Jak zrobić owsiankę szybko i smacznie, a przy tym zdrowo? Zimową porą bowiem nie ma to jak pożywne i smakowite śniadanko na ciepło!
A już w ogóle mamy ideał jeśli nasz poranny posiłek jeszcze do tego wszystkiego spełnia łącznie następujące warunki:
– dokarmia nasze dobre bakterie w jelitach (ma działanie prebiotyczne),
– zawiera dobre tłuszcze (NNKT),
– wręcz kipi ochronnymi antyutleniaczami oraz…
– jego przygotowanie nie zajmie nam więcej niż kilka minut !
Warunki na takie idealne śniadanie zimowe spełnia więc jak najbardziej ciepła owsianka!
Dobrze przygotowana owsianka pod względem zdrowotnym bije na głowę wszystko to, co „zwykli” ludzie jedzą „normalnie” na śniadanie (czy to w domu czy też w knajpie) czyli kurze jaja, cukrowane „płatki śniadaniowe” typu Nestle, parówki, kompozycje z białych bułek z mięsem lub serem i tym podobne frykasy.
Żadna z tych potraw nie posiada udowodnionego naukowo działania chroniącego przed rakiem czy w ogóle jakąkolwiek chorobą cywilizacyjną, a owsianka – owszem, ma! 🙂
Owsianka na ciepło jest moim ulubionym zimowym śniadaniem. Przepisów na owsiankę jest całe mnóstwo, ja dzisiaj podam mój przepis, który oczywiście można dowolnie modyfikować po swojemu, dodając np. więcej rozgrzewających przypraw (może szczypta goździków, imbiru lub kardamonu?) albo dowolne owoce.
Jeśli macie od dzieciństwa uraz do owsianki pamiętając rozgotowaną do nieprzytomności, siną breję z przedszkola, to możecie odetchnąć z ulgą. Sensem owsianki z mojego przepisu jest spożycie jej w formie jak najbardziej zbliżonej do surowej. Jest tylko lekko podgotowana, ale nie rozgotowana.
W tej formie płatki owsiane (czyli zmiażdżone na płasko ziarenka owsa) mają działanie prebiotyczne, stanowiąc wymarzone papu dla naszych małych jelitowych przyjaciół czyli dobrych bakterii jelitowych. Pożywkę stanowi tutaj skrobia oporna oraz beta-glukany.
Dobrze nakarmione bakterie jelitowe nie tylko będą się ochoczo rozmnażać, ale i wezmą się z zapałem do roboty produkując dla nas związki wspomagające odporność, co zimą jest szczególnie na wagę złota!
Oprócz tego tak przygotowane płatki mają niższy indeks glikemiczny niż takie gotowane długo. Dodatkowym zaś plusem szybkiej owsianki z mojego przepisu jest to, że do jej wykonania nie jest nawet potrzebne żadne mleko. Gotuję ją na wodzie i tych właśnie dwóch składników potrzebujemy na pewno: płatków i wody. A poza tym – co kto ma w szafce, lodówce i zamrażarce. 🙂
Ja dodaję nasiona dyni i słonecznika, suszone owoce dla osłody (rodzynki, goji), dla ładunku antyutleniaczy dodaję zamrożone w sezonie rozmaite owoce jagodowe (bo siłą rzeczy zimą ciężko zdobyć świeże), a dla „czekoladowego” koloru daję również łyżkę karobu.
Do tego na koniec sypnę łyżkę mielonego ostropestu, łyżkę nasion chia (dla kwasów Omega-3), ale częściej swojskiego siemienia lnianego. Dodaję też po uważaniu dowolny dodatkowy świeży owoc jak np. pokrojonego w plasterki banana czy pokrojone w kostkę jabłko czy gruszkę.
Przepis na szybką zimową owsiankę prebiotyczną
Składniki na 1-2 porcje:
- 4-5 łyżek grubych płatków owsianych (nie instant i nie drobne)
- 1/2 – 3/4 szklanki wrzącej wody
- szklanka mrożonych owoców jagodowych (u mnie mieszanka malin, jagód leśnych, borówek, porzeczek i wiśni)
- łyżka karobu
- płaska łyżeczka cynamonu cejlońskiego
- szczypta soli himalajskiej lub kłodawskiej (podbija słodycz)
- po łyżce pestek dyni i słonecznika
- po łyżce mielonego ostropestu i siemienia lnianego (lub zamiennie nasionek chia)
- kilka orzeszków laskowych i jagódek goji
- łyżka rodzynek dla dodania słodyczy (można też użyć pokrojonych suszonych moreli lub daktyli)
I do tego dowolna posypka dekoracyjna (płatki migdałowe, wiórki kokosowe, orzeszki piniowe, nasionka konopne, sezam, siekane orzechy itp.).
Owsianka z mojego przepisu jest słodzona naturalnymi owocami, jest lekko słodkawa. Jeśli jednak ktoś lubi bardziej słodkie (i nie musi dbać o linię), to w ramach dekoracji można też dodać strużkę miodu, melasy lub syropu klonowego czy daktylowego.
Wykonanie:
1. Płatki owsiane wkładamy do garnka i zalewamy wrzątkiem, trzymając garnek na malutkim ogniu by nie przerwać wrzenia.
2. Dodajemy mrożone owoce jagodowe, i mieszając doprowadzamy ponownie do wrzenia.
3. Dodajemy pozostałe składniki i przyprawy, dobrze mieszamy i wyłączamy gaz. Sprawdzamy gęstość dopasowując ją do naszego gustu. Jeśli całość jest za gęsta, to można dodać jeszcze odrobinę ciepłej przegotowanej wody, a jeśli zbyt rzadka, to zaraz to „naprawimy” dodając ostropest i siemię (lub chia).
4. Na sam koniec już po wyłączeniu gazu dodajemy mielone siemię (lub chia) i mielony ostropest, dobrze mieszamy.
5. Wykładamy na talerze lub miseczki i dekorujemy.
6. Opcjonalnie możemy w tym momencie dodać dodatkowe świeże owoce pokrojone (np. banana, gruszkę, jabłko).
I już! Owsianka gotowa! 🙂
Smaczne, sycące i ciepłe śniadanie, którego przygotowanie wcale nie zabiera dużo czasu – góra kwadrans.
Czas przygotowania owsianki możemy jeszcze skrócić uciekając się do małego triku czyli wcześniejszego przygotowania bazy: w dużym słoiku mieszamy ze sobą składniki suche (płatki, rodzynki, goji, orzeszki, pestki dyni i słonecznika). Potem rano wystarczy to zalać wrzątkiem, dodać owoce, przyprawy i dosłownie chwilkę podgotować, a po zdjęciu z gazu dodać siemię lniane, ostropest i dodatkowy świeży owoc opcjonalnie.
Oczywiście świeże pokrojone owoce można też ułożyć jako dekorację na wierzch. Jesienią mogą to być brzoskwinie czy winogrona, a teraz zostają nam głównie gruszki, banany i jabłka.
Takie nutritariańskie śniadanie składa się wyłącznie z produktów całościowych, nie ma tu niczego przetworzonego, rafinowanego, izolowanego.
Po prostu śniadanie mistrzów!
Smacznego! 🙂
————————–
Potrzebujesz więcej zdrowych inspiracji kulinarnych?
Na prośbę czytelników – oto zbiór moich ulubionych zdrowych przepisów, sprawdzonych przeze mnie i stosowanych w moim codziennym żywieniu (soki, szejki, sałatki, zupy, warzywne dania na ciepło, desery bez cukru, lody, sosy i dressingi itd.) wraz z małymi sekretami mojej kuchni. Najnowsze wydanie Anno Domini 2021!
Moje zdrowe przepisy nie zawierają białej mąki, białego cukru, nadmiaru soli i nadmiernej ilości dodanego tłuszczu i cukrów prostych tam gdzie to zbyteczne.
Nie zawierają mleka krowiego ani pszenicy (tam gdzie to możliwe stosuję ziarna bezglutenowe lub niskoglutenowe).
Potrawy nadają się dla całej rodziny, w tym również dla dzieci w wieku szkolnym. Oparte są w dużej mierze na filozofii nutritariańskiej (czerpania maksimum korzyści zdrowotnych z każdej spożywanej kalorii).
Ponieważ sama jestem mamą pracującą i nie mam czasu na długie przebywanie w kuchni, wszystkie moje przepisy kulinarne są niezmiernie szybkie i łatwe do wykonania, czas wykonania (czasowego osobistego zaangażowania w kuchenne prace) większości z nich nie przekracza kwadransa.
Opracowanie „99 przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej” w formie e-booka (książki elektronicznej) zawiera 99 przepisów podzielonych na 10 rozdziałów.
Oto co się w nich znajduje:
– Moja spiżarnia
– Śniadania
– Sałatki
– Zupy
– Dania na ciepło
– Sosy i dressingi
– Dodatki i przekąski
– Świeżo wyciskane soki
– Koktajle (smoothies)
– Desery i lody
Smacznego!
Cena opracowania to 47,00 zł.
Jak zapłacić za opracowanie? Można zrobić to na 4 sposoby:
1. Zamówienia na e-booka można składać klikając tutaj [klik] – po włożeniu produktu do koszyka dostępne formy płatności to przelew bankowy, PayPal lub płatność online (kartą, przelewem elektronicznym). Ważne! Jeśli masz adres e-mail w domenie yahoo, to podaj proszę adres do wysyłki pliku w jakiejkolwiek innej domenie, ponieważ yahoo często nie dostarcza wiadomości z załącznikami i wracają one do mnie z powrotem jako niedostarczone!
2. NAJSZYBCIEJ: Zapłać szybko i bez wypełniania długich formularzy online poprzez bezpieczną platformę płatniczą Dotpay – szybkim przelewem elektronicznym lub kartą płatniczą klikając tutaj (wpisz proszę w okienku ID sprzedawcy 33105, wpisz kwotę 47,00 zł oraz opis transakcji „99 przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej”, plik z materiałami zostanie wysłany na adres e-mail wpisany przez Ciebie podczas dokonywania płatności. Dostęp do pliku zostanie wysłany na Twój adres e-mail w ciągu 24 godzin po zaksięgowaniu wpłaty.
3. ALBO: Zapłać klasycznym przelewem na konto autorki: Marlena Bhandari
50102055581111151408300033 wpisując w tytule przelewu nazwę pliku „99 przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej” oraz (koniecznie!) Twój adres mailowy na jaki mam Ci wysłać plik. Dostęp do pliku zostanie wysłany na Twój adres e-mail w ciągu 24 godzin po zaksięgowaniu wpłaty.
4. ALBO: Zapłać PayPalem, wysyłając należność ze swojego konta PayPal na adres mailowy kontakt[małpa]AkademiaWitalnosci.pl, kwota transakcji 47,00 zł, opis transakcji „99 przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej”.
Opracowanie niniejsze w formie pliku elektronicznego (e-booka) w formacie PDF zostanie wysłane na Twój adres mailowy. Jeśli chcesz możesz wydrukować treść pliku na swojej drukarce – bowiem plik elektroniczny nie jest wysyłany w formie papierowej.
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Wojtek napisał(a):
Witam,
Czemu płatki owsiane muszą być całościowe a nie posiekane(drobne)? Takie się lepiej je i łatwiej się mieszają z dodatkami.
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Grube płatki mają niższy indeks glikemiczny, bardziej sycą. Musimy je też bardziej przeżuwać, zaś odruch żucia powoduje wydzielanie się soków żołądkowych, czego nie osiągniemy jedząc (a właściwie łykając) papki. Jednym słowem – same plusy. 😉
Ewa napisał(a):
Witam Marleno,czy owoce zmieszane z innym pokarmem np.płatkami owsianymi nie powodują jego fermentacji zaburzając trawienie?Ja staram sie zawsze jeść owoce osobno ,co najmniej pół godziny przed posiłkiem
Marlena napisał(a):
Z tymi fermentującymi owocami to popularny pokutujący mit. A jaka jest prawda? Otóż owoce mogą owszem fermentować – jeśli je wrzucimy na coś ciężkostrawnego jak np. typowy mięsny obiad czy jakieś tłuste smażeniny trawiące się całymi godzinami.
Anna napisał(a):
Super sprawa, jem taką bardzo często, ale dla jeszcze szybszego efektu rano zalewam płatki owsiane zimną wodą na noc.
Rano dolewam jeszcze trochę wody, dodaję pozostałe składniki i lekko podgrzewam – płatki zmiękły przez noc, więc nie trzeba ich gotować, wystarczy podgrzać.
Mam nadzieję, że nic im sie przez to nocne moczenie nie dzieje, prawda?
Dziękuję za setki pomocnych informacji i inspiracji na tym blogu!
Pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Tak, też można w ten sposób. Pozdrawiam wzajemnie, Anno! 🙂
Fasolka napisał(a):
Ja osobiście znacznie lepiej funkcjonuje na śniadaniu białkowo tłuszczowym gdzie jadam zazwyczaj jajecznicę z warzywami i fetą czy pomidora z mozzarellą czy awokado. Niestety po weglowodanowym śniadaniu czuje się zmęczona i szybko głodna przez resztę dnia więc nie dla każdego jest to takie super ekstra mega. Przepis fajny, ale dla mnie na pewno nie na śniadanie
Marlena napisał(a):
Opisane przez Ciebie śniadanie ma jednak tę wadę, że nie jest za bardzo prebiotyczne. Ogólnie diety obfitujące w białko czy diety tłuste kiepsko dokarmiają zgraję naszych dobrych bakterii, bo tak się składa, że bakterie te lubią WŁAŚNIE węglowodany (głównie błonniki różnego typu, rozpuszczalne i nierozpuszczalne).
Śniadanie jeśli jest wysokobłonnikowe i posiadające niski IG, to ponadto doskonale syci. W opracowanym przez badaczy Indeksie Sytości (Satiety Index) wygrywają natomiast gotowane ziemniaki, pozostawiając daleko w tyle wszelkie pokarmy bogate w tłuszcz czy białko (nawet smażone w tłuszczu ziemniaki: po prostu nie są tak sycące).
Błonnika nie zawiera ani jajo kurze, ani sery, awokado owszem, ale niezbyt wiele (7g/100g).
zaanka napisał(a):
Droga Marleno
dziękuję ci że dziś o płatkach naczytałam się w necie że owsianka odwapnia kości, dlatego płatki trzeba namaczać przez noc w zakwaszonej wodzie przed spozyciem, Moczenie zbóż (pszenicy, owsa, orkiszu, jęczmienia) powoduje wypłukiwanie fitynianów i przechodzenie ich do wody, a więc ważne jeszcze aby nie gotować ich w tej samej wodzie w, której są moczone. Czytelniczka Anna napisała że spożywa właściwie bez gotowania tylko po nocnym moczeniu (przyznam że tak sama robiłam jeszcze jakiś czas temu ) teraz nie wiem co myśleć Bardzo ciekawa jestem Twojego zdania , bedzie bo dla mnie najwiarygodniejsze Pozdrawiam jeszcze noworocznie 🙂
Marlena napisał(a):
O każdym pokarmie można rozgłaszać jakieś złe wiadomości. Nie jedzmy na surowo kapusty, bo wysiądzie nam tarczyca, nie jedzmy płatków owsianych, bo połamią się kości itd.
A już szczególnie mnie śmieszy (choć to śmiech przez łzy) straszenie ludzi fitynianami. Trzeba by było bowiem zjadać codziennie NAPRAWDĘ mnóstwo tych fitynianów aby nam poważnie zaszkodziły, natomiast ich niewielka ilość jest dla nas wręcz zbawienna i chroni przed rakiem.
Podobnie jak z kapustą i zawartymi w niej goitrogenami: w literaturze mamy doniesienie o jednym przypadku starszej pani, która dorobiła się problemów z tarczycą ponieważ zjadała przez wiele miesięcy ok. kilograma surowej kapusty bok choy dziennie (co trudno nazwać dietą zbilansowaną lub urozmaiconą i nikt normalny tak się nie odżywia).
Ale poszła w świat fama, że „przy tarczycy kapustę należy wykluczyć, bo szkodzi”, nawet niektórzy dietetycy dają takie zalecenia, choć wzięte są one z księżyca, a nie oparte na dowodach naukowych. Zalecenie powinno brzmieć: „nie wolno zjadać kilogramami kapusty przez wiele miesięcy każdego dnia”. 😀
To samo mamy w przypadku fitynianowych mitów, ach, jakież te fityniany szkodliwe, ale umówmy się: przeciętny obywatel mieszkający na Zachodzie ma ogólnie z fitynianami raczej małą styczność przez całe swoje życie, bo przecież nie ma fitynianów w białej mące, mięsie, jajach, przetworach mlecznych, olejach i cukrze, a to są właśnie główne źródła kalorii dla takiego obywatela. I sytuacja obecnie jest taka, że osteoporoza szaleje na całego. Winne są fityniany?
Więc zostawmy już może te nieszczęsne fityniany w spokoju, bo w małych ilościach my ich wręcz potrzebujemy do szczęścia – podobnie jak tych „szkodliwych” goitrogenów z surowej kapusty, zaś ilości dużych (na tyle by nam mogły zaszkodzić) i tak raczej nikt, kto ma urozmaiconą dietę nie będzie spożywać. Zachowajmy zdrowy rozsądek.
Druga sprawa jest taka: dodajemy tutaj do owsianki przebogate źródła wapnia jak np. cynamon cejloński (absolutne mistrzostwo: ponad 1 gram wapnia na 100 g cynamonu!), bogate w wapń pestki oraz karob. Oczywiście aby ten wapń nam się ładnie wchłonął z przewodu pokarmowego, to potrzebujemy mieć jeszcze przyzwoity poziom witaminy D, bo w przyrodzie nic nie funkcjonuje w oderwaniu od reszty, lecz wszystko jest ze wszystkim powiązane. I o tym trzeba bezwzględnie pamiętać!
Nie zaprzątam sobie więc w tym momencie głowy jakimś tam specjalnym traktowaniem płatków owsianych w obawie przed „wypłukiwaniem wapnia”. Myślę raczej o tym, że zjadając taką owsiankę daję ciału mnóstwo korzyści! 🙂
Mela napisał(a):
Czy trzeba platki gotowac? Ja zalewam goraca woda (i takie lubie najbardziej) z dodatkiem banana, jablka, orzechow, rodzynek i miodu
Marlena napisał(a):
Nie jest konieczne gotowanie, ja tylko doprowadzam do wrzenia (ale to też głównie po to, aby rozmroziły się jagody).
Romka napisał(a):
Marleno, w necie jest dużo sprzecznych informacji na temat moczenia płatków przed spożyciem.
Podobno moczenie powoduje rozkład kwasu fitowego (fitynowego?), który łącząc się
w przewodzie pokarmowym ze składnikami mineralnymi utrudnia ich przyswajanie. Jedni moczą, inni nie. Widzę, że też nie jesteś zwolenniczką moczenia, bo zalewasz je od razu gorącą wodą i za kilka minut zjadasz. Czy możesz się wypowiedzieć na temat tego nieszczęsnego kwasu?
Marlena napisał(a):
Już się pytała o to zaanka, odpowiedziałam na jej zapytanie. Spójrz proszę powyżej.
Monika napisał(a):
Dzień dobry Marleno, chciałabym schudnąć ok. 20 kg. Niestety, odżywiam się fatalnie, mnóstwo chleba, codziennie baton i drożdżówka, codziennie mięso. Ale nie chcę tak dłużej, postanowiłam, że przejdę na weganizm w myśl zasad nutritarianizmu. Czy radykalne zmiany są ok, czy powinnam je wprowadzać stopniowo? Od czego zacząć, żeby nie ciągnęło do wcześniejszych szkodliwych nawyków?
Marlena napisał(a):
Moniko, ja bym zaczęła od zastąpienia żywieniowych śmieci prawdziwym jedzeniem w kuchennych szafkach i lodówce (i nie kupować tych śmiecioszków więcej, bo jak nie ma w domu to i nie kusi) oraz od lektury tej książki: https://akademiawitalnosci.pl/dr-joel-fuhrman-trzy-kroki-do-zdrowia/
Polecam też zbiór przepisów kulinarnych będący moim własnym opracowaniem, trochę lepiej dostosowanym do naszych polskich realiów: https://akademiawitalnosci.pl/99-przepisow-kuchni-szybkiej-i-zdrowej/
gajowy napisał(a):
W mojej wersji owsianki, kluczowym składnikiem jest świeżo starty na drobnej tarce imbir. Bez tego składnika byłaby po prostu zbyt mdła. Drobna tarka została zakupiona tylko dla tego celu.
Mam wątpliwaści w nazywaniu tłuszczy NNKT – zdrowymi. Jest w tym sporo komercyjnej dezinformacji. (Sprzedają nam czekoladki z odciagniętym cennym tłuszczem kakaowym a zamiast tego dają tani olej palmowy albo słonecznikowy i to podobno dla naszego dobra!) Owszem są one (NNKT) Niezbędne ale potrzebne w Minimalnych ilościach. W większych stają się toksyczne. (Pod hasłem „PUFA toxicity” można znaleźć na ten temat stosowne artykuły i prace naukowe). W przeciwieństwie do tłuszczy nasyconych, które można jeść bezpiecznie w dowolnych ilościach bez efektu toksyczności (lub wogóle ich nie jeść bo nie są niezbędne). Stan niedobóru NNKT/PUFA testuje się na zwierzętach dając im w pełni UWODORNIONE „niezdrowe” oleje nasycone (np. olej kokosowy) jako jedyne źródło tłuszczy. Naturalne oleje nasycone, zwłaszcza te dobrej jakości, zawierają bowiem domieszkę tłuszczy NNKT.
Innymi słowy – Niezbedny to nie do końca to samo co Zdrowy.
Marlena napisał(a):
Niezbędny to znaczy iż jest to tzw. kwas pierwotny, czyli nie dostarczając go będziemy chorować, bo nasz ustrój nie jest w stanie go sobie wyprodukować de novo. W takim sensie owszem, jest zdrowy, bowiem służy zdrowiu, podczas gdy jego brak powoduje choroby.
Zarówno niedobór jak i nadmiar WSZYSTKIEGO jest szkodliwy, dotyczy to nawet tlenu i wody. Toksyczność PUFA jest możliwa owszem, gdy tłuszcze spożywane są w postaci izolatu, czyli oleje NIE SĄ dobre dla zdrowia (aczkolwiek mogą być stosowane w terapiach w przypadku niedoborów kwasów tłuszczowych).
I tak na zdrowy rozum: pomyślmy tylko ile nasion słonecznika albo lnu czy też ile pestek winogron trzeba byłoby spożyć aby skonsumować łyżkę oleju w tej formie? Kto normalny tyle zjada? Nikt. Ale olej lejemy bez opamiętania, prawda? A jak nie my sami, to leją go przemysłowcy wprost do przetworzonego pseudożarcia.
Olej kokosowy tak samo: niby taki „zdrowy”, ale przecież na drzewie taki olej nie rośnie: lepiej zjadać miąższ kokosa, a nie izolat z niego. Masło to też izolat, smalec podobnie. Nic wielce zdrowego w nich nie ma, a już na pewno nie tłuszcz nasycony, bo dowodów na jego rzekome bezpieczeństwo spożywania w ilościach nieograniczonych tak naprawdę nie mamy – to kolejna propaganda.
Nie od dzisiaj wiadomo, że wiele substancji naturalnie produkowanych przez ustrój może być z biegiem czasu toksycznych gdy podawane będą w nadmiarze z zewnątrz (np. cholesterol, tłuszcz nasycony, „gotowa” witamina A w postaci retinolu, „gotowe” kwasy tłuszczowe Omega-3 długołańcuchowe, „gotowe” żelazo hemowe z mięsa itp.). Po prostu brakuje nam mechanizmów usuwających nadmiar.
Oleje należą do żywności przetworzonej, nawet jak są wyciskane na zimno, extravirgin i co tam jeszcze reklama nie powie na ich temat. Te rafinowane to już w ogóle należą do żywności rakotwórczej, bowiem w procesie rafinacji tworzą się w olejach bardzo niezdrowe substancje – jak wynika nawet z oficjalnych doniesień WHO i EFSA. Doniesień, o których jest dziwnie cicho! I ciekawe w czyim interesie zapadła ta niezręczna cisza w temacie, bo na pewno nie w naszym? 😉
Natomiast śmiało można (a nawet trzeba) zjadać CAŁOŚCIOWE pokarmy zawierające NNKT – a mamy ich tylko dwa takie Niezbędne kwasy tłuszczowe, bo resztę nasz genialny organizm potrafi robić sam, natomiast te niezbędne są tylko dwa: linolowy LA i alfa-linolenowy ALA. Czyli jedzmy pożywienie nieprzetworzone, w ORYGINALNEJ formie (zielenina, fasole, orzechy, nasiona itd.) zawierające te NNKT. I wtedy mamy pewność, że te ilości NNKT służą zdrowiu, zamiast je nam odbierać.
Jak do tej pory nie stwierdza się chorób z przedawkowania tych pokarmów, a już na pewno nie wtedy gdy stanowią część urozmaiconej diety.
Beata napisał(a):
Moja wersja ekspresowa dla leniwych: wsypuje platki do miseczki, zalewam goraca woda i dodaje owoce 😊 takie sniadanie jadamy codziennie z 4 latka i nie potrzebujemy od dawna chleba. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Super szybkie śniadanko, Beatko! 🙂
Ewa napisał(a):
Dr Dąbrowska mówi, że najlepiej płatki owsiane moczyć na noc w proporcji na 1 łyżkę płatków 2 łyżki wody. W przepisie na surówkę piękności Heleny Rubinstein też tak jest zalecone. Ja nie dodaję żadnego nabiału, tylko cytrynę, miód, starte na tarce jabłko, owoce i orzechy.
Marlena napisał(a):
Surówka piękności to moje drugie ulubione danie z płatków owsianych, ale ponieważ jest to danie „na zimno”, to jadam je ze smakiem w sezonie letnim. Zimą natomiast mój organizm domaga się owsianki tylko na ciepło.
Krysia napisał(a):
Cudowna owsianka , czy uzywanie do takiej owsianki – posypanie lyzka
kruszonych ziaren kakaowca jest dobre czy nie ?
Zauwazylam Marlenko ze uzywasz karobu , czy tu chodzi tylko o teine
I teobromine – jak pobudzacze .
Pozdrawiam Kochana Marlenko
Krysia
Marlena napisał(a):
Można jak najbardziej. Daję karob z uwagi na pobudzacze ale też i dlatego, że karob jest przyjemnie słodkawy. Natomiast łyżeczkę ciemnego kakao lubię sobie dodać do filiżanki Chi Caffe Free, bardzo fajnie się razem komponuje.
Ach, i jeszcze przyprawa o nazwie „Przyprawa do kawy” z Dary Natury jest rewelacyjna zimową porą!
Z kolei do owsianki czasem lubię dodać moją przyprawę domową do piernika, taka piernikowa owsianka wychodzi, bardzo smaczna.
Pozdrawiam wzajemnie, Krysiu, uściski. <3
Katarzyna napisał(a):
Słyszałam że płatki owsiane trzeba gotować 30 minut inaczej nasz organizm tego nie trawi
Marlena napisał(a):
Nie, nie trzeba. Wręcz przeciwnie – tracimy wtedy cenną prebiotycznie skrobię oporną.
Organizm jest mądrzejszy niż myślimy: trawieniem płatków w postaci surowej zajmują się nasze bakterie jelitowe.
beata napisał(a):
Kochana Marleno! czy Ty w swoim domu masz oczyszczacz powietrza ? Czy twoim zdaniem , jeżeli mieszka się w zadymionym mieście , takie urządzenia może poprawić stan powietrza , no i zarazem zdrowia człowieka?
Dziękuję za podzielenie się . Pozdrawiam Beata
Marlena napisał(a):
Beato, ja się już jakiś czas temu poza miasto wyprowadziłam, więc nie mam potrzeby używać tego typu urządzeń. Teraz mieszkam 400 m od lasu! 🙂 Minus tego jest taki, że teraz nie jest już wszędzie tak blisko jak przedtem, ale za to plusem jest lepsze powietrze i cisza.
Natomiast jak ktoś mieszka w mieście i czuje potrzebę zakupu oczyszczacza powietrza, to… czemu nie? Pamiętajmy też, że rośliny pokojowe również przyczyniają się do poprawy jakości powietrza w domu.
Pestkaa napisał(a):
Marleno uwielbiam twoje zdroworozsądkowe podejście do wielu tematów. I jestem bardzo ciekawa twojej opinii na temat ilości posiłków w ciągu dnia. Tzn. lepiej jeść pięć małych porcji czy może dwie lub nawet jedną ale za to większa? Tyle się naczytalam o plusach i minusach obu systemów że zglupialam. Oświeć 🙂
Marlena napisał(a):
Myślę, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi. W sumie uważam, że nie tyle jest ważne ile razy jemy, ale ile godzin wynosi nasze okno żywieniowe (a poza tym oknem pościmy). Ważniejszy jest moim zdaniem czas postu tzn. gdy dajemy układowi pokarmowemu całkowicie odpocząć, co oznacza te minimum 12 godzin jednym ciągiem (np. ostatni posiłek o 19.00, to śniadanie nazajutrz najwcześniej o 7.00).
Jeśli chodzi zaś o ilość posiłków, to ma to raczej znaczenie drugorzędne, nie ma co z tego robić religii. Najważniejsze jest NIE przejadać się oraz w ciągu doby dać ciału spokój od trawienia przez wystarczająco długi czas, by mogło sobie porobić swoje porządki. Te dwie zasady są święte i nienaruszalne.
Za absurdalne nieporozumienie uważam więc opinie dietetyków nakazujących zjadać określoną ilość posiłków albo twierdzących z pełnym przekonaniem, że śniadanie TRZEBA zjeść NIEZWŁOCZNIE po wstaniu z łóżka, albo „najdalej 30 minut/godzinę po wstaniu z łóżka” (nie zmyślam, wystarczy wpisać w Google np. „śniadanie ile czasu po wstaniu” – zobaczymy odpowiedzi wypowiadane przez specjalistów z dziedziny dietetyki jaki i zwyczajnych ludzi, którym już wbito tę bzdurę do głowy).
Prawda jednak jest taka, że nie ma na to KOMPLETNIE żadnych dowodów naukowych. Nikt nie udowodnił wyższości zjadania 5 posiłków ponad 3, albo wyższości zjedzenia śniadania NATYCHMIAST (lub najdalej w godzinę) po wstaniu z łóżka ponad śniadanie zjedzone np. 2 lub 3 godziny po wstaniu czy więcej. Zresztą konwencjonalna dietetyka oprócz rzeczy zgodnych z prawdą (zarówno naukowo jak i na podstawie obserwacji zdrowych populacji długowiecznych) jest przepełniona także licznymi nienaukowymi bzdurami, tak więc nic mnie już chyba nie zdziwi – a wszystko chyba tylko po to, by siać coraz to większy chaos i dezinformację.
Jest bardzo wiele zdrowych i normalnie funkcjonujących osób, które jadają późno swoje śniadanie, bo zwyczajnie tuż po wstaniu ich ciało w ogóle NIE woła o jedzenie! I to jest prawidłowe. Nieprawidłowe jest odczuwać głód lub osłabienie zaraz po wstaniu – może to oznaczać problemy z poziomem cukru we krwi – rzecz raczej powszechna w dobie epidemii ukrytej cukrzycy i stanów przedcukrzycowych (ocenia się, że w Polsce jest to ponad 3 miliony ludzi, czyli cierpi na to średnio co 10 osoba, z czego 1/3 o tym nawet nie wie, a w grupie wiekowej osób ponad 60-letnich jest to już co czwarta osoba).
Zapytajmy też jaki to głód: ten prawdziwy czy ten toksyczny (dowiemy się z książek dra Fuhrmana o co chodzi i jak ciało odczuwa obydwa, jakie daje nam znaki i sygnały)? Trzeba nauczyć się rozróżniać te dwa rodzaje głodu. Człowiek przewlekle zdrowy nie powinien w zasadzie wcale odczuwać głodu toksycznego, lecz jedynie ten prawdziwy.
Co robić? Słuchać intuicji oraz swojego ciała zamiast trzymać się sztywnych reguł głoszonych przez złotoustych ekspertów.
Nikt nie zna mojego ciała tak dobrze jak ja sama: mam dni gdy moje ciało woła tylko o jeden posiłek (nie chce śniadania, nie chce kolacji, wystarczy mu obiad), w inne dwa, w inne trzy (najczęściej), a innym razem cieszy je więcej posiłków, ale mniejszych – to ostatnie ma u mnie miejsce np. latem gdy żywię się w ogrodzie, bo wtedy cały dzień coś tam sobie z ogrodu podskubuję, że aż stracę rachubę ile to było „posiłków”. 😉
Pestkaa napisał(a):
Z całego serducha dziękuję za wyczerpującą odpowiedź. Ja wolę zjeść dwa posiłki ok 9 i o 15 i to mi zupełnie wystarcza. Jednak osoba z mojego bliskiego otoczenia która wciąż się szkoli w tych sprawach ciągle za mną chodzi i mówi jedz pięć małych porcji dziennie i śniadanie od razu po wstaniu:) a ja nie mogę. Wstaje o 7 i zanim zjem śniadanie muszę się nawodnic. Wypijam litr wody lub naparow ziołowych i dopiero zachciewa mi się jeść. Pozdrawiam Marleno i jeszcze raz dziekuje ze poswiecilas swoj czas na odpowiedz <3
Marlena napisał(a):
Poproś ją w takim razie o przedstawienie dowodów na swoje twierdzenia. Czy ktokolwiek bezspornie udowodnił naukowo korzyści wpychania w siebie jedzenia nawet pomimo braku uczucia głodu? Nie udowodnił.
Czy ktokolwiek bezspornie udowodnił naukowo wyższość spożywania śniadania natychmiast po wstaniu nad śniadaniem spożywanym dopiero wtedy, gdy poczujemy prawdziwy głód? Nie udowodnił. Mało tego – nie ma nawet bezspornych dowodów na to, że śniadanie jest nieodzownym posiłkiem!
To wszystko mity, pic na wodę i fotomontaż. Opowieści niezwykłej treści oparte na domysłach i hipotezach (że niby dzięki temu nasz poziom energii będzie stały i takie tam blablabla). Jest wielu ludzi, którzy mają godny pozazdroszczenia poziom energii zjadając posiłki zgodnie z własnym zegarem biologicznym. I to jest właśnie prawidłowe.
Nie dajmy się ogłupiać dietetycznym mantrom dotyczącym częstotliwości karmienia naszego ciała tylko dlatego, że wygłaszane są przez kogoś, kto ukończył studia w odpowiednim kierunku. Naszym guru jest tylko nasz własny organizm – koniec, kropka! 🙂
Pestkaa napisał(a):
I właśnie tego powinni uczyć studentów, przyszłych lekarzy i dietetyków. No ale cóż jest jak jest. Miłego dnia 😉 A przyjaciółki nie omieszkam zapytać o dowody. Może w końcu da mi spokój i sama się zastanowi nad tym co im wkładają do głów na tych studiach i szkoleniach 😀
kropelka napisał(a):
Mnie zastanawia gdzie tkwi prawda w temacie łączenia/ rozdzielania tłuszczy z cukrem.
No wiadomo taki kremiasty placek nie jest najlepszym wyborem ale mam tu na myśli np łączenie bananów z orzechami, czy np. awokado z bananem w szejku. Albo posypywanie owsianki rodzynkami i ostropestem.
Jedni twierdzą, że to najszybsza droga do insulinooporności i zaproszenie do cukrzycy, inni twierdzą, że takie połączenie pozwala obniżyć IG posiłku i jest jak najbardziej zalecane dla insulinoopornych.
Zgłupiałam całkowicie, a ponieważ temat jest mi bliski gdyż mam insulinooporność i cukry na czczo „skaczące” nie wiem którym postępowaniem sobie szkodzę jeszcze bardziej.
Owsiankę bardzo lubię i mogłabym jeść codziennie nawet kilka razy dziennie. Niestety taka ilość błonnika działa na mnie zabójczo, nie nogę sobie później poradzić z gazami i wzdęciami.
Podobnie na mnie działają surowe i suszone owoce i warzywa, które uwielbiam i mogłabym się żywić tylko nimi, ale niestety, problemy jelitowe nie zezwalają na duże spożycie.
Wiem, że w naturze nic co tłuste nie jest słodkie, a nic co słodkie nie jest tłuste…
Marlena napisał(a):
Tajemnica tkwi w tym czy mamy do czynienia z całościowymi pokarmami będącymi oryginalnymi darami natury czy też z oderwanymi od całości izolatami. Izolatem tłuszczowym jest olej (a także masło, smalec, margaryna), izolatem węglowodanowym jest cukier stołowy (a także fruktoza w proszku, poliole typu ksylitol czy syropy np. fruktozowo-glukozowy).
Tłusto-słodkie połączenia izolatów zjadane codziennie to samobójstwo na raty na własne życzenie (takie połączenia mamy w kupnych lodach, ciastkach, ciastach, tortach, pieczywie, wielu produktach przemysłowo przetworzonych, ale i w domu możemy np. upiec niezdrowe ciasto czy usmażyć sobie tłuste placki ziemniaczane i posypać je cukrem).
Rzecz jasna nie umrzemy gdy gdzieś tam okazjonalnie sobie skubniemy coś niezbyt zdrowego. Jak mawiał dr Ornish nie jest ważne co jesz przez 5 dni w roku, ważne co jesz przez pozostałe 360. I ja się z nim zgadzam.
Takie połączenia gdzie występują izolaty makroskładników powinniśmy zatem sobie zarezerwować na naprawdę bardzo specjalne okazje (święta, uroczystości rodzinne itp.), ale na pewno NIE sięgać po takie połączenia na co dzień.
Natomiast żadna wielka krzywda nam się nie stanie gdy owsiankę posypiemy niewielką ilością płatków migdałowych, nasionek konopnych czy orzeszkami piniowymi albo dodamy do niej mielone nasiona ostropestu lub lnu: to akurat nie jest szkodliwe i nie o takie łączenia chodzi.
Najwięcej szkody czynią izolaty makroskładników, bo one nie występują w naturze. Trzeba jeść pożywienie całościowe tak jak je natura stworzyła, a żadna krzywda nam się nie stanie.
kropelka napisał(a):
Całkiem sensowne wyjaśnienie. Pytanie mam: czy jeśli w testach na nietolerancje pokarmowe wychodzi mleko, nabiał i jaja na poziomie 2 na 6, w opisie „niskie stężenie pokarmowo-swoistychIgG/IgG4-brak istotności klinicznej”, tzn że mam eliminować totalnie nabiał czy raz na ile coś mogę? Ciągle szukam przyczyn swędzenia skóry, badania w normie…
Marlena napisał(a):
Wyeliminuj na kilka tygodni i zobacz. Masz do dyspozycji pierdyliardy innych smakowitych pokarmów i eliminacja raptem trzech pozycji z repertuaru nie stanowi problemu.
Jeśli test wykazał obecność przeciwciał, to one krążą w Twojej krwi, a to właśnie może być przyczyną problemów.
W międzyczasie jednocześnie popracuj nad stanem jelit: popraw mikroflorę (codziennie spożywaj kiszonki warzywne robione w domu, np. zakwas buraczany, kiszona kapusta lub ogórki), doprowadź też poziom witaminy D do wysokiej normy (powyżej 50 ng/ml).
aga napisał(a):
Marleno, jestes bardzo madra i zrownowazona osoba, bardzo mi pomagaja twoje artykuly i odpowiedzi na komentarze, ktore rowniez czytam wnikliwie. Wlasnie d jakiegos czasu „bujam sie” z zagadnieniem laczenia tluszczy z cukrami i podswiadomie wlasnie czulam, ze chodzi tu o izolaty, ktore nie sa dla nas zdrowe nawet same. Stosuje post przerywany – jem pomiedzy 13.00 a 19.00, bo i tak moj organizm zawsze nie lubil rano jesc. I mam rano mnostwo energii, pijac tylko wode w sporych ilosciach. Taka owsianka w moim wydaniu wyglada tak, ze te grube platki polaczone z wiorkami kokosowymi nieodtluszczonymi, rodzynkami i szczypta soli zalewam wieczorem wrzatkiem, rano wsypuje mrozone owoce i tak bioredo pracy, a ok. 13.00 dolewam wrzatku, mieszam i mam gotowa cudownie kremowa owsianke. Czasem daje wlasne mleko migdalowe i to juz jest krolewski smak;))Mam nadzieje, ze to dobry sposob na odzywienie potrzebnych bakterii i calego organizmu. Takie danie jest bardzo sycace i dlugo nie jestem potem glodna.
Pozdrawiam i dziekuje, ze jestes:)
Marlena napisał(a):
Sposób dobry, ja bym tylko dodała jeszcze przyprawy, bo to potężne źródło dodatkowych antyutleniaczy przy raczej niewielkiej ilości kalorii. Fajny jest cynamon, także goździki, kardamon albo wspomniana w artykule domowa przyprawa piernikowa.
kropelka napisał(a):
No niestety wiem, że jelita nie są w najlepszym stanie. Kalprotektyna lekko powyżej normy, w badaniu kału kulki tłuszczu, niestrawione pokarmy… Poziom Wit D3 w grudniu 43. Dokładnie 3 tygodnie nie jem nabiału i zauważyłam poprawę cery, zanik wyprysków ma czole. Z samym nabiałem nie ma problemu, to bardziej jajko np. w makaronie, choć znacznie częściej żywię się różnymi kaszami. Ubolewam, że muszę uważać z jaglaną z uwagi na IO. Kiedyś nie miałam żadnych sensacji po kiszonkach, wyciskam sok z kapusty kiszonej i piłam bez problemu, teraz z miejsca ląduje w WC i w brzuchu moment burczy, przelewa się na potęgę… Czy mogę na czczo zakwas z buraków przy IO? Staram się jak mogę omijać żywieniowy złom, zero przetworzonych, dużo warzyw i owoców pod każdą postacią, dużo kasz, zero cukru, słodyczy… A nie mogę od ponad roku ogarnąć o co chodzi z moimi sensacjami brzusznymi…( Wzdęcia, gazy, przelewania) Już umówiłam się do gastrologa, ale obawiam się że postawi najszybszą diagnozę i wlepi recepty… Może gastroskopia, albo kolonoskopia coś by rozjaśniły?
Marlena napisał(a):
Wygląda to na stan zapalny jelit, który podobnie jak IO jest spowodowany nieprawidłowym żywieniem. Zanim zdecydujesz się na inwazyjne zabiegi spróbuj siłami natury.
Pomocny może być post Daniela warzywno-owocowy poprzedzony postem sokowym opisanym w książce dr Dąbrowskiej. Jelita potrafią same się goić i uzdrawiać o ile tylko dajemy im szansę.
Jeśli kiszonki na tę chwilę są źle tolerowane, to pozostają jeszcze apteczne probiotyki. Wzdęcia, przelewania itp. to może być kwestia m.in. nieprawidłowej lub zbyt ubogiej mikroflory. Tak samo niemożność trawienia błonnika o której pisałaś: błonnik trawiony jest przez szczepy bakterii pomieszkujących nasze jelita. Gdy nie mamy bakterii to mamy problem, bo zamiast być „zjedzony” przez bakterie zaczyna fermentować.
Buraki surowe mają IG 30 więc niski, raczej nie powinno być przeciwwskazań do picia zakwasu przy IO.
Poza tym po spożyciu produktu nie zawierającego węglowodanów może również podnosić się poziom insuliny we krwi! Pamiętajmy zatem o Indeksie Insulinowym (IS), wskazującym które pokarmy najbardziej napędzają produkcję insuliny. Mleko podnosi poziom insuliny bardziej niż nawet biały makaron. Dlatego warto się trzymać z daleka od mleka i wszelkich produktów mlecznych (sery, jogurty itp.), ostrożnie też z mięsem i rybami (jajka są OK, ale nie każdy może z uwagi na częste nietolerancje pokarmowe na jajka).
Doraźnie pomocne mogą być maślany (np. Debutir, w aptece bez recepty) – maślany są produkowane właśnie przez nasze dobre bakterie, a kto ma zaburzony mikrobiom, ten ma mało maślanów, z kolei maślany odżywiają komórki naszego jelita, więc to podstawa. Jak widać tworzy się zamknięte koło, samonapędzający się cykl kolejnych nieszczęść gdy naruszymy naturalną harmonię.
Dalej: aloes – bardzo korzystnie łagodzi stany zapalne jelit.
L-glutamina (aminokwas) – w postaci suplementu lub po prostu pijemy sok z surowej kapusty.
Dalej: chlorofil – trzeba pić zielone koktajle, spożywać bogate w chlorofil algi (spirulina, chlorella) oraz młode trawy (młoda pszenica, młody jęczmień) w postaci soku lub dodając proszek do koktajlu. Nie zachwyca smakiem, ale to lekarstwo, więc nie ma smakować tylko działać: zatkać nos, szybko wypić, potem popić czymś innym by zmienić smak i po krzyku. Ważne by dostało się do jelit.
Witaminę D spróbuj podnieść powyżej 50, ona ma bardzo duży wpływ na szczelność barier jelitowych i stany zapalne wszelkiego typu, więc lepiej trzymać się w górnej normie (norma jest do 100).
kuba napisał(a):
Witam Marleno:D
Świetne tematy poruszasz i ogrom wiedzy od Ciebie bije. Mam pytanie: jakie jest twoje zdanie na temat owsianki w kontekście książki Williama Davisa „Kuchnia bez pszenicy”? Mam tutaj na myśli jego argument nt. owsa jako sprawcy mocnych skoków cukru we krwi po spożyciu naszej ukochanej owsianki. Cytuję
„.. jeśli chodzi o oddziaływanie na układ odpornościowy, owies rzeczywiście różni się znacząco od pszenicy. Jednak problem z owsem polega na tym, że niezwykle mocno podnosi poziom cukru we krwi. Miska gotowanej, ekologicznej, grubo mielonej owsianki bez dodatku cukru u osoby zdrowej zwiększy poziom cukru do 150 mg/dl, 200 mg/dl, czasami nawet więcej. U cukrzyka lub przedcukrzyka nawet 300 mg/dl po zjedzeniu owsianki nie jest rzadkością.” Dalej twierdzi że:
„Szarłat i gryka to ziarna, które nie mają związku z pszenicą i zasadniczo są czystymi węglowodanami. W przeciwieństwie do pszenicy nie wywołują skutków immunologicznych, neurologicznych, ani nie pobudzają apetytu. Jednak, podobnie jak owies, podnoszą stężenie cukru we krwi i wywołują wszystkie efekty z tym związane (zwiększona oporność na insulinę oraz glikacja – w oku, w tkankach chrzęstnych, w tętnicach oraz glikacja cząstek LDL). Z tego powodu doradzam pacjentom, aby te wszystkie ziarna spożywali w niewielkich ilościach, tj. nie więcej niż pół filiżanki po ugotowaniu, i tylko w ramach diety ubogiej w węglowodany (np. średnio 40-50 gramów dziennie).”
Jakie jest twoje zdanie na ten temat.
Dziękuję za odpowiedź i podrawiam
Szacunek za wiedzę i dzielenie się nią
Marlena napisał(a):
Myślę, że sformułowanie „niezwykle mocno podnosi poziom cukru we krwi” w odniesieniu do owsa jest zdecydowanie przesadzone, ponieważ surowe płatki owsiane mają IG raptem 40 czyli niski. Podobny IG cechuje grykę i amarantusa. I nie są wcale „czystymi węglowodanami”, bo zawierają np. błonnik. Czystym węglowodanem jest cukier stołowy.
Dla przypomnienia: IG niski = do 55, średni do 69, a wysoki od 70 w górę. Cukier stołowy ma IG=100.
Owsianka zaś nawet gotowana ma IG w okolicach 60 z tego co pamiętam. Wartość indeksu glikemicznego pokarmów rośnie zawsze wraz ze stopniem ich przetwarzania.
Ponadto nie patrzmy jedynie na IG, bo to tylko mydlenie oczu i pewnego rodzaju manipulacja. My inteligentnie patrzmy też na ŁG (ładunek glikemiczny), a także na IS (indeks insulinowy) jeśli już interesuje nas insulina i pokarmy napędzające nam ten wyrzut insuliny.
Bo to wcale jak się okazuje NIE SĄ zawsze węglowodany (a przynajmniej nie wszystkie). Produkty odzwierzęce, a w szczególności nabiał czy mięso powodują większy wyrzut insuliny niż nawet biały makaron czy owsianka (obydwa pokarmy mają IS=40). Jogurt ma IS=115 podczas gdy ser ma IS=45, wołowina ma IS=51, a ryba ma IS=59. To fakty naukowo potwierdzone: https://en.wikipedia.org/wiki/Insulin_index
Książka Davisa to woda na młyn dla propagatorów diet ubogich w węglowodany: tłuszczowych i/lub białkowych wszelkiej maści. I to jest teraz bardzo modne i się doskonale sprzedaje wśród gawiedzi (niczego niestety nieświadomej), ale może wróćmy na ziemię i przyjrzyjmy się jeszcze raz faktom.
A fakty te są takie, że mamy Niebieskie Strefy – czyli miejsca na Ziemi gdzie istnieją naukowo potwierdzone populacje dożywające w zdrowiu ponad stu lat. I każda z istniejących Niebieskich Stref węglowodanem (również zbożowym) stoi: jęczmień i ryż (i to biały, olaboga!) na japońskiej Okinawie, pszenica i ziemniaki w Europie (Ikaria, Sardynia) czy też kukurydza w kostarykańskiej Nicoyi.
Każdy zdrowy stulatek jednym słowem ma swojego ulubionego węglowodana, którym to z lubością opycha się przez całe swoje (niezmiernie długie zresztą) życie! No i co teraz? 😀
Czemu p. Davis o tym nie napisał? Hm… Jak nie wiadomo o co chodzi, to pewnie chodzi o pieniądze…
Ci ludzie tymczasem nie tylko dożywają trzycyfrowych urodzin w zdrowiu fizycznym i jasności umysłowej, ale i zachowują szczupłe sylwetki do końca życia. Bo zresztą czy ktoś widział otyłego stulatka? Natura sama eliminuje grubasów. 😉
Ci ludzie nie czytali książki pana Davisa i mimo to (a może dzięki temu?) mają się dobrze, a nawet zdecydowanie lepiej niż przeciętny mieszkaniec Zachodu, który już po przekroczeniu magicznej czterdziestki zaczyna kursować między lekarzami różnych specjalności.
Jeśli jednak mamy się od kogoś uczyć, to nie od piewców jakichś niestworzonych teorii, ale od praktyków. Jeśli mamy odnieść sukces, to wzorujmy się na tych, co już ten sukces przez nami odnieśli.
Na staruszkach z Niebieskich Stref można polegać jak na Zawiszy: swoim życiem dowiedli prawdy (po owocach ich poznacie!). Więc kiedy ktoś rzuca zdanie typu „zboża są niezdrowe” albo „nie jedzmy/nie potrzebujemy węglowodanów”, to od razu zapala mi się czerwona lampka. Nic na to nie poradzę. 🙂
A p. Davis (kardiolog zresztą) też ma swoje owoce: po latach od napisania książki (a nawet kilku) i unikania pszenicy roztył się, dostał drugi podbródek, a swój zagubiony brzuch pszeniczny zamienił na drugi brzuch, tym razem najprawdopodobniej mięsno-tłuszczowy (no bo przecież nie od warzyw, prawda?), co stawia pod znakiem zapytania głoszone przez niego tezy i ogólnie propagowaną przez niego niechęć do węglowodanów jako sprawcy wszelakich nieszczęść na naszej planecie.
Jak dla mnie ten autor to raczej słaba inspiracja, jak również nie korzystam z jego przepisów kulinarnych! 😉
Kuba napisał(a):
Właśnie zauważyłem, że z twarzy to Davis za dobrze nie wygląda na najnowszych filmikach z YT 😀
Owsiankę lubię, ale takiego typu sianie fermentu mnie ostatnio strasznie irytuje. W zasadzie jest tyle zdań na każdy temat że powoli wymiękam co jest prawdziwe, a co nie.
pozdrawiam z owsianką w ręku;P
Piotr napisał(a):
Witaj Marleno
Nie przepadam za pisaniem komentarzy i rzadko to robię . Chce jednak napisać coś od siebie i przede wszystkim podziękować Tobie za tego bloga i za to co robisz. Czapkę ściągam z głowy i dziękuję. Chociaż tyle mogę zrobić za czas i wysiłek jaki wkładasz w prowadzenie tej strony. I za to dziękuję ,że dzielisz się z nami wiedzą jaką posiadasz na temat zdrowego sposobu życia – choć wcale nie musiałabyś tego robić.
Napiszę kilka słów o sobie i o tym co mnie tu sprowadziło w poszukiwaniu wiedzy. Od ponad 20 lat zmagam się z depresją. Po drodze przytrafiły mi się jeszcze inne niedomagania – jak miałem ok. 40-tki na początku dał znać o sobie woreczek żółciowy. Od razu ostrym atakiem – takim, że myślałem, że w spodnie narobię. Na prześwietleniu w przychodni sympatyczna pani laborantka wręczyła mi wizytówkę do zaprzyjaźnionego chirurga na wycięcie mojego problemu. Chodziłem w tym czasie do lekarza chińczyka na akupunktrę aby walnąć fajki. Gość był mądry i problem mi wytłumaczył . Polecił książkę o zmianie diety i przepisał chińskie tabletki na rozpuszczenie kamieni. Po trzem miesiącach kamieni nie miałem co wykazało prześwietlenie. Chińczyk na koniec dodał jeszcze że jak będę chciał mieć kamienie z powrotem , to żebym nie zapomniał jeść tak jak jadłem do tej pory :-). Po tym zdarzeniu odstawiłem wszystko co smażone. I to była w zasadzie cała moja zmiana diety.
Nie chciał bym tu przynudzać i opowiadać historii mojego życia, czy raczej chorób. w każdym bądź razie następne choroby jakie mnie dopadły to : mocna paradontoza – w ciągu kilku lat posypały mi się wszystkie zęby , następnie obsypała mnie mocno łuszczyca tak że wstydziłem się pokazać. Gdy przez tydzień bolał mnie kręgosłup, aż nie mogłem spać w nocy po badaniach u lekarza dowiedziałem się , że mam jeszcze łuszczycowe zapalenie stawów i przy okazji początki miażdżycy. Worek z tymi nieszczęściami przez pięć lat się tak rozwiązywał. Robiłem z tym co mogłem i na ile było mnie stać. Łuszczycę udało mi się opanować – woreczek żółciowy mam dalej :-), miażdżyca się cofneła. To wszystko metodą prób i błędów testowanych na własnej skórze i portfelu . Pozostała mi jeszcze depresja – czy też jej epizody które gnębią mnie jesienią i zimą, I ogólne zmęczenie czy też brak energii której wcześniej miałem całkiem sporo.
Mam serdecznie dość już lekarzy, terapeutów i zielarzy. Wychodzi na to, że jak sam nie biorę swojego zdrowia w swoje ręce – to lekarz nawet najlepszy, go za mnie nie weźmie. Wszystkie pozytywne zmiany u mnie to efekt zmiany diety – wprowadzane stopniowo. Bardzo DUŻA w tym zasługa Twojego bloga. Od ponad roku jestem jego pilnym studentem :-). W chaosie informacyjnym jaki panuje w internecie – i w środowisku ludzi zajmujących się leczeniem – to prawdziwa wyspa czy też oaza gdzie potrzebujący może ugasić pragnienie konkretów , które mi samemu pozwalają zdrowieć . Przykładem tych konkretów jest powyższy artykuł. Ile ja czasu próbowałem dowiedzieć się czegoś konkretnego na temat śniadań i pory posiłków. A tu jak na talerzu podane : jasno , zwięźle, konkretnie i na temat.
I za to co robisz Marleno jestem Ci bardzo wdzięczny.
Piotr
Marlena napisał(a):
Bardzo Ci dziękuję, Piotrze, za ten komentarz. Odwalasz kawał dobrej roboty, serio! Gratulacje, brawo Ty! Bardzo ważne jest właśnie odpowiednie podejście: mądre, świadome i odpowiedzialne podejście do własnego zdrowia, zamiast liczenie na to, że odpowiedzialny w tym temacie jest lekarz, rząd, służba zdrowia czy nawet naturopata.
Czy badałeś sobie poziom witaminy D? W sezonie jesienno-zimowym spada nam jej poziom, a jej niedobór ułatwia zapadnięcie na sezonowe pogorszenie jeśli chodzi o depresję. Koniecznie sprawdź ten trop: witamina D.
Drugi trop to komunikacja na osi jelitowo-mózgowej: za przesyłanie sygnałów odpowiedzialna jest mikroflora jelitowa czyli nasze kochane dobre bakterie. Lata złej diety, zażywanie lekarstw, stres, infekcje czy w końcu samo starzenie się – to wszystko przetrzebia nam mikroflorę i potrzebujemy z biegiem czasu więcej dbałości o nią wykazywać niż nam się wydaje. Czyli ważna jest żywność probiotyczna (najlepsze są domowe kiszonki jak np. zakwas buraczany) i prebiotyczna (szczególnie zielona, jak np. zielone koktajle).
Janka napisał(a):
Marlena ja właśnie takie śniadanko robię teraz jak jest zimno.. Dziękuję za to co robisz bo dzięki temu jesteśmy zdrowi.. Ja mam pytanie dla mojej koleżanki która chciałaby zajść w ciążę a jest w wieku 40 lat i nigdy nie była w ciąży i usłyszała od lekarza że względu na wiek już nie może mieć dzieci.. Znasz takie sytuacje?
Marlena napisał(a):
Janko, dziękuję Ci za miłe słowa!
Co do koleżanki: w sprawach istotnych zdrowotnie jedna jaskółka wiosny nie czyni i tak samo nie powinniśmy opierać swoich decyzji zdrowotnych na opinii pojedynczego lekarza, zawsze należy zasięgnąć opinii kilku i zobaczymy, że każdy z nich powie nam co innego.
Wniosek jest taki: bierzmy pod uwagę te opinie, ale i tak słuchajmy własnego organizmu, bo to on jest naszym prawdziwym lekarzem, uzdrowicielem i przewodnikiem.
Kobiety zachodzą w ciążę nawet w czasie menopauzy, więc nie ma czegoś takiego jak niemożność posiadania dzieci w wieku 40 lat „z uwagi na wiek”. Ja sama miałam syna w wieku lat 38 – jesteśmy cali i zdrowi. 🙂
Płodność kobiety jeśli istnieje to po prostu istnieje dopóki istnieje, poziom hormonów się liczy, a nie sztuczna granica wiekowa. Aczkolwiek wraz z wiekiem wzrasta owszem ryzyko powikłań, dlatego warto wtedy korzystać ze zdobyczy nowoczesnej medycyny jak np. badania prenatalne i po prostu dobrze się do takiej późnej ciąży przygotować.
Najlepiej znaleźć lekarza, który będzie nas wspierał i prowadził naszą ciążę. Ten do którego trafiła koleżanka chyba do takich nie należy. 😉
kropelka napisał(a):
Marleno, czy mogłabyś wyjaśnić jak to z wiarogodnością badań jest… W APW: nadmiar fosforu, magnezu, potasu, niedobór białka…
w laboratorium…wszystko ok, białko całkowite pod górną granicą,
APW sugeruje nadczynność przytarczyc, w lab. hormony ok,
Nie wiem którym badaniom bardziej wierzyć…
Wiem, że to trochę różne badania mimo wszystko, bo we krwi musi być w miarę równowaga… ale takie rozbieżności w wynikach?
Mam lekko podwyższony ponad normę kortyzol we krwi, w ślinie jest ok… Dlaczego znów dwa różne wyniki?
Czy to prawda że jeśli pojawiły się przeciwciała przeciwko tarczycy, to proces niszczenia już się zaczął i to tylko kwestia czasu? Z tego co czytam u Ciebie, mimo wszystko dietą idzie obniżyć ATPO…
Swoją drogą… kilkanaście miesięcy temu pojawiła się u mnie anemia, tak odkryłam Twój blog, zrobiłam żywieniowy odwrót, zmieniłam tyle rzeczy w jedzeniu, sposobie bycia, otoczeniu… a mimo to, co rusz pojawia się jakaś nowa diagnoza…
Ciągle walczę z mega swędzeniem skóry i nic nie pomaga, choć zastosowałam wszystkie zalecenia, zrobiłam post daniela, jesienią przez dwa miesiące stosowałam post przerywany od 15-do 7 rano, w wakacje całkiem sporo ruchu, trochę biegania, teraz od prawie miesiąca mam wyeliminowany nabiał, mleko pod każdą postacią- żadnej zmiany.
Za to doszła insulinooporność, w tarczycy pojawiły się przeciwciała, lekko podwyższona albumina, lekko podniesiony kortyzol, ferrytyna ciągle zaniżona, stan zapalny jelit, obniżona odporność… i wieczna walka z drożdżycą pochwy, gazami, wzdęciami…
Dużo warzyw, kasz, owoce, czasami suszone (cukier), zielone szejki, orzechy, len, nasiona, , czasem własny żytni chleb na zakwasie, dużo wody i ziołowych herbatek +d3…
zero alko, faj, cukru, słodyczy, żółtych serów, kupowanego, gotowanego żarła;
bardzo rzadko pierś z kurczaka czy indyka…
dołączyłam teraz świeżo wyciskany sok z kapusty na jelita- ale jak to się ma do tarczycy?
Nie ogarniam już w żaden sposób, machina chorób ruszyła ponad rok temu i zatacza coraz szersze kręgi i mam wrażenie, że jest coraz gorzej…
Marlena napisał(a):
Kropelko, ale musiało być coś, jakiś czynnik wyzwalający, który uruchomił machinę chorób, bo we wszechświecie wszystko ma swoją przyczynę. Więc przemyśl i przeanalizuj co to mogło być.
To mogła być jedna duża rzecz, takie „duże bum” (np. silny stres, rozwód, utrata pracy, poród, choroba infekcyjna, operacja itp.) albo dużo rzeczy mniejszych, takich błędów stylu życia nawarstwiających się przez dłuższy okres czasu (zła dieta, niedobór snu, niedobór słońca, odwodnienie, kolejne infekcje czy inne stany leczone lekami, przedłużający się stres, przepracowanie, wewnętrzny niepokój itp.), że wreszcie organizm powiedział „już nie ogarniam, sorry, ale włączam tryb awaryjny”.
Jeśli chodzi o odżywianie, to nie ma jednej diety dobrej dla każdego. To co dla jednego jest super (np. kasze, dane warzywo czy dany owoc), dla kogoś innego będzie do bani, bo jego stan zdrowia nie pozwala na identyczną dietę jak ma sąsiad (chociaż jest to super dieta obiektywnie rzecz ujmując).
Pisałaś swego czasu, że świąd skóry był mniejszy na diecie dr Dąbrowskiej. Może to mieć związek z wątrobą. Ponadto metoda dr D. Ma to do siebie, że polega na przeplataniu okresów postnych i okresów zdrowego żywienia. Nie polega więc na jednorazowym poście.
Gdy chodzi o diety lecznicze – piramidę znajdziesz na blogu, bo post dr D. to reżim leczniczy stosunkowo łagodny – szczególnie gdy przeważają potrawy gotowane. Jak sama pisałaś – surowe sprawiało, że czułaś się lepiej. Przenalizuj piramidę oczyszczania i będziesz wiedzieć dlaczego.
Drąż dalej i nie ustawaj – gdzieś pies musi być pogrzebany, sama musisz ułożyć sobie swojego puzzla ze swoich własnych klocków. Jak tam witamina D? Wyszłaś już z poziomu niedoboru? Układ hormonalny nie będzie dobrze pracował przy niedoborze witaminy D.
Przy wysokim kortyzolu też nie będziesz łatwo i szybko zdrowieć – gdy cały czas „uciekasz przed tygrysem”, to ustrój ma włączony tryb przetrwania, a nie tryb samouzdrawiania. Czy pracujesz z technikami radzenia sobie ze stresem?
kropelka napisał(a):
Marlena, fakt dwa lata temu zmarła mi najpierw babcia a kilka miesięcy później tato, w międzyczasie byłam 10 dni w kraju arabskim i mniej więcej wówczas wszystko się posypało… Zaczęło się od biegunek, opryszczki, później anemia, dalej już wiesz… Najpierw myślałam że załapałam jakąś bakterie w obcym klimacie, że to coś z jedzenia… I wówczas zaczęłam poszukiwania. Ze swędzeniem skóry miałam problem od zawsze. Post Daniela pomógł, ale musiałam skończyć w 10 dniu, moja waga bardzo szybko spadała w dół, poniżej 50 kg przy 173 to już przegięcie… W ogóle ja jestem typem ektomorfika, dużo jem, bardzo trudno mi przytyć…
A czy masz pomysł skąd różnice w badaniach w laboratorium i analizie włosa?
Endokrynolog mówi że trzeba zrobić próbę hamowania kortyzolu… O ile kojarzę to chyba i tak nic to nie zmieni, bo leczenia jako takiego nie ma Warto znów czymś się truć? Kolorowanki antystresowe, krzyżówki, czas na książki, kino, teatr, tv nie oglądam, regularnie chodzę spać ok21, wstaję ok4:30, sama sobie jestem szefem, pewnie że klienci nie raz wkurzają no ale zycie…– co jeszcze można zrobić w ramach odstresowania?
Marlena napisał(a):
Różnice mogą wystąpić, bo metodologia jest inna, ponadto we krwi bada się tylko to co jest w danej chwili TERAZ, a włosy pokażą ostatnie tygodnie.
Moim zdaniem nie powinnaś zaniedbywać problemu swędzenia skóry występującego „od zawsze”. Wszystko ma bowiem swoją przyczynę, a jeśli trwa bardzo długo i nie ustępuje, to powinien nas ten fakt niepokoić i skłaniać do szukania pomocy. Czy konsultowałaś to z lekarzem, który zleciłby odpowiednie badania? Myślę, że warto.
Co do sposobów radzenia sobie ze stresem nie chodziło mi o to jak spędzamy czas wolny (typu kolorowanki, krzyżówki czy kino), tylko o to co się dzieje w ciele, w duszy oraz w głowie. Self-Coaching, znajomość metod pracy zarówno z ciałem jak i z przekonaniami i emocjami.
A także mentalne nawyki: czy i w jakim stopniu my się z naszymi myślami utożsamiamy czy też wręcz przeciwnie – umiemy je obserwować, przez co mamy świadomość, że myśli są produktem naszej własnej fabryczki mentalnej, w związku z czym to my mamy władzę nad tym co nam z tej „taśmy produkcyjnej” schodzi i jeśli schodzą z niej buble, to czy umiemy myślotok przerwać lądując w strefie mentalnej ciszy i błogostanu, nie doprowadzając do powstania negatywnych emocji oraz napięć w ciele.
Pomocne techniki to np. relaksacja metodą Jacobsona, medytacja, praktykowanie uważności (mindfulness), pomocne mogą być lektury takie jak „Potęga teraźniejszości” (E. Tolle), „Insight. Droga do mentalnej dojrzałości” (M. Pasterski) czy „Przebudzenie” (A. De Mello).
Piotr napisał(a):
Witaj Marleno
Cieszę się , że odpowiedziałaś na mój post – następna motywacja do działania i wzruszyłem się też trochę zwyczajnie, bo nie oczekiwałem odpowiedzi. Ja jak zwykle tej zimy się zakisiłem – jak ja to nazywam, a mam na myśli depresję. Może trochę krótsza była tej zimy. Ze zdrowym jedzeniem w tym czasie też jestem trochę na bakier. U mnie tak jest, że na wiosnę – a już ją trochę czuć 😉 – mi się zachciewa. W związku z tym od półtora tygodnia biorę witaminę D+E+K 8000 IU której wcześniej jeszcze nigdy nie brałem . Do tego jeszcze niacynę 2000mg i B komplex. Chcę jeszcze zaopatrzyć się jeszcze w resztę witamin :magnez, selen, cynk Itd. i przez kilka miesięcy je brać ,aby uzupełnić te moje niedobory. Do tego oczywiście soki, szejki , sałatki, zakwas i kapusta :-). Od trzech lat uprawiam ogródek i szkolę się w ogrodnictwie więc warzywa i owoce mam ekologiczne. Czego nie mam dokupuję na targu. Tylko kucharz ne mnie marny i dopiero się uczę – z motywacją jest różnie. Ale nie ma rady – chcę zadbać o siebie – bo nikt inny tego nie zrobi. Palę jeszcze papierosy ( elektroniczne) i piję kawę ok, jedną dziennie – zszedłem z trzech i trudno mi te używki jeszcze całkowicie odpuścić – choć wiem dobrze, że sam sobie robię kuku. Za ok. miesiąc chciałbym sobie zrobić badania na niedobory. Jeszcze nie wiem dokładnie jakie – czy badanie żywej kropi krwi – czy analiza pierwiastkowa włosa. Może Ty mi Marleno podpowiesz co lepsze ? I jeszcze post dr. Dąbrowskiej- w tamtym roku wytrzymałem trzy tygodnie – może w tym uda się dłużej :-).
Pozdrawiam Cię Marleno serdecznie
Piotr
Teresa napisał(a):
Pani Marleno czy zna Pani ksiązki Medical Medium, Life-Changing Foods, Thyroid Healing,
i ostatnia Liver Rescue Anthony Wiliam. Trzy pierwsze przetłumaczone na język polski jako
Boski lekarz, Uzdrawiająca żywność boskiego lekarza, Uzdrawianie tarczycy według boskiego lekarza strona http://www.mediclamedium.com. Znałam wczesniej Pani bloga nim 'spotkałam’ się z tymi książkami. Jako wieloletni praktyk kuchni Anny Ciesieskiej miałam duże opory do diety promowanej przez Panią czy doktora Joel’a Fuhrmana tak naprawdę ksiązki Anthonego Wiliama calkowicie mnie do niej przekonały, Anthony Wiliam tłumaczy w nich precyzyjnie przyczyny chorób 'cywilizacyjnych’ i własnie żywność owoce, warzywa jak najmniej przetworzoną zaleca jako rozwiązanie. Od sierpnia 2018 roku całkowicie zmieniłam dietę ( bez mięsa, tłuszczu, jajek …. ) , zastosowałam 28 dniowy program odżywiania proponowany w pierwszej książce Medical Medium i dalej trzymam się tych zaleceń . Mój pesel zaczyna się cyfrą 54, czuję się bardzo dobrze, mam dużo energi, efektem ubocznym jest schudnięcie . Jako podsumowanie chciałam napisać że własnie taki styl życia Pani promuje tylko czasem w tym 'bałaganie’ informacyjnym wybieramy to co nam lepiej odpowiada a nie co jest dla nas zdrowsze. To że coś jest powszechne w naszej kulturze i dotyczy prawie każdego nie znaczy że jest dobre i zdrowe. Serdecznie Pozdrawiam .
Marlena napisał(a):
Tereso, kuchnia Ciesielskiej i ta cała jej „filozofia zdrowia” to jakieś kompletne nieporozumienie. Może to było na czasie kilka dekad temu, ale mamy nowe czasy i nowe wyzwania, coraz więcej stresu i pośpiechu, coraz więcej trucizn w środowisku i naprawdę „stara kuchnia” z biegiem czasu tak czy owak pójdzie w niebyt – nie mamy innego wyjścia jeśli chcemy być zdrowi.
Ale cóż, rację miał dr Campbell mówiąc, że ludzie lubią słyszeć miłe rzeczy na temat swoich niezdrowych przyzwyczajeń. I będą tkwić w bagnie i chorować, ale uświęconych tradycją nawyków będą się kurczowo trzymać, bo jest im tak dobrze, bezpiecznie i miło. No chyba, że coś ich nagle oświeci i zmienią zdanie.
Cieszę się, że Twoja świadomość otworzyła się na tę prawdę, iż owoce i warzywa to podstawa zdrowia człowieka! Williama na razie czytałam tylko pierwszą książkę, kolejne stoją w kolejce do przeczytania, mam spore zaległości czytelnicze obecnie.
Książka mi się podobała: filozofia nutritariańska opowiedziana pięknym, mistycznym językiem. Myślę, że może trafić do serc i umysłów wielu czytelników. Jak nie pomoże komuś Fuhrman, Ornish czy Campbell – to być może pomoże właśnie Anthony William, a w sumie liczy się ostateczny wynik, czyli przejście na „jasną stronę mocy” i odzyskanie zdrowia i witalności! 🙂
Elżbieta napisał(a):
A jak od ponad 4-lat jem w pracy takie śniadanko:rano zalewam płatki wrzącą wodą i dodaję troszkę chili,cynamonu,parę daktyli,konopie mielone,mak i oczywiście troszkę oleju kokosowego.Próbowałam bez niego ale ten cudowny smak.Gdy przychodzi pora posiłku ok.9-10-tej dodaję jeszcze parę kropli oleju tłoczonego na zimno np.konopnego i troszkę sosu z mirabelek,który zrobiłam latem.Nieeeebo w gębie.Koleżanki z pracy się dziwią,że ja codziennie jem to samo a ja nie wyobrażam sobie innego śniadanka.Po takiej uczcie do obiadu wcale nie czuję głodu.Uściski dla wszystkich „owsiankowiczów”
Marlena napisał(a):
Ja oleju nie dodaję i nie polecam, bo oleje na drzewie nie rosną, ale pokarm całościowy w naturalnej formie (czyli wiórki kokosowe lub nasiona konopne) – to jestem jak najbardziej za! 🙂
kropelka napisał(a):
Marlena, musiałam trochę przetrawić temat, gdyż nie miałam pojęcia o technikach relaksu o których wspomniałaś wyżej… Przyznam, że pobieżne zgłębienie zagadnienia uświadomiło mi w jakim tak naprawdę żyję stresie i co gorsza nie mam za bardzo możliwości wyeliminowania go, ponieważ najwięcej zamieszania w mojej głowie powoduje mieszkanie z teściami oraz dorastające nastolatki (4)- a te to dopiero mają pomysły… I jak to zwykle bywa zło panoszy się pod przykrywką dobra, gdzieś w tym wszystkim zgubiłam siebie, choć wydawało mi się że nie, bo przecież mam czas na swoje przyjemności, no ale wiemy, że nie o to chodzi…
Długa droga przede mną, nie wiem jak to rozgryźć… Nie chciałabym zrobić sobie krzywdy, jestem katoliczką, a niektóre techniki nie wyglądają na niewinne. Wszyscy polecają jogę, w nią na pewno nie chce wchodzić… Czytając komentarze niektórych osób i teksty w stylu” potrafię się tak wyluzować, że czuję jak opuszczam ciało…” – przerażają mnie…
Która z polecanych technik przez Ciebie jest” bezpieczna”?
Marlena napisał(a):
Osobiście stosuję i polecam trening mindfulness (uważność), ponieważ jest on solidnie podbudowany dowodami naukowymi stąd też od kilku już dekad jest on częścią medycyny akademickiej (Evidence Based Medicine, czyli medycyna oparta na dowodach). Tutaj medytowanie to proces psychologiczno-fizjologiczny, a nie magiczno-religijny i tego się trzymajmy.
Program MBSR (Mindfulness Based Stress Reduction) jest całkowicie świecki, jest stosowany przez dyplomowanych psychologów oraz lekarzy w państwowych i prywatnych placówkach służby zdrowia w wielu krajach. Skuteczność tej techniki radzenia sobie ze stresem została udowodniona metodami naukowymi przy jednoczesnym braku skutków ubocznych.
Nie ma też doniesień o skutkach w postaci masowej zmiany wyznania przez pacjentów spowodowanej stosowaniem mindfulness w życiu. Nie ma też żadnych medycznych przeciwwskazań aby stosować mindfulness jednocześnie oddając się swoim zwyczajowym, dotychczasowym praktykom religijnym, jakiekolwiek by one nie były. Mindfulness to sztuka uważnego życia, a nie religia.
Dla początkujących polecam lekturę książek profesora J. Kabatt-Zinna (założyciela Kliniki Redukcji Stresu na Uniwersytecie Medycznym w Massachusets): „Życie piękna katastrofa”, „Gdziekolwiek jesteś, bądź” oraz „Praktyka uważności dla początkujących”.
Ponadto tak sobie myślę, że nie ma co szukać na siłę wszędzie zła, zagrożeń i innego rodzaju zastraszania. Bo przecież nawet jeśli chodzi o ćwiczenia jogi to pomyślmy tylko co my robiliśmy na zajęciach WF-u przez całe nasze szkolne lata? Ano ćwiczyliśmy jogę przecież: koci grzbiet, mostek, świeca i mnóstwo innych ćwiczeń gimnastycznych to nic innego jak joga. Do tego kazano nam przy tym nawet robić w odpowiednim miejscu wdech i wydech (hatha joga!), o czym jednak nie mieliśmy pojęcia, że robimy coś „zakazanego” i szczęśliwie wyrośliśmy na normalnych ludzi.
To nasze postrzeganie, nasze uczucia i intencje decydują o tym, czy sobie czymś „zrobimy krzywdę” czy nie. Samo robienie określonych wygibasów na WF-ie jeszcze niczym nam od strony duchowej nie grozi dopóki nie “dopiszemy” sobie do tego jakiejś „ideologii”. Naprawdę – nie szukajmy na siłę zagrożenia tam, gdzie go po prostu nie ma.
Tak samo teksty w stylu ”potrafię się tak wyluzować, że czuję jak opuszczam ciało…” – dla mnie nie są przerażające, raczej są to dziecinne przechwałki i szukanie na siłę sensacji ponieważ każdy człowiek robi to regularnie codziennie gdy zasypia. Naprawdę nie ma się czym chwalić albo robić z tego sensacji: gdy zasypiam to „odpływam” i przestaję czuć swoje ciało. Co w tym dziwnego lub nadzwyczajnego?
To samo dzieje się gdy stosuję ćwiczenia relaksacyjne: uwalniam napięcie z mięśni dokładnie tak jak przy zasypianiu (choć tutaj robię to bardziej świadomie, bo jednak nie śpię) i doprawdy nic wielce sensacyjnego w tym nie ma, ani przerażającego tym bardziej, wręcz przeciwnie. Jedni stosują świadomą relaksację, inni wolą w ciągu dnia drzemki (sjesty).
Bardzo dużo dał mi też do myślenia mój eksperyment z ryżem https://akademiawitalnosci.pl/potega-naszych-intencji-czyli-eksperyment-z-ryzem/ – dopiero wtedy zwróciłam uwagę na jedną ważną rzecz: mój „zły” ryż nie miał bladego pojęcia, że jest „złym” ryżem, dopóki nie „dowiedział się” tego ode mnie.
Dostrzegłam wtedy jak przez większość swojego życia niczym młody pelikan łykałam wszelkiego typu etykietki stworzone przez instytucje, rodziców, nauczycieli lub ekspertów: od nich dowiadywałam się, że coś jest „złe” i dopiero jak się o tym dowiadywałam to faktycznie to stawało się „złe” chociaż dotychczas nigdy „złe” nie było. Osąd zmienia wszystko! Pytanie tylko czy on jest naprawdę mój własny czy raczej zaprogramowany przez kogoś, na którymś etapie mojego życia.
kropelka napisał(a):
Masz rację, „nic nie jest w sobie ani dobre ani złe, dopiero myślenie takim je czyni…” Dopiero co dyskutowałam ze znajomymi w temacie elementów jogi na lekcjach WF😉
Pracy przede mną mnóstwo, czytania i wdrażania w życie krok po kroku, każdego dnia… Ale zaparlam się i muszę doprowadzić swój organizm do porządku…
Marlena napisał(a):
Dokładnie tak, nic nie jest samo w sobie dobre czy złe, wszystko po prostu JEST. I tyle w temacie. 🙂
A co do doprowadzania organizmu do porządku, to zawsze musimy pamiętać, że wszak nie jesteśmy samym ciałem (albo samym tylko przewodem pokarmowym) i same w sobie diety czy suplementy (choćby najlepsze i najdroższe) mogą nie załatwić sprawy jeśli nie zajmiemy się resztą naszego człowieczeństwa czyli sferą umysłu i duszy.
Spójrzmy nawet co mówią staruszkowie z Niebieskich Stref zapytani o to co oni uważają za podstawę zdrowia, na podstawie własnych doświadczeń życiowych: ten obrazek zamieściłam w tym artykule [klik] i jest on bardzo wymowny, bo czcigodni stulatkowie w podstawie swojej piramidy zdrowia i długowieczności nie umieścili ani diety, ani ćwiczeń fizycznych, ani picia wody, ani niczego co usłyszymy od ekspertów czy „zdrowotnych guru”.
Oni na pierwszym miejscu jako najważniejszy czynnik warunkujący długie lata życia w zdrowiu umieścili duchową więź (zarówno z Bogiem jak i z ludźmi, w tym z rodziną). Dieta jest na drugim miejscu, na trzecim odpowiednie nastawienie czyli życiowy cel (ikigai jak mówią na Okinawie) oraz zwolnienie tempa, zaś aktywność fizyczna (w formie naturalnego ruchu, a nie biegania czy wyciskania na siłowni) dopiero na czubku piramidy.
Jeśli chcemy sobie stworzyć sobie swoją własną, prywatną Niebieską Strefę, to tę piramidę zdrowia warto zawsze mieć w pamięci, zwłaszcza jej podstawę. 😉
Ilona napisał(a):
Witam,ja trochę nie w temacie,ale chciałam podzielić się odkryciem na temat płaskurki.Jest to prastare ziarno ,starsza siostra orkiszu,gatunek pszenicy,odkrywana na nowo między innymi przez Tadeusza Rolnika.Właśnie piekę z niej chlebek,warto spróbować,oraz mąki z samopszy,również prastare ziarno uprawiane niegdyś w Polsce.Więcej oczywiście znajdą wszyscy przewlekle zdrowi w necie[trzeba by się tu bardzo dużo rozpisywać na ten temat].Pozdrawiam serdecznie i dziękuje za wspaniały blog
]
Marlena napisał(a):
Dziękuję, Ilono, za ten komentarz, płaskurka jest smaczna, piekłam już z niej chlebek, taki sam przepis jak na orkiszowy.
Angela napisał(a):
Nie lubię rzadkiej i dlatego gotuję długo płatki górskie – ok. 8 min. Po tym czasie i tak są jeszcze baardzo gumowate i to przeżywanie zaczęło mnie denerwować. Mam wrażenie, że pościeram zaraz zęby. A czy owoce można od razu z zamrażarki z lodem wsypać do garnka, czy trzeba wcześniej rozmrozić?
Marlena napisał(a):
Owoców nie trzeba rozmrażać, od razu do garnka, chwilkę pogotować by się rozmroziły i tyle.
Krysia napisał(a):
Zjadam dokładnie tak przygotowaną owsiankę już ładnych kilka lat …zabieram w pudełeczku do pracy. Zapracowani mogą sobie przygotować mieszankę wcześniej …..za każdym razem inną w zależności od upodobań (różne płatki, ziarna, pestki, przyprawy, suszone owoce ) posypane sezonowymi owocami latem i zjadać „na chłodno ” albo z mrożonymi owocami , podgrzanymi i zimą zjadać królewskie śniadanie na ciepło. Warto w pudełeczkach zamrozić jagody, truskawki, jeżyny …pycha lato w środku zimy…a jaki zapach tych owoców. Samo dobro. Dzień bez owsianki -dzień stracony.
Marlena napisał(a):
Oj, tak, owsianka zdecydowanie rządzi! 🙂
Krysia napisał(a):
Ćwiczę jogę od 5 lat. Jestem katoliczką i praktyka jogi nie sprawiła, ze moje spojrzenie na wiarę się zmieniło. Na jodze nikt nie namawia na inną wiarę. Celem jogi jest relaks, sprawność fizyczna, odzyskanie spokoju przede wszystkim. To wsparcie dla zdrowego odżywiania, zdrowego stylu życia. Polecam jogę dla Pana Piotra, który boryka się z depresją, dla kropelki która ma wątpliwości czy to dobre. Pozdrawiam
kropelka napisał(a):
Wraz ze Środa popielcową zaczęłam post Daniela. W sumie to 6 dzień, nie zauważyłam jakiś zmian wielkich, no poza płaskim brzuchem i znaczenie mniejszymi gazami… Ale jestem cały czas głodna i każdego dnia mam ochotę rzucić to w… W ciągu tych paru dni schudłam już 2,5 kg i generalnie na tym efekcie najmniej mi zależy…Moja miłość do jabłek sprawia, że na ich sam widok dostaję ślinotoku… Dziś już na pewno z nimi przesadziłam, bo zjadłam 4, a ponoć nie powinno być ich więcej niż 2 szt dziennie … Mogłabym jeść całe dnie tylko jabłka, jednak chyba w żaden sposób nie doszło by do oczekiwanych efektów.
Marzy mi się już owsianka i kasza. Tak sobie myślę, że może dla takiego patyczaka jak ja lepiej pościć raz w tygodniu niż ciągiem kilka dni?mam wrażenie że jestem osłabiona dość mocno i głodna, a przecież tak nie powinno być…
Robiłam badania kwasu masłowego… Oczywiście jest ok, flora bakteryjną jelit już mniej, za dużo bakterii złych za mało dobrych…
Marlena napisał(a):
Przy zmniejszonej podaży kalorii z pokarmów o niskim IG nasz ośrodek głodu w podwzgórzu naturalnie zostaje wyłączony. Z tego co pamiętam, to pani doktor mówiła, że jak głód nie ustępuje to lewatywę zrobić i wtedy z reguły głód ustępuje. Zamiast jabłek chrup selera naciowego, marchewkę, paski papryki lub ogórków.
MissAga napisał(a):
Dzień dobry, na pewno wypróbuję! Ja często robię podobną owsiankę z żurawiną, orzechami cashew i dodaję imbir i szczyptę kurkumy.
Marlena napisał(a):
Brzmi smakowicie! 🙂