Ilekroć na profilu Akademii Witalności na Facebooku pojawia się jakiś artykuł lub infografika na temat szkodliwości jakiegoś pożywienia lub napitku (mięso, cukier, czipsy, cola, nabiał itp. nie całkiem zdrowe rzeczy) to zaraz pojawia się przynajmniej jedna osoba używająca bardzo popularnego argumentu: „można spożywać wszystko, byle z umiarem”.
Czy zachowanie umiaru faktycznie działa?
Czy „umiar” zapewni nam prawdziwe zdrowie i pełną witalność długoterminowo?
Ośmielam się twierdzić, że nie. Bo co to tak naprawdę jest ten sławetny i powtarzany jak mantra przez lekarzy i dietetyków umiar?
I dlaczego on nie działa?
Weź to na logikę. Jeśli chcesz mieć umiarkowanie zdrowe życie – jedz złe (lub umiarkowanie odżywcze) pożywienie z umiarem. Jeśli jednak chcesz mieć wspaniałe, zdrowe i witalne życie jedz TYLKO I WYŁĄCZNIE wspaniałe pożywienie.
Takie, które Twój organizm uzna za wspaniałe czyli będzie czerpał z niego maksimum witalnych korzyści przy minimum strat.
Prawda jest taka, że szpitale i hospicja są dzisiaj pełne ludzi, którzy dali się nabrać na gadkę-szmatkę o umiarze i oczywiście całe życie ów szlachetny umiar zachowywali jak najbardziej.
Umiarkowanie spożywali białe pieczywo czy pizzę, alkohol, napoje gazowane, słodycze, pokarmy smażone, potrawy z mikrofalówki, wędliny, margaryny itp. żywieniowe śmieci.
Powiedzmy każdą rzecz tylko raz w tygodniu? OK. Umiar Kowalskiego wygląda wtedy (mniej więcej i przykładowo) tak:
„w poniedziałek zjadłem schabowego bo byłem u siostry na obiedzie,
we wtorek wypiłem Colę w pracy ( ale jedną, tylko jedną!),
w środę były urodziny dziewczyny i zaprosiłem ją na pizzę,
w czwartek jako że pracuję wtedy do późna i nie miałem czasu, więc zjadłem danie gotowe z mikrofalówki (to i tak dobrze, bo już-już chciałem zjeść jakiegoś fast-fooda po drodze z pracy, ale się opanowałem),
w piątek kupiłem kanapkę z szynką na mieście a tam była margaryna (no nic wielkiego, takie coś raz w tygodniu to przecież nikogo nie zabije),
w sobotę była u nas impreza z grillem i piłem alkohol (w tygodniu nie piję, bo ważny jest umiar),
a w niedzielę na rodzinnym obiedzie jadłem na deser słodycze, lody i ciastka z kremem (no raz w tygodniu można, nie?).
Ale tak w ogóle to ja się bardzo zdrowo odżywiam, we wszystkim zachowuję umiar tak jak mi mówił lekarz, z niczym przecież nigdy nie przeginam, nie wiem czemu jestem teraz chory, no czemu to akurat na mnie trafiło?”.
Jest takie powiedzenie: tak dobrze żarł i padł. Nasz „dobrze” odżywiający się Kowalski zachowujący umiar we wszystkim nagle ląduje u lekarza z niefajną diagnozą (serce, trzustka, stawy, wątroba, nerki czy cokolwiek co mu tam jako pierwsze się wnerwiło i posłuszeństwa odmówiło).
Dlaczego?
Ano dlatego, że wpadł w szeroko propagowaną pułapkę i dał się nabrać na pitolenie o umiarze.
Bo gdzie się nie obejrzeć tam zalecają umiar.
„Wszystko jest dla ludzi.”
Albo: „Wszystko można byle z umiarem.”
Zgadza się? A definicję tego nieszczęsnego umiaru widział ktoś na oczy?
Ależ skąd! Dla każdego z nas umiar znaczy coś innego.
Umiar tak naprawdę to takie wygodne i bardzo śliskie słowo-wytrych, pozwalające nam na spożywanie tego co chcemy, od czego jesteśmy uzależnieni, co jest nam akurat na rękę lub czym nas akurat częstują (choć najczęściej wiemy, że to zdrowe nie jest i więcej przynosi szkody niż pożytku).
A tymczasem ziarnko do ziarnka… Organizm nierychliwy ale sprawiedliwy: w pewnym momencie wystawia rachunek do zapłaty.
Wtedy cierp ciało jeśliś chciało.
Że niby i tak każdy musi umrzeć? Oczywiście, nawet najlepiej odżywiany organizm kiedyś wysiądzie.
Jednak każdy wolałby cieszyć się jak najdłużej życiem i do tego pełnym radości, witalności i zdrowia, prawda?
Dopóki „zachowywałam umiar” (np. ograniczanie napojów gazowanych czy czerwonego mięsa oraz umiarkowana aktywność fizyczna – czyli to co specjaliści zalecają tzw. „wszystkim”) to byłam równie umiarkowanie „zdrowa”.
Miałam umiarkowane nadciśnienie, umiarkowany (i umiarkowanie bolesny) cellulit, umiarkowaną ilość zmarszczek, wypadających włosów i pryszczy, umiarkowane worki i ciemne koła pod oczami, umiarkowaną jasność umysłu, umiarkowaną otyłość, umiarkowane kłopoty kobiece itp. itd.
Wydawałam umiarkowaną ilość pieniędzy na suplementy, lekarstwa, cudowne kosmetyki i rozmaite zabiegi.
Oczywiście potrzebowałam umiarkowaną ilość snu o umiarkowanej jakości oraz „jak każdy” umiarkowaną ilość kawy aby w ciągu dnia funkcjonować.
Brzmi znajomo?
Co gorsza uważałam to za „normalność”, bo przecież w pewnym wieku… a zresztą wszyscy…
Życie drugiego gatunku uważałam za normalność! 😀 (teraz mnie to śmieszy, ale tak naprawdę to wcale nie jest śmieszne gdy skrzywienie jest powszechnie uważane za normalność).
Od kiedy do środka wkładam tylko wspaniałe pożywienie mam wspaniałe ciśnienie (i inne wyniki), wspaniałą skórę bez śladu cellulitu, wspaniałe włosy i cerę bez pryszczy, zmarszczek, worków i ciemnych kół pod oczami (tak, w MOIM wieku!), wspaniałą jasność umysłu, wspaniałą wagę ciała i wspaniałe samopoczucie bez względu na dzień cyklu.
Na suplementy, leki, kosmetyki i cud-zabiegi nie wydaję już ani grosza bo nie muszę.
Śpię dużo krócej i budzę się świeża jak skowronek, tryskając energią przez cały dzień, więc kawa czy Red Bull nie są mi już całkowicie potrzebne.
Czy to jest normalne?
A może normalne było to, co było kiedyś, gdy zachowywałam umiar we wszystkim?
Dla kogo to jest normalne, dla innych?
Mam w głębokim poważaniu, że czasem ktoś prychnie w moim kierunku pogardliwie „Fanatyczka!” albo z zatroskaniem zapyta „Czy to aby nie ortoreksja, kochanie? może z tym do specjalisty trzeba? można przecież jeść wszystko byle z umiarem, chyba przesadzasz?”.
Bez względu na to co mówią czy myślą inni – właśnie tak chcę się czuć – wspaniale czyli normalnie! 🙂
Gwoli wyjaśnienia. Prawdziwe jedzenie jest jak matka – TYLKO jedno, czy się to komuś podoba czy nie: nieprzetworzone pożywienie roślinne, czyli WFPB (Whole Food Plant Based Diet).
Takie jak je Bozia stworzyła, nieulepszone, niepoprawiane ludzką ręką, nie masakrowane kolejnymi procesami przetwórczymi.
W takim pokarmie jest życie, takie jedzenie daje zdrowie i przywraca zdrowie jeśli dopuściliśmy do nadużyć.
Nie znam żadnego przywracającego zdrowie, urodę i młodość naturalnego protokołu opartego np. na makaronie, albo na grillowanej kiełbasie, albo na słodyczach.
Nie znam żadnego opartego na umiarze!
Umiar zwyczajnie nie działa – spójrzmy prawdzie w oczy!
Ktoś kto będzie namawiał do „umiaru we wszystkim” przekonując, że „wszystko jest dla ludzi” tak naprawdę namawia Cię do bycia przeciętnie i umiarkowanie zdrowym i witalnym.
Wszystko jest dla ludzi?
Oczywiście, że wszystko jest dla ludzi: zmarszczki, cellulit, otyłość, alergie, trądzik, PMS, impotencja, słaby wzrok, różne zdrowotne zaburzenia, rozmaite infekcje i w końcu choroby cywilizacyjne mające „nieznaną przyczynę” (czytaj: nie wiemy co wsadzałeś do gęby) i będące oficjalnie „nieuleczalne” (czytaj: żadnym chemicznym farmaceutykiem nie da się przywrócić stanu wyjściowego) …
TAK, to wszystko jest dla ludzi! Umiarkowanie (!) zdrowych oczywiście.
Zapamiętaj, bo to ważne.
Wracamy zawsze do punktu wyjścia: substancje kluczowe dla naszego zdrowia i witalności są tylko i wyłącznie w pokarmach roślinnych.
To jest po prostu bezdyskusyjne! Tam je Stwórca dla nas umieścił i tam ich należy poszukiwać. Koniec, kropka.
Reszta to albo wymyślone przez człowieka i przetworzone jego ręką „zapychacze” (chleby, kluski, makarony, naleśniki, pizze, placuszki i reszta towarzystwa) albo pokarmy działające wręcz na szkodę naszego organizmu (słodycze, martwe tkanki pasionych antybiotykami zwierząt, pasteryzowany nabiał, żywność syntetyczna, smażona, uzależniająca, rafinowana lub ulepszana chemikaliami).
Moja prawdziwa witalność i zdrowie od poprzedniego umiarkowanego różni się tym, że pokarmy z tej ostatniej grupy nie mają już zasadniczo wstępu do mojego wnętrza.
To nie jest umiarkowanie, lecz świadome odstawienie. Jeśli przydarzy mi się spożycie czegokolwiek z tej grupy to jest to kwestia przypadku, czasem okazjonalna lub rekreacyjna, raz na kilka-kilkanaście miesięcy.
Po takim „wybryku” samopoczucie naprawiam dniem spędzonym na sokach i surówkach by powrócić do równowagi. „Zapychacze” zaś traktuję jak na to zasługują: jako dodatek, a nie jako podstawę.
Na pierwszym miejscu są, będą i pozostaną królowie życia – świeże warzywa i owoce!
Kto o tym mnie przekonał? Sami wybitni ludzie:
1. Weston Price (dentysta, założyciel Amerykańskiego Stowarzyszenia Dentystów), który objeździł cały świat opisując niemal 100 lat temu w swojej książce „Nutrition And Physical Degeneration” w jaki sposób zachowanie zdrowia (w tym nieskazitelnie pięknego uśmiechu) zależy od diety nieprzetworzonej, dokumentując licznymi fotografiami piękne uzębienie (nawet starszych) mieszkających w różnych zakątkach globu ludzi, nie znających dentysty ani nawet częstokroć szczoteczki do zębów, lecz za to odżywiających się naturalnie, oraz dla kontrastu fotografie innych nie tak całkiem starych (nawet dzieci), przedstawiające zniszczenia jakie dokonuje „nowoczesna” żywność przetworzona (biała mąka, cukier itd.): popsute uzębienie, obniżona odporność, zmiany w kształcie szczęki, otyłość, zwiększona chorowitość itd.
Niestety dzisiaj po niemal stu latach pod tym kątem nic się nie zmieniło i nawet wcieranie w uzębienie dwa razy dziennie cudownej i niesamowicie nowoczesnej pasty z toksycznym fluorkiem sodu nie zdaje niestety egzaminu.
Choćby nie wiem jak w magiczne działanie „pasty z fluorem” wierzyć – cudów nie ma.
Jest tradycyjna, naturalna i nieprzetworzona dieta, która zębom i całemu organizmowi, którego zęby są częścią czyni do późnej starości prawdziwe cuda.
Jako jedyna.
Niech nawet w tym momencie wszyscy dentyści posypią za to na mnie gromy 😉 ale ten jeden sprzed stu lat nie mylił się. Serio!
Nie zgadzam się co prawda z jego zaleceniami dotyczącymi np. spożywania dużych ilości zwierzęcego tłuszczu i mięsa, które jednak nie są niczym dziwnym, jako że w jego czasach (początek XX w.) święcie wierzyło się w to, że martwe tkanki zwierzęce oraz zwierzęce tłuszcze są bardzo cennym pożywieniem dla człowieka: dają siłę, odporność i generalnie wszelakie zdrowie.
Teraz wiemy, że jest akurat… odwrotnie. Nikt nie znał jeszcze bowiem wtedy badań następnego na mojej liście inspirującego naukowca:
2. Colin Campbell – amerykański biochemik, autor badań „The China Study”, który poświęcił 40 lat swojego zawodowego życia na to, aby stwierdzić mniej więcej to samo to Weston Price z jednym uzupełnieniem: białka zwierzęce dla człowieka nie są tak dobre jak się sądziło.
Typowy amerykański cowboy, wychowany na farmie i od dzieciństwa przekonany, że „najlepsze” czy najbardziej „wartościowe” białka to białka zwierzęce – Colin Campbell prowadził długoletnie badania na kolejnych pokoleniach, przebadał tysiące ludzi, zgromadził i przeanalizował olbrzymią ilość danych, aby na końcu odkryć ze zdumieniem, że… im więcej w diecie pokarmów odzwierzęcych, tym więcej zachorowań na choroby cywilizacyjne, głównie nowotwory i choroby serca.
Naukowiec zdefiniował na nowo co oznacza „zdrowe żywienie” i dowiódł, że może ono ratować życie i zapobiegać chorobom cywilizacyjnym tak dzisiaj popularnym jak choroby serca, wylewy, otyłość, cukrzyca, rak, choroby autoimmunologiczne, zapalenie stawów, alergie, osteoporoza, stwardnienie rozsiane, Alzheimer, kamica nerkowa czy zaćma.
Przy czym wyjaśnijmy sobie, że w pojęciu C. Campbella zdrowe żywienie to nie jest wcale to nachalnie promowane przez rząd pod postacią oficjalnej „piramidy żywieniowej”, która jest porażką.
W swojej książce („Nowoczesne zasady odżywiania. Przełomowe badanie wpływu żywienia na zdrowie”) Dr Campbell wyjaśnia dlaczego gdy ilość kalorii w naszym menu pochodząca z białek zwierzęcych przekracza pewien procent, to organizm włącza mechanizmy samozniszczenia i zaczynają rozwijać się choroby.
Jak to się dzieje? Na nieszczęście dla nas dzieje się to niestety „po cichu” czyli niepostrzeżenie. Reakcje chemiczne zachodzą w tle i nie mamy o nich pojęcia ponieważ bardzo długo czujemy się świetnie i nic nam nie dolega.
My nie „dostajemy” raka, cukrzycy II czy choroby serca, lecz konsekwentnie dzień po dniu sobie na te zaburzenia ciężko pracujemy, każąc organizmowi dzień w dzień przetwarzać nadmiar czegoś, do przetwarzania czego nie został przez naturę zaprojektowany.
Tym czymś jest nadmiar białek zwierzęcego pochodzenia. Wybitnie wredna okazała się np. zawarta w krowim mleku kazeina, choć wciąż do tej pory wiele osób uważa, że należy pić mleko aby być wielkim. Otóż nie, należy jeść warzywa, a mleka niestety warto unikać.
Badania Campbella są również przełomowe dlatego, że obalają bardzo powszechny mit: okazuje się bowiem, że kontrola spożywania jednego ze składników pokarmowych (np. węglowodany, tłuszcze, cholesterol czy kwasy omega-3) nie są gwarancją długowieczności ani życia do późnych lat w znakomitym zdrowiu i jasności umysłu.
Dlatego wszelkie spory czyja dieta jest „lepsza” można tak naprawdę o kant roztłuc: nisko- czy wysokowęglowodanowa, nisko- czy wysokotłuszczowa, Dukan, Atkins czy Paleo.
Wszystkie pod kątem długowieczności czy przywracania zdrowia są do kitu, niestety.
Jedyne co na pewno, na bank i na 100% może nam zapewnić długie życie w zdrowiu (a w razie utraty zdrowia przywrócić je nawet wtedy gdy wszystkie leki już zawiodły) to dieta… „wysokowarzywna”! 😀
Dr Campbell udowadnia to nie tylko badaniami własnymi, ale też przytacza w swojej książce ponad 750 odwołań do badań swoich poprzedników. Zapraszam do naszej zakładki z filmami i do obejrzenia filmu „Widelce ponad noże”, w którym Dr Campbell osobiście opowiada o swoich badaniach, które wywróciły jego poglądy do góry nogami.
Moje zresztą też.
3. Dean Ornish – profesor medycyny Uniwersytetu Kalifornijskiego, autor programu dietetycznego odwracającego choroby serca.
Program oparty jest na nieprzetworzonych produktach roślinnych. Nota bene Dr Ornish prowadził też wspólnie z innymi naukowcami intensywne badania z udziałem mężczyzn chorych na raka prostaty, którymi udowodnił, że zmiana diety i stylu życia spowalnia, zatrzymuje lub wręcz cofa raka prostaty do stanu niezagrażającego życiu i/lub niewymagającego operacji! (Ornish DM, Weidner G, Fair WR, Marlin R, Pettengill EB, Raisin CJ, Dunn-Emke S, Crutchfield L, Jacobs NF, Barnard RJ, Aronson WJ, McCormac P, McKnight DJ, Fein JD, Dnistrian AM, Weinstein J, Ngo TH, Mendell NR, Carroll PR. Intensive lifestyle changes may affect the progression of prostate cancer. Journal of Urology. 2005;174:1065-1070).
Oczywiście inni „naukowcy od raka” orzekli, że te badania są owszem interesujące, ale… teraz należałoby zbadać, czy taka zmiana diety i stylu życia będzie pozytywnie oddziaływać również na raka trawiącego inne części ciała, bo ten dowód jest ważny ale tylko dla prostaty (widocznie nie zauważyli, że człowiek nie jest cyborgiem składającym się jak maszyna z poszczególnych części, lecz będącą dziełem natury całością, która gdy prawidłowo odżywiona samodzielnie powraca do zdrowia, to powraca jakby… w całości, nie patrząc jakaż to część ciała wymaga naprawy).
To właśnie Dr Ornish przekonał byłego prezydenta USA Billa Clintona trzy lata temu, aby przeszedł na nieprzetworzone pokarmy roślinne, gdy ciężko choremu na serce prezydentowi groziła druga operacja bypassów, a „umiarkowanie” w postaci umiarkowanych zmian w diecie nie pomagały.
W 2008 roku Dr Ornish opublikował badania (prowadzone wraz z biologiem molekularnym, laureatką Nagrody Nobla Elizabeth Blackburn) w których dowiódł, że geny bynajmniej nie stanowią o naszym losie: zmiany diety i stylu życia w ciągu trzech miesięcy są oto w stanie „wyłączyć” geny odpowiedzialne za skłonności do chorób nowotworowych oraz chorób serca, a „włączyć” geny, które owym schorzeniom zapobiegają.
Co na to Angelina Jolie? Czyżby nie czytała? Nota bene są to wnioski identyczne z tymi, do których wcześniej doszedł Colin Campbell (prowadził dotyczące tego fenomenu badania na myszach podczas badań „The China Study”).
4. Caldwell Esselstyn – amerykański kardiolog, były mistrz olimpijski. Autor książki „Prevent and Reverse Heart Disease: The Revolutionary, Scientifically Proven, Nutrition-Based Cure” (Zapobiegaj i odwracaj choroby serca – naukowo udowodniona metoda leczenia dietą), będąca owocem ponad 20 lat z pacjentami.
Rozdział piąty tej książki nosi wiele mówiący tytuł: „Moderation Kills” czyli umiar zabija.
Dr Esselstyn pisze, że złe, szkodliwe i/lub ubogie w składniki odżywcze pożywienie jest zawsze dla nas złe. Z tego powodu nie ma mowy o „umiarkowaniu”, ponieważ ziarnko do ziarnka, a zbiera się miarka i po pewnym czasie bombka wybucha i… budzimy się z ręką w nocniku.
To właśnie ta książka była inspiracją dla Billa Clintona, aby wyleczyć swoją zaawansowaną chorobę serca właśnie nieprzetworzoną roślinną dietą ( jak sam słusznie stwierdził – nie ma powodu nie ufać badaniom przynoszącym widoczne jak na dłoni efekty już od niemal ćwierćwiecza!).
Wspólnie z Colinem Campbellem i Deanem Ornishem Dr Esselstyn doradza panu Clintonowi w kwestii samoleczenia dietą i opiekuje się jego (rewelacyjnym!) powrotem do zdrowia, który pan prezydent upublicznił występując niedawno w programie telewizyjnym, ciesząc się, że nie tylko jego waga ciała powróciła do poziomów z czasów studiów (w latach 60-tych), ale też i znakomity stan zdrowia i samopoczucie – dużo lepsze teraz w wieku 67 lat niż 20 lat wcześniej.
5. Neal Barnard, założyciel działającego w USA Stowarzyszenia Lekarzy na Rzecz Odpowiedzialnej Medycyny i niestrudzony propagator korzyści zdrowotnych płynących z odżywiania się pokarmami nieprzetworzonymi pochodzenia roślinnego, znakomity mówca, uwielbiam jego wykłady!
Bardzo zapadła mi w pamięć jego teza dotycząca „umiaru”: zalecał umiar stosować dla pokarmów dobrych dla nas, a dla pokarmów mogących wyrządzić szkody poziom ich konsumpcji powinniśmy ustalić na ZERO! Obejmowanie ich zasadą umiaru zawsze prowadzi do nikąd.
Autor wielu książek na ten temat jak również opartej na tej diecie metody cofania cukrzycy (Dr. Neal Barnard’s Program for Reversing Diabetes).
W swoich pracach dowiódł oddziaływania diety roślinnej na spowolnienie, zatrzymanie lub wręcz cofanie takich dolegliwości jak choroby cywilizacyjne (cukrzyca, otyłość, miażdżyca itd.) czy dolegliwości kobiece (zaburzenia miesiączkowania, syndrom policystycznych jajników czy napięcia przedmiesiączkowego).
Autor The Cancer Project – projektu nakierowanego na edukację antynowotworową oraz program edukacyjny dla pacjentów po konwencjonalnym leczeniu raka, zapobiegający nawrotom choroby.
6. Dr Ewa Dąbrowska – polska lekarka, internista i immunolog. Autorka dwóch przełomowych książek: „Ciało i ducha ratować żywieniem” oraz „Przywracać zdrowie żywieniem”.
Książeczki są tanie (po ok. 10-15 zł każda) i z wyglądu niepozorne (cienkie, mały kieszonkowy format). Prawdziwe piękno i czysta prawda o tym jak funkcjonuje ludzki organizm kryje się dopiero we wnętrzu.
W swoich pracach autorka przedstawia zasady tzw. postu Daniela opartego na spożywaniu przez kilka tygodni jedynie pokarmu roślinnego (z niewielkimi ograniczeniami odnośnie tych bogatych w cukry lub skrobię czyli np. owoców, strączkowych, ziemniaków) bez dodatku tłuszczu.
Powoduje to przejście organizmu na tzw. odżywianie wewnętrzne, podczas którego „zjada” on po kolei wszystko to co niepotrzebne: tkanki zużyte, stare, zdegenerowane i zbędne (np. guzy) i inne śmieciochy 🙂 zastępując je nowo wytworzonymi zdrowymi i pełnowartościowymi tkankami.
Po oczyszczeniu Dr Dąbrowska poleca przejście na zdrowe żywienie, oparte na nieprzetworzonych pokarmach roślinnych z minimalnym udziałem produktów zwierzęcych.
Raz w tygodniu przy tym robimy sobie dzień bardziej oczyszczający (czyli wcinamy same warzywa i owoce, bez tłuszczu, jak podczas oczyszczania).
Jedyna nieprzyjemna sprawa jaka wiąże się z zastosowaniem postu Daniela to tzw. kryzysy ozdrowieńcze.
Przyznam, że mnie się pierwsze oczyszczanie dało w kość: wszystkie moje dolegliwości i przebyte wcześniej w życiu choroby – podczas kryzysu ozdrowieńczego wracały (ale rzecz jasna z dużo mniejszym natężeniem), tak jakby nagle zegar zaczął cofać się.
Np. na pół dnia wystąpiła opryszczka na ustach (często ją swego czasu miałam), na inne pół dnia nawiedził mnie silny ból gardła (odezwały się anginy z dzieciństwa i młodości), innego dnia z kolei czułam się OK, ale odczuwałam skądś intensywny zapach… amipicyliny (antybiotyk, którym najczęściej wiele lat temu były kurowane moje nawracające anginy), że nie wspomnę o ciągłych bólach głowy i senności.
Po oczyszczeniu żadna z tych chorób, które odezwały się podczas kryzysu ozdrowieńczego nigdy więcej już nie pojawiła się w moim życiu.
Energia i jasność umysłu była jak nowo odkryty ląd – do tej pory po prostu nie miałam pojęcia jak wygląda prawdziwa witalność i zdrowie!
Wtedy pomyślałam jaki brak szacunku miałam wcześniej dla cudownej maszynerii będącej moim ciałem. I jaki brak pokory wobec natury, która to cudo stworzyła…
Prawda jest okrutna: prawdziwego zdrowia nie można osiągnąć „umiarem we wszystkim”.
To co jest szkodliwe pozostaje takim – nawet gdy spożywamy to z umiarem.
Jeśli postawię przed Tobą szklankę czystej wody i na Twoich oczach dodam do niego odrobinę np. atramentu (albo płynu do naczyń czy innej substancji), to jaka jego ilość będzie na tyle „umiarkowana” abyś tę wodę wypił?
Nawet jedna kropelka przyprawiłaby niektóre osoby o mdłości na samą myśl, chociaż w zasadzie reszta to przecież czysta woda, prawda?
A co by było gdybyś taką wodą został poczęstowany i wypił, ale nie wiedząc co pijesz? Nic! Dalej byś żył, bez żadnych sensacji żołądkowych, uważając, że wypiłeś normalną wodę.
Co nie oznacza, że na Twój organizm nawet ta kropelka atramentu czy płynu do naczyń wcale miała wpływu – wpływ miała jak najbardziej!
Tak samo jest z pożywieniem – gdy nie wiesz co do niego dodano, to kupujesz to, spożywasz i mówisz że super smaczne.
Ale gdy już wiesz co tam w środku tak naprawdę siedzi (z czego się składa, jakimi dodatkami producent je potraktował itd.) to stań się na tyle mądry, aby przestać tym karmić swoje ciało.
Tym bardziej, że to ktoś inny zadecydował za nas co oznacza „umiar” w dodawaniu tego czy innego związku chemicznego do pożywienia (barwników, konserwantów, emulgatorów czy innego dziadostwa).
Gdyby to od Ciebie zależało nie dodałbyś przecież nawet miligrama, tak samo jak wybrałbyś całkowicie czystą wodę zamiast tej z dodatkiem maciupeńkiej kropli jakiegoś obrzydlistwa, choćby nie wiem jakie instytucje mówiły, że w takiej mikroskopijnej ilości to wszystko spłynie po Twoim organizmie jak woda po kaczce, nic się nie stanie, zezwala się spożywać.
Wyłącz „zasadę umiaru” dla pokarmów, których natura nie stworzyła, poprawianych ludzką ręką (halo! tego się nie da poprawić, to co ona stworzyła już jest idealne, nie widzisz tego?), masakrowanych procesami rafinacji lub przetwórczymi (czy torebki z cukrem albo potrawy smażone rosną na drzewach?), będącymi zlepkami tłuszczu z mąką i cukrem (takie połączenia NIE występują w naturze, to człowiek wymyślił ciasteczka, pizze i inne tzw. wypieki).
Wiedz, że ciało nie kłamie – długoterminowo zawsze otrzymujesz rezultaty odpowiednie do tego, co do niego wkładasz.
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Eryka napisał(a):
Marlenko czy byłabyś zainteresowana napisać coś o wodach w butelkach? Czy już był taki artykuł, a nie mogę znaleźć? 😛
Marlena napisał(a):
Nie było, napiszę o wodzie wkrótce.
k4mgur napisał(a):
super artykuł, dzięki za tytuły książek!
stop nwo napisał(a):
Marlena, niektorzy jeszcze mowia, ze od czegos trzeba umrzec. Ale jaki ich ciezka choroba dopada, to zaraz lecą do lekarza i apteki po swoje antybiotyki 🙂
Ja się zastanawiam co to za paręnaście lat będzie z dzisiejszymi dziećmi tak mocno ogłupianymi bezwartościowym jedzeniem i znieczulanymi telewizją. Ponoć głupimi łatwiej rządzić. Oby ta niemądra część z czipsem zamiast mózgu była jak namniejsza, żeby swoimi demokratycznymi decyzjami nie pociągła za sobą w bagno tej, której zależy na kultywowaniu zdrowego trybu życia. Bo wyobraź sobie, jakby wtedy wyglądało głosowanie przeciwko GMO!
lenasan napisał(a):
Powinnaś jeździć po szkołach z prelekcjami!
Mariusz napisał(a):
Witam. O ile moje poglądy żywieniowe są zbliżone do przedstawianych, to nie podoba mi się demagogiczna forma artykułu, która obniża wiarygodność (niestety) przestawiane treści.
Przykłady:
1. „Prawda jest taka, że szpitale i hospicja są dzisiaj pełne ludzi, którzy dali się nabrać na gadkę-szmatkę o umiarze”.
Skąd taka informacja, że ludzie, którzy są w szpitalach i hospicjach, są tam z powodu stosowania umiaru?
2. „w poniedziałek zjadłem schabowego bo byłem u siostry na obiedzie,
we wtorek wypiłem Colę w pracy ( ale jedną, tylko jedną!),
w środę były urodziny dziewczyny i zaprosiłem ją na pizzę…”
Jest to przedstawianie skrajności, w celu ośmieszenia kontrtezy. Zabieg demagogiczny.
Myślę, że najpierw należałoby sprecyzować to pojęcie, aby się nim posługiwać jako bazą do dyskusji na ten temat. Ponadto należałoby określi co do znaczy, że „jedzenie z umiarem nie działa”. Jakie jest kryterium (obiektywne) działania/nie działania?
Co do autorytetów naukowych, na których się tu wielokrotnie powołujesz, to należy pamiętać, że świat nauki jest dynamiczny, co chwile powstają różne prace, które przedstawiają różne koncepcje nt. sposobu żywienia. Na obecny moment nauka nie wie dokładnie w 100%, jaki sposób żywienia jest najlepszy. Potrafi dostarczyć wielu poszlak (o których m. in. wspominasz). Często jest wiele sprzecznych lub wykluczających się badań, które nie pozwalają na jednoznaczne wyciągnięcie wniosków. Praca i książka wspomnianego Campbella to po prostu głos w dyskusji nt. zdrowego odżywiania się. Nie należy jej postrzegać jako jedynej prawdy objawionej. Prace naukowe, aby były formalnie poprawne, muszą być od pewnego momentu redukcjonistyczne, więc nie opisują w pełni rzeczywistości (jedynie jej wycinek, który podlegał badaniu) . Stąd pewnie w ciągu najbliższych kilkunastu lat powstanie wiele prac naukowych, które jeszcze zmodyfikują rozumienie zasad prawidłowego żywienia (co się zresztą cały czas dzieje).
Marlena napisał(a):
Szczerze? Nie wiem o co Ci chodzi 😀 Nie podoba Ci się mój styl pisania? To nie czytaj! Idź na witryny gdzie znajdziesz dokładnie to co się Tobie podoba i trafia do Ciebie. Ja mam taki styl pisania i piszę dla tych, którym się podoba to co piszę i do których to trafia. Każdego nie jestem w stanie zadowolić. 😀
Agata napisał(a):
Wydaje mi się, że nie zrozumiałaś tej wypowiedzi. Przecież ten człowiek nie czepia się Twojego stylu pisania więc dlaczego od razu go atakujesz??
Marlena napisał(a):
Nie „atakuję” lecz doradzam gdzie ma szukać treści, które do niego trafiają i zaspokajają jego gusta. Gdzie indziej. Nie prowadzę wikipedii ani onetu tylko bloga, zatem publikowane treści przedstawiają moje osobiste opinie i doświadczenia i nie muszą być zgodne z należącymi do reszty świata. Jeśli nie są dla kogokolwiek „wiarygodne” to mnie to absolutnie nie przeszkadza.
Marvelka napisał(a):
i tak trzymać, Marlena 🙂 jestem pod wielkim wrażeniem bloga, mnie odpowiada!
Karolina napisał(a):
Witaj, Myślę, że autorowi tamtego komentarza chodziło jedynie o to, że gdyby język był bardziej neutralny, to więcej osób by to przeczytało, a o to chyba chodzi? Z drugiej strony, jak ktoś broni się przed rewelacjami burzącymi jego spokój, to taki czy inny styl pisania nic nie pomoże. Mi język odpowiada i ciesze się, że Tworzysz taką stronę, że dzielisz się wiedza i doświadczaniem 🙂 Pozdrawiam!
Michał Zawadzki napisał(a):
Marlena piszesz bardzo dobre i treściwe artykuły!! A jak się coś pisze to się pisze dla tych, którzy chcą to czytać i umieją czytać ze zrozumieniem!! Campbell nie jest pojedynczym głosem na temat WFPBD tak tylko chciałem z pewną nieśmiałością zauważyć. 🙂
Sam byłem zatwardziałym mięsożercą jednak dzięki pogłębianiu wiedzy (to nie tylko sam Campbell!!) teraz jadam mięso sporadycznie, częściej jakąś rybę, bardzo dużo warzyw. Wyciskarkę kupiłem i co jest kiedyś nie do pomyślenia piję teraz regularnie soki!!! I powiem krótko: im więcej warzyw wprowadziłem zamiast mięsa tym moja jakość życia poprawiła się. Więc pisz dalej kochana, bo robisz dobrą robotę, otwierasz ludziom oczy, a jak ktoś nie chce tego do wiadomości przyjąć to będzie czepiał się słówek, szukał demagogii i twierdził, że to są tylko poszlaki. Dzięki za wszystko!!!
Michał.
Marlena napisał(a):
Witaj, Michale! Bardzo się cieszę, jeśli to wychodzi Tobie na zdrowie to tego się trzymaj. Dziury w całym szukają najczęściej ci, którzy nie przeszli drogi podobnej do mojej czy Twojej, ale za to bardzo chętnie krytykują lub poddają w wątpliwość, bo czasem po prostu ciężko jest pozbyć się pewnych paradygmatów albo porzucić pokarmy uzależniające (lub zadać sobie ten trud i sprawdzić na własnej skórze czy takimi są).
kokaina napisał(a):
zgadzam się, w przypadku tego artykułu z dużą ilością generalizacji. I choć czytuję bloga i uważam za wartościowego, a Marleno, sama życzysz nam, by ludzi świadomych było jak najwięcej, to powinnaś potrafić spojrzeć na siebie krytycznym okiem. Jeśli rekalmy i ogólnie pojęty mainstream mamią, to dlaczego Ty również stosujesz analogiczny zabieg? Czyli właśnie „ludzie w hospicjach z powodu gadki-szmatki” itp. Gdybyś choć mogła napisać, że owszem, masz kogoś pracującego w hospicjum, kto prowadził jakieś wywiady, tudzież rozmawiał z x ilością ludzi, którzy opowiadali o swoim sposobie odżywiania ( choć też trzeba by abstarhować od innych niejedzeniowych czynników), to byłoby to fair, w stosunku do czytającego. Uważam, że będąc sieci, nie piszesz dla siebie, bo czyniłabyś to w tym przypadu do szuflady, dla potomnych, by swą wiedzę zostawić tylko wybranej garstce. Mam nadzieję, że to rozumiesz i przyjemniej byłoby, a przede wszystkim bardziej merytorycznie, gdybyś niepotrzebnie „nie unosiła się ambicją”, bo jaki ma to cel? Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Jeszcze raz pozwolę sobie powtórzyć: to jest mój blog, przedstawiam tutaj mój osobisty punkt widzenia, robię to w moim stylu. Piszę dla tych, do których trafia to co piszę. Jeśli zamiast wywołania refleksji ktoś zaczyna doszukiwać się drugiego dna, czepiać się szczegółów, łapać za słówka, wytykać demagogię itp. to nie jest tak naprawdę mój problem, lecz czytelnika. Opór przed przyjęciem do wiadomości tego co piszę może być w niektórych przypadkach znaczny i całkowicie to rozumiem. Jedyna rada jaką mogę wtedy dać – oszczędź sobie frustracji i nie czytaj, idź na witryny gdzie autorzy głoszą poglądy zgodne z Twoimi przekonaniami, nawołują do umiaru itd. i żyj dalej tak jak żyjesz. Wystarczy nacisnąć taki mały czerwony krzyżyk w prawym górnym rogu przeglądarki i już. Poczujesz ulgę. Ja natomiast podzielam zdanie dra Esselstyna: „Moderation kills” i tego się trzymam (na czym dobrze wychodzę) i dalej będę trzymać i dzielić się moimi poglądami z czytelnikami.
obywatel napisał(a):
To nie jest naukowy tekst… nie zaistnieje w EBM. Autorka „przyjeła styl wołającego na pustyni” i mi się on podoba, a nawet trafia do mnie. Argumenty w postaci ogólników potwierdzają się w mojej codziennej pracy… Na co dzień jeżdżę na karetce P, czasami karetce T. W swojej pracy wchodzę „w butach” do domów, hospicjów, oddziałów szpitalnych. Obserwuje co leży na patelni w kuchni, w butelce przy łużku, lub też „co nie leży”. Rozmawiam z pacjentami, czytam ich historię choroby. Widzę tych ludzi w sytuacjach kryzysowych…. i… coraz bardziej przemawia do mnie teza że ci ludzie sami zgotowali sobie ten los (nie ich geny). Ja rozumie że ludzie nauki mają swój ranking wiarygodności źródeł naukowych zgodny z EBM, ale należy pamiętać że większość „rewolucji naukowych” rozpoczynało się przez negowanie mainstreamu naukowego – bo inaczej się nie dało. Żeby dogodzić Tobie Autorka musiałaby przedstawić co najmniej kilkaset przypadków potwierdzających swoją tezę. Pamiętaj to jest tylko blog. Artykuł ma charakter bardziej popularny niż naukowy.
lenasan napisał(a):
Hej, ja w sumie też nie wiem jaka była intencja Mariusza.. wygląda na to, że chciałby Cię „naprawić” po swojemu, Marlenko. I racja, nie podoba się koledze? Proszę skorzystać z innych blogów.
Mam nadzieję, że nie zniechęca Cię to do dalszej twórczości, ale wręcz przeciwnie!
pozdrawiam niedzielnie
ze sprajcikiem w ręku
Lena
Marlena napisał(a):
Najwięksi blogerzy starannie filtrują komentarze, ja tego unikam – każdy ma prawo się wypowiedzieć, lecz przekonywanie mnie, że to co piszę jest wątpliwe nie ma większego sensu, ponieważ ja już pewnych rzeczy doświadczyłam na własnej osobie i nie wrócę do starych przekonań. Będę pisać dalej to co myślę, a nie żeby się to komuś podobało 😉
lenasan napisał(a):
to lubię 🙂
Halina napisał(a):
Ja chyba wiem, o co chodziło – raczej o bardziej „naukowe” podejście, takie bardziej oparte na „badaniach”. I wiecie co? Kojarzy mi się to z rozmowami mistrzów buddyjskich z takimi właśnie „naukowcami”, którzy chcieli dowodów: „No ale jaki masz dowód na istnienie oświecenia? Jak to medycznie wyjaśnić, jak to uzasadnisz?” itd. itd.
Na co mistrz nieodmiennie zachęcał do wypróbowania, zamiast ciągłych rozważań, „spróbuj, a sam staniesz się dowodem, że to działa” 😉 Żeby nie było, daleko mi od jakichkolwiek religijnych zaopatrywań, ale to chyba ludzka natura – potrzeba dowodów, zamiast prostej praktyki. Będą tak taplać się w teoretycznych rozważaniach, zamiast zrobić próbny tydzień głodówki i przekonać się, czy działa.
Swoją drogą, ludzie są niesamowici: nie potrzebują żadnego dowodu w kwestii tego, ładnie mówiąc, byle czego, dodawanego do pokarmów, a oczekują profesjonalnych badań, aby sensownie zmienić swoją dietę…
Co do pisania po swojemu – każdy ma do tego prawo, to, że jest się w sieci oznacza konieczność kulturalnego zachowania, a nie tworzenia, aby wszystkim się podobało. Może być radykalnie, można generalizować, można pokrzykiwać – czytający sam sobie to oceni i podejmie decyzję czy chce czytać. Nie? To przecież nikt nie trzyma dorosłego człowieka na siłę przed ekranem, każąc czytać i, o zgrozo!, stosować.
Pozdrawiam!
Ala napisał(a):
Witaj,
nie przejmuj się wpisem Mariusza,
pisz tak dalej, jesteś wnikliwa i wyciągasz prawidłowe wnioski z tego co czytasz.
Widzę , że kręcimy się po tych samych ścieżkach 🙂
Ci sami ludzie byli i są dla mnie drogowskazem do powrotu do zdrowia (choruję na RZS) i wiem, że to działa, bo stosuję na własnej skórze.
Dodałabym tylko do tej listy jeszcze kilka nazwisk , chociażby tych :
https://ulecz-sie-sam.blogspot.com/2013/07/lekarze-ktorzy-lecza.html
Pozdrawiam
Ala
jacklondon@hotmail.co.uk napisał(a):
Brawo! Pięknie opracowany artykuł, poparty nie światopoglądowymi założeniami, lecz FAKTAMI. A pułapka sloganu „Wszystko jest dla ludzi” wynika również z wiary w ewolucję, mięsożernego człowieka jaskiniowego, naszej rzekomej wszystkożerności i kilku innych społecznie akceptowanych mądrości ludowych, nie mających wiele wspólnego z rzeczywistością. Sam, jako wegetarianin od roku, jestem tego żywym przykładem. Można i warto spróbować poświęcić kilka tygodni – powrót do „umiaru” będzie wielkim zaskoczeniem dla każdego.
Marlena napisał(a):
Jeśli jesteś tego żywym przykładem to jest już nas dwoje, nie licząc tych tysięcy z The China Study, of course 😉 Powrót do „umiaru” – w moim przypadku za żadne skarby! Za mocno obecnie kocham siebie. Każdą komórkę mojego żywego, będącego cudem natury ciała. Nie dam skrzywdzić żadnej 🙂
anka napisał(a):
Witam! Dziękuje za kolejny cenny i pouczający artykuł. Dziwi mnie tylko, że dla Ciebie inspiracją nie był dr Max Gerson.
Gorąco polecam film i książkę. (film można obejrzeć na youtube.com)
Marlena napisał(a):
O Gersonie pisałam już wcześniej: https://akademiawitalnosci.pl/mit-diety-zbilansowanej-czyli-uzaleznieni-od-jedzenia/
hekate napisał(a):
najlepszy artykuł jaki kiedykolwiek w życiu przeczytałam na temat żywienia ^^! brawo!
Paweł napisał(a):
Przypomina mi się piosenka Grupy Rafała Kmity – Średni człowiek – https://youtu.be/hRX_u4raPms
Parafrazując…
Nie za zdrowy, nie za chory, tak to żyje sobie, umiarkowanie jedzący człowiek 😉
Iza napisał(a):
Marleno i inni, cieszę się, że nie jestem sama w tym gronie. Ostatnio jestem atakowana za to, że nie jem mięsa i produktów mlecznych. Wszyscy się wręcz bulwersują. Fajnie, że ktoś ma takie myślenie jak jak. Umiar zawsze jest wymówką. Później pojawia się powiedzenie: raz nie zawsze, dwa razy nie wciąż. A później jeden wielki płacz i zdziwienie. Skąd to zaparcie, skąd ta migrena? A ja przynajmniej jestem szczęśliwa, zdrowa, ważę 48kg, mam siłę i energię, na grypę nie chorowałam jakieś 10 lat. I jak zawsze podsumuję: nie można być w połowie zdrowym, albo jest się jest całkowicie zdrowym albo chorym. Umiar nie jest wyznacznikiem zdrowia. Świetny artykuł. Pozdrawiam was wszystkich ciepło.
Marlena napisał(a):
Pozdrawiamy bardzo cieplutko wzajemnie, Izo! 🙂
mięsożerca napisał(a):
A jaka dietę „wysokowarzywną” zaproponujesz ludziom żyjącym poza kołami podbiegunowymi? Gdyby na nią przeszli dwieście lat temu, albo wcześniej ich ludy by wymarły.
Marlena napisał(a):
Nie odpowiem Ci na to pytanie ponieważ nie prowadzę witryny z poradami dla Eskimosów 😉 Jeśli znasz jakąś przebadaną przez biochemików „wysokomięsną” dietę leczącą choroby cywilizacyjne oraz zapobiegającą im, to podziel się z nami tą radością, mięsożerco.
Iza napisał(a):
Drogi mięsożerco, o to właśnie chodzi, że my nie żyjemy w cywilizacji lodowcowej i nasze zapotrzebowanie na białko odzwierzęce jest zupełnie inne. Sama kiedyś napisałam artykuł na moim blogu i tym jak bezsensowna jest ta nasza polska tradycja mlekiem i mięchem płynąca. I jeszcze jedna kwestia, świat się zmienia i cywilizacja wraz z nim. Kiedyś ludzie polowali na mięso i jedli je na potęgę by przybrać na masie i przetrwać zimę. Dziś wszyscy siedzimy na tyłkach w ogrzewanych pomieszczeniach. Większość dnia w pozycji siedzącej. Nadal uważasz, że nasze zapotrzebowanie na białko i tłuszcz odzwierzęcy jest takie wielkie? Bo przecież zawsze się mięso jadło i nikt od tego nie umarł? I pewnie to, że się niemowlakowi daje do possania skórkę chleba to też pewnie normalne bo przecież tak robiło się od wieków? A co tam, że gluten zapcha mu jelita i w przyszłości odbije się chorobą autoimmunologiczną? Co tam? Po co żyć zdrowo skoro i tak się umrze jak to mówią, prawda? Z tą małą różnicą, że jak będziesz już leżeć w szpitalu z galopującą wieńcówką, ofajdaną pieluchą i wyzuty z całej godności, może ktoś z nas „roślinożernych, jurnych staruszków” podwiezie ci po starej znajomości na rowerku kobiałkę truskawek. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Absolutnie zamierzam zostać jurną staruszką, celuję w 120 i taki jest mój plan na życie w obecnym wcieleniu, więc na mnie może liczyć, mięsożerco, jakby co 😉
Hala napisał(a):
Świetny wpis, zresztą jak wszystkie poprzednie 🙂 Bardzo się cieszę, że trafiłam na tego bloga, choć większość z tych rzeczy już wiem, to są one podane w przystępnej formie, akurat do przesłania dalej 🙂
p.s. Styl pisania mi bardzo odpowiada, bo sama podobnie to ujmuję 🙂
kokosowy napisał(a):
100% prawda, długi artykuł, ale warty przeczytanie kilkukrotnie, polecam
Aleksandra napisał(a):
Witam, dopiero od wczoraj trafiłam na stronę Akademii. Każdy artykuł jest ogromną dawką wiedzy, napisany z humorem i w bardzo błyskotliwy sposób. Pozdrawiam i podziwiam zasób wiedzy i ogólne podejście do pożywienia i życia:)
ktoś napisał(a):
no dobra umiar nie tylko całkowita eliminacja miesa pieczyw slodyczy jak wtakim razie uzupełniac wit b12? i jesli według pani okazjonalnym jedzeniem wolowiny np to co ile czasu pani zaleca zjesc meso zeby uzupelnic b12 co tydzien ? co 2 tygodnie ? czy co miesiac ? no a co do pieczywa tez pisze tu o całkowitej eliminacj z drugiej str podaje pani przepis na chleb na zakwasie co ile jesc taki chleb na zakwasie zrobiony samemu zeby to tez nie mialo złych konsekwencji dla naszego organizmu ?
Marlena napisał(a):
Witamina B12 jest magazynowana przez wątrobę. Zapasy starczają nawet na kilka lat. Nigdzie nie pisałam aby wykluczyć całkowicie pieczywo. Należy jednak spożywać jedynie naturalne pieczywo (na prawdziwym fermentowanym zakwasie, a nie na drożdżach czy na proszkowanym zakwasie) i nie traktować chleba czy innych makaronów, placuszków i klusek jako podstawy żywienia (co sugeruje dzisiejsza piramida żywieniowa) lecz jako niewielki dodatek. Podstawą powinny być warzywa i owoce a nie zapychacze.
ktoś napisał(a):
dziękuje za odpowiedz ,czyli mieso uzupelniajace b12 moge jesc raz na rok swietnie ,a chleb bede zar raz na tydzen
molooko napisał(a):
Zauważyłem, że w przypadku witaminy b12 kierujesz się nie do końca pewnymi informacjami. Polecam Ci wykład doktora Pawlaka na ten temat https://vimeo.com/73890548 😉
Marlena napisał(a):
Znam ten wykład. „Jedynym wiarygodnym źródłem B12 są suplementy…blablabla”. Czyli idź do apteki kup sobie suplement. Ja już gdzieś tutaj na blogu pisałam o tym: skoro Stwórca nas tak zaprojektował, że B12 możemy magazynować (na pewno nie 20 lat, ale kilka miesięcy na pewno), a takiej wit. C nie możemy, to chyba jasne co i w jakich ilościach i częstotliwościach mamy spożywać. Z pewnością nie chciał i nie miał w planach dla nas, abyśmy kurcgalopkiem udawali się do apteki po B12! 😉
Pan doktor ponadto paplał przez godzinę, ale nie łaskaw był wyjaśnić zgromadzonej gawiedzi skąd u licha taka kura czy krowa ma B12 w swoich mięśniach (które ludzie pożerają nazywając to „mięsem” w poszukiwaniu B12) skoro nie pożerają ciał należących do innych gatunków (no może z wyjątkiem jakichś robaczków)? Czy te zwierzęta cierpią na niedobory B12? Chodzi o te co żywią się naturalnie, a nie paszami (nie wiem czy nie wzbogaconymi o B12)? Jeśli wśród czytelników pojawi się kumaty weterynarz zdolny wyjaśnić te kwestie to będę wdzięczna za pozostawienie komentarza. 🙂
Jolka napisał(a):
Przyznam szczerze,że od kilku dni „czytam” Was wszystkich ( bo komentarze czytam także) i…jestem…zachwycona,przerażona i…mam ochotę zmienić siebie… ale czuję się totalnie zagubiona!Mam 50 lat,3-ójkę dzieci i…kilkanaście” razów” za sobą prób zmian sposobu odżywiania!!15 lat-renta:depresja,OCD itd. itp.Rozumiem,czytałam:przejrzeć,wyrzucić ale…mieszkam z 2-oma facetami,mięsożernymi i nie dość,że sama się w tym gubię to co? 2 „kuchnie”?Jak zacząć,przynajmniej sama:oczyszczanie?jak?Warzywa od razu surowe?Gotowane??????Leżę w łóżku,deprecha,rozsiana opryszczka po twarzy,głowie(rozgrzebywana wielokrotnie)…POMOŻECIE?!Marlena jesteś świetna,mam za sobą masę lektur(rozmaitych!!!) i…trafiasz do mnie,nie przez demagogię ale logikę,rzetelność,wiedzę(nie lubię słodzić,chwalić) ale…nie wiem od czego zacząć.Dziękuję za cierpliwość i być może przeczytanie!!!!Wszystkich pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Jolka zacznij od najważniejszego: od oznajmienia sobie, swoim facetom oraz całej zakichanej reszcie świata „jestem ważna” oraz „należy mi się od życia to co najlepsze”. Te dwa zdania zamykają w sobie Twoje naturalne prawo, naturalne czyli takie, z którym się urodziłaś. Każda żywa i czująca istota z nim się rodzi: Ty, ja, pani Basia z trzeciego piętra. Nawet kurczak, który ląduje na naszym stole (tylko że on nie może mówić, ale on TEŻ jest ważny i TEŻ należy mu się od życia to co najlepsze). Zostaw za sobą te nieudane próby, widać nie był to jeszcze TWÓJ CZAS i za drzwiami które wtedy otworzyłaś nie czekała PRAWDZIWA zmiana. Czas otworzyć następne i zobaczyć co za nimi jest, traktując to jako wspaniałą przygodę i dobrze zaplanowaną podróż życia. Czyli „bardzo tego chcę i wręcz nie mogę się doczekać aż zobaczę te cudowne zmiany w moim życiu i zdrowiu” zamiast „koniecznie MUSZĘ coś zmienić”. Nic nie musisz. Możesz jedynie dokonać wyboru. Pomiędzy życiem w nędznym zdrowiu i samopoczuciu, a życiem najlepszym z możliwych, które jest Twoim jak wspomniałam NATURALNYM PRAWEM: w nieustającym zdrowiu, radości i witalności takiej, że aż serce śpiewa. Więc dokonaj tego wyboru i zrób to świadomie i z wielką radością. Czy jest coś, co może skłaniać Cię do wyboru pierwszej nędznej opcji, co sprawia, że tkwisz w tym miejscu zamiast iść w przeciwną stronę?
Czystą kartkę papieru podziel na 3 części i pisz po kolei – najpierw napisz w punktach gdzie jesteś (choroby, depresja itd.), potem gdzie chcesz być (zdrowie, witalność, radość z każdego dnia darowanego Tobie przez Stwórcę), a potem co należy punkt po punkcie zrobić aby dotrzeć tam gdzie bardzo chcesz być (więcej warzyw, więcej koktajli, soków, mniej przetworzonego jedzenia, mniej kawy i papierosów, mniej zatrutych i kwaśnych myśli, więcej spacerów i ruchu, więcej snu i odpoczynku, więcej miłych kąpieli, więcej muzyki jaka sprawia mi przyjemność, więcej miłych i radosnych myśli, więcej miłej atmosfery w domu, w pracy itd. itp.).
Załóż sobie proces zmiany na tygodnie (nie dni). Jeśli dręczyłaś organizm i nie dawałaś mu tego czego potrzebuje przez całe lata to nie oczekuj, że w ciągu 3 dni nagle staną się cuda-wianki i poczujesz zmiany. Na początku może być wręcz przeciwnie, jeśli zdecydujesz się na oczyszczenie go ze śmieci to wlicz kryzysy ozdrowieńcze. Jeśli przyjmiesz je z radością jako pozytywną oznakę powrotu to zdrowia, to jesteś już na dobrej drodze. Twój organizm też nie chce być chory i sflaczały (fizycznie czy mentalnie), on został stworzony do tego aby kwitnąć i bardzo chce w tym celu z Tobą współpracować (i będzie czynił to z lubością, ale to TY musisz zrobić pierwszy krok, bo to TY jesteś tutaj wodzem i TY tu rządzisz, on jedynie wykonuje to co umie robić najlepiej: utrzymuje Cię przy życiu pomimo rozmaitych kłód jakie mu kładziesz pod nogi). On tylko czeka na Twoje rozkazy, zrobi wszystko co mu rozkażesz. Daj mu mnóstwo świeżego surowca, daj mu odpoczynek, daj mu trochę ruchu i pozytywnych radosnych myśli, a on się weźmie do roboty i to tak, że będzie huczało! Serio! 🙂 Możesz notować postępy, to straszna frajda. Bo pamięć jest zawodna, a jak napiszesz to masz to czarno na białym jak też i łatwo jest wychwycić ewentualne błędy czy potknięcia (nikt nie jest alfą i omegą, więc jak się zdarzą mówi się trudno i jedziemy dalej, to jest podróż, a w dodatku ma już swój z góry określony cel).
Jeśli idzie o jedzenie, oczyszczanie, co jeść itd. to na dzień dobry możesz zacząć od stopniowej zmiany zawartości szafek kuchennych (np. domowa vegeta zamiast kupnej, sól morska lub himalajska zamiast zwykłego chlorku sodu itd.), oraz od zmiany proporcji na swoim talerzu (np. tylko odrobina mięsa czy chleba, a za to warzyw czy surówki mnóstwo), a potem przejść do stricte oczyszczającej diety Dr Dąbrowskiej. Facetom wytłumacz, że tu idzie o Twoje zdrowie i chwilowo oni będą jedli to co zawsze a Ty co innego, przecież jak dla zdrowotności to chyba się nie zdziwią, prawda? To jest taki argument, że nikt nie powie nic złego. A nawet jak powie, to nie bierz tego sobie do serca (przypomnij sobie te dwa najważniejsze zdania, które powinny stać się Twoim mottem: „jestem ważna” oraz „należy mi się od życia to co najlepsze” i tego się trzymaj).
Kup sobie 2 książeczki autorstwa p. doktor o których pisałam tutaj https://akademiawitalnosci.pl/lektury/ , tam jest wszystko jasno opisane – z menu i przepisami kulinarnymi włącznie. Dr Dąbrowska jest najlepszym polskim internistą jeśli idzie o przywracanie zdrowia żywieniem. Nie jest wykluczone, że faceci jak po paru tygodniach będą widzieć zmiany, to jeszcze dopingować Ciebie będą. Więc się nimi nie przejmuj za bardzo. Daj znać jak poszło! 🙂
kasja napisał(a):
Przez długi czas jadłam najzdrowiej jak umiałam: dużo warzyw i owoców, kasze, orzechy i na śniadanie płatki owsiane z jogurtem naturalnym. Słodyczy ani fast foodów nie jadam, bo nie lubię 🙂 Niestety wegetarianizm u mnie się nie sprawdził. Owoce i warzywa jadałam dosłownie kilogramami, więc mało tego nie było, a jedynym źródłem białka zwierzęcego był u mnie ten jogurcik. Mimo wszystko powinnam chyba być zdrowa, a czułam się źle. Przerzuciłam się na dietę paleo. To też dieta wysokowarzywna, a nie tylko wysokomięsna 🙂 Czuję się o wiele lepiej i w końcu trądzik mocno osłabł. Może to zależy od organizmu, ale mi mięso służy. W końcu nie czuję się głodna godzinę po jedzeniu i mam więcej energii 🙂
Marlena napisał(a):
Jest wszystko fajnie, tylko jest jeden mały myk: nie ma na tej planecie ani jednego przykładu długowiecznego i zdrowego narodu funkcjonującego na diecie typu paleo. Dieta paleo jest bowiem nowoczesnym wymysłem stworzonym w celach komercyjnych jak Du(p)kan, dieta oparta na grupach krwi i tym podobne wynalazki. Nie ma ani jednego naukowego dowodu na to, że nasi przodkowie jadali „w stylu paleo”. Jest wręcz przeciwnie. Polecam wysłuchanie wykładu Dr Warriner, pani archeolog badającej dietę naszych przodków, którzy wcale nie żarli mięsa dzień w dzień. https://www.youtube.com/watch?v=BMOjVYgYaG8
Przekonanie o tym, że „mięso daje siłę” pochodzi z początków ubiegłego wieku, teraz jednak wiemy jakie produkty przemiany materii odkładają się u osób na wysokomięsnej diecie (jednoczesne wysokie spożycie warzyw co prawda obniży ryzyko pewnych chorób, ale nie wykluczy całkowicie) i jakie długoterminowo skutki zdrowotne taka dieta posiada. Nasz ustrój jest bowiem w stanie wyprodukować jedynie ograniczoną ilość enzymów rozkładających białka zwierzęce. Polecam zaznajomienie się z wynikami prac Dra Colina Campbella („Nowoczesne Zasady Odżywiania”). Najzdrowsze i najbardziej długowieczne ludy nie jedzą mięsa na co dzień, lecz od wielkiego święta lub wcale i generalnie spożycie białka odzwierzęcego jest u nich niskie – Hunzowie, Vilcabamba w Peru, Abchazowie, Japończycy z Okinawy itd. i to by się pokrywało z tym co badał i potwierdził Dr Campbell.
Gra napisał(a):
Wiecie co ?
no, wstyd się przyznać , ale ja nie umiem zrobić smacznego obiadu warzywnego ! (i jeszcze szybko, bo wiadomo… ) Szukam rożnych przepisów . próbuję i jakoś to takie nie takie. Teraz mam w domu jarmuż i…. nie mam pojęcia jak go zjeść ??
pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Jarmuż używamy jak szpinak. Można też porwać na małe kawałki, posypać solą, polać oliwą i do piecyka na 10-15 minut – wychodzą chrupiące czipsy smakowite jak ta lala! 😉
Beata Suchodolska napisał(a):
Ja jarmuż kroje do salatek- pekinka, jarmuż, kiszony burak lub kiszona marchewka- robie w domu zachecona tu przez Marlene, kiełki. Dodaje do tego sok z kiszonych ogorkow, olej rzepakowy z 1 tloczenia na zimno i przyprawy i uczta gotowa! Albo zajadam sam jarmuż- bardzo smaczny. Albo dodaje do tzw dan jednogarnkowych. Nawet jajecznice na jarmużu robilam- podsmarzam pokrojony jarmuż, dodaje pokrojona drobno w kostke cebule i 2 jajka + przyprawy. I gotowe. Smacznego 🙂
Monika napisał(a):
Nie zgadzam się, z twierdzeniem, że wszystkie „niezdrowe” produkty trzeba wyeliminować z diety. Powiedzenie „wszystko z umiarem” jest jak najbardziej na miejscu… oczywiście w sytuacji gdy człowiek faktycznie wie co to umiar (nie oszukuje samego siebie i innych). Odniosę to do siebie i pewnie wielu innych ludzi… przez całe życie (mniej więcej do 20 roku życia miałam problemy z nadwagą w pewnym momencie nawet z otyłością, nie zwracałam uwagi na to co jem, nie podejmowałam żadnej aktywności fizycznej) Mniej więcej po 20 roku życia coś się zmieniło (w skrócie zmieniły się nawyki żywieniowe i nie tylko:) Oczywiście to był długotrwały proces… Obecnie mam 26 lat. Jestem szczuplejsza o jakieś 25 kg od najwyższej wagi jaką w swoim życiu osiągnęłam, kocham aktywność fizyczną, ćwiczę praktycznie codziennie, co najważniejsze odżywiam się zdrowo i racjonalnie, nie zmieniło się jedynie to, że nadal kocham jeść i gotować. Umiar pozwala mi od czasu do czasu na zjedzenie czegoś „niezdrowego” i w żadnym stopniu nie wpływa to na moje zdrowie i samopoczucie (chociaż może na samopoczucie wpływa pozytywnie;) Mam świadomość tego, że jednym z ważniejszych czynników, które mogą mnie uchronić od nadwagi jest właśnie umiar… Przy okazji chciałabym dodać, że najważniejszym czynnikiem warunkującym nasze zdrowie, długowieczność i piękny wygląd jest AKTYWNOŚĆ FIZYCZNA. Sama dieta i dobre nawyki żywieniowe to nie wszystko. A wiem to z własnego (i nie tylko własnego) doświadczenia. Życzę wszystkim umiejętności posiadania PRAWDZIWEGO umiaru. Nie jest to łatwe zadanie, na pewno jest trudniejsze aniżeli całkowita rezygnacja z pewnych produktów.Jeżeli uda wam się osiągnąć ten prawdziwy, szczery umiar będziecie najszczęśliwszymi ludźmi na świcie!
Marlena napisał(a):
Nie chodzi o to by je wyeliminować na amen (choć niektóre z pewnością na to zasługują), ale o to, by pozwalać sobie na nie (jak już) od święta. Gdy robimy sobie natomiast święta codziennie, to dobrze się to dla nas nie skończy 😉 Taka jest naturalna kolej rzeczy.
Justyna N. napisał(a):
Nie mogę zgodzić się z Tobą w 100% – musiałabyś zdefiniować, jak rozumiesz aktywność fizyczną 😉 Ćwiczenia typu „dywanówki”, sport wyczynowy, przesiadka z auta na rower…? Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że nie każdy powinien podejmować ten dodatkowy wysiłek obciążający organizm.
Najłatwiej będzie to wytłumaczyć na przykładzie „mody na bieganie”. Zauważyłam, że na różnych forach przy zapytaniu: „jak zrzucić kilka kilogramów” padają natychmiastowe odpowiedzi: „zacznij biegać”. A dlaczego NIE jest to taka dobra rada? Ano dlatego, że nie każdy może/powinien biegać, a takie komentarze kierowane są do osób z nadwagą i otyłością! Nie wystarczy wskoczyć w adidaski i heja. Trzeba zastanowić się co na to stawy, co na to kręgosłup! Warto skontrolować też jak mają się organy wewnętrzne i żyły. To nie jest tak, że jesteśmy „zapuszczeni”, a jak zaczniemy się „aktywizować” to „wyzdrowiejemy”.
Najpierw trzeba wyleczyć organizm, zanim zacznie się od niego wymagać tak dużego dodatkowego wysiłku 😉
Sądzę, że u Ciebie takie „pozwalanie sobie na umiar” ciągnie ze sobą myślenie „przecież to spalę, prowadzę aktywny tryb życia, więc nie ma problemu”. A to nie o to chodzi w tym wpisie, ani na tym blogu….
Autorko bloga – jestem zachwycona formą i treścią tego bloga! 😉 Rozsiadam się wygodnie i zamierzam wertować wpis, za wpisem 🙂
Zenon napisał(a):
witam mam 56 lat, wysoki cholesterol, trójglicerydy, cisnenie średnio 145/85,90. Staram sie jesc zdrowo, unikam napoi gazowanych, nie pijam piwa, alkohol sporadycznie, (sa lepsze i zdrowsze używki), pale średnio 5-6 papierosów dziennie. Zacząłem uczęszczac regularnie na siłownie z 10 lat temu, dużo jeżdżę i jeździłem na rowerze, co niedziela był basen bo dzieciaki uczyły sie pływac , a ja wraz żoną obok nich korzystaliśmy z uroku chlorowanej wody, nic nam nie zaszkodziła, Kilkanascie lat temu zmieniliśmy nasza dietę na bardziej tzw. śródziemnomorską, i tak jest mniej więcej do dzisiaj. Polubiłem mój cholesterol, musze brać leki na jego obniżenie i nie jest to spowodowane złym jedzeniem. Doswiadczam sam na sobie co jest dobre dla mnie, i uważam , że wysiłek fizyczny, taki że człowiek po treningu jest zlany potem, sauna, zima solarium, latem słońce, Uwielbiam spać na słoncu i lekkie dobre wlasne jedzonko. Jem wszystko co dobre, czyli to o czym pisze p. Marlena plus masło, biały chleb zamiast tego z ziarnami, bardo żle go trawię, unikam kiełbas nie wszystkich , ale unikam, nie unikam drobiu, ryb, nawet na surowo jako saszimi, uwielbiam kawę z cukrem i mlekiem koniecznie tłustym, itd. Pisze to wszystko żeby pokazać , że można naprawdę jesc różne reczy , każdy z nas powinien sam sobie okreslic co jest dla niego dobre a co zle trzeba sluchac swojego organizmu, on nam daje cały czas wskazówki, trzeba tez ten organizm obudzić z letargu i tu pomocny jest wysiłek fizyczny. Nawieksym problemem w wytrwaniu przy tym jak i odpowiedniej diecie takiej jaka nam pasuje, jest nasz umysł. Wielu odpada, nie dlatego, że są słabi, ale z powodu umysłu który nas blokuje. Jakże ciężko jest iść na trening, podjąc jakikolwiek wysiłek bo nam się nie chce i to „niechce” w wielu przypadkach wygrywa, tylko, że to „niechce” można łatwo obalić zaczynając mimo wszystko, trenować, inaczej jeść i cieszyć się życiem, takim jakie ono jest. Jeżeli ktoś zacznie trenować alo ma taki zamiar, zaręczam łatwio nie będzie, ale ten kto już wytrwa, myslę ze nie będzie załował.
Marlena napisał(a):
Oczywiście, że można „jeść różne rzeczy” i być zmuszonym jednocześnie brać leki (broń obosieczną) walcząc z cholesterolem i nadciśnieniem, polubić taki stan rzeczy i uważać, że tak jest OK. Ale czy jest w istocie? Aktywność fizyczna jest pomocna i bardzo potrzebna, jednak nie załatwi sprawy. Drobne zmiany w diecie przyniosą drobne zmiany w symptomach. Jeśli chcesz naprawdę wysłuchać organizmu, to postaraj się dociec co on chce powiedzieć poprzez te symptomy, dlaczego musi produkować więcej cholesterolu niż jest mu potrzebne i dlaczego nie jest w stanie utrzymać przepływu krwi w naczyniach pod prawidłowym ciśnieniem. Warto rozważyć metodę dr Dąbrowskiej (post Daniela), który te parametry naturalnie przywraca do zapisanych w naszym DNA norm. Wykład pani doktor wyjaśniający dlaczego tak się dzieje znajduje się tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/5-mitow-na-temat-postu-i-cenny-wyklad-fachowca-dr-ewy-dabrowskiej/
Edward napisał(a):
Witam,Twój blog zainteresował mnie na tyle, że poproszę o więcej. Czy dodanie do niego przykładowego ,tygodniowego, spisu potraw nastręczałoby Tobie dużych trudności ? Będę czekać. Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Witaj, Edwardzie! Bardziej dokładnie co je nasza rodzina i w jakiej ilości opisałam w tym artykule: https://akademiawitalnosci.pl/jak-oszczedzac-na-jedzeniu-czyli-optymalizacja-eksploatacji/
Danuta napisał(a):
Witaj, a co powiesz Marleno na pieczywo chrupkie, ryżowe, maca zamiast tradycyjnego chleba? Jem takie już od kilku lat zamiast zwykłego pieczywa. czuje, że jest lepiej, ale to jeszcze nie to co chce osiągnąć.
Poza tym przez dwa miesiące jadłam surowe warzywa i owoce (latem) czułam sie coraz lepiej. lżej, ubywało kilogramów, ale w końcu zaczęło mi się kręcic w głowie i poczuam, że jednak coś brakuje w organizmie. I co, wystraszyłam sie i zaczęłam znowu podjadać mięcho. Co prawda drób i ryby, ale zawsze to mięcho…poza tym jak sie ma dwóch facetów w domu mięsożerców to jest strasznie trudno utrzymać taka dietę…
Ale co z tym pieczywem chrupkim, może jednak lepsze pieczywo pełnoziarniste? Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Danuto, pamiętaj iż nie jesteś tym co jesz ale tym co przyswajasz. Jeśli czegoś zabrakło to niekoniecznie z powodu takiego, że jedzenie jadłaś kiepskie, tylko że je kiepsko przyswajałaś. Warto dbać regularnie o probiotyki w diecie, dzięki czemu odbudowujemy prawidłową florę jelit – warunek dobrego przyswajania pokarmów podawanych z zewnątrz jak też i wystarczającej na potrzeby ustroju produkcji własnych witamin (np. z grupy B). Pieczywo o którym wspominasz nie jest zbyt wiele warte, jest bardzo przetworzone. Polecam spróbować wyhodować swój zakwas i upiec własny prawdziwy chleb zamiast zadowalać się przemysłowo przetworzonymi namiastkami: https://akademiawitalnosci.pl/chleb-orkiszowy-na-mlodym-zakwasie-ktory-zawsze-sie-udaje/
BladyMamut napisał(a):
Leczenie próchnicy i ubytków – Ramiel Nagel pl
https://www.youtube.com/watch?v=KagWDZgIeUM
Ramiel Nagel o próchnicy, ubytkach i zdrowiu zębów.
Rafal napisał(a):
„zegar zaczął cofać się do tyłu: ” – Niepoprawne jest to zdanie, nie można cofać się do przodu. Podobnie jest ze zwrotem ” fakt autentyczny”
Marlena napisał(a):
A niech będzie niepoprawne, ale za to fajnie brzmi! 🙂 Nie ma się co napinać i czasem można sobie pozwolić na językowy luz. Jest wiele potocznych zwrotów językowo niepoprawnych i co z tego, skoro wszyscy ich używają? 😉 „cofać do tyłu”, „fakt autentyczny”, „mniejsza połowa” itd. Niepoprawne? Owszem, ale za to fajnie brzmi, bo gdyby tak nie było, to wszyscy mówiliby poprawnie.
krystyna napisał(a):
Świetnie tłumaczysz każdemu i piszesz bardzo przekonywująco Marlenko. Poza tym najważniejsze piszesz na podstawie swojego osobistego doswiadczenia i również znasz osobiscie efekty 'umiaru’, co niestety dla niektórych jest nie ważne – ważne jest, aby się poprzekamarzać ewentualnie poszukać, czy gdzies nie brakuje przecinka. Najważniesze jest to, że czujesz się swietnie, i to, że Ci się chce tym podzielić. To wymaga poswięcenia swego czasu, a Ty piszesz dużo. Dzięki!!!
Bardzo dobrze napisany post, jeden z najlepszych jakie czytałam w tym temacie.
plombinka@poczta.onet.pl napisał(a):
Od kilku dni poczytuję ten i ów artykuł na blogu. Bardzo wiele interesujacych informacji przeczytałam. Od kilku lat, czyli od kiedy mojemu mężowi, przypadkowo, albo nawet „niechcący” wycięto nowotwór wraz z migdałkami zaczęłam czytać – o witaminie C, o witaminie B17 oraz czytać skład kupowanego jedzenia. I najpierw kupiłam wyciskarkę (robię soki, ale posiłkuję się też ostatnio dostępnymi sokami tłoczonymi, choć są – niestety – pasteryzowane, ale za to nie ma w nich żadnych świństw). Kolejną, ważną sprawą, bo mam – niestety – całą rodzinę mięsożerną, (choć nie jadającą chipsów, fast foodów, nie pijamy coli itd) było wynalezienie „pana mięskowego” – osoby, która samodzielnie robi wędliny tylko dla siebie i wąskiego grona znajomych, tradycyjnie wędząc i przyprawiając z mięsa z tzw pewnego źródła. Dodatkowo wprowadziłam chudą dziczyznę do jadłospisu, jako chyba najzdrowsze (w świetle powyższego artykułu, wcale nie) mięso. Równocześnie zdobyłam około 100-letni zakwas i piekę sama chleb. Kosztowało mnie to mnóstwo eksperymentowania, ale teraz chleb mi chyba nawet z gipsu wyrośnie :). Mleko w wakacje kupuję od krowy na wsi, a normalnie od „automatycznej krowy” przy markecie. Zawsze pijemy na surowo. Potem nabyłam naturalne olejki i składniki do mikstury, zamiast kremu oraz wyrzuciłam wszystkie szampony, płyny do kąpieli itd zastępując je naturalnymi, organicznymi. Nabyłam też preparat jodu z USA, witaminę C, ksylitol i poszukuję myjki ultradźwiękowej. Po poczytaniu bloga mam zamiar przepościć czas jakiś, do towarzystwa zapraszając męża, ale twierdzi, że nie czuje potrzeby. Może mój przykład Go zachęci, inaczej nie uwierzy, bo on Tomasz. Liczę, że stopniowo pozmieniamy proporcje zjadanych pokarmów. Ale do rzeczy: jedno mnie tylko niepokoi – jak mam znaleźć czas na to wszystko, co jeszcze mnie czeka? Choćby podwójne gotowanie podczas postu. Mam to szczęście, że pracuję w domu, ale jakbym tak seven-eleven, jak niektórzy? Obawiam się, że niedługo cofniemy się w czasie, gdzie każdy był samowystarczalny i robił wszystko sam. Tym razem z powodu braku zaufania do specjalizujących się w swym fachu młynarzy, mleczarzy, masarzy, ogrodników, rolników, firmy kosmetyczne itd. Wkrótce powinnam kupić kawałek pola i sama zająć się wszystkim….. a i pieniądze skądś trzeba brać, zatem pracować na nie, bo – nie czarujmy się,- zdrowa, prawdziwa, nieprzetworzona żywność, lub jej składniki bardzo drogo kosztują. Mogę chyba liczyć jedynie na to, że jak zmienię swoją dietę to nabiorę takiego wigoru, że wszystko zrobię dwa razy szybciej :). Inaczej doba za krótka….
Pozdrawiam!
Paulina napisał(a):
Witam, od dawna interesuję się tematyką zdrowego odżywiania i już jakiś czas temu doszłam do wniosku, że nie ma ono nic wspólnego z szeroko propagowaną piramidą żywieniową. Jeżeli chodzi o nabiał i warzywa, całkowicie się z Tobą zgadzam Marleno. Mleko i jego krewniacy, zwłaszcza ze sklepu, są be jedynie toleruję domowe zsiadłe mleko 😉 a warzywa, domowe kiszonki (że domowe to Twoja zasługa i dzięki Ci za to Marleno), kiełki, orzechy i owoce jak najwięcej i jak najbardziej surowe 😉 Co do mięsa, hmm… już niewielka ilość mięsa w żołądku powoduje szybką odpowiedź hormonalną organizmu mówiącą mózgowi, że jesteśmy syci i wrażenie sytości utrzymuje się dłużej niż po zjedzeniu każdego innego pokarmu – to nasza fizjologia. Uprzedzając negatywne komentarze, wcale nie uważam by w związku z powyższym stwierdzeniem niejedzenie mięsa było złe albo błędne i żadnego wegetarianina nie będę przekonywać by „wrócił” do mięsa ;). Ja osobiście dopatruję się w tym mechanizmu, który nas chroni przed przejadaniem się mięsem i przebiałczeniem, o którym mówi dr Ewa Dąbrowska. A czy lepiej z mięsem czy bez mięsa to już każdy sobie ocenia indywidualnie po własnych eksperymentach, mnie z małą ilością mięsa jest dobrze 🙂
Natomiast chciałabym Cię zapytać co sądzisz o poglądach dr Wiliama Davisa z książki „Dieta bez pszenicy. Jak pozbyć się pszennego brzucha i być zdrowym”? Ja jestem oszołomiona tym jak gluten i wysoki poziom cukru we krwi nas niszczy, na ile wymyślnych sposobów podkopuje nasze zdrowie :O Im więcej o tym czytam, tym większego nabieram przekonania, że dieta czerpiąca kalorie głównie z węglowodanów (i to jeszcze z wysokim IG) jest największym wrogiem naszego zdrowia. Chodzi mi o węglowodany potocznie określane jako zdrowe np kasze, ( w tym jaglana i gryczana) otręby i płatki owsiane, chleby na zakwasie z mąki orkiszowej i żytniej itp. Zastanawiam się też, jak do tej rewelacji odnieść inne źródła węglowodanów czyli warzywa strączkowe i ziemniaki? Proszę o Twoją opinię Marleno, a może tu się umiar sprawdzi 😀
Pozdrawiam wszystkich szukających zdrowia w pożywieniu 😀
Marlena napisał(a):
Ja wszelkie zbożowe pokarmy traktuję jako dodatek, a nie jako podstawę – zgodnie z filozofią nutritariańskiej gęstości odżywczej zboża są średnio odżywcze, nie ma porównania do świeżych warzyw i owoców.
Paulina napisał(a):
dziękuję za odpowiedź 🙂
Kinga napisał(a):
Mam takie pytanie odnośnie zmiany diety (ja przepraszam bo, że tak ciągle tu o coś pytam, ale czuję się „nawrócona” przez Panią :). Czy to normalne ze po zmianie diety z konwencjonalnej, smieciowej na praktycznie weganska czuje sie zmeczona? Rano nie dam rady wstac a ok 22 tak mnie zmęczenie ciągnie do łóżka, że szok…. głowa taka cięzka. Dodam ze nie robilam oczyszczania (mąż w trakcie) bo jeszcze karmię piersią.
Marlena napisał(a):
Tak, to całkiem normalne. Niechcący oczyszczasz ustrój, który nagle nie musi walczyć ze śmietnikiem jaki poprzednio dostawał i w związku z tym pozbywa się tego co nagromadził do tej pory. Możliwe jest osłabienie, senność, objawy grypopodobne, brak jasności umysłu, opryszczka, bóle mięśni, bóle głowy, bóle stawów itd. Przejdzie z czasem. 🙂
Kinga napisał(a):
Jestem taka szczęśliwa, że pół roku temu odkryłam Twojego bloga i zaczęłam się interesować tematem 🙂 powoli, powolutku się zapalałam i jak najbardziej wychodzi. Mimo wcześniejszego sceptycyzmu, że np talerzem brokułów można się najeść i czy to smaczne same warzywka na parze bez dodatku itp itd troche powojowalam z rodzina (mysle ze to jescze nie koniec ;/) ale warto.
Mam pytanie odnosnie glodu. To normalne ze juz go nieodczuwam? Tzn nie jest on taki jak wczesniej, czesto zapominam o kolacji, nie chce mi sie jesc i jem tylko dwa posilki dziennie, czy to ok? Czy za mało? Jak je Pani? Ile posilkow dziennie? Jak duze sa to porcje?
Marlena napisał(a):
Kingo, zgadza się – ja też kiedyś jadłam ilościowo bardzo dużo w porównaniu do tego czym jestem w stanie nasycić się teraz. Mój poprzedni ciągły głód wynikał z niedożywienia przy jednoczesnym przekarmieniu. Jadłam dużo, ale nie to trzeba, nie to czym naprawdę powinnam żywić mój organizm. Teraz cokolwiek nie wkładam nie buzi to musi to mieć bardzo wysoką wartość odżywczą (witaminy, minerały, błonnik itd.). Nie ma ściemy. I nie mam już napadów wilczego głodu, bo wyeliminowałam ich przyczynę.
Teraz jem intuicyjnie, wtedy gdy jestem głodna, a nie że „trzeba”. Gdy nie jestem głodna to nie jem bo i po co? Czasem jem 2 posiłki, a czasem 5 i zawsze jest dobrze tak jak jest. Nikt nie będzie mi mówił ile razy dziennie mam zasilać MÓJ system. On sam wie kiedy chce jeść i ile. Twój też to wie 😉
Gosia napisał(a):
Do Kingi- ja czuje sie podobnie, po wypiciu sokow mocno odczuwam ze zaczyna sie oczyszczanie w tempie ekspresowym.Ale postu tez nie moge zrobic:-( bo tez karmie i pewnie mi zejdzie jeszcze 2 lata
Sławek napisał(a):
Marlenko, kocham Cię, i zgadzam się z twoim blogiem w 100 %, niczym się nie przejmuj, masz rację i co więcej masz prawo mieć rację. Uściski i całusy.
MartitaNowa napisał(a):
witam, ja przegrałam walkę, za dużo pokus w domu mieszkam z mężem i z rodzicami, którzy są strasznie przeciwni zdrowemu odżywianiu:( Powód? NIEWIEDZA!!! Patrzą na mnie jak na dziwoląga:(…wróciłam do poprzedniego jedzenia, ale nie piszę dlatego, żeby się żalić tylko OSTRZEC!!! Wszystko co Pani pisze Pani Marleno wierzę!!! Chodzi mi o uzależnienie od jedzenia. Po oczyszczaniu miałam tak, że jak wzięłam pierwsze 2-3 cukierki, źle się czułam, było mi niedobrze a co ja zrobiłam? zjadłam jeszcze następne 10 cukierków, czułam, że to mózg mi kaze,naprawdę nie chciałam ich jeść, chodzi o to, że ja nawet nie miałam ochoty na nie. Dlaczego ja je zjadłam? Nie miałam ochoty na kawę a, że zawsze piłam o 9 rano, zrobiłam sobie. Nie smakowała mi nawet, pisząc to pije kawę która mi nie smakuje! Chodzi o to, że co zrobić, żeby mózg się odzwyczaił, nie myślał o tym.Dlaczego ja jem coś co mi nie smakuje?Dziwna jestem, tu nawet nie tkwi problem silnej woli. Ludzie nie róbcie tego co ja!!
Marlena napisał(a):
Nie wiem dlaczego to jesz czy pijesz, może gdzieś bardzo głęboko tkwi chęć przypodobania się innym lub szkodzenia sobie aby zwrócić zainteresowanie innych? Nie pozwól by doszło do sytuacji, że to inni wiedzą lepiej za Ciebie jak masz żyć. Dla mnie osobiście sytuacja taka by była nie do przyjęcia. Nie zaciągam siłą nikogo w mojej rodzinie w kierunku zdrowego żywienia (choć są osoby bliskie, które po prostu widząc jak wyglądam „nawróciły się” same – jak widać najlepiej działa żywy przykład zamiast kazań), ale z drugiej strony nie pozwalam sobie na komentowanie tego co kupuję lub co jest na moim talerzu. I mam gdzieś dziwne spojrzenia, wywracanie oczami i inne przedstawienia na moją cześć, nikt za mnie samą nie weźmie odpowiedzialności za moje życie, za moje zdrowie, a pokiwać głowami i powzdychać jak komuś robi przyjemność – proszę bardzo, to nie mój problem tylko tych osób. Jestem na etapie, że za mocno kocham siebie (tak po prostu, w całości, jak mnie Bozia stworzyła), aby wrócić do starego stylu życia by się komuś innemu przypodobać, tym bardziej, że jestem już dużą, samowystarczalną dziewczynką i za cudze nie jem tylko za swoje 😉
MartitaNowa napisał(a):
Dziękuje pani Marleno za odpowiedź:)….Ja mam wrażenie, że celowo podkładają mi cukierki pod nos.Ogólnie mam problem z żywieniem synka 9 lat. Synek ma 148cm wzrostu i w tej chwili waży 29 kilo:(.Ogólnie kiedy zaczął inaczej jeść (ważył wcześniej 32kg) bardziej zdrowo, schudł 1,5 kg. Ale ja wiem, że wcześniej załatwiał się raz dziennie, czasami raz na dwa dni. a teraz nawet dwa razy dziennie i chyba logiczne jest to, że waży mniej? Teraz dostał wirusa wymiotował, biegunka, słaby na maxa:( no i schudł do 29 kilo. Na początku rodzice obwiniali mnie, ze ja go doprowadziłam do takiego stanu:( ale kiedy parę dni temu zachorował syn siostry dali spokój. Ja też, bo oczywiście przez ich gadanie sama zwątpiłam, bo syn wygląda jak z Oswięcima:( widać jego każdą kość. Pani Marleno, chciałabym żeby przytył do 35 kilo, co dawać ZDROWEGO!!! aby trochę nabrał ciałka? Podam przykładowy jadłospis syna: Poniedziałek: rano szklanka (zalana wcześniej gorącą wodą)owsianki z pokrojonym całym bananem, kawałkiem ananasa łyżką słonecznika pestek, dyni 2-3 suszone śliwki polane np. miodem. Oczywiście raz jest kasza kuskus, raz jaglana różne owoce do tego biała herbata. podaje też codziennie rano łyżkę oleju budwigowego .i wit, c 1000. do szkoły 30 g orzechów pokrojona marchewka jabłko i chleb pełnoziarnisty z twarożkiem, zmieszanym z kefirem i szczypiorkiem. szklanka soku marchwiowego w domu, do szkoły woda. obiad:np kasza amarantus z marchewką groszkiem i pierś kurczaka smażona na oleju kokosowym w otrębach. Daję mu często wode do picia poźniej koktajl albo dwa jabłka starte na tarce z marchewką. kolacja albo placuszki z cukini, a jak juz nie mam sił to chlebek z miodem. ogólnie staram sie bardzo, nie umiem przeliczyc tego na kalorie:( Ogólnie ja się staram a nawet mąż mnie krytykuje:(co najbardziej boli:( synek zawsze cos tam podje między jedzeniem to sezam, albo orzechy, rodzynki. Prosze napisac co robię źle? Czego daje za mało? mięso kurczak albo indyk dwa do trzech razy w tygodniu max i dwa jajka w tygodniu. Wiem, że pani tego nie je ale dr Furman napisał, ze czasami gdy jemy za mało wysokoodżywczych pokarmów to brak mięsa nam moze zaszkodzić, dlatego wie, ze to co ja daje nie jest pewnie do końca super i dlatego daje mięso i jajka. Proszę o skomentowanie tego pliss.
Marlena napisał(a):
Moim zdaniem za dużo tu pokarmów nie bardzo zdrowych np. smażonych, a za mało tego co powinno być (np. probiotyczne czyli fermentowane pokarmy, zielonolistne warzywa). Nie tyle jest przy tym ważne co jemy ile co wchłaniamy i najczęściej taki jest problem wszystkich chudzielców: nie to co i ile jedzą tylko ile z tego wchłoną.
MartitaNowa napisał(a):
witam, nie rozpisałam sie może zbytnio, ale syn pije codziennie koktajle to z mango banana, jagód np ze szpinakiem lub okropną rukolą: i pysznym drogim awokado;)) różne, mieszane. Je tez warzywa, brokuły z czosnkiem Pani przepisu:) wiem, że mało surowych ale on jeszcze dwa miesiące temu jadł tylko chleb z serem, mleko z płatkami. tak żywił się ponad pięć lat:( wiem, niegodne pochwały!!!nie jadł nigdy mięsa, bo brzydzi jego! Więc teraz jest sukces!Ja zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji, ale on dużo rzeczy zdrowych! po prostu nie zje:( jak wsypie dynię czy słonecznik do płatków np. owsianych to jeszcze zje ale w kubeczku 30g to dla niego masakra, ogólnie mam trochę pod górkę:)wiem, ze to z czasem samo przyjdzie:) staram się myśleć optymistycznie, chociaż z natury pesymistka:) Wiem, że wszyscy maja do Pani tysiące pytań, no ja tez, wiem, że każdy czeka na odpowiedź ja też. Proszę napisać, bo ja nie wiem ile się wszystkiego i jak często dawać. No wiem, że dawać dzieciom łyżkę oleju lnianego, 30g. orzechów-można więcej.słonecznik, pestyki dyni, itp. ale nie wiem jak często dawać kasze, ile tych bananów może zjeść, bo potrafi nawet 3 zjeść, jabłek nawet 5. czy oprócz dr. Furmana jest jeszcze jakaś książka godna polecenia o zywieniu. Daję mu dwa razy w tygodniu twaróg z kefirem lub z jogurtem naturalnym i dwa jajka tygodniowo (OD SĄSIADKI). Co oprócz warzyw powinnam dawać napewno codziennie! Sorki, ze tak męcze ale widze dużo fajnych potraw, ale kiedy patrze na składniki i jestem przed wypłatą, to patrze w lodówkę i myślę jejku co by mu dać ZDROWEGO!! PS. gdzie mogę kupić mleko sojowe, a nie napój sojowy? czy napój sojowy można codziennie pić czy jest nie zdrowe?
Marlena napisał(a):
Mleko sojowe to jak nie zrobisz sama w domu to nigdy nie wiadomo. Osobiście polecam bardziej wartościowe mleko migdałowe. I nie stresuj się tak bardzo, bo wypracowanie nowych nawyków żywieniowych trochę musi potrwać. Daj sobie i dziecku ten czas, kroczek po kroczku i pozwól aby to nowe doświadczanie było dla Ciebie i dla niego przeżyciem radosnym, a nie drogą przez mękę. Z rąk zestresowanej matki żadne choćby najzdrowsze jedzenie nie będzie mu smakować. 😉
Marek napisał(a):
Mięso i tłuszcz jedzą żołnierze i kapłani ,rośliny inni ludzie. Nawet w Starym testamencie bóg chętniej spojrzał na ofiarę ze zwierząt od Abla niż płody ziemi Kaina. W USA zachodzą już zmiany, teoria kaloryczna chwieje się w posadach. Tyjemy bo jemy za dużo węgli pustych węgli. Dobrze skomponowana dieta powinna zawierać białko zwierzęce, tłuszcz zwierzęcy , masło , oliwę z oliwek i oczywiście rośliny o małej zawartości węglowodanów. Co do cholesterolu to dzisiaj wiadomo , że nie chodzi o ten zjadany ale o ten utleniony w naszych arteriach. Niedźwiedzie polując na łososie zjadają jego kręgosłup i mózg czyli świetne źródła cholesterolu. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Niech zatem tak zostanie: truchło zwierzęce niech należy do Boga. Dla nas stworzył on inne pokarmy. Za pomocą świętych ksiąg można też wyjaśnić, dlaczego to właśnie postna, pozbawiona tłuszczu, truchła i nabiału dieta pozwala przywracać ciężko ludziom zdrowie. W błyskawicznym tempie! A najlepiej robi to post całkowity. I dzisiaj potwierdza to literatura medyczna.
Zenon napisał(a):
Pani Marleno dziekuje za odpowiedź . w moim poscie zapomniałem dodac , ze mój cholesterol, spowoowany jest jakims błędem genetycznym, stosowałem diety warzywne, trochę pomogło , nawet tak , ze przestałm brac jedyny le jaki na to biore i po jakims czasie ilość choleterolu bardzo się podniosła, nie mowiacjuz o triglicerydach, stad moje stwierdzenie , ze polubiłem mój choleterol. Wracajac do odżywiania się, właściwie to ja jadam tak jak pani pisze, no może nie tak dokładnie , ale jestem blisko. Ponieważ pracuje za granicą a urlop już niedługo spróbuje zastosowac w pełni diete Daniela jak będę w domu. BTW sok z kapusty ukiszony własnoręcznie jest super. Jestem od dziecka fanem sokow z kiszonych ogórków i kiszonej kapusty, i w ogóle warzyw podawanych w każdej formie , ale nie tych rozgotowanych. Co do wykładu to najprawdopodobniej go zakupię , forma pisana mi najbardziej odpowiada. Jeszcze raz dziekuje i pozdrawiam serdecznie, A pani blog rozsyłam po znajomych.
Marlena napisał(a):
Zenonie warto przy tym zwrócić uwagę na niacynę. Jest ona doskonałym regulatorem trójglicerydów i „złego” cholesterolu. W zasadzie żaden z leków do pięt nie dorasta niacynie jeśli idzie o skuteczność w powiązaniu z poziomem toksyczności i działań ubocznych. Niacyna jest nie tylko najskuteczniejsza ale i najmniej szkodliwa. Napiszę o tym więcej wkrótce, jestem w trakcie czytania książki autora terapii niacyną, który przez ponad pół wieku swojej praktyki lekarskiej wyleczył tysiące „cholesterolowych” pacjentów, dra Abrama Hoffera „Niacin – The Real Story”.
Anna napisał(a):
Droga Marleno
Dzisiaj przez przypadek weszłam na Twojego bloga i nie mogę się oderwać. Bardzo interesujące i mądre rzeczy zamieszczasz. Jestem pełna podziwu.
Może to opaczność, że tu weszłam.
W ostatnich trzech latach bardzo przytyłam, do 93 kg. Trzy miesiące temu dopadło mnie napadowe migotanie przedsionków, następnie nerwica lękowa. Lecz na tym się nie skończyło, dopadła mnie dolegliwość żołądka(helicobacter pylori). Schudłam od tego czasu 13 kg, jedyna dobra rzecz.Bardzo proszę o radę co, w tej sytuacji mam począć. Z góry Ci dziękuję.
Marlena napisał(a):
Anno, wejdź w zakładkę dla nowicjuszy: https://akademiawitalnosci.pl/dla-nowicjuszy/
niemoda napisał(a):
Pani Marleno, jestem pod ogromnym wrażeniem treści zawartych na tej stronie. Szkoda, że nie jest ona równie popularna co różne blogi „lifestylowe”. Ale cóż – moda, zdjęcia kawy i ciastek oraz wnętrz pewnie jeszcze długo będą bardziej przyciągać blogerów. Wielki plus ode mnie, będę zaglądać często, często! I może w końcu uda się znaleźć motywację do zmian w życiu na lepsze.
Konrad napisał(a):
Ależ ja lubię ten post, często do niego wracam, kiedy w necie ktoś napisze: „Wszystko, byle z umiarem”. Czyli bardzo często xD
Frotka napisał(a):
A ja się nie zgadzam , na diecie wege o mało co nie umarłam, organizm zrobił swoje , zaczęłam chorować, (dieta dobrana idealnie przez dietetyka!) Jem to na co mam ochotę i kiedy mam ochotę mam prawie 50 lat, ważę 53 kg , nikt mi nie daje tyle lat ile mam , a wyniki badan mam jak młoda osoba (słowa mojego lekarza) więc tu nie o weganizm chodzi czy wegetarianizm a o …genetykę to co dziedziczymy i o to jak zadbaliśmy o własne zdrowie jako nastolatki (picie , palenie , używki ..wiadomo to się odkłada)> Nie da się funkcjonować idealnie na zieleninie. Tym bardziej że soja jest tak zmodyfikowana genetycznie że nie wiadomo co tak naprawdę się je. Więc jednak wszystko z umiarem ma jakieś znaczenie.
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Ups, to ten dietetyk kazał Ci soję jeść? Trafiłaś chyba do kiepskiego „specjalisty” skoro się przez jego dietę rozchorowałaś 😉 Nie wiadomo doprawdy dlaczego weganizm kojarzy się większości ludzi z żarciem soi, skoro Bozia nas obdarowała tyloma różnorodnymi źródłami aminokwasów. Chyba reklama i public relations zrobiły swoje 🙂
Owszem, da się funkcjonować na diecie wegańskiej i miliony ludzi to robi. Niektórzy przy tym opychają się soją (traktując ją jako substytut mięsa za którym najwyraźniej bardzo tęsknią). Inni nie tykają soi w ogóle bo ma niezbyt zachęcający, „tępy” smak sama w sobie, więc soję zostawiają jako karmę dla zwierząt hodowlanych, pożeranych następnie przez mięsożerców. Kwestia gustu jednym słowem 😉
Celem artykułu nie było przekonanie kogokolwiek by został weganinem i żywił się soją zamiast mięsem. Możesz jeść mięso (jeśli nie przeszkadza Ci fakt, że nazywając rzeczy po imieniu są to zwyczajne trupy zwierzęce), ale chodzi o to, by starannie wybierać jego źródło pochodzenia i nie jadać go tak jak to czynią niektórzy 3 razy dziennie przez 365 dni w roku niczym uzależniony narkoman (a do tego najczęściej smażone na tanim oleju, obsmalone na grilu albo jako naszpikowane chemicznymi dodatkami „wędlinki”).
W niektórych społeczeństwach długowiecznych (tzw. niebieskie strefy) zabija się czasem jakieś zwierzę w celach konsumpcyjnych, ale raz lub dwa razy w roku jak już, np. z okazji jakiegoś święta. W istocie nie chodzi o weganizm czy inny „-izm”, ani też o jakiekolwiek geny nawet, na które jakże chętnie częstokroć chcielibyśmy zwalić winę. Chodzi o stopień przetworzenia pokarmu (im mniej przetwarzany tym zdrowiej), jego pochodzenie (najlepiej jadać lokalne i w miarę możności bio) oraz o wyraźne rozdzielenie tego czym należy żywić swoją maszynerię na co dzień, a czym okazjonalnie czyli od święta.
Aquila napisał(a):
Świetny artykuł, tylko co z tego, jeśli ludzie często nie chcą niczego zmieniać i, co gorsza, nie pozwalają na to innym? Bo tak ich wychowano, czyli zawsze tak było i być musi..?
Staram się zdrowo odżywiać, z dnia na dzień odstawiłam sól, cukier, słodycze, fast foody, napoje gazowane, smażone „potrawy” i inne. Nie było to dla mnie żadnym problemem – nie chcę tego jeść, więc nie jem. Mam jednak jedynie 15 lat i te zmiany przerażają moich rodziców. Co rusz słyszę, że to ortoreksja (sporo osób nawet nie wie, jak naprawdę zachowują się ortorektycy), że to nienormalne, by nastolatka aż tak zwracała uwagę na to, co je. Definicję normalności już pomijam, ale w większości to właśnie „normalne” rzeczy i zachowania są szkodliwe, ale uważa się je za właściwe, bo powszechne i wygodne. :c Nie muszę chyba mówić, co się dzieje odkąd oznajmiłam, że chciałabym być weganką…
Cóż, to przykre, że ludzie uważają coś za autorytet z automatu. Skoro piramidę żywienia zatwierdziło np. IŻŻ, to musi być dobra. Kiedy spytałam kogoś, czemu ufa IŻŻ, spojrzał na mnie jak na idiotkę… Ale wyjaśnić nie potrafił.
madari napisał(a):
Cześć,
temat arcyciekawy aczkolwiek „jurny” przekaz moralizatorski trochę odstręcza i irytuje. Brzmi trochę jak reklama w TV Mango 😉 Fajnie, że Martyna – autorka ma swoje zdanie ale konstruktywna krytyka jeszcze nikomu nie zaszkodziła a często zdziałała cuda. Ja tak przynajmniej odbieram post Mariusza a Martyna niepotrzebnie się oburza i atakuje a fajnie by było, gdyby odebrała to jako informację zwrotną a nie powód do ataku bo Mariusz w bardzo ładny sposób opisał to, co może rzeczywiście kłuć w oczy i odwracać myśli od ciekawej treści bloga. Cieszę się, że jest coraz więcej ludzi dbających o siebie i zwracających uwagę na to co jedzą oraz ludzi, takich jak Martyna, która dopinguje do tego by zacząć żyć, jeść i czuć się wspaniale i nauczyć się żyć bez „bylejakości”.
P.S. Do osoby piszącej, że czuje się atakowana, że nie je mięsa. Przykro mi z tego powodu, że są wśród Ciebie ludzie, którzy atakują Cię z tego powodu, że nie jesz mięsa. Co za głupota. Z drugiej strony przykre to jest, że się atakuje ludzi, którzy jedzą mięso, ryby i nabiał bo spotkałam się i z takimi przypadkami. Ja na przykład mogę zrezygnować z mięsa i niektórych rodzajów nabiału (głównie ze względu na to, że są naszprycowane chemią oraz dlatego, że mięso godzinami zalega w jelitach) i jem rzadko, jednak ryby i owoce morza uwielbiam i nie czuję potrzeby niejedzenia ich. Niestety żyjemy w czasach gdzie warzywa i owoce kupowane w sklepie też są pełne chemii więc zrobienie sobie soku ze „sklepowej’ pietruszki nie jest do końca zdrowe a żyjemy w klimacie gdzie świeże warzywa i owoce dojrzewające w słońcu są trudno dostępne przez cały rok a importowane, nawet te z hodowli ekologicznych są szprycowane chemią, by przetrwały transport. Pozostaje więc własna hodowla i robienie zapasów na zimę 😉 Ech, niestety żyjemy w czasach bylejakości i pośpiechu, liczy się ilość i szybkość a nie jakość ale mam nadzieję, że się to zmieni dzięki takim blogom jak ten.
BladyMamut napisał(a):
Dr Weston Price w poszukiwaniu zdrowia – napisy PL
https://www.youtube.com/watch?v=VcTo_Iz39YU
Prymitywne społeczeństwa były świadome zależności między tym, co jedli, a ich własną reprodukcją, więc dla kobiet w ciąży sposób żywienia był starannie zaplanowany. Kiedy zastąpiono ich naturalną dietę komercyjną żywnością, można było zaobserwować nienaturalne ukształtowanie twarzy oraz podatność na pewne choroby.
BladyMamut napisał(a):
Flourek z perspektywy profesjonalistów: pełne medyczne oskarżenie – napisy PL
https://www.youtube.com/watch?v=c3gEyvJPM_g
Fluoroza jest po prostu deformacją/zniekształceniem szkliwa zębów.
W rzeczywistości fluoroza zębów wpływa nie tylko na szkliwo zęba, ale również na jego zębinę. Zębina to tkanka wewnątrz zęba. Zewnętrzna warstwa zęba to szkliwo i to właśnie widzimy na zdjęciach, chodzi o te białe plamy widoczne na uzębieniu dzieci. To jest to co określamy mianem fluorozy zębowej. Najogólniej mówiąc, fluor zakłóca właściwy rozwój zębów.
Robert Kehoe i Instytut Kettering w imieniu przemysłu oraz Narodowego Instytutu Badań Dentystycznych, skompilowali obszerną bibliografię abstraktów na temat toksyczności fluoru i roli fluoru w zdrowiu publicznym.
Praca ta była finansowana przez: Alcoa, Aluminium Company of Canada, American Petroleum Institute, DuPont, Kaiser Aluminium, Reynolds Metals, US Steel jak również wiele innych korporacji oraz Narodowy Instytut Badań Stomatologicznych.
Jeśli zagłębimy się w materiałach doktora Kehoe i Laboratorium Kettering,
wówczas natrafimy na istnienie ukrytego i nieznanego podmiotu, zwanego jako „Komitet Prawników ds. Fluoru”.
Kehoe pracował dla Komitetu Prawników ds. Fluoru, na uniwersytecie w Cincinnati działając na jego zlecenie tego komitetu i dostarczając amunicję temu komitetowi, aby mogli bronić swoich korporacyjnych klientów takich jak ALCOA, DuPont, Monsanto, US Steel w pozwach związanych z fluorem.
W 1950 roku publiczna służba zdrowia zatwierdziła fluoryzację wody i niemal natychmiast powstał narodowy ruch przeciwników fluorkowi,
który prowadzony był przez doktora George’a Woolboota. Każdy z nas powinien znać imię doktora George’a Woolboota. Był to pierwszy lekarz, który ostrzegał o niebezpieczeństwie śmiertelnych reakcji alergicznych na penicylinę. Był również jednym z pierwszych lekarzy, który przestrzegał przed rozedmą płuc spowodowaną paleniem papierosów.
Prowadził swoją własny gabinet lekarski w Detroit w stanie Michigan.
Ludzie przychodzący do niego skarżyli się na różnego rodzaju dolegliwości, niewyjaśnione dolegliwości, takie jak:bóle pleców, bóle żołądkowo-jelitowe, osłabienie mięśni czy bóle głowy.
Odkrył, że przyczyną tych dolegliwości jest przyjmowanie niewielkich dawek fluorku.
Monika napisał(a):
A ja myślę, że kolega Mariusz ma sporo racji. I nie chodzi o naprawianie nikogo. Chodzi o sposób w jaki pisze Pani zawsze o jedzeniu „bułeczek, mięska, ciasteczek”, używanie innych zdrobnień bądź setek wykrzykników. Sprawia to wrażenie, jakby Pani tak długo i tak bardzo nienawidziła swojego poprzedniego stylu życia, że teraz traktuje Pani z pogardą i pożałowaniem każdego, kto w ten sposób żyje. A takich osób jest sporo, bo jak sama Pani dobrze wie, trudno wyrwać się przyzwyczajeniom krzewionym w nas od dzieciństwa, tradycjom rodzinnym bądź regionalnym czy chociażby finansowo pozwolić sobie na wszelkie rarytasy takie jak nierafinowane oleje bądź wszystkie BIO produkty.
Inni natomiast dopiero wchodzą na ścieżkę zdrowego żywienia i zdrowia. Ja jestem np. taką osobą. I szukam na Pani blogu wiadomości i inspiracji. Te pierwsze można znaleźć, jak bardziej. Natomiast te już wspomniane Pani zwroty typu „opychanie się ciasteczkami, bo przecież mmmm, takie pyszne” nie tyle motywują, co sprawiają wrażenie, jakby Pani oceniała czytelnika, jakąż to bezmyślną i obrzydliwie leniwą kreaturą on jest. A przecież chodzi o motywację! I trochę wyrozumiałości.
A szkoda byłoby tego wszystkiego, bo sama treść generalnie jest pouczająca i otwierająca umysł. Ja nie spodziewam się tutaj żadnych naukowych wywodów, bo przecież nie jest Pani lekarzem czy naukowcem, tylko zwykłym człowiekiem który zapewne sporo czyta na temat żywienia. Jedyne czego mi brakuje to może przypisy – Pani wiedza zdaje się być naprawdę duża, a ja jako czytelnik, chciałabym wiedzieć, skąd Pani ją czerpie. Źródeł brakowało mi zwłaszcza w Pani ebooku „Cukrowy detoks”.
I może jednak czas darować sobie teksty w stylu „mój blog, a jak się nie podoba to wynocha”. Gdyby pisała Pani dla siebie, to pewnie pamiętnik do szuflady, a nie ogólnodostępnego bloga. Poza tym ciągle używa Pani pierwszej osoby liczby mnogiej „wiemy, stosujemy, jemy” bądź zwraca się bezpośrednio do czytelnika „uwierz, zrób” itd. Tak więc nie udawajmy, że blog jest tylko dla Pani. A jeśli chce Pani uniknąć wszelkiej krytyki to radzę wyłącznić możliwość publikowania komentarzy.
Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Nie, ten blog nie jest tylko dla mnie – jest dla tych, którym podoba się to co piszę i w jakim stylu piszę (wiem, powtarzam się, ale jak widać nie wszyscy potrafią to zrozumieć). Rozmaite negatywizmy o których piszesz (pogarda, nienawiść itp.) są projekcją Twojego umysłu, nie mojego. Na szczęście nie wszyscy użytkownicy tak to odczytują jak TY i jest wielu, którzy znaleźli tutaj inspirację dokładnie taką, jakiej poszukiwali, a potem zwyczajnie wzięli się do roboty i uzyskali fenomenalne rezultaty, zamiast ograniczać się jedynie do krytyki stylu pisarskiego autorki bloga lub narzekania na brak źródeł 😉
Monika napisał(a):
Nie sadze aby te negatywne uczucia byly jedynie projekcja mojego umysłu gdyż sama pisala Pani o wszystkich tych emocjach jakie czula do siebie prowadząc poprzedni styl życia. No ale rozumiem, wychodzi na to ze faktycznie jes tak, ze albo należy zostawiać same pozytywne opinie albo wynocha. A wydaje mi sie ze dolaczenie przypisów lub zrodel w ebooku podzialaloby tylko na Pani korzyść. No ale oczywiście, Pani wola.
Nie przypominam sobie tylko kiedy przeszlysmy na Ty. Dobranoc.
Marlena napisał(a):
A ja sądzę 🙂 Ale mniejsza o to. O przypisach w e-booku pomyślę, dziękuję za sugestię. Słowo „wynocha” nie należy do mojego słownika, ale jeśli coś komuś wybitnie nie pasuje, to na siłę nie zatrzymuję i zachęcam do odwiedzin w miejscu bardziej dla niego odpowiednim. Co do przejścia na Ty: nie przypominam sobie aby na tej witrynie panował zwyczaj przymusu mówienia sobie na Pan/Pani. Jesteś w gościach u mnie – uszanuj proszę panujące tutaj zwyczaje. Dziękuję.
seba napisał(a):
Witam.
Co do China Study to Pan Campbell nie byl szczery ze swoimi badaniami.
https://chriskresser.com/rest-in-peace-china-study/
Marlena napisał(a):
Nie, to pewna młoda 23-letnia blogująca w sieci dama (nie mająca rzecz jasna żadnego naukowego backgroundu) niejaka Denise Minger podjęła się czegoś, co miało być w jej ocenie „miażdżącą krytyką” książki profesora Campbella (do tego artykułu odwołuje się Chris Kresser, z zawodu akupunkturzysta oraz w wolnych chwilach bloger), a ten jej wytknął wszystkie popełnione w tej nieudolnej krytyce błędy: https://nutritionstudies.org/minger-critique/