Mile widziane stało się obecnie rozprawianie na temat szkodliwości margaryn czy tłuszczu trans oraz wypowiadanie w towarzystwie opinii typu „potrzebujemy dobrych tłuszczów”. Nie licz jednak na ożywioną konwersację wspominając to samo o węglowodanach. Kiedy powiesz: „potrzebujemy dobrych węglowodanów” większość osób może w ogóle nie mieć pojęcia o czym mówisz!
W umyśle niejednego przeciętnego człowieka węglowodany zostały wszystkie wrzucone do jednego worka jako „rzecz szkodliwa i tucząca” czyli taka, którą warto ograniczać (na rzecz białka i/lub tłuszczu, które z kolei są postrzegane jako zdrowe i bardzo potrzebne).
Prawdziwą furorę robi za to dieta niskowęglowodanowa – zresztą to kolejny już raz w ciągu ostatnich kilku dekad (nic dziwnego – ma naprawdę hojnych oraz wpływowych sponsorów w postaci przemysłu związanego z przetwórstwem zwierząt, produkty odzwierzęce bowiem nie są źródłem węglowodanów, składają się jak wiadomo głównie z białka i tłuszczu).
Ostatnimi czasy stara dieta Atkinsa (niskowęglowodanowa) na której autor zbił fortunę w latach 70-tych (po czym godnie zszedł na zawał ważąc 117 kg przy wzroście 179 cm) została wyciągnięta z trumny, ubrana w nowe szatki oraz nową filozofię i teraz nazywa się na przykład „dieta Paleo” albo „dieta South Beach” albo „dieta Zone” lub jakkolwiek inaczej.
Po czym zatem poznać, że dieta jest typu low-carb (niskowęglowodanowa)? Głównie chodzi w niej o to, aby w ramach nowego sposobu na życie czerpać teraz swoje kalorie przede wszystkim z tłuszczu i/lub białka, a drastycznie zmniejszyć (lub w ogóle usunąć) z diety wszelkiego typu węglowodany: produkty skrobiowe, zbożowe, nasiona roślin strączkowych, a nawet owoce, bo te też są „podejrzane” o szkodliwość dla zdrowia.
Nasilone propagowanie diet niskowęglowodanowych spowodowało, że stare, dobre węglowodany (jak np. ziemniaki, czy chleb) pod wpływem licznych oskarżeń o rozmaite bezeceństwa jakby „wyszły z mody”, a ich sprzedaż w ciągu ostatnich kilkunastu lat gwałtownie zaczęła spadać, podczas gdy ludzie zaczęli objadać się białkiem i/lub tłuszczem uważając wszelkiego typu węglowodany za zło wcielone i przyczynę wszelakich nieszczęść.
Czy słusznie jednak jest obawiać się węglowodanów? Czy za twierdzeniami, iż są niebezpieczne, szkodliwe i tuczące stoi nauka, czy też raczej jest to kolejny… mit żywieniowy?
Przestawię dzisiaj sylwetkę lekarza, który udowodnił jakie działanie na zdrowie może mieć dieta oparta na produktach skrobiowych. Panie i Panowie – oto dr John A. McDougall, lekarz internista, który od ponad czterdziestu lat nie tylko skutecznie leczy ludzi skrobiową dietą, ale również publikuje wyniki swojej pracy w literaturze naukowej jak również pisze o tym książki dla zwykłych zjadaczy chleba (oraz ziemniaków, ryżu, batatów, roślin strączkowych i zbóż wszelkiego typu).
Jedna z jego książek została wydana również w języku polskim: „Zdrowie bez recepty” – niezmiernie ciekawa i pouczająca lektura, obalająca wiele mitów krążących na temat węglowodanów.
Najpierw jednak wyjaśnijmy sobie kwestię węglowodanów: które z nich są w naszej diecie na pewno najmniej pożądane? Te, które zostały wyprodukowane ludzką ręką. Węglowodany proste w postaci przetworzonej (wyizolowane, rafinowane) – nie rosną przecież na drzewie, to człowiek je stworzył i zaczął je zjadać w niewyobrażalnych ilościach – na swoją zgubę.
Cukier, syrop fruktozowo-glukozowy, biała mąka i wyroby z niej, cukrowane płatki śniadaniowe, wyroby cukiernicze wszelkiego typu, słodkie napoje gazowane i „zdrowe” pseudosoczki napakowane cukrem – żadnej z tych rzeczy nie wymyśliła natura, lecz człowiek.
A właśnie tego typu „żywność” (choć niczego pożywnego w niej przecież nie znajdziemy) króluje obecnie w sklepach, knajpach, barach i stołówkach, czy nawet na prywatnych przyjęciach: jak pieczywo, makaron czy ryż to biały, jak deser to na bazie cukru, tłuszczu i białej mąki – jakżeby inaczej, a do picia rozmaite słodkie napoje, gazowane lub nie.
Witajcie w królestwie pustych, bezwartościowych węglowodanów!
Gdybym miała ustosunkować się do słynnego hasła reklamowego ukutego jeszcze przed wojną przez Melchiora Wańkowicza na zamówienie przemysłu cukrowniczego („Cukier krzepi!”) to powiedziałabym, że owszem, bardzo krzepi – ale nie ten pochodzący z cukrowni, lecz jedynie ten zawarty w całościowych pokarmach roślinnych.
Owszem, wszystkie węglowodany to chemicznie rzecz ujmując cukry – proste lub złożone. Lecz nie każdy cukier szkodzi, tak jak nie każdy krzepi.
Podobnie jak to jest z tłuszczami czy białkami – również cukry mogą być dobre (wspierające zdrowie) i mogą być też cukry złe (nie wspierające zdrowia, a nawet mu szkodzące).
Jedne węglowodany jednym słowem dodają owszem krzepy (te umieszczone zostały w darach natury), a inne ją potrafią odebrać (te wyprodukował sobie człowiek by dogadzać podniebieniu lub dla swej wygody).
Czym jest skrobia i dlaczego dr McDougall karmi nią swoich pacjentów?
Skrobia to też cukier czyli węglowodan: należy do węglowodanów złożonych (wielocukrów zwanych inaczej polisacharydami) obficie występujących w naturze.
Rośliny przechowują skrobię jako swój materiał energetyczny (w korzeniach, bulwach, nasionach, owocach). Skrobia składa się z wielu cząsteczek cukru prostego, glukozy (ulubionego paliwa naszych komórek), a jej trawienie (rozcinanie długich łańcuchów na pojedyncze molekuły glukozy, zużywanej następnie jako źródło energii dla naszych komórek) odbywa się stopniowo i powoli – dzięki temu długo odczuwamy sytość po spożyciu posiłku bogatego w skrobię.
Nie jest też niezbędny „zakwaszony żołądek” by trawić skrobię (ostatnio „zakwaszanie żołądka” stało się niezwykle na topie). Można sobie spokojnie darować jakiekolwiek ceregiele w tym kierunku (picie octu i takie tam). Żołądek nie bierze udziału w trawieniu skrobi.
Jej trawienie w ludzkim ustroju odbywa się za pomocą enzymów zwanych amylazami: proces ten rozpoczyna się w jamie ustnej, gdzie enzym zawarty w naszej ślinie (amylaza ślinowa czyli inaczej ptialina) trawi wstępnie skrobię.
Warto zawsze dobrze żuć pokarmy: ocenia się, że łącznie amylaza ślinowa trawi ok. 30% skrobi – oczywiście pod warunkiem, że nie połykamy jedzenia jak gęsi, lecz dokładnie je żujemy, mieszając ze śliną.
Dalsze etapy trawienia skrobi w naszym ustroju odbywają się w dwunastnicy (pod wpływem enzymów wydzielanych przez trzustkę) oraz jelicie cienkim (pod wpływem enzymów produkowanych w ściankach jelita).
Warto przy okazji wiedzieć, że zwierzęta mięsożerne zostały przez naturę pozbawione amylazy – ich organizmy jej po prostu nie produkują (bo i nie ma do czego).
Jak się wydaje to my właśnie jesteśmy jedynym gatunkiem na planecie Ziemia tak doskonale przystosowanym biologicznie do jedzenia i trawienia skrobi: nawet najbliżej spokrewnione z nami szympansy mają w swoim DNA tylko dwie kopie genu kodującego amylazę, podczas gdy człowiek ma takich kopii aż sześć, co oznacza, iż w ludzkiej ślinie jest 6-8 razy więcej amylazy przeznaczonej do trawienia skrobi.
Jak do tego faktu mają się stwierdzenia typu „nie jesteśmy przez ewolucję przystosowani do trawienia skrobi” (zbóż, roślin strączkowych – niepotrzebne skreślić) rozgłaszane przez wyznawców diet niskowęglowodanowych? ?
Naukowe fakty udowadniają nam bowiem tymczasem coś wręcz przeciwnego: mamy jak się okazuje wszelkie uwarunkowania do doskonałego trawienia skrobi, nawet bardziej niż do trawienia jakiegokolwiek innego pokarmu (mięsnego, nabiałowego itp.).
I to jest dobra wiadomość, bo skrobię w przyrodzie stosunkowo prosto i łatwo zdobyć, podczas gdy za większą ilością tłuszczu lub białka trzeba się (było) ostro naganiać lub narażając życie wspinać na wysokie drzewa (awokado, oliwki, orzechy, kokos – dodatkowo jeśli chodzi o dwa ostatnie dochodzi jeszcze problem z rozbiciem skorupy by dostać się do owych tłustości), jednym słowem natura częściej tłustości przed nami ukrywa niż je nam podstawia pod nos.
Nie robi tego złośliwie, ma w tym swój doskonale inteligentny plan – jest nim ochrona naszego zdrowia. Nigdy też nie łączy ona w żadnym pokarmie tego co tłuste z tym co słodkie: jeśli popatrzymy na stworzone przez naturę pokarmy, to zwrócimy uwagę, że albo coś jest bardzo słodkie albo bardzo tłuste, lecz nigdy nie jednocześnie.
Lecz to, co było zrozumiałe w kulturach zbieracko-łowieckich, przestało być zrozumiałe w kulturze współczesnej, kiedy to wsiadamy wygodnie do samochodu i udajemy się do najbliższego sklepu po tyle dowolnego rodzaju pokarmu ile tylko zechcemy i przetworzonego tak jak chcemy, dostępnego o każdej porze roku przez 365 dni.
W tej sytuacji nic dziwnego, że poprzewracało się nam w głowie (żeby nie powiedzieć w innej części ciała, znajdującej się znacznie niżej): jemy nie tylko za dużo ale też i nie to co potrzeba, a najczęściej po prostu nie wiemy już co jeść, ponieważ z różnych stron dosięgają nas sprzeczne przekazy.
Dr McDougall wychodzi z założenia, że każde stworzenie ma swoją idealną dietę przewidzianą dla niego przez naturę: ma ją pies, ma ją kot, ptak, ryba czy inne zwierzę, zatem ma ją też i człowiek – dr McDougall nie ma wątpliwości, że dla człowieka dietą idealną jest właśnie dieta obfitująca w skrobię, do spożywania której jesteśmy biologicznie i fizjologicznie przystosowani wręcz bezkonkurencyjnie w porównaniu z innymi stworzeniami zamieszkującymi naszą planetę.
I to jest pierwszy powód, dla którego sam tę dietę stosuje jak również jego pacjenci.
Główną przyczyną zatruwania organizmu i wynikających z tego przewlekłych chorób jest zdaniem doktora McDougalla dieta obfitująca w produkty odzwierzęce oraz stworzone ludzką ręką izolaty tłuszczowe (w tym oleje roślinne, nawet te „zdrowe oleje”, wyciskane na zimno, oliwa z oliwek itp.).
Te dwie grupy produktów w diecie McDougalla są usunięte z menu, podobnie jak produkty przetworzone.
Drugim powodem dla którego dr McDougall karmi swoich pacjentów pokarmami skrobiowymi jest spektakularna skuteczność takiego sposobu żywienia: dieta oparta na produktach skrobiowych (uzupełniona o dodatek kolorowych warzyw oraz owoców, ale z wyłączeniem olejów roślinnych oraz jakichkolwiek pokarmów odzwierzęcych) po prostu działa!
Zresztą trudno to nazwać dietą – tego typu wysokowęglowodanowa dieta roślinna to dla doktora McDougalla po prostu styl życia: jesz (do syta, lecz nie przejadając się) to co lubisz i pozostajesz w zdrowiu, ciesząc się szczupłą sylwetką, jasnym umysłem i pełnią witalności aż do podeszłego wieku.
On sam wraz z żoną Mary (autorką licznych przepisów kulinarnych) jest na tej diecie już od niemal 40 lat, ciesząc się doskonałym zdrowiem i jasnością umysłu, których niejeden mężczyzna zbliżając się do siedemdziesiątki (pan doktor w maju właśnie obchodził 69. urodziny) może tylko pozazdrościć.
W jaki sposób dieta skrobiowa McDougalla przywraca zdrowie?
Zasady diety opartej na skrobi zostały przez McDougalla opracowane bazując na doniesieniach nauki, nic zatem dziwnego, że pan doktor odnosi w swojej pracy ogromne sukcesy i publikuje je w prasie medycznej oraz w przeznaczonych dla pacjentów książkach: przez kilka dekad prowadząc praktykę zdążył zgromadzić pokaźne archiwum przypadków.
Są to pacjenci, którzy niejednokrotnie przez swoich lekarzy zostali skazani na dożywotnie branie leków (a niektórzy nawet mieli przepowiedzianą rychłą śmierć i to nie przez wróżkę bynajmniej, lecz przez swojego lekarza), którzy próbowali już miliona „odchudzających” diet (niedziałających długoterminowo) i rozmaitych specyfików mających rzekomo poprawić im samopoczucie – farmakologicznych i naturalnych.
Ci ludzie dzisiaj są zdrowi, nie potrzebują lekarstw i zwyczajnie cieszą się życiem, jedząc przy tym swoje ulubione dania (bez liczenia kalorii w dodatku).
Zobaczmy co możemy zyskać odżywiając się według zasad diety dra McDougalla.
Dzieją się dwie zasadnicze rzeczy:
1. Masa ciała wraca do normy.
Przy konsekwentnym zastosowaniu zasad diety skrobiowej następuje stabilizacja masy ciała na prawidłowym poziomie: jeśli masz nadwagę to szybko lecz skutecznie zaczniesz się jej pozbywać (oczywiście jeśli masz niedowagę i chcesz przybrać na wadze to również jest taka możliwość, ale uczciwie rzecz ujmując większość z nas ma raczej problem odwrotny, czyli boryka się z nadwagą – szczególnie po przekroczeniu pewnego wieku lub urodzeniu dzieci).
Jednak diet odchudzających jest całe mnóstwo i powiedzmy sobie szczerze – dieta oparta na skrobi nie jest wcale sama w sobie dietą odchudzającą. Prawidłową masę ciała dostaje się tutaj po prostu jako bonus od natury.
Ale zaraz, czy nie słyszeliśmy zewsząd głosów, że „węglowodany tuczą”?
A skoro skrobia jest węglowodanem (co prawda złożonym, ale przecież ustrój i tak rozbija go na cząsteczki cukru prostego jakim jest glukoza) to skrobia powinna raczej tuczyć, a nie odchudzać?
Odpowiedź jaką daje dr McDougall jest następująca: każdy gram oleju to 9 kcal, gram mięsa lub sera to 4 kcal, natomiast gram skrobi to tylko 1 kcal. Produkty skrobiowe nie tylko dają poczucie sytości na długo, ale też dostarczają przy tym jedną czwartą kalorii jaką dostarcza mięso lub ser i jedną dziewiątą tego, co dostarcza olej.
Po drugie zaś – tylko ten będzie twierdził, że „skrobia tuczy”, kto nie ma pojęcia czym jest tak zwana lipogeneza de novo i jak przebiega ona u ludzi. Lipogeneza de novo jest to synteza lipidów (między innymi również tego tłuszczu jakim obrastamy) z substratów nielipidowych (nie będących tłuszczem).
Wszelkie badania naukowe przeprowadzone do tej pory dowiodły, że u ludzi lipogeneza de novo przebiega opornie (w przeciwieństwie do niektórych zwierząt, np. krów czy świń, u których lipogeneza de novo przebiega niezwykle sprawnie choćby na zbożu czy ziemniakach – te zwierzęta nie muszą jeść tłuszczu by obrastać w tłuszcz).
Zapomnijmy więc o łatwym tworzeniu tłuszczu ze zjadanych przez nas węglowodanów, a już na pewno dopóty, dopóki nie przekroczymy naszego zapotrzebowania kalorycznego.
A co jeśli przekroczymy? Jeśli zjemy więcej węglowodanów niż aktualnie wynosi nasze zapotrzebowanie energetyczne, to pierwszą rzeczą jaką zrobi nasz organizm będzie ich przemiana w glikogen (ale nie od razu w tłuszcz, jak sądzi większość osób), glikogen następnie jako paliwo zapasowe zostaje zmagazynowany w mięśniach i wątrobie i powoli zużywany – zarówno do podtrzymania procesów życiowych (jak np. temperatura ciała) jak i do wykonywania zwykłych codziennych czynności (chodzenie, myślenie, rozmawianie, śpiewanie, praca w domu i ogrodzie itp.).
Dopiero gdy magazyny glikogenu są przepełnione (przekarmienie połączone z siedzącym trybem życia) może dojść do produkcji tkanki tłuszczowej, ale nie wcześniej.
Natomiast zjedzony a nie spalony tłuszcz nie ma w co się przemieniać: od razu osadza się w biodrach jako już gotowy, podany wręcz na tacy zapas energetyczny. Dr McDougall nazywa rzeczy po imieniu: tłuszcz, który zjadasz jest tłuszczem, który nosisz.
Można więc spokojnie i bez obaw spożywać regularnie i jako podstawę żywienia pokarmy bogate w skrobię (np. chleb, ziemniaki, ryż, makaron a nawet pizzę!) i nie tylko nie tyć od nich, ale nawet pozbywać się nadprogramowego sadełka – pod warunkiem, że nie dodamy do tych dań tłuszczu (w postaci produktów odzwierzęcych lub oleju).
Przypomnę w tym miejscu ponownie, że choć tłuszcz w mikroskopijnej ilości występuje nawet w sałacie, marchwi czy truskawkach (ilość wystarczająca do tego, by rozpuścić tam witaminy rozpuszczalne w tłuszczu np. E czy K) – ogólnie rzecz biorąc w naturze nie występuje połączenie czegoś bardzo słodkiego (węglowodan) z czymś bardzo tłustym.
To my, ludzie, wymyśliliśmy chleb smarowany masłem, ziemniaki polane tłustym sosem, pizzę ociekającą oliwą i serem, makaron z mielonym mięsem i beszamelem, słodkie lody na pełnotłustej śmietance, ciasta z kremem (a nawet bez) i tym podobne głupie rzeczy.
Natura zaś głupich rzeczy nie produkuje – oto dlaczego warto jej zaufać i przestać kombinować po swojemu.
Dodatkowo skrobia (skrobia oporna) jest niezwykle odpowiednim jedzonkiem dla naszych bakterii jelitowych, o czym pisałam poruszając temat mikroflory jelit.
A prawidłowa i odpowiednio dokarmiana flora jelitowa z kolei niezbędnym warunkiem zdrowia, ale o tym już wie każdy, kto regularnie czyta naszą witrynę.
2. Wracają do normy fizjologiczne parametry homeostazy (równowagi).
Normuje się ciśnienie krwi, poziom cukru, poziom cholesterolu i trójglicerydów, spadają wskaźniki procesów zapalnych, reumatycznych, nowotworowych i miażdżycowych (jak np. OB czy CRP), wraca do normy wrażliwość na insulinę.
Ten powrót do równowagi skutkuje tym, że mają olbrzymią szansę iść w niepamięć choroby takie jak:
– choroby skóry (trądzik, łupież),
– migreny,
– choroby serca i układu krążenia (nadciśnienie tętnicze, miażdżyca),
– choroby metaboliczne (nadwaga, otyłość, cukrzyca),
– choroby autoimmunologiczne (alergie, łuszczyca, SM, toczeń, RZS i inne),
– artretyzm (dna moczanowa),
– choroba zwyrodnieniowa stawów,
– choroby przewodu pokarmowego (choroba refluksowa, wrzody, zaparcia, hemoroidy, choroby pęcherzyka żółciowego, zespół jelita drażliwego, choroba Crohna, choroba uchyłkowa jelit, polipy itp.),
– fibromialgia i zespół przewlekłego zmęczenia,
– mnóstwo różnych innych chorób powiązanych ze stanem zapalnym (poznać je po tym, że ich łacińskie nazwy kończą się na „-itis”),
– osteoporoza,
– wspomaganie zdrowia (brak nawrotów) jeśli chodzi o niektóre rodzaje nowotworów (przypadki te nie były jak dotąd liczne, ale zdarzały się i są udokumentowane).
To co jeść, panie doktorze, co jeść?
W diecie McDougalla gwiazdą talerza są produkty skrobiowe w postaci jak najbardziej zbliżonej do oryginału (jak najmniej przetworzone, rafinowane, oczyszczane).
W zależności od preferencji smakowych i uwarunkowań kulturowych może to być ryż, ziemniaki, bataty, kukurydza, rozmaite ziarna (żyto, jęczmień, owies, proso, pszenica, orkisz, gryka, quinoa, kamut) oraz rośliny strączkowe (fasole i fasolki, soczewice, ciecierzyca, groszek, bób).
Można trzymać się jednego ulubionego źródła skrobi (np. jeśli pochodzisz z Azji będzie to zapewne ryż, jeśli z Europy Środkowej to zapewne tradycyjne ziemniaki, a jeśli z Ameryki Środkowej to kukurydza). Można też rotować źródła skrobi i dowolnie je ze sobą mieszać.
Jeśli ktoś ma nietolerancję pokarmową (np. częsta jest na pszenicę) to ma do wyboru wiele innych źródeł skrobi, a z tego nietolerowanego może zrezygnować – nie ma obowiązku jedzenia czegoś, co komuś nie służy, a źródeł skrobi jest tyle, że każdy dla siebie coś wybierze.
Produkty skrobiowe dające sytość uzupełnione zostają ponadto dodatkami bogatymi w mikroskładniki odżywcze: rozmaitymi kolorowymi i zielonymi warzywami oraz świeżymi owocami (1-4 porcji dziennie) i przyprawami (zioła, octy naturalne, niewielkie ilości soli do smaku) i sosami bez oleju w składzie (ketchup, salsa, musztarda i inne).
Nie jada się żadnych olejów roślinnych ani żadnych produktów odzwierzęcych (tudzież żadnych sojowych wynalazków udających mięso).
Z produktów sojowych dopuszczalne są niewielkie ilości sosu sojowego (np. tamari), mleka sojowego, miso, natto czy tofu, czyli naturalnych produktów sojowych jadanych od stuleci w Azji.
Przykłady dań z diety McDougalla (przyrządzamy je bez dodatku oleju lub produktów odzwierzęcych):
– owsianka z dodatkiem świeżych owoców (gotujemy na wodzie lub z niewielkim dodatkiem mleka roślinnego, najbardziej polecane jest mleko ryżowe i owsiane),
– ryż z warzywami (tradycyjnie jada się takie rozmaite kombinacje w Azji),
– gryka (proso, kukurydza lub inne) z warzywami,
– ziemniaki w różnej formie: gotowane na parze, w zupie, w potrawce, tłuczone na puree, smażone beztłuszczowo na nieprzywieralnej patelni w formie placka, pieczone w piekarniku, na grillu lub w ognisku, zapiekane z warzywami, przyprawami i salsą w formie zapiekanki (ale bez sera, oleju, mięsa, śmietany, jaj itp.), „podsmażane” na nieprzywierającej patelni,
– bataty w różnej formie (tak jak ziemniaki),
– rozmaite potrawki warzywne (z fasolami, soczewicami, z dodatkiem pomidorów, warzyw i ziół),
– zupy wielowarzywne z obfitym dodatkiem źródeł skrobi (ziemniaków, batatów, ryżu, pełnoziarnistego makaronu, fasoli, soczewicy, cieciorki, kukurydzy itp.) i różnych warzyw – pożywne i sycące na długi czas,
– warzywne sushi (ryż, płaty nori, warzywa, sos sojowy, wasabi, imbir),
– pełnoziarniste kanapki – smarowane smacznymi pastami na bazie strączków, z dodatkiem kolorowych warzyw albo z kotletem fasolowym, ciecierzycowym lub soczewicowym (ale nie sojowym!) i rozmaitymi warzywami,
– makaron (również lasagne) – nie tylko pszenny, ale też gryczany czy ryżowy, z sosem na bazie pomidorów i warzyw (bez oleju i produktów odzwierzęcych),
– sałatki na bazie ziaren (np. quinoa, kuskus, jęczmień, ryż w dowolnym kolorze, gryka, bulgur itp.) z dodatkiem dowolnych surowych i gotowanych na parze warzyw, fasoli, kukurydzy, groszku, soczewicy itp., z dodatkiem ulubionych ziół i przypraw,
– desery: lody z bananów, sorbety z różnych owoców, mufiny owsiane (zamiast tłuszczu daje się mus jabłkowy), ciasto marchewkowe, ciasto z batatów itp.
No jednym słowem, jest co jeść – od przystawki aż po deser! ?
Jeśli chodzi o dodatki naturalnie bogate w tłuszcz (awokado, orzechy, migdały, oliwki, nasiona i pestki) oraz suszone owoce (bogate z kolei w cukry proste) to nie są one zabronione, lecz osobom mającym dużą nadwagę i/lub borykającym się z chorobami serca i układu krążenia zaleca się ich ograniczenie do czasu ustabilizowania się sytuacji zdrowotnej.
Kto natomiast ma problem z niedowagą i chce przytyć albo intensywnie trenuje sport – ten może sobie dołożyć dodatkową porcję: produkty te stanowią w tym przypadku ważną część diety takich osób.
Jakie efekty zaobserwował dr McDougall u swoich pacjentów?
Oto wyniki obserwacji oparte na długoletniej pracy tego lekarza:
– w ciągu 24 godzin notuje się uczucie ulgi: niestrawność, zaparcia, refluks, zmęczenie czy tłusta skóra (ciała lub głowy) stają się mniej uciążliwe,
– w ciągu 7 dni można spodziewać się: spadku wagi o ok. 1,5 kg, spadku cholesterolu całkowitego o 22 mg/dl (krew staje się mniej lipemiczna czyli mniej tłusta, mówiąc kolokwialnie), 8/4 mmHg spadku ciśnienia krwi (leki z czasem stają się zbędne),
– zmniejszają się znacznie bóle stawów,
– pod okiem lekarza można z czasem odstawić popularne leki (na cukrzycę, nadciśnienie, cholesterol, problemy trawienne itp.),
– w ciągu 4 miesięcy można wyleczyć się z wielu przewlekłych chorób – jest to leczenie pozbawione skutków ubocznych czy wysokich kosztów (ziemniaki dostępne są wszędzie i to w dodatku śmiesznie tanio).
Oprócz trzymania się skrobiowego stylu życia pan doktor nie zaleca brania suplementów (z wyjątkiem B12 raz w tygodniu 500 mg), podkreśla ważność aktywności fizycznej o umiarkowanym natężeniu oraz kontaktu ze słońcem produkującego witaminę D.
Ogólnie jest przeciwny suplementom, co uzasadnia podpierając się „antywitaminowymi” badaniami wykonanymi z użyciem np. syntetycznego beta-karotenu, w związku z czym według niego picie soku z marchwi jest zbyteczne i nie przyniesie korzyści.
Tutaj pan doktor popełnia ten sam manewr co dr Fuhrman w swoich książkach, w których podpierając się badaniami wykonanymi z użyciem nędznych 500 mg witaminy C chciał nas przekonać, iż witamina C „nie działa” przy przeziębieniach.
No cóż – wybaczam im to i rozumiem pobudki: gdyby każdy zaczął robić trzy rzeczy jednocześnie (prawidłowo się odżywiać, pić warzywne soki i uzupełniać ewentualne niedobory suplementacją) to wszyscy byliby tak zdrowi, że tego typu książki nie byłyby nikomu potrzebne. 😉
Podsumowanie:
Program odżywiania dra McDougalla jest podobny w założeniach do zaleceń dietetycznych innych skutecznie leczących dietą lekarzy, jak choćby doktorów Joela Fuhrmana, Deana Ornisha, Caldwella Esselstyna czy u nas dr Ewy Dąbrowskiej.
Ich prace (publikacje zarówno w książkach dla laików jak i w specjalistycznej literaturze medycznej) oraz liczne doniesienia pacjentów o odnoszonych zdrowotnych sukcesach stanowią niepodważalny dowód na to, że dieta oparta głównie na produktach roślinnych może leczyć (oraz utrzymywać nas długie lata w przewlekłym zdrowiu) i że robi to znakomicie!
Jeśli więc ktoś się czuje zakłopotany bo nie wie w końcu co ma jeść – zapoznanie się z literaturą autorstwa tych fachowców (pomimo drobnych różnic w podejściu do niektórych spraw) wyleczy go nie tylko z zakłopotania, ale i z niedomagań zdrowotnych.
Co do jednego bowiem wszyscy ci lekarze są zgodni. Jak to powiedział Michael Pollan, najbardziej znany dziennikarz i pisarz żywieniowy: “Jedz jedzenie. Nie za dużo. Głównie rośliny”! 🙂
Źródła:
1. Książka „Zdrowie bez recepty”, autor dr John McDougall
2. Witryna pana doktora: https://www.drmcdougall.com/
3. Doświadczenia własne: po nauczeniu się jak gotować beztłuszczowo (czy prawie beztłuszczowo) stwierdzam, że jedzonko przygotowane w ten sposób wcale nie jest nudne czy trociniaste, a wręcz przeciwnie – jest w istocie smaczne, kolorowe i sycące! 🙂

Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Antonina napisał(a):
Marleno, książki, które polecasz są zapewne bestsellerami, ale jeśli Ty sama wreszcie wydasz to, co piszesz na blogu, to dopiero będzie bestseller!!!!!! Przekonałabyś wszystkich nieprzekonanych. Polecam Twojego bloga przynajmniej raz dziennie;-), ale nie każdy lubi czytać blogi. Książka to co innego. Wszyscy na nią czekamy;-)
Artykuł rewelacyjny jak zawsze.
Pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
Decyzja w tej sprawie już zapadła i prace są w toku, niestety posuwają się w żółwim tempie bo… „wiecznie coś” (jak to w życiu). 😉
marianna napisał(a):
Marlenko podaj książkę z przepisami takiej diety. Czy napisał kto z dostępnych polskich produktów i przypraw?
Marlena napisał(a):
Marianno, te przepisy z książki pana doktora są niektóre bardzo proste, a niektóre bardziej wydumane (np. niektóre zawierają substytut jaja Ener-G, który nie jest u nas w Polsce dostępny z tego co wiem). Można jednak na bazie tych inspiracji tworzyć własne fantazje kulinarne (oczywiście zgodne z zasadami tego sposobu żywienia). Kolejnym źródłem inspiracji były dla mnie też książki jeszcze dwóch autorów – Fuhrman i Esselstyn, gdzie jest dużo przepisów i instrukcje jak gotować smaczne posiłki bez użycia oleju i czym przyprawiać sałatki (smaczne dressingi na bazie produktów całościowych zamiast lania na nie oliwy czy majonezu). Dużo własnych przepisów zgodnych z tymi zasadami opublikowałam w e-booku „99 przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej”.
Kamcia napisał(a):
Pani Marleno. W jednym z Pani artykulow pisala Pani ze mleko swieze niepasteryzowane mozna spozywac. A co ze smietana swieza niepasteryzowana? Czy przy chorobie tarczycy mozna spozywac tego typu produkty. Bo z tego co sie orientuje nabial jest niewskazany przy chorobach z autoagresji.
Z tego artykulu wnioskuje ze kazde tluszcze odzwierzece i roslinne sa zle. Gdzie jeszcze niedawno weszla na nie wielka moda. Kiedys nic nie polewalo sie oliwa z oliwek tylko byla smietana, ktora doskonale zastepowala wszystkie wynalazki. Dlaczego dzis jest ona taka szkodliwa. Co z jajkami? Tez zle? Mieso to rozumiem, bo chemia, abtybiotyki. Choc i z warzywami jest coraz gorzej. Ogolnie to z kazdej strony nas truja, a w sieci jest tyle sprzecznych informacji ze juz czlowiek sam nie wie co jest dla niego dobre. Chorob coraz wiecej, a jedzenie coraz ubozsze w skladniki odzywcze. A co np. ze smietana z nerkowca czy z majonezem ze slonecznika?
Marlena napisał(a):
Zgadza się, mleko jest produktem do spożywania „prosto z cyca” jak już. Powiem jednak tak: aby spożywać pewne rzeczy należy mieć naprawdę jelita w doskonałym stanie, wypełnione dużą ilością dobrych bakterii, szczelne. Wtedy nikomu nie zaszkodzi pokarm należący do łatwo uczulających (mleko, jajka, gluten, sezam, seler, orzeszki, owoce morza, truskawki, pomidory itp.). Jeśli jednak ktoś ma jelita nie w porządku (większość ludzi niestety jest w tej smutnej sytuacji) to może wykazywać w testach na nietolerancje pokarmowe przeciwciała przeciwko tym pokarmom i wtedy nie powinien ich w ogóle do ust brać.
Mleko i nabiał reklamowane usilnie jako zdrowe – wcale nie są zresztą jakoś super zdrowe, nawet te surowe i z dobrego źródła nie powinny być jadane zbyt często (niektórzy spożywają codziennie i jeszcze karmią tym swoje dzieciaki w przeświadczeniu, że to niezmiernie zdrowo). Są znane całe populacje zdrowych ludzi żyjących całe wieki bez nabiału (Japonia, Chiny, społeczność Adwentystów itp.) – nabiał NIE jest potrzebny do przeżycia czy utrzymania zdrowia, nie mówiąc o tym, że jesteśmy jedynym gatunkiem pijącym mleko z cyca samicy innego gatunku – czy aby na pewno jest to normalne i zgodne z prawami natury to kwestia bardzo dyskusyjna, delikatnie mówiąc.
Nauka idzie do przodu i coraz więcej wiemy o swoim jedzeniu oraz o tym co się z nami (w nas) dzieje gdy spożywamy to lub tamto. Dzisiaj już wiemy na przykład, że po spożyciu tłustego pożywienia naczynia krwionośne usztywniają się i kurczą na wiele godzin (dla niektórych oznacza to 24 godziny na dobę, bo przy każdym posiłku atakują swoje naczynia bogatymi w tłuszcz pokarmami (jedzeniem bogatym w oleje roślinne lub produktami odzwierzęcymi) i mają swoje naczynia cały czas usztywnione, od rana do nocy, 365 dni w roku.
Wiadomo też, że po spożyciu tłustego pokarmu zmienia się obraz krwi – staje się lipemiczna czyli tłusta. To co zjadamy i wypijamy kończy w naszej krwi – tak czy inaczej. To dlatego honorowym dawcom krwi zaleca się przychodzić na oddanie krwi po lekkim posiłku, a nie po tłustym. Jednak ludzie i tak się tego nie słuchają, bo są przyzwyczajeni zjadać tłusto, uważając to w dodatku za samo zdrowie. Placówki służby zdrowia ciągle narzekają, że punkty honorowego krwiodawstwa notorycznie przysyłają im zbyt lipemiczną krew. Surowica zdrowego człowieka nie jest nigdy lipemiczna, za wyjątkiem zjawiska przejściowego wynikającego ze spożycia posiłku bogatego w tłuszcze. Jeden z pracowników punktu krwiodawstwa powiedział wprost, żeby NIE przychodzić na oddanie krwi po tłustej kolacji zjedzonej poprzedniego dnia: „Taka krew robi się jak maślanka” – jednym słowem taka krew jest całkowicie bezużyteczna do celów lecznictwa, nikomu też życia ani zdrowia nie uratuje. Jeśli komuś innemu nie podratuje zdrowia tłusta krew, to nam samym tym bardziej noszenie w sobie takiej krwi nie będzie przyczyniać się do zdrowia.
Warto zatem dla własnego dobra wiedzieć co się dzieje w nas gdy sięgamy po śmietanę, jajka, kotleta, lody albo smarujemy chleb masłem i lejemy łyżkami olej do kaszy z warzywami czy dajemy majonez do surówki. Od razu mówię: nie dzieje się nic dobrego! Więc po co to wkładać sobie do środka? 😉
Bogdan napisał(a):
Mleko jakie by nie było przeznaczone jest dla niemowląt. Krowie mleko przeznaczone jest dla cielaków. Nie zmieniajmy natury wbrew potrzebom. Owszem każdy organizm ma możliwości adaptacyjne, ale po co nadwyrężać naszą biologię li tylko dla smaku, a tak naprawdę dlatego, że chciwi producenci wytworzyli technikami marketingowymi w nas potrzebę spożywania „czegoś tam”. Obecnie robi się wielkie halo wokół dwutlenku węgla wytwarzanego przez elektrownie a pomija się milion-krotnie gorszy wpływ na środowisko nadmierną produkcję przemysłową żywności, szczególnie mięsa. Obecnie statystyczny człowiek krajów tzw. rozwiniętych już się nie odżywia – on żre. Teoretycznie człowiek pracujący umysłowo może zjeść więcej mięsa a robotnik fizyczny lub jeszcze bardziej sportowiec (np. kolarz) powinien unikać mięsa i ograniczyć się do węglowodanów. To są oczywistości, przynajmniej jeśli weźmiemy pod uwagę funkcjonowanie naszej biologii. Natomiast statystycznie przeciętny człowiek powinien się ograniczyć do około 50 – 100 gram białka zwierzęcego na tydzień. Oczywiście dotyczy to wyłącznie osób dbających o zdrowie lub tych już chorych i próbujących wrócić do zdrowia. Nie wszyscy wiedzą co to jest białko zwierzęce, więc wymienię z grubsza mięsa, ryby i owoce morza, nabiał, jaja itp. To daje wyobrażenie o obżarstwie obecnie stosowanym a skutki widać dookoła. Przeraża mnie widok dzieci otyłych od małego bo rodzicom nie chce się poznać zasad odżywiania. Poza tym masowe stosowanie syntetycznych cukrów – podstawowego narkotyku już nikogo nawet nie dziwi.
FiveCarb napisał(a):
Pani Marleno co tak późno ta recenzja 😛
Marlena napisał(a):
Grom jego wie, może dlatego, że koncepcja Fuhrmana daleko bardziej do mnie przemawia, a moje ciało po pewnym czasie mcdougallowego sposobu jedzenia wręcz błaga o duuużo więcej świeżej zieleniny i warzywne soki (aczkolwiek ogólne samopoczucie moje jest na skrobiowej diecie doskonałe, faktycznie jest ona sycąca, kolorowa, smaczna). Więc skrobia tak ogólnie dla mnie jest super, lubię ją itd., ale jako gwiazda mojego akurat talerza nie bardzo mi się sprawdza (aczkolwiek zimą takie wstawki mcdougallowe z dużą ilością gotowanego ciepłego żarełka skrobiowego są bardzo przyjemne), tzn. nie sprawdza mi się to na dłuższą metę, ja potrzebuję (szczególnie o tej porze roku) więcej zielonego i dużo więcej surowizny, bez niej nie czuję w sobie życia 😉
Warto jednak widzieć, że taka propozycja jest i że pomaga wielu ludziom.
Anna Maria napisał(a):
Był taki czas u mnie gdy nie jadłam żadnych tłuszczy,ok 1.5 roku. Rezultat?
Cholesterol dużo poniżej dolnej granicy,duży spadek leukocytów i płytek krwi.
Wygląd – kosciotrupa i niedowaga.
Szybko wróciłam do minimalnej dawki tłuszczy tj siemie,awokado,orzechy,
olej kokosowy i wyniki powróciły do normy i dalej jestem bardzo szczupła.
Dlatego twierdze że moj organizm potrzebuje troche tłuszczy. Ale nie używam żadnych cukrów.
Marlena napisał(a):
Każdy organizm potrzebuje trochę tłuszczy i w diecie dr McDougalla te tłuszcze są jak najbardziej obecne (nasiona, pestki, orzechy, awokado), jedynie w okresie zdrowienia z otyłości lub chorób serca i układu krążenia pokarmów tych nie zaleca jadać, ponieważ przyspiesza to powrót do zdrowia u tych pacjentów. Dla osób które wyzdrowiały nie ma żadnych zaleceń tego typu, wręcz przeciwnie – kto intensywnie trenuje lub ma niedowagę temu pan doktor zaleca dodatkową porcję orzechów, nasion czy awokado.
Mariusz napisał(a):
Na poczatku tego artykulu napisalas ze pieczywo ,bialy ryz sa przepelnione w knajpach ,sklepach i nie powinnismy ich jesc i w wczesniejszych artykulach jesli dobrze pamietam odradzalas jesc biale pieczywo i ryz ,a teraz w dalszej czesci tego atrykulu piszesz ze jednak powinnismy jesc ryz,pieczywo i ziemniaki ,wiec juz sam nie rozumiem ,mamy wyrzucic te produkty z naszego menu czy spozywac je regularnie?
Marlena napisał(a):
Odradzam i nadal będę odradzać oczyszczone, „białe”, rafinowane produkty, tak samo odradza dr McDougall i inni lekarze i dietetycy. Jednak czasem nie mamy wyjścia, np. będąc w podróży czy na wyjeździe, ale gdy mamy wpływ na to co włożymy do buzi, to wybierajmy produkty całościowe, a nie rafinowane i oczyszczone. A ziemniaki o ile tylko jest taka możliwość to też warto jadać ze skórką (nie dotyczy starszych już ziemniaków oczywiście, bo te mają jak wiadomo już raczej nieciekawą skórkę, ale te młode ja np. do zupy wkładam ze skórką po dokładnym wyszorowaniu – nie obieram ich).
ewa napisał(a):
Witaj Marlenko super już się cieszę na książkę gratuluję ,super,duchowo będę wspierać i trzymać kciuki jak zwykle świetny artykuł.
Serdecznie pozdrawiam ewa
amala napisał(a):
Zbyt małe wydzielanie kwasu często powoduje również zbyt małe wydzielanie enzymów trawiennych, zwłaszcza w obecności niedoborów witamin i minerałów. Kwas żołądkowy wspomaga trawienie i absorpcję węglowodanów poprzez stymulacje wydzielania enzymów trzustkowych do jelita cienkiego, i jeśli pH żołądka jest za wysokie z powodu niskiego wydzielania kwasu, to enzymy nie zostaną odpowiednio wydzielone, a co za tym idzie węglowodany nie zostaną odpowiednio strawione.
Marlena napisał(a):
Na diecie dra McDougalla nie odnotowano jak dotąd problemu ze zbyt małym wydzielaniem kwasu, niewystarczająco niskim pH żołądka itp., wręcz przeciwnie, dieta skrobiowa problemy te rozwiązuje: wszelkie problemy trawienne (żołądkowe, jelitowe) na diecie tej ustępują samoistnie – cały proces trawienia i prawidłowa praca przewodu pokarmowego wraca do normy, nawet jeśli ktoś miał wcześniej z tym jakieś problemy (zgagi, refluksy, GERDy, wrzody, polipy, uchyłki, Crohny itp.). Dlatego potwierdzam to co napisałam: żadne kombinacje alpejskie z zakwaszaniem żołądka na tej diecie nie są potrzebne, przynajmniej ja na ten temat nie posiadam żadnych doniesień. Jeśli ktoś posiada potwierdzoną informację, iż na diecie McDougalla niezbędne jest zakwaszanie żołądka w celu odzyskania zdrowia to będę wdzięczna za podzielenie się tym.
Justyna napisał(a):
Marlenko, popraw mnie jeśli się mylę!
Napisałaś: „Nie jest też niezbędny „zakwaszony żołądek” by trawić skrobię (ostatnio „zakwaszanie żołądka” stało się niezwykle na topie). Można sobie spokojnie darować jakiekolwiek ceregiele w tym kierunku (picie octu i takie tam). Żołądek nie bierze udziału w trawieniu skrobi.”
Ale czy nie jest tak, że niedokwaszony żołądek ma wpływ na to jak przebiega trawienie w dalszym odcinku przewodu pokarmowego?
Przeczytałam w tym artykule:
https://leczeniepro.pl/czym-jak-zakwasic-zoladek-zakwaszenie-zoladka/
„Jeśli miazga pokarmowa o niskiej kwasowości trafi do jelit to enzymy trzustkowe nie są poprawnie wydzielane, co skutkuje niepełnym trawieniem także węglowodanów. Efektem jest nadmierna produkcja gazów, które wypychają pokarm, co wywołuje refluks i zgagę.”
Co o tym myślisz? Zgadzasz się z tym?
A poza tym artykuł świetny! Program odżywiania dra McDougalla bardzo mi się podoba. Byłam kiedyś na diecie paleo i wiem, że ani białka ani tłuszcze nie dają mi takiej sytości jak skrobia. I najlepiej się czuję jedząc skrobię! 🙂
Marlena napisał(a):
Jeszcze raz powtórzę: żujmy bardzo dokładnie to co jemy, mieszając to ze śliną: nawet jak pokarmy mają kwasowe pH to ślina ma neutralne do lekko zasadowego, inaczej nasze szkliwo stracilibyśmy już w dzieciństwie, bo by nam je kwasy wyżarły nawet podczas snu po wieczornym umyciu zębów. 😉
Dokładne mieszanie ze śliną powoduje zmniejszenie kwasowości pokarmu, zaś odruch żucia fizjologicznie powoduje, iż zaczynają się wydzielać większe ilości kwasu żołądkowego w oczekiwaniu na pokarm jaki zaraz wpadnie do żołądka. Naprawdę natura wszystko doskonale zaplanowała, jest to inżynieria idealna i nie ma co szukać dziury w całym 🙂
Nie mówię przy tym, że ocet jabłkowy nie bywa pomocny przy tego typu dolegliwościach – jeśli komuś pomaga to nie ma sprawy. Jedyne na co chciałabym zwrócić uwagę to fakt, że dobrze żując i odżywiając się skrobiowo możemy zwyczajnie nie potrzebować tego octu ani żadnych innych remediów (naturalnych lub farmakologicznych) na poprawę stanu żołądka i procesów trawienia. Tak przynajmniej twierdzi dr McDougall i nie mam powodu aby mu nie wierzyć – jego publicznie dostępne na witrynie archiwa przepełnione są licznymi „kejsami” pacjentów gastrycznych, którzy dzisiaj trawią doskonale i wcale nie musieli w tym celu stosować żadnych zabiegów – oprócz zmiany diety na skrobiową 😉
Skrobia jest super! Pod warunkiem że nie zepsujemy jej prozdrowotnego działania niepożądanym dodatkiem (olej lub produkty odzwierzęce).
Justyna napisał(a):
Dziękuję bardzo za odpowiedź!
A skrobię kocham i mogę jeść solo, bez żadnych dodatków 🙂
Gosia napisał(a):
A czy pestki słonecznika, siemię lniane itp. można łączyć z węglowodanami i/lub warzywami czy spożywać je w oddzielnych posiłkach?
Marlena napisał(a):
Tak, ale są to niewielkie „przyprawowe” ilości lub dla dekoracji (posypać po wierzchu). Można też dodać ew. (jeśli ktoś nie ma nadwagi lub choroby serca i ukł. krążenia, bo wtedy lepiej unikać) łyżkę masła orzechowego (ale takiego 100% orzechów w składzie, bez dziwnych dodatków) lub tahiny (100% sezam w składzie) albo garść orzechów robiąc np. jakiś dressing czy sos do sałatki.
Jadwiga napisał(a):
Witaj Marlenko!
Chcę zapytać co sądzisz o diecie dr Budwig. Opierała się o chudy twaróg i olej lniany.
Serdecznie pozdrawiam, stała czytelniczka Jadwiga
Marlena napisał(a):
To jest dieta lecznicza, lecz trudno powiedzieć i na ile skuteczna, osobiście wolę trzymać się tego, co jest poparte wieloma badaniami i praktyką wielu lekarzy. Wszyscy chcielibyśmy aby istniał magiczny „eliksir zdrowia” i niektórzy myślą, że jedząc taką pastę to wystarczy dla ochrony zdrowia. Ale tak nie jest – zdrowie jest wypadkową wielu naszych nawyków związanych ze stylem życia. Sama pasta dr Budwig nie doczekała się jak do tej pory dokładnego przebadania. Natomiast niskotłuszczowa dieta roślinna (lub głównie roślinna) jako element zdrowego stylu życia jak najbardziej. Została ona naukowymi metodami przebadana i udowodniona (zarówno jeśli chodzi o profilaktykę jak i leczenie chorób – prace dra Ornisha publikowane m.in. w „Lancet” i innych) jako bezpieczna i nie wywołująca żadnych skutków ubocznych (z wyjątkiem poprawy lub zachowania zdrowia oczywiście).
Ania napisał(a):
Co do sałatek, to uwielbiam jak moja babcia dodaje ocet jabłkowy 🙂 Właśnie co do Niej, to staram się znaleźć dla Niej dietę idealną, ponieważ cierpi na dnę moczanową, z tego powodu strasznie się męczy i żyje w przeświadczeniu, że choroba nieuleczalna (kobieta 80 lat, ale mimo wszystko w ogródku śmiga jak niejdena osiemnastka :D) .Starsze osoby szczególnie powinny jeść roślinnie, nie? Niestety u Niej typowa polska dieta… Sama od niedawna przeszłam na nowy etap zdrowego odżywiania, czyli zaczęłam jeść w miarę wegańsko (na niezdrowe rzeczy pozwalam właściwie sobie na rodzinnych imprezach). Oczywiście ze strony mojej rodziny zostało to źle odebrane, bo przecież młoda osoba (mam 16 lat) potrzebuje mięso, dużo mięsa, jajka przecież takie zdrowe, mleko to podstawa, a co najgorsze to niby cukier biały możne jeść dziennie w postaci trzech łyżek! Moim jedynym problemem jest właśnie to, że chyba za mało ważę, mimo że jeszcze w lipcu waga wynosiła coś kolo 64kg przy wzroście 160cm, więc orzechów i rodzynek sobie nie żałuję. 😀 Zastanawiam się więc czy działać na własną rękę i szukać sama dla niej rozwiązanie w postaci zmiany diety, czy lepiej poradzić się lekarza. Może nie będę musiała słuchać, że noga ją boli i rany się nie goją. W końcu narzekanie też źle wpływa na zdrowie 😀 Wspaniale pouczający blog, sama chcę pójść kiedyś na kierunek lekarski i leczyć ludzi nie lekami, a tym co natura dała 😀
Marlena napisał(a):
Pacjenci dra McDougalla pozbywali się dny moczanowej na diecie skrobiowej, więc może po prostu kup babci książkę dra McDougalla? Ziemniaki każdy Polak lubi, jakby nie było to ziemniaki ratowały nas od widma głodu podczas II wojny światowej, są naszym narodowym żarełkiem. A dieta skrobiowa nie ma żadnych skutków ubocznych, to jest po prostu jedzenie, nie można umrzeć z powodu przedawkowania ziemniaków, ryżu, kaszy czy warzyw – historia ani medycyna nie znają takich przypadków, natomiast można nabawić się wielu niemiłych choróbsk z przedawkowania mięs, nabiałów, cukru i olejów.
Dna moczanowa zwana podagrą kiedyś dotykała tylko królów i bogaczy, bo żywili się „na bogato”: tłusto, słodko, kalorycznie i bardzo odzwierzęco, ale dzisiaj dotknąć może każdego, bo nam się od tego dobrobytu w tyłkach poprzewracało (jak mawiała moja z kolei babcia i miała rację!), ale natury to nie interesuje co kto myśli na temat „zdrowotności” pokarmów pochodzących z uboju (mięso) i kradzieży (jaja, mleko), ponieważ owszem my te pokarmy możemy jeść i nie padniemy od tego na miejscu trupem, lecz są one raczej przez naturę przewidziane na czas głodu, wtedy gdy ziemia nic nie urodzi (nie wiem – jakaś katastrofa, powódź, cokolwiek), może jeszcze jak się ktoś uprze to dla uświętowania jakiejś wyjątkowej okazji (świnię się kiedyś raz w roku ubijało albo jak wesele było w rodzinie), w przeciwnym razie kto obdarzony inteligencją i sumieniem codziennie kradłby lub zabijał aby się najeść?
Dzisiaj o tym nie myślimy, bo po prostu jedziemy do sklepu, gdzie produkty odzwierzęce leżą i na nas czekają po taniości, dostępne przez 365 dni w roku, same najlepsze kąski, opakowane w kolorowe torebki, puszki i pudełka, położone na tackach owiniętych błyszczącą folią, nic tylko brać. Więc bierzemy, dorabiamy do tego swoją własną ideologię („to dla zdrowia, bez tego przecież nie da się przeżyć, można nawet umrzeć, więc TRZEBA jeść CODZIENNIE”) tyle tylko, że ani nasze durne filozofie nie są poparte naukowo (bo już na 100% wiadomo, że nadmiar tych produktów w diecie może mieć z czasem niekorzystny wpływ na zdrowie) ani też natury nasze dorabiane filozofie zupełnie nie interesują – nie zmienimy naszej biochemii ani fizjologii choćbyśmy nie wiem jaką bajkę na swój użytek wymyślili.
Annkk napisał(a):
No a mojemu dziadkowi przy dnie moczanowej lekarz zabronił jadać fasolkę po bretońsku. I jak tu wierzyć lekarzom?
Barbra napisał(a):
Annkk, w fasolce po bretonsku jest tłuszcz i mięso 🙂
Kinga napisał(a):
Najgorzej jak ciągle zmieniają według badań co jest zdrowe w żywieniu. Faktycznie potem my glupiejemy. Ja jestem zwolennikiem zrezygnowanie z przetworów mięsnych a nabiałem w małej ilości i rzadko.Przekonałam się na własnej skórze i na dzieciach. Czułam ze potrzebuje jeść dużo skrobi, bo faktycznie daje więcej energii. Podoba mnie się ta metoda skrobi, ale jak na razie nie wyobrażam bez odrobiny różnych olejów czy masła sezamowego czy orzechowego. Mam pytanie czy dzieci też mogą stosować tej diety (12 lat,8 lat i roczek). Dwójka starszych mają nietolerancję laktozy. A ja z kolei mam zwyrodnienie odbarwnikowe siatkowki. Byłabym wdzięczna na odpowiedz do moich pytań.
Marlena napisał(a):
Powiem tak: w latach 50-tych propagowano palenie tytoniu poprzez puszczanie reklam TV, w których brali udział lekarze, fikcyjni czy prawdziwi, nie ma znaczenia, ale były to osoby w białym kitlu, mówiące np. „najnowsze badania potwierdzają, że palenie tytoniu jest pozbawione skutków ubocznych dla nosa, gardła i płuc. Twój lekarz pali tylko Camele” (albo Viceroye, albo Chesterfieldy – w zależności od reklamy). Teraz po latach wiemy kto za te badania o nieszkodliwości palenia płacił i w jaki sposób były wykonywane (tak aby wynik był taki, jakiego oczekiwała tytoniowa branża). Dzisiaj inni lekarze w TV (przebrani czy prawdziwi, nie ma znaczenia) dentyści, propagują trujące pasty do zębów („jak wskazują badania tylko i wyłącznie fluor jest zbawieniem dla twoich zębów, twój stomatolog używa tylko pasty X”) tylko że zęby od tego się jakby nikomu zdrowsze nie robią. Ogłupianie ludzi dla pieniędzy i za pieniądze (pochodzące od wielkiego biznesu, który trucizny produkuje) ma długą tradycję i dotyczy to także jedzenia.
Jeśli nie wiadomo kto ma rację to prześledźmy pieniądze. Teraz na fali jest akurat „potrzebujemy dobrych tłuszczów, to węglowodany tuczą, owoce są szkodliwe, wszystko jest pryskane, więc jedzmy mięso i jajka” i tym podobne rzeczy. Producenci ziemniaków, ryżu czy batatów siedzą cicho, ich produktów nikt nie promuje, nikt na to bowiem nie wyłoży pieniędzy (w przeciwieństwie do bogatego przemysłu związanego z przetwórstwem zwierząt, który wmawia nam jak to zdrowo jest oprzeć swoją dietę na ich produktach). A że badania naukowe wskazują na coś zupełnie przeciwnego, to wykorzystuje się do celów propagowania takiego żywienia blogerów (są teraz setki blogów poświęconych dietom niskowęglowodanowym) albo dziennikarzy piszących pseudonaukowe książki o jakoby zbawiennym wpływie tłustej i bogatej w produkty odzwierzęce diety (np. Gary Taubes) oraz… ponownie lekarzy, którzy powiedzą ludziom dobre rzeczy o ich złych żywieniowych zwyczajach (np. dr Mark Hyman, dr Joseph Mercola i dziesiątki innych).
Nie ma ograniczeń wiekowych odnośnie stosowania diety opartej na skrobi. Jeśli jednak naprawdę ma ona działać prozdrowotnie, to izolaty tłuszczowe (oleje) należy usunąć z menu, podobne jak produkty odzwierzęce. Gotowanie bez oleju jest łatwe, to bardziej siła przyzwyczajenia prawdę mówiąc.
justyna a. napisał(a):
Marlenko, a co z białkiem w takiej sytuacji? tylko roślinne jemy? czy ewentualnie rybę lub jajko można wprowadzić?
Marlena napisał(a):
Białka jest wystarczająco dużo w produktach jakie się zjada na tej diecie (strączki, również ziemniaki, ryż, bataty, warzywa rozmaite i owoce – tam wszędzie jest białko).
Basia napisał(a):
Jejku ja od kiedy zdrowo się odżywiam ,jem mniej białka i więcej węglowodanów to tyję.Może być to rzeczywiście spowodowane ,ze używam tłuszczy do węglowodanów.Ja akurat jestem głodna po węglowodanach i dlatego lubię do nich tłuszcz.Marlenko nabieram kilogramów pijąc soki wyciskane i szczerze mnie to frustruje.Chcę być zdrowa,ale nie nabierać kilogramów bo źle mi z nimi.Nie widzę aby inni się na to skarżyli :/ !
Marlena napisał(a):
Przede wszystkim nie pijemy w ramach „codziennej porcji zdrowia” soków czysto owocowych, te są niekorzystne dla zdrowia z uwagi na sporą zawartość cukrów prostych przy jednoczesnym niedoborze błonnika, który trawienie ich mógłby spowolnić. Owoce najlepiej jadać w całości i co do tego zgodni są wszyscy lekarze leczący dietą (aczkolwiek w wyjątkowych wypadkach używają leczniczo np. czystego soku z granatów, ale robią to w ramach określonej terapii, bazując na dostępnej wiedzy naukowej).
Jeśli chodzi ogólnie o przybieranie na wadze: praw termodynamiki nie zmienimy – na pewno tuczy nas to, co wsadzamy do buzi, z wdychanego powietrza ustrój tkanki tłuszczowej przecież nie wyprodukuje. To musi więc trafić do buzi – nie inaczej. Czy może to być sok warzywny (bez dodatku tłuszczu) dołożony do „normalnej” diety, pomimo że jedna jego szklanka ma mniej niż 100 kcal? Oczywiście, to może być dokładnie rzecz biorąc wszystko! Nie spalisz – odkładasz. Samo niestety nie wyparuje, tylko kończy w biodrach. 🙁
Inne czynniki również mają znaczenie (np. hormony, przyjmowanie pewnych leków), oczywiście poziom aktywności fizycznej, notorycznie stosowane złe połączenia pokarmowe (niewystępujące w naturze jak np. wspomniane w artykule połączenie „słodkiego z tłustym” – tak jak dzieje się to w wyrobach cukierniczych, chlebie smarowanym tłuszczem, pizzy czy kaszy tonącej w oliwie, makaronach z tłustym sosem, frytkach smażonych na głębokim tłuszczu itp.), powszechne dodawanie do pożywienia dużych ilości niewystępujących w naturze izolatów (cukier i olej czyli wyizolowany węglowodan, wyizolowane kwasy tłuszczowe), a także czynniki niezwiązane z jedzeniem i ruchem (np. czy szanujemy rytm dobowy, jak reagujemy na stres, stopień naszej ekspozycji na szkodliwe substancje rozpuszczalne w tłuszczach pochodzące z pożywienia, kosmetyków, wody, powietrza i inne pomniejsze czynniki podejrzewane o „współudział” w tyciu).
Z wiekiem ponadto nasze spalanie spowalnia i jeśli nadal jemy tyle ile wcześniej, to często zaczynamy tyć (chyba, że zintensyfikujemy naszą aktywność fizyczną, ale wszyscy wiemy, że z wiekiem dzieje się raczej odwrotnie). Warto dokładnie przyjrzeć się na naszej diecie, ale tak uczciwie: przez choćby parę dni prowadzić dziennik żywieniowy, notując w nim bardzo dokładnie wszystko co trafia do buzi (wraz ze składnikami danej potrawy), każdy okruszek i kropelkę, bez oszukiwania. Skonsultować te nasze zapiski można ewentualnie z dietetykiem, który pomoże wyliczyć czy przyjmowana ilość energii odpowiada naszemu obecnemu trybowi życia, wiekowi, obecnej masie ciała i płci (chyba że poradzimy sobie sami korzystając z kalkulatorów online), warto też zbadać hormony (np. bardzo ważne dla metabolizmu są np. hormony tarczycowe).
janka napisał(a):
Marleno a ja mam takie pytanie : jaki jest powód tego, że na niektóre pytania skierowane do Ciebie nie odpowiadasz?
Marlena napisał(a):
Jeśli nie znam odpowiedzi, jeśli jest to pytanie bardziej do lekarza niż do mnie (wiele osób zapomina lub nie wie, iż ja lekarzem nie jestem i prowadzę hobbystycznego bloga, a nie poradnię lekarską czy forum medyczne), jeśli na dane pytanie już odpowiadałam czytelnikom wiele razy lub informacje na ten temat można wyszukać na witrynie (za pomocą wyszukiwarki i listy tagów lub w polecanych lekturach w zakładce „Lektury”) – to 3 najczęściej występujące sytuacje.
Iwona napisał(a):
Pani Marleno. Proszę doradzić czy dieta skrobiowa sprawdza się przy kamicy żółciowej. Czy autor książki coś pisze na ten temat. Chciałabym zastosować tylko nie wiem czy w kamicy mogę. Mam sporą nadwagę i cukier lekko podniesiony, od jakiegoś czasu staram się odżywiać jak najbardziej naturalnie ale waga stoi. Uwielbiam ziemniaki, kasze tylko czy Pani zdaniem można odciąć tłuszcz przy kamicy? Będę wdzięczna za Pani opinię.
Marlena napisał(a):
Nie wiem z jakiej przyczyny masz kamicę, bo przyczyny są różne. Dr McDougall pisze w każdym razie, iż 90% kamieni żółciowych u współczesnych ludzi to kamienie cholesterolowe powstające zazwyczaj wtedy gdy ludzie jedzą zbyt tłusto, przez co żółć staje się przesycona cholesterolem, a sprawa się dodatkowo pogarsza gdy do tego uwielbiają słodycze, czekoladki, ciasteczka, nadużywają pokarmów odzwierzęcych (dodatkowe źródło cholesterolu), smażonych itd., a zjadają za to zbyt mało błonnika czyli warzyw i owoców oraz piją zbyt mało wody (niedostateczne nawodnienie dodatkowo zagęszcza żółć). Jednym słowem od zdrowej diety kamienie się nie tworzą lecz od za tłustej i za słodkiej (a często ma miejsce jedno i drugie).
My kobiety częściej padamy ofiarą kamicy m.in. z uwagi na estrogeny i częste stosowanie diet odchudzających oraz tabletek antykoncepcyjnych czy też hormonalnej terapii zastępczej. W medycynie anglosaskiej jest nawet taki skrót: FFF (female, fat and forty) oznaczający potencjalną kandydatkę do kamicy żółciowej: kobieta (female), z nadwagą/otyłością (fat) i około czterdziestki (forty). Dr McDougall pisze, iż opracowana przez niego dieta przy kamicy jest wskazana, ponieważ nie powoduje narastania problemu. Nie stosuje się w niej niewystępujących w naturze izolatów (cukier, olej) ani pokarmów odzwierzęcych będących dodatkowym źródłem cholesterolu. Kamienie, które już ktoś ma lecz są asymptomatyczne (bezobjawowe), proponuje zostawić i nie ruszać ich, ponieważ jak wskazują badania wycinając woreczek żółciowy ludzie cierpią na więcej komplikacji niż gdy nic nie robią, a tak poza tym to pozbywają się skutku, ale nie przyczyny, a przyczyną o największym znaczeniu jest tutaj zła dieta. Lepiej jest więc zmienić dietę czyli przestać sobie robić nią krzywdę przede wszystkim. Tutaj jest artykuł dra McDougalla na temat kamicy (w jęz. ang.): https://www.drmcdougall.com/misc/2002nl/apr/gallbladder.htm
Justyna napisał(a):
Marlenko, a co sądzisz o chlebie esseńskim (ze skiełkowanych ziaren zbóż)? Lepszy od chleba na zakwasie? Wydaje się być zdrowy a przy tym łatwy do zrobienia
Marlena napisał(a):
Tak, kiełkowanie podobnie jak fermentacja pozwala na zmniejszenie się substancji antyodżywczych i zwiększenie tych dobroczynnych.
Iwona napisał(a):
A jaką ilość wit B12 suplementować
Marlena napisał(a):
Dr McDougall proponuje 1 kapsułkę 500 mg raz w tygodniu.
Wioletta napisał(a):
Podczytuję od jakiegoś czasu Twojego bloga. I mam mieszane uczucia… tzn. ogólnie bardzo inspirujesz, zgadzam się z Twoją „filozofią żywieniową” i stosuję ją na sobie i dużej mierze na mojej rodzinie. Trudno zmienić pewne nawyki ale małymi kroczkami i do przodu. Na początku dietetycvzka wyeliminowała z diety moich córek mleko i wszystkie przetwory mleczne, gluten, cukier, drożdże. Potem sama kombinowałam… Ale wracając do mieszanych uczuć.. Moja córka cierpi na padaczkę lekooporną. Podjęliśmy próbę leczenia dietą ketogenną. Wyszliśmy z założenia, że to będzie lepsze niż 3 antyepileptyki w jednym czasie. I znów wracając do meritum: dieta keto jest dietą opartą na śladowej ilości węglowodanów i białka natomiast na ogromnej ilości tłuszczu. Oczywiście dietę prowadzimy pod kontrolą lekarza neurologa, badając małą co kilka tygodni wzdłuż i wszerz… A ja się już gubię w tym wszystkim. A może ja jej szkodzę bardziej tą dietą i 3 lekami podawanymi równocześnie? Z jednej strony cieszy mnie, że liczba napadów zmalała z drugiej martwi, że zrujnuję jej naczynia krwionośne, kości, wątrobę, może nerki…
Marlena napisał(a):
Leczenie dietą ketogenną dzieci chorych na padaczkę lekooporną ma długie tradycje. Ogólnie rzecz biorąc regularnie powtarzane poszczenie jest skutecznym lekiem na wiele chorób, w tym na padaczkę, lecz dzieci nie mogą pościć, nie można głodzić dzieci ponieważ one są w trakcie rozwoju, dlatego właśnie stosuje się odżywianie mimikujące głodówkę, jest nim właśnie dieta wysokotłuszczowa, ketogeniczna. Na tej diecie dzieci nie przebywają oczywiście przez całe swoje życie, po ustabilizowaniu się sytuacji (co zazwyczaj trwa 2-3 lata) wyprowadzane są powoli z diety ketogennej, a metabolizm pod okiem lekarzy i dietetyków jest z powrotem przestawiany na normalny fizjologiczny tryb czyli spalanie glukozy zamiast ketonów.
Dużo informacji oraz historii sukcesów małych pacjentów odnośnie stosowania diety ketogennej u dzieci chorych na padaczkę zawiera książka Julii Schopick „Nieznana Medycyna”, osobom zainteresowanym polecam lekturę.
Paulina napisał(a):
Pani Marleno, a co z „moim” ukochanym kremem z awokado, kakao (karobu) i miodu ? Można czy nie?
Marlena napisał(a):
Owszem można, ale na pewno nie codziennie. Awokado w naturze zachowuje się podobnie jak każdy inny owoc: gdy dojrzeje to powisi na drzewie tydzień, może dwa. Potem gnije (czernieje) i opada. Dzisiaj zaś mamy dostęp do awokado przez 365 dni w roku, ale czy to znaczy, że mamy je zjadać codziennie albo nawet raz w tygodniu? W naturze byśmy tego przecież nie robili. Taki awokadowy deser jest co prawda o niebo bogatszy w składniki odżywcze niż ciastka czy lody z cukierni, jest to zdrowsza (gęstsza odżywczo) forma połasowania, ale tak czy inaczej zostawmy sobie tego typu przysmaki na świąteczne okazje.
Malgorzata napisał(a):
Pani Marleno! Choruje na toczen. Dr Amy Myers autorka „Mozna wyleczyc choroby autoimmunologiczne” leczy skutecznie dieta bez ZADNYCH zboz, straczkowych, nabialu, psiankowatych. Wlasciwie je sie tylko warzywa 3/4 posilku i mieso 1/4 posilku oraz owoce. Myers podpiera sie rowniez badaniami naukowymi uznanych autorytetow. U mnie ta dieta poprawila wiele. I jak tu nie zwariowac? Ciagle objawia sie nowy, madrzejszy, ktory twierdzi, ze jego dieta to ta wlasciwa. Co Pani o tym sadzi?
Marlena napisał(a):
Małgorzato, nie czytałam tej książki w polskim wydaniu, mam ją na moim czytniku Kindle po angielsku – kupiona i czeka na przeczytanie. Otworzyłam na chwilę Kindle i przeskanowałam pobieżnie zawartość. Pierwsze co mi od razu wpadło w oko to zalecenie znajdujące się na samym początku jej książki: „pozbądź się glutenu, zbóż, strączkowych i innych pokarmów wywołujących chroniczny stan zapalny.”. Problem polega na tym, że pani Myers nie wyjaśnia, iż te pokarmy (i wiele zresztą innych) są w stanie owszem wywołać ten nieszczęsny przewlekły stan zapalny TYLKO jeśli nasze jelita są nie w porządku: taka sytuacja ma miejsce jeśli ktoś choruje np. na choroby autoimmunologiczne. Jeśli zaś mamy zdrowe jelita pokarmy te nie tylko nie przyniosą nikomu szkody, ale wręcz przeciwnie – zapewniają długowieczność i przewlekłe zdrowie, a te bogate w skrobię wręcz dokarmiają nasz mikrobiom. Ale o tym pani Myers zapewne już nie pisze, choć mogę się mylić bo nie czytałam całej książki jeszcze. Być może objaśnienie to znajduje się gdzieś w książce. Jednak poznawszy już dobrze wybiegi intelektualne zwolenników Paleo obawiam się, że może go nie być. Pani Myers zaś jest z pewnością zwolenniczką diety Paleo i powtarza te same mantry, które powtarzają jak papugi wszyscy zwolennicy Paleo: zboża, strączki i mleko są szkodliwe – wywołują przewlekły stan zapalny organizmu (niektórzy idą dalej wmawiając nam, że nie jesteśmy nawet genetycznie przystosowani do ich spożywania i trawienia, co jest oczywistą nieprawdą biorąc pod uwagę choćby ilość naszych genów kodujących amylazę przeznaczoną do trawienia skrobi) i że kategorycznie powinniśmy ich w ogóle nie jeść. To co jeść? Zostaje mięso i warzywa (skrobiowe nie są mile widziane, bo węglowodany są „szkodliwe”) oraz odrobinę owoców (nie za dużo bo jest w nich ta straszna, no wiecie, fruktoza), czasem jeszcze jaja i orzechy. Cała reszta pokarmów jest ponoć wysoce szkodliwa dla ludzkiego organizmu, a szczególnie ziarna i strączki (co pozostaje w sprzeczności z ustaleniami nauki oraz obserwacjami długowiecznych zdrowych populacji, ale to szczegół). Oczywiście wyklucza się też pokarmy przetworzone (cukier, białą mąkę itp.) i to jest akurat OK, nawet bardzo OK, a co z resztą filozofii?
Jest bowiem jedno kłopotliwe pytanie, na które zwolennicy Paleo nie są w stanie odpowiedzieć: jeśli ziarna i strączki (a nawet mleko czy psiankowate) są takie „szkodliwe” dla człowieka to jak to się stało, że to właśnie na tych pokarmach wyrosły i nadal utrzymują się całe populacje i pech chce, że populacje te należą do najdłużej żyjących w zdrowiu na tej planecie? Takie rzeczy jak nabywane już w średnim (i coraz młodszym niestety) wieku alergie, choroby serca i układu krążenia, rak, cukrzyca, choroby autoimmunologiczne, otyłość, SIBO, IBS, Crohn, refluks, zaparcia, zaćma, demencja, powykręcane na starość stawy itp. to w tych populacjach wyjątek, a nie tak jak u nas reguła. Jeśli popatrzymy na Niebieskie Strefy Długowieczności jakie jeszcze się uchowały na planecie Ziemia, to widzimy ich 5 i w każdej są zboża i strączki, warzywa psiankowate, a w niektórych nawet mleko: mamy Okinawę żyjącą głównie na ryżu, batatach i fasolce mung, Nicoyę w Kostaryce żyjącą głównie na kukurydzy, fasoli i ziemniakach, Sardynię żyjącą głównie na pszenicy i (olaboga!) mleku i serach (kozich co prawda, ale zawsze) z dodatkiem ogromnej ilości pomidorów (ale też i ziemniaków, papryki i bakłażanów), na greckiej Ikarii znów pszenica i kozie lub owcze mleko i zrobione z nich sery oraz dużo strączkowych i psiankowatych, a Adwentyści z kolei jedzą wegańsko lub wegetariańsko i w ich diecie z pewnością nie brakuje strączków, pszenicy i innych ziaren tudzież psiankowatych warzyw. Oczywiście wszystkie strefy długowieczności łączy też jedna wspólna cecha, a mianowicie umiłowanie olbrzymiej ilości rozmaitych warzyw i owoców na talerzu oraz nieporównywalnie mniejsze niż u nas spożycie produktów przemysłowo przetworzonych. Zobaczmy więc jak w każdej (i to naprawdę W KAŻDEJ!) z tych odnoszących zdrowotny sukces populacji spożywane są ziarna i strączki i na jaką skalę. Często dołączone są warzywa psiankowate a nawet mleko (kozie, owcze). Geny? Nie łączy tych wszystkich ludzi genetyka – pochodzą z różnych stron świata, mają różny kolor skóry, żyją w różnych częściach świata, wyznają też różne wierzenia religijne.
Co z tym fantem teraz zrobić? Jak to: tyle szkodliwego glutenu, tyle trujących strączków, tyle zabójczego mleka oraz wrednych psiankowatych i ludzie ci dożywają setki bez trzymanki spożywając jedynie sporadycznie i od święta mięso (nazwane przez Myers „białkiem wysokiej jakości”, jak rozumiem inne białka są jakości niskiej?), a niektóre społeczności zdrowych i długowiecznych (np. Adwentyści) nawet w ogóle nie spożywają grama pokarmów odzwierzęcych, stanowiąc tym samym wdzięczny materiał dla badaczy porównujących stan zdrowia i ryzyko zapadania na różne choroby na różnych dietach.
Powtórzmy zatem pytanie: jak te populacje to robią, że mają czelność dożywać w zdrowiu do setki jedząc te wszystkie wstrętne, szkodliwe dla człowieka pokarmy, wywołujące rzekomo przewlekły stan zapalny? Jak do tej pory żaden zwolennik diety Paleo nie był w stanie na to pytanie odpowiedzieć. Powstają kolejne Paleo-blogi i Paleo-książki, ale nie szukajmy tam odpowiedzi na to pytanie. Miliony ludzi na tej planecie dadzą się w związku z tym jeszcze nabrać na opowieści o naszym rzekomym nieprzystosowaniu do trawienia ziaren i strączków (co nie jest prawdą) albo o wywoływaniu przez nie przewlekłego zapalenia (co może być owszem prawdą lecz jedynie częściowo, czyli głównie w przypadku osób z uszkodzonymi jelitami, kiepskim mikrobiomem – w przeciwnym razie człowiek z reguły świetnie trawi wszelkie zboża, strączki a nawet, olaboga, pewne naturalne produkty mleczne oraz warzywa psiankowate i wszelkie możliwe owoce, dożywając na tych pokarmach stu i więcej lat w zdrowiu i jasności umysłu).
Owszem, Myers ma rację: masz uszkodzone jelita, dziurawe jak sito – odstaw pewne pokarmy, bo mogą ci zaszkodzić. Napraw więc te jelita. Wywal chemię z kosmetyków, oczyść kuchnię (przetworzona pseudożywność, używki itp.) i łazienkę (chemikalia wszelakie), opanuj stres itd.. To jest wszystko OK, sama do tego namawiam moich czytelników. Jednak autorka nie przekona mnie, że ziarna, strączki czy wybrane warzywa są „szkodliwymi pokarmami wywołującymi stan zapalny”, bo ona sama się nabawiła choroby będąc wegetarianką i w związku z tym mięso teraz jest dobre, a zboża i strączki złe, co niektórzy odczytują jako komunikat, iż wszyscy powinniśmy zaprzestać ich spożywania raz na zawsze. Nie tak szybko pani Myers! To są dary ziemi. Miliardowe populacje odnoszące sukcesy na nich się wychowały i dożyły (oraz nadal dożywają) w zdrowiu podeszłego wieku. Mamy również do spożywania i trawienia tych pokarmów fizjologiczne narzędzia wykształcone w drodze ewolucji. Nic tego nie zmieni bo z naturą nie da się wygrać. To nie pokarmy te same w sobie są „złe” – to stan przewodu pokarmowego u niektórych osób powoduje problemy: im jest gorszy nasz stan przewodu pokarmowego tym gorzej dla nas, to oczywiste.
Antybiotyki i inne leki, różne infekcje, szybko następujące po sobie szczepienia, liczne toksyny środowiskowe (zjadane, wypijane, wcierane w skórę itd.), nadmierna higienizacja i bakteriofobia, nie zawsze medycznie uzasadnione coraz liczniejsze sztuczne porody (cesarki) i sztuczne karmienie niemowląt, niedobór w diecie pokarmów fermentowanych (probiotyki) i pokarmów działających prebiotycznie (karmiących nasze dobre mikroby), powszechna nadkonsumpcja silnie przetworzonego i/lub chemicznie poprawianego pseudożarcia (w tym również nagminne nadużywanie izolatów spożywczych jak cukier i olej) i w końcu życie w ciągłym stresie i pogoni nie wiadomo za czym – to są nasze grzechy, grzechy naszej cywilizacji przeciwko naturze i jej prawom, to są te czynniki niszczące naszą odporność i nasze wewnętrzne środowisko (mikrobiom) stojące na straży zdrowia, a nie samo w sobie zjadanie ziaren czy strączków – powiedzmy sobie to szczerze.
Na nic się nie zda tutaj dorabianie filozofii do sztucznie wykreowanej diety, która choć może mieć działanie lecznicze (jest w końcu dietą mocno eliminacyjną), to rozwiązaniem optymalnym na całe życie zapewne nie jest – przynajmniej mnie nie jest nic wiadomo o obecnie żyjących populacjach dożywających w zdrowiu podeszłego wieku na codziennym spożywaniu mięsa z warzywami i odrobiną owoców (wymarłe populacje paleolityczne niezbyt mnie interesują w tym kontekście, choćby z tego względu, że dzisiaj żyjemy w zupełnie innych warunkach środowiskowych). Nie są mi też znane żadne badania, które potwierdziłyby działanie takiej diety w kontekście długoterminowego zapobiegania różnym chorobom cywilizacyjnym takim jak choroby serca, demencja, choroby metaboliczne czy nowotwory. Przeciwnie – nadkonsumpcja mięsa jest wręcz powiązana z m.in. zwiększeniem ryzyka wystąpienia wielu rodzajów nowotworów, cukrzycy typu 2, chorób serca i układu krążenia oraz nadwagi i otyłości (ciekawe czy Myers była uprzejma wspomnieć o tym fakcie w swojej książce?), a nie dotyczy to być może ryb i owoców morza wykazujących w wielu badaniach działanie ochronne, ale pełnej zgodności badaczy co do tego również tak do końca nie ma (pomijając już fakt, że zaśmieciliśmy i zatruliśmy nasze wody w tragiczny sposób – dziw, iż jeszcze jakiekolwiek stworzenia są w stanie utrzymać się w nich w ogóle przy życiu).
Być może oczywiście z uwagi na wyeliminowanie wielu pokarmów taka dieta może się sprawdzić w celach leczniczych przez jakiś czas, ale czy można ją brać pod uwagę jako optymalne rozwiązanie na całe życie to jest moim zdaniem bardzo dyskusyjne (chyba że ktoś ma tak uszkodzone jelita, że innego wyjścia dla niego już do końca życia nie ma). Co z tego, że podleczymy sobie chorobę autoimmunologiczną, skoro tym samym narażamy się na zwiększone ryzyko innych przewlekłych chorób cywilizacyjnych? Jest to dieta sztuczna, pomimo usilnego doszukiwania się jej naturalności i rzekomych korzeni historycznych (a nawet prehistorycznych). W naturze tymczasem nie mielibyśmy wielkich szans na codzienne zdobycie świeżej porcji mięsa przez 365 dni w roku, możliwość tę zawdzięczamy dzisiaj przemysłowi, który dla nas zwierzęta na mięso przetwarza: hoduje, rozmnaża, zabija, oczyszcza, ćwiartuje, pakuje i sprzedaje.
Basia napisał(a):
Ja nabrałam 3kg wprowadzając na śniadanie owsianke bez mleka,soki nie są owocowe tylko marchwiowysa m lub z jednym jabłkiem,nabieram na soku z buraków,mieszam tez z kapusta.Widzę,ze najszybciej na marchwiowym i buraczanym.Niedajboże kawałek babana do tego to jeszcze szybciej.Wczesniej jadłam spore ilości nabiału i łatwiej było mi wage kontrolować chodź już wiem ,że niezbyt zdrowo.Czy uważasz ,ze indeks glikemiczny tych produktów może być przyczyną.Bardziej ponosza mi cpoziom cukru we krwi i dlatego nabieram szybciej czy wg. Ciebie nie…?Dziękuję za odp.
Marlena napisał(a):
Buraki surowe nie mają zbyt wysokiego IG (ok. 30, ale gotowany już 65). Nie mam doświadczeń z czystym sokiem wyciśniętym z buraka, zawsze burak u mnie stanowi tylko jeden ze składników soku (np. tego: https://akademiawitalnosci.pl/rubinowe-slonce-wyciskany-sok-warzywno-owocowy/), podobnie jak marchew (np. tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/imbirowe-carottini-wyciskany-sok-warzywno-owocowy-przepis/). Owszem, czasem wypiję czysty marchwiowy sok, ale mówiąc szczerze ani to nie jest kaloryczne (szklanka soku ok. 85 kcal) ani nie ma nie wiem jak wysokiego wysokiego IG (43). Myślę, że sok z buraka czysty miałby podobny, bo marchew surowa i burak mają podobne IG. Tak więc nie wiem ale szukałabym na Twoim miejscu przyczyny tycia gdzie indziej raczej niż w warzywnych sokach, a jeśli nic nie przychodziłoby mi do głowy to skonsultowałabym to z lekarzem aby ustalić przyczynę tycia i zrobić odpowiednie badania. Indeks glikemiczny jest owszem ważny, ale wszystkiego nam nie mówi, zdaniem dietetyków lepszym wskaźnikiem jest ładunek glikemiczny – wszystko zależy od wielkości porcji danego pokarmu jaką na jeden raz spożyjemy.
Małgorzata napisał(a):
doskonale rozumiem Basię.
Ja też jestem na diecie skrobiowej, jakies 6-7 mięsięcy, czuję sie super, ale jak byłam gruba tak jestem gruba.
Nie mogę schudnąć, choć jestem ogólnie zdrowa.
Jak byłam na diecie warzywno-owocowej, głównie sokowej, to też mi waga nie drgnęła, a na soki marchwiowe i buraczkowe, a także banany reagowałam przyspieszonym tyciem.
Marlena napisał(a):
Może sprawdź sobie tarczycę, Małgorzato, zrób badania hormonów. W normalnych warunkach niedobór kaloryczny powoduje spalanie przez organizm tego, co wcześniej odłożył on jako zapas energetyczny.
Małgorzata napisał(a):
też właśnie myślałam o hormonach, chyba je faktycznie sprawdzę.
Oprócz tarczycy co jeszcze Pani by na moim miejscu zbadała?
Jakiś czas temu doszłam do wniosku, że chyba przesadzam z ilością jedzenia. Jem zdrowo, trzymam się zasad, ale lubię jeść i chyba jem za dużo, choć nie czuję się przejedzona.
Ale może tu jest problem?
Marlena napisał(a):
Jeśli bilans energetyczny nie będzie ujemny to cudów nie ma – zachowamy w najlepszym razie dotychczasową masę ciała lub zaczniemy przybierać na wadze. Dla tych co lubią jeść jest wyjście: więcej się ruszać. Więc to co bym najpierw sprawdziła to wartość energetyczna wszystkiego co jem – dzienniczek dietetyczny przez tydzień czasu (zapis tego co wkładamy do buzi oraz ile czasu w danym dniu poświęciliśmy na aktywność fizyczną inną niż leżenie czy siedzenie).
Małgorzata napisał(a):
Chyba ma Pani rację, popracuję z kalendarzem 'na serio’ i sprawdzę swój bilans energetyczny.
Piszę 'na serio’, bo ostatnio kilkakrotnie podchodziłam do takich zapisków, ale byłam w tym niekonsekwentna, a w związku z tym nie wyciągałam żadnych wniosków, a może tu jest właśnie problem.
Dziękuję bardzo za cenne rady.
Ula napisał(a):
Nasz mózg czasem bojkotuje nieświadomie to co dobre. To dlatego szuka przyczyny nie tam gdzie trzeba. Ja np. zawsze wracałam do palenia , bo wymyslałam, że tyję bo nie palę. Taki sobie śmieszny pretekścik. Zamiast przestać się obżerać zaczynałam palić. Tak było łatwiej i wygodniej. Może Ci się nie chce soków robić, zakupów dźwigać i wymyśliłaś, że od soku tyjesz?
monika napisał(a):
witam, bardzo Ci dziękuję za bloga, zmienił na lepsze czytaj zdrowsze moje życie. Mam pytanie gdzie mogę kupić dobre migdały? będę wdzięczna za odpowiedź. pozdrawiam serdecznie☺
Marlena napisał(a):
Moniko, bardzo się cieszę z poprawy zdrowia i gratuluję z całego serca. Zaś jeśli chcesz możesz zakupić europejskie niepasteryzowane migdały w naszym sklepiku Akademii: https://sklep.akademiawitalnosci.pl/wyszukiwarka/index/migda%C5%82y%20bio
Karolina napisał(a):
Witaj
Marlenko proszę cię o poradę. Mam 34 lata i od kilku lat rozpoczęły się moje problemy z kolanami (od kilku miesięcy bardzo poważne). Uszkadza mi się chrząstka. Zaliczyłam już kilka wizyt u lekarzy ale są głównie to badania „na oko”. Obecnie zażywam tabletki na zmniejszenie uszkodzenia chrząstki. Szukam informacji nt. żywienia „sprzyjającego” stawom, no i oczywiście dużo nabiału, ryby, oliwa, dziarski dziadek również poleca duże spożycie ryb :). Kłuci się to trochę z informacjami które czytuje na Twojej witrynie (w diecie dr McDougalla to wszystko jest wykluczone).
Dodam jeszcze że moja mama ma też takie problemy, ma już wstawioną endoprotezę kolana (nadal ją boli), bolą ją biodra, stopy… chodzenie sprawia jej coraz więcej trudności, boje się że mnie tez to czeka..
Na koniec jeszcze tylko zaznaczę że staram się „w miarę” zdrowo odżywiać – siebie i swoją rodzinę (mało smażonego, praktycznie zero fast foodów, czipsów, gotowców, napojów gazowanych).
Proszę Cię Marlenko o jakieś wskazówki i pomoc na co powinnam zwrócić uwagę i co powinnam jeść.
Marlena napisał(a):
Karolino, nie ma jednej diety dobrej dla każdego. Jesteśmy różni, każdy z nas jest inny. Jest wiele programów dietetycznych właśnie dlatego. Dieta dra McDougalla to tylko propozycja, jedna z wielu – można ją przetestować i zobaczyć czy dla nas osobiście zadziała. Jedno jest pewne: jeśli dotychczasowy styl życia (w tym dieta) doprowadził nas do zdrowotnego upadku, to oznacza, że najwyższy czas na zmiany. Nie ma sensu kontynuować tego, co nam nie służy albo nas zwyczajnie niszczy.
Ela napisał(a):
Karolino, John Bergman (mój ulubiony internetowy chiropraktyk) w jednym z wykładów na youtube bardzo fajnie wyjaśnił, jak odżywiane są stawy. Nie mają one swoich naczyń krwionośnych. Odżywiane są przez ruch. Gdy kości poruszają się względem siebie maź kaletkowa wpływa w miejsce, gdzie się akurat rozchodzą, za chwilę to miejsce jest ściskane i „wpompowywane” są tam składniki odżywcze w chrząstkę. Teraz maź „smaruje” miejsce wcześniej ściśnięte.
Aby zdrowe odżywianie naprawiało stawy potrzebny jest koniecznie ruch, ale jak się poruszać, gdy już kolana bolą – może ćwiczenia bez obciążenia ciężarem naszego ciała np. w wodzie albo „rowerek” leżąc na plecach. Wszytko bez forsowania się.
Zdrowia życzę Tobie i mamie.
Ela
Anna napisał(a):
Pani Marleno,
Od ponad dwóch lat nie spożywam produktów odzwierzęcych, zbóż zawierajacych gluten, orzechów (powód: nietolerancja pokarmowa). Dzięki Pani wyszłam z nałogu jedzenia słodyczy. Codziennie piję świeżo wyciskane soki. Moja dieta to warzywa, owoce, nasiona, rośliny strączkowe. Jednak borykam się cały czas z jednym problemem: anemia z powodu niedoboru żelaza (poziom zelaza i ferrytyny w krwi praktycznie zerowy). Lekarz przepisał tabletki, po których poziom żelaza wrócił do normy. Kilka miesięcy później sytuacja się powtórzyła, więc znowu mam przepisane tabletki. Wiem, że istnieją blokery pokarmowe, które hamują wchłanianie żelaza takie jak: błonnik pokarmowy, kwas fitynowy (strączkowe, ale ponoć namaczanie na noc i obróbka termiczna niweluje jego działanie), resweratrol (nie piję czerwonego wina), tanina (kawy, herbaty też nie piję), wapń i produkty mleczne (nabiał również odstawiłam). Znalazłam informacje, że najlepszymi roslinnymi źródłami żelaza są: tofu, rosliny strączkowe, natka pietruszki, brokuły, nasiona. Wszystko to jest obecne w mojej diecie. Mojego 3-letniego syna staram się odżywiać w ten sam sposób, ale on również ma anemię. Gdzie popełniam błąd? Będę wdzięczna za jakąkolwiek wskazówkę.
Marlena napisał(a):
Jeśli to coś może Ci trochę pomóc, przy niedokrwistości z niedoboru żelaza znalazłam taką oto poradę, którą w swojej książce „How to Get Well: Handbook of Natural Healing” zawarł dr Paavo Airola. Doradza on dołączyć do menu:
– buraki (zarówno jako sałatka jak i sok wyciskany, świetnie smakuje wyciśnięty np. z jabłkiem i marchewką)
– ziarno sezamu (szczególnie czarny sezam ma dużo żelaza) i słonecznika
– melasy (trzcinowa, karobowa)
– daktyle i rodzynki
– granat i sok z granatów
– banany, morele, borówki, czarna porzeczka, czerwony grejfrut, śliwki
– pomidory świeże i sok pomidorowy
– pietruszka zielona
Produkty jak buraki, melasa i sezam/słonecznik muszą znaleźć się na talerzu obowiązkowo codziennie, uzupełnione o białka z roślin strączkowych i produktów pełnoziarnistych (mogą być bezglutenowe). Reszta rotacyjnie lub codziennie jak kto lubi.
I unikać blokowania przyswajania żelaza przez zawierające kofeinę kawę, herbatę i napoje gazowane typu cola (ale to już wiesz) oraz wykluczyć napoje wyskokowe (w tym piwo).
Witaminy i suplementy:
– suplement żelaza (tylko pod kontrolą lekarza)
– witamina C co najmniej 1500 mg (wzmaga przyswajanie żelaza z pożywienia)
– B- complex forte (high potency) lub:
– wit. B12 od 25-50 mcg
– wit. B6 od 50-100 mg
– kwas pantotenowy do 100 mcg
– kwas foliowy 0,5-1 mg
– PABA (witamina B10, kwas para-aminobenzoesowy) do 50 mg
Zioła:
mniszek lekarski, żywokost, czarna porzeczka, kozieradka pospolita, liść maliny, kelp (algi).
Ewa napisał(a):
Mnie z niedoboru żelaza wyleczyła spirulina (sproszkowana alga), piłam codziennie i wyniki znacznie mi się poprawiły!
Marlena napisał(a):
Spirulina ma imponującą zawartość żelaza i do tego jeszcze coś, co zwiększa jego przyswajanie: witaminę C. Przy anemii z niedoboru żelaza może być faktycznie bardzo pomocna.
Beata napisał(a):
Marleno! czyli jajek nie bardzo mozemy jeść w dużych ilościach ?bo słyszałam że duże ilosci jajek na miękko niwelują żylaki? co o tym sądzisz? spotkałaś się z tym?
Marlena napisał(a):
Nie, nie spotkałam się z tym – nie mam żylaków, więc nie zgłębiałam tematu 🙂
Jeśli chodzi o dietę McDougalla opisaną w artykule, to jajek w ogóle się tutaj nie jada.
Anna napisał(a):
Książka ciekawa, ale pewne kwestie trochę namieszaly w głowie. Ziemniaki, kasza czy pszenica są zakwaszajace, a mają stanowić większą część diety. Wychodzi na to, że znowu trzeba jeść więcej zbóż, a warzywa traktować jako dodatek.. Co myśleć o cukrze, który doktor bierze za nieszkodliwy? Dr Mcdougall traktuje to jako przyprawę, a na blogu można się dowiedzieć, że już małe ilości zatrzymują układ immunologiczny i organizm traci pierwiastki, gdy go rozkłada. Reszta bez zastrzeżeń, tylko mógł przy soli dodać jaką używać.
Marlena napisał(a):
Nie, wcale nie trzeba jeść więcej zbóż, wręcz przeciwnie, dr McDougall podkreśla, że akurat zboża należą do nieco mniej odżywczego pożywienia jeśli porównamy je z innymi źródłami skrobi jak bataty czy rośliny strączkowe (a nawet ziemniaki). Na zbożach nie sposób zdrowo funkcjonować, choćby z powodu braku w nich witaminy C czy beta-karotenu. Całe populacje przeżyły na batatach (Japonia), na ziemniakach (Polska, Rosja) czy kukurydzy z fasolą (Meksyk i reszta Ameryki Środkowej). Natomiast żadna chyba nie byłaby w stanie przeżyć długo w zdrowiu na zbożach jako głównym źródle skrobi (próbowano nam to wmówić propagując przez kilka dekad piramidę żywieniową opartą na produktach zbożowych, ale ten numer nie przeszedł i do postawy piramidy w końcu w 2016 roku weszły warzywa i owoce zamiast zbóż).
Dlatego zboża owszem i to najlepiej pełnoziarniste – ale nie jako podstawa talerza (tak jak to się dzieje np. w makrobiotyce, gdzie jada się non stop jakieś zboża z niewielkim dodatkiem warzyw), lecz jako jedno z wielu różnorodnych źródeł skrobi (przy czym warto pamiętać, że te warzywne są pod kilkoma względami bardziej wartościowe odżywczo niż te zbożowe). Sól i cukier dopuszcza w niewielkich przyprawowych ilościach, odradza przy tym produkty rafinowane („białe”), więc od razu wiadomo iż biały cukier i rafinowana biała sól odpadają i niech każdy wybierze sobie jaki naturalny i możliwie najmniej przetworzony cukier (brązowy surowy typu rapadura, kokosowy, melasa, syrop klonowy) lub sól (celtycka, kłodawska, himalajska czy inna) będzie w swojej kuchni używał w roli przyprawowej.
aaga napisał(a):
Witam, Pani Marleno mam pytanie. Czy może wie Pani co mi może dolegać jeśli po zjedzeniu banana (nie zawsze i nie każdego) czy to dojrzałego czy też mniej jest mi kwaśno na języku?
Marlena napisał(a):
Nie wiem, ale jeśli zdarza się to nie za każdym razem to może ma na to wpływ odmiana owoców lub ich dostawca?
Aaga napisał(a):
Najczęściej po mało słodkich tak się dzieje i bardzo dojrzałych. Mam wrażenie że kożuch na języku mi się robi i jest mi kwaśno.
Ale też muszę zwrócić uwagę na to skąd pochodzą.
Dzięki
Pozdrawiam
Ania napisał(a):
Dzień dobry,
Pani Marleno,przede wszystkim chylę czoła przed Pani wiedzą,jednocześnie dziękuję,że się Pani nią dzieli.
Wiele dzięki Pani się w moim życiu zmieniło na lepsze a mam nadzieję,że to jeszcze nie koniec:).
Chciałabym zadać pytanie nie związane z tematem artykułu,mam jednak nadzieję na odpowiedź ponieważ jest to dla mnie bardzo ważne.Mam nietolerancję najprawdopodobniej na gluten i węglowodany(po zjedzeniu puchnę,mam wzdęcia itp),dzięki Akademii wiem,że to przez nieszczelne jelita,wiem też że działanie jelit i ich szczelność można poprawić Postem Daniela,który chciałabym w najbliższym czasie przejść.Moje pytanie brzmi wiec:czy dobrze rozumiem,że po poście,gdy działanie i szczelność jelit poprawią się,będę mogła urozmaicić moją dietę o ziarna zawierające gluten??
Marlena napisał(a):
Nie jest to wykluczone, ja osobiście wykazywałam swego czasu nietolerancję pszenicy (pokazał mi to test Food Detective jak również zauważałam na palcach dłoni małe wypełnione płynem surowiczym krosteczki po spożyciu pszenicy), dzisiaj mój organizm toleruje niewielkie jej ilości, z tym że musi być odpowiednio przefermentowana, organiczna, pełnoziarnista, najlepiej orkisz, a nie jakaś rafinowana hybrydowa pszenica dosuszana przed zbiorami rozwalającym mikrobiom Round-upem – dzisiaj chleb orkiszowy na zakwasie zjadam kromeczkę (nie za często, czasami) i nie notuję już wysypki jak również nie wyszły mi przeciwciała po ponownym zrobieniu testu.
gajowy napisał(a):
Witaj Marleno! Reklama produktów spożywczych odzwierzęcych to sprawa WTÓRNA a nie przyczyna ich popularnosci. Owszem, jest to bogata branża ale właśnie dlatego, że ludzie instynktownie szukają czegoś co daje im szybko sytość i poczucie siły i są skłonni za to zapłacić. A tym czymś dla większości jest – mięso.
Można to bardzo logicznie wytłumaczyć:
Mięso jest bardzo dobrym źródłem cynku i selenu. W szczególności cynk w mięsie jest w idealnej proporcji do miedzi (cynk i miedź to antagoniści) w przeciwieństwie do źródeł roślinnych. Z tymi nieoptymalnymi proporcjami (za dużo miedzi w roślinach) nie byłoby pewnie większych problemów gdyby nie fakt że żyjemy w środowisku zanieczyszczonym metalami ciężkimi co dodatkowo zwiększa zapotrzebowanie na cynk i selen (to główni antagoniści metali ciężkich) a zmniejsza na miedź. Jedząc sporo mięsa ludzie częściowo rozwiązują jeden problem ale za to stwarzają kolejny – mięso konsumowane w znaczących ilościach psuje mikrobiom a w konsekwencji metabolizm. Optymalniejszym rozwiązaniem – paradoksalnie – jest sztuczna suplementacja cynku i opcjonalnie selenu (tu akurat mamy dobre źródło roślinne).
Ja dopiero po rocznej suplementacji cynku i selenu (brałem to na wzmocnienie odporności, jednocześnie brałem też B12 na afty) straciłem (przy okazji) większą ochotę na mięso. Obecnie bardziej preferuję strączkowe i orzechy. Nie czuję się też słaby po posiłku bez mięsnej „wkładki”. Jednocześnie nie mam i nigdy nie miałem ideologicznych inklinacji do wegetarianizmu. Dalej jem odzwierzęce ale dużo mniej i bardziej wybrednie.
Marlena napisał(a):
Z tym poczuciem siły po spożyciu mięsa to bym chyba nie przesadzała – doskonale pamiętam jak obezwładniona, senna, otępiała i zmęczona czułam się (i nie tylko ja, ale wszyscy biesiadnicy razem ze mną) po sutym mięsnym obiedzie za starych czasów (tzn. gdy mięso było nieodzownym elementem mojej diety, moja lodówka przypominała istną kostnicę, a gdy nie było w niej niczego mięsnego, to stwierdzałam, iż „nie ma nic do jedzenia w tym domu”). 😀
Dzisiaj mogę wciągnąć nawet bardzo obfity posiłek (aczkolwiek skończyłam z przejadaniem się jako tako) składający się warzyw, strączków, grzybów, zieleniny i tym podobnych roślinnych rarytasów, czasem nawet z dodatkiem jakiegoś zdrowego deseru na zakończenie i… nie zdarzyło mi się nigdy poczuć tej obezwładniającej senności i niemocy po żadnym roślinnym posiłku, pomimo długo utrzymującej się sytości.
Nawet gdy od czasu do czasu zjem rybę, to nie czuję tego wyssania z siły po nich, ryby mi tego numeru nie robią 😉
Andrew napisał(a):
Witam.
Proszę pani, dieta ketogeniczna to potwierdzony naukowo fakt, to po prostu działa.
Nikt nie mówi, że ziarna, warzywa, owoce są be i niezdrowe, po prostu trzeba je wyeliminować na czas owej diety, bo na tym ona polega.
Ania napisał(a):
Dodam jeszcze,że dziś zrobiłam sobie test buraczkowy-rano zjadłam niemal cały słoik buraków a mocz do tej pory nie jest zabarwiony na czerwono..czy ten test jest miarodajny?
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Aniu, to jest test domowy, który sprawdza się gdy już jest z jelitami naprawdę źle. Jeśli chcemy sprawdzić profesjonalnie przepuszczalność jelit to można wykonać laboratoryjny test laktuloza/mannitol albo uznawany przez niektórych ekspertów za jeszcze dokładniejszy test jakim jest CYREX (oznaczenie stężenia białka zonuliny i endotoksyny bakteryjnej LPS w surowicy).
M. napisał(a):
Witam, czytam o odżywianiu się głównie skrobią i muszę przyznać, iż to całkiem interesujący styl życia :D, bez poczucia winy, że się nie zjadło kilku ryb, steków, jaj, serów oraz kilku litrów mleka w ciągu tygodnia – ot, napchać się pyrkami i już – pysznie i tanio! Do tego zielonki, kolorowe warzywka i owoce. Nawet nie zaleca się zmuszać się do paskudnie gorzkich zimnych olejów. Hm, zdrowie chyba nie może być takie proste… Gdzie haczyk? Pewnie tłuszcze trzeba uzupełnić jakimś zamiennikiem (bo inaczej człowiek wychudnie od zbyt jednostajnej diety) – drogimi, zagranicznymi orzechami, avocado, nasionami, pestkami, bardziej wyszukanymi przyprawami, a wszystko z jakimś ekologicznym certyfikatem, że niesiarczkowane itp.? Do tego strączkowe też w sporej ilości i obowiązkowo dzień w dzień? Jak weganom udaje się zachować równowagę? Hm, łatwiejsze wydaje się zjedzenie czegoś odzwierzęcego przynajmniej raz w tygodniu. Tylko czy wtedy przewaga skrobi w diecie nadal będzie korzystna? Pomijam, że mamy lato i to grzech nie żywić się w tej chwili głównie świeżymi warzywami i owocami…
Marlena napisał(a):
Tłuszczów nie trzeba zastępować zamiennikami, lecz należy ich dostarczać jako niezbędnego makroskładnika w diecie. Natura stworzyła 3 makroskładniki (węglowodany, białko i tłuszcz) i należy dostarczać wszystkich trzech. Tyle tylko, że głupotą jest dostarczać sobie ten tłuszcz i białko pod postacią kotleta schabowego smażonego na rafinowanym oleju rzepakowym, a węglowodany pod postacią białego jak śmierć puchatego pieczywa drożdżowego. A to robi na co dzień mnóstwo ludzi. Tymczasem przychodnie, szpitale i hospicja pękają w szwach. To raczej dieta tradycyjna jest jednostajna – królują kanapki, mięso, nabiał i słodycze, a warzywa służą do ozdoby.
Orzechy nie muszą być zagraniczne i drogie, wystarczą polskie orzechy (laskowe, włoskie). Dynia i słonecznik też u nas rosną. Z siarczkowanych owoców łatwo pozbyć się związków siarki mocząc przez godzinkę produkty (związki te są dobrze rozpuszczalne w wodzie), a jeśli mamy budżet na niesiarkowane i z certyfikatem ekologicznym, to tym lepiej, mamy problem z głowy. Nie trzeba też jadać dzień w dzień tego samego, tak jak napisałam można źródła skrobi na diecie McDougalla przeplatać dowolnie.
Justyna napisał(a):
Wcale nie tak łatwo pozbyć się dwutlenku siarki z suszonych owoców np. śliwek czy moreli. Moczenie w wodzie nic nie daje, nadal śmierdzą i smakują „chemicznie”
Marlena napisał(a):
Jeśli mogę coś podpowiedzieć, to wodę trzeba zmieniać, wtedy ten proces zostaje zoptymalizowany. A najlepiej sięgać po niesiarkowane – dużo smaczniejsze i zdrowsze 🙂
Justyna napisał(a):
Zmieniam wodę kilka razy i moczę po kilka godzin. Raz nawet owoce straciły barwę (prawie przezroczyste się zrobiły) a „zapaszek” pozostał
Renata napisał(a):
Witam serdecznie,
super artykuł, muszę nabyć tę książkę. To coś dla mnie, uwielbiam ziemniaki, dzisiaj na obiad fasolowa. Fasola już się moczy:)
Niedawno z uwagą przeczytałam Twój odmładzający newsletter (dziękuję), w którym piszesz o olejach nierafinowanych dodawanych do sałatek.
Jednak dieta McDougalla tego „zabrania” a szkoda, bo lubię sałatki z olejem. Dlaczego tak jest, jedni mówią, że to samo zdrowie a inni, że zupełnie zbędne w diecie. Renata
Marlena napisał(a):
Zgadza się, jeśli oleje to tylko i wyłącznie nierafinowane. Najzdrowszy (najgęstszy odżywczo) dressing do sałatki zrobimy jednak nie na oleju/oliwie lecz na całościowych produktach (np. orzechach) – oprócz kwasów tłuszczowych dostarczamy sobie wtedy sporo więcej mikroskładników odżywczych oraz błonnik.
Ania napisał(a):
Bardzo dziękuję za odpowiedź i serdecznie pozdrawiam 🙂
Darek napisał(a):
Witam, Pani Marleno, skad taka niechec do diet niskoweglowodanowych?
Dieta Atkinsa do dieta wybitnie wysokobialkowa, niskotluszczowa i niskoweglowodanowa.
Natomiast na prawidlowej diecie LC role paliwa przejmuja tluszcze, a nie bialko. Jednym z prekursorow takiej diety byl austriacki lekarz Wolfgang Lutz, ktory taka dieta leczyl swoich pacjentow i osiagal bardzo dobre rezultaty. Sam dozyl 97 lat.
Marlena napisał(a):
Zgadza się, dieta wysokotłuszczowa jest stosowana od lat bodajże 30-tych aż do dzisiaj w medycynie akademickiej, w celach terapeutycznych (np. przy leczeniu dzieci chorych na padaczkę lekooporną), a jej mechanizm został dobrze poznany i opisany: mimikuje on mianowicie głodzenie się, które poprawiłoby stan dzieci gdyby dzieci (czy w ogóle kogokolwiek) można było miesiącami głodzić (ale ich nie można szczególnie, bo są w trakcie rozwoju), zaś po kuracji dzieci są przez lekarzy przestawiane na fizjologiczny metabolizm czyli węglowodanowy.
Więc nie, nie odczuwam niechęci do tej diety jako takiej, odczuwam tylko niechęć do jej zwolenników popularyzujących ten rodzaj odżywiania jako „najlepsze paliwo dla człowieka” dorabiając do tego rozmaite niestworzone filozofie oraz posługując się pseudonaukowymi stwierdzeniami typu „węglowodany są szkodliwe”, „tłuszcz nie tuczy, to węglowodany tuczą”, „nie jesteśmy fizjologicznie przez ewolucję przystosowani do trawienia skrobi”, tudzież „owoce są szkodliwe dla zdrowia bo podnoszą insulinę” lub nawet „to cukier powoduje cukrzycę” (olaboga! Nie słyszeli chyba o diecie dra Kempnera, który w latach 40-tych całkiem przypadkowo wyleczył cukrzyków z cukrzycy, nadciśnienia, artretyzmu i innych chorób, choć chciał im tylko nerki podleczyć, a zrobił to bardzo ekstremalnie, bo karmiąc ich jedynie białym cukrem, słodkimi owocami, białym ryżem i sokami owocowymi, ale nie podając im pikograma dodatkowego tłuszczu ani białka, można to na PubMedzie znaleźć, a McDougall pisał o eksperymentalnej diecie Kempnera tutaj: https://www.drmcdougall.com/2013/12/31/walter-kempner-md-founder-of-the-rice-diet/). Jednym słowem przykro to stwierdzić, lecz cała masa twierdzeń głoszonych przez środowiska LC nie ma częstokroć oparcia w naukowo udowodnionych faktach czyli jest jakby stekiem bzdur, w które ludzie wierzą jak w objawienie. I to mnie tylko irytuje, a nie sama dieta jako taka, która od paru dekad ma już swoje miejsce w medycynie jak najbardziej.
Nie do końca się też tutaj zgodzę co do niskotłuszczowości diety Atkinsa: Atkins bynajmniej nie polecał (ani sam pewnie nie jadł) chudego twarożku, wysuszonego na wiór dorsza i chudzieńkiej piersi z rachitycznego kurczaka, tylko jajka na bekonie, majonez i kapuśniak na kiełbasie. Naszym podstawowym paliwem nie są jednak tłuszcze, tylko węglowodany – to już wiemy i nie musimy już nikomu udowadniać, że jest odwrotnie: już to zrobili mądrzejsi od nas. Tłuszcze są paliwem zapasowym w razie „W”. I to też już wiemy. Węglowodan spalany jest jako podstawa, tłuszcz spalany jest w trybie awaryjnym (nie tylko w diecie wysokotłuszczowej, ale też gdy zwyczajnie nic nie jemy, np. mamy grypę albo sami postanowiliśmy przejść na głodówkę lub też zalecił nam ją lekarz gdy nas dopadło zapalenie trzustki). Gdybyśmy zresztą się mieli żywić najpierw tłuszczami, to ziemia rodziłaby dla nas wszystko tłuste, ale tak nie jest – jeśli chcesz tłustego to musisz to ukraść (kurce jajko, krówce mleczko) albo ukatrupić jakąś inną istotę żywą i z jej zwłok wygrzebać ten tłuszcz co go sobie ofiara podczas życia uzbierała, a następnie go pożreć. Ten sposób zdobywania pokarmu nie wydaje mi się godny istoty ludzkiej czyli jakby najinteligentniejszego stworzenia zamieszkującego tę planetę, w normalnych warunkach (pomijam kataklizmy ewentualnie uniemożliwiające ziemi rodzenie). O wiele milsze memu sercu jest po prostu zebrać plony ziemi i cieszyć się tym co ziemia hojnie dla mnie urodziła. A ona rodzi głównie węglowodany, tak się składa. Czyżby po to, aby nas uszkodzić, utuczyć albo doprowadzić do przedwczesnej śmierci, jak chcieliby to widzieć niektórzy zwolennicy LC?
Cóż, Lutz dożył 97 lat na diecie wysokotłuszczowej, a z kolei naukowiec Ancel Keys (który jest cierniem w oku środowisk LC bo nie lubił cholesterolu, który tamci z kolei wielbią) dożył 100 lat na roślinnej/głównie roślinnej diecie niskotłuszczowej (i zarazem wysokowęglowodanowej, średniobiałkowej). Ale o tym środowiska LC raczą milczeć – chyba wiem dlaczego 🙂
Więc owszem, na diecie wysokotłuszczowej (czyli jakby „w trybie awaryjnym”) organizm może przeżyć, ale czy znane są ludzkości jakieś długowieczne i zdrowe całe społeczności pozostające na wysokotłuszczowej diecie, które odnoszą znaczące sukcesy i zrobiły w czymkolwiek karierę? 😉
Renata napisał(a):
Dziękuję za odpowiedź. A co sądzisz Marlenko o maśle klarowanym, w tłuczonych ziemniakach Pycha!
Marlena napisał(a):
Ja nie dodaję żadnego masła, gotuję ziemniaki z mnóstwem ziół (majeranek, szałwia, parę nóżek selera, kurkuma dla koloru, ząbek czosnku), tworzy się taki „ziołowy rosołek”, potem tłucze się ziemniaki dodając ten ziołowy rosołek i trochę soli, pieprzu, parę kropelek tamari czy inne dowolne przyprawy. Mistrzostwo świata i żadnego masła nie potrzeba 😉 Tutaj na filmiku pani pokazuje jak zrobić taki przysmak: https://www.youtube.com/watch?v=2PUC1Rgefjo
M. napisał(a):
Ech, no właśnie obiło mi się o uszy, że siarczkowanie zabija witaminy w suszonych owocach, moczenie w wodzie ich nie przywróci. Jednak mi smakują, nie wyczuwam chemii. :p Z tym, że orzechy, bakalie, słodycze czy ryby kupuję od święta jako produkty bardzo drogie (polskie ziemniaki wielokrotnie tańsze niż polskie orzechy). Faktycznie moje menu jest może zbyt jednostajne – królują kanapki, mięso, jabłka, ziemniaki i inne warzywa (najbardziej kocham gotowane w formie przeróżnych zupek, ale mąż twardo żąda surówek ;)), Cały czas mam wrażenie, że mogłabym lepiej ułożyć tygodniowe menu. No cóż, marzenie, iż może być wzorcowo i tanio (produkty do 5, góra 10 zł/kg) to pewnie mrzonka (a takie „oszczędne” myśli przyszły do mnie na widok tytułu powyższego artykułu).
W sumie orzechy smaczniejsze więc uznanie ich za ważniejsze od nabiału wydaje się całkiem sympatyczne. Nigdy nie przepadałam za mlekiem i jego pochodnymi, ale w ostatnim roku się wzięłam za sery i kwaśne mleko. Może głupio, bo mam w pamięci poradę lekarską: „Nigdy nie zmuszaj się do jedzenia”. Tylko, że bardzo chciałam coś zmienić, mieć jakiś wpływ na własny stan zdrowia, a nie tylko siedzieć z pozycji biernego widza. Z tego co czytam tu na blogu, to lepiej bym przysłużyła się moim kościom biorąc kąpiele w soli morskiej. Kto wie, może orzechy i magnez to te elementy układanki, których brakuje mi najbardziej…
Rita napisał(a):
Witaj Marleno, bardzo często czytam Twojego bloga, jest dla mnie kopalnią wiedzy na temat żywienia, dziękuję za kolejną inspirację!
Mam jednak pytanie: chodzi o dr M. Hymana i J.Mercolę. Wysłuchałam sporo wypowiedzi obu panów, myślałam o zakupie książki „Eat fat, get thin” tego pierwszego, obaj wystąpili w filmie „Cała prawda o raku”, a teraz… pojawiły się wątpliwości. W komentarzu zasugerowałaś nieuczciwość tych lekarzy, albo przynajmniej ich ignorancję: „powiedzą dobre słowo o złych przyzwyczajeniach”… Skąd taka opinia? Czytałaś może tę książkę ?
Pozdrawiam
Rita
Marlena napisał(a):
Wydaje mi się, że to połączenie ignorancji i chęci „bycia na fali”, a obecnie jest na fali propagowanie haseł w stylu „tłuszcz nie tuczy, to węglowodany tuczą”. Albo że zaczęliśmy jeść więcej węglowodanów, a mniej tłuszczu i dlatego tyle teraz otyłości jest na świecie, co jak pokazują statystyki jest nieprawdą – zaczęliśmy bowiem jeść więcej WSZYSTKIEGO, w tym również olejów i produktów odzwierzęcych (składających się jak wiadomo nie z węglowodanów lecz z tłuszczu i białka). Profil dra Hymana śledziłam na Facebooku długi czas, ale przestałam gdy po raz pierwszy rzucił na swoją facebookową ścianę banerek ze słynnym „tłuszcz nie tuczy, to węglowodany tuczą”. Mercoli stronę czytam czasem, lecz z pominięciem jego porad dietetycznych.
Mechanizmy chudnięcia na diecie niskotłuszczowej i wysokotłuszczowej są różne: w tym pierwszym przypadku działamy zgodnie z tym co natura chciała (i stworzyła dla nas, bo w przeciwieństwie do węglowodanów tłustości ona przed nami częściej raczej ukrywa niż podstawia nam je w dużej ilości pod nos), a w tym drugim korzystamy ze „szlaków zapasowych” zaprojektowanych na sytuacje awaryjne. Prawda jest też przy tym taka, że ZAWSZE gdy wykluczymy z menu wielką grupę pokarmów zastępując je np. warzywami, to mamy większe prawdopodobieństwo, że schudniemy. Czy to będzie dieta wegańska (wykluczenie olbrzymiej grupy produktów odzwierzęcych) czy dieta paleo (wykluczająca zboża, strączki i inne węglowodanowe pokarmy). Porównywano obie diety i w badaniach nie było znaczących różnic, na obydwu dietach badani tracili tyle samo kilogramów. Jednak bezapelacyjnie jeśli chodzi o ochronę zdrowia to dieta wysokotłuszczowa w badaniach wypada niezmiernie blado: zjadanie tłuszczu nie chroni przed żadnymi chorobami (raczej wręcz przeciwnie), zjadanie mięsa, oleju ani sera też nie (raczej wręcz przeciwnie). Aczkolwiek są to produkty mile łechcące ludzkie podniebienie i gorliwych fanów znajdzie chyba każdy, kto będzie propagował dietę opartą na takich produktach, dodatkowo zapewniając, że „to nie tuczy”. 😉
Naukowe dane wskazują tymczasem na ochronne działanie warzyw, owoców, orzechów, roślin strączkowych i pełnego ziarna. Wskazują też na niekorzystne działanie nadmiaru produktów odzwierzęcych czyli tłuszczu (ale i białka) odzwierzęcego, a nawet nadmiaru tłuszczu roślinnego (po spożyciu potrawy bogatej w tłuszcz zarówno pochodzenia roślinnego jak i zwierzęcego naczynia krwionośne usztywniały się na wiele godzin tak samo). Podkreślam, iż mowa o nadmiarze, a nie o samym makroskładniku jakim jest tłuszcz, żebyśmy się dobrze zrozumieli: nikt nie ma wątpliwości co do tego, że kwasy tłuszczowe są nam oczywiście niezbędne, w rzeczy samej znajdują się one nawet w szpinaku (nasycone tłuszcze również w nim znajdziemy!), pomidorach czy truskawkach i w określonym celu zostały tam przecież przez naturę umieszczone. 😉
Renata napisał(a):
Dziękuję.
Fajnie, że jesteś 🙂
Rita napisał(a):
No tak, jest sporo racji w tym, co mówisz. Ja jednak ciekawa jestem, jakie są szczegóły zaleceń dietetycznych Hymana, bo na pewno nie chodzi po prostu o więcej tłuszczu, to musi być jednak coś innego. Myślę, że chodzi przede wszystkim o zastąpienie tłuszczu niezdrowego, tym zdrowszym. Dieta niskotłuszczowa, a u nas w Polsce niestety w dalszym ciągu popularna (reklama w tv!), polegająca na zastąpieniu tłuszczów zwierzęcych i odzwierzęcych oczyszczonymi olejami roślinnymi, w tym utwardzonymi przyniosła w rezultacie jeszcze więcej chorób. Magiczne słowo „roślinne” sprawiło, że ludzie dali się nabrać, uwierzyli, że margaryna jest zdrowsza od masła. Tymczasem masło, rzecz w tym, że nie po prostu masło, ale takie z mleka od krowy żywiącej się trawą z pastwiska, a nie modyfikowaną karmą, zawiera unikalne składniki, które są korzystne dla naszego zdrowia, ba! mogą nas uchronić np. przed chorobami serca…Są badania, które to potwierdzają. Wiadomo, że nie chodzi o przejadanie się nim, ani czymkolwiek innym zresztą. W
Marlena napisał(a):
Dieta niskotłuszczowa nie polega na zastąpieniu tłuszczu odzwierzęcego olejem roślinnym (lub margarynami). Polega na zastąpieniu ich obu przez naturalne pokarmy, jakie ziemia dla nas rodzi, a które mają w sobie tłuszcz (orzechy, nasiona, pestki, pełne ziarno, awokado, oliwki, kokos). Spożywając te pokarmy w umiarkowanych ilościach (w całości, bez izolowania osobno tłuszczu z nich) dopiero możemy mówić o diecie niskotłuszczowej. Chodzi o to, że jedząc pokarmy naturalne w całości jak je Bozia stworzyła nie mamy możliwości „przedawkowania” tłuszczu. W przeciwieństwie do sytuacji gdy lejemy go sobie z butelki w postaci wyizolowanej lub smarujemy na kromce chleba. Dlatego np. siemię lniane dodane do owsianki jest OK, ale polewanie jej olejem już nie bardzo. Tak samo jak zdrowsze będzie dodanie do sałatki orzechów i nasion oraz przyprawienie tej sałatki dressingiem na bazie np. nerkowców czy orzechów włoskich niż polanie jej dodatkowo olejem lub oliwą. Policzmy: aby wytłoczyć 1 litr oliwy potrzeba średnio 5 kg oliwek. 1 litr to 1000 ml, zaś łyżka oliwy to 15 ml, czyli w litrze mamy ok. 66 łyżek oliwy. Otrzymujemy więc 66 łyżek oliwy z 5 kg oliwek. Czyli jedna łyżka (15ml) oliwy musiała powstać z 75 g oliwek, to około 30 sztuk. To sporo, gdyby tak siąść i zjeść 30 oliwek. Czy normalnie ktoś dodaje aż 30 oliwek do swojej sałatki (co byłoby tak czy siak dużo zdrowsze niż dodanie łyżki wytłoczonej z nich oliwy)? Raczej nikt takich ilości oliwek do swojej sałatki nie dodaje, ale łyżkę oliwy dodajemy bez mrugnięcia okiem. 😉 To samo pomyślmy gdy lejemy sobie na potrawę każdy inny olej i przeliczmy to na ilość surowca potrzebnego do jego wytłoczenia. Natomiast problem nie występuje gdy dorzucimy do sałatki czy owsianki kilka orzechów, oliwek czy łyżkę nasion. To jest ilość surowca potrzebna do wytłoczenia paru kropel zaledwie oleju/oliwy, no może w porywach (np. jeśli chodzi o oliwki, które są niezmiernie olejodajne) uzbierać by się nam mogła mała łyżeczka od herbaty (5 ml).
Hyman promuje swoją „pegańską” dietę i niech sobie promuje, ale najbardziej irytujące jest podbudowanie tej diety chwytliwymi hasełkami pod tytułem „tłuszcz nie tuczy, to węglowodany tuczą”. To jest nie tylko nienaukowe podejście ale i zwyczajnie prostacki marketing zwodzący umysły ludzkie. Tuczą obydwie rzeczy podane w ilości przekraczającej dobowe zapotrzebowanie energetyczne, a najgorzej tuczy i szkodzi zdrowiu połączenie ich obydwu (nie występuje ono zresztą w naturalnych pokarmach, tylko w tych wymyślonych przez człowieka).
Masło przy tym jest również izolatem takim samym jak olej: ani jedno ani drugie nie rośnie na drzewie, nie wycieka też z krowich wymion od razu w postaci gotowego masła – stworzył sobie ten pokarm człowiek dla uciechy swojego podniebienia, nie dorabiajmy do tego zdrowotnej filozofii. Nie ma nic naturalnego i służącego zdrowiu w izolowaniu poszczególnych składników odżywczych z całości ani w ich spożywaniu. Jeśli to robimy, to bez względu na to czy zrobimy to z cukrami, z tłuszczami czy z białkiem – zajadanie się takim pokarmem nie ma nic wspólnego z pokarmem służącym zdrowiu (aczkolwiek izolaty stosuje się w celach terapeutycznych, lecz mówimy tutaj o codziennym żywieniu).
Rita napisał(a):
Upss, nacisnęłam nie ten klawisz co trzeba, przepraszam….
W ogóle nie ma jednej recepty na zdrowe odżywianie, jak zdaje się, Ty też uważasz. Każdy z nas jest inny, banalne, ale prawdziwe :))
Bardzo dziękuję za odpowiedź i pozdrawiam serdecznie : )
Kokosanka napisał(a):
Wszystkie artykuły wchłonęłam niczym gąbka wodę 🙂 niesamowicie wciągające i pomocne .Wiekszosc produktów już od dawna mieszka w mojej kuchni jednakże moim problemem jest grzyb który był jest i trzyma sie obiema rekami i nogami 🙁 mimo diety…to taka nierówna walka ,w której niestety przegrywam.Candida już chyba sie rozprzestrzeniła na cały organizm ponieważ odczuwam jej istnienie praktycznie wszędzie .Co oprócz diety może pomoc ?jakies wskazówki ? Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Dobre bakterie należy sobie wyhodować, przedtem pozbywając się tych złych. Nie jedz więc pokarmów mogących uszkadzać mikrobiom, w tym produktów które mogą zawierać glifosat (sklepowe zboża i produkty zbożowe. sklepowe mięso, rzepak i jego przetwory, gorczyca i jej przetwory itp., te produkty kupujemy TYLKO ekologiczne z pewnego źródła), pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/co-z-ta-pszenica/
Pomocna książka, razem z przepisami kulinarnymi: https://akademiawitalnosci.pl/robynne-chutkan-dobre-bakterie/
Elżbieta napisał(a):
Od jakiegoś czasu zaczęłam się zdrowiej odżywiać. Mam 164cm wzrostu. Na początku mojej przygody z odżywianiem miałam 51kg, teraz mam tylko 45kg. Proszę o poradę. Chciałam przejść post Daniela, ale po przeczytaniu tego artykułu nie wiem czy dieta skrobiowa nie byłaby lepsza. Problemy z trądzikiem się zmniejszyły, przetłuszczanie włosów też. Lepiej się czuję tylko ta waga cały czas leci w dół. Pozdrawiam, Elżbieta
Marlena napisał(a):
Elżbieto, po prostu spróbuj i zobacz. Powodem tracenia wagi jest to, że nie dostarczamy wystarczającej ilości kalorii, a nie to, że zaczęliśmy jeść zdrowiej.
Adam napisał(a):
Dzień dobry pani Marleno.
Dieta, jaką proponuje McDougall, wygląda obiecująco i ma podstawy medyczne. Mam jednak wątpliwość, związaną z tym, że praktycznie wszystkie długowieczne społeczności spożywają także ryby lub sporadycznie niewielkie ilości mięsa. Sama Pani o tym wspominała, nie pamiętam czy w jakimś artykule, czy komentarzu. Jak, Pani zdaniem, wpleść takie pokarmy odzwierzęce w dietę proponowaną przez McDougalla?
Marlena napisał(a):
Owszem, od święta jadają, choć nie wszyscy. Jeśli ktoś wplecie pokarmy odzwierzęce do diety McDougalla to dieta przestanie być stricte dietą McDougalla – ta dieta akurat jest wegańska.
Osobiście bardziej podoba mi się podejście Fuhrmana czy Ornisha. Nie uznają oni pokarmów odzwierzęcych za „trujące”, jedynie uświadamiają, iż nie są te pokarmy dla nas tak zdrowe i pełne mikroskładników odżywczych jak te roślinne.
Dr Ornish określił to w ten sposób: nie ma pokarmów złych i dobrych, są tylko te które bardziej wspierają nasze zdrowie i te, które robią to w mniejszym stopniu.
Sztuka zdrowego życia polega na wybieraniu tych pierwszych w codziennym żywieniu, podczas gdy z tych drugich możesz zrezygnować lub jeśli chcesz spożyć przy jakiejś świątecznej okazji (czyli nie umrzesz od kawałka tortu czy mięsa, ale też i nie licz, że pozyskasz jakieś wielkie zdrowotne korzyści, dlatego następnego dnia powróć na właściwe tory).
Marlena napisał(a):
Witam Panią, mam ogromny problem z wrażliwymi zębami. Najgorzej jest po spożyciu ogórków kiszonych, kapusty kiszonej i wody z cytryną. Rano płuczę zęby olejem kokosowym, myję zęby pastą bez fluoru. Proszę o wskazówki co mogę zrobić aby pozbyć się bólu. Pozdrawiam, Marlena
Marlena napisał(a):
Wrażliwe zęby i dziąsła mogą oznaczać niedobór witaminy C oraz witamin z grupy B (szczególnie niacyny). Warto też skonsultować z dentystą, możliwe, iż doszło do uszkodzeń szkliwa.
Barbra napisał(a):
Na początku dzięki za moje sprzątanie -płyn rewelacja. I za przepis na zakwas, uwielbiam . I za wiele innych info 😉 pytanie mam w związku z wo, jestem w drugim tygodniu postu, zamiar 40 dni. I nie widzę na liście karczochow, szparagów, bakłażana, brokułow, szpinaku, brukselki. Wszystko to ma niski IG, więc zgodnie z zasadami. Chyba mi nie spsuje w zwiazku z tym odżywiania wewnętrznego, jak myślisz? B.
Marlena napisał(a):
Wszystko co ma IG poniżej 30 wchodzi w grę. Taka przykładowa lista tutaj: https://www.dietawarzywnoowocowa.pl/p/menu.html
Marlena napisał(a):
Witam, mam córkę pięcioletnią, której w porównaniu z innymi dziećmi jest bardzo zimno. W przedszkolu dzieci biegają na boso i w krótkim rękawku, a córka się trzęsie. Jak ma na sobie 1 czasem 2 długie rękawy i kapcie to w tedy mówi, że jest ok. Czym może to być spowodowane? Przyznam się, że mnie też jest cały czas zimno. Czy to może być dziedziczne?
Pozdrawiam Panią serdecznie.
Marlena
Marlena napisał(a):
Możliwe, że uczucie zimna może być spowodowane nieprawidłową pracą tarczycy. Nie tyle jest to przypadłość dziedziczna (aczkolwiek oczywistym jest, że skłonności do naszych chorób mamy zapisane w genach) ile związana ze stylem życia (w tym dietą, niedoborami substancji odżywczych, nadmiernym stosowaniem leków lub szczepionek, ciągłym stresem, dziurawymi jelitami, obciążeniem metalami ciężkimi i innymi toksynami pochodzącymi z pożywienia, kosmetyków, wody, powietrza, itp.). Jednym słowem geny są jak nabity pistolet, ale jeszcze ktoś musi nacisnąć na spust. Sprawdź sobie i dziecku hormony tarczycowe, być może tutaj jest problem.
Renata napisał(a):
Dieta węglowodanowa przypadła mi do gustu. Uczę się komponowania posiłków bez tłuszczu, nie zawsze smakuje, ale jest coraz lepiej.
Mam problem z nadciśnieniem (biorę leki) i dlatego chcę zrobić post Ewy Dąbrowskiej. Mam jednak pytanie odnośnie zaleceń po tejże diecie. Unikać pokarmów skrobiowych, gotowanych z wysokim IG (ziemniaki).
Czasami nie wiem co myśleć, co robić… Renata
Marlena napisał(a):
Dr McDougall pisze o ziemniakach w swojej książce, że szkodliwe są jedynie wtedy gdy je łączymy z tłuszczem, same w sobie zaś są zdrowe, tym bardziej łączone tak jak zaleca pan doktor – z innymi dowolnymi warzywami i sałatami (IG całego dania robi się wtedy niższe). Poza tym oprócz IG lepiej jest brać pod uwagę ŁG (to dużo lepszy wskaźnik).
Barbara napisał(a):
Marleno mam pytanie odnośnie cukru trzcinowego nierafinowanego, będącego w sprzedaży w sklepach ze zdrową żywnością, czy mogę go używać np rotacyjnie z ksylitolem, miodem, czy też raczej się go wystrzegać?
Pozdrawiam i z góry dziękuję za odpowiedź!
Marlena napisał(a):
Gęstszy odżywczo jest cukier kokosowy od trzcinowego. No ale ten trzcinowy jest z kolei tańszy.
Małgorzata napisał(a):
Chciałabym zadać pytanie niedotyczace tego artykułu, ponieważ komentarze pod octem jabłkowym są już zamknięte.
Otóż,
w internecie spotkałam się z opinią, że ocet niszczy krwinki czerwone. Nie było sprecyzowane jaki to ocet, więc myślę, że chodzi o zwykły ocet spirytusowy.
Zastanawiam się też, czy ocet jabłkowy nie niszczy szkliwa. Próbowałam go pić przez słomkę, jak niektórzy zalecają, oczywiście rozcieńczony z wodą, ale to nie jest skuteczne, nie chroni to absolutnie zębów przed kontaktem z płynem, bo i tak rozlewa się po podniebieniu i wewnętrznych powierzchniach zębów.
W e-booku o occie jabłkowym autorstwa Heike van Braaka wyczytałam, że ocet jabłkowy wręcz wzmacnia szkliwo zębów, ale mam jakieś mieszane uczucia.
Czy mogłaby Pani się wypowiedzieć, co Pani sądzi na temat tych dwóch wątków, czyli krwinek czerwonych i szkliwa zębów?
Wspomnę jedynie, że odkąd zaczęłam pić rozcieńczony z wodą ocet jabłkowy domowej roboty, to poprawiło mi się zdecydowanie trawienie, czuje sie lżej i lepiej.
Bardzo proszę o odpowiedź.
Marlena napisał(a):
Tak, chodzi o spirytusowy, ten ocet nie jest dla nas dobry. Słomkę wciśnij głębiej, wtedy nic nie będzie „przeciekać” i zagrażać szkliwu. Na koniec można przepłukać usta czystą wodą, a resztę załatwi za nas nasza własna ślina, która ma zasadowe pH.
Ola napisał(a):
Witaj Marleno,
czy mogę „pomiziać ziemniaki pieczone w piekarniku olejem kokosowym (w małej ilości), czy jest to już niezgodne z zasadami tej diety?
Marlena napisał(a):
W diecie dra McDougalla nie używa się żadnych olejów – ani kropli.
jotka napisał(a):
Witam Pani Marleno,
Po poscie Daniela strasznie wychudlam (z 63 kg i wzroscie168 waze teraz 55,60 w porywach 56) i przez 1,5 roku nie moge przytyc co przy moich 60 latach wyglada okropnie. Odzywiam sie nadal prawie samymi warzywami bo na mieso przeszla mi ochota. Nadzieja na przytycie zaswitala mi po przeczytaniu o diecie dra McDougalla. Mam pytanie czy mozna uzywac olejkow do ciala i twarzy i kremow na bazie olejkow bo skora moja jest bardzo sucha i piecze jak sie nie posmaruje. Pozdrawiam serdecznie. Jola
Marlena napisał(a):
Aby posiadać prawidłową masę ciała należy przede wszystkim dostarczać sobie odpowiedniej ilości kalorii. Warzywa (z wyjątkiem skrobiowych jak ziemniaki czy kukurydza) i grzyby mają ich niewiele, owoce już nieco więcej, lepszymi źródłami kalorii są rośliny strączkowe (soczewice, fasole, groszek, bób) i pełne ziarno (ryże, kasze), jeszcze lepszymi zaś nasiona i orzechy (nawet 600 kcal/100 g, czyli… więcej niż tłusty boczek). Kto powiedział, że tylko mięso jest źródłem kalorii? 😉
Olejki do skóry są jak najbardziej zalecane.
jotka napisał(a):
Baaaardzo dziekuje za odpowiedz . faktycznie malo jem straczkowych a teraz opycham sie jaglanka i ziemniakami oczywiscie z warzywami. Ciesze sie , ze olejki mozna stosowac.Pozdrawiam cieplutko.Jola
Aga80 napisał(a):
czy dla osoby z niedoczynnością tarczycy i nadwagą ta dieta będzie odpowiednia?
Karolina napisał(a):
Bardzo fajny artykuł. Ksiązki które polecasz mam już od jakiegoś czasu w swojej biblioteczce, oczywiście przeczytane i z notatkami na 'zaś’. Jednak nadal mam pewne wątpliwości…. otóż sama choruję od wielu lat na cukrzycę typu II. Zdiagnozowano ją u mnie w wieku 16 lat, choć zawsze byłam szczupłą lub bardzo szczupłą osobą. Lekarze wielokrotnie z niedowierzaniem wpatrywali się we mnie jak to możliwe. Dodam , że praktycznie od urodzenia nie jem mięsa, ryb, jaj, sporadycznie mleko do kawy. Byłam zawsze typem niejadka. Ale jak to zwykle bywa, nasi lekarze z reguły ograniczają się do wypisywania recept i nic więcej. Brałam więc leki…. aż sama dorosłam do wieku kiedy zaczęłam szukać diety dla siebie. Trafiłam na wideo dr McDougala na YT. Swoją droga polecam – co tydzień są sesje typu pytania-odpowiedzi więc zawsze znajdzie się odpowiedzi na nutrujące nas pytania. Moja wątpliwość jednak budzi ta kochana skrobia…. Badania mcDougala są prowadzone na amerykanach, a ich dieta naprawdę jest dużo gorsza niż nasza. Jednak niewiele u nas w Polsce osób o wadze ponad 120- 200 kg a tam to przecież norma. Jednak w Polsce nie jadamy 'na wynos’ po 5 razy w tygodniu i nie stołujemy się w fastfoodach i restauracjach. Zgodze się, że jeśli ktoś zjada 8 tyś kcal dziennie jedząc burgery i snickersy przejdzie na dietę 2,5 tyś kcal z ziemniaków, fasoli, zieleniny i orzechów to schudnie. Na pewno unormuje poziom cukru, na pewno obniży cholesterol. A jak ktoś zacznie chodzić kilometr czy dwa dziennie , to już wogóle będą cuda. Ale czy to zadziała u nas? Ja chodzę codziennie ok 10 km, a przy tym jedząc 1300 kcal dziennie tyję. Ziemniaki , ryże, kasze, makarony powodują przecież wzrost poziomu cukru we krwi (zgadane glukometrem), podobnie jak strączkowe. To samo z owocami, przecież to sam cukier. RObiłam taki eksperyment na sobie i nawet jedząc 600 kcal dziennie pochodzące tylko z owoców – tyłam. DLatego powiem szczerze, że owszem – wpsaniale że dieta tpy 'plant based’ jest promowana ale nie sądzę, żeby była metodą na jakieś szczególne odchudzanie. Raczej po prostu jako sposób na zdrowszy tryb życia. Obecnie w Instytucie w Izraelu prowadzone są badania na osobach w stanie tzw przeciwcukrzycowym. Bada się reakcje róznych pacjentów na konrketne pokarmy. Pewnie słyszeliście o IG pokarmów. Otóż badanie to nadal trwa ale już wiadomo, że każdy z nas reaguje inaczej na konrketne pokarmy. CO dla jednej osoby jest pokarmem obojętnym u innego powoduje niesłuchanie wysoki wyrzut insuliny. Jedna z kobiet biorąca udział w badaniu miała takową bardzo intensywną reakcję uwaga – na pomidory. I to one uniemożliwiały jej schudnięcie i unormowanie poziomu cukru. Dla innej taka reakcja była na twaróg , ale mogła bez problemu objadać się criossantami. DLatego myślę, że ostatecznie taka dieta oparta na skrobi może być skuteczna a dla innych nie. Choć oczywiście warto jeść warzywka i na pewno ja za żadne skarby nie dołączej do swojej diety mięsa.
Bardzo chętnie dowiem się co sądzisz na prouszone przeze mnie tematy dotyczące tej diety i wspomnianego badania.
Marlena napisał(a):
Polska wcale nie odstaje mocno od USA, obecnie co drugi mieszkaniec Polski cierpi na nadwagę lub otyłość, więc wcale nie jest różowo, a z każdym rokiem coraz gorzej: https://potrafiszschudnac.pl/mapaotylosci/lipiec2015-grudzien2015#mapa
Owszem, dieta oparta na skrobi leczy cukrzycę typu II u większości ludzi, a odkrycia tego dokonał (całkowitym przypadkiem, chcąc leczyć ludzi z innych chorób) niejaki dr Kempner w latach 40-tych ubiegłego wieku, pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/cud-diety-kempnera/
Natomiast odpowiedź na pytanie czy istnieje jedna dieta dobra dla każdego brzmi: nie ma takiej diety. Bardzo polecam lekturę książki „Wylecz cukrzycę. Rewolucyjny program żywieniowy zapobiegający chorobie i cofający jej skutki.”, autorem jest lekarz, dr Joel Fuhrman, udało mu się odpowiednio dobraną dietą wyprowadzić niektórych pacjentów nawet z „jedynki” uznawanej za nieuleczalną. „Dwójka” jest natomiast łatwa do opanowania.
Greg napisał(a):
Marleno
Jak to jest z tym kremem z awokado. Raz piszesz, że można codziennie, innym razem, że na pewno nie codziennie. Ja juz się gubię.
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Zależy co chcesz osiągnąć. Jeśli chcesz przytyć możesz i codziennie.
frani napisał(a):
Witam – czy ktoś słyszał o diecie metabolic balance? Jeśli tak, to na czym polega i czy jest skuteczna. – pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Na naszej witrynie rozmawiamy raczej o „diecie” jako stałym czynniku naszego stylu życia, a nie o krótkotrwałym postępowaniu (typu dieta odchudzająca), po którym powracamy do starych nawyków.
Magda napisał(a):
Pani Marleno, jakie jest Pani zdanie odnośnie kolagenu? Jem roślinnie w sumie prawie tak, jak zaleca MC Dougal lecz z niewielkim ilosciami oleju kokosowego lub z pestek z dyni, ale zastanawiam się nad suplementacja kolagenem, gdyż w pewnym wieku nasz organizm mniej go wytwarza…. i nie dostarczając z pożywieniem może chyba być kiepsko że stawami itp…. Czy można/należy suplementowac kolagen? Suplementuje aktualnie B12 i D3+K2. Bardzo dziękuję z góry za Pani odpowiedź!
Marlena napisał(a):
Magdo, ja nie suplementuję, moja fabryczka kolagenu działa jak należy. Stosuję się do zasad diety wysokoodżywczej (nutritariańskiej), stawy przestały mnie boleć, zmarszczki się wygładziły, paznokcie przestały łamać. Nie mam powodów ani do narzekań ani do suplementowania czegoś, co mój ustrój sam sobie produkuje ile uważa. 😉
Jeśli jemy nawet gotowy kolagen, to tak czy inaczej nasz ustrój musi te wielkie molekuły cudzego kolagenu najpierw w procesie trawienia rozbić na poszczególne aminokwasy i następnie (przy współudziale m.in. witaminy C) tworzy z nich „swój” kolagen. A swoją drogą dr McDougall, dr Fuhrman czy dr Esselstyn nie dostarczają kolagenu z pożywieniem i w swoim zaawansowanym wieku bynajmniej nie wyglądają jakby im czegoś brakowało. 😉
Emilia napisał(a):
Jak ten artykuł ma się do tego: https://akademiawitalnosci.pl/dr-william-davis-dieta-bez-pszenicy-jak-pozbyc-sie-pszennego-brzucha-i-byc-zdrowym/ ?
Marlena napisał(a):
A jak ma się mieć? Wystarczy popatrzeć jak dzisiaj wygląda dr Davis: swój brzuch pszeniczny przed którym tak ostrzegał pan doktor obecnie zamienił na brzuch tłuszczowo-mięsny. A dr McDougall nadal piękny i szczupły, dziękować Najwyższemu! 🙂
Justyna napisał(a):
Witam wszystkich,
jakiś czas temu zdecydowałam się na wprowadzenie w swoim życiu diety Kempnera, a ponieważ była zbyt monotonna a ja nie tak znów chora aby się jej koniecznie trzymać, przerzuciłam się na dietę wysokoskrobiową. Mogę potwierdzić słowa Marleny – dieta jest kolorowa, urozmaicona i nie przeszkadza mi ani brak białka ani tłuszczu, z którego trawieniem zawsze miałam kłopoty. Przeglądając internet w poszukiwaniu przepisów trafiłam na desery na bazie aquafaby. Aquafaba przede wszystkim to naturalny zamiennik jajka w każdym przepisie – na słodka i słono. Dla ciekawych podaję link z przykładowym deserem (jest też historia odkrycia aquafaby):
https://www.jadlonomia.com/przepisy/weganski-mus-czekoladowy-idealny/
Marlena napisał(a):
Zgadza się, dieta skrobiowa jest bardzo fajna, sycąca, kolorowa i robię sobie takie skrobiowe wstawki zimą, kiedy nie mam już możliwości odżywiać się głównie na surowo (na sezonowych owockach itp. – mniam, mniam). Wszystkie te gorące zupki i potrawki są boskie w zimowe dni. A gdy nadchodzi pora wykopek wczesną jesienią, to wspaniały placek ziemniaczany (rumienię go na ceramicznej patelni, bez grama tłuszczu) wykonany z mashed potatoes (tłuczone ziemniaki) z mnóstwem ziołowych przypraw, odrobiną tamari, siekanym rozmarynem z ogródka i płatkami drożdżowymi sprawia, że zachodzę w głowę, jak ja mogłam kiedyś bezcześcić tłuczone ziemniaki tłustymi dodatkami w postaci masła, mleka itp. 😀
Mus z aquafaby robiłam, ale choć rzeczywiście wściekle smakowity, to niestety jest barrrrdzo kaloryczny (czekolada!) i dlatego jest u mnie czymś „świątecznym”, typu na rodzinne uroczystości itd. Na co dzień świeże owoce w ramach deseru jednak są najkorzystniejsze dla zdrowotności (teraz jest czas winogron, kaki, gruszek, jabłek, śliwek, figi się kończą, ale jeszcze są, pojawiły się pierwsze mandarynki z krajów śródziemnomorskich, a w ogródku cały czas mam maliny późne, które codziennie zbieram i albo zjadam albo mrożę).
Annaa napisał(a):
Witam!
Bardzo zainteresowała mnie ww. dieta nie mniej jednak mam wątpliwości dotyczące jej stosowania. Mam zapalenie żołądka spowodowane bakterią hp, refluks żołądkowy, zespół jelita drażliwego i szczerze mówiąc z tych powodów unikałam ww. produktów. Obawiam się, że będę miała problem z biegunkami, wzdęciami przynajmniej na początku, a przecież muszę normalnie funkcjonować. Nie wiem również jak poradzę sobie z prowadzeniem dwóch kuchni „tradycyjnej” i zdrowej, a nie wydaje mi się abym zmieniła nawyki żywieniowe rodziny (niestety). Aha czy w tej diecie można jeść jajka nie doczytałam tego.
Pozdrawiam. Anna.
Marlena napisał(a):
W diecie opracowanej przez dra McDougalla nie występują żadne produkty pochodzące od zwierząt, najlepiej przeczytaj książkę „zdrowie bez recepty” autorstwa pana doktora i wszystko będzie jasne.
Ewamila napisał(a):
Witam serdecznie. Jak wielu tutaj mam mieszane uczucia. Powołuje się Pani na to co występuje w naturze. Z całym szacunkiem ale w naturze (bez wielkopowierzchniowych upraw) nie uzbieralibysmy tyłu ziarenka kaszy, ryżu, fasoli, żeby upiec sobie chleb! Poza tym człowiek się żywil najpierw zbieranymi roślinami i mięsem zanim zaczął uprawiać rośliny! Poza tym dieta wysoko węglowodanowa to dieta de facto cukrowa a cukrem żywią się wszystkie patogeny i rak! Przeszłam dietę bezmiesna, niskoweglowodanowa (hashimoto – AIP) i dopiero na ketogenicznej, jak udało mi się nauczyć organizm pozyskiwania energii z tłuszczów, czuję się i wyglądam zdrowiej niż kiedykolwiek. Teraz jem wszystkiego po trochu. Oczywiście nisko przetworzone bądź wcale. I o połowę mniej.
Marlena napisał(a):
Nie każdym „cukrem” żywi się rak, poza tym żywi się on też tłuszczem i białkiem zwierzęcym.
Dieta ketogeniczna fizjologicznie mimikuje głodówkę, która jak wiadomo często przywraca zdrowie (przy czym naszemu organizmowi jest tak naprawdę wszystko jedno czy do spalenia dostanie tłuszcz własny czy podany z zewnątrz), lecz ten sam efekt można osiągnąć np. dietą dr Dąbrowskiej lub sokową, z tą różnicą, że przy tego typu diecie tankujemy na maksa witaminy i minerały z warzyw i owoców, a przy diecie ketogenicznej nie bardzo, bowiem gęstość odżywcza pokarmów tłustych jest zwyczajnie… mierna.
Meg napisał(a):
Marleno, podrażniłam sobie chyba żołądek tymi wszystkimi herbatkami rozgrzewającymi, dużą ilością imbiru, goździków, cynamonu i kurkumy. Dostałam strasznych boleści w lewym boku, jakby mi ktoś ściskał żołądek i strasznie i mi się odbijało. Nie byłam pewna czy to żołądek, bo boli inaczej niż zawsze (taki „zaciśniety” jest) ale usg nie wykazało żadnych nieprawidłowości w tym zakresie. Lekarz kazał mi kilka dni pobrać omeprazol, żeby obniżyc ilość kwasów. Fakt, oprócz tych herbatek moja dieta ostatnio była dość bogata w tłuszcze, gluten i słodycze. Od czterech dni nie mam już tak ostrego bólu ale cały czas czuję ucisk. Jak mogę sobie teraz pomóc? Omeprazol wzięłam tylko raz. Dodatkowo podczas usg wykryto polipy lub złogi cholesterolowe NA woreczku żółciowym. Kilka sztuk ok 4 mm. Dodam, że cholesterol mam strasznie niski. i całkowity i „dobry” i „zły”. Jak mogę sobie pomóc, żeby mój żołądek wrócił do „normalności”? I co zrobić żeby te polipy poszły precz?
Meg napisał(a):
W zasadzie to nawet nie wiem co to może być.. ten ból jest jednostajny, nie ma znaczenia czy jestem najedzona czy nie, ale treść mi się nie cofa. Może nerwica… a może wrzody… ratunku…
Marlena napisał(a):
Na pewno popracuj nad zmianą diety: nie można jeść tłusto i słodko. Doraźnie na dolegliwości żołądkowe może być pomocny kleik z siemienia lnianego działający osłonowo. Osłonowo i kojąco działa też aloes. Rozkurczająco działają krople ziołowe Amol – do nabycia w aptece bez recepty. No i nie zaszkodzi dać organizmowi odpoczynek od trawienia czyli dzień lub dwa diety płynnej na sokach świeżo wyciskanych warzywno-owocowych i ziołowych herbatkach (mięta, rumianek)
Karolina napisał(a):
Witam Marleno,
Pisze w dość krępującej sprawie tj. gazów. Problem ten meczy mnie już od prawie 5 lat i ciągle się nasila. Od 5 lat moja dieta w 90% jest roślina ( mięsa nie jem w ogóle, czasem wpadnie jakieś jajko czy odrobina nabialu-niestety głównie w rzeczach przetworzonych tj wypieki). Niesety nie dbalam o siebie-od prawie 15 lat zmagam się z kompulsywnym jedzeniem -biorąc pod uwagę co i w jakich ilościach potrafiłam zjeść to i tak cud ze mój ukl trawienny w ogóle jeszcze pracuje. Bardzo dokuczają mi gazy, ktore mają okropny,cuchnacy zapach. Widzę że im zdrowsze i mniej przetworzone produkty wybieram tym jest gorzej – jak np w święta jem głównie przetworzone rzeczy, bez owoców i warzyw to jest lepiej – gazów jest dużo mniej i nie są tak intensywne. Przeczytałam wiele Twoich art i komentarzy pod nimi i przypuszczam ze mój układ trawienny nie radzi sobie teraz z prawdziwa, naturalną żywnością. Pragnę to naprawić.
Próbowałam juz wielu diet – skrobiowej, Fuhrmana, przeprowadzilam również post Dąbrowskiej ok 2,5 roku temu przez okres 4 tygodni. Generalnie nie mam za bardzo wzdec, bólu brzucha, biegunkek, żadnej zgagi… tylko brzydkie gazy. Bez znaczenia czy zjem ryż, czy zielony koktajl czy fasolę, woń się nieco zmienia ale cały czas jest ona bardzo nieprzyjemna..podobnie jak wizyta w wc-trzeba wierzyć przez pol godziny. Robilam juz oczyszczanie jelit dwa razy oraz oczyszczanie watroby. Gazy jak byly tak sa. Podejrzewam że mam bardzo zniszczoną flore jelitową. I moje jelita moga nie radzic sobie z taką iloscia blonnika. Chciałabym je odbudować. Ale nie wiem za bardzo jak się do tego zabrać. Czy spożywać nadal to co jem i nie martwić się gazami a jednocześnie wprowadzić jakiś probiotyk i fermentowana żywność (kapustę, ogórki kiszone,sok z kapusty i zakwas buraczany) licząc ze powoli będzie lepiej? Bo ciężko mi wykluczac po kolei produkty skoro po każdym jednym jest to samo. Czy przejść na bardziej przetworzone jedzenie (mniej blonnika) przy jednoczesnym odbudowywaniu flory? Na pewno chce zacząć pić soki warzywne i wprowadzić suplementację bo pomimo tego że jem mnóstwo warzyw,owoców, ziaren itd to moje włosy, skóra i paznokcie są w kiepskim stanie. Badania krwi ok, tylko zelazo troche niskie, na granicy normy. Marleno, możesz proszę coś doradzić? Przyznam ze jestem juz tak zmęczona tym ciągłym poszukiwaniem przyczyny, ciągłym eksperymentowaniem ,wykluczaniem kolejnych produktów, a ciągle jestem w tym samym punkcie. Będę bardzo wdzięczna za pomoc. Pozdrawiam ciepło i dziękuję za to ze jesteś i dzielisz się tu z nami tym wszystkim. Bezcenne miejsce 🙂
Marlena napisał(a):
Dieta przetworzona to kiepski pomysł skoro już wiemy, że nie tylko nie daje żadnych zdrowotnie korzyści lecz wręcz przeciwnie – zwiększa ryzyko wielu chorób. Tutaj warzywa nie są winne lecz właśnie całe lata złej diety i uboga flora jelitowa – to dlatego trawienie pokarmów naturalnych jest problematyczne.
Ponadto metoda dr Dąbrowskiej nie polega na jednorazowym zrywie w oczekiwaniu na cuda. To jest metoda przeplatania okresów postu i zdrowego żywienia, a do pokarmów przetworzonych, słodyczy, białej mąki itd. już nie wracamy.
Probiotyki i prebiotyki oczywiście, a oprócz tego przypuszczalnie masz niski poziom witaminy D (badałaś kiedyś?). Nasze mikroby potrzebują witaminy D, stan mikrobiomu zmienia się wraz ze zmianą poziomu witaminy D.
Karolina napisał(a):
Bardzo dziękuję za odpowiedź 🙂 wit D mam na poziomie 38- aktualnie suplementuje 10000 j D +K2 codziennie. Powoli poziom się podnosi bo przy wcześniejszym badaniu było 21. Od dwóch tygodni zaczęłam wyciskac soki,z Twoich przepisów. Zakupiłam tez probiotyk ale wzięłam dopiero dwie dawki. Zaczelam tez dzisiaj stosowac kurkume oraz po posilku żuje nasiona kopru włoskiego. Dodam jeszcze szczę ze Trzy dni temu złapało mnie przeziębienie wiec od razu sięgnęłam po wit c – pierwszego dnia wzięłam az 70g ,towarzyszyły temu bardzo nasilone gazy o bardzo nieprzyjemnym zapachu pomimo że mało jadłam tego dnia. Czy to może dodatkowo potwierdzać zły stan mikroflory? Postanowiłam zakupić książkę Dobre bakterie i zastosować się do zawartych tam wskazówek. Przyznam że nadal boryka się z przejadaniem i myślę że to może wpływać na stan moich jelit, kiedy staram się jeść trzy posiłki dziennie czuje się po posiłku bardzo pełna, myślałam o częstszych i mniejszych posiłkach ale znowu wszędzie naokoło czytam i słyszę ze wówczas układ pokarmowy nie odpoczywa od trawienia i lepiej jesc rzadziej. Ale może mój organizm po tylu latach przejadania nie radzi sobie teraz z dużymi posiłkami….sama juz nie wiem.Mam już metlik w glowie. Im więcej czytam tym bardziej czuje się zagubiona,jest tyle sprzecznych informacji.
Marlena napisał(a):
Możesz zostawić trzy ale wcale nie muszą być duże (w sensie: ZA duże, powodujące uczucie pełności). Po prostu jemy do syta, ale bez przejadania się – tak jak to robią długowieczni Okinawczycy, stosując konfucjańską zasadę hara hachi bu, czyli napełnij brzuch tylko w 80%. Od stołu NIE powinniśmy jednym słowem odchodzić z uczuciem pełności. Powinnaś też zwracać uwagę na dokładne przeżuwanie pokarmu. Kiedy jesz skup się tylko na tym (a nie np. jeść jednocześnie robiąc podczas jedzenia coś innego).
Tak czy inaczej dopiero po jakimś czasie od zakończenia jedzenia (ok. 15-20 minut) czujemy się pełniejsi niż gdy wstawaliśmy od stołu, dopiero wtedy mózg wysyła sygnał sytości. Między posiłkami jeśli naprawdę zgłodniejesz, to zawsze masz zdrowe koło ratunkowe: możesz wypić świeżo wyciskany sok warzywno-owocowy.
Karolina napisał(a):
Odnośnie tych sprzecznych informacji to chcialam doprecyzowac ze oczywiscie nie chodzi mi Akademie ale ogólnie o informacje w internecie 🙂
Zosia napisał(a):
Dzień dobry Pani Marleno,
Dziękuję za kolejny wartościowy artykuł. W artykule jest mowa o pozytywnym wpływie tej diety na polipy układu pokarmowego. Ja chciałabym się pozbyć polipu szyjki macicy. Obecne stosuję post dr Dąbrowskiej. Po jego zakończeniu planuję przejść na zdrowe żywienie. I wracać do niego cyklicznie. Wiem, że to nie od nas zależy, co nasz organizm postanowi uzdrowić w pierwszej kolejności.
Czy może mi Pani podsunąć jakieś inne rady, które mogłyby być pomocne w moim przypadku?
Dziękuję i pozdrawiam serdecznie!
Marlena napisał(a):
Pij świeżo wyciskane soki warzywno-owocowe i sprawdź sobie poziom witaminy D, Zosiu.
Rafał Mu. napisał(a):
Witam serdecznie. Szukałem informacji na temat ziemniaków i od razu pomyślałem o Pani blogu. Po przeczytaniu pierwszych zdań tego artykułu od razu postanowiłem że przeczytam książkę o której mowa. Po przeczytaniu całości zrezygnowałem – zbyt dużo nieprawd zostało tutaj napisanych. To co najbardziej kuje w oczy to założenie, że kaloria kalorii jest równa, twierdzenie że tłuszcze są nam wcale niepotrzebne – swoją drogą trochę kłóci się to z ostatnim artykułem na temat niedoborów omega-3, no i opis procesu powstawania tłuszczu i glikogenu to już całkowita kpina. No ale często jest tak, że autorzy diet zakłamują pewne fakty ażeby promować swoją, jako tę najsłuszniejszą.
Swoją drogą wpadłem na Pani stronę szukając odpowiedzi na takie pytania:
1. Czy dzisiejsze ziemniaki faktycznie są nadal takie zdrowe zważywszy na fakt iż mają bardzo wysoki indeks glikemiczny? Moim zdaniem indeks glikemiczny to podstawowe kryterium oceny źródła węglowodanów. Ziemniaki tutaj trochę przegrywają.
2. Jak przyrządza Pani ziemniaki? Rozumiem, że gotowanie odpada. Pieczenie? Ok, ale pieczone ziemniaki mają najwyższy indeks glikemiczny, bliski czystej glukozy
Marlena napisał(a):
Dr McDougall nie pisze nigdzie „tłuszcze nie są nam potrzebne”, jest to pochopny wniosek, który wyciągnąłeś samodzielnie. W diecie skrobiowej jest owszem miejsce na tłuszcz, na NNKT (Omega-3 i 6) pochodzenia roślinnego przede wszystkim, bo te nasycone potrafi nasz ustrój produkować samodzielnie i nie są niezbędne (jak wiemy naprawdę niezbędne są nam tylko dwa kwasy tłuszczowe: LA i ALA, reszta to tak naprawdę opcja).
Tutaj jest lista pokarmów zakazanych: https://www.drmcdougall.com/health/education/free-mcdougall-program/steps-to-recovery/foods-not-allowed/ – jak widać są to pokarmy odzwierzęce (obfitujące w tłuszcze nasycone), rafinowane (jak oczyszczone zboża) oraz izolaty tłuszczowe (jak oleje). Nie ma zakazu jedzenia pokarmów naturalnych zawierających NNKT (fasole, pełne ziarno, zielenina, nasiona, orzechy).
A więc mamy produkty zawierające te NNKT jak najbardziej w tej diecie. Nie ma jednak olejów czy innych izolatów tłuszczowych pobieranych z butelki czy pudełka. Nie ma jednym słowem wymyślonych przez człowieka tłuszczów, są tylko te, które produkuje Matka Natura – tylko te, która ona wsadziła do pokarmów w dokładnie takiej ilości, jaka jest nam dla zdrowia potrzebna. Nie ma potrzeby sięgać po izolaty, ponieważ kalorie powinniśmy czerpać z prawdziwego jedzenia wyrastającego z ziemi, a nie z pseudojedzenia wyprodukowanego przemysłowo ludzką ręką (z pudełka, puszki czy butelki).
Co do lipogenezy de novo – jest to fizjologia. Nie jesteśmy świniami, proces budowania tkanki tłuszczowej z węglowodanów nie jest u nas łatwy tak jak u świń. Piszę o tym, bowiem zwolennicy diet wysokotłuszczowych często odwołują się do tego argumentu: że świnie się tuczy na zbożach i ziemniakach, na węglowodanach jednym słowem, dlatego nie jedzmy tych węglowodanów bo są szkodliwe i tuczące, skoro na nich właśnie tuczy się świnie. Owszem – świnie tak, z ludźmi nie jest to już takie szybkie i proste. Pomiędzy nami a nimi są spore różnice w fizjologii.
Jest to trochę argument podobny do argumentu frutarian, że powinniśmy brać przykład z małp i jeść głównie owoce, bo małpy są nam najbliższe genetycznie, więc i my jesteśmy owocożercami. Jednak należy pamiętać, że małpy dożywają średnio 50 lat (najstarsze egzemplarze 60), co raczej nie jest zachwycające biorąc pod uwagę, że ludzie w Niebieskich Strefach długowieczności dożywają trzycyfrowych urodzin, w dobrej kondycji fizycznej i jasności umysłu – nie są ani frutarianami ani wysokotłuszczowcami. Więc patrzmy na fakty zamiast się zżymać, że coś nam w danej teorii nie pasuje.
Wracając do lipogenezy de novo. Obecnie doskonale jest to zbadane jaki procent tkanki tłuszczowej oraz kiedy wytworzyć możemy ze zjadanego tłuszczu, a jaki ze zjadanych węglowodanów. Badania te opisuje m.in Damian Parol: https://www.damianparol.com/lipogeneza-de-novo-czyli-weglowodany-tucza/
A co do ziemniaków, to ja je z reguły gotuję na parze, czasem również piekę beztłuszczowo (rzadziej z minimalnym dodatkiem oliwy), a nawet beztłuszczowo „smażę” – robię tłuczone ziemniaki z przyprawami (zioła, płatki drożdżowe, sos tamari itd.), masę wykładam na nieprzywierającą ceramiczną patelnię i rumienię placek na małym ogniu przez dłuższy czas aż będzie miał chrupką i rumianą skorupkę. Do tego surówka (np. z marchwi z chrzanem plus odrobina śmietanki z nerkowców, domowej roboty – palce lizać!) i liście rzymskiej sałaty – poezja! 🙂
Przepis na placek podpatrzyłam u gostka z Australii imieniem Andrew Taylor, który przez rok postanowił nie jeść nic innego jak tylko ziemniaki w różnej formie (ale bez żadnego dodatku tłuszczu, tylko zioła, ketchup, sos tamari czy cokolwiek – ale bez kropli tłuszczu).
Przepisy ziemniaczane jakie stosował oraz video dziennik jego roku życia na ziemniakach jest na YT, a placek jest ge-nial-ny! I super sycący (wiadomo – ziemniaki: w badaniach Indeksu Sytości ziemniaki okazały się być lepsze niż jakikolwiek inny pokarm na planecie Ziemia). Zawsze jadł do syta, ale bez przejadania się. Ziemniaki są mało kaloryczne same w sobie, za to świetnie sycą (i na długi czas, wiadomo – skrobia).
Andrew na ziemniaczanej diecie bezolejowej zrzucił 55 kg (jak widać IG ziemniaków nie przeszkodziło mu w tym wcale) oraz pozbył się depresji, z chorowitego grubasa przeistaczając się w zdrowego i uśmiechniętego faceta. Dalej jest na diecie roślinnej bezolejowej (choć już nie 100% ziemniaczanej), uprawia sport i cieszy się życiem, będąc prawdziwą inspiracją dla wielu.
Jego witryna jest tutaj: https://www.spudfit.com/, a na swoim profilu na FB często publikuje podsyłane mu przez czytelników zdjęcia „przed” i „po”.
Dlatego nie tylko nie boję się ziemniaków, ja je kocham i na pewno z nich nie zrezygnuję! 🙂
Rafał Mu. napisał(a):
Przepraszam, nie wyraziłem się jasno. Pisząc że tłuszcze sa nam niepotrzebne miałem na mysli „oleje”. Oleje są zabronione i to jest absurd moim zdaniem. To tak jakby były zabronione soki zimnotłoczone z owoców – bez sensu. To że umiemy wycisnąć z owocu czy siemia lnianego sok, to nie oznacza od razu przetwórstwa. Trochę przesadzony wniosek jak dla mnie. A propos Niebieskich Stref podstawą w większości tych społeczeństw była/jest oliwa z oliwek. W książce Buttnera o Niebieskich Strefach przeczytałem także, że pesco-wegetarianie mieli się lepiej od wegetarian.
Co do węglowodanów miałem na myśli to że rzekomo ich nadmiar jest przekształcany w glikogen, a tymczasem jest zupełnie na odwrót. Glikogen jest uzupełniany w pierwszej kolejności, a dopiero nadmiar przekształca się w tłuszcz. Sam tłuszcz z pożywienia natomiast nigdy nie jest przyczyną powstawania tłuszczu podskórnego. To że tluszcz jest przyczytą otyłości to mit minionej dekady. Gdyby tak było niemożliwym by było przejście organizmu w stan ketozy. Na diecie ketogennej głównym źródłem energetycznym jest tłuszcz, owszem, ale też nie bezpośrednio. Tak naprawdę dopiero ciała ketonowe powstałe na skutek jedzenia tłuszczu są energią dla organizmu. Sportowcy będący na diecie ketogennej są zawsze szczupli. Dieta jest szczególnie popularna u maratończyków. Ciekawostka – stan ketozy był wykorzystywany do leczenia raka (wiadomo, rak żywi się glukozą więc na ketozie umiera śmiercią głodową).
Moim zdaniem dr. McDougall pisze sporo prawdy, ale trochę popada w skrajności. Podobnie jak Cellestyn. Dziękuje za rady co do ziemniaków.
Marlena napisał(a):
Wiem, że dla Ciebie dieta bezolejowa brzmi dziwnie, ale uwierz mi, taka dieta w niczym nie jest gorsza od olejowej, a wręcz lepsza. Przy czym bezolejowa nie znaczy wcale „beztłuszczowa”. Nawet dr Kempner swego czasu karmiąc pacjentów białym ryżem, owocami i białym cukrem (dieta lecznicza na nadciśnienie) wciąż dostarczał im 2% kalorii z tłuszczu. A w diecie nutritariańskiej mamy nasiona, orzechy, fasole, pełne ziarno, awokado itd. – ale jemy je jako całościowe pożywienie, z całym bogactwem tego co zawierają. Nie jemy izolowanych makroskładników (cukru spożywczego ani oleju) bo nie przynosi to korzyści takich jak jedzenie oryginału.
Nie można porównywać soków do oleju, bo to nie jest jedno i to samo: w soku robimy taki myk, że usuwamy włóknisty i twardy błonnik nierozpuszczalny (bo ten rozpuszczalny i tak przechodzi do soku) jako substancję przeszkadzającą we wchłanianiu całej cennej reszty zamkniętej w przestrzeniach międzykomórkowych. Dlatego jak wypijemy sok, to ta cała reszta ląduje w naszym krwiobiegu w ciągu kwadransa. I o to nam właśnie chodzi.
W oleju robimy odwrotnie: usuwamy całą cenną resztę pozostawiając sobie tylko jeden wyizolowany makroskładnik i mikroskopijne ilości witamin może jeszcze się tam przecisną przez prasę.
Co do diety ketogennej, to światowej klasy sportowcy nigdy jej nie stosują, polecam tę oto książkę: „The Low Carb Myth: Free Yourself from Carb Myths, and Discover the Secret Keys That Really Determine Your Health and Fat Loss Destiny”, autor Ari Whitten. https://www.amazon.com/Low-Carb-Myth-Yourself-Determine/dp/1942761643
Ogólnie uważam, że nie powinniśmy się koncentrować na makroskładnikach, tylko na mikroskładnikach odżywczych. Tak więc debata czy lepiej jeść więcej czy mniej tłuszczu, więcej czy mniej białka, więcej czy mniej węglowodanów – to tylko bicie piany. Najważniejszą rzeczą jest dostarczyć sobie mikroskładników odżywczych, czyli takich, które nie posiadają kalorii, ale życie bez nich byłoby niemożliwe. Raczej nikt nie pożyłby długo jedząc cukier w roli niezbędnych węglowodanów, olej w roli niezbędnego tłuszczu i odżywkę białkową dla sportowców jako źródło swojego białka. Potrzebujemy prawdziwego jedzenia, a nie białka, tłuszczu i węglowodanów.
Dieta ketogenna naśladuje fizjologicznie głodówkę. Jest stosowana leczniczo (np. w leczeniu padaczki u dzieci) i ostatnio jest silnie popularyzowana jako odchudzająca, ale czy jest to dobry sposób na całe życie tego nie wiemy – po prostu nie ma żadnej społeczności zdrowych i długowiecznych populacji będących na takiej diecie.
Owszem, w dwóch Niebieskich Strefach (greckiej i włoskiej) używają oliwy, ale zdrowie i długowieczność osiągają POMIMO stosowania oliwy a nie DZIĘKI niej. Po prostu jedzą niesamowite ilości warzyw i owoców oraz przebywają na słońcu i do tego mają sporo zdrowego ruchu (uprawianie roli itd.). Nie siłki, nie siódmych potów, biegania kilometrami itd., ale zwykłego, zdrowego ruchu.
Przeciętnie w Polsce zjada się rocznie ok. 150 kg warzyw i owoców na głowę (głównie pewnie ziemniaków), podczas gdy np. w Grecji ok. 400 kg na głowę. Owoce morza i ryby występują dość obficie w trzech z pięciu Niebieskich Stref (Okinawa, Sardynia i Ikaria), ale mamy i taką strefę, w której nie jada się ich (adwentyści z Loma Linda USA: społeczność w większości wegańska i wegetariańska – względy religijne).
Rafał Mu. napisał(a):
Nie zamierzałem dyskutować na temat tego czy dieta ketogenna jest korzystna czy nie. Podałem ją za przykład jako argument na to że procesy powstawania energii w organizmie tutaj opisane są błędne lub co najmniej wymagają dopowiedzeń. W książce Buttnera sporą część zajmują przepisy na dania w myśl Niebieskich Stref i przepisy te w większości zawierają celowo oliwę. Autor uważa oleje roślinne za jeden z elementów zagadki długowieczności tych kultur. Nie powiedziałbym zatem, że „pomimo”. Analizując dietę Niebieskich stref Buettner odkrył, że aż 20% tej diety składa się z tłuszczy. W ogólnych zaleceniach każe spożywać 4 łyżeczki oliwy dziennie.
Marlena napisał(a):
Buettner nie jest lekarzem czy dietetykiem, nikogo jeszcze w swoim życiu z niczego dietą nie wyleczył. Dr Esselstyn i dr Fuhrman jak najbardziej.
Ela napisał(a):
Należę do tych osób, które po zjedzeniu węglowodanów bardzo szybko głodnieją. Kiedyś próbowałam wdrożyć owsiankę na śniadanie i byłam po niej wściekle głodna po pół godziny, zanim dojechałam do pracy. Tam zjadałam moje normalne śniadanie i tak się to skończyło, że dołożyłam sobie jeden posiłek dziennie i zaczęłam przybierać na wadze. Głód po węglowodanach ma swoje uzasadnienie – szybki wzrost poziomu cukru we krwi powoduje szybki „strzyk” insuliny, i to taki z nawiązką… Moja dieta to są trzy „obiady” dziennie, jem tylko gotowane dania obiadowe, kilka kawałków ziemniaka (schłodzonego przez noc), parę kawałków jakiegoś mięska czy ryby, przynajmniej 3 jarzyny, bo kolory mają znaczenie nie tylko dla wyglądu. W ten sposób, mając 55 lat ważę tyle samo, co w liceum, mając 172 cm wzrostu na wadze widzę 64 kg, z tym, że figura się oczywiście zmieniła. Unikam węglowodanów, nie służą mi makarony, kasze ani ryże, a jak jestem w Polsce (mieszkam za granicą) i tam są pierogi albo pyszne ciemne bułeczki z ziarenkami to sie nimi upajam – i po 2-3 tygodniach, po powrocie muszę zrzucać, co nabrałam. Nie do wiary, że w tak krótkim czasie można nabrać nawet 2 kg, mimo to, że jestem tam fizycznie aktywna podobnie jak tutaj i się nie przejadam. Taki mam metabolizm, z natury albo tak ustawiony. Ten szybki głód po węglowodanach jest taki, że aż robi mi się słabo. Serdecznie pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
To nie same w sobie węglowodany są tuczące, bo my nie zjadamy samych węglowodanów. Lejemy tłuszcz do nich i to nas gubi. Podczas gdy w naturze połączenie słodkiego z tłustym nie istnieje – pokarmy naturalne są albo słodkie (np. jabłko, marchew) ale wtedy nie są tłuste, albo są tłuste ale wtedy nie są nigdy słodkie (np. awokado, orzechy, oliwki).
Samej bułki suchej nikt nie je, tylko z czymś tłustym: masło, ser, wędlina. To samo makaron – tłusty sos, na to ser. To samo ziemniaki, pierogi czy inne kluski: zawsze polane tłuszczem, ze skwarkami, jakimś sosem itd. To samo ryż. A przecież całe pokolenia Azjatów wyrosły na ryżu, a Japończycy należą do populacji najdłużej żyjących na planecie Ziemia, tylko że oni nie leją do swoich węglowodanów tłuszczu.
I to jest sekret ich szczupłych sylwetek. 😉
Na temat tego jak mogą odchudzać (a nawet cofać choroby) węglowodany (ale jedzone bez tłuszczu, tak jak natura chciała) pisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/cud-diety-kempnera/
Spożywanie tygodniowo 21 porcji mięsa (białko zwierzęce 3 razy dziennie każdego dnia) obciąża nerki. Na Twoim miejscu przemyślałabym jednak ten sposób odżywiania. Zamiast tego dużo zdrowsze (a nie mniej sycące) są rośliny strączkowe (soczewica, ciecierzyca, różne fasole, groch, bób, soja).
shatex napisał(a):
Witam,
tutaj jest ciekawy filmik o tłuszczach. Autorka opiera się na najnowszych badaniach (tak twierdzi) i omawia role tłuszczy w organizmie.
Pytanie czy dostarczać te zdrowe tłuszcze w postaci olejów zimno tłoczonych idąc niejako na skróty czy jednak czerpać je z roślin, nasion nieobrobionych. Wydaje się że ta druga opcja ale czy wówczas zawsze mamy pewność że dostarczymy ich odpowiednią ilość ? Czy taki olej zimno tłoczony jest aż tak zły ?
Spotkałem się też z takim produktem: ESSENTIALA. Producent zachwala to jako bardzo dobre źródło kwasów OMEGA bez „wad” oleju lnianego. Jednocześnie demonizuje sam olej lniany jako wręcz szkodliwy dla wątroby.
Marlena napisał(a):
Nieodmiennie mnie zadziwia, że ludzie NADAL nie widzą niczego złego w oleju, choć cieszy mnie, iż przejrzeli na oczy jeśli chodzi o cukier stołowy. Bo przecież tak naprawdę mówimy o jednym i tym samym: są to koncentraty, izolaty spożywcze. Wyizolowaliśmy sobie wedle naszego uważania określone makroskładniki (same węglowodany w przypadku cukru lub same kwasy tłuszczowe w przypadku oleju) otrzymując coś, co w naturze NIE występuje. Bo natura nie tworzy produktów składających się w 100% z węglowodanów czy w 100% z kwasów tłuszczowych.
Produkty tworzone ręką natury są tworzone inteligentnie – tak jak my jesteśmy stworzeni inteligentnie. Na jakiej podstawie mamy sądzić, że potrzebujemy „dla zdrowotności” spożywania czegoś będącego izolatem tylko jednej substancji odżywczej? Gdyby natura tego właśnie dla nas chciała, to na drzewach rosłyby torebki z cukrem (100% węglowodanów) i butelki z olejem (100% tłuszczu) albo kapsułki z ESSENTIALA. Ale tak nie jest. Więc jakiś cel w tym natura ma i uszanujmy to, jedząc pokarm w postaci całościowej, czyli np. nasiona słonecznika zamiast oleju słonecznikowego, nasiona lnu zamiast oleju lnianego itd.
Ile nasion słonecznika czy lnu jesteśmy w stanie zjeść na jedno posiedzenie? Niewiele, odpowiednik raptem może paru kropel oleju, prawda? Ale do sałatki wlewamy 2 łyżki czystego oleju czy nawet więcej z zamkniętymi oczami! Bo to niby „dla zdrowotności”. Na domiar złego uważamy taką ilość tłuszczu za „niezbędną” dla zdrowia lub „odpowiednią”. Cóż, kiedyś cukier „krzepił”, dzisiaj pora na oleje. Taka moda. 😉
Izolaty mogą być potrzebne, przydatne i niezbędne terapeutycznie (to dotyczy zarówno makroskładników jak i mikroskładników odżywczych typu witaminy itd.), ale nie są one zdrowemu człowiekowi niezbędne na co dzień. I żeby była jasność: nawet gdzieś w kuchni użyta czasem łyżeczka izolatu (np. cukru kokosowego czy oliwy) rzecz jasna nie zabije nas jeśli jesteśmy zdrowi. Nie o to chodzi. Chodzi o to, byśmy sobie nie wmawiali, że są to produkty „niezbędne każdego dnia dla zdrowia”, a jak ich nie będziemy używać to popadniemy w niedobory czegokolwiek. Bo tak nie jest. Jest wręcz przeciwnie: jak mówi dr Dąbrowska – będziesz jadł zwyrodniałe jedzenie, to będziesz miał prędzej czy później zwyrodniałe ciało.
Można żyć zdrowo bez cukru czy oleju – tak żyją na przykład ludzie ze szczepu Tarahumara. Mają tak końskie zdrowie, że biegają na trasach po 200-300 km uważając to za dobrą zabawę i sposób spędzania wolnego czasu.
Jedzmy PRZEDE WSZYSTKIM prawdziwe jedzenie, tak jak je Matka Natura stworzyła i przestańmy dziwaczyć po swojemu i dorabiać swoje ideologie. 🙂
shatex napisał(a):
To że na drzewie nie rosną torebki z cukrem czy olejem nie znaczy że nie możemy owoców natury przetwarzać – matka natura dała nam rozum i możliwości że możemy to robić 🙂
Równie dobrze można by powiedzieć że jak żyjemy w Polsce to powinniśmy jeść to co rośnie w Polsce bo tak natura chciała.
Czy obieranie skórki z owoców cytrusowych, kiwi czy innych to nie jest wyizolowanie jakichś składników ?
Czy jest jakaś dieta która zapewnia wszystkie składniku potrzebne człowiekowi i ilu ją stosuje ? Więc izolaty są potrzebne aby uzupełnić niedobory. Jaka dieta zapewni odpowiednie proporcje omega 3 do omega 6 w dzisiejszym świecie ? Gdzie nie popatrzeć to wszędzie jest omega 6. Ryby zatrute, a nie każdy musi chcieć i lubić zielono listne warzywa czy siemię lniane. Jeść co dziennie orzechy włoskie ? – to też się może znudzić zresztą ile by ich trzeba było zjeść aby dostarczyć odpowiednią ilość OMEGA-3
Nawiasem mówiąc pozyskiwanie omega 3 z roślin jest mało efektywne (w roślinach są prekursory kwasów omega, nie każdy organizm równie dobrze sobie radzi z przemianą tych prekursorów na kolejne formy które organizm może wykorzystać)
Co do diet stosowanych przez ludności w Niebieskich Strefach – nie wydaje mi się że wystarczy przejąć ich nawyki żywieniowe i będziemy tacy zdrowi jak oni. To chyba nie takie proste. Liczy się też genetyka. Jak będę prowadził taki tryb życia jak ludzie Tarahumara, jadł to co oni to też tak będę biegał ? No raczej nie. Czy będę zdrowszy ? Pewnie tak ale czy o wiele bardziej niż teraz ? To by trzeba było sprawdzić.
Były robione badania na eskimosach w latach 70. Pomimo diety opartej na tłuszczach zwierzęcych nie chorowali na choroby układu sercowo-naczyniowego, nie mieli zmian miażdżycowych, cukrzycy, alergii (tu akurat zasługa pewnie czystego środowiska), chorób nowotworowych, łuszczycy.
Znany jest też paradoks izraelski – jedzą mało tłuszczy zwierzęcych, nabiału a chorują na otyłość, cukrzyce, nadciśnienie, choroby układu krążenia. Niestety spożywają dużo tłuszczy roślinnych zawierających głównie omega 6. Czy ma znaczenie że to są oleje ? Niekoniecznie, bo jak by dieta ich była oparta tylko na roślinach bogatych w omega 6 a ubogich w om3 to było by podobnie.
Najważniejsza jest równowaga i nieprzetworzona żywność ale żeby od razu odrzucać Bogu ducha winien olej tłoczony na zimno to już moim zdaniem zbyt purystyczne podejście 🙂
Czy tę równowagę można uzyskać jedząc tylko warzywa i owoce ? Jakoś nie jestem przekonany ale nie twierdze że na pewno tak nie jest 🙂 Myślę że przez nieumiejętnie skomponowaną dietę roślinną też sobie można krzywdę zrobić. Zresztą gdzie teraz można dostać żywność bez chemii – u rolnika ? A kto go tam sprawdzi co sypie do ziemi ?
Gdzieś mi się też obiło o uszy że te wszystkie uprawy ekologiczne są mniej restrykcyjnie kontrolowane pod względem jakości i zawartości szkodliwych substancji niż produkty marketowe….
Marlena napisał(a):
Chyba się nie rozumiemy. Przetwarzanie a izolowanie to nie jest tak do końca to samo, już nie mówiąc o obraniu banana ze skórki, bo tutaj niczego nie przetwarzamy. Olej to produkt przetworzony, czego niestety większość ludzi nie jest w stanie zrozumieć. Cukier są w stanie zrozumieć, ale oleju nie.
Odnośnie genetyki to częsty mit, ale popatrzmy na Niebieską Strefę adwentystów z Loma Linda (USA) – nic ich nie łączy za wyjątkiem wyznania (religii), bo poza tym są różnego koloru skóry i pochodzą z całego świata. Mix genów! Więc nie, zapomnijmy tutaj o genetyce. Styl życia i dieta mimo wszystko są na pierwszym miejscu, choć oczywiście geny też mają swoje znaczenie, bo np. Eskimosi (Inuici) są w stanie znosić taką, a nie inną dietę z uwagi na to, że przez wiele pokoleń ewolucyjnie przystosowali się do niej genetycznie. Ale też nie do końca, bo najczęstszą przyczyną hospitalizacji tej populacji są wylewy krwi do mózgu (zawały mózgu), czyli jednak tłuszcze nasycone człowiekowi tak czy inaczej jakoś wybitnie raczej nie służą i trudno znaleźć populację, która jest w stanie dożyć na tego typu „eskimoskiej” diecie 100 lat w zdrowiu i jasności umysłowej (z której Inuici raczej jak dotąd nie zasłynęli, bo nie przypominam sobie jakoś ani jednego wynalazku będącego dziełem Inuity, nie kojarzę też żadnego naukowca Inuity).
Co do chemii w warzywach, to ja przestałam się nią przejmować odkąd jedząc „zwykłe” sklepowe warzywa i owoce wyzdrowiałam, odmłodniałam i odzyskałam energię i witalność. Po zbadaniu sprawy okazało się, że nasze polskie warzywa i owoce wcale nie są jakoś strasznie „zatrute”, to kolejny mit krążący po internetach, razem z przerażającą amerykańską „parszywą dwunastką”, pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/dlaczego-warto-jesc-warzywa-nawet-z-marketu-zamiast-zadnych/
Dodatkowo usuwałam ewentualne pozostałości środków ochrony roślin tą metodą: https://akademiawitalnosci.pl/jak-szybko-i-tanio-usunac-pestycydy-z-warzyw-i-owocow/
Natomiast większość szkodliwych substancji w środowisku to substancje rozpuszczalne w tłuszczach, dlatego ja jedzenia zwierzęcego tłuszczu unikam będąc na szczycie łańcucha pokarmowego. Z warzyw można co nieco usunąć, ale ze smalcu czy mięsa nie bardzo.
Jeśli chodzi o „prekursora” Omega-3, to jest to kwas ALA należący do NNKT – podstawowym kwasem Omega-3 jest zatem zawarty w pokarmach roślinnych kwas ALA, podczas gdy pozostałe formy są jedynie pochodnymi. ALA produkują jedynie rośliny. Natomiast długołańcuchowe kwasy (EPA, DHA) produkują zarówno rośliny (nieliczne) jak i zwierzęta i ludzie.
ALA występuje w wielu produktach: rośliny strączkowe, zielone warzywa, algi, orzechy włoskie, nasiona chia, nasiona konopne, siemię lniane, rozmaite zioła i przyprawy, owoce itd. Tak naprawdę natura nam nie poskąpiła ALA! Na ten temat pisałam obszerniej tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/10-sygnalow-ciala-mowiacych-o-niedoborze-kwasow-omega-3/
Produkcja długołańcuchowych kwasów (EPA, DHA) przebiega poprawnie o ile (no właśnie!) nie wciągamy w siebie niezmierzonej ilości Omega-6 z „nowoczesnego żarcia” czyli olejów, majonezów, margaryn i smażenin. Dlatego ja takim produktom powiedziałam „dziękuję” i objawów niedoboru Omega-3 na dzień dzisiejszy już nie posiadam. Oczywiście jeśli ktoś posiada, to niech suplementuje. A przede wszystkim niech zmieni dietę.
Kwasy Omega-6 pochodzące z całościowych pokarmów (nasiona, ziarna) nie stanowią zagrożenia, bo tak jak napisałam wcześniej – jesteśmy w stanie na jedno posiedzenie zjeść ich tyle, że stanowią równowartość zaledwie paru kropel oleju.
shatex napisał(a):
Rozumiem że od dłuższego czasu stosujesz dietę bez mięsną i bez tłuszczów zwierzęcych . Nie masz problemów z jakimiś niedoborami, z trawieniem ? Sprawdzasz to jakoś poprzez badania np krwi (to że się dobrze czujesz to jeszcze nie koniecznie wszystko jest ok – niedobory mogą byś „ciche” przez jakiś czas) ? Pytam bo kiedyś się przymierzałem do odstawienia (no może ograniczenia mięsa ) ale po pierwsze byłem głodny, a po drugie spotkałem się z opinią że surowe warzywa (zwłaszcza soki) jedzone codziennie mogą być mocnym obciążeniem dla wątroby (choćby taki sok marchewkowy) Był też użyty argument że warzywa po prostu gniją w ludzkim organizmie bo człowiek raczej od zawsze był mięsożerny. Tu akurat to i mnie to nie przekonuje ale są takie opinie.
Czy twoja dieta to dieta nutritariańska ? Możesz ją polecić każdemu z czystym sumieniem ?
Proszę jeszcze o info jakie rośliny są bogate w fosfor ? Mam upośledzone jego wchłanianie i permanentny niedobór tego pierwiastka w surowicy. Zażywam vit D oraz Alfadiol ale i tak jest kiepski poziom. W mięsie jest sporo fosforu, w nabiale też a w roślinach ?
Marlena napisał(a):
Jakiekolwiek problemy miałam wcześniej, gdy żywiłam się „jak wszyscy”! 😉 I znam ten ból, też kiedyś chodziłam wściekle głodna gdy nie zjadłam mięsa.
Jego odstawienie pozwoliło mi zdać sobie sprawę jak narkotyczne, uzależniające działanie ma na człowieka mięso. Dlatego jest trudno ograniczać. To tak jak z paleniem papierosów (które też odstawiłam) – żadne ograniczanie się nie sprawdza, ponieważ w ten sposób palenia nie rzucisz.
Tak samo ze słodyczami, od których również byłam uzależniona. To samo tyczy się wszystkiego co uzależnia jak np. alkohol. Nie przestaniesz „ograniczając”, musisz po prostu przestać sobie to robić!
Nutritarianizm to nie tyle dieta ile filozofia: pokarm ma przynosić korzyści w przeliczeniu na każdą spożywaną kalorię. Im więcej tych korzyści w każdej kalorii tym lepiej – to jest sprytne podejście do paliwa jakie wkładam do swego wnętrza.
Na skali wartości najpierw więc są pokarmy roślinne (poczynając od warzyw zielonych na samym szczycie listy), a dopiero potem odzwierzęce (a z nich najbardziej wartościowe są ryby, które czasem jadam – o ile uda mi się dostać dzikie, łowione na pełnym morzu, a nie hodowlane).
Sok marchewkowy nie obciąża wątroby, bo gdyby tak było, to pacjenci w klinikach Gersona pijący 13 szklanek soku na dobę nie zdrowieliby z nowotworów. Już nie mówiąc o gniciu, bo owoce i warzywa przelatują przez nas w ciągu dosłownie minut, podczas gdy pokarmy białkowe (jak mięso, ser czy fasola) potrzebują na to nawet kilku godzin. Warzywa i owoce składają się głównie z wody, więc co ma niby tam gnić? 😉
Fosfor jest powszechny w roślinach: nasiona, pestki, orzechy, pełne ziarno mają więcej fosforu niż mięso http://www.udietetykow.pl/gdzie-wystepuje-fosfor/.
By zwiększyć przyswajalność warto je moczyć, kiełkować, fermentować. Polecam mój chlebek jaglano-gryczany z pestkami dyni i słonecznika: https://akademiawitalnosci.pl/bomba-magnezowa-czyli-domowy-chleb-z-kaszy-latwy-zdrowy-i-bezglutenowy/
Jeśli są problemy z wchłanianiem, to choćby nie wiem ile tego fosforu zjeść, to się nie będzie wchłaniał jak należy. Przyczyną może być nieprawidłowa mikroflora jelitowa, za niski poziom witaminy D (nie wiem ile bierzesz, ale jeśli za mało to uzupełnienie niedoboru może trwać latami) albo np. za niski poziom kwasów żołądkowych.
shatex napisał(a):
Dzięki za wskazówki.
Gdzie można o tej diecie więcej rzetelnie poczytać ?
W linku podanym przez Ciebie dużo fosforu jest np w otrębach pszennych. Myślałem je dorzucać do płatków owsianych zalewanych kefirem (często je jadam na śniadania) ale np w tym linku
https://pieknojestwtobie.com/otreby-pszenne-jak-spozywac-dzialanie-wlasciwosci-wady-i-zalety/
trochę mnie te wady zniechęcają.
Pytanie czy takie płatki owsiane też nie nie mają tych wad tzn. utrudnione wchłanianie minerałów przez fityny itp związki. Ja niestety nie mam czasu na moczenie płatków – zalewam je kefirem, dodaje kakao lub karob, czasem owoce i jem na „surowo” 🙂
Jeszcze jedna rzecz – jak mam sprawdzić prawidłowy poziom kwasów w żołądku ? Jest jakiś prosty test ? 🙂
Marlena napisał(a):
Nie zawracam sobie głowy fitynami, bowiem w niewielkiej ilości są one korzystne dla organizmu. To właśnie kwas fitynowy jest źródłem fosforu w fasolach, orzechach, pestkach, otrębach, a jego inna nazwa to heksafosforan inozytolu. Sprzedawany jest też w aptece jako suplement diety o nazwie IP6 (Inositol Hexaphosphate).
Wiesław napisał(a):
Marleno, a co sądzisz o łączeniu diety węglowodanowej z postem przerywanym (okno żywieniowe 6-8/24) ?
Yuli napisał(a):
A co sądzisz o stosowaniu spalaczy tłuszczu razem z dietą rozdzielną? Czy Reducer Thermo Extreme się sprawdzi, jak uważasz? wyemianją go jako jeden z lepszych sposobów na podkręcenie metabolizmu.
Marlena napisał(a):
Nie oszukamy Matki Natury pigułkami, jest zbyt inteligentna. Żadna pigułka nigdy nie rozwiąże przyczyny, może podkręci metabolizm, ale czy nauczy kogoś jak zdrowo się odżywiać?
Producent pisze, że ten preparat to „Solidna dawka Sprężonego Kwasu Linolowego (CLA)”. Oh, serio? W takim razie sugeruję zjadać codziennie grzyby (pieczarki, boczniaki, kurki, grzyby leśne) – tam jest CLA do oporu, a oprócz tego mnóstwo innych dobrych rzeczy Matka Natura tam umieściła. Mało kalorii, dużo korzyści. Nie ma sensu kupować izolatu.
Malgorzata napisał(a):
Uwielbiam warzywa, szczególnie ziemniaki.
Jak mają się zboża, ich spożywanie do ich oprysku. Przecież wszystkie są opryskiwane pestycydami. Randap na porządku dziennym. Pszenica powinna pójść w zapomnienie. Kukurydza, groszek gmo. Więc nie ma mowy o ich jedzeniu. Chyba, że mamy dojścia do plonow z gospodarstw Eko. I tutaj ciekawostka; podobno jest tak, że wystarczy jakis tam wymagany kawałek np ziemi gdzie uprawiasz i zyskujesz certyfikat Eko. Wystarczy, że te resztę, która masz uprawy, czyli ponad te co Eko będziesz uprawiał z pestycydami, i mogą kombinować, sprzedawać jako Eko. I jak tu konsultować zdrowa żywność?
Zdrowych, właściwych diet autorstwa lekarzy jest sporo. Jak tu dokonać właściwego wyboru biorąc pod uwagę swoje tzw ” lubię jeść…” schorzeń przewlekłych….I opryskanych chemia roślin, czy karmionych zwierząt także chemia.
Przyjmując np, że ciągle walczysz by mieć ten kwas w żołądku ( trawienie bialek- niezbedny) jesz skrobie- musisz wyeliminować te z opryskow i gmo. To co w końcu jeść biorąc pod uwagę choroby auto….?
Marlena napisał(a):
Wiesz, jak już ktoś tak kompletnie nie ma zaufania, to musi jeść tylko to co będzie sobie sam uprawiał.
Wtedy mamy 100% pewności. 😉
Co do rolnictwa ekologicznego, to krąży wiele mitów i bzdur, prawda jest taka, że nie jest to ani łatwy ani szybki kawałek chleba, trzeba trzymać się wytycznych, spełniać normy i podlega się cyklicznym urzędowym kontrolom na każdym etapie produkcji, a nawet po oddaniu produktu do sprzedaży inspekcja ma prawo pobrać próbki z półek sklepowych i przebadać.
Ponieważ na życzenie czytelników bloga stworzyłam 5 lat temu sklep internetowy z żywnością eko, to można powiedzieć iż siłą rzeczy „siedzę” teraz w tej eko-branży i dlatego z własnego doświadczenia wiem już teraz dużo więcej na ten temat niż kiedyś. Kontrole są bardzo częste. Dla produktów eko i nie-eko są zupełnie inne normy. Produkt, który ich nie spełnia jest wycofywany z rynku oraz nakładane są kary. Raczej więc nie opłaca się „kombinować” biorąc produkt nie-eko i sprzedając go jako eko.
Kukurydza i soja GMO są spożytkowane w celach paszowych, zjadacze mięsa zwierząt nimi tuczonych mogą powiedzieć, że (pośrednio) żywią się GMO, natomiast rośliny te nie są (przynajmniej w Europie) przeznaczone bezpośrednio do konsumpcji przez ludzi.
O groszku GMO to już w ogóle pierwsze słyszę.
Ziemniaki można dostać ekologiczne, ja z uwagi na wysoką cenę najczęściej kupuję te konwencjonalne i płuczę je moją metodą. https://akademiawitalnosci.pl/jak-szybko-i-tanio-usunac-pestycydy-z-warzyw-i-owocow/
Dariusz napisał(a):
Odświeżam temat ponieważ mam dylemat. Nie ukrywam, że zainteresował mnie sposób żywienia przedstawiony w powyższym artykule, ale proszę o opinię jak te wszystkie informacje, które są przytaczane w na tej stronie oraz komentarze zawarte pod nimi mają się do tez zawartych w tym poście: https://akademiawitalnosci.pl/mit-produktow-pelnoziarnistych/ . Według mnie są sprzeczne ze sobą.
Marlena napisał(a):
Dariuszu, nie ma sprzeczności. Od ziaren zbóż gęstsze odżywczo i zdrowsze są inne (warzywne!) źródła skrobi jak np. ziemniaki, fasola, soczewica czy bataty, a z owoców np. banany.
Warzywa (w tym strączkowe) i owoce powinny być podstawą żywienia, a nie pieczywo. Pieczywo jest OK jako dodatek, ale nie jako podstawa menu.
A jeśli chlebek to zdrowy, najlepiej domowy, z pełnoziarnistej, ekologicznej mąki i tylko na prawdziwym zakwasie. Ewentualnie polecam ten z kaszy naturalnie fermentowanej: https://akademiawitalnosci.pl/bomba-magnezowa-czyli-domowy-chleb-z-kaszy-latwy-zdrowy-i-bezglutenowy/
Dariusz napisał(a):
Dziękuję za odpowiedź.
Czyli poleca Pani tę dietę, opierając ją głównie na strączkach, warzywach zielonych oraz niewielkiej ilości owoców? Przepraszam za takie pytanie, ale niestety książka nigdzie nie jest już dostępna, a jest tyle różnych opinii, łącznie z tymi, które twierdzą, że skrobia zakwasza, że przecież to nie jest surowe pożywienie, że gdyby Natura chciała, to ziemniaki rosłyby w ziemi już upieczone…
A o chlebie z linku czytałem i dzisiaj zaczynam moczyć kasze 🙂
Marlena napisał(a):
Gdy popatrzymy na Niebieskie Strefy (miejsca na Ziemi gdzie znajdziemy populacje dożywające stu lat i więcej, w dobrej kondycji fizycznej i jasności umysłu) to zobaczymy na ile głupot na temat żywienia można się natknąć w internetach!
A co jeden guru to lepszy, jeden zabrania jeść owoce i w ogóle węglowodany, bo są ponoć szkodliwe i każe żreć sam tłuszcz, drugi każe żywić się tylko surowizną do końca życia, bo ponoć gotowane zabija.
Naprawdę, nie dajmy sobie zrobić wody z mózgu. Jedna z Niebieskich Stref (Ikaria) uwielbia ziemniaki i zajmują one 9% wszystkich zjadanych kalorii, japońska strefa (Okinawa) to bataty i ryż, kostarykańska Nicoya – tutaj króluje fasola i kukurydza. Przecież to wszystko skrobia i to gotowana. Jak ci ludzie mają czelność dożywać na czymś takim setki w przewlekłym zdrowiu – tego już guru z internetów nam nie powiedzą, a szkoda.
W moim kursie „7 Kluczy Do Przewlekłego Zdrowia” pokazuję kursantom wykresy: z czego składają się diety przewlekle zdrowych czcigodnych stulatków.
I choć różnią się między sobą z uwagi na klimat upraw czy nawet uwarunkowania kulturowe, to mają cechy wspólne: nikt nie słucha tam głupot z internetów, każdy je tylko i wyłącznie to co rodzi Matka Ziemia zamiast sklepowej paszy przetworzonej przemysłowo, jedzą bardzo mało mięsa, bardzo mało dodanego tłuszczu (z wyjątkiem Ikarii: 6% kalorii z oliwy), bardzo mało słodyczy i dodanego cukru (z wyjątkiem Nicoyi: 11% kalorii z dodanego cukru) i… nie przejadają się! Normą są też okresowe posty.
Każda strefa ma ponadto swoje ulubione źródło skrobi. Do tego owoce, warzywa, strączki, pełne ziarno (z wyjątkiem Okinawy: tu się jada ryż biały), orzechy, nasiona, czasem jakiś kozi lub owczy nabiał domowej roboty (Ikaria, Sardynia) albo w ogóle beznabiałowo (Okinawa) i też można setki dożyć. A co ja mówię, nawet beznabiałowo i bezmięsnie (strefa Loma Linda w USA). Czasem walną sobie winko do posiłku (strefy śródziemnomorskie), a czasem żyją w absolutnej abstynencji (adwentyści w Loma Linda).
Tak więc na czym masz oprzeć swoje żywienie to już tak naprawdę od Ciebie zależy, byleby nie było tam śmieciowego żarcia ociekającego tłuszczem, cukrem lub mięsiwem (szczególnie tym hodowanym na skalę przemysłową, dotyczy to w równym stopniu ryb, ptaków i ssaków).
Oparcie menu na roślinach (możliwie jak najmniej przetworzonych) to podstawa, a resztę można sobie komponować dowolnie, byle według sprawdzonych w Niebieskich Strefach wzorców.
O Niebieskich Strefach pisałam obszernie tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-dozyc-setki-w-pieknym-stylu-lekcje-dlugowiecznosci-z-niebieskich-stref/
Kasia napisał(a):
To bardzo interesujące, bo identyczne efekty można uzyskać będąc na dietach niskowęglowodanowych oraz keto – o czym traktuje m.in. książka „Dieta bez pszenicy”. Ale nie jest to czysta teoria – sama uzyskałam spektakularne korzyści stosując dietę keto: schudłam 24 kg, obniżyłam ciśnienie i poziom złego cholesterolu oraz wycofałam cukrzycę. I to wszystko opychając się tłuszczem, mięskiem i eliminując węglowodany w każdej postaci. Na tej diecie jestem już drugi rok, czuję się świetnie. A znam ludzi, którzy funkcjonują w ten sposób 5 lub 7 lat. Więc tak naprawdę nie ma jednej drogi do uzyskania korzyści zdrowotnych.
Marlena Bhandari napisał(a):
Najważniejsze zdecydować się na jeden kierunek i nie mieszać (bo w naturze albo coś jest tłuste, ale wtedy nigdy nie jest słodkie/bogate w węglowodany, albo odwrotnie: jak coś jest słodkie/bogate w węglowodany, to nigdy nie jest tłuste) no i jeść prawdziwe jedzenie, zamiast przetworzonego.