Ilekroć na profilu Akademii Witalności na Facebooku pojawia się jakiś artykuł lub infografika na temat szkodliwości jakiegoś pożywienia lub napitku (mięso, cukier, czipsy, cola, nabiał itp. nie całkiem zdrowe rzeczy) to zaraz pojawia się przynajmniej jedna osoba używająca bardzo popularnego argumentu: „można spożywać wszystko, byle z umiarem”.

Czy zachowanie umiaru faktycznie działa?

Czy „umiar” zapewni nam prawdziwe zdrowie i pełną witalność długoterminowo?

Ośmielam się twierdzić, że nie. Bo co to tak naprawdę jest ten sławetny i powtarzany jak mantra przez lekarzy i dietetyków umiar?

I dlaczego on nie działa?

Weź to na logikę. Jeśli chcesz mieć umiarkowanie zdrowe życie – jedz złe (lub umiarkowanie odżywcze) pożywienie z umiarem. Jeśli jednak chcesz mieć wspaniałe, zdrowe i witalne życie jedz TYLKO I WYŁĄCZNIE wspaniałe pożywienie.

Takie, które Twój organizm uzna za wspaniałe czyli będzie czerpał z niego maksimum witalnych korzyści przy minimum strat.

Prawda jest taka, że szpitale i hospicja są dzisiaj pełne ludzi, którzy dali się nabrać na gadkę-szmatkę o umiarze i oczywiście całe życie ów szlachetny umiar zachowywali jak najbardziej.

Umiarkowanie spożywali białe pieczywo czy pizzę, alkohol, napoje gazowane, słodycze, pokarmy smażone,  potrawy z mikrofalówki, wędliny, margaryny itp. żywieniowe śmieci.

Powiedzmy każdą rzecz tylko raz w tygodniu? OK. Umiar Kowalskiego wygląda wtedy (mniej więcej i przykładowo) tak:

„w poniedziałek zjadłem schabowego bo byłem u siostry na obiedzie,

we wtorek wypiłem Colę w pracy ( ale jedną, tylko jedną!),

w środę były urodziny dziewczyny i zaprosiłem ją na pizzę,

w czwartek jako że pracuję wtedy do późna i nie miałem czasu, więc zjadłem danie gotowe z mikrofalówki (to i tak dobrze, bo już-już chciałem zjeść jakiegoś fast-fooda po drodze z pracy, ale się opanowałem),

w piątek kupiłem kanapkę z szynką na mieście a tam była margaryna (no nic wielkiego, takie coś raz w tygodniu to przecież nikogo nie zabije),

w sobotę była u nas impreza z grillem i piłem alkohol (w tygodniu nie piję, bo ważny jest umiar),

a w niedzielę na rodzinnym obiedzie jadłem na deser słodycze, lody i ciastka z kremem (no raz w tygodniu można, nie?).

Ale tak w ogóle to ja się bardzo zdrowo odżywiam, we wszystkim zachowuję umiar tak jak mi mówił lekarz, z niczym przecież nigdy nie przeginam, nie wiem czemu jestem teraz chory, no czemu to akurat na mnie trafiło?”.

Jest takie powiedzenie: tak dobrze żarł i padł. Nasz „dobrze” odżywiający się Kowalski zachowujący umiar we wszystkim nagle ląduje u lekarza z niefajną diagnozą (serce, trzustka, stawy, wątroba, nerki czy cokolwiek co mu tam jako pierwsze się wnerwiło i posłuszeństwa odmówiło).

Dlaczego?

Ano dlatego, że wpadł w szeroko propagowaną pułapkę i dał się nabrać na pitolenie o umiarze.

Bo gdzie się nie obejrzeć tam zalecają umiar.

„Wszystko jest dla ludzi.”

Albo: „Wszystko można byle z umiarem.”

Zgadza się? A definicję tego nieszczęsnego umiaru widział ktoś na oczy?

Ależ skąd! Dla każdego z nas umiar znaczy coś innego.

Umiar tak naprawdę to takie wygodne i bardzo śliskie słowo-wytrych, pozwalające nam na spożywanie tego co chcemy, od czego jesteśmy uzależnieni, co jest nam akurat na rękę lub czym nas akurat częstują (choć najczęściej wiemy, że to zdrowe nie jest i więcej przynosi szkody niż pożytku).

 

A tymczasem ziarnko do ziarnka… Organizm nierychliwy ale sprawiedliwy: w pewnym momencie wystawia rachunek do zapłaty.

Wtedy cierp ciało jeśliś chciało.

Że niby i tak każdy musi umrzeć? Oczywiście, nawet najlepiej odżywiany organizm kiedyś wysiądzie.

Jednak każdy wolałby cieszyć się jak najdłużej życiem i do tego pełnym radości, witalności i zdrowia, prawda?

Dopóki „zachowywałam umiar” (np. ograniczanie napojów gazowanych czy czerwonego mięsa oraz umiarkowana aktywność fizyczna – czyli to co specjaliści zalecają tzw. „wszystkim”) to byłam równie umiarkowanie „zdrowa”.

Miałam umiarkowane nadciśnienie, umiarkowany (i umiarkowanie bolesny) cellulit, umiarkowaną ilość zmarszczek, wypadających włosów i pryszczy, umiarkowane worki i ciemne koła pod oczami, umiarkowaną jasność umysłu, umiarkowaną otyłość, umiarkowane kłopoty kobiece itp. itd.

Wydawałam umiarkowaną ilość pieniędzy na suplementy, lekarstwa, cudowne kosmetyki i rozmaite zabiegi.

Oczywiście potrzebowałam umiarkowaną ilość snu o umiarkowanej jakości oraz „jak każdy” umiarkowaną ilość kawy aby w ciągu dnia funkcjonować.

Brzmi znajomo?

Co gorsza uważałam to za „normalność”, bo przecież w pewnym wieku… a zresztą wszyscy…

Życie drugiego gatunku uważałam za normalność! 😀 (teraz mnie to śmieszy, ale tak naprawdę to wcale nie jest śmieszne gdy skrzywienie jest powszechnie uważane za normalność).

 

Od kiedy do środka wkładam tylko wspaniałe pożywienie mam wspaniałe ciśnienie (i inne wyniki), wspaniałą skórę bez śladu cellulitu, wspaniałe włosy i cerę bez pryszczy, zmarszczek, worków i ciemnych kół pod oczami (tak, w MOIM wieku!), wspaniałą jasność umysłu, wspaniałą wagę ciała i wspaniałe samopoczucie bez względu na dzień cyklu.

Na suplementy, leki, kosmetyki i cud-zabiegi nie wydaję już ani grosza bo nie muszę.

Śpię dużo krócej i budzę się świeża jak skowronek, tryskając energią przez cały dzień, więc kawa czy Red Bull nie są mi już całkowicie potrzebne.

Czy to jest normalne?

A może normalne było to, co było kiedyś, gdy zachowywałam umiar we wszystkim?

Dla kogo to jest normalne, dla innych?

Mam w głębokim poważaniu, że czasem ktoś prychnie w moim kierunku pogardliwie „Fanatyczka!” albo z zatroskaniem zapyta „Czy to aby nie ortoreksja, kochanie? może z tym do specjalisty trzeba? można przecież jeść wszystko byle z umiarem, chyba przesadzasz?”.

Bez względu na to co mówią czy myślą inni – właśnie tak chcę się czuć – wspaniale czyli normalnie! 🙂

 

Gwoli wyjaśnienia. Prawdziwe jedzenie jest jak matka –  TYLKO jedno, czy się to komuś podoba czy nie: nieprzetworzone pożywienie roślinne, czyli WFPB (Whole Food Plant Based Diet).

Takie jak je Bozia stworzyła, nieulepszone, niepoprawiane ludzką ręką, nie masakrowane kolejnymi procesami przetwórczymi.

W takim pokarmie jest życie, takie jedzenie daje zdrowie i przywraca zdrowie jeśli dopuściliśmy do nadużyć.

Nie znam żadnego przywracającego zdrowie, urodę i młodość naturalnego protokołu opartego np. na makaronie, albo na grillowanej kiełbasie, albo na słodyczach.

Nie znam żadnego opartego na umiarze!

Umiar zwyczajnie nie działa – spójrzmy prawdzie w oczy!

Ktoś kto będzie namawiał do „umiaru we wszystkim” przekonując, że „wszystko jest dla ludzi” tak naprawdę namawia Cię do bycia przeciętnie i umiarkowanie zdrowym i witalnym.

Wszystko jest dla ludzi?

Oczywiście, że wszystko jest dla ludzi: zmarszczki, cellulit, otyłość, alergie, trądzik, PMS, impotencja, słaby wzrok, różne zdrowotne zaburzenia, rozmaite infekcje i w końcu choroby cywilizacyjne mające „nieznaną przyczynę” (czytaj: nie wiemy co wsadzałeś do gęby) i będące oficjalnie „nieuleczalne” (czytaj: żadnym chemicznym farmaceutykiem nie da się przywrócić stanu wyjściowego) …

TAK, to wszystko jest dla ludzi! Umiarkowanie (!) zdrowych oczywiście.

Zapamiętaj, bo to ważne.

bez części zapasowych

Wracamy zawsze do punktu wyjścia: substancje kluczowe dla naszego zdrowia i witalności są tylko i wyłącznie w pokarmach roślinnych.

To jest po prostu bezdyskusyjne! Tam je Stwórca dla nas umieścił i tam ich należy poszukiwać. Koniec, kropka.

Reszta to albo wymyślone przez człowieka i przetworzone jego ręką „zapychacze” (chleby, kluski, makarony, naleśniki, pizze, placuszki i reszta towarzystwa) albo pokarmy działające wręcz na szkodę naszego organizmu (słodycze, martwe tkanki pasionych antybiotykami zwierząt, pasteryzowany nabiał, żywność syntetyczna, smażona, uzależniająca, rafinowana lub ulepszana chemikaliami).

Moja prawdziwa witalność i zdrowie od poprzedniego umiarkowanego różni się tym, że pokarmy z tej ostatniej grupy nie mają już zasadniczo wstępu do mojego wnętrza.

To nie jest umiarkowanie, lecz świadome odstawienie. Jeśli przydarzy mi się spożycie czegokolwiek z tej grupy to jest to kwestia przypadku, czasem okazjonalna lub rekreacyjna, raz na kilka-kilkanaście miesięcy.

Po takim „wybryku” samopoczucie naprawiam dniem spędzonym na sokach i surówkach by powrócić do równowagi. „Zapychacze” zaś traktuję jak na to zasługują: jako dodatek, a nie jako podstawę.

Na pierwszym miejscu są, będą i pozostaną królowie życia – świeże warzywa i owoce!

Kto o tym mnie przekonał? Sami wybitni ludzie:

1. Weston Price (dentysta, założyciel Amerykańskiego Stowarzyszenia Dentystów), który objeździł cały świat opisując niemal 100 lat temu w swojej książce „Nutrition And Physical Degeneration”  w jaki sposób zachowanie zdrowia (w tym nieskazitelnie pięknego uśmiechu) zależy od diety nieprzetworzonej, dokumentując licznymi fotografiami piękne uzębienie (nawet starszych) mieszkających w różnych zakątkach globu ludzi, nie znających dentysty ani nawet częstokroć szczoteczki do zębów, lecz za to odżywiających się naturalnie, oraz dla kontrastu fotografie innych nie tak całkiem starych (nawet dzieci), przedstawiające zniszczenia jakie dokonuje „nowoczesna” żywność przetworzona (biała mąka, cukier itd.): popsute uzębienie, obniżona odporność, zmiany w kształcie szczęki, otyłość, zwiększona chorowitość itd.

Niestety dzisiaj po niemal stu latach pod tym kątem nic się nie zmieniło i nawet wcieranie w uzębienie dwa razy dziennie cudownej i niesamowicie nowoczesnej pasty z toksycznym fluorkiem sodu nie zdaje niestety egzaminu.

Choćby nie wiem jak w magiczne działanie „pasty z fluorem” wierzyć – cudów nie ma.

Jest tradycyjna, naturalna i nieprzetworzona dieta, która zębom i całemu organizmowi, którego zęby są częścią czyni do późnej starości prawdziwe cuda.

Jako jedyna.

Niech nawet w tym momencie wszyscy dentyści posypią za to na mnie gromy 😉 ale ten jeden sprzed stu lat nie mylił się. Serio!

zdrowe zęby

niezdrowe zęby

Nie zgadzam się co prawda z jego zaleceniami dotyczącymi np. spożywania dużych ilości zwierzęcego tłuszczu i mięsa, które jednak nie są niczym dziwnym, jako że w jego czasach (początek XX w.) święcie wierzyło się w to, że martwe tkanki zwierzęce oraz zwierzęce tłuszcze są bardzo cennym pożywieniem dla człowieka: dają siłę, odporność i generalnie wszelakie zdrowie.

Teraz wiemy, że jest akurat… odwrotnie. Nikt nie znał jeszcze bowiem wtedy badań następnego na mojej liście inspirującego naukowca:

2. Colin Campbell – amerykański biochemik, autor badań „The China Study”, który poświęcił 40 lat swojego zawodowego życia na to, aby stwierdzić mniej więcej to samo to Weston Price z jednym uzupełnieniem: białka zwierzęce dla człowieka nie są tak dobre jak się sądziło.

Typowy amerykański cowboy, wychowany na farmie i od dzieciństwa przekonany, że „najlepsze” czy najbardziej „wartościowe” białka to białka zwierzęce – Colin Campbell prowadził długoletnie badania na kolejnych pokoleniach, przebadał tysiące ludzi, zgromadził i przeanalizował olbrzymią ilość danych, aby na końcu odkryć ze zdumieniem, że… im więcej w diecie pokarmów odzwierzęcych, tym więcej zachorowań na choroby cywilizacyjne, głównie nowotwory i choroby serca.

campbell

Naukowiec zdefiniował na nowo co oznacza „zdrowe żywienie” i dowiódł, że może ono ratować życie i zapobiegać chorobom cywilizacyjnym tak dzisiaj popularnym jak choroby serca, wylewy, otyłość, cukrzyca, rak, choroby autoimmunologiczne, zapalenie stawów, alergie, osteoporoza, stwardnienie rozsiane, Alzheimer, kamica nerkowa czy zaćma.

Przy czym wyjaśnijmy sobie, że w pojęciu C. Campbella zdrowe żywienie to nie jest wcale to nachalnie promowane przez rząd pod postacią oficjalnej „piramidy żywieniowej”, która jest porażką.

W swojej książce („Nowoczesne zasady odżywiania. Przełomowe badanie wpływu żywienia na zdrowie”) Dr Campbell wyjaśnia dlaczego gdy ilość kalorii w naszym menu pochodząca z białek zwierzęcych przekracza pewien procent, to organizm włącza mechanizmy samozniszczenia i zaczynają rozwijać się choroby.

Jak to się dzieje? Na nieszczęście dla nas dzieje się to niestety „po cichu” czyli niepostrzeżenie. Reakcje chemiczne zachodzą w tle i nie mamy o nich pojęcia ponieważ bardzo długo czujemy się świetnie i nic nam nie dolega.

My nie „dostajemy” raka, cukrzycy II czy choroby serca, lecz konsekwentnie dzień po dniu sobie na te zaburzenia ciężko pracujemy, każąc organizmowi dzień w dzień przetwarzać nadmiar czegoś, do przetwarzania czego nie został przez naturę zaprojektowany.

Tym czymś jest nadmiar białek zwierzęcego pochodzenia. Wybitnie wredna okazała się np. zawarta w krowim mleku kazeina, choć wciąż do tej pory wiele osób uważa, że należy pić mleko aby być wielkim. Otóż nie, należy jeść warzywa, a mleka niestety warto unikać.

 

Badania Campbella są również przełomowe dlatego, że obalają bardzo powszechny mit: okazuje się bowiem, że kontrola spożywania jednego ze składników pokarmowych (np. węglowodany, tłuszcze, cholesterol czy kwasy omega-3) nie są gwarancją długowieczności ani życia do późnych lat w znakomitym zdrowiu i jasności umysłu.

Dlatego wszelkie spory czyja dieta jest „lepsza” można tak naprawdę o kant roztłuc: nisko- czy wysokowęglowodanowa, nisko- czy wysokotłuszczowa, Dukan, Atkins czy Paleo.

Wszystkie pod kątem długowieczności czy przywracania zdrowia są do kitu, niestety.

Jedyne co na pewno, na bank i na 100% może nam zapewnić długie życie  w zdrowiu (a w razie utraty zdrowia przywrócić je nawet wtedy gdy wszystkie leki już zawiodły) to dieta… „wysokowarzywna”! 😀

 

Dr Campbell udowadnia to nie tylko badaniami własnymi, ale też przytacza w swojej książce ponad 750 odwołań do badań swoich poprzedników. Zapraszam do naszej zakładki z filmami i do obejrzenia filmu „Widelce ponad noże”, w którym Dr Campbell osobiście opowiada o swoich badaniach, które wywróciły jego poglądy do góry nogami.

Moje zresztą też.

3. Dean Ornish – profesor medycyny Uniwersytetu Kalifornijskiego, autor programu dietetycznego odwracającego choroby serca.

Program oparty jest na nieprzetworzonych produktach roślinnych. Nota bene Dr Ornish prowadził też wspólnie z innymi naukowcami intensywne badania z udziałem mężczyzn chorych na raka prostaty, którymi udowodnił, że zmiana diety i stylu życia spowalnia, zatrzymuje lub wręcz cofa raka prostaty do stanu niezagrażającego życiu i/lub niewymagającego operacji! (Ornish DM, Weidner G, Fair WR, Marlin R, Pettengill EB, Raisin CJ, Dunn-Emke S, Crutchfield L, Jacobs NF, Barnard RJ, Aronson WJ, McCormac P, McKnight DJ, Fein JD, Dnistrian AM, Weinstein J, Ngo TH, Mendell NR, Carroll PR. Intensive lifestyle changes may affect the progression of prostate cancer. Journal of Urology. 2005;174:1065-1070).

Oczywiście inni „naukowcy od raka” orzekli, że te badania są owszem interesujące, ale… teraz należałoby zbadać, czy taka zmiana diety i stylu życia będzie pozytywnie oddziaływać również na raka trawiącego inne części ciała, bo ten dowód jest ważny ale tylko dla prostaty (widocznie nie zauważyli, że człowiek nie jest cyborgiem składającym się jak maszyna z poszczególnych części, lecz będącą dziełem natury całością, która gdy prawidłowo odżywiona samodzielnie powraca do zdrowia, to powraca jakby… w całości, nie patrząc jakaż to część ciała wymaga naprawy).

To właśnie Dr Ornish przekonał byłego prezydenta USA Billa Clintona trzy lata temu, aby przeszedł na nieprzetworzone pokarmy roślinne, gdy ciężko choremu na serce prezydentowi groziła druga operacja bypassów, a „umiarkowanie” w postaci umiarkowanych zmian w diecie nie pomagały.

dean ornish

W 2008 roku Dr Ornish opublikował badania (prowadzone wraz z biologiem molekularnym, laureatką Nagrody Nobla Elizabeth Blackburn) w których dowiódł, że geny bynajmniej nie stanowią o naszym losie: zmiany diety i stylu życia w ciągu trzech miesięcy są oto w stanie „wyłączyć” geny odpowiedzialne za skłonności do chorób nowotworowych oraz chorób serca, a „włączyć” geny, które owym schorzeniom zapobiegają.

Co na to Angelina Jolie? Czyżby nie czytała? Nota bene są to wnioski identyczne z tymi, do których wcześniej doszedł Colin Campbell (prowadził dotyczące tego fenomenu badania na myszach podczas badań „The China Study”).

4. Caldwell Esselstyn – amerykański kardiolog, były mistrz olimpijski. Autor książki „Prevent and Reverse Heart Disease: The Revolutionary, Scientifically Proven, Nutrition-Based Cure” (Zapobiegaj i odwracaj choroby serca – naukowo udowodniona metoda leczenia dietą), będąca owocem ponad 20 lat z pacjentami.

Rozdział piąty tej książki nosi wiele mówiący tytuł: „Moderation Kills” czyli umiar zabija.

Dr Esselstyn pisze, że złe, szkodliwe i/lub ubogie w składniki odżywcze pożywienie jest zawsze dla nas złe. Z tego powodu nie ma mowy o „umiarkowaniu”, ponieważ ziarnko do ziarnka, a zbiera się miarka i po pewnym czasie bombka wybucha i… budzimy się z ręką w nocniku.

mutacja komórek

To właśnie ta książka była inspiracją dla Billa Clintona, aby wyleczyć swoją zaawansowaną chorobę serca właśnie nieprzetworzoną roślinną dietą ( jak sam słusznie stwierdził – nie ma powodu nie ufać badaniom przynoszącym widoczne jak na dłoni efekty już od niemal ćwierćwiecza!).

Wspólnie z Colinem Campbellem i Deanem Ornishem Dr Esselstyn doradza panu Clintonowi w kwestii samoleczenia dietą i opiekuje się jego (rewelacyjnym!) powrotem do zdrowia, który pan prezydent upublicznił występując niedawno w programie telewizyjnym, ciesząc się, że nie tylko jego waga ciała powróciła do poziomów z czasów studiów (w latach 60-tych), ale też i znakomity stan zdrowia i samopoczucie – dużo lepsze teraz w wieku 67 lat niż 20 lat wcześniej.

 

5. Neal Barnard, założyciel działającego w USA Stowarzyszenia Lekarzy na Rzecz Odpowiedzialnej Medycyny i niestrudzony propagator korzyści zdrowotnych płynących z odżywiania się pokarmami nieprzetworzonymi pochodzenia roślinnego, znakomity mówca, uwielbiam jego wykłady!

Bardzo zapadła mi w pamięć jego teza dotycząca „umiaru”: zalecał umiar stosować dla pokarmów dobrych dla nas, a dla pokarmów mogących wyrządzić szkody poziom ich konsumpcji powinniśmy ustalić na ZERO! Obejmowanie ich zasadą umiaru zawsze prowadzi do nikąd.

Autor wielu książek na ten temat jak również opartej na tej diecie metody cofania cukrzycy (Dr. Neal Barnard’s Program for Reversing Diabetes).

W swoich pracach dowiódł oddziaływania diety roślinnej na spowolnienie, zatrzymanie lub wręcz cofanie takich dolegliwości jak choroby cywilizacyjne (cukrzyca, otyłość, miażdżyca itd.) czy dolegliwości kobiece (zaburzenia miesiączkowania, syndrom policystycznych jajników czy napięcia przedmiesiączkowego).

 

Autor The Cancer Project – projektu nakierowanego na edukację antynowotworową oraz program edukacyjny dla pacjentów po konwencjonalnym leczeniu raka, zapobiegający nawrotom choroby.

6. Dr Ewa Dąbrowska – polska lekarka, internista i immunolog. Autorka dwóch przełomowych książek: „Ciało i ducha ratować żywieniem” oraz „Przywracać zdrowie żywieniem”.

Książeczki są tanie (po ok. 10-15 zł każda) i z wyglądu niepozorne (cienkie, mały kieszonkowy format). Prawdziwe piękno i czysta prawda o tym jak funkcjonuje ludzki organizm kryje się dopiero we wnętrzu.

W swoich pracach autorka przedstawia zasady tzw. postu Daniela opartego na spożywaniu przez kilka tygodni jedynie pokarmu roślinnego (z niewielkimi ograniczeniami odnośnie tych bogatych w cukry lub skrobię czyli np. owoców, strączkowych, ziemniaków) bez dodatku tłuszczu.

Powoduje to przejście organizmu na tzw. odżywianie wewnętrzne, podczas którego „zjada” on po kolei wszystko to co niepotrzebne: tkanki zużyte, stare, zdegenerowane i zbędne (np. guzy) i inne śmieciochy 🙂 zastępując je nowo wytworzonymi zdrowymi i pełnowartościowymi tkankami.

Po oczyszczeniu Dr Dąbrowska poleca przejście na zdrowe żywienie, oparte na nieprzetworzonych pokarmach roślinnych z minimalnym udziałem produktów zwierzęcych.

Raz w tygodniu przy tym robimy sobie dzień bardziej oczyszczający (czyli wcinamy same warzywa i owoce, bez tłuszczu, jak podczas oczyszczania).

dr dąbrowska książki

Jedyna nieprzyjemna sprawa jaka wiąże się z zastosowaniem postu Daniela to tzw. kryzysy ozdrowieńcze.

Przyznam, że mnie się pierwsze oczyszczanie dało w kość: wszystkie moje dolegliwości i przebyte wcześniej w życiu choroby – podczas kryzysu ozdrowieńczego wracały (ale rzecz jasna z dużo mniejszym natężeniem), tak jakby nagle zegar zaczął cofać się.

Np. na pół dnia wystąpiła opryszczka na ustach (często ją swego czasu miałam), na inne pół dnia nawiedził mnie silny ból gardła (odezwały się anginy z dzieciństwa i młodości), innego dnia z kolei czułam się OK, ale odczuwałam skądś intensywny zapach… amipicyliny (antybiotyk, którym najczęściej wiele lat temu były kurowane moje nawracające anginy), że nie wspomnę o ciągłych bólach głowy i senności.

Po oczyszczeniu żadna z tych chorób, które odezwały się podczas kryzysu ozdrowieńczego nigdy więcej już nie pojawiła się w moim życiu.

Energia i jasność umysłu była jak nowo odkryty ląd – do tej pory po prostu nie miałam pojęcia jak wygląda prawdziwa witalność i zdrowie!

Wtedy pomyślałam jaki brak szacunku miałam wcześniej dla cudownej maszynerii będącej moim ciałem. I jaki brak pokory wobec natury, która to cudo stworzyła…

Prawda jest okrutna: prawdziwego zdrowia nie można osiągnąć „umiarem we wszystkim”.

To co jest szkodliwe pozostaje takim – nawet gdy spożywamy to z umiarem.

Jeśli postawię przed Tobą szklankę czystej wody i na Twoich oczach dodam do niego odrobinę np. atramentu (albo płynu do naczyń czy innej substancji), to jaka jego ilość będzie na tyle „umiarkowana” abyś tę wodę wypił?

Nawet jedna kropelka przyprawiłaby niektóre osoby o mdłości na samą myśl, chociaż w zasadzie reszta to przecież czysta woda, prawda?

A co by było gdybyś taką wodą został poczęstowany i wypił, ale nie wiedząc co pijesz? Nic! Dalej byś żył, bez żadnych sensacji żołądkowych, uważając, że wypiłeś normalną wodę.

Co nie oznacza, że na Twój organizm nawet ta kropelka atramentu czy płynu do naczyń wcale miała wpływu – wpływ miała jak najbardziej!

Tak samo jest z pożywieniem – gdy nie wiesz co do niego dodano, to kupujesz to, spożywasz i mówisz że super smaczne.

Ale gdy już wiesz co tam w środku tak naprawdę siedzi (z czego się składa, jakimi dodatkami producent je potraktował itd.) to stań się na tyle mądry, aby przestać tym karmić swoje ciało.

Tym bardziej, że to ktoś inny zadecydował za nas co oznacza „umiar” w dodawaniu tego czy innego związku chemicznego do pożywienia (barwników, konserwantów, emulgatorów czy innego dziadostwa).

Gdyby to od Ciebie zależało nie dodałbyś przecież nawet miligrama, tak samo jak wybrałbyś całkowicie czystą wodę zamiast tej z dodatkiem maciupeńkiej kropli jakiegoś obrzydlistwa, choćby nie wiem jakie instytucje mówiły, że  w takiej mikroskopijnej ilości to wszystko spłynie po Twoim organizmie jak woda po kaczce, nic się nie stanie, zezwala się spożywać.

Wyłącz „zasadę umiaru” dla pokarmów, których natura nie stworzyła, poprawianych ludzką ręką (halo! tego się nie da poprawić, to co ona stworzyła już jest idealne, nie widzisz tego?), masakrowanych procesami rafinacji lub przetwórczymi (czy  torebki z cukrem albo potrawy smażone rosną na drzewach?), będącymi zlepkami tłuszczu z mąką i cukrem (takie połączenia NIE występują w naturze, to człowiek wymyślił ciasteczka, pizze i inne tzw. wypieki). 

Wiedz, że ciało nie kłamie – długoterminowo zawsze otrzymujesz rezultaty odpowiednie do tego, co do niego wkładasz.