Młoda mama nigdy nie ma lekko. Trudy ciąży i porodu często odbijają się na zdrowiu kobiety w sposób nieoczekiwany, na przykład stając się wyzwalaczem różnych stanów chorobowych – czasem całkiem nowych (jak np. poporodowe zapalenie tarczycy), czasem pogłębionej wersji problemów zdrowotnych istniejących jeszcze przed zajściem w ciążę, a czasem jedno i drugie.

Tuż przed Świętami dostałam przepiękny list. Najpiękniejsze życzenia jakie kiedykolwiek dostałam na Święta. Napisała do mnie wierna czytelniczka Joanna, opisując swoją historię: uzdrowiona tarczyca oraz uratowane karmienie piersią.

Zdjęcia „przed i po” tej dzielnej młodej mamy po prostu zwaliły mnie z nóg i odebrały mi mowę!

Joanna zgodziła się podzielić swoją historią oraz zdjęciami nie tylko ze mną, ale ze wszystkimi czytelnikami, za co jestem jej ogromnie wdzięczna.

Jestem pewna, że niejedna kobieta odnajdzie w historii Joanny zarówno przestrogę jak i ogromną inspirację.

Bo dobra wiadomość jest taka: zmiana stylu życia może spowodować, że organizm przełączy się w tryb samouzdrawiania. A im więcej czynimy zmian, tym szybsze nasze zdrowienie!

Jak to się robi? Diametralna zmiana diety, świeżo wyciskane soki warzywno-owocowe, wyrzucenie chemii z domu i stosowanie dodatkowych witamin i minerałów w  razie potrzeby.

Trzeba jednym słowem najpierw zebrać odpowiednią wiedzę, a następnie zakasać rękawy i zabrać się kompleksowo do działania, bo bez działania nawet najwspanialsza wiedza nie zda się na nic.

A Joanna, jak za chwilę się przekonacie, naprawdę uczciwie odwaliła kawał porządnej roboty: wystarczył miesiąc, by stanęła na nogi i wprawiła w osłupienie swoją lekarkę.

A oto już list i zdjęcia przesłane przez Joannę.

„Pani Marleno,
pewnie dostaje Pani tysiące maili od czytelników. Nie chcę Pani zabierać zbytnio czasu na czytanie. Ale muszę Pani podziękować. Uratowała mnie Pani. Mnie i moje karmienie piersią. 

Zawsze myślałam, że zdrowo się odżywiam. Jadłam mnóstwo nabiału, kochałam cukier. Lubiłam też owoce i warzywa, ale nie były one podstawą mojej diety. Planowaliśmy z Mężem dziecko. Miałam ciągle wysypki, napuchnięte powieki, schodziła mi z nich skóra, problemy w toalecie, bóle brzucha.

Całe życie byłam na coś tam uczulona i co jakiś czas wracałam do tego, czego jeść nie mogłam i było ok. Tym razem testy alergiczne nic nie pokazały. Za to testy na nietolerancje pokarmową tak. Organizm się zbuntował. Przestałam jeść gluten, nabiał i kilka innych drobniejszych produktów. Drożdży na przykład. Wysypka zeszła, a ja zaszłam w ciążę.

Całą ciążę nie miałam wysypek. Pani, która robiła mi testy na nietolerancję pokarmową powiedziała, że nic nie mam jeść z nabiału w ciąży, bo mogę przekazać dziecku nietolerancję. Tak też zrobiłam.

Dziecko jest cud miód zdrowe. Fika, skacze, łobuzuje.

Ale to co się wydarzyło 3 miesiące po porodzie zmieniło całe moje podejście do odżywiania. Dostałam tragicznych wysypek. Na wewnętrznych częściach dłoni, na dekolcie, na twarzy. Czerwone plamy rozlewały się w różnych miejscach.

Zaczęłam chodzić po lekarzach, nie wiedziałam co się dzieje. Własnym dzieckiem opiekowałam się w rękawiczkach gumowych. Mąż mnie mył pod prysznicem. To było straszne. Wiedziałam, że to się kiedyś skończy. Modliłam się i szukałam pomocy.

Dermatolodzy, alergolodzy rozkładali ręce. Kazali przestać karmić i wprowadzić sterydy. Ja ogromnie chciałam karmić. Wyłam i nie chciałam się poddać. Nawet Mąż prosił bym zadbała o własne zdrowie. Wreszcie teściowa poprosiła, żebym sprawdziła TSH i zbadała tarczycę. To był strzał w dziesiątkę, miałam poporodowe zapalenie tarczycy. Z bardzo nietypowymi objawami w postaci wysypki.

Endokrynolog nie łączył wcale wysypki z tarczycą. Ale ja wiedziałam, że to to. Zaczęłam brać najmniejsze dawki leków pozwalające na karmienie piersią. Patrzyłam na swojego synka i wiedziałam, ze daję mu najlepszy pokarm na świecie jaki mogę dać.

Przyjaciółka podsunęła mi Pani stronę. Zaczęłam ją pożerać, chłonąć każdego dnia. Wprowadziłam z dnia na dzień zmiany w żywieniu.

Kupiliśmy wyciskarkę. Robiliśmy codziennie warzywno-owocowe soki. Śmiałam się, że zacznę świecić na zielono.

Brałam nadal minimalne ilości leków na tarczyce. Plamy zaczęły znikać. Mi wrócił humor i radość życia. Znów mogłam bez rękawiczek zajmować się własnym dzieckiem.

Znalazłam naturalne kosmetyki. Z cukrem trudno mi się było statecznie pożegnać. Teraz nie używam go w kuchni. Czasem kokosowego. Słodzę daktylami, bananami, rodzynkami.

Rozkręciłam się w gotowaniu i pieczeniu bardzo. Wszyscy chwalą moją zdrową pyszną kuchnię. Nawet tort na roczek syna zrobiłam bez cukru. Goście byli zaskoczeni i zjedli wszystko do ostatniego okruszka.

Kuba nie dostał mleka modyfikowanego nigdy. Karmiłam 15 miesięcy i tydzień i jestem z tego szalenie dumna. Obecnie mam zdrową tarczycę. Mam bzika na punkcie gotowania i zdrowia (kolorówkę do twarzy też mam już naturalną bez chemikaliów, mamy dobre produkty do mycia, a z pani sklepu magnez i witaminkę C do robienia sprajtów ? ).

Dziękuję Pani z całego serca. Zmieniła Pani życie moje, Męża i naszego 2 letniego prawie synka. Syn uwielbia warzywa i owoce. To pierwsze co znika u niego z talerza. A ja jestem spokojna i nie boje się co będzie po drugiej ciąży, bo wiem jak dbać o organizm.

Pani Marleno! Wszystkiego dobrego na Święta i dla Pani rodziny! Pozdrawiamy serdecznie!

Asia, Bartek i Kubuś ?

P.S. Wysyłam Pani jeszcze zdjęcia tego, jak wyglądałam. A i jeszcze jedno. Pani endokrynolog powiedziała, że w całej swojej karierze lekarskiej nie widziała takiego przypadku jak ja, że w ciągu miesiąca widać taką poprawę, a właściwie już zdrowy organizm.

A teraz już wszystko dobrze ?, dziękuję!

Jak widać na powyższych zdjęciach – było naprawdę bardzo kiepsko z Joanną. Choroba zaatakowała także obydwie dłonie – z tego powodu młoda mama musiała zajmować się własnym dzieckiem w rękawiczkach.
A tutaj na dalszych zdjęciach już zdrowa i radosna Joanna: wspomniany w liście roczek małego Kubusia i wykonany własnoręcznie przez mamę Joannę pyszny, zdrowy tort – zmieciony przez gości do ostatniego okruszka.
Joanna obecnie tryska zdrowiem: z tarczycą wszystko w porządku, skóra zagojona, po dawnych ranach nie pozostał nawet najmniejszy ślad.
Aż serce rośnie! 🙂

Chylę czoła przed ogromem pracy jaką wykonała Joanna gdy chodzi o zmiany w stylu życia i dotychczasowej diecie. Jak widać na fotografiach – warto było!

Jej determinacja w utrzymaniu karmienia piersią synka jest również godna podziwu. Kubuś jest dzisiaj ślicznym i zdrowym dzieckiem, które ma piękną i zdrową mamę.

Gratulacje! 🙂

Jeszcze raz dziękuję, Joanno, że zechciałaś podzielić się z innymi swoją historią wyzdrowienia. Mam nadzieję, że dla wielu będzie ona cenną inspiracją!