Po publikacji artykułu na temat diety skrobiowej doktora McDougalla odezwały się zaniepokojone głosy niektórych czytelników, a zaniepokojenie to dotyczyło głównie pszenicy (i zbóż ogólnie), wskazanej jako jedno z dopuszczalnych źródeł skrobi w tej diecie (choć dieta oparta na skrobi opracowana przez dra McDougalla nie polega bynajmniej na jedzeniu tego co indywidualnie komuś nie służy, a spośród wielu źródeł skrobi można wybierać takie, które nam odpowiadają zarówno kulturowo jak i zdrowotnie).

Na antypszeniczne (czy mówiąc szerzej: antyzbożowe) nastawienie wielu ludzi mogła wpłynąć słynna książka dra W. Davisa „Dieta bez pszenicy”.

Na fali tej książki pojawiła się nagle ni stąd ni zowąd szeroko rozpowszechniana  demonizacja pszenicy oraz innych zbóż (nawet tych bezglutenowych) i ich postrzeganie jako „trucizny”.

Czy mamy zatem bać się pokarmów spożywanych przez naszych przodków? Wypada może w tym miejscu zacytować filozofa ks. prof. Józefa Tischnera: „Góralska teoria poznania mówi, że są trzy prawdy: święta prowda, tyż prowda i g*wno prowda.”.

Osobiście wolę jednak biblijną miarę prawdy, która nigdy nie zawodzi: poznacie ich po owocach. Owoce zaś naszego postępowania z tym darem natury jakim jest pszenica są mizerne: coraz więcej osób jedzących pszenicę czuje się podle lub nawet przewlekle choruje, a zdrowie odzyskuje dopiero gdy przestanie ją spożywać – choć nie jest celiakiem ani nie ma stwierdzonej alergii na pszenicę czy gluten.

Coraz więcej osób (czasem nawet nie mając o tym pojęcia) cierpi na nieceliakalną nadwrażliwość na gluten lub nietolerancję pszenicy i związane z tym rozmaite choroby (głównie autoimmunologiczne, które stały się plagą naszych czasów).

Tak się składa, że kilka dni temu miał swoją premierę film dokumentalny „What’s With Wheat?” („Co z tą pszenicą?”) i sporo nowych rzeczy dowiedziałam się wysłuchawszy wypowiedzi wielu ekspertów: naukowców, lekarzy, dietetyków,  farmerów oraz zwykłych ludzi, propagatorów zdrowia blogujących w sieci.

Dziś tą wiedzą podzielę się z czytelnikami.

Ogólny przekaz tego filmu jest taki: wina za to, że dużo trudniej niż kiedyś jest nam dzisiaj trawić pokarmy zbożowe leży głównie niestety po naszej stronie.

Nie tylko to cenne ziarno zniszczyliśmy, sztucznie tworząc plenne, wysokoglutenowe krzyżówki (i to z odmian zebranych z różnych miejsc świata – takie krzyżowanie w naturze nie miałoby przecież miejsca), ale jeszcze oprócz tego zaczęliśmy je kompletnie inaczej niż czynili to nasi przodkowie uprawiać i przetwarzać (zaprawianie ziarniaków przed siewem, traktowanie ich sztucznymi nawozami podczas wzrostu, desykacja przed zbiorem, fumigacja po zbiorze, rafinacja i bielenie mąki, potem szybka produkcja pieczywa na drożdżach zamiast powolnej, opartej na naturalnej fermentacji).

Trzeci czynnik będący gwoździem do trumny to nasze nieumiarkowanie: ponieważ mamy teraz w bród pszenicy, to nadużywamy jej, obżerając się nią dzień w dzień przez 365 dni w roku jak nienormalni.

Trudno się z opiniami ekspertów nie zgodzić: pszenicy nie tylko jemy stanowczo zbyt dużo (co nie jest zresztą trudne zważywszy, iż zawiera ona glutenomorfiny, substancje o działaniu uzależniającym), ale też jest ona dzisiaj skandalicznie uprawiana i przetwarzana,.

Chlubnym wyjątkiem tutaj są jedynie jej stare odmiany organicznie czyli „po bożemu” uprawiane  i równie po bożemu przetwarzane (fermentacja!) i spożywane.

Skąd się wzięło tyle taniej pszenicy?

W latach 60-tych FAO (agencja ONZ zajmująca się rolnictwem) opracowało program rozwoju rolnictwa w celu zlikwidowania zjawiska głodu na świecie. Program znany jest pod nazwą „Zielona Rewolucja”.

Zadanie to wykonane zostało przy współudziale agronoma o nazwisku Norman Borlaug, to jemu zawdzięczamy nowoczesną hybrydową pszenicę, którą postanowiono nakarmić głodnych ludzi.

Realizacja programu wymagała m.in. opracowania nowych krzyżówek pszenicy: bardziej plennych i łatwiejszych do uprawy za pomocą zabiegów agrotechnicznych z użyciem nowoczesnych środków chemicznych, o łodydze krótszej, lecz za to większej ilości ziarniaków na każdej z nich.

Za swoje zasługi w ratowaniu ludzkości przed widmem głodu Norman Borlaug w 1970 r. otrzymał  Nagrodę Nobla.

 

Odtrąbiono sukces, ale tylko na chwilę: trzy lata później okazało się bowiem, że do opanowania klęski głodu będą nam z pewnością dodatkowo potrzebne jeszcze bardziej wyrafinowane technologie (na których rzecz jasna można zarobić więcej) i zaczęto prace nad transgeniczną żywnością GMO (organizmy zmodyfikowane genetycznie – nie mylić z krzyżowaniem czyli hybrydyzacją), zaś zaledwie rok później (1974 r.) koncern Monsanto wprowadził na rynek specjalnie z tą myślą opracowany magiczny preparat chwastobójczy Roundup, którego głównym składnikiem jest kontrowersyjna substancja o nazwie glifosat.

W  tym czasie wycofywano już w cywilizowanych krajach świata poprzedni „genialny” produkt Monsanto czyli DDT (Azotox, dichlorodifenylotrichloroetan), ponieważ zdołano już udowodnić czarno na białym, iż jest toksyczny.

DDT rozkłada się bardzo wolno, a produkty jego rozkładu jeszcze wolniej, toteż nawet dzisiaj DDT znajduje się wciąż w środowisku i jako substancja rozpuszczalna w tłuszczach odkłada się w tkance tłuszczowej zwierząt oraz zjadających je ludzi, którzy znajdują się na szczycie łańcucha pokarmowego (jednak wtedy ludzkość była tak zachwycona wielce nowoczesnym i absolutnie magicznym DDT, iż jego wynalazcę, chemika Paula Müllera, w 1948 roku nagrodziła Nagrodą Nobla za to epokowe odkrycie).

Jego zaś kolega Norman Borlaug do końca życia (w 2009 r.) był gorliwym obrońcą zarówno stworzonej przez siebie „nowoczesnej” hybrydowej pszenicy jak i później stosowania DDT, a w ostatnich latach również upraw genetycznie modyfikowanych (soja, kukurydza, bawełna, rzepak i burak cukrowy to obecnie główne uprawy transgeniczne), które jego zdaniem tym razem już z pewnością uratują ludzkość przed głodem.

Tak oto pod hasłem „powszechnie dostępnej żywności dla każdego” sprawiono, że za zakup dawnej, dobrej żywności  (nie obarczonej nowoczesnymi agrotoksynami i uprawianej na prawdziwym nawozie zamiast na sztucznym) przeciętny obywatel musi dzisiaj zapłacić więcej, fatygując się ponadto do specjalnego sklepu o nazwie „Zdrowa żywność”.

Jaką żywność sprzedaje się w innych sklepach „spożywczych” można się jedynie domyślać.

Wielkie sieci handlowe też wyczuły pismo nosem i porobiły u siebie alejki typu „zdrowa żywność”.

Glifosat: herbicyd, antybiotyk, biocyd czyli 3 w 1

Oczywiście samo ratowanie ludzi przed widmem głodu jako takie jest chwalebne, poza tym wszyscy rzecz jasna bardzo lubimy ułatwiającą życie nowoczesną technologię, pytanie tylko czy normalne jest ją jeść?

Glifosat wynaleziony specjalnie dla celów upraw genetycznie modyfikowanych szybko został jak się okazało ukochanym herbicydem dla każdego kto coś uprawia, od drobnych działkowców aż po grube ryby agrobiznesu – fenomenalnie zwalcza chwasty blokując u nich pewne szlaki metaboliczne.

Całkiem prawdopodobne, iż wielu z czytających te słowa ma jakiś preparat zawierający glifosat w swoim garażu właśnie w tej chwili (na rynku oprócz preparatu Roundup jest jeszcze kilkadziesiąt innych zawierających glifosat).

Ten flagowy produkt koncernu Monsanto (czasem złośliwie nazywanego Monsatan) wykorzystywany jest niezwykle chętnie nie tylko do niszczenia chwastów, ale również do desykacji zbiorów rzepaku, zbóż (pszenicy, owsa, jęczmienia), często też roślin strączkowych, gorczycy czy kukurydzy. Wielcy producenci nie mogą pozwolić sobie na straty w produkcji – zbiór musi mieć na skupie odpowiednią wilgotność.

Jeśli ktoś ma w tej chwili w kuchni zakupione w zwykłym sklepie spożywczym wyroby produkowane z udziałem tych roślin (pieczywo, makaron, ciasteczka, pizzę, płatki, kaszę, musztardę czy piwo) albo szeroko reklamowany olej rzepakowy (taki zwykły, bez certyfikatu bio) lub też cokolwiek co go w sobie zawiera (np. majonez), to warto mieć świadomość, iż mogą takie produkty zawierać glifosat użyty w celach desykacji.

Jednak nie tylko polscy rolnicy kochają glifosat. Kilka miesięcy temu opublikowano informacje na temat badań piwa na rynku niemieckim z których wynikało, iż spośród badanych w Niemczech piw nie było ani jednego piwa wolnego od glifosatu [5]. Nie sądzę, aby polskie piwo było w tym względzie dużo lepsze. Pizza i piwo to fajne połączenie, ale nie dla zdrowia.

 

Gdy zajrzymy do patentu tej substancji [6] to zobaczymy, iż glifosat został najpierw opatentowany w 1964 r. przez firmę Stauffer Chemical jako czynnik chelatujący minerały, dopiero parę lat później Monsanto odkupiło od nich ten patent i reklamowano go jako herbicyd, a w latach późniejszych glifosat pozyskał patent również jako antybiotyk (co nie dziwi, biorąc pod uwagę jego działanie na drobnoustroje, o czym za chwilę), środek bakteriobójczy i biocyd.

Tym właśnie jest glifosat: chelatorem minerałów, antybiotykiem i biocydem.

O czym mało kto wie, uważając go jedynie za miły w użyciu herbicyd, w dodatku dużo bezpieczniejszy od herbicydów starszej generacji (typu atrazyna) stosowanych wcześniej. Ta niewiedza i beztroska ma jednak swój koszt: jest nim zdrowie współczesnych społeczeństw.

A może jednak jest faktycznie bezpieczny, a kiepskie zdrowie to geny, jak nam chcą wmówić mass media? Nie sądzę. Glifosat to substancja wymyślona przez człowieka, niewystępująca normalnie w przyrodzie, stworzona w laboratorium i nieprzetestowana przez pokolenia naszych przodków (to my tak naprawdę  jesteśmy królikami doświadczalnymi, podobnie jak nasze matki i ojcowie byli nimi kilkadziesiąt lat wcześniej w przypadku DDT).

Reklamowanie glifosatu jako bezpiecznego nie czyni go bezpiecznym, dokładnie tak jak to było wcześniej z DDT: pewien naukowiec aby pokazać gawiedzi jak bardzo to DDT jest bezpieczne dla ludzi, jadł rzeczoną substancję na wizji łyżką w pewnym programie TV, a zapobiegliwy przemysł nawet wyprodukował dla troskliwych matek zachwycająco nowoczesne oraz oczywiście „całkowicie bezpieczne” specjalne tapety do dziecięcego pokoju nasączone DDT, zabezpieczające ich pociechy przed tymi okropnymi robalami roznoszącymi straszliwe choróbska.

Patrząc z dzisiejszej perspektywy to jakiś horror, ale tak naprawdę było, to są fakty historyczne.

tapeta z ddt

Natura nie lubi przy tym próżni. Mamy dzisiaj drobnoustroje odporne już na stosowane (a raczej szeroko nadużywane) przez nas antybiotyki, po szaleństwie z DDT pojawiły się odporne na tę substancję superinsekty, zaś w odpowiedzi na glifosat powstaje coraz więcej odpornych nań superchwastów, o czym z przerażeniem donoszą agronomowie. [3]

Uczymy się zawsze na błędach, to prawda, ale dlaczego jedna lekcja (choćby ta z „bezpiecznym” DDT) nam nie wystarcza? I dlaczego kolejne lekcje kosztować muszą kolejne lata ludzkiego cierpienia, chorób czy niepotrzebnie przyspieszonych  śmierci?

Pojawiły się jednak w sprawie stosowania glifosatu pierwsze jaskółki nadziei: w zeszłym roku Międzynarodowa Agencja Badania Raka (oddział WHO) zakwalifikowała glifosat do grupy 2A czyli do substancji prawdopodobnie rakotwórczej dla ludzi.

Koncern Monsanto jednak nie poddaje się (np. w zeszłym roku zaskarżając do sądu stan Kalifornia, który ośmielił się zaklasyfikować glifosat jako rakotwórczy).

Batalia o glifosat trwa nadal: w tym roku ma zostać opublikowana ponowna ocena glifosatu (szykuje ją amerykańska Agencja Ochrony Środowiska).

Za dwa dni czyli pierwszego lipca wygasa licencja na używanie tego środka – branża rolnicza trzyma kciuki aby się nic w tej kwestii nie zmieniło, bo – jak określił jeden z urzędników  – „Jak na razie nie ma jednoznacznych wyników badań potwierdzających kancerogenne działanie glifosatu. Jest za to niepokój branży rolniczej, która bez tego herbicydu nie wyobraża sobie prowadzenia produkcji na dużą skalę.” [7]

„Nie wyobraża sobie”! No proszę. Ciekawe jak nasi przodkowie bez glifosatu uprawiali ziemię…

Osobiście wychodzę z założenia, że zanim najwyżsi oficjele dogadają się w kwestii bezpieczeństwa glifosatu, to użyję w międzyczasie zarówno całej dostępnej mi wiedzy na temat tej substancji  jak i zwykłego zdrowego rozsądku, który podpowiada mi, aby unikać ekspozycji na glifosat jak ognia.

Co nam może zrobić glifosat?

Wypowiadający się w filmie eksperci wyjaśniali pewne procesy zachodzące w ludzkim ciele po ekspozycji na glifosat, a wynikają one z właściwości chemicznych i budowy molekularnej tej substancji.

Aby zrozumieć w jak wyrafinowany sposób ten popularny herbicyd może uszkadzać nam zdrowie trzeba wiedzieć, że glifosat nie tylko działa bezpośrednio toksycznie na nas (aczkolwiek oficjalnie został zakwalifikowany do grupy IV wśród herbicydów, czyli substancji o małej toksyczności, nie zapominajmy jednak o tamtym panu jedzącym swego czasu „nieszkodliwe” DDT łyżką w telewizji na oczach milionów widzów).

Glifosat jest jeszcze groźniejszą agrotoksyną niż DDT ponieważ działa w sposób jeszcze bardziej wyrafinowany: on niszczy nas niczym koń trojański, a mianowicie zaburza nasz mikrobiom jelitowy.

Problem polega na tym, że glifosat zakłóca szlak kwasu szikimowego [3] – ważny szlak metaboliczny mający miejsce u roślin, grzybów i bakterii. W procesie tym zjadane przez nasz cukry (np. fruktoza, którą zjemy razem z pszenicą czy jakimś owocem) zmieniane są przez nasze bakterie jelitowe kolejno na PEP (fosfoenolopirogronian), który następnie poprzez kolejne przemiany (kwas choryzmowy i antranilinowy) powoduje powstanie aminokwasów aromatycznych jak tyrozyna, fenylalanina czy tryptofan.

szlak kwasu szikimowego a glifosfat

Te z kolei są następnie wykorzystywane do produkcji naszych neuroprzekaźników, hormonów czy witamin (tryptofan na przykład jest niezbędny do produkcji niacyny w ustroju).

Ocenia się, że nawet 90% naszych neuroprzekaźników może być produkowane w jelitach z udziałem bakterii.

Nasze jelita są ściśle związane z naszym mózgiem i stan tego narządu jest zależny od stanu jelit oraz małych pracowitych przyjaciół zamieniających je w fabryczkę produkującą dla nas każdego dnia kluczowe dla prawidłowego funkcjonowania substancje.

Zakłócenie szlaku kwasu szikimowego u naszych bakterii jelitowych może powodować szereg zdrowotnych komplikacji. Bakterie żyjące w naszych jelitach produkują we wspomnianym cyklu kwasu szikimowego szereg substancji o kluczowym znaczeniu dla zdrowia i dobrego samopoczucia: serotonina, dopamina, melatonina, epinefryna, ubichinon (koenzym Q10), witamina K2, foliany i wiele innych.

Gdy więc szlak przemiany kwasu szikimowego zostanie u naszych bakterii jelitowych zaburzony, to możemy liczyć się z tym, że przykładowo:

– możemy popaść w depresję (a także lęki, niepokój) lub co najmniej zmniejszy się nasza jasność myślenia z powodu niedoboru neuroprzekaźników,

– możemy cierpieć na bezsenność z powodu niedoboru melatoniny,

– nasze kości będą bardziej narażone na osteoporozę, a zęby na próchnicę (niedobór witaminy K2, niewłaściwy metabolizm witaminy D),

– możemy mieć dolegliwości związane z zaburzoną przemianą fruktozy jak również pewnych innych węglowodanów (np. rafinozy zawartej w fasoli, laktozy z mleka, fruktanów z pszenicy, jęczmienia, warzyw cebulowych, karczocha, szparagów, bananów).

W normalnych warunkach gdy zjemy pokarm zawierający cząsteczki tych cukrów, to nasze bakterie jelitowe używając szlaku kwasu szikimowego rozkładają bezproblemowo owe cukry na potrzebne dla naszego zdrowia związki, jednak gdy w paradę wejdzie im glifosat (jak pokazano na rycinie powyżej) – dalsze przemiany cząsteczek PEP zostają zablokowane, zatem zaczynają się one gromadzić, a nadmiar PEP zaburza jeszcze bardziej funkcjonowanie naszych bakterii.

W tej sytuacji nie ma mowy o poprawnym rozkładaniu fruktozy czy innych węglowodanów, które wędrują dalej do jelita grubego, gdzie zaczynają fermentować, powodując wzdęcia, biegunki, gazy itp.,

– pojawią się pogorszone parametry fizjologiczne np. zwiększony poziom LDL cholesterolu („złego”), ponadto nierozłożony w takiej sytuacji poprawnie nadmiar cukrów powędruje do wątroby i zostanie przerobiony na tłuszcz, co sprzyja powstawaniu kolejnej zmory naszych czasów: niealkoholowego stłuszczenia wątroby (co ciekawe u cierpiących na niealkoholowe stłuszczenie wątroby lub zespół metaboliczny lekarze niemal zawsze odnotowują jednocześnie takie symptomy jak osłabienie, uczucie zmęczenia, bezsenność czy depresja [4]),

– pojawią się problemy związane ze zwiększoną przepuszczalnością barier jelitowych (tzw. przeciekające jelita) z całą gamą możliwych następstw (choroby autoimmunologiczne na pierwszym miejscu, podwyższenie wskaźników stanu zapalnego),

– pojawić się mogą problemy związane z niedoborami pewnych minerałów, które glifosat wiąże do postaci nieprzyswajalnej dla naszego ustroju np. mangan, bor, cynk, żelazo (jego własności chelatujące wynikają z pierwszego patentu),

– zaburzenia pracy mikrobiomu mogą wpłynąć na zablokowanie enzymów detoksykacyjnych (glutation, CYP450), przez co zwiększa się ryzyko rozmaitych chorób, w tym nowotworów.

Złe owoce, zła pszenica?

Natura nie stworzyła złej pszenicy. Ani szkodliwych dla nas owoców jadalnych. Jak widać to nie sama w sobie fruktoza zawarta w owocach (całych owocach, bo natura tworzy całe) jest „zła” ani też nie sama w sobie pszenica.

Organizm człowieka zdrowego bez przeszkód radził sobie z trawieniem i przyswajaniem tych pokarmów, z korzyścią dla własnego zdrowia. Nasi przodkowie jadali owoce (nie owocowe soki czy izolaty fruktozowe, lecz całe owoce, wraz ze skórką) oraz pszenicę bez szwanku, a nawet z korzyścią dla zdrowia.

Spójrzmy jednak prawdzie w oczy: tradycyjny chleb na zakwasie naszych przodków był nie tylko ze starych odmian pszenicy uprawianych organicznie (bo kiedyś niczego przecież nie uprawiało się inaczej jak ekologicznie), on był też przaśny, czarny i ciężki, a jeden bochenek musiał starczyć na tydzień, nie było dzisiejszego rozbestwienia w postaci bieluśkich, puszystych i chrupiących pszennych bułeczek upieczonych na drożdżach, po które ochoczo skacze się codziennie bladym świtem do pobliskiego spożywczaka.

To były te same pokarmy, ale nie takie same: brakowało w nich też cząsteczek glifosatu – kolejnego cichego złodzieja zdrowia współczesnych czasów.

Co nam pomaga w trawieniu węglowodanów?

Jak się wydaje to bifidobakterie pomagają nam w trawieniu węglowodanów. W przypadku zbóż współuczestniczą w rozłożeniu glutenu (będącego białkiem) na poszczególne aminokwasy, które następnie ciało może wykorzystać.

Paradoksalnie właśnie spożywanie pszenicy (ponieważ zawiera ona dokarmiające bifidobakterie fruktany) może powodować zwiększanie się populacji bifidobakterii w jelitach człowieka, podobne działanie ma surowe mleko matki (czy to matki ludzkiej w przypadku niemowląt, czy też zwierzęcej matki, której mleko potem podkradają dla siebie ludzie dorośli) zawierające tzw. czynnik bifidogenny czyli pewne oligosacharydy pobudzające rozwój bifidobakterii w naszych jelitach.

Ale nie trzeba pić koniecznie w dorosłym życiu mleka! Chlorofil zawarty w zieleninie oraz „zielonej żywności” (chlorella, spirulina, sok z młodego jęczmienia i młodej pszenicy) działa podobnie jak czynnik bifidogenny zawarty w mleku matki.

Jeśli popatrzymy na mieszkańców strefy długowieczności na Sardynii to stwierdzimy, że oprócz olbrzymiej ilości warzyw, zieleniny, roślin strączkowych i owoców spożywają oni również coś, co według przekonań niektórych osób powinno ich zabić: pszenicę oraz mleko (kozie, od kóz łażących po górach i skubiących zielsko).

Na pszenicę gromy ciskać będą zwolennicy diet paleo, a na mleko weganie, każdy podpierając się swoimi argumentami. Sardyńscy stulatkowie tymczasem mają to głęboko w nosie: ich taka dieta nie tylko nie zabija, lecz wręcz przeciwnie!

Nie ważmy się jednak wiernie naśladować sardyńską dietę stulatków w naszych warunkach, używając do tego celu konwencjonalnie uprawianej pszenicy oraz mleka z kartonu. Miliony polskich rodzin codziennie jedzą olbrzymie ilości takiej pszenicy popijając to mleczną konserwą, dzięki czemu przychodnie i szpitale pękają w szwach, ale na stanie się kolejną Niebieską Strefą nie mamy póki co liczyć – zbyt daleko odeszliśmy od natury.

Ekologicznej pszenicy dobrych starych odmian (płaskurka, samopsza, orkisz) trzeba się u nas naszukać (dostępne są w sklepach ze zdrową żywnością), zaś surowego mleka w szklanych butelkach (czy nawet woreczkach) w polskich sklepach nie ma już odkąd weszliśmy do Unii Europejskiej i teraz mamy pasteryzowane.

Wraz z pasteryzacją zniknął z niego też czynnik bifidogenny, a pozostał nic nie warty mlekopodobny biały płyn, po prostu mleczna konserwa. Całe szczęście mamy jeszcze organiczną „zieloną żywność”.

Z powyższych rozważań wniosek nasuwa się taki: ani pszenica ani owoce nie są dla zdrowych ludzi zabójcze same w sobie. Tyle tylko, że aby mogłyby być korzystnym pokarmem człowiek musi dysponować nieuszkodzonymi jelitami, wypełnionymi mnóstwem dobrych bakterii, szczególnie bifidobakterii.

W przeciwnym razie jeśli nasza populacja bifidobakterii jest uszkodzona, to pokarm ten przestaniemy poprawnie trawić – stanie się on dla nas trucizną.

Nietolerancja pszenicy czy nietolerancja glutenu lub mleka nie jest winą tych pokarmów samych w sobie.

Gluten (a konkretnie gliadyna) powoduje co prawda rozluźnianie się pewnych białek pełniących funkcję „uszczelek” pomiędzy komórkami nabłonka jelitowego, lecz u ludzi zdrowych jest to zjawisko mające miejsce jedynie przejściowo – nie dochodzi do „przeciekania” molekuł pokarmowych.

Zobaczmy przy okazji ile grzechów przeciwko naszym bifidobakteriom popełniamy, począwszy od wczesnego dzieciństwa (sztuczne mieszanki dla niemowląt zamiast mleka matki), kolejne kuracje antybiotykowe (antybiotyki przetrzebiają bifidobakterie bardzo mocno), stosowanie pewnych leków (np. pigułek antykoncepcyjnych, antydepresantów), syntetycznych substancji słodzących oraz picie alkoholu i chlorowanej wody.

Z czynników nie związanych z pokarmami i napojami niekorzystnie wpływa na bifidobakterie przewlekły stres (pośpiech, niedosypianie, ciągła presja psychiczna) oraz nadmierna higienizacja.

Lekarz wypowiadający się w filmie „What’s With Wheat” powiedział wprost, że przychodzą do niego pacjenci cierpiący na przewlekłe choroby i po badaniach stolca stwierdza on niejednokrotnie u tych pacjentów zerową ilość bifidobakterii. Zerową!

Jeść zboża czy nie, a jeśli tak to jakie?

Decyzja jeść czy nie jeść należy do każdego z nas z osobna. Niestety przyszło nam żyć w zatrutym, plastikowym świecie, przez co wiele osób może mieć objawy NNNG czyli nieceliakalnej nadwrażliwość na gluten (najczęściej pszenicy, czasem wszystkich rodzajów glutenu, ze wszystkich zbóż), niebędącej ani celiakią, ani alergią pokarmową na gluten (ta różni się tym, że objawy pojawiają się natychmiast, podczas gdy przy NNNG objawy typu wysypka, ból głowy, uczucie rozbicia itp. są opóźnione w czasie o wiele godzin).

Ocenia się, że obecnie  nawet 7 osób na 10 może być dotkniętych tą przypadłością. Jedynym sposobem aby przekonać się czy cierpimy w danym momencie na NNNG jest dieta eliminacyjna, czyli odstawienie wszelkich zbóż na miesiąc (ale bez zastępowania ich przemysłowo przetworzonymi bezglutenowymi gotowcami, najlepiej oprzeć dietę na całościowych produktach, optymalnie jeśli będą one ekologiczne).

 

Jeśli po tym czasie nie odczujemy żadnej poprawy w naszym funkcjonowaniu, a po ponownym wprowadzeniu zbóż do menu żadnego pogorszenia – to możemy sobie tylko pogratulować.

Możliwość trawienia glutenu (pszenicy szczególnie) jest zawsze dobrym probierzem stanu naszych jelit i populacji naszych bifidobakterii. Kto ma z tym problem – może być narażony na nietolerancje.

Oto 10 zasad jakimi ja osobiście kieruję się jeśli chodzi o zmniejszenie ekspozycji na wszędobylski glifosat – antybiotyk, herbicyd i biocyd w jednym.

1. Głosuję portfelem na tych co nie używają glifosatu. Wybieram zboża ekologicznie uprawiane, jeśli pszenica to odmiany stare (płaskurka czyli farro, orkisz, samopsza).

2. Unikam współczesnej pszenicy hybrydowej uprawianej konwencjonalnie: nie wszyscy rolnicy może i desykują ziarna glifosatem jak i nie od razu rzecz jasna padnę trupem po spożyciu kawałka chleba upieczonego z zanieczyszczonej cząsteczkami glifosatu pszenicy, ale… strzeżonego pan Bóg strzeże. 😉

3. Nie przesadzam z ilością – zboża są dodatkiem w mojej diecie, a nie jej podstawą (podstawę u mnie stanowią produkty jeszcze gęstsze odżywczo czyli warzywa i owoce).

4. Dbam o urozmaicenie: nie trzymam się kurczowo jednego rodzaju ziarna, przeplatam je. Każde ziarno ma swoje specyficzne zdrowotne oddziaływanie – inne ma pszenica (i różne jej stare odmiany), inne jęczmień, inne żyto, gryka, quinoa, amarantus, proso czy różne kolory ryżu.

5. Unikam wyrobów robionych na drożdżach czy sodzie – tradycyjny chleb nasi przodkowie piekli na zakwasie rozumiejąc, iż naturalna fermentacja pozwala na przemianę niekorzystnych dla nas związków antyodżywczych w te korzystne.

6. Część warzyw i owoców mam już z własnego ogródka, ale część muszę dokupić. W miarę możności staram się jednak pozyskiwać ekologiczne dary natury. Jeśli mi się to nie uda to kupuję konwencjonalne.

Konwencjonalne warzywa i owoce zawsze myję tym sposobem: [klik]. Jeśli chodzi o pozostałości środków ochrony roślin na dostępnych w handlu warzywach i owocach to polski rynek nie przedstawia się zresztą wcale najgorzej (pisałam o tym tutaj).

Czytelnicy tej witryny wiedzą, że zdrowie odzyskałam jedząc „normalne” warzywa bo do produktów eko nie miałam w tamtym czasie dostępu. Jednak i tak zawsze myję „normalne” warzywa i owoce wspomnianym sposobem (strzeżonego…).

Glifosat jako substancja fosforoorganiczna rozpuszcza się w zasadowym pH. Niestety nie sądzę by był sposób aby usunąć go z mięsa czy nabiału.

7. Nie używam w kuchni oleju rzepakowego ani niczego z rzepaku.

8. Nie używam w kuchni sojowych ani kukurydzianych produktów, które nie mają certyfikatu, iż pochodzą z rolnictwa ekologicznego.

9. Jeśli mam wybór pomiędzy zwykłą bawełną, a bawełną organiczną – wybieram organiczną.

10. Nie jem zwierząt rzeźnych, a to one są głównym „konsumentem” glifosatu. Drób i świnie tuczone są na paszach sojowych pozyskanych z roślin modyfikowanych genetycznie, ponieważ na takich paszach następuje najszybszy przyrost masy ciała oraz najtańszym kosztem (np. 3 kg taniego białka sojowego wystarczy by „wyprodukować” 0,5 kg białka drobiowego). Chcieliśmy mieć nie tylko tani chleb dla wszystkich ale i tanie mięso dla wszystkich. No to mamy.

Dużymi producentami soi paszowej modyfikowanej genetycznie są Brazylia i Argentyna. Polskie Ministerstwo Rolnictwa oficjalnie stwierdza, iż 90-95% śruty sojowej na krajowym rynku to śruta z soi genetycznie modyfikowanej. [8] To oznacza, iż przy uprawie był obficie używany glifosat.

Obecny import pasz GMO z Argentyny szacuje się na 2,3 mln ton rocznie i do roku 2019 ciągle będziemy importować tanią transgeniczną soję z Argentyny zgodnie z zawartymi wcześniej umowami handlowymi.

Potem jedzą to zwierzęta, które z kolei jemy my – ludzie (a bioakumulacji jak wiadomo nie sposób uniknąć, jest to kolejne prawo przyrody niemożliwe do przeskoczenia).

Jeśli już koniecznie MUSISZ jeść zwierzęta, to znajdź kogoś, kto je hoduje „dla siebie” karmiąc prawdziwą paszą naturalną, może się z Tobą podzieli.

Osobiście wybieram warzywa, owoce, nasiona, orzechy i strączki (i to z certyfikatem ekologicznym wtedy gdy tylko mam taką możliwość).

Każda złotówka wydana na produkt pochodzący z uprawy ekologicznej wspiera takich producentów, pokazując jednocześnie „konwencjonalnym” gdzie mogą sobie wsadzić swoją „żywność”.

Oczywiście dużym uproszczeniem byłoby sądzić, że tylko sam glifosat jest winien wszelkim naszym nieszczęściom zdrowotnym, bo tak rzecz jasna nie jest – nasze zdrowie jest przecież wypadkową wielu różnych czynników.

Jednak z pewnością powszechne stosowanie tego środka chemicznego przy dużych konwencjonalnych uprawach jak i w przydomowych ogródkach może być kolejnym klockiem w układance naszego zdrowia.

Polacy obecnie są w czołówce jeśli chodzi o obecność glifosatu w moczu – wykryto go u 70% badanych. Glifosat jest we krwi, w moczu, przechodzi też do mleka matki (ludzkiej lub zwierzęcej). Pomyśl o tym gdy następnym razem wrzucisz na grilla kuszącą wieprzową karkóweczkę zakupioną w sklepie albo podasz dziecku reklamowane w TV paróweczki drobiowe bo przecież mają 90% mięsa.

Mówienie, iż  glifosat jest jakoby bezpieczny ponieważ nie ma jeszcze badań jednoznacznie wskazujących na jego szkodliwość przypomina głoszenie tezy, iż bicie człowieka kijem po głowie jest bezpieczne, ponieważ nie ma jak do tej pory wystarczających dowodów naukowych wskazujących na to, iż jest inaczej.

Do wielu ludzkich umysłów nie jest w stanie dotrzeć ta prosta prawda, że nie jesteśmy w stanie wygrać z naturą, przekupić jej ani jej oszukać (a już na pewno nie na dłuższą metę).

Wypada na koniec dodać, iż przyroda na planecie Ziemia miliardy lat doskonale sobie radziła bez człowieka i nadal sobie w razie czego bez człowieka znakomicie poradzi, ale człowiek bez przyrody i bez planety Ziemia już niekoniecznie.

Film „What’s With Wheat?” jest do obejrzenia za darmo do końca czerwca (wersja językowa angielska) na witrynie https://whatswithwheat.com

Pomocne linki:

1. Kiedy w zbożach potrzebna jest desykacja: [KLIK]

2. Glifosat do desykacji (porady dla rolników): https://www.farmer.pl/produkcja-roslinna/zboza/glifosat-do-desykacji,51782.html

3. Doniesienie Śródziemnomorskiego Instytutu Agronomicznego o znalezieniu na Krecie kolejnego zielska, które uodporniło się na glifosat oraz wyjaśnienie w którym momencie glifosat przerywa szlak kwasu szikimowego: https://www.maich.gr/en/research/sustainable_agriculture

4. Niealkoholowe stłuszczenie wątroby – wypowiedź lekarza, prof. dr. hab. med. Janusza Cianciary, ordynatora Kliniki Chorób Wątroby Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.: https://www.medonet.pl/zdrowie/zdrowie-dla-kazdego,stluszczenie-watroby—choroba-nie-tylko-pijacych,artykul,1665035.html

5. Niemieckie piwo skażone glifosatem: https://www.portalspozywczy.pl/alkohole-uzywki/wiadomosci/niemieckie-piwa-skazone-glifosatem,125914.html

6. Patent na glifosat – jego zastosowanie w kolejnych latach (plik pdf do pobrania): https://www.gmofreepartners.com/wp-content/uploads/2015/04/glyphosate-patents.pdf.

7. Rolnicy nie wyobrażają sobie życia bez glifosatu: https://www.agrofakt.pl/co-z-rejestracja-glifosatu/

8. Hodowcy w Polsce karmią zwierzęta paszą z roślin modyfikowanych genetycznie (a więc uprawianych z niezbędnym użyciem glifosatu): https://marek-kryda.blog.ekologia.pl/importowana-do-polski-transgeniczna-soja-to-lzy,738