Już wszyscy wiemy, że warto dbać o kontakt ze słońcem – bez słońca nie ma życia. Ale mało kto mówi o regularnym kontakcie z ziemią, bez której również nie byłoby życia (wyobrażasz sobie życie na powierzchni np. z plastiku albo ze szkła?).

A przecież przez wiele tysięcy lat człowiek miał codziennie fizyczny kontakt z ziemią, spał na ziemi (ewentualnie przykrytej zwierzęcymi skórami) i chodził po terenie boso, potem zaś w mniej lub bardziej prymitywnym obuwiu w całości wykonanym ze skóry.

Dzisiaj nie śpimy na ziemi jak nasi przodkowie i od lat 60-tych ubiegłego wieku ciągle chodzimy w butach z podeszwami wykonanymi z „nowoczesnego”  tworzywa, a to duży błąd.

Zachłysnąwszy się współczesną cywilizacją utraciliśmy połączenie z uzdrawiającą, antyzapalną siłą naszej Matki Ziemi. Na czym ona polega?

Otóż człowiek jest istotą nie tylko biochemiczną, ale i elektryczną (a także elektromagnetyczną) – jesteśmy dosłownie „baterią”, pracującym układem elektronicznym tak naprawdę. Gdy lekarz robi nam badanie EKG (serce) lub EEG (mózg) to wykonuje nic innego jak pomiar elektrycznej czynności naszych narządów – serca lub mózgu.

Procesy biologiczne są sterowane nie tylko biochemicznie ale i elektrycznie – bez przepływu prądu nie funkcjonowałby nasz organizm, aktywność elektryczna jest bowiem cechą wszystkiego co żyje. Każda komórka naszego ciała jest tak naprawdę malutką elektrownią.

To potencjał elektryczny decyduje o pracy naszych narządów, o tym, że pracują nasze mięśnie, o tym, że nasz mózg myśli, że mamy zdolność przyswajania wiedzy itd.

Podczas gdy czytasz ten tekst w twoim organizmie mają miejsce niezliczone reakcje elektryczne. Wytwarzane są też fizjologicznie przez cały czas wolne rodniki, które są niczym innym jak naładowanymi dodatnio jonami lub cząsteczkami, którym brakuje ujemnie naładowanego elektronu.

Przewlekłe zapalenie: przekleństwo współczesnych społeczeństw

Po co nam są tak właściwie potrzebne te wolne elektrony? Ano po to, byśmy mogli być zdrowsi, dłużej młodzi i sprawni (fizycznie i umysłowo) i wolni od chronicznego zapalenia, które gnębi współczesne społeczeństwa.

Przewlekły stan zapalny jest powiązany z niedoborem wolnych elektronów. W naszym ustroju nieprzerwanie szaleją wolne rodniki czyli molekuły naładowane dodatnio, rozglądające się za wolnymi elektronami, by móc stać się stabilnymi.

Wolne rodniki mają też co prawda do spełnienia pewną rolę pozytywną w  reakcji zapalnej, jednak gdy rodników mamy za dużo, a ich wymiataczy (antyoksydantów) za mało, to zachwiana zostaje równowaga, a to nie wróży dla nas nic dobrego. Natura kocha harmonię! 🙂

Samo zapalenie to pożądana, fizjologiczna reakcja adaptacyjna organizmu na czynnik uszkadzający (którym może  być np. skaleczenie, ukąszenie, oparzenie, ale również trucizna lub patogen jak wirus, pasożyt czy bakteria).

Reakcja zapalna ma na celu obronę organizmu i przywrócenie równowagi biologicznej.

Zapaleniu towarzyszą: ból, podwyższenie temperatury, zaczerwienienie, obrzmienie oraz utrata funkcji (całkowita lub częściowa) danego narządu.

Kiedy cała lecznicza robota zostanie wykonana nadmiar wolnych rodników wyprodukowanych podczas reakcji immunologicznej zostaje zneutralizowany przez antyutleniacze lub wolne elektrony w organizmie, a my zdrowiejemy (nasz organizm jest na tyle doskonale zaprojektowany, że niektóre antyutleniacze wytwarza sobie sam, np. glutation, koenzym Q10, dysmutaza ponadtlenkowa czyli SOD, itp.).

A co jeśli nie do końca wyzdrowiejemy (nadmiar wolnych rodników nie zostanie odpowiednio zneutralizowany)? Wtedy stan ostry przejść może w stan przewlekły (chroniczny) i ciągnąć się całymi latami, podczas gdy wolne rodniki kontynuują atak i poddają utlenianiu kolejne zdrowe komórki.

Nie ma niby już gorączki, nie ma ostrego bólu itd. – a jednak wcale nie czujemy się dobrze.

Wolne rodniki większość nowoczesnych ludzi z lubością dostarcza sobie również każdego dnia wraz z tym co wdycha (pali), je i pije oraz dostarcza sobie przez skórę i śluzówki, świetnym ich źródłem są: papierosy, alkohol, leki, szczepionki, konwencjonalne kosmetyki, wszelka przetworzona sklepowa karma – w szczególności cukier i słodycze, wyroby z białej mąki, przekąski, syntetyczne słodziki, tłuszcze trans (utwardzone lub rafinowane), smażeniny wszelkiego typu czy też przetworzone produkty mięsne.

Źródłem wolnych rodników są też między innymi konserwanty i pestycydy, nadmierne promieniowanie UV, promieniowanie rentgenowskie, elektrosmog, zanieczyszczone środowisko, stres i niedobór snu, a także zbyt intensywna aktywność fizyczna.

Procesy destrukcyjne rozwijają się w ukryciu, a my pewnego dnia wychodzimy z gabinetu lekarskiego z niemiłą diagnozą, oczekując od naszego lekarza cudów, których on nie jest w stanie dokonać.

Jedyne czego MY SAMI możemy dokonać w takiej sytuacji jest zmiana całego naszego stylu życia na antyzapalny!

Oto kilka przykładów chorób, w których przewlekłe zapalenie gra pierwszoplanową rolę:

– alergie: substancje zapalne stymulują uwalnianie histaminy, prowadząc do reakcji interpretowanych jako reakcje alergiczne

– choroba Alzheimera: tkanka mózgowa jest w stanie zapalnym, rozwijają się twardniejące blaszki, można powiedzieć w skrócie, iż chroniczne zapalenie sukcesywnie zabija komórki mózgowe

– choroby sercowo-naczyniowe: przewlekły stan zapalny  zagęszcza krew, tworzą się twardniejące blaszki prowadzące do blokad w tętnicach, wzrasta możliwość tworzenia się skrzepów i uszkodzenia zastawek

– anemia: substancje zapalne atakują procesy produkcyjne czerwonych krwinek

– artretyzm: chroniczne zapalenie niszczy chrząstkę stawową i hamuje uwalnianie lubrykantu umożliwiającego ruchomość stawową

– autyzm: stan zapalny mózgu jest obecny u większości dzieci autystycznych

– astma: przewlekły stan zapalny prowadzi do zablokowania dróg oskrzelowych

– powszechne choroby jelit (choroba Crohna, IBS, zapalenie uchyłków jelit): chroniczny stan zapalny powoduje ból, zaburzenia trawienia i przyswajania i powolne niszczenie delikatnej wyściółki jelit

– cukrzyca: w typie 1 zapalenie pobudza układ odpornościowy do niszczenia komórek beta trzustki, w typie 2 natomiast komórki tłuszczowe uwalniają substancje zapalne prowadząc do insulinooporności.

– choroby autoimmunologiczne (np. toczeń, stwardnienie rozsiane, stwardnienie zanikowe boczne, łuszczyca, egzemy itd.) – również i tutaj chroniczny stan zapalny indukuje uszkodzenia i zmiany chorobowe

– choroby nowotworowe: stan zapalny wspiera wolne rodniki, rozrost guzów i hamuje reakcje obronne organizmu przeciwko anormalnym komórkom

Jak widać choroby o podłożu zapalnym stały się globalną epidemią. Podobnie zresztą jak nawaga i otyłość.

Warto przy tym podkreślić, że komórki tłuszczowe naszego ciała kiedyś uważane za bierne metabolicznie zwykłe „magazyny energii” dziś uznawane są za wylęgarnie stanów zapalnych: to właśnie z tych komórek uwalniane są substancje zapalne (zwłaszcza z okolic brzusznych).

Jak ugasić ten przewlekły ogień?

Oczywiście zmiana diety na antyzapalną, rezygnacja z chemicznych kosmetyków i środków czystości, pozbycie się wyhodowanego nadmiaru tkanki tłuszczowej czy też dostarczanie codziennie mnogości antyutleniaczy to podstawa.

Jest jednak jeszcze coś, co może nam pomóc w dostarczeniu wolnych elektronów i jest darmowe: to ziemia pod naszymi stopami. Ziemia jest naładowana ujemnie.

Podczas kontaktu z  ziemią, która jest źródłem ujemnie naładowanych elektronów dosłownie czerpiemy ową „witaminę Z”, która jest w stanie zneutralizować szkodliwe działanie wolnych rodników. Zupełnie tak, jakbyśmy dostarczali antyutleniaczy wraz z pokarmem czy suplementami.

 

Nasze ciało składa się głównie z wody i jest doskonałym przewodnikiem elektronów. Nasza planeta Ziemia z kolei dzięki zachodzącym na niej cały czas naturalnym zjawiskom (atmosferycznym wyładowaniom elektrycznym podczas burz, promieniowaniu słonecznemu oraz energii wytwarzanej przez wewnętrzne jądro planety) jest wręcz rezerwuarem wypełnionym po brzegi wolnymi elektronami.

To bank nieograniczonej energii! I to całkowicie darmowy bank (natura zawsze tworzy rzeczy darmowe!).

Nie musisz nic płacić aby się podłączyć do tego „banku zdrowia” – wystarczy stanąć (lub chodzić) gołymi stopami na ziemi (trawie, piasku, żwirku, kamieniach, a nawet betonie czy cemencie – pod warunkiem, że nie jest malowany lub izolowany folią pod spodem) i czerpać wolne elektrony do woli.

Jeśli powierzchnia jest wilgotna tym lepiej. Asfalt będący produktem przetwórstwa ropy naftowej nie ma niestety własności przewodzących. Podobnie suchy jak pieprz piasek na pustyni nie będzie ich miał (ale mokry na plaży już tak).

Woda (wilgoć) jest niezbędna aby czerpać z elektrycznych zasobów ziemi, ponieważ to woda właśnie przewodzi elektrony.

To stąd być może biorą się starożytne sugestie indyjskich joginów, aby spacerować po porannej rosie. Z ich obserwacji wynikało, że taki poranny spacerek wzmacnia ciało i ducha.

Dzisiaj mamy jednak nowoczesną aparaturę i nie musimy się czegokolwiek domyślać tak jak to robili wieki temu jogini, ponieważ wiele rzeczy można dzisiaj zmierzyć, zobaczyć i sprawdzić (ta nowoczesność jednak do czegoś się przydaje).  😉

Za pomocą mikroskopowego badania żywej kropli krwi w ciemnym polu można przekonać się na przykład jak bardzo (i czy w ogóle) witalne są nasze krwinki i co tam ciekawego porabiają zawieszone w osoczu.

Parafrazując znane powiedzenie „w zdrowym ciele zdrowy duch” można bowiem z całą pewnością stwierdzić, że „w zdrowym ciele zdrowa krew”.

Wszystkie nasze narządy skąpane są w niej i odżywiane przez nią, jeśli więc twoja krew nie jest zdrowa i czysta, to cały twój system ma problem, a samopoczucie jest zdecydowanie drugiego gatunku (o czym nie mamy rzecz jasna bladego pojęcia dopóki nie będziemy mieć skali porównawczej, czyli… dopóki nie będzie nam dane doświadczyć samopoczucia pierwszego gatunku, takiego ze znakiem jakości Q!). 🙂

Prawidłowo na przykład czerwone krwinki (erytrocyty) powinny odpychać się na zasadzie posiadania tego samego (ujemnego) potencjału elektrycznego.

Tak dzieje się u człowieka przewlekle zdrowego: każda krwinka pływa sobie oddzielnie.

W nieprawidłowym obrazie (niezmiernie często u współczesnych ludzi występującym) krwinki te jednak zamiast odpychać się – zlepiają się ze sobą, co nazywane jest rulonizacją lub agregacją – wygląda to jak stosik monet ułożonych jedna na drugiej.

Krew robi się ciemna (jest mało natleniona), jest gęsta i z trudnością się przeciska przez naczynia (szczególnie te najmniejsze, naczynka włosowate). Odczyn pH płynów ustrojowych może ulec zmianie, a utrzymanie równowagi kwasowo-zasadowej staje się dla organizmu prawdziwym wyzwaniem.

W takich warunkach krwinki nie mogą też wykonywać swoich zadań, czyli np. przenosić tlenu i odbierać dwutlenku węgla (może to zrobić jedynie pierwsza  i ostatnia krwinka w ruloniku).

Pod mikroskopem wygląda to jak na obrazku poniżej.

rulonizacja

Czy można się zatem dziwić skąd się biorą takie zjawiska jak niski poziom energii, osłabienie, podatność na rozmaite choroby, przewlekłe uczucie zmęczenia – nawet tuż po wstaniu rano z łóżka (skąd ja to znam! A raczej znałam, bo teraz już wiem dlaczego mnie to spotkało – cieszę się, że to już przeszłość) i do tego ta nieznośna wieczna „mgła umysłowa”?

To właśnie się dzieje, gdy krwinki tracą swój ujemny potencjał elektryczny i zaczynają tworzyć ruloniki, zamiast radośnie pływać każda z osobna.

A co porabiają gdy np. pójdziemy na spacer boso po trawie czyli poddamy nasze ciało powiedzmy 40 minutom uziemienia?

Odzyskują swój potencjał elektryczny, „rozklejają się”, a my czujemy się lepiej.

Po lewej stronie na zdjęciu poniżej obraz krwi trzech różnych osób przed uziemieniem, a po prawej po  40 minutach uziemiania.

krwinki

Taki obraz krwi jak po prawej powinien mieć każdy z nas, aby utrzymać zdrowie i witalność na długie lata: szczęśliwe i żwawo poruszające się krwinki, z których każda jest niczym maleńka ciężaróweczka transportująca zbawczy tlen do każdego zakamarka naszego drogocennego (bo posiadanego w pojedynczym egzemplarzu) ciała.

Czy nie sądzicie, że my żyjemy dzisiaj niczym cięte kwiaty w wazonie – odcięte od gruntu, który w założeniu miał je żywić swoją witalną siłą pełną wolnych elektronów?

Wszak kwiaty rosnące w ogrodzie żyją znacznie dłużej niż kwiaty cięte, może właśnie dlatego, że te pierwsze mają kontakt cały czas z ziemią.

A gdyby ktoś się zastanawiał czy uziemianie nie jest li tylko „efektem placebo”, to zobaczmy jak zachowują się poddane uziemianiu cięte kwiaty słonecznika, których raczej nie sposób podejrzewać o to, że „się zasugerowały” życiodajną siłą Matki Ziemi.

Oto po prawej mamy kwiat słonecznika, który nie był poddany uziemianiu, a po lewej bliźniaczy kwiat słonecznika, który był podłączony do ziemi (za pomocą przewodzącego prąd kabelka, którego koniec został wetknięty w ziemię lub podłączony do uziemienia w gniazdku elektrycznym).

Woda tego po prawej jest po kilku dniach mętna, a on sam zdechły, podczas gdy ten czerpiący przez cały ten czas elektrony z ziemi ma wodę przejrzystą i wygląda nadal po paru dniach względnie kwitnąco:

 

sunflowers

Różnica jest ewidentna. Cały filmik z którego pochodzi ten kadr jest do obejrzenia tutaj. Doświadczenia z roślinami wykonywała i filmowała dr Christy Weston, zafascynowana możliwościami jakie daje uziemienie.

A może rzecz tyczy się tylko kwiatów słonecznika, a innych nie? Zobaczmy jak zachowały się kwiaty jaśminu indyjskiego, które zostały umieszczone na uziemionej podkładce.

Wszystkie pochodziły z jednego krzaka, przebywały przez kilka dni w metalowych (przewodzących prąd) miseczkach wypełnionych taką samą ilością wody, z czego jedna roślinka otrzymała plastikową podkładkę (nie przewodzi ładunków elektrycznych), druga została normalnie postawiona na uziemionej macie, a trzecia została umieszczona na klapku wyposażonym w przewodzącą prąd wkładkę (i postawionym na uziemionej macie).

kwiaty

Jak widać najgorzej poradziła sobie po ośmiu dniach pierwsza roślina (po lewej, na plastikowej podkładce) – ta odcięta od witalnej siły Matki Ziemi. Pozostałe – mające kontakt z ziemią za pośrednictwem dobrze przewodzących materiałów – nadal nieźle się trzymały po paru dniach.

Któż z nas nie zna (lub nie ma wśród rodziny lub znajomych) takich przedwcześnie przywiędłych ludzi, steranych chorobami, zmęczonych życiem, z twarzą pooraną zmarszczkami… a wszystkiemu winien niedostatek wolnych elektronów.

To samo zjawisko, które występuje u roślin dotyczy ludzi: będąc w tym samym wieku jeden może nadal świetnie czuć się i wyglądać, a drugi już o wiele gorzej.

Były nawet swego czasu robione badania na bliźniętach jednojajowych (Twin Studies) – rzecz tyczyła się różnic ludzi palących (starzejących się szybciej) i niepalących (starzejących się wolniej).

Wszystko wskazuje na to, że bez względu na posiadane geny – nasz los jest zdeterminowany przede wszystkim tym, ile wolnych rodników uda nam się uniknąć jak również zneutralizować.

Każdy wolny elektron jest na wagę złota! 😉

Co na to wszystko nauka?

Póki co nie mamy zbyt wielu badań o wpływie uziemiania na ludzki organizm, (chociaż temat ten był obserwowany i badany już od późnych lat 90-tych XX wieku), dysponujemy jednak pewnymi danymi – między innymi dzięki polskim badaczom (kardiolog i internista dr Karol Sokal oraz neurochirurg dr Paweł Sokal – lekarze z Bydgoszczy).

Nie ma co moim zdaniem oczekiwać  mimo wszystko badań robionych na dużych populacjach ani liczyć na to, żeby przy najbliższej wizycie nasz lekarz wraz z przepisaniem nam zwyczajowo jakichś prochów jednocześnie wygonił nas na pobliski trawnik czy na plażę, abyśmy pochodzili tam sobie dla zdrowotności na bosaka.

W chodzeniu boso po ziemi nie ma wielkich pieniędzy do zarobienia, bo każdy może to robić za darmochę, toteż ciężko znaleźć sponsorów do (kosztownych) szerokich badań zjawiska, na którym zbytnio nie sposób raczej zarobić. 😉

Mimo to wyniki badań są jak do tej pory niezwykle obiecujące, a pozytywny wpływ uziemiania wydaje się być bezdyskusyjny, oprócz tego, że intrygujący.

Gdy badano wpływ uziemiania na zdrowie, to stwierdzono mianowicie, że:

– redukuje ono zapalenie i związane z nim bóle (działanie antyzapalne i przeciwbólowe)

– skraca czas leczenia kontuzji u sportowców

– ma pozytywny wpływ na jakość snu (nie tylko szybkość zasypiania i głębokość snu, ale też m.in. redukuje lub eliminuje chrapanie i bezdech nocny) oraz na doskonałe samopoczucie po przebudzeniu

– podnosi poziom energii (nie potrzebujesz kofeiny do pobudzenia) 😉

– redukuje poziomy hormonów stresu (np. kortyzolu), przez co pomaga wyciszyć się i pozbyć się stresu

– normalizuje biologiczny rytm snu i czuwania (dzień-noc)

– łagodzi jet-lag (zespół nagłej zmiany strefy czasowej) u podróżnych

– rozrzedza krew, normalizuje ciśnienie tętnicze, zmniejsza ryzyko zdarzeń sercowo-naczyniowych (zawał, udar) będących zabójcą numer jeden współczesnych społeczeństw

– pomaga pozbyć się napięciowych bólów głowy i mięśni

– wspomaga szybsze gojenie się urazów

– zmniejsza symptomy zaburzeń hormonalnych u kobiet oraz PMS (zespół napięcia przedmiesiączkowego)

– chroni ciało przed elektrosmogiem (produkowanym m.in. przez urządzenia domowe, telefony komórkowe, telekomunikacyjne stacje nadawcze, radary, linie energetyczne itp.)

Uziemianie może być naszym kołem ratunkowym w dzisiejszych plastikowych, zatrutych czasach, które codziennie wystawiają nas na rozmaite czyhające w otaczającym nas środowisku niebezpieczeństwa, o których naszym przodkom nawet się nie śniło.

Nie mieli oni bowiem do czynienia z taką ilością toksyn, promieniowania, przetworzonej żywności i stresu jak my mamy dzisiaj. Mieli za to więcej kontaktu z naturą, dotykali ziemi uprawiając ogród, chodzili po niej boso lub w obuwiu wykonanym z naturalnych skór (aż do lat 60-tych XX w. nie były używane powszechnie buty na spodach z tworzywa).

Oczywiście, że potrzebujemy dalszych badań ponieważ dotychczasowe wymagają rozszerzenia, potwierdzenia i replikacji uzyskanych wyników.

Jednak póki co możemy się tym zbytnio nie przejmować, bo za wolne elektrony od Matki Ziemi płacić nie musimy – wystarczy wyjść na dwór boso choćby na pół godziny i samemu kontaktu z nią doświadczyć. Doświadczyć!

A jak już o doświadczaniu mowa: podczas pisania tego artykułu przypomniała mi się jedna ciekawa sytuacja z mojego „poprzedniego życia”. To było jakieś 7-8 lat temu, był to bardzo stresujący i intensywny okres w moim życiu, a moja wiedza na temat dbania o swoje zdrowie była żadna (jakby co, to przecież „od tego są lekarze”, prawda?) 😉

Pewnego letniego dnia kolega mojego męża zaproponował nam po pracy szybki wypad na plażę (ok. 45 minut jazdy samochodem od mojego miasta) aby obejrzeć zachód słońca.

Nie bardzo miałam ochotę jechać, czułam się jak zwykle bardzo „klapnięta” (wieczne zmęczenie! Nie dam rady bez kawy!), ale w końcu dałam się namówić.

Na plaży nie byliśmy jakoś wybitnie długo, ponieważ był to środek tygodnia i musieliśmy niebawem wracać do domu. W sumie spędziliśmy tam może jakieś 2-3 godziny (wliczając konsumpcję ryby w pobliskim barze).

Siedzieliśmy na rozgrzanym słońcem piasku i podziwialiśmy widoki, chwilę przeszliśmy się po plaży brzegiem morza, potem zjedliśmy posiłek. Nic specjalnego.

Jednak gdy wróciłam do domu czułam się tak, jakby ktoś podłączył mnie do jakiegoś magicznego „źródła zasilania” 😉

Byłam rześka i czułam się niezmiernie świeżo, byłam nawet dużo mniej zmęczona niż rano, gdy wstałam – dawno się tak lekko nie czułam i zasnęłam jak małe dziecko, wstając następnego ranka wypoczęta po raz pierwszy od niepamiętnych czasów. Znakomite samopoczucie nie opuszczało mnie jeszcze przez około dobę czy dwie.

 

Do dzisiaj pamiętam tamto fantastyczne uczucie – przypisaliśmy je wtedy „zdrowemu morskiemu powietrzu” i chwili relaksu, oderwania się od obowiązków, ale teraz jestem pewna, że to kontakt z ziemią grał tutaj pierwsze skrzypce.

Po prostu siedząc na tej plaży „naćpałam się” upragnionych wolnych elektronów, a mój system zmęczony niszczycielskim działaniem wolnych rodników – w ramach wdzięczności wysłał mi sygnał oznaczający „dziękuję!” 🙂

Teraz oczywiście zawsze staram się chodzić boso na zewnątrz – kiedy tylko mam taką okazję i pogoda sprzyja.

Co robić poza sezonem?

Jeśli nie mieszkamy w słonecznej Kalifornii ani upalnej Afryce to czy mamy możliwość kontaktu z ziemią  gdy jest zimno na zewnątrz? Jeśli ktoś nie ma zahartowanego organizmu, to kontakt z zimnym podłożem trwający nawet stosunkowo krótko może się dla niego skończyć niefajnie.

Można jednak zacząć hartować się już od wczesnej jesieni, stając na ziemi lub trawie (jeśli na śniegu to zaczynajmy hartowanie od 15-30 sekund).

Na zimne pory roku przychodzą też z pomocą substytuty chodzenia boso czyli rozmaite akcesoria uziemiające, które można nabyć przez internet  – są to m.in. prześcieradła, śpiwory, maty, podkładki pod mysz komputerową itd.

Nie są to  tanie rzeczy jak na polską kieszeń. Można jednak pokusić się o własnoręczne wykonanie niektórych uziemiających gadżetów.

Póki co uwolnijmy stopy od obuwia, wychodźmy na zewnątrz i dotykajmy ziemi czerpiąc z jej bogactwa wolnych elektronów! 

Jeśli zaś chcecie dowiedzieć się jeszcze więcej szczegółów na temat dobrodziejstw płynących z uziemienia i zapoznać się również z relacjami lekarzy oraz ich pacjentów, którym poprawiło się dzięki uziemianiu zdrowie – polecam książkę dostępną już w języku polskim, którą napisali trzej autorzy: Clinton Ober, dr Stephen T. Sinatra (kardiolog) i Martin Zucker „Uziemienie. Jak czerpać zdrową energię z ziemi” – do nabycia tutaj [klik]

uziemienie

Pomocne linki:

1. Badania naukowe dotyczące uziemienia ciała (w jęz. ang): https://www.groundology.pl/badania-naukowe

2. Strona dla majsterkowiczów (w jęz. ang.) poświęcona własnoręcznemu wykonaniu gadżetów uziemiających: https://naturesplatform.com/earthing.html

3. „Wpływ uziemienia człowieka na jego funkcje metaboliczne w spoczynku i wysiłku fizycznym” – E.  Jaskulska, Akademia Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku

4. Film dokumentalny „Grounded” (w jęz. ang.) na temat uziemiania

5. Witryna edukacyjna Earthing Institute z wieloma przydatnymi informacjami: https://www.earthinginstitute.net/