie pozbyć całkiem :)?A o zielonych wtedy nie wiedziałam wiec będe próbować!
Alicja napisał(a):
Witam Panią
Mam pytanie o te ziarna jakie i jak je jeść? Gotować , jeść na surowo .
Pani blog czytam i podziwiam wiedzę jaką nam Pani serwuje dla mnie to najlepsza powieść
Pozdrawiam i życzę cierpliwości w uzdrawianiu tych którym
na wiedzy Pani zależy Alicja Stoppa
Marlena napisał(a):
Można poddać obróbce termicznej, fermentacji (zakwas) albo kiełkowaniu.
Ania napisał(a):
Jeżeli chodzi o warzywa to na wczorajszym spotkaniu z J.Zieba tłumaczył on jak zatrute sa warzywa i przykład z królikiem, ktory karmiony mięsem zdechł i stało sie to podstawa do twierdzenia ze cholesterol jest szkodliwy. To samo z badaniami ktore pokazywały ze ilość zawałów ma związek ze spożywanym mięsem i tłuszczem.
Dodatkowo człowiek jest roślinożerca zanim zaczął spożywać rośliny to jadał głownie mięso. Rośliny surowe bardzo obciążają organizm a po 30 minutach czujemy głód. Duże spożycie z kolei dostarcza nam duzo szkodliwych cukrów i to jest fakt obciążanie organizmu wyciskanymi sokami nie jest mądre.
Dodatkowo pewne aminokwasy występują jedynie w mięsie i bez nich możemy miec problemy zdrowotne tak samo z witaminami, na zawały ma wpływ B6, B12 i kwas foliowy.
Jurek sam jako okaz zdrowia wie co dobre, a warzyw nie spożywa w takich ilościach. Pestycydy w środku roślin, modyfikacje itd nie sprzyjają organizmowi.
Tak wiec pragnę poprzeć moich poprzedników. Moj dziadek ma 89 lat codziennie je schabowe, salceson, te zniesławione parówki, pasztetowa i nie miał zawału a tłusto je oj tłusto, a chudzina.
Marlena napisał(a):
No tak, ale tak się składa, że to ja (a nie p. Zięba) prowadzę witrynę dla ludzi przewlekle zdrowych, nie wiem dla jakich ludzi prowadzi on swoją witrynę i jaki ma interes w przekonywaniu ludzi, iż jedzenie tłuszczu zwierzęcego i mięsa ma przewagę nad innymi modelami żywienia.
Nawet jeśli jak piszesz „kiedyś człowiek jadał głównie mięso” (na co nie masz żadnych dowodów), to czas by zaprzestał tego upokarzającego nałogu. Dla dobra swojego i tej pięknej planety. Cukry zawarte w całościowych produktach, które jako pokarm rodzi dla nas ziemia nie są „szkodliwe”, a sokami wyciskanymi z warzyw już od ponad 80 lat w klinikach Gersona skutecznie leczy się ludzi z nowotworów: https://gerson.org/gerpress/
Teraz do rzeczy. Czy ja żywiąc się głównie warzywami i owocami (z czego większość na surowo) wyglądam jak okaz choroby? Raczej jak okaz choroby wyglądałam gdy byłam trupojadem. Nie mówiąc o tym jak obrzydliwie śmierdzą wydzieliny ciała (pot, mocz, stolec, krew miesięczna, a u facetów sperma) u osoby jedzącej zwłoki i tłuszcze zwierzęce. Czy tak pachnie (a raczej śmierdzi) okaz zdrowia? Czy taki powinna mieć zapach najwyższa forma istnienia na tej planecie czyli istota ludzka? To urągające naszej godności. Powiem krótko: powąchaj swoje wydzieliny, a będziesz wiedzieć co masz w środku: smród i zgniliznę czy zdrowie i czystość. Bo to nawet jak ktoś z wierzchu wygląda to jeszcze nie wszystko. Człowiek w przeciwieństwie do zwierząt jest istotą niemal całkowicie bezwonną. Pod warunkiem, że nie wrzuca codziennie do swego wnętrza odzwierzęcych wydzielin i ich trupów. Sama w to kiedyś nie wierzyłam, ale takie są fakty. Pan Zięba Ci tego nie powie 😉
pawel kedzierski napisał(a):
Od siebie chcialbym dodac jak sie ma ta wspaniala dieta bazujaca na produktach odzwierzecych z zachowaniem rownowagi kwasowo-zasadowej. Przeciez one zakwaszaja organizm. Pan Igor , zwolennik diety optymalnej z bloga p. ZIEBY napisal mi, iz nie wszystkie produkty pochodzenia zwierzecego zakwaszaja organizm. W zrodlach roznych dostepnych w internecie znalazlem info, ktore wyszczegolniaja produkty kwasowe jako te poch. zwierzecego. Pan Igor pisze dalej, iz organizm buforuje te kwasowe produkty i generalnie nic zlego sie nie dzieje.
Czy moglabys Marleno odniesc sie do tego?
Pozdrawiam wszystkich 🙂
Marlena napisał(a):
Mogłabym, ale zwyczajnie mi się nie chce. Zacytuję tylko Alberta Einsteina:
„Nic nie przyniesie większej korzyści ludzkiemu zdrowiu oraz nie zwiększy szans na przetrwanie życia na Ziemi w tak dużym stopniu jak ewolucja w kierunku diety wegetariańskiej.”
„Tak więc żyję bez tłuszczów, bez mięsa czy ryb, ale czyniąc tak, czuję się całkiem nieźle. Zawsze wydawało mi się, że człowiek nie narodził się, aby być drapieżnikiem.”
No więc mnie też się zawsze tak wydawało i nadal się wydaje, a nawet z biegiem czasu jestem tego coraz bardziej pewna. Mam wrażenie, że Albert wiedział to co ja dzisiaj wiem. Mięso jest narkotykiem, a ja nie sięgam po narkotyki. No i śmierdzi. Niech ten cały pan Igor sobie zje na przykład kawał świńskiego tyłka na surowo bez niczego albo krowiego tatara bez niczego, to się przekona jak bardzo czuć krwią i trupem (bo to JEST przecież trup). Tego zwyczajnie nie dałoby się zjeść gdyby nie tony przypraw, wędzenie i inne ceregiele. Za żadne skarby. Zatem wolę wziąć do ręki jabłko i wbić w nie zęby (najlepszy fast-food zresztą) dziękując naturze za to co dla mnie robi. Nie muszę zabijać ani kraść (np. mleka krowie) aby się najeść. Mogę najeść się uczciwie i nie czyniąc żywym istotom krzywdy.
A czy nic złego się nie dzieje? Polemizowałabym tutaj z tym. Sam przewodniczący stowarzyszenia optymalnych Adam Jany po 17 latach na diecie pana doktora Kwaśniewskiego zszedł na raka przewodu pokarmowego (rak żołądka) w wieku raptem 64 lat. Jego los podzielił inny lider koła wzajemnej tłuszczowej adoracji Karol Braniek, dożywając raptem 68 lat (rak dwunastnicy). To nie jest wiek do umierania chyba? Na TAKIEJ ach jakże sprzyjającej zdrowiu diecie? Na jedynym paliwie do którego istota ludzka została podobno stworzona? Stowarzyszenie tłumaczyło, że nie trzymali się ściśle zaleceń dietetycznych pana doktora K. Zagraniczni blogerzy z kręgów Paleo/low carb/high fat (wysokotłuszczowi) skłaniają się natomiast ku tezie, iż u ludzi na diecie optymalnej może wystąpić niedobór w produkcji mucyn https://perfecthealthdiet.com/category/diets/optimal-diet/. A to nie są przelewki. Mucyny są potrzebne chociażby w żołądku, ślinie itd., cały przewód pokarmowy to mucyny, a te biorą się nie z tłuszczu lecz… z między innymi węglowodanów, jakże znienawidzonych i „szkodliwych” dla każdego optymalnego człowieka.
Tak na zdrowy rozum – gdyby natura chciała abyśmy się żywili głównie tłuszczami, to wszystko co by dla nas produkowała składałoby się głównie z tłuszczu. Ale tak nie jest (wyjątki są nieliczne: oliwki, awokado, kokos). Aby żywić się tłuszczami zwierząt należy zabić lub ukraść – spójrzmy prawdzie w oczy. I można to robić ponieważ człowiek jako najwyższa forma istnienia na planecie Ziemia został wyposażony w wolną wolę. Karą za to może być jednak rak przewodu pokarmowego, który (wbrew bajaniom pana Kwaśniewskiego) NIE został stworzony u człowieka do trawienia głównie tłuszczu – nie ma żadnych naukowych podstaw tak twierdzić. Tak jak i najwyższa forma istnienia na planecie Ziemia NIE została stworzona po to by kraść i zabijać aby się najeść. Aczkolwiek krótkoterminowa dieta wysokotłuszczowa może mieć działanie wysoce terapeutyczne w pewnych okolicznościach medycznych, problem najwyraźniej zaczyna się wtedy, gdy ktoś chce to traktować jako sposób na życie.
Jeśli komuś pasuje być wystawionym na ryzyko śmiertelnej choroby będąc jednocześnie złodziejem cudzego tłuszczu to niech śmiało w to wchodzi. Ja podziękuję.
XLka napisał(a):
Byłam niedawno na wykładzie J. Zięby. Cenię tego Pana za zaangażowanie itd. Faktycznie wygląda na okaz zdrowego mężczyzny, ale – bez obrazy – starszego pana, siedemdziesięciolatka, a jest przed sześćdziesiątką. Może nie odżywia się jednak prawidłowo?
Marlena napisał(a):
Z tego co mi wiadomo jest fanem diety niskowęglowodanowej/wysokotłuszczowej w odmianie Kwaśniewskiego.
Fajka napisał(a):
Wszystko, ale żebym miał wąchać swoje wydzieliny… jakoś nie chce mi się wierzyć, że mogą być bezwonne.
Marlena napisał(a):
Nic co ludzkie nie powinno być Ci obce. W końcu to są produkty TWOJEGO ciała. Mnie się też nie chciało wierzyć dopóki tego nie doświadczyłam osobiście 😉
XLka napisał(a):
I owszem. Na początku detoksu natomiast lepiej nie stawać w pobliżu… 🙂 Po kilku tygodniach detoksu na surowej diecie roślinnej dr Dąbrowskiej (popartego trzema zabiegami hydrokolonoterapii) moje wydzieliny i „wydaliny” były bezwonne.
Beata T napisał(a):
Witam 🙂
Audycja Pana Jerzego Zięby a juz odnośnie samych minerałów ok 43 minuta audycji… https://www.youtube.com/watch?v=POKyyxpEdbI
minerałów w warzywach i owocach 100% nie ma…
brzmi to strasznie!!!!!
To duży problem bo nie tęsknię za mięsem 🙂
Pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
No to widocznie ja musiałam je czerpać z powietrza, skoro na samych tylko warzywach (normalnych, sklepowych) odzyskałam zdrowie? Pojęcia nie mam skąd ja wytrzasnęłam te wszystkie minerały. Ktoś mi wyjaśni ten fenomen? 😉
Ania napisał(a):
Hmm no cieżko teraz opowiedzieć sie po którejś stronie bo z kolei tamta strona twierdzi ze ludzie po warzywach tez na raka schodzą, zieba mówił cos o dobraniu odpowiednich roślin przy diecie wegetariańskiej poniewaz moze zabraknąć aminokwasow.
Marleno a jak odniesiesz sie do faktu ze tłuszcz nie ma związku z zawałami.
Marlena napisał(a):
Może wyjaśnijmy sobie jedną rzecz: nieśmiertelnych ludzi nie ma, a rak ma wiele przyczyn: dieta, stres, ekspozycja na rozmaite chemikalia lub promieniowanie. Nawet weganin może zejść na raka, skoro będzie żywił się frytkami i popijał colą (obie rzeczy są jak najbardziej wegańskie), stresował się i spał z komórką pod poduszką.
Co do tłuszczu to zwróć proszę uwagę, że nie wszystkie tłuszcze są sobie równe: na pewno spożywanie dobrego tłuszczu jeszcze nikogo nie zabiło, wręcz przeciwnie mamy badania wskazujące np. na to, że kto jada więcej orzechów ma mniejsze ryzyko zapadnięcia na choroby układu krążenia niż ten kto ich nie jada. A przecież orzechy to kupa tłuszczu i kalorii niby, prawda? Więc nie wsadzajmy wszystkich tłuszczów jak leci do jednego wora. Na pewno tłuszcze od których powinniśmy trzymać się z daleka to te przetworzone ludzką ręką (margaryny, rafinowane oleje, smażeniny), a nie te stworzone przez naturę i czerpane bezpośrednio z jej ręki.
Michał napisał(a):
Bardzo fajny artykuł. Do wyników badań pokazujących wpływ szeroko rozumianego stylu życia (w tym diety) na występowanie chorób cywilizacyjnych warto dodać badanie chińskie opisane przez Campbella w książce „Nowoczesne zasady odżywiania”.
W latach 70-tych XX wieku umierający na skutek choroby nowotworowej premier Chin Zhou Enlai zlecił wykonanie ogólnokrajowego badania mieszkańców mającego zebrać wszelkie dostępne informacje na temat chorób nowotworowych. Skala badania była niebywała – obejmowało 880 mln ludzi. W jego przeprowadzenie zaangażowanych było 650 tyś. urzędników państwowych. Efektem badania było stworzenie atlasu nowotworów pokazującego, w których regionach Chin jakie nowotwory występowały najczęściej, a jakie najrzadziej lub wcale.
Przedstawione podsumowanie badania wyraźnie wskazało dużą korelację zachorowalności na poszczególne typy chorób cywilizacyjnych z położeniem geograficznym a idąc dalej ze stylem życia mieszkańców danych regionów.
Właśnie pracuję nad artykułem pokazującym korelacje między dietą a ryzykiem zachorowalności na choroby genetyczne, innymi słowy ryzykiem wystąpienia czynnika wyzwalającego geny, którymi obdarzyli nas nasi przodkowie.
Dominika napisał(a):
Witaj Marleno!
Jestem chodzącym przykładem na to, że z nadciśnienia można wyleczyć się właśnie dietą! W wieku 36 lat (sick!) lekarz przepisał mi tabletki na nadciśnienie, po czym musiał je zmienić, bo jakoś nie chciały tego ciśnienia mi zmniejszać. Nie powiem, żebym się sama do tego nadciśnienia nie przyczyniła- lata śmieciowego jedzenia, stres w pracy i „kanapowy” styl życia na pewno w tym pomogły. W efekcie czego wyglądałam jak foka a mój indeks BMI wskazywał na pierwszy stopień otyłości. I właśnie ten pierwszy stopień otyłości to był motor do zmian. I tak jak Ty kiedyś- siedząc na kanapie i wyglądając jak obraz nędzy i rozpaczy, postanowiłam to raz na zawsze zmienić. Zaczęłam szukać pomocy i o dzięki Ci Marleno!! trafiłam właśnie na Twoją witrynę. Od września nie jem w ogóle mięsa, nie piję coli ani innego słodzonego świństwa, ciast i ciasteczek, rafinowanych tłuszczy, staram się unikać białej mąki i są efekty!!! – choć utrata 17kg to jak sama mówię często- tylko „efekt uboczny”. Moje ciśnienie jest w normie i to się liczy przede wszystkim, tabletki wywaliłam już dawno (dlatego nie podam ich nazwy, bo zwyczajnie nie pamiętam 😉 a z usług pana doktora też zrezygnowałam, bo uznałam, że to zwyczajne świństwo nie powiedzieć młodemu człowiekowi (a za takiego się uważam), żeby zmienić styl życia i dietę, tylko go od razu faszerować lekami!!!
W stabilizacji ciśnienia na pewno pomógł kilkakrotnie przeprowadzony post Daniela, co wszystkim mającym problemy z nadciśnieniem serdecznie polecam. Zresztą za parę dni zamierzam przeprowadzić go znowu, bo mając teraz takie dobrodziejstwo świeżych warzyw i owoców nie sposób tego nie wykorzystać 😉 Ruszyłam też swoje szanowne cztery litery z kanapy. Ćwiczę, jeżdżę sporo na rowerze i zdrowo się odżywiam- to mój sposób na ciśnienie (bo nadciśnienia już nie mam, co regularnie sprawdzam odpowiednim do tego przyrządem 😉
Za mięskiem jakoś nie tęsknię, moja rodzina zresztą też, morfologię mamy idealną, gdyby się ktoś pytał. Trupów już nie jadamy i całkiem nam z tym dobrze. Ja docelowo pragnę przejść całkowicie na weganizm, tylko jak na razie mam zbyt duży problem z odstawieniem nabiału, bo twarożek to ja bardzo lubię 😉
Jak słyszę o tych wszystkich hyper, ultra czy ogólnie białkowych dietach, o tabletkach na zmniejszenie wagi, o konieczności jedzenia mięsa by żyć, to mi zwyczajnie skóra cierpnie, jak można ludziom takie kity wciskać i jeszcze na tym zarabiać ciężkie pieniądze! Bo ludzie, którzy mają problemy czy to z wagą, czy ogólnie ze zdrowiem takie kity łykną, rozpaczliwie szukając pomocy i sami sobie zrobią jeszcze większą szkodę… Sama to przerabiałam na własnej skórze, więc wiem co piszę.
I jeszcze chciałabym się odnieść do wypowiedzi jednej pani, która to ma dziadka osiemdziesięcio-paroletniego, który takiego słusznego wieku dożył jedząc schabowe itd., przy czym jest szczupły i ogólnie dobrze wygląda- takiego dziadka to tylko pozazdrościć,lecz niestety nasze pokolenie na tej diecie przetworzonej tyle nie pociągnie. Dziadek pewnie w młodości takiego świństwa nie spożywał to i dożył tyle 😉 Nasze pokolenie jest przebiałczone i przejedzone, bo wszystkiego jest dużo i łatwo to zdobyć. Poza tym dr Dąbrowska w jednym ze swoich wykładów wyraźnie podkreśliła, że w przypadku osób otyłych wszystkie świństwa przyjmowane z pokarmem kumulują się właśnie w tłuszczu i stosunkowo łatwo (poprzez chudnięcie) można się tego pozbyć, a u osób szczupłych kumulują się niestety w organach, co jest jeszcze gorsze…
Marleno!!! Reasumując- robisz kawał dobrej roboty, za co Cię uwielbiam!!!! Mam nadzieję, że nigdy nie zaprzestaniesz swojej działalności 😉
Pozdrawiam cieplutko!!!
Marlena napisał(a):
Dominiko, niezmiernie się cieszę z odzyskanego zdrowia i transformacji stylu życia Twojego i Twoich bliskich! Cudów jak widać nie ma – jest dieta, post i ruch.
A na pana doktora się nie gniewaj, on ze złej woli lekarstwa nie przepisał, chciał Ci pomóc w taki sposób jak go na studiach nauczyli. 😉
Czytelnicy – do dzieła! Brać przykład z Dominiki i jej rodziny! Samo się nie zrobi 🙂
lucyna napisał(a):
Ja i mój mąż byliśmy na diecie dr Kwaśniwskiego, czyli tłustej diecie 6lat, poczym mąż zachorował na rzs, pojechaliśmy do Arkadii w Ciechocinku na leczenie i wskazówki. Zalecili więcej kolagenu czyli gotowane nogi wieprzowe,więcej żółtek,dużo tłuszczu. mąż czuł się coraz gorzej. Miał konsultację z lekarzem optymalnym i był tez dr Jan Kwaśniewski, który powtarzał ciągle to samo, zrobił na nas bardzo złe wrażenie, jako długoletni optymalny powinien być okazem zdrowia a nie z początkami demencji starczej i zrezygnowaliśmy z diety optymalnej. Teraz startujemy z dietą warzywną, bo niestety po owocach bóle się zwiększają.
Mariusz napisał(a):
Nie mogę zgodzić się z tym artykułem (nie całkowicie).
Przede wszystkim jestem ,,królikiem doświadczalnym,, jeśli chodzi o nadciśnienie.
Mam 55 lat. Tabletki brałem od 10-15 lat – nawet nie pamiętam jak długo. Nie biorę od 4 miesięcy – ciśnienie 130/79 – średnio mierzone 3xdziennie.
Po wysiłku (uprawiam sporty) spada na 110/75. Co zrobiłem ? Mianowicie:
– ,,0,, chleba i przetworów mącznych np. kluski, makarony , pizza itd.
– ,,0,, cukru : nie słodzę i nie piję napojów słodzonych np. coli itd.
– jem mięso, ryby ( w mniejszych ilościach), podroby, jajka (3-4szt dziennie), kasze gryczane z tłuszczem ze skwarkami, warzywa zielone, kiszone, cebula, pomidor, czosnek.
– z chleba jem chleb białkowy o małej zawartości węglowodanów .
– uprawiam sport – biegam (2-3 x /tydzień po około 40 min), HIIT (1-2x/tydzień 20 min) .
Ostatnio zrobiłem sobie badania i oprócz zwiększonego poziomu homocysteiny oraz mocznika – wszystkie wyniki w normie.
Żeby wyrównać poziom homocysteiny i mocznika zacząłem suplementować Wit B-complex, D, K2, C; oraz Mg.
Co do artykułu to same warzywa i owoce nie wystarczą. Z owoców to praktycznie jabłka, grejpfruty, cytryny. Reszta ma bardzo dużo cukru fruktozy który jest szkodliwy. Oczywiście nie mówię żeby innych owoców nie jeść, ale nie stosować ich jako diety.
Dieta którą ja stosuję spowodowała spadek wagi z 95kg do 81kg. Waga 81 kg utrzymuje się od jakiś 2 miesięcy i jest stabilna, a dietę stosuję od kwietnia.
Jakby ktoś miał pytania to chętnie podzielę się swoją wiedzą.
pzdr. Mariusz
Marlena napisał(a):
Żadna ilość ruchu ani żadna ilość suplementów nie zastąpi po prostu prawidłowego odżywiania. Jedynym źródłem homocysteiny jest metionina, pochodząca głównie z białek zwierzęcych, których nadmierne spożywanie (przy niedoborze kwasu foliowego, witaminy B6 i B12) wywołuje wzrost ilości homocysteiny we krwi. Kwas moczowy niestety również głównie z nadużywania tych pokarmów pochodzi. Więc pozbyłeś się nadciśnienia, zwiększając jednocześnie ryzyko wielu innych chorób: https://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:KvKdnaKWih0J:www.akademiamedycyny.pl/farmacja/archiwum/200803_farmacja_homocysteina.pdf+&cd=8&hl=pl&ct=clnk&gl=pl
Nie napisałam nigdzie, że mają nam wystarczyć „same warzywa i owoce”. Chodzi o PROPORCJE, czyli o to, aby dieta była oparta głównie (choć nie wyłącznie) na nieprzetworzonych pokarmach roślinnych, a pokarmy odzwierzęce traktować jako dodatek. Produkty przetworzone przemysłowo (słodycze, żywność rafinowana i oczyszczona) należy wywalić w ogóle, jednym słowem nie jeść niczego (w pudełku, w torebce, w puszce itp.), czego nasza prababcia nie uznałaby za prawdziwe jedzenie 😉
Matka Natura nie stworzyła dla nas owoców aby nas zabijały. Fruktoza jeśli jest zawarta w owocach, (a nie sypana z torebki) NIE jest szkodliwa, nie ma ani jednego badania wskazującego, że zwiększone spożycie owoców przyczynia się do przedwczesnej śmierci, wręcz przeciwnie – wszelkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że to NIEWYSTARCZAJĄCE spożycie owoców do śmierci prawie 5 milionów ludzi rocznie się przyczynia.
Irek napisał(a):
Marleno, piszesz :Mięso czy nabiał nie może być mniej skażone niż warzywa, bo to co jedzą zwierzęta rosło na tej samej ziemi (skażonej, ubogiej itd.) i tak samo było pryskane rozmaitym świństwem”
Rozumiem, ze rosliny, podobnie, jak zwierzeta maja watrabe, ktora oczyszcza organizm z toksycznych substancji?
PIszesz rowniez o Ziebie: „Pomimo niezwykłego medialnego szumu jaki wokół siebie zrobił autor „Ukrytych terapii” nie czuję się zobowiązana do czołobitności wobec autora ani do podzielania jego WSZYSTKICH poglądów (aczkolwiek owszem doceniam jego wysiłki w celu edukacji szerszej publiczności odnośnie znaczenia witamin i minerałów). ”
To ja sie Ciebie zapytam, czym sie rozni szum medialny pan Zieby od Twojego? Mam rozumiec, ze kiedy rozwiniesz sie medialnie i procz bloga wyprodukujesz filmik na Youtube, to staniesz sie od razu mniej wiarygodna? A co do Twojego niewybierania sie do telewizji przytocze Ci wypowiedz Andrzeja Grabowskiego, ktorego zaczepil podobno jakis bardziej szanowany aktor, mowiac, ze on by odmowil wystepow w „Kiepskich”. Na to Grabowski go zapytal, czy go zapraszali. Padla odpowiedz, ze nie, wiec Grabowski mu odpowiedzial: „To jak panu zaproponuja, to niech pan odmowi”.
Co do cisnienia, czy nadcisnienia krwi, to podziele sie moim z nim doswiadczeniem i co pomoglo. W pewnym etapie mego zycia cisnienie podskoczylo mi do 150/100, wiec czulem sie zle. Najpierw spotkalem sie z doktorem, ktory rzecz jasna od razu i z usmiechem na twarzy zapisal piguly. I tak meczylem sie z tymi pigulkami przez 4 miesiace, az powiedzialem dosc i zaczalem 3,4 razy w tygodniu „uprawiac” ok 45 minut cwiczenia kardio. Cisnienie sie unormowalo, ale zmuszanie sie do silowni w zimie niestety bylo dla mnie za ciezkie, a bez cwiczen cisnienie znow roslo. Wiec znalazlem rozwiazanie: sol himalajska, smoothies z jarmuszem 3x w tygodniu i krill oil (krill oil polecam goraco wszystkim – wielu moich znajomych odkad bierze krill nie ma problemow z bolacymi stawami, dzieci, kiedy rosna rowniez nie maja bolu, uklad kardio – rewelacja na cisnienie i poprawny „cholesterol’ do tego znaczna poprawa samopoczucia kobie przy PMS) . Mieso jem, tak jak jadlem, a cisnienie od tego momentu wynosi 110/70.
Co do Twego negatywnego Marleno stosunku do Zieby, to zastanawiam sie, czy jest on wynikiem zazdrosci, czy tez nie znoszacego sprzeciwu wegetarianizmu…
I jeszcze jedna uwaga – ja Twoj (bardzo dobry) blog znalazlem (skoro ja, to pewnie ktos inny rowniez) pod „wplywem” Zieby, kiedy zaczalem przeszukiwac internet, by skonfrontowac jego podejscie do tematu.
pozdrawiam serdecznie
Irek
Marlena napisał(a):
Ja nie mam do niego stosunku negatywnego, lecz krytyczny, a to duża różnica. Taki sam stosunek mam do pana Zięby jak do doktora Ornisha. Jeśli coś mi się nie do końca podoba, to piszę prawdę tak jak jest: to i to mi się nie podoba. I z całym szacunkiem dla pana Zięby, ale bardziej wiarygodny jest mimo wszystko Ornish, który ma za sobą 30 lat badań klinicznych jako lekarz i naukowiec, wiele (a nie jedną) napisanych książek i przede wszystkim NIE występuje w internetowych telewizjach traktujących jednocześnie o kosmitach i teoriach spiskowych. Taka delikatna różnica gdzie kogo zapraszają 😛
A szumu medialnego nie mam i raczej mi niepotrzebny – jeszcze raz powtarzam, że jestem blogerem (i tym chcę pozostać), a nie zjawiskiem medialnym. Natomiast martwi mnie zachłyśnięcie się panem Ziębą i bezkrytyczne wręcz spijanie słów z jego ust, ponieważ w niektórych przypadkach wykazuje po prostu brak podstawowej wiedzy (jak chociażby sprawa z kolagenem). Cały czas podkreślam, że doceniam jego wysiłki na rzecz niesienia kaganka oświaty odnośnie witamin (aczkolwiek ja pisałam o tym wszystkim tutaj na blogu dużo wcześniej niż powstała jego książka, więc niczym mnie nie zaskoczył).
Nie proponuję też nikomu „nie znoszącego sprzeciwu wegetarianizmu”, sama zresztą nie jestem wegetarianką, ponieważ okazjonalnie jem ryby, więc niestety ale jak by nie patrzeć – NIE jestem wegetarianką. Nie ukrywam tego i nie robię z siebie wegetarianki. Piszę jak jest. Na tym blogu ponadto zawsze powtarzam, że jak już ktoś MUSI jeść mięso (bo ja sobie zdaję sprawę z tego, że to uzależnia, rozumiem ten ból) to niech je, ale nie 3 razy dziennie przez 365 dni w roku. Nie chodzi o to czy jesz zwierzęta czy nie, tylko o PROPORCJE! Proporcje na talerzu. I to nie są moje wymysły zresztą, bo nawet jeśli popatrzymy na społeczności długowieczne na naszej planecie to nie znajdziemy ani jednej przekarmionej tak jak my produktami odzwierzęcymi, ponieważ wszystkie traktują mięso zwierząt jako coś „na niedzielę” czy od święta (tak się kiedyś jeszcze przed wojną jadało w Polsce, a do tego regularnie pościło co piątek o chlebie i wodzie i nie jeździło się autem tylko zaiwaniało wszędzie na piechotę lub rowerem, dzięki czemu starsze pokolenie było dużo zdrowsze i silniejsze niż dzisiaj my, abstrahując od tego, że mieli czystsze środowisko i mniej chemii wokół). Statystyki chorób serca w wielu krajach wykazały ponadto drastyczny spadek zachorowań w latach wojennych 1940-1945, kiedy dostęp do mięsa i nabiału stał się bardzo ograniczony w czasie okupacji. Nie sądzę aby to był przypadek 😉
Zwierzęta mówisz, mają wątrobę – i co z tego? Ja też mam wątrobę, a tylko ja wiem ile cierpienia mnie kosztowało oczyszczenie organizmu z zalegających latami toksyn. Nie zrozumie tego nikt, kto sam na swojej skórze tego nie doświadczył. Dopiero jedząc warzywa (te z warzywniaka, konwencjonalne, bo innych pod ręką chwilowo nie miałam) mogłam poczuć nie tylko symptomy odstawienne spowodowane rezygnacją z pokarmów mięsnych, ale też i dotkliwe kryzysy związane z oczyszczaniem się moich komórek z przyjętych wcześniej trucizn. I z pewnością nie były to „toksyny z warzyw”, bo tych jadałam do tej pory wcześniej śladowe ilości. Polecam takie odtruwanko sobie wypróbować. Zamiast suplementów i katowania się na siłowni. Potem będziesz mógł z czystym sumieniem sam (tym razem bardzo już świadomie) zadecydować o dobowym, tygodniowym, miesięcznym i rocznym składzie swojego menu. A olej z kryla nic dziwnego, że pomaga, ponieważ oleje rybne to są antyzapalne Omega-3 (trochę nielubiane z tego co udało mi się zauważyć przez p. Ziębę, niestety ciężko mi zrozumieć powody). Omega-3 zawierają głównie ryby (EPA, DHA), oraz orzechy włoskie, olej lniany (również siemię), chia, ziarno konopne, zielenina (ALA).
Jak ponadto wskazują badacze żadna ilość ćwiczeń czy ruchu nie jest w stanie do końca zminimalizować złej diety. Dr Mann badający dosyć ruchliwe i szczupłe plemię Masajów (żywiące się głównie pokarmami mięsnymi i mlecznymi) w latach 60-tych stwierdził po przeprowadzeniu sekcji zwłok 50 masajskich mężczyzn, że każdy z nich miał rozległą miażdżycę, choć badając im wcześniej ciśnienie, EKG i cholesterol wszystko było w normie https://nutritionstudies.org/masai-and-inuit-high-protein-diets-a-closer-look/, więc nie cieszmy się z góry dobrym ciśnieniem, EKG czy dobrym poziomem cholesterolu, bo to są tylko pewne markery, ale nie pewniki. Pewniki natomiast pokazał dr Ornish w swoich publikacjach w „Lancecie”: po zmianie stylu życia (między innymi zastąpieniu standardowej diety dietą opartą głównie na nieprzetworzonych pokarmach roślinnych) miażdżyca ZNIKA z obrazu diagnostycznego. I to jest NA PEWNO to, co na dzisiaj wiemy, bo udało się to udowodnić. Ja rozumiem, że ludzie wolą słuchać pana Zięby na youtubie jak im zaleca jeść parówki jako „najlepszy pokarm”, tylko że różnica jest taka, że on na swoje zalecenia dietetyczne nie ma żadnych naukowych dowodów, a dr Ornish ma. Dlatego dr Ornish występuje w całkiem innych telewizjach 🙂
Irek napisał(a):
Marlena, piszesz, bardziej wiarygodny jest mimo wszystko Ornish, który ma za sobą 30 lat badań klinicznych jako lekarz i naukowiec.
Wobec tego zapytam Cie w czym jest bardziej wiarygodny?
Zapytam Cie rowniez, czy procz jedynej, z definicji krytyki w stosunku do pana Zieby (w tym rodziale, bo przyznaje, ze z caloscia sie jeszcze nie zapoznalem), czyli do pozywiania sie zwierzetami i czerpania z tego korzysci, np w postaci kolagenu (tu nastepne pytanie: czy stwierdzasz, ze pan Zieba myli sie twierdzac, ze dobrym zrodlem jego pozyskiwania moga byc np swinskie skory, miesne i chrzastkowe galaretki i tym podobne zwierzece specjaly, czy tez nie zgadzasz sie tylko z tym Ziebowym twierdzeniem, ze z roslin pobrac karoten jest trudno?
Piszesz rowniez, ze „Przede wszystkim NIE występuje w internetowych telewizjach traktujących jednocześnie o kosmitach i teoriach spiskowych. Taka delikatna różnica gdzie kogo zapraszają”.
Wobec tego zapytam, czy dla Ciebie autorytetami sa te osoby, ktore do glownych telewizji sa zapraszane i przeprowadzane sa z nimi wywiady? (podaj mi prosze informacje, kiedy i gdzie telewizja to nadaje) No i czym wedlug Ciebie jest teoria spiskowa? Czyjes inne przekonania na rozne sprawy, od tych przekazywanych w tych powaznych, bez kosmitow (swoja droga skad taka do nich niechec?;-) telewizjach? Jesli tak, to czy Ty rowniez przypadkiem nie rozsiewasz teorii spiskowych, nie myslisz?
„Zwierzęta mówisz, mają wątrobę – i co z tego? Ja też mam wątrobę, a tylko ja wiem ile cierpienia mnie kosztowało oczyszczenie organizmu z zalegających latami toksyn. Nie zrozumie tego nikt, kto sam na swojej skórze tego nie doświadczył. Dopiero jedząc warzywa (te z warzywniaka, konwencjonalne, bo innych pod ręką chwilowo nie miałam) mogłam poczuć nie tylko symptomy odstawienne spowodowane rezygnacją z pokarmów mięsnych, ale też i dotkliwe kryzysy związane z oczyszczaniem się moich komórek z przyjętych wcześniej trucizn”
Moje pytanie, czy probowalas wspominanej diety Kwasniewskiego? Bo moim zdaniem, chcac nie chcac, sie do niej zastosowalas odstawiajac mieso – po prostu przestalas mieszac bialka ze skrobia i weglowodanami, do czego przekonuje Kwasniewski, a Zieba mu wtoruje. No chyba, ze jak jadla miesko wczesniej, to nie na chlebusiu i bez ziemniaczkow i ryzu…
„Polecam takie odtruwanko sobie wypróbować. Zamiast suplementów i katowania się na siłowni.”
Tu Cie zmartwie, ze chyba nie do konca mnie zrozumialas – od ponad pol roku nie zagladam na silownie, ruszam sie podobnie, jak wczesniej przed problemami krazeniowymi, a moje dobre cisnienie, bo pod tym Twoim postem pozwolilem sobie na komentarz, jest wynikiem wprowadznia 3 rzeczy:
1. zamiany soli na zdrowa
2. wprowadzenie krillu (2 pigulki dziennie)
3. warzywno owocowych drinki 2-3 razy tygodniowo (glownie jarmusz, czy tez po angielsku Kale, olej kokosowy i chia ziarna)
Cwiczen kardio 0, cisnienie 110/70.
Przytaczas Marleno, ze „Statystyki chorób serca w wielu krajach wykazały ponadto drastyczny spadek zachorowań w latach wojennych 1940-1945, kiedy dostęp do mięsa i nabiału stał się bardzo ograniczony w czasie okupacji. Nie sądzę aby to był przypadek”
Przypadek moze nie, ale po pierwsze badania w czasie okupacji nie podejrzewam, zeby byly miarodajne – kto te badania przeprowadzal? Kto za nie placil? I czy przebadywano w tym okresie rowniez tych, ktorzy miesa jedli duzo i czy u nich spadku zachorowan rowniez nie wykazano?
Moglo to byc rowniez zdarzenie psychologiczne – po pierwsze solidarnosc okupowanych, sprzyjajace blizszym wieziom spolecznym, co sprzyja dobremu funkcjonowaniu ukladu krwionosnego, po drugie bardzo czesto zdarza sie tak w „sytuacjach podbramkowych” , ze ludzie sa „mocniejsi” i ten psychologiczny element rowniez mogl wystapic.
Kolejna rzecza jest fakt spozywania mniejszej ilosci pokarmow – jemy za duzo, to oczywiste, a podczas okupacji pewnie mniej…
Tak wiec posilkowanie sie wojna i okupacja w celu poparcia twierdzenia, ze mieso jest nie zdrowe jest bardzo naciagane.
„A olej z kryla nic dziwnego, że pomaga, ponieważ oleje rybne to są antyzapalne Omega-3 (trochę nielubiane z tego co udało mi się zauważyć przez p. Ziębę, niestety ciężko mi zrozumieć powody). Omega-3 zawierają głównie ryby (EPA, DHA), oraz orzechy włoskie, olej lniany (również siemię), chia, ziarno konopne, zielenina (ALA)”
Krill oil zawiera o wiele wiecej Omega-3 niz jakiekolwiek ryby, orzechy, zielenina itp. Ponadto, ze wzgledu, ze jak sama nazwa wskazuje, jest otrzymywany z krilla (ktory zyje krotko), wiec nie ma w sobie tak wielkiej ilosci zanieczyszczen, jak wieksze dluzej zyjace stworzenia. Zona ma zjada orzechy, siemie, zielenine itp, ale ze wzgledu na precyzyjny tryb pracy rak (wytwarza wlasna bizuterie) odczuwala bol w dloniach. Po „zarzuceniu” krilla przeszlo, jak reka odjal 😉 Po dwoch, trzech dniach bez krillu bol powraca. Mam wielu znajomych, ktorym krill polecilem i wszystkim rozne bole stawowe minely (a jadly wczesniej Omega-3 i w rybach i w innych suplementach).
Tak wiec bede sie upieral, ze Krill oil, jest jednym z najlepszych suplementow.
Zieba o nim nie rowniez nie wspomina. Ja sam go „odkrylem” podczas zakupow na Amazonie i czytania reviews podczas zakupow. Gwoli scislosci – nie zajmuje sie jego rozprowadzaniem 😉
pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Tak, próbowałam Kwaśniewskiego jak tylko wyszło pierwsze wydanie jego książki. Badań na temat wpływu nadmiernego spożywania pokarmów odzwierzęcych jest sporo, poszukaj sobie. Za dużo żelaza pobieranego z mięsa stymuluje poza tym rozwój raka. Tak jak wspomniałam kto chce niech je co mu się podoba, nie ma co z diety robić religii. Ja jednak nie zamierzam wracać do tego zgubnego nałogu, tak jak nie zamierzam wracać do palenia papierosów czy spożywania słodyczy.
Diety wysokotłuszczowe były i nadal czasami są wykorzystywane krótkoterminowo także w celach medycznych (np. do leczenia lekoodpornej padaczki czy też cukrzycy typu drugiego), ale nie jest to jak się wydaje najlepszy sposób żywienia „na całe życie”: jest tajemnicą poliszynela, że przewodniczący Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Bractw Optymalnych, Adam Jany, po 17 latach na diecie Kwaśniewskiego zszedł na raka przewodu pokarmowego (rak żołądka) w wieku raptem 64 lat. Jego los podzielił inny lider optymalnego bractwa, Karol Braniek, dożywając raptem 68 lat (rak dwunastnicy). Na temat diety Kwaśniewskiego polecam te oto dwa artykuły, nie mam nic do dodania ponad to:
https://zasadyzywienia.pl/dieta-optymalna-czesc-i.html
https://zasadyzywienia.pl/dieta-optymalna-czesc-ii.html
Nie ma poza tym ani jednej społeczności długowiecznych ludzi na naszej planecie posiadających takie nawyki żywieniowe.
Olej z kryla posiada też astaksantynę (silny antyutleniacz) oprócz Omega-3, dlatego zawsze będzie miał silniejsze działanie niż inne preparaty z Omega-3, ale można zażywać Omega3 i astaksantynę osobno jeśli nie ma się dostępu do oleju z kryla.
Wybacz, ale teraz jest zbyt późno i aby Ci odpowiedzieć na wszystkie zapytania musiałabym chyba wkleić całego bloga, bo już te tematy (Zięba, kolagen, Ornish) były poruszane (w artykułach oraz komentarzach), więc miłej lektury. Dobranoc.
Irek napisał(a):
I jakie byly efekty diety Kwasniewskiego? Chodzi mi glownie o niemieszanie bialek z weglowodanami?
Marleno, piszesz. ze badań na temat wpływu nadmiernego spożywania pokarmów odzwierzęcych jest sporo, poszukaj sobie”.
Ale ja nie propagowalem nadmiernego spozywania pokarmow pochodzenia zwierzecego, pan Zieba tez nie namawia do zazerania sie na okraglo sie parowkami, czy tez pasztetowymi. Mowi, ze sa zrodlem kolagenu ze wzgledu na sciegna i tkanki chrzestne uzywane do ich produkcji (nie o mieso mu tam chodzi) i kolagen zawarty tam jest, wiec zjadajac raz na jakis czas parowke mozna go w organizmie uzupelnic. Podejrzewam, ze niekorzystnych dla naszego zdrowia, toksycznych substancji nie zawieraj wcale wiecej niz chodowlane ryby, ktore Ty spozywasz. Zieba rowniez poleca warzywa (owoce mniej) jako najlepsze zrodlo witamin. Porusza rowniez zagadnienie mineralow, czy kwasowosci zoladka i wiele innych, a Twoimi argumentami, by go zdyskredytowac sa polecane przez niego parowki i pasztetowa oraz fakt, ze wystepuje w telewizji internetowej. Dla mnie to niewystarczajace, by go negatywnie oceniac.
Mam nadzieje, ze znajdziesz jednak czas by odpowiedziec na moje pytania w wolnej chwili, kiedy nie bedzie juz tak pozno 😉
Jednak poza, nieslusznymi i nie potwierdzonymi zarzutami wobec Zieby (ktorego przekaz najczesciej zgadza sie z tym, co np mowi dr Mercola) Twoj blog jest skarbnica pozytecznej wiedzy 🙂
Marlena napisał(a):
Yyyyy… hodowlane ryby, które JA spożywam? Skąd się wzięło takie u Ciebie założenie to nie mam pojęcia. Chyba z tego samego źródła co uprzedni mój rzekomy „nie znoszący sprzeciwu wegetarianizm” czyli z Twojej głowy.
Nigdzie nie napisałam, że propagujesz czy propagowałeś nadmierne spożywanie czegokolwiek, jest to również Twój wymysł. W kwestii autora Zięby uporczywie wmawiasz mi jego „dyskredytowanie”, podczas gdy ja się już na ten temat jasno wypowiedziałam: chwała i cześć mu za to, że taka książka na temat witamin się pojawiła, natomiast w kilku kwestiach (jak np. kolagenu) zwyczajnie dał plamę – słuchając jego wypowiedzi nie tylko wyczuwa się kiepsko ukrywane uprzedzenie czy nawet niechęć do wegetarianizmu, ale też ma się wrażenie, że nie do końca chyba wie on o tym, jak przebiega kolagenogeneza u człowieka. Jego przekaz jest taki jak opisałeś: jedzcie bogate w kolagen parówki, gotowane nóżki itd., aby uzupełnić w ustroju kolagen. Na dwukrotnie zadane pytanie co mają w takim razie zrobić wegetarianie tylko się głośno zaśmiał, za drugim razem w końcu wydusił z siebie, że „no z tym jest właśnie problem”. Serio pytam się, czy tak mówi ekspert? Bo zobaczmy jakie są fakty: nie wystarczy spożywanie kolagenu, ponieważ jego molekuły są zbyt duże aby nasz ustrój mógł z nich skorzystać w gotowej dostarczonej formie. Rozbije on zatem to co dostał na poszczególne aminokwasy, a dopiero potem z tych „klocków” zsyntetyzuje swój własny kolagen, pod warunkiem jednak, że będzie dysponował nie tylko odpowiednimi aminokwasami ale i paroma innymi rzeczami, w tym niezbędną witaminą C biorącą udział w kolagenogenezie. Więc skąd ktoś będzie czerpał te swoje aminokwasy (glicyna, prolina i egzogenna lizyna, przy czym lizyna jest bardzo wrażliwa na temperaturę: obróbka cieplna sprawia, że aminokwas ten staje się niedostępny dla organizmu), czy z chrząstek zwierzęcych czy z innego źródła, to ustrojowi jest wszystko jedno, byleby miał on do dyspozycji wszystkie potrzebne mu aminokwasy oraz razem z nimi odpowiednią ilość witaminy C do kompletu. Z tym akurat wegetarianie problemu nie mają: mój organizm znakomicie produkuje sobie kolagen, w tempie ekspresowym poznikały mi zmarszczki, cellulit i bóle stawów posiadane w spadku z czasów, w których JESZCZE jadłam parówki, chociaż przecież potem już nie spożywałam w celu „dostarczenia kolagenu” żadnych pokarmów „bogatych w kolagen”, polecanych przez pana JZ. Natomiast problem to można mieć jak się ktoś będzie żywił samymi parówkami z intencją by sobie tym jadłem „uzupełnić kolagen”, bo z pustego i Salomon nie naleje, bez odpowiedniego poziomu witaminy C nie zajdą oczekiwane przemiany biochemiczne. Dlatego słusznym i zbawiennym jest, że autor jednocześnie zaleca jedzenie warzyw, natomiast myli się co do tego, jakoby wegetarianie mieli „problem” z jego syntezą. Bo nie mają! Przy czym moja skromna osoba nie jest jakimś wyjątkiem: począwszy od najdawniejszych czasów aż do współczesności nic się w temacie raczej nie zmieniło – Budda, Pitagoras, Jezus, Leonardo da Vinci, Tołstoj, Edison, Einstein, Gandhi, a nawet Brigitte Bardot, Pamela Anderson czy w końcu tenisistka Navratilova by wymienić tylko kilka powszechnie znanych osobistości nie jedzących zwierząt – nie widać po nich jakoś by cierpieli na niedobór kolagenu. 😉
Może ponownie powtórzę, żeby była raz na zawsze jasność: nie mam do tego autora stosunku negatywnego, lecz krytyczny. Zdrowa krytyka nikomu nie zaszkodziła i NIE jest żadną „dyskredytacją” więc proszę nie fantazjuj tak jak robiłeś tutaj już wcześniej z moim „nie znoszącym sprzeciwu wegetarianizmem” czy innymi tam „hodowlanymi rybami”. Serio, takie usilne wmawianie mi rzeczy, które nie mają miejsca gdzie indziej jak tylko w Twojej głowie robi się już nudne i męczące i szkoda mi mojego czasu na dalsze w tym tonie przekomarzanki 😉
Odnośnie „niemieszania” (np. białek i węglowodanów) to jest to teoria raczej nie mająca konkretnego poparcia w faktach (choć nie mówię, że jest to zły pomysł – jeśli komuś to służy, to nie ma sprawy), w przygotowaniu mam artykuł na temat Niebieskich Stref czyli regionów na naszej planecie, w których jest niezwykle duży odsetek stulatków i serio, ci ludzie nie rozkminiają takich szczegółów jak my to robimy, spokojnie jedzą sobie (oprócz sporej ilości warzyw i owoców rzecz jasna) przykładowo kozi serek własnej roboty zagryzany bezczelnie pełnoziarnistym płaskim chlebkiem wypiekanym w domu, popijają to wszystko kapką lokalnego czerwonego winka i mając wszystkie dietetyczne zalecenia świata tam gdzie… hm.. słońce nie dochodzi 😉 dożywają sobie spokojnie setki w zdrowiu i jasności umysłu. A my tutaj rujnujemy sobie zdrowie i parują nam mózgi na wyliczaniu proporcji białek, tłuszczu, węglowodanów, kalorii, doborze suplementów, obowiązku niełączenia, dopasowania do grupy krwi czy co tam jeszcze za kolejne dziwactwo sobie kto nie wymyślił 😀
Irek napisał(a):
Gdyby ktos szukal jarmuszu i go znalezdz nie mogl, to pewnie przez to ze to jamuz. Za ten i inne bledy ortograficzne, z chodowla wlacznie, przepraszam;-)
Krzysztof napisał(a):
Pani Marleno, ma Pani z pewnością ogromną wiedzę ale nie czytałem wszystkiego tylko dlatego że Pani artykuły ociekają dosłownie jadem żmiji. Oczywiście nie obrażam pani absolutnie. Ale porównuję to jak Pani pisze z tym w jaki sposób pisze Jan Kwaśniewski i …. „idę do niego” .
Kiedyś byłem u pewnej pewnej Pani stomatolog która rozmawiała dosłownie Pani językiem. I powiem Pani że baaardzo bolało 😉
Mimo wszystko Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Baby, ach, te baby! Jakie one wredne są 😛
Zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie zadowolić gustów każdego czytelnika i trafić dokładnie w jego aktualne przekonania czy też poczucie językowej finezji: jak to mówią – jeszcze się taki nie urodził co by każdemu dogodził. Jednak z pewnością nie prowadzę tutaj witryny dla fanów diety ociekającej zwierzęcym tłuszczem, więc… cóż, żegnam bez żalu, idź tam, gdzie będziesz się czuł jak u siebie w domu 😉 Również pozdrawiam wzajemnie 🙂
Irek napisał(a):
Rozumiem, ze jak Marlenie komentarz nie odpowiada, bo wytyka bledy w rozumowaniu, to Marlena go nie umieszcza. A pan Zieba nie boi sie komentarzy i nie usuwa nieczego. Ciekawe o czym to swiadczy…
Irek napisał(a):
Ups, a jak ktos ma problemy ze wzrokiem, to do okulisty, ewentualnie telefon zmienic, by dzialal sprawnie – komentarz jednak jest, z jakiegos powodu nie wskoczyl od razu, kiedy aprawdzalem. Przepraszam, za bezpodstawny zarzut!
fawika napisał(a):
witaj Marleno.
a co z „niedocisnieniowcami”? 🙂 . Ja mam niskie cisnienie i kiedy to atmosferyczne jeszcze spada,to boli mnie głowa,jestem senna. kawy nie pije,bo nie lubię( w zadnej postaci) no i niestety konczy sie to najczesciej lykaniem prochow,bo nie zawsze mam mozliwosc polezec i przeczekac bol glowy. znasz moze sposob na niskie cisnienie? a w ogole,to skad sie ono bierze?
Pozdrawiam.
Pozd
Marlena napisał(a):
Niedociśnienie może mieć różne przyczyny, musiałabyś iść do lekarza i zrobić badania, nie wolno zaniedbywać niedociśnienia. Najczęstszą przyczyną jest mała elastyczność naczyń. Bardzo dobre efekty w przywracaniu prawidłowych parametrów ciśnienia tętniczego daje post Daniela czyli dieta warzywno-owocowa w/g dr Ewy Dąbrowskiej (nieważne czy ktoś ma nadciśnienie czy niedociśnienie): https://akademiawitalnosci.pl/5-mitow-na-temat-postu-i-cenny-wyklad-fachowca-dr-ewy-dabrowskiej/
Irek napisał(a):
Faktycznie, polemizowanie z Toba Marleno jest raczej nudne, bo kolejny raz starasz sie zdyskredytowac czowieka, wytykajac mu jeden i tylko jeden blad – czyli sprawe kolagenu. Poza tym swiadomie, czy tez nieswiadomie splyczas jego przekaz, streszczajac go do witamin, gdzie rowniez sie zapetlasz, piszac, ze kolagen pana Zieby bedzie mial problem z wchlonieciem sie jesli nie bedzie wspoldzialania witaminy C – to pisze pan ZIEBA o witaminach, w tym C, czy tez nie? I jeszcze raz powtorze – to twoj jedyny haczyk na niego, czyli kolagen jest nudny. Nie wystapilas z ZADNYM innym. Ryby rozumiem sama lowisz, w ekologicznym akwenie? Wychodzi wiec na to, ze zzera Cie zazdrosc w stosunku do popularnosci pana Zieby, bo Ty piszesz swego bloda dluzej niz on wystepuje w „spiskowych” telewizjach. Oczywiscie rowniez nie dostrzegasz rozpoczetej przez Ziebe akcji, by mozna bylo leczyc marihuana. Lepiej napisac, ze facet cos tam moze dobrze o witaminach napisal, ale reszta to stek bzdur – a Twoja cala reszta to kolagen. I kto jest tu nudniejszy – ja ktory zadaje Ci pytanie, czy Ty ktora sie powtarzasz, a odpowiedzi na nie nie udzielasz?
Marlena napisał(a):
Przyszedłeś tu sobie pohejtować, dobry człowieku. Wyluzuj! 😉
A jeśli jestem nudna, to polecam w prawym górnym rogu taki mały czerwony krzyżyk kliknąć myszką, co oszczędzi Ci dalszej frustracji ze znoszenia panującej w tym miejscu nudy.
DarekM napisał(a):
Witam,
1. A może z faktu, iż cholesterol jest, podobnie jak roztrząsany kolagen, także substancją endogenną należałoby wyciągnąć jakieś dodatkowe wnioski?
Wracając do ,,kulagenu” – czy duża podaż proliny (hydroksyproliny), lizyny nie daje przypadkiem swoistego nadlimitu tych substratów pozwalającego tworzyć więcej (lepiej)? – tak sobie, tylko dywaguję i poddaję pod ew. dyskusję.
2. Kiedyś już zapytywałem (na AW) przytaczając nurtujące mnie wątpliwości, ale powielę się, bo zdaje się odpowiedź satysfakcjonująco pełna nie nastąpiła – mianowicie, – jak zachowują się wrażliwe na obróbkę cieplną Wielonienasycone KT zawarte w hojnie dodawanych do pieczywa nasionkach siemienia lnianego, słonecznika itp. –
i analogicznie, co dzieje się z omega-3 w smażonych rybkach?
Czy nie strzelamy sobie właśnie w kolana i inne wrażliwe na stany zapalne okolice?
3. Gwoli pokory, względności i nadal jak sama Marlen pisze, wciąż ścierających się i co rusz wykluczających hipotez i eurek przytaczam do powyższego punkt wsparcia –
,,Rakieta oddala się z prędkością 2/3 prędkości światła w stos. do obserwatora i rakieta wysyła pocisk z prędkością także 2/3 prędkości światła w stos. do rakiety.
Obserwator nie zanotuje (odbierze) prędkości pocisku równej 4/3 prędkości światła, lecz wartość wynoszącą 12/13 prędkości światła”.
pozdrawiam,
Darek M.
Marlena napisał(a):
Owszem, kolagen jest endogenny, ale z pustego i Salomon nie naleje. Do syntezy kolagenu potrzebne są oprócz odpowiednich aminokwasów jeszcze inne substancje, m.in. witamina C. Na temat nasion w chlebie już odpisywałam – w wilgotnym wnętrzu wypieku panuje temperatura niższa niż my sobie ustawiamy na termostacie piekarnika, więc nasiona są poddane obróbce w innych warunkach niż wysypanie ich np. na patenię i prażenie. Smażenia żywności nie polecam, ani ryb ani w ogóle niczego. Ryby są tak delikatne, że krótka obróbka na parze w zupełności wystarczy.
gagga napisał(a):
Witam,
badany był również wpływ klimatu oraz sytuacji społeczno-ekonomicznej na mieszkańców Kenii? jeśli cały rok mają słońce i ciepło to i warzywa/owoce są bardziej wartościowe, oni się nie przeziębiają, a brak wyścigu szczurów na ścieżce kariery (są tam korporacje?) też chyba ma wpływ na samopoczucie? inna opieka medyczna, urzędy skarbowe, opieka społeczna – toż to zupełnie inny świat, jak ich porównywać z PL?
Marlena napisał(a):
Warto zauważyć, iż dr Ornish czy dr Esselstyn nie wywozili swoich pacjentów do dzikiego buszu w Kenii. Po prostu tam na miejscu gdzie pacjent mieszkał zalecali mu roślinne w stu procentach żarełko i odstawiali mu wszelkie dodane tłuszcze pozostawiając jedynie te, które w całościowych pokarmach występują naturalne (do tego Ornish dodatkowo kazał im się więcej ruszać i uczył ich radzenia sobie ze stresem oraz budowania dobrych więzi z innymi). Okazywało się za każdym razem, że pacjenci zdrowieli, a na obrazie diagnostycznym jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozpuszczały się pacjentom złogi miażdżycowe i uzdrawiały się uszkodzenia śródbłonka naczyń. Te angiogramy, które Ornish czy Esselstyn pokazują na konferencjach i wykładach mówią same za siebie – tętnice przypchane blaszkami i uszkodzone, a za kilkanaście miesięcy odetkane i prawidłowe. Esselstyn ponadto stosował u pacjentów tylko samą dietę roślinną bez dodatkowych działań (jak u Ornisha – aktywność fizyczna, radzenie sobie ze stresem, budowanie więzi) i osiągał takie same wyniki jak Ornish. Jego pacjenci, którym wróżoną rychłą śmierć 20 lat temu lub proponowano operacje i leki jako rozwiązanie problemu – nadal żyją dzięki zmianie diety i cieszą się znakomitym zdrowiem. Nie sądzę przy tym, aby któryś z nich rozkminiał kwestie typu czy warzywa, które aktualnie spożywają są aby na pewno tak samo zdrowe jak warzywa w krajach bardziej nasłonecznionych itd. Po prostu je jedli i… zdrowieli i zdrowi są do dzisiaj! 😉
paula napisał(a):
Witaj Marleno!
Uwielbiam Twojego bloga, chociaż nie jestem wege. Ale większość mojej diety to warzywa i owoce. Do tego trochę mięsa, ryby lub jajka. Gotowych kiełbas nie kupuje wcale (czasami swojską białą kiełbasę). Używam oliwę z oliwek, olej kokosowy, do smażenia masło klarowane. Od czasu do czasu kasza jaglana, komosa ryżowa. Zero cukru, mleka, glutenu. Dzięki Tobie jem więcej na surowo i kupiłam wyciskarkę do soków. Orzechów i strączków nie jem – szkodzą moim jelitom (właśnie z powodu przewlekłego stanu zapalnego jelit przeszłam na dietę, lekarz nie potrafił mi pomóc, ale wyleczyłam się sama – myślę, że po 2 latach takiej diety z moimi jelitami juz lepiej, chociaż nadal muszę unikać niektórych produktów jak np strączki).
Polecam wszystkim taką nieprzetworzoną dietę – lepsze trawienie, znikają alergie, poprawia sie samopoczucie, ma się więcej energii. Moje ciśnienie zawsze wynosiło 120/80. Teraz jest 100/70 lub 90/60. Nie wiem czy to dobrze, ale nie odczuwam żadnych skutków tak niskiego ciśnienia.
Pozdrawiam Cię serdecznie! 🙂
Wojtek napisał(a):
Witam pisząc o fruktozie dodała Pani o naturze, która nie mogła szkodzić organizmom. Proszę mi wytłumaczyć jak to natura stworzyła tysiące roślin i owoców trujących, otumaniających bo to trochę wbrew logice Pani wywodu.
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
A żeby to tylko rośliny 😉 Natura w swojej hojności stworzyła różne rzeczy, które dla człowieka są niejadalne (lub jadalne warunkowo) i to zarówno w świecie flory jak i fauny (co nie znaczy, że Japończycy nie jedzą np. trującej ryby fugu – nie dość, że jedzą to jeszcze płacą za to fortunę). Podobnie wiele ziół i przypraw: spożyte w pewnej (bardzo dużej) ilości ilości szkodzą, a spożyte w ilości niewielkiej – leczą.
Co do fruktozy to nigdy jak do tej pory nie wykazano jej szkodliwości w kontekście spożywania świeżych owoców ją zawierających. Gdy przeanalizujemy badania dotyczące jej szkodliwości to spostrzeżemy, iż dotyczyły one fruktozy rafinowanej, dodanej do pokarmów ręką człowieka. Ta dodana ręką natury do JEJ darów nie wykazuje szkodliwości.
Gdyby zresztą fruktoza występująca w owocach szkodziła człowiekowi, to tacy frutarianie odżywiający się owocami 24/7/365 byliby wszyscy otyli i chorzy, podczas gdy są to ludzie szczupli i zdrowi (przynajmniej ci, których miałam przyjemność poznać). Bardziej od nich otyli i chorzy są ci, którzy NIE jedzą owoców, bo np. się nasłuchali o ich rzekomej szkodliwości „z powodu fruktozy” (nota bene nie jedzą też warzyw bo się nasłuchali o ich rzekomej szkodliwości „z powodu pestycydów”). Szpitale tymczasem… no, cóż, jakoś nie chcą być przepełnione chorymi od tej „strasznej” fruktozy frutarianami – spójrzmy prawdzie w oczy. 😉
Osobiście nie mam oporów przed robieniem sobie latem paru wstawek z dietą 100% surową i głównie właśnie frutariańską (sezon na świeże lokalne owoce jest u nas krótki, więc korzystam ile wlezie). Bardzo dobrze mi one robią, choć samego frutarianizmu jako „sposobu na całe życie” na pewno bym się nie podjęła (z uwagi na klimat i kilka innych rzeczy).
Janek napisał(a):
Witaj Marleno
Mam 60 lat. Wyniki – badania krwi – wszystko w normie. Można powiedzieć wyniki książkowe. Cholesterol trochę wysoki niż norma (230). M.in. dzięki Tobie zmieniłem dietę, nie jem mięsa /raz w tyg. kawałek ryby z piekarnika, czas od czasu jajko, codziennie niewiele twarogu, cukier sporadycznie jako Stewia lub miód, na śniadanie owsianka z owocami, za to ogromna ilość warzyw (surowe i w formie zup oraz potrawek), owoców, soków, orzechów i nasion, siemię lniane, oliwa tylko z Oliwek Extra V, chleb mieszany żytni lub pełnoziarnisty na zakwasie. Generalnie odżywiam się b. dobrze – dodatkowo w sumie spozywam nie więcej niż 1500-1800 kalorii dziennie. A mimo to mam wysokie ciśnienie /od ponad roku średnio 150/95/ I nie pomagają spacery, super dieta. Ze snem jest gorzej ale mimo to przesypiam w sumie w nocy jakieś 6-7 godzin. Lekarze chcą mi dać tabletki, które mają w ulotce cała stronę dz. ubocznych. Próbowałem, puchły mi kostki, bolała głowa – odłożyłem.
Co można jeszcze zrobić by pozbyć się wysokiego ciśnienia? Możesz mi polecić jakiś film (YT) lub książkę – ale po polsku.
Pozdrawiam
J.
Marlena napisał(a):
Janku, polecam książkę dra Deana Ornisha „Spektrum” https://akademiawitalnosci.pl/dean-ornish-spektrum/ – jeśli podjęte do tej pory działania nie przyniosły wystarczająco zadowalających rezultatów to znak, że czas przesunąć się jeszcze bardziej w kierunku zdrowego końca spektrum. Szczegóły w książce pana doktora.
Janek napisał(a):
Marleno. dziękuję za polecenie tej lektury, ale… po dwóch latach stosowania diety wegeteriańskiej /plus czas od czasu chuda ryba/ bardzo schudłem. Robiąc post Daniela – schudłem jeszcze bardziej. Nie jem smażonego, bardzo mało tłuszczu (oliwa, olej lniany, orzechy itp. – niewielkie ilości), mało białka. Dziennie jem od 1500 do 2000 kalorii. Jestem Baaaardzo szczupły. I… obawiam się, że stosując jeszcze bardziej rygorystyczna dietę Ornisza, dzień w dzień, może uda mi się obniżyć ciśnienie ale podupadnę na zdrowiu z powodu dużej niedowagi…
Pozdrawiam
J.
Marlena napisał(a):
Może po prostu powinieneś zjadać więcej kalorii jeśli masz niedowagę, a może problemem jest kiepskie wchłanianie – najlepiej skonsultować z dietetykiem w razie wątpliwości. Na diecie Ornisha w każdym razie nie ma problemu z kaloriami, bo generalnie to nie jest typowa dieta odchudzająca gdzie liczy się kalorie albo odmierza porcje. Zmierz sobie też poziom witaminy D, jej niedobór ma wpływ na nadciśnienie tętnicze.
Janek napisał(a):
Dziękuję Marleno za dobre rady.
Rzeczywiście wczytując się w menu Arta Smitha trudno znaleźć tam jakieś rygorystyczne przepisy – w wielu przypadkach moje są bardziej rygorystyczne (nie smażę potraw :). Sądziłem, że Ornish = taka nasza Dąbrowska. Ale on jest bardziej „łaskawy” 🙂 Poziom Wit. D robiłem jakieś 3 m-ce temu i miałem 35 (norma min. to 30) i stale dzień w dzień jem dwie kapsułki po 2000 j.m.
Ornish wspomina, że dobra na nadciśnienie i obniżenie choresterolu jest witamina B3 (niacyna). Z uwagi na moje problemy z kręgosłupem zamierzałem zacząć brać polecany przez Ciebie niacynamid, regularnie, dzień w dzień. Czy ta forma wit. B3 też może pomóc obnizyc ciśnienie i przy okazji choresterol?
Pozdrawiam
J.
Marlena napisał(a):
Niacynamid nie działa jako regulator poziomu cholesterolu.
Aldi napisał(a):
Pani Marleno, mam pytanie odnośnie osób chorych na Hashimoto, takich jak ja. W protokole autoimmunologicznym, który stworzony jest po to, aby choroba przeszła w stan remisji i nie niszczyła dalej tarczycy zakazane są m.in. produkty zawierające gluten, nabiał, rośliny strączkowe, orzechy, nasiona, warzywa psiankowate. Jestem fanką aktywnego trybu życia i z przyjemnością spędzam czas na siłowni. W jaki sposób dostarczyć sobie białko do organizmu unikając mięsa jak i produktów zakazanych przy Hashimoto? 🙁
Marlena napisał(a):
Osobiście nie stosuję, ale z tego co mi wiadomo osoby uprawiające sport stosują różne białkowe odżywki. Można zapytać dietetyka, na pewno doradziłby jakiś konkretny produkt.
Annkk napisał(a):
Ale średnia długość życia w Kenii wynosi 56 lat (wg Wikipedii), a w Polsce ponad 70, wiec chyba aż tak dobrze im sie nie żyje. Co w takim razie sprawia, że tak wcześnie umierają, skoro nie jest to zła dieta?
Marlena napisał(a):
Wpisz proszę w Google „średnia długość życia w Kenii” – Wikipedia ma mocno nieaktualne informacje. Na rok 2012 jest to nieco ponad 61 lat. To mniej niż u nas, jednak warto zauważyć jak duży procent ludności zarażona jest tam wirusem HIV, co ma niestety negatywny wpływ na długość życia.
Kasia napisał(a):
Przyzwyczajanie dzieci do parówek, to naprawdę sprytny pomysł na wychowanie sobie konsumenta. Nigdy nie patrzyłam na to z tej strony.
mess napisał(a):
Ja w walce z nadciśnieniem stosuję wspomagająco sól magnezową. Polecam każdemu, bo świetnie się sprawdza.
Adriana napisał(a):
Mega blog, super informacje, Mam wiele pytań. Jestem w trakcie wyciągania 4 letniej córki z dysbakteriozy jelit, alergii, celiakia na 90 procent. Dlatego tak mi trudno gdy córka pyta mamo a dlaczego nie mogę zjeść pomidora skoro to warzywo albo melona (uwielbia). Prawie na każde warzywo reaguje i mam krótką listę owoców, które może jeść. Reaguje na histaminę więc odbudowa flory odbywa się za pomocą celowanych probiotyków. Gdy wprowadziłam zalecenia dr Fuhrmana, tzn wywaliłam z domu wszystko i na nowo go zaopatrzyłam było z dnia na dzień gorzej. Stopniowo odstawiłam sterydy i leki, cukru zero na daktyle i miód reaguje), glutenu zero, zero konserwantów powtarzam ZERO, odrobaczam i robie zielone soki choć mam mały wybór i jest ciężko. Na jabłka reaguje, cebula zakazana, banan tylko z jarmużem albo brokułami, sama do tego doszłam, że jarmuż i brokuł fajnie hamują reakcje alergiczną na banana. Już nie paruje tylko wyciskam surowe soki, wcześniej były wzdęcia i wysoki poziom TSH. Mocz oczywiście czerwony. Po pół roku ręce mi opadły. Wie Pani co nam pomogło, ten okropny rosół z kości. Po pierwszym 3 dniowym piciu córka odzyskała kolor z bladej twarzy z widocznymi sinymi kreseczkami na twarzy na taki naturalny. Mocz z czerwonego zmienił się na różowy. Stała się mniej drażliwa, przestała jąkać a po drugim wywarze mocz był już czysty. Niestety wprowadziłam ziemniaki i truskawki i córka wylądowała spuchnięta w szpitalu, dostała najsilniejszy steryd. Przeciwciała przy normie do 60 miała 2200. Po tym wypadku mocz oczywiście czerwony. Miesiąc wychodziłam ze zaśluzowania, leciało jej z nosa zielone przez dzień i noc. Nawet na soki zielone zaczeła reagować, a ja juz schudłam 14 kg. Teraz jesteśmy po 3 sesji rosołu i mocz zaczyna znowu być czysty. Przestała reagować na soki ale jest ciezko z wprowadzaniem nowych warzyw i owoców. Najbardziej ubolewam nad marchewką, ona zreszta też. Jak mam ja zdrowo odzywiac skoro ona reaguje na wiekszosc warzyw i owoców alergią, na jedzenie probiotyczne też, jesteśmy na razie skazani na probiotyki. Jedyne co chce wyraźnie napisać dzieki jarmużowi, brokułom, sałacie, kurkumie, witaminie C i D moja córka radzi sobie bez sterydów, bez antybiotyków i bez leków antyhistaminowych. Pozbyliśmy się śluzu ale stanę w obronie rosołu, dopiero to uszczeliło jelita. Moze dysbakterioza przeszkadza w proukcji kolagenu nie wiem nie wnikałam jeszcze tak głęboko, bo przy mojej trójeczce dzień jest za krótki. Boli mnie, że nie mogę korzystać z wszystkich darów natury i tłumaczyć jej że takie cuda jej szkodzą. Pozdrawiam wierna czytelniczka. Prosze mie pocieszyć, że kiedyś bedzie mogła jeść wszystkie warzywa i owoce:) Uwierze!
Marlena napisał(a):
Jeśli ktoś nie może trawić owoców i warzyw, to oznacza, iż z jego układem pokarmowym jest już baaaardzo źle – to samo dotyczy domowego „testu buraczkowego” – w moczu pokazuje się kolor gdy jest już naprawdę bardzo źle, ten domowy test małej zmiany nie wykaże.
Owszem, rosół pomaga bowiem zawiera ten sam aminokwas uszczelniający barierę jelitową co świeżo wyciskany sok z kapusty: L-glutaminę. Z tym że na temat L-glutaminy z kapusty mamy dowody naukowe (począwszy od dra G. Chenney’a, który jako pierwszy zauważył lecznicze działanie soku z kapusty już w latach 50-tych ubiegłego wieku), podczas gdy wywar z kości należy bardziej do „medycyny ludowej”.
Bywa i tak, że ktoś ma tak zniszczony przewód pokarmowy, że nawet tego soku z kapusty nie może. Wtedy pozostaje właśnie rosół, który, choć nie ma na to dowodów naukowych, działa podobnie. Szczególnie na niedobory L-glutaminy cierpią zaś ci, którzy mają zdiagnozowaną jakąś chorobę autoimmunologiczną. Więcej L-glutaminy potrzebujemy też przy infekcji gdy patogenne drobnoustroje robią nam pogrom naszych dobrych bakterii jelitowych (dlatego babcie chorym dzieciom gotowały rosołek, który miał je wzmacniać i częściowo to robił).
Ogólnie nie ma w rosole nic magicznego – po prostu jest to źródło tego aminokwasu. Nie jest on jednak źródłem witaminy C, co jest jego poważną wadą. Kolagen nie ma z tym nic wspólnego – jest on tak olbrzymią molekułą, że nie zostaje wchłonięty bezpośrednio z przewodu pokarmowego (po spożyciu zostaje on przez nasz ustrój rozbity na poszczególne aminokwasy, po czym przy współudziale m.in. witaminy C następuje proces kolagenogenezy czyli tworzenia własnego kolagenu przez nasz ustrój). L-glutamina doczekała się wielu badań, wszystkie wskazują na to, iż gra ważną rolę w utrzymaniu szczelności bariery jelitowej.
Skąd brać ten aminokwas? Jeśli ktoś nie może ani soku z kapusty ani rosołu, to pozostają jeszcze suplementy: sproszkowaną L-glutaminę rozpuszcza się w wodzie, bywa też dostępna w kapsułkach. L-glutamina ma nie tylko wpływ na jelita, ale też na mózg (jako jeden z nielicznych aminokwasów jest w stanie przekroczyć barierę krew-mózg) oraz mięśnie (dlatego często po nią sięgają sportowcy).
Oprócz kapusty duże ilości L-glutaminy zawierają inne warzywa liściaste (szpinak, jarmuż), algi (spirulina), buraki czerwone, brokuły, szparagi, pietruszka, papaja, miso. L-glutamina jest wrażliwa na temperaturę, zatem najlepsze wyniki daje spożywanie bogatej w nią żywności na surowo. Surowa dieta ogólnie powoduje magiczne uzdrowienie z wielu „chorób” i to nie tylko za sprawą naprawiającej jelita L-glutaminy. 😉
Oczywiście proces naprawy jelit nie może się ograniczać jedynie do L-glutaminy. Jeśli chcemy sobie w jelitach wyhodować dobrą mikroflorę, to pamiętać należy, że żywi się ona głównie węglowodanami. Dobre jest zielsko wszelkiego typu oraz skrobia oporna. Nasze bakterie chcą papu! Cóż z tego bowiem, że wydamy pieniądze na probiotyki, skoro potem te bakterie nie będą miały co jeść. Musimy je dobrze dokarmiać aby nam się te kolonie rozrastały. Czyli prebiotyki oprócz probiotyków – na to trzeba zwrócić uwagę.
Zaśluzowanie jest wynikiem zakwaszenia płynu międzykomórkowego i limfy. Na pierwszym miejscu należy odstawić nabiał, który jest mistrzem w ekspresowym zaśluzowywaniu ludzkiego organizmu. Wszelkie leki (w tym sterydy i antybiotyki) potężnie zakwaszają. Jednak jeśli mają zostać użyte w celu ratowania życia, to rzecz jasna korzyści przeważają nad skutkami negatywnymi (z zakwaszenia i zaśluzowania można kiedyś wyjść, a ze zgonu już nie). Jednak nadużywanie tych środków może działać na naszą zgubę.
Działanie oczyszczające na limfę mają owoce – głównie te bardzo soczyste: arbuzy i winogrona w szczególności, również cytryny. Arbuzy dodatkowo mają niezmiernie mały potencjał uczulający oraz zawierają inny ważny dla jelit aminokwas – cytrulinę (szczególnie ta część blisko skórki oraz sama skórka). Wszystkie owoce mają dużo wolnych aminokwasów, więc nawet żywiąc się przez jakiś czas samymi owocami nie ma sensu zaprzątać sobie głowy, że nam „białka zabraknie”. Nie potrzebujemy białka lecz aminokwasów – cegiełek budulcowych, z których zbudowane jest wszystko co żyje (rośliny, zwierzęta, ludzie). Tak czy inaczej białko jakie jemy zostaje ostatecznie rozbite na aminokwasy. W przypadku owoców nie ma czego rozbijać – dlatego odciążamy organizm, który może zająć się zdrowieniem zamiast trawieniem.
Przy alergiach najlepszym antyhistaminikiem jest witamina C – tę należałoby przyjmować (w formie liposomalnej lub choćby buforowanej czyli askorbinianu) w odpowiednio dużych dawkach (na tyle dużych, że spowodują cofanie się symptomów). Ogólnie mała jest z pewnością nie tylko zakwaszona (na co wpływ mają m.in. leki, szczepionki, kosmetyki, dieta) ale i niedożywiona (w sensie niedoborów witamin i minerałów), lecz przy złym stanie jelit to nie jest nic dziwnego (jesteśmy nie tyle tym co jemy, ile tym co wchłaniamy).
Trawienie, wchłanianie i eliminacja – na te 3 czynniki należy zwracać uwagę, bo jest to podstawa życia (dla wszystkiego co żyje: roślin, zwierząt oraz ludzi). Wystarczy, że któryś z nich nie działa jak należy i już mamy problem. Kiedy rozwiążemy te problemy możemy jeść wszystko co Matka Ziemia dla nas rodzi. Głowa do góry! 🙂
Adriana napisał(a):
Tak Pani Marlenko ale od grudnia zeszłego roku ona nie je nic co zawiera laktozę czy kazeinę, nic co ma jakikolwiek konserwant nawet kwasek cytrynowy, przyjmuje duże dawki kwasu L-askrobinowego, a czasmi liposomalna postac ale cena niestety jest zaporowa bo ona taka butelke 250 ml za 160 zł wypija w dwa dni, witamine D3 doprowadziłam do poziomu 50 i teraz codziennie dostaje dawkę 800 j.m, witamina b12 w normie, kasze jaglaną, gryczana czy owsiankę jada codziennie, komosy nie moze i ryzu tez nie bo reaguje, do tego zielone banany. Uwielbia arbuzy, codziennie zjada przynajmniej pół aż mnie to martwiło. Uwielbia granaty, próbowałam podać papaje ale wszystko ją swędziało. Więc z owoców je tylko banany, trochę poziomek, borówki, arbuzy i dawałam jagody ale po silnej reakcji na ziemniaki unikam psiankowych. Jabłka piła w sokach w zime, ma bardzo silne alergie na pyłki i teraz nie moge podawać. Z warzyw je kalafior, brokuły surowe, bataty, sałaty, rukiew wodną, buraki ale je paruje 20 minut, zielone ogórki, jarmuż, ostatnio wprowadziłam kapuste ale zaszalałam i zrobiłam gołąbki więc nie wiem czy coś z witamin w niej zostało. Je równiez mięso dziczyzne albo własnie ten rosół, ale nie codziennie. Ogólnie je bardzo proste posiłki tylko ilosc mnie martwi, jednak ona jest po prostu głodna:( Uwielbia migdały daje jej moczone przez noc w postaci serka ze szczypiorkiem czy ogórkiem. Pije wode kokosowa prawie codziennie i zajada sie kokosem. Tyle więc na pewno jest niedożywiona ale ja nie wiem jakie jej dawac witaminy. Żelaza bym nie chciała podawac a jest w wielu zestawach. Syntetyczna witamina podnosiła jej poziom żelaza poza granice normy. Jeszcze dodaje siemie lniane do placuszków jakie znalazłam w Pani książce z przepisami. Olej z kokosa duzo, oliwy nie moge trafic dobrej:(, olej z konopii i olej z pestek dyni czasami. Teraz wprowadziłam tran kiedys dawałam olej z rekina. Tak jedziemy od grudnia 2016 roku i dalej jest ciezko. W kupce jej wyszły przeciwciałą na helicobakter, co jakis czas odrobaczam ją Vernicabonem i tam jest jeden konserwant ale nie przeskocze tego bo inne zawieraja babke a ona jest uczulona. Nie wiem czemu tym pasozytom tak dobrze się żyje skoro ona je tylko to co napisałam. Wychodza takie białe kropki w kale albo takie czarne jak mak, czasami widać białe niteczki. Swedzi ja czesto skóra i bolą nogi. Sińce mijaja tylko po rosole a potem wracają. Młodsza je praktycznie to samo co starsza i zaczely jej wypadac włosy. Mam niedozywione dzieci a ciezko cos nowego wprowadzić:( Nie wiem co robic skoro nie jemy nabiału, cukru, konserwantów, rozwala mnie to jestem klebkiem nerwów. Co ją zakwasza. Lglutaminy w proszku nie kupowałam bo pytałam lekarzy ale mowia ze jest za mala. Dziekuje za odpowiedz i prosze o wiecej jak Pani moze nam cos doradzic.
Marlena napisał(a):
Aby mieć korzyści z L-glutaminy w kapuście to należy wyciskać z niej sok, na surowo. Gołąbki nie zdadzą egzaminu. Zakwaszająco działają wszystkie produkty odzwierzęce i zbożowe. Odkwaszają jedynie dwie grupy pokarmów i są to świeże owoce i warzywa (szczególnie właśnie na surowo, bo gdy są gotowane nie mają już tej mocy jak surowe). Z warzyw najmocniej odkwaszają te o zielonych liściach. Wywar z kości może i uszczelnia jelita ale ma tę wadę, że nie odkwasza, ponadto nie zawierając błonnika nie daje papu naszym dobrym bakteriom.
Dając małej oleje zapewniamy kalorie, ale nie mikroskładniki odżywcze, bowiem oleje ich nie posiadają w satysfakcjonującej ilości: oleje to koncentraty kwasów tłuszczowych, ilość witamin i minerałów jest w nich znikoma. Jednym słowem to takie „puste kalorie”.
Ten syropek Vernicabon można sobie darować skoro zwyczajnie nie działa. Nie wszystko działa na każdego – musimy się z tym pogodzić. Samo wybijanie pasożytów to nie jest zresztą dobra strategia. Pierwsza sprawa to stworzyć dla pasożytów teren nieprzyjazny do życia – wtedy się wyniosą. Inaczej nie wyniosą się: będzie im tutaj tak dobrze, że będą wolały uodpornić się na składniki syropku niż zrezygnować z wygodnego mieszkanka gdzie dostają dużo papu i mogą się rozmnażać. Tak właśnie działa wszystko w naturze: najważniejszy jest teren. Stwarzając teren nieprzyjazny i przywracając równowagę całego systemu pozbywamy się pasożytów.
Owszem, czasem sama dieta nie wystarczy i może być potrzebne wsparcie ze strony medykamentów (typu vermox itp. – przepisze lekarz, tak, zgadza się – jest to chemia, ale czasem niestety trzeba i po taką „ostrą” broń sięgać, gdy nie ma wyjścia) lub ziół (czarny orzech, piołun, olejek z oregano, czosnek czy też świeże pestki dyni).
Naukowo udowodnione są też pestki papai: enzym papai (papaina) rozpuszcza białka robaków (np. glisty, owsika, włosogłówki) i pasożyty giną. Były robione nawet badania naukowe na ten temat, które potwierdziły skuteczność tradycyjnej „ludowej” antypasożytniczej kuracji https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/17472487 – 23 z 30 dzieci które dostawały codziennie suszone nasionka papai zmieszane z miodem pozbyło się pasożytów, a więc jak widać skuteczność jest stosunkowo wysoka. Warto wiedzieć, że dostępne w handlu środki o nazwie „Sól zmiękczająca mięso” ma dodatek papainy jako substancji aktywnej – właśnie dlatego, że papaina rozpuszcza białko.
Pestki papai ze środka należy wybrać, dokładnie opłukać usuwając resztki ciągnących się nitek miąższu, następne wysuszyć je np. na kaloryferze lub w suszarce do grzybów (albo w piekarniku nastawionym na minimum, z otwartymi drzwiczkami – tak jak suszy się grzyby). Potem zmielić je w młynku do kawy i zażywać 1/2-1 łyżeczki dziennie przez 7-10 dni wymieszane z naturalnym miodem. Mają nieco gorzkawy, pieprzny smak. Nie jest to coś, co zachwyca smakiem, ale to jest lekarstwo, więc ma działać, a nie smakować 😉
Można nasionka papai (zmielone, wysuszone) dodawać też do potraw jako zamiennik pieprzu.
Najważniejszy jest jednak teren. Nie pytaj co nowego wprowadzić, tylko sprawdź co wywalić (dużo) by nie zagracać terenu. Zostawić tylko to, co wspomaga organizm w dziele uzdrawiania i tworzy teren nieprzyjazny dla wszelkiej gadziny. Wysłałam też kilka informacji na maila.
Adriana napisał(a):
zapomniałam dodac jeszcze robie inhalacje z soli fizjologicznej i codziennie moczą nogi raz w chlorku magnezu a raz w soli. Bierze silne probiotyki vivomixx a teraz ma przerwe i bierze trohe słabszy probiotyk. Robiłam badania na strawienie pokarmów wyszlo ok, nigdy nie miała niedowagi ale ma dwa geny celiakii i miała objawy robiła białe kupki i była rozwalona emocjonalnie. Minęło po wycofaniu glutenu. Reakcja polega na tym, ze gdy zje coś alergizujacego swedzi ja skóra i dostaje kataru raz przeźroczystego a raz zielonego, czasem są wysypki. Zrobiłam testy alergiczne ale to lipa bo ma bardzo wysoki CCD Marker który sprawia, że po badaniach wiem mniej niz przed. Kasa wyrzucona w błoto.
Marlena napisał(a):
Adriano, aby móc trawić poprawnie białka glutenowe to trzeba mieć jelita w doskonałym stanie. Nasi przodkowie takie mieli (gluten towarzyszył ludzkości przez tysiące lat). My niestety już nie wszyscy, bowiem zniszczyliśmy sobie jelita nowoczesnymi wynalazkami i nowoczesnym pseudożarciem. Ogólnie jednak da się żyć bez tych czterech roślin na krzyż zawierających gluten.
Katar i egzema to typowe oznaki zaśluzowania układu limfatycznego, a ten z kolei jest najważniejszym praktycznie „organem” układu odpornościowego. Stąd biorą się wszystkie „choroby” jak alergie, zaburzenia autoimmunologiczne, nowotwory i inne „przyjemności” wynikające z życia we współczesnej cywilizacji.
Kiedy ja byłam mała to mieliśmy w klasie jednego (JEDNEGO!) alergika. U mojego dziecka w klasie wspólna klasowa wigilia musiała być ustalana odgórnie przez rodziców, bo niemal każdy w klasie ma na coś alergię – ten na gluten, tamten na orzechy, idzie zwariować. A to tylko jedno pokolenie różnicy – strach więc pomyśleć co będzie z naszymi wnukami, bo chyba będą musiały przejść na odżywianie się praną albo energią słoneczną 😉 , skoro każdy rodzaj pokarmu będzie dla nich „szkodliwy” – jeśli się nie obudzimy i nie zaczniemy zmieniać swojego stylu życia, swoich przekonań i nie zaczniemy edukować innych, że „choroby” biorą się z notorycznego łamania praw natury na każdym polu (sztuczne porody, sztuczny pokarm, zaburzony sen, słońcofobia, za mało lub za dużo ruchu, śmietnik w głowie i w sercu, medykamenty, środki czystości, pestycydy, kosmetyki, promieniowanie elektromagnetyczne, komórki, tablety w rączkach dzieci itd. – długo by wymieniać!).
Adriana napisał(a):
dziękuje drogę mam jedna wyleczyć córkę i nauczyć moje dzieci zdrowo jeść a nie podawać syropki antyhistaminowe i sterydy. Bardzo mi w tym pomaga Pani blog. Rodzina męża niestety przestała się do mnie odzywac gdy z mojego domu zniknęło praktycznie mięso. Gdy podczas posiłku powiedziałam moim dzieciom, że mięsko mogą zostawić byleby zjadły warzywa, oburzeni teściowie wstali od stołu:) Usłyszałam tylko, że nikt jeszcze na warzywach dzieci nie wychował i mnie się nie uda:) A ja myślę, że z Pani wiedzą, którą się tak chetnie Pani dzieli i moim brakiem umięjętnosci gotowania:) tzn uczę się dopiero teraz gotować:) damy radę. Mój mąż po odstawieniu mięsa, schudł 15 kg w 2 miesiące, przestała go boleć głowa a miał bóle tak silne, że ciężko mu było wstać z łóżka. Leków na pasożyty już nie podam, wystarczy u nas tej chemii bo po takim leku zaczęło sie sypać jej zdrowie ale bardzo dziękuje za szczegółowy opis drugiego sposobu na odrobaczanie:) Cała nasza rodzina zmienia nawyki, ze mna jest najgorzej bo stres mnie wykańcza. Dzisiaj zrobiłam sok z kapusty:) 3 razy wypiła, na więcej zabrakło mi kapusty:) Zamówiłam już eko i będziemy dwa tygodnie pić albo i dłużej. Dałam jej też pół jabłuszka z naszego sadu i zobaczymy. Mocz już czysty więc możne nie będzie reakcji. Gdzieś tu kiedyś przeczytałam o sprawdzeniu czy ma się na jakiś produkt nietolerancje, taki domowy sposób, ale nie potrafię teraz tego wpisu znaleźć. Mogłabym prosić namiar:) Mam pytanie jak Pani dba o bób? ja posadziłam ale robaki takie czarne cały mi zniszczyły a brokuły mi zakwitły. Pięknie wyglądają ale zjeść nie da rady:) Udały mi się tyko pomidory, jarmuż, sałata, poziomki i truskawki. Za rok planuje wielkie sadzenie. Dziekuje!!
Marlena napisał(a):
Ach, jak mój syn był mały to pediatra też mnie straszyła, że bez mięsa nie urośnie i że mam mu je dawać choćby od czasu do czasu (czego oczywiście nie robiłam, my tylko ryby jadamy ale i to nie za często się nam zdarza, może raz na kilka tygodni, od wielkiego dzwonu), a dzisiaj synek mój jest przewlekle zdrowym 13-latkiem – jedynym uczniem w klasie, który przez cały ubiegły rok szkolny nie opuścił ani jednego dnia z powodu choroby. Ani jednego!
Więc domyśl się gdzie można sobie wsadzić to co myślą lub mówią na ten temat inni. 😉
Domowy test na nietolerancje pokarmowe nazywa się Food Detective, można go nawet przez internet zakupić. Jeśli chodzi o bób, to jak tylko zawiążą się z kwiecia strączki to należy bób ogłowić, to znaczy uszczypać im wierzchołki. Bo to czarne coś to mszyca, bardzo lubi siedzieć na wierzchołkach. Jak nie ma wierzchołków to i nie ma takiego problemu. Na mszycę stosowałam oprócz tego miksturę złożoną z wody, kilku kropel płynu do naczyń oraz olejku eterycznego goździkowego. Ale przede wszystkim ogłowić trzeba. Ani mszyca nie przyjdzie wtedy a i strąki będą dorodniejsze, bo cała siła pójdzie w strączki, a nie w dalszy wzrost rośliny do góry, wykształcanie nowych liści itd. Polecam czerwony bób, karmazyn. Jest dużo smaczniejszy niż zielony, choć nie plonuje tak obficie.
piotrek napisał(a):
Omega 3 pomagają, ale podobno trzeba brać dużo większe dawki niż standardowe.
” Zwracam uwagę na jedną rzecz – w badaniach tych użyto dawek prawie 3 gramów EPA i 2 gramów DHA, branych przez około 2 miesiące. Podkreślam – 3 gramy EPA, a nie 3 gramy omega 3 czy też 3 gramy oleju rybiego. Jeśli suplement zawiera 180 mg EPA i 120 mg DHA, to dla uzyskania efektu leczniczego trzeba brać przynajmniej 12 tabletek dziennie. Suplement o takim składzie, na który w tej chwili patrzę ma zalecenie „1 tabletka dziennie” – to nie ma prawa zadziałać. ”
https://nadcisnienie.naturalneleczenie.com.pl/omega3.html
Marlena napisał(a):
Portalu tego autora nie polecam akurat, bowiem mija się on z prawdą nad wyraz często. A Omega-3 działają owszem, ale objawowo.
bea napisał(a):
Dwa lata temu przeszłam na prawie wegetarianizm , raz w tygodniu zwykle jem rybę, ale pewno nie dlatego ,że mam mocno taką potrzebę , ale by nie prowokować dodatkowych konfliktów z mężem i pozwolić choć raz w tygodniu przyrządzić mu posiłek dla nas obojga. W tygodniu pracy , każde z nas gotuje osobno . wcześniej nie jadłam dużo mięsa ale jednak bywało np. 2 razy w tygodniu , on je mięso co dzień – może nie klasyczny kotlet,ale inne produkty.
Początkowo było masa konfliktów i wyrzutów ,że dziwaczę , że przecież i tak wciąż coś mnie boli, że moje jedzenie to gówno etc. Było mi trudno , teraz jest lepiej-ale nie idealnie , on ( cukrzyca typ 1 od 20 lat , cholesterol , nadciśnienie ) przestałam już go namawiać do ograniczenia smażenia , dosalania etc . Ja owszem cierpię na różne dolegliwości nie do końca zdiagnozowane ( jednak domniemuję ,że przyczyną może być nadmiar stresu) moje wyniki z krwi a robiłam różne , mocno rozszerzone naprawdę są b dobre. Mimo ,iż nie jem mięsa moje HGB =14 , tyle samo co mojego mężą – a normy dla mężczyzn są wyższe, mój cholesterol HDL=85 ( ten dobry) a LDL=63 więc wyniki mega lepsze niż jego , jednak mimo to , on często mnie atakuje z powodu mojego jedzenia. Chętniej poszłabym krok dalej i wykluczyła nabiał , bardziej ograniczyła ryby czy na jakiś czas choć zrezygnowała z glutenu- jednak to by oznaczało 3 wojnę światową.
Powiedzcie jak to jest u was w domu- łatwo zarazić zdrowymi nawykami Waszych partnerów?
Marlena napisał(a):
Bea, po co robić problem tam gdzie go nie ma? Problem i trzecia wojna jest tylko w głowie, w rzeczywistości nie istnieje: każdy je to co lubi i to co (uważa, że) mu służy.
Porozmawiaj z mężem i powiedz mu, że od teraz kompletnie nie będziesz wtrącać się w to co on spożywa (ani jak to przyrządza), ani też komentować w najmniejszy nawet sposób tego (czy to samego jedzenia czy efektów jakie ma na niego) oraz spytaj czy w zamian on może zobowiązać się do takiego samego traktowania ciebie? Myślę, że uzyskasz pozytywną odpowiedź. Jak nie od razu to po krótkich negocjacjach (wystarczy, że zadeklarujesz chęć pokojowego współistnienia).
Potem trzymaj język za zębami i pozwól mu robić co uważa za stosowne. Na jakąkolwiek uwagę z jego strony przypominaj mu taktownie aczkolwiek stanowczo, że była zawarta „męska umowa” o NIEporuszaniu tematów dietetycznych w tym domu oraz poszanowaniu cudzych wyborów, jakiekolwiek by one nie były, w związku z czym puszczoną w Twoim kierunku przed chwilą mężowską wypowiedź właśnie jednym uchem wpuściłaś, a drugim wypuściłaś, o czym informujesz uprzejmie.
I przestań się silić na wspólne posiłki w starym stylu (kochanie, ach, jaka jestem szczęśliwa, w końcu w sobotę zjemy coś WSPÓLNIE, a mianowicie rybkę, w ten sposób każdy z nas będzie zgrzytał zębami i będzie jadł nieszczęśliwy i/lub wkurzony, bo ja wolałabym moje warzywa a ty jak wiadomo mięcho, ale przynajmniej „wspólny posiłek” zaliczony będzie – żeby nie było).
Bea, wspólny stół NIE MUSI wcale wyglądać „jak u mamy” czyli 3 dania na krzyż smakujące każdemu i teraz „jedzcie z tego wszyscy oraz chwalcie”. Stół może również wyglądać „dla każdego coś dobrego”. Ty jesz swoje zdrowe sałatki, on je swoje niezdrowe mięcho, każdy jest zadowolony, toczy się miła rozmowa w serdecznej atmosferze itd. Serio!
Życie staje się prostsze gdy porzucamy nasze stare przekonania i nawyki. Gdy jakakolwiek myśl jest dla nas bolesna, to oznacza to, iż jest ona… fałszywa. Nie trzymajmy się takich myśli. Jeśli ja myślę „mąż powinien jeść więcej warzyw” i sprawia mi ból, iż on ich nie je „więcej” niż ja bym chciała aby jadł, to znaczy, że myśl typu „powinien” jest z gruntu FAŁSZYWA. Bo prawda jest taka, że nikt nic nie „powinien”.
Każdy jest obdarowany wolną wolą i robi to, na co obecny stan jego umysłu, wiedzy oraz ducha mu pozwala. Gdyby pozwalał na więcej, to ten ktoś robił by inaczej. To chyba logiczne, prawda? Być może Twój mąż myśli „powinno być jak dawniej, gdy mieliśmy wspólne posiłki tzn. jedliśmy TO SAMO” i ta myśl sprawia mu dyskomfort (bo jest fałszywa – przecież nie zawrócisz ze swej drogi tylko dlatego, iż ktokolwiek sobie myśli, że „powinnaś”), w związku z czym on piekli się gdy widzi na Twoim talerzu coś innego. Bo przecież powinnaś. Bo on powinien. Bo razem powinniśmy.
A jak jest u mnie? Ja przechodziłam podobne stadium swojego czasu jak u Ciebie. U mnie w domu również gusta kulinarne domowników nie są niestety do końca wspólne i spójne z moimi, ale zwyczajnie po pewnym czasie doszłam do wniosku, że to ja najpierw muszę zmienić SWOJE myślenie, przestać być „misjonarzem prawdy” zaglądającym każdemu do talerza (do czego miałam na początku mojej drogi do zdrowia spore tendencje) i strofującym małżonka („znowu dosalasz! Za dużo tłuszczu! Przestań smażyć!” itp.), tylko dawać cichy przykład swoją osobą – ale bez oceniania i komentowania. Dajmy ludziom żyć i zobowiążmy ich do tego samego (bo to musi działać w obie strony), a życie stanie się piękniejsze – zarówno dla nas jak i dla innych.
Możemy dawać przykład, podsuwać lektury, przemycać nawet cichaczem zielsko tu i tam itp., ale nie możemy przecież wejść do czyjejś głowy i zmienić mu myślenia siłą. To się po prostu nie uda. To jest tylko przyczynkiem dodatkowego stresu – dla kogo? Przede wszystkim DLA NAS SAMYCH. I naprawdę nie jest to tego warte, bo i tak na siłę nic nie da się tutaj zrobić.
bea napisał(a):
Od 2 lat jestem prawie wegetarianką , piszę prawie , bo jadam ryby , zwykle raz w tygodniu . Problem polega na tym , iż mój mąż na początku robił mi mega wojny z powodu zmiany żywienia. Teraz każdy gotuję oddzielnie , tylko na weekendy kompromisem są ryby Mimo , iż on sam cierpi na cukrzycę typu 1 od ponad 20 lat , wysoki cholesterol , nadciśnienie , niewydolność żylną w kończynach dolnych -warzywa są u niego dodatkiem i tylko niektóre wybrane , dużo smaży , dosala potrawy , jada czekoladę , solone orzeszki i inne niezdrowie rzeczy. Staram się szanować jego wybory , choć owszem zachęcałam do pewnych zmian , widząc ,że problemy zdrowotne się nasilają , jednak to on mnie atakuje ,że wydziwiam , że po co mi to wszystko , gdy często coś mnie boli( np. zoładek , w lewym boku , drzy mi ciało)-miałam wiele badań , wszystko dobre wyniki , jednak jestem mega znerwicowana i w tym upatruje źródło różnych problemów, źle sypiam. Z jednej strony chciałabym pójść krok dalej w kierunku zdrowia stosując Twoje rady np. na jakiś czas zrezygnować z glutenu( mimo ze próbki z kolonoskopii tzw wskaźnik Marsha wykluczają nietolerancje glutenu) ,jednak i tak nieraz słyszę przykre rzeczy w stylu ze jaglanka na sniadanie to gowno czy jakies inne roślinne wariacje potraw .Nie mam siły na 3 wojnę światową , a związku jestem od 12 lat.
Czy też macie w domu takie problemy by wdrożyć zdrowszy sposób odżywiania?
Patrycja napisał(a):
Witam, bardzo prosiłabym o podpowiedź, czy można spożywać imbir, gdy bierze się leki na nadciśnienie. Będę ogromnie wdzięczna za odpowiedź
Marlena napisał(a):
Jeśli lekarz nie zabronił to pewnie można.
Magda napisał(a):
Droga Marleno:)
Tak jak wcześniej napisałam Twój blog jest niesamowity, a wiedza przeogromna.Dziękuje w imieniu swoim i innych za to,że się nią w przystępny sposób dzielisz:)
Mam od jakiegoś czasu problem z nadciśnieniem.Zaznaczam,że moja dieta jest zrównoważona,prawie nie jem mięsa,nie palę,nie piję alkoholu ani żadnej kawy,ale tak się złożyło,że od jakiegoś czasu żyję w permanentnym stresie i chyba dlatego tak wyszło.Próbowałam obniżyć ciśnienie czosnkiem,sokiem z buraka,sokiem z aronii,wit.c.,nic nie pomogło.Było podwyższone np167/92.Miałam do tego takie zawroty głowy,że nie mogłam się w nocy przekręcić na poduszce.Rozpoczęłam branie leku Telmizek 40 mg.
Ciśnienie się obniżyło,ale biorę ten lek z niechęcią i wolałabym wrócić do normalności.Nie wiem czy dam radę.Jestem w wieku „menopauzalnym” (52 l.) i to jest na pewno drugi poważny powód ciśnienia.A trzeci powód to wysoki poziom homocysteiny (16uml)oraz zawyżony poziom żelaza169 uq oraz erytrocytów.Odkąd pamiętam,zawsze tych erytrocytów było dużo.
Lekarz rodzinny stwierdził,że nie ma powodu do niepokoju,że taka już moja uroda,że jest tak dużo tych czerwonych krwinek, a homocysteina jest ok (czytałam że norma jest do 13 uml a ja mam ponad 16uml))Oczywiście badania zrobiłam na własny koszt.
Czuję sie żle.
Czytałam,że aby obniżyć poziom homocysteiny należy brać witaminy z grupy b (zwłaszcza b6 i b12) oraz kwas foliowy. Ale nie wiem,czy nie przybędzie mi wtedy żelaza,którego mam w nadmiarze oraz erytrocytów.
Poradź Marleno co robić.Czy spotkałaś się z takim „przypadkiem”
pozdrawiam serdeczne:)
Marlena napisał(a):
Trudno mi coś doradzić bo ja nie borę leków. Jednak na pewno wiele można zdziałać dietą, nawodnieniem, suplementacją, aktywnością fizyczną i słońcem. Czyli naturalnym stylem życia.
To, że jesz mało mięsa czy nawet wcale, to jeszcze nie jest bilet do zdrowia. Ważne jest bowiem ile jesz owoców i warzyw – szczególnie zielonych i strączkowych oraz czy unikasz złodziei zdrowia w postaci nie tylko używek ale i pokarmów uzależniających i czyniących spustoszenia w ludzkim organizmie (np. pasteryzowane wyroby nabiałowe, cukier i słodycze przemysłowe pełne świństw np. tłuszczów utwardzonych, syropu fruktozowo-glukozowego itp.). A jeśli do tego zamiast jeść dużo warzyw i owoców wybieramy sklepową paszę, to niestety pieczywo, słodycze, makarony itp. – to nie jest jedzenie naturalne lecz przetworzone, a na przetworzonym trudno zachować zdrowie. Więc przyjrzałabym się diecie.
Niestety w zasadzie każdy kto tutaj przychodzi z jakimś niedomaganiem mówi „staram się jeść zdrowo” albo „mam w miarę dobrą dietę”. Tylko że dla każdego z nas znaczy to coś innego, a najczęściej tak naprawdę nawet nie mamy pojęcia co jest zdrowe, a co nie, bo większość naszych przekonań na temat tego czym jest zdrowe odżywianie kształtują media głównego nurtu.
Niby czytamy etykiety, oglądamy w TV grubą panią Kasię B., która podobno „wie co je i wie co kupuje” itd., a tak naprawdę zapominamy o jednym i żadna pani Kasia z telewizji też tego nie powie, bo nikt jej za to nie zapłacił: najlepiej naszej maszynerii służą pokarmy nie posiadające etykiet – znajdziemy je na dziale z warzywami i owocami na wagę. Pokarmy, które nie potrzebują etykiet, bo Matka Natura swoich wyrobów nie musi opisywać etykietami ze składem. Tylko człowiek musi i też nawet nie zawsze uczciwie opisuje co do swojego wyrobu wsadził i co z nim zrobił.
A jak popatrzymy co ludzie kładą na taśmę przy kasie w markecie to widać przecież z czego głównie czerpią swoje kalorie: bynajmniej nie z owoców i warzyw. Najczęściej jestem jedyną osobą przy kasie wykładającą na taśmę 95% warzyw i owoców i 5% innych produktów. Reszta towarzystwa skład zakupów prezentuje odwrotny niż ja: 95% śmieci żywieniowych i 5% warzyw i owoców. Dlatego ja jestem przewlekle zdrowa, ale… po prostu ja mam wiedzę jak to się robi, już nie zamydli mi oczu żadna pani Kasia z telewizji prowadząca swój program do spółki z pewną otyłą panią profesor dietetyki, pokazując który serek, jogurcik, masełko czy bułeczka są „zdrowsze”. Dla jasności: nie jestem weganką ani nawet wegetarianką! 😉
I zmieniłabym lekarza który nadkrwistość traktuje w kategoriach „taka pani uroda” – nadkrwistość może być sygnałem wielu chorób i trzeba wykonać dobrą diagnostykę. A może tylko jesteś odwodniona i niedotleniona.
Gromadzeniu się żelaza sprzyja nie tylko spożywanie pokarmów odzwierzęcych bogatych w żelazo hemowe, ale i… cukier. Czyli Twoja słabostka. Pisałam o żelazie tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/tag/zelazo/
Pokarmami z których powstaje homocysteina są głównie białka mleka i sera (kazeina!), a ponadto białko jaja, jak również mięso ssaków i ryb. Cukier również podnosi homocysteinę, podobnie jak robią to pokarmy odzwierzęce i robi to w ukryty sposób, bardzo perfidny. Kwas foliowy (z łać. folium=liść i właśnie w zielonych warzywach najwięcej go znajdziemy), B12 (ważne nie tylko dostarczać ale i wchłaniać) i B6 są niezbędne do przemiany homocysteiny w aminokwasy. Nie ma witamin – nie ma przemiany, homocysteina rośnie. Cukier jest bezczelnym złodziejem witamin z grupy B. Złodzieja nie wpuszcza się do domu, choćby nie wiem jak był przystojny i pięknie wyglądał obiecując nam nieziemskie rozkosze. Won z domu i już! 😉
Ja też jestem w Twoim wieku (52 w kwietniu), ale nie mam najmniejszych problemów z ciśnieniem. Objawy menopauzy też mnie nie dotyczą. Menopauza to nie choroba. Podobnie jak nie jest nią ciąża czy okres dojrzewania. Nie ma co szukać sobie wymówek czy usprawiedliwień typu „bo wiek”, „bo menopauza” itp. 😉
Magda napisał(a):
Witam Pani Marleno:)
Pani blog jest po prostu SUPER! a wiedza ogromna!Cieszę się,że tu trafiłam:)
Mam problem z nadciśnieniem i od miesiąca rozpoczęłam brać leki, które je obniżyło,gdyż nie pomagały naturalne sposoby: czosnek,sok z aronii,sok z buraka itp.,przestałam także jeść mięso,jednak nic to nie dało.Biorę raz dziennie Telmizek 40 mg.Chciałabym z czasem to odstawić, ale na razie muszę brać.Mam ponadto podwyższony poziom homocysteiny oraz żelaza. Czytałam,że aby obnizyć poziom homocysteiny należy brać wit,b2 b6 ib12 oraz kwas foliowy.Ale czy wtedy nie wzrosną czerwone krwinki,których mam dosyc. Rozważałam całkowite przejście na wegetarianizm,stosowałam taką dietę ponad miesiac i nie mam parcia na mięso.Zastanawiam się jednak,czy to jest dobre dla mojej grupy krwi – mam B, a to podobno mięsożercy.A ja naprawdę bez mięsa mogę żyć,tylko co z tą grupą krwi.Ciekawa jestem Pani opinii.
pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Póki co dieta osobna dla każdej grupy krwi nie ma żadnego poparcia naukowego. Gdyby grupami krwi mieliby się przejmować staruszkowie w Niebieskich Strefach długowieczności, to część z nich pewnie nigdy by nie dożyła trzycyfrowych urodzin! 😉
Magda napisał(a):
No i napisałam dwa razy prawie to samo, bo myślałam,że nie weszło:)
pozdrawiam:)
Agnieszka napisał(a):
Witam serdecznie i przede wszystkim bardzo dziękuję za cenne informacje na blogu!
Zaglądam tu systematycznie, a teraz jeszcze częściej za względu na to , że mój mąż choruje na serce . Staram się , by jadł zgodnie z zasadami dr Esselstyna, Ornisha, ale przyznam nie jest to łatwe. Bardzo byśmy chcieli znaleźć kardiologa na Śląsku, dla którego temat diety roślinnej nisko tłuszczowej w chorobach serca nie jest obcy. Pani Marleno, może Pani może kogoś polecić, albo ktoś z czytających? Bardzo proszę o pomoc, przeczesałam już internet, wiem, że jest dr Barczyńska, ale z Warszawy do Katowic to trochę daleko jak na comiesięczne wizyty. Z góry dziękuję za jakąkolwiek pomoc! Pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
Agnieszko, na Śląsku to nie wiem, ale jest dr Jeżewski z Łodzi: https://www.klinikasalix.pl/specjalisci/dr-tomasz-jezewski/
Tutaj jest jego strona internetowa: https://www.turn-fit.com/
Może on zna kogoś ze Śląska i poleci.
Agnieszka napisał(a):
Bardzo dziękuję na pewno skorzystam!
Putka napisał(a):
No chyba nie margaryne, to chyba zart. Przetworzony, utwardzony tluszcz. Naturalne maslo, majace witaminy.
Marlena Bhandari napisał(a):
Margaryny miękkie promują dietetycy. Z wyjątkiem tych kumatych dietetyków, którzy zalecą bogate w beta-sitosterol awokado, po którym w badaniach już po 7 dniach uczestnikom spadł cholesterol o 17%, poprawił się też stosunek TG/HDL). 🙂
Masło jest produktem naturalnym, ale to też jest produkt przetworzony, tylko że z naturalnego źródła. Masło trzeba sobie wyizolować, bo z cyca krowiego płynie mleko (produkt nieprzetworzony), dopiero dalsze przetwarzanie mleka powoduje wyizolowanie masła. Masło jednym słowem to produkt przetworzony, izolat tłuszczowy pochodzący z naturalnego źródła, jakim jest mleko.
W sporze między masłem a margaryną wygrywa jednak mimo wszystko krowa, a nie laboratorium chemiczne.