Mile widziane stało się obecnie rozprawianie na temat szkodliwości margaryn czy tłuszczu trans oraz wypowiadanie w towarzystwie opinii typu „potrzebujemy dobrych tłuszczów”. Nie licz jednak na ożywioną konwersację wspominając to samo o węglowodanach. Kiedy powiesz: „potrzebujemy dobrych węglowodanów” większość osób może w ogóle nie mieć pojęcia o czym mówisz!

W umyśle niejednego przeciętnego człowieka węglowodany zostały wszystkie wrzucone do jednego worka jako „rzecz szkodliwa i tucząca” czyli taka, którą warto ograniczać (na rzecz białka i/lub tłuszczu, które  z kolei są postrzegane jako zdrowe i bardzo potrzebne).

Prawdziwą furorę robi za to dieta niskowęglowodanowa – zresztą to kolejny już raz w ciągu ostatnich kilku dekad (nic dziwnego – ma naprawdę hojnych oraz wpływowych sponsorów w postaci przemysłu związanego z przetwórstwem zwierząt, produkty odzwierzęce bowiem nie są źródłem węglowodanów, składają się jak wiadomo głównie z białka i tłuszczu).

Ostatnimi czasy stara dieta Atkinsa (niskowęglowodanowa) na której autor zbił fortunę w latach 70-tych (po czym godnie zszedł na zawał ważąc 117 kg przy wzroście 179 cm) została wyciągnięta z trumny, ubrana w nowe szatki oraz nową filozofię i teraz nazywa się na przykład „dieta Paleo” albo „dieta South Beach” albo „dieta Zone” lub jakkolwiek inaczej.

Po czym zatem poznać, że dieta jest typu low-carb (niskowęglowodanowa)? Głównie chodzi w niej o to, aby w ramach nowego sposobu na życie czerpać teraz swoje kalorie przede wszystkim z tłuszczu i/lub białka, a drastycznie zmniejszyć (lub w ogóle usunąć) z diety wszelkiego typu węglowodany: produkty skrobiowe, zbożowe, nasiona roślin strączkowych, a nawet owoce, bo te też są „podejrzane” o szkodliwość dla zdrowia.

Nasilone propagowanie diet niskowęglowodanowych spowodowało, że stare, dobre węglowodany (jak np. ziemniaki, czy chleb) pod wpływem licznych oskarżeń o rozmaite bezeceństwa jakby „wyszły z mody”, a ich sprzedaż w ciągu ostatnich kilkunastu lat gwałtownie zaczęła spadać, podczas gdy ludzie zaczęli objadać się białkiem i/lub tłuszczem uważając wszelkiego typu węglowodany za zło wcielone i przyczynę wszelakich nieszczęść.

Czy słusznie jednak jest obawiać się węglowodanów? Czy za twierdzeniami, iż są niebezpieczne, szkodliwe i tuczące stoi nauka, czy też raczej jest to kolejny… mit żywieniowy?

Przestawię dzisiaj sylwetkę lekarza, który udowodnił jakie działanie na zdrowie może mieć dieta oparta na produktach skrobiowych. Panie i Panowie – oto dr John A. McDougall, lekarz internista, który od ponad czterdziestu lat nie tylko skutecznie leczy ludzi skrobiową dietą, ale również publikuje wyniki swojej pracy w literaturze naukowej jak również pisze o tym książki dla zwykłych zjadaczy chleba (oraz  ziemniaków, ryżu, batatów, roślin strączkowych i zbóż wszelkiego typu).

Jedna z jego książek została wydana również w języku polskim: „Zdrowie bez recepty” – niezmiernie ciekawa i pouczająca lektura, obalająca wiele mitów krążących na temat węglowodanów.

zdrowie bez recepty dr mcdougallNajpierw jednak wyjaśnijmy sobie kwestię węglowodanów: które z nich są w naszej diecie na pewno najmniej pożądane? Te, które zostały wyprodukowane ludzką ręką. Węglowodany proste w postaci przetworzonej (wyizolowane, rafinowane) – nie rosną przecież na drzewie, to człowiek je stworzył i zaczął je zjadać w niewyobrażalnych ilościach – na swoją zgubę.

Cukier, syrop fruktozowo-glukozowy, biała mąka i wyroby z niej, cukrowane płatki śniadaniowe, wyroby cukiernicze wszelkiego typu, słodkie napoje gazowane i „zdrowe” pseudosoczki napakowane cukrem – żadnej z tych rzeczy nie wymyśliła natura, lecz człowiek.

A właśnie tego typu „żywność” (choć niczego pożywnego w niej przecież nie znajdziemy) króluje obecnie w sklepach, knajpach, barach i stołówkach, czy nawet na prywatnych przyjęciach: jak pieczywo, makaron czy ryż to biały, jak deser to na bazie cukru, tłuszczu i białej mąki – jakżeby inaczej, a do picia rozmaite słodkie napoje, gazowane lub nie.

Witajcie w królestwie pustych, bezwartościowych węglowodanów!

Gdybym miała ustosunkować się do słynnego hasła reklamowego ukutego jeszcze przed wojną przez Melchiora Wańkowicza na zamówienie przemysłu cukrowniczego  („Cukier krzepi!”) to powiedziałabym, że owszem, bardzo krzepi – ale nie ten pochodzący z cukrowni, lecz jedynie ten zawarty w całościowych pokarmach roślinnych.

Owszem, wszystkie węglowodany to chemicznie rzecz ujmując cukry – proste lub złożone. Lecz nie każdy cukier szkodzi, tak jak nie każdy krzepi.

Podobnie jak to jest z tłuszczami czy białkami – również cukry mogą być dobre (wspierające zdrowie) i mogą być też cukry złe (nie wspierające zdrowia, a nawet mu szkodzące).

Jedne węglowodany jednym słowem dodają owszem krzepy (te umieszczone zostały w darach natury), a inne ją potrafią odebrać (te wyprodukował sobie człowiek by dogadzać podniebieniu lub dla swej wygody).

Czym jest skrobia i dlaczego dr McDougall karmi nią swoich pacjentów?

Skrobia to też cukier czyli węglowodan: należy do węglowodanów złożonych (wielocukrów zwanych inaczej polisacharydami) obficie występujących w naturze.

Rośliny przechowują skrobię jako swój materiał energetyczny (w korzeniach, bulwach, nasionach, owocach). Skrobia składa się z wielu cząsteczek cukru prostego, glukozy (ulubionego paliwa naszych komórek), a jej trawienie (rozcinanie długich łańcuchów na pojedyncze molekuły glukozy, zużywanej następnie jako źródło energii dla naszych komórek) odbywa się stopniowo i powoli – dzięki temu długo odczuwamy sytość po spożyciu posiłku bogatego w skrobię.

Nie jest też niezbędny „zakwaszony żołądek” by trawić skrobię (ostatnio „zakwaszanie żołądka” stało się niezwykle na topie). Można sobie spokojnie darować jakiekolwiek ceregiele w tym kierunku (picie octu i takie tam). Żołądek nie bierze udziału w trawieniu skrobi.

Jej trawienie w ludzkim ustroju odbywa się za pomocą enzymów zwanych amylazami: proces ten rozpoczyna się w jamie ustnej, gdzie enzym zawarty w naszej ślinie (amylaza ślinowa czyli inaczej ptialina) trawi wstępnie skrobię.

Warto zawsze dobrze żuć pokarmy: ocenia się, że łącznie amylaza ślinowa trawi ok. 30% skrobi – oczywiście pod warunkiem, że nie połykamy jedzenia jak gęsi, lecz dokładnie je żujemy, mieszając ze śliną.

Dalsze etapy trawienia skrobi w naszym ustroju odbywają się w dwunastnicy (pod wpływem enzymów wydzielanych przez trzustkę) oraz jelicie cienkim (pod wpływem enzymów produkowanych w ściankach jelita).

Warto przy okazji wiedzieć, że zwierzęta mięsożerne zostały przez naturę pozbawione amylazy – ich organizmy jej po prostu nie produkują (bo i nie ma do czego).

Jak się wydaje to my właśnie jesteśmy jedynym gatunkiem na planecie Ziemia tak doskonale przystosowanym biologicznie do jedzenia i trawienia skrobi: nawet najbliżej spokrewnione z nami szympansy mają w swoim DNA tylko dwie kopie genu kodującego amylazę, podczas gdy człowiek ma takich kopii aż sześć, co oznacza, iż w ludzkiej ślinie jest 6-8 razy więcej amylazy przeznaczonej do trawienia skrobi.

Jak do tego faktu mają się stwierdzenia typu „nie jesteśmy przez ewolucję przystosowani do trawienia skrobi” (zbóż, roślin strączkowych – niepotrzebne skreślić) rozgłaszane przez wyznawców diet niskowęglowodanowych? 🤔

Naukowe fakty udowadniają nam bowiem tymczasem coś wręcz przeciwnego: mamy jak się okazuje wszelkie uwarunkowania do doskonałego trawienia skrobi, nawet bardziej niż do trawienia jakiegokolwiek innego pokarmu (mięsnego, nabiałowego itp.).

I to jest dobra wiadomość, bo skrobię w przyrodzie  stosunkowo prosto i łatwo zdobyć, podczas gdy za większą ilością tłuszczu lub białka trzeba się (było) ostro naganiać lub narażając życie wspinać na wysokie drzewa (awokado, oliwki, orzechy, kokos – dodatkowo jeśli chodzi o dwa ostatnie dochodzi jeszcze problem z rozbiciem skorupy by dostać się do owych tłustości), jednym słowem natura częściej tłustości przed nami ukrywa niż je nam podstawia pod nos.

Nie robi tego złośliwie, ma w tym swój doskonale inteligentny plan – jest nim ochrona naszego zdrowia. Nigdy też nie łączy ona w żadnym pokarmie tego co tłuste z tym co słodkie: jeśli popatrzymy na stworzone przez naturę pokarmy, to zwrócimy uwagę, że albo coś jest bardzo słodkie albo bardzo tłuste, lecz nigdy nie jednocześnie.

Lecz to, co było zrozumiałe w kulturach zbieracko-łowieckich, przestało być zrozumiałe w kulturze współczesnej, kiedy to wsiadamy wygodnie do samochodu i udajemy się do najbliższego sklepu po tyle dowolnego rodzaju pokarmu ile tylko zechcemy i przetworzonego tak jak chcemy, dostępnego o każdej porze roku przez 365 dni.

W tej sytuacji nic dziwnego, że poprzewracało się nam w głowie (żeby nie powiedzieć w innej części ciała, znajdującej się znacznie niżej): jemy nie tylko za dużo ale też i nie to co potrzeba, a najczęściej po prostu nie wiemy już co jeść, ponieważ z różnych stron dosięgają nas sprzeczne przekazy.

Dr McDougall wychodzi z założenia, że każde stworzenie ma swoją idealną dietę  przewidzianą dla niego przez naturę: ma ją pies, ma ją kot, ptak, ryba czy inne zwierzę, zatem ma ją też i człowiek – dr McDougall nie ma wątpliwości, że dla człowieka dietą idealną  jest właśnie dieta obfitująca w skrobię, do spożywania której jesteśmy biologicznie i fizjologicznie przystosowani wręcz bezkonkurencyjnie w porównaniu z innymi stworzeniami zamieszkującymi naszą planetę.

I to jest pierwszy powód, dla którego sam tę dietę stosuje jak również jego pacjenci.

Główną przyczyną zatruwania organizmu i wynikających z tego przewlekłych chorób jest zdaniem doktora McDougalla dieta obfitująca w produkty odzwierzęce oraz stworzone ludzką ręką izolaty tłuszczowe (w tym oleje roślinne, nawet te „zdrowe oleje”, wyciskane na zimno, oliwa z oliwek itp.).

Te dwie grupy produktów w diecie McDougalla są usunięte z menu, podobnie jak produkty przetworzone.

Drugim powodem dla którego dr McDougall karmi swoich pacjentów pokarmami skrobiowymi jest spektakularna skuteczność takiego sposobu żywienia: dieta oparta na produktach skrobiowych (uzupełniona o dodatek kolorowych warzyw oraz owoców, ale z wyłączeniem olejów roślinnych oraz jakichkolwiek pokarmów odzwierzęcych) po prostu działa!

Zresztą trudno to nazwać dietą – tego typu wysokowęglowodanowa dieta roślinna to dla doktora McDougalla po prostu styl życia: jesz (do syta, lecz nie przejadając się) to co lubisz i pozostajesz w zdrowiu, ciesząc się szczupłą sylwetką, jasnym umysłem i pełnią witalności aż do podeszłego wieku.

On sam wraz z żoną Mary (autorką licznych przepisów kulinarnych) jest na tej diecie już od niemal 40 lat, ciesząc się doskonałym zdrowiem i jasnością umysłu, których niejeden mężczyzna zbliżając się do siedemdziesiątki (pan doktor w maju właśnie obchodził 69. urodziny) może tylko pozazdrościć.

W jaki sposób dieta skrobiowa McDougalla przywraca zdrowie?

Zasady diety opartej na skrobi zostały przez McDougalla opracowane bazując na doniesieniach nauki, nic zatem dziwnego, że pan doktor odnosi w swojej pracy ogromne sukcesy i publikuje je w prasie medycznej oraz w przeznaczonych dla pacjentów książkach: przez kilka dekad prowadząc praktykę zdążył zgromadzić pokaźne archiwum przypadków.

Są to pacjenci, którzy niejednokrotnie przez swoich lekarzy zostali skazani na dożywotnie branie leków (a niektórzy nawet mieli przepowiedzianą rychłą śmierć i to nie przez wróżkę bynajmniej, lecz przez swojego lekarza), którzy próbowali już miliona „odchudzających” diet (niedziałających długoterminowo) i rozmaitych specyfików mających rzekomo poprawić im samopoczucie – farmakologicznych i naturalnych.

Ci ludzie dzisiaj są zdrowi, nie potrzebują lekarstw i zwyczajnie cieszą się życiem, jedząc przy tym swoje ulubione dania (bez liczenia kalorii w dodatku).

Zobaczmy co możemy zyskać odżywiając się według zasad diety dra McDougalla.

Dzieją się dwie zasadnicze rzeczy:

1. Masa ciała wraca do normy.

Przy konsekwentnym zastosowaniu zasad diety skrobiowej następuje stabilizacja masy ciała na prawidłowym poziomie: jeśli masz nadwagę to szybko lecz skutecznie zaczniesz się jej pozbywać (oczywiście jeśli masz niedowagę i chcesz przybrać na wadze to również jest taka możliwość, ale uczciwie rzecz ujmując większość z nas ma raczej problem odwrotny, czyli boryka się z nadwagą – szczególnie po przekroczeniu pewnego wieku lub urodzeniu dzieci).

Jednak diet odchudzających jest całe mnóstwo i powiedzmy sobie szczerze – dieta oparta na skrobi nie jest wcale sama w sobie dietą odchudzającą. Prawidłową masę ciała dostaje się tutaj po prostu jako bonus od natury.

Ale zaraz, czy nie słyszeliśmy zewsząd głosów, że „węglowodany tuczą”?

A skoro skrobia jest węglowodanem (co prawda złożonym, ale przecież ustrój i tak rozbija go na cząsteczki cukru prostego jakim jest glukoza) to skrobia powinna raczej tuczyć, a nie odchudzać?

Odpowiedź jaką daje dr McDougall jest następująca: każdy gram oleju to 9 kcal, gram mięsa lub sera to 4 kcal,  natomiast gram skrobi to tylko 1 kcal. Produkty skrobiowe nie tylko dają poczucie sytości na długo, ale też dostarczają przy tym jedną czwartą kalorii jaką dostarcza mięso lub ser i jedną dziewiątą tego, co dostarcza olej.

Po drugie zaś – tylko ten będzie twierdził, że „skrobia tuczy”, kto nie ma pojęcia czym jest tak zwana lipogeneza de novo i jak przebiega ona u ludzi. Lipogeneza de novo jest to synteza lipidów (między innymi również tego tłuszczu jakim obrastamy) z substratów nielipidowych (nie będących tłuszczem).

Wszelkie badania naukowe przeprowadzone do tej pory dowiodły, że u ludzi lipogeneza de novo przebiega opornie (w przeciwieństwie do niektórych zwierząt, np. krów czy świń, u których lipogeneza de novo przebiega niezwykle sprawnie choćby na zbożu czy ziemniakach – te zwierzęta nie muszą jeść tłuszczu by obrastać w tłuszcz). 

Zapomnijmy więc o łatwym tworzeniu tłuszczu ze zjadanych przez nas węglowodanów, a już na pewno dopóty, dopóki nie przekroczymy naszego zapotrzebowania kalorycznego.

A co jeśli przekroczymy? Jeśli zjemy więcej węglowodanów niż aktualnie wynosi nasze zapotrzebowanie energetyczne, to pierwszą rzeczą jaką zrobi nasz organizm będzie ich przemiana w glikogen (ale nie od razu w tłuszcz, jak sądzi większość osób), glikogen następnie jako paliwo zapasowe zostaje zmagazynowany w mięśniach i wątrobie i powoli zużywany – zarówno do podtrzymania procesów życiowych (jak np. temperatura ciała) jak i do wykonywania zwykłych codziennych czynności (chodzenie, myślenie, rozmawianie, śpiewanie, praca w domu i ogrodzie itp.).

Dopiero gdy magazyny glikogenu są przepełnione (przekarmienie połączone z siedzącym trybem życia) może dojść do produkcji tkanki tłuszczowej, ale nie wcześniej. 

Natomiast zjedzony a nie spalony tłuszcz nie ma w co się przemieniać: od razu osadza się w biodrach jako już gotowy, podany wręcz na tacy zapas energetyczny. Dr McDougall nazywa rzeczy po imieniu: tłuszcz, który zjadasz jest tłuszczem, który nosisz.

Można więc spokojnie i bez obaw spożywać regularnie i jako podstawę  żywienia pokarmy bogate w skrobię (np. chleb, ziemniaki, ryż, makaron a nawet pizzę!) i nie tylko nie tyć od nich, ale nawet pozbywać się nadprogramowego sadełka – pod warunkiem, że nie dodamy do tych dań tłuszczu (w postaci produktów odzwierzęcych lub oleju).

Przypomnę w tym miejscu ponownie, że choć tłuszcz w mikroskopijnej ilości występuje nawet w sałacie, marchwi czy truskawkach (ilość wystarczająca do tego, by rozpuścić tam witaminy rozpuszczalne w tłuszczu np. E czy K) – ogólnie rzecz biorąc w naturze nie występuje połączenie czegoś bardzo słodkiego (węglowodan) z czymś bardzo tłustym.

To my, ludzie, wymyśliliśmy chleb smarowany masłem, ziemniaki polane tłustym sosem, pizzę ociekającą oliwą i serem, makaron z mielonym mięsem i beszamelem, słodkie lody na pełnotłustej śmietance, ciasta z kremem (a nawet bez) i tym podobne głupie rzeczy.

Natura zaś głupich rzeczy nie produkuje – oto dlaczego warto jej zaufać i przestać kombinować po swojemu.

Dodatkowo skrobia (skrobia oporna) jest niezwykle odpowiednim jedzonkiem dla naszych bakterii jelitowych, o czym pisałam poruszając temat mikroflory jelit.

A prawidłowa i odpowiednio dokarmiana flora jelitowa z kolei niezbędnym warunkiem zdrowia, ale o tym już wie każdy, kto regularnie czyta naszą witrynę.

2. Wracają do normy fizjologiczne parametry homeostazy (równowagi).

Normuje się ciśnienie krwi, poziom cukru, poziom cholesterolu i trójglicerydów, spadają wskaźniki procesów zapalnych, reumatycznych, nowotworowych i miażdżycowych (jak np. OB czy CRP), wraca do normy wrażliwość na insulinę.

Ten powrót do równowagi skutkuje tym, że mają olbrzymią szansę iść w niepamięć  choroby takie jak:

– choroby skóry (trądzik, łupież),

– migreny,

– choroby serca i układu krążenia (nadciśnienie tętnicze, miażdżyca),

– choroby metaboliczne (nadwaga, otyłość, cukrzyca),

– choroby autoimmunologiczne (alergie, łuszczyca, SM, toczeń, RZS i inne),

– artretyzm (dna moczanowa),

– choroba zwyrodnieniowa stawów,

– choroby przewodu pokarmowego (choroba refluksowa, wrzody, zaparcia, hemoroidy, choroby pęcherzyka żółciowego, zespół jelita drażliwego, choroba Crohna, choroba uchyłkowa jelit, polipy itp.),

– fibromialgia i zespół przewlekłego zmęczenia,

– mnóstwo różnych innych chorób powiązanych ze stanem zapalnym (poznać je po tym, że ich łacińskie nazwy kończą się na „-itis”),

– osteoporoza,

– wspomaganie zdrowia (brak nawrotów) jeśli chodzi o niektóre rodzaje nowotworów (przypadki te nie były jak dotąd liczne, ale zdarzały się i są udokumentowane).

To co jeść, panie doktorze, co jeść?

W diecie McDougalla gwiazdą talerza są produkty skrobiowe w postaci jak najbardziej zbliżonej do oryginału (jak najmniej przetworzone, rafinowane, oczyszczane).

W zależności od preferencji smakowych i uwarunkowań kulturowych może to być ryż, ziemniaki, bataty, kukurydza, rozmaite ziarna (żyto, jęczmień, owies, proso, pszenica, orkisz, gryka, quinoa, kamut) oraz rośliny strączkowe (fasole i fasolki, soczewice, ciecierzyca, groszek, bób).

Można trzymać się jednego ulubionego źródła skrobi (np. jeśli pochodzisz z Azji będzie to zapewne ryż, jeśli z Europy Środkowej to zapewne tradycyjne ziemniaki, a jeśli z Ameryki Środkowej to kukurydza). Można też rotować źródła skrobi i dowolnie je ze sobą mieszać.

Jeśli ktoś ma nietolerancję pokarmową (np. częsta jest na pszenicę) to ma do wyboru wiele innych źródeł skrobi, a z tego nietolerowanego może zrezygnować – nie ma obowiązku jedzenia czegoś, co komuś nie służy, a źródeł skrobi jest tyle, że każdy dla siebie coś wybierze.

Produkty skrobiowe dające sytość uzupełnione zostają ponadto dodatkami bogatymi w mikroskładniki odżywcze: rozmaitymi kolorowymi i zielonymi warzywami oraz świeżymi owocami (1-4 porcji dziennie) i przyprawami (zioła, octy naturalne, niewielkie ilości soli do smaku) i sosami bez oleju w składzie (ketchup, salsa, musztarda i inne).

Nie jada się żadnych olejów roślinnych ani żadnych produktów odzwierzęcych (tudzież żadnych sojowych wynalazków udających mięso).

Z produktów sojowych dopuszczalne są niewielkie ilości sosu sojowego (np. tamari), mleka sojowego, miso, natto czy tofu, czyli naturalnych produktów sojowych jadanych od stuleci w Azji.

Przykłady dań z diety McDougalla (przyrządzamy je bez dodatku oleju lub produktów odzwierzęcych):

– owsianka z dodatkiem świeżych owoców (gotujemy na wodzie lub z niewielkim dodatkiem mleka roślinnego, najbardziej polecane jest mleko ryżowe i owsiane),

– ryż z warzywami (tradycyjnie jada się takie rozmaite kombinacje w Azji),

– gryka (proso, kukurydza lub inne) z warzywami,

– ziemniaki w różnej formie: gotowane na parze, w zupie, w potrawce, tłuczone na puree, smażone beztłuszczowo na nieprzywieralnej patelni w formie placka, pieczone w piekarniku, na grillu lub w ognisku, zapiekane z warzywami, przyprawami i salsą w formie zapiekanki (ale bez sera, oleju, mięsa, śmietany, jaj itp.), „podsmażane” na nieprzywierającej patelni,

– bataty w różnej formie (tak jak ziemniaki),

– rozmaite potrawki warzywne (z fasolami, soczewicami, z dodatkiem pomidorów, warzyw i ziół),

– zupy wielowarzywne z obfitym dodatkiem źródeł skrobi (ziemniaków, batatów, ryżu, pełnoziarnistego makaronu, fasoli, soczewicy, cieciorki, kukurydzy itp.) i różnych warzyw – pożywne i sycące na długi czas,

– warzywne sushi (ryż, płaty nori, warzywa, sos sojowy, wasabi, imbir),

– pełnoziarniste kanapki – smarowane smacznymi pastami na bazie strączków, z dodatkiem kolorowych warzyw albo z kotletem fasolowym, ciecierzycowym lub soczewicowym (ale nie sojowym!) i rozmaitymi warzywami,

– makaron (również lasagne) – nie tylko pszenny, ale też gryczany czy ryżowy, z sosem na bazie pomidorów i warzyw (bez oleju i produktów odzwierzęcych),

– sałatki na bazie ziaren (np. quinoa, kuskus, jęczmień, ryż w dowolnym kolorze, gryka, bulgur itp.) z dodatkiem dowolnych surowych i gotowanych na parze warzyw, fasoli, kukurydzy, groszku, soczewicy itp., z dodatkiem ulubionych ziół i przypraw,

– desery: lody z bananów, sorbety z różnych owoców, mufiny owsiane (zamiast tłuszczu daje się mus jabłkowy), ciasto marchewkowe, ciasto z batatów itp.

No jednym słowem, jest co jeść – od przystawki aż po deser! 🙂

Jeśli chodzi o dodatki naturalnie bogate w tłuszcz (awokado, orzechy, migdały, oliwki, nasiona i pestki) oraz suszone owoce (bogate z kolei w cukry proste) to nie są one zabronione, lecz osobom mającym dużą nadwagę i/lub borykającym się z chorobami serca i układu krążenia zaleca się ich ograniczenie do czasu ustabilizowania się sytuacji zdrowotnej.

Kto natomiast ma problem z niedowagą i chce przytyć albo intensywnie trenuje sport – ten może sobie dołożyć dodatkową porcję: produkty te stanowią w tym przypadku ważną część diety takich osób.

Jakie efekty zaobserwował dr McDougall u swoich pacjentów?

Oto wyniki obserwacji oparte na długoletniej pracy tego lekarza:

– w ciągu 24 godzin notuje się uczucie ulgi: niestrawność, zaparcia, refluks, zmęczenie czy tłusta skóra (ciała lub głowy) stają się mniej uciążliwe,

– w ciągu 7 dni można spodziewać się: spadku wagi o ok. 1,5 kg, spadku cholesterolu całkowitego o 22 mg/dl (krew staje się mniej lipemiczna czyli mniej tłusta, mówiąc kolokwialnie), 8/4 mmHg spadku ciśnienia krwi (leki z czasem stają się zbędne),

– zmniejszają się znacznie bóle stawów,

– pod okiem lekarza można z czasem odstawić popularne leki (na cukrzycę, nadciśnienie, cholesterol, problemy trawienne itp.),

– w ciągu 4 miesięcy można wyleczyć się z wielu przewlekłych chorób – jest to leczenie pozbawione skutków ubocznych czy wysokich kosztów (ziemniaki dostępne są wszędzie i to w dodatku śmiesznie tanio).

Oprócz trzymania się skrobiowego stylu życia pan doktor nie zaleca brania suplementów (z wyjątkiem B12 raz w tygodniu 500 mg), podkreśla ważność aktywności fizycznej o umiarkowanym natężeniu oraz kontaktu ze słońcem produkującego witaminę D.

Ogólnie jest przeciwny suplementom, co uzasadnia podpierając się „antywitaminowymi” badaniami wykonanymi z użyciem np. syntetycznego beta-karotenu, w związku z czym według niego picie soku z marchwi jest zbyteczne i nie przyniesie korzyści.

Tutaj pan doktor popełnia ten sam manewr co dr Fuhrman w swoich książkach, w których podpierając się badaniami wykonanymi z użyciem nędznych 500 mg witaminy C chciał nas przekonać, iż witamina C „nie działa” przy przeziębieniach.

No cóż – wybaczam im to i rozumiem pobudki: gdyby każdy zaczął robić trzy rzeczy jednocześnie (prawidłowo się odżywiać, pić warzywne soki i uzupełniać ewentualne niedobory suplementacją) to wszyscy byliby tak zdrowi, że tego typu książki nie byłyby nikomu potrzebne. 😉

Podsumowanie:

Program odżywiania dra McDougalla jest podobny w założeniach do zaleceń dietetycznych innych skutecznie leczących dietą lekarzy, jak choćby doktorów Joela Fuhrmana, Deana Ornisha, Caldwella Esselstyna czy u nas dr Ewy Dąbrowskiej.

Ich prace (publikacje zarówno w książkach dla laików jak i w specjalistycznej literaturze medycznej) oraz liczne doniesienia pacjentów o odnoszonych zdrowotnych sukcesach stanowią niepodważalny dowód na to, że dieta oparta głównie na produktach roślinnych może leczyć (oraz utrzymywać nas długie lata w przewlekłym zdrowiu) i że robi to znakomicie!

Jeśli więc ktoś się czuje zakłopotany bo nie wie w końcu co ma jeść – zapoznanie się z literaturą autorstwa tych fachowców (pomimo drobnych różnic w podejściu do niektórych spraw) wyleczy go nie tylko z zakłopotania, ale i z niedomagań zdrowotnych.

Co do jednego bowiem wszyscy ci lekarze są zgodni. Jak to powiedział Michael Pollan, najbardziej znany dziennikarz i pisarz żywieniowy: “Jedz jedzenie. Nie za dużo. Głównie rośliny”! 🙂

Źródła:

1. Książka „Zdrowie bez recepty”, autor dr John McDougall

2. Witryna pana doktora: https://www.drmcdougall.com/

3. Doświadczenia własne: po nauczeniu się jak gotować beztłuszczowo (czy prawie beztłuszczowo) stwierdzam, że jedzonko przygotowane w ten sposób wcale nie jest nudne czy trociniaste, a wręcz przeciwnie –  jest w istocie smaczne, kolorowe i sycące! 🙂