Jesteś tu pierwszy raz i nie wiesz od czego zacząć? Kliknij Tutaj

Wakacyjne lektury dla ciała i dla ducha

Nareszcie mamy upragnione lato i wakacje! Dzisiaj przedstawię więc wakacyjne lektury dla ciała i dla ducha czyli książki na temat diety i zdrowego stylu życia (szeroko pojętego), które każdy zdrowotnie świadomy człowiek powinien przeczytać.

Niewiele osób zdaje sobie sprawę jak ważny jest to dla naszego zdrowia czas. Właśnie teraz, w wakacje. Otóż na odporność jesienno-zimową pracujemy właśnie teraz, latem!

Można wybrać wakacyjny styl życia budujący odporność (czyli tankować do oporu sezonowe warzywa i owoce, korzystać ze słońca i kontaktu z ziemią, porządnie się wysypiać, korzystać z ruchu na świeżym powietrzu, uwolnić się od stresu) albo odwrotnie – styl życia osłabiający odporność  (fura lodów, słodkich napojów, frytek i innego niezdrowego jedzenia, niedosypianie albo zaburzenie rytmu dobowego poprzez siedzenie do późna w nocy i spanie do późna w dzień, niedostatek słońca, brak ruchu, stres).

Odpowiednio do tego co robimy latem – w taki sposób szykujemy się już teraz na atak jesiennych infekcji: nasz ustrój będzie na tyle wzmocniony i silny, by ten atak odeprzeć lub też na tyle osłabiony, że infekcji ulegnie.

Dzisiaj wpis nieco nietypowy, bo nie będzie w nim tylko o jedzeniu, chyba że mamy na myśli pokarm intelektualny lub pokarm dla duszy. 🙂

Dzisiejszym tematem będą wakacyjne (i nie tylko wakacyjne) lektury czyli książki związane ze zdrowiem ciała i ducha, które warto ze sobą zabrać na urlop – korzystając z większej ilości wolnego czasu, jaki można poświęcić wartościowej lekturze by wzbogacić swoją wiedzę zdrowotną, bo w końcu nic nie jest tak ważne jak właśnie nasze zdrowie.

W istocie wakacje powinny służyć odnowie i regeneracji: po dobrze wykorzystanych wakacjach powinniśmy wrócić do swoich obowiązków silniejsi i zdrowsi, a także mądrzejsi i bogatsi o nowe doświadczenia. Wzmocnieni ciałem i duchem.

Zacznijmy od lektur dla ciała, bo w zdrowym ciele zdrowy duch. Oto moje propozycje książkowe dla was. 

Lektury dla ciała

Są pewne książki, które po prostu przeczytać wypada jeśli jesteśmy świadomi zdrowotnie, ponieważ są jak fundament, jak kamień węgielny: niczego nie wiesz na temat zdrowia jeśli ich nie przeczytałeś. Poniżej kilka z nich.

Wakacyjne lektury dla ciała i dla ducha

1. Książki Dana Buettnera o ludziach żyjących najdłużej czyli tzw. Niebieskich Strefach. Bo warto uczyć się od najlepszych – czyli tych, którzy do późnych lat zachowują fizyczne zdrowie i jasność umysłu! 🙂

2. „Cud terapii Gersona” Charlotte Gerson, dr Morton Walker – o tej książce pisałam obszerniej tutaj [klik], a o tym, że terapia Gersona (nawet w najbardziej okrojonej wersji) jest witaminowym protokołem leczniczym wszechczasów pisałam tutaj: [klik].

3. „Spektrum” dr Dean Ornish – absolutny klasyk jeśli chodzi o naukowo udowodniony wpływ zmian w diecie i stylu życia na nasz stan zdrowia (w szczególności dotyczy to chorób wywołanych współczesnym stylem życia). Metoda Ornisha jest tak solidnie udowodniona i udokumentowana, że amerykańska służba zdrowia wdrożyła ją do lecznictwa publicznego (można już u nich leczyć się dietą na koszt NFZ).

Jest całe spektrum możliwości jeśli chodzi o sposoby odżywiania i styl życia. Po jednej stronie spektrum budujemy nasze zdrowie, a po przeciwnej, chorobotwórczej – niszczymy je sukcesywnie, posiłek po posiłku, dzień po dniu.

Po przeanalizowaniu po której stronie spektrum aktualnie się z naszą dietą znajdujemy może okazać się, że wcale się tak zdrowo nie odżywiamy jak nam się wydawało!

Książka zdecydowanie warta przeczytania.  Na blogu pisałam na temat tej książki i prac naukowych jej autora tutaj: [klik].

4. Wszystkie książki doktora Joela Fuhrmana, lekarza i żywieniowca, twórcy opartej na dowodach naukowych filozofii nutritarianizmu, czyli odżywiania się w oparciu o najgęstsze odżywczo pokarmy. Albowiem nie wystarczy „zdrowo się odżywiać” (jak wiadomo dla każdego znaczyć to może coś innego), trzeba jeszcze przede wszystkim wiedzieć jak odżywiać się sprytnie, bo diabeł tkwi w szczegółach! 🙂

  • „Jeść by żyć” oraz część druga z przepisami kulinarnymi – lektura podstawowa jeśli chcemy zrozumieć filozofię diety superodżywczej, w książce tej znajdziemy również mnóstwo przypadków pacjentów z praktyki lekarskiej pana doktora, którzy odzyskali zdrowie i szczupłą sylwetkę na stałe, a nie tylko podczas „dietkowania”, bo tu nie chodzi o chwilową dietę, ale o świadome wybory żywieniowe, skutkujące nowymi nawykami wdrożonymi już na stałe, na całe życie. Aby tych świadomych wyborów dokonywać potrzebna jest wiedza, ponadto poparta dowodami naukowymi. Obszerniej na temat książki pisałam tutaj: [klik].
  • „Zdrowe dzieciaki. Jak odżywiać dzieci by były odporne na choroby” – lektura podstawowa jeśli masz dzieci i nie wiesz co zrobić by podnieść im odporność oraz do minimum ograniczyć używanie leków: kilka zmian w jadłospisie i trybie życia dziecka może zdziałać znacznie więcej niż farmaceutyki. Dzięki tej książce uratowałam mojemu dziecku migdałki przed wycięciem! 🙂
  • ” Superodporność. Jak z posiłków czerpać zdrowie” – jak sam tytuł wskazuje jest to pozycja obowiązkowa w biblioteczce człowieka przewlekle zdrowego. Zdrowie zależy w dużej mierze od naszej wiedzy na temat dbałości o układ odpornościowy. Nasz sposób odżywiania jest bardzo ważnym czynnikiem warunkującym jego sprawne funkcjonowanie.
  • „Koniec z dietami”. Dokładnie tak: skończ z dietami, a zamiast tego jedz ile chcesz i co chcesz – pod warunkiem, że będzie to pożywienie gęste odżywczo! Dzięki temu miną dotychczasowe niezdrowe zachcianki i ciągłe uczucie głodu sprzyjające podjadaniu, a ustrój będzie w stanie efektywnie wykorzystać naturalne mechanizmy samouzdrawiania i powrotu do równowagi.
  • „Trzy kroki do zdrowia” – rewelacyjnie napisana książka dla tych, którzy nie chcą (lub nie muszą) rzucać się od razu na głębokie wody zmian dietetycznych, lecz wolą robić swoją życiową rewolucję stopniowo. Dodatkowo mnóstwo inspiracji kulinarnych i gotowe propozycje menu. O książce tej pisałam tutaj: [klik].

5. „Jak nie umrzeć przedwcześnie” – bestseller New York Timesa. I nic dziwnego! Książka ta to lekko i dowcipnie podany potężny kawał wiedzy: samych przypisów (odniesień do badań naukowych) jest tutaj ponad 100 stron ponieważ jest ona oparta na faktach dowiedzionych naukowo.

Dowiedzieć się można tutaj arcyciekawych rzeczy i są to z pewnością informacje ratujące życie: jak nie umrzeć przedwcześnie na zawał, na raka, na cukrzycę i na kilkanaście innych zdecydowanie niemiłych (i dodatkowo niestety drogich w utrzymaniu!) choróbsk wynikających z nieprawidłowych nawyków żywieniowych.

Są na to naukowo udowodnione sposoby, naszym zadaniem jest tylko nabyć o nich wiedzę, a następnie zastosować tę wiedzę w praktyce (czyli na swoim talerzu).

Autor książki (dr Michael Greger) jest dyplomowanym lekarzem i żywieniowcem, od lat prowadzi znaną witrynę nutritionfacts.org.

Zafascynował się w dzieciństwie mocą zdrowotną zawartą w pokarmach roślinnych kiedy to jego babcia cierpiąca na zaawansowaną chorobę wieńcową trafiła na wózku inwalidzkim do słynnego Centrum Pritikina leczącego ludzi dietą, skąd wyszła o własnych siłach i – ku powszechnemu zdziwieniu – żyła jeszcze w doskonałym zdrowiu ładnych parę dekad, choć podobno (zdaniem leczących ją bezskutecznie wcześniej lekarzy) miała rychło umrzeć!

Przekazywane nam informacje dotyczącego tego jak ma wyglądać zdrowe żywienie są dzisiaj czasem bardzo sprzeczne, więc jeśli cały czas masz wątpliwości co warto jeść, a czego unikać – sięgnij koniecznie po książkę doktora Gregera, która rozwieje wszelkie niejasności.

Temu autorowi można ufać z jeszcze jednego powodu: przeznacza on całość wpływów ze sprzedaży swojej książki na cele charytatywne. Napisał tę książkę nie po to, by uczyniła go milionerem, ale po to, by dostarczyć jak największej ilości ludzi informacje mogące dosłownie uratować im życie.

Lekarz z powołania! 🙂

6. „Zdrowie bez recepty czyli skrobia, która leczy” – autorem jest lekarz i żywieniowiec dr John McDougall, który „odczarował” w tej książce skrobię, nie wiedzieć czemu często postrzeganą jako wróg zdrowego żywienia. Tymczasem dr McDougall ma akurat ku temu doskonały powód by skrobię polecać: od kilku już dekad swoim pacjentom proponuje wegańską niskotłuszczową dietę opartą na skrobi i odnosi sukcesy – pacjenci zdrowieją!

Okazuje się, że ryż, ziemniaki czy chleb wcale nie są takie złe, a nawet zamiast tuczyć, to wręcz przeciwnie – odchudzają. Więcej na temat diety skrobiowej pisałam tutaj: [klik].

7. Podstawy medycyny ortomolekularnej oraz naturalnych sposobów przywracania zdrowia czyli książki „Wylecz się sam. Megadawki witamin” oraz „Zanim pójdziesz do lekarza”, autorem jest dr Andrew Saul. Tego autora chyba nie trzeba czytelnikom naszej witryny przedstawiać.

Jego książki (jeszcze zanim zostały wydane w języku polskim) otworzyły mi oczy na to czym jest zdrowie i od czego (a raczej od kogo!) ono zależy. I co mam robić gdy mi coś dolega: najpierw pomyśl o witaminach, kobieto! 😉

Tak się składa, że byłam wcześniej przekonana (podobnie jak całe rzesze szarych obywateli), iż moje zdrowie zależy od lekarzy, tzn. pojmowałam ciało jako maszynkę, która gdy się popsuje, to idziemy do fachowca, bo on  wie jak to naprawić. Coś tam przepisze i kłopot załatwiony.

Książki A. Saul’a pozwoliły mi zrozumieć, że tak nie jest: fachowiec nie zawsze wie jak feler naprawić, bo jeśli na przykład problem bierze się z mojego złego stylu życia i kiepskiej diety, to nie ma takiej pigułki, która by była substytutem dobrej diety i higienicznego trybu życia. Po prostu nie ma! I nie łudźmy się – nie będzie.

Zdrowie jest w naszych rękach, my sami osobiście za nie odpowiadamy i nie ma co zwalać odpowiedzialności na lekarzy ciskając na nich gromy.

My sami możemy dużo zmienić: rzucając palenie, zmieniając nawyki żywieniowe, pijąc soki warzywne, poszcząc od czasu do czasu czy też poświęcając czas na aktywność fizyczną oraz naukę radzenia sobie ze stresem.

A jeśli coś nam dolega, to ZANIM pójdziemy do lekarza warto przyjrzeć się temu co jemy i jak żyjemy. Może okazać się na przykład, że wyjałowiliśmy nasz system z witamin i minerałów albo jedząc złe jedzenie zaburzyliśmy równowagę kwasów tłuszczowych.

Najczęstszym zaś błędem jest niedostatek dwóch rzeczy: świeżych warzyw i owoców (witamina C) oraz kontaktu ze słońcem (witamina D). Same tylko megadawki witaminy C są w stanie „naprawić” bardzo wiele. Nie mówiąc o świeżo wyciskanych warzywnych sokach albo o diecie opartej o surowe warzywa i owoce!

W książkach A. Saul’a znajdziemy mnóstwo porad i prostych recept na to jak naturalnie wspomóc swój system w dziele naprawy i przywracania oraz utrzymania zdrowia. Lektura obowiązkowa! 🙂

Lektury dla ducha

Bo nie samym chlebem człowiek żyje. I nie tylko przed rakiem ciała powinniśmy stosować profilaktykę, ale również przed rakiem duszy. Wszyscy boją się raka ciała i dużo się o tym mówi, natomiast o raku toczącym duszę jest cicho.

A wystarczy rozejrzeć się wokół: uzależnienia (od  napojów, pokarmów i używek, od zakupów, od internetu, od telewizji, od smartfonów itp.), rozmaite zaburzenia jak lęki i niepokój, bezsenność, nerwice czy depresje oraz życie na tzw. ciągłym autopilocie – to wszystko ma miejsce gdy człowiek oddala się od Źródła.

Dobra wiadomość jest taka: rak duszy jest uleczalny, wystarczy zaaplikować sobie leki z wyboru takie jak miłość, przebaczenie, współczucie, zrozumienie, wdzięczność.

Przed ich zastosowaniem nie trzeba konsultować się z lekarzem lub farmaceutą: tych lekarstw żaden lekarz nam na receptę nie przepisze, nie kupimy ich też w żadnej aptece.

Pogody ducha, spokoju umysłu i radości czerpanej z każdej chwili nie można kupić, trzeba sobie samemu je wypracować. Wymaga to ćwiczeń, tak jak ćwiczeń wymaga opanowanie umiejętności gry na gitarze czy prowadzenia auta.

Jeśli nie wiemy od czego zacząć, to warto sięgnąć po samopomocowe książki, które mogą być bardzo przydatne w pracy nad sobą. Bo świata nie zmienimy, ale siebie zmienić na lepsze możemy w każdej chwili.

A gdy każdy indywidualnie zacznie zmieniać siebie na lepsze, to i cały świat kolektywnie stanie się z biegiem czasu lepszy! 🙂

Oto kilka propozycji wyciągniętych z mojej przepastnej biblioteczki.

 

 

1. Książki Marianne Williamson, autorki, która swoimi książkami niezmiennie okupuje listę bestsellerów New York Timesa. Moje ulubione to dwie z nich:

  • „Powrót do miłości” – autorka jak wskazuje tytuł książki pisze o miłości oraz… jej przeciwieństwie czyli lęku. Bo tylko poprzez miłość jesteśmy w stanie zmieniać na lepsze samych siebie i cały świat. Autorka prowadzi nas w podróż powrotną do naszego podstawowego stanu bytu czyli miłowania – stanu, z jakim przychodzimy na ten świat. Pisze:  „Przyszliśmy na świat z miłością. Lęku nauczyliśmy się dopiero tutaj. Podróż duchowa to proces usuwania, – oduczania się – lęku i zgoda na miłość, która powraca do naszych serc. (…) Miłości nie można zobaczyć oczyma ani usłyszeć uszami. Jest poza zasięgiem fizycznych zmysłów. Postrzegamy ją innym widzeniem. Metafizycy nazywają je Trzecim Okiem, ezoterycy chrześcijańscy wizją Ducha Świętego, a inni Wyższą Jaźnią. Jakiekolwiek nadajemy jej imię, miłość potrzebuje innego „widzenia” niż to, do którego przywykliśmy, – innej wiedzy czy sposobu myślenia. Miłość jest intuicyjną wiedzą serca. To „świat poza”, za którym potajemnie tęsknimy. Pradawna pamięć o tej miłość dręczy nas nieustannie i wzywa do powrotu.”.
  • „Dar przemiany. Duchowy Przewodnik po Doskonałym Życiu” – w tym poradniku poznajemy dziesięć sposobów, dzięki którym możemy przemienić na lepsze siebie, własne życie i świat, tak by żyć pełnią życia, pozbawioną lęku. Autorka prowadzi nas ścieżką przemiany: od zapominania kim jesteśmy po pamiętanie kim jesteśmy; od negatywnego myślenia do pozytywnej miłości; od niepokoju do pokuty; od prośby do Boga by zmienił świat, do modlitwy, by zmienił nas; od życia w przeszłości i przyszłości do życia w teraźniejszości; od skupiania się na winie do skupiania się na niewinności; od rozdzielenia do związku, od duchowej śmierci do ponownych narodzin; od twojego planu do planu Bożego; od tego kim byliśmy do tego kim się stajemy.

 2. Książki, których autorem jest niedawno zmarły psycholog, „self-help guru” i mówca motywacyjny, dr Wayne Dyer (1940-2015).

  • „Pokochaj Siebie” oraz „Kieruj swoim życiem”  – bo nie oszukujmy się: bez tych dwóch rzeczy trudno jest w życiu osiągnąć coś większego. 😉 Książki te należą już do klasyki psychologii humanistycznej, kierunku kładącego nacisk na pełny rozwój i samourzeczywistnienie jednostki, na wyzwolenie z nabytych lub wyimaginowanych ograniczeń i przesądów, na aktywną postawę wobec życia i osiągnięcie szczęścia w zgodzie z samym sobą.
  • „Jak masz problem, rozwiąż go!” – moja ulubiona książka tego autora, niestety już zdaje się niedostępna w księgarniach, ale można poszukać w antykwariatach lub na Allegro. Autor przy pisaniu książki czerpał ze wszystkich znanych tradycji duchowych, skupiając się zwłaszcza na modlitwie św. Franciszka z Asyżu i analizując ją linijka po linijce. Piękna książka z bardzo mocnym przesłaniem: nie jesteś w stanie sam rozwiązać wszystkich problemów swoich ani wszystkich problemów tego świata, więc poddaj się i uznaj, że kluczem do rozwiązania problemów jest wszechmocna siła duchowa. Bo jest! 🙂

3. Książki Emmeta Foxa (1886-1951), słynnego kaznodziei i doskonałego mówcy, który w latach 30-tych i 40-tych ubiegłego wieku porywał słuchaczy swoimi kazaniami wygłaszanymi przed szeroką publicznością (m.in. w Carnegie Hall czy przed grupami tworzącego się w tym czasie stowarzyszenia AA, Anonimowych Alkoholików), a w późniejszych dekadach jego prace były inspiracją dla takich autorów jak dr Wayne Dyer, Louise Hay („Możesz uzdrowić swoje życie”) czy Esther Hicks („Proś, a będzie ci dane”). W języku polskim ukazały się dotychczas trzy pozycje tego autora:

  • „Kazanie na Górze” – opierając się na ośmiu błogosławieństwach Jezusa oraz analizie słów Modlitwy Pańskiej (linijka po linijce) autor prowadzi nas ścieżką prowadzącą do zrozumienia, że nasze życie i szczęście jest w naszych własnych rękach i zależy od zmiany myślenia.
  • „Potęga Pozytywnego Myślenia” – czyli zbiór przesłań na każdy dzień roku, napisanych w oparciu o najbardziej podnoszące na duchu cytaty z Biblii. Jest ich w sumie 365 oraz dodatkowe medytacje na końcu książki. Bardzo inspirujący pokarm dla duszy!
  • „Pomyśl, a będzie ci dane” – zbiór krótkich esejów Emmeta Foxa, z których  najbardziej cenię sobie ten o Złotym Kluczu (otwierającym drzwi do rozwiązania każdego problemu: tak, ten klucz naprawdę działa!) oraz o siedmiodniowej diecie mentalnej (albowiem jak pisze autor:

4. Książki, których autorem jest jeden z największych mistyków XX w., nauczyciel i uzdrowiciel duchowy – Joel Goldsmith (1892-1964). Jego nauki pomogły milionom ludzi będąc dla nich inspiracją i pocieszeniem.

  • „Sztuka medytacji” – czyli inaczej sztuka słuchania wewnętrznego głosu, praktykowana na przestrzeni dziejów przez mistyków niezależnie od przyjętej tradycji religijnej.
  • „Sztuka duchowego uzdrawiania” – autor opisuje na czym polega w praktyce uzdrawianie duchowe.
  • „Praktykowanie Obecności” – czyli o tym jak wypracować świadomy związek ze Stwórcą, bez względu na wyznawaną aktualnie religię (umówmy się bowiem, że religia a duchowość to dwa różne pojęcia).

5. Książki, których autorem jest dr nauk medycznych, lekarz psychiatra  (nietuzinkowy, bo ortomolekularny), współczesny badacz świadomości i wykładowca, dr David R. Hawkins (1927-2012).

To lektura dla bardziej zaawansowanych: napisana w sposób lekki i miejscami nawet dowcipny, aczkolwiek czasem nieco bardziej skomplikowanym językiem (co wymaga większej uważności ze strony czytelnika czy nawet robienia notatek będzie przydatne aby „nadążać” za autorem):

  •  „Siła czy moc” – to podstawowa (i kultowa już) książka, od której należy zacząć czytanie całej serii związanej z rozwojem świadomości, poznamy tutaj Mapę Poziomów Świadomości opracowaną przez słynnego psychiatrę. Na ten temat pisałam szerzej tutaj: [klik].
  • „Technika uwalniania. Podręcznik rozwoju świadomości” – uczy nas praktykować świadome uwalnianie czyli jak odpuszczać (sobie i innym), stając się wolnym od negatywności.
  • „Przekraczanie poziomów świadomości” – w tej książce powracamy do analizy Mapy Poziomów Świadomości i krok po kroku dowiadujemy się jak przekroczyć poszczególne poziomy przechodząc z niskich (jak wstyd, wina gniew, strach) do coraz wyższych (jak odwaga, akceptacja, rozum, miłość, radość, pokój).
  • „Przywracanie zdrowia” – autor na przykładzie własnym, zgodnie z powiedzeniem „lekarzu, ulecz się sam” opisuje w jaki sposób korzystając z Mapy Poziomów Świadomości uzdrowił (bez leków czy innych procedur medycznych) swoje ciało z rozmaitych nękających go przewlekłych i „nieuleczalnych” chorób, które w kwiecie wieku zrobiły z niego ludzkiego wraka. Te same metody wykorzystywał potem z sukcesem w pracy ze swoimi pacjentami, również tymi, którzy byli odsyłani do niego przez innych kolegów lekarzy jako „przypadki beznadziejne”: w latach 70-tych jego klinika była największą kliniką psychiatryczną w Stanach Zjednoczonych, a pacjenci zjeżdżali się z całego świata ponieważ klinika miała opinię skutecznej.
  • „Oko w oko z jaźnią” – opisy wysokich stanów świadomości doświadczanych przez autora: chyba najtrudniejsza pozycja z całej serii, ale również warta przeczytania.

6. Kolejny ciekawy autor to dr Frank Kinslow, chiropraktyk, twórca metody o nazwie Synchronizacja Kwantowa, opartej na organizującej i porządkującej wszystko mocy czystej świadomości:

Czym jest Synchronizacja Kwantowa? Jak pisze autor: „Synchronizacja Kwantowa jest bardzo szybkim procesem uzdrawiającym, który każdy może zastosować. Czy masz złamaną nogę, czy złamane serce, potrzebujesz odpoczynku, by wyzdrowieć. Jeśli potrzebne Ci uzdrowienie fizyczne, emocjonalne czy duchowe, potrzebujesz głębokiego odpoczynku. Im głębiej odpoczywasz, tym głębsze jest uzdrowienie. Czysta świadomość jest najgłębszym odpoczynkiem, którego możesz doznać. Odkryłem proces, który natychmiast daje ciału, umysłowi i duchowi głęboki odpoczynek i szybkie uzdrawianie. Działa w ciągu sekund. To właśnie nazywam Synchronizacją Kwantową.”.

Dodać w tym miejscu wypada, że metoda działa nie tylko na ludzi, ale również na rośliny i zwierzęta. Co ciekawe, działa także na odległość.

7. Książki Eckharta Tolle. Ten autor wniósł wiele dobrego w moje życie, ponieważ jego książki na samym początku mojej drogi pomogły mi w mojej wewnętrznej przemianie. Zmieniłam bowiem nie tylko moje nawyki żywieniowe, zmieniłam też nawyki myślowe. Przestałam przede wszystkim utożsamiać się ze swoimi myślami i tkwić w ich niewoli, a chwile gdy świadomie pozwalam wewnętrznej ciszy zapanować są niezwykłe: wtedy czuję, że „żyję bardziej” – rodzi się niezmącone uczucie radości i poczucie łączności ze Stwórcą.

  • „Potęga teraźniejszości” – poradnik napisany prostym i klarownym językiem. Najlepiej czytać tę książkę bardziej sercem (intuicją) niż rozumem. Jeśli sercem zrozumiesz jej przesłanie – już nic nie będzie takie samo w twoim życiu! 😉
  • „Nowa ziemia” – tytuł nawiązuje do „nowej ziemi” wspomnianej w Biblii, w Księdze Objawienia („I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły”).

8. Książki, których autorem jest profesor medycyny Jon Kabat-Zinn, twórca Metody Redukcji Stresu Opartej na Uważności (MBSR – Mindfulness-Based Stress Reduction) i założyciel Kliniki Redukcji Stresu. Jego metoda wykorzystywana jest obecnie w placówkach służby zdrowia na całym świecie.

Opanowanie sztuki uważności (mindfulness) nie jest wcale trudne (choć wymaga oczywiście regularnych ćwiczeń), pomaga uspokoić tzw. małpi umysł (czyli niekontrolowany „dialog wewnętrzny”) przez co jest sposobem radzenia sobie ze stresem: można powiedzieć jest kluczem szczęśliwego i spełnionego życia – świadomego życia po prostu.

Mindfulness to szczególny rodzaj uwagi: świadomej, nieosądzającej (to bardzo ważne) i skierowanej na bieżącą chwilę.

  • „Życie piękna katastrofa” – poradnik napisany niemal 30 lat temu, wydany w wielu językach świata i ponadczasowy: pomimo upływu dekad nie traci nic na swojej aktualności.
  • „Gdziekolwiek jesteś, bądź” – przewodnik uważnego życia, wprowadzenie do mindfulness wraz z ćwiczeniami, które można praktykować dosłownie wszędzie, o każdej porze, w każdych okolicznościach, nawet tych najbardziej banalnych jak zmywanie naczyń, zakupy w markecie czy kąpiel pod prysznicem.

Jak powiedział słynny pisarz Umberto Eco – kto czyta książki, żyje podwójnie. Zachęcam więc was do ciągłego czytania i pogłębiania swojej wiedzy.

Mam nadzieję, że znajdziecie czas na lekturę ciekawych książek w te wakacje, czego serdecznie wszystkim moim czytelnikom życzę.

Miłych wakacji! 🙂


Udostępnij:


51 komentarzy do “Wakacyjne lektury dla ciała i dla ducha

  1. Monyka napisał(a):

    Jest jeszcze jedna książka o metodzie Gersona od pani Charlotte Gerson i jej dobrej przyjaciółki Beaty Bishop, która wyleczyła raka tą metodą – „Metoda doktora Gersona” („Healing The Gerson Way – Defeating Cancer and Other Chronic Diseases”). Ma ponad 100 stron mniej jak „Cud terapii Gersona”, jednak bardzo praktyczna na samodzielne wykonywanie terapii w domu (68 stron przepisów). Nie wiem czy są to bardzo podobne książki, mam tylko tą, ale dla mnie bardzo przydatna lektura.

  2. Antonina napisał(a):

    Większość z tych książek znam, czytałam i zakupiłam. Ale nie wszystkie, tym bardziej dziękuję! Zresztą, jeśli znam, to właśnie dzięki Akademii Witalności. Cudowny, fantastyczny inspirujący blog!!!!!Dziękuję, Marlenko!

  3. Edyta napisał(a):

    Marlenko, dziękuję za inspirację! Dzięki Tobie przeczytałam już wiele z tych książek i potwierdzam! Zmieniają życie.
    Ja polecam Ci jeszcze jedną bardzo ciekawą pozycję T. Campbell „Nowoczesne zasady odżywiania”. Jestem bardzo ciekawa Twojej opinii na temat badań Campbella.

    • Campbell wart przeczytania (klasyka weganizmu), jednak po przeanalizowaniu wszelkich dostępnych mi informacji stwierdzam, że nie ma podstaw by uważać dietę wegańską (czyli w stu procentach roślinną) jako jedyną „najzdrowszą” dietę, a to z tego powodu, iż mamy Niebieskie Strefy zarówno niewegańskie jak i jedną częściowo wegańską (adwentyści z Loma Linda: część to weganie, część wegetarianie, a część wszystkożercy) i wszystkie radzą sobie jednakowo dobrze. Faktem jest, że w tych niewegańskich produkty odzwierzęce jeśli występują to spełniają dwa warunki: nie pochodzą z produkcji przemysłowej oraz jadane są raczej jako skromny dodatek do diety, a nie jako podstawa tak jak to się dzieje w populacjach zachodnich dręczonych nie bez powodu chorobami spowodowanymi nieprawidłowym żywieniem.

  4. beata napisał(a):

    dziękuję Pani Marleno! Jest Pani niesamowita. Tak dużo wartościowej wiedzy. Bardzo dziękuję. Szczególnie za książki dotyczące duchowości. Będę powoli czytać i korzystać. Pozdrawiam. Spokojnego odpoczynku. Beata

  5. Ewa napisał(a):

    Do pierwszego zestawu idealnie wpasowuje się książka: Valter Longo:”Dieta długowieczności”.
    Świetna pozycja, polecam.

    • Jestem w tracie czytania i jest jedna rzecz tutaj: metoda dietetyczna Valtera Longo już zdążyła zostać przez niego odpowiednio skomercjalizowana (sprzedawane są gotowe zestawy do diety mimikującej post: zupka w proszku, do tego kilka orzeszków itd.). Mam wrażenie, że napisał książkę by wykreować popyt na produkowane przez siebie zestawy. 😉

  6. ela napisał(a):

    Hej, zrobiłam nalewkę z orzecha włoskiego. Stoi już miesiąc. Jeszcze jej nie odcedziłam. Ma ciemny kolor, ale nadal przezroczysty. Nie jest jak smoła. Czy powinna być jak smoła, czyli czarna? Czy moja jest ok? Czy może jeszcze jej nie zlewać?

  7. Misiołek napisał(a):

    Dzien dobry. Dziękuję za mądry jak zawsze post. Zgadzam się z wszystkim. Mam pytanie z nieco innej strony,odnośnie tzw żywności ”medycznej” a dokładnie odżywek aptecznych o nazwie Nutridrinki. Pani Marleno jak się Pani na to zapatruje? Naturalnie chodzi o osoby chore, np. mające kłopoty z przełykiem. Mnie się wydaje że one nie są zdrowe, przecież to w zasadzie sama chemia. Pacjenci też sami zauważają często że nasilają one dolegliwości gastryczne. Co Pani o nich myśli? Czym ewentualnie można je zastąpić?

  8. Lukasz napisał(a):

    Marlenka Ty raw nie jestes tak? Uwazasz ze gotowane jest rownie zdrowe jak surowe czy jaka jest Twoja opinia? Walcze caly czas z Zona zeby wiecej surowego bylo w naszym jedzeniu. Ile w Twojej diecie jest gotowanego? Moglabys podac przykladowy swoj rozklad jedzeniowy dnia? Prosze o pomoc.
    Mam pytanie odnosnie postu przerywanego 16:8. Czy to prawda ze jak przedluzysz okno jedzeniowe albo skrocisz te nie jedzeniowe benefity zanikaja i caly proces nalezy zaczac od nowa? Czy post przerywany jest konieczny do zdrowia czy mozna bez niego sie obejsc i cieszyc dobrym zdrowiem? Prosze o odp. Dzieki.

    • Jestem raw nawet i 100% ale tylko sezonowo, czyli latem, w innych porach roku surowe pożywienie stanowi co najmniej 50% mojego menu. Co do okna żywieniowego w IF, to oczywiście jeśli zaczniemy coś cały czas przeżuwać to benefity znikają, czyli musi być zachowana pewna proporcja. Czy konieczny jest IF dla zdrowia? Myślę, że to jedna ze strategii, ale nie jedyna. Ja osobiście jestem za tym, aby jeść intuicyjnie, czyli traktować jedzenie jako zaspokajanie uczucia głodu (tego prawdziwego, nie mylić z głodem toksycznym), bo tak naprawdę temu właśnie służy jedzenie: zaspokajaniu głodu. Jednego dnia będę mieć ochotę na 5 posiłków a innego na 1 czy 2, a jeszcze innego wyjdę sobie do mojego ogródka i cały dzień będę coś skubać i przeżuwać nie licząc nawet ile to jest „posiłków”. I wszystkie te sytuacje są OK!

  9. Paweł napisał(a):

    Poniżej zamieszczam cytat obszernej wypowiedzi na temat badań Campbella. Link do poniższej wypowiedzi: https://www.barfnyswiat.org/printview.php?t=523&start=300
    Czy to prawda, że Campbell dopuścił się opisanych w tekście zarzutów (czyli głównie nie mówienie całej prawdy o badaniach oraz nadinterpretacja wyników)? Proszę Panią, jako osobę, która w swych wypowiedziach i wnioskach bardzo często podpiera się Campbellem, o rzeczowe odniesienie się do tego cytatu.
    Cytat: „Koncepcja dr Campbella o tym, że białko i tłuszcz zwierzęcy są przyczyną wszystkich chronicznych chorób trapiących naszą cywilizację, w tym przede wszystkim raka, jest ciekawa z ideologicznego punktu widzenia, nie daje się jednak nijak pogodzić z faktami.
    Książka dr Campbella nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, jak to możliwe, że nasi przodkowie w epoce paleolitu przeżyli, a nawet ewoluowali do najwyższej inteligentnej formy na tej planecie, jedząc pokarm w dużej mierze, a pod koniec paleolitu w większości, pochodzenia zwierzęcego. Nie daje żadnych wskazówek co do tego, jak to możliwe, że pokarmy, które teraz nas rzekomo zabijają, przez miliony lat dawały pra-ludziom ewolucyjną przewagę, zapewniając przetrwanie naszemu gatunkowi, podczas gdy większość innych gatunków wymarła. Nieprawdą jest twierdzenie dr Campbella, że obecna dieta w krajach zachodnich opiera się na białku i tłuszczach zwierzęcych – wystarczy rzucić okiem na obowiązującą „piramidę żywienia” oraz na półki sklepowe. Dieta ludzi Zachodu opiera się na węglowodanach i takie są fakty. Spożycie białka, a zwłaszcza tłuszczu zwierzęcego udało się, dzięki intensywnej promocji tej „piramidy”, skutecznie zmniejszyć w ostatnich kilkudziesięciu latach. Wystarczy zajrzeć do statystyk. I co? I właśnie w tych latach mamy coraz większy wysyp „chorób cywilizacyjnych”. Model żywienia wysokowęglowodanowego, opartego na zbożach, beztłuszczowego i niskobiałkowego jest też powszechnie zalecany przez medycynę wszystkim, a chorym zapisywany „na receptę”. Czy mamy dzięki temu mniej chorób cywilizacyjnych? Skądże, mamy ich więcej.
    Przyjmując z kolei za pewnik (co stoi jednak w jawnej sprzeczności z archeologią, paleoantropologią i biochemią), że ludzie przetrwali przez miliony lat na czysto wegańskiej diecie (no bo jak inaczej może ona być teraz dla nas jedyną właściwą?), która chroni przed wszelkimi chorobami, mamy do czynienia ze zwykłą propagandą. W jakich roślinach znajduje się witamina B12? A kwas arachidonowy, niezbędny dla rozwoju naszego niezwykłego w przyrodzie mózgu, w których warzywach spotkamy? Kwasy DHA i EPA oraz tauryna też nie są produkowane przez rośliny. Bez tego ludzie nie mogli żyć i rozwijać się. Dopiero najnowsze osiągnięcia nauki były w stanie wykazać, że wchłanialność minerałów z roślin, zwłaszcza żelaza, wapnia i cynku, jest bliska zeru, nie przeszkadza to jednak dalej promować „bogactwa witamin i minerałów w sałacie”, które wyobrażali sobie naukowcy zanim powstały nowoczesne metody badawcze. Jakie rośliny (realnie) byli w stanie jeść nasi przodkowie w czasie trwających nieprzerwanie po kilkadziesiąt tysięcy lat zlodowaceń? Ile mogły one dostarczyć ludziom kalorii zważywszy, że nie trawimy celulozy roślinnej? Jak i czym byli w stanie zaspokoić swoje zapotrzebowanie kaloryczne w tamtych czasach ludzie, nie mając dotępu do produktów ze zbóż uprawnych i roślin strączkowych, gdy w dodatku dzikie bawoły nie dawały się doić z mleka? Z czego pra-ludzie budowali swoje organizmy (składające się jednak, oprócz wody, głównie z białka i tłuszczu) bez dostępu do przyswajalnych aminokwasów z mięsa oraz bez armii mikrobów w żołądku, które u trawożerców produkują z celulozy tłuszcz i białka? No a wszelkie dowody kopalne świadczące o odbywających się na całym globie, wszędzie tam gdzie pojawiał się człowiek pierwotny, ucztach z upolowanej zwierzyny, skąd dzidy wbite głęboko w kości, rozłupane kamiennymi narzędziami czaszki itp.? Może archeologom podrzucili to wszystko kosmici? No i last but not least – dlaczego pan Campbell nie wzmiankuje o prawdziwym mechanizmie powstawania raka, który jest już współczesnej nauce dobrze znany?

    Powyższe może być oczywiście wzięte tylko za takie sobie gadanie, więc przyjrzyjmy się po kolei doktorowi Campbellowi oraz jego publikacji bardziej szczegółowo, by móc dostrzec jak mocno manipuluje danymi, powołuje się na nieistniejące badania, a istniejące interpretuje na podstawie tylko starannie wybranych przez siebie danych, ignorując i odrzucając te dane, które nie pasują do jego tezy. Oczywiście nie jestem w stanie opisać wszystkich błędów i nadinterpretacji poczynionych przez pana Campbella, skupię sie więc na najważniejszej kwestii jaką porusza – na raku, który ma być rzekomo wywoływany spożywaniem mięsa. Cała reszta aspektów, dla głębiej zainteresowanych dostępna jest i omawiana szeroko w wielu miejscach w internecie oraz w publikacjach „papierowych”.

    Gwoli sprostowania – dr Campbell nie jest biochemikiem żywienia i z biochemią nie ma nic wspólnego. Być może jest to tylko błędne tłumaczenie z angielskiego, ale nie chciałabym by biochemia ucierpiała poprzez utożsamianie jej z tą osobą. TC Campbell studiował kierunek, który nazywa się w USA animal nutrition i może być tłumaczony jako dietetyka zwierząt czy też żywienie zwierząt, natomiast swój tytuł PhD uzyskał pracując nad zwiększaniem wydajności krów mlecznych i przyspieszaniem ich wzrostu. Później jego prace skupiły się nad badaniem raka wątroby, od czego początek wzięła jego wegańska krucjata.

    Doktor Campbell przeprowadził duże badanie na szczurach i interpretując jego wyniki ogłosił światu, że spożycie białka zwierzęcego wywołuje raka u ludzi. Cóż za rewolucyjna teza i miód na serce wegan!

    A teraz dane, na podstawie których ogłosił swe odkrycie.
    Doktor badał, czy powszechnie znana toksyna – aflatoksyna – której przypisywano m.in. kancerogenne działanie na komórki wątroby, wywołuje raka zawsze, czy tylko wtedy gdy jednocześnie spożywa się białko zwierzęce, chcąc wykazać, że to nie chemiczne toksyny są przyczyną raka ale białko zwierzęce, które decyduje o tym czy komórki zrakowacieją, czy nie. Badania przeprowadzał na dwóch grupach szczurów, którym podawał aflatoksynę oraz dietę niskobiałkową (5%) i wysokobiałkową (20%). Podawane szczurom białko to była wyłącznie wyizolowana z krowiego mleka kazeina (!) czyli jakże naturalny pokarm każdego gryzonia. W wyniku eksperymentów okazało się, w uproszczeniu, że pomimo takiej samej ekspozycji na chemiczną toksynę, u szczurów karmionych dietą składającą się w 20% z kazeiny rak wątroby rozwinął się znacząco częściej i w znacząco większym stopniu, ale tylko wtedy gdy dieta wysokokazeinowa była podawana po ekspozycji na chemiczną toksynę (link do tego badania).

    Jakie wnioski przekazał dr Campbell światu z tego badania? Oczywiście nie takie, że duża ilość wyizolowanej kazeiny podawana szczurom po ekspozycji na aflatoksynę wzmaga u nich tworzenie się raka wątroby. To by się dobrze nie sprzedało. Dr Campbell przekazał informację o tym, że każde białko zwierzęce powoduje raka u ludzi. To jest dopiero news na pierwsze strony gazet! Później doktor przeprowadził kolejne badania na szczurach, powtarzając eksperyment i zmieniając jedynie kazeinę na białko roślinne, które nie wykazało takiego działania jak izolowana kazeina, co stało się jakże silnym dowodem potwierdzającym wcześniejsze doniesienia. Wnioskiem z badania nie było to, że naturalny pokarm szczurów (białko roślinne) nie powoduje u nich wzmożonego rakowacenia wątroby po podaniu toksyny chemicznej. To by też nie było dobre na sprzedaż. Na sprzedaż nadawał się komunikat, że białko roślinne nie powoduje u ludzi raka.

    Na podstawie tych badań na szczurach dr Campbell ogłasza więc światu, że każdy pokarm pochodzenia zwierzęcego powoduje raka u ludzi, natomiast pokarm roślinny mu zapobiega. Oczywiście nawet na chwilę dr Campbell nie zatrzymuje się na istniejących badaniach innych naukowców pokazujących szkodliwe działanie wyizolowanej kazeiny na system immunologiczny oraz na badaniach udowadniających, że z kolei inne wyizolowane białka mleka – białka serwatkowe – powstrzymują rozwój raka (Bounous G., et al. „Whey proteins in cancer prevention”. Cancer Lett. 1991 May 1;57(2):91-4 oraz Hakkak R., et al. „Diets containing whey proteins or soy protein isolate protect against 7,12-dimethylbenz(a)anthracene-induced mammary tumors in female rats”. Cancer Epidemiol Biomarkers Prev. 2000 Jan;9(1):113-7).

    Czego jeszcze nie powiedział weganom dr Campbell o swych badaniach na szczurach?
    Na przykład tego, że nikt nie żywi się w normalnych warunkach chemicznie wyizolowaną częścią jakiegoś pokarmu. Składniki każdego pokarmu działają synergicznie na organizm, a pełne pokarmy bogate w białko zwierzęce są również bogate w tłuszcz i witaminy rozpuszczalne w tłuszczach jak A i E. Witamin tych nie podawano szczurom, a są to jedne z podstawowych antyoksydantów działających m.in. przeciwnowotworowo.
    Doktor nie powiedział również, że jego badania wykazały iż ta sama dieta niskobiałkowa (niskokazeinowa), która chroniła szczury przed rakiem wątroby po podaniu toksyn, znacząco zwiększyła ich wrażliwość na ostre zatrucie aflatoksyną w porównaniu ze szczurami z grupy wysokokazeinowej.
    I teraz – najistotniejsze – pan Campbell nie wspomniał o takim „drobiazgu” jak fakt, że ta sama dieta wysokobiałkowa (wysokokazeinowa), która promowała powstawanie raka gdy szczury były nią żywione po podaniu aflatoksyny, zapewniała tym szczurom potężną ochronę przed rakiem wątroby, gdy były nią karmione przed i w trakcie podawania toksyn! Szczury nie rozwijały raka, gdy były żywione wysokobiałkowo przed i w trakcie zatrucia aflatoksyną. Te niewygodne fakty zostały tylko w dokumentach źródłowych, które czyta być może wyłącznie garstka nadgorliwych naukowców oraz paru nienormalnych ludzi, jak ja.

    Czy wyniki tych eksperymentów uprawniły doktora Campbella do ogłoszenia wegańskiej diety jako remedium na wszelkie choroby, a zwłaszcza raka, niech oceni każdy sam.

    Ponieważ zdarzali się niewygodni naukowcy, mający czelność podważać rewelacje ogłoszone przez Campbella, trzeba było w końcu pokazać, że wyniki uzyskane na szczurach można odnieść do ludzi (tzn. nie faktyczne wyniki lecz ich interpretację dokonaną przez pana Campbella). Zaprojektowano więc badanie.

    China Sudy.
    Jakże zadufanym w sobie trzeba być by twierdzić, że przeprowadziło się największe na świecie badanie na 6,5 tys. Chińczyków. Weźmy chociażby pierwsze z brzegu dużych badań dietetycznych (z tych słynnych), takie jak Framingham Study, które rozpoczęło się w 1948 roku i trwało nieprzerwanie ponad 50 lat (aż do 2005), początkowo na próbie 5.200 osób, następnie badano ponad 5.100 potomków pierwotnej grupy, by ostatecznie przebadać kolejne, trzecie już pokolenie pierwotnej grupy w liczbie ponad 4.000 osób. Z tych mniej słynnych, to pewnie dr Campbell nie słyszał o badaniu trwającym wiele lat lat na grupie ponad 26 tysięcy Adwentystów Dnia Siódmego, opublikowanym w 1984 roku, pokazującym wpływ ich wegetarianskiej diety na zdrowie i śmiertelność…. Chyba więc nie ma sensu dalej drążyć tematu „największego na świecie badania”. Oczywiście dr Campbell był jednym z badaczy w tym tzw. China Study, które stało się biblią wegan.

    „Biblię” autorstwa pana Campbella omówię w drugiej części, którą postaram się wkrótce opracować i tutaj zamieścić.

    W trzeciej części planuję pokazać stan aktualnej wiedzy naukowej w zakresie prawdziwych przyczyn powstawania raka oraz sposobów jego leczenia i zapobiegania mu, jakże odległej od campbellowych teorii wywiedzionych ze szczurzych eksperymentów. Szczątkowe informacje na ten temat są już rozsiane po Forum, ale nie są one ani spójne, ani nie wyczerpują tematu.”

    • Nie wiem na jakiej podstawie wyciągasz wniosek, że „często podpieram się Campbellem”, ale mniejsza o to. Tekst zacytowany przez Ciebie jest bardzo stronniczy, a mówiąc szczerze – jest to stek bzdur napisany przez jakiegoś mitomana, poczynając od rzekomo wysokomięsnej diety naszych paleolitycznych przodków, a skończywszy na wykształceniu pana profesora Campbella.

      Tymczasem bowiem jak donoszą badacze większość kalorii nasi przodkowie w paleolicie czerpali ze źródeł roślinnych, około 65-70% pokarmu zjadanego przez ludzi w okresie paleolitu stanowiły nieprzetworzone owoce, nasiona roślin strączkowych, orzechy i inne rośliny: https://pl.wikipedia.org/wiki/Paleolityczny_styl_%C5%BCycia

      Odnośnie drogi zawodowej profesora Campbella i jakie kierunki kolejno studiował, to jego życiorys jest tutaj (podam link do biografii w języku ang., aby nie było wątpliwości, że ktoś coś źle przetłumaczył): https://en.wikipedia.org/wiki/T._Colin_Campbell

      Moim zdaniem jasne i nie wymagające domysłów jest znaczenie słów „biochemistry”, „nutrition” i „microbiology”: biochemia, odżywianie i mikrobiologia.

      Nie wiem też „co autor chciał powiedzieć” odnośnie badań nad Adwentystami, ale pewne jest to, że stanowią oni jedną z pięciu istniejących na planecie Ziemia Niebieskich Stref długowieczności (o strefach tych pisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-dozyc-setki-w-pieknym-stylu-lekcje-dlugowiecznosci-z-niebieskich-stref/).

      Jak widać można dożyć setki w zdrowiu i jasności umysłowej zarówno będąc na diecie wegetariańskiej, wegańskiej jak i wszystkożernej (pod warunkiem, że nie będzie to dieta wysokoprzetworzona, a ta ostatnia nie będzie przeładowana nadmiarem produktów odzwierzęcych).

      I to jest właśnie to co propaguje przecież prof. Campbell, którego zamiarem nie było wcale stanie się „guru wegan”, lecz edukowanie ludzi co mają jeść (whole food plant-based, w skrócie WHPB – to nie to samo co „dieta wegańska” czy nawet „dieta wegetariańska”). Frytki i cola są wegańskie, ale nie są zdrowe, tak samo pseudowędliny sojowe są wegańskie, ale nie są zdrowe, a biały chleb jest mniej zdrowy niż brązowy ryż.

      Trzeba zrozumieć koncept, o co tak naprawdę chodzi. Kiedy to pojmiemy – będzie jasne, że nie chodzi wcale o etykietki (wegański, wegetariański itp.). Chodzi o to, że mamy jeść pokarmy całościowe i głównie roślinne. Tak jak napisał M. Pollan w swojej książce „W obronie jedzenia”: Eat food. Not too much. Mostly plants. Czyli jedz nieprzetworzone jedzenie (dobrej jakości prawdziwe naturalne jedzenie), nie jedz za dużo (nie objadaj się), jedz głównie rośliny („głównie” wcale nie oznacza ścisłego wegetarianizmu, lecz oznacza to co oznacza: większość kalorii czerpmy z roślin, których nam natura przecież nie poskąpiła).

      To samo mniej więcej chciał powiedzieć światu prof. Campbell. W sumie robi do dzisiaj, pisząc książki, prowadząc wykłady, a także prowadząc organizację pozarządową (Center for Nutrition Studies) i we współpracy z Cornell University organizując kursy żywieniowe. Dodatkowo, warto wiedzieć, że prof. Campbell nie określa samego siebie jako weganina czy wegetarianina, więc po co to bicie piany i wycieczki osobiste? 😀

      Co do tego jaka dieta zapobiega powstawaniu raka, to wystarczy popatrzeć na Niebieskie Strefy, gdzie rak jest wyjątkiem, a nie regułą jak w naszych przekarmionych, futrujących się białkiem zwierzęcym (3 razy dziennie przez 365 dni w roku) zachodnich populacjach. W Niebieskich Strefach dieta bazuje głównie na roślinach, jest też nieprzetworzona (lub bardzo nisko przetworzona).

      Moja rada brzmi: nie ufaj wszystkiemu co przeczytasz w internetach. Drąż temat w dążeniu do poznania faktów i to drąż głęboko, wzdłuż i wszerz.

  10. EWA SZ. napisał(a):

    Jestem w trakcie lektury książki „Jod leczy” Lynne Farrow.
    Mam wątpliwości… Skoro preparaty jodowe mają właściwości antyseptyczne to czy picie np. wody z płynem Lugola nie „wytępi ” dobrych bakterii z przewodu pokarmowego? Pozdrawiam

  11. Jakub napisał(a):

    Witaj, Marleno. Mam 20 lat i od grubo ponad 4 lat( jeśli nie dłużej) męczą mnie choroby, które nie pozwalają mi normalnie funkcjonować na co dzień.
    Przede wszystkim nie mogę się wyspać, jestem okropnie zmęczony niezależnie od ilości snu( ale poniżej 7 godzin jest okropnie). Niedługo po wstaniu z łóżka pojawiają się ciągłe momenty straszliwego zmęczenia, ”zmulenia” i otępienie umysłowe. Z trudem skupiam się na tym, co ktoś do mnie mówi, szczególnie jeśli tłumaczy coś. Słaba pamięć. Mam bóle mięśni, stawów ( pracuję fizycznie po 8 godzin) i bywają nieznośne wraz z bólami głowy( przytępione, napięciowe, razem z bólem żuchwy- nocny szczękościsk). Jestem osłabiony, rano nie czuję nigdy normalnego głodu, tylko ssanie, skurcze jelit i mus zjedzenia czegoś( najlepiej słodkiego).
    Mam zachcianki na słone i tłuste oraz słodkie jedzenie, śmieciowe też.
    Po posiłku przelewanie, wzdęty brzuch, zaparcia i bóle brzucha, uczucie przepełnienia.
    Czuję dziwny posmak w ustach, uczucie ”śluzowatej śliny” i ciągłego spływania z zatok.

    Mam trochę opuchniętą twarz, mocno podkrążone, piekące oczy, zęby są zniszczone i żółte nawet po umyciu, dziąsła wrażliwe, skóra głowy swędzi i przetłuszcza się, łupież, sucha skóra, rano strasznie razi mnie słońce. Od czasu o czasu dostaję zadyszki( a nie mam nadwagi, wręcz przeciwnie, chociaż nie w tym problem), ciężko mi się oddycha podczas wysiłku, łatwo się męczę. O bieganiu i ćwiczeniach nie ma mowy, po pracy właściwie nic już nie robię. Nawet na rowerze ciężko mi się jeździ. Czasem zaczynają mi się trząść mięśnie, jakby glikogen się nagle kończył, miewam hipoglikemię, muszę naprawdę często jeść, bo inaczej jest okropny głód, ssanie.
    Do tego zupełnie brak mi motywacji, energii do życia, łatwo się zniechęcam, miewam epizody depresyjne, okładam wszystko na później, na wiele rzeczy brak mi sił. 🙁
    No i bardzo jestem wrażliwy na niskie i wysokie temperatury, zwiększoną wilgotność itp.

    Tak naprawdę to pogorszenie chyba zaczęło się, kiedy w szkole bardzo się stresowałem, a i tak miałem już wyniszczoną florę antybiotykami, w domu dieta dzieciństwa to- buła, ser, parówka, buła, masło, kotlet, olej, biały chlebek, sporo słodyczy itp. Stres powodował u mnie już 4 lata temu bolesne skurcze żołądka, praktycznie codziennie był ciągły stres, potem helicobacter przejęła stery. 2 antybiotyki, potem 'zaleczenie’ błony i nagle okropne zmęczenie i bóle głowy. Byłem ciągle na apapach, kawach, w dzień drzemałem. Potem delikatne polepszenie, epizod stresu i bach… Depresja sezonowa, jelita padły.
    Potem jakoś doszedłem do prawidłowej drogi, ale trochę czasu zajęło mi zanim żołądek jakoś tam zaczął funkcjonować po odstawieniu ipp, brałem betainę hcl, piłem mnóstwo kwasów i jest trochę lepiej, nie ma już takiej zgagi. Ale kandydoza, to już nie jest taka prosta sprawa.

    Zacząłem brać suplementy, maślany, piłem zakwasy, jadłem kiszonki, dużo roślin, zioła-kozieradka, żywokost, glistnik, lukrecja, anyż itp, sylmaryna, kwasy MCT, oliwa, kurkuma, laktuloza, aronia, wit. C, b complex, minerały. Ale co chwilę powtarzał się scenariusz typu- coraz lepiej, częstsze wypróżnienia, nawet nie śmierdzące zupełnie, gazy ładniej odchodziły, a potem nagle jakby candida się odzywała, miałem zachcianki wprost nie do wytrzymania i musiałem zjeść coś słodkiego, też tłustego, słonego (junk) czekoladę baton, potem coraz więcej i więcej, wracałem do glutenu i ciast i coraz gorzej. I tak w kółko. Potem też zdałem sobie sprawę, że jem za mało kalorii. Ale problem polega na tym, że jem tyle ile mogę ”napchać”, jest to dużo błonnika, a mało kalorii i musiałbym dodawać dużo białego ryżu, bo zniszczone jelita nie wytrzymają nagłej ilości włókna, a i nie wiem co na to candida… No i jestem w kropce.
    Musiałbym zrobić coś w stylu- powoli doprowadzam do zmniejszenia przerostu candidy( i innych niekorzystych bakterii, pewnie też gnilnych), żeby nie stracić motywacji zioła serotoninowe(?) i ochrona, wzmacnianie wątroby, oczyszczanie, jakieś lewatywy, coś na zmniejszenie efektu toksyn grzyba( bo naprawdę czasem czuję się jak pijany lub na kacu 🙁 )
    Potem dużo kiszonek, trochę delikatnych przeciwgrzybiczych… Ale czuję, że to niewykonalne, nie wiem czy kiedykolwiek odzyskam zdrowie i jakąś radość z życia.

    Może Droga Marleno masz jakieś pomysły, wskazówki, sugestie? Wiem, że masz dużą wiedzę i doświadczenie. Na koniec dodam tylko, że niestety odpadają w większości też i posty, głodówki, czy nawet te sokowe. Po prostu nie wytrzymam, jestem zbyt osłabiony, a do tego mieszkam z rodzicami i pracuję, co utrudnia sprawę…

    Pozdrawiam, Jakub

    • Jakubie, polecam książkę „Dobre bakterie” dr Robynne Chutkan, tam znajdziesz rozpiskę co jeść aby przywrócić równowagę mikroflory w jelitach. Na początek pani doktor radzi poza tym NAJPIERW utłuc kolonie grzyba tyle ile się da (stosowane przez nią są zarówno leki p/grzybicze jak nystatyna jak i preparaty naturalne typu olejek z oregano, berberyna, czosnek, glutamina, olejek z drzewa herbacianego itd.), a potem tankować te dobre bakterie oraz dawać im dobre papu. Nystatynę przepisze lekarz.

    • Jolanta napisał(a):

      Witaj Jakub,
      znam wszystkie niemal objawy i dolegliwości, o których piszesz – a spać musiałam minimum 10 godzin, inaczej nie moglam w ogóle funkcjonować, kiedy tylko mogłam to i 12 godzin.
      I „uzależnienie” od słodyczy od wielu lat.
      U wielu lekarzy czy a la lekarzy od metod alternatywnych byłam – suplementy, odstawienie glutenu itp nie pomagały w ogóle. Okazało się, że to pasożyty – wiele się o tym ostatnio mówi i pisze i chyba to prawda, że to plaga naszych czasów. Ale – co maga ważne – trzeba znaleźć rzetelnego lekarza (mam wrażenie, że część osób zajmujących się medycyną alternatywną nie ma wiedzy (większość nie ma wykształcenia medycznego) lub/i niestety też to „naciągacze”.
      Badanie i terapia, która mnie pomogła to biorezonans aparat Bicom taki z ampułkami do testu/badania. Okazało się, że mam takiego pasożyta, który ciągnie mnie na słodkie i kilka innych, które wiadomo robią spustoszenie w organizmie. I wszelkie inne działania lecznicze nie przyniosą odczuwalnej zmiany dopóki nie pozbędziemy się tych stworów.
      Terapia działa, bo widzę efekty – przestałam być uzależniona od słodyczy, a to naprawdę cud:)
      Mniej jestem zmęczona i mniej śpię. Poza tym widziałam w kale wydalane pasożyty i jaja, też u moich dzieci. Jest wyraźnie lepiej i w końcu jest szansa na wyzdrowienie.
      Oczywiście wiele z zalecanych przez AW zmian wdrożyłam, liczę na to, że wkrótce będą tego lepsze efekty.
      Pozdrawiam i życzę powodzenia:)

    • Moim zdaniem zawsze skupiajmy się na tym, by zmienić chemię naszego ciała na nieprzyjazną dla pasożytów i innych wrogów zdrowia. Terapie odrobaczające czy detoksy różnego typu mogą zadziałać krótkoterminowo, ale jeśli nic nie zmienimy na dłuższą metę ze swoimi nawykami stylu życia, to robale prędzej czy później powrócą, bo u nas sobie znajdują wygodne mieszkanko oraz dajemy im papu, które lubią. 😉

  12. Mariola napisał(a):

    Witam, Pani Marlenko kolejny wartościowy wpis! Dzięki Pani przestałam chorować, oczyściłam organizm i w wieku 40 lat urodziłam zdrową córeczkę – już ma rok, dziękuję i serdecznie Panią pozdrawiam Mariola

  13. paula napisał(a):

    Marlenko Jestem właśnie w trakcie czytania ,,Wyleczyc nieuleczalne witamina c choroby, infekcje, toksyny” T.Leviego. Chciałam zakupic liposomalną witaminę C. Czy mozesz mi jakąs polecic, kiedys pisałac o tej firmy LivOn ale ona kosztuje ok 200 zl za 30 saszetek 1 gramowych.
    Nie wiem dlaczego ale na mnie proszkowy kw askorbinowy działa, natomiast na moje dziecko niestety nie. Kiedy podaje mu przy pierwszych objawach kataru zawsze dochodzi do biegunki po ok 10 dawkach, ale objawy przeziebienia nie mijaja i tak zawsze ciągnie sie ok 10dni. Jestem ciekawa czy ta liposomalna postac działa jak dożylna. A pro po czy wiesz moze czy jest gdzies dostępna dozylna postac vit C?

    • Przy jelitach zakwaszonych i/lub zagrzybionych witamina C będzie robić problem. Oczywiście nie jest to wina witaminy, tylko właściciela jelit: nieprawidłowa dieta, kuracje antybiotykowe itd. Można wtedy spróbować podawać buforowaną formę witaminy C (askorbinian). Albo spróbować liposomalnej. LivOn jest drogi, ale sprawdzony, są też tańsze, ale nie dam głowy czy wiarygodne. Wchłanialność liposomalnej jest podobna jak dożylnej.

  14. Ifcik napisał(a):

    Pani Marleno, ostatnio usłyszałam o nikotynamidzie rybozydowym. Czy interesowala sie juz pani suplementacja tego skladnika?

    • Jeśli chodzi o rybozyd nikotynamidu, to badania nad tą formą witaminy B3 są w powijakach, ale jedno jest pewne: witaminy B3 (w jakiejkolwiek formie) potrzebujemy najwięcej ze wszystkich witamin z grupy B, najlepszym źródłem ich są drożdże (np. płatki drożdżowe nieaktywne), a w formie rybozydu znajdziemy niacynę m.in. w mleku i piwie.

  15. Paweł napisał(a):

    Dziękuję za odpowiedź. Pisze Pani, że: „(…) większość kalorii nasi przodkowie w paleolicie czerpali ze źródeł roślinnych, około 65-70% pokarmu zjadanego przez ludzi w okresie paleolitu stanowiły nieprzetworzone owoce, nasiona roślin strączkowych, orzechy i inne rośliny: https://pl.wikipedia.org/wiki/Paleolityczny_styl_%C5%BCycia (…)” W takim razie po pierwsze zboża raczej wypadają i nie powinniśmy się chyba na nich skupiać, a po drugie czy te strączki w paleolicie były jedzone na surowo? Strączki na surowo nie są zjadliwe (prócz młodego zielonego groszku) a chyba w paleolicie nie gotowali strączków?

    Ja nie mam nic do Campbella, ale powiem szczerze że informacje typu: „(…) I teraz – najistotniejsze – pan Campbell nie wspomniał o takim “drobiazgu” jak fakt, że ta sama dieta wysokobiałkowa (wysokokazeinowa), która promowała powstawanie raka gdy szczury były nią żywione po podaniu aflatoksyny, zapewniała tym szczurom potężną ochronę przed rakiem wątroby, gdy były nią karmione przed i w trakcie podawania toksyn! Szczury nie rozwijały raka, gdy były żywione wysokobiałkowo przed i w trakcie zatrucia aflatoksyną. Te niewygodne fakty zostały tylko w dokumentach źródłowych, które czyta być może wyłącznie garstka nadgorliwych naukowców oraz paru nienormalnych ludzi, jak ja. (…)” – trochę szokują bo to jest czysta manipulacja, nie mówienie całej prawdy itp. A przykładów takiej manipulacji przez Campbella jest kilka w wypowiedzi, którą zacytowałem we wcześniejszym poście. Czy te zarzuty są prawdziwe? Czy Campbell rzeczywiście poniekąd zmanipulował, zataił część informacji?

    • A czy zwierzęta w paleolicie były pożerane na surowo? Jeśli ludzie wtedy już umieli używać ognia, to pewnie korzystali z obróbki termicznej. A być może namaczali strączki i spożywali je jako kiełki, grom jego wie. W każdym razie nie fascynuje mnie za bardzo ich ówczesna dieta (w sensie dokładnego jej naśladownictwa), bo ja żyję w XXI w. na zaśmieconej i zatrutej chemikaliami planecie, więc nie ma tutaj już tamtych dzikich roślin, tamtego czystego jak kryształ powietrza, tamtych dzikich zwierząt itd. Dzisiaj musimy jeść dużo sprytniej.

      Odnośnie wspomnianych „zarzutów” to nie wiem o co chodzi, ale osoba głosząca niezgodne z faktami opinie na temat wykształcenia Campbella lub sposobu odżywiania się praprzodków w paleolicie, raczej wiarygodna nie jest w swoich wywodach.

      Zacznijmy od tego, że badanie w Chinach było badaniem na ludziach. Wyniki tego badania były tak przerażająco niewygodne dla ówczesnego dietetycznego status quo (nakazującego ludziom jeść codziennie produkty odzwierzęce na śniadanie, obiad i kolację), że w ich rozgłaszaniu nikt nie miał interesu: ani uniwersytet Cornella finansujący to badanie, ani rządowe instytucje medyczne czy dietetyczne powiązane niestety od zawsze bardzo silnie z przemysłem spożywczym.

      Dlatego pan profesor się wkurzył, usiadł i razem z synem (lekarzem) napisał o tym książkę, którą wydał nakładem własnym w 2005 roku – „The China Study” (w Polsce wydana pod tytułem „Nowoczesne zasady odżywiania”). Książka odniosła nieoczekiwanie tak wielki sukces na całym świecie, że lobbyści nie mieli wyjścia jak się ugiąć i w końcu 11 lat później w roku 2016 ogłoszono nową oficjalną piramidę zdrowego żywienia, bo pewnych faktów ukryć się już nie da: to owoce i warzywa (oraz inne pokarmy roślinne) powinny stanowić podstawę naszego talerza, a reszta być smakowym dodatkiem.

      Tak jak rośliny stanowiły podstawę bytu w paleolicie, tak powinny stanowić teraz, bo nasze DNA nie zmieniło się za bardzo. Jedyne co nam się zmieniło to środowisko: bardziej zatrute niż kiedykolwiek w historii ludzkości. Dlatego powinniśmy jeść sprytniej, bo musimy bardziej chronić nasze ciało przed negatywnymi wpływami środowiskowymi.

      Na szczęście dzisiaj mamy więcej oleju w głowie, wiemy na przykład co to jest gęstość odżywcza (skala ANDI, aggregate nutrient density index), wiemy też, że nawet wśród roślin są bardziej korzystne odżywczo i mające większy potencjał ochronny, antyoksydacyjny (jak np. warzywa zielonolistne czy ciemno wybarwione owoce jagodowe) oraz mniej wartościowe (jak nasiona, w tym nasiona zbóż, nawet jeśli są pełnoziarniste). Pokarmy odzwierzęce mają marniutki potencjał antyoksydacyjny, są też ogólnie uboższe odżywczo (choć mamusia mi powtarzała w dzieciństwie „to zjedz tylko mięsko, a surówkę i ziemniaczki zostaw”, nie wiedziała, że powinno być odwrotnie, zmarła nagle na zawał mając tyle lat co ja teraz).

      Wszystko zatem mamy na dzisiaj obcykane, wszystko wiemy, zbadaliśmy też jak się odżywiają zdrowi stulatkowie w Niebieskich Strefach itd., a jedyne co nam pozostaje to WDROŻYĆ TO W PRAKTYCE czyli na swoim talerzu!

      Niestety jak się spojrzy co przeciętny obywatel wykłada na taśmę przy kasie w markecie, to króluje „stary matrix”: pokarmy odzwierzęce wszelkiej maści, produkty z oczyszczonej mąki, rafinowane tłuszcze, słodkie napoje, różne lody, batoniki i słodycze, oraz gdzieś się zaplącze jakiś samotny ogórek, pomidorek lub parę bananów.

      Codziennie to widzę i serce mi krwawi z rozpaczy, aczkolwiek raz od wielkiego dzwonu zdarzy się widok odwrotny (np. fura warzyw i owoców, orzechy, fasola, brązowy ryż), co oznacza, że jednak zmiana została zapoczątkowana i idzie nowe! Opornie się co prawda to nowe przebija, bo ludzie niestety lubią słyszeć dobre rzeczy o swoich złych nawykach (w tym żywieniowych), dlatego wszelkiej maści magiczne diety zawsze znajdą fanów, a guru diet magicznych znajdą tysiące argumentów by uzasadnić swoje brednie.

      Jednak prawdziwa zdrowa dieta jest tylko jedna, została nie tylko udowodniona naukowo, ale i mamy naocznie dostępny dowód jej rzeczywistego działania w postaci aktualnie istniejących na naszej planecie Niebieskich Stref. W przeciwieństwie do przodków z paleolitu można nawet tam pojechać i zobaczyć ich na własne oczy czy pogadać z tymi ludźmi. 🙂

      A czy będzie ta dieta wegańska, wegetariańska czy wszystkożerna, to ma mniejsze jak się okazuje znaczenie, liczą się bowiem proporcje (!) na talerzu oraz pochodzenie i jakość składników.

  16. Dzień dobry. Pani Marleno otrzymałam dziś przesyłkę z m.in chlorkiem magnezu. Od razu zabrałam się za robienie oliwki magnezowej, wysłałam męża po wodę destylowaną, przyniósł mi zdemineraliowaną, mówiąc, że to to samo. Czy ma rację?:) Przy okazji mam pytanie odnośnie mojego samopoczucia, otóż jestem osobą, którą raczej nigdy nie boli głowa (bolała owszem podczas robienia postów dr Dąbrowskiej przez 1 badz 2 dni), natomiast od połowy czerwca boli mnie bardzo często a od kilku dni codziennie, jest to ból delikatny ale jednak męczący, umiejscowiony raczej w okolicy czoła. W diecie nic nie zmieniłam oprócz tego że od maja jem mnóstwo warzyw i owoców wykorzystując póki mogę wszystko co sezonowe. Ogólnie moje samopoczucie średnie, jeśli zjem cos innego niż warzywa czy owoce od razu mi ciężko na żołądku, bardzo szybko jestem pełna, jem mniej niż moje małe dzieci a się przejadam, nawet wczoraj i dzis jakbym czuła ból wątroby. Pomimo częstego ruchu i jedzenia głównie warzyw i owoców plus kasze, sporo bobu, waga stoi w miejscu, a tylko pozwolę sobie na cokolwiek cięższego od razu waga skacze do góry. Wiem, że przydałby się reset w postaci postu ale ten mogę zrobic dopiero po urlopie pod koniec sierpnia. Ale te bóle głowy trochę mnie dziwią, w zasadzie od razu po przebudzeniu mam już taką cieżką głowę i już odczuwam lekki ból. Może czegoś mi brakuje, suplementuję wit D, od kilku dni czynniki lipotropowe z powodu wkurzających mętów (wyczytałam, że sugerowałaś je jednemu z czytelników bloga więc i ja próbuję się ich pozbyć), właśnie pisząc do Ciebie moczę nogi w chlorku magnezu i popijam herbatkę z dodatkiem wit c, którą też dziś dostałam w przesyłce od Ciebie. Nie wiem co mogę jeszcze zrobic żeby pozbyć się tego bólu. Niedługo urlop, chciałabym się nim cieszyc a nie myslec ciągle o tej głowie.

    • Destylowana czy demineralizowana to jedno i to samo, inne nazwy. Co do bólu głowy – wypróbuj olejków eterycznych. Najlepsze są lawendowy, melisowy, rozmarynowy, miętowy lub eukaliptusowy – kropelka na chusteczkę lub rozetrzeć między dłońmi i wdychać – łagodzi ból. Oprócz tego dobrze się nawadniaj, wysypiaj się porządnie i koniecznie pilnuj poziomu magnezu (uwaga na stres!).

  17. Lukasz napisał(a):

    Dziekuje za odpowiedz. Rozumiem wiec ze nie masz stalych godzin jedzenia? Ile godzin przed snem starasz sie juz nie jesc? Wiem tez ze pojecie sniadania po przebudzeniu tez nie jest do konca poprawne i powinno minac iles czasu zanim wlozymy cos do ust. Wspomnialas o glodzie toksycznym. Co to takiego? Dobrze ze jestes:)

  18. Karolina napisał(a):

    Dziękuję Marleno, że jesteś. Zmieniłaś moje podejście do życia na zdrowsze i pogodniejsze 🙂 Jesteś cuuudowna. Polecane książki świetne 🙂

  19. Karolina napisał(a):

    Dziękuję Marleno, że jesteś. Zmieniłaś moje podejście do życia na zdrowsze i pogodniejsze 🙂 Przestałam brać antybiotyki 🙂 Jesteś cuuudowna. Polecane książki świetne 🙂
    Za pierwszym razem nie mogłam dodać komentarza, ponoć wykryto duplikat 🙂 Nie dziwię się🙂

    • Karolino, to ja dziękuję Tobie. Dziękuję za to, że Ci się chciało podjąć działania, zmienić przekonania i przejść na jasną stronę mocy. 🙂 To TY jesteś cudowna – zobacz tylko, czego dokonałaś!

      Gratuluję już osiągniętych sukcesów zdrowotnych i życzę pozostawania w przewlekłym zdrowiu i pogodzie ducha.
      Pozdrawiam cieplutko! 🙂

  20. Dorota napisał(a):

    Eckhart Tolle wpłynął na zmianę nawyków myślowych to rozumię ale zmienił nawyki żywieniowe? On nie uczy o jedzeniu ale o byciu tu i teraz jak więc wpłynął na zmianę nawyków żywieniowych u pani?

    • Niczego takiego nie napisałam, że Tolle zmienił moje nawyki żywieniowe, a książki tego autora wymieniłam w kategorii lektur dla ducha.

  21. Paula napisał(a):

    Pani Marleno mam pytanie o Pani opinie na temat urzadzenia Greentest służącego do wykrywania azotanow w owocach i warzywach. Czy musimy sie obawiac tych substancji. Pije z dzieckiem okolo 1.5 l soku dziennie z tad moje obawy.

    • Jak do tej pory wszelkie badania naukowe w których wykazano korzyści zdrowotne ze spożywania warzyw i owoców robione były na uczestnikach spożywających normalne, konwencjonalne warzywa i owoce. Nie wybierano do tego celu osób jedzących jedynie żywność ekologiczną ani tym bardziej wbijających w markecie szpikulec Greentestu w każdą marchewkę jaką mają zamiar zakupić.

      Nie mam pojęcia ile azotanów musiałam spożyć w swoim życiu, ale jedno jest pewne: na początku nie miałam dostępu do żywności ekologicznej ani też nie miałam swojego ogródka i te zwykłe, sklepowe warzywa i owoce nie tylko mnie nie zabiły, ale wręcz przeciwnie – pozwoliły mi odzyskać utracone zdrowie i energię życiową.

      Ale co tam ja, zobaczmy jeszcze lepszy przykład: pani Ann Cameron, amerykańska pisarka, która chorowała na zaawansowanego raka (jelita grubego z przerzutami do płuc) i nie mając pieniędzy na przeprowadzenie terapii Gersona zgodnie z zasadami tej terapii (czyli z zastosowaniem soków z warzyw wyłącznie ekologicznych) po prostu postawiła wszystko na jedną kartę (rokowania nie były pomyślne, więc było jej w sumie wszystko jedno) i zaczęła regularnie wyciskać sok z marchwi takiej, na jaką było ją aktualnie stać, czyli zwykłej, sklepowej, konwencjonalnej marchwi.

      Otóż pani Cameron na tej sklepowej marchwi wyzdrowiała do szczętu, żyje do dzisiaj i ma się dobrze: po ośmiu miesiącach picia soków rak poszedł sobie w siną dal bez używania chemioterapii czy naświetlań i nigdy więcej nie wrócił. Jej historię można przeczytać na witrynie, którą prowadzi ozdrowieniec Chris Wark: https://www.chrisbeatcancer.com/ann-cameron-cured-her-cancer-with-carrot-juice/

      Też nie wiemy ile azotanów napiła się wraz z sokiem ze sklepowej marchwi pani Cameron, ale jedno jest pewne: aktualnie jest zdrowa, a jej onkolog gdy zobaczyła jak rak zniknął, to powiedziała tylko tyle: nie wiem co pani robiła, ale proszę robić to dalej.

      Jak widać ani badani przez naukowców uczestnicy, ani pani Cameron, ani ja, ani również rzesza czytelników tej witryny nie korzystaliśmy z urządzeń typu Greentest, a mimo to byliśmy w stanie wyzdrowieć i pozostajemy w zdrowiu – najczęściej jedząc warzywa i owoce konwencjonalnie uprawiane, dostępne powszechnie w warzywniaku lub markecie.

      To chyba mówi samo za siebie: szkoda nie tylko naszych pieniędzy, ale szkoda PRZEDE WSZYSTKIM zaśmiecać sobie głowę i serce strachem, bo na STRACHU właśnie bazuje sprzedaż tego typu urządzeń.

      Albo nawet już nie na strachu tylko wręcz na obsesji, a to już jest choroba, rodzaj ortoreksji (chęć kontrolowania wszystkiego co trafia na talerz, w najdrobniejszych szczegółach).

      Sam zresztą widok osoby dziurawiącej Greentestem w markecie kolejne arbuzy w poszukiwaniu tego „najzdrowszego” wyda się podejrzany każdemu zdrowemu na umyśle człowiekowi.

      Kochajmy nasze warzywa i owoce zamiast się ich bać (pamiętając przy tym o zasadzie, że zawsze lepsze są sklepowe warzywa i owoce niż żadne), a wszystko będzie dobrze! 🙂

  22. Agnieszka napisał(a):

    Dziękuję za polecenia tych świetnych książek ale nadal z utęsknieniem czekam na drugą pani pozycję w stylu książki kucharskiej. Co pani je ( przepisy) ale i harmonogram dnia ( kiedy rano zacząć, kiedy przed nocą skończyć, jakich naczyń używać itp parę ważnych informacji. Pozdrawiam i życzę sukcesòw w wydawaniu własnych pozycji o zdrowiu w wersji papierowej

Napisz komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.