Mile widziane stało się obecnie rozprawianie na temat szkodliwości margaryn czy tłuszczu trans oraz wypowiadanie w towarzystwie opinii typu „potrzebujemy dobrych tłuszczów”. Nie licz jednak na ożywioną konwersację wspominając to samo o węglowodanach. Kiedy powiesz: „potrzebujemy dobrych węglowodanów” większość osób może w ogóle nie mieć pojęcia o czym mówisz!
W umyśle niejednego przeciętnego człowieka węglowodany zostały wszystkie wrzucone do jednego worka jako „rzecz szkodliwa i tucząca” czyli taka, którą warto ograniczać (na rzecz białka i/lub tłuszczu, które z kolei są postrzegane jako zdrowe i bardzo potrzebne).
Prawdziwą furorę robi za to dieta niskowęglowodanowa – zresztą to kolejny już raz w ciągu ostatnich kilku dekad (nic dziwnego – ma naprawdę hojnych oraz wpływowych sponsorów w postaci przemysłu związanego z przetwórstwem zwierząt, produkty odzwierzęce bowiem nie są źródłem węglowodanów, składają się jak wiadomo głównie z białka i tłuszczu).
Ostatnimi czasy stara dieta Atkinsa (niskowęglowodanowa) na której autor zbił fortunę w latach 70-tych (po czym godnie zszedł na zawał ważąc 117 kg przy wzroście 179 cm) została wyciągnięta z trumny, ubrana w nowe szatki oraz nową filozofię i teraz nazywa się na przykład „dieta Paleo” albo „dieta South Beach” albo „dieta Zone” lub jakkolwiek inaczej.
Po czym zatem poznać, że dieta jest typu low-carb (niskowęglowodanowa)? Głównie chodzi w niej o to, aby w ramach nowego sposobu na życie czerpać teraz swoje kalorie przede wszystkim z tłuszczu i/lub białka, a drastycznie zmniejszyć (lub w ogóle usunąć) z diety wszelkiego typu węglowodany: produkty skrobiowe, zbożowe, nasiona roślin strączkowych, a nawet owoce, bo te też są „podejrzane” o szkodliwość dla zdrowia.
Nasilone propagowanie diet niskowęglowodanowych spowodowało, że stare, dobre węglowodany (jak np. ziemniaki, czy chleb) pod wpływem licznych oskarżeń o rozmaite bezeceństwa jakby „wyszły z mody”, a ich sprzedaż w ciągu ostatnich kilkunastu lat gwałtownie zaczęła spadać, podczas gdy ludzie zaczęli objadać się białkiem i/lub tłuszczem uważając wszelkiego typu węglowodany za zło wcielone i przyczynę wszelakich nieszczęść.
Czy słusznie jednak jest obawiać się węglowodanów? Czy za twierdzeniami, iż są niebezpieczne, szkodliwe i tuczące stoi nauka, czy też raczej jest to kolejny… mit żywieniowy?
Przestawię dzisiaj sylwetkę lekarza, który udowodnił jakie działanie na zdrowie może mieć dieta oparta na produktach skrobiowych. Panie i Panowie – oto dr John A. McDougall, lekarz internista, który od ponad czterdziestu lat nie tylko skutecznie leczy ludzi skrobiową dietą, ale również publikuje wyniki swojej pracy w literaturze naukowej jak również pisze o tym książki dla zwykłych zjadaczy chleba (oraz ziemniaków, ryżu, batatów, roślin strączkowych i zbóż wszelkiego typu).
Jedna z jego książek została wydana również w języku polskim: „Zdrowie bez recepty” – niezmiernie ciekawa i pouczająca lektura, obalająca wiele mitów krążących na temat węglowodanów.
Najpierw jednak wyjaśnijmy sobie kwestię węglowodanów: które z nich są w naszej diecie na pewno najmniej pożądane? Te, które zostały wyprodukowane ludzką ręką. Węglowodany proste w postaci przetworzonej (wyizolowane, rafinowane) – nie rosną przecież na drzewie, to człowiek je stworzył i zaczął je zjadać w niewyobrażalnych ilościach – na swoją zgubę.
Cukier, syrop fruktozowo-glukozowy, biała mąka i wyroby z niej, cukrowane płatki śniadaniowe, wyroby cukiernicze wszelkiego typu, słodkie napoje gazowane i „zdrowe” pseudosoczki napakowane cukrem – żadnej z tych rzeczy nie wymyśliła natura, lecz człowiek.
A właśnie tego typu „żywność” (choć niczego pożywnego w niej przecież nie znajdziemy) króluje obecnie w sklepach, knajpach, barach i stołówkach, czy nawet na prywatnych przyjęciach: jak pieczywo, makaron czy ryż to biały, jak deser to na bazie cukru, tłuszczu i białej mąki – jakżeby inaczej, a do picia rozmaite słodkie napoje, gazowane lub nie.
Witajcie w królestwie pustych, bezwartościowych węglowodanów!
Gdybym miała ustosunkować się do słynnego hasła reklamowego ukutego jeszcze przed wojną przez Melchiora Wańkowicza na zamówienie przemysłu cukrowniczego („Cukier krzepi!”) to powiedziałabym, że owszem, bardzo krzepi – ale nie ten pochodzący z cukrowni, lecz jedynie ten zawarty w całościowych pokarmach roślinnych.
Owszem, wszystkie węglowodany to chemicznie rzecz ujmując cukry – proste lub złożone. Lecz nie każdy cukier szkodzi, tak jak nie każdy krzepi.
Podobnie jak to jest z tłuszczami czy białkami – również cukry mogą być dobre (wspierające zdrowie) i mogą być też cukry złe (nie wspierające zdrowia, a nawet mu szkodzące).
Jedne węglowodany jednym słowem dodają owszem krzepy (te umieszczone zostały w darach natury), a inne ją potrafią odebrać (te wyprodukował sobie człowiek by dogadzać podniebieniu lub dla swej wygody).
Czym jest skrobia i dlaczego dr McDougall karmi nią swoich pacjentów?
Skrobia to też cukier czyli węglowodan: należy do węglowodanów złożonych (wielocukrów zwanych inaczej polisacharydami) obficie występujących w naturze.
Rośliny przechowują skrobię jako swój materiał energetyczny (w korzeniach, bulwach, nasionach, owocach). Skrobia składa się z wielu cząsteczek cukru prostego, glukozy (ulubionego paliwa naszych komórek), a jej trawienie (rozcinanie długich łańcuchów na pojedyncze molekuły glukozy, zużywanej następnie jako źródło energii dla naszych komórek) odbywa się stopniowo i powoli – dzięki temu długo odczuwamy sytość po spożyciu posiłku bogatego w skrobię.
Nie jest też niezbędny „zakwaszony żołądek” by trawić skrobię (ostatnio „zakwaszanie żołądka” stało się niezwykle na topie). Można sobie spokojnie darować jakiekolwiek ceregiele w tym kierunku (picie octu i takie tam). Żołądek nie bierze udziału w trawieniu skrobi.
Jej trawienie w ludzkim ustroju odbywa się za pomocą enzymów zwanych amylazami: proces ten rozpoczyna się w jamie ustnej, gdzie enzym zawarty w naszej ślinie (amylaza ślinowa czyli inaczej ptialina) trawi wstępnie skrobię.
Warto zawsze dobrze żuć pokarmy: ocenia się, że łącznie amylaza ślinowa trawi ok. 30% skrobi – oczywiście pod warunkiem, że nie połykamy jedzenia jak gęsi, lecz dokładnie je żujemy, mieszając ze śliną.
Dalsze etapy trawienia skrobi w naszym ustroju odbywają się w dwunastnicy (pod wpływem enzymów wydzielanych przez trzustkę) oraz jelicie cienkim (pod wpływem enzymów produkowanych w ściankach jelita).
Warto przy okazji wiedzieć, że zwierzęta mięsożerne zostały przez naturę pozbawione amylazy – ich organizmy jej po prostu nie produkują (bo i nie ma do czego).
Jak się wydaje to my właśnie jesteśmy jedynym gatunkiem na planecie Ziemia tak doskonale przystosowanym biologicznie do jedzenia i trawienia skrobi: nawet najbliżej spokrewnione z nami szympansy mają w swoim DNA tylko dwie kopie genu kodującego amylazę, podczas gdy człowiek ma takich kopii aż sześć, co oznacza, iż w ludzkiej ślinie jest 6-8 razy więcej amylazy przeznaczonej do trawienia skrobi.
Jak do tego faktu mają się stwierdzenia typu „nie jesteśmy przez ewolucję przystosowani do trawienia skrobi” (zbóż, roślin strączkowych – niepotrzebne skreślić) rozgłaszane przez wyznawców diet niskowęglowodanowych? 🤔
Naukowe fakty udowadniają nam bowiem tymczasem coś wręcz przeciwnego: mamy jak się okazuje wszelkie uwarunkowania do doskonałego trawienia skrobi, nawet bardziej niż do trawienia jakiegokolwiek innego pokarmu (mięsnego, nabiałowego itp.).
I to jest dobra wiadomość, bo skrobię w przyrodzie stosunkowo prosto i łatwo zdobyć, podczas gdy za większą ilością tłuszczu lub białka trzeba się (było) ostro naganiać lub narażając życie wspinać na wysokie drzewa (awokado, oliwki, orzechy, kokos – dodatkowo jeśli chodzi o dwa ostatnie dochodzi jeszcze problem z rozbiciem skorupy by dostać się do owych tłustości), jednym słowem natura częściej tłustości przed nami ukrywa niż je nam podstawia pod nos.
Nie robi tego złośliwie, ma w tym swój doskonale inteligentny plan – jest nim ochrona naszego zdrowia. Nigdy też nie łączy ona w żadnym pokarmie tego co tłuste z tym co słodkie: jeśli popatrzymy na stworzone przez naturę pokarmy, to zwrócimy uwagę, że albo coś jest bardzo słodkie albo bardzo tłuste, lecz nigdy nie jednocześnie.
Lecz to, co było zrozumiałe w kulturach zbieracko-łowieckich, przestało być zrozumiałe w kulturze współczesnej, kiedy to wsiadamy wygodnie do samochodu i udajemy się do najbliższego sklepu po tyle dowolnego rodzaju pokarmu ile tylko zechcemy i przetworzonego tak jak chcemy, dostępnego o każdej porze roku przez 365 dni.
W tej sytuacji nic dziwnego, że poprzewracało się nam w głowie (żeby nie powiedzieć w innej części ciała, znajdującej się znacznie niżej): jemy nie tylko za dużo ale też i nie to co potrzeba, a najczęściej po prostu nie wiemy już co jeść, ponieważ z różnych stron dosięgają nas sprzeczne przekazy.
Dr McDougall wychodzi z założenia, że każde stworzenie ma swoją idealną dietę przewidzianą dla niego przez naturę: ma ją pies, ma ją kot, ptak, ryba czy inne zwierzę, zatem ma ją też i człowiek – dr McDougall nie ma wątpliwości, że dla człowieka dietą idealną jest właśnie dieta obfitująca w skrobię, do spożywania której jesteśmy biologicznie i fizjologicznie przystosowani wręcz bezkonkurencyjnie w porównaniu z innymi stworzeniami zamieszkującymi naszą planetę.
I to jest pierwszy powód, dla którego sam tę dietę stosuje jak również jego pacjenci.
Główną przyczyną zatruwania organizmu i wynikających z tego przewlekłych chorób jest zdaniem doktora McDougalla dieta obfitująca w produkty odzwierzęce oraz stworzone ludzką ręką izolaty tłuszczowe (w tym oleje roślinne, nawet te „zdrowe oleje”, wyciskane na zimno, oliwa z oliwek itp.).
Te dwie grupy produktów w diecie McDougalla są usunięte z menu, podobnie jak produkty przetworzone.
Drugim powodem dla którego dr McDougall karmi swoich pacjentów pokarmami skrobiowymi jest spektakularna skuteczność takiego sposobu żywienia: dieta oparta na produktach skrobiowych (uzupełniona o dodatek kolorowych warzyw oraz owoców, ale z wyłączeniem olejów roślinnych oraz jakichkolwiek pokarmów odzwierzęcych) po prostu działa!
Zresztą trudno to nazwać dietą – tego typu wysokowęglowodanowa dieta roślinna to dla doktora McDougalla po prostu styl życia: jesz (do syta, lecz nie przejadając się) to co lubisz i pozostajesz w zdrowiu, ciesząc się szczupłą sylwetką, jasnym umysłem i pełnią witalności aż do podeszłego wieku.
On sam wraz z żoną Mary (autorką licznych przepisów kulinarnych) jest na tej diecie już od niemal 40 lat, ciesząc się doskonałym zdrowiem i jasnością umysłu, których niejeden mężczyzna zbliżając się do siedemdziesiątki (pan doktor w maju właśnie obchodził 69. urodziny) może tylko pozazdrościć.
W jaki sposób dieta skrobiowa McDougalla przywraca zdrowie?
Zasady diety opartej na skrobi zostały przez McDougalla opracowane bazując na doniesieniach nauki, nic zatem dziwnego, że pan doktor odnosi w swojej pracy ogromne sukcesy i publikuje je w prasie medycznej oraz w przeznaczonych dla pacjentów książkach: przez kilka dekad prowadząc praktykę zdążył zgromadzić pokaźne archiwum przypadków.
Są to pacjenci, którzy niejednokrotnie przez swoich lekarzy zostali skazani na dożywotnie branie leków (a niektórzy nawet mieli przepowiedzianą rychłą śmierć i to nie przez wróżkę bynajmniej, lecz przez swojego lekarza), którzy próbowali już miliona „odchudzających” diet (niedziałających długoterminowo) i rozmaitych specyfików mających rzekomo poprawić im samopoczucie – farmakologicznych i naturalnych.
Ci ludzie dzisiaj są zdrowi, nie potrzebują lekarstw i zwyczajnie cieszą się życiem, jedząc przy tym swoje ulubione dania (bez liczenia kalorii w dodatku).
Zobaczmy co możemy zyskać odżywiając się według zasad diety dra McDougalla.
Dzieją się dwie zasadnicze rzeczy:
1. Masa ciała wraca do normy.
Przy konsekwentnym zastosowaniu zasad diety skrobiowej następuje stabilizacja masy ciała na prawidłowym poziomie: jeśli masz nadwagę to szybko lecz skutecznie zaczniesz się jej pozbywać (oczywiście jeśli masz niedowagę i chcesz przybrać na wadze to również jest taka możliwość, ale uczciwie rzecz ujmując większość z nas ma raczej problem odwrotny, czyli boryka się z nadwagą – szczególnie po przekroczeniu pewnego wieku lub urodzeniu dzieci).
Jednak diet odchudzających jest całe mnóstwo i powiedzmy sobie szczerze – dieta oparta na skrobi nie jest wcale sama w sobie dietą odchudzającą. Prawidłową masę ciała dostaje się tutaj po prostu jako bonus od natury.
Ale zaraz, czy nie słyszeliśmy zewsząd głosów, że „węglowodany tuczą”?
A skoro skrobia jest węglowodanem (co prawda złożonym, ale przecież ustrój i tak rozbija go na cząsteczki cukru prostego jakim jest glukoza) to skrobia powinna raczej tuczyć, a nie odchudzać?
Odpowiedź jaką daje dr McDougall jest następująca: każdy gram oleju to 9 kcal, gram mięsa lub sera to 4 kcal, natomiast gram skrobi to tylko 1 kcal. Produkty skrobiowe nie tylko dają poczucie sytości na długo, ale też dostarczają przy tym jedną czwartą kalorii jaką dostarcza mięso lub ser i jedną dziewiątą tego, co dostarcza olej.
Po drugie zaś – tylko ten będzie twierdził, że „skrobia tuczy”, kto nie ma pojęcia czym jest tak zwana lipogeneza de novo i jak przebiega ona u ludzi. Lipogeneza de novo jest to synteza lipidów (między innymi również tego tłuszczu jakim obrastamy) z substratów nielipidowych (nie będących tłuszczem).
Wszelkie badania naukowe przeprowadzone do tej pory dowiodły, że u ludzi lipogeneza de novo przebiega opornie (w przeciwieństwie do niektórych zwierząt, np. krów czy świń, u których lipogeneza de novo przebiega niezwykle sprawnie choćby na zbożu czy ziemniakach – te zwierzęta nie muszą jeść tłuszczu by obrastać w tłuszcz).
Zapomnijmy więc o łatwym tworzeniu tłuszczu ze zjadanych przez nas węglowodanów, a już na pewno dopóty, dopóki nie przekroczymy naszego zapotrzebowania kalorycznego.
A co jeśli przekroczymy? Jeśli zjemy więcej węglowodanów niż aktualnie wynosi nasze zapotrzebowanie energetyczne, to pierwszą rzeczą jaką zrobi nasz organizm będzie ich przemiana w glikogen (ale nie od razu w tłuszcz, jak sądzi większość osób), glikogen następnie jako paliwo zapasowe zostaje zmagazynowany w mięśniach i wątrobie i powoli zużywany – zarówno do podtrzymania procesów życiowych (jak np. temperatura ciała) jak i do wykonywania zwykłych codziennych czynności (chodzenie, myślenie, rozmawianie, śpiewanie, praca w domu i ogrodzie itp.).
Dopiero gdy magazyny glikogenu są przepełnione (przekarmienie połączone z siedzącym trybem życia) może dojść do produkcji tkanki tłuszczowej, ale nie wcześniej.
Natomiast zjedzony a nie spalony tłuszcz nie ma w co się przemieniać: od razu osadza się w biodrach jako już gotowy, podany wręcz na tacy zapas energetyczny. Dr McDougall nazywa rzeczy po imieniu: tłuszcz, który zjadasz jest tłuszczem, który nosisz.
Można więc spokojnie i bez obaw spożywać regularnie i jako podstawę żywienia pokarmy bogate w skrobię (np. chleb, ziemniaki, ryż, makaron a nawet pizzę!) i nie tylko nie tyć od nich, ale nawet pozbywać się nadprogramowego sadełka – pod warunkiem, że nie dodamy do tych dań tłuszczu (w postaci produktów odzwierzęcych lub oleju).
Przypomnę w tym miejscu ponownie, że choć tłuszcz w mikroskopijnej ilości występuje nawet w sałacie, marchwi czy truskawkach (ilość wystarczająca do tego, by rozpuścić tam witaminy rozpuszczalne w tłuszczu np. E czy K) – ogólnie rzecz biorąc w naturze nie występuje połączenie czegoś bardzo słodkiego (węglowodan) z czymś bardzo tłustym.
To my, ludzie, wymyśliliśmy chleb smarowany masłem, ziemniaki polane tłustym sosem, pizzę ociekającą oliwą i serem, makaron z mielonym mięsem i beszamelem, słodkie lody na pełnotłustej śmietance, ciasta z kremem (a nawet bez) i tym podobne głupie rzeczy.
Natura zaś głupich rzeczy nie produkuje – oto dlaczego warto jej zaufać i przestać kombinować po swojemu.
Dodatkowo skrobia (skrobia oporna) jest niezwykle odpowiednim jedzonkiem dla naszych bakterii jelitowych, o czym pisałam poruszając temat mikroflory jelit.
A prawidłowa i odpowiednio dokarmiana flora jelitowa z kolei niezbędnym warunkiem zdrowia, ale o tym już wie każdy, kto regularnie czyta naszą witrynę.
2. Wracają do normy fizjologiczne parametry homeostazy (równowagi).
Normuje się ciśnienie krwi, poziom cukru, poziom cholesterolu i trójglicerydów, spadają wskaźniki procesów zapalnych, reumatycznych, nowotworowych i miażdżycowych (jak np. OB czy CRP), wraca do normy wrażliwość na insulinę.
Ten powrót do równowagi skutkuje tym, że mają olbrzymią szansę iść w niepamięć choroby takie jak:
– choroby skóry (trądzik, łupież),
– migreny,
– choroby serca i układu krążenia (nadciśnienie tętnicze, miażdżyca),
– choroby metaboliczne (nadwaga, otyłość, cukrzyca),
– choroby autoimmunologiczne (alergie, łuszczyca, SM, toczeń, RZS i inne),
– artretyzm (dna moczanowa),
– choroba zwyrodnieniowa stawów,
– choroby przewodu pokarmowego (choroba refluksowa, wrzody, zaparcia, hemoroidy, choroby pęcherzyka żółciowego, zespół jelita drażliwego, choroba Crohna, choroba uchyłkowa jelit, polipy itp.),
– fibromialgia i zespół przewlekłego zmęczenia,
– mnóstwo różnych innych chorób powiązanych ze stanem zapalnym (poznać je po tym, że ich łacińskie nazwy kończą się na „-itis”),
– osteoporoza,
– wspomaganie zdrowia (brak nawrotów) jeśli chodzi o niektóre rodzaje nowotworów (przypadki te nie były jak dotąd liczne, ale zdarzały się i są udokumentowane).
To co jeść, panie doktorze, co jeść?
W diecie McDougalla gwiazdą talerza są produkty skrobiowe w postaci jak najbardziej zbliżonej do oryginału (jak najmniej przetworzone, rafinowane, oczyszczane).
W zależności od preferencji smakowych i uwarunkowań kulturowych może to być ryż, ziemniaki, bataty, kukurydza, rozmaite ziarna (żyto, jęczmień, owies, proso, pszenica, orkisz, gryka, quinoa, kamut) oraz rośliny strączkowe (fasole i fasolki, soczewice, ciecierzyca, groszek, bób).
Można trzymać się jednego ulubionego źródła skrobi (np. jeśli pochodzisz z Azji będzie to zapewne ryż, jeśli z Europy Środkowej to zapewne tradycyjne ziemniaki, a jeśli z Ameryki Środkowej to kukurydza). Można też rotować źródła skrobi i dowolnie je ze sobą mieszać.
Jeśli ktoś ma nietolerancję pokarmową (np. częsta jest na pszenicę) to ma do wyboru wiele innych źródeł skrobi, a z tego nietolerowanego może zrezygnować – nie ma obowiązku jedzenia czegoś, co komuś nie służy, a źródeł skrobi jest tyle, że każdy dla siebie coś wybierze.
Produkty skrobiowe dające sytość uzupełnione zostają ponadto dodatkami bogatymi w mikroskładniki odżywcze: rozmaitymi kolorowymi i zielonymi warzywami oraz świeżymi owocami (1-4 porcji dziennie) i przyprawami (zioła, octy naturalne, niewielkie ilości soli do smaku) i sosami bez oleju w składzie (ketchup, salsa, musztarda i inne).
Nie jada się żadnych olejów roślinnych ani żadnych produktów odzwierzęcych (tudzież żadnych sojowych wynalazków udających mięso).
Z produktów sojowych dopuszczalne są niewielkie ilości sosu sojowego (np. tamari), mleka sojowego, miso, natto czy tofu, czyli naturalnych produktów sojowych jadanych od stuleci w Azji.
Przykłady dań z diety McDougalla (przyrządzamy je bez dodatku oleju lub produktów odzwierzęcych):
– owsianka z dodatkiem świeżych owoców (gotujemy na wodzie lub z niewielkim dodatkiem mleka roślinnego, najbardziej polecane jest mleko ryżowe i owsiane),
– ryż z warzywami (tradycyjnie jada się takie rozmaite kombinacje w Azji),
– gryka (proso, kukurydza lub inne) z warzywami,
– ziemniaki w różnej formie: gotowane na parze, w zupie, w potrawce, tłuczone na puree, smażone beztłuszczowo na nieprzywieralnej patelni w formie placka, pieczone w piekarniku, na grillu lub w ognisku, zapiekane z warzywami, przyprawami i salsą w formie zapiekanki (ale bez sera, oleju, mięsa, śmietany, jaj itp.), „podsmażane” na nieprzywierającej patelni,
– bataty w różnej formie (tak jak ziemniaki),
– rozmaite potrawki warzywne (z fasolami, soczewicami, z dodatkiem pomidorów, warzyw i ziół),
– zupy wielowarzywne z obfitym dodatkiem źródeł skrobi (ziemniaków, batatów, ryżu, pełnoziarnistego makaronu, fasoli, soczewicy, cieciorki, kukurydzy itp.) i różnych warzyw – pożywne i sycące na długi czas,
– warzywne sushi (ryż, płaty nori, warzywa, sos sojowy, wasabi, imbir),
– pełnoziarniste kanapki – smarowane smacznymi pastami na bazie strączków, z dodatkiem kolorowych warzyw albo z kotletem fasolowym, ciecierzycowym lub soczewicowym (ale nie sojowym!) i rozmaitymi warzywami,
– makaron (również lasagne) – nie tylko pszenny, ale też gryczany czy ryżowy, z sosem na bazie pomidorów i warzyw (bez oleju i produktów odzwierzęcych),
– sałatki na bazie ziaren (np. quinoa, kuskus, jęczmień, ryż w dowolnym kolorze, gryka, bulgur itp.) z dodatkiem dowolnych surowych i gotowanych na parze warzyw, fasoli, kukurydzy, groszku, soczewicy itp., z dodatkiem ulubionych ziół i przypraw,
– desery: lody z bananów, sorbety z różnych owoców, mufiny owsiane (zamiast tłuszczu daje się mus jabłkowy), ciasto marchewkowe, ciasto z batatów itp.
No jednym słowem, jest co jeść – od przystawki aż po deser! 🙂
Jeśli chodzi o dodatki naturalnie bogate w tłuszcz (awokado, orzechy, migdały, oliwki, nasiona i pestki) oraz suszone owoce (bogate z kolei w cukry proste) to nie są one zabronione, lecz osobom mającym dużą nadwagę i/lub borykającym się z chorobami serca i układu krążenia zaleca się ich ograniczenie do czasu ustabilizowania się sytuacji zdrowotnej.
Kto natomiast ma problem z niedowagą i chce przytyć albo intensywnie trenuje sport – ten może sobie dołożyć dodatkową porcję: produkty te stanowią w tym przypadku ważną część diety takich osób.
Jakie efekty zaobserwował dr McDougall u swoich pacjentów?
Oto wyniki obserwacji oparte na długoletniej pracy tego lekarza:
– w ciągu 24 godzin notuje się uczucie ulgi: niestrawność, zaparcia, refluks, zmęczenie czy tłusta skóra (ciała lub głowy) stają się mniej uciążliwe,
– w ciągu 7 dni można spodziewać się: spadku wagi o ok. 1,5 kg, spadku cholesterolu całkowitego o 22 mg/dl (krew staje się mniej lipemiczna czyli mniej tłusta, mówiąc kolokwialnie), 8/4 mmHg spadku ciśnienia krwi (leki z czasem stają się zbędne),
– zmniejszają się znacznie bóle stawów,
– pod okiem lekarza można z czasem odstawić popularne leki (na cukrzycę, nadciśnienie, cholesterol, problemy trawienne itp.),
– w ciągu 4 miesięcy można wyleczyć się z wielu przewlekłych chorób – jest to leczenie pozbawione skutków ubocznych czy wysokich kosztów (ziemniaki dostępne są wszędzie i to w dodatku śmiesznie tanio).
Oprócz trzymania się skrobiowego stylu życia pan doktor nie zaleca brania suplementów (z wyjątkiem B12 raz w tygodniu 500 mg), podkreśla ważność aktywności fizycznej o umiarkowanym natężeniu oraz kontaktu ze słońcem produkującego witaminę D.
Ogólnie jest przeciwny suplementom, co uzasadnia podpierając się „antywitaminowymi” badaniami wykonanymi z użyciem np. syntetycznego beta-karotenu, w związku z czym według niego picie soku z marchwi jest zbyteczne i nie przyniesie korzyści.
Tutaj pan doktor popełnia ten sam manewr co dr Fuhrman w swoich książkach, w których podpierając się badaniami wykonanymi z użyciem nędznych 500 mg witaminy C chciał nas przekonać, iż witamina C „nie działa” przy przeziębieniach.
No cóż – wybaczam im to i rozumiem pobudki: gdyby każdy zaczął robić trzy rzeczy jednocześnie (prawidłowo się odżywiać, pić warzywne soki i uzupełniać ewentualne niedobory suplementacją) to wszyscy byliby tak zdrowi, że tego typu książki nie byłyby nikomu potrzebne. 😉
Podsumowanie:
Program odżywiania dra McDougalla jest podobny w założeniach do zaleceń dietetycznych innych skutecznie leczących dietą lekarzy, jak choćby doktorów Joela Fuhrmana, Deana Ornisha, Caldwella Esselstyna czy u nas dr Ewy Dąbrowskiej.
Ich prace (publikacje zarówno w książkach dla laików jak i w specjalistycznej literaturze medycznej) oraz liczne doniesienia pacjentów o odnoszonych zdrowotnych sukcesach stanowią niepodważalny dowód na to, że dieta oparta głównie na produktach roślinnych może leczyć (oraz utrzymywać nas długie lata w przewlekłym zdrowiu) i że robi to znakomicie!
Jeśli więc ktoś się czuje zakłopotany bo nie wie w końcu co ma jeść – zapoznanie się z literaturą autorstwa tych fachowców (pomimo drobnych różnic w podejściu do niektórych spraw) wyleczy go nie tylko z zakłopotania, ale i z niedomagań zdrowotnych.
Co do jednego bowiem wszyscy ci lekarze są zgodni. Jak to powiedział Michael Pollan, najbardziej znany dziennikarz i pisarz żywieniowy: “Jedz jedzenie. Nie za dużo. Głównie rośliny”! 🙂
Źródła:
1. Książka „Zdrowie bez recepty”, autor dr John McDougall
2. Witryna pana doktora: https://www.drmcdougall.com/
3. Doświadczenia własne: po nauczeniu się jak gotować beztłuszczowo (czy prawie beztłuszczowo) stwierdzam, że jedzonko przygotowane w ten sposób wcale nie jest nudne czy trociniaste, a wręcz przeciwnie – jest w istocie smaczne, kolorowe i sycące! 🙂
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Antonina napisał(a):
Marleno, książki, które polecasz są zapewne bestsellerami, ale jeśli Ty sama wreszcie wydasz to, co piszesz na blogu, to dopiero będzie bestseller!!!!!! Przekonałabyś wszystkich nieprzekonanych. Polecam Twojego bloga przynajmniej raz dziennie;-), ale nie każdy lubi czytać blogi. Książka to co innego. Wszyscy na nią czekamy;-)
Artykuł rewelacyjny jak zawsze.
Pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
Decyzja w tej sprawie już zapadła i prace są w toku, niestety posuwają się w żółwim tempie bo… „wiecznie coś” (jak to w życiu). 😉
marianna napisał(a):
Marlenko podaj książkę z przepisami takiej diety. Czy napisał kto z dostępnych polskich produktów i przypraw?
Marlena napisał(a):
Marianno, te przepisy z książki pana doktora są niektóre bardzo proste, a niektóre bardziej wydumane (np. niektóre zawierają substytut jaja Ener-G, który nie jest u nas w Polsce dostępny z tego co wiem). Można jednak na bazie tych inspiracji tworzyć własne fantazje kulinarne (oczywiście zgodne z zasadami tego sposobu żywienia). Kolejnym źródłem inspiracji były dla mnie też książki jeszcze dwóch autorów – Fuhrman i Esselstyn, gdzie jest dużo przepisów i instrukcje jak gotować smaczne posiłki bez użycia oleju i czym przyprawiać sałatki (smaczne dressingi na bazie produktów całościowych zamiast lania na nie oliwy czy majonezu). Dużo własnych przepisów zgodnych z tymi zasadami opublikowałam w e-booku „99 przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej”.
Kamcia napisał(a):
Pani Marleno. W jednym z Pani artykulow pisala Pani ze mleko swieze niepasteryzowane mozna spozywac. A co ze smietana swieza niepasteryzowana? Czy przy chorobie tarczycy mozna spozywac tego typu produkty. Bo z tego co sie orientuje nabial jest niewskazany przy chorobach z autoagresji.
Z tego artykulu wnioskuje ze kazde tluszcze odzwierzece i roslinne sa zle. Gdzie jeszcze niedawno weszla na nie wielka moda. Kiedys nic nie polewalo sie oliwa z oliwek tylko byla smietana, ktora doskonale zastepowala wszystkie wynalazki. Dlaczego dzis jest ona taka szkodliwa. Co z jajkami? Tez zle? Mieso to rozumiem, bo chemia, abtybiotyki. Choc i z warzywami jest coraz gorzej. Ogolnie to z kazdej strony nas truja, a w sieci jest tyle sprzecznych informacji ze juz czlowiek sam nie wie co jest dla niego dobre. Chorob coraz wiecej, a jedzenie coraz ubozsze w skladniki odzywcze. A co np. ze smietana z nerkowca czy z majonezem ze slonecznika?
Marlena napisał(a):
Zgadza się, mleko jest produktem do spożywania „prosto z cyca” jak już. Powiem jednak tak: aby spożywać pewne rzeczy należy mieć naprawdę jelita w doskonałym stanie, wypełnione dużą ilością dobrych bakterii, szczelne. Wtedy nikomu nie zaszkodzi pokarm należący do łatwo uczulających (mleko, jajka, gluten, sezam, seler, orzeszki, owoce morza, truskawki, pomidory itp.). Jeśli jednak ktoś ma jelita nie w porządku (większość ludzi niestety jest w tej smutnej sytuacji) to może wykazywać w testach na nietolerancje pokarmowe przeciwciała przeciwko tym pokarmom i wtedy nie powinien ich w ogóle do ust brać.
Mleko i nabiał reklamowane usilnie jako zdrowe – wcale nie są zresztą jakoś super zdrowe, nawet te surowe i z dobrego źródła nie powinny być jadane zbyt często (niektórzy spożywają codziennie i jeszcze karmią tym swoje dzieciaki w przeświadczeniu, że to niezmiernie zdrowo). Są znane całe populacje zdrowych ludzi żyjących całe wieki bez nabiału (Japonia, Chiny, społeczność Adwentystów itp.) – nabiał NIE jest potrzebny do przeżycia czy utrzymania zdrowia, nie mówiąc o tym, że jesteśmy jedynym gatunkiem pijącym mleko z cyca samicy innego gatunku – czy aby na pewno jest to normalne i zgodne z prawami natury to kwestia bardzo dyskusyjna, delikatnie mówiąc.
Nauka idzie do przodu i coraz więcej wiemy o swoim jedzeniu oraz o tym co się z nami (w nas) dzieje gdy spożywamy to lub tamto. Dzisiaj już wiemy na przykład, że po spożyciu tłustego pożywienia naczynia krwionośne usztywniają się i kurczą na wiele godzin (dla niektórych oznacza to 24 godziny na dobę, bo przy każdym posiłku atakują swoje naczynia bogatymi w tłuszcz pokarmami (jedzeniem bogatym w oleje roślinne lub produktami odzwierzęcymi) i mają swoje naczynia cały czas usztywnione, od rana do nocy, 365 dni w roku.
Wiadomo też, że po spożyciu tłustego pokarmu zmienia się obraz krwi – staje się lipemiczna czyli tłusta. To co zjadamy i wypijamy kończy w naszej krwi – tak czy inaczej. To dlatego honorowym dawcom krwi zaleca się przychodzić na oddanie krwi po lekkim posiłku, a nie po tłustym. Jednak ludzie i tak się tego nie słuchają, bo są przyzwyczajeni zjadać tłusto, uważając to w dodatku za samo zdrowie. Placówki służby zdrowia ciągle narzekają, że punkty honorowego krwiodawstwa notorycznie przysyłają im zbyt lipemiczną krew. Surowica zdrowego człowieka nie jest nigdy lipemiczna, za wyjątkiem zjawiska przejściowego wynikającego ze spożycia posiłku bogatego w tłuszcze. Jeden z pracowników punktu krwiodawstwa powiedział wprost, żeby NIE przychodzić na oddanie krwi po tłustej kolacji zjedzonej poprzedniego dnia: „Taka krew robi się jak maślanka” – jednym słowem taka krew jest całkowicie bezużyteczna do celów lecznictwa, nikomu też życia ani zdrowia nie uratuje. Jeśli komuś innemu nie podratuje zdrowia tłusta krew, to nam samym tym bardziej noszenie w sobie takiej krwi nie będzie przyczyniać się do zdrowia.
Warto zatem dla własnego dobra wiedzieć co się dzieje w nas gdy sięgamy po śmietanę, jajka, kotleta, lody albo smarujemy chleb masłem i lejemy łyżkami olej do kaszy z warzywami czy dajemy majonez do surówki. Od razu mówię: nie dzieje się nic dobrego! Więc po co to wkładać sobie do środka? 😉
Bogdan napisał(a):
Mleko jakie by nie było przeznaczone jest dla niemowląt. Krowie mleko przeznaczone jest dla cielaków. Nie zmieniajmy natury wbrew potrzebom. Owszem każdy organizm ma możliwości adaptacyjne, ale po co nadwyrężać naszą biologię li tylko dla smaku, a tak naprawdę dlatego, że chciwi producenci wytworzyli technikami marketingowymi w nas potrzebę spożywania „czegoś tam”. Obecnie robi się wielkie halo wokół dwutlenku węgla wytwarzanego przez elektrownie a pomija się milion-krotnie gorszy wpływ na środowisko nadmierną produkcję przemysłową żywności, szczególnie mięsa. Obecnie statystyczny człowiek krajów tzw. rozwiniętych już się nie odżywia – on żre. Teoretycznie człowiek pracujący umysłowo może zjeść więcej mięsa a robotnik fizyczny lub jeszcze bardziej sportowiec (np. kolarz) powinien unikać mięsa i ograniczyć się do węglowodanów. To są oczywistości, przynajmniej jeśli weźmiemy pod uwagę funkcjonowanie naszej biologii. Natomiast statystycznie przeciętny człowiek powinien się ograniczyć do około 50 – 100 gram białka zwierzęcego na tydzień. Oczywiście dotyczy to wyłącznie osób dbających o zdrowie lub tych już chorych i próbujących wrócić do zdrowia. Nie wszyscy wiedzą co to jest białko zwierzęce, więc wymienię z grubsza mięsa, ryby i owoce morza, nabiał, jaja itp. To daje wyobrażenie o obżarstwie obecnie stosowanym a skutki widać dookoła. Przeraża mnie widok dzieci otyłych od małego bo rodzicom nie chce się poznać zasad odżywiania. Poza tym masowe stosowanie syntetycznych cukrów – podstawowego narkotyku już nikogo nawet nie dziwi.
FiveCarb napisał(a):
Pani Marleno co tak późno ta recenzja 😛
Marlena napisał(a):
Grom jego wie, może dlatego, że koncepcja Fuhrmana daleko bardziej do mnie przemawia, a moje ciało po pewnym czasie mcdougallowego sposobu jedzenia wręcz błaga o duuużo więcej świeżej zieleniny i warzywne soki (aczkolwiek ogólne samopoczucie moje jest na skrobiowej diecie doskonałe, faktycznie jest ona sycąca, kolorowa, smaczna). Więc skrobia tak ogólnie dla mnie jest super, lubię ją itd., ale jako gwiazda mojego akurat talerza nie bardzo mi się sprawdza (aczkolwiek zimą takie wstawki mcdougallowe z dużą ilością gotowanego ciepłego żarełka skrobiowego są bardzo przyjemne), tzn. nie sprawdza mi się to na dłuższą metę, ja potrzebuję (szczególnie o tej porze roku) więcej zielonego i dużo więcej surowizny, bez niej nie czuję w sobie życia 😉
Warto jednak widzieć, że taka propozycja jest i że pomaga wielu ludziom.
Anna Maria napisał(a):
Był taki czas u mnie gdy nie jadłam żadnych tłuszczy,ok 1.5 roku. Rezultat?
Cholesterol dużo poniżej dolnej granicy,duży spadek leukocytów i płytek krwi.
Wygląd – kosciotrupa i niedowaga.
Szybko wróciłam do minimalnej dawki tłuszczy tj siemie,awokado,orzechy,
olej kokosowy i wyniki powróciły do normy i dalej jestem bardzo szczupła.
Dlatego twierdze że moj organizm potrzebuje troche tłuszczy. Ale nie używam żadnych cukrów.
Marlena napisał(a):
Każdy organizm potrzebuje trochę tłuszczy i w diecie dr McDougalla te tłuszcze są jak najbardziej obecne (nasiona, pestki, orzechy, awokado), jedynie w okresie zdrowienia z otyłości lub chorób serca i układu krążenia pokarmów tych nie zaleca jadać, ponieważ przyspiesza to powrót do zdrowia u tych pacjentów. Dla osób które wyzdrowiały nie ma żadnych zaleceń tego typu, wręcz przeciwnie – kto intensywnie trenuje lub ma niedowagę temu pan doktor zaleca dodatkową porcję orzechów, nasion czy awokado.
Mariusz napisał(a):
Na poczatku tego artykulu napisalas ze pieczywo ,bialy ryz sa przepelnione w knajpach ,sklepach i nie powinnismy ich jesc i w wczesniejszych artykulach jesli dobrze pamietam odradzalas jesc biale pieczywo i ryz ,a teraz w dalszej czesci tego atrykulu piszesz ze jednak powinnismy jesc ryz,pieczywo i ziemniaki ,wiec juz sam nie rozumiem ,mamy wyrzucic te produkty z naszego menu czy spozywac je regularnie?
Marlena napisał(a):
Odradzam i nadal będę odradzać oczyszczone, „białe”, rafinowane produkty, tak samo odradza dr McDougall i inni lekarze i dietetycy. Jednak czasem nie mamy wyjścia, np. będąc w podróży czy na wyjeździe, ale gdy mamy wpływ na to co włożymy do buzi, to wybierajmy produkty całościowe, a nie rafinowane i oczyszczone. A ziemniaki o ile tylko jest taka możliwość to też warto jadać ze skórką (nie dotyczy starszych już ziemniaków oczywiście, bo te mają jak wiadomo już raczej nieciekawą skórkę, ale te młode ja np. do zupy wkładam ze skórką po dokładnym wyszorowaniu – nie obieram ich).
ewa napisał(a):
Witaj Marlenko super już się cieszę na książkę gratuluję ,super,duchowo będę wspierać i trzymać kciuki jak zwykle świetny artykuł.
Serdecznie pozdrawiam ewa
amala napisał(a):
Zbyt małe wydzielanie kwasu często powoduje również zbyt małe wydzielanie enzymów trawiennych, zwłaszcza w obecności niedoborów witamin i minerałów. Kwas żołądkowy wspomaga trawienie i absorpcję węglowodanów poprzez stymulacje wydzielania enzymów trzustkowych do jelita cienkiego, i jeśli pH żołądka jest za wysokie z powodu niskiego wydzielania kwasu, to enzymy nie zostaną odpowiednio wydzielone, a co za tym idzie węglowodany nie zostaną odpowiednio strawione.
Marlena napisał(a):
Na diecie dra McDougalla nie odnotowano jak dotąd problemu ze zbyt małym wydzielaniem kwasu, niewystarczająco niskim pH żołądka itp., wręcz przeciwnie, dieta skrobiowa problemy te rozwiązuje: wszelkie problemy trawienne (żołądkowe, jelitowe) na diecie tej ustępują samoistnie – cały proces trawienia i prawidłowa praca przewodu pokarmowego wraca do normy, nawet jeśli ktoś miał wcześniej z tym jakieś problemy (zgagi, refluksy, GERDy, wrzody, polipy, uchyłki, Crohny itp.). Dlatego potwierdzam to co napisałam: żadne kombinacje alpejskie z zakwaszaniem żołądka na tej diecie nie są potrzebne, przynajmniej ja na ten temat nie posiadam żadnych doniesień. Jeśli ktoś posiada potwierdzoną informację, iż na diecie McDougalla niezbędne jest zakwaszanie żołądka w celu odzyskania zdrowia to będę wdzięczna za podzielenie się tym.
Justyna napisał(a):
Marlenko, popraw mnie jeśli się mylę!
Napisałaś: „Nie jest też niezbędny „zakwaszony żołądek” by trawić skrobię (ostatnio „zakwaszanie żołądka” stało się niezwykle na topie). Można sobie spokojnie darować jakiekolwiek ceregiele w tym kierunku (picie octu i takie tam). Żołądek nie bierze udziału w trawieniu skrobi.”
Ale czy nie jest tak, że niedokwaszony żołądek ma wpływ na to jak przebiega trawienie w dalszym odcinku przewodu pokarmowego?
Przeczytałam w tym artykule:
https://leczeniepro.pl/czym-jak-zakwasic-zoladek-zakwaszenie-zoladka/
„Jeśli miazga pokarmowa o niskiej kwasowości trafi do jelit to enzymy trzustkowe nie są poprawnie wydzielane, co skutkuje niepełnym trawieniem także węglowodanów. Efektem jest nadmierna produkcja gazów, które wypychają pokarm, co wywołuje refluks i zgagę.”
Co o tym myślisz? Zgadzasz się z tym?
A poza tym artykuł świetny! Program odżywiania dra McDougalla bardzo mi się podoba. Byłam kiedyś na diecie paleo i wiem, że ani białka ani tłuszcze nie dają mi takiej sytości jak skrobia. I najlepiej się czuję jedząc skrobię! 🙂
Marlena napisał(a):
Jeszcze raz powtórzę: żujmy bardzo dokładnie to co jemy, mieszając to ze śliną: nawet jak pokarmy mają kwasowe pH to ślina ma neutralne do lekko zasadowego, inaczej nasze szkliwo stracilibyśmy już w dzieciństwie, bo by nam je kwasy wyżarły nawet podczas snu po wieczornym umyciu zębów. 😉
Dokładne mieszanie ze śliną powoduje zmniejszenie kwasowości pokarmu, zaś odruch żucia fizjologicznie powoduje, iż zaczynają się wydzielać większe ilości kwasu żołądkowego w oczekiwaniu na pokarm jaki zaraz wpadnie do żołądka. Naprawdę natura wszystko doskonale zaplanowała, jest to inżynieria idealna i nie ma co szukać dziury w całym 🙂
Nie mówię przy tym, że ocet jabłkowy nie bywa pomocny przy tego typu dolegliwościach – jeśli komuś pomaga to nie ma sprawy. Jedyne na co chciałabym zwrócić uwagę to fakt, że dobrze żując i odżywiając się skrobiowo możemy zwyczajnie nie potrzebować tego octu ani żadnych innych remediów (naturalnych lub farmakologicznych) na poprawę stanu żołądka i procesów trawienia. Tak przynajmniej twierdzi dr McDougall i nie mam powodu aby mu nie wierzyć – jego publicznie dostępne na witrynie archiwa przepełnione są licznymi „kejsami” pacjentów gastrycznych, którzy dzisiaj trawią doskonale i wcale nie musieli w tym celu stosować żadnych zabiegów – oprócz zmiany diety na skrobiową 😉
Skrobia jest super! Pod warunkiem że nie zepsujemy jej prozdrowotnego działania niepożądanym dodatkiem (olej lub produkty odzwierzęce).
Justyna napisał(a):
Dziękuję bardzo za odpowiedź!
A skrobię kocham i mogę jeść solo, bez żadnych dodatków 🙂
Gosia napisał(a):
A czy pestki słonecznika, siemię lniane itp. można łączyć z węglowodanami i/lub warzywami czy spożywać je w oddzielnych posiłkach?
Marlena napisał(a):
Tak, ale są to niewielkie „przyprawowe” ilości lub dla dekoracji (posypać po wierzchu). Można też dodać ew. (jeśli ktoś nie ma nadwagi lub choroby serca i ukł. krążenia, bo wtedy lepiej unikać) łyżkę masła orzechowego (ale takiego 100% orzechów w składzie, bez dziwnych dodatków) lub tahiny (100% sezam w składzie) albo garść orzechów robiąc np. jakiś dressing czy sos do sałatki.
Jadwiga napisał(a):
Witaj Marlenko!
Chcę zapytać co sądzisz o diecie dr Budwig. Opierała się o chudy twaróg i olej lniany.
Serdecznie pozdrawiam, stała czytelniczka Jadwiga
Marlena napisał(a):
To jest dieta lecznicza, lecz trudno powiedzieć i na ile skuteczna, osobiście wolę trzymać się tego, co jest poparte wieloma badaniami i praktyką wielu lekarzy. Wszyscy chcielibyśmy aby istniał magiczny „eliksir zdrowia” i niektórzy myślą, że jedząc taką pastę to wystarczy dla ochrony zdrowia. Ale tak nie jest – zdrowie jest wypadkową wielu naszych nawyków związanych ze stylem życia. Sama pasta dr Budwig nie doczekała się jak do tej pory dokładnego przebadania. Natomiast niskotłuszczowa dieta roślinna (lub głównie roślinna) jako element zdrowego stylu życia jak najbardziej. Została ona naukowymi metodami przebadana i udowodniona (zarówno jeśli chodzi o profilaktykę jak i leczenie chorób – prace dra Ornisha publikowane m.in. w „Lancet” i innych) jako bezpieczna i nie wywołująca żadnych skutków ubocznych (z wyjątkiem poprawy lub zachowania zdrowia oczywiście).
Ania napisał(a):
Co do sałatek, to uwielbiam jak moja babcia dodaje ocet jabłkowy 🙂 Właśnie co do Niej, to staram się znaleźć dla Niej dietę idealną, ponieważ cierpi na dnę moczanową, z tego powodu strasznie się męczy i żyje w przeświadczeniu, że choroba nieuleczalna (kobieta 80 lat, ale mimo wszystko w ogródku śmiga jak niejdena osiemnastka :D) .Starsze osoby szczególnie powinny jeść roślinnie, nie? Niestety u Niej typowa polska dieta… Sama od niedawna przeszłam na nowy etap zdrowego odżywiania, czyli zaczęłam jeść w miarę wegańsko (na niezdrowe rzeczy pozwalam właściwie sobie na rodzinnych imprezach). Oczywiście ze strony mojej rodziny zostało to źle odebrane, bo przecież młoda osoba (mam 16 lat) potrzebuje mięso, dużo mięsa, jajka przecież takie zdrowe, mleko to podstawa, a co najgorsze to niby cukier biały możne jeść dziennie w postaci trzech łyżek! Moim jedynym problemem jest właśnie to, że chyba za mało ważę, mimo że jeszcze w lipcu waga wynosiła coś kolo 64kg przy wzroście 160cm, więc orzechów i rodzynek sobie nie żałuję. 😀 Zastanawiam się więc czy działać na własną rękę i szukać sama dla niej rozwiązanie w postaci zmiany diety, czy lepiej poradzić się lekarza. Może nie będę musiała słuchać, że noga ją boli i rany się nie goją. W końcu narzekanie też źle wpływa na zdrowie 😀 Wspaniale pouczający blog, sama chcę pójść kiedyś na kierunek lekarski i leczyć ludzi nie lekami, a tym co natura dała 😀
Marlena napisał(a):
Pacjenci dra McDougalla pozbywali się dny moczanowej na diecie skrobiowej, więc może po prostu kup babci książkę dra McDougalla? Ziemniaki każdy Polak lubi, jakby nie było to ziemniaki ratowały nas od widma głodu podczas II wojny światowej, są naszym narodowym żarełkiem. A dieta skrobiowa nie ma żadnych skutków ubocznych, to jest po prostu jedzenie, nie można umrzeć z powodu przedawkowania ziemniaków, ryżu, kaszy czy warzyw – historia ani medycyna nie znają takich przypadków, natomiast można nabawić się wielu niemiłych choróbsk z przedawkowania mięs, nabiałów, cukru i olejów.
Dna moczanowa zwana podagrą kiedyś dotykała tylko królów i bogaczy, bo żywili się „na bogato”: tłusto, słodko, kalorycznie i bardzo odzwierzęco, ale dzisiaj dotknąć może każdego, bo nam się od tego dobrobytu w tyłkach poprzewracało (jak mawiała moja z kolei babcia i miała rację!), ale natury to nie interesuje co kto myśli na temat „zdrowotności” pokarmów pochodzących z uboju (mięso) i kradzieży (jaja, mleko), ponieważ owszem my te pokarmy możemy jeść i nie padniemy od tego na miejscu trupem, lecz są one raczej przez naturę przewidziane na czas głodu, wtedy gdy ziemia nic nie urodzi (nie wiem – jakaś katastrofa, powódź, cokolwiek), może jeszcze jak się ktoś uprze to dla uświętowania jakiejś wyjątkowej okazji (świnię się kiedyś raz w roku ubijało albo jak wesele było w rodzinie), w przeciwnym razie kto obdarzony inteligencją i sumieniem codziennie kradłby lub zabijał aby się najeść?
Dzisiaj o tym nie myślimy, bo po prostu jedziemy do sklepu, gdzie produkty odzwierzęce leżą i na nas czekają po taniości, dostępne przez 365 dni w roku, same najlepsze kąski, opakowane w kolorowe torebki, puszki i pudełka, położone na tackach owiniętych błyszczącą folią, nic tylko brać. Więc bierzemy, dorabiamy do tego swoją własną ideologię („to dla zdrowia, bez tego przecież nie da się przeżyć, można nawet umrzeć, więc TRZEBA jeść CODZIENNIE”) tyle tylko, że ani nasze durne filozofie nie są poparte naukowo (bo już na 100% wiadomo, że nadmiar tych produktów w diecie może mieć z czasem niekorzystny wpływ na zdrowie) ani też natury nasze dorabiane filozofie zupełnie nie interesują – nie zmienimy naszej biochemii ani fizjologii choćbyśmy nie wiem jaką bajkę na swój użytek wymyślili.
Annkk napisał(a):
No a mojemu dziadkowi przy dnie moczanowej lekarz zabronił jadać fasolkę po bretońsku. I jak tu wierzyć lekarzom?
Barbra napisał(a):
Annkk, w fasolce po bretonsku jest tłuszcz i mięso 🙂
Kinga napisał(a):
Najgorzej jak ciągle zmieniają według badań co jest zdrowe w żywieniu. Faktycznie potem my glupiejemy. Ja jestem zwolennikiem zrezygnowanie z przetworów mięsnych a nabiałem w małej ilości i rzadko.Przekonałam się na własnej skórze i na dzieciach. Czułam ze potrzebuje jeść dużo skrobi, bo faktycznie daje więcej energii. Podoba mnie się ta metoda skrobi, ale jak na razie nie wyobrażam bez odrobiny różnych olejów czy masła sezamowego czy orzechowego. Mam pytanie czy dzieci też mogą stosować tej diety (12 lat,8 lat i roczek). Dwójka starszych mają nietolerancję laktozy. A ja z kolei mam zwyrodnienie odbarwnikowe siatkowki. Byłabym wdzięczna na odpowiedz do moich pytań.
Marlena napisał(a):
Powiem tak: w latach 50-tych propagowano palenie tytoniu poprzez puszczanie reklam TV, w których brali udział lekarze, fikcyjni czy prawdziwi, nie ma znaczenia, ale były to osoby w białym kitlu, mówiące np. „najnowsze badania potwierdzają, że palenie tytoniu jest pozbawione skutków ubocznych dla nosa, gardła i płuc. Twój lekarz pali tylko Camele” (albo Viceroye, albo Chesterfieldy – w zależności od reklamy). Teraz po latach wiemy kto za te badania o nieszkodliwości palenia płacił i w jaki sposób były wykonywane (tak aby wynik był taki, jakiego oczekiwała tytoniowa branża). Dzisiaj inni lekarze w TV (przebrani czy prawdziwi, nie ma znaczenia) dentyści, propagują trujące pasty do zębów („jak wskazują badania tylko i wyłącznie fluor jest zbawieniem dla twoich zębów, twój stomatolog używa tylko pasty X”) tylko że zęby od tego się jakby nikomu zdrowsze nie robią. Ogłupianie ludzi dla pieniędzy i za pieniądze (pochodzące od wielkiego biznesu, który trucizny produkuje) ma długą tradycję i dotyczy to także jedzenia.
Jeśli nie wiadomo kto ma rację to prześledźmy pieniądze. Teraz na fali jest akurat „potrzebujemy dobrych tłuszczów, to węglowodany tuczą, owoce są szkodliwe, wszystko jest pryskane, więc jedzmy mięso i jajka” i tym podobne rzeczy. Producenci ziemniaków, ryżu czy batatów siedzą cicho, ich produktów nikt nie promuje, nikt na to bowiem nie wyłoży pieniędzy (w przeciwieństwie do bogatego przemysłu związanego z przetwórstwem zwierząt, który wmawia nam jak to zdrowo jest oprzeć swoją dietę na ich produktach). A że badania naukowe wskazują na coś zupełnie przeciwnego, to wykorzystuje się do celów propagowania takiego żywienia blogerów (są teraz setki blogów poświęconych dietom niskowęglowodanowym) albo dziennikarzy piszących pseudonaukowe książki o jakoby zbawiennym wpływie tłustej i bogatej w produkty odzwierzęce diety (np. Gary Taubes) oraz… ponownie lekarzy, którzy powiedzą ludziom dobre rzeczy o ich złych żywieniowych zwyczajach (np. dr Mark Hyman, dr Joseph Mercola i dziesiątki innych).
Nie ma ograniczeń wiekowych odnośnie stosowania diety opartej na skrobi. Jeśli jednak naprawdę ma ona działać prozdrowotnie, to izolaty tłuszczowe (oleje) należy usunąć z menu, podobne jak produkty odzwierzęce. Gotowanie bez oleju jest łatwe, to bardziej siła przyzwyczajenia prawdę mówiąc.
justyna a. napisał(a):
Marlenko, a co z białkiem w takiej sytuacji? tylko roślinne jemy? czy ewentualnie rybę lub jajko można wprowadzić?
Marlena napisał(a):
Białka jest wystarczająco dużo w produktach jakie się zjada na tej diecie (strączki, również ziemniaki, ryż, bataty, warzywa rozmaite i owoce – tam wszędzie jest białko).
Basia napisał(a):
Jejku ja od kiedy zdrowo się odżywiam ,jem mniej białka i więcej węglowodanów to tyję.Może być to rzeczywiście spowodowane ,ze używam tłuszczy do węglowodanów.Ja akurat jestem głodna po węglowodanach i dlatego lubię do nich tłuszcz.Marlenko nabieram kilogramów pijąc soki wyciskane i szczerze mnie to frustruje.Chcę być zdrowa,ale nie nabierać kilogramów bo źle mi z nimi.Nie widzę aby inni się na to skarżyli :/ !
Marlena napisał(a):
Przede wszystkim nie pijemy w ramach „codziennej porcji zdrowia” soków czysto owocowych, te są niekorzystne dla zdrowia z uwagi na sporą zawartość cukrów prostych przy jednoczesnym niedoborze błonnika, który trawienie ich mógłby spowolnić. Owoce najlepiej jadać w całości i co do tego zgodni są wszyscy lekarze leczący dietą (aczkolwiek w wyjątkowych wypadkach używają leczniczo np. czystego soku z granatów, ale robią to w ramach określonej terapii, bazując na dostępnej wiedzy naukowej).
Jeśli chodzi ogólnie o przybieranie na wadze: praw termodynamiki nie zmienimy – na pewno tuczy nas to, co wsadzamy do buzi, z wdychanego powietrza ustrój tkanki tłuszczowej przecież nie wyprodukuje. To musi więc trafić do buzi – nie inaczej. Czy może to być sok warzywny (bez dodatku tłuszczu) dołożony do „normalnej” diety, pomimo że jedna jego szklanka ma mniej niż 100 kcal? Oczywiście, to może być dokładnie rzecz biorąc wszystko! Nie spalisz – odkładasz. Samo niestety nie wyparuje, tylko kończy w biodrach. 🙁
Inne czynniki również mają znaczenie (np. hormony, przyjmowanie pewnych leków), oczywiście poziom aktywności fizycznej, notorycznie stosowane złe połączenia pokarmowe (niewystępujące w naturze jak np. wspomniane w artykule połączenie „słodkiego z tłustym” – tak jak dzieje się to w wyrobach cukierniczych, chlebie smarowanym tłuszczem, pizzy czy kaszy tonącej w oliwie, makaronach z tłustym sosem, frytkach smażonych na głębokim tłuszczu itp.), powszechne dodawanie do pożywienia dużych ilości niewystępujących w naturze izolatów (cukier i olej czyli wyizolowany węglowodan, wyizolowane kwasy tłuszczowe), a także czynniki niezwiązane z jedzeniem i ruchem (np. czy szanujemy rytm dobowy, jak reagujemy na stres, stopień naszej ekspozycji na szkodliwe substancje rozpuszczalne w tłuszczach pochodzące z pożywienia, kosmetyków, wody, powietrza i inne pomniejsze czynniki podejrzewane o „współudział” w tyciu).
Z wiekiem ponadto nasze spalanie spowalnia i jeśli nadal jemy tyle ile wcześniej, to często zaczynamy tyć (chyba, że zintensyfikujemy naszą aktywność fizyczną, ale wszyscy wiemy, że z wiekiem dzieje się raczej odwrotnie). Warto dokładnie przyjrzeć się na naszej diecie, ale tak uczciwie: przez choćby parę dni prowadzić dziennik żywieniowy, notując w nim bardzo dokładnie wszystko co trafia do buzi (wraz ze składnikami danej potrawy), każdy okruszek i kropelkę, bez oszukiwania. Skonsultować te nasze zapiski można ewentualnie z dietetykiem, który pomoże wyliczyć czy przyjmowana ilość energii odpowiada naszemu obecnemu trybowi życia, wiekowi, obecnej masie ciała i płci (chyba że poradzimy sobie sami korzystając z kalkulatorów online), warto też zbadać hormony (np. bardzo ważne dla metabolizmu są np. hormony tarczycowe).
janka napisał(a):
Marleno a ja mam takie pytanie : jaki jest powód tego, że na niektóre pytania skierowane do Ciebie nie odpowiadasz?
Marlena napisał(a):
Jeśli nie znam odpowiedzi, jeśli jest to pytanie bardziej do lekarza niż do mnie (wiele osób zapomina lub nie wie, iż ja lekarzem nie jestem i prowadzę hobbystycznego bloga, a nie poradnię lekarską czy forum medyczne), jeśli na dane pytanie już odpowiadałam czytelnikom wiele razy lub informacje na ten temat można wyszukać na witrynie (za pomocą wyszukiwarki i listy tagów lub w polecanych lekturach w zakładce „Lektury”) – to 3 najczęściej występujące sytuacje.
Iwona napisał(a):
Pani Marleno. Proszę doradzić czy dieta skrobiowa sprawdza się przy kamicy żółciowej. Czy autor książki coś pisze na ten temat. Chciałabym zastosować tylko nie wiem czy w kamicy mogę. Mam sporą nadwagę i cukier lekko podniesiony, od jakiegoś czasu staram się odżywiać jak najbardziej naturalnie ale waga stoi. Uwielbiam ziemniaki, kasze tylko czy Pani zdaniem można odciąć tłuszcz przy kamicy? Będę wdzięczna za Pani opinię.
Marlena napisał(a):
Nie wiem z jakiej przyczyny masz kamicę, bo przyczyny są różne. Dr McDougall pisze w każdym razie, iż 90% kamieni żółciowych u współczesnych ludzi to kamienie cholesterolowe powstające zazwyczaj wtedy gdy ludzie jedzą zbyt tłusto, przez co żółć staje się przesycona cholesterolem, a sprawa się dodatkowo pogarsza gdy do tego uwielbiają słodycze, czekoladki, ciasteczka, nadużywają pokarmów odzwierzęcych (dodatkowe źródło cholesterolu), smażonych itd., a zjadają za to zbyt mało błonnika czyli warzyw i owoców oraz piją zbyt mało wody (niedostateczne nawodnienie dodatkowo zagęszcza żółć). Jednym słowem od zdrowej diety kamienie się nie tworzą lecz od za tłustej i za słodkiej (a często ma miejsce jedno i drugie).
My kobiety częściej padamy ofiarą kamicy m.in. z uwagi na estrogeny i częste stosowanie diet odchudzających oraz tabletek antykoncepcyjnych czy też hormonalnej terapii zastępczej. W medycynie anglosaskiej jest nawet taki skrót: FFF (female, fat and forty) oznaczający potencjalną kandydatkę do kamicy żółciowej: kobieta (female), z nadwagą/otyłością (fat) i około czterdziestki (forty). Dr McDougall pisze, iż opracowana przez niego dieta przy kamicy jest wskazana, ponieważ nie powoduje narastania problemu. Nie stosuje się w niej niewystępujących w naturze izolatów (cukier, olej) ani pokarmów odzwierzęcych będących dodatkowym źródłem cholesterolu. Kamienie, które już ktoś ma lecz są asymptomatyczne (bezobjawowe), proponuje zostawić i nie ruszać ich, ponieważ jak wskazują badania wycinając woreczek żółciowy ludzie cierpią na więcej komplikacji niż gdy nic nie robią, a tak poza tym to pozbywają się skutku, ale nie przyczyny, a przyczyną o największym znaczeniu jest tutaj zła dieta. Lepiej jest więc zmienić dietę czyli przestać sobie robić nią krzywdę przede wszystkim. Tutaj jest artykuł dra McDougalla na temat kamicy (w jęz. ang.): https://www.drmcdougall.com/misc/2002nl/apr/gallbladder.htm
Justyna napisał(a):
Marlenko, a co sądzisz o chlebie esseńskim (ze skiełkowanych ziaren zbóż)? Lepszy od chleba na zakwasie? Wydaje się być zdrowy a przy tym łatwy do zrobienia
Marlena napisał(a):
Tak, kiełkowanie podobnie jak fermentacja pozwala na zmniejszenie się substancji antyodżywczych i zwiększenie tych dobroczynnych.
Iwona napisał(a):
A jaką ilość wit B12 suplementować
Marlena napisał(a):
Dr McDougall proponuje 1 kapsułkę 500 mg raz w tygodniu.
Wioletta napisał(a):
Podczytuję od jakiegoś czasu Twojego bloga. I mam mieszane uczucia… tzn. ogólnie bardzo inspirujesz, zgadzam się z Twoją „filozofią żywieniową” i stosuję ją na sobie i dużej mierze na mojej rodzinie. Trudno zmienić pewne nawyki ale małymi kroczkami i do przodu. Na początku dietetycvzka wyeliminowała z diety moich córek mleko i wszystkie przetwory mleczne, gluten, cukier, drożdże. Potem sama kombinowałam… Ale wracając do mieszanych uczuć.. Moja córka cierpi na padaczkę lekooporną. Podjęliśmy próbę leczenia dietą ketogenną. Wyszliśmy z założenia, że to będzie lepsze niż 3 antyepileptyki w jednym czasie. I znów wracając do meritum: dieta keto jest dietą opartą na śladowej ilości węglowodanów i białka natomiast na ogromnej ilości tłuszczu. Oczywiście dietę prowadzimy pod kontrolą lekarza neurologa, badając małą co kilka tygodni wzdłuż i wszerz… A ja się już gubię w tym wszystkim. A może ja jej szkodzę bardziej tą dietą i 3 lekami podawanymi równocześnie? Z jednej strony cieszy mnie, że liczba napadów zmalała z drugiej martwi, że zrujnuję jej naczynia krwionośne, kości, wątrobę, może nerki…
Marlena napisał(a):
Leczenie dietą ketogenną dzieci chorych na padaczkę lekooporną ma długie tradycje. Ogólnie rzecz biorąc regularnie powtarzane poszczenie jest skutecznym lekiem na wiele chorób, w tym na padaczkę, lecz dzieci nie mogą pościć, nie można głodzić dzieci ponieważ one są w trakcie rozwoju, dlatego właśnie stosuje się odżywianie mimikujące głodówkę, jest nim właśnie dieta wysokotłuszczowa, ketogeniczna. Na tej diecie dzieci nie przebywają oczywiście przez całe swoje życie, po ustabilizowaniu się sytuacji (co zazwyczaj trwa 2-3 lata) wyprowadzane są powoli z diety ketogennej, a metabolizm pod okiem lekarzy i dietetyków jest z powrotem przestawiany na normalny fizjologiczny tryb czyli spalanie glukozy zamiast ketonów.
Dużo informacji oraz historii sukcesów małych pacjentów odnośnie stosowania diety ketogennej u dzieci chorych na padaczkę zawiera książka Julii Schopick „Nieznana Medycyna”, osobom zainteresowanym polecam lekturę.
Paulina napisał(a):
Pani Marleno, a co z „moim” ukochanym kremem z awokado, kakao (karobu) i miodu ? Można czy nie?
Marlena napisał(a):
Owszem można, ale na pewno nie codziennie. Awokado w naturze zachowuje się podobnie jak każdy inny owoc: gdy dojrzeje to powisi na drzewie tydzień, może dwa. Potem gnije (czernieje) i opada. Dzisiaj zaś mamy dostęp do awokado przez 365 dni w roku, ale czy to znaczy, że mamy je zjadać codziennie albo nawet raz w tygodniu? W naturze byśmy tego przecież nie robili. Taki awokadowy deser jest co prawda o niebo bogatszy w składniki odżywcze niż ciastka czy lody z cukierni, jest to zdrowsza (gęstsza odżywczo) forma połasowania, ale tak czy inaczej zostawmy sobie tego typu przysmaki na świąteczne okazje.
Malgorzata napisał(a):
Pani Marleno! Choruje na toczen. Dr Amy Myers autorka „Mozna wyleczyc choroby autoimmunologiczne” leczy skutecznie dieta bez ZADNYCH zboz, straczkowych, nabialu, psiankowatych. Wlasciwie je sie tylko warzywa 3/4 posilku i mieso 1/4 posilku oraz owoce. Myers podpiera sie rowniez badaniami naukowymi uznanych autorytetow. U mnie ta dieta poprawila wiele. I jak tu nie zwariowac? Ciagle objawia sie nowy, madrzejszy, ktory twierdzi, ze jego dieta to ta wlasciwa. Co Pani o tym sadzi?
Marlena napisał(a):
Małgorzato, nie czytałam tej książki w polskim wydaniu, mam ją na moim czytniku Kindle po angielsku – kupiona i czeka na przeczytanie. Otworzyłam na chwilę Kindle i przeskanowałam pobieżnie zawartość. Pierwsze co mi od razu wpadło w oko to zalecenie znajdujące się na samym początku jej książki: „pozbądź się glutenu, zbóż, strączkowych i innych pokarmów wywołujących chroniczny stan zapalny.”. Problem polega na tym, że pani Myers nie wyjaśnia, iż te pokarmy (i wiele zresztą innych) są w stanie owszem wywołać ten nieszczęsny przewlekły stan zapalny TYLKO jeśli nasze jelita są nie w porządku: taka sytuacja ma miejsce jeśli ktoś choruje np. na choroby autoimmunologiczne. Jeśli zaś mamy zdrowe jelita pokarmy te nie tylko nie przyniosą nikomu szkody, ale wręcz przeciwnie – zapewniają długowieczność i przewlekłe zdrowie, a te bogate w skrobię wręcz dokarmiają nasz mikrobiom. Ale o tym pani Myers zapewne już nie pisze, choć mogę się mylić bo nie czytałam całej książki jeszcze. Być może objaśnienie to znajduje się gdzieś w książce. Jednak poznawszy już dobrze wybiegi intelektualne zwolenników Paleo obawiam się, że może go nie być. Pani Myers zaś jest z pewnością zwolenniczką diety Paleo i powtarza te same mantry, które powtarzają jak papugi wszyscy zwolennicy Paleo: zboża, strączki i mleko są szkodliwe – wywołują przewlekły stan zapalny organizmu (niektórzy idą dalej wmawiając nam, że nie jesteśmy nawet genetycznie przystosowani do ich spożywania i trawienia, co jest oczywistą nieprawdą biorąc pod uwagę choćby ilość naszych genów kodujących amylazę przeznaczoną do trawienia skrobi) i że kategorycznie powinniśmy ich w ogóle nie jeść. To co jeść? Zostaje mięso i warzywa (skrobiowe nie są mile widziane, bo węglowodany są „szkodliwe”) oraz odrobinę owoców (nie za dużo bo jest w nich ta straszna, no wiecie, fruktoza), czasem jeszcze jaja i orzechy. Cała reszta pokarmów jest ponoć wysoce szkodliwa dla ludzkiego organizmu, a szczególnie ziarna i strączki (co pozostaje w sprzeczności z ustaleniami nauki oraz obserwacjami długowiecznych zdrowych populacji, ale to szczegół). Oczywiście wyklucza się też pokarmy przetworzone (cukier, białą mąkę itp.) i to jest akurat OK, nawet bardzo OK, a co z resztą filozofii?
Jest bowiem jedno kłopotliwe pytanie, na które zwolennicy Paleo nie są w stanie odpowiedzieć: jeśli ziarna i strączki (a nawet mleko czy psiankowate) są takie „szkodliwe” dla człowieka to jak to się stało, że to właśnie na tych pokarmach wyrosły i nadal utrzymują się całe populacje i pech chce, że populacje te należą do najdłużej żyjących w zdrowiu na tej planecie? Takie rzeczy jak nabywane już w średnim (i coraz młodszym niestety) wieku alergie, choroby serca i układu krążenia, rak, cukrzyca, choroby autoimmunologiczne, otyłość, SIBO, IBS, Crohn, refluks, zaparcia, zaćma, demencja, powykręcane na starość stawy itp. to w tych populacjach wyjątek, a nie tak jak u nas reguła. Jeśli popatrzymy na Niebieskie Strefy Długowieczności jakie jeszcze się uchowały na planecie Ziemia, to widzimy ich 5 i w każdej są zboża i strączki, warzywa psiankowate, a w niektórych nawet mleko: mamy Okinawę żyjącą głównie na ryżu, batatach i fasolce mung, Nicoyę w Kostaryce żyjącą głównie na kukurydzy, fasoli i ziemniakach, Sardynię żyjącą głównie na pszenicy i (olaboga!) mleku i serach (kozich co prawda, ale zawsze) z dodatkiem ogromnej ilości pomidorów (ale też i ziemniaków, papryki i bakłażanów), na greckiej Ikarii znów pszenica i kozie lub owcze mleko i zrobione z nich sery oraz dużo strączkowych i psiankowatych, a Adwentyści z kolei jedzą wegańsko lub wegetariańsko i w ich diecie z pewnością nie brakuje strączków, pszenicy i innych ziaren tudzież psiankowatych warzyw. Oczywiście wszystkie strefy długowieczności łączy też jedna wspólna cecha, a mianowicie umiłowanie olbrzymiej ilości rozmaitych warzyw i owoców na talerzu oraz nieporównywalnie mniejsze niż u nas spożycie produktów przemysłowo przetworzonych. Zobaczmy więc jak w każdej (i to naprawdę W KAŻDEJ!) z tych odnoszących zdrowotny sukces populacji spożywane są ziarna i strączki i na jaką skalę. Często dołączone są warzywa psiankowate a nawet mleko (kozie, owcze). Geny? Nie łączy tych wszystkich ludzi genetyka – pochodzą z różnych stron świata, mają różny kolor skóry, żyją w różnych częściach świata, wyznają też różne wierzenia religijne.
Co z tym fantem teraz zrobić? Jak to: tyle szkodliwego glutenu, tyle trujących strączków, tyle zabójczego mleka oraz wrednych psiankowatych i ludzie ci dożywają setki bez trzymanki spożywając jedynie sporadycznie i od święta mięso (nazwane przez Myers „białkiem wysokiej jakości”, jak rozumiem inne białka są jakości niskiej?), a niektóre społeczności zdrowych i długowiecznych (np. Adwentyści) nawet w ogóle nie spożywają grama pokarmów odzwierzęcych, stanowiąc tym samym wdzięczny materiał dla badaczy porównujących stan zdrowia i ryzyko zapadania na różne choroby na różnych dietach.
Powtórzmy zatem pytanie: jak te populacje to robią, że mają czelność dożywać w zdrowiu do setki jedząc te wszystkie wstrętne, szkodliwe dla człowieka pokarmy, wywołujące rzekomo przewlekły stan zapalny? Jak do tej pory żaden zwolennik diety Paleo nie był w stanie na to pytanie odpowiedzieć. Powstają kolejne Paleo-blogi i Paleo-książki, ale nie szukajmy tam odpowiedzi na to pytanie. Miliony ludzi na tej planecie dadzą się w związku z tym jeszcze nabrać na opowieści o naszym rzekomym nieprzystosowaniu do trawienia ziaren i strączków (co nie jest prawdą) albo o wywoływaniu przez nie przewlekłego zapalenia (co może być owszem prawdą lecz jedynie częściowo, czyli głównie w przypadku osób z uszkodzonymi jelitami, kiepskim mikrobiomem – w przeciwnym razie człowiek z reguły świetnie trawi wszelkie zboża, strączki a nawet, olaboga, pewne naturalne produkty mleczne oraz warzywa psiankowate i wszelkie możliwe owoce, dożywając na tych pokarmach stu i więcej lat w zdrowiu i jasności umysłu).
Owszem, Myers ma rację: masz uszkodzone jelita, dziurawe jak sito – odstaw pewne pokarmy, bo mogą ci zaszkodzić. Napraw więc te jelita. Wywal chemię z kosmetyków, oczyść kuchnię (przetworzona pseudożywność, używki itp.) i łazienkę (chemikalia wszelakie), opanuj stres itd.. To jest wszystko OK, sama do tego namawiam moich czytelników. Jednak autorka nie przekona mnie, że ziarna, strączki czy wybrane warzywa są „szkodliwymi pokarmami wywołującymi stan zapalny”, bo ona sama się nabawiła choroby będąc wegetarianką i w związku z tym mięso teraz jest dobre, a zboża i strączki złe, co niektórzy odczytują jako komunikat, iż wszyscy powinniśmy zaprzestać ich spożywania raz na zawsze. Nie tak szybko pani Myers! To są dary ziemi. Miliardowe populacje odnoszące sukcesy na nich się wychowały i dożyły (oraz nadal dożywają) w zdrowiu podeszłego wieku. Mamy również do spożywania i trawienia tych pokarmów fizjologiczne narzędzia wykształcone w drodze ewolucji. Nic tego nie zmieni bo z naturą nie da się wygrać. To nie pokarmy te same w sobie są „złe” – to stan przewodu pokarmowego u niektórych osób powoduje problemy: im jest gorszy nasz stan przewodu pokarmowego tym gorzej dla nas, to oczywiste.
Antybiotyki i inne leki, różne infekcje, szybko następujące po sobie szczepienia, liczne toksyny środowiskowe (zjadane, wypijane, wcierane w skórę itd.), nadmierna higienizacja i bakteriofobia, nie zawsze medycznie uzasadnione coraz liczniejsze sztuczne porody (cesarki) i sztuczne karmienie niemowląt, niedobór w diecie pokarmów fermentowanych (probiotyki) i pokarmów działających prebiotycznie (karmiących nasze dobre mikroby), powszechna nadkonsumpcja silnie przetworzonego i/lub chemicznie poprawianego pseudożarcia (w tym również nagminne nadużywanie izolatów spożywczych jak cukier i olej) i w końcu życie w ciągłym stresie i pogoni nie wiadomo za czym – to są nasze grzechy, grzechy naszej cywilizacji przeciwko naturze i jej prawom, to są te czynniki niszczące naszą odporność i nasze wewnętrzne środowisko (mikrobiom) stojące na straży zdrowia, a nie samo w sobie zjadanie ziaren czy strączków – powiedzmy sobie to szczerze.
Na nic się nie zda tutaj dorabianie filozofii do sztucznie wykreowanej diety, która choć może mieć działanie lecznicze (jest w końcu dietą mocno eliminacyjną), to rozwiązaniem optymalnym na całe życie zapewne nie jest – przynajmniej mnie nie jest nic wiadomo o obecnie żyjących populacjach dożywających w zdrowiu podeszłego wieku na codziennym spożywaniu mięsa z warzywami i odrobiną owoców (wymarłe populacje paleolityczne niezbyt mnie interesują w tym kontekście, choćby z tego względu, że dzisiaj żyjemy w zupełnie innych warunkach środowiskowych). Nie są mi też znane żadne badania, które potwierdziłyby działanie takiej diety w kontekście długoterminowego zapobiegania różnym chorobom cywilizacyjnym takim jak choroby serca, demencja, choroby metaboliczne czy nowotwory. Przeciwnie – nadkonsumpcja mięsa jest wręcz powiązana z m.in. zwiększeniem ryzyka wystąpienia wielu rodzajów nowotworów, cukrzycy typu 2, chorób serca i układu krążenia oraz nadwagi i otyłości (ciekawe czy Myers była uprzejma wspomnieć o tym fakcie w swojej książce?), a nie dotyczy to być może ryb i owoców morza wykazujących w wielu badaniach działanie ochronne, ale pełnej zgodności badaczy co do tego również tak do końca nie ma (pomijając już fakt, że zaśmieciliśmy i zatruliśmy nasze wody w tragiczny sposób – dziw, iż jeszcze jakiekolwiek stworzenia są w stanie utrzymać się w nich w ogóle przy życiu).
Być może oczywiście z uwagi na wyeliminowanie wielu pokarmów taka dieta może się sprawdzić w celach leczniczych przez jakiś czas, ale czy można ją brać pod uwagę jako optymalne rozwiązanie na całe życie to jest moim zdaniem bardzo dyskusyjne (chyba że ktoś ma tak uszkodzone jelita, że innego wyjścia dla niego już do końca życia nie ma). Co z tego, że podleczymy sobie chorobę autoimmunologiczną, skoro tym samym narażamy się na zwiększone ryzyko innych przewlekłych chorób cywilizacyjnych? Jest to dieta sztuczna, pomimo usilnego doszukiwania się jej naturalności i rzekomych korzeni historycznych (a nawet prehistorycznych). W naturze tymczasem nie mielibyśmy wielkich szans na codzienne zdobycie świeżej porcji mięsa przez 365 dni w roku, możliwość tę zawdzięczamy dzisiaj przemysłowi, który dla nas zwierzęta na mięso przetwarza: hoduje, rozmnaża, zabija, oczyszcza, ćwiartuje, pakuje i sprzedaje.
Basia napisał(a):
Ja nabrałam 3kg wprowadzając na śniadanie owsianke bez mleka,soki nie są owocowe tylko marchwiowysa m lub z jednym jabłkiem,nabieram na soku z buraków,mieszam tez z kapusta.Widzę,ze najszybciej na marchwiowym i buraczanym.Niedajboże kawałek babana do tego to jeszcze szybciej.Wczesniej jadłam spore ilości nabiału i łatwiej było mi wage kontrolować chodź już wiem ,że niezbyt zdrowo.Czy uważasz ,ze indeks glikemiczny tych produktów może być przyczyną.Bardziej ponosza mi cpoziom cukru we krwi i dlatego nabieram szybciej czy wg. Ciebie nie…?Dziękuję za odp.
Marlena napisał(a):
Buraki surowe nie mają zbyt wysokiego IG (ok. 30, ale gotowany już 65). Nie mam doświadczeń z czystym sokiem wyciśniętym z buraka, zawsze burak u mnie stanowi tylko jeden ze składników soku (np. tego: https://akademiawitalnosci.pl/rubinowe-slonce-wyciskany-sok-warzywno-owocowy/), podobnie jak marchew (np. tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/imbirowe-carottini-wyciskany-sok-warzywno-owocowy-przepis/). Owszem, czasem wypiję czysty marchwiowy sok, ale mówiąc szczerze ani to nie jest kaloryczne (szklanka soku ok. 85 kcal) ani nie ma nie wiem jak wysokiego wysokiego IG (43). Myślę, że sok z buraka czysty miałby podobny, bo marchew surowa i burak mają podobne IG. Tak więc nie wiem ale szukałabym na Twoim miejscu przyczyny tycia gdzie indziej raczej niż w warzywnych sokach, a jeśli nic nie przychodziłoby mi do głowy to skonsultowałabym to z lekarzem aby ustalić przyczynę tycia i zrobić odpowiednie badania. Indeks glikemiczny jest owszem ważny, ale wszystkiego nam nie mówi, zdaniem dietetyków lepszym wskaźnikiem jest ładunek glikemiczny – wszystko zależy od wielkości porcji danego pokarmu jaką na jeden raz spożyjemy.
Małgorzata napisał(a):
doskonale rozumiem Basię.
Ja też jestem na diecie skrobiowej, jakies 6-7 mięsięcy, czuję sie super, ale jak byłam gruba tak jestem gruba.
Nie mogę schudnąć, choć jestem ogólnie zdrowa.
Jak byłam na diecie warzywno-owocowej, głównie sokowej, to też mi waga nie drgnęła, a na soki marchwiowe i buraczkowe, a także banany reagowałam przyspieszonym tyciem.
Marlena napisał(a):
Może sprawdź sobie tarczycę, Małgorzato, zrób badania hormonów. W normalnych warunkach niedobór kaloryczny powoduje spalanie przez organizm tego, co wcześniej odłożył on jako zapas energetyczny.
Małgorzata napisał(a):
też właśnie myślałam o hormonach, chyba je faktycznie sprawdzę.
Oprócz tarczycy co jeszcze Pani by na moim miejscu zbadała?
Jakiś czas temu doszłam do wniosku, że chyba przesadzam z ilością jedzenia. Jem zdrowo, trzymam się zasad, ale lubię jeść i chyba jem za dużo, choć nie czuję się przejedzona.
Ale może tu jest problem?