Zapewne nie wszyscy czytelnicy zetknęli się z nazwiskiem niedawno zmarłego japońskiego badacza i pisarza Masaru Emoto (1943-2014), który jako pierwszy eksperymentalnie dowiódł zdolność wody do… magazynowania informacji (w tym uczuć i stanów świadomości).
Wody – czyli substancji, która wszelkie życie czyni możliwym (woda stanowi ponad 70% zarówno naszej planety jak i ciała dorosłego człowieka). Jego książki (m.in. „Tajemnice wody i jej wpływ na człowieka i na naszą planetę”, „Woda. Obraz energii życia”) ukazały się również w Polsce.
Na czym polegały te wodne eksperymenty?
Otóż Masaru Emoto wraz ze swoim zespołem badawczym poddawał wodę różnym czynnikom (np. słowu mówionemu i pisanemu, muzyce różnych gatunków, zanieczyszczeniom, modlitwie, myślom), a następnie zamrażał ją w temperaturze -5 stopni Celsjusza i badał jej kryształy pod mikroskopem (powiększenie 200-500 razy).
Jak wiemy woda przy temperaturach ujemnych tworzy kryształy w formie gwiazdek – tak jak śnieg, a każda gwiazdka jest inna.
Okazało się, że kryształy różniły się znacznie między sobą – w zależności od tego, czy pochodziły z wody czystej (np. źródlanej) czy też zanieczyszczonej (np. ściekami) oraz jakim działaniom (w mowie, piśmie, myślach, dźwiękach, obrazach) były poddane.
Woda zanieczyszczona (lub poddana negatywnym słowom, dźwiękom, obrazom lub myślom) nie tworzyła uporządkowanych kryształków, lecz bezładne i chaotyczne kształty. Jednak wystarczyła modlitwa (w tym wypadku buddyjska, ponieważ rzecz miała miejsce w Japonii) aby kryształy znowu utworzyły piękne kształty (oczywiście sam skład chemiczny wody lub jej wygląd nie ulegał zmianie).
Zależnie od tego, jakie wysyłano w kierunku kropli wody słowa lub intencje podczas doświadczeń, jej kryształki po zamrożeniu kształtowały się w zupełnie różne formy.
Takich zdjęć jak powyżej Masaru Emoto wykonał bardzo wiele.
Kryształy o pięknych kształtach tworzyła woda poddana pozytywnym słowom czy pojęciom jak np. kocham cię, miłość, wdzięczność, współczucie, grzeczność, Matka Teresa, nazwy systemów religijnych (buddyzm, chrześcijaństwo, hinduizm, islam, judaizm), mądrość, pokój, anioł, dusza i wiele innych.
Podobny efekt powodowało wystawienie wody na działanie dźwięków muzyki klasycznej (Mozart, Chopin, Beethoven, Bach itd.) jak i ludowej, a także niektórych utworów współczesnych (np. „Imagine” Johna Lennona).
Kryształy rozlane i nieforemne (na tyle chaotyczne, że nawet trudno było nazwać je kryształami) tworzyły się natomiast pod wpływem takich negatywnych słów i pojęć jak np. nienawiść, złość, wojna, szatan/diabeł, jesteś idiotą, brzydzę się tobą, nienawidzę cię, Adolf Hitler, czy też pod wpływem dźwięków muzyki heavy metal.
Podobnie zachowywała się woda postawiona w pobliżu telewizora (szczególnie podczas debat politycznych) czy telefonu komórkowego.
Domowy eksperyment z ryżem
Masaru Emoto zachęcał też, aby robić w domu samodzielne eksperymenty – nic nie szkodzi, że nie mamy mikroskopu, wystarczy zwykły ryż (biały, nawet i taki najtańszy z marketu), który wystarczy ugotować i włożyć ostudzony wraz z odmierzoną taką samą ilością wody do szklanych słoiczków (oczywiście czystych i wyparzonych, aby nie było wątpliwości, że w jednym były inne bakterie niż w drugim).
Jeśli akurat nie masz ryżu pod ręką, to może masz jabłko? Przekrój je na na dwie równe połówki i włóż do czystych wyparzonych słoiczków jak wyżej.
Po włożeniu produktu do słoika nie odkręcajmy już do końca eksperymentu zakrętki – chodzi o to by nie dostały się do środka żadne bakterie mogące zniekształcić wynik naszego eksperymentu.
Na jednym słoiczku naklejamy następnie słowa pozytywne (np. kocham cię, błogosławię, dziękuję, jesteś wspaniały, jesteś dobry itp.), a na drugim słowa negatywne (nienawidzę cię, jesteś zły, jakieś wyzwisko, jakieś złorzeczenie itp.).
Możemy też na etykietkach umieścić obrazy, rysunki (np. buźka uśmiechnięta i szczęśliwa oraz druga, wykrzywiona złością, smutna lub wściekła).
Słoiczki umieszczamy na przykład na półce lub parapecie – tam gdzie będą mieć identyczne warunki.
Codziennie poświęcamy w kolejnych dniach chwilkę na „powitanie” z naszymi słoiczkami: najpierw z „dobrym”, potem z tym „złym”. Jeśli ktoś chce – może dołożyć trzeci słoiczek, kontrolny, bez napisu – ignorowany, któremu w ogóle nie będziemy poświęcać naszej uwagi.
Ja również wykonałam specjalnie dla czytelników słynny już „ryżowy eksperyment” Masaru Emoto. Zobaczcie co potrafią zrobić złe emocje, złe myśli, złe intencje.
Eksperyment rozpoczęto w poniedziałek, 16 stycznia, powinnam go z pewnością prowadzić dłużej, ale nie mogłam się powstrzymać aby nie pokazać wam pierwszych widocznych gołym okiem rezultatów – oto efekty sfotografowane ósmego dnia eksperymentu (24.01):
Nie Cyganka, lecz ryż prawdę ci powie! 😉
W moim przypadku wystarczyło zaledwie kilka dni, aby „zły” ryż zmienił kolor (wyraźnie zżókł) i nabawił się plamy z pleśni – pierwsza kropeczka pleśni pojawiła się na nim już po pięciu dniach (w sobotę, 21.01), a potem rosła, podczas gdy „dobremu” ryżowi wiedzie się nadal cały czas świetnie: jest bialutki i nieskazitelny.
Warto jest moim zdaniem obcując z ryżem stworzyć jednoczesne połączenie myśli i uczucia – manifestacja efektów jest wtedy w mojej opinii dużo szybsza (porównuję tutaj moje stosunkowo szybkie efekty z doniesieniami większości innych internautów).
Jednym słowem nie chodzi o to by jedynie mechanicznie coś powiedzieć (a szczerze mówiąc nawet wcale nie musimy tutaj niczego wyrażać na głos, czyli gadać do słoika), lecz bardziej o to, by poczuć te zrodzone z naszych myśli uczucia: miłości do pierwszego, a niechęci czy pogardy do drugiego słoiczka.
Wzmocnienie słów uczuciami „wzmacnia sygnał” naszego przekazu, że tak się wyrażę. 😉
Kolejność okazywania uczuć też ma swoje znaczenie: najpierw okażmy pozytywne uczucia, potem przejdźmy do negatywnych.
Dlaczego? Ponieważ tak jest łatwiej.
Dużo trudniej jest od negatywnych uczuć przejść od razu do okazywania miłości, podczas gdy w drugą stronę okazuje się to łatwiejsze (zasada ta działa czy to w stosunku do jednostki czy do tłumu: wzbudzić szaleństwo tłumu jest dużo prościej niż rozszalały tłum uspokoić).
Przypomina to nieco wędrówkę po schodach: wspinać się po nich w górę wymaga więcej wysiłku niż zbiegnięcie w dół. Ruch w dół jest zawsze łatwiejszy.
Dlatego zacznijmy nasze codzienne powitanie ze słoiczkami „od góry”, czyli od wzniosłych uczuć miłości i akceptacji (słoiczek „dobry”) i dopiero potem przejdźmy do niskich uczuć nienawiści i pogardy (słoiczek „zły”), a nie odwrotnie.
A czy jest ważne w jakim języku woda (albo ryż czy jabłko) otrzyma komunikat? Jak się okazuje nie ma to znaczenia.
Masaru Emoto naklejał na pojemniki z badaną wodą komunikaty w języku japońskim, angielskim oraz niemieckim, otrzymując za każdym razem taki sam rezultat.
Eksperyment z ryżem jak do tej pory został powtórzony przez wielu internautów z całego świata – użyto najrozmaitszych języków.
Tutaj językiem przekazu informacji są emocje, a te są wspólne dla całej ludzkości.
Bez względu na kolor skóry, religię, płeć, przekonania polityczne, narodowość czy język.
Wyniki jakie uzyskali internauci z różnych krajów są zaskakująco zbieżne.
Co prawda przyznać trzeba, że niektórym osobom (szczególnie posiadającym wykształcenie akademickie) łatwo przyjdzie przykleić etykietkę „pseudonauki” do doniesień Masaru Emoto.
Badacz ten bowiem nigdy nie publikował w recenzowanych czasopismach naukowych, ale czy aby na pewno w tym wypadku jest to konieczne?
Jak nietrudno zauważyć recenzentami tego co odkrył Masaru Emoto stali się wszyscy ci obywatele planety Ziemia, którzy już wykonali w domu ryżowy eksperyment, a wyniki (w formie zdjęć lub filmów) zamieścili na swoich blogach czy kanałach Youtube.
Trudno będzie w tym wypadku akademikom postawić i udowodnić hipotezę, że cały świat się zmówił i dokonał oszukanych, szarlatańskich eksperymentów, albo że pozyskane wyniki są dziełem zwykłego przypadku.
Naśmiewają się z Masaru Emoto jedynie ci, którzy tego prostego, domowego eksperymentu nigdy nie wykonali (z góry uważając Masaru Emoto za szarlatana, a jego doniesienia za „nienaukowe”, bo przecież nigdzie niepublikowane i nierecenzowane, a więc z punktu widzenia zasad panujących w świecie nauki nadające się do zignorowania).
Czego może nas nauczyć eksperyment z ryżem?
Na pewno będziemy mieć okazję aby zobaczyć na żywo w akcji swoje uczucia i wysyłane intencje.
Słowo, myśl i uczucie mają jak się można przekonać wpływ na materię. Wszystko jest energią!
Czy nasze słowa, uczucia i myśli, muzyka jakiej słuchamy (lub sami wykonujemy), gazety czy książki jakie czytamy sobie i dzieciom albo oglądane obrazy (np. w telewizji) mogą mieć na nas wpływ, bo są właśnie niczym innym jak energią, tak jak jest nią fizyczne pożywienie dla naszego ciała? Z pewnością tak jest.
Jak często jednak zadajemy sobie pytanie z jaką intencją stworzono dane obrazy czy dźwięki? Z intencją wywołania w nas jakich uczuć? Pozytywnych czy negatywnych?
Pokarm dla duszy jest równie ważny jak pokarm dla ciała – jedno i drugie ma niewątpliwie wpływ na nasze zdrowie, zatem jedno i drugie należy wybierać dzisiaj niezwykle starannie.
Niestety żyjemy w czasach gdy zarówno jedno jak i drugie jedzie „po taniości”, co oznacza bardzo niską jakość tego co powszechnie dostępne, a czegoś lepszej jakości należy szukać samemu.
Zdecydowanie jednak warto to robić.
Podstawiana nam pod nos droga szeroka z przestronną bramą prowadzi do zguby, choć to jest to, co niestety wybiera większość – podczas gdy do życia prowadzi ciasna brama i wąska droga: „Z całą pilnością strzeż swego serca, bo życie tam ma swoje źródło”.
Kolejna refleksja to taka, żeby być dobrym dla siebie i dla innych, obdarzając miłością wszelkie stworzenie.
Jeśli bowiem nasze ciało składa się głównie z wody, a ta reaguje na ludzkie emocje, to wszystkie nasze myśli, emocje lub słowa skierowane do samego siebie lub do innego człowieka mogą mieć znaczenie.
Woda sobie po prostu jest i nie rozróżnia ona czy wygenerowane przez nas słowa, uczucia lub myśli skierowane są do nas samych czy do kogoś innego: wystarczy, że czynnik naładowany negatywnie lub pozytywnie się pojawi, a ona zareaguje odpowiednio – bo jest wodą.
Przykazanie by kochać bliźniego swego jak siebie samego nabiera całkiem nowego znaczenia.
Woda stanowi sporą część naszej planety, woda jest w nas samych, jest też w naszym pożywieniu (obfituje w nią głównie to roślinne – nawet 96% wody w przypadku owoców soczystych jak np. arbuzy), ma ją w sobie mój kot i mój fikus w doniczce. Moja mama (która miała doskonałą rękę do kwiatów) zawsze mówiła, że jak się do kwiatów przemawia, to lepiej rosną.
Kiedyś uważałam to za wymysł, ale od kiedy uprawiam sama rośliny – wiem, że mama miała rację. 🙂
A co z posiłkami, które jeszcze do niedawna powszechnym zwyczajem błogosławiono gdy zasiadano do stołu?
Ich miejsce zajęły bary szybkiej obsługi, szwedzkie stoły, jedzenie spożywane w biegu lub na stojąco i traktowane zawsze jako coś, co nam się z góry należy – bez podziękowania wszystkim tym, którzy brali udział w jego wytworzeniu.
Dawny zwyczaj odmawiania modlitwy przed posiłkiem powoli upadł.
Dla naszych przodków nie do pomyślenia było wkładać do swego ciała pożywienie bez pobłogosławienia go.
Pamiętam też jak moja świętej pamięci prababcia gdy na podłogę upadł chleb podnosiła go nabożnie, całowała i czyniła na nim znak krzyża modląc się po cichu.
Wtedy wydawało mi się to dziwne i śmieszne, jednak po zapoznaniu się z pracami Masaru Emoto nabrało sensu: być może starsi ludzie posiadali dużo większą intuicję i wiedzę, którą młodsze pokolenie wzgardziło?
Zachęcam do wykonania tego prostego eksperymentu z ryżem w domu.
Jeśli zrobicie go wraz ze swoimi dziećmi będzie miał on również i dla nich niezwykły walor edukacyjny.
Dajcie znać jak wam poszło! 🙂
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Oscar napisał(a):
Pani Marleno mam pytanie powiązane z poprzednim tematem o witaminach, mianowicie czy niacyna USP to kwas nikotynowy? Nigdzie nie mogę znaleźć odpowiedzi jaka to forma tej witaminy. Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Musisz zobaczyć na opakowaniu co jest napisane: niacin czy niacinamide. Jeśli niacin to znaczy kwas nikotynowy.
Pan KonDrad napisał(a):
Bardzo, bardzo ciekawy artykuł. Jednak jako fan muzyki heavy metalowej ubolewam nad tym, co można przeczytać w jednym z pierwszych akapitów, ponieważ uważam to za mącenie ludziom w głowach (wypowiadałem się na ten temat dwa lata temu w komentarzu do tego artykułu https://wizjoner.org/poprawic-jakosc-wody-pomoca-mysli/), a mianowicie: muzyka heavy metalowa sama z siebie nie wpłynęła negatywnie na jakość wody. Sprawiło to przekonanie autora eksperymentu, który będąc do takiej muzyki uprzedzony z góry założył, że takie dźwięki czy słowa wręcz druzgocąco wpłyną na jakość tej życiodajnej cieczy. Osoba ta takową twórczością po prostu gardzi i przenosząc nań swą nienawiść, tak naprawdę przenosi ją na obiekt swych eksperymentów. Gdyby człowiek ten nie lubił muzyki klasycznej, zadziałałby ten sam mechanizm i woda „ucierpiałaby” w taki sam sposób.
Osobiście muzykę heavy metalową bardzo lubię, ponieważ rodzi ona we mnie bardzo pozytywne emocje (pod warunkiem, że autorzy tekstów nie obrażają uczuć religijnych ani nie nawołują do przemocy). Lubię sobie głośniej, delikatnie mówiąc, pośpiewać i czuję wówczas jak stres nagromadzony za dnia „wychodzi” przez gardło. Działa to na mnie terapeutycznie, wszak siedlisko emocji jest w gardle.
Reasumując, wszystko zaczyna się w człowieku i w jego przekonaniu o wpływie jednej rzeczy na drugą.
Pozdrawiam serdecznie Autorkę i Czytelników.
janna napisał(a):
Zgadzam sie. Slowa sa tylko nosnikami energii i uczuc. Uzywamy ich bo z czyms nam sie kojarza, a tak naprawde jest to dosc przypadkowa zbitka liter. Na przyklad nie jestesmt w stanie zrozumiec o czym mowi ktos, w jezyku, ktorego nie znamy. Reagujemy na sposob jego mowienia, mowe ciala, tembr glosu. To my nadajemy slowom znaczenie. Tak samo jak przenosimy uczucia na muzyke. Inne emocje pojawia sie gdy slowo bog zostanie wypowiedziane/pomyslane przez osobe gleboko wierzaca, a inne przez ateiste. Mozna ewentualnie zastanowic sie nad rodzajem drgan/fal muzyki dajmy na to spokojniejszej a ostrzejszych kawalkow. Perkusja czy gitara elektryczna na pewno beda dawac inne wibracje niz gitara akustyczna czy basowa.
Słowianin33 napisał(a):
Te słowa kieruje do wszystkich ale szczególnie do Pana Szanownego…Konrada. Był sobie taki eksperyment i było pole ze zbożami. W ramach tego eksperymentu…na polach tych puszczano różną muzykę. Była klasyczna…Beethoven i roślinki dobrze rosły. Byłą hinduska muzyka w postaci Rag…zboża wszystkie skierowały się w kierunku z którego pochodziła muzyka, ale jak na pola skierowali muzykę heavymetalową to zboża zaczęły słabo rosnąć i się krzywić. Niektóre zboża się pokładły na ziemię…pozdrawiam wszystkich zdrowo myślących…:-)
Patka napisał(a):
Moim zdaniem Pan KonDrad bardzo dobrze napisał. Muzyka sama w sobie nie może być zła, zależy jakie emocje i intencje za tym idą. Pytanie do Słowianin33: Jaka to była muzyka heavy metalowa w tym eksperymencie ze zbożami? Może chociaż nazwa zespołu? Album?
Dla wielu ludzi heavy metal kojarzy się jednoznacznie i w sposób oczywisty przyjmują to swoje skojarzenie za jedyną prawdę. Nie chcę nikogo krytykować, ani stawać po niczyjej stronie, tylko uświadomić, że czasem jest coś więcej, niż nam się wydaje i nie jesteśmy nieomylni. Niestety każdy jest na pewnym polu ignorantem, bo nie ma ludzi mądrych we wszystkim, tylko trzeba mieć otwarty umysł, dążyć do poszerzania wiedzy, itd.
No bo w takim razie czy mój kolega, który śpiewał psalmy i inne teksty chrześcijańskie wielbiące Boga w zespole heavy metalowym jest tym złym satanistą? 🙂
Marlena napisał(a):
„Zła” lub „dobra” muzyka to etykietki naszego umysłu. Nie o to chodzi. Chodzi o wyzwalane uczucia: czy dana muzyka (jej wibracje) ma energię odpowiednią do wyzwalania uczuć miłości, wdzięczności, empatii, pokoju, błogosławieństwa itp.?
W końcu nie oszukujmy się: na jakich to imprezach muzycznych (silnie obstawionych zazwyczaj przez ochronę lub policję) dochodzi do różnych sytuacji (bijatyki, burdy, przepychanki, narkotyki itd.), których nie zobaczymy nigdy podczas koncertów muzyki klasycznej, ludowej, egzotycznej itp.? 😉
Patka napisał(a):
I to jest wciąż uogólnianie. Moje argumenty są w takim razie takie, jako osoby czynnie uczestniczącej w wydarzeniach muzycznych: chodzę w zasadzie tylko na koncerty punkrockowe i jeszcze nigdy nie widziałam, żeby się ludzie bili, by dochodziło do burd. Wręcz przeciwnie – mimo, że nie wyglądam jak typowy punk to czuję się dobrze i bezpiecznie na tych koncertach (tak jak pewnie wiele rodzin z dziećmi, którzy też przychodzą, bo właśnie lubię taką muzykę) wśród „kolorowych” fanów i nieraz się z nimi bawię w tłumie wspólnie. Nie jest to wprawdzie heavy metal, ale punk to przecież muzyka buntu na wszystko i odbiega od klasycznej. Natomiast pamiętam, że jak chodziłam na „rodzinne” imprezy z muzyką popową, czy inną dla mas, to butelki latały. Tak jak pisałam, nikogo nie bronię, nic nie chcę udowadniać, tylko nie wrzucajmy wszystkiego do jednego wora.
Marlena napisał(a):
Myślę, że należałoby sprawę rozpatrywać nie z punktu widzenia jedynie koncertów na których się było, ale w bardziej obiektywnym i szerszym kontekście, np. doniesień prasowych. Nie znajdziemy doniesień o bijatyce jaka by miała miejsce na koncercie symfonicznym, festiwalu muzyki country, występie zespołu pieśni i tańca, konkursie piosenki dziecięcej itp.
Adam004 napisał(a):
Ehh.. Panie Konradzie, sam keidys lubiłem taką muzyke w wiekszych ilościach.
Nie wiem czy Pan Emoto ma rację (pani Marlena zadziwiła mnie tym artykułem, mam zamiar zrobić eksperyment z ryżem i namówić do niego znajomych).
Ale po Pana komentarzu nasuwaja mi się dwie mysli:
1) oczywiście, że olbrzymie znaczenie ma ludzki stosunek do danej rzeczy (i to nawet w ujęciu bardzo ogólnym, nie odnoszac sie do „kryształków” – choć jeśli Emoto ma racje, to oczywiscie też w stosunku do nich.
2) stety/niestety ale wydaje mi sie że jeśli w ogóle poruszać się na takich płaszczyznach jak wpływ jakichkolwiek fal – to jednak fale akustyczne są chyba dużo lepiej zbadane i łatwiej mierzalne od fal elektromagnetycznych. Można dyskutować czy dane rodzaje informacji/ wzorów generowane przez dany typ muzyki są dobre czy złe (jesli dać w ogóle temu wiare) – natomiast gdyby rozważyć sprawę przyjmując za słuszne założenia pana Emoto, to uważam za nielogiczne twierdzenie, że „muzyka sama w sobie” nie miałaby znaczenia – owszem miałaby ogromne! Przecież to w pewnym sensie informacja zakodowana w falach akustycznych.
Inna rzecz, że w obrębie każdego gatunku muyznego wystepuje ogromne zróznicowanie jeśli chodzi o „ładunek emocjonalny” utworów. Jeszcze inna, że havy metal dla osoby postronnej najcześciej tożsamy jest z rzeczami o uroczych nazwach jak: black metal, death metal, itp.
Pozdrawiam
Patka napisał(a):
Czyli jeśli mamy jakieś doświadczenia to lepiej nie opierać na nich swoich poglądów? Lepiej nigdzie nie być, nie doświadczyć i opierać poglądy na tym co media nam podają jako prawdę objawioną? Równie dobrze lepiej nie wierzyć osobom, które dają świadectwo uzdrowienia siebie samego np. zdrowym odżywianiem, tylko trzeba bardziej szeroko patrzeć. W końcu takie uzdrowienie to tylko subiektywna opinia, lepiej przeczytać w mediach o leczeniu takich przypadków, a jeszcze lepiej w jakimś medical journal.
Rozumiem, że blog jest o leczeniu siebie i zapobieganiu chorobom, nie o muzyce. Cenię informacje tutaj zawarte. Jednak jeśli coś wybiega poza naszą wiedzę, to czasem lepiej odpuścić, niż na siłę udowadniać swoją rację. Nikt nie oczekuje od nikogo wiedzy absolutnej. A niestety ten ostatni komentarz mógłby spokojnie być wykorzystany przez przeciwników leczenia niekonwencjonalnego pod każdym artykułem. I to przez osoby typu”większość tak mówi i robi to ma rację, no i w telewizji tak gadają”.
Myślę, że to uogólnianie wynika z tego, że muzyka klasyczna jest monotematyczna, natomiast heavy metalowa może być i satanistyczna i religijna, albo nawet i zabawna (polecam: Nocnego Kochanka).
Marlena napisał(a):
Twój niezwykle emocjonalny komentarz (w którym nie zabrakło nawet „ostatniej deski ratunku” w postaci argumentów ad personam czyli wycieczek osobistych w moim kierunku) nadal nie zaoowocował odpowiedzią na postawione na początku pytanie: na jakiego typu imprezach muzycznych obiektywnie rzecz biorąc najczęściej dochodzi do ekscesów? Poszukiwania jeśli ktoś chętny można rozpocząć na przykład od poniższego zapytania w wyszukiwarce: https://www.google.pl/#q=przemoc+na+koncercie
Prawdy nie trzeba udowadniać, bo ona obroni się sama. Prawda jest taka, że nie byłaś (bo jest to fizycznie niemożliwe) na wszystkich możliwych koncertach wszystkich możliwych wykonawców mających miejsce we wszystkich możliwych krajach świata na przestrzeni ostatniego półwiecza – stąd zachęta do pogłębienia wiedzy o fakty, o których możemy nie wiedzieć (bo nie poznaliśmy ich z własnego doświadczenia z oczywistych względów). Ponieważ GUS zapewne nie prowadzi statystyk w tej materii – pozostają nam źródła historyczne i doniesienia prasowe.
Wiedzę absolutną ma jedynie Bóg – my możemy (i powinniśmy) dążyć do poznania rzeczywistości w takim stopniu jaki jest możliwy, za pomocą narzędzi jakie są w danej chwili nam dostępne oraz wyciągania wniosków i łączenia faktów za pomocą rozumu – niezwykłego daru, jakim dysponuje jedynie człowiek na tej planecie.
Patka napisał(a):
A tak poza tym, to myślę, że Pan KonDrad mógłby się tutaj najlepiej wypowiedzieć, jako fan heavy metalu 🙂 Mógłby na przykład nas z błędu wyprowadzić. Bo tak naprawdę nadużyciem jest tutaj posługiwanie się heavy metalem (ale skoro już tak padło powyżej to niestety przylgnęło). Powinno być raczej samo metal. Jeśli już mówimy o agresji, brutalności w metalu to powinniśmy pisać death metal, lub w przypadku satanizmu – black metal. A jak ktoś chce posłuchać CHRZEŚCIJAŃSKIEGO HEAVY METALU to polecam zespół szwedzki Narnia. To tyle, ale jak pięknie pokazuje naszą umiejętność toczenia dyskusji na temat, o którym nie za bardzo mamy pojęcie, ale i tak nie przyznamy się, że się nie znamy. Smutne to…
Marlena napisał(a):
No cóż, jakie czasy, takie chrześcijaństwo….
Patka napisał(a):
Osobistych wycieczek tutaj nie ma i nigdy nie było, w żadnym moim komentarzu. Chyba, że osobista wycieczka jest po prostu wtedy, gdy ma się inne zdanie niż autor artykułu. Poza tym, wiem, że słowo pisane można odczytać różnie (w końcu nie mamy możliwości odczytania mowy ciała, czy intonacji), dlatego też zawsze gdy mogą pojawić się co do tego wątpliwości, po prostu piszę, że nie taki mój cel. Nie zależy mi na tym, by przekonywać autora artykułu do zmiany zdania w jakimkolwiek temacie, bo widzę, że w swoich przekonaniach jest nie do ruszenia, że tak napiszę: zieje zatwardziałość. Lubię dyskusje i pokazywanie różnych stron medalu. Rozmowa to coś rozwijającego, natomiast nie lubię monologów o swoich racjach, udających rozmowy. Z doświadczenia własnego, które niestety jest niewystarczające, ale jednak lubię się go trzymać, wiem, że często więcej można dowiedzieć się z komentarzy, niż z samych artykułów (chodzi mi o internet w ogóle, nie o tę stronę), dlatego pozwoliłam sobie wejść w dyskusję i mimo, że autor strony wie swoje, to może ktoś kto rozmyśla nad tematem, ale niekoniecznie chce wziąć udział w dyskusji akurat tutaj, pozna jeszcze inne punkty widzenia i da mu to kolejne powody do myślenia. Najgorzej to zdać się tylko na to, co nam ktoś przedstawia. I żeby nie było – to nie była osobista wycieczka, a i emocjonalna też nie. A na koniec, co do prawdy, fajny cytat, który ostatnio mi się spodobał, niestety nie pamiętam autora: prawda jest dopóki nie zacznie się o niej mówić. Pozdrawiam i życzę więcej luzu.
Joanna napisał(a):
Zgadzam się w zupełności. To samo pomyślałam apropos Hitlera i matki Teresy… To odczucia / opinia autora testu odnośnie obu postaci wpłynęły na wynik badania.
Andrzej napisał(a):
@Patka – nie obraź się, ale to akurat od ciebie zionie zatwardziałością. Chowasz jakby usilnie głowę w piasek przed faktami, ale to nic nie da. Wszyscy przecież wiemy na jakiego typu koncertach dochodzi najczęściej do „niefajnych” sytuacji lub zachowań. 😉
Nie zasłaniajmy się tutaj religią czy czymkolwiek w tym typie, to wibracje danej muzyki, jej częstotliwość skłania ludzi biorących udział w imprezach masowych do pewnych zachowań częściej, niż zrobiłyby to inne częstotliwości i inne wibracje. To czysta nauka, bez obrazy.
I żeby nie było, sam lubię posłuchać „ostrego” brzmienia (na koncerty nie chodzę, jestem niepełnosprawny po wypadku), ale Marlena zadała proste pytanie na które nie dostała odpowiedzi,a a potem pretensje, że monolog… echhh te kobiety! 😀
Pozdrawiam serdecznie wszystkich.
Patka napisał(a):
Wszyscy też wiemy, że psy z czarnym podniebieniem są agresywne.
Maciek napisał(a):
Myślę tak samo, że to umysł osoby badającej (tzn. jej przekonania i to czego się spodziewa) wpływa na jedzenie, a nie zapisane słowa czy muzyka. Można to łatwo potwierdzić powtarzając eksperyment z ryżem i przyklejając karteczki ze słowami stroną odwrotną, tak żebyśmy nie wiedzieli jaka karteczka jest na jakim słoiku. Można by też zrobić eksperyment z wodą i puszczać jej muzykę tak, abyśmy nie wiedzieli jaka muzyka gdzie leci. Jak się trochę pomyśli to znajdzie się sposób jak to zrobić. Jakby ktoś chciał zrobić takie badanie i udokumentować to napiszcie do mnie na fejsie. Zamierzam w niedalekiej przyszłości stworzyć stronkę i takie doświadczenie byłoby ciekawym materiałem do opisania. Sam jestem ciekawy co z tego wyjdzie 🙂
ArturD napisał(a):
No i oczywiście „techno” to samo zło. Ludzie ogarnijcie się.
Beret napisał(a):
Bardzo ciekawe, nie chce się wierzyć, choć jestem w tym względzie otwarta. Niby homeopatia też się opiera na pamięci wody i obalono jej skuteczność. To oczywiście można by było połączyć z częstotliwością fal dźwiękowych i ich wpływ na wodę, ale także piasek- są różne eksperymenty z tym związane np. na YouTube.
BOGDAN napisał(a):
Trzeba znać ogólny sposób produkcji tych leków, ale coś może być wspólnego.
studentkazarzdzania napisał(a):
Po przeczytaniu posta, Tak mi się od razu nasunęło / przypomniało, że moja babcia zawsze powtarzała, że do kwiatów trzeba się piękne zwracać Wtedy jeszcze piękniej rosną i kwitną. Coś więc jest na rzeczy Zatem, Droga Marleno, wszyscy czytelnicy tego bloga Niechaj Moc Będzie z Wami – czyli Do Siego Roku Pozdrawiam serdecznie, bardzo serdecznie 😍
Micha napisał(a):
Katolicy wierzą w moc błogosławieństwa.
W Piśmie Świętym jest napisane:
„Obyś skutecznie mi błogosławił i rozszerzył granice moje, a ręka Twoja była ze mną, i obyś zachował mnie od złego, a utrapienie moje się skończy!”. I sprawił Bóg to, o co on prosił. (1 Krn 4, 9–10).
Niestety jest też przekleństwo które może ściągnąć zło na osobę przeklinaną, a na pewno szkodzi osobie która kogoś przeklina bo zło rości sobie do niej prawo jako do osoby która je prosi o pomoc (może nawet nieświadomie).
Marlena napisał(a):
Nie tylko katolicy, błogosławieństwo jest praktykowane w wielu religiach (być może nawet wszystkich) i systemach wierzeń (np. huna hawajska).
Micha napisał(a):
Ten blog czytuje od jakiegoś czasu i sporo z artykułów uznaję z wartościowych i godnych polecenia.
Zastanawiam się jednak dlaczego autorka bloga nie podejmuje, a w mojej subiektywnej ocenie wręcz omija szerokim łukiem temat uzdrowień za wstawiennictwem Świętych przez Boga ?
W procesach kanonizacyjnych wymagany jest cud za wstawiennictwem jakiegoś Świętego przy czym autentyczność cudu sprawdzana jest przez lekarzy ateistów !
Jest wielu Katolików na całym świecie którzy składają świadectwo uzdrowienia z różnych chorób w następstwie modlitw do Boga. Wiele z tych cudownych uzdrowień jest potwierdzona przez lekarzy i niewytłumaczalna przez współczesną medycynę.
Chyba prawie każdy słyszał o Lourdes ?
przy okazji – Cud cudów – https://milujciesie.org.pl/amputowana-noga-odrosla.html
W Kościele Katolickim w Polsce ostatnio coraz częściej sprawuje się Mszę Święte z modlitwą o uzdrowienie. Są Kapłani którzy mają różne charyzmaty m.in. modlitwy wstawienniczej.
Polecam rewelacyjne książki nieżyjącego już o. Emilien Tardifa MCS.
Marlena napisał(a):
Autorka niczego nie „omija szerokim łukiem”, lecz jedynie prosi uprzejmie, aby czytelnik był łaskaw zauważyć, iż jej blog stanowi zapis osobistych doświadczeń.
Kapłani katoliccy nie wiem czy wiesz, ale nie mają na tej planecie monopolu na uzdrowienia – jeśli o to chodzi, to uzdrowienia poparte modłami są praktykowane w wielu religiach. Takich miejsc jak Lourdes jest wiele na tej planecie i niekoniecznie pod auspicjami kościoła katolickiego. Swoje święte miejsca w których dochodzi do uzdrowień mają praktycznie wszystkie religie. To nie katolickość bowiem modlitwy czy wstawiennictwo do kogoś uznanego za świętego decyduje o jej sukcesie lecz spełnienie kilku warunków (są opisane zarówno w Biblii jak i innych świętych księgach).
Agga napisał(a):
Nie w tym rzecz , Marleno, że to jakoby katoliccy kapłani mają monopol na uzdrowienia. Rzecz w tym, że prawdziwe uzdrowienie pochodzi tylko od Boga, tego jedynego, który jest Miłością i źródłem wszelkiego dobra. Dlatego Jego uzdrowienia może doświadczyć każda osoba, bez względu na denominację religijną, czy miejsce pochodzenia/urodzenia etc, bo kocha każdego. Temat pozytywnego myślenia czy nastawienia jest bardzo ciekawy i napewno łatwiej iść przez życie będąc pełnym dobrych myśli, ale Bóg działa i uzdrawia także nieraz ludzi o cynicznych sercach i wrogim nastawieniu nawet do Niego samego, ale o których na przykład ktoś się gorliwie modlił (vide: historia Andrzeja Sowy) i w nich dokonała się prawdziwa przemiana i przyszło uzdrowienie – i nie miało to wiele wspólnego z pozytywnym myśleniem.
I małe sprostowanie – Kościół nie popiera wyłącznie medycyny akademickiej, bo ponoć wszystko inne „pochodzi od diabła”. Dystans do wielu nie popartych naukowo terapii wynika głównie z troski o ludzi. Są zakonnicy zielarze, na przykład. Wielu ceni Dąbrowską i są prawdziwymi naturopatami – to nie jest sprzeczne z rozumem, prawda? A jeśli ją popiera, to dlatego, że ludzie nie mają wiedzy tak rozległej , jak Pani, by widzieć te wszystkie szwindle i masową produkcję chorych, nigdy naprawdę nie wyleczonych. Mnie Kościół (a raczej Bóg poprzez nauczanie swoich kapłanów – tych naprawdę mądrych i uduchowionych) nauczył, że lekarze nie są panami życia i śmierci. Wiele zależy ode mnie, ale jeszcze więcej od jedynego Pana.
Pozdrawiam i Dziękuję, że prowadzisz tę witrynę, w której wciąż na pierwszym miejscu jest naukowa, merytoryczna wiedza.
Marlena napisał(a):
Agga, właśnie to napisałam w odpowiedzi na komentarz użytkownika Micha, który przytoczył przykłady uzdrowień jedynie z życia kościoła katolickiego – uzdrowienia tymczasem nie zależą od wyznawanej religii, mają miejsce we wszystkich religiach. To nie dana religia uzdrawia ani kapłan danej religii, tylko jak słusznie zauważasz to „Ojciec działa przeze Mnie” – tego mi zabrakło w komentarzu Micha i stąd moja wypowiedź.
Modlitwa czy o uzdrowienie czy w ogóle o cokolwiek (pamiętając przy tym oczywiście, że Bóg to nie „koncert życzeń” służący do spełniania błahych zachcianek) – aby została wysłuchana musi odbyć się dokładnie tak jak nauczają tego zarówno Biblia jak i inne święte księgi: z niezachwianą wiarą (Pan Jezus również tego nauczał: „Wszystko, o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie.”). Tak więc samo w sobie „pozytywne myślenie” nic tu nie da, żadne afirmacje, autohipnozy czy inne tam autosugestie. 😉
Z Bogiem rozmawiamy sercem, nie ustami czy umysłem. To nie umysł ani język, lecz serce musi być wypełnione odpowiednimi uczuciami oraz niezbędnie wiarą (co oznacza, że modlimy się z niewzruszoną pewnością w sercu, że już jesteśmy wysłuchani: „bo u Boga wszystko jest możliwe” – z naciskiem na zrozumienie w pełni słowa „wszystko”). To z ciągłego kontaktu z Bogiem wypływa naturalna radość, optymizm i pozytywne nastawienie do wszystkiego (po tym wszak poznamy ludzi uduchowionych – są nieprzerwanie radośni i pełni wewnętrznego spokoju), a nie odwrotnie: pozytywne myślenie bez świadomości Obecności Bożej jest wciąż tylko… pozytywnym myśleniem – jest dobre na początek a nawet owszem, może i niejednemu poprawi komfort życia, ale… trudno po nim spodziewać się szybkich cudów (np. natychmiastowych uzdrowień).
Co do stosunku księży do naturopatii to jest on w mojej opinii nieco niespójny, bo tak jak piszesz są księża wspierający ją, ale nie jest to regułą. Medycyna niekonwencjonalna oraz holistyczna to w świetle nauk kościoła zagrożenia duchowe (mogące oddalać człowieka od Boga), więc jak jesteś chory to tylko do lekarza (tak oficjalnie głosi się częstokroć z ambony). A wiadomo, że terapia polegać będzie wtedy najprawdopodobniej na zapisaniu chemicznych leków niszczących skutkami ubocznymi ludzkie ciało będące jakby nie było dziełem Stwórcy, więc czy nie raczej to właśnie chemiczne leczenie (nie licząc takiego ratującego życie) powinno być wpisane na listę zagrożeń duchowych? Ale chemicznego leczenia na liście zagrożeń duchowych nie ma w żadnej postaci. Bezmyślnego łykania reklamowanych w TV „pigułek na wszystko” też nie, a szkoda: Polska przoduje w Europie pod względem sprzedaży leków bez recepty, a nie w ilości wizyt u szamanów czy korzystania z porad bioenergo- i hipnoterapeutów (choć po sukcesie książki hipnoterapeuty Jerzego Zięby, być może statystyki się zmieniły?). 😉
Z drugiej strony np. akupunktura czy ajurweda (wpisane na listę zagrożeń duchowych) są metodami leczniczymi oficjalnie uznanymi przez WHO, zaś (również wpisana na listę zagrożeń duchowych) dieta wegetariańska ma udowodnione naukowo działanie cofające różne choroby i jest stosowana w medycynie akademickiej jako środek leczniczy ratujący ludzi przed inwazyjnymi metodami konwencjonalnymi typu operacje wszczepienia by-passów i stentów (mam na myśli dietę dra Ornisha, zresztą dietą wegetariańską jest też dieta dr Dąbrowskiej, a drugi etap diety wzorowała jak sama przyznaje na Ornishu). Joga również jest wpisana na listę zagrożeń duchowych, ale któż z nas dziecięciem będąc nie robił wielokrotnie na lekcjach WF-u ćwiczeń takich jak „koci grzbiet”, „mostek” czy „świeca”, nie mając pojęcia, że właśnie uprawiamy „zakazaną” jogę? 😉
Jak widać to znowu nasze uczucia i intencje decydują o tym, czy coś oddali nas od Boga czy nie, czy będzie duchowym zagrożeniem dla nas czy nie. Samo robienie wygibasów na WF-ie czy dokonywanie określonych wyborów dietetycznych jeszcze niczym nam od strony duchowej nie grozi dopóki nie „dopiszemy” sobie do tego jakiejś historii. Wiele osób nie ma chyba o tym pojęcia i z wielkim lękiem trzyma się tej listy zagrożeń niezwykle kurczowo (listy stworzonej zresztą zapewne w dobrej skądinąd intencji: z troski o ludzi), zamiast po prostu uczynić swoim drogowskazem pierwsze przykazanie, czyli postawić Boga na pierwszym miejscu w swoim życiu. Boże przewodnictwo nigdy nie zawodzi (w przeciwieństwie do ludzkiego).
Micha napisał(a):
Marlena napisał(a): 26 stycznia 2017 at 20:02
„Kapłani katoliccy nie wiem czy wiesz, ale nie mają na tej planecie monopolu na uzdrowienia”
Chodzi o to, że to Pan Bóg uzdrawia, a nie Kapłan Katolicki.
Ale są Kapłani Katolicy, a nawet ludzie świeccy którzy mają różne
charyzmaty (np. modlitwy wstawienniczej, uzdrawiania) i mocną wiarę.
A jeśli chodzi o wiarę to właśnie wiara Kościoła Katolickiego jest najbliższa Prawdy Objawionej. Czy Pani słyszała o tym, że np. w Lourde są przypadki uzdrowienia kobiet muzułmańskich.
Czy naprawdę zdajemy sobie sprawę, że Chrystus realnie obecny w Komunii Świętej skoro uzdrawiał tak dużo w Ewangelii to może to robić także obecnie ?
Niestety są także pozorne uzdrowienia demoniczne np. za pośrednictwem bioenergoterapii gdzie dochodzi do maskowania objawów chorobotwórczych przez złe duchy przy jednoczesnym np. pojawieniem się wstrętu do sakrum.
Rozmawiając o zdrowiu warto zadać szarsze pytania m.in.:
– dlaczego post, przebaczenie, miłość proponowane przez KK prowadzi do zdrowia ?;
– co będzie po śmierci i czy dobrem najwyższym jest na ziemi tylko zdrowie ?
– w jaki sposób zdrowie ciała jest powiązane ze zdrowiem duszy ? (np. dlaczego ludzie którzy przebaczą innym szybciej dochodzą do zdrowia ?)
– skoro tu na ziemi jesteśmy określony czas, a po śmierci jest wieczność czy warto dbać tylko o zdrowie ciała, pomijając zdrowie duszy ?
– co oznacza, że nasze ciało jest Świątynią Ducha Świętego?
jest jeszcze wiele pytań które warto postawić i szukać na nie odpowiedzi.
na zakończenie: łamanie Przykazań Bożych prowadzi do choroby zawsze duszy i chyba bardzo często ciała. Ewidentny przykład – rozwiązłość seksualna – zwiększone prawdopodobieństwo raka narządów kobiecych, HIV i wiele innych.
Marlena napisał(a):
Micha, dokładnie tak, właśnie tego uściślenia mi zabrakło w Twoim komentarzu i stąd moja taka a nie inna odpowiedź na komentarz.
Daga napisał(a):
Witam. Czy ta woda ma pochodzic z gotowanego ryzu?:) Chetnie wykonam ten eksperyment
Marlena napisał(a):
Ja dałam zwykłą z kranu.
Lorka napisał(a):
na yt jest wspaniały film „Woda, wielka tajemnica” polecam obejrzeć. warto po prostu czuć wdzięczność gdy zasiadamy do posiłku, pijemy czy go przygotowujemy.. wtedy sluzy całej rodzinie. no i zasiadac do jedzenia w zgodzie 🙂
Marlena napisał(a):
Oglądałam, świetny film, naprawdę dający do myślenia!
Ewa napisał(a):
Pani Marleno,
Do kwiatów się mówi, nie rozmawia 🙂
Więcej na temat pamięci wody: https://youtu.be/lcsDIoSGchE
Pozdrawiam
Kolendra napisał(a):
Bardzo ciekawy artykul:) Przywoluje na mysl homeopatie… Zawsze uwazalam homeopatie za bzdurny wymysl. Teraz wiem, ze cos jest na rzeczy. W kazdym razie wole sie trzymac od homeo z daleka, pachnie ezoteryka na kilometr. I te doswiadczenia z ryzem nie wiem czy juz nie podchodza pod ta dziedzine… Daje to jednak do myslenia, Ciekawe…
Marlena napisał(a):
Myślę, że trzeba się mocno wysilić, aby w homeo poczuć jakikolwiek zapach 😉
Etykietki jakie przykleja do danego zjawiska nasz umysł nie są zresztą ważne, najważniejsze jest bowiem to, czy dana rzecz komuś pomaga. A homeopatia akurat pomaga wielu osobom. Póki co jednak skoro nawet medycyna naturalna w pewnych kręgach jest promowana jako „dzieło szatana”, to nie łudźmy się, świat z całą pewnością nie jest gotów na przyjęcie medycyny informacyjnej jako skutecznej formy leczenia – po prostu jeszcze do niej nie dorośliśmy. Zbyt mocno trzymamy się „szkiełka i oka”. Taka moda, takie czasy.
No cóż – bakterii kiedyś też nie mogliśmy zobaczyć. Ani promieniowania rentgenowskiego. Ale to nie znaczy, że nie istniały. Widzieliśmy efekt działania drobnoustrojów w postaci choroby, ale nie wiedzieliśmy skąd ona pochodzi, więc zrzucaliśmy na diabła, karę za grzechy albo czarownice, które „rzuciły urok” i spłonęły za to na stosie. A to tylko stare, dobre bakterie były. 🙂
Podobnie i tutaj: widzimy co się dzieje z ryżem, ale nie wiemy skąd to pochodzi, więc… znowu zrzucamy na diabła, mistykę, ezoterykę, new age, metafizykę albo cokolwiek – bo czarownic to już dzisiaj do spalenia na stosie nie ma (na szczęście!). 😉
Paweł napisał(a):
Witam. Kilka dni temu czytałem na tutejszym blogu o gęstości odżywczej pokarmów. Piłem szklaneczkę wody. Pomyślałem, że fajnym dopełnieniem tematyki tu poruszanej byłoby pochylenie się nad tym czym jest woda. Jaką pić, w jaki sposób, kiedy, jak przygotować. Czy filtrować , czy formatować? Jakie ma własności elektryczne, potencjał redox, co nam puszczają z kranu? W moim przekonaniu woda i jej jakość mają kluczowe znaczenie dla zdrowia człowieka. No i doczekałem się 🙂 Jest o wodzie. Pozdrawiam serdecznie i zachęcam do dalszych publikacji w tym temacie.
Do Micha: Pan Emoto badał nie tylko wpływ myśli na materię. Zbadał również wodę z takich uzdrawiających źródeł. W tym Lourdes. Ich wspólną cechą jest bardzo niski potencjał redox. Spożywanie takiej wody w połączeniu z modlitwą czyni cuda. Woda święcona również jest nośnikiem informacji. Chyba zaleję ryż w czwartym słoiku wodą świeconą. Jak sądzisz jaki będzie rezultat?
Pozdrawiam
Słowianin33 napisał(a):
W obronie kochanej i cudownej homeopatii!
Nasza Pani z Akademii Witalności jest dość mądrą i inteligentną osobą i ta osoba wie i daje świadectwo w postaci swoich słów, że homeopatia to jest medycyna na poziomie informacji. Co to znaczy? Postaram się to Państwu wyjaśnić, bo z komentarzy widzę, że ludzie naprawdę są nie doinformowani, albo mają wiedzę, ale ze złego źródła.
Jak powstaje lekarstwo homeopatyczne. Jako przykład weźmy ….hm…cyjanek! Jest to jak wiemy bardzo silna trucizna, a z niej za chwilę będziemy mieć cudowne lekarstwo. Bierzemy ten cyjanek i rozcieńczamy go wodą i następnie ten rozcieńczony znowu rozcieńczamy wodą…i tak powiedzmy 500 albo 1500 razy. Więc mamy wodę tak rozcieńczoną, że tam już prawie nie ma tego cyjanku. Ale woda…jak wiecie już z tego artykułu… przenosi pamięć obecności Cyjanku. Więc bierzemy tą specjalną wodę i dajemy ją do powiedzmy mąki i miodu i formujemy z nich małe kuleczki.
Teraz dajemy je do apteki i przychodzi tu pani, która ma chorą córeczkę i pani ta żyje świadomie i nie chce w córeczkę pchać chemii. Więc kupuje te „zaczarowane kuleczki” (oczywiście po konsultacji z lekarzem homeopata) i podaje je córce w odpowiednich dawkach. Córka je połyka i dość szybko się to rozpuszcza w organizmie dziewczynki i dostaje się te lekarstwo do krwi. Więc i do mózgu też! A mózg odczytuje to jako cyjanek, bo w tych kuleczkach poprzez tą na-informowaną wodę dostaje się do organizmu dziewczynki informacja, że to jest trucizna. Więc mózg to odczytuje i wydaje rozkaz, aby organizm zwalczył, czyli zneutralizował tę truciznę (oczywiście tej trucizny tam nie ma, ale jest ślad informacyjny o niej, dlatego dziewczynce nic nie grozi, nic ją nie zatruje) . Ta odtrutka, którą organizm wytworzył, aby zneutralizować ten cyjanek jest w organizmie potrzebny do np. zneutralizowania koloni zajadłych bakterii, które zaległy się w np. oskrzelach dziewczynki. I właśnie ta odtrutka, ten związek chemiczny dostaje się do krwi i niszczy te bakterie.
Kuleczki się znaczy symbolami …aby wiedzieć jakie kuleczki na jakie choroby są skuteczne. Lekarz homeopata uczy się kilka lat homeopatii i odpowiednich instytutach, czy uczelniach. Dostaje dyplomy po zdaniu różnych egzaminów. Ot i cała tajemnica wiary…nie ma tam baby jagi, ani czarów, ani nawet szatana…jak to głoszą nasi oświeceni (zaznaczam niektórzy) księża.
Studiując ayur-wede stwierdziłem, że ta najstarsza medycyna na ziemi przekazana przez samego Danvantari działa bardzo w subtelny sposób. Na różne schorzenia i nawet przewlekle chorubska proponuje asany, masaże, aromaterapie, ziołolecznictwo, odpowiednie przyprawy w zależności od schorzenia, muzykoterapie, relaksacje, dietę, akupunkturę, akupresurę, saunę, ćwiczenia oddechowe, uciskanie odpowiednich punktów energetycznych, gimnastykę jogiczną, medytacje…i oczyszczanie organizmu. Tak… aby nasze tri dosha (nasze trzy źródłowe energie; ziemia, ogień i powietrze) zachowały równowagę w naszym organizmie. A więc czym terapia jest subtelniejsza tym mniejsza niepotrzebna inwazja w organizm.
To nie my mamy się leczyć, tylko organizm ma sam zwalczać chorobę, a my mamy za zadanie mu pomóc i dostarczyć tego czego potrzebuje. Tak jest też z homeopatią. Jest to leczenie subtelne, więc nie zaburza naszego instynktu obronnego, ale jednak dostarcza pewną informacje, którą organizm wykorzystuje do leczenia odpowiedniego schorzenia. Lekarstwa tzw. chemiczne za to działają w bardzo wulgarny sposób, lekarstwa te próbują oszukać system immunologiczny, na jedno pomogą, ale na inne zaszkodzą, np. zniszczą nam wątrobę. Lekarstwa te zazwyczaj nie działają na przyczynę choroby, tylko próbują załagodzić objawy. Powiem więcej…lekarstwa chemiczne są SZTUCZNĄ SUBSTANCJĄ ,KTÓRA NIE WYSTĘPUJE W PRZYRODZIE, DLATEGO JEST DLA NAS TAKA NIEBEZPIECZNA. Chodzi tu o zjawisko homeostazy!!! Podobnie brzmi do homeopatii…;-).
Np. w ziołach jest trochę jakiegoś kwasu, trochę jakiegoś pierwiastka, trochę jakiś witamin, garbników, trochę chlorofilu itd. To zioło tworzy homeostazę, czyli równowagę w proporcjach. Bo żeby zioło nam pomogło (bo tam znajduje się np. witamina PP), to trzeba ją podać w odpowiednich proporcjach np. z krzemem, bo inaczej ta witamina się nie wchłonie. A znowu żeby ten krzem się rozłożył na krzemionkę to potrzeba nam jakiegoś kwasu, który oczywiście znajduje się w odpowiedniej dawce właśnie w tym ziółku. To jako całość tworzy lekarstwo które posada homeostazę, czyli równowagę.
W chemicznych lekarstwach nie ma żadnej homeostazy. Jak bierzemy takie lekarstwo to ten związek który ma nas wyleczyć jest w bardzo dużej dawce. Tak dużej że wywala nam nerki czy wątrobę. Albo uszkodzi nam wzrok, czy rozreguluje tarczycę, czy jeszcze coś innego. Nawet jak ktoś nie wierzy w homeopatie (jak widzicie ja wierzę) to i tak nie spotkało się przypadku, aby takie słodkie kuleczki komuś zaszkodziły. A czy znają Państwo przypadki, aby chemia komuś zaszkodziła????? A zaręczam całym sobą, że jest ze świata setki i tysiące przypadków jak homeopatia pomogła swym pacjentom. Trzeba by było wgryźć się w temat i trochę postudiować.
Chodzi o to że homeopatia poważnie ogranicza zyski korporacji medycznych, dlatego jest tyle ”autorytetów” naukowych, którzy grzmią, że to szarlataneria i oszustwo. A w wielu krajach jest traktowana na równi z nowoczesną medycyną. Tylko u nas jeszcze taki zaścianek i zacofanie, gdzie ksiądz i lekarz maja największy w społeczeństwie autorytet. Jak ksiądz na wsi powie, że to szatańskie kuleczki to choćbym napisał 50 takich artykułów to i tak to będą szatańskie kulki!!! A jak lekarz wypowie się w telewizji, że tam nic nie ma, że to oszustwo, to choćbym użył sto przypadków że to zadziałało, to i tak dla tych ludzi te kuleczki to nabijanie kasy przez cwaniaków.
Mam nadzieje ze docenicie moja wypowiedź i ufundujecie mi pomnik z polskiego buraka….:-)
Marlena napisał(a):
Podobnie jest z medycyną ortomolekularną: nic bowiem co jest skuteczne lecz bezpieczniejsze od chemicznych leków nigdy nie będzie powszechnie i oficjalnie zaakceptowane, ponieważ w grę wchodzą zbyt duże pieniądze do stracenia.
Ja myślę przy tym, że chemiczne leki też mają gdzieś swoje miejsce: są to głównie stany ostre, stany zagrożenia życia, wtedy nie ma czasu na pieszczoty, trzeba walić z grubej rury i „wulgarnie” – tu w grę wchodzi ludzkie życie. Problem polega jednak na tym, że przemysł farmaceutyczny chcąc sprzedać swoje produkty wciska nam „pigułki na wszystko”, a my je łykamy niczym cukierki („bo lekarz przepisał”, jak również wiele z nich jest też i bez recepty, a do tego regularne reklamy w mass mediach czyli pranie mózgu itd.).
Nie ma nic złego w lekach chemicznych, lecz należy mądrze się nimi posługiwać tzn. wiedzieć kiedy się nimi podeprzeć, a kiedy sobie darować – w momencie gdy są inne (mające mniej skutków ubocznych) metody dochodzenia do zdrowia niż atakowanie ustroju ciężką chemią.
Maria napisał(a):
Sęk w tym, że producenci „leków” homeopatycznym sami są częścią tych wielkich korporacji i drenują kieszenie klientów. Gdyby było inaczej, to te specyfiki nie leżałyby na półkach w aptece. Koncerny homeopatyczne żerują na niewiedzy ludzi wmawiając im, że za homeopatię trzeba płacić. Otóż nie! Prawdziwa homeopatia jest za darmo w naszych domach, sami możemy sobie stworzyć środowisko homeopatyczne. Sama stosuję wyłącznie homeopatię niekoncernową. Od ponad 20 lat nie kupiłam nic w aptece.
Edyta napisał(a):
Słowianin33 chylę czoła!
Axel Tulup napisał(a):
No właśnie nasze emocje! Ich jakość jest niezwykle ważna w codziennym życiu, w kształtowaniu naszej rzeczywistości. Stanowczo zbyt rzadko im się przyglądamy, nie zastanawiamy się co nam w danej chwili „w duszy gra …”
Może te niezwykłe dwa słoiczki zmuszą nas do głębszej refleksji i spowodują, że powiemy sobie w końcu STOP wszechobecnej manipulacji, której bezwiednie się poddajemy. To co sączy się z telewizorów, portali internetowych to wyłącznie (!) lęk, nienawiść, groza, którymi przesiąkamy do szpiku kości nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Czy to w formie podawanych nam wiadomości, czy w formie wydawałoby się niewinnych telewizyjnych seriali – wszystko to gra na naszych emocjach. A MOC jaką mają eMOCje widać jak na dłoni na przykładzie tych dwóch wspomnianych już słoiczków…
Marlena napisał(a):
Dokładnie to chciałam przekazać czytelnikom. Dziękuję, Axel! 🙂
Słowianin33 napisał(a):
Jest jeszcze inny problem z lekami chemicznymi…około 10-20 % leków w aptekach to podróby. W sumie nie leczę się chemią od 30 lat…nie byłem u lekarza ani przez ten czas nie wziąłem żadnej …ani jednej tabletki. Ale zgadzam się z tym punktem…że jak jest sytuacja podbramkowa to lepiej wziąć chemię niż wykorkować. …bezapelacyjnie…:-)
Kolendra napisał(a):
Abstrahujac od ciekawego doswiadczenia z ryzem chcialam tylko napisac o homeopatii, ze jej zrodla czerpia z okultyzmu. Tworca homeopatii Samuel Hahnemann swoja wiedze o homeopatii czerpal z seansow spirytystycznych ,byl czlonkiem lozy masonskiej a podreczniki ezoteryczne mowia, ze w homeo i akupunkturze dziala energia porownywana do istot niematerialnych. To mi wystarczy, zeby sie odnosic do tematu sceptycznie. Ja wole po homeo nie siegac, strzezcie sie tego, co ma choc pozory zla, to ze sw .Pawla. To tyle w temacie. Sa inne metody naturalne, medycyna ortomolekularna jest ok. A co do pozytywnego myslenia i sile dobrego slowa to zgadzam sie w calej rozciaglosci. Pozdrawiam 🙂
Marlena napisał(a):
To jeszcze dowiedz się proszę kto jest twórcą, pomysłodawcą i sponsorem dzisiejszej jaśnie nam panującej medycyny akademickiej (czyli tej, którą tak gorąco popiera kościół, bo ponoć wszystko inne „pochodzi od diabła”), a będziesz mieć bardziej kompletny obraz tego co nam się wmawia i w jakim celu.
Micha napisał(a):
Warto poczytać książki Katolickiego Księdza Sebestana Kneippa
https://pl.wikipedia.org/wiki/Sebastian_Kneipp
Jest autorem następujących książek:
Moje leczenie wodą (niem. Meine Wasserkur, 1886)
Tak żyć potrzeba (niem. So sollt ihr leben)
Mój testament dla zdrowych i chorych
Kodycyl do Mojego testamentu dla zdrowych
Dziecko zdrowe i chore : poradnik dla matek i ojców troskliwych
Pytanie retoryczne – Proszę o informację kto jest prekursorem/ojcem współczesnego wodolecznictwa ?
Kolendra napisał(a):
Marleno, ale ja wcale nie uważam, że medycyna alopatyczna jest jedyną słuszną, wręcz przeciwnie 🙂 Sama staram się budować odporność mojego organizmu zdrowym stałem życia, zapobiegać niż leczyć, uważam że medycynie alopatycznej brak pokory i całościowego patrzenia na człowieka… A eksperyment z ryżem zamierzam przeprowadzić z ciekawości. Pozdrawiam 🙂
Marlena napisał(a):
Zrób koniecznie! 🙂
Aga napisał(a):
Rewelacyjny eksperyment! Muszę spróbować.
TomiLi napisał(a):
Świetny artykuł p. Marleno. W wielu źródłach można spotkać informację o w pływie naszych myśli i emocji na zdrowie oraz ile złego mogą wyrządzić np. złe, destrukcyjne uczucia. Polecam książki pani LOUISE L. HAY która pokusiła się nawet o zestawienie konkretnych dolegliwości oraz myśli które je wywołują 🙂
Lilka napisał(a):
Eksperyment z ryżem zrobiłam jakiś rok temu. Potwierdzam to co piszesz Marleno, po tygodniu znienawidzony ryż stał się żółty z oznakami pleśni. Ryż kochany jakby niezmieniony.
Marlena napisał(a):
Dokładnie tak – u mnie kochany ryż nadal jest biały i ma się dobrze 🙂
FiveCarb, Jakub napisał(a):
Poczytajcie sobie jak możecie to „Teori Gai” którą już nauka powoli akceptuje.
Marlena napisał(a):
Zapewne chodzi o hipotezę Gai https://pl.wikipedia.org/wiki/Hipoteza_Gai
Kolendra napisał(a):
Nie wiem czy dobrze zrozumialam-ugotowany ryz trzeba dodatkowo zalac woda w sloiku czy nie?
Marlena napisał(a):
Tak, trzeba dolać nieco wody.
Micha napisał(a):
A jeśli chodzi o homeopatie to super krótki filmik
https://m.youtube.com/watch?v=f-kvT3qz0HM
Marlena napisał(a):
Z tego co mi wiadomo Watykan nie przedstawił nigdy stanowiska odnośnie używania homeopatii przez wiernych kościoła katolickiego. Stąd też być może trwa w tym temacie „wolna amerykanka”, czyli jedni kapłani są przeciw, strasząc wiernych homeopatią ile wlezie (pada najczęściej argument typu „to okultyzm, twórca był masonem, to od diabła” itp.) a inni uważają przeciwnie (np. tutaj, jeden z biskupów: https://warszawa.naszemiasto.pl/artykul/co-ma-diabel-do-homeopatii,2966586,art,t,id,tm.html
Opowieść kapłana występującego na filmiku jest ciekawa, choć z drugiej strony w świetle prostego „eksperymentu ryżowego” możemy na własne oczy zobaczyć, że zawarte w ludzkim sercu intencje mogą mieć wpływ na materię. Z tego prostego powodu, że są… informacją właśnie. Przecież „zły” ryż sam z siebie „nie wie”, że ma gnić i psuć się lub mieć się dobrze. To właśnie zawarta w naszych przekazywanych mu intencjach informacja „mówi” mu co ma on „zrobić”.
Kas W napisał(a):
Niesamowite!
W dodatku to wszystko się potem nakręca. Na początku ryż jest taki sam i trzeba się trochę zmusić, żeby jednemu z nich okazać nienawiść. Po paru dniach, jak już zaczynają być widoczne rezultaty, nie mamy problemu, żeby to tego pleśniejącego ryżu powiedzieć – „Jesteś brzydki, nienawidzę cię”. Im dalej, tym naturalniej przychodzi okazywanie nienawiści jednemu ze słoików, a miłości temu drugiemu.
Łatwo kochać rozkoszne i śmiejące się dziecko dziecko, trudniej z miłością podchodzić do wrzeszczącego 2-latka. Łatwo pokochać kogoś z kim mamy takie same poglądy, gdy jednak opinie się różnią zaczynamy odczuwać nienawiść. Stąd tyle agresji na różnych forach i debatach. Matka Teresa jest uważana za wzór dobra, wszyscy ją kochamy, Hitler za wcielenie zła… A to przecież kwestia energii jaka na nas oddziałuje. Im kto więcej ma w sobie miłości, tym bardziej miłość przyciąga, jak już ktoś zostanie skażony złą energią, trodno to potem odkręcić.
Zastanawia mnie, czy gdyby po eksperymencie zacząć odnosić się z miłością do tego złego ryżu – zrobiłby się on trochę lepszy?
Marlena napisał(a):
Trudno powiedzieć czy ryż by się zrobił lepszy, ale np. zanieczyszczona woda z ujęcia Fujiwara zamroziła się w piękne kryształki po modlitwie w jej intencji. Bardzo trafnie to, o czym wspomniałaś opisała Byron Katie w książce „Radość każdego dnia” – to nieszczęsne przyklejanie przez nasze „małe ja” (ego) etykietek do ludzi (nie ich czynów, ale do ludzi):
„Kochać Jezusa to wspaniała rzecz, ale dopóki nie pokochasz potwora, terrorysty, pedofila, dopóki nie spotkasz się ze swoim najgorszym wrogiem bez przyjmowania postawy obronnej lub usprawiedliwiania się, twoja cześć dla Jezusa nie jest prawdziwa, ponieważ każda z wymienionych wyżej osób to jedna z jego form. I właśnie stąd wiesz, czy naprawdę czcisz swojego nauczyciela duchowego: kiedy twoja cześć dotyczy wszystkich w jednakowym stopniu.”.
Należy potępiać czyny, lecz nie człowieka jednym słowem. Gdyby każdy z nas zrozumiał tę prawdę, to na świecie byłoby o wiele mniej cierpienia.
Anka napisał(a):
Musiałam przerwać swój eksperyment i to już na początkowym etapie. Strasznie ciężko mi było wykreować negatywne emocje w stosunku do jedzenia. A jak mi się to już udało to w ogóle psuł mi się humor na dłuższy czas. Ja się do takich eksperymentów nie nadaję! 🙂 Poza tym i tak nie mam powodu żeby nie wierzyć innym w ich wyniki więc uznaję to po prostu za udowodnioną społecznie prawdę.
Marlena napisał(a):
Ja też nie byłam w stanie dłużej okazywać negatywnych uczuć „złemu” słoikowi, zbyt wiele wysiłku mnie to kosztowało i przerwałam eksperyment – to co zobaczyłam i tak mi wystarczyło! 🙂
asia napisał(a):
Witaj Marleno. Właśnie zaaplikowałam ryz do trzech słoików i zastanawiam sie czy dobrze zrobiłam, bo ryz wlałam gorący tzn. wrzący z dodatkiem wrzącej wody i szczelnie zamknęłam. Czy tak może być? Twoje artykuły są genialne 😊 pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Ja ryż ostudziłam, dopiero wtedy włożyłam do słoików z odrobiną wody.
Małgoś napisał(a):
Wspaniale, że poruszyłaś ten temat! Takie doświadczenia powinno się masowo przeprowadzać z dziećmi, najwspanialsza edukacja samoświadomości i społeczna. Marlenko, mam pytanie z innej beczki, w imieniu swym i wielu podróżników trafiających w rejony tropikalne. głowię się nad profilaktyką antymalaryczną, a raczej nad dengą (o wiele goźniejszą i też przenoszoną przez komary), zacytuję fragment: ” Dlaczego lekarze lekceważą dengę?
Na ten temat mam swoje zdanie, choć pewnie część je wyśmieje – przeciw dendze nie ma szczepionki ani nie leczy się jej niczym poza tanim paracetamolem, przemysł farmaceutyczny ma więc zerowe zyski ze „straszenia” tą chorobą. Podróżując w endemiczne rejony, oprócz wizyty u lekarza, zadbajmy więc sami o wyedukowanie się w kwestiach tego, jakie realne zagrożenia tam na nas czyhają” tyle pisze w tym temacie autorka jednego z blogów, która dwukrotnie przechodziła dengę, przy tej garączce krwotocznej aspiryna i np. ibuprom mogą być śmiertelna, bo rozrzedzają krew i powodują właśnie krwotoki wewnętrzne, toteż na zbicie gorączki ( 41 st.)pozostaje paracetamol. Moje pytanie: czy wit. C rozrzedza krew? Wydaje mi się, że dobrze wpływa na krzepliwość, więc chyba mogłaby być pomocna (?) Jak sądzisz? Pozdrawiam Serdecznie (moge zalinkować twój artykuł z eksperymentem ryżowym?:)
Marlena napisał(a):
A pewnie, śmiało zalinkuj, Małgoś! 🙂
Co do wirusa dengi, to witamina C pomaga na niego tak samo jak i na wszelkie inne wirusy, a tutaj jako ciekawostkę masz relację pewnego blogera z podróży do Wietnamu i jego przygodę z dengą i witaminą C: https://rickardoberg.wordpress.com/2016/02/29/i-got-dengue-fever-and-survived-heres-how/
Pozdrawiam serdecznie wzajemnie 🙂
gajowy napisał(a):
Z tego co wiem to NIKT ze znanych naukowców czy wogóle osobistości nie powtórzył tego eksperymentu. Dlatego ten fenomem kojarzyny jest tylko z jego osobą. Według mnie wyjasnienie tego eksperymentu jest trywialne proste. Jeżeli mamy pozytywne nastawienie, jesteśmy wyciszeni to zachowujemy się fizycznie inaczej niż jak się gniewamy. Nie zawsze tą różnicę potrafimy dostrzec a może mieć ona przełożenie na nasze funkcjonowanie i wynik eksperymentu. Na przykład jak się ktoś pomodli (albo wyciszy jakąkolwiek inną techniką) to łatwiej mu będzie przenieść próbkę pod mikroskop bez drżenia rąk. Jak się nastawimy negatywnie to jesteśmy ogólnie mniej staranni a często wręcz charczymy plwocinami pełnymi bakterii.
Według mnie wynik tego eksperymentu mówi nam jedynie, że …lepiej się dzieje gdy jesteśmy pogodni niż zachmurzeni.
Ja jak kupuję nową roślinę do domu to od razu jej mówię bezpardonowo, że jak będzie słabo rosła to od razu na śmietnik. I wszystkie rosną idealnie. Czasami zdecydowanie też popłaca.
Marlena napisał(a):
Z tego co wiem Masaru Emoto miał zespół pomagający mu w pracy, nie robił więc wszystkiego sam osobiście. A może chodzi o eksperyment z ryżem? Oświadczam niniejszym uroczyście, iż nie charczyłam do słoików 😀
Serio, zakręciłam mocno oba i dopiero wtedy ZADECYDOWAŁAM który będzie tym „błogosławionym”, a który „przeklętym”. Przykleiłam następnie odpowiednie etykietki (osąd) i dopiero od tego momentu jeden z nich miał przechlapane życie. Bakterie nie miały z tym nic wspólnego: słoiki były wyparzone wrzątkiem, a ryż pochodził z tego samego źródła – z jednego garnka.
Micha napisał(a):
Tematem przewodnim 39. numeru „Miesięcznika Egzorcysta” – listopad 2015 r. była homeopatia. Prawdopodobnie można kupić nr archiwalne na stronie internetowej pisma lub na allegro lub poszukać w wersji elektronicznej. Zdrowie duszy jest powiązane ze zdrowiem psychiki i ciała. Warto poświęcić trochę czasu na zapoznanie się z zagrożeniami. Poinformowanie o zagrożeniach homeopatii jest tak samo istotne jak informowanie o skutkach ubocznych tradycyjnych leków chemicznych ze współczesnych aptek.
Marlena napisał(a):
Oczywiście, że zdrowie duszy jest ściśle powiązane ze zdrowiem ciała i umysłu – ta prawda znana jest od czasów starożytnych, choć leczenie holistyczne (zajmowanie się jednocześnie sprawami ciała, umysłu i ducha) jest w katolicyzmie uznane, jak napisałam wcześniej, za zagrożenie duchowe.
Z tymi zagrożeniami sprawa jednak nie jest taka prosta. Na przykład kapłan katolicki, którego filmik tu wrzucałeś bardzo sugestywnie ostrzegał nie tylko przed homeopatią ale i przed jogą. Jednak zauważmy: pomimo, iż każdego dnia miliony dzieci (ochrzczonych i katolickich) wykonuje w szkole na lekcjach WF-u ćwiczenia takie jak „koci grzbiet”, „mostek” czy „świecę” – to raczej dzieciaki nie popadają z tego powodu w obłęd czy wstręt do sacrum, ani nie tracą wiary odstępując od swego kościoła (te dzieci przystępują do sakramentu pierwszej komunii, bierzmowania itd.).
Ktoś, kto ma cel we wskazywaniu, szukaniu na siłę diabła tam gdzie go nie ma (tylko po to by nas nim usilnie straszyć), co on tak naprawdę robi (sobie i innym)? Zwróćmy uwagę: czy podążanie za jego poszukiwaniami nie zwiększa czasem naszej szansy na zostanie „zgniłym ryżem”? Eksperyment z ryżem pokazuje przecież, że nic nie jest ani dobre ani złe i jest po prostu tym, czym jest (tym, czym Bóg stworzył) – dopóki sami nie „dopiszemy” sobie do tego jakiejś historii i nie dokleimy odpowiedniej etykietki naszego osądu (od teraz ty jesteś dobry, a ty jesteś zły), dopiero wtedy dajemy temu czemuś odpowiednią „moc”.
Co do opętań i egzorcyzmów (praktyk mających miejsce w wielu religiach świata, nie tylko w katolicyzmie), to warto zbadać w jakiej religii występują one na tle akurat homeopatii. Kilku leczących się homeopatią katolików popadło w obłęd z powodu stosowania homeopatii ponieważ gdzieś do nich kiedyś dotarła informacja, że tak można. Podobnie jak mój „zły” ryż „dowiedział się”, że można zgnić, więc błyskawicznie zgnił.
Jeśli bowiem chodzi o pozostałe wielkie religie światowe (judaizm, buddyzm, hinduizm, islam), to nie zabraniają one stosowania tej formy terapii (w niektórych jednak, jak np. w judaizmie jest warunek: tylko w celach leczniczych) i nie straszą ukrytym w nich diabłem. W związku z czym wśród wyznawców tych religii opętań na tle homeopatii nie ma.
Zatem uczciwa informacja na temat duchowego zagrożenia homeopatią jest taka: nie występuje ono jak się wydaje w innych religiach poza katolicką. To nie informacje zawarte w lekach homeopatycznych są zagrożeniem, lecz nasza postawa wobec nich (według wiary naszej nam się stanie).
Przeciwnicy homeopatii krzyczący „to pseudonauka/diabeł, nie ma dowodów!” są to głównie dwie grupy: środowisko medycyny konwencjonalnej oraz pewne środowiska katolickie (mimo, iż Watykan jak już to sobie powiedzieliśmy nigdy oficjalnie nie zabronił stosowania jej leczniczo przez katolików ani jej nie potępił, a nawet sami papieże się leczyli homeopatią). Można obiektywnie stwierdzić, że obie grupy mają możliwość czerpać swoje określone korzyści z procesu leczenia ludzi (choć odmiennymi sposobami) – nie chodzi przy tym jedynie o bezpośrednie korzyści materialne.
Z kolei zwolennicy homeopatii (rozrzuceni po całym świecie ludzie różnych wyznań, poglądów politycznych czy koloru skóry) to ci, którym ta forma leczenia pomogła (ponieważ np. inne leczenie nie przyniosło efektów lub powoduje skutki uboczne) i nadal pomaga. Zwolennicy homeopatii przypominają zatem tysiące owych internautów na całym świecie, którzy sami wykonali swój eksperyment z ryżem: to oni są recenzentami. A kiedy zdrowieją to, jak można się domyślać, nie mają już potrzeby korzystać z leczniczych usług środowisk będących przeciwnikami homeopatii (określanej w tych kręgach jako bzdurna vel diabelska/opętańcza).
Homeopatię jak wspomniałam stosowali z powodzeniem również papieże – w zasadzie od kiedy powstała (m.in. Leon XII, Pius VIII, Grzegorz XVI, Leon XIII, Pius XII) i są na to dowody historyczne. Do dnia dzisiejszego stosuje też ją brytyjski dwór królewski. A samo „zapoznawanie się z zagrożeniami” i czytanie pisemek typu „Egzorcysta” to strata czasu, który mamy na tej ziemi ograniczony, ja nie kupię na pewno – nie będę wspierać tego szaleństwa. Energia zawsze podąża za uwagą – to na czym skupiasz uwagę nabiera mocy. Ten świat potrzebuje modlitwy za ludzi zagubionych, przerażonych chaosem i oszukanych, a nie czytadeł „o zagrożeniach”. Modlitwy! Nie fałszywej pobożności na pokaz, jak obłudnicy na wielkich stadionach z udziałem księży-celebrytów, ale tak jak Jezus uczył: w izdebce swojego serca, zamknąwszy drzwi.
Michał napisał(a):
Cytuję za P. Marleną: „Zatem uczciwa informacja na temat duchowego zagrożenia homeopatią jest taka: nie występuje ono jak się wydaje w innych religiach poza katolicką.”
Można prosić jakieś źródło badań / statystyk, na podstawie których powstają takie sformułowania?
Marlena napisał(a):
Może inaczej: to Ty udowodnij, że w innych wyznaniach również egzorcyzmy na punkcie homeopatii występują. Ja takich informacji nie znalazłam pomimo intensywnych poszukiwań – co uczciwie stwierdzam w swojej wypowiedzi.
Michał napisał(a):
W wyznaniach innych niż katolicyzm też przestrzegają przed homeopatią. Poniżej link do strony norweskiego lekarza medycyny, protestanta. Ciekawe informacje, szczególnie dla chrześcijan. Mianowicie fragmenty biografii twórcy homeopatii, Samuel-a Hahnemann-a, mówiące o jego nastawieniu do Jezusa: „Sprzeciwiał się on marzycielowi Jezusowi z Nazaretu, który nie poprowadził wybranych do prawdziwej drogi mądrości”. Twórca homeopatii powiedział też o Jezusie, że „zgładził ciemność tego świata i obraził przyjaciół nieziemskiej wiedzy”. Hahnemann był masonem i zdaje sie okultystą. Jako chrześcijanin cieszę się, że nie muszę korzystać z podejrzanych wynalazków tego pana.
źródło cytatów: https://www.weum.no/alternative/homeopathy.html
Tak więc niektórzy słusznie wyczuwają ezoteryke w homeopatii.
Marlena napisał(a):
Są ludzie, którzy wyczuwają ezoterykę we wszystkim. A już na pewno konwencjonalny lekarz, który napisał zacytowany przez Ciebie artykuł. Ludzie nie mają sięgać po preparaty jakiegoś wolnomularza, okultysty i zapewne przesiąkniętego szatanem do szpiku kości psychopaty wmawiającego ludziom, że coś jest w preparatach, w których przecież niczego nie można wykryć. Mają przyjść do lekarza (MD, medical doctor), a on im przepisze coś, co ma w sobie to, co opisano na opakowaniu, a na dodatek objawy choroby magicznie mijają! 😉
Bądź tu mądry i pisz wiersze: które preparaty, homeopatyczne czy konwencjonalne, są tak naprawdę „wilkiem w owczej skórze”?
Małgoś napisał(a):
Och, ogromnie dziękuję Marlenko za ten link! Już się biorę do lektury
A tak na marginesie, podziwiam Twą anielską cierpliwość, co do szatańskich komentarzy rodem z Watykanu tudzież naszych rodzimych mocherów. Pozdrowionka
Micha napisał(a):
Używanie określeń „rodzimych moherów” jest co najmniej niegrzeczne jeśli nie chamskie.
Określenie takich słów jest też manipulacyjne i stygmatyzujące.
A jeśli ktoś nie ma cierpliwości do dyskusji na argumenty bez obrażania innych to niech nie dyskutuje – nie ma przymusu.
A jeśli chodzi o wypowiedzi Marlenki to moim zdaniem księża nie straszą, a tylko ostrzegają przed negatywnymi konsekwencjami niektórych rzeczy. Moim zdaniem nieświadomość nie chroni przed brakiem konsekwencji. Jeśli weźmiemy Eskimosa który nie widział telewizji do np. zoo w Polsce i pozwolimy mu włożyć rękę do klatki z lwem to może mu być odgryziona pomimo braku wiedzy…
Księża starają się głównie zachęcić do miłości do Boga, a o potencjalnych zagrożeniach mówią przy okazji bo widzą efekty kiedy ludzie poranieni przychodzą prosić o pomoc o różnych spotkaniach np. z bioenergoterapią, homeopatią lub innymi.
Czy jest choćby jedno badanie naukowe potwierdzające działanie homeopatii ? wg. mnie nie ma nawet jednego na całym świecie !!! jeśli jestem w błędzie proszę o podanie wiarygodnego źródła. Proszę nie pisać, że gdzieś…. podobno…. proszę o konkrety i konkretne źródła.
Z tego co wiem producenci homeopatii wydają więcej kasy na marketing niż producenci chemicznych leków. Marketing obejmuje m.in. wiral marketing w interecie i nie tylko.
Olek napisał(a):
Małgoś moher pisze się przez samo h, a nie ch. Życzę ci (na poważnie) co najmniej tyle samo kultury i wiedzy co statystyczny moher. A czy możesz obalić naukowo choć jeden zarzut wobec homeopatii przytoczony przez tego profesora
https://www.effatha.org.pl/zagrozenia/homeopatia2.htm
Marlena napisał(a):
Jeśli odwołujemy się do autorytetów, to w takim razie rzućmy drugim okiem na badania noblisty, profesora Luca Montagniera: https://www.youtube.com/watch?v=R8VyUsVOic0
Montagner nie korzysta z finansowania BOIRON i nie chce by łączono go z homeopatią. Jako pasjonat szuka prawdy. Warto obejrzeć ten film by się zorientować o czym mówimy. Tutaj nie bierze się pod uwagę ilości cząsteczek czegoś w leku, więc porównywanie tradycyjnych leków z informacyjnymi oraz badanie ich tymi samymi metodami (według „poprawnej metody badawczej”) nie ma sensu. Termometrem nie zważysz masy, a wagą nie zmierzysz siły wiatru. Powoływanie się zaś na autorytet iluzjonisty jakim jest Randi świadczy o etapie upodlenia nauki. Dożyliśmy czasów, w których iluzjonistę woła się do komisji przy potwierdzaniu badań naukowych! 🙂
Nie potrzeba tymczasem iluzjonisty – okazuje się, że ci, którzy tak głośno gardłują przeciwko homeopatii, sami leczą czymś, co w znaczącej liczbie przypadków, dzięki nieujawnianiu wszystkich danych przez firmy farmaceutyczne i żonglowaniu statystykami, ma skuteczność częstokroć niewiele większą od placebo: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/16060722. Na ten problem zwraca głośno uwagę również brytyjski lekarz, Ben Goldacre (polecam jego książki: „Lekarze, naukowcy, szarlatani. Od przerażonego pacjenta do świadomego konsumenta” oraz „Złe leki. Jak firmy farmaceutyczne wprowadzają w błąd lekarzy i krzywdzą pacjentów”).
Medycyna informacyjna to pieśń przyszłości, przed którą establishment będzie bronił się rękami i nogami tak jak kiedyś bronił się przed myciem rąk, choć potem okazało się, że to jednak ratujący życie tysiącom kobiet dr Ignaz Semmelweis miał rację (zaszczuty przez kolegów skończył w psychiatryku, ale ta ofiara na marne nie poszła: dzięki temu człowiekowi mamy dzisiaj nową gałąź wiedzy, którą nazywamy antyseptyką).
Zniszczono też sto lat później życie innemu genialnemu człowiekowi, wynalazcy (Royal Raymond Rife – człowiek pobożny i pasjonat), który już parę dekad temu zabijał patogeny częstotliwościami: ci sami lekarze, którzy wcześniej byli zachwyceni skutecznością jego wynalazku, gdy przyszło co do czego wyparli się znajomości z nim, niczym Piotr apostoł. Wydany na pastwę losu Rife został psychicznie zbiczowany, jego laboratorium wraz z całą dokumentacją zostało fizycznie zniszczone, a on sam popadł w alkoholizm: https://www.arslibra.pl/artykuly.rife.pogromca.wirusow.html
Chemiczny paradygmat jednak na dłuższą metę nie utrzyma się jako samodzielny oręż przeciwko wszystkim możliwym chorobom – jego fałsz już wychodzi na jaw: ludzie zaczynają zauważać, że zostali oszukani i np. w przypadków chorób przewlekłych „leczą” tylko swoje symptomy. Więc w którąś stronę trzeba iść. Nowe technologie informacyjne tak naprawdę nie są nowe. Kto wie, może historia zatoczy koło i doczekamy się wkrótce wskrzeszenia staroegipskich klinik leczących dźwiękiem? 😉
Nasi przodkowie bowiem zamiast bezproduktywnie spierać się co jest „naukowe”, a co jest „nienaukowe” po prostu wiedzieli, że „Jeśli chcesz zrozumieć Wszechświat myśl w kategoriach energii, częstotliwości i wibracji.” – to słowa innego wybitnego geniusza (Nicola Tesla), któremu zawdzięczamy nie tylko prąd zmienny płynący w naszych gniazdkach elektrycznych, ale nawet nasze radia, komórki, lasery, solary na dachach, Wi-Fi czy sterowanie pilotem. Tesla pomimo stworzenia ponad 300 patentów również zmarł jako bankrut, w samotności, a jego papierami troskliwie zajął się rząd USA, jak tylko naukowiec zamknął oczy.
Gdyby nie ci wszyscy odrzuceni i zgnojeni (często nawet jeszcze za życia) geniusze, to nasz świat wyglądałby całkiem inaczej. Tylko historia będzie w stanie ocenić czy Hahnemann był diabelskim szarlatanem czy obdarzonym boskim talentem geniuszem.
„Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło.”.
Kas W napisał(a):
A może zamiast samemu wytwarzać negatywną energię postawić przed telewizorem przy programie z jakąkolwiek debatą polityczną?
Marlena napisał(a):
Jak pisał Masaru Emoto tego typu doświadczenia były robione (ale nie z ryżem, lecz z wodą).
alvin napisał(a):
W tego typu doświadczeniach tkwi zasadniczy błąd, który decyduje o tym, że zawsze któraś z próbek ryżu zacznie się psuć pierwsza. Chodzi o to, że nie są one identyczne. Mimo że ryż pochodzi z jednej torebki, to próbki pobrane z niej różnią się np ilością bakterii i grzybów, która są pokryte ziarna, a nawet składem ziaren. Wszystko to ma wpływ na szybkość zachodzących zmian. Ja również robiłem to doświadczenie dokonując małej modyfikacji. Obdarzałem jednakowa miłością, nienawiścią lub obojętnością obie próbki. Wynik zawsze był taki sam; jedna z nich psuła się zawsze szybciej. Natomiast czy rzeczywiście tak jest, że istnieje różnica w zależności od tego jakimi uczuciami obdarzamy próbki? Nie wiadomo. Należałoby zrobić badania w kontrolowanych warunkach zgodnie z metodologią badawczą. Takich badań jak sadzę nie zrobiono, więc nie można twierdzić, że jest to absolutna prawda. Natomiast co do pomięci wody polecam poniższy wierszyk.
To było pod koniec grudnia, zaraz przed świętami
Szwagier przyniósł spirytusu, no więc rozrabiamy
Rozrabiamy tak jak zwykle, pół na pół, wiadomo
Dziad tak robił, ojciec robił, tak nas nauczono
Na to żona mówi nagle, że gdzieś przeczytała
Że im bardziej się rozcieńczy, to tym mocniej działa
Ależ skarbie, mówię do niej, jesteś w dużym błędzie
Jak rozcieńczy się za bardzo, nic z tego nie będzie
Ty z nauki nie kpij, mówi, głupiś jest i tyle
Trza rozcieńczyć i potrząsnąć, to zyska na sile!
Fakt, z nauką to na bakier nawet w szkole byłem
Ale żeby rozcieńczone miało większą siłę?
Ty się nie bój, mówi żona, bo głowy uczone
Twierdzą, że woda pamięta, co w niej rozpuszczone
Więc chłopaki do roboty, już za progiem święta
Rozcieńczajcie, będzie więcej, woda zapamięta
No więc żeśmy rozcieńczali, jak żona radziła
W myśl teorii naukowej – w rozcieńczonym siła
Tak nam sprawnie szła ta praca, że po krótkim czasie
Zapełniliśmy kanister, wannę oraz basen
Lecz gdy przyszedł czas na sprawdzian, straszna rzecz się stała
Wbrew teorii naukowej, … woda zapomniała!
W tym momencie się poczułem kompletnym frajerem
A na święta nam została woda z alzheimerem
Marlena napisał(a):
Alvin, jeśli ktoś chce może się bawić w dalsze próbkowanie. Mnie wystarczy to, co widziałam zarówno u siebie jak i innych internautów (również spoza Polski, również robione z udziałem całych rodzin z dziećmi).
Idę podlać kwiatki i pogadać z nimi czule! 😉
P.S. Mój „dobry” ryż nadal jest bialutki (po 14 dniach eksperymentu), temu „złemu” plamka pleśni powiększyła się, niestety. Już z nimi nic nie robię, stoją sobie.
Patka napisał(a):
Odnosząc się do Twojego doświadczenia alvin, zastanawiam się czy komuś się zdarzyło, żeby ten „zły” ryż był w lepszej kondycji, niż ten „dobry”.
Ula napisał(a):
Witam! Dlaczego nie jestem w stanie nic znaleźć na tym blogu. Chciałam poczytać o zdrowych stawach i weszłam w to.
https://akademiawitalnosci.pl/tag/zdrowe-stawy/
Wyskakuje zupełnie coś innego. Nie da się w ten sposób nic znaleźć. Czy to ja coś źle robię? Tak jest za każdym razem, gdy w coś wchodzę. Pozdrawiam srdecznie
Marlena napisał(a):
Ula, artykuły otagowane u mnie wyświetlają się poprawnie. Nawiązanie do etykiety jest w treści artykułu, a niekoniecznie w jego tytule. Dlatego dieta dra McDougalla została otagowana „zdrowe stawy”, bo pomaga na stawy. Nie ma tego w tytule, jest w treści. Mam nadzieję, że pomogłam! 🙂
Cezary napisał(a):
Album ze zdjęciami „Obraz energii życia” Masaru Emoto kupiłem dosyć dawno chyba 15 lat temu. Zrobiłem te doświadczenie, oczywiście wszystko się zgadza. Po 5 dniach były już zauważalne pierwsze zalążki pleśni, natomiast ryż z napisem „dziękuje” nawet po roku miał przyjemną woń i wyglądał tak jak na początku doświadczenia. Gotowany ryż trzeba zalać wodą tylko do poziomu ryżu. Wykonałem odręczne napisy na słoiczkach oczywiście z odpowiednim uczuciem. W tym przypadku zadziałał tylko sam zapis słów w odpowiedniej wibracji, bez wypowiedzianych słów i skierowanych do ryżu uczuć. Pamięć wody to dar , tylko zależy dla kogo.
Ja napisał(a):
Wygląda na to, że podpisujemy słoiki taką samą drukarką 🙂
beata napisał(a):
Pani Marleno ! Bardzo dziękuję za wartościowy i bardzo potrzebny artykuł. Wierzę w jego prawdziwość. Trzeba kilka razy przeczytać , aby jego istotę wprowadzić w życie. Jestem szczęśliwa , że mogę u Pani na blogu o takich istotnych kwestiach dowiedzieć się.. Dziękuję i serdecznie pozdrawiam.Beata
Marlena napisał(a):
Cieszę się, że artykuł jest dla Ciebie użyteczny. Pozdrawiam serdecznie wzajemnie! 🙂
T.K. napisał(a):
ŁAAAŁ! Prostota, w niej tkwi siła. Jak ja to lubię.
Już wiem co będę dopisywać na przetworach, żeby mi się nie psuły 🙂
Martyna napisał(a):
Witam, często czytam Pani bloga i ufam Pani wiedzy. Pytanie niezwiązane z tematem. Czy czytała kiedyś Pani cokolwiek na temat bielactwa? Jak leczyć, zapobiegać?
Marlena napisał(a):
Sprawdź najpierw poziom witaminy D we krwi.
Zobacz proszę na to badanie naukowe: z 16 pacjentów chorych na vitiligo (bielactwo) aż 14 doznało repigmentacji (25-75%) po suplementacji witaminą D (35 tys. j.m. dziennie przez 6 miesięcy) w połączeniu z dietą niskowapniową i nawadnianiem (min. 2,5 l wody dziennie) – ich poziomy witaminy D podskoczyły do ponad 100 ng/ml (początkowe poziomy bardzo kiepskie, kilkanaście ng/ml) i dopiero wtedy pojawiły się efekty kuracji.
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC3897595/
Oprócz tego warto zmienić dietę, wykluczyć przetworzone i rafinowane pokarmy (cukier, słodycze, biała mąka, sklepowe oleje, margaryny, przekąski, smażeniny itp.), pić warzywne świeżo wyciskane soki, jeść dużo warzyw (szczególnie zielonych), dbać o mikrobiom jelitowy (zrób domowy test buraczkowy aby zobaczyć czy nie masz nieszczelnych jelit) – to bardzo ważne mieć szczelne jelita przy chorobach autoimmunologicznych, warto też zdecydowanie suplementować brakujące antyutleniacze czyli witaminy A, C, E, selen i cynk jak również pomocne może być OPC (ekstrakt – wyciąg z pestek winogron) i astaksantyna.
Przy vitiligo jak podkreślają niektórzy badacze mamy bowiem do czynienia z przewlekłym „cichym” zapaleniem w ustroju (https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/22099450), jest jednym słowem za dużo wolnych rodników, a za mało antyutleniaczy – ten stan należy wszelkimi sposobami starać się cofnąć, wtedy jest szansa na to, że melanocyty wznowią swoją normalną pracę, bo z pustego to i Salomon nie naleje.
W badaniach na myszach chorujących na bielactwo znakomite efekty osiągnięto właśnie suplementacją witamin, minerałów i polifenoli:
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC2807713/
O przewlekłym zapaleniu pisałam w tych artykułach: https://akademiawitalnosci.pl/tag/przewlekly-stan-zapalny/
No i jeszcze jedna sprawa: nauczyć się zarządzania swoim własnym stresem! Nikt inny tego za nas nie zrobi – tak jak nikt inny nie zrobi za nas siku (przepraszam za porównanie). Profesor Uniwersytetu Medycznego w Massachusetts, prof. Jon Kabatt-Zinn, założyciel Kliniki Redukcji Stresu, napisał wiele książek na temat praktyki uważności czyli mindfulness. Polecam książki: „Praktyka uważności dla początkujących”, „Gdziekolwiek jesteś bądź” i „Życie, piękna katastrofa”. Radzenie sobie ze stresem jest nieodzowne jeśli chcemy być zdrowi. Nie da się stresu uniknąć, ale można nauczyć się radzić sobie z nim tak, aby nie szkodził naszemu zdrowiu i nie niszczył nam życia. Opracowana przez prof. Kabatt-Zinna metoda (MBSR – Mindfulness-Based Stress Reduction) jest wykorzystywana w ponad 300 placówkach służby zdrowia w Stanach Zjednoczonych i 30 innych krajach na świecie. Ma udowodnioną naukowo skuteczność i pomogła już wielu tysiącom pacjentów. Do jej stosowania nie jest potrzebna hospitalizacja ani pomoc specjalisty, można nauczyć się tego w domu samemu (niezbędne jest jednak wytrwałe ćwiczenie się w uważności każdego dnia, potem to już z górki).
A stres emocjonalny zawsze wiąże się ze stresem również oksydacyjnym, co umożliwia zmiany w naszych genach (każdy z nas ma zapisane w genach predyspozycje do jakiejś choroby, ale nie musi się ona ujawnić dopóki nie zadziałają wyzwalacze, stres może być jednym z nich).
Anai napisał(a):
Witam! Wybaczcie , ale nie rozumiem. Traktujemy ryż\odnosimy się do niego\ czujemy pozytywnie lub negatywnie. I ten traktowany pozytywnie z miłością jest ładny, a ten drugi nie. I jak ja mam odnieść siebie w tym eksperymencie? W porównaniu do drugiego człowieka- odnoszę się do kogoś z miłością/ciepłem i ten ktoś staje się przez to lepszy? Czy ja się staję? I tak samo w drugą stronę, odnoszę się do kogoś/ myślę o nim z niechęcią/ nienawiścią, on staje sie gorszy? Czy ja? Bo w odniesieniu do ryżu to ten ktoś powinien stać się gorszy, „brzydszy”. Czyli przypuśćmy pracuję w firmie gdzie jest wyścig szczurów, nikt mnie nie lubi, wszyscy myślą o mnie negatywnie, to ja się staję „brzydsza”, gorsza?
Nie mogę tego zrozumieć.
Mania napisał(a):
Być może dlatego kobietom w ciąży zaleca się słuchanie muzyki klasycznej. Dzięki dźwiękom cząsteczki wód płodowych zmieniają strukture i mają pozytywny wpływ na dziecko. Bardzo ciekawy artykuł 🙂
asia napisał(a):
A czy może mi Pani cos doradzić , jak leczyć bakterie helicibacter pylori i potworna zgagę.? Wzięłam antybiotyk, objawy ustąpiły i ponownie wróciły. Co robić bo autorytet z Pani wielki 😃 Dziekuje
Marlena napisał(a):
Asiu, użytkownicy donosili, że dolegliwości te przechodziły po odbyciu diety warzywno-owocowej w/g metody dr Dąbrowskiej. Warto spróbować. Swoje nawyki żywieniowe należy jednak zmienić na stałe aby chronić się przed chorobami – tutaj cudów nie ma.
Bakterie helicobacter są popularne w środowisku i ma je w sobie większość ludzi, nie są one szkodliwe – chyba, że damy im warunki do rozwoju i namnażania (np. poprzez kiepską dietę, przetworzoną i ubogą w ochronne fitozwiązki) – wtedy drobnoustroje te zaczynają się panoszyć i czynić szkody. Z biegiem czasu uodparniają się na antybiotyki.
Silną bronią przeciwko tym bakteriom są fitozwiązki zawarte np. w warzywach krzyżowych (np. kapusta, brokuły i kiełki brokuła, kalafior, rzodkiew, kalarepa, rzeżucha, gorczyca, lnianka, brukselka, jarmuż) a także niektórych przyprawach i ziołach jak majeranek, oregano, dyptam (lebiodka kreteńska), lukrecja. Takich substancji ochronnych czy zawierających je pokarmów jest sporo (również m.in. żurawina, czosnek, zielona herbata, czerwone wino, maliny, również olejki eteryczne jak np. cedrowy, melisowy, miętowy, tymiankowy, szałwiowy, z drzewa herbacianego i in.): https://www.czytelniamedyczna.pl/4030,substancje-pochodzenia-naturalnego-w-walce-z-zakazeniami-helicobacter-pylori.html
Krótkoterminowo można też spróbować kuracji sokiem z surowej białej kapusty, o której pisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/nie-jestes-tym-co-jesz-lecz-tym-co-przyswajasz/, jednak długofalowo należy przede wszystkim zmienić swoje nawyki żywieniowe czyli oprzeć swoje menu na pokarmach naturalnych, antyzapalnych, chroniących nas przed chorobami (warzywa, owoce, zioła i przyprawy, pełne ziarno, orzechy i nasiona). Wokół tych produktów należy budować swój talerz. Dbać też o kiszonki będące źródłem bakterii probiotycznych.
Odstawić należy kategorycznie produkty nieprzynoszące żadnych korzyści zdrowotnych lub nawet straty – oczyszczone, rafinowane, izolowane (cukier i słodycze, oleje i margaryny, oczyszczone zboża jak biała mąka i jej przetwory), używki, syntetyczne słodziki, napoje gazowane itp., niewskazany jest też nadmiar produktów odzwierzęcych (pochodne mięsa i mleka), a w okresie zdrowienia pomocne może być ich całkowite wyłączenie z diety (tak jak na diecie dr Dąbrowskiej).
Florcia napisał(a):
Polecam coś co sama przetestowałam na sobie.
spróbuj z jogurtem L-ja sama robię. Dr Kempisty mówi o tym sporo jak również o jego działaniu na helicobacter pylori. Ja go robię w innym celu i lubię bardzo, mój chłop wypija od razu cały zapas jaki zrobię 🙁 i się dopomina o więcej. Mi wychodzi w termosie. I z mleka od krowy prosto, nie sklepowego.
Po tym jogurcie w ogóle jest fajna praca jelit. Żadnych zaparć. No ale trzeba go pić codziennie.
edyta napisał(a):
Droga Marleno!
Dziękuję za to, że jesteś. Zawsze, kiedy tylko o Tobie, i o Twoim dziele_blogu, pomyślę, w Twoją stronę mkną strumienie jasnego i ciepłego światła, słodkiej i kojącej energii. I zawsze tak już będzie:) Towarzyszysz mi od wielu miesięcy, wspierałaś w czasie moich największych przemian, mojego zdrowienia, uczyłaś, prowadziłaś….i nadal to robisz. ten artykuł to dla mnie nowe szlaki, nowe zachowania, nowe sposoby do radzenia sobie, nowe spojrzenie….kurcze dziewczyno czy Ty wiesz co ze mną robisz?! 🙂 wiesz, że po tym artykule, to ja swoim wierzącym Rodzicom przypomniałam, że przecież kiedyś była modlitwa przed posiłkiem? teraz to ja ich proszę żeby pościli, ja! ta która kiedyś w Wielki Piątek notorycznie kradła pierogi z mięsem przewidziane na kolejny dzień:)
jeśli Matka Ziemia pozwoli na spotkanie z Tobą, to z całą pewnością rzucę się na Ciebie bez pytania, zgody, wyściskam, aż zaboli! Kocham Cię Dziewczyno i z całego serca Dziękuję za wszystko:)
ps. a dla Was Kochani, nie kłóćcie się, a nawet jeśli lekko się sprzeczacie, to z uśmiechem, każdy kto tu się znalazł, jest na miejscu, jest potrzebny i jest w domu. Myślę sobie, że nawet jeśli znajdzie się tutaj jakiś miły Pan Troll czy jakaś sympatyczna PannaBetonowaAlopatka znęcający się nad dobrymi praktykami proponowanymi przez Marlenę, to może oznaczać, że się boją…a to już jest piękne:)
Ściskam Wszystkich i czekam na kolejny artykuł:)
Marlena