Po publikacji artykułu na temat diety skrobiowej doktora McDougalla odezwały się zaniepokojone głosy niektórych czytelników, a zaniepokojenie to dotyczyło głównie pszenicy (i zbóż ogólnie), wskazanej jako jedno z dopuszczalnych źródeł skrobi w tej diecie (choć dieta oparta na skrobi opracowana przez dra McDougalla nie polega bynajmniej na jedzeniu tego co indywidualnie komuś nie służy, a spośród wielu źródeł skrobi można wybierać takie, które nam odpowiadają zarówno kulturowo jak i zdrowotnie).
Na antypszeniczne (czy mówiąc szerzej: antyzbożowe) nastawienie wielu ludzi mogła wpłynąć słynna książka dra W. Davisa „Dieta bez pszenicy”.
Na fali tej książki pojawiła się nagle ni stąd ni zowąd szeroko rozpowszechniana demonizacja pszenicy oraz innych zbóż (nawet tych bezglutenowych) i ich postrzeganie jako „trucizny”.
Czy mamy zatem bać się pokarmów spożywanych przez naszych przodków? Wypada może w tym miejscu zacytować filozofa ks. prof. Józefa Tischnera: „Góralska teoria poznania mówi, że są trzy prawdy: święta prowda, tyż prowda i g*wno prowda.”.
Osobiście wolę jednak biblijną miarę prawdy, która nigdy nie zawodzi: poznacie ich po owocach. Owoce zaś naszego postępowania z tym darem natury jakim jest pszenica są mizerne: coraz więcej osób jedzących pszenicę czuje się podle lub nawet przewlekle choruje, a zdrowie odzyskuje dopiero gdy przestanie ją spożywać – choć nie jest celiakiem ani nie ma stwierdzonej alergii na pszenicę czy gluten.
Coraz więcej osób (czasem nawet nie mając o tym pojęcia) cierpi na nieceliakalną nadwrażliwość na gluten lub nietolerancję pszenicy i związane z tym rozmaite choroby (głównie autoimmunologiczne, które stały się plagą naszych czasów).
Tak się składa, że kilka dni temu miał swoją premierę film dokumentalny „What’s With Wheat?” („Co z tą pszenicą?”) i sporo nowych rzeczy dowiedziałam się wysłuchawszy wypowiedzi wielu ekspertów: naukowców, lekarzy, dietetyków, farmerów oraz zwykłych ludzi, propagatorów zdrowia blogujących w sieci.
Dziś tą wiedzą podzielę się z czytelnikami.
Ogólny przekaz tego filmu jest taki: wina za to, że dużo trudniej niż kiedyś jest nam dzisiaj trawić pokarmy zbożowe leży głównie niestety po naszej stronie.
Nie tylko to cenne ziarno zniszczyliśmy, sztucznie tworząc plenne, wysokoglutenowe krzyżówki (i to z odmian zebranych z różnych miejsc świata – takie krzyżowanie w naturze nie miałoby przecież miejsca), ale jeszcze oprócz tego zaczęliśmy je kompletnie inaczej niż czynili to nasi przodkowie uprawiać i przetwarzać (zaprawianie ziarniaków przed siewem, traktowanie ich sztucznymi nawozami podczas wzrostu, desykacja przed zbiorem, fumigacja po zbiorze, rafinacja i bielenie mąki, potem szybka produkcja pieczywa na drożdżach zamiast powolnej, opartej na naturalnej fermentacji).
Trzeci czynnik będący gwoździem do trumny to nasze nieumiarkowanie: ponieważ mamy teraz w bród pszenicy, to nadużywamy jej, obżerając się nią dzień w dzień przez 365 dni w roku jak nienormalni.
Trudno się z opiniami ekspertów nie zgodzić: pszenicy nie tylko jemy stanowczo zbyt dużo (co nie jest zresztą trudne zważywszy, iż zawiera ona glutenomorfiny, substancje o działaniu uzależniającym), ale też jest ona dzisiaj skandalicznie uprawiana i przetwarzana,.
Chlubnym wyjątkiem tutaj są jedynie jej stare odmiany organicznie czyli „po bożemu” uprawiane i równie po bożemu przetwarzane (fermentacja!) i spożywane.
Skąd się wzięło tyle taniej pszenicy?
W latach 60-tych FAO (agencja ONZ zajmująca się rolnictwem) opracowało program rozwoju rolnictwa w celu zlikwidowania zjawiska głodu na świecie. Program znany jest pod nazwą „Zielona Rewolucja”.
Zadanie to wykonane zostało przy współudziale agronoma o nazwisku Norman Borlaug, to jemu zawdzięczamy nowoczesną hybrydową pszenicę, którą postanowiono nakarmić głodnych ludzi.
Realizacja programu wymagała m.in. opracowania nowych krzyżówek pszenicy: bardziej plennych i łatwiejszych do uprawy za pomocą zabiegów agrotechnicznych z użyciem nowoczesnych środków chemicznych, o łodydze krótszej, lecz za to większej ilości ziarniaków na każdej z nich.
Za swoje zasługi w ratowaniu ludzkości przed widmem głodu Norman Borlaug w 1970 r. otrzymał Nagrodę Nobla.
Odtrąbiono sukces, ale tylko na chwilę: trzy lata później okazało się bowiem, że do opanowania klęski głodu będą nam z pewnością dodatkowo potrzebne jeszcze bardziej wyrafinowane technologie (na których rzecz jasna można zarobić więcej) i zaczęto prace nad transgeniczną żywnością GMO (organizmy zmodyfikowane genetycznie – nie mylić z krzyżowaniem czyli hybrydyzacją), zaś zaledwie rok później (1974 r.) koncern Monsanto wprowadził na rynek specjalnie z tą myślą opracowany magiczny preparat chwastobójczy Roundup, którego głównym składnikiem jest kontrowersyjna substancja o nazwie glifosat.
W tym czasie wycofywano już w cywilizowanych krajach świata poprzedni „genialny” produkt Monsanto czyli DDT (Azotox, dichlorodifenylotrichloroetan), ponieważ zdołano już udowodnić czarno na białym, iż jest toksyczny.
DDT rozkłada się bardzo wolno, a produkty jego rozkładu jeszcze wolniej, toteż nawet dzisiaj DDT znajduje się wciąż w środowisku i jako substancja rozpuszczalna w tłuszczach odkłada się w tkance tłuszczowej zwierząt oraz zjadających je ludzi, którzy znajdują się na szczycie łańcucha pokarmowego (jednak wtedy ludzkość była tak zachwycona wielce nowoczesnym i absolutnie magicznym DDT, iż jego wynalazcę, chemika Paula Müllera, w 1948 roku nagrodziła Nagrodą Nobla za to epokowe odkrycie).
Jego zaś kolega Norman Borlaug do końca życia (w 2009 r.) był gorliwym obrońcą zarówno stworzonej przez siebie „nowoczesnej” hybrydowej pszenicy jak i później stosowania DDT, a w ostatnich latach również upraw genetycznie modyfikowanych (soja, kukurydza, bawełna, rzepak i burak cukrowy to obecnie główne uprawy transgeniczne), które jego zdaniem tym razem już z pewnością uratują ludzkość przed głodem.
Tak oto pod hasłem „powszechnie dostępnej żywności dla każdego” sprawiono, że za zakup dawnej, dobrej żywności (nie obarczonej nowoczesnymi agrotoksynami i uprawianej na prawdziwym nawozie zamiast na sztucznym) przeciętny obywatel musi dzisiaj zapłacić więcej, fatygując się ponadto do specjalnego sklepu o nazwie „Zdrowa żywność”.
Jaką żywność sprzedaje się w innych sklepach „spożywczych” można się jedynie domyślać.
Wielkie sieci handlowe też wyczuły pismo nosem i porobiły u siebie alejki typu „zdrowa żywność”.
Glifosat: herbicyd, antybiotyk, biocyd czyli 3 w 1
Oczywiście samo ratowanie ludzi przed widmem głodu jako takie jest chwalebne, poza tym wszyscy rzecz jasna bardzo lubimy ułatwiającą życie nowoczesną technologię, pytanie tylko czy normalne jest ją jeść?
Glifosat wynaleziony specjalnie dla celów upraw genetycznie modyfikowanych szybko został jak się okazało ukochanym herbicydem dla każdego kto coś uprawia, od drobnych działkowców aż po grube ryby agrobiznesu – fenomenalnie zwalcza chwasty blokując u nich pewne szlaki metaboliczne.
Całkiem prawdopodobne, iż wielu z czytających te słowa ma jakiś preparat zawierający glifosat w swoim garażu właśnie w tej chwili (na rynku oprócz preparatu Roundup jest jeszcze kilkadziesiąt innych zawierających glifosat).
Ten flagowy produkt koncernu Monsanto (czasem złośliwie nazywanego Monsatan) wykorzystywany jest niezwykle chętnie nie tylko do niszczenia chwastów, ale również do desykacji zbiorów rzepaku, zbóż (pszenicy, owsa, jęczmienia), często też roślin strączkowych, gorczycy czy kukurydzy. Wielcy producenci nie mogą pozwolić sobie na straty w produkcji – zbiór musi mieć na skupie odpowiednią wilgotność.
Jeśli ktoś ma w tej chwili w kuchni zakupione w zwykłym sklepie spożywczym wyroby produkowane z udziałem tych roślin (pieczywo, makaron, ciasteczka, pizzę, płatki, kaszę, musztardę czy piwo) albo szeroko reklamowany olej rzepakowy (taki zwykły, bez certyfikatu bio) lub też cokolwiek co go w sobie zawiera (np. majonez), to warto mieć świadomość, iż mogą takie produkty zawierać glifosat użyty w celach desykacji.
Jednak nie tylko polscy rolnicy kochają glifosat. Kilka miesięcy temu opublikowano informacje na temat badań piwa na rynku niemieckim z których wynikało, iż spośród badanych w Niemczech piw nie było ani jednego piwa wolnego od glifosatu [5]. Nie sądzę, aby polskie piwo było w tym względzie dużo lepsze. Pizza i piwo to fajne połączenie, ale nie dla zdrowia.
Gdy zajrzymy do patentu tej substancji [6] to zobaczymy, iż glifosat został najpierw opatentowany w 1964 r. przez firmę Stauffer Chemical jako czynnik chelatujący minerały, dopiero parę lat później Monsanto odkupiło od nich ten patent i reklamowano go jako herbicyd, a w latach późniejszych glifosat pozyskał patent również jako antybiotyk (co nie dziwi, biorąc pod uwagę jego działanie na drobnoustroje, o czym za chwilę), środek bakteriobójczy i biocyd.
Tym właśnie jest glifosat: chelatorem minerałów, antybiotykiem i biocydem.
O czym mało kto wie, uważając go jedynie za miły w użyciu herbicyd, w dodatku dużo bezpieczniejszy od herbicydów starszej generacji (typu atrazyna) stosowanych wcześniej. Ta niewiedza i beztroska ma jednak swój koszt: jest nim zdrowie współczesnych społeczeństw.
A może jednak jest faktycznie bezpieczny, a kiepskie zdrowie to geny, jak nam chcą wmówić mass media? Nie sądzę. Glifosat to substancja wymyślona przez człowieka, niewystępująca normalnie w przyrodzie, stworzona w laboratorium i nieprzetestowana przez pokolenia naszych przodków (to my tak naprawdę jesteśmy królikami doświadczalnymi, podobnie jak nasze matki i ojcowie byli nimi kilkadziesiąt lat wcześniej w przypadku DDT).
Reklamowanie glifosatu jako bezpiecznego nie czyni go bezpiecznym, dokładnie tak jak to było wcześniej z DDT: pewien naukowiec aby pokazać gawiedzi jak bardzo to DDT jest bezpieczne dla ludzi, jadł rzeczoną substancję na wizji łyżką w pewnym programie TV, a zapobiegliwy przemysł nawet wyprodukował dla troskliwych matek zachwycająco nowoczesne oraz oczywiście „całkowicie bezpieczne” specjalne tapety do dziecięcego pokoju nasączone DDT, zabezpieczające ich pociechy przed tymi okropnymi robalami roznoszącymi straszliwe choróbska.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy to jakiś horror, ale tak naprawdę było, to są fakty historyczne.
Natura nie lubi przy tym próżni. Mamy dzisiaj drobnoustroje odporne już na stosowane (a raczej szeroko nadużywane) przez nas antybiotyki, po szaleństwie z DDT pojawiły się odporne na tę substancję superinsekty, zaś w odpowiedzi na glifosat powstaje coraz więcej odpornych nań superchwastów, o czym z przerażeniem donoszą agronomowie. [3]
Uczymy się zawsze na błędach, to prawda, ale dlaczego jedna lekcja (choćby ta z „bezpiecznym” DDT) nam nie wystarcza? I dlaczego kolejne lekcje kosztować muszą kolejne lata ludzkiego cierpienia, chorób czy niepotrzebnie przyspieszonych śmierci?
Pojawiły się jednak w sprawie stosowania glifosatu pierwsze jaskółki nadziei: w zeszłym roku Międzynarodowa Agencja Badania Raka (oddział WHO) zakwalifikowała glifosat do grupy 2A czyli do substancji prawdopodobnie rakotwórczej dla ludzi.
Koncern Monsanto jednak nie poddaje się (np. w zeszłym roku zaskarżając do sądu stan Kalifornia, który ośmielił się zaklasyfikować glifosat jako rakotwórczy).
Batalia o glifosat trwa nadal: w tym roku ma zostać opublikowana ponowna ocena glifosatu (szykuje ją amerykańska Agencja Ochrony Środowiska).
Za dwa dni czyli pierwszego lipca wygasa licencja na używanie tego środka – branża rolnicza trzyma kciuki aby się nic w tej kwestii nie zmieniło, bo – jak określił jeden z urzędników – „Jak na razie nie ma jednoznacznych wyników badań potwierdzających kancerogenne działanie glifosatu. Jest za to niepokój branży rolniczej, która bez tego herbicydu nie wyobraża sobie prowadzenia produkcji na dużą skalę.” [7]
„Nie wyobraża sobie”! No proszę. Ciekawe jak nasi przodkowie bez glifosatu uprawiali ziemię…
Osobiście wychodzę z założenia, że zanim najwyżsi oficjele dogadają się w kwestii bezpieczeństwa glifosatu, to użyję w międzyczasie zarówno całej dostępnej mi wiedzy na temat tej substancji jak i zwykłego zdrowego rozsądku, który podpowiada mi, aby unikać ekspozycji na glifosat jak ognia.
Co nam może zrobić glifosat?
Wypowiadający się w filmie eksperci wyjaśniali pewne procesy zachodzące w ludzkim ciele po ekspozycji na glifosat, a wynikają one z właściwości chemicznych i budowy molekularnej tej substancji.
Aby zrozumieć w jak wyrafinowany sposób ten popularny herbicyd może uszkadzać nam zdrowie trzeba wiedzieć, że glifosat nie tylko działa bezpośrednio toksycznie na nas (aczkolwiek oficjalnie został zakwalifikowany do grupy IV wśród herbicydów, czyli substancji o małej toksyczności, nie zapominajmy jednak o tamtym panu jedzącym swego czasu „nieszkodliwe” DDT łyżką w telewizji na oczach milionów widzów).
Glifosat jest jeszcze groźniejszą agrotoksyną niż DDT ponieważ działa w sposób jeszcze bardziej wyrafinowany: on niszczy nas niczym koń trojański, a mianowicie zaburza nasz mikrobiom jelitowy.
Problem polega na tym, że glifosat zakłóca szlak kwasu szikimowego [3] – ważny szlak metaboliczny mający miejsce u roślin, grzybów i bakterii. W procesie tym zjadane przez nasz cukry (np. fruktoza, którą zjemy razem z pszenicą czy jakimś owocem) zmieniane są przez nasze bakterie jelitowe kolejno na PEP (fosfoenolopirogronian), który następnie poprzez kolejne przemiany (kwas choryzmowy i antranilinowy) powoduje powstanie aminokwasów aromatycznych jak tyrozyna, fenylalanina czy tryptofan.
Te z kolei są następnie wykorzystywane do produkcji naszych neuroprzekaźników, hormonów czy witamin (tryptofan na przykład jest niezbędny do produkcji niacyny w ustroju).
Ocenia się, że nawet 90% naszych neuroprzekaźników może być produkowane w jelitach z udziałem bakterii.
Nasze jelita są ściśle związane z naszym mózgiem i stan tego narządu jest zależny od stanu jelit oraz małych pracowitych przyjaciół zamieniających je w fabryczkę produkującą dla nas każdego dnia kluczowe dla prawidłowego funkcjonowania substancje.
Zakłócenie szlaku kwasu szikimowego u naszych bakterii jelitowych może powodować szereg zdrowotnych komplikacji. Bakterie żyjące w naszych jelitach produkują we wspomnianym cyklu kwasu szikimowego szereg substancji o kluczowym znaczeniu dla zdrowia i dobrego samopoczucia: serotonina, dopamina, melatonina, epinefryna, ubichinon (koenzym Q10), witamina K2, foliany i wiele innych.
Gdy więc szlak przemiany kwasu szikimowego zostanie u naszych bakterii jelitowych zaburzony, to możemy liczyć się z tym, że przykładowo:
– możemy popaść w depresję (a także lęki, niepokój) lub co najmniej zmniejszy się nasza jasność myślenia z powodu niedoboru neuroprzekaźników,
– możemy cierpieć na bezsenność z powodu niedoboru melatoniny,
– nasze kości będą bardziej narażone na osteoporozę, a zęby na próchnicę (niedobór witaminy K2, niewłaściwy metabolizm witaminy D),
– możemy mieć dolegliwości związane z zaburzoną przemianą fruktozy jak również pewnych innych węglowodanów (np. rafinozy zawartej w fasoli, laktozy z mleka, fruktanów z pszenicy, jęczmienia, warzyw cebulowych, karczocha, szparagów, bananów).
W normalnych warunkach gdy zjemy pokarm zawierający cząsteczki tych cukrów, to nasze bakterie jelitowe używając szlaku kwasu szikimowego rozkładają bezproblemowo owe cukry na potrzebne dla naszego zdrowia związki, jednak gdy w paradę wejdzie im glifosat (jak pokazano na rycinie powyżej) – dalsze przemiany cząsteczek PEP zostają zablokowane, zatem zaczynają się one gromadzić, a nadmiar PEP zaburza jeszcze bardziej funkcjonowanie naszych bakterii.
W tej sytuacji nie ma mowy o poprawnym rozkładaniu fruktozy czy innych węglowodanów, które wędrują dalej do jelita grubego, gdzie zaczynają fermentować, powodując wzdęcia, biegunki, gazy itp.,
– pojawią się pogorszone parametry fizjologiczne np. zwiększony poziom LDL cholesterolu („złego”), ponadto nierozłożony w takiej sytuacji poprawnie nadmiar cukrów powędruje do wątroby i zostanie przerobiony na tłuszcz, co sprzyja powstawaniu kolejnej zmory naszych czasów: niealkoholowego stłuszczenia wątroby (co ciekawe u cierpiących na niealkoholowe stłuszczenie wątroby lub zespół metaboliczny lekarze niemal zawsze odnotowują jednocześnie takie symptomy jak osłabienie, uczucie zmęczenia, bezsenność czy depresja [4]),
– pojawią się problemy związane ze zwiększoną przepuszczalnością barier jelitowych (tzw. przeciekające jelita) z całą gamą możliwych następstw (choroby autoimmunologiczne na pierwszym miejscu, podwyższenie wskaźników stanu zapalnego),
– pojawić się mogą problemy związane z niedoborami pewnych minerałów, które glifosat wiąże do postaci nieprzyswajalnej dla naszego ustroju np. mangan, bor, cynk, żelazo (jego własności chelatujące wynikają z pierwszego patentu),
– zaburzenia pracy mikrobiomu mogą wpłynąć na zablokowanie enzymów detoksykacyjnych (glutation, CYP450), przez co zwiększa się ryzyko rozmaitych chorób, w tym nowotworów.
Złe owoce, zła pszenica?
Natura nie stworzyła złej pszenicy. Ani szkodliwych dla nas owoców jadalnych. Jak widać to nie sama w sobie fruktoza zawarta w owocach (całych owocach, bo natura tworzy całe) jest „zła” ani też nie sama w sobie pszenica.
Organizm człowieka zdrowego bez przeszkód radził sobie z trawieniem i przyswajaniem tych pokarmów, z korzyścią dla własnego zdrowia. Nasi przodkowie jadali owoce (nie owocowe soki czy izolaty fruktozowe, lecz całe owoce, wraz ze skórką) oraz pszenicę bez szwanku, a nawet z korzyścią dla zdrowia.
Spójrzmy jednak prawdzie w oczy: tradycyjny chleb na zakwasie naszych przodków był nie tylko ze starych odmian pszenicy uprawianych organicznie (bo kiedyś niczego przecież nie uprawiało się inaczej jak ekologicznie), on był też przaśny, czarny i ciężki, a jeden bochenek musiał starczyć na tydzień, nie było dzisiejszego rozbestwienia w postaci bieluśkich, puszystych i chrupiących pszennych bułeczek upieczonych na drożdżach, po które ochoczo skacze się codziennie bladym świtem do pobliskiego spożywczaka.
To były te same pokarmy, ale nie takie same: brakowało w nich też cząsteczek glifosatu – kolejnego cichego złodzieja zdrowia współczesnych czasów.
Co nam pomaga w trawieniu węglowodanów?
Jak się wydaje to bifidobakterie pomagają nam w trawieniu węglowodanów. W przypadku zbóż współuczestniczą w rozłożeniu glutenu (będącego białkiem) na poszczególne aminokwasy, które następnie ciało może wykorzystać.
Paradoksalnie właśnie spożywanie pszenicy (ponieważ zawiera ona dokarmiające bifidobakterie fruktany) może powodować zwiększanie się populacji bifidobakterii w jelitach człowieka, podobne działanie ma surowe mleko matki (czy to matki ludzkiej w przypadku niemowląt, czy też zwierzęcej matki, której mleko potem podkradają dla siebie ludzie dorośli) zawierające tzw. czynnik bifidogenny czyli pewne oligosacharydy pobudzające rozwój bifidobakterii w naszych jelitach.
Ale nie trzeba pić koniecznie w dorosłym życiu mleka! Chlorofil zawarty w zieleninie oraz „zielonej żywności” (chlorella, spirulina, sok z młodego jęczmienia i młodej pszenicy) działa podobnie jak czynnik bifidogenny zawarty w mleku matki.
Jeśli popatrzymy na mieszkańców strefy długowieczności na Sardynii to stwierdzimy, że oprócz olbrzymiej ilości warzyw, zieleniny, roślin strączkowych i owoców spożywają oni również coś, co według przekonań niektórych osób powinno ich zabić: pszenicę oraz mleko (kozie, od kóz łażących po górach i skubiących zielsko).
Na pszenicę gromy ciskać będą zwolennicy diet paleo, a na mleko weganie, każdy podpierając się swoimi argumentami. Sardyńscy stulatkowie tymczasem mają to głęboko w nosie: ich taka dieta nie tylko nie zabija, lecz wręcz przeciwnie!
Nie ważmy się jednak wiernie naśladować sardyńską dietę stulatków w naszych warunkach, używając do tego celu konwencjonalnie uprawianej pszenicy oraz mleka z kartonu. Miliony polskich rodzin codziennie jedzą olbrzymie ilości takiej pszenicy popijając to mleczną konserwą, dzięki czemu przychodnie i szpitale pękają w szwach, ale na stanie się kolejną Niebieską Strefą nie mamy póki co liczyć – zbyt daleko odeszliśmy od natury.
Ekologicznej pszenicy dobrych starych odmian (płaskurka, samopsza, orkisz) trzeba się u nas naszukać (dostępne są w sklepach ze zdrową żywnością), zaś surowego mleka w szklanych butelkach (czy nawet woreczkach) w polskich sklepach nie ma już odkąd weszliśmy do Unii Europejskiej i teraz mamy pasteryzowane.
Wraz z pasteryzacją zniknął z niego też czynnik bifidogenny, a pozostał nic nie warty mlekopodobny biały płyn, po prostu mleczna konserwa. Całe szczęście mamy jeszcze organiczną „zieloną żywność”.
Z powyższych rozważań wniosek nasuwa się taki: ani pszenica ani owoce nie są dla zdrowych ludzi zabójcze same w sobie. Tyle tylko, że aby mogłyby być korzystnym pokarmem człowiek musi dysponować nieuszkodzonymi jelitami, wypełnionymi mnóstwem dobrych bakterii, szczególnie bifidobakterii.
W przeciwnym razie jeśli nasza populacja bifidobakterii jest uszkodzona, to pokarm ten przestaniemy poprawnie trawić – stanie się on dla nas trucizną.
Nietolerancja pszenicy czy nietolerancja glutenu lub mleka nie jest winą tych pokarmów samych w sobie.
Gluten (a konkretnie gliadyna) powoduje co prawda rozluźnianie się pewnych białek pełniących funkcję „uszczelek” pomiędzy komórkami nabłonka jelitowego, lecz u ludzi zdrowych jest to zjawisko mające miejsce jedynie przejściowo – nie dochodzi do „przeciekania” molekuł pokarmowych.
Zobaczmy przy okazji ile grzechów przeciwko naszym bifidobakteriom popełniamy, począwszy od wczesnego dzieciństwa (sztuczne mieszanki dla niemowląt zamiast mleka matki), kolejne kuracje antybiotykowe (antybiotyki przetrzebiają bifidobakterie bardzo mocno), stosowanie pewnych leków (np. pigułek antykoncepcyjnych, antydepresantów), syntetycznych substancji słodzących oraz picie alkoholu i chlorowanej wody.
Z czynników nie związanych z pokarmami i napojami niekorzystnie wpływa na bifidobakterie przewlekły stres (pośpiech, niedosypianie, ciągła presja psychiczna) oraz nadmierna higienizacja.
Lekarz wypowiadający się w filmie „What’s With Wheat” powiedział wprost, że przychodzą do niego pacjenci cierpiący na przewlekłe choroby i po badaniach stolca stwierdza on niejednokrotnie u tych pacjentów zerową ilość bifidobakterii. Zerową!
Jeść zboża czy nie, a jeśli tak to jakie?
Decyzja jeść czy nie jeść należy do każdego z nas z osobna. Niestety przyszło nam żyć w zatrutym, plastikowym świecie, przez co wiele osób może mieć objawy NNNG czyli nieceliakalnej nadwrażliwość na gluten (najczęściej pszenicy, czasem wszystkich rodzajów glutenu, ze wszystkich zbóż), niebędącej ani celiakią, ani alergią pokarmową na gluten (ta różni się tym, że objawy pojawiają się natychmiast, podczas gdy przy NNNG objawy typu wysypka, ból głowy, uczucie rozbicia itp. są opóźnione w czasie o wiele godzin).
Ocenia się, że obecnie nawet 7 osób na 10 może być dotkniętych tą przypadłością. Jedynym sposobem aby przekonać się czy cierpimy w danym momencie na NNNG jest dieta eliminacyjna, czyli odstawienie wszelkich zbóż na miesiąc (ale bez zastępowania ich przemysłowo przetworzonymi bezglutenowymi gotowcami, najlepiej oprzeć dietę na całościowych produktach, optymalnie jeśli będą one ekologiczne).
Jeśli po tym czasie nie odczujemy żadnej poprawy w naszym funkcjonowaniu, a po ponownym wprowadzeniu zbóż do menu żadnego pogorszenia – to możemy sobie tylko pogratulować.
Możliwość trawienia glutenu (pszenicy szczególnie) jest zawsze dobrym probierzem stanu naszych jelit i populacji naszych bifidobakterii. Kto ma z tym problem – może być narażony na nietolerancje.
Oto 10 zasad jakimi ja osobiście kieruję się jeśli chodzi o zmniejszenie ekspozycji na wszędobylski glifosat – antybiotyk, herbicyd i biocyd w jednym.
1. Głosuję portfelem na tych co nie używają glifosatu. Wybieram zboża ekologicznie uprawiane, jeśli pszenica to odmiany stare (płaskurka czyli farro, orkisz, samopsza).
2. Unikam współczesnej pszenicy hybrydowej uprawianej konwencjonalnie: nie wszyscy rolnicy może i desykują ziarna glifosatem jak i nie od razu rzecz jasna padnę trupem po spożyciu kawałka chleba upieczonego z zanieczyszczonej cząsteczkami glifosatu pszenicy, ale… strzeżonego pan Bóg strzeże. 😉
3. Nie przesadzam z ilością – zboża są dodatkiem w mojej diecie, a nie jej podstawą (podstawę u mnie stanowią produkty jeszcze gęstsze odżywczo czyli warzywa i owoce).
4. Dbam o urozmaicenie: nie trzymam się kurczowo jednego rodzaju ziarna, przeplatam je. Każde ziarno ma swoje specyficzne zdrowotne oddziaływanie – inne ma pszenica (i różne jej stare odmiany), inne jęczmień, inne żyto, gryka, quinoa, amarantus, proso czy różne kolory ryżu.
5. Unikam wyrobów robionych na drożdżach czy sodzie – tradycyjny chleb nasi przodkowie piekli na zakwasie rozumiejąc, iż naturalna fermentacja pozwala na przemianę niekorzystnych dla nas związków antyodżywczych w te korzystne.
6. Część warzyw i owoców mam już z własnego ogródka, ale część muszę dokupić. W miarę możności staram się jednak pozyskiwać ekologiczne dary natury. Jeśli mi się to nie uda to kupuję konwencjonalne.
Konwencjonalne warzywa i owoce zawsze myję tym sposobem: [klik]. Jeśli chodzi o pozostałości środków ochrony roślin na dostępnych w handlu warzywach i owocach to polski rynek nie przedstawia się zresztą wcale najgorzej (pisałam o tym tutaj).
Czytelnicy tej witryny wiedzą, że zdrowie odzyskałam jedząc „normalne” warzywa bo do produktów eko nie miałam w tamtym czasie dostępu. Jednak i tak zawsze myję „normalne” warzywa i owoce wspomnianym sposobem (strzeżonego…).
Glifosat jako substancja fosforoorganiczna rozpuszcza się w zasadowym pH. Niestety nie sądzę by był sposób aby usunąć go z mięsa czy nabiału.
7. Nie używam w kuchni oleju rzepakowego ani niczego z rzepaku.
8. Nie używam w kuchni sojowych ani kukurydzianych produktów, które nie mają certyfikatu, iż pochodzą z rolnictwa ekologicznego.
9. Jeśli mam wybór pomiędzy zwykłą bawełną, a bawełną organiczną – wybieram organiczną.
10. Nie jem zwierząt rzeźnych, a to one są głównym „konsumentem” glifosatu. Drób i świnie tuczone są na paszach sojowych pozyskanych z roślin modyfikowanych genetycznie, ponieważ na takich paszach następuje najszybszy przyrost masy ciała oraz najtańszym kosztem (np. 3 kg taniego białka sojowego wystarczy by „wyprodukować” 0,5 kg białka drobiowego). Chcieliśmy mieć nie tylko tani chleb dla wszystkich ale i tanie mięso dla wszystkich. No to mamy.
Dużymi producentami soi paszowej modyfikowanej genetycznie są Brazylia i Argentyna. Polskie Ministerstwo Rolnictwa oficjalnie stwierdza, iż 90-95% śruty sojowej na krajowym rynku to śruta z soi genetycznie modyfikowanej. [8] To oznacza, iż przy uprawie był obficie używany glifosat.
Obecny import pasz GMO z Argentyny szacuje się na 2,3 mln ton rocznie i do roku 2019 ciągle będziemy importować tanią transgeniczną soję z Argentyny zgodnie z zawartymi wcześniej umowami handlowymi.
Potem jedzą to zwierzęta, które z kolei jemy my – ludzie (a bioakumulacji jak wiadomo nie sposób uniknąć, jest to kolejne prawo przyrody niemożliwe do przeskoczenia).
Jeśli już koniecznie MUSISZ jeść zwierzęta, to znajdź kogoś, kto je hoduje „dla siebie” karmiąc prawdziwą paszą naturalną, może się z Tobą podzieli.
Osobiście wybieram warzywa, owoce, nasiona, orzechy i strączki (i to z certyfikatem ekologicznym wtedy gdy tylko mam taką możliwość).
Każda złotówka wydana na produkt pochodzący z uprawy ekologicznej wspiera takich producentów, pokazując jednocześnie „konwencjonalnym” gdzie mogą sobie wsadzić swoją „żywność”.
Oczywiście dużym uproszczeniem byłoby sądzić, że tylko sam glifosat jest winien wszelkim naszym nieszczęściom zdrowotnym, bo tak rzecz jasna nie jest – nasze zdrowie jest przecież wypadkową wielu różnych czynników.
Jednak z pewnością powszechne stosowanie tego środka chemicznego przy dużych konwencjonalnych uprawach jak i w przydomowych ogródkach może być kolejnym klockiem w układance naszego zdrowia.
Polacy obecnie są w czołówce jeśli chodzi o obecność glifosatu w moczu – wykryto go u 70% badanych. Glifosat jest we krwi, w moczu, przechodzi też do mleka matki (ludzkiej lub zwierzęcej). Pomyśl o tym gdy następnym razem wrzucisz na grilla kuszącą wieprzową karkóweczkę zakupioną w sklepie albo podasz dziecku reklamowane w TV paróweczki drobiowe bo przecież mają 90% mięsa.
Mówienie, iż glifosat jest jakoby bezpieczny ponieważ nie ma jeszcze badań jednoznacznie wskazujących na jego szkodliwość przypomina głoszenie tezy, iż bicie człowieka kijem po głowie jest bezpieczne, ponieważ nie ma jak do tej pory wystarczających dowodów naukowych wskazujących na to, iż jest inaczej.
Do wielu ludzkich umysłów nie jest w stanie dotrzeć ta prosta prawda, że nie jesteśmy w stanie wygrać z naturą, przekupić jej ani jej oszukać (a już na pewno nie na dłuższą metę).
Wypada na koniec dodać, iż przyroda na planecie Ziemia miliardy lat doskonale sobie radziła bez człowieka i nadal sobie w razie czego bez człowieka znakomicie poradzi, ale człowiek bez przyrody i bez planety Ziemia już niekoniecznie.
Film „What’s With Wheat?” jest do obejrzenia za darmo do końca czerwca (wersja językowa angielska) na witrynie https://whatswithwheat.com
Pomocne linki:
1. Kiedy w zbożach potrzebna jest desykacja: [KLIK]
2. Glifosat do desykacji (porady dla rolników): https://www.farmer.pl/produkcja-roslinna/zboza/glifosat-do-desykacji,51782.html
3. Doniesienie Śródziemnomorskiego Instytutu Agronomicznego o znalezieniu na Krecie kolejnego zielska, które uodporniło się na glifosat oraz wyjaśnienie w którym momencie glifosat przerywa szlak kwasu szikimowego: https://www.maich.gr/en/research/sustainable_agriculture
4. Niealkoholowe stłuszczenie wątroby – wypowiedź lekarza, prof. dr. hab. med. Janusza Cianciary, ordynatora Kliniki Chorób Wątroby Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.: https://www.medonet.pl/zdrowie/zdrowie-dla-kazdego,stluszczenie-watroby—choroba-nie-tylko-pijacych,artykul,1665035.html
5. Niemieckie piwo skażone glifosatem: https://www.portalspozywczy.pl/alkohole-uzywki/wiadomosci/niemieckie-piwa-skazone-glifosatem,125914.html
6. Patent na glifosat – jego zastosowanie w kolejnych latach (plik pdf do pobrania): https://www.gmofreepartners.com/wp-content/uploads/2015/04/glyphosate-patents.pdf.
7. Rolnicy nie wyobrażają sobie życia bez glifosatu: https://www.agrofakt.pl/co-z-rejestracja-glifosatu/
8. Hodowcy w Polsce karmią zwierzęta paszą z roślin modyfikowanych genetycznie (a więc uprawianych z niezbędnym użyciem glifosatu): https://marek-kryda.blog.ekologia.pl/importowana-do-polski-transgeniczna-soja-to-lzy,738
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
what napisał(a):
Smutne ze zyjemy w czasach gdzie nas trują a i wielu ludzi zmuszonych jest jeść zywnosc w ktorą tak wiele sie ingeruje. Najczesciej nie mając o tym swiadomosci.
Racjonalna Mama napisał(a):
Zastanawiam się, czy Ci producenci myślą, że ich to nie truje? Że zamkną się w swoich pałacach i uchronią przed tymi truciznami? Przecież wszystko krąży w ekosystemie i nie da się całkowicie wyeliminować zanieczyszczeń. Pieniądze to nie wszystko, a ludzie od wieków o tym zapominają 🙁
Marta napisał(a):
Witam! Staram się zdrowo odżywiać, jem produkty ekologiczne i chciałabym ograniczyć spożywanie zbóż. Jednak nie mam pomysłu co zamiast chleba mogłabym jeść na śniadanie i kolację (obiady są proste do ułożenia- zupa krem albo pieczone warzywa). Czy mogę prosić o jakąś wskazówkę co jeść zamiast chleba? A sam chleb jak często można spożywać (oczywiście mam na myśli tylko pełnoziarnisty, bez dróżdży)? Dziękuję i pozdrawiam serdecznie.
Marlena napisał(a):
Kilka pomysłów na szybkie i zdrowe śniadania: duży zielony koktajl, który robi się migiem (wrzucam do blendera przygotowane poprzedniego wieczoru składniki i naciskam guzik na minutę lub dwie), owsianka (jaglanka, gryczanka) z mnóstwem świeżych owoców (gotuję ją na wodzie z odrobiną mleka roślinnego), budyń z chia (wieczorem wstawiam do lodówki, rano wyciągam gotowe śniadanie do którego tylko dodaję świeże owoce). Więcej pomysłów znaleźć można w moim e-booku „99 przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej”.
Piotr napisał(a):
Witam. Od ponad roku pieczemy z żoną chleb ze skiełkowanej kaszy gryczanej, niepalonej z uprawy ekologicznej. My dodajemy jeszcze różne ziarna (chia, czarnuszkę, wiesiołek) i więcej przypraw koper włoski, kolendrę – wstawiamy do piekarnika na ok 2 godz. z włączoną lampką i podstawiamy dwie świeczuszki do podgrzewaczy, po czym pieczemy ok. dwóch godzin , najpierw na małym ogniu i stopniowo zwiększamy temperaturę do ok 200 stopni C. Ma zrumienioną skórkę. Zaobserwowaliśmy, ze jak za długo rośnie to się później zapada. Taki chleb leży u nas na wierzchu i nie wysycha, niestety na trzeci dzień biorą się za niego bakterie gnilne i robi się w środku lepki jak świeże ciasto. Pieczemy chleb w silikonowej foremce – odpada problem ze smarowaniem blachy i odklejeniem chleba. Po upieczeniu chleba od razu wystawiamy na zewnątrz do wystudzenia. Ma swój specyficzny gryczany posmak, ale można go ukryć sypiąc więcej kminku ok. 2 łyżeczek. Można poeksperymentować z kardamonem, cynamonem, anyżem i innymi zapachami. Polecamy – Piotr i Basia
M. napisał(a):
Ojoj, a ja właśnie najlepiej czuję się podczas postu o (dowolnym) chlebie i wodzie. Jednocześnie mam problemy z zasypianiem odkąd pamiętam więc może właśnie m.in. za dużo glutenu albo glisofatu…? Do tego niedawno bezskutecznie poszukiwałam u siebie źródła obniżonej odporności, ale po wiosennej grypie wielomiesięczny stan zapalny minął jak ręką odjął (tyle, że cukry i smażeniny wyraźnie znów mi nie służą, ot, co jakiś czas wracam do ustawień fabrycznych). Hm, w sumie można pościć też o samej wodzie. 😉 Mam nadzieję, iż taka przegotowana z czajniczka (bez uprzedniego przefiltrowania) się nadaje? Czy lepiej urozmaicić jakąś butelkową?
NotMilk napisał(a):
Mogę potwierdzić na podstawie własnych doświadczeń sprzed pięciu lat, że produkty z mąki pszennej mogą powodować bezsenność. Po odstawieniu wpierw nabiału jadłem w jego miejsce chleb, co spowodowało u mnie okropne wypadanie włosów oraz prawie dwa miesiące bez snu. Czułem się fatalnie i dopiero całkowita rezygnacja z chleba sprawiła że sypiam jak niemowlę. Swoją drogą świetny artykuł Droga Autorko bloga 🙂 Mam nadzieję, że w przyszłości będą tylko sklepy ze zdrową żywnością, bo taki jest przecież cel jedzenia – bycie witalnym 🙂
Marlena napisał(a):
Kto wie czy to nie była wina właśnie chemii (glifosat) którą pszenica była desykowana tuż przed zbiorem. Czy próbowałeś z ekologicznym ziarnem? U mnie ekologiczne zboża nie dają żadnych niemiłych objawów w przeciwieństwie do konwencjonalnych, od których trzymam się najdalej jak to możliwe (począwszy od chleba, kaszy czy makaronu, a skończywszy na wafelkach do lodów). Też myślę, że w przyszłości powinny być w sklepach tylko ekologiczne produkty, ale musimy głosować portfelem (kupować tylko eko) inaczej nie przemówi się do rozumu rolnikom. Zbudzą się dopiero wtedy gdy nikt nie będzie już chciał kupować ich chemicznego pseudożarcia. Nie ma innego sposobu, tu ani prośby ani groźby niczego nie zadziałają, jedynie twarde prawa rynku czyli wzrost świadomości konsumentów głosujących portfelem na to co chcą jeść, a czego nie.
biedna napisał(a):
Artykuł bardzo ciekawy. Niestety mało kogo stac na takie zdrowe jedzenie. Kiedy ma się cztery osoby do wykarmienia, do tego praca, pośpiech i bardzo mało czasu na przygotowywanie skomplikowanych posiłków, biały chleb z marketu bierze górę. Ja na naszą 4 osobową rodzinę wydaję ok 2000zł miesięcznie na samo jedzenie. Nie ma możliwości za ta kwotę kupić produkty BIO z certyfikatami (zwłaszcza warzywa są strasznie drogie) na miesiąc dla 4osobowej rodziny. To bardzo przykre że o przetrwaniu decyduje pieniądz 🙁
Marlena napisał(a):
Nie zgodzę się z Tobą, warzywa są śmiesznie tanie i nie trzeba wcale kupować bio warzyw, ja nie miałam bio i mimo to wyzdrowiałam jedząc zwykłe sklepowe warzywa. Kapusta, buraki, pekinka, jabłka, ziemniaki, marchew, pieczarki, cebula, fasola są tanie cały rok, i różne sezonowe trzeba kupować (np. papryka w sezonie jest po 3,50 za kg a poza sezonem po 15), można mrozić na zapas. Ponadto dobrze jest robić zakupy po południu, sprzedawcy często obniżają wtedy ceny na warzywa. A bez chleba da się żyć: ja prawie wcale nie jem chleba i nawet mi go nie brakuje, jest tyle cudownych pokarmów, naturalnych darów natury, które można sobie smakowicie przygotować, że chleb (a także mięso i nabiał) może dla mnie nie istnieć, choć wcześniej nie wyobrażałam sobie bez niego życia 😉
Ala napisał(a):
Witam. Mam w takim razie pytanie o platki owsiane. Trudno mi sobie wyobrazic sniadanie bez platkow, bo szybkie, bo sycace, bo codziennie inne dzieki owocom. Czy jednak nie sa takie zdrowe ?
Marlena napisał(a):
Owszem, płatki owsiane mogą być zdrowe, ale ponieważ kupując konwencjonalne nigdy nie wiemy czy czasem nie natkniemy się na glifosatową minę – bezpieczniej jest kupować ekologiczne.
Olcha Sosnowa napisał(a):
Płatki owsiane powinno się także moczyć, bo zawierają kwas fitynowy… niestety!
Marlena napisał(a):
Kwas fitynowy jest substancją antyodżywczą i jednocześnie zdrowotną. Taki paradoks. Wszystko zależy od dawki. Duże ilości mogą spowalniać wchłanianie niektórych minerałów (np. gdybyśmy pożarli parę kilo płatków na jedno posiedzenie), ale mniejsze ilości są dobroczynne dla zdrowia. Dlatego nie ma co wpadać w panikę z powodu tej substancji.
Natalia napisał(a):
Smutnych czasów doczekaliśmy,żeby człowiek musiał tak bardzo wgłębiać się w tematy diet,produktów,które kupuje,czytać każdą etykietę,żeby w końcu móc znaleźć coś,co można kupić,co w ogóle można nazwać jedzeniem..a w sklepach jest tego wbrew pozorom naprawdę niewiele.Nawet kupując warzywa i owoce można tylko domyślać się czym zostały potraktowane i co w nich,oprócz tych dobrych składników się znajduje..
Ja również z pszenicą,jak i z pozostałymi zbożami mam problem ponieważ mój organizm źle reaguje na węglowodany czyli niemalże na wszystko.I stąd moje pytanie,Marleno,co jeść oby zjadać ok 2000 kalorii dziennie? Jak to zrobić? Jem niemal same warzywa i owoce,mięso również ale z niego chciałabym zrezygnować,tylko,że ja już jestem wręcz chuda a wiem,że bez tego mięsa moja waga poszybuje jeszcze bardziej w dół.Obawiam się też,że będę zwyczajnie głodna bez czegoś „konkretniejszego”-nie czuję sytości po zjedzeniu samych warzyw czy owoców..
Marlena napisał(a):
Natalio, jeśli kiepsko trawisz węglowodany to z pewnością mikroflora niedomaga. W normalnym stanie rzeczy bowiem rozkłada ona owe składniki bezproblemowo, tak jak napisałam w artykule. Przede wszystkim więc należy popracować nad przywróceniem równowagi mikrobiologicznej w jelitach, a wtedy problem powinien zostać rozwiązany „z automatu”. Mogę polecić bardzo dobre książki na ten temat:
– „Dobre bakterie” autorka dr Robynne Chutkan, lekarz gastroenterolog
– „Zadbaj o równowagę mikroflory jelitowej” autor dr Gerard E. Mullin, lekarz gastroenterolog
W książkach tych znajdują się też plany menu. Niestety póki nie wyhodujesz dobrej populacji bakterii trawiących węglowodany (jedząc odpowiednie pre – i probiotyczne pokarmy, przyjmując dodatkowo probiotyki itd.), to na razie nie ma co marudzić – trzeba jeść to, co na pewno nie powoduje pogorszenia samopoczucia. 😉
Krystyna napisał(a):
Nie na wszystko mamy wpływ, ale staram się jak tylko mogę jeść ekologicznie.
Wprowadziłam wiele zmian w swoim życiu dzięki Tobie.
Dziękuję ,że piszesz i jesteś..
Marlena napisał(a):
Bardzo się cieszę ze zmian, Krystyno. To ja Tobie dziękuję – że odwiedziłaś moją witrynę i zostawiłaś komentarz. Pozdrawiam cieplutko! 🙂
Filip napisał(a):
Coś mi się wydaje, że te informacje to tylko czubek góry lodowej. ://
Jak się ma sprawa z innymi uprawami? Wszystko jest traktowane glifosatem? Co z moją ukochaną kaszą jaglaną? Nie jeść mięsa to rozumiem, bo już umiem. Nie jeść pszenicy też mogę, bo sprawdziłem i faktycznie czułem się lepiej w tym czasie. Ale nie jeść żadnych ziaren, kasz? Tylko te z certyfikatem bio? który też jest podobno słabym zapewnieniem o uprawie danego ziarna?
Bardzo dziękuję za te informacje i pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Proso i gryka też mogą niestety padać ofiarą desykacji. Rolnicy po prostu powariowali 🙁
Tak jak napisałam w artykule – zboża TYLKO z ekologicznych upraw najbezpieczniej jest jadać. Nie stosuje się glifosatu na uprawach ekologicznych. Z warzyw i owoców wiem jak się pozbyć dziadostwa (przynajmniej z powierzchni), ewentualnie można warzywa obrać, ale z prosa czy innego ziarna raczej trudno by było 😉
gajowy napisał(a):
Szkodliwość wielu chemicznych specyfików (w tym wszystkich konserwantów) wynika właśnie ze szkodliwego działania na ludzki mikrobiom. A że jest o działanie pośrednie to producenci moga rżnąć głupa, że według ich badań wszystko jest OK. Bo badają tylko bezpośrednie oddziaływanie czynnika na organizm ludzki.
W Argentynie po wprowadzeniu na szeroką skalę upraw GMO (czyli pryskaniu na potęgę glifosatem/RoundUpem), w przeciągu paru lat liczba zachorowa na raka wzrosła wielokrotnie. Zwłaszcza wśród farmerów. Ale dowodu na szkodliwość – nadal nie ma. Pewno pojawi się dopiero wtedy gdy zostanie już opracowania nowa generacja herbicydów i trzeba ją będzie wypromować.
sagi napisał(a):
a jak z innymi zbozami? to znaczy generalnie jest ze wszystkimi slabo ale w filmie glownie mowia o mutowaniu pszenicy… co z chlebem zytnim? lepiej w ogole sie odzwyczaic od chleba…wiadomo… naprawde przerazajacy jest ten syf dookola ;(
Marlena napisał(a):
Nie chodzi o samą pszenicę, tylko o to jakie cuda ludzkość wyczynia z ziarnem, które ziemia dla nas rodzi. Głównie o karygodne praktyki wielu rolników związane z desykacją zbóż preparatem, który pierwotnie nawet do tego celu nie został stworzony. Tak się składa, że zaburza on skład naszego mikrobiomu jelitowego, będącego strażnikiem naszego zdrowia. Dlatego właśnie najbezpieczniej jest sięgać po ekologiczne wersje tych produktów (zboża, gorczyca, rzepak itd.). To tak w telegraficznym skrócie 😉
sagi napisał(a):
A Pani Marleno czu mozna zaufac ze pieniadze wydane na zboza z certyfikatem sa warte tego? W sensie czy mozna ufac certyfikatom? Na pewno badala Pani ten temat… faktycznie sa kontrolowane takie uprawy?
Marlena napisał(a):
Na pewno takie zboża „po bożemu” uprawiane w Polsce rosną, jako pierwsze (jeszcze dosyć dawno temu) sprawdziłam produkty Fresano i Bioplanet (obydwie firmy mają certyfikaty) i są OK: u mnie probierzem czystości chemicznej zbóż były swego czasu moje palce – jeśli nie dostawałam wyprysku to znaczy że jest OK, a wypryski pojawiały się po spożyciu produktów nawet renomowanych producentów (np. kawy zbożowej Inka, ale wersja Inka BIO już nie powodowała problemów). A oprócz tego produkty zbożowe „starej daty” (jak płaskurka, orkisz czy samopsza) jakie sprawdziłam w użytkowaniu to te produkowane przez gospodarstwo rolne państwa Babalskich. Produkty ich gospodarstwa można zakupić w sklepach ze zdrową żywnością oraz przez internet. Sprzedawane są pod marką „Babalscy”. Po nich również nigdy nie miałam problemów – mimo, że test Food Detective wskazywał mi swego czasu, iż mam nietolerancję jednego zboża (pszenicy) – teraz nietolerancji tej już nie mam (drugi test nie pokazał), a kojarząc fakty: ja po prostu przestałam jeść zboża z konwencjonalnych upraw, więc to nie tyle mogła być wtedy „nietolerancja pszenicy” co nietolerancja glifosatu, który wyjaławiając mi jelita (niczym jakiś nie przymierzając antybiotyk) sprawiał, iż te cząsteczki pszenicy przedostawały się przez nieszczelne jelita do krwi, po czym organizm produkował przeciwciała „przeciwko pszenicy” i test Food Detective je wykrył i pokazał 😉
Więc warto patrzeć na certyfikaty, ale też i obserwować swój organizm. Organizm nigdy nie skłamie. 🙂
Kasia napisał(a):
Ja się odniosę do ekologicznej żywności, alergii i nietolerancji pokarmowych. Szczęście w nieszczęściu – moje małe dziecko od razu dostaje wysypki po chemizowanej żywności. Je gruszki nie-eko, jest wysypany, je gruszki eko – jest wszystko w porządku. I tak ze wszystkim. Jest naszym papierkiem lakmusowym i to on „decyduje” produkty jakich firm je cała nasza rodzina. Na bioplanet się nie zawiodłam, na olejach z złotopolskie też nie, produkty firmy natvita też są ok, do tego lokalnie – logiko w okolicach wrocławia, no i warzywa i owoce z rolnictwa ekologicznego. Nawet te dostępne w lidlu (ostatnio coraz więcej – banany, ziemniaki, marchew, cytryny, naktarynki, cebula, jabłka) są OK. Mojemu dziecku robiłam też test biorezonansem, wyszło wiele „uczuleń”, ale dzisiaj wszystko „znika” i wysypuje go tylko po nieekologicznych produktach. Synek ma 1,5 roku, od 5 miesąca (przez moje mleko) je ekologiczne produkty, i do tej pory nie był chory, nie miał gorączki, żadnych zapaleń uszka czy innych „dziadostw”. Radosny, spokojny, cierpliwy, a jak swędzi – to znaczy, że produkt już więcej nie ląduje w koszyku zakupowym. Przez ostatni rok uczyliśmy się z nim wybierać to, co jest dla nas najlepsze, nadal to robimy, i mogę zapewnić, że to, co ma certyfikat, jest faktycznie lepsze. A objawy u nas? Nam też powoli przechodzą nietolerancje, czujemy się coraz lepiej, jeszcze tylko strączkowe kiepsko trawimy, ale i tak lepiej niż kiedyś. Pozdrawiam wszystkich eko-szukających.
Marlena napisał(a):
Kasiu, w miarę jak naprawiać się będzie mikroflora jelitowe to i „nietolerancje” będą stopniowo sobie szły precz. Baczyć tylko należy, aby o odzyskany skarb dbać potem właściwie. Szkodzą mu syntetyczne substancje chemiczne (w pożywieniu, kosmetykach, lekach, wodzie, powietrzu – ten ostatni czynnik trudniej kontrolować, ale pozostałe dużo łatwiej) oraz infekcje (by się ich ustrzec tak dalece jak to tylko możliwe, należy opracować sobie wielokierunkowy plan dbania o układ odpornościowy) i niestety również stres (presja czasu, złe emocje jak gniew, zawiść, brak przebaczenia itd.).
Zapomniałam napisać w artykule: cebulę też rolnicy chętnie „szatańskim herbicydem” desykują. Cebulę kupuję ekologiczną. I ziemniaki w miarę możności też.
sagi napisał(a):
Bardzo dziekuje za porady! Bede w takim razie zdecydowanie kupowala zboza z certyfikatem 🙂
Natalia napisał(a):
Dzięki Marleno! Zaraz szukam książek i na poważnie biorę się za naprawę moich jelit. Bardzo się cieszę,że jest szansa,że mi to minie;)
Natalia napisał(a):
A jeszcze jedno pytanie,które teraz przyszło mi do głowy,jeśli można-czy jeśli od czasu do czasu skuszę się na owoc,który ma dużo węglowodanów np arbuz,banan,to czy oprócz fizycznych objawów,które mogą się pojawić,szkodzę swojemu zdrowiu?
Może to naiwne pytanie,ale na razie jestem dosyć „zielona” w temacie:D.
Marlena napisał(a):
W pierwszej fazie dr Mullin poleca nie jadać arbuza ani bananów (choć potem już można je jadać, ale początkowo tylko te mało dojrzałe), a dr Chutkan z tego co pamiętam banany pochwalała, ale tylko te maksymalnie jak najbardziej zielone jakie uda nam się dorwać w sklepie (bardziej dojrzałych nie, bo w miarę dojrzewania oporna skrobia będąca jedzonkiem dla jednych bakterii zamienia się w cukry będące jedzonkiem dla innych).
Hanna napisał(a):
Świetny artykuł, który prostuje nasze, jakże pogmatwane, ścieżki odżywiania. Ale, ale Marleno, a co z fitynianami? Nawet zboża z upraw ekologicznych nie są ich pozbawione. Byłabym wdzięczna za kilka słów na ten temat. Serdecznie pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Fityniany zostały ostatnio dosyć znacznie zdemonizowane, do tego stopnia, iż niektórzy mówią o nich „trucizna”, co jest oczywiście dalekie od prawdy. Prawdą jest, że zostały zaliczone do grupy tzw. substancji antyodżywczych, ponieważ tworzyć mogą z niektórymi minerałami nierozpuszczalne sole, przez co minerały te stają się dla nas mniej przyswajalne. Z drugiej strony związki te mają udowodnione działanie prozdrowotne (np. zapobiegają nowotworom). A gdybyśmy popatrzyli na nasze jedzenie to każde z nich praktycznie będzie zawierać jakieś antyodżywcze substancje (np. kasza jaglana ważne źródło krzemu, ale ma goitrogeny uniemożliwiające przyswajanie jodu, warzywa krzyżowe chronią przed rakiem, ale też mają w sobie goitrogeny, szpinak to niezwykle bogate źródło wielu składników jak choćby karotenoidy, kwas foliowy, witamina K, ale z drugiej strony zawiera szczawiany, sushi to doskonałe źródło jodu, ale surowe mięso zwierząt zawiera tiaminazę, enzym unieczynniający witaminę B1 itd… – jednym słowem musielibyśmy żyć powietrzem i miłością gdybyśmy patrzyli tylko i wyłącznie na substancje antyodżywcze. Dieta musi być urozmaicona, wtedy nie dojdzie do negatywnych skutków żadnej z tej substancji. Nikt przecież nie żywi się samym szpinakiem, samym zbożem, samym brokułem czy samym surowym mięsem/rybami. I dlatego nie musimy się zanadto martwić substancjami antyodżywczymi.
Ponadto jeśli chodzi o zboża fermentacja lub kiełkowanie pozwala na pozbycie się substancji antyodżywczych – pisałam o tym w artykule. Również moczenie (fasoli, orzechów) zmniejsza ich ilość. Gotowanie zaś mięsa czy ryby zmniejsza tiaminazę, a gotowanie brokuła czy kapusty zmniejsza ilość goitrogenów itd. – mamy swoje sposoby na cieszenie się naszym jedzeniem bez większego wpływu substancji antyodżywczych krótko mówiąc 🙂
Wioletta napisał(a):
Marlenko a niby zboża typu qinoa, teff, amarantus? Mało popularne u nas, dość drogie, „zagraniczne” i to często pochodzące dalekich krajów? Czy one też tam daleko w świecie (Chile, Argentynie) też traktowane są chemią?
Marlena napisał(a):
Tego nie wiem, ale na pewno glifosatem traktowanych jest wiele upraw nawet gdy nie są to uprawy GMO (na pewno zboża, rzepak, gorczyca, niestety również plantacje kawy jak mi donieśli uprzejmi czytelnicy po przeczytaniu tego artykułu). Na wszelki wypadek te produkty warto kupować ekologiczne.
Panna O. napisał(a):
Witam, Twojego bloga śledzę od dawna. Dzięki Twojej działalności i konsekwencji w tym działaniu doceniam fakt istnienia internetu 😉 trudno o takie treści w tv czy prasie. Większość i tak pozostanie nieświadomymi. Jako, że zaczynam planować ciążę chciałam zapytać czy mogłabyś polecić jakieś książki dotyczące suplementacji podczas przygotowania ciała do ciazy jak i samej ciąży. Czytałam Twoje artykuły i wyłowilam kilka informacji ale może na coś jeszcze warto zwrócić uwagę? A może sama pokusiłabyś się o napisanie takiego vademecum dla przyszłych mam? Chętnie bym coś takiego przeczytała 🙂 i pewnie nie ja jedna.
Marlena napisał(a):
287 substancji chemicznych (min. dioksyny, ftalany, pestycydy) wykryto we krwi pępowinowej noworodków – to świadczy o tym, w jakich czasach żyjemy. Warto zatem przed zajściem w ciążę zabrać się najpierw za oczyszczanie organizmu i zmienić styl życia (w tym dietę) z chemicznego na naturalny. Tego nam nie zastąpią żadne suplementy. A zamiast suplementów w tabletkach (jak np. kwas foliowy, bardzo popularny wśród przyszłych mam oraz namiętnie przepisywany ciężarnym w czasie ciąży) o wiele lepiej jest po prostu zjadać codziennie solidną porcję zieleniny bogatą w tę substancję. Zamiast zjadać można też wypijać w formie zielonych koktajli lub świeżo wyciskanych zielonych soków. Ogólnie soki warzywno-owocowe, koktajle i sałatki zawsze są lepszym wyjściem niż faszerowanie się suplementami.
Panna O. napisał(a):
Dietę od dawna prowadzę zgodną z treściami które akurat propagujesz na swojej stronie. Mam już za sobą dwa posty Daniela (tak trafiłam na Twoją stronę). Po zimie planuje kolejny. Nie chcę łykać suplementów żeby nadgonić złe nawyki żywieniowe. Nic to, dziękuję za odpowiedź i uwagę 🙂 lada dzień kupię „wylecz się sam” więc mam nadzieję że będzie to dodatkowa wskazówka 🙂 Pozdrawiam
Kasiula napisał(a):
Pani Marleno,
mamy na działce kilka starych drzew owocowych,niektóre rodzą owoce jak szalone,ale wszystkie robaczywe. Chciałabym móc korzystać z tych plonów,jednakże musiałabym zrobić oprysk. Czy jest jakiś „bezpieczny” środek na „robale”?
Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Nie mam pojęcia, może w firmach zajmujących się usługami ogrodniczymi można podpytać. A może ktoś z czytelników podpowie?
gajowy napisał(a):
Ja krzaczki pomidorowe hodowane „bio” spryskuję wodą z tzw. orzechów piorących. Zalewa się gorącą wodą kilka takich orzechów. Otrzymujemy roztwór mydła roślinnego bardzo dobrze tolerowanego przez rośliny ( o wiele lepiej niż lansowane mydło potasowe). Roztwór ten się rozcieńcza tak żeby mial jeszcze wyraźne właściwości zwilżajace (woda się rozpływa cieńką powierzchnią). Do tego dodaję kilka/kilkanaście kropel esenscji aromatycznej cynamonowej i/lub drzewa herbacianego. Generalnie robaki bardzo nie lubią zmydlonej wody i korzennych esensji.
Jest to według mnie najlepsze wykorzystanie „orzechów piorących”. Do prania wbrew nazwie nie za bardzo się nadają.
Marlena napisał(a):
Dzięki, gajowy! Wypróbuję w ogródku. Mszyce próbują do mojego bobu się dorwać, a bób jest tylko mój i nie oddam nikomu 😉
Ja mrówki z domu pogoniłam olejkami eterycznymi, wkrótce podam przepis na witrynie w jaki sposób.
Bochunka napisał(a):
Prosze stosowac na opryski, a takze i do nawozenia maczke bazaltowa. Pylenie jest troszke niewygodne, ja sypie do wody mieszam i zwyczajnie pryskam. Mniejsze drzewka, krzewy i inne uprawy polewam poprostu z konewki. Tu link do sklepu https://www.ekologiawogrodzie.pl/nawozy/nawozy-gotowe/maczka-bazaltowa
Krzysiek napisał(a):
Jako ciekawostkę podam fakt, że ten tzw, filozof Tischner, wywodzi się z plemienia czosnkowego, stąd zapewne jego swoiste spojrzenie na prawdę.
Marlena napisał(a):
Tego tematu akurat nie zgłębiałam. Osobiście jednak nie wartościuję ludzi podług ich rodowodu, stanu posiadania, koloru skóry, włosów, oczu itd. i współczuję tym, którzy w tak prymitywny sposób osądzają innych. Wszelkie zło na świecie i wszelkie wojny biorą się z takich (wyprodukowanych przez ludzki umysł) konceptów, które następnie niczym wirus są instalowane w umysłach kolejnych ludzi. Korzystają na tym rządzący, którym jest wtedy dużo łatwiej wprowadzać zasadę „divide et impera” (dziel i rządź). Ten świat widział już despotycznych tyranów i katów ludzkości o rozmaitych cechach: biali, ciemnoskórzy, skośnoocy, blondyni, bruneci i rudzi, niscy i wysocy. I vice versa: wśród ludzi, którzy ludzkości pozytywnie się w jakikolwiek sposób przysłużyli również znajdziemy ludzi z różnych „plemion” (o rozmaitych kolorach skóry, oczu, włosów itd.).
Hanna napisał(a):
Wielkie dzieki, Marleno. Chyba popadam w ortoreksje!? Serdecznie pozdrawiam
cedric napisał(a):
Aplikując jodynę/płyn Lugola na skórę unikamy wpływu goitrogenów.
Mariusz napisał(a):
Pani Marleno ,moglaby pani wyjasnic na czym polega tzw odrobaczanie ,wszedzie slysze ze kazdy czlowiek powinien sie odrobaczac co jakis czas,nawet jesli nasza dieta jest w 100% czysta ,tylko jak to zrobic?I jeszcze jedno pytanie czy fruktoza w owocach jest szkodliwa ,niektorzy lekarze mowia ze powinnismy ograniczac owoce z umiarem z powodu fruktozy ktora rzekomo szkodzi naszemu organizmowi ,lecz z drugiej strony dr Robert Morse poleca aby nasza dieta opierala sie w 80 % surowych owocach i 20 % surowych warzywach i to jest najlepsza rzecz jaka mozemy zrobic dla naszego organizmu ,wiec co jest prawda ? Pani opinia bylaby bardzo przydatna,serdecznie pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Jak do tej pory szkodliwość fruktozy wykazały tylko badania w których użyto izolatu fruktozy. Nie stwierdzono nigdy szkodliwego działania owoców u ludzi zdrowych.
Krzysiek napisał(a):
Glifosat jest zdrowy, można go pić.
https://www.youtube.com/watch?v=zyQfaPFF5vo
Marlena napisał(a):
No ale pan wzgardził takim smacznym nieszkodliwym herbicydem. W przeciwieństwie do jego poprzednika, który kilkadziesiąt lat temu na oczach milionów widzów odważnie wcinał DDT łyżką 🙂
Małgorzata napisał(a):
Witam, nie poleca się chleba na drożdżach, a co z powszechnie zalecanym piciem drożdży w celu suplementacji witamin z grupy B, poprawienia stanu cery, włosów, paznokci? Drożdże trzeba wcześniej „zabić” zalewając je wrzątkiem. Stosuję taką kurację od czasu do czasu, z zadowalającymi efektami (likwidacja trądziku przy cerze dojrzałej), ale po przeczytaniu Pani artykułu nie wiem, czy dobrze robię. Co Pani sądzi o kuracji drożdżowej?
Marlena napisał(a):
Tu nie chodzi o szkodliwość drożdży (w dodatku zabitych działaniem temperatury) samych w sobie. Chodzi o inne reakcje chemiczne jakie mają miejsce podczas fermentacji drożdżowej pieczywa w porównaniu z fermentacją w obecności zakwasu naturalnego. Ponadto piekarze wolą piec na drożdżach, bo chleb się zrobi w 3 godziny, a nie 48 godzin jak przy zakwasie naturalnym.
ewelina napisał(a):
Pani Marleno
chciałam o coś zapytać bo wydaje mi się Pani takim głosem rozsądku. Od lat mam candidę ogólnoustrojową, ostatnimi czasy walczę z nią ostro. Niestety sama zmiana diety i suplementacja ( oregano, kwas kaprylowy itp) wiele nie pomagają. Wiem że oczyszczanie jelita grubego może być pomocne. W moim mieście wykonuje się zabiegi hydrokonoloterapii podobno są skuteczniejsze niż zwykła lewatywa. Tylko właśnie się zastanawiam czy na pewno. Za taki zabieg trzeba słono zapłacić a na jednym się nie kończy( trzy zabiegi to 600 zł) Ma pani jakąś wiedzę na ten temat? Chcę sobie pomóc ale nie wiem czy takiego samego efektu nie uzyskam w domu?
Marlena napisał(a):
Nie wiem czy te zabiegi pomagają przy kandydozie. Może ktoś z użytkowników się wypowie jeśli mu pomogły?
gajowy napisał(a):
Jeżeli nie możesz pozbyć się candidy mimo podejmowania sensownych działań, to prawdopodobnie problem candidy jest problemem wtórnym. A problem pierwotny nie został jeszcze zdiagnozowany.
Ja bym dociekał w tym kierunku zamiast serwować sobie coraz droższe, doraźnie działające kuracje.
Takim czynnnikiem pierwotnym mogło by być na przykład obciążenie organizmu metalami ciężkimi. Candida np. bardzo dobrze toleruje rtęć, która z kolei niszczy dobre bakterie.
Marlena napisał(a):
Dodam od siebie, że antagonistą dla rtęci jest selen, a mamy go w „tradycyjnej” diecie stanowczo zbyt mało.
Wioletta napisał(a):
Na temat candidy poczytaj sobie Marka Zarembę „Leczenie dietą. Wygraj z candidą”.
Jagoda napisał(a):
Jestem pani klientką w sklepie akademii; zauważyłam w nowosciach super food sproszkowany jarmuż. Nie zawsze moge go dostać eko czy nawet w ogóle i zastanawiam sie nad tym proszkiem. Ja pani ocenia ile nalezy go brać dziennie i
jakie on ma wartosci odżywcze w porównaniu ze świeżymi lisćmi? Nigdzie nie znałazłam nic nic na ten temat. Dziękuje!
Marlena napisał(a):
Jarmuż sproszkowany jest świetny jako dodatek np. do koktajlu albo do zupy czy sosu/dressingu. Identycznych wartości jak ten świeży nie będzie oczywiście miał, ale bardzo zbliżone. Zacznij od jakichś małych ilości typu pół łyżeczki aby się oswoić ze smakiem.
Aneta napisał(a):
Pani Marleno
czytam Pani bloga już od dłuższego czasu a wczoraj wysłuchałam wywiadu z Panem Bogdanem Skrzętą na youtube, który mówił o naszym czerkieskim orkiszu i mące z niego wyrabianej (zarejestrowanej zresztą jako świętokrzyski wyrób tradycyjny). Orkisz ten jest pierwotną rodzimą odmianą i gluten w niej zawarty w ogóle nie powinien nikomu szkodzić a samo zboże ma niebywałe wartości odżywcze.Zajrzałam tu i proszę,,:) świeży artykuł o pszenicy. Może warto to nagłośnić? Dopisać w Pani artykule?
Jest podobno bardzo dużo podrób sprzedawanych teraz na rynku.
Marlena napisał(a):
Na stronie naszego Ministerstwa Rolnictwa jest też ciekawy opis orkiszu i jego własności zdrowotnych: https://www.minrol.gov.pl/pol/Jakosc-zywnosci/Produkty-regionalne-i-tradycyjne/Lista-produktow-tradycyjnych/woj.-swietokrzyskie/Czerkieska-maka-orkiszowa
Alicja z Kanady napisał(a):
Swietny pomysl! Pan Bogdan Skrzeta z Krakowa dysponuje najwieksza wiedza wsrod wszystkich ekspertow dotyczaca zdrowego odzywiania i radzenia sobie z dolegliwosciami natury fizycznej, psychicznej i intelektualnej. Jako biotechnolog z wyksztalcenia i wieloletni praktyk, podpowie jakie produkty wzmocnia organizm natychmiastowo, oraz ktore wyeliminuja, badz zredukuja symptomy roznych chorob, w tym raka , cukrzycy, tarczycy, osteoporozy, depresji i wielu innych. Dodatkowo, udostepni zrodla produktow niedostepnych w Polsce.
Kasz napisał(a):
Jak zwykle świetny artykuł! dobrze, że ktoś dodał pytanie o fityniany, dobrze, że tak jasno wyłożyłaś tą kwestię, zauważyłam, że na zachodzie jest normalnie jakaś fobia w tym temacie ostatnio.
Zmieniasz ludziom w głowach, Marleno, oj zmieniasz 😉 Ja zaczęłam swoją podróż z Akademią jakoś w listopadzie, od tego czasu moje dziecię (3 lata) dwa razy miało katar (i nic poza tym! kiedy jego rówieśnicy zaliczyli często i szpital na oskrzela itp.), a jelitka, nadwyrężone sklepowym krowim mlekiem które we wrześniu zeszłego roku zaczęłam mu podawać za namową pediatry, już się na szczęście na tyle naprawiły, że nie reaguje, za przeproszeniem, sraczką i wysypką na jakikolwiek nabiał (robimy kefir z grzybków na mleku od „prawdziwej” krowy aktualnie). W każdym razie – da się naprawić mikrobiom, da się go odbudować, trzeba tylko Marleny i czasu!
Z serca dziękujemy za wiedzę, którą się dzielisz!
Marlena napisał(a):
Kasz, niezmiernie się cieszę, uściskaj dziecię ode mnie i zdrowia przewlekłego z całego serca życzę całej Waszej Rodzinie! 🙂
kalkus napisał(a):
Pani Marlenko, zmiana diety, powrót do natury daje spektakularne efekty, sama się o tym przekonałam. Tylko co robić jak po odstawieniu smieciowego jedzenia waga spada jak szalona. Wygladalam wcześniej super, teraz wszystkie ubrania wiszą, czuje się z tym niekomfortowo. Zewsząd rady typu jedz więcej itp. Kiedy jak się zmieni sposób odżywiania to nie mam ochoty tak dużo i kalorycznie jeść a już tym bardziej opychac się słodyczami. Hmm hmm
Marlena napisał(a):
Dr Fuhrman radzi, aby w przypadku gdy nie chcemy więcej chudnąć zwiększyć spożycie bardziej kalorycznych pokarmów. Warzywa i owoce mają niewiele kalorii, choć znakomitą gęstość odżywczą. Natomiast dużo więcej kalorii mają pełne ziarno, rośliny strączkowe, pestki i nasiona, orzechy. Z tych właśnie grup należy zwiększyć dowóz aby pokryć swoje dobowe zapotrzebowanie energetyczne.
M. napisał(a):
Od niedawna podczytuję Twojego bloga i znajduję wiele ciekawostek oraz inspiracji. Dziękuję! 🙂 Najpierw uznałam, że zdrowym nawykiem będzie chodzenie do sklepu nie, gdy skończył się chlebek i mięsko, lecz sałata i kolorowe warzywa. Zielone to przecież podstawa piramidy żywieniowej. Może to te upały, ale poszło bardzo łatwo. 😉 W dalszej kolejności warto pomyśleć o probiotycznych kiszonkach, jakichś strączkach, a w razie większego apetytu – jarzyny gotowane i skrobia. Czytam dalej i dochodzę do wniosku, że jeszcze lepiej kupić zamiast tej zieleniny – owoce (zwłaszcza, że sezon) + orzechy. Piszę „zamiast” w znaczeniu dosłownym lub jako „w pierwszej kolejności”, a potem się zobaczy czy kaska i chęci na kolejne produkty się znajdą. 😀 Staram sobie pookładać to priorytetami, mam nadzieję, że w miarę dobrze wyciągam wnioski?
Marlena napisał(a):
Jak najbardziej – jeśli idzie o kwestię świeżych sezonowych owoców, to niestety mamy w Polsce bardzo krótki czas by się nimi nacieszyć.
Aga napisał(a):
A czy wg Pani test Fooddetective jest w stu procentach wiarygodny? Czy można go wykonać zamiast badań laboratoryjnych i mieć pewność,że jest równie skuteczny?
W jego ulotce jest też informacja,że przeciwwskazaniem do jego wykonania jest długotrwała dieta eliminacyjna,czyli jak rozumiem,przed wykonaniem tego testu należy jeść wszystko,łącznie z pokarmami wcześniej wyeliminowanymi? Jeśli tak to przez jak długi czas,żeby test wyszedł wiarygodny?
Marlena napisał(a):
W moim przypadku okazał się wiarygodny. Prawidłowo wykonany zgodnie z instrukcją powinien dać miarodajne wyniki. Bo pomimo, iż jest testem możliwym do wykonania w domu – stosuje w sumie tę samą technologię (ELISA) co w laboratorium, tyle tylko, że z tego co wiem w labie badają dużo więcej pokarmów (no ale też i drożej to badanie wtedy kosztuje). Nie pamiętam ile czasu przed testem trzeba jeść wszystko, może na ulotce jest taka informacja? Albo gdzieś na witrynie Food Detective?
Aga napisał(a):
I jeszcze jedno…podczas Postu Daniela napiłam się herbaty owocowej,w ogóle nie pomyślałam,że chyba nie można? czy przerwałam post?
Marlena napisał(a):
Herbatka owocowa raczej nie powinna przerwać postu (niesłodzona oczywiście).
Kala napisał(a):
Podlinkuje ci super ludzi 🙂
https://www.youtube.com/channel/UCMDadefuky7F4cAb_noKQdw
wszystkie info o poście Daniela https://www.facebook.com/groups/238454989827773/
Krzysztof napisał(a):
Pani Marleno pozwoliłem sobie zalinkować do tego wpisu gdyż uważam go za bardzo ważny.
Już dawno miałem wrażenie że nagonka glutenowa nie koniecznie musi być tym czym ją ludzie malują i że w tej sprawie jest druga strona medalu.
I się okazuje jest… Glifosat…
Marlena napisał(a):
No niestety jest i dotyczy to nie tylko produktów zbożowych, ale także produktów odzwierzęcych pochodzących z konwencjonalnych hodowli, również kawy, rzepaku, być może innych upraw jeszcze… To przerażające jak wykorzystuje się niewiedzę rolników i ich dążenie do zysku za każdą cenę. Oficjalnie glifosat jest OK (bezpieczny, skuteczny itd.) i powie nam to każdy napotkany rolnik 😉
Pozostaje mi ponowić swój apel: głosujmy portfelem! Bo kiedy będzie coraz mniej chętnych na trujące pseudożarcie to wkrótce jego producenci jeśli będą chcieli dalej konsumentom sprzedawać swoje produkty, to szybciej zaczną myśleć jak tu przestawić swoją produkcję i poznać tajniki uprawy czy hodowli ekologicznej, nie naruszającej praw natury i nie narażającej ludzkiego zdrowia na szwank.
majka napisał(a):
Zgadzam się, to jest straszne ile teraz jest chorób dookoła. W dużej mierze za sprawą tego co jemy. Czy kiedyś ludzie zastanawiali się czy jeść gluten? Nawet nie wiedzieli co to… Ja odkąd mam problemy z nietolerancją pokarmową szukam dużo informacji na własną rękę. Takie kwestie powinny być bardziej nagłaśniane, bo większość lekarzy nie poczuwa się, żeby uświadamiać pacjentów.
ola napisał(a):
Super artykul. Ok, wszystkie zboza wymieniam juz po malu na bio, a jak to jest z soczewica, ciecierzyca i fasola? No i czy orzechy i nasiona tez powinnismy kupowac bio, czy tutaj juz nie ma az takiej masakry? Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Szczerze powiem, że najlepszym wyjściem w dzisiejszych czasach aby zmniejszyć ekspozycję na szkodliwe substancje jest kupować bio wszystko co tylko się da. Dożyliśmy smutnych czasów, w których dawna, dobra, normalnie uprawiana żywność (bez użycia chemikaliów) jest traktowana na specjalnych zasadach i oznaczana specjalnym znaczkiem z zielonym listkiem. No ale tak już jest.
Krzysztof napisał(a):
Witam, a jak przywrocic przemiane kwasu szikimowego?
Mam takie objawy ktore pasuja do Twojego opisu:
– problemy ze snem
– prawdopodobnie zaburzona przemiana fruktozy (efektem jest DNA moczanowa)
– gorsze parametry watroby (niealk. stluszczenie?)
Przyznaje ze kiedys jadlem duze ilosci przetworow macznych.
Jak widzisz dużo rzeczy pasuje. Od 2mcy suplementuje minerały i bakterie probiotyczne. Na razie efekt słaby, co polecasz w takiej sytuacji?