Mit o wyższości białek zwierzęcych nad roślinnymi jest publicznie bardzo uporczywie podtrzymywany (finansowany) przez przemysł mięsny i nabiałowy, niestety nie ma przełożenia na rzeczywistość (vide zatłoczone, przychodnie, nie nadążające leczyć szpitale i tabuny ciężko schorowanych, nawet nie tak całkiem starych ludzi).
Przy współpracy systemu edukacyjnego dzieci uczą się o tym w szkole, a przy współpracy mediów ten mit jest ciągle żywy i podsycany!
Zastanów się:
❓ czemu jesteśmy bombardowani reklamami produktów zwierzęcych (nabiału, parówek, fast foodów), nafaszerowanych cukrem i chemią słodyczy i napojów gazowanych, czipsów, piwa, kartonowych pseudo-soków i… lekarstw? Czy ludzie spożywają te reklamowane rzeczy z powodu reklamy, czy też może są one jednak dla organizmu ludzkiego uzależniające? Kto tu z nami gra w kulki?
❓ czemu nie widzimy reklam organicznych jabłek, pełnych białka migdałów albo soli himalajskiej zawierającej 84 niezbędne nam do życia pierwiastki? Czyżby były one aż tak niezdrowe? A może to one uzależniają i należy je tępić i nie wystawiać na widok publiczny?
Znasz kogoś uzależnionego od jabłek? Bo ja nie, ale znam wiele osób uzależnionych od degradujących nasze ciała i umysły słodyczy, kawy, piwa, mięsa i nabiału, coli, leków, fastfoodów i czipsów. Kto tu z nami gra w kulki?
❓ dlaczego jesteśmy poddawani notorycznemu praniu mózgu, że niby wszystko w sklepach jest takie pyszne i zdrowe, a ludzie padają jak muchy na zawały, raka, cukrzycę i wylewy (w skali jeszcze 50 lat temu nie do pomyślenia!), masowo zatykają im się arterie i przestają pracować trzustki, żołądki lub wątroby, masowo psują im się zęby, masowo tyją i z reguły starzeją się ok. 60-tki o ile jej dożyją? Kto tu z nami gra w kulki?
Pytam się – co się takiego wydarzyło przez ostatnie 50 lat, że nas to dotyka, pomimo skoku cywilizacyjnego w postaci rozwoju nauki, techniki i medycyny?
Popsuły nam się nagle nasze genialnie urządzone przez Stwórcę ciała czy powariowały nasze zwitki DNA, że nagle w ciągu raptem półwiecza dotykają nas masowo straszne choroby w coraz to młodszym wieku?
Otóż nie, MY JESTEŚMY OK. Nasze ciała są takie jak tysiąc lat temu! Tylko że to, co wkładamy teraz do ust już takie nie jest!
Mięso nie jest takie jak 50 lat temu, mleko nie jest takie jak 50 lat temu, woda nie jest taka 50 lat temu! Moja babcia przepadała za skwarkami, co niedzielę zabijała koguta na rosół i dożyła do 79. Ale to było kiedyś, a skwarki czy kogut nie były kupne, tuczone przemysłową paszą.
Teraz mięso i nabiał które są w sklepach nie nadają się do niczego. Zwierzęta są hodowane w ścisku, byle szybciej i taniej, żrą byle co, dostają antybiotyki, aby się nie pochorowały i hormony wzrostu, aby były gotowe do uboju w 6 miesięcy a nie 2 lata jak natura każe.
Pisałam niedawno o Mimi Kirk, lat 73 (słownie: siedemdziesiąt trzy), pod tamtym wpisem znajdziesz link do niej na Fejsa, to nie jest wytwór mediów po liposukcji i liftingach, to jest normalna żywa osoba.
Nie jada tkanek zwierzęcych, pieczywa, słodyczy ani nabiału, a zobacz jak wygląda. Jej pożywienie to w 100% raw food, czyli surowe jarzyny i owoce, kiełki, orzechy i nasiona.
Nie namawiam tu nikogo do skrajnego stylu życia czy fanatycznie eliminacyjnej diety. Surojadek podobnie jak ścisły weganin ma zalecaną suplementację potrzebnej naszemu ciału witaminy B12 zawartej głównie w produktach zwierzęcych.
Potrzebujemy jej co prawda raczej niewiele, lecz skoro Stwórca przewidział iż ta witamina jest nam potrzebna, to raczej nie miał na myśli, że będziemy ją dostarczać poprzez tabletkę, prawda?
Skoro nie było to zamiarem Stwórcy, to nie jest to zgodne z naturą, podobnie jak nie jest zgodne z naturą opychanie się po kilka razy dziennie produktami zwierzęcymi (zawierającymi B12), ponieważ nie potrzebujemy aż tak dużej ilości tej skądinąd cennej witaminy oraz możemy ją dosyć długo magazynować w naszej wątrobie.
Każda przesada szkodzi! Jednak jestem przekonana, że właśnie to, co zjada Mimi Kirk – jarzyny i owoce, kiełki, orzechy i nasiona – powinno stanowić podstawę piramidy żywieniowej każdej istoty ludzkiej chcącej dożyć w zdrowiu sędziwego wieku.
Biochemik Colin Campbell przeprowadził długoletnie badania na kilku tysiącach osób, aby stwierdzić, że białka zwierzęce najlepiej wykluczyć z diety jeśli chce się żyć zdrowo i długo, wolnym od raka i chorób serca, a przynajmniej nie powinny one przekraczać kilku procent całości menu (polecam gorąco przeczytanie jego napisanej prostym i uczciwym językiem książki „Nowoczesne zasady odżywiania. Przełomowe badania wpływu żywienia na zdrowie”).
I to by się zgadzało z tym jak odżywiają się ludy długowieczne, o czym za chwilę.
W oficjalnej piramidzie żywieniowej prym wiodą tymczasem przetworzone ludzką ręką zboża (chleby, makarony itd.), a stworzone przez Matkę Naturę warzywa i owoce dopiero… na drugim (!) miejscu.
Zaraz potem wskazane są jako niezbędne 1-2 razy dziennie kolejne, podobnie jak zboża zakwaszające ustrój pokarmy takie jak nabiał, jaja i mięso, a oleje roślinne są na szczycie piramidy, czyli do okazjonalnego spożycia.
Kiełków i orzechów brak, a jako źródło cennych kwasów Omega-3 ludziom podstawia się pod nos szeroko reklamowaną w TV „wzbogaconą o Omega-3” margarynę, czyli utwardzany przemysłowo tłuszcz roślinny, zaś eksperci ustami mediów zalecają nam jeść… ryby, choć siemię lniane i nierafinowany olej lniany zawiera Omega-3 kilkadziesiąt razy więcej niż ryby!
Ktoś tą obecnie obowiązującą piramidę pseudożywieniową wymyślił i ją propaguje jako „zdrową”, mimo dramatycznego stanu zdrowotnego milionów ludzi na tej planecie, które się NIE POPRAWIA, tylko degraduje – dokarmiając tylko nienasycony przemysł farmaceutyczny.
Kto tak sobie igra z naszym życiem i zdrowiem, wciskając ciemnotę na temat tego czym i ile razy dziennie powinniśmy karmić nasze ciała?
Owszem, żyjemy dłużej, ale cierpimy bardziej niż kiedykolwiek, z wyjątkiem pierwszych 30-40 lat życia, kiedy od Natury mamy jeszcze zapas energii witalnych danych nam przy naszym narodzeniu przez Stwórcę, więc jeszcze jest fajnie.
Potem jest już coraz gorzej i większość ludzi ląduje w czarnej d*pie czyli w przychodniach i szpitalach, choć naukowcy mówią, że natura zaprojektowała naszą żywotność do 120 lat, a biblijny Matuzalem dożył 969 lat – niestety nie wiadomo co jadł, a szkoda!
A może żywił się praną jak indyjscy mnisi?
Czy dalej zatem chcemy – kurczowo trzymając się tradycyjnych, wciskanych nam nachalnie na każdym kroku jako prawdę objawioną wzorców – dalej tak żyć (niby dłużej, ale jednak jakoś jakby bardziej parszywie) – my, a tym bardziej zrodzone z nas następne pokolenia, czy też w końcu, zanim będzie za późno, pójdziemy po rozum do głowy dostrzegając, że czas nareszcie zmienić coś, co jak się okazuje NA DŁUŻSZĄ METĘ NIE DZIAŁA?
Wybór należy do Ciebie.
Znani z długowieczności Hunzowie, tybetańscy lamowie czy Abchazowie nie odrzucają całkowicie pożywienia pochodzenia zwierzęcego, lecz spożywają bardzo niewielkie ich ilości. Mięso to w ogóle „od święta”, podobnie jak wino.
Najbardziej naturalnym i sprzyjającym długowieczności wydaje się być zatem stosowany przez nich od pokoleń sposób żywienia, oparty na proporcji 80/20 , tzn. 80 % alkalizujących organizm, w miarę możności jak najmniej przetworzonych jarzyn, owoców, orzechów, kiełków i nasion oraz 20 % pozostałych produktów (zbóż, miodów, przypraw ziołowych oraz niewielkiej ilości produktów odzwierzęcych jak mleko, masło czy jogurt, lecz z wyłączeniem cukru i białej mąki).
Reasumując: komu należy zaufać bardziej – Hunzom z ich pozytywnym stylem życia w zgodzie z naturą, dożywającym w zdrowiu i jasności umysłu 100 lat, czy naszym lekarzom i dietetykom, wmawiającym nam, że częste spożycie produktów odzwierzęcych jest niezbędne dla naszego zdrowia i jak nie będziemy jeść codziennie białka zwierzęcego (mięso, jaja, nabiał) to czekają nas niechybnie niedobory, bo przecież roślinne białko jest fe, tylko zwierzęce jest cacy?
Doprawdy? Niech to powiedzą jakiemuś Hunzowi, pewnie umarłby ze śmiechu. 🙂
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
agalona napisał(a):
czytalam ten text z zapartym tchem. prawie jakbym siedziala w lawach studenckich a z podestu profesor(ka) wykrzykiwal z przejeciem swoj wyklad na temat oszustwa zywieniowego 🙂 twoja irytacja gloszonymi bredniami i massowym oglupianiem ludzi jest niemal slyszalna w realu. przed oczami mam ciebie (chociaz nie wiem jak wygladasz) wymachujaca wskazujacym palcem rownie zywo jak ksiadz na ambonie na niedzielnej sumie. rewelacja kochana.
Luk napisał(a):
Jak dostarczyć 2g białka na każdy kg masy ciała nie jedząc lub bardzo ograniczając mięso w diecie??
Marlena napisał(a):
A po co Tobie tyle białka?
Luk napisał(a):
Bo jestem facetem i moja aktywność fizyczna wykracza poza spacerowanie czy obieranie ziemniaków. Moje mięśnie potrzebują budulca żeby się zregenerować i nadbudować po treningach. Zapotrzebowanie na białko osób aktywnych wzrasta i stąd moje pytanie: jak je pokryć wyrzucając z diety mięso??
Marlena napisał(a):
Wrzuć w google „roślinne źródła białka” albo jeszcze lepiej „plant based proteins” (więcej materiałów jest w jęz. ang.
Piotr napisał(a):
Jestem aktualnym Amatorskim Mistrzem Polski w dyscyplinie w której mięśnie muszą dosyć mocno pracować i muszę powiedzieć że mniej więcej od połowy roku mięso i wędliny jadam od tzw. święta i w minimalnych ilościach.
Zresztą to co teraz jest sprzedawane to chemia, więc wyboru i tak brak.
Nie czuje się gorzej, wręcz przeciwnie dużo lepiej, a wyniki sportowe podniosłem na wyższy level 🙂
Marlena napisał(a):
Gratuluję, Piotrze! Czytelnicy bloga piszą o tym także w mailach do mnie: sukcesy sportowe wcale nie zależą od ilości spożywanego mięsa, które zwyczajnie okazuje się być przereklamowane 😉
Damian napisał(a):
A ja chciałbym dodać link do filmiku gdzie wyjaśniają ten temat sportowcy szerokiej wody : https://www.youtube.com/watch?v=a-wBfi8uu0I
deka napisał(a):
strączkowe i orzechy – od 5lat jestem weganką i z uzupełnianiem białka problemów nie mam
J.K. napisał(a):
Te badania i wnioski wyciągnięte z nich to jedno wielkie oszustwo na które powołuje się wiele osób promujących wegetarianizm. O wartości tych badań możemy przeczytać w książce dr Williama Davisa amerykańskiego kardiologa „Dieta bez pszenicy” i przeczytać na stronie byłej weganki Denise Minger która postanowiła utwierdzić się w swoich wegańskich przekonaniach i dokładnie je przeanalizowała. O jej wnioskach można przeczytać na jej stronie https:// rawfoods.com.
„Biochemik Colin Campbell przeprowadził długoletnie badania na kilku tysiącach osób, aby stwierdzić, że białka zwierzęce najlepiej wykluczyć z diety jeśli chce się żyć zdrowo i długo, wolym od raka i chorób serca, a przynajmniej nie powinny one przekraczać kilku procent całości menu (polecam gorąco przeczytanie jego napisanej prostym i uczciwym językiem książki „Nowoczesne zasady odżywiania. Przełomowe badania wpływu żywienia na zdrowie”). I to by się zgadzało z tym jak odżywiają się ludy długowieczne, o czym za chwilę.”
Marlena napisał(a):
Ludzie spożywający tkanki martwych istot żywych są w stanie wymyśleć najrozmaitsze argumenty na usprawiedliwienie swojego nałogu. Podobnie jak każdy pijak będzie przekonywał, że kropelka „dla zdrowotności” jest wręcz wskazana, a kawosz będzie się powoływał na badania wskazujące, że spożycie kawy chroni przed niebezpieczeństwem zachorowania na raka piersi i prostaty (bo przecież to, że od kawy może z kolei dostać raka żołądka to szczegół), itd.. Tymczasem to co jest nam naprawdę do przeżycia niezbędne nie znajduje się ani w kawie, ani w mięsie, ani w alkoholu. To jest w warzywach i owocach – jedynym pokarmie NIE wywołującym u istoty ludzkiej ani uzależnienia, ani żadnych skutków ubocznych. Z wyjątkiem zdrowia rzecz jasna. I to jest PRAWDZIWE jedzenie. Natomiast pokarmy uzależniające nie są dla nas dobre i należy się ich wystrzegać wszelką miarą.
Aga napisał(a):
Po serii afer reporterskich o drobiu hodowlanym, wędlinach itp. przestałam jeść mięso. „Skutkiem ubocznym” tej decyzji było praktycznie całkowite wyleczenie z nękających mnie od dawna migren (ok 1-2 razy na tydzień trwających 2-3 dni). Ostatnio w telewizji było o młodym mężczyznie, który choruje na stwardnienie boczne rozsiane (chyba jakoś tak), i on dotarł do osób, którym udało się powstrzymać tę nieuleczalną chorobę między innymi poprzez nie spożywanie mięsa! U niego na razie spowolniło to chorobę. Teorie lansowane od wieków ciężko jest obalić.Wszyscy uważają, że to gadki eko-świrów. Ja białka zwierzęcego nie jem dla własnego zdrowia a aspekt ekologiczny jest tylko wartością dodaną.
Marlena napisał(a):
Aga przy dzisiejszym sposobie tuczu zwierząt to mięso jest po prostu paskudztwem. Z tym że ja zawsze podkreślam, że samo odstawianie mięsa jest zdrowe, ale odstawienie produktów przetworzonych jeszcze zdrowsze. Jest wielu wegan nękanych problemami zdrowotnymi, po prostu jedzą mało wartościowe pokarmy przetworzone, jedzą to samo co jedli gdy nie byli weganami ale z substytutami, które nie są tak wiele zdrowsze od mięsa. Klucz do zdrowia leży w roślinnych pokarmach naturalnych, szczególnie tych zawierających chlorofil czyli zielonych. Frytki czy napoje gazowane są wegańskie ale bezwartościowe. Cukier nie zawiera mięsa ale zabija. Samo odstawienie mięsa może okazać się dla zdrowia pożyteczne, ale nie wyczerpuje tematu.
Aga napisał(a):
Zgadzam się w zupełności. Zawsze denerwowały mnie przepisy składające się z kilkunastu składników, gdzie najpierw trzeba smażyć, gotować a na koniec jeszcze zapiekać. Kiedyś mimo pełnych szafek ciągle wydawało mi się, że nie mam nic na obiad. A teraz kiedy mam proste produkty potrafię przygotować zdrowe posiłki mimo, że skromne.
Aga napisał(a):
Za weganizmem przemawia również fakt,że podobno wielcy sportowcy najlepsze wyniki osiągali właśnie będąc na diecie wegańskiej.Mam pytanie:ponieważ postanowiłam nie jeść tylko BIAŁKA zwierzęcego co Pani myśli o suplementacji olejem z wątroby rekina jako o zródle cennego skwalenu?Rozpatruję to głównie ze względu na działanie przeciwrakowe.Dopiero zaczęłam przeglądanie bloga i nie wiem czy gdzieś o tym nie ma więc jakby co to z góry przepraszam.
Marlena napisał(a):
Zgadza się, jest wielu świetnych sportowców – wegan. Nie ma jednej magicznej substancji antyrakowej. To całokształt naszego stylu życia stanowi profilaktykę, nie osiągniemy tego pojedynczym suplementem, więc moim zdaniem szkoda pieniędzy.
Danncti napisał(a):
„Dieta bez pszenicy” – nie czytałem – ale jeśli ma to oznaczać że jest ona nam potrzebna do życia to … czy ludzie 1000 czy 2000 lat temu mieli dostęp do pszenicy?… A co do weganizmu czy nawet wegetarianizmu to jeśli przestaniemy niszczyś pokarm wysoką temperaturą to co takim dietom można zarzucić? Myślę źe nic.
Danncti napisał(a):
Wszystko ok 🙂 nie zgodzę się do końca z teorią o B12, myślę że sprawa jest bardziej skomplikowana, (nie jestem jeszcze ekspertem. 🙂 ) myślę że powiedzmy 1000 lat temu człowiek jedzący owoce czy inne rośliny ” prosto z drzewa”, nie myte, roznące na ziemi nie zaniczyszczonej nawozami itp, nie wyjałowionej sposobem dzisiejszej chodowli… Na tych roślinach była witamina b12 np: z odchodów mrówek itp… No i nie zapominajmy że witaminę B12 (jeśli się nie mylę) wytważają mikroorganizmy, i mięso zwierząt ma z tym tylko tyle wspólnego że B12 się do niego „dostaje”…
Obecnie w większości przypadków gdy się nie je mięsa może i trzeba suplementować b12, ale … To szerszy temat niż mi się również niedawno wydawało
I na pewno nie jest to jakiś jednoznaczny dowód na to że powinniśmy „czasami” sporzywać mięso…
Danncti napisał(a):
O b12
https://poweredbyfruits.pl/2012/07/06/dr-graham-o-witaminie-b12/
Ale to nie wszystko 🙂
Małgorzata napisał(a):
Dzień dobry.
Zauważyłam pewną nieścisłość pomiędzy informacjami zawartymi w tym artykule https://akademiawitalnosci.pl/jak-stosowac-siemie-lniane/ oraz wiadomościami zawartymi tutaj. Mianowicie chodzi o witaminę B12 i jej ewentualną suplementację. Cytuję:
„Surojadek podobnie jak ścisły weganin ma zalecaną suplementację potrzebnej naszemu ciału witaminy B12 (kobalaminy) zawartej głównie w produktach zwierzęcych oraz co nieco w grzybach. Potrzebujemy jej co prawda raczej niewiele, lecz skoro Stwórca przewidział iż ta witamina jest nam potrzebna, to raczej nie miał na myśli, że będziemy ją dostarczać poprzez tabletkę, prawda?”
oraz
„Otóż Dr Budwig odkryła, że obecny w tkankach (oraz w naszej wątrobie) enzym rodanaza w obecności związków siarki przekształca cyjanki w cyjanokobalaminę czyli witaminę B12. Jest to ważna informacja dla wegan i witarian. Nie musicie przyjmować syntetycznej B12 w tabletkach, spożywajcie zmielone siemię w owocowych sokach lub posypcie nim sałatkę w której są cebula i czosnek. Wasz organizm sam wyprodukuje B12 w wystarczającej ilości.”
Nie poleca Pani diety wegańskiej?
Marlena napisał(a):
Małgorzato, nie ma nieścisłości, witaminę B12 wytwarzają ludzkie jelita (muszą być jednak zdrowe, a dzisiaj mało kto takie ma), powstaje też w wyniku przemian opisanych przez dr Budwig. Moim zdaniem suplementacja apteczną B12 to ostateczność.
Tyzgal napisał(a):
Do tego wszystkiego, o czym tak pięknie dyskutujecie,aby być zdrowym, należy jeszcze nauczyć się nawadniać organizm, odpowiednio przygotowaną wodą, która musi być również przyjmowana w odpowiednim czasie. Tak, tak! Woda. Organizm ludzki to w około 70% woda. Nikt jednak o niej nie mówi. Dzięki filozofii wody i zdrowego odżywiani wycofałem z drogi do krainy wiecznej szczęśliwości, a byłem już bardzo blisko. 🙂
Kasia K. napisał(a):
Przeczytałam kilka Pani artykułów, na kilka rzuciłam okiem i stwierdziłam – obiecujące i zaczęłam czytać od początku. Jednak ten artykuł mnie zniechęca do dalszej lektury. Bo nawet jeśli o zdrowiu stanowi to bardzo niefajnie się czyta wszelkie obelgi i krzyki. Szkoda.
Marlena napisał(a):
A cóż to już na własnym osobistym blogu pokrzyczeć sobie nie można? 😉 W poszukiwaniu grzecznych artykułów trzeba udać się na jakikolwiek mainstramowy portal zatrudniający ludzi do ich pisania. Korzystając natomiast z bloga należy liczyć się z tym, że autor pisze od serca i własnym stylem. Przymusu czytania nie ma. 🙂
Pozdrawiam Cię serdecznie, Kasiu!
Faolan napisał(a):
Taka refleksja: człowiek spożywa mięso od 2 milionów lat. Gdyby było ono dla nas szkodliwe, nasz gatunek by wymarł. Oczywiście jest problem z nowoczesnymi metodami hodowli, to jednak można rozwiązać w prosty sposób: kupując mięso z hodowli tzw. ekologicznych.
Co jednak począć ze współczesnymi badaniami, które wskazują, że wielu osobom obecnie mięso szkodzi? Oprócz wspomnianych metod tuczu jest drugie proste wyjaśnienie tego zjawiska. Otóż rzeczą bez precedensu w historii mięsożerności w ogóle jest nasz obecny zwyczaj spożywania niemal wyłącznie tkanki mięśniowej. Tymczasem mięśnie to najmniej wartościowa część zwierzęcia, i mięsożercy tacy jak lwy w okresach obfitości zwierzyny w ogóle ich nie jedzą. Ponadto, białko w mięśniach zawiera bardzo dużo aminokwasu o nazwie metionina, który w nadmiarze może być przekształcany w homocysteinę, substancję powiązaną m.in. z rozwojem chorób serca. I to jest zapewne klucz do sprawy. Ale UWAGA: jeśli jednocześnie z metioniną dostarczamy organizmowi odpowiednio dużo witaminy B6 i drugiego aminokwasu, glicyny, zamiast homocysteiny produkowany jest glutation, naturalny przeciwutleniacz. Dlatego właśnie w przeszłości – kiedy ludzie wykorzystywali zabite zwierzęta do maksimum, spożywając bogate w wit B6 podroby, i tkankę łączną, zawierającą dużo glicyny – nie było takich problemów jak dzisiaj.
Reasumując: jak ktoś chce być wegetarianinem, jego sprawa – ale nie demonizujcie produktów mięsnych (I nie opowiadajcie o „uzależnieniu”, bo to bajki).
Marlena napisał(a):
Jeśli chcesz się przekonać czy o uzależnieniu to są „bajki” to zrób to co ja, ongiś wyznawca mięsnego kultu: przestań je jeść na 40 dni. Zrób sobie mięsny post jednym słowem. Notuj codziennie swoje związane z tym spostrzeżenia. Jak się czujesz gdy wchodzisz do mięsnego, jak się czujesz gdy widzisz kogoś jedzącego „mięso”, co ci przychodzi do głowy gdy wchodzisz na portal kulinarny i widzisz zdjęcie mięsnej potrawy, jak reaguje Twój organizm na zapach grilowania dochodzący z ogródka od sąsiada i takie tam. NOTUJ! Niech Ci nie umknie najmniejszy sygnał od organizmu, fizyczny, psychiczny lub duchowy, związany z tym właśnie pokarmem. Zapewniam Cię, że to będzie najciekawszy eksperyment w Twoim życiu. W moim przynajmniej był 🙂
I nie ma co się tłumaczyć „lubieniem”: bo przecież ja lubię mięso, ono jest smaczne itd. A jadłeś kiedyś je na żywca, wyrwawszy zwierzęciu kawałek tkanki, tak bez przypraw? Nie jadłeś i nie zjadłbyś. Ja też nie. „Mięso” wcale nie jest smaczne tak naprawdę. To ludzie przetwarzając je robią z tego coś „smacznego”, bo normalnie trąci krwią, a bywa że i trupem – w końcu to są zwłoki, spójrzmy prawdzie w oczy. My to nazywamy „mięso” ale to są po prostu… no truchło, zabite jakieś coś i poćwiartowane.
A odnośnie „lubienia” mięsa: ja też na przykład „lubię” lampkę czerwonego wina wypić na rodzinnej uroczystości ale nie ślinię się na stoisku z alkoholami, widok ludzi pijących nie powoduje chętki na alkohol, zapach wina również. Ale spróbuj to samo powiedzieć o osobie uzależnionej od alkoholu. Jak nie ma w domu czegoś mocniejszego to „nie ma nic do picia” 🙂 Podobnie wiele osób gdy otworzy lodówkę a nie znajdzie tam niczego mięsnego, to powie, że „nie ma nic do jedzenia”. To jest właśnie uzależnienie, na tym polega.
Z papierosami jest identycznie: dzisiaj odór dymu przyprawia mnie o mdłości, choć kiedyś gdy jeszcze byłam uzależniona był to dla mnie miło kojarzący się zapach wzbudzający chętkę „zapaliłabym sobie”. To samo czułam gdy dolatywał gril od sąsiada: „jakie smakowite zapachy”, dzisiaj te same zapachy są dla mnie niemiłe i śmierdzące, bo już nie jestem uzależniona. Nie mogłam też przejść obojętnie obok cukierni czy stoiska ze słodyczami, tak mnie ciągnęło, a najchętniej bym wszystko wykupiła. Dzisiaj te widoki są dla mnie neutralne – nie jestem już uzależniona od słodyczy, mój organizm o nie już nie woła.
A pamiętasz kiedy pierwszy raz miałeś w życiu „mięso” w buzi? Ja nie pamiętam, matka dała i masz jeść bo „daje siłę”. Kazała i tyle. Niemowlęciem będąc pewnie, kilkumiesięcznym. To nie był mój świadomy wybór. To zostało mi narzucone. I ciężko jest potem „to” rzucić. Mięso jest jak religia: jak Cię ochrzczą w niemowlęctwie, to nie masz wyjścia jak należeć do danego kościoła. Dopóki sam nie zaczniesz myśleć i zadawać pytań. Tylko że kościół nie uzależnia fizycznie jak robi to mięso. Przypuszczam, że łatwiej co poniektórym by było zmienić religię niż zadać sobie pytanie o swój prawdziwy stosunek do „mięsa”. Nie ten narzucony w dzieciństwie, ale ten całkowicie świadomy.
O dziwo możesz bez trudu „rzucić” jedzenie marchewki, szpinaku czy jabłek. Bo one nie uzależniają – możesz bez trudu zrezygnować z ich spożywania na 40 dni i nie odczuć tego tak boleśnie jak wtedy gdy odstawiasz „mięso”. Dlatego darujmy sobie mantry w rodzaju „ludzie mięso jedzą od 2 milionów lat i żyją”. Pytanie nie jest czy jedzą czy nie – pytanie jest na ile świadomie to czynią. Czy to był ich wybór?
Kwestia jakości tego co jest w sklepach dzisiaj to już w ogóle inna para kaloszy – to zwyczajnie trucizna naładowana antybiotykami, karmiona specjalnymi paszami, hodowana byle szybko i byle jak. Byle dużo! Bo kolejne pokolenia uzależnionych wołają o więcej. Z rzeczami uzależniającymi tak właśnie jest: chce się coraz więcej. Od jednego papieroska do 1,5 paczki dziennie, od jednego piweczka dziennie do sześciopaka, od jednego ciasteczka do kilku batonów i pudełka ptasiego mleczka dziennie. Już tam byłam. Tam nie jest fajnie, wbrew pozorom 😉 I bardzo się cieszę, że stamtąd wróciłam. Polecam każdemu – bezcenne doświadczenie.
Reasumując: jak ktoś chce być mięsożerny, jego sprawa. ale niech nie podpiera się historiami o wielowiekowej tradycji jedzenia mięsa, lecz niech włączy swoją świadomość i czujność, starając się dotrzeć do sedna czyli odkryć o swoim pociągu do „mięsa” prawdę. Ani bowiem przed wiekami nie jedzono go 3 razy na dzień przez 365 dni w roku tak jak teraz, ani też to nie były tej (podłej) jakości chemiczne truchła co teraz. Z podrobami czy bez.
Axel Tulup napisał(a):
Bardzo trafna analiza nałogu jedzenia mięsa autorki blogu, z którego tak naprawdę nikt nie zdaje sobie sprawy, a w oficjalnych środkach przekazu jest to temat Tabu.
Ludziom słowo „uzależnienie” kojarzy się wyłącznie z różnymi narkotycznymi substancjami i hazardem, dlatego reagują nerwowo a nawet agresywnie gdy ktoś im mówi, że jest uzależnionym od mięsa – tak samo reaguje alkoholik, gdy mu się powie prawdę o jego nałogu. Oni sobie tego zupełnie nie uświadamiają i do końca życia będą negować fakt, że nie mogą żyć bez mięsa.
Jestem wegetarianinem 22 lata, ale doskonale pamiętam swoje „męczarnie” gdy wchodziłem do spożywczego sklepu – zapach wędzonych kiełbas, szynek i tym podobnych wędlin wręcz mnie przytłaczał, to była wewnętrzna walka – moja siła woli vs kabanos. I to trwało ładnych kilka lat, gdy ten zapach wędzarniczych produktów nie dawał mi spokoju. Więc co to było jak nie uzależnienie? Tak przecież reaguje alkoholik na zapach alkoholu, tak reaguje palacz na zapach nikotyny, tak seksoholik reaguje na zapach kobiety 🙂
Mięso jest toksyczne, tylko kiedyś ludzie spożywali je od święta, tak jak należy spożywać alkohol, który też jest toksyczny. Jeżeli zaczynamy nadużywać alkoholu wpadamy w nałóg; z mięsem dzieje się podobnie…
Zastanawiam się tylko, czy to co dzieje się teraz z ludźmi, tzn ta rosnąca w obłędnym tempie konsumpcja mięsa nie jest czasami wzmacniana i przyspieszana tym co w tym mięsie się znajduje, czyli chemicznymi truciznami i czy jest to świadome działanie i zmowa koncernów mięsnych?
Marlena napisał(a):
Świetne spostrzeżenia, dziękuję Ci za nie, Axel. Dzisiaj już nawet nie wędzi się wędlin, tylko dodaje aromat dymu wędzarniczego. Dlatego to tak kusząco pachnie. To czysta chemia dla otumanienia konsumenta.
Ja z dzieciństwa pamiętam jak pachną domowe wędzonki, te prawdziwe, te które mój dziadek robił (raz w roku ubijał wieprza, mięso było jak piszesz „na niedzielę” i dla gości). Zapach jest ciężki i smolisty, nie ma nic wspólnego ze zmysłowym zapachem sklepowych chemicznych wędlin.
Tomek napisał(a):
Nieścisłoćś jednak jest. W tym artykule pisze Pani że B12 z apteki to ostateczność a w innym że powinniśmy stosować witaminę C w megadawkach (nawet te 4-10g na dobę jest nie do osiągnięcia z owoców i warzyw). Jakie przyjmuje Pani kryterium w ustalaniu którą można a której nie można suplementować? Prawda jest taka że B12 wytwarzają bakterie i konieczność jej suplementowania w dzisiejszych czasach nie wynika z zamierzenia jak go Pani nazywa „Stwórcy” lecz z kompletnej zmiany stylu życia. Dawniej owoców i warzyw się nie myło (teraz tak się nie da) i piło się wodę nieprzegotowaną ze strumienia czy nawet kałuży.
A z B12 w naszych jelitach nie skorzystamy bo jest wytwarzana za daleko w trakcie jelitowym i jej nie przyswajamy.
Pozdrawiam,
Tomek
Marlena napisał(a):
Tomku nie – nie powinniśmy stosować w megadawkach, chyba że tego potrzebujemy. Pierwszym źródłem wszystkiego zawsze powinien być pokarm. Suplementacja służy uzupełnianiu niedoborów, nie powinna być sztuką dla sztuki. I owszem, można dostarczyć 4000 mg C, tylko zamiast kanapek, kotletów i zapiekanek należy jadać świeże jarzyny i owoce, a zamiast popijać colą czy kawką trzeba sobie wycisnąć sok z warzyw w domu albo wrzucić do blendera i zmiksować. Jestem w stanie pożreć załóżmy kg marchwi i 0,5 kg jabłek + 2-3 cytryny na jeden raz, ale w soku. 😉 Litr soku wypijam w 15 minut, dłużej go w zasadzie robię niż wypijam. To są moje suplementy 🙂
Nie mam informacji o tym czy kiedyś się warzyw nie myło i piło wodę z kałuż, ale to musiało być na tyle dawno że najstarsze pokolenie górali nie pamięta 😛 Bo z tego co ja pamiętam, to moja prababcia warzywa myła i wody z kałuży nie czerpała lecz ze studni (jej córka czyli babcia już kran miała). FYI naukowcy z Korei badając zwyczaje swoich stulatków odkryli, że ci co nie jedzą mięsa i tak mieli całkiem przyzwoite poziomy B12 we krwi: okazało się, że wcinają codziennie kiszoną kapuchę (kimchi), zbadano więc to kimchi i znaleziono tam jak najbardziej B12 – produkt bakterii rzecz jasna. Jakoś dziwnie nie rozgłasza się takich badań, nie nawołuje do jedzenia kiszonek, tylko każde się latać po B12 do apteki. Albo dieta japończyków Genmai-Saihoku https://pl.wikipedia.org/wiki/Genmai-Saishoku to drugi przykład: bogata w kobalt+ glony i algi. Więc chyba nie do końca wiemy wszystko o B12, a to co niby „wiemy” może nie być zgodne z prawdą, po prostu.
Nie wiem co masz do Stwórcy, ale jeszcze raz powtórzę moje zdanie: nie było jego zamierzeniem abyśmy latali po cokolwiek potrzebnego nam do życia do apteki, mamy dane wszystko czego nam do zdrowia i szczęścia potrzeba. A że odrzucamy to poprzez niewłaściwy styl życia to już kwestia naszego wyboru.
Renata napisał(a):
A jak się ma Twoim zdaniem dieta w stosunku do grupy krwi? W przypadku grupy 0 białko zwierzęce jest wysoce wskazane. dziekuję za info
Marlena napisał(a):
Nie ma żadnych badań potwierdzających, że nasza dieta powinna zależeć od grupy krwi. Twórca tej teorii, niejaki D’Adamo od lat się odgraża że takie badania już-już właśnie robi i zaraz za momencik ujawni ich wyniki. Niestety minęło już kilkanaście lat, a on nie uczynił tego do dziś, co nie przeszkadza mu sprzedawać ludziom swoich książek na temat teorii „diety opartej na grupach krwi” przez co został milionerem. Ale teoria nadal jest tylko teorią, nie popartą żadnymi faktami.
Jolecka napisał(a):
Marleno, przez ostanie 2 lata niemal całkowicie zrezygnowałam z mięsa. Nie jestem jeszcze wegetarianką, może nią będę. Na razie obserwuję korzystne zmiany. Ostatnio w związku ze złamaną nogą interesuje mnie temat zdrowych kości. No i tu czytam, że kościom oprócz wapnia potrzebny jest kolagen a on jest. ..tylko w mięsie.Masz jakąś radę?
Marlena napisał(a):
A mięso skąd wzięło ten swój kolagen? 😀
Drogą syntezy.
A jak ja sobie wyprodukowałam kolagen, że mi zmarszczki poznikały, owal twarzy znów nabrał młodzieńczego wyglądu i pomimo zrzucenia wielu kg nadwagi mam jędrną skórę i (o rety! w moim wieku!) nawet biust mi po tym nie obwisł smętnie? Drogą syntezy. Przecież nie jadłam mięsa. Tajemnicą jest witamina C, niezbędna do syntezy kolagenu: cyt. za encyklopedią „ten proces wymaga konieczności występowania stałego stężenia witaminy C w organizmie”. Więc jak jesz codziennie mnóstwo świeżych warzyw i owoców to kolagenu Ci nie zabraknie na pewno – spokojna głowa. Więc nie – nie musisz wrzucać do swojego wnętrza chrząstek, salcesonów i tym podobnych zwierzęcych szczątków w celu posiadania kolagenu. Masz swoją własną fabryczkę 🙂
jolecka napisał(a):
witaj Marleno,
już jakiś czas temu argumenty za nie jedzeniem mięsa przekonały mnie na tyle, że diametralnie zmieniłam dietę w tym zakresie. Od 2 lat prawie nie jem mięsa i odczuwam korzystne zmiany : zrzuciłam parę kilo, nie mam ataków bólu głowy, czuję się lżejsza. Zdarzyło mi się jednak złamanie nogi i jak to mam w zwyczaju czytałam sporo – tym razem na temat zdrowych kości. Okazuje się, że aby mieć zdrowe kości ( szczególnie po 50-tce ) należy zadbać nie tylko o dowóz wapnia, ale także wit. D3, krzemu, magnezu, wit K2 no i kolagenu, który sprawia, że kości są nie tylko twarde i mocne, ale także elastyczne i giętkie. I tu moje pytanie: jak wegetarianin ma poradzić sobie z tym problemem? Jest to możliwe? Ufam ,że mi pomożesz
Marlena napisał(a):
Już odpowiedziałam: w Twojej wyliczance pominęłaś najważniejszy składnik czyli wit. C. 🙂
Dawid napisał(a):
B12 nie znajduje się w żadnych roślinach. Cyjanokoballamina pani Budwig nie przyswaja się prawie w ogóle, jeśli nawet rodanaza je tworzy to w bardzo małych niewystarczających ilościach. B12 nie jest syntetyczna i jeszcze nikomu nie udało się takiej stworzyć. Jednak ten, kto to uczyni pierwszy, z pewnością dostanie Nobla. B12 produkowana jest tylko i wyłącznie przez bakterie, a więc w naturalny sposób i w dzisiejszych czasach, które nijak mają się do naturalnych lat sprzed wieków, witaminę tę powinni suplementować nie tylko weganie ale także i mięsożercy, ponieważ u nich również stwierdza się deficyty, więc suplementacja B12 to nie ostateczność, ale konieczność, bo, niestety, nadeszły czasy jałowego jedzenia i trzeba ratować się na różne sposoby ale to nic złego, ponieważ witaminy te dalej powstają w naturalny dla nas sposób z pomocą dobrotliwych dla nas bakterii, więc nie widzę strachu.
Stężenie witaminy B12 a stężenie aktywnej witaminy B12 to 2 różne sprawy w naszym organizmie, ponieważ to pierwsze stężenie potrafi zmylić. Algi i inne roślinne cudowne przetwory zatajają wyniki badań dzięki analogom witaminy B12 – nieaktywnym formom B12.
Nie ma żadnych dowodów na to, że wieki temu B12 była w owocach i warzywach, jak twierdzi dr Graham, jak również w bogatych glebach, które niedawno zostały wyniszczone chemikalami, więc to tylko teoria. Zresztą po co roślinom B12? Rosną doskonale bez niej, więc skąd teoria o tym, że kiedyś rosły z nią? Gdyby naprawdę jej potrzebowały, to by przecież nie rosły. Bajeczki te można włożyć między wiersze.
Z tym jedzeniem mięsa i analogią do narzucanych idei, jak autorka bloga porównuje, to zgadzam się w całej rozciagłości. Jest tak dokładnie ze wszystkim – od niemowlaka naśladujemy innych i uczymy się od nich nawyków, szkoda, że tych najgorszych…
Marlena napisał(a):
Dawidzie, cyjanokobalamina to właśnie jest w suplementach syntetyczna postać witaminy B12, ściąga dla uczniów liceum tutaj https://sciaga.pl/tekst/22356-23-witamina_b12. A jeśli miałbyś jeszcze wątpliwości to na oficjalnej stronie FAO też jest informacja: „The synthetic form of vitamin B12 found in supplements and fortified foods is cyanocobalamin” https://www.fao.org/docrep/004/Y2809E/y2809e0b.htm
Myślę też, że nie mamy jednak wciąż jeszcze pełnej wiedzy na temat witaminy B12, bo gdyby tak było to naukowcy z łatwością wyjaśniliby fenomen Genmai-Saishoku, a tymczasem nie mają bladego pojęcia jakim cudem ludzie ci są zdrowi pomimo niepobierania B12 z pokarmów odzwierzęcych (bo takowych nie jadają, ale za to żrą brązowy ryż, algi, grykę – pokarmy bogate w kobalt). Więc jak to jest tego tak naprawdę nie wie nikt 😉 ale oni nie biorą suplementów B12 i to jest dla naukowców niezła zagwozdka, bo oficjalnie według stanu obecnej wiedzy taka rzecz w ogóle nie powinna mieć miejsca (oficjalnie musisz brać suplementy ALBO jeść produkty odzwierzęce, ew. możesz wcinać swoje odchody, czego nikt normalny nie będzie robił, co oczywiste).
Drugi przykład to koreańscy stulatkowie badani przez naukowców: pomimo niespożywania produktów odzwierzęcych starcy ci nie mają niedoborów B12, a czerpią ją z jadanej tam zwyczajowo kimchi (domowa kiszonka, w której stwierdzono obecność B12), a nie z suplementów. Pomimo tego dożyli sędziwego wieku. I taka rzecz oficjalnie również nie powinna mieć miejsca. Ale ma! 🙂
Więc stan naszej „oficjalnej” wiedzy na temat B12 jest delikatnie rzecz ujmując jakby bardzo daleki jeszcze od kompletności.
Piotr napisał(a):
Marlena Twoja odpowiedź „Ludzie spożywające tkanki martwych istot żywych są w stanie wymyśleć najrozmaitsze argumenty na usprawiedliwienie swojego nałogu. ” na merytoryczny komentarz J.K uwłacza Twojej inteligencji i mądrości którą niewątpliwie posiadasz. Zapytam się zatem czy „Ludzie spożywający żywe tkanki są wolni od wymyślania najrozmaitszych argumentów na usprawiedliwianie swojego nałogu, tudzież wręcz religii czasem?”. Przecież twoja odpowiedź na post J.K jest totalnie bez sensu, zero kontrargumentu tylko jakieś puste słowa …
Pisze o tym bo zacząłem się interesować zdrowym trybem życia i szukam dla siebie drogi. Bardzo bym chciał żebyś się odniosła rzeczowo do tego co napisał J.K używając konkretnych argumentów a nie naładowanych emocjonalnie chwytliwych zwrotów.
Dzięki za przepisy na soki 🙂
Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Puste słowa? To odstaw całkowicie produkty odzwierzęce i zobaczysz jak puste są moje słowa. Z łatwością można zrezygnować z jedzenia jabłek czy marchewki, ale z jedzenia mięsa, nabiału (ale i pieczywa!) jest zrezygnować dużo, dużo trudniej gdy się je spożywało nałogowo (tak jak ja – 3 razy dziennie, przy czym bez mięsa to nie było dla mnie w ogóle jedzenie). Przynajmniej w moim przypadku tak było, a na tym blogu opisuję moje własne doświadczenia i widzę wszystko z mojej własnej perspektywy. Ty możesz widzieć z innej.
Piotr napisał(a):
Marleno chodzi mi o merytoryczne odniesienie sie do:
„Te badania i wnioski wyciągnięte z nich to jedno wielkie oszustwo na które powołuje się wiele osób promujących wegetarianizm. O wartości tych badań możemy przeczytać w książce dr Williama Davisa amerykańskiego kardiologa „Dieta bez pszenicy” i przeczytać na stronie byłej weganki Denise Minger która postanowiła utwierdzić się w swoich wegańskich przekonaniach i dokładnie je przeanalizowała. O jej wnioskach można przeczytać na jej stronie https:// rawfoods.com.”
Chodzi mi o obiektywne podejście do sprawy a nie subiektywne. Powołujesz się na badania Colin Campbell które jak widać można podważyć, reszta Twojego artykułu to naładowane emocjonalnie, subiektywne teksty z domieszką agresji i prześmiewczości.
Doszukuje się tutaj logiki, chce mieć czarno na białym uzasadnione że jest tak a nie inaczej, Ty natomiast podchodzisz do sprawy bardzo emocjonalne, sprawiasz wrażenie jakbyś chciała wykrzyczeć swoje racje … Pisze jednak do Ciebie z nadzieją że to wyjaśnisz bo masz imponującą wiedzę a ja jak już wspomniałem szukam pomyslu na zdrowy tryb życia z ladem i skladem przy okazji 😉
Marlena napisał(a):
Przepraszam Cię za mój subiektywizm ale tak się składa, że to jest mój blog. Jak każdy blog jest subiektywny z natury rzeczy. Nie prowadzę portalu naukowego. Głównym celem prowadzenia tej witryny jest przedstawienie moich własnych doświadczeń: jak z wraka człowieka stałam się zdrowym osobnikiem. Bez leków. I bez mięsa. I bez zbóż w podstawie piramidy. Oczywiście, że mam ochotę wykrzyczeć o tym całemu światu i właśnie to robię i zamierzam robić to tak długo jak długo mi się jeszcze będzie chciało. Na tym polega prowadzenie bloga 😉 Nie na przekonywaniu kogoś, że ma żyć dokładnie tak jak ja. Nikomu nie zabraniam spożywania mięsa, nabiału czy chleba – każdy ma wolną wolę. Niech każdy znajdzie własną drogę. Ja spostrzeżenia Campbella wzięłam mimo wszystko pod uwagę i dobrze mi z tym. Nie widzę powodów dla których Campbell miałby dokonywać świadomego oszustwa, bo niby w jakim celu miałby przekonywać ludzi aby jedli więcej warzyw a produkty odzwierzęce jedynie okazjonalnie? Jakie ciemne siły miałyby niby za tym stać aby wyrządzić ludzkości krzywdę rękami Campbella? Poza tym co tam Campbell, popatrzmy na inne nazwiska, które czegoś w życiu dokonały, które ludziom przywróciły zdrowie tylko za pomocą diety: Ornish, Esselstyn, McDougall, Fuhrman, a w Polsce Dąbrowska – czy oni wszyscy też kłamią? Dziwnym trafem to program żywieniowy Ornisha stał się legalnym środkiem terapeutycznym w USA, pokrywanym z kasy chorych. Zanim pacjentowi zaproponuje się by-passy czy angioplastykę czy inną inwazyjną technikę to najpierw proponuje się program dietetyczny Ornisha. Na koszt państwa. A wiesz czemu? Bo zawsze działa i jest naukowo udowodniony.
Wypociny pani Minger w takim razie mnie nie interesują, powiedziała co wiedziała – jej sprawa.
Więc ja się trzymam tego co działa i co JEST naukowo dowiedzione. Dużo warzyw i owoców w podstawie piramidy, jeśli ziarno to owszem ale pełne i niemodyfikowane (stare odmiany), produkty odzwierzęce jako skromny dodatek (5-10% kalorii) i trzymanie się z daleka od przetworzonej „nowoczesnej” pseudożywności.
Darkas napisał(a):
WITAM
16 lat temu rozpocząłem przygodę z wegetarianizmem potem był weganizm , a teraz idę w kierunku witarianizmu. Dziękuję Ci Marleno , że przekazujesz oczywiste prawdy do których ja kiedyś nie miałem dostępu. Mam 54 lata, uprawiam amatorsko sporty siłowe i wytrzymałościowe nie brakuje mi energii i chęci do życia. Śpię około 5 godzin do sześciu w porywach i szybko się regeneruję. Posiadam bardzo dobre wyniki krwi i bardzo niski poziom cholesterolu, ciśnienie 120/80. W moim pożywieniu zaczyna dominować surowa żywność. Przy wzroście 175 cm i wadze 78 kg posiadam jak na swój wiek ponadprzeciętną sylwetkę dobrze zbudowanego człowieka ( jestem w stanie wycisnąć w leżeniu ok 125kg podciągnąć się na drążku 15 razy , zrobić za jednym razem ok 70 pompek, przebiec dystans 15 km, puls spoczynkowy 56/min itp itd) – bez wprowadzania dodatkowego białka w postaci mięsa. Moi równolatkowie patrzą na mnie i nie dowierzają , że nie jem mięsa ryb, nabiału i pieczywa i tak wyglądam. Jedzenie mięsa zawsze mnie brzydziło i wiedziałem , że coś z tym muszę zrobić. Ze względów etycznych a nie zdrowotnych zaprzestałem jego spożywania. Do tego trzeba dorosnąć i to zrozumieć – BO JEST TO DLA MNIE BARBARZYŃSTWEM. Tylko osoby o wyjątkowo rozwiniętej empatii są w stanie zrozumieć co czuje zabijane zwierzę, aby zaspokoić kulinarne upodobania człowieka. Wszedłem na ten blog przypadkowo i jak przeczytałem komentarze niektórych osób to ręce mi opadły ile jeszcze zwierzęta muszą wycierpieć, aby reszta populacji zrozumiała ile krzywdy zadaje ich egzystencji
Pozdrawiam
PS
Niestety po oddechu i pocie wyczuwam mięsożerców z odległości kilku metrów. Jestem chemikiem i mam wyjątkowo rozwinięty zmysł powonienia
Marlena napisał(a):
Darkas, ktoś kiedyś powiedział obrazowo: trupojady śmierdzą. Może i brzmi to nieco obcesowo, ale… czasem dobrze jest rzeczy nazywać po imieniu 😉
Hubert napisał(a):
Oj tak, główną zmianą, jaką zaobserwowałem po przejściu na dietę roślinną, jest to, że najzwyczajniej przestałem śmierdzieć… I dopiero teraz czuję, jak brzydki był to wówczas zapach. Teraz jestem zdumiony, że pot może być po prostu bez- lub prawie bezwonny.
Paweł napisał(a):
Marleno,
Kolejny wartościowy artykuł i wartościowe komentarze. Z tego co widzę to w komentarzach też przekazujesz bardzo wartościowe informacji (np. nie miałem pojęcia o diecie Ornisha, że coś takiego zostało wprowadzone w USA i finansowane przez państwo, wow). Dzięki 🙂
Chciałbym się odnieść do treści i pewnych wątpliwości.
Widzę tutaj jedną sprzeczność: szkodliwości lub nieszkodliwości mięsa i nabiału. Z jednej strony piszesz o Twojej babci, która jadła wiejskie mięso, wiejski nabiał i dożyła sędziwego wieku w zdrowiu. Z drugiej strony piszesz, że generalnie nabiał i mięso zakwaszają organizm. Z tej drugiej strony też są wynik słynnych badań w Chinach wśród ludności wiejskiej, gdzie podano, że tam gdzie jadano dużo mięsa, to ilość zachorowań na nowotwory była dużo większa. (Zwróćmy uwagę, że była to ludność wiejska, więc jedząca raczej hodowane własne produkty mięsne). To jak w końcu jest z tym mięsem i nabiałem wiejskim – dostępnymi bezpośrednio na wsi? Jeść czy nie jeść? A może jednak proponujesz jeść w proporcjach 20/80?
Jestem na początku drogi ograniczenia/rezygnacji z mięsa i nabiału w moim życiu oraz na Twoim blogu, więc stwierdzam, że „Wiem, że nie wiem” jeszcze do końca co jest dobre. Dlatego zabieram się za dokładną lekturę Twojego bloga i jestem otwarty na wiedzę. 🙂
Co do uzależnienia:
Podałaś przykład „od jednego piweczka do sześciopaka”: ja piłem czasami 1,2 piwka i nie przeszedłem do sześciopaka, mało tego: raczej nie lubiłem na dłuższą metę za dużo alkoholu, teraz to właściwie prawie w ogóle nie piję alkoholu. 🙂
Pozdrawiam serdecznie
Karolka napisał(a):
Witam 🙂
20 lat temu w związku z moimi niedomaganiami… ukraiński naturoterapeuta zaproponował , bym przez TRZY miesiące jadła tylko to, co rośnie , a więc przede wszystkim OWOCE i WARZYWA .
Było to dla mnie szokujące, ale zgodziłam się.
Wtedy nie miałam dostępu do takiego okna na swiat (i wiedzę ) jakim jest komputer.
Ślepo mu zawierzyłam i przez trzy miesiące pchałam i ciągnęłam mój owocowo_warzywny wózek.
Medycyna konwencjonalna przez 11 lat „leczyła ” mnie na SM , dodatkowo załapałam się na raka i depresję.
W czasie tych trzech miesięcy zauważyłam, że odzyskuję SIEBIE…
Podczas tej kuracji musiałam przygotowywać ” normalne ” posiłki dla rodzinki , a więc musiałam czasem wdepnąć* na stoisko mięsne 🙁
Sam widok i zapach powodował, ze musiałam wybiec ze sklepu, by zwymiotować ( przed kuracją normalnie pożerałam mięsko*… )
To było niesamowite doświadczenie w moim życiu…
Poczułam się taka niezależna od mięska* 🙁
W/w kuracja sprawiła, że cudownie ozdrowiałam 🙂
Poczułam się , jak motyl , więc zaczęłam „zdrowo żyć ” …
Czyli pakować w siebie to, co media uznały za ” zdrowe ”
W związku z powyższym muszę na nowo odnaleźć swoją drogę i SIEBIE , bo to, co uznawałam za zdrowe ( nabiał, ciemne pieczywo,ryby itp. ) , okazuje się, że wcale takie nie było.
Myśl motylem_jestem*… pomaga mi przestawić się na WO ( dziś piaty dzionek 🙂
Nie wzięłam z tego powodu urlopu , jestem ciągle w pracy ( sobota i niedziela – też ) i nie brak mi sił, by ją wykonywać.
Podczas zaćmienia… myśl ” koń nie je mięsa , a jaki silny ” dodaje mi sił i krzepi 🙂
Pozdrawiam
Pragnaca zdrowia :) napisał(a):
Witam Marleno, przemknelo mi w komentarzach, ze rowniez swego czasu nie potrafilas przejsc obojetnie obok ”cukru”. Staram sie zyc zdrowo, jestem wegetarianka, nie pije, nie pale itd…na przeszkodzie do idealnego odzywiania sie stoji moj nalog cukrowy, mam teorie, wiem jak cukier zakwasza organizm, jakie spustoszenie sieje, niemniej jednak nalog silniejszy niz wiedza…jak permamentnie odstawic cukier? jakies rady?
Marlena napisał(a):
Tak ja w przypadku papierosów czy alkoholu: jedyną droga do sukcesu jest przestać to sobie robić.
Klaudia napisał(a):
WItam, jestem tu nowa, mam pytanie znaczące na temat owoców. Obecnie jestem na diecie paleo (prawie) dowiedziałam się że jest ona najskuteczniejsza dla osób z chorobami autoimmunologicznymi, mam chorobę hashimoto i zauwazyłam poprawę po wyrzuceniu pszenicy i mleka z diety, niestety chyba mam nowe uzależnienie, czyli mięso i jaja, jako osoba wierząca nie jem mięsa w piątek i nie ukrywam, że nieraz cierpię z tego powodu rekompensując sobie rybką lub jajem. Moje pytanie to jakie proporcje owoców do warzyw można spożywac w ciągu dnia? w owocach np bananie też jest glukoza, co z nimi w takim razie? czy moge jesc duzo owocow? obecnie na diecie paleo jem tylko jedna porcje owoców i miedzy 4 a 7 porcji warzyw. niestety miesa tez koło 4-5 porcji, prawie na każdy posiłek. no chyba ze jem jajka, nawet do 8 sztuk dziennie (jak nie wiem co zjeść jem jajecznicę) a jak to jest z kaszami? np jaglana czy amarantusem?
bede wdzieczna za pomoc
Marlena napisał(a):
Nie mam doświadczeń z dietą paleo i nie mam zamiaru mieć (to jest dieta będąca współczesnym wymysłem, nie jest zgodna wcale z naturą: w naturze człowiek nie był w stanie każdego dnia upolować i pożreć coś, co walczyło o życie i uciekało przed nim jak również nie znajdował kilku jajek naraz każdego dnia, żywił się więcej tym, co bez trudu i bez potrzeby walki, gonienia, zabijania czy kradzieży rodzi ziemia zaś to co rodzi ziemia to nie są tłuszcze).
Owoce jadam wtedy gdy mam na nie ochotę. Produkty odzwierzęce są faktycznie uzależniające jak narkotyk, warzywa całe szczęście nie są, więc trzymam się warzyw! 🙂
Bardzo skuteczna w chorobach autoimmunologicznych jest dwustopniowa metoda dietetyczna dr Dąbrowskiej (internista i immunolog z Gdańska), polecam książki tej lekarki: https://akademiawitalnosci.pl/ewa-dabrowska-cialo-i-ducha-ratowac-zywieniem-oraz-przywracac-zdrowie-zywieniem/ oraz jej wykład: https://akademiawitalnosci.pl/5-mitow-na-temat-postu-i-cenny-wyklad-fachowca-dr-ewy-dabrowskiej/
Klaudia napisał(a):
Dziękuję bardzo za odpowiedź, chciałam dowiedzieć się jeszcze o kasze w diecie, jeszcze nie przeczytałam wszystkich Pani artykułów, chciałabym wykluczyć z diety mięso (tylko od święta!) i znacznie ograniczyć produkty pochodzenia zwierzęcego.
co z kaszami? czy mogę jej jeść i jak często? bo jakieś tam węglowodany też są potrzebne w diecie, i na samych owocach i warzywach też nie można żyć? czy można? Bardzo proszę o wypowiedź na temat kasz, ewentualnie ryżu, albo odesłanie mnie do konkretnych Pani artykułów.
Marlena napisał(a):
Klaudio, jeśli chcesz indywidualną dietę to warto wybrać się do dietetyka. Warto też zrobić sobie test na nietolerancje pokarmowe (Food Detective) i wykluczyć pokarmy, po których organizm produkuje przeciwciała.
gosia napisał(a):
Przedstawiona w tekście piramida zdrowia nie jest aktualna.
Marlena napisał(a):
Zgadza się, to jest artykuł z 2012 roku. W międzyczasie polecana oficjalnie piramida uległa nieznacznym zmianom. Nieznacznym dlatego, że wciąż promuje się zapychacze w postaci „produktów pełnoziarnistych” a jako nowość jest to, że teraz mamy je mieszać z innym zapychaczem, a mianowicie izolowanym z roślin tłuszczem (tzw. oleje). Jest zatem tak samo kłamliwa i niesprzyjająca zdrowiu jak poprzednia. Warzywa i owoce (czyli to co naprawdę jest siedliskiem substancji odżywczych i chroniących nasze zdrowie) są bowiem dopiero na kolejnym szczebelku piramidy, czyli jakby mniej ważne od kasz i wyizolowanych tłuszczów. W sumie zmiany w oficjalnej piramidzie zaszły dosyć kosmetyczne i niekoniecznie na lepsze. Nie wyobrażam sobie zapychać się głównie kaszą czy zbożem polaną olejem, te produkty mogą stanowić co najwyżej niewielki dodatek do mojej diety, a nie jej podstawę: kasze mają dużo mniejszą gęstość odżywczą w przeliczeniu na 1 kcal, a oleje prawie żadną (to głównie puste kalorie, potrzebne nam kwasy tłuszczowe należy czerpać z całościowych produktów, a nie pakować w siebie izolaty tłuszczowe, które powodują sztuczne poczucie sytości i mając aż 9 kcal na 1 g sprzyjają tyciu). Moja własna piramida wygląda zatem tak: https://www.drfuhrman.com/images/foodpyramid/foodpyramid-large.png i taką polecam dla własnego dobra stosować. Minimum 7-9 porcji warzyw i owoców jak wskazują najnowsze badania chroni ludzkie zdrowie lepiej niż zalecane oficjalnie 5 porcji. Trudno pojąć dlaczego najnowsza piramida nie jest kompatybilna z najnowszymi badaniami, ale widocznie ktoś ma w tym swój interes, abyśmy czasami zbyt zdrowi jednak nie byli 😉