Ludzie lubią podział na czarne i białe. Również jeżeli chodzi o jedzenie: lubią, kiedy im się powie co jest dobre, co jest złe, co jeść, a czego nie. Co dekada to jesteśmy bombardowani innymi informacjami.
Obecnie jesteśmy przez różnych dietetycznych guru przekonywani do spożywania tłustego, które teraz już jest dobre. Tłuszcz jest dobry, to węglowodany są złe, wszyscy to już zapewne słyszeliśmy, prawda?
Albo to: jedz tłuszcz jak chcesz schudnąć, bo jedząc węglowodany przytyjesz, zresztą nie potrzebujemy węglowodanów w diecie – one tylko podnoszą poziom insuliny powodującej tycie, więc tylko białka i tłuszcz są nam potrzebne i bez nich umrzemy, a z węglowodanów żadnej pociechy, tylko same nieszczęścia i otyłe społeczeństwo.
Bo przecież, jak ostatnio ktoś mi powiedział, „nie ma niezbędnych węglowodanów, są tylko niezbędne kwasy tłuszczowe i niezbędne aminokwasy”.
Tłuszcz nie tuczy, to węglowodany tuczą! Tak krzyczą do nas ostatnio okładki popularnych czasopism, witryny blogerów i tytuły modnych książek. Czy słusznie?
Czy te twierdzenia są oparte na naukowo potwierdzonych faktach? A może jednak nauka te twierdzenia obaliła i to tak dawno, że już nikt tego nie pamięta?
Przyjrzymy się dzisiaj pewnemu lekarzowi, który na przełomie lat 30-tych i 40-tych ubiegłego wieku w ramach pracy badawczej na Duke University leczył bardzo ciężko chorych pacjentów opracowaną przez siebie eksperymentalną dietą, która – choć w sumie dosyć kuriozalna, zaś w pierwszej fazie na pewno bardzo monotonna – działała fenomenalnie, przywracając pacjentom zdrowie: prawidłowe parametry fizjologiczne, doskonałe samopoczucie i szczupłe sylwetki.
Jedli węglowodany, niesamowicie dużo węglowodanów (głównie biały ryż), przeistaczając się z ludzi otyłych, smutnych i chorych w smukłych, wesołych i zdrowych. Niemożliwe? A jednak.
Początkowo dieta ryżowa była przeznaczona jedynie dla pacjentów ze schorzeniami nerek i związanym z nimi nadciśnieniem (była zatem niskosodowa i niskobiałkowa) lecz wkrótce, całkowitym przypadkiem okazało się, że pacjentom ustępowały również inne dolegliwości – tak już jako bonus.
Lekarz-cudotwórca nazywał się Walter Kempner (1903-1997) i przepisywał im mianowicie dietę złożoną z:
– białego ryżu (gotowanego bez soli na samej wodzie lub w soku owocowym),
– owoców (z wyjątkiem awokado i daktyli, banany max. 1 dziennie, owoce mogły być jedzone w całości lub jako świeżo wyciskane soki owocowe, dopuszczalne były również owoce suszone o ile nie zawierały jako dodatek niczego innego jak cukier)
i…
– stołowego cukru (ojej!) ad libitum: chodziło o to, by dzienny pobór kaloryczny był na poziomie 2000-2400 kcal (w zależności od pacjenta). Stąd zalecenie by „napompować” sobie te kalorie dodatkiem cukru, jeśli z owoców i ryżu by było za mało (średnio pacjent spożywał 100g stołowego cukru na dobę).
Koniec menu. Nic więcej nie można było jeść ani niczego dodawać. Ryż na słodko z owocami jednym słowem. Taka prawie monodieta.
I wtedy działy się prawdziwe cuda!
Na dzisiejsze standardy dieta z taką ilością przetworzonych węglowodanów powinna wpędzić rychło do grobu lub co najmniej rozregulować metabolizm i wysadzić w powietrze trzustkę: biały ryż, biały cukier, owocowe soki? Gdzie tutaj miejsce na powrót do zdrowia?
Tymczasem okazało się, że stosowane leczniczo te przetworzone węglowodany robiły coś wręcz przeciwnego, niż to, czego można by się było po nich spodziewać: ludzie obarczeni skrajną otyłością (BMI powyżej 40) chudli na ryżowej diecie w tempie błyskawicznym. Tak błyskawicznym, że Kempner zalecał im podnosić dzienny dobowy dowóz kalorii, aby tak szybko nie chudli. Jeśli chodzi o aktywność fizyczną, to zalecane były codzienne spacery, ale powyżej tego pacjenci się nie przemęczali 😉
A co z insuliną, która przecież strasznie tuczy? Po prostu robiła swoją robotę.
Przy odpowiednio niskiej podaży tłuszczu w diecie (a co za tym idzie wystarczająco niskim poziomie lipidów we krwi) insulina po prostu robi to co do niej należy: umożliwia glukozie dostanie się do komórek, dzięki czemu poziom cukru we krwi stopniowo maleje – tak wygląda idealna gospodarka węglowodanowa.
I wtedy węglowodan nie tuczy (chyba, że będziemy dostarczać dużo więcej kalorii niż zużyjemy, bo praw termodynamiki obejść niestety nie sposób), a nasze komórki są w takich warunkach prawidłowo wrażliwe na insulinę.
Insulina wbrew temu co się o niej mówi nie jest naszym najgorszym wrogiem, wręcz przeciwnie – jest naszym przyjacielem pod warunkiem, że umiemy poprawnie z nią postępować – nie przeszkadzając jej w robocie.
Przełom lat 30-tych i 40-tych ubiegłego wieku to były czasy zanim jeszcze wymyślono diety wysokotłuszczowe blokujące wydzielanie insuliny (czyli działające na wzór alopatycznych leków farmaceutycznych blokujących naturalne procesy zachodzące w naszym organizmie, zapobiegających naturalnemu biegowi rzeczy), czyli wszystkich tych diet, które wypowiedziały otwartą wojnę węglowodanom uznając je za szkodliwe (diety w stylu Atkinsa, Kwaśniewskiego, Paleo, South Beach i tym podobnych, które zalały rynek w latach 70-tych i późniejszych).
Lata przedwojenne to były też czasy, w których lekarze jeszcze wciąż wybierali (na pewno częściej niż dzisiaj) paradygmat wspierania naturalnych procesów zamiast blokowania ich (alopatyczny przemysł farmaceutyczny również w tym czasie dopiero raczkował). Takim paradygmatem kierował się dr Kempner i… bingo!
Bo na tej diecie zaczęły dziać się doprawdy fantastyczne rzeczy.
Co było do przewidzenia cofały się (jako efekt znacznego zmniejszenia obciążenia organizmu sodem i białkiem) przewlekłe choroby nerek (glomerulopatie i niewydolność) i złośliwe (nie dające się opanować żadnymi innymi sposobami) nadciśnienie tętnicze.
Ale oprócz tego zaczęły dziać się rzeczy, których Kempner już nie przewidział (planując przecież leczyć tą dietą ludzi tylko na nerki i nadciśnienie): cofały się choroby serca i naczyń wieńcowych, obrzęki, migreny, zaburzenia w pracy przewodu pokarmowego (drażliwe jelita i takie tam), artretyzm, insulinooporność, cukrzyca typu drugiego, a także choroby okulistyczne grożące ślepotą jak krwotok siatkówkowy czy tarcza zastoinowa.
Natomiast z bardziej kosmetycznych dolegliwości znikały kępki żółte (złogi cholesterolowe) pod oczami, a nawet łuszczyca, co zaskoczony pan doktor uwiecznił na zdjęciach!
Cuda jak nie przymierzając na poście Daniela. 😉
Tutaj jednak nikt nie ograniczał jakoś drastycznie kalorii: dieta ryżowa była obliczona na 2000-2400 kcal na dobę, nieco mniej dla poważnie otyłych. Jeśli chodzi o proporcje makroskładników składała się ona w pierwszym etapie z 94% (565 g) węglowodanów (w tym sporo prostych), 4% (25g) białka oraz 2% (5 g) tłuszczu (tyle tylko co w ryżu i owocach naturalnie się znajduje). Zawierała tylko 0,15 g sodu i 0,2 g chloru.
Niektórym pacjentom dr Kempner dodawał też do ich diety wybrane suplementy diety (np. wit. A, D, tiamina, ryboflawina, niacyna, żelazo).
Sam biały ryż zawiera ok. 8% białka, można go było zatem zjeść nie więcej jak 350 g dziennie (waga przed ugotowaniem), zaś po dodaniu owoców i stołowego cukru dobowa ilość kalorii pochodzących z białka obniżała się do właśnie ok. 5%.
To był pierwszy etap diety ryżowej, najbardziej monotonny i hardcorowy – przeznaczony dla najciężej chorych pacjentów. Ultra-niskobiałkowy, ultra-niskosodowy i ultra-niskotłuszczowy.
Dzisiejsi dietetycy pewnie się za głowę złapią, ale to jest właśnie to, co na bazie posiadanej wiedzy zaproponował wtedy dr Kempner i to działało. Jak określił sam twórca – była to chyba jedyna jej zaleta, bo po za tym była nudna i monotonna.
Po pewnym czasie jednak (ustalanym w zależności od danego pacjenta i jego aktualnego stanu zdrowia) pacjentom wolno było (w etapie drugim diety) dodać do nudnej diety ryżowej niewielką ilość gotowanych ziemniaków lub innych warzyw (co musiało być dużą frajdą po tygodniach objadania się słodkim menu) i przyprawić swoje danie ziołami do smaku.
W miarę jak znikały kilogramy, normowało się ciśnienie, cholesterol i trójglicerydy, malały powiększone serca, znikały obrzęki, odtykały się zapchane tętnice i zaczynały prawidłowo pracować nerki i wątroby – menu było jeszcze dalej poszerzane (etap trzeci) i stawało się bardziej różnorodne i zbilansowane (z nieustającym jednak zastrzeżeniem by zamiast soli stosować zioła oraz unikać źródeł skoncentrowanego tłuszczu w postaci czy to nadmiaru produktów odzwierzęcych czy też izolowanych butelkowanych lub pudełkowanych tłuszczy).
W dalszej części diety dodawane były więc stopniowo inne rośliny (skrobiowe, strączkowe), beztłuszczowy naturalny jogurt lub kefir, a potem jeszcze później raz w tygodniu „na niedzielę” niewielki kawałek gotowanej ryby, owoców morza lub kurczaka (opcjonalnie, jeśli czyjeś nerki to tolerowały). Zero smażenin!
Na takim stylu życia (niskosodowym, niskotłuszczowym, opartym o bogactwo naturalnego i nieprzetworzonego lub niskoprzetworzonego pożywienia w dużej mierze roślinnego, choć z opcjonalnym małym dodatkiem produktów odzwierzęcych) pacjenci utrzymywali zdrowie i szczupłą sylwetkę do końca swoich dni, a wracali do kliniki doktora Kempnera tylko ci, którzy powracali do starego stylu życia: kanapek z serem/wędliną, królewskich ilości mięsa, sera i jaj, czipsów, pizzy z mnóstwem tłustych i słonych dodatków (oliwa, ser, kiełbasa) i tym podobnych delicji.
Gdy już wiemy co w diecie Kempnera było, to warto przyjrzeć się czego w niej NIE było (w tym pierwszym etapie, przeznaczonym dla pacjentów w ciężkim stanie), bo na tym etapie była to dieta niezmiernie eliminacyjna:
– nie było glutenu,
– nie było nabiału,
– nie było protein zwierzęcych (i cholesterolu),
– nie było dodanego tłuszczu (ani trans, ani nasyconego, ani roślinnego z wyjątkiem naturalnie zawartych w ryżu lub owocach kwasów tłuszczowych),
– nie było składników antyodżywczych,
– nie było AGEs, wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych, chemicznych dodatków do żywności i innych szkodliwych śmieci,
– nie było soli,
– nie było złych połączeń pokarmowych!
W ciągu swojej kariery dr Kempner skutecznie wyleczył swoją ryżowo-owocową dietą ponad 18 tysięcy pacjentów z różnych schorzeń cywilizacyjnych – zarówno metabolicznych jak i zwyrodnieniowych.
Definitywnie obalił swoimi pracami takie stwierdzenia (do dzisiaj pokutujące w świadomości społecznej, a czasem nawet również w świadomości samych lekarzy, przynajmniej niektórych) jak np:
– „Dieta ma mało wspólnego z nabytymi chorobami serca i układu krążenia (nerek, wątroby, skóry, mózgu czy innego dowolnego organu)” – nieprawda, to co jemy ma tak naprawdę bardzo wiele wspólnego z naszymi chorobami.
– „Cukrzycy dostaje się od cukru (i w ogóle od nadmiaru węglowodanów można się tylko pochorować)” – nieprawda, od stu niemal lat wiadomo, że węglowodany nie pogarszają lecz wręcz przeciwnie polepszają wrażliwość insulinową naszych komórek, o czym informował na łamach „The Lancet” jeszcze w latach 20-tych ubiegłego wieku brytyjski diabetolog Harold Percival Himsworth (jemu też zawdzięczamy podział na dwa typy cukrzycy).
Jak do tej pory nikt tego stwierdzenia nie był w stanie obalić (nota bene dieta Kempnera znacząco POPRAWIAŁA wrażliwość insulinową u pacjentów, a to dlatego, że nie było w niej wystarczającej ilości tłuszczu, mogącej przyblokować receptory insuliny znajdujące się na powierzchni każdej praktycznie komórki naszego ciała: natura wie co robi gdy produkuje dla nas żywność albo bogatą w tłuszcz, albo bogatą w węglowodany, ale nigdy w obydwie rzeczy jednocześnie).
– „Białko jest zdrowe, więc więcej białka idzie nam tylko na zdrowie” – nieprawda, nadmiar białka (jak nadmiar wszystkiego) może stanowić obciążenie dla ustroju, szczególnie dla nerek i wątroby.
– „To węglowodany tuczą, a nie tłuszcz!” – nieprawda, same w sobie makroskładniki nie tuczą, tuczy całokształt (zaraz się tym zajmiemy).
Szczególnie to ostatnie stwierdzenie robi dzisiaj prawdziwą furorę, a my (ponieważ lubimy wszystko czarne albo białe), dajemy się na takie stwierdzenia nabrać. 😉
Popatrzmy jednak tymczasem na fotografie z archiwum uniwersyteckiego i zobaczmy czego dokonały „tuczące” ryżowo-owocowe węglowodany na spółkę z (a fuj!) stołowym cukrem (z lewej stan przed, ze stycznia, z prawej stan po – z listopada) – te historyczne fotografie mówią same za siebie:I kilku następnych pacjentów uwiecznionych dla potomności:
Zdumiewające! I pomyśleć, że jedli głównie ryż, owoce i stołowy cukier.
Z ludzi chorych i otyłych w ciągu 10-12 miesięcy stawali się zdrowi i szczupli. Minimalna utrata masy ciała wynosiła 45 kg, średnio każdy pacjent stracił 63,90 kg.
Dr Kempner wszystko skrzętnie opisywał i publikował oczywiście na bieżąco wyniki swoich poczynań w literaturze medycznej w latach 40-tych, 50-tych, 60-tych i nawet nieco późniejszych : https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/?term=KEMPNER%20W%5BAuthor%5D&cauthor=true&cauthor_uid=13128034
Nie wszyscy pacjenci osiągali oszałamiające rezultaty w jednakowym czasie, ma się rozumieć. Niektóre szkody wyrządzone przez długo zapuszczone przewlekłe schorzenia wymagały więcej czasu.
Na przykład naprawa uszkodzonej siatkówki u pacjenta, który od 18 lat chorował na cukrzycę typu drugiego zabrała mu 26 miesięcy. Ale się udało.
Na wykładzie dr Dąbrowskiej słyszeliśmy już podobną historię: pacjent z retinopatią cukrzycową regularnie stosując dietę warzywno-owocową pozbył się schorzenia i po wielu latach cierpień (w tym średnio skutecznej laseroterapii) zaczął w końcu widzieć.
Dieta warzywno-owocowa jest wyjątkowo uboga w tłuszcz i białko (również w kalorie, skrobię i cukry proste, bo to dieta postna, włącza nieco inne mechanizmy w ustroju).
Pamiętajmy, że dr Kempner opracował swoją dietę ryżową w latach 40-tych ubiegłego wieku. Nikt nie znał jeszcze pojęcia „Indeksu Glikemicznego” (koncepcji, która powstała dopiero w latach 80-tych, będąc podwaliną tzw. insulinowej teorii otyłości). Nikt się nie bawił w karkołomne wyliczenia IG bo indeksu takiego jeszcze nie stworzono.
Na marginesie dodam, że dzisiaj IG nie jest wcale jedynym indeksem, zwraca się bowiem uwagę również na ŁG, czyli Ładunek Glikemiczny porcji pokarmu, jak też i na Indeks Insulinowy (IS) pokazujący odpowiedź insulinową (ile insuliny produkuje trzustka po spożyciu danego pokarmu), ponieważ sam IG nie mówi nam wszystkiego, skoro tyczy się tylko pokarmów zawierających węglowodany: np. produkty odzwierzęce jak mięso, ryby czy „zdrowe” produkty mleczne jak jogurt – choć mają niski lub zerowy IG, to powodują większy wyrzut insuliny niż np. makaron (zarówno biały jak i brązowy) czy płatki owsiane!
Również żywieniowiec Ancel Keys (1904-2004), badacz i popularyzator diety śródziemnomorskiej, nie zrobił nawet jeszcze wtedy swojego Seven Countries Study czyli Badania Siedmiu Krajów, w którym sugerował większy wpływ kwasów tłuszczowych odzwierzęcych na powstawanie chorób cywilizacyjnych niż kwasów tłuszczowych pochodzenia roślinnego (przez zwolenników diet niskowęglowodanowych badanie to zostało okrzyknięte jako „naukowe oszustwo”, choć trudno nie zauważyć, że Ancel Keys wierny swoim zasadom dietetycznym dożył w zdrowiu setki – daj Boże każdemu!).
Nie było też jeszcze co ważniejsze leków na nadciśnienie tętnicze (pierwsze diuretyki pojawiły się dopiero w latach 50-tych, a po nich kolejno inne leki działające hipotensyjnie: beta-blokery, blokery kanału wapniowego, ACE-inhibitory i antagonisty receptora angiotensyny – jak już sobie powiedzieliśmy alopatia polega na tym, by blokować, inhibitować i szukać antagonisty). 😉
Zachorowanie na złośliwe nadciśnienie oznaczało w tamtych czasach praktycznie wyrok śmierci (mocno przedwczesnej, bo rokowanie zazwyczaj obejmowało najbliższych 6 miesięcy). Ludzie woleli od śmierci nawet drastyczną dietę – cokolwiek, co przedłużyłoby im życie i wyrwało z objęć kostuchy.
Dzisiaj czasy się zmieniły, bo świat został zalany farmaceutykami, a te poprzewracały nam w głowach i to w nich teraz widzimy swoje wybawienie, choć zamiast prawdziwego zdrowia są one w stanie zaoferować nam najczęściej tylko jego nędzną podróbkę, czyli brak symptomów. Ale brak symptomów to jeszcze nie zdrowie. 😉
W czasach przedwojennych i tuż po wojnie, gdy tylu leków jeszcze nie było wybawienia szukano częściej na talerzu niż w aptece.
I gdyby nie te poszukiwania, to świat nigdy by nie ujrzał również takiej na przykład żywieniowej terapii dr Ruth Harrell poprawiającej sprawność umysłową dzieci czy terapii dra Gersona, powstałych mniej więcej w tym samym czasie co dieta Kempnera.
Jednym słowem to były bardzo pionierskie czasy, w których zamiast wiadra leków (bo ich wtedy jeszcze aż tylu nie było) lekarze stosowali raczej inne metody jak leczenie żywieniem, ziołami, zmianą klimatu (ach, te wyjazdy „do wód” naszych prababek!) i podobnymi, dzisiaj lekko zdeprecjonowanymi i często uważanymi za przestarzałe, metodami.
Nawet najbardziej drastyczna dieta była w tamtych czasach mniej drastyczna niż rychła śmierć. A z nadciśnieniem nie ma żartów. Do kliniki Kempnera zjeżdżali ludzie z całego świata, bo był wtedy jedynym człowiekiem na planecie Ziemia, który wiedział jak ich uchronić od rychłej śmierci. I robił to skutecznie.
Kempner wybierając leczenie pacjentów ryżową dietą po prostu wygrał dla nich los na loterii: dieta okazała się bardzo skuteczna nie tylko „na chore nerki i nadciśnienie”.
Tyle tylko, że w obecności wprowadzonych później na rynek leków (a dla ludzi otyłych dodatkowo operacji chirurgicznych w stylu podwiązywania żołądka czy odsysania tłuszczu) stała się kulą u nogi.
W obliczu zaś nowych odkryć w naukach o żywieniu człowieka została zakwalifikowana do diet zbyt drastycznych i niezgodnych z odgórnie przyjętymi normami żywienia, po czym pierwszy etap diety, ten ryżowo-owocowy wyrzucono, pozostałe zaś etapy z biegiem lat złagodzono, pozmieniano, aby było „nowocześnie” dodano np. chrupki ryżowe (toć to też ryż, c’nie?), masełko, chlebek, dużo codziennego (jakże niezbędnego przecież do życia) nabiału, jaj i mięsa przy niemal każdym posiłku, dokładnie wyliczono kalorie, białka, tłuszcze i węglowodany aby się zgadzały z zaleceniami współczesnej dietetyki i wtedy podstawiono ją pod nos ludziom jako „dietę odchudzającą 1000 kcal”.
Nadal funkcjonuje ona jako „dieta ryżowa” z powoływaniem się na Kempnera jako jej twórcę, choć już niewiele ma ona wspólnego z oryginałem opracowanym przez dra Kempnera.
Oczywiście oprócz ryżu. 😉
Powróćmy w tym momencie do pytania postawionego na początku naszych rozważań. Czy faktycznie to tylko węglowodany same w sobie są winne tyciu i chorobom?
Jak widać – nie są. Ani nie tłuszcz sam w sobie jest winien czy białko samo w sobie. Ludzie chudną (i tyją!) na różnych dietach.
Wszystkie makroskładniki są nam potrzebne do życia, zaś demonizowanie któregokolwiek (zwalanie nań wyłącznej winy za plagę otyłości) jest zwyczajnie bezsensowne.
Winne NIE są same w sobie makroskładniki, winne jest ich złe przez nas łączenie (proporcje) np. węglowodanów z innymi makroskładnikami, którego dopuszczamy się chcąc dogodzić naszym podniebieniom (przez co również zaczynamy zwyczajnie jeść za dużo, bo tak nam wszystko super smakuje), często robimy tak z niewiedzy, np. pieczołowicie pielęgnując kulinarne tradycje wyniesione z rodzinnego domu, gdzie królowała kuchnia tłusta, słodka i obfita.
Winne jest jednym słowem przekarmienie (energetyczne, bo jak nam coś smakuje to jemy tego coraz więcej, co nie jest tuczące tylko pod warunkiem, że będą to świeże warzywa i owoce) połączone z niedożywieniem (zbyt mały dowóz mikroskładników odżywczych w tych górach pochłanianego jedzenia, przez co organizm domaga się ciągle więcej jedzenia, w nadziei, że w końcu dostanie to, co jest mu potrzebne).
Jeśli do tego dodamy brak ruchu, to jesteśmy zgubieni.
W jedzeniu nie chodzi poza tym tylko o same makroskładniki (białko, tłuszcz, węglowodany). To, że naszym podstawowym i najbardziej odpowiednim dla poprawnego funkcjonowania paliwem zaplanowanym przez naturę jest glukoza – nauka to już ustaliła. Jeśli ktoś twierdzi inaczej to rozgłasza pseudonaukowe brednie (niektórzy wierzą w różne rzeczy, np. w to, że ziemia mimo wszystko jest płaska, lub że rządzą nami kosmici).
Obecne proporcje makroskładników zalecane przez WHO dla ludzi zdrowych to ok. 55% energii z węglowodanów, 30% energii z tłuszczu oraz 15% energii z białka. Przypuszcza się, że taki podział jest optymalny dla ludzkiego zdrowia. Problem w tym, że jeśli spojrzymy na dzieła Matki Natury, to nie znajdziemy ani jednego produktu spożywczego, który by wyszedł spod jej ręki i miał takie proporcje makroskładników!
Autorem i producentem potraw o takim składzie może być tylko człowiek. Zaraz do tych potraw przejdziemy.
Jeśli poza tym chcemy uważać, że się zdrowo odżywiamy, to bez względu na to jaką etykietkę ma obecnie nasza dieta – koncentrujmy się również na mikroskładnikach odżywczych, a nie na samych tylko makroskładnikach.
Na przykład gdy spojrzymy na hamburgera z „restauracji” McDonald’s, to odkryjemy, że ma on ok. 47% procent kalorii czerpanych z węglowodanów, 32% energii z tłuszczu, 21% energii z białka. Pokarm niemal idealny pod kątem makroskładników, prawda?
Może trochę za dużo białka i tłuszczu w stosunku do węglowodanów, ale i tak jesteśmy bardzo blisko WHO-wskich proporcji, szczególnie jeśli dopijemy się przy tym Coca-Colą, podnosząc ilość węglowodanów w posiłku.
Wszyscy jednak wiemy, że menu z tej „restauracji” jeszcze nikogo nie uzdrowiło ani nie wyszczupliło, raczej wręcz przeciwnie.
Problemem takiego posiłku jest nie tylko proporcja makroskładników niemająca miejsca w naturze , ale też zbyt mała ilość mikroskładników odżywczych przypadająca na każdą zjadaną kilokalorię jak również nieciekawe substancje chemiczne, którymi takie menu jest wypełnione oraz niewątpliwie sam proces smażenia produkujący kolejne niezdrowe substancje.
Najzdrowsze jedzenie przygotujemy sami w domu, nikt go nam nie poda w restauracji.
Powróćmy jednak na chwilę do makroskładników, a szczególnie węglowodanów i tłuszczu, bo to o nie głównie toczą się spory co nas tuczy: czy utuczyło nas za dużo tłuszczu czy za dużo węglowodanów?
Obecnie modne jest mówienie, że „to wina węglowodanów”. Obżeramy się podobno pizzą, makaronami i ciastem i stąd jest cały dramat – tyjemy przez te węglowodany na potęgę.
Popatrzmy teraz jednak na kawałek pizzy z serem i szynką: w teorii każdemu z nas kojarzy się nam jako „węglowodan”, czyli jako pokarm dostarczający głównie węglowodanów, ale czy to naprawdę jest posiłek wysokowęglowodanowy?
Wiemy, że jest tucząca, „pizza tuczy”, ale czy to tylko węglowodany w niej tuczą?
Widzimy spód pizzy zrobiony z mąki, ale to jeszcze nie znaczy, że jest to posiłek, w którym większość kalorii czerpiemy z węglowodanów.
Takie jedzenie można nazwać bowiem węglowodanowo-tłuszczowym: zjadając trójkącik (150 g) takiej pizzy zjadamy 157,2 kcal (42%) z węglowodanów i 151,2 (41%) kcal z tłuszczu.
Twierdzenie, że pizza tuczy ponieważ zawiera węglowodany jest z gruntu fałszywe. Równie dobrze utuczyć mógł nas tutaj tłuszcz – sam spód polany tylko pomidorami nie tuczy (tak jak nie tuczył kempnerowych pacjentów sam ryż z owocami i cukrem), a jeszcze bardziej koncertowo robi to połączenie w niewłaściwych proporcjach (niemal pół na pół) tłuszczu z węglowodanem (co zaburza prawidłowy metabolizm obydwu).
Żaden pokarm produkowany przez naturę nie ma takich proporcji. Ale my, ludzie, znamy się lepiej na produkcji pożywienia, czyż nie? 😉
Najpierw mamy naszym kubkom smakowym dogodzić, potem się będziemy martwić o dobrostan pozostałych organów naszego ciała.
A może ludzie tyją bo jedzą za dużo makaronu?
Sam makaron ma idealne proporcje makroskładników (79% węglowodany, 3% tłuszcz – ustalone przez naturę, która stworzyła ziarno, z którego makaron potem ulepiono) i nie straciłby tych proporcji za bardzo nawet gdybyśmy go polali pomidorami (z ziołami, czosnkiem) i położyli nań warzywa.
Ale można te wspaniałe naturalne proporcje bardzo łatwo sponiewierać gdy się doda do niego kilka niewinnych składników, postrzeganych jako „dietetyczne”: niezmiernie chudą pierś z kurczaka, mozarellę niskotłuszczową light i serek kremowy oczywiście też light niskotłuszczowy, po czym wychodzi spod naszych rąk taki oto potworek, który już wcale wysokowęglowodanowy nie jest: 34% energii z węglowodanów i 36% z tłuszczu.
Zamiennie można przyrządzić sobie makaron z sosem bolońskim lub w wersji bezmięsnej (coś dla wegetarian!) canelloni ze szpinakiem – efekt będzie zawsze ten sam.
Gdyby pacjenci Kempnera całe życie nawet jedli sam makaron (z dodatkiem np. sosu z pomidorów i potężnej porcji zielonej sałaty jak to się jada we Włoszech), to by do jego kliniki nie trafili.
Ale w razie czego zawsze można zwalić winę na ten okropny, jakże tuczący makaron, ach, te węglowodany jakież one są tuczące, to wszystko przez te węglowodany! 😉
Kawałek keksa na deser też wygląda jak by się człowiek miał zaraz obeżreć węglowodanami, prawda? Phi, takie tam ciasto, nawet kremu nie ma w środku, a i owoce są w nim, toć to czysty węglowodan, sama mąka z owocami i cukrem!
Nic bardziej mylnego: tylko 43% energii pochodzi z węglowodanów, 53% energii pochodzi z tłuszczu.
Jedząc jak widać jedzenie POSTRZEGANE jako wysokowęglowodanowe wcale nie znaczy, że jesteśmy koniecznie zaraz na diecie w której królowałyby węglowodany, tak oskarżane o różne bezeceństwa! 😉
Postrzeganie faktów, a prawda na ich temat to są dwie różne rzeczy, dlatego strzeżmy się dietetycznych guru, którzy żerują na naszym postrzeganiu i tworzą wokół tego swoje opowieści.
Takie opowieści co prawda bardzo dobrze się sprzedają, ale nie zawsze mają wiele wspólnego z rzeczywistością. 😉
Bliżej prawdy byłoby stwierdzenie, że większość otyłego i schorowanego społeczeństwa jedzącego tradycyjnie jest na diecie, w której węglowodany i tłuszcz są pół na pół, a nawet może z lekką przewagą kalorii czerpanych z tłuszczu.
Węglowodany to tylko 4 kcal/g, a tłuszcz aż 9 kcal/g, więc dodając nawet niewiele tu i tam tłuszczu (widocznego czyli z butelki, kostki lub pudełka, albo niewidocznego z mięsa, z nabiału, z jaj, rzadziej z orzechów i awokado, w których tradycyjna część społeczeństwa na co dzień raczej nie gustuje), ani się obejrzymy, jak nazbiera nam się tłuszczowych kalorii wmieszanych pół na pół do kalorii węglowodanowych.
Przypomnijmy sobie też przy okazji raz jeszcze (bo to ważne), że nic o takich proporcjach makroskładników w naturze nie występuje!
Albo coś ma dużo tłuszczu i wtedy mało węglowodanów jak np. awokado (79% energii z tłuszczu i 17% z węglowodanów), albo ma dużo węglowodanów, ale wtedy mało tłuszczu jak np. marchewka (86% energii z węglowodanów, 4% z tłuszczu).
Kiedy będziemy szanować prawa natury nie oddalając się od nich zanadto – będziemy zdrowi, szczupli i długowieczni.
Dieta ryżowa Kempnera co prawda też za bardzo zgodna z naturą nie jest, a w świetle współczesnej wiedzy niewątpliwie trąci myszką (dzisiaj już przecież znamy prawdę o rafinowanych węglowodanach i wiemy, że stołowy cukier nie jest zdrowotnie korzystną dla nas rzeczą, podobnie jak biały ryż nie jest najzdrowszym rodzajem ryżu), ale pozostawiła po sobie pewne cenne dziedzictwo: zapłodniła intelektualnie wielu późniejszych lekarzy leczących dietą opartą na nieprzetworzonych produktach – roślinnych lub głównie roślinnych (doktorzy McDougall, Esselstyn, Ornish, Klaper, Kahn, Fuhrman, żywieniowiec Pritikin i wielu innych), którzy pozyskiwali nie mniej fenomenalne rezultaty – tym razem z zastosowaniem pokarmów całościowych (naturalnych, a nie rafinowanych).
Bo choć dzisiaj dieta Kempnera jest postrzegana jako przestarzała i na dłuższą metę mało bezpieczna jeśli chodzi o jej pierwszy etap (pamiętajmy jednak przy tym, że była to w tamtych czasach dieta lecznicza, ratująca ludzkie życie i odbywała się w warunkach klinicznych, pod czujnym okiem lekarza, a sam Kempner przestrzegał też przed np. możliwą nierównowagą elektrolitów po dłuższym przebywaniu na tej diecie), to jednego nie można jej odmówić: w stosunku do większości pacjentów była po prostu skuteczna (skuteczność na poziomie 70% – nie ma leku w aptece, który mógłby się taką skutecznością pochwalić).
Dlaczego nie dla wszystkich była skuteczna?
Może dlatego, że każdy z nas jest inny i reaguje na sygnały zewnętrznego środowiska nieco inaczej, jednemu będzie odpowiadać taka proporcja makroskładników, a inny będzie się czuł dobrze i lepiej zdrowiał przy troszkę innych proporcjach?
Może też niektórzy przyjeżdżali do kliniki Kempnera w stanie tak zaawansowanym, że nic nie było im już w stanie pomóc?
Nie wszyscy ponadto pacjenci chcieli też trzymać się zaleceń już po powrocie do domu z kliniki, a niektórzy po prostu nie reagowali na dietę w oczekiwany sposób.
Nie ma bowiem jednej jedynej uniwersalnej diety dobrej dla wszystkich – nie istnieje, pogódźmy się z tym.
Przed erą Ornisha badania z których wychodziło, że „diety niskotłuszczowe nie działają” bazowały na tym, że skoro WHO jako poziom optymalny zaleca 30% tłuszczu przy 55% węglowodanów, to robiono badania gdzie uczestnikom kazano spożywać np. 25% tłuszczu przy 60% węglowodanów, co nazywano „dietą niskotłuszczową” (WTF?).
Prace Ornisha czy Esselstyna wykazały jednak, że w przypadku chorób cywilizacyjnych istnieją skuteczniejsze sposoby na powstrzymanie choroby czy nawet jej cofnięcie niż to, co do tej pory sugerowały oficjalne zalecenia, np. w ramach prewencji i terapii chorób układu krążenia zalecenie to brzmi: zamieńcie tłuszcze nasycone na roślinne.
To tak, jakby zalecić komuś palenie papierosów z filtrem zamiast bez filtra. Owszem, jest nieco bezpieczniejsze, ale nie rozwiązuje problemu. To po prostu nie działa wystarczająco efektywnie.
A co działa długofalowo w dużo lepszym stopniu – to pokazali Ornish i Esselstyn (każdy z osobna i na swoje konto) i udowodnili to nie na badaniach na myszach czy królikach, ale lecząc dietą prawdziwych pacjentów i publikując wyniki w szanowanej prasie medycznej.
Jednym słowem zebrali dowody naukowe na to, że dieta niskotłuszczowa całkowicie roślinna (Esselstyn) lub nawet prawie-roślinna (Ornish) powstrzymuje, spowalnia, a nawet i odwraca choroby cywilizacyjne.
To jest rzecz jasna dieta lecznicza, więc jest super-niskotłuszczowa: obniżono dowóz tłuszczu do maksymalnie 10%. Dla osób zdrowych być może nie ma konieczności aż tak drastycznego obniżania zawartości tłuszczu w diecie (a przynajmniej nie dla wszystkich – każdy z nas ma nieco inny metabolizm), ale osoby u których choroba już się rozwinęła uzyskiwały konkretne i mierzalne rezultaty właśnie przy poziomie ok. 10% tłuszczu w diecie (i to nie z olejów, lecz z naturalnych całościowych pokarmów roślinnych).
Na udowodnienie cofającej się miażdżycy naukowcy ci przedstawili widniejące poniżej legendarne już fotografie uzdrowionych dietą naczyń krwionośnych – na tym właśnie polega nauka, tutaj nie wystarczy filmik na Youtubie czy napisanie choćby nie wiem jak poczytnej książki. 😉
Ale czy ktoś na świecie się tak dziwnie odżywia?
Owszem. Obecnie znane są naukowcom zdrowe społeczności, które jedzą w ten sposób ciesząc się doskonałym zdrowiem i sprawnością fizyczną: jedną z takich społeczności są stulatkowie z Okinawy w Japonii (podstawa diety na co dzień to węglowodany: bataty, ryż, rośliny strączkowe, warzywa i owoce, wodorosty, jada się też ryby i owoce morza, a od święta, czyli z okazji Nowego Roku – owszem, jest nawet wieprzowina). 😉
Jeszcze inny przykład to rdzenni Indianie ze szczepu Tarahumara (Meksyk), znani sportowcom ze swojej wytrzymałości w bieganiu (i to na dystansach wynoszących… bagatela! 200-300 km), którzy przykuli uwagę badaczy tym, że mają tętnice do końca życia czyste jak u niemowlaka, nie są im znane choroby serca i układu krążenia (zabójca numer jeden współczesnych cywilizowanych społeczeństw) ani inne dietozależne choroby jak nadwaga, otyłość, insulinooporność czy cukrzyca typu drugiego.
Kiedy zbadano co jedzą Indianie Tarahumara, to okazało się, że ich tradycyjna dieta jest podobnie jak na Okinawie bardzo prosta: opiera się głównie na kukurydzy i fasoli, jedzą przy tym bardzo mało mięsa (oceniono, iż są w ok. 95% na diecie roślinnej), różne warzywa i oczywiście owoce, spożywają też nasiona chia i orzechy (główne źródła tłuszczu w ich diecie, bo nie znają tłuszczowych izolatów w postaci oleju, masła, margaryn ani smalcu – czyli wszystkich tych rzeczy bez których my nie wyobrażamy sobie naszych potraw).
Tarahumara jak podają badacze pobierają ok. 12% swoich kalorii z tłuszczu, ok. 75-80% kalorii pochodzi z węglowodanów, głównie złożonych, jedynie ok. 6% kalorii pochodzi z cukrów prostych: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/433816.
Oczywiście według niektórych zwolenników oficjalnej dietetyki ci ludzie pewnie powinni już nie żyć lub w najlepszym razie być ciężko chorzy z powodu niedoborów i „niezbilansowanej diety”. 😉
A co z dietami niskowęglowodanowymi?
Rzecz jasna odchudzające (a nawet uzdrawiające!) cuda dzieją się również na dietach niskowęglowodanowych: gdy drastycznie zmniejszymy dowóz węglowodanów, a zwiększymy dowóz tłuszczu, szczególnie do poziomu ok. 60% energii lub więcej, nasz ustrój korzystać wtedy zaczyna z zapasowych szlaków metabolicznych, zaplanowanych przez naturę na czas głodu (ten właśnie rodzaj metabolizmu włącza się np. podczas postu Daniela) lub na czas choroby przebiegającej z gorączką, kiedy to jako źródło energii organizm spala tkankę tłuszczową (wtedy też oczywiście tracimy apetyt i chudniemy).
Przy czym organizmowi jest wszystko jedno czy spala tkankę tłuszczową własną czy cudzą, dlatego można ten stan sztucznie osiągnąć dostarczając mu dużo tłuszczu do spalenia, przy jednoczesnym niedoborze węglowodanów – takie małe oszukiwanie natury i własnego ciała, ale czasem może komuś uratować życie.
Taką „sztuczną głodówkę” z tego powodu współczesna medycyna wykorzystuje dzisiaj np. w pediatrii, przy leczeniu dzieci cierpiących na lekooporną padaczkę (dzieci w trakcie rozwoju głodzić nie można, stąd korzysta się przez pewien określony czas z diety niskowęglowodanowej- ketogenicznej).
Krótkoterminowo stosowana dieta tego typu (ketogeniczna lub nie) jest uważana za względnie bezpieczną, jednak jak do tej pory nie ma wystarczających danych na temat bezpieczeństwa jej długoterminowego stosowania.
Nie ma też długowiecznych populacji dożywających w zdrowiu i jasności umysłowej trzycyfrowych urodzin, które żywiłyby się w ten sposób.
Jeśli chcesz wybrać dla siebie rodzaj diety to oprócz oczywiście uważnego słuchania własnego ciała przy okazji popatrz zawsze na tego co ją promuje. Jeśli nie wygląda ta osoba zdrowo, to odpuść sobie, choćby nie wiem jak bardzo dany trend dietetyczny był obecnie na topie.
Obserwuj szczególnie starsze osoby promujące dane trendy, bo ludzie młodzi będą z reguły wyglądać ładnie i zdrowo w niemal każdym przypadku.
Nikt nie chciałby słuchać porad od starszego wiekiem dietetyka lub lekarza, który sam ma nadwagę i nie wygląda zdrowo (po przekroczeniu pewnego wieku widać jest najwyraźniej czy dany sposób odżywiania sprzyja zdrowiu mniej czy bardziej i czy ktoś się starzeje ładnie czy brzydko), z takiego gabinetu pewnie ucieklibyśmy czym prędzej.
Ja wybieram porady lekarzy wyglądających zdrowo w starszym wieku, a nie tych, co jedynie piszą poczytne książki.
Może dlatego dr W. Davis choć napisał całkiem dobrą książkę zwracającą uwagę na problem współczesnej pszenicy, to mojego zaufania w kwestii porad dietetycznych nie zdobył, a dr Fuhrman owszem – jego porady sprawdziły mi się w praktyce jak i pomogły wielu naszym czytelnikom (pożywienie roślinne bogate w mikroskładniki gra na talerzu rolę pierwszoplanową: to zaleca pacjentom, to stosuje sam i to widać po nim).
Jeśli więc nie wiemy co wybrać oceniajmy fakty w myśl zasady „po owocach ich poznacie”.
Owoce dra W. Davisa mnie nie zachwycają: dieta bez pszenicy chyba tylko dla jego pacjentów zdziałała na dłuższą metę cuda opisane przez niego w książce (medice, cura te ipsum!).
Mając w pogardzie węglowodany zastąpił je białkiem i tłuszczem i to też po nim widać (podobnie jak po pani S. Fallon czy panu L. Cordainie).
Jednak jako lekarz kardiolog i jednocześnie osoba publiczna (autor sławy międzynarodowej, piszący książki tłumaczone na szereg języków i sprzedawane w milionach egzemplarzy na całym świecie), dająca innym porady dietetyczne – powinien mimo wszystko mieć nieco inną „kardiologiczną prezencję”, może taką jak inny słynny kardiolog, dr Caldwell Esselstyn, który nie tylko w swoim wieku dobrze wygląda, ale mając 82 lata nadal wykłada i publikuje swoje prace naukowe w prasie medycznej.
Nadal nie wiadomo co jeść?
Przede wszystkim jedzmy prawdziwe jedzenie, nieprzetworzone, tak jak je natura tworzy. Nie kombinujmy przy nim za wiele.
Większość z tego co rodzi dla nas ziemia ma w sobie przewagę węglowodanów z doskonałą proporcją pozostałych makroskładników (np. jak coś jest słodkie to nigdy nie będzie miało dużej zawartości tłuszczu i vice versa: oliwki czy awokado nie są słodkie). Wśród pokarmów odzwierzęcych również to prawo jest zachowane.
Jajko nie jest słodkie, a miód nie jest tłusty i tego się trzymajmy.
Organizm może w końcu nie znieść tego, że trzy razy dziennie przez 365 dni w roku otrzymuje ogromne porcje węglowodanów i tłuszczu w jednym pakiecie – takiego pożywienia natura nie produkuje i na ciągłe przyjmowanie takiego pokarmu organizm nie został zaprojektowany: poradzi sobie, ale za pewną cenę – będzie funkcjonował coraz gorzej.
Jeśli przy tym co ziemia dla nas rodzi nie będziemy za bardzo przesadnie kombinować – po swojemu poprawiając, łącząc, przetwarzając, oczyszczając i dosmaczając (przez co często utracić możemy sprzyjające zdrowiu proporcje makroskładników jak też i sporą część budujących zdrowie mikroskładników), to przy urozmaiconej diecie i odpowiedniej dawce aktywności fizycznej pozostaniemy zawsze zdrowi i szczupli, pięknie się starzejąc i dożywając długich lat w sprawności fizycznej i jasności umysłowej, tak jak czcigodni seniorzy w Niebieskich Strefach (będący przecież na dietach z różną zawartością poszczególnych makroskładników).
Tak się składa, że natura wie co robi, a człowiek niekoniecznie. Tak się też składa, że nieprawidłowe żywienie (czyli życie po to, by jeść – zamiast jedzenia po to, by żyć) rujnuje zdrowie bardzo powoli i stopniowo, stąd trudno się szybko zorientować, że coś robimy źle.
Proste, naturalne jedzenie zawsze sprzyja zdrowiu, a przekombinowane „na bogato” – nie sprzyja.
P.S. Powyższy artykuł potraktujcie proszę jako ciekawostkę o wymiarze głównie historycznym i obalającym mit jakoby węglowodany były tuczące i samodzielnie odpowiedzialne za epidemię otyłości.
Dieta ryżowa dra Kempnera w swojej oryginalnej postaci należy na dłuższą metę do tych z gatunku „nie róbcie tego w domu” – stosowana przez dłuższy okres czasu wymaga nadzoru lekarza, o czym w swoich pracach napominał sam autor.
Nie polecam stosowania jej na własną rękę bez konsultacji z lekarzem. Dużo bezpieczniejsza do zastosowania długoterminowo (jako styl życia, a nie krótkoterminowa dieta) będzie zbilansowana dieta np. na wzór diety doktora Deana Ornisha (program Spectrum, o których pisałam tutaj– każdy może wybrać swój styl życia z całego spektrum możliwości, stosownie do swojego obecnego stanu i założonych celów) lub równie elastyczna dieta wzorowana na filozofii nutritariańskiej zaproponowana przez doktora Joela Fuhrmana – (szczegóły tutaj).
Pomocne linki:
1. Denise Minger (słynna blogerka z kręgu Paleo) w obronie diet niskotłuszczowych: https://rawfoodsos.com/2015/10/06/in-defense-of-low-fat-a-call-for-some-evolution-of-thought-part-1/
2. Kilka szczegółów na temat diety Kempnera: https://thewaytoeat.ca/health/rice-diet-founder-dr-walter-kempner/
3. Dr John McDougall o diecie Kempnera: https://www.drmcdougall.com/2013/12/31/walter-kempner-md-founder-of-the-rice-diet/

Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
ska napisał(a):
Super artykuł. Bardzo Pani dziękuję. Ja sobie chyba zastosuję tę dietę na sobie. Na diecie dr Dąbrowskiej nie jestem w stanie wytrzymać, a ryż z owocami to coś w sam raz dla mnie 🙂
Marlena napisał(a):
Ja też lubię ryż z owocami, jaglankę z owocami, gryczankę z owocami… kocham owoce w ogóle, a warzywka jeszcze bardziej 🙂
Piotrek napisał(a):
Dobrze, że zaznaczyłaś na końcu, że artykuł należy potraktować jako „ciekawostkę”, bo już myślałem, że przechodząc na dietę Dra Kwaśniewskiego (a przynajmniej staram się z niej dużo czerpać) wyrządzam sobie jakąś wielką krzywdę – choć wcale tego nie odczuwam 😉
Swoją drogą Dr Kwaśniewski w swoich publikacjach o diecie optymalnej podkreślał, że tak naprawdę najgorsza jest dieta mieszana (tzw. „korytko”), w której źródłem energii (mierzonej kaloriami, nie gramami) mniej więcej równy udział (między 40-50%) mają węglowodany i tłuszcze. Opisywał to jako dwa konkurencyjne „paliwa spalinowe”. To tak, jakby tym samym samochodem jechać na analogicznej mieszance benzyny i oleju napędowego – długo silnik tego nie wytrzyma 🙂 Choć oczywiście on propagował spożywanie głównie tłuszczy (i nawet ciekawie to tłumaczył) to jednak nie krył, że przejście na dietę z dominującym udziałem węglowodanów także powinno mieć dobre skutki i będzie dużo lepsze niż taka mieszana.
Co by o niej nie mówić, to trzeba jej przyznać jedną zaletę – może być naprawdę ekonomiczna i „na każdą kieszeń”, licząc ile średnio kosztuje dostarczenie organizmowi dziennego zapotrzebowania na kcal stosując się do jej reguł i zalecanych produktów 🙂 I jak narazie nie przewiduję w niej „ukrytych kosztów” w postaci zabiegów i lekarstw 🙂
Marlena napisał(a):
Jak jeszcze byłam gruba, chora i nieszczęśliwa to próbowałam każdej diety jaka wpadała w ręce (tonący brzytwy się chwyta), więc i na książkę Kwaśniewskiego też była pora (jeszcze na tę poprzednią edycję, gdzie na okładce był pan dr wyłysiały i mieszał coś w garze, sztuczne włosy załatwił sobie później dopiero). Mnie się ten rodzaj odżywiania nie przysłużył (zaparcia, „mgła mózgowa”, nieprzyjemny zapach wydalin ciała itp.), po jakichś 2-3 miesiącach nabożnego wyliczania stosunku B:T:W zgodnie z książką i ważenia wszystkiego co brałam do ust po prostu miałam dosyć tej szopki, bardzo to było męczące, a efektów brak. Czy mnie poza tym, przepraszam, pan Bóg stworzył do tego, abym każdy wkładany do ust kęs mierzyła, ważyła i wyliczała z kalkulatorem w ręku jakieś, za przeproszeniem, stosunki? 😉 Być może praktyka czyni mistrza, ale na początku tak to wygląda, a wszelkie niepowodzenia zwolennicy ŻO składają na karb błędów w wyliczeniach „stosunków”: to twoja wina, pewnie zjadłeś 5 g białka czy węgli za dużo albo za mało i już masz przechlapane po całości. Minimalne zaburzenie świętej proporcji prowadzi bowiem do tego, że zamiast odżywiać się najzdrowiej jak tylko podobno można – żywimy się najgorzej. No niestety, ale w tej diecie proporcji naruszyć nie wolno, bo to grozi zapadnięciem na wiele chorób, a nawet przedwczesną śmiercią. Na co? Pewien internauta pokusił się o syntezę doniesień od użytkowników, efekty tutaj: https://vegie.pl/topics4/6018.htm
Fizjologicznie funkcjonowanie na takim paliwie mimikuje post, głodówkę. Ponadto tłusta dieta zmienia u człowieka mikrobiom jelitowy, co ma wpływ m.in. na funkcjonowanie mózgu. W książce „Żywność dla mózgu”, autor dr Neal Barnard napisał coś takiego: że to co dobre dla naszego serca jest dobre i dla naszego mózgu. I vice versa. Chyba dużo w tym prawdy 🙂 Diety wysokotłuszczowe mają tak jak napisałam z uwagi na swoje właściwości pewne zastosowanie kliniczne (nawet w całkiem konwencjonalnej medycynie, np. w leczeniu lekoodpornych padaczek u dzieci), lecz nazywać to „optymalnym żywieniem” (czyli sposobem na styl życia) i dorabiać do tego ideologię to moim zdaniem gruba paranoja. Po zakończeniu leczenia dietetycznego dzieci są wyprowadzane z tłuszczowej głodówki. Nie ma powodu sądzić aby głodowanie („sztuczna głodówka”) było sposobem optymalnym na życie. Optymalnie to ja sobie wychodzę do ogrodu i łapię co mi w rękę wpada, to co ziemia dla mnie rodzi: w tym roku był to m.in. bób, groszek zielony, pomidory, ogórki, maliny, gruszki, wiśnie i czereśnie, agrest, porzeczki, sałaty różniste, pekinka, brokuły, marchewki, jarmuż i takie tam. 😉 Nic z tego nie zawierało dużej ilości tłuszczu. Gdyby natura dla nas chciała tłustego jedzenia, to by je dla nas stworzyła na wyciągnięcie ręki i mielibyśmy wszystko tłuste.
Ja nie sądzę aby człowiek był mądrzejszy od natury i wiedział lepiej jaki jest najlepszy dla jego organizmu stosunek B:T:W czy w ogóle czegokolwiek. Z tłustości mamy w naturze niewiele i musimy się albo natrudzić aby to zdobyć (np. wleźć na drzewo po oliwki, kokosy czy orzechy, potem jeszcze pokonać twardą skorupę tych ostatnich), albo coś żywego tłustego ukatrupić i wyłuskać z ofiary ten tłuszcz co go sobie za życia uzbierała w tkankach, albo ukraść matce innego gatunku pokarm przeznaczony dla jej dziecka (mleko) i stamtąd odzyskać ten tłuszcz, albo kurze jej komórki płciowe podstępnie ukraść. Dla mnie to nie jest optymalne ani naturalne. Kradzież i zabijanie nie jest konieczne aby napełnić sobie żołądek. Żadna z długowiecznych populacji na naszej planecie nie uskutecznia ponadto diety wysokotłuszczowej jako sposobu na osiągnięcie stu lat życia w zdrowiu i jasności umysłu. Nasze ciało może owszem funkcjonować na tłustym paliwie, ale jest to paliwo zapasowe – gdyby było inaczej to ziemia rodziłaby wszystko tłuste, ale tak nie jest.
Piotrek napisał(a):
Ja aż tak precyzyjnie do niej nie podchodzę, niczego sobie nie wyliczam. Mam jedynie „z tyłu głowy”, że jeśli się skupiam na tłuszczach to żeby jednocześnie nie przesadzać z węglowodanami. Jak kiedyś zawsze zjedzenie jakiejś wędliny czy plastra boczku musiało się wiązać ze zrobieniem kanapki („samym mięsem się nie najesz” itd.) tak teraz częściej tak po prostu sobie „chapnę” jak mam smaka, bez zagryzania chlebem 🙂 Z diety tej przekonałem się jeszcze do różnej maści salcesonów, „zimnych nóżek” itd. jako źródło kolagenu – i chyba nawet coś w tym jest dobrego bo już dużo rzadziej pojawiają się u mnie jakieś symptomy bólu stawów itp. (a regularnie ćwiczę/biegam/jeżdżę na rowerze).
Ale jak mówiłem, jedynie staram się przestrzegać tej diety a przynajmniej kilku jej zasad, nie negując przy tym korzyści z diet wegetariańskich. Tak naprawdę to próbuję czerpać wiedzę z wielu źródeł i jakoś ją mądrze połączyć 😉 Aktualnie od kilku dni mamy w domu wyciskarkę soku i powiem szczerze, że samymi takimi sokami też można się „najeść” i co ważniejsze, naładować energią na cały dzień 🙂 Różnicę dosłownie czuć gdy przychodzi mi zjeść „tradycyjny domowy obiadek”, w którym na talerzu jest wszystkiego po trochu (a już w szczególności gdy jest dość twarde i włókniste mięso wołowe czy z kurczaka, które wiadomo jak faszeruje się medykamentami) – prędzej czy później robi się ciężko na żołądku i człowiek odruchowo wręcz chce się położyć zdrzemnąć (jakby organizm chciał przez to powiedzieć, że musi mi ograniczyć ilość aktywnych funkcji bo ma problem ze strawieniem posiłku 😉 ). Podobnie też zjedzenie lodów ze sklepu – od dłuższego czasu robię je sam na bazie śmietany 30%, słodzę miodem oraz dodaję świeże owoce i sklepowych lodów poza wyjątkowymi przypadkami po prostu już nie tykam 🙂 Nawet nie chodzi o smak ale o to, że właśnie nie ma po nich tego uczucia ciężkości bo nie ma w nich aż tyle cukru pod różną postacią a za to jest tłuszcz (mleczny), z którego lody ze sklepu są zazwyczaj pozbawiane.
To tyle moich refleksji 🙂 Nie zmienia to faktu, że dalej będę miał tę stronę w polubionych 😉 Pozdrawiam!
grazyna napisał(a):
Pani Marleno, wielki szacunek dla Pani 🙂
Moja córcia ma 40 kg nadwagi, chciałabym zastosować u niej tę dietę, wylączając oczywiście cukier a dodając zamiast niego soki owocowo-warzywne. Czy myśli Pani, że to dobry pomysł?
Będę bardzo wdzięczna za odpowiedź, a przy okazji chcialam bardzo podziekować za Akademię Witalności 🙂 Czerpię z niej dużo wiedzy.
Marlena napisał(a):
Grażyno, jako krótkoterminowa dieta to OK, ale tu nie chodzi o to by sobie podietkować i potem wracać do starych nawyków, to po prostu nie zadziała – waga wróci. A w zakończeniu artykułu napisałam co będzie dobre jako rozwiązanie długoterminowe: Ornish albo Fuhrman. Ew. może być też McDougall na bazie ryżu 🙂
Marynka napisał(a):
Każda mono dieta da podobny efekt.
Marlena napisał(a):
Być może, ale tu akurat opisałam dietę udokumentowaną w literaturze medycznej.
FiveCarb, Jakub napisał(a):
jeden banan, masakra nie dał bym rady do mojej jaglanki czy owsianki (200-250g suchej) trafia 4 z duża ilościa brązowych kropek i jeszcze jagody i łyżka siemienia lub konopi
kamcia napisał(a):
Witam i dziękuję za ponowny swietny artykuł. Pani Marleno a czy doczekam sie artykułu na temat plomb amalgametowych. Ja miałam takich w swoich zyciu 7 i wszystkie usunełam bez zadnego zabezpieczenia. Podejrzewam u siebie przewlekłe zatrucie rtęcią. Czy natkneła sie Pani na jakieś materiały naukowe, które mogłaby nam Pani przedstawic? Myslę że wiele osób skorzysta, bo wiedza w tym zakresie jest jeszcze bardzo mała. Bardzo byłabym wdzieczna za wszystkie informacje. Z pozdrowieniami Kamila
Marlena napisał(a):
Być może napiszę o tym artykuł. Wpisuję na listę życzeń 🙂
Magda napisał(a):
Ciekawi mnie dlaczego dieta ogranicza banany do max 1x dziennie i eliminuje daktyle? Czy zostało to szerzej opisane w literaturze źródłowej?
Czy zjedzenie samego awokado może stanowić samodzielny posiłek? Nie łączyć go z innymi warzywami (węglowodany) aby nie tworzyć „złej proporcji” tłuszczu do węgli. Czy podobnie powinno się postępować z orzechami? Starać się nie spożywać ich w towarzystwie węglowodanów.
Marlena napisał(a):
Nie wgłębiałam się o co chodzi z bananem i daktylami. Awokado można zarówno samodzielnie jak i dodać sobie do sałatki (zielenina + kolorowe warzywka i kiełki), można też go zmiksować robiąc dressing do sałatki, wbrew pozorom nie jest taki znowu tłusty w porównaniu np. z oliwą: w 100 g oliwy mamy 93 g tłuszczu, podczas gdy w 100 g awokado jest go 15 g. Odnośnie orzechów – ja je jadam w większej porcji (np. garść orzechów) samodzielnie, ale małe ilości traktuję czasem też jako posypka, nawet w daniach węglowodanowych (np. kilka orzeszków piniowych na wierzchu owsianki), tak niewielkie ilości nie mają znaczenia. Nie wpadajmy w jakąś paranoję znowu 😉 Chodzi głównie o to by unikać kombinacji typu 50/50. Oczywiście od święta zjem nawet i deser z awokado z karobem i melasą (a co!) 😉 ale tu nie chodzi o okazjonalny deser, tu chodzi o codzienne żywienie.
Ola napisał(a):
Nie znam tej diety, ale w na diecie z wyłączeniem węglowodanów o wysokim indeksie glikemicznym na której jestem zmuszona być banany i daktyle też są wyłączone ze względu na wysoki indeks. Może w myśl zasady, że „co za dużo to nie zdrowo”? 🙂
Natura też nam czasem podsuwa coś, co na wyciągnięcie ręki jest, jest piękne, kolorowe, ale trzask prask i już przenosimy się na tamten świat, vide muchomor 😉
ufo napisał(a):
Ach ta Nauka!
Po co instynkt i serce, gdy mamy naukowców! :))
Po tylu radykalnych artykułach i komentarzach, utrzymanych w retoryce totalnej pogardy dla rafinatów, a cukru przede wszystkim – taki artykuł! 😀
Rozumiem, że gdyby szczupły człowiek z tytułem, pokazał Pani zdjęcie płaskiej Ziemi, to napisałaby Pani od razu, kolejny tekst w tonie ” nie wierzcie w stereotypy” z odpowiednią ilustracją ;))
A fakt, że inni robią to w książkach i na youtubie bez NAUKOWEGO namaszczenia, czyni ich śmiesznymi i niewiarygodnymi … hmm …
Każdy pęd za rozumem, zwłaszcza tym nieosobistym, oddala nas od osobistej duszy … ale co ja tam o duszy – dopóki nie będzie dowodównaukowych przedstawionych przez Wiarygodnych Naukowców nie mamy duszy! ;)))
Pozdrawiam 🙂
Marlena napisał(a):
Ups, chyba się tutaj jakiejś zagubionej duszyczce dużo żółci wylało… 😉
FiveCarb, Jakub napisał(a):
Pan chyba nie zrozumiał przekazu.
jolecka napisał(a):
fajny artykuł, ciekawy, zadziwiający. Wszystko wygląda przekonująco, tylko po co koniecznie cukier w tej diecie? Przecież cukru natura nie wymyśliła , tylko człowiek. Czy ma on za zadanie podwyższenie kaloryczności? to może lepszy byłby miód?. Jestem cukrzykiem i jakoś nie mieści mi się w głowie żeby cukier leczył cukrzycę. Marleno, wytłumacz proszę ….
Marlena napisał(a):
Przed wojną cukier stołowy był postrzegany jako czyste źródło energii zatem inaczej niż dzisiaj. Dzisiaj już wiemy o jego zgubnym wpływie na różne rzeczy, ale wtedy jeszcze tego nie wiedziano. Cukrzyca jest wynikiem jedzenia niezgodnego z naturą (za tłusto, za słodko, za dużo, zbyt ubogo odżywczo choć bogato kalorycznie itd.), dlatego powrót do jedzenia zgodnego z naturą powoduje ustąpienie problemu, który sami stworzyliśmy. Bardzo polecam książkę „Wylecz cukrzycę. Rewolucyjny program żywieniowy zapobiegający chorobie i cofający jej skutki”, autor dr Joel Fuhrman. Cukrzyca typu drugiego jest stosunkowo łatwa do cofnięcia, a na swoim koncie ten lekarz ma nawet kilka przypadków wyleczenia cukrzycy typu pierwszego.
Ella napisał(a):
Ciekawa jestem czy zamiast surowych owoców, ryż mógłby być z prażonymi jabłkami oraz czy obrobione termicznie owoce w postaci swojskiej konfitury z minimalną ilością cukru są dopuszczone? Jakoś tak średnio mi surowe owoce z ryżem podchodzą. Za to z prazonymi jabłuszkami chętnie bym wsuwała 🙂 Szukałam w necie książki Kempnera ale nie widzę. Znalazłam tylko stronki, gdzie już zmodyfikowano pierwowzór i już jest „fantastyczny ” nabiałek i chlebuś 😉
Marlena napisał(a):
Owoce były w różnej formie dopuszczalne: sok, dżem, mus, owoce suszone, świeże, całe, rozgniecione – jak komu pasuje. Tylko nie wolno było niczego dodawać (z wyjątkiem cukru).
Demonek napisał(a):
Mam 35 lat, dietami interesuję się od ok. 8 lat. W swoim życiu (jako dziecko) byłem pulchną kulką i (jako student) wysuszonym wiórem. Przerobiłem diety niskotłuszczowe, zbilansowane, okresowe posty, głodówki i inne takie. Ponieważ regularnie ćwiczę siłowo ważna jest dla mnie podaż białka (dla podtrzymania/ rozwoju masy mięśniowej).
Aktualnie jestem na niskowęglowodanowej (ketogenicznej) od połowy lutego 2016. Dieta bardzo mi służy, zarówno pod względem tego co mogę jeść jak i ile mogę tego zjeść. Na diecie niskotłuszczowej z wysokimi węglowodanami tyłem na potęgę (nie zaprzeczam, że kalorycznie wychodziłem mocno na plus). Na diecie ketogenicznej coś takiego nie ma miejsca. Robiłem niedawno badania (panel lipidowy, hormony, morfologia krwi) i wyszły świetnie 🙂
Mówiąc krótko każdy musi znaleźć swoją drogę. Dla mnie węglowodany niestety odpadają.
Jednak odwoływanie się, że powinniśmy jeść to co daje nam natura jest dla mnie trochę naciągane. Człowiek na długo przed tym zanim nauczył się uprawiać ziemię zajmował się głównie polowaniami, a polowania = białko i tłuszcz. Zbieractwo oczywiście też, ale sezon w którym dostępne były różnego rodzaju owoce/ jagody/ korzonki zdatne do jedzenia był relatywnie krótki, więc i węglowodanów w diecie było mało. Okres od którego człowiek zaczął uprawiać ziemię to z punktu widzenia ewolucji układu pokarmowego mgnienie.
Niemniej jednak, ciekawy artykuł.
Marlena napisał(a):
Jeśli zjadałeś za dużo kalorii to nie pomoże żadna dieta, po prostu zapas ustrój odłoży, od powietrza się nie tyje 😉
Czyżbyś naprawdę uwierzył panu Cordainowi o naszych przodkach wcinających mięso dzień w dzień? To czysty marketing, a zmyślona przez niego dieta jest pseudonaukowym bełkotem. Najnowsza i najbardziej obecnie popularna wersja diety low-carb (bo przed Cordainem był jeszcze Atkins) stworzona przez L. Cordaina w 2002 roku została od razu przezornie opatentowana przez jego twórcę, który zarejestrował na nią swój znak towarowy (trademark) – konkretnie na nazwę „The Paleo Diet”. On ma bowiem gdzieś czy ktoś dożyje na tej diecie setki, liczy się kasa TERAZ, którą on na tym interesie zarobi, ogłupiwszy masy niewinnych ludzi swoją opowieścią o mięsożerności naszych przodków, a ludzie mięso jak wiadomo lubią, odstawienia warzyw by nie zauważyli, ale odstawienie mięsa to ból, więc trudno aby tej diety nie sprzedał. Zgodnie z jego teorią średnio 55% kalorii musi pochodzić z mięsa (ale ekologicznego chowu, bo stary Atkins był za mało EKO, a dzisiaj EKO się sprzedaje), 15% z warzyw, 15% z owoców, 15% z orzechów i nasion. Zabronione są jakiekolwiek przemysłowo przetworzone „nowoczesne” pokarmy (co się akurat chwali) jak również ziarna, rośliny strączkowe i skrobiowe (bo podobno nie jesteśmy przystosowani do trawienia skrobi, ale widocznie autor diety nie zauważył, że człowiek ma aż 6 par genów kodujących amylazę, enzym trawiący skrobię, podczas gdy nawet najbliższe nam genetycznie małpy mają jedynie 2 pary tych genów – taki szczegół). 😉
Cordain ponadto ustalając swoje zaiste kuriozalne zasady „paleolitycznej” diety zrobił też zwyczajnie w bambuko swoich wyznawców, ponieważ tak naprawdę nasi przodkowe w paleolicie żywili się kompletnie inaczej, mianowicie większość ich kalorii pochodziła właśnie z roślin (w tym owoców i… strączków), o czym można przeczytać choćby w encyklopedii tutaj: https://pl.wikipedia.org/wiki/Paleolityczny_styl_%C5%BCycia#Paleolityczna_dieta. Tak ustalili ci, co to badali (Cordain nie jest specem w tej dziedzinie, co można wyczytać z jego biografii https://en.wikipedia.org/wiki/Loren_Cordain, więc to co mówi o naszych przodkach to jego własne fantazje, a nie naukowe fakty czy dowody).
Oczywiście ktoś powie, że owoce wtedy były inne, bo nie były tak słodkie jak dzisiaj, ale też warto zwrócić uwagę, że i upolowane przez nich mięso było również inne: było to mięso dziczyzny, więc zawierało zdecydowanie mniej tłuszczu niż dzisiejsze, nawet najbardziej ekologiczne („od rolnika”), lecz cały czas hodowlane. Jadłeś kiedyś dziczyznę? To są suche wióry bo pomiędzy włóknami mięśni nie mają ani kropelki tłuszczu (jako ćwiczący mięśnie pewnie wiesz czym jest tłuszcz śródmięśniowy) i takie właśnie jedli o ile się udało coś złapać. Wbrew pozorom przodkowie w paleolicie wcale nie byli więc znowu aż tak bardzo „low-carb”! Ziemia tłuszczu rodzić nie chce, a dziczyzna na wolności nie tyje, tyje tylko w hodowli. Nie mówiąc o tym, że mięso w przyrodzie przed myśliwym ucieka w obawie o swe życie, jaką zatem mamy pewność, że każdego dnia przez 365 dni roku społeczności łowiecko-zbierackie delektowały się słusznym kawałkiem świeżutkiej dziczyzny? Musimy po prostu uwierzyć autorowi tych fantazji na słowo. I wielu wierzy i bezkrytycznie przyjmuje wszystko co Cordain napisał, bo tak silne jest uzależnienie ludzi od mięsa. Trudniej niż mięso było mi rzucić chyba tylko cukier i nikotynę. Doskonale zatem rozumiem każdego, kogo uwiodła dieta niskowęglowodanowa w jej wysokomięsnej odmianie. 😉
Nota bene L. Cordain podobnie jak W. Davis ze szczupłego człowieka w ciągu kilkunastu lat hołdowania swojej diecie przeistoczył się w brzuchatego podtatusiałego staruszka (dziś ma 66 lat) o niezdrowej, nalanej twarzy wskazującej na białkowe obrzęki (to taka charakterystyczna, ujawniająca się dopiero w pewnym wieku cecha u ludzi spożywających za dużo pokarmów wysokobiałkowych i soli, sama kiedyś tak wyglądałam, co ze wstydem przyznaję), ja wiem, że w młodości ma się w nosie jak się będzie wyglądać za ileś tam lat, ale to tak jak z oszczędnościami w banku: jeśli nie pomyślisz w młodości i spędzisz ją beztrosko, to na starość w kieszeni nic nie będzie, trzeba się będzie dorabiać od nowa 🙂 Dlatego napisałam: patrz na starszych co już są na jakiejś diecie długi czas, zobacz czy się starzeją ładnie czy brzydko, a będziesz mieć wgląd w samego siebie jak sam będziesz wyglądać w tym wieku gdy pójdziesz ich śladem. Zresztą nie ma tak, że jedna dieta służy każdemu – nie ma diety idealnej dla każdego i ktoś kto tak mówi robi nas w konia. Naszego ciała słuchajmy a nie jakichś guru, co nam wskażą co wolno, a co nie wolno (choć znam takich, co tak słuchają swojego ciała, że najchętniej opychaliby się czekoladą, mięsem, nabiałem i ciasteczkami, bo im ciało „mówi”, że tego chce, ale nie o takie „słuchanie” mi tutaj chodzi). 😉
Dlatego cenię Ornisha czy Fuhrmana, bo nie dają zakazów i nakazów, mówią tylko co jest zdrowe bardziej, a co mniej, co zostało udowodnione już naukowo, a co jeszcze nie do końca, co jedzą obecnie żyjące na naszej planecie długowieczne społeczności, a czego unikają, a wyborów niech dokonuje każdy z nas sam na bazie tej wiedzy. No i tak poza tym to stulatków odżywiających się tak jak oni mówią to ja sobie mogę pojechać TERAZ obejrzeć na żywo na Sardynii czy Ikarii (bo na Okinawę czy do Nicoyi trochę za daleko) i nawet sobie z nimi nawet pogadać, w przeciwieństwie do wyimaginowanych przodków z paleolitu dawno wymarłych. Guzik mnie zresztą interesuje co oni wtedy jedli, nie mam możliwości za dziczyzną w lesie ganiać z dzidą ani korzonków zbierać mi się nie chce skoro mam ogródek i warzywniak pod bokiem 😉
4_dina napisał(a):
Demonek – Tak na moj rozum, nie biorac pod uwage tego co mowia naukowcy, to ludzie kiedys tam w zamierzchlych czasach jedli to co znalezli, tu korzonek, tam jagodki czy jakies inne jablko i to nie uciekalo tylko trzeba bylo sie nachodzic. A co do miesa, hum to ono uciekalo i tak sobie mysle, ze bylo z tym podobnie jak z polowaniami u lwow na ten przyklad, gdzie nie kazde polowanie konczy sie sukcesem. A do tego czlowiek nigdy nie byl tak dobrze wyposazony przez nature jak lew, a dzide zrobil sobie czasem lepsza, a czasem gorsza i tak sobie mysle, ze u czlowieka bylo wiecej polowan nieudanych niz u tych lwow i pewnie tak jak te lwy kiedy zanalazl sobie padlinke tez ja zezarl. I jeszcze tak sobie mysle, ze w tych bardzo dawnych czasach to czlowiek najczesciej poprostu chodzil glodny. I jakos tak mam, ze mam gdzies to co na ten temat mowia naukowcy, gdzie jedni twierdza, ze czlowiek jadal tylko roslinki, a inni wrecz przeciwnie.
Magda napisał(a):
Pani Marleno, a jaki sposób odżywiania poleciałby Pani osobie z pierwotną niedoczynnością kory nadnerczy( choroba Addisona)? Wszelkie posty odpadają, nawet dr Dąbrowska nie zaleca swojego postu przy tej chorobie.
Czy poszukując i czytając literaturę spotkała się Pani z informacjami na temat jej choroby?
Niestety obecnie pozostaje mi jedynie przyjmowanie sterydów, to poważna chemia i chciałabym jakoś wspomóc organizm. Nie wiem jednak jak i co mam jeść. Nadnercza zostały zniszczone w wyniku działania przeciwciał, to choroba autoimunologiczna. Czy najlepszym rozwiązaniem dla mnie jest w takim razie paleo?
Marlena napisał(a):
Posty faktycznie odpadają, pani doktor mówiła że należy stosować tę drugą dietę (zdrowe odżywianie). Zresztą na zdrowy rozum: złe odżywianie jeszcze nikomu w niczym nie pomogło 😉 W chorobie Addisona jak podaje Andrew Saul pomocne są megadawki witaminy C.
Romka napisał(a):
Dzięki za kolejny super artykuł. Dzięki Tobie zaczęłam zdrowiej jeść- jeszcze daleko mi do diety doskonałej, ale wprowadziłam dużo zmian. Ograniczyłam mięso, jem dużo więcej warzyw i owoców niż kiedyś, piję świeże soki z wyciskarki (nie zawsze są smaczne, ale zawsze je wypijam do końca). Witamina C, D3 i K2, trochę orzechów, nasion i kiełków, rezygnacja z kawy. I muszę powiedzieć, że mam duuużo więcej energii i sił niż kiedyś, przestałam się przeziębiać, przestałam się męczyć po całodziennej bieganinie (praca, dom, ogródek).Dzięki za dobre rady! Stopniowo staram się wcielać je w życie, choć nie jest to łatwe przy mięsożernej rodzinie! 😉
Po dzisiejszym artykule widzę, że jeszcze wiele muszę się nauczyć. Często łączę jaglankę z AVOCADO i innymi warzywami (pomidor, sałata, ogórek itp.) I na dodatek polewam to wszystko oliwą lub olejem słonecznikowym…Myślałam, że to zdrowe połączenie, a okazuje się, że nie! Wychodzi na to, że z jaglanką nie powinnam łączyć żadnych TŁUSZCZY???
Marlena napisał(a):
Romka, bardzo się cieszę z poprawy samopoczucia, moje gratulacje – tak trzymać! 🙂
Awokado jest naturalnym całościowym produktem, w porównaniu z oliwą w 100 g ma tłuszczu tylko 15 g (a nie 100 jako oliwa). Do sałatek lepiej dokładać awokado niż polewać je oliwą, bo ta ostatnia jest koncentratem tłuszczowym, a awokado produktem całościowym. Sprawdza się ono też jako baza do dressingu sałatkowego po zmiksowaniu z ulubionymi przyprawami. Ja osobiście nie polewam kasz, ryżu czy ziemniaków olejami, stosuję właśnie sosy lub dressingi oparte na produktach całościowych, wtedy też z każdej kalorii dressingu czerpię dużo większe korzyści w sensie mikroskładników (oliwa ma ich niewiele w porównaniu z oliwkami z których powstała).
Oleje to produkty przetworzone, koncentraty tłuszczowe, to nie jest dzieło natury lecz człowieka. Stosując oleje można zaburzyć dosyć łatwo doskonałe naturalne proporcje, natomiast to niebezpieczeństwo jest dużo mniejsze gdy stosujemy zamiast olejów po prostu całościowe produkty. Dlatego dodaję oliwki, ziarenka słonecznika czy awokado, a nie oliwę czy olej.
Chodzi o to, że jedząc pokarmy naturalne w całości jak je Bozia stworzyła nie mamy możliwości „przedawkowania” tłuszczu. W przeciwieństwie do sytuacji gdy lejemy go sobie z butelki w postaci wyizolowanej. Dlatego np. siemię lniane dodane do owsianki jest OK, ale polewanie jej olejem już nie bardzo. Tak samo jak zdrowsze będzie dodanie do sałatki orzechów i nasion oraz przyprawienie tej sałatki dressingiem na bazie np. nerkowców czy orzechów włoskich niż polanie jej olejem lub oliwą.
Policzmy: aby wytłoczyć 1 litr oliwy potrzeba średnio 5 kg oliwek. 1 litr to 1000 ml, zaś łyżka oliwy to 15 ml, czyli w litrze mamy ok. 66 łyżek oliwy. Otrzymujemy więc 66 łyżek oliwy z 5 kg oliwek. Czyli jedna łyżka (15ml) oliwy musiała powstać z 75 g oliwek, to około 30 sztuk. To sporo, gdyby tak siąść i zjeść 30 oliwek. Czy normalnie ktoś dodaje aż 30 oliwek do swojej sałatki (co byłoby tak czy siak dużo zdrowsze niż dodanie łyżki wytłoczonej z nich oliwy)? Raczej nikt takich ilości oliwek do swojej sałatki nie dodaje, ale łyżkę oliwy dodajemy bez mrugnięcia okiem. 😉 To samo pomyślmy gdy lejemy sobie na potrawę każdy inny olej i przeliczmy to na ilość surowca potrzebnego do jego wytłoczenia.
Natomiast problem nie występuje gdy dorzucimy do sałatki czy owsianki kilka orzechów, oliwek czy łyżkę nasion. To jest ilość surowca potrzebna do wytłoczenia paru kropel zaledwie oleju/oliwy, no może w porywach (np. jeśli chodzi o oliwki, które są niezmiernie olejodajne) uzbierać by się nam mogła mała łyżeczka od herbaty (5 ml).
Piper napisał(a):
O kurczę, ale szalony pomysł! Nie wytrzymałabym na tej diecie nawet dwóch dni! Oczywiście lubię słodycze i chętnie jem ryż z owocami, ale jednak taka monodieta może człowieka wykończyć. Ogólnie zdecydowanie wolę racjonalne odżywanie niż takie diety cud. Ale post bardzo ciekawy i dieta doskonale udokumentowana co także jest niesamowite!
Marlena napisał(a):
Myślę, że gdybyś miała do wyboru rychłą śmierć lub tę dietę, to byś wytrzymała 😉
Monika napisał(a):
Pani Marleno, a czy chleb razowy z awokado jest dobrym połączeniem? Ja uwielbiam takie kanapki i często je robię. Dodaję do tego jeszcze inne warzywa sezonowe, ale potrafię przy tym zjeść całe awokado na kromkach. Bardzo proszę o odpowiedź. Dziękuję ślicznie z góry.
Marlena napisał(a):
Dodaj do tego dużo warzyw i będzie dobrze. Nie trzeba jakoś przesadnie bać się awokado (chyba że stosujemy specjalny program żywieniowy jak np. program Esselstyna dla nasercowców, tam awokado się odradza w ogóle, ale to ze względów medycznych) – awokado to jest naturalny i zdrowy produkt całościowy. Na jeden raz dietetycy sugerują 1/2 awokado jako porcję. Awokado w 100 gramach (160 kcal) ma tylko 15 g tłuszczu (to tyle co 15 g czyli łyżka oliwy), ale jest dużo bogatsze w mikroskładniki odżywcze od jakiegokolwiek oleju i ma mniej nasyconych kwasów tłuszczowych (2 g/100g, dla porównania masło 51 g/100g i 720 kcal/100g). Jeden owoc bez skórki i pestki waży średnio 140 g.
Monika napisał(a):
I jeszcze jedno pytanie (przepraszam ze tak rozdzielam) czy 1 lub 2 małe awokado stanowi dzienną porcję tłuszczy. Czy to dużo czy mało, czy oprócz tego jakieś orzechy można dodać do menu dziennego, jeśli tak to czym najlepiej uzupełnić (jakim rodzajami tłuszczy, lub jakimi orzechami aby się dobrze uzupełniało i było najkorzystniejsze połączenie. Czy ma jakieś znaczenie o jakiej porze dnia spożywamy awokado (rano czy lepiej na wieczór). Bardzo będę wdzięczna za wskazówki i porady. Dziękuję.
Marlena napisał(a):
To zależy jakie jest Twoje zapotrzebowanie, jeden będzie zdrowszy przy mniejszej ilości tłuszczu w diecie, a inny będzie go potrzebował więcej (np. jeśli trenujesz czy biegasz to możesz dołożyć sobie dodatkową garść orzechów, co będzie niewskazane jeśli cały dzień spędzasz głównie na siedząco). Nie rozkminiałam tematu pory jedzenia awokado. Jedynie zapadło mi w pamięć kiedyś to, co na jego temat powiedział dr McDougall: mieszkając na Hawajach zauważył, że awokado owocują krótko, jakieś 2 tygodnie i po zbiorach, a to co niezebrane to gnije i opada, następna awokadowa wyżerka jest sorry ale dopiero w przyszłym roku. 😉 Dzisiaj mamy dostęp do tych owoców 365 dni w roku i często tego nadużywamy. Ot, taki mały materiał do przemyślenia 😉
gajowy napisał(a):
Witam,
łyżka dziegciu do artykułu: To co sprawdzało się (poprawiało metabolizm) 70 lat temu, niekoniecznie sprawdzi się dzisiaj. Ówczesny biały ryż to odpowiednik dzisiejszego eko ryżu z zasobnych w minerały ziem. Dzisiejsza intesywna produkcja rolna mocno zdegradowała wartości odzywcze produktów. Dlatego dzisiaj musimy być bardziej wyczuleni na „puste kalorie”.
Współczesny człowiek jest bardziej obciążony metalami ciężkimi, które m.in.uszkadzają błony lipidowe. Do ich nieustannych napraw potrzebujemy omega-3, na pewno więcej niż potrzebowali to ludzie sprzed wieku.
Marlena napisał(a):
Dlatego napisałam, że NIE polecam tej diety oraz jednocześnie zwróciłam uwagę czytelnika na nutritarianizm jako filozofię żywienia i ten mogę polecić (albo Ornish, bardzo zbliżony).
koala napisał(a):
Od takiej diety można popaść w naprawdę poważne kłopoty ze zdrowiem. Rozumiem że artykuł napisany po to by móc zareklamować ryż …Fajny pomysł 🙁
Marlena napisał(a):
Nie mam wpływu na to jakie się reklamy wyświetlają, dobiera je automat stosownie do treści na witrynie, więc oszczędź sobie tych złośliwości.
Jakoś pacjenci Kempnera nie popadli w kłopoty zdrowotne, to była na tamte czasy dieta lecznicza ratująca życie. I nie napisałam w żadnym miejscu, iż polecam tę dietę, chyba nie doczytałaś artykułu do końca, a już na pewno nie zrozumiałaś jego przesłania.
Kaśka napisał(a):
Mam pytanie trochę nie na temat. Mianowicie: jeśli zamierzam wprowadzić sobie jeden dzień postny w tygodniu, to żeby miało to dobry wpływ na funkcjonowanie mojego organizmu, to powinien to być szczery post (tylko woda i soki), czy raczej warzywno-owocowy do 800 kcal.?
Marlena napisał(a):
Może być na wodzie, na sokach, na warzywach.
Ania napisał(a):
Dla chcących spróbować tej diety.Czy trzymać się sciśle tylko ryżu,czy można inne jak jaglana,gryczana.A czy ryż tylko biały,oczyszczony?A czy można też warzywa? Które?A czy nasionka,orzeszki całkiem wykluczyć?A może stosować miód,taki przecież zdrowy? A makaron z orkiszu?Lub makaron ryżowy?
Może Pani rozwiać te wątpliwości? Pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Jeśli chcesz nowoczesną postać diety typu Kempnera to znajdziesz ją w publikacjach dra Ornisha (Program Spectrum – ustalasz co, ile i czego, na bazie tego co chcesz osiągnąć i w którą stronę spektrum chcesz się przesunąć) lub dra Fuhrmana (czerpanie maksimum korzyści z każdej zjadanej kalorii) lub dra McDougalla (tam można ryż, makaron, ziemniaki, warzywa, owoce itd., z tym że to jest dieta ściśle wegańska, on nie dopuszcza żadnych produktów odzwierzęcych, nawet okazjonalnej ryby czy jajka).
Ania napisał(a):
Pani Marleno! Uwielbiam Pani stronę i dziękuję za kolejny mądry i ciekawy tekst. Wydaje mi się, że ta dieta może być takim rodzajem oczyszczenia organizmu a następnie impulsem do zmiany odżywiania. Jeszcze raz dzięki i wszystkiego dobrego!
Marlena napisał(a):
Na pewno kubki smakowe dostają niezłą szkołę, po terapii u Kempnera pacjenci mieli przypuszczam na długi czas dość smaku cukru i wszelkiej słodyczy, a na samą myśl pewnie ich mdliło 😉 A słony smak z kolei wydawał im się super słony nawet przy symbolicznej szczypcie soli.
Bela napisał(a):
Mam pytanie odnosnie Wit C, wspomnianej pod jednym z komentarzy powyzej. Czy Wit C ma wlasciwosci rozrzedzajace krew? Jestem mloda osoba ze zmianami naczyniowymi w mozgu (pomimo zdrowego prowadzenia sie, etioloia nieznana) z zaleceniem spozywania POLOCARDU. Buntuje sie przeciwko codziennemu niszczeniu blony sluzowej zoladka lekami, mam natomiast Kwas L-Askorbinowy zakupiony w Pani sklepie. Nie odnajduje jednak nigdzie jednoznacznej odpowiedzi, ze Wit C ma takie wlasnie dzialanie.
Marlena napisał(a):
Przyjmuje się, że do 1 g dziennie efekt rozrzedzający nie występuje, może mieć miejsce przy dawkach wyższych. Efekt rozrzedzający mają też kwasy Omega-3 (siemię lniane, zielenina, tłuste ryby morskie), zielona herbata, czosnek, miłorząb japoński czy też witamina E (migdały, pestki słonecznika, kiełki pszenicy i olej z kiełków pszenicy). Jedz więc każdego dnia sporą porcję zielonych sałatek i kiełków, przypraw dressingiem z oleju lnianego i ząbka czosnku, posyp po wierzchu pestkami słonecznika, popij sobie zieloną herbatą, a być może z czasem żadna aspiryna nie będzie potrzebna, bo wystarczą dobroczynne składniki pobierane z pożywienia.
gajowy napisał(a):
Belo, Marleno
Na rozrzedzenie krwi można polecić Natto – fermentowaną soją. Ewentualnie nattokinazę – ekstrakt substancji czynnej z natto – jeśli nie jesteśmy w stanie zjeść/zdobyć/wyprodukować natto. Enzym nattokinaza rozrzedza krew skuteczniej i bezpieczniej niż aspiryna.
Samo natto oprócz nattokinazy ma jeszcze najlepszą K2 oraz cały zakres substancji odżywczych bez wad innych postaci soi.
Marleno, jadłaś kiedyś natto?
Nie przypominam sobie byś kiedykolwiek o tej potrawie wspominała.
Marlena napisał(a):
Tylko sproszkowane było mi dane skosztować, jest znośne. Podobne świeże jest niezbyt 😉
Janek napisał(a):
Marleno.
Z zaciekawieniem przeczytałem najnowszy tekst. Jest super /jak wszystkie/. To jak to jest z ta cukrzycą typ. II? Jeśli nie jest od cukrów /węglowodanów to od czego mam w ostatnich badaniach poziom 150? Pół roku temu 115. Jestem bardzo szczupły, nie jem słodyczy (raczej sporadycznie), nie jem cukru (nie słodzę), w produktach przetworzonych zjadam na cały dzień może 1 – góra 2 łyżeczki cukru, jem głównie warzywa /surowe i gotowane lub duszone (pieczone)/, ziemniaki, owoce (tez soki), chleb i małe porcje twarogu (nie więcej niż 50g dziennie), 3-4 jajka tygodniowo, raz w tygodniu ryba (pieczona). Wyliczyłem ze nie muszę jeść więcej niż 1500 kalorii dziennie. Czy mogą – jeśli tak to jakie – być inne przyczyny tak wysokiego poziomu cukru we krwi? Bo z mojego menu to raczej nie jest winowajcą cukier lub nadmierna ilość węglowodanów? Pisałac może o tym kiedyś?
Pozdrawiam
Janek
Marlena napisał(a):
Janku, od samych węglowodanów nie dostaje się cukrzycy. To nie takie proste, choć nazwa choroby wskazuje jakby na cukry jako „winowajcę”, ale nie musi tak być koniecznie, np. ludzie będący na dietach low-carb mają również tendencje do nabywania z czasem insulinooporności, a następnie jeśli nic z tym nie zrobią to cukrzycy typu drugiego. A przecież stronią od węglowodanów, a tu niespodzianka – ups, cukrzyca!
Menu musisz poprawić koniecznie. Odstaw na razie te codzienne twarożki, jajka, ziemniaki, owocowe soki i chleby. Skup się w przeciągu najbliższych tygodni na zielonych warzywach (sałaty, warzywa krzyżowe, brokuły, szpinak, jarmuż, roszponka, rukola itp.) i niskoskrobiowych kolorowych warzywach (papryka, cukinia, pomidory, ogórki, grzyby, cebula, seler, szparagi, bakłażan, kalafior itp.) oraz roślinach strączkowych (to z nich czerp białko, w gratisie dostajesz jeszcze mnóstwo dobroczynnego błonnika, którego nie ma w jajach i twarożkach), dorzuć orzechy i pestki jako źródło tłuszczu (oraz w gratisie białka i błonnika), nie czerp swoich tłuszczowych kalorii z olejów lub masła. Na śniadanie jedz np. owsiankę do której dodasz jabłko ze skórką, siemię lniane mielone, cynamon, orzechy i pestki. Na obiad dużą michę zielonych sałat z kolorowymi dodatkami (pomidory, rzodkiewki, ogórki świeże lub kiszone, papryka, gotowana fasola dowolnego koloru, soczewica dowolnego koloru lub cieciorka), posypana pestkami lub nasionkami (chia, sezam, słonecznik, dynia, konopie), przyprawiona dressingiem na bazie orzechów lub pestek (a nie oliwy czy oleju pozbawionych błonnika i wielu innych dobroczynnych substancji) oraz przyprawiona na koniec solidną garścią dowolnej zieleniny (szczypiorek, pietruszka, koperek). Po sałatce możesz jeszcze wtrynić coś na ciepło, np. zawiesistą i sycącą zupę (nie zapomnij dodać do niej oprócz włoszczyzny i różnych warzyw również zielonych warzyw jak brokuł, jarmuż, szpinak lub dowolna kapusta oraz sypnąć roślin strączkowych jak dowolna fasola, dowolna soczewica lub cieciorka, a na talerzu dodatkowo garść pietruszki lub koperku) albo też coś na gęsto jako potrawka (to samo co zupa tylko na gęsto). Strączki jednym słowem, dużo zielonych warzyw oraz jako źródła tłuszczu pestki, nasiona i orzechy (a nie oleje) to powinna być podstawa diety przy wysokim poziomie cukru we krwi. W swojej książce „Wylecz cukrzycę” dr Fuhrman pisze, że w ciągu 12 tygodni na takim menu osoby insulinooporne oraz diabetycy prezentowali już w badaniach krwi wartości charakterystyczne dla osób całkowicie zdrowych (przy czym już nawet po kilku-kilkunastu dniach diety pan doktor mógł też zacząć odstawiać im leki przeciwcukrzycowe lub insulinę, i to nawet wieloletnim diabetykom – po prostu już jej nie potrzebowali). I dopiero jak już wszystko się wyprostowało, to dodawał im do diety to co jedzą ludzie zdrowi: produkty pełnoziarniste, produkty skrobiowe (jako dodatek, a nie jako podstawa), opcjonalna mała porcja odtłuszczonego nabiału w ramach „smakowego dodatku” do potraw, oraz dla chętnych porcyjka jakiejś ryby lub kurczaka raz w tygodniu, czasem jakieś jajko. Ma kontakt z pacjentami, którzy są na jego diecie już kilkanaście lat po zmianie stylu życia i są cały czas zdrowi, z prawidłowym poziomem cukru, z prawidłowym poziomem tkanki tłuszczowej.
Olcha Sosnowa napisał(a):
Niesamowita dieta. Czy mogę z oftopem? Marlena może Ty, może ktoś z Czytelników wie co poradzić. Córce znajomowych, lat 8, od 9 msc nie rosną górne jedynki. Czeegoś może jej brakować?
Marlena napisał(a):
Być może. A lekarz co mówił?
Wiola napisał(a):
Witam! Przepraszam ze nie na temat ale bardzo chciałabym się dowiedzieć jakie ilości kiszonek należy wprowadzić do diety. Bardzo je lubię jednak nie wiem czy nie przedobrzam 😉 myślałam również żeby wprowadzić inuline w diecie (początkowo małe ilości) czy nie będzie to przesada? Bardzo zainteresowałam się Waszymi radami i zamierzam je wdrożyć w życie, proszę tylko o pomoc w tej kwestii 😉
Marlena napisał(a):
Wiolu, taką ilość jaka Tobie pasuje. 😉
Janek napisał(a):
Mam jeszcze dwa pytania:
Czy dobór pożywienia /wskazane, niewskazane/ do grupy krwi to bajki czy też jest to jakoś udowodnione?
Czy gotowane płatki owsiane można jeść przy ostrym zapaleniu śluzówki żołądka? czy są lekkostrawne? Jakie są bogate w składniki odżywcze ale bardzo lekkostrawne posiłki które mógłbym jeść przy kuracji antybiotykowej tego schorzenia?
Pozdrawiam
Janek
Marlena napisał(a):
Jeśli chodzi o jedzenie zgodne z grupą krwi, to twórcą tej teorii jest pewien naturopata (Peter D’Adamo), który wychodzi z założenia, że lektyny zawarte w pokarmach mogą różnie reagować w kontakcie z krwią różnych grup. Dlatego np. ludzie mający grupę „0” powinni jeść głównie mięso, ci co mają grupę B mogą jeść nabiał, a ci co mają grupę A warzywa i owoce. Przypomina to trochę wróżenie z fusów albo stawianie horoskopu (żeby nie być gołosłowną, dieta według znaków zodiaku również istnieje: jeśli jesteś wagą jedz to, a jeśli bykiem jedz tamto). Po napisaniu książki pan D’Adamo stworzył też dla swoich wyznawców własną markę suplementów diety, oczywiście dopasowaną do grup krwi. Najbardziej kuriozalne suplementy jakie przykuły moją uwagę to takie, które mają za zadanie zmniejszyć szkodliwy wpływ lektyn pochodzących z żywności: lectin blocking formula – to naprawdę dobrze brzmi! Z pewnością też nieźle się sprzedaje, bo na strachu zarabia się najlepiej. 😉
Jak na razie dieta ta jednak nie ma żadnych badań klinicznych, jest to tylko póki co teoria, równie dobrze możemy odżywiać się zgodnie z rozmiarem buta, znakiem zodiaku czy kolorem skóry. Nie ma też żadnych danych naukowych potwierdzających, iż dane grupy krwi powstawały w okresach historycznych o których pisze D’Adamo, jest to tylko jego własny wymysł. Wręcz przeciwnie – dane epidemiologiczne wskazują na liczne błędy w opowieściach jakie zapodaje D’Adamo (np. azjaci mający grupę krwi B mają najwyższy odsetek jeśli chodzi o nietolerancję laktozy).
Lektyny, którymi straszy D’Adamo to naturalne związki wytwarzane przez rośliny w obronie przed szkodnikami i infekcjami, występują zatem w niewielkich ilościach w jadalnych roślinach, lecz ich wpływ na zdrowie i nasz układ odpornościowy może być pozytywny: na przykład lektyny zawarte w jemiole są odpowiedzialne za jej antynowotowore działanie. Inny przykład to salvestrol, związek wytwarzany przez słodkie owoce w momencie dojrzewania jako ochrona (odstraszacz) przed grzybami i innymi szkodnikami, które mogłyby je zaatakować dobierając się do ich cukru. Zjedzony przez nas wraz ze skórką owoc zawiera salvestrol , który nasze ciało za pomocą enzymu o wdzięcznej nazwie P450 CYP1B1 przekształca w związek toksyczny dla komórek rakowych. I to aż o 20 razy więcej toksyczny dla nich niż dla komórek zdrowych (przy czym komórki rakowe mają w sobie więcej enzymu P450 CYP1B1, więc dostają cukier z owoca na przynętę, a salvestrol na deser i życzymy im smacznego!). Takich przykładów można by mnożyć bez końca. Lektyny (a nawet naturalne cukry!) w roślinach są częściej naszymi sprzymierzeńcami niż wrogami jednym słowem. Natura naprawdę nie jest głupia, jest bardziej inteligentna niż nam się wydaje! 🙂
Choć niektórym żywienie się według grup krwi poprawia samopoczucie, to pamiętać trzeba, iż Peter D’Adamo, który wymyślił ową „dietę zgodną z grupami krwi” do dzisiaj nie przedstawił żadnych wiarygodnych dowodów na nią, choć przez ostatnie 20 lat się odgrażał, że to uczyni. Trudno traktować takich ludzi poważnie.
EWCIA napisał(a):
MARLENKO A CZY CZYTALAŚ KSIĄŻKĘ BOŁOTOWA ZDROWIE CZŁOWIEKA W NIEZDROWYM ŚWIECIE? BARDZO JESTEM CIEKAWA TWOJEJ OPINII. UWAŻAM, ŻE TO BARDZO CIEKAWA LEKTURA, TEORIE AUTORA SĄ BARDZO ZASKAKUJĄCE I NIEOCZYWISTE. POLECAM I CZEKAM NA RECENZJĘ.
Marlena napisał(a):
Bołotow nie jest lekarzem i nigdy nie posiadał uprawnień do diagnozowania i leczenia ludzi (za co zresztą został pociągnięty do odpowiedzialności z tego co kojarzę). Każdy może sobie fantazjować i tworzyć teorie, jednak mnie bardziej interesują dokonania prawdziwych praktykujących lekarzy (i to najlepiej takich, którzy potrafią poprawnie udokumentować to co robią), książki fantazjujących teoretyków jakoś mnie niezbyt pociągają 😉
Liliana napisał(a):
Pani Marleno! Jestem Pani stałą czytelniczką.Podziwiam Pani mądrość i ogromną wiedzę. Chciałam zapytać Panią odnośnie kempków cholesterowych pod oczami. Nie tak dawno zauważyłam to u siebie. Dużo zmian wprowadziłam jeżeli chodzi o odżywianie, soki warzywne,owocowe, mało mięsa, nabiału i mleka.Pieczywo jadam sporadycznie i jak sama upiekę. Jestem osobą szczupłą i zastanawiam się co może być przyczyną? Olejów używam też mało, jeśli już to olej lniany i z dobrego źródła. Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za wszystko co Pani robi.
Marlena napisał(a):
Też kiedyś miałam taki cholesterolowy żółtak pod okiem. W moim przypadku pomogło odstawienie wszystkich zewnętrznych źródeł cholesterolu (produkty odzwierzęce każdego rodzaju), oczyszczenie organizmu dietą raw oraz postem warzywno-owocowym w/g dr Ewy Dąbrowskiej. Żółtak nikł powoli, ale konsekwentnie (chyba z rok czasu tak sobie pomału bladł coraz bardziej, aż w końcu całkiem zniknął). Dzisiaj mogę określić moją dietę jako 95% roślinną, 50% (lub w sezonie letnim więcej) raw i jak do tej pory żółtak jak znikł tak i więcej nie wrócił.
Andrzej napisał(a):
Troszkę z innej beczki.
Dużo się mówi o pełnych ziarnach,ale czy na pewno one są takie zdrowe??
Jak to jest z ich moczeniem?
W starych kulturach obowiązywał rytuał gwarantujący najlepszą przyswajalność.
A co mamy dzisiaj?
Samo gotowanie płatków czy kasz to chyba niewystarczające.
No właśnie,jak moczyć ziarna,przydałby się artykuł na ten temat.
Marlena napisał(a):
Normalnie zalewamy wodą i moczymy. Jak nie mam czasu to nie moczę i nie zawracam sobie tym głowy. Natomiast jeśli piekę chleb to tylko na zakwasie.
Małgorzata napisał(a):
Pani Marleno
Ja od tygodnia stosuję dietę 811, czyli 80% surowych owoców, 10% białka, 10% tłuszczu, dla kogoś kto kocha słodycze jest w sam raz, bo zaspakaja ochotę na cukier. Co Pani sądzi o tej formie witarianizmu?
Marlena napisał(a):
Leczniczo potrafi działać cuda, natomiast jako dieta na stałe nie jest dla każdego.
Stenia napisał(a):
Pani Marleno, od dłuższego już czasu czytam Pani stronę i kiedyś w komentarzach natknęłam się na informację o łojotokowym zapaleniu skóry. Było to dość dawno i chyba w komentarzach a teraz nie mogę tego odnaleźć. Wiem, że to nie na temat, ale jakby mogła Pani polecić coś naturalnego na tą przypadłość, jak sobie z nią radzić. Po wielu latach odnowiło mi się przy skrzydełkach nosa a nie chciałabym faszerować się lekami przez klika tygodni jak to miało miejsce ostatnio. Pozdrawiam i raz jeszcze dziękuję że Pani dla nas pisze.
Marlena napisał(a):
Na ŁZS można spróbować postu Daniela, ekspozycji na słońce jak również podnieść swój poziom witaminy A w ustroju pijąc codziennie dużo świeżo wyciskanego soku marchwiowego (po szklance do każdego posiłku, razem ok. litra dziennie, do lekkiego zażółcenia skóry – to nie jest nota bene szkodliwe, sygnalizuje jedynie chwilowe nasycenie betakarotenem). Do soku można dodać kapsułkę witaminy E, B complex oraz witaminę C w proszku. Koniecznie trzeba poprawić dietę i wykluczyć z niej swoje grzeszki żywieniowe, inaczej przypadłość będzie nawracać – natury nie da się oszukać na dłuższą metę 😉
Maja napisał(a):
Jak zwykle jakaś ciekawostka dla zainteresowanych zdrowym odżywianiem. Marlenko chciałam cie zapytać gdzie kupujesz dobre oliwki i z jakiej firmy. Jeszcze raz dziękuje za wszystko i pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Aktualnie nie mam w lodówce oliwek i nie pamiętam co to była za firma. Jak kupię to dam znać. 🙂
asia napisał(a):
Witam serdecznie.
Przepraszam, że nie na temat, ale bardzo uprzejmie proszę Cię o zbadanie sprawy wody do picia. czytam i czytam i mam straszny mętlik w głowie… butelkowane nie, bo bisfenol A + narażanie na działanie słońca co potęguje problem, filtr odwróconej osmozy mega drogi i aby dostać 1l wody marnuje się kolejne 4 litry (idą w kanał), ale wkłady też mają bisfenol… Jestem skołowana i liczę na Twoją fachową ocenę tego problemu. Serdecznie pozdrawiam asia
Marlena napisał(a):
Czasem kupuję butelkowaną wodę z gatunku tych uzdrowiskowych. Na co dzień korzystam z filtra dzbankowego, oprócz tego przy liczniku wody jest zainstalowany w domu wstępnie filtrujący wodę taki duży filtr. Nie jest to wszystko może idealne rozwiązanie, ale na razie nie stać mnie na inne i akceptuję to co jest. Uszlachetniam też wodę dodatkiem czarnego krzemienia, co poprawia jej smak i nasyca związkami krzemionkami.
asia napisał(a):
Wystarczyło odpisać, że nie zajmiesz się moja prośbą dotyczącą wody pitnej zamiast kasować mój wpis, bo ktoś musiał poświecić swój czas na napisanie prośby już nie mówiąc, ze byłam stałą czytelniczką tego bloga i raz śmiałam o coś poprosić. Bardzo nieładnie
Marlena napisał(a):
Równie nieładnie jest mieć także roszczeniowy stosunek do innych, nie sądzisz? To jest hobbystyczny blog prowadzony po godzinach, a nie całodobowa poradnia zdrowotna. 😉
Na Twoje pytanie odpowiedziałam, nie siedzę jednak przy komputerze 24 godziny na dobę, moderuję komentarze oraz odpowiadam na pytania w miarę posiadania wolnego czasu. Z góry dziękuję za zrozumienie.
Julianna napisał(a):
Pani Marleno, prosiłabym o radę. Jaką książkę o diecie wysokoweglowodanowej polecasz? Chodzi mi o przykładowe przepisy. Chciałabym przejść na taką dietę, ale wolałabym to zrobić poprawnie, w dobrych proporcjach i ze spokojną głową 🙂
Pozdrawiam
Julianna
Marlena napisał(a):
Chyba najsłynniejszą książką tego typu dostępną na polskim rynku jest książka dra McDougalla „Zdrowie bez recepty czyli skrobia która leczy”. Z tym że ta dieta jest ściśle wegańska. Jeśli chcesz bardziej fleksitariańską dietę to kierowałabym się raczej w stronę dra J. Fuhrmana i jego filozofii nutritariańskiej.
Kinga napisał(a):
Witam ponownie.Bardzo sie ciesze ,ze mogę od Ciebie dużo dowiedzieć sie co według mnie jest duza prawda o całym zdrowiu.Warto wyciągnąć wszystkie wnioski.Cały czas się zastanawiam ,dlaczego mam wadę „zwyrodnienie odbarwnikowe siatkowek” w którym faktycznie mam niedowidzenie w ciemności niż moi bliższe. Czy to jest połączenie z niedosluchem,jak twierdzi lekarz.Czy to spowodowane przez moje przejście w anoreksję w wieku 16?Czy z powodu zaburzeń emocjonalnych?Teraz przechodzę w dietę witarianska,jak się rozumiemy praktycznie wszystko jest na surowo i mnie to smakuje.Tylko kolejne mam pytanie.Czy faktycznie kasze i płatki są zdrowsze po namoczeniu niż gotowane?Czy witarianizm jest bezpieczny na zawsze czy lepiej profilaktycznie?Przepraszam ze tak tyle pytań. Wokół mnie,nie ma takich ludzi co się interesują takim trybem życia. Mocno pozdrawiam i ukłon dla Ciebie za poświęcenie tyle pracy. Kinga
Marlena napisał(a):
Kingo, niewykluczone, że anoreksja mogła pozostawić ślad w organach, w końcu głodziłaś je okrutnie. Dieta witariańska jest bardzo pomocna leczniczo, jednak nie dla każdego jest ona sposobem na całe życie, a w polskim klimacie o to jest szczególnie trudno. Ja latem robię sobie wstawki witariańskie (albo Raw Till4) ale zimą mój organizm woła o ciepłe jedzenie (oprócz oczywiście świeżo wyciskanych warzywnych soków, świeżych owoców i smakowitych sałatek, bo te spożywam cały rok każdego dnia) i je dostaje. To on jest moim żywieniowym guru i tylko jego słucham. 🙂 Nie ma jednej diety dobrej dla każdego.
Adam napisał(a):
Marleno.
Podsuwam temat, który być może był na blogu, a jak nie to myślę, że warto się nad nim pochylić. Dieta i zasady żywienia dla osób po wycięciu woreczka żółciowego – i generalnie z problemami trzustkowo – kamicowo – żołądkowymi /bo żołądek dostaje przy tych problemach obuchem i tworzy się jeden wielki problem. Często /niestety/ kamica powstaje mimo w miarę zdrowego odżywiania. Po atakach bólu /trzustka, kamienie, żółtaczka mechaniczna, itp/ najczęściej ze strachu decydujemy się na zabieg udrożnienia przew. żółciowych i usunięcia woreczka. Ale co później? Skąd i jakie tłuszcze jak nie ma woreczka? Czy dalej można jeść zielone sałaty i z czym? Co jest jednocześnie lekkostrawne i może być bezpieczne jako dieta w takim przypadku, a zarazem optymalne jeśli chodzi o podaż minerałów i witamin? Może jest jakaś książka /rekomendowana/ lub masz informacje na ten temat?
Pozdrawiam
Adam
Marlena napisał(a):
Sięgnij może po książkę dr Sandry Cabot „Jak w sposób naturalny zachować swój pęcherzyk żółciowy oraz jak postępować gdy został usunięty” – tam znajdziesz interesujące Cię informacje.
Agnieszka napisał(a):
Witam serdecznie. Jestem stałą czytelniczką Pani artykułów, za które bardzo dziękuję. Wnoszą one duże bogactwo do wiedzy o żywieniu i nie tylko :-).
mam pytanie związane z siemieniem lnianym: czy zmielone siemię lniane można mieszać także z surowymi warzywami np. marchewką, czy selerem, pomidorem?
czy tylko z owocami wraz z jogurtem lub białym serem 0% tłuszczu? Bardzo dziękuję za odp. Pozdrawiam ciepło i życzę wspaniałych pomysłów na artykuły 🙂
Marlena napisał(a):
Zmielone siemię jest bardzo uniwersalne i można je mieszać z czym nam tylko przyjdzie do głowy.
robomir napisał(a):
Witam wszystkich. W starożytnych przekazach wszystkich kultur są podane dwie właściwe dla człowieka diety. Tłuszczowa dieta kapłańska i dieta węglowodanowa dla mas. Jedyną zasadą żywieniową powinno być nie łączenie tych dwóch paliw. Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Dzisiaj jest jakby odwrotnie: wysoko wykształceni trzymają się węglowodanów (i dobrze wiedzą czemu to robią), a niczego nie świadome masy dają się nabierać na twierdzenia, że kapłani kiedyś obżerali się tłuszczem 😉
Mama napisał(a):
Witam Marlenko!
Przepraszam, że nie w temacie.
Proszę cię o poradę, bo jak nie ty to kto. Byłam z synek u okulisty, ma wade na dzień dzisiejszy -1,75. w roku 2015 miał -0,5. Sporo mu przez ten rok urosło ale i on dużo urósł w wieku 12 lat ma 170 cm wzrostu. Podobno nie ma sposobu na tą wadę, rośnie z dzieckiem i tak do 20 lat sobie będzie rosła, no to oczywiście przeraziliśmy się, skoro za rok tyle urosło to co będzie dalej. Wiadomość nic na to nie poradzimy, musimy się z tym pogodzić mnie całkowicie dobija. Nie ma na to lekarstwa, nie ma witamin, nie ma co szczególnego jeść, bo to nic nie da -usłyszałam. Marlenko jak mu pomóc, strasznie cię proszę, na pewno coś wpływa na wzrok, na pewno można to dietą, suplementacją wspomóc, chociaż troszkę, żeby to się nie pogłębiało tak szybko. A odnośnie ogólnie rośnięcia chciałabym mu tez jakąś multiwitaminę kupić czy coś mogłabyś mi polecić, Marlenko dobrego naturalnego, polecanego przez ciebie kupię i spokojnie mu będę podawać niezależnie od ceny.
Jeszcze pytanie z innej beczki, był syn na obozie przez dwa tygodnie, na co dzień używa aparatu na zęby, na obóz mu nie dałam, bałam się, że może zgubić, zniszczyć. Wrócił zdrowy, założył aparat na noc i w ciągu dnia zaczął narzekać na gardło, być może to aparat. Pytałam lekarki czym to myć dezynfekować, kazała myć tylko pastą do zębów. Podpowiedź ty mi w czym to wymoczyć, włożyłam teraz do wody z octem jabłkowym, ale nie wiem czy to wystarczy a nie chcę, żeby ciągle się nadkażał. Nie wiem tez czy nie zniszczę aparatu i jak długo moczyć to w occie, cały dzień?
Czytając komentarz powyżej Marlenko zapewniam, będę czekać cierpliwie na odpowiedź, rozumiem wszystko, doceniam i ogromnie szanuję za wszystko co robisz. Staram się nie pisać ale jestem tu non stop i ogromnie jestem szczęśliwa, że do ciebie trafiałam.
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Czegoś jednego cudownego nie jestem w stanie polecić bo tego nie ma. Każdy by chciał połknąć sobie tableteczkę i mieć magicznie kłopot z głowy. W pewnym sensie medycyna konwencjonalna to odwieczne ludzkie marzenie realizuje rozdając magiczne tableteczki na każdą możliwą przypadłość. No może z wyjątkiem właśnie pogarszającego się wzroku. Na jego pogorszenie ma wpływ wiele czynników i dieta jest jednym z nich – mamy mnóstwo badań odnoszących się do substancji mających wpływ na poprawę wzroku, więc jeśli lekarz mówi, że „tego nie da się poprawić dietą” to należy zapytać go na jakiej podstawie tak sądzi: czy istnieją dowody naukowe na brak poprawy wzroku dietą? Raczej wręcz przeciwnie, np. poprawić wzrok może beta-karoten zawarty w marchwi i pomarańczowych oraz zielonych warzywach, również luteina i zeaksantyna (znowu zielone warzywa), również antocyjany (warzywa i owoce fioletowe i niebieskie), bardzo ważne dla wzroku są poza tym kwasy Omega-3 i witamina E (znowu zielone warzywa, plus orzechy włoskie, migdały, nasiona chia, ryby morskie). Jeśli dziecko nie jada tych rzeczy w dużych ilościach każdego dnia to skąd niby ma wziąć te substancje? Najlepszym suplementem będą regularnie pite naturalne soki warzywne (z marchwi pomarańczowe oraz z zielonych warzyw soki zielone).
Odnośnie dezynfekcji aparatu to roztwór octu lub roztwór wody utlenionej. W aptece są też gotowe środki do czyszczenia i dezynfekcji protez i aparatów, ale grom wie co tam w nich siedzi za chemia 😉
Mama napisał(a):
Marlenko ale się ładnie rozpisałam i wszystko mi przepadło, no nic, wystąpił błąd z mojej winy i dałam cofnij i przepadło
Jeszcze raz, dziękuję bo nie pomyślałam o wodzie utlenionej, na pewno to zrobię, a do apteki nie pójdę, bo jakoś zwyczajnie mam dość wszelkiej maści lekarzy i aptek, póki mogę chce radzić sobie sama.
Wychodząc od okulistki czułam wściekłość i bezradność, nigdy ci ci lekarze nie pomogą, tylko recepta na nowe szkła i za pół roku znowu po nowe, brrr. Ale tak wewnętrznie czułam nadzieję i coś mnie pocieszało, bo przecież wiedziałam, że nie jestem sama, że mam Marlene, może ona pomoże, dziękuję że zawsze odpiszesz, że zawsze pomożesz, że jesteś. Pamiętam jak pisałaś raz, że tobie na oczy pomogło mleko migdałowe, ja mleka nie robię, no właśnie dlaczego, kurcze czemu jeszcze tego mleka nie robię, nie mogę się zabrać za to, jak to mleko zrobić, ale migdały, orzecha brazylijskiego nerkowce jemy codziennie, leżą sobie w kuchni i na przegryzkę każdy sobie zabiera. Będę pilnować żeby starszy szczególnie to jadł. Chia od niedawna tez jemy teraz dodaje do koktajli, na przemian z siemieniem lnianym. Chciałam zapytać czy mogę od teraz dodawać i chia i siemię mielone jednocześnie. I czy to chia to faktycznie musi napęcznieć czyli zostawić np w koktajlu na te 15 minut, bo dzieci zawsze jak koktajl gotowy to nie czekają tylko zjedzą taki od razu wymieszany, z twardym chia, czy ma to Marlenko jakieś znaczenie. Jsak mieliśmy swoją sałatę lodową czy masłową, miksowałam ją z czym popadło, teraz już nie mam sałaty więc kupuję szpinak i obecnie maliny, banany, arbuz, śliwki, wszystko co mam w danym momencie miksuje i takie koktajle im robię, Marlenko w myśl tego tekstu powyżej czy dobrze robię, że do tego koktajlu dodaję łyżkę oleju kokosowego.
Jeszcze jedno może błahe pytanie i nie na temat ale bardzo mnie to nurtuje, bo nie wiem jak do dziecka przemówić, co może być przyczyną obgryzania paznokci, syn jak dostanie kare to potrafił przez 3 miesiące nie obgryzać, teraz wrócił z obozu ja patrze a ten znowu ma wygolone paznokcie, ja nie rozumiem go a on też nie potrafi wytłumaczyć dlaczego to robi, czy to jest niedbalstwo, lenistwo brak walki ze sobą, nerwowość, czy dokuczenie mamie a raczej sobie czy może jednak poważniejsza przyczyna np coś organizmowi brakuje.
Przepraszam że akurat tobie zawracam tym głowę, lekarka rodzinna pomogła mi tyle, że kazała malować mu paznokcie nie wiem czym, bo oczywiście tego nie kupiłam, muszę go oduczyć w inny sposób.
Marlenko jeszcze pytanie oprócz marchwi pomarańczowe warzywa to co np. co kupować. Przyznam się, że więcej marchwi piliśmy zimą wiosną, teraz jest tyle tego jedzenia że jakoś wybieraliśmy to co sezon przynosi, właśnie zastanawiam się kiedy nam się np leczo przeje. Boję się że teraz latem za mało jem węglowodanów, chleb praktycznie przestał dla mnie istnieć, żadnej wędliny nie miałam w ustach od pół roku. Dwa razy w tygodniu jakaś zupka z ryżem bądź kaszą i własnie boję się, że mało tych węglowodanów, ale nie mam ich kiedy jeść bo ciągle chce mi się jeść te warzywa i owoce i w cale głodna nie chodzę. Dzisiaj zapowiedziana jest szakszuka i wszyscy się cieszą, a ja nie mogę się doczekać. Po twoim nowym wpisie, muszę wypróbować czy takie warzywka np z ryżem. Póki co po takiej patelni warzyw to wszyscy chodzimy najedzeni.
Serdecznie pozdrawiam i cierpliwie czekam w kolejce na odpowiedzi.
Marlena napisał(a):
Nie wiem czy czytałaś książkę „Superodporność” dra Fuhrmana, ale warto zapamiętać co jeść aby być zdrowym: akronim brzmi G-BOMBS (Greens, Beans, Onions, Mushrooms, Berries, Seeds), co na polskie tłumacz przetłumaczył jako SZCZJG (strączki, zielenina, cebulowe, ziarna, jagody, grzyby). Każda z tych grup pokarmów ma udokumentowane badaniami naukowymi działanie wspierające zdrowie i odporność. Jedząc te grupy pokarmowe nie ma problemu z brakiem np. węglowodanów, tam wszędzie są zarówno węglowodany jak i aminokwasy, jak i kwasy tłuszczowe.
Pomarańczowe warzywa oprócz marchwi to są np. bataty, papryka, dynia. Chia może być dodana w każdym momencie, jeśli zostawia się ją na dłużej w koktajlu to powiększa ona objętość swoich ziarenek ponieważ chłonie wodę. Nie ma potrzeby dodawania do koktajlu żadnego oleju. Jeśli lubisz smak kokosa dodaj wiórków kokosowych.
Mama napisał(a):
Marleno dziękuję ci za odpowiedź, jak zwykle bardzo mi pomagasz, czyli niesłuszne były moje obawy, że może mi brakować węglowodanów, skoro w wakacje zajadamy same warzywa i owoce, bo jest ich masa i ochota na nie też jest ogromna. To super dzięki ci Marlenko, jak zrobi się zimno na pewno zmieni się i ochota na inne jedzenie, tak to pewnie działa.
Nie pomyślałam o tym fakt, po prostu wiórka kokosowe, sezam zamiast olei, super. Marlenko podpowiadaj, przypominaj, tłuc na okrągło do naszych głów, tak strasznie ludzie żyją w niewiedzy, tak strasznie potrzebujemy pomocy.
Marleno jeśli mogę mieć do ciebie jeszcze jedną prośbę, trochę mi wstyd, zastanawiam się co jest nie tak, że po takim okresie jarzynowo-warzywnym mam braki. Tak wiem znowu tylko mnie się wydaje, że jest ok, badania pokazują co innego. Zrobiłam kontrolną morfologię, być może gorszy wynik jest też spowodowany tym, że robiłam pod koniec miesiączki, nie wiem czy to ma wpływ, pewnie też. Mam na minusie HGB 11,9 i MCH 26,4, a żelazo na poziomie 7.0 – czyli chyba niskie, czy to znowu anemia, bo ja trafiłam do ciebie jak miałam całą listę prawie na dość poważnym minusie, lekarz na mnie krzyczał a ja nieświadoma tego ze w ogóle mam anemię i nie wiem nawet ile z nią chodziłam. Potem dwa lata było fajnie, teraz ten wynik, nie wiem czy mam się znowu martwić, kurcze czego mi brakuje, czy to ciągle braki żelaza, a czuję że coś jest nie tak bo bez przerwy od tamtej anemii np. wypadają mi włosy, nie mogę tego zahamować, łykałam biotebal, solgar dość długo, piłam pokrzywę przez cały kwiecień, maj, czerwiec, teraz robię często pesto z pietruszki z twojego przepisu (ciężko to przełykam, moja zmora z dzieciństwa, specyficzny dla mnie smak, ale mówię sobie że jest wspaniała i potrzebna moim włosom i jem, człowiek wszystko by zrobił, żeby tylko pomogło). Marleno czy znajdziesz chwilę, żeby mi pomóc wyjaśnić, jeśli przypuszczasz co może być powodem, brakiem i jak to uzupełniać napisz mi, czego mi konkretnie brakuje, gdzie to żelazo szczególnie jest, jedzenie, zioła, cokolwiek.
Syn badania ma ok oprócz jednego minusa HCT 40.6 czyli jemu czego może brakować, okropnie teraz rośnie, przerósł mnie, nie wiem czy na wszelki wypadek mu nie włączyć jakiś witamin, może tej firmy solgar, co byś mi podpowiedziała.
Trochę mi łysko, raczej byłam szczupła ale teraz dużo jeszcze zeszczuplałam, ważę 54 kg mając wzrostu 162cm, znajomi mnie się pytają co ja robię, jaka to dieta, ja mówię to nie dieta, jem wszystko nie jestem na żadnej diecie, to Marlena i jej blog. Szkoda że nie jest tak pięknie jak mi się wydawało, bo wyniki mnie zmartwiły, troszkę racji pewnie mają ci co mi mówią, że przesadzam, że się głodzę, chociaż to nie prawda, chodzę najedzona, mnie to się wydaje, że ja cały czas coś jem. Muszę wyłapać to co mój organizm potrzebuje, co mu najlepiej służy, co jeszcze mu nie dostarczam, liczę że mi pomożesz, muszę, muszę dla siebie, dla rodziny.
Słyszałam ostatnio, że ocet jabłkowy prowadzi do anemi, tak mi przez głowę przechodzi czy ja nie przesadzam, bo leje ten ocet wszędzie gdzie się da, na surówki, sałatki. Zgodnie z tym artykułem powyżej teraz wiem, że źle robię ale sałatę lodową ze śmietaną i octem jabłkowym, i odrobiną cukru potrafię zjeść całą główkę i nie potrzeba mi do tego nic więcej, to połączenie strasznie mi smakuje, ubolewam że muszę się tego oduczyć. Wracając do octu być może to bzdury ale chciałam się ciebie fachowca Marlenko zapytać czy aby nadmiar octu jabłkowego może szkodzić?
Dziękuję za wszystkie odpowiedzi, pozdrawiam
Marlena napisał(a):
HGB dopiero poniżej 11 jest alarmujące, a żelazo poniżej 6,6 – póki co jesteś w niskiej normie, ale w normie, podobnie jak Twoja waga – masz prawidłowe BMI.
Warto jeść więcej czerwonych owoców, nie wiedzieć czemu poprawiają obraz krwi. Porzeczka, malina, truskawka, poziomka, granat, grejfrut, winogrona, arbuz, wiśnie i czereśnie, jabłka, żurawina, dzika róża itp. a także owoce o których myślimy, że są warzywami, np. pomidory czy czerwona papryka. Dobre są też czerwone buraki. I ogólnie wszystko co krwiste w kolorze działa dobrze na krew 🙂
Jeśli jeszcze może Ci coś trochę pomóc rozjaśnić sytuację, to przy niedokrwistości z niedoboru żelaza znalazłam taką oto poradę, którą w swojej książce „How to Get Well: Handbook of Natural Healing” zawarł dr Paavo Airola. Doradza on dołączyć do menu:
– buraki (zarówno jako sałatka jak i sok wyciskany, świetnie smakuje wyciśnięty np. z jabłkiem i marchewką)
– ziarno sezamu (szczególnie czarny sezam ma dużo żelaza) i słonecznika
– melasy (trzcinowa, karobowa)
– daktyle i rodzynki
– granat i sok z granatów
– banany, morele, borówki, czarna porzeczka, czerwony grejfrut, śliwki
– pomidory świeże i sok pomidorowy
– pietruszka zielona
Produkty jak buraki, melasa i sezam/słonecznik muszą znaleźć się na talerzu obowiązkowo codziennie, uzupełnione o białka z roślin strączkowych i produktów pełnoziarnistych (mogą być bezglutenowe). Reszta rotacyjnie lub codziennie jak kto lubi.
I unikać blokowania przyswajania żelaza przez zawierające kofeinę kawę, herbatę i napoje gazowane typu cola (ale to już pewnie wiesz) oraz wykluczyć napoje wyskokowe (w tym piwo).
Witaminy i suplementy:
– suplement żelaza (tylko pod kontrolą lekarza)
– witamina C co najmniej 1500 mg (wzmaga przyswajanie żelaza z pożywienia)
– B- complex forte (high potency) lub:
– wit. B12 od 25-50 mcg
– wit. B6 od 50-100 mg
– kwas pantotenowy do 100 mcg
– kwas foliowy 0,5-1 mg
– PABA (witamina B10, kwas para-aminobenzoesowy) do 50 mg
Zioła:
mniszek lekarski, żywokost, czarna porzeczka, kozieradka pospolita, liść maliny, kelp (algi).
Mama napisał(a):
Marlenko i powiedź czy Ty nie jesteś wspaniała. Dziękuję Ci, wiem jak teraz postępować i na co robić nacisk. Dlaczego żaden lekarz nie zrobił mi takiego wykładu jak Ty teraz, mam pielęgniarki w rodzinie, nikt a nikt mnie nie nauczył jak żyć, co jeść, co tak naprawdę jest najważniejsze aby być zdrowym, dopiero Ty Marleno, dopiero TY i dziękuję Ci za to. Jak się domyślasz z używek już całkowicie zrezygnowałam, żadna kawa, coli to nigdy nie lubiłam, tak samo jak piwa, nie cierpię tej goryczy, ale wino od wielkiego dzwona wypiję, ale staram się jak najmniej i tak jest to może 4 razy w roku, jakieś Święta czy imieniny. Kawę piję tylko inkę z przyprawami i to bez mleka, wszyscy mówią jak ja mogę kawę bez mleka, a ja dumna mówię, że mogę i jeszcze mi smakuje, trzeba było sobie wszystko w głowie poprzestawiać i zmienić przyzwyczajenia. Marleno uczę się cały czas np nie mam pojęcia co to jest ta melasa, pierwsze słyszę. Tak samo już szperam w internecie o co chodzi z piciem liści malin, jestem w szoku a ja malin mam tyle w ogrodzie i co roku wycinamy i wyrzucamy te pędy, jestem zdruzgotana. Czy z ziół np o mniszka lekarskiego chodzi Ci też o liście, też suszyć i pić, bo ja np. robię ale tylko miodek z kwiatów? Generalnie czy w temacie ziół wszystko co mi podałaś to odnośnie liści (porzeczki czarne też liście), po prostu jestem w szoku co ja się dowiaduję, dzięki kochana. Po przeczytaniu odnośnie syna, od tygodnia soki marchwiowe wróciły do nas i właśnie dołączam do nich imbir, jabłka i buraczki bo mam swoje, pyszny soczek tak jak napisałaś. Smutno, że jesień ale z drugiej strony cieszę się bo będę więcej w domu przebywać i mieć czas na kuchnię.
Czy czarny sezam to inaczej czarnuszka? Dlaczego przez jedzeniem wskazane jest podprażenie sezamu czy słonecznika?
Wszędzie czytam i ze strachem stwierdzam że błędem jest że nie jem produktów strączkowych, bo nie umiem, nie wiem co mogę z tego zrobić, mam kupione cieciorkę i inne kolorowe grochy i nic leżą bo nie wiem jak się zabrać, nigdy u mnie w domu takich rzeczy się nie jadało, no może fasolka po bretońsku ale to nie moja bajka bo pamiętam ten tłuszcz boczek i inne wędliny a ja wędlin już nie jadam, poza tym nigdy mi to nie smakowało i co ja mam zrobić z tymi strączkami, bób się już skończył i nie ma w mojej diecie tych produktów.
Marleno dziękuję za wszelkie odpowiedzi, nawet za to że sięgałam po informacje i podzieliłaś się nimi ze mną, żeby mi pomóc, bardzo to doceniam i dziękuję. Bardzo dziękuję za wypowiedź odnośnie mojej wagi i badań, podnosi mnie to na duchu, dziękuję Ci że Cię mam.
Marlena napisał(a):
Melasę dostaniesz w sklepach ze zdrową żywnością, jest to naturalny słodzik. Czarny sezam to nie jest czarnuszka, jest to sezam tyle że czarny. Ze strączków można zrobić dosłownie wszystko – od smarowidła lub dipu do warzyw, poprzez zupę (lub dodatek do zupy poprawiający jej smak i sytość), drugie danie (gulasze, potrawki, pieczone pasztety lub kotlety), sos do polewania dań ciepłych, aż po deser (fasolowe ciasteczka czekoladowe są obłędne i na dodatek zdrowe, można jeść bez poczucia winy). Fasolkę po bretońsku można zrobić bezmięsną, jest palce lizać i nawet czuć „wędzonkę” a to za sprawą dodatku czerwonej papryki wędzonej w proszku. Szukaj przepisów na danie wytrawne oraz słodkie w moim e-booku „99 Przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej” oraz na wegańskich blogach (np. https://ervegan.com).
Klaudia napisał(a):
Witam
Chciałabym zakupić skrzyp polny w tabletkach. Czytałam, że powinien to być taki, który został wcześniej poddany procesowi neutralizacji toksyn. Czy zna ktoś konkretną firmę, która oferuje taki skrzyp?
Pozdrawiam
Kasia napisał(a):
Jaką kurację proponujesz dla osób palących i które paliły?
Słyszałam coś o czerwonej kapuście
Puma napisał(a):
Pani Marlenko, mam pytanie odnośnie wody. Dzisiaj słyszałam od siostry, że w telewizji TVN wypowiadała się jakaś pani doktor w sprawie długowieczności w Rosji. Ta tajemnica, to niby picie wody, którą najpierw się zamraża, czy Pani coś o tym słyszała lub czytała na ten temat.. Taka woda być może nie ma bakterii , ale czy razem z bakteriami nie pozbywamy się minerałów.
Beata napisał(a):
Pani Marleno! Choruję na insulinooporność i nadciśnienie. Od kilku lat bezskutecznie stosuje różne diety. Obecnie spotkałam dietetyczkę, która uważa , że przy tej chorobie należy totalnie wykluczyć węglowodany, a wprowadzić tłuszcze i białka i wówczas będzie zachodzić w organizmie proces spalania tkanki tłuszczowej. Co Pani o tym myśli?
Marlena napisał(a):
Myślę, że dietetyczka powinna przeczytać książkę kogoś, kto profesjonalnie wyprowadza pacjentów z insulinooporności, otyłości, nadciśnienia i cukrzycy, doktora Joela Fuhrmana „Wylecz cukrzycę. Rewolucyjny program żywieniowy zapobiegający chorobie i cofający jej skutki”. Wtedy będzie wiedziała dlaczego całkowite wykluczenie węglowodanów to nie jest najlepszy pomysł.
Basia napisał(a):
Pani Marleno,
ja również jestem wielką fanką i czerpię ogromną inspirację z Pani pracy, którą Pani tu wkłada. Wszędzie piszą o zrzucaniu wagi, a co z osobami ektomorficznymi, jak ja? Od bardzo długiego czasu próbuję przybrać na wadze, również uprawiam jogę i siłownię, aby zbudować masę mięśniową. Jem dużo więcej, aby mieć dodatni bilans energetyczny, obecnie to 3-5 posiłków dziennie. Średnio 4. Zwracam też uwagę na rodzaje posiłków przed i potreningowych. I najważniejsze-moja dieta opiera się głównie na zdrowych węglowodanach, trochę tłuszczu w postaci orzechów, oliwy, avocado itp. Dużo warzyw i owoców (codziennie piję koktajl owocowo-warzywny), od czasu do czasu ekologiczny kurczak (raz na 2-3 tygodnie) czy ryba. Jajka też jem. Ciągle się czegoś nowego dowiaduję i uczę, więc moja dieta jest w ciągłym rozwoju, ale pomimo ogromu jedzenia nie udało mi się znacząco przytyć (2,5 kg masy mięśniowej w ciągu kilku miesięcy to raczej mało). No i ileż można funkcjonować w ciągu dnia na ciągłym „żarciu”, bo trzeba często i bardziej kalorycznie. Mam wręcz wrażenie, że właśnie przy jednoczesnym coraz lepszym samopoczuciu, zdrowym wyglądzie wychudnę jeszcze bardziej na wiór. A takich osób jest na prawdę dużo i myślę, że gdyby zechciała Pani zrobić jakiś obszerniejszy wpis na temat zdrowego „tycia”, to byłby on furorą. To, żeby jeść więcej ziemniaków, kasz, strączków, grochów, niewiele pomogło, trochę tak, ale są to też obszerne posiłki i jest to trochę kłopotliwe. Może otarła się Pani o jakieś bardziej szczegółowe zalecenia dla takich osób, które się zdrowo odżywiają? Informacje znalezione w int. są tak różne i mnie nie satysfakcjonują, bo moja dieta opiera się coraz bardziej na zasadach, którymi kieruje się m.in. Pani. (szczyt wszystkiego, gdy na jakimś kanale pewien kulturysta zalecał objadanie się pizzą i słodyczami). Nie liczę, że mi Pani poda plan dietetyczny 😉 ale może posiada Pani więcej informacji na ten temat? Pozdrawiam serdecznie. B
Marlena napisał(a):
Pizza i słodycze to też jakieś wyjście, ale po co ryzykować zdrowiem, skoro mamy na przykład naturalne bomby kaloryczne takie jak orzechy i suszone owoce? Poza tym przeanalizuj czy na pewno dobrze wchłaniasz to co zjadasz, ponieważ jeśli kiepsko wchłaniasz to z jedzenia choćby najlepszego pożytek niewielki. Wchłanianie zależy zaś w dużym stopniu od mikrobiomu jelitowego. W książce dr Chutkan znajduje się informacja o pewnym ciekawym badaniu: myszom chudym przeszczepiono mikrobiom jelitowy myszy otyłych i zaczęły one tyć mimo, iż dietę dostawały bez zmian. Całkiem możliwe, że działa to też w drugą stronę. Być może Twoja chudość nie wynika z tego że „bo tak już mam”, tylko z innych przyczyn, np. tego co działo się z Tobą podczas porodu, odbyte kuracje antybiotykowe oraz szczepienia jakie otrzymałaś, infekcje jakie przebyłaś, jedzenie jakie jadłaś itd. – to wszystko ma wpływ na populację (rodzaj i ilość) mikrobiomu w jelitach. A mikrobiom z kolei ma wpływ na to czy jesteśmy bardziej skłonni do nadwagi czy do niedowagi.
Swoją drogą jeśli jesteś perfekcyjnie zdrowa to jest to dużo ważniejsze niż zamartwianie się o zbyt małą masę ciała. Nie wszyscy musimy być jednakowo „w średniej normie”, zaś dr Fuhrman nawet zaleca, aby trzymać masę ciała raczej w dolnych granicach prawidłowego BMI (prawidłowe BMI to 18,5-24,99 i jest ono zresztą również TYLKO pewnym wskaźnikiem, sztucznie stworzonym przez człowieka).
Basia napisał(a):
Bardzo dziękuję za Pani czas na odpowiedź. Tu można by wiele opowiadać! Wiele kuracji antybiotykowych przeszłam w dzieciństwie, przy czym rzadko dostawałam je z osłonami. Po jakiejś szczepionce z dziecka żywiołowego, które ciężko upilnować przeistoczyłam się w dziecko, które trzeba wszędzie brać na wózku, bo nie ma siły na chodzenie z mamą po mieście. A kto wtedy mówił o szkodliwości szczepionek? Nikt. Mama sama instynktownie wiedziała co zaszkodziło i czasem do tego wraca mimo, że nie ma pojęcia o tym ile teraz się dzieje w okół szczepionek. Ale bardzo zaciekawiła mnie Pani informacją o porodzie. Czy może Pani coś więcej na ten temat powiedzieć?Te myszy to też bardzo ciekawe! O jelita staram się dbać na tyle ile mi pozwala obecna wiedza, czyli jem kiszonki (nie codziennie, bo jeszcze nie wyrobiłam nawyku ale idzie mi coraz lepiej) oraz dbam o prebiotyki (błonnik w płatkach np. orkiszowych no i dużo warzyw ale tu też stara się nie przesadzać żeby nie poszło w drugą stronę-czyli przerost). Na pewno teraz będę bardziej ten temat zgłębiać. Kto wie? Może tu jest pies pogrzebany? Czy może Pani polecić jakąś godną literaturę na temat flory jelitowej? I oczywiście wrócę do wpisów na Pani blogu, bo wiem że ten temat również był poruszany. Dziękuję bardzo za odpowiedź. Jeszcze o jedno proszę- jeśli faktycznie tu jest poblem- ile mniej więcej trwa naprawa flory? Coś czytałam że nawet z rok to może trwać, prawda? W zależności od wielkości problemu.
PS. Już wiem dlaczego co jakiś czas ktoś czuje się urażony, że w końcu zdobył się na dodanie komentarza czy zadanie jakiegoś pytania i Pani nie odpowiada. Bo nie zawsze od razu komentarz widnieje mimo, że są inne kolejne komentarze z Pani odpowiedzią. I wygląda to tak, jakby Pani usunęła daną treść i w ogóle nie odpowiedziała. Oczywiście, ja wiedziałam, że należy poczekać cierpliwie i jeśli komentarz był zgodny z zasadami etyki 😉 to na pewno będzie. Także ludzie- cierpliwości!
Pozdrawiam serdecznie. Bardzo mi Pani pomogła, bo przynajmniej wiem, w którą stronę teraz uderzyć i czego spróbować. Tak więc pytajcie, bo warto. Możemy się tylko od siebie uczyć i z niepopularnej literatury…
Marlena napisał(a):
Zgadza się, nie siedzę na kompie 24 na dobę i z góry dziękuję za zrozumienie 🙂
Jeśli chodzi o lektury to mogę polecić dr Robynne Chutkan „Dobre bakterie” oraz dr Gerard Mullin „Zadbaj o równowagę flory jelitowej”.
Rodzaj porodu ma znaczenie: podczas naturalnego porodu przechodząc przez kanał rodny matki dziecko łyka dobroczynne laktobakterie, które zasiedlają jego przewód pokarmowy, zaś w przypadku porodu cesarką przewód pokarmowy malucha zostaje zasiedlony niestety przez bakterie szpitalne.
Tomek napisał(a):
Dzien Dobry Pani Marleno,
Super artykul, kolejna dawka wiedzy za ktora Wielkie Dzieki. Dodam, ze bardzo lubie Pani strone a artkuly sa napisane skladnie I dobrze sie czyta.
Odzywianiem interesuje sie od niespelna roku wiec jestem na etapie poszukiwan I eksperymentow. Przeczytalem Dr Fuhrmana I staram sie glownie stosowac do jego zalecen, ale czytalem tez pare innych ksiazek miedzi innymi wschodnich sasiadow prof. Michala Tombaka oraz prof. Nieumywalkina. Chcialem zapytac czy zna Pani ich zalecenia odzywiania rozdzielnego oparte o odkrycia Iwana Pawlowa czyli spozywania bialek I weglowodanow osobno. Nie martwi mnie tu schabowy z ziemniakami, bo miesa juz raczej nie jem, ale do pokarmow bialkowych zaliczaja takze rosliny straczkowe oraz sery. Chcial bym rowniez wiedziec co sadzi Pani o ich metodach oczyszczania (przede wszystkim jelita I watroba).
Serdecznie pozdrawiam
Tomek
Marlena napisał(a):
Nie stosuję się do zaleceń radzieckich profesorów, trudno mi zatem powiedzieć cokolwiek, nie mam doświadczeń w tym względzie.
Beata napisał(a):
Marleno! niezwykle cenny artykuł! śledzę Cię bardzo długo i jestem pełna podziwu, na prawdę!
Coraz więcej mi sie rozjaśnia, uwielbiam to uczucie. Jednak jedno mnie jeszcze mąci bo np. zajadałam się często kaszą jaglaną z owocami na wierzchu i nasionami..orzechami..a to tłuszcz…czy to połączenie jest dobre? Beata Pawlikowska ma pełno takich przepisów, zresztą, nie tylko ona ale też inne osoby promujące zdrowy styl życia.
Agnieszka Maciag do shakeów owocowych dodaje nasiona np siemienia lnianego.. to też tłuszcz dodany do węglowodanów.
Powiedz, co o tym sądzisz? nie dodawać nasion do węglowodanów?
Siemienia do shakeów?
Nie sypać sezamem po ryżu?
jeść to oddzielnie?
Przy okazji.. dodajesz do owocowych shakeów jogurty? maślanki czy kefiry??
Marlena napisał(a):
Naturalne źródła kwasów tłuszczowych jak nasiona i orzechy są OK, czy gdzieś napisałam, że jest inaczej? 😉 Spokojnie można nasiona i orzechy łączyć z czym nam się podoba – z sałatką, koktajlem, zupą, potrawką itd.
Nabiał bardzo rzadko na moim stole gości, więc ogólnie rzecz biorąc NIE, nie używam żadnych tam kefirów i maślanek do moich codziennych koktajli.
józef napisał(a):
To ja już nic nie rozumiem, ponoć nowotwory odżywiają się glukozą, więc czy nie powinniśmy przesadzać z węglowodanami?
Marlena napisał(a):
Nie do końca tak jest. Przecież każda komórka naszego ciała wymaga dostaw glukozy, a szczególnie potrzebna jest ona dla mózgu. W terapii Gersona na przykład jest mnóstwo węglowodanów, ale nie ma tłuszczu i nie ma białek zwierzęcych – ludzie zdrowieją pomimo zjadania dużej ilości węglowodanów.
Owszem, mówi się, że „cukier karmi raka” i w pewnym sensie jest to prawda (cukier przetworzony), ale w równym stopniu rak kocha tłuszcz i białko zwierzęce. W książce „Rak prostaty…? Jak sobie pomóc” dr L.M. Jacobs tłumaczy co następuje: „Komórki nowotworowe są do tego stopnia uzależnione od tłuszczu, że wiele z nich samodzielnie buduje kwasy tłuszczowe i podwyższa ich syntazę (FAS).”. Dlatego zwalanie winy jedynie na węglowodany jest zwyczajnie pozbawione podstaw (a ludzie często robią to wrzucając w dodatku do jednego worka np. zarówno cukier stołowy jak i warzywa i owoce, czyli zrównują nie wiedzieć czemu węglowodany proste i złożone, sztucznie wyizolowane oraz te zjadane w oryginalnej postaci jak je Pan Bóg stworzył). Biologia komórek nowotworowych jest złożona i nie można zwalać winy na jeden makroskładnik lub koncentrować się na jednym szlaku metabolicznym.
Beata napisał(a):
Dzięki Marleno:) zapytałam bo czasami człowiek sam nie wie już. Widziałam Cię w paru komentarzach na blogu Pepsi Eliot dlatego ją wspomnę – tam do owoców przyjmowana jest zasada że nie wolno do owoców dodawać żadnych nasion, orzechów itp…
Ale Twoje podejście jest bardzo zdroworozsądkowe i w ogóle ten artykuł jak dla mnie jest niemal kwintesencją tego jak trzeba patrzeć na zdrowe odżywianie:)
Marleno zapytam przy okazji – piszesz, że nabiał bardzo rzadko gości na Twoim stole a co myślisz o kobietach w ciąży, czy one też nie muszą spożywać nabiału? wystarczy np coś co ma wapń np sezam, szpinak itp..niekoniecznie jogurty, mleko…?
Marlena napisał(a):
Chyba mnie z kimś pomyliłaś, bo ja na jej blogu wypowiadałam się może raz, najdalej dwa.
Nabiał ma dużo fosforu, więc paradoksalnie nie jest najlepszym źródłem wapnia na dłuższą metę. Pakując w siebie fosfor blokujemy sobie też wchłanianie nie tylko wapnia ale i magnezu (nie z nabiału, bo w nabiale nie ma magnezu, ale z innych pokarmów). Dzisiaj nie mamy w krajach uprzemysłowionych problemów z niedoborami wapnia w takim stopniu jak z niedoborami magnezu i to magnezu potrzebujemy na gwałt (szczególnie w miarę jak latka lecą), a nie wapnia. Jedząc zieleninę dostarczamy magnezu i wapnia jednocześnie, co jest najlepszym wyjściem. Kobiety w ciąży jedząc zieleninę mają upieczone dwie pieczenie przy jednym ogniu, bo dodatkowo uwolnią się od potrzeby zażywania sztucznego kwasu foliowego – zielenina zawiera mnóstwo naturalnych folianów.
Piotr napisał(a):
Marleno
od jakiegoś czasu śledze Twój blog i przyznam, że do momentu przeczytania tego artykułu byłem przekonany, że jesteś zdania iż biały cukier to zło – zamieścilaś kilka postow na swoim blogu o jego szkodliwości, napisałas poradnik jak odzwyczaić się od słodyczy (w domyśle: ograniczyc spożywanie cukru), więc po przeczytaniu tego artykułu i kilka Twoich wpisów w komentarzach przyznam, że jestem trochę zbity z tropu: jakie jest właściwie Twoje zdanie na temat spożywania białego cukru? Nie jest białą śmiercią jak potocznie się go określa?
Marlena napisał(a):
Proponuję jeszcze raz przeczytać ze zrozumieniem artykuł: nigdzie nie napisałam, że pochwalam spożywanie białego cukru ani też nie zasugerowałam czytelnikom, że jest dla zdrowia korzystny.
Tomasz napisał(a):
Gdzie moge znaleźć książkę o tej diecie, lub jakieś inne źródło?
Axel T napisał(a):
a pro po cukru. To co było do tej pory tajemnicą poliszynela na temat „jak się manipuluje opinią publiczną” właśnie wychodzi na jaw – tutaj link o wpływie cukrowych korporacji w USA na badania nad „nieszkodliwością” cukru na organizm ludzki https://www.dw.com/pl/usa-bran%C5%BCa-cukrownicza-wybiela%C5%82a-szkodliwo%C5%9B%C4%87-cukru/a-19548702
A tu flim na YT też na ten temat pt Dr. Richard Jacoby | The Toxic Effects of Sugar & The Corporate Food Conspiracy
Marlena napisał(a):
No cóż, mamy badania nad „nieszkodliwością” również aspartamu, margaryny i tym podobnych – każda branża przetwórstwa spożywczego ma na tyle duże pieniądze, że udowodni dokładnie to, co jej pasuje: cukier tutaj w tym towarzystwie wcale nikogo nie powinien dziwić 😉
Asia napisał(a):
Mam pytanie. Chciałabym coś na kształt diety zrobić. Całej nie mogę bo karmię malutkie dziecko ale zastanawiam sie dlaczego tylko owoce a nie także warzywa. Gdybym sobie np łączyła w posiłkach ryż z owocem a potem z warzywami oczywiście bez soli to bylby efekt? Oczywiście soki wyciskane do tego. Czy chodzi obyło ze owoce soli nie wymagają a warzywa bez niej sa mdławe? Czy chodzi tylko o glukozę z owoców?
I drugie pytanie o łączenie. Na śniadanie robię dobie płatki owsiane grube Fresana (zalewam wieczorem mlekiem kokosowym) z ziarnami słonecznika dyni i migdałów. Rano dodaje owoc i ziarenka konopne oraz chia. Szczyptę-dwie.
Czy takie połączenie węgli/ tłuszczy/ białka jest dobre? Czy dobrze ze moczę ziarna cała noc?
Marlena napisał(a):
Jeżeli karmisz to raczej nie powinnaś stosować diet eliminacyjnych. To nie jest dobry moment.
Dodatek naturalnych nasion, orzechów czy awokado jest OK. Moczenie nasion jest opcją, nie jest konieczne.
Asia napisał(a):
Nie chcę się odchudzać, chodzi bardziej o powrót do formy i dobre odżywianie. Nie jadam mięsa, zatem zostają mi węglowodany, warzywa i owoce oraz strączki. Ale jak skończę karmienie to chciałabym spróbować ale na samych owocach chyba nie zajadę daleko 😉 stąd pytanie, czy warzywa (cukinia, pieczarka, papryka.. i inne ) z ryżej mogą być opcją. Przeczytałam artykuł 3 razy ale nie rozumiem dlaczego owoce a nie warzywa lub przemiennie? Co maja owoce w sobie, że synergizują z ryżem dając taki efekt? Czy dlatego, że surowe?
Marlena napisał(a):
Owoce mogły być u Kempnera surowe, gotowane – jakiekolwiek. Głównie chodziło o zawartość białek (owoce mają sporo wolnych aminokwasów, ale nie mają tyle białek co warzywa), ponieważ jego dieta na początku była pomyślana dla pacjentów w problemami nerek, dlatego owoce.
Podobnego typu dietę (źródło skrobi+ warzywa, owoce itd.) proponuje dr McDougall. Szczegóły są w jego książce „Zdrowie bez recepty”, pisałam o niej tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/wyzdrowiej-i-schudnij-jedzac-ziemniaki-fasole-chleb-i-ryz/
Z tym, że jego dieta jest ściśle wegańska (trzeba suplementować B12), podczas gdy Kempner w dalszych etapach pozwalał na niewielkie („na niedzielę”) ilości pokarmów odzwierzęcych (jaja, nabiał i białe mięso).
Jeśli chodzi o dobre odżywianie to z moich doświadczeń osobistych wynika, że najlepiej służąca zdrowiu i przy tym doskonale udokumentowana (udowodniona naukowo) jest dieta nutritariańska, którą zaproponował lekarz i żywieniowiec dr J. Fuhrman. Lekturę można zacząć od jego książki „Trzy kroki do zdrowia”, gdzie tłumaczy na czym polega dieta, która w każdej spożywanej kalorii poszukuje przede wszystkim budującej nasze zdrowie i odporność gęstości odżywczej (mikroskładniki), zamiast skupiać się na makroskładnikach albo przesadnie demonizować jakąkolwiek grupę produktów spożywczych (np. produkty odzwierzęce jak czynią to weganie).
Jolka napisał(a):
Bardzo ciekawy art. Proszę o informację, czy dieta ryżowa sprawdziłaby się (oczywiście tylko przez pewien czas, potem owocowo-warzywna) przy niedoczynności tarczycy (zwykłej niedoczynności)?
Marlena napisał(a):
Pojęcia nie mam, dr Kempner nie miał wśród pacjentów ludzi z niedoczynnością tarczycy, więc na ten temat w jego pracach nic nie ma. Natomiast na pewno dr Dąbrowska donosiła o sukcesach w przypadku swojej metody (dieta warzywno-owocowa przeplatana okresami zdrowego żywienia).
Kuna napisał(a):
W swoim czterdziestokilkuletnim życiu, przynajmniej ze 20 lat pozbawione było niemal do zera tłuszczów nasyconych. Oczywiście nie tylko z powodu ich niedoboru zachorowałam;-). Ale niewątpliwie był to jeden z czynników, mający wpływ na utratę zdrowia. Od kilku lat, żywię się w sposób zbilansowany, nie szczędząc sobie tłuszczów nasyconych (ale nie tylko ich). Nie mogłam wprost uwierzyć, gdy zobaczyłam swoje wyniki, w tym lipidogram: wyszedł rewelacyjnie, jak nigdy przedtem! Przepiękny stosunek trójglicerydów do HDL! I nie mam przy tym objawów choroby, a przecież najlepszym markerem zdrowia jest właśnie nasza witalność:-). Masz rację: każdy z nas jest inny i każdemu służyć będzie co innego. Byleby naturalnego, nieprzetworzonego i jak najmniej udziwnionego. Dotyczy to nie tylko tego, co do gęby wkładamy, ale i – jak to w jednym artykule pięknie zresztą napisałaś – na skórę i otoczenie także. Robisz kawał dobrej roboty. Szerzysz wiedzę i umiejętności tak naturalne, tak nieszkodzące i w tak dostępny sposób, że zarzucanie Tobie „niepoprawności” języka czy innych dyrdymałów jest tak naprawdę reakcją, dowodem na „zakorkowanie się” opiniotwórców:-). Poza tym nie można nie polubić kłującej ironii czy sarkazmu, którym – oprócz wiedzy – nafaszerowana jest Akademia. A to świadczy już tylko o witalności. Zdrowej witalności:-)
et napisał(a):
Do: Mama napisał(a):24 sierpnia 2016 at 08:44
Witam,
Nie wiem czy to Pani przeczyta bo sporo po czasie ale może komuś też się przyda. Mój syn nosi okulary od 6 roku życia. Zaczęło się od -0,5 i tak z roku na rok rosło . Teraz w wieku 15 lat ma -5,5. Mieliśmy kilku okulistów i wszyscy na moje zapytania czy można to jakoś zatrzymać, spowolnić robili na mnie duże oczy. Nigdy też nie usłyszałam, że bardziej trzeba zwrócić uwagę na dietę dziecka. Wada miała się pogłębiać do około 20 roku życia. Najczęściej wizyta wyglądała tak: badanie, recepta na mocniejsze szkła i do widzenia. Zaczęłam szukać jakiegoś rozwiązania i czytać(co wzmacnia wzrok itp.). Od roku nie zmienialiśmy okularów na mocniejsze, wg mnie pogłębianie wady się zatrzymało. A co zmieniłam. Od prawie 2 lat syn pije systematycznie sok z marchewki(świeży z wyciskarki), sezonowo kupuje mu bardzo dużo borówek(sproszkowane są prawie w każdym suplemencie tzw. na oczy), podaję mu też witaminę D3 i tran. Reszty za bardzo nie zmieniliśmy bo raczej odżywiamy się dobrze. Na moje pytanie czy wprowadzone zmiany mogły zatrzymać pogłębianie się wady okulista na ostatniej wizycie powiedział, że trudno stwierdzić. Ja jednak uważam, że to właśnie mu pomogło. A nawet jeśli mu to akurat nie pomogło to na pewno nie zaszkodziło. Teraz daje mu też suplement, wydaje mi się, że ma dobry skład(ekstrakt z owoców borówki, drożdże, ekstrakt z aceroli, drożdże selenowe, glukonian cynku, luteina, beta karoten). Myślę, że warto szukać i czytać bo zawsze można coś robić lepiej. Pozdrawiam,
Kasia napisał(a):
I teraz nie wiem czy moje śniadania są zdrowe. Owsianka z jabłkiem, słodkim bananem, małą garścią orzechów, często do tego całe avocado a nawet dodatkowo czasem około pół łyżki oleju kokosowego.
Marlena napisał(a):
Zamiast oleju dodaj po prostu wiórki kokosowe. Moja owsianka wygląda tak, że jako źródła tłuszczu dodaję po garści nasion (dynia, słonecznik), kilka orzechów laskowych oraz po łyżce mielonego na świeżo siemienia lnianego, mielonego ostropestu i łyżkę nasiona chia.
Olej jest całkowicie zbędny i ubogi odżywczo w porównaniu z nasionami czy pestkami. Zresztą same płatki owsiane mają już 7% tłuszczu, co ja mówię nawet sałata i pomidory mają w sobie kwasy tłuszczowe, a nie potrzeba nam ich znowu aż tak wiele do normalnego funkcjonowania (zalecenia współczesnej dietetyki o 30% zawartości tłuszczu w diecie nigdy nie zostały naukowo udowodnione tak naprawdę).
Dodatkowo do owsianki dodaję bogate w antyutleniacze i flawonoidy owoce jagodowe (zimą mrożone – sama robię na zimę taką mieszankę: borówka, jagoda leśna, jeżyna, malina, wiśnia, czarna porzeczka, część owoców mam swoje, część dokupuję).
Awokado zalecana porcja na jeden raz to 1/2 owocu. Ja go nie łączę z owsianką, raczej pasują mi do niej słodkawe owoce.
user1 napisał(a):
Czy łączenie węglowodanów z tłuszczami (np. 50%+50%) ma inne „negatywne” skutki oprócz tycia? W takim razie u osób z niedowagą byłoby to wskazane. Owszem, takie połączenie nie występuje w naturze, ale w celach leczniczych…
Marlena napisał(a):
To nie jest najzdrowszy sposób tycia, podobnie jak najzdrowszym sposobem na szybkie schudnięcie nie jest zażywanie amfy po której niknie apetyt. 😉
Większość osób z niedowagą nie ma niedowagi z powodu braku kalorii, tylko z powodu tego, że nie jest w stanie prawidłowo wchłonąć tego co zjada z powodu uszkodzonej śluzówki jelita, braku enzymów, ograbionej flory jelit, słabej pracy wątroby itd.
user1 napisał(a):
„Większość osób z niedowagą nie ma niedowagi z powodu braku kalorii”
Skąd ta pewność? Mam wrażenie, że jednak osoby ważące więcej faktycznie jedzą więcej. I badania potwierdzają, że najskuteczniejszym sposobem na przytycie jest banalne zwiększenie kalorii.
Marlena napisał(a):
Zgadza się, kalorie grają swoją rolę, jednak brak kalorii to raczej problem krajów rozwijających się, zaś w świecie zachodnim na brak kalorii społeczeństwa nie cierpią, natomiast problemem jest co innego, np. uszkodzone jelita, które nie wchłaniają jak należy. Być może dlatego dr Dąbrowska donosiła, że po odbyciu postu warzywno-owocowego osoby wychudzone po raz pierwszy w życiu zaczęły osiągać prawidłową masę ciała. Wcześniej nie było to możliwe, choć jadły dużo więcej kalorii. Mikrobiom gra bardzo dużą rolę w regulacji masy ciała: gdy myszom otyłym przeszczepiono florę jelitową myszy chudych, to pomimo zjadania tej samej ilości kalorii myszy schudły. Więc za tycie nie tylko odpowiadają same kalorie jak też i vice versa, za niemożność przytycia.
Aga napisał(a):
A co sadzi Pani o glodowkach tylko o wodzie,np. 10,21 dniowych? Tam sie dopiero dzieja cuda.
Marlena napisał(a):
Owszem, ale nie są konieczne dla każdego aż tak długie, a jeśli są potrzebne to najlepiej robić je pod okiem lekarza fastoterapeuty. Profilaktycznie wystarczą posty 24-godzinne raz w tygodniu (np. jemy kolację w czwartek wieczorem i w piątek pijemy tylko wodę aż do kolacji). Zamiast wody można użyć soków warzywno-owocowych ew. świeżych owoców i warzyw jedzonych w całości.
3qm napisał(a):
Zabawny artykuł. Autorka demonizuje tłuszcze i opisuje jakoby wszędzie mówiono o nich, że są dobre a ja zadam pytanie gdzie? W TV o tym mówią? W radio? W gazetach? Chyba nie. Mity wciąż istnieją ale właśnie na temat tłuszczy i cholesterolu. Nikt nie powiedział, że węglowodany są złe ale wysoko przetworzone żarcie zawierające krystaliczną fruktozę. Nie ma już pokarmów, w których nie byłoby fruktozy, glukozy czy mieszanki obu tych cukrów. Nadinterpretacja jakoby węglowodany były szkodliwe na rzecz dobrych tłuszczy, mija się z celem i wprowadza ludzi w błąd. Nie o to w tym chodzi ale o syntetyczne, wyekstrahowane substancje, które są prawdziwą zmorą ludzkości. Gdybyś autorko chociaż o tym wspomniała, artykuł byłby mniej stronniczy i miałby merytoryczny sens a tak jest to kolejny pożal się boże hejt i na (ironicznie chwalone tłuszcze) i na węglowodany.
Marlena napisał(a):
To Ty jesteś zabawny ponieważ chyba nie przeczytałeś tego artykułu ze zrozumieniem. :/
Wiesiek napisał(a):
Pani Marleno proszę o pomoc. Moja mama (83, cukrzyce typu II + osteoporoza+wieńcówka) nie daje się przekonać kiedy mówię jej o szkodliwym działaniu nabiału. W tygodniu wypija 1,5 l kwaśnego mleka i zjada 0,5 kg twarogu (produkty od ekologicznej krowy). Proszę o parę słów komentarza w tej sprawie.
Marlena napisał(a):
To nie chodzi o to czy nabiał jest szkodliwy tylko jakie ilości, jaka jakość itd. Zauważmy, że mamy takie Niebieskie Strefy jak Sardynia i Ikaria, gdzie ludzie w zdrowiu osiągają trzycyfrowe urodziny POMIMO posiadania w menu nabiału. Ale po pierwsze nie są to takie ilości jak opisujesz, a po drugie jest to nabiał nie od krowy, lecz od kóz i owiec.
Wiesiek napisał(a):
Dziękuję za szybką i konkretną odpowiedź. Czy w Twojej książce znajdzie się syntetyczna informacja o normach witamin, które decydują o naszym zdrowiu ? No i kiedy ukaże się ta książka???
Marlena napisał(a):
Książka będzie bardziej zbiorem tego co już jest na blogu, ale również dorzucę jeszcze pewne dodatkowe informacje. Jakie – to niespodzianka. Jeśli chodzi o normy witamin to można wskazać jedynie minimalne ilości potrzebne do przeżycia. Nie można natomiast wskazać sztywnych optymalnych dla zdrowego życia ilości, bowiem na to wpływa zbyt wiele czynników. Na przykład zapotrzebowanie na witaminę C jest inne podczas gdy „coś” nas załapało (np. początek kataru), a inne gdy nic nas nie złapało. Zapotrzebowanie na magnez jest większe gdy się stresujemy. Zapotrzebowanie na witaminy z grupy B się zwiększa gdy kobieta bierze syntetyczną antykoncepcję albo gdy skusimy się na „coś słodkiego” czy kieliszek alkoholu. Jednym słowem nie każdego dnia potrzebujemy tyle samo, nie dla każdej osoby tyle samo jest potrzebne. Tak na sztywno nie da się tego określić, możemy tylko określić minimalne ilości (niestety pech chce, że nazywa się je „zalecaną ilością dzienną”, przez co przeciętny obywatel rozumie, że nie wolno więcej witamin, „bo sobie zaszkodzimy”, co jest oczywiście bzdurą).
Wiesiek napisał(a):
Znowu dziękuję bardzo za wszystkie odpowiedzi. Ufam, że wkrótce przeczytam te dodatkowe informacje-niespodzianki w książce, na którą nie tylko ja oczekuję z wielką nadzieją.
Iga napisał(a):
A czy twoja książka jest planowana w tym roku jeszcze; pytam bo byłby wspaniały materiał na prezenty świąteczne.
Marlena napisał(a):
Igo, nie chciałabym obiecywać. Pracuję nad książką już trzeci rok i końca nie widać, bowiem mogę robić to jedynie z doskoku (nie jestem zawodowym pisarzem, mam pracę, dom, rodzinę i kupę różnych obowiązków, w tym prowadzenie tego bloga, pisanie artykułów, odpowiadanie na komentarze i maile od czytelników itd.).
Zdzisław napisał(a):
Mając lat dwadzieścia parę, przez pewien okres czasu żywiłem się niemal samym makaronem – z braku kasy i czasu na gotowanie i dlatego że lubię makaron. Z tym że to był najczęściej sam makaron, jedynie z ziołowymi przyprawami, paru kroplami magii, do tego surówka z pomidorów albo kiszona kapusta. Dwa razy w tygodniu, robiłem lekki bulion na kawałku piersi kurczaka i zjadałem masę makaronu z tym bulionem, dużo gotowanej marchewki, pietruszki i zielonej natki. I mogę was zapewnić, że nie da się przytyć na takiej diecie, mimo zjadania pół kilograma makaronu dziennie. Co do Daviesa, trzeba mu oddać sprawiedliwość – może i jego dieta jest do d.. niczego, ale odkrył on bardzo ważną rzecz – otóż współczesna pszenica nie jest pszenicą, jest genetycznym mutantem i to w dodatku zupełnie nie znanym i obcym. Dlaczego? Otóż w latach 70-tych obawiano się zbyt szybkiego wzrostu populacji na świecie i możliwej klęski głodu – zaczęto więc eksperymentować na najczęściej uprawianych zbożach by uzyskać większe plony. Ponieważ inżynieria genetyczna jeszcze nie istniała, robiono to w ciemno, stosując metodę prób i błędów. Bombardowano ziarna promieniowaniem różnego typu, zatruwano chemikaliami itp. Oczywiście skutkiem było to że 99.99% roślin ginęło lub ulegało potwornym deformacjom, ale jedna powiedzmy na 100 tys czy milion przetrfała i była większa od normalnej, albo bardzo odporna – następnie je krzyżowano. W ten sposób uzyskano pszenicę która daje wyższe plony i jest bardziej odporna. Jeśli spojrzycie na plony uzyskiwane w latach 60-tych (choć isatniały już wtedy nawozy sztuczne) i te w 80-tych to zobaczycie że nowa pszenica daje plony kilka razy większe. Tylko czy to jeszcze jest pszenica? Co do brzucha – mając lat 50, dość intensywnie ćwiczyłem, jednak mimo godziny dziennie ciężkiego treningu i zrobienia całej 6-tki Weidera miałem niezłą sylwetkę, oprócz brzucha. Mimo rozwiniętych i silnych mięśni, na brzuchu skryte były tzw.oponką – zainspirowany odkryciami Daviesa zrezygnowałem z pszenicy, ale nie z węglowodanów – jadłem dużo żytniego pieczywa, płatków owsianych itp. I wiecie co? Mimo że z koniecznośći (inne zajęcia) przestałem w tym czasie ćwiczyć, oponka zniknęła w ciągu 6 tygodni całkowicie i odsłoniła tzw.sześciopak 🙂
Marlena napisał(a):
No właśnie, węglowodany same w sobie nie tuczą, a o historii tej współczesnej hybrydowej pszenicy pisałam już wcześniej tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/co-z-ta-pszenica/
W ostatniej dekadzie doszła do tego jeszcze jedna „atrakcja” czyli masowe pryskanie tej pszenicy Roundupem w celu dosuszania jej przed zbiorami (praktykowane również przez polskich rolników, co można doczytać na rolniczych forach, gdzie mnożą się zapytania typu „hej, koledzy, ile dajecie na hektar?”). 😉
Tak więc dla współczesnej hybrydowej i (w bonusie) pryskanej glifosatem pszenicy mówię NIE. Zamiast odżywczego ziarna stała się czynnikiem ryzyka wielu chorób, gdy tylko człowiek zaczął przy niej „grzebać” i zmieniać po swojemu.
Co innego stare odmiany (orkisz, płaskurka, samopsza) i pszenica durum (makaronowa) ekologiczna. Jeśli są dobrze tolerowane – to jak najbardziej (pszenica ogółem jest bardzo odżywczym ziarnem).
kaszh napisał(a):
Zły tłuszcz zły tłuszcz… ale przecież tłuszcz który który mieli ci ludzie też został jakoś spalany, nie wyparował raczej, może dieta beztłuszczowa ale wspomagana tym zgromadzonym:)
Marlena napisał(a):
Ogólnie tłuszcz nie jest zły, tak jak nie jest zły żaden inny makroskładnik odżywczy jak węglowodany czy białka. Nic nie jest złe, bo wszystko jest potrzebne do życia. Sprawa rozbija się o proporcje.
pepcio napisał(a):
Witam.
Bardzo dobry artykuł 🙂 !
Ale mam 3 pytania ( dwa istotne :))
1.Czy wie coś pani na temat 8 tygodni okresu adaptacji ? Skoro człowiek jest genetycznie zaprogramowany na glukozę to skąd i dlaczego 8 tygodni ?
2.Czy podbicie białka ( chude źródła bez popadania w skrajności) u osoby zdrowej i trenującej ma jakieś negatywne następstwa ?
3. Dlaczego bez pomidorów i soków warzywnych ?
Dziekì i pozdro !:)
Marlena napisał(a):
To chyba nie do mnie te pytania. 🙂
Marlena napisał(a):
Witam, jestem zachwycona artykułem. Córka moja ma hashimoto i IO, no i nadwagę co za tym idzie.Jest już totalnie sfrustrowana, bardzo się o nią martwię. Widzę nadzieję w tej diecie, może nieuważnie przeczytałam , ale jak długo powinien trwać 1 etap? Faktycznie funkcjonuję bardzo zmodyfikowane wersje diety, zależy mi na oryginalnym, ówczesnym podejściu.
Bardzo dziękuję za artykuł!!!
Marlena napisał(a):
Ta dieta jak wspomniałam w artykule nie jest dietą do samodzielnego stosowania. Jeśli już to polecam zainteresować się dietą skrobiową dra McDougalla. Jest do nabycia w księgarniach jego książka „Zdrowie bez recepty”.
"zajety" napisał(a):
co do tych obych nie bylbym taki pewien 😉
Ciężka łapa wodza wigwamu napisał(a):
Piszesz o proporcjach w danym pozywieniu naturalnym zapominasz ze człowiek jest wsiozerny i łączy różne pokarmy chyba ze założymy ze jest to albo to zerny ,pozatym zrac 10000 kcal zielska dziennie mając zapotrzebowanie 2500 kcal raczej będziemy tyli a zrac 1500 kcal nabiału i smalcu raczej chudli jednak ?? Żeby niebylo ja wole zielsko tylko pisze ?
Marlena Bhandari napisał(a):
Zgadza się, człowiek jest wszystkożerny. Co do chudnięcia to bilans kaloryczny jest tylko jednym z czynników, można mieć ujemny i nie chudnąć gdy np. szwankuje wątroba albo gdy ktoś zażywa statyny.
Ewa napisał(a):
Hmmm. To ciekawe wszystko. Ale dlaczego nie można było daktyli i tylko jednego banana?
Marlena Bhandari napisał(a):
Takie zasady ustalił dr Kempner.
Lilianna napisał(a):
Bo nie łączyli z tłuszczem