Obecnie mamy taki chaos informacyjny, że w sumie nie wiadomo już co jeść. Od wielu lat mają miejsce wieczne przepychanki: raz coś jest super zdrowe, a za chwilę wręcz dla nas zabójcze lub na odwrót. Kończy się na tym, że większość ludzi macha ręką i stwierdza, że mają już to wszystko w nosie i będą jeść to co lubią, zamiast dociekać co jest bardziej zdrowe a co mniej.
A co na to wszystko nauka?
Czy da się jakoś uszeregować pokarmy wskazując na te, które są dla nas najzdrowsze czyli najgęstsze odżywczo? Okazuje się, że tak.
Dane te nie są co prawda jakoś szczególnie promowane w mediach głównego nurtu (w telewizji o nich głośno raczej nie będzie) ani też w szkołach za bardzo dzieci o tym się nie uczą (a szkoda, bo powinny!), lecz z drugiej strony nie są to jakieś materiały ściśle tajne, wręcz przeciwnie: kto chce może z tej wiedzy skorzystać.
Opublikowane zostały w 2014 roku w uznanym czasopiśmie medycznym „Preventing Chronic Disease” (Zapobieganie Chorobom Przewlekłym) wydawanym przez CDC (Centers for Disease Control and Prevention czyli Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom – amerykańską agencję rządową odpowiedzialną za profilaktykę chorób i nadzór nad zdrowiem publicznym).
Pełen tekst (w jęz. ang.) znajduje się na stronie agencji: https://www.cdc.gov/pcd/issues/2014/13_0390.htm
O co chodzi z tą gęstością odżywczą? Przecież babcia mi od dziecka mówiła, że najbardziej odżywcze jest mięso, mleko, masło i jajka! Niestety – jadłam intensywnie jak tylko mogłam te wszystkie rzeczy i po przekroczeniu czterdziestki czułam się jak wrak samej siebie.
Nie o taką odżywczość (czyli gęstość energetyczną – ilość kalorii przypadających na 100 g produktu) tutaj chodzi, lecz o ilość mikroskładników odżywczych, samych w sobie nie posiadających wartości energetycznej – np. witaminy, związki mineralne, błonnik, rozmaite aktywne związki fitochemiczne itd. – czyli substancji pokarmowych mających udowodniony pozytywny i ochronny wpływ na ludzkie zdrowie, przypadających na każde 100 kcal.
Nie gramów, ale właśnie kilokalorii danego produktu! Bo jeśli mamy każdego dnia dostarczyć i zużyć te powiedzmy 2000 kcal, to warto orientować się które produkty są zdrowotnie najbardziej opłacalne do zjedzenia dostarczając nam najwięcej tych ważnych mikroskładników w każdej spożywanej przez nas kilokalorii.
Na temat gęstości odżywczej pisałam już wcześniej – nawiązuje do niej ceniony przeze mnie lekarz i dietetyk dr Joel Fuhrman, autor takich książek jak „Jeść by żyć zdrowo”, „Superodporność – jak czerpać zdrowie z każdego posiłku” czy też książki o prawidłowym żywieniu dzieci „Zdrowe dzieciaki. Jak odżywiać dzieci by były odporne na choroby”.
To on ukuł termin „nutritarianizm” (czyli filozofia szukania w jedzeniu nie tylko samej przyjemności, ale przede wszystkim korzyści zdrowotnych przypadających na każdą spożywaną kilokalorię) oraz opracował swoją własną tabelkę gęstych odżywczo produktów na których zaleca opierać codzienne menu. Jak się okazuje jego sugestia aby każdy posiłek rozpoczynać od słusznej porcji sałatki zawierającej warzywa zielonolistne jest bardzo trafna.
W wyżej wspomnianym badaniu opublikowanym przez CDC wyodrębniono 41 produktów, które okazują się być dla nas najzdrowsze: najbardziej opłacalne zdrowotnie, najgęstsze odżywczo (zawartość witamin i minerałów przypadających na 100 kcal produktu). Jednym słowem warzywa i owoce będące takimi „końmi pociągowymi”, zawierającymi mikroskładniki odżywcze o których wiadomo, że zostały najsilniej powiązane z obniżonym ryzykiem chorób przewlekłych.
W badaniu wzięto pod uwagę nie tylko zaspokajanie przez porcję pokarmu mającą wartość 100 kcal minimalnego zapotrzebowania dziennego na 17 składników odżywczych (w tym 8 uznawanych za najważniejsze w profilaktyce chorób serca oraz chorób nowotworowych: żelazo, ryboflawina, niacyna, kwas foliowy, witaminy B6, B12, C oraz K), ale i dodano kryterium przyswajalności poszczególnych witamin i minerałów (niektóre pokarmy mogą zawierać pewne dobroczynne związki, ale niekoniecznie w satysfakcjonującym stopniu przyswajalne).
Do badania wzięto pod lupę ostatecznie 47 produktów, z czego 6 (maliny, mandarynki, żurawina, czosnek, cebula i borówki) nie załapało się do klasyfikacji, w której maksymalnie pokarm mógł uzyskać 100 punktów, a minimalnie 10. Oczywiście badanie to nie pretenduje do roli jakiejś absolutnej wyroczni – jest to tylko jakaś propozycja, nie wyczerpuje bowiem przecież wszystkich pokarmów jakie nasza ziemia rodzi, w podsumowaniu badania znalazła się ponadto zachęta do dalszego pogłębiania tematu przez innych uczonych.
Jednak jedno jest pewne: warzywa o ciemnozielonych liściach przodują w zawartości mikroskładników odżywczych przypadających na każde 100 kcal i dlatego ze wszystkiego co możemy włożyć do buzi są najbardziej opłacalne zdrowotnie – co do tego większość badaczy nie ma już żadnych wątpliwości.
Jeśli ktoś mówi „zdrowo się odżywiam” lecz zaniedbuje codzienną porcję warzyw zielonolistnych, to niech przyjmie do wiadomości, że jemu się tylko tak wydaje, że się zdrowo odżywia.
Nie ma krótko mówiąc czegoś takiego jak „zdrowe odżywianie” jeśli na talerzu nie znajdzie się codziennie solidna porcja tego, co ma największy potencjał ochronny przed przewlekłymi cywilizacyjnymi chorobami: zielonolistnych warzyw.
No dobrze, ostatecznie jeśli nie na talerzu to może być w szklance – zielone koktajle są nie tylko smakowite ale i niezwykle zdrowe, a do tego mają zabójczo piękny kolor i świetnie nadają się do przemycania zbawczej zieleniny nawet tym, którzy tak normalnie za żadne skarby jej nie tkną: dodatek owoców i/lub przypraw skutecznie niweluje smak szpinaku w koktajlu. 😉
Przejdźmy do omówienia listy tych 41 najzdrowszych produktów:
1. Rukiew wodna zwana też rzeżuchą wodną (łac. Nasturtium officinale) – ilość punktów 100. Gatunek rośliny należący do rodziny kapustowatych. Nie mylić z pieprzycą siewną (Lepidium sativum L.) zwaną u nas popularnie rzeżuchą. Bezapelacyjny superfood: każdy jej gram dostarcza organizmowi większą ilość witaminy C, wapnia i żelaza niż pomarańcze, mleko czy szpinak. Ulubione ponoć warzywo Napoleona Bonaparte. Posiada drobne, ciemnozielone listki, w smaku dosyć pikantne (smak podobny do rukoli, nieco piekący jak rzodkiewka). Niestety nie jest to warzywo jeszcze popularne w Polsce, choć można w sklepach ogrodniczych kupić nasiona i samemu wysiać w doniczce lub w sezonie w ogródku.
Rukiew wodna jest nie tylko hitem zdrowotnym ale i kosmetycznym: w przeprowadzonych badaniach codzienne spożywanie 80 g rukwi wodnej przez miesiąc spowodowało wyraźne odmłodzenie skóry u biorących udział w badaniu kobiet (spłycenie zmarszczek o ok. 40%, zmniejszenie zaczerwienień i przebarwień, zwężenie porów), przy czym na czas badania nie stosowały one dodatkowych zabiegów kosmetycznych lub suplementów diety. Sprawdza się zatem stara zasada, że o urodę najskuteczniej dba się „od środka”. Biorąc pod uwagę, że paczka nasion kosztuje 2-3 zł – jest to najtańszy zabieg kosmetyczny na świecie, drogie panie. 😉
2. Kapusta pekińska – ilość punktów 91,99. To warzywo należące do rodziny kapustowatych jest z kolei bardzo popularne we wszystkich sklepach i marketach, a na dodatek kosztuje grosze w stosunku do czerpanych zeń korzyści. Można jadać pekinkę w rozmaitych sałatkach i surówkach, ugotować z niej zupę, bigosik lub gołąbki, a nawet można ją ukisić (kimchi, koreańska kiszonka narodowa) – ma w kuchni jednym słowem bardzo szerokie zastosowanie.
Pamiętam jak w latach 90-tych była prawdziwą nowinką, teraz rozgościła się na dobre na naszych talerzach. Cześć jej za to i chwała.
3. Burak liściowy – ilość punktów 89,27. Inne nazwy: mangold, burak szwajcarski, boćwina. Jest to odmiana buraka hodowana dla liści. Należy do rodziny szarłatowatych. Liście są najczęściej ciemnozielone (bywają bordowe), dosyć duże (nadają się nawet na gołąbki), z czerwonymi lub srebrzystobiałymi a czasem kremowymi żyłkami. Korzenie buraka liściowego nie nadają się do spożycia – całe jego bogactwo zawiera się w liściach.
W Polsce niestety roślina jest wciąż dosyć mało popularna, choć można w sklepach ogrodniczych dostać jej nasiona i hodować samemu (możliwe jest to nawet w donicach). Bardzo popularny jest za to burak liściowy (la bieta) we Włoszech, gdzie jest dostępny w każdym warzywniaku i jadany niezwykle chętnie, zarówno na surowo jako sałatka jak i na ciepło z dodatkiem czosnku i ziół.
Jeśli myśleliście, że jadanie według diety śródziemnomorskiej polega tylko na polewaniu wszystko oliwą, to byliście w błędzie: zdrowa dieta to głównie zielonolistne warzywa jadane do każdego głównego posiłku. Nie tylko we Włoszech (aczkolwiek mieszkałam tam przez kilka lat i zapewniam was, że oni tak właśnie jadają na co dzień: zielonolistne warzywa lądują na talerzu każdego dnia, zarówno do obiadu jak i do kolacji).
4. Botwinka czyli młode liście buraka ćwikłowego – ilość punktów 87,08. Należy do rodziny szarłatowatych. Dostępna w polskich warzywniakach sezonowo. Bywa składnikiem mieszanek sałatowych dostępnych cały rok. Stosunkowo niedroga. I tylko nieznacznie ustępuje swojemu liściastemu braciszkowi pod względem substancji odżywczych przypadających na każde 100 kcal. Można jadać zarówno na surowo w sałatkach jak i gotować smaczne potrawy z udziałem listków (sztandarowa potrawa to botwinkowa zupa kojarząca się nieodmiennie z wiosną).
Można listki botwinki również mrozić na zimę aby cieszyć się smakiem pachnącej botwinkowej zupy choćby w lutym, niestety w handlu jeszcze mrożonej botwinki nie widziałam, trzeba w sezonie mrozić samemu.
5. Szpinak – ilość punktów 86,43. Należy do rodziny roślin szarłatowatych. Jeszcze do niedawna ciężko dostępny w postaci świeżych liści (choć „od zawsze” można było kupić mrożony), dzisiaj można kupić świeży szpinak praktycznie cały rok w wielu warzywniakach i marketach. To świetnie, bo jest znaczącym źródłem między innymi beta-karotenu (prowitaminy A), drugim zaraz po marchewce. Czemu żółto-pomarańczowego beta-karotenu nie widać? Ponieważ maskuje go chlorofil. Rozejrzyjcie się po jesiennym pejzażu: gdy chlorofil zanika liście drzew i krzewów robią się dopiero wtedy żółto-pomarańczowe – teraz można zobaczyć ukryte pod chlorofilem karotenoidy.
Bardzo elastyczne kulinarnie warzywko, które da się zjeść zarówno w sałatkach na surowo, dodać do wyciskanego soku lub koktajlu (jeśli dodamy tam aromatyczny owoc, np. jabłko, to szpinak będzie niewyczuwalny w smaku), a także na szybko (super szybko!) przygotować go na ciepło np. do kanapek, do sałatek czy w roli szpinakowej „kołderki” do warzyw, łososia itp..
Wystarczy rozgrzać w garnku łyżeczkę oliwy lub klarowanego masła, dodać posiekany czosnek, po minucie wrzucić pokrojone liście szpinaku i dusić przez 2-3 minuty, doprawiając solą, pieprzem oraz czym chata bogata: sosem sojowym, natką pietruszki, szczyptą cayenne, dowolnymi ziarenkami (sezamu, słonecznika, dyni, konopii), dowolnymi siekanymi orzechami (jeśli piniowe to dajemy w całości) lub migdałami, ziołami i czym kto tam jeszcze lubi. Jeśli ktoś woli, to może też zmiksować na pure.
Warto wiedzieć, że nie sposób przedawkować witaminy A jedząc bogate w beta-karoten pożywienie jak zielenina, bataty czy marchew: nasz ustrój przetwarza tylko taką ilość beta-karotenu na docelową witaminę A, jaka jest mu potrzebna. Dlatego nie notuje się zatruć od witaminy A spowodowanych pokarmami bogatymi w beta-karoten (ale można się zatruć witaminą A np. jedząc zbyt duże ilości wątróbki czy pijąc zbyt duże ilości tranu, tam bowiem mamy już gotową witaminę A).
6. Cykoria – ilość punktów 73,36. Należy do rodziny astrowatych. Można ją często kupić w dobrze zaopatrzonych warzywniakach i marketach, choć nie cieszy się zbytnio popularnością. A szkoda! To bardzo cenne warzywko i na dodatek ma przyjemny lekko goryczkowy smak, który zawdzięcza glikozydowi o nazwie intybina. Warto wiedzieć, że glikozydy goryczkowe mają pozytywny wpływ na wydzielanie się kwasów żołądkowych, co jest cenną wskazówką dla tych, którzy cierpią na ich niedobór. Cykoria zawiera też inulinę, polisacharyd, który jest prebiotykiem (jest pożywką dla naszej zdrowej flory jelitowej).
W gotowych mixach sałatowych często spotykana jest jej bordowa odmiana – radicchio, dzięki której sałatka wygląda wesoło i apetycznie. Listki cykorii można używać zarówno w sałatkach jak i jadać na ciepło, zaś z korzenia po uprażeniu produkuje się kawę zbożową (trzeba czytać na opakowaniu czy w składzie danej zbożówki jest korzeń cykorii, bo niektóre nie mają). Listki cykorii mają taki kształt i odpowiednią sztywność, że można ten fakt wykorzystać robiąc wykwintne łódeczki z cykorii wypełnione dowolnym fantazyjnym farszem (robią wrażenie na gościach podczas przyjęcia!).
7. Sałata liściowa – ilość punktów 73,36. Od sałaty głowiastej różni się tym, że tworzy luźne rozetki, a nie główki. Są odmiany zarówno o listkach zielonych jak i czerwonych. W marketach spożywczych (np. Lidl) dostępna cały rok, sprzedawana jako mix sałat liściowych w doniczce (uprawiana jest hydroponicznie, bez udziału pestycydów).
Można je śmiało uprawiać również samodzielnie w doniczkach i „skubać” listki w miarę potrzeb. Najpopularniejsze i najbardziej klasyczne odmiany to dębolistna (zielona i czerwona) oraz lollo (bionda, verde i rossa).
8. Zielona pietruszka – ilość punktów 65,59. Należy do rodziny selerowatych. Bardzo popularna i dostępna w handlu cały rok, można ją też z powodzeniem uprawiać w domu w doniczce, można ususzyć lub zamrozić na zimę tę wyhodowaną w ogródku (u mnie w tym roku wyjątkowo obrodziła).
Zazwyczaj używana w mikroskopijnych ilościach jako dekoracja (znam takich, którym jeden niewielki pęczek pietruszki na tydzień starcza), ale jak widać naprawdę nie warto jej sobie żałować: do sałatki, zupy czy warzyw opłaca się sypnąć porządną garść.
Można jej też użyć jako składnika do wyciskanego soku i koktajlu, można zrobić z niej pesto (wystarczy zmiksować jej listki z posiekanym ząbkiem czosnku, sokiem z połówki cytryny oraz odrobiną oliwy i szczyptą soli). Nie wyobrażam sobie mojej kuchni bez pietruszki! Pasuje do podkreślenia smaku wielu dań, oprócz tego ma dużo żelaza i witaminy C i działa moczopędnie (usuwa nadmiar wody z organizmu).
9. Sałata rzymska – ilość punktów 63,48. Należy do rodziny astrowatych. Bardzo smaczna, słodka i chrupka sałata o wydłużonych liściach – jest podstawą do wykonania słynnej „sałatki Cezar”. Najzdrowiej (jak wszystkie zielonolistne warzywa) jest jadać ją na surowo, ale nadaje się również do przyrządzania potraw na ciepło.
Do niedawna bardzo ciężko dostępna, teraz można ją już bardzo często dostać w przystępnej cenie w dobrze zaopatrzonych marketach i warzywniakach, czy to w formie osobników dorosłych czy też w formie młodych niewielkich główek (sałata rzymska „mini” czasem określana jako „baby”).
Zawiera sporo chromu, dzięki czemu zmniejsza chęć na słodkości. Jest odmianą trwałą, można ją dosyć długo bez szwanku przechowywać w lodówce.
10. Kapusta warzywna pastewna – ilość punktów 62,49. Ten rodzaj kapusty nie tworzy główek, lecz luźne rozetki złożone z dużych ciemnozielonych liści. W sklepie jej nie uświadczysz, ponieważ w Polsce z niewiadomych powodów uprawia się ją głównie na paszę dla zwierząt. Można jednak zakupić nasiona i hodować ją sobie samodzielnie, nawet w donicach.
Popularna jest w kuchniach basenu Morza Śródziemnego (gdzie robi się z niej słynną jesienno-zimową zupę caldo verde), w USA, Indiach, Afryce i krajach latynoskich. Tylko nie u nas – co jest tym dziwniejsze, że roślina ta jest mrozoodporna, wytrzymuje temperatury nawet do -15 stopni i można ją zbierać z pola aż do grudnia, nawet spod śniegu. Czyli idealna do uprawy w naszym klimacie (tymczasem dajemy ją zwierzętom, a zielonolistne rośliny już od września importujemy z Hiszpanii – czy ktoś widzi tutaj logikę?). Jej olbrzymie liście znakomicie nadają się na gołąbki.
11. Liście rzepy – ilość punktów 62,12. Kolejne cenne warzywo należące do rodziny kapustowatych. Rzepa jest znana z doskonałego działania na włosy i najczęściej używany jest w kuchni jej korzeń, jednak liście są jeszcze cenniejsze, choć bardzo często beztrosko wyrzucane.
Liście można dodawać do sałatek jak również przyrządzać z nich chłodnik czy udusić z czosnkiem na odrobinie oliwy, podobnie jak szpinak.
12. Liście kapusty sitowatej (kapusty sarepskiej) – ilość punktów 61,39. W Polsce używa się nasion tej rośliny – robi się z nich musztardę sarepską. Jej ostre i gorzkawe w smaku liście stanową natomiast przysmak w kuchni azjatyckiej.
Popularna jest na japońskiej wyspie długowieczności – Okinawie, gdzie jada się ją na surowo w sałatkach, dusi oraz marynuje.
13. Endywia – ilość punktów 60,44. To kuzynka sałaty należąca do rodziny astrowatych, podobnie jak cykoria. Ma też podobnie jak ona lekko pikantny i gorzkawy smak. Posiada w zależności od odmiany fryzowane listki (endywia strzępiasta) lub gładkie (escariola).
Nie jest zbyt popularna w naszym kraju, ale można ją spotkać w lepiej zaopatrzonych warzywniakach i czasem marketach. Najlepiej jadać ją na surowo. Podobnie jak cykoria, również endywia zawiera inulinę i goryczkowy glikozyd intybinę pozwalającą na zwiększone zakwaszenie żołądka.
14. Szczypiorek – ilość punktów 54,80. Niepozorny szczypiorek ma w sobie ogrom zalet – jak się okazuje to najgęstszy odżywczo przedstawiciel rodziny czosnkowatych. Niedrogi i dostępny cały rok w sklepach i marketach.
Można go również hodować w doniczce – w domu lub na balkonie. Zawiera sporo żelaza i witaminy C, stąd też najlepiej używać go na surowo, a jeśli do potraw gotowanych to lepiej go dodawać na samym końcu gotowania (posypując już gotowe danie).
15. Jarmuż – ilość punktów 49,07. Ulubione warzywo dra Fuhrmana, które w jego z kolei klasyfikacji (skala ANDI dra Fuhrmana) zajmuje najwyższą lokatę. Tu na miejscu piętnastym. Należy do rodziny kapustowatych. Przeżywa u nas swoją drugą młodość, pierwszą przeżył za Polski Ludowej, kiedy to władza promowała wśród obywateli jadanie jarmużu w celach zapewnienia zdrowotności społeczeństwu. Dzisiaj troskliwość władzy jakby mniejsza, ale zawsze można jadać jarmuż z własnej inicjatywy, nawet bez specjalnej rządowej promocji. Jest dostępny w przystępnej cenie w marketach oraz dobrze zaopatrzonych warzywniakach (w pęczkach lub już pocięty w torebkach).
Jarmuż jest witaminowo-minerałową bombą, np. w stu gramach jarmużu znajdziemy aż 150 mg wapnia, jest to więcej niż w takiej samej ilości krowiego mleka reklamowanego jako „najlepsze źródło wapnia”. Ma zawrotną ilość witaminy K, karotenoidów (β-karotenu, luteiny, zeaksantyny), całkiem sporo witaminy C, witamin z grupy B, potasu, magnezu, fosforu i żelaza.
Jak wszystkie warzywa krzyżowe zawiera sulforafan (związek siarki stymulujący produkcję enzymów oczyszczających organizm z rakotwórczych substancji oraz skutecznie niszczący bakterie Helicobacter pylori, odpowiedzialne za powstawanie wrzodów żołądka i innych gastrycznych nieprzyjemności).
Jarmuż może być użyty zarówno w surówkach jak i po krótkiej obróbce termicznej, a można z niego przyrządzić wiele smakowitości, począwszy od chipsów, poprzez zupy, potrawki i sałatki na ciepło. Przyrządzamy go podobnie do szpinaku, z tym że należy usunąć twarde i najgrubsze łodygi, zjadamy tylko liście (łodygi można dodać do wyciskanego soku).
16. Liście mniszka lekarskiego – ilość punktów 46,34. Popularnie zwany mleczem, a gdy przekwitają jego kwiaty – dmuchawcem. Roślina z rodziny astrowatych. Nikt go nie uprawia ani nie sprzedaje w sklepach, ponieważ i tak rośnie on sobie tam, gdzie mu pasuje czyli wszędzie.
Powszechnie kojarzony z bezwartościowym dzikim chwastem – nie wszyscy bowiem wiedzą, że można go jeść i to z ogromnym pożytkiem dla zdrowia. Listki należy zbierać młode wczesną wiosną, wtedy są najlepsze do zjedzenia na surowo pod postacią sałatki lub jako dodatek do koktajli albo wyciskanych zielonych soków (sok działa moczopędnie usuwając nadmiar wody z organizmu).
Można go też jadać niczym szpinak na ciepło, np. podduszony z czosnkiem. Liście mniszka mają w sobie goryczkę, którą można zneutralizować sparzając liście wrzątkiem lub mocząc je w lodowatej wodzie przez pół godziny.
17. Czerwona papryka – ilość punktów 46,34. Jak się wydaje najgęstsze odżywczo warzywo kolorowe to właśnie czerwona papryka. A w zasadzie botanicznie jest owocem, ponieważ ma w środku pestki, tak więc mamy w rankingu pierwszy owoc. Ma mnóstwo witaminy C oraz beta-karotenu.
Jest dostępna w każdym sklepie, niemal o każdej porze roku. Cena zależy od sezonu, zimą importowana może kosztować 8-10 zł za kilo, zaś na początku jesieni tuż po zbiorach cena krajowej może spaść do 3-4 zł za kilo.
Możliwości kulinarne dla papryki są w zasadzie ograniczone jedynie naszą wyobraźnią. Najzdrowiej dodawać ją do sałatek i zjadać na surowo, jednak jest też bardzo wdzięczna w obróbce termicznej, tracąc przy tym nieco mniej witaminy C niż inne warzywa.
Można ją dodawać do zup, duszonych mieszanek warzywnych, warzyw pieczonych, potraw z fasolą, kanapek, farszy i pasztetów warzywnych, można też ją samą faszerować i zapiekać.
18. Rukola czyli rokietta siewna – ilość punktów 37,65. Obecnie raczej bez problemu można ją dostać prawie wszędzie, zarówno w warzywniakach jak i marketach. Choć kojarzy się z sałatą tak naprawdę należy do rodziny kapustowatych, zatem i ona bogata jest w sulforafan oraz rzecz jasna moc witamin i minerałów.
Jej niepozorne listki mają ogromną moc: ułatwiają trawienie, działają moczopędnie, żółciopędnie, tonizująco i przeciwzapalnie. Bardzo popularna w kuchniach krajów basenu Morza Śródziemnego. Jej liście przypominają kształtem liście mniszka lekarskiego.
Najwięcej korzyści odniesiemy jadając ją na surowo (posiada jednak lekką goryczkę, więc zalecane jest mieszać ją z innymi gatunkami o łagodniejszym smaku). Można też używać jej w daniach na ciepło.
19. Brokuł – ilość punktów 34,89. Pozycję dziewiętnastą zajęło kolejne zielonolistne warzywko, a mianowicie brokuł. Od dawna wiadomo, że brokuł to bardzo zdrowa rzecz 😉 Kopalnia witamin, minerałów, sulforafanu i chlorofilu. Łatwo dostępny i niedrogi. Z wyglądu ujmująco podobny do kalafiora, lecz zielony, w smaku bardziej wyrazisty od kalafiora.
Kulinarnie jest bardzo wdzięcznym warzywem: można go stosować jako dodatek do wyciskanego soku (jako niewielki dodatek z uwagi na wyrazisty smak), ugotować na parze, dodać do zupy, do sałatki, do mieszanki warzywnej duszonej lub zapiekanej itd. \
Jeśli nie dodajemy go do zupy to najlepiej ugotować go na parze, tracimy wtedy mniej substancji odżywczych niż gotując go w wodzie, którą potem wylewamy.
Godnym uwagi sposobem spożywania brokułów jest jedzenie wyhodowanych w domu kiełków: każdy kiełek ma już w sobie niemal wszystko to, co zawiera osobnik dorosły, więc biorąc do ust garść kiełków zjadamy za jednym zamachem tyle brokułów, ile nie zjedlibyśmy nigdy gdyby były już dorosłymi osobnikami – kiełki brokuła to prawdziwa bomba sulforafanowa, witaminowo-minerałowa i enzymatyczna, godna polecenia szczególnie w sezonie jesienno-zimowym oraz na przedwiośniu!
20. Dynia – ilość punktów 33,82. To typowo jesienne warzywko (a w zasadzie owoc, jagoda), poza sezonem trudno dostępne, choć cały rok można cieszyć się pestkami dyni zebranymi jesienią. Dynia zdobywa miejsce 20 w rankingu głównie za sprawą dużej ilości beta-karotenu w miąższu, a cynku w pestkach.
Kulinarnie dynia jest bardzo wszechstronna: można ją przygotowywać zarówno na słodko jak i na słono, nadaje się na zupę, można ją ugotować na parze, upiec, udusić, przerobić na pure, zrobić z niej deser itd.
21. Brukselka – ilość punktów 32,23. Postrach przedszkolaków 😉 Albo się ją kocha, albo nienawidzi. Prawdopodobnie powstała ze skrzyżowania jarmużu i kapusty głowiastej w Belgii. Warzywo należy do rodziny kapustnych, stąd też podczas gotowania wydziela swoistą woń. Nie jest to jednak żaden powód aby jej nie jadać.
Najlepiej smakuje ugotowana delikatnie na parze, polana dobrym dressingiem, można ją też dodawać do zupy lub przyrządzić ją w formie surówki (np. z jabłkiem i orzechami lub płatkami migdałów). Robi się niesmaczna gdy jest rozgotowana. Można ją mrozić lub poza sezonem kupić gotową mrożoną.
Brukselka, według twórcy diety zasadowej Roberta O. Younga, działa znakomicie zasadotwórczo, ponadto zawiera spore ilości witamin (beta-karoten, C, K, witaminy z grupy B), kwasu foliowego i związków mineralnych (magnez, potas, mangan, żelazo).
I podobnie jak inne warzywa kapustne posiada substancje chroniące przed nowotworami (m.in. glukozynolany). Bywa dostępna w marketach i dobrze zaopatrzonych warzywniakach.
22. Cebula szczypiorowa – ilość punktów 27,35. Może być odmiany fioletowej lub białej. Podobna do spotykanej często w sklepach dymki.
Można jadać zarówno część zieloną jak i samą cebulę, dodawać do sałatek i posypywać nią gotowe już dania ciepłe.
23. Kalarepa – ilość punktów 25,92. Kalarepa to odmiana kapusty i podobnie jak wszystkie warzywa kapustne zawiera w sobie substancje chroniące przed nowotworami (izotiocyjaniany, sulforafan czy indol-3-karbinol) oraz mnóstwo witamin i soli mineralnych.
Kalarepa jest jednym z moich ulubionych chrupadełek – warto jadać ją na surowo. Można jednak również gotować ją na parze czy też dodawać do zup.
Ponieważ ma kilka odmian (wiosenna, letnia oraz zimowa) jest niemal cały rok dostępna w dobrze zaopatrzonych warzywniakach oraz marketach. Liście kalarepy są nawet cenniejsze niż główka (najsmaczniejsze są te wiosenne), a przyrządzamy je podobnie jak szpinak, można też dodać je do zupy lub do sałatki.
24. Kalafior – ilość punktów 25,13. Kalafior tylko nieznacznie ustępuje kalarepce. Podobnie jak ona należy do rodziny warzyw kapustowatych. Dostępny w każdym sklepie cały rok.
Nie wszyscy wiedzą, że z kalafiora można przygotować co najmniej zyliard różnych potraw. Co za nuda spożywać go wiecznie gotowanego „z wody” (wylewanej potem do zlewu wraz z cennymi składnikami) i polanego tłustym sosem z masła z okruchami białej pszennej buły!
Z kalafiora można robić sałatki (używamy wtedy kalafiora na surowo), dodać go do zupy, upiec w piekarniku, ugotować na parze, przerobić na pastę do pieczywa, aromatyczne curry lub chrupiące kotlety, zrobić z niego spód do pizzy (tak!), risotto bez ryżu (to kalafior jest w nim „ryżem”) a nawet… smakowite „mięso mielone”, które nie jest mięsem, lecz odpowiednio przyprawionym upieczonym kalafiorem.
25. Kapusta – ilość punktów 24,51. Łatwo dostępna i kosztująca niewiele poczciwa kapusta ma w sobie całe mnóstwo drogocennych związków (w tym chroniących przed nowotworami, tak jak wszystkie kapustowate). Jest przy tym szalenie wszechstronnym kulinarnie warzywkiem, z którego można przygotować niemal wszystko: surówkę, zupę, bigosik, zapiekankę itd.
Dzięki mnogości aktywnych składników sok z surowej białej kapusty o czym już w latach 50-tych donosił dr Garnett Cheney z Uniwersytetu Stanford, doskonale działa na przewód pokarmowy naprawczo i leczniczo, jest bardzo pomocny m.in. przy wrzodach żołądka.
Kapustę można też ukisić – sok z kapusty kiszonej zawiera bardzo dużo dobroczynnych dla naszych jelit laktobakterii, strażników naszej odporności i dobrego zdrowia. Jak szybko i prosto zrobić ten sok pisałam tutaj [klik].
26. Marchew – ilość punktów 22,60. Po czerwonej papryce drugie kolorowe warzywko, które znalazło się w klasyfikacji na wysokim miejscu to marchewka – warzywo tanie i dostępne w każdym sklepie. Marchew to prawdziwa bomba beta-karotenowa (beta-karoten odgrywa dużą rolę w profilaktyce przeciwmiażdżycowej i antynowotworowej i jest prowitaminą A), ponadto kopalnia wielu innych cennych witamin oraz związków mineralnych, a także silnie antyzapalnych związków o tajemniczo brzmiących nazwach jak luteolina, falkarinol czy falcarindiol.
Karotenoidy zawarte w marchewce ponadto zmniejszają wrażliwość skóry na niszczycielskie działanie promieniowania słonecznego, o czym warto pamiętać wczesną wiosną przygotowując skórę do sezonu letniego.
Czytałam ostatnio książkę pewnej pisarki, Ann Cameron – „Curing Cancer With Carrots” (można zakupić ją w wersji elektronicznej tutaj: https://www.amazon.com/Curing-Cancer-Carrots-Ann-Cameron-ebook/dp/B00JY2QG8K).
Autorka jest znaną w USA powieściopisarką (literatura dziecięca i młodzieżowa), która we wspomnianej autobiograficznej książce opisała tym razem swoje (zakończone pełnym sukcesem) zmagania z rakiem przewodu pokarmowego z przerzutami do płuc, dokonane za pomocą… soku z marchwi właśnie!
Jej opowieść sceptycy pewnie określiliby mianem „dowodu anegdotycznego”, mimo wszystko napiszę o tym, bo jako nałogowy spijacz marchewkowego soku książkę przeczytałam z zaciekawieniem i przy okazji omawiania marchwi nie mogę się powstrzymać by o niej nie wspomnieć.
Otóż po diagnozie pani Cameron zaczęła pić 5 szklanek dziennie (przed każdym posiłkiem jedną) świeżo wyciśniętego soku marchwiowego (i to z normalnej marchewki sklepowej, bo nie miała dostępu do ekologicznej). Raczysko najpierw uprzejmie przestało rosnąć, potem nawet zaczęło się powoli kurczyć (przy czym pani Cameron z pewnych względów nie została poddana nigdy tradycyjnym terapiom w postaci operacji chirurgicznych, podawania chemii czy napromieniowania).
Efektów ubocznych picia soku z marchwi za wyjątkiem nieszkodliwej dla zdrowia ksantodermy (żółtawe zabarwienie skóry) nie zaobserwowała. Po 8 miesiącach codziennego picia 5 szklanek soku z marchwi (i dodatków smakowych w postaci selera, jabłka czy plasterka imbiru aby się nie nudziło) nowotwór zniknął w końcu z obrazu diagnostycznego i tyle go widziano.
Pani Ann Cameron żyje i ma się dobrze, nadal popijając (a jakże!) marchewkowy sok przy pisaniu kolejnych poczytnych książek dla dzieci i młodzieży, oprócz których napisała właśnie ową książkę opisującą jak udało się jej wyzdrowieć z pomocą marchewkowego soku i to przypomnę – nie z ekologicznej marchewki tylko całkiem zwyczajnej, sklepowej (na marginesie mówiąc: mam podobne doświadczenia za sobą, ponieważ mnie samej również najnormalniejsze, tanie sklepowe warzywa zdrowie przywróciły – pozdrawiam więc przy okazji z tego miejsca wszystkich malkontentów, którzy nasłuchawszy się internetowej telewizji z przekonaniem twierdzą, iż „z warzywami trzeba uważać” bo są ponoć tak okropnie „zatrute”, że wcale nie są takie znów dobre dla zdrowia „bo przecież się nie oczyszczają jak zwierzęta”).
A co na to jej lekarz? Pani onkolog prowadząca gdy widziała co się w kolejnych miesiącach pozytywnego dzieje, poleciła pani Cameron nie wnikając w szczegóły „robić dalej to, co robi”, a potem już po fakcie gdy dowiedziała się, że to zasługa skromnej marchewki – nie była wcale tym zszokowana: powiedziała jedynie, że wie o działaniu antynowotworowym wielu substancji występujących w naturze, ale ma związane ręce, ponieważ jej kodeks zawodowy nie przewiduje polecania pacjentom „takich rzeczy”.
Jak nie chce wylecieć z roboty, to jako dyplomowany lekarz musi polecać jedynie to co musi, wiecie, rozumiecie.
Pozytywne zdrowotnie działanie substancji zawartych w marchwi odkrył zresztą całkiem przypadkowo dr Max Gerson jeszcze przed wojną (pani Cameron nie robiła jednak tak drastycznych zmian dietetycznych jakie mają miejsce np. w terapii Gersona, o której pisałam tutaj: [klik]).
39. Por – ilość punktów 10,69. Spokrewniony z cebulą, czosnkiem i szczypiorkiem. Cenne w tej roślinie są obydwie części, zarówno łagodniejsza w smaku biała jak i ostrzejsza smakowo część zielona (bardzo często wyrzucana do śmietnika jako odpad). Por jest też w smaku bogatszy i wykwintniejszy od cebuli, stanowi też świetny jej zamiennik w kuchni.
Najzdrowiej jest spożywać go na surowo dodając do sałatek. Można go też poddawać obróbce termicznej, mrozić na zimę lub suszyć. Jest nieodzownym składnikiem włoszczyzny do zupy.
40. Bataty – ilość punktów 10,51. Znane również jako słodkie ziemniaki. Intensywnie pomarańczowy kolor zdradza wysoką zawartość beta-karotenu. Zawierają go faktycznie zawrotnie dużo (11,5 mg/100g – to więcej niż w marchwi, dyni, czy szpinaku), oprócz tego sporo innego antyutleniacza, likopenu oraz witamin (C, z grupy B, zwłaszcza B6) i substancji mineralnych (wapń, fosfor, potas, sód, magnez, siarka, chlor, żelazo, jod, a także niewielkie ilości manganu, miedzi, molibdenu i selenu).
Na Okinawie, japońskiej wyspie stulatków, jest to jedno z ulubionych warzyw i najchętniej jedzonych przez czcigodnych seniorów.
W Polsce do niedawna bataty były raczej trudno dostępne, teraz można je kupić w znanych marketach i dobrze zaopatrzonych warzywniakach. Są co prawda sporo droższe od znanych powszechnie ziemniaków białych, ale też i dużo bogatsze, gęstsze odżywczo, jak również oferują całkiem nowe doznania smakowe dla polskiego podniebienia.
Bataty nadają się do jedzenia po obróbce termicznej (gotowanie, pieczenie, duszenie, przyrządzanie na parze). Z uwagi na słodki smak można nawet zrobić z nich ciasta i desery – podobnie jak ze słodkawej marchwi czy dyni.
41. Biały grejpfrut – ilość punktów 10,51. Jest nieco mniej gęsty odżywczo niż jego czerwony lub różowy braciszek, jednak mimo to zdołał załapać się do klasyfikacji, zatem wciąż warto go zjadać jeśli np. nie uda nam się kupić grejpfrutów czerwonych lub różowych.
Dostępny w marketach i warzywniakach cały rok po przystępnej cenie.
To już koniec rankingu. Mam nadzieję, że wytrwaliście do końca! 🙂
I teraz niech mi ktoś powie, że „zdrowe odżywianie jest drogie” i mogą sobie na nie pozwolić jedynie bogacze, bo przeciętnego człowieka na nie nie stać (ale za to stać na Cole, ciasteczka, nutellę, dania gotowe i inne śmiecioszki!).
Większość z wymienionych tutaj produktów ma przystępne ceny, a niektóre są wręcz śmiesznie tanie w stosunku do korzyści zdrowotnych (taka mała podpowiedź: kupujmy sezonowe i w miarę możności uprawiane lokalnie, wtedy wychodzi najtaniej, a co się da uprawiajmy sami, nawet na parapecie w domu).
Wszystkie przedstawione powyżej pokarmy mają jeszcze jedną dodatkową zaletę: są bogate w błonnik pokarmowy, bez którego ludzki przewód pokarmowy nie będzie prawidłowo funkcjonował: prędzej czy później niedobór błonnika w diecie odbija się na zdrowiu.
Błonnik jest tym mikroskładnikiem, który nie ma kalorii, a daje poczucie sytości. Dodatkowo działa niczym szczotka w jelitach, wymiatając toksyny i nie dopuszczając do tworzenia się złogów.
Błonnika nie zawierają żadne pokarmy pochodzenia odzwierzęcego (jest to jeden z powodów dla których dr Fuhrman poleca używać je jako co najwyżej niewielki dodatek smakowy do całej reszty tego zjadamy, a ta cała reszta ma składać się z pożywienia bogatego w mikroskładniki odżywcze).
Jedzcie zatem wszystkie kolory tęczy (z naciskiem na zielony) i bądźcie zdrowi! 🙂
Pomocne linki:
1. „Daucus carota Pentane/Diethyl Ether Fraction Inhibits Motility and Reduces Invasion of Cancer Cells” https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/26088465
2. „Daucus carota pentane-based fractions arrest the cell cycle and increase apoptosis in MDA-MB-231 breast cancer” cells.https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/25300932
3. Bioactive chemicals from carrot (Daucus carota) juice extracts for the treatment of leukemia. https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/21864090
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Harnaś napisał(a):
Tylko na jakiej pozycji uplasują się np. teraz kupowane pomidory bez smaku?
Marlena napisał(a):
Szukajcie aż znajdziecie (i narzekać przestaniecie). 😉 Kupiłam dzisiaj bio pomidory niezwykle smaczne, aż słodkie, dostępne są w sieci sklepów Stokrotka. Mieli te owalne i te malutkie cherry w ofercie.
Małgorzata Budziła napisał(a):
Byłoby idealnie, gdybyśmy mogli kupować warzywa z pewnego źródła. Nie od dziś wiadomo, że np. pomidory, ogórki, szpinak, czy truskawki najbardziej chłoną pestycydy. Szczelnie pakowane sałaty i ogórki w supermarketach tylko pogarszają sprawę 🙁
Marlena napisał(a):
Zapewniam Cię, że lepiej jeść warzywa sklepowe niż żadne, przepis na mycie warzyw jest podlinkowany w artykule. Ale produkty bio oczywiście są najlepsze i poza tym najsmaczniejsze. Teraz coraz częściej dostępne w sklepach, różnice cenowe z reguły nie są duże (1-2 zł na kilogramie przeciętnie, choć bywają wyjątki). Warto też dogadywać się z działkowcami, bardzo często są chętni podzielić się plonami (za niewielką opłatą a czasem nawet gratis) lub też dzielą się plonami w zamian za wykonanie na działce prac (np. możesz wziąć jabłka jak je sobie pozbierasz).
Aneta napisał(a):
aneta72g@wp.pl Prosze napisz do mnie .
Lidia napisał(a):
Należy jeść sezpnowe, czyli sałata i pomidor w maszym klimacie nie rośnie zimą, spożywamy koszonoi i susze letnie. Jest wiele innych, które się świetnnie przechowują zimą, marchew, por, rzepa, kapusta ?
Marlena napisał(a):
Lidio, z całym szacunkiem, sezonowe jak najbardziej ale… nie róbmy z tego religii! Otóż ja jadam sałatę czy szpinak cały rok dobrze na tym wychodząc: kiedyś aby to zjeść zimą musiałabym udać się w podróż bardziej na południe, ale błogosławię czasy, w których to one przyjeżdżają do mnie. I całkowicie mi to nie przeszkadza, a moje ciało jest za to wdzięczne. Oczywiście zimą hoduję też więcej kiełków – można mieć na talerzu zielono cały rok, hodując kiełki na parapecie we własnym domu. 😉
Marzena napisał(a):
Świetny i bardzo przydatny wpis. Czy jabłka były brane pod uwagę w tym porównaniu?
Marlena napisał(a):
Nie były, wiele warzyw i owoców uważanych za zdrowe nie były brane pod uwagę (np. jabłka, buraki czerwone), a to dlatego by wyłonić absolutne asy wśród super pokarmów.
Alina napisał(a):
Świetny artykuł, dziękuję!!
Ale mam wątpliwości co do sklepowych plastikowych pomidorów…Ostatnio dla eksperymentu trzymałam takiego jednego tescowego w lodówce, po miesiącu wyglądał dalej jak świeży a w środku zrobił się czarny…
Marlena napisał(a):
Postaraj się kupować bio jeśli tylko dostaniesz. Nie są takie „ładne”, mają czasem np. plamki itd. ale na pewno były hodowane „po bożemu”. Warzyw i owoców bio jest coraz więcej. Na pewno ma je w ofercie Lidl, Carrefour, Stokrotka oraz dobre warzywniaki i sklepy ze zdrową żywnością.
Jola napisał(a):
Pani Marleno, dziękuję za kolejny interesujący artykuł. Niepokoi mnie tylko kwestia sezonowości – które bowiem z wymienionych roślin zalecane są do spożycia w naszym kraju wcsezonie zimowym?
Marlena napisał(a):
W internecie można znaleźć kalendarze sezonowości: https://www.google.pl/search?q=kalendarz+sezonowy+warzyw+i+owoc%C3%B3w&biw=1366&bih=608&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0CAcQ_AUoAWoVChMIy4Ld2sGEyQIVi10sCh1Xmw6Q#imgrc=_
Dart napisał(a):
Dziwię się, że brak w tym zestawieniu buraków, gdyż nie raz czytałem o tym warzywne jako o superfood. Tanie, popularne i o gigantycznym potencjale…
KaYA napisał(a):
Czy w 100 g jarmuzu moze sie znajdowac 150g wapnia?
Marlena napisał(a):
Chodziło oczywiście o mg, nie g. Dziękuję za zwrócenie uwagi, literówka została poprawiona.
Magda napisał(a):
Szkoda, że większości tych warzyw nie mogę jeść na surowo (Hashimoto), a wiadomo, że obróbka termiczna niszczy też to, co zdrowe dla nas 🙁
ewa napisał(a):
A czemu przy Hashimoto nie można jeść warzyw na surowo?
Marlena napisał(a):
Niewielkie ilości warzyw kapustnych na surowo nie są nawet przy Hashimoto szkodliwe, lecz nie można spożywać ich w nadmiarze, bowiem zawarte w nich substancje (tzw. goitrogeny) hamują wchłanianie jodu (trzeba by jednak bardzo się postarać i niezmiernie dużo ich zjadać tzn. na kilogramy, by odczuć ten niepożądany efekt). Są one również w kaszy jaglanej, cebuli czy truskawkach i wielu innych pokarmach.
Z drugiej strony lekarze histerycznie krzyczą, że jod przy Hashimoto jest wykluczony, bo jest ponoć przy tej chorobie nadzwyczaj szkodliwy i jego dostarczanie może tylko pogorszyć stan chorego, więc jodu broń Boże – nie wolno i już. Yyy, no dobra… Więc w takim razie to chyba dobrze jak zjemy coś, co nam zahamuje wchłanianie tego cholernego jodu? Ależ nie, bo to źle, krzyczą ponownie i jeszcze bardziej histerycznie lekarze, bo surowa kapusta hamuje wchłanianie jodu więc z dala od kapusty jak masz Hashimoto! Nie wiem jak wy, ale ja widzę w tym pewną niekonsekwencję i coś mi się tutaj OGROMNIE nie zgadza, (choć z drugiej strony jod potrzebny jest wielu narządom, nie tylko tarczycy), no ale to już tak na marginesie. Dietetycy nie każą przy Hashimoto zrezygnować z warzyw kapustnych tylko „ograniczać” ich spożywanie na surowo (gotowane można).
Izabela napisał(a):
Mam zastrzeżenia do wysokiej pozycji kapusty pekińskiej w tej klasyfikacji. Myślę, że powinna być dużo niżej w tej klasyfikacji, na pewno niżej niż rukola, roszpunka, sałata masłowa, których tutaj w tej klasyfikacji nie widzę.
Marlena napisał(a):
Chyba jednak ma te wartości ponieważ w klasyfikacji dra Fuhrmana pekinka również znajduje się na czołowym miejscu. Ona tylko tak skromnie wygląda, ale najwyraźniej ma powera! 😉
Ania napisał(a):
Dziękuję za zwrócenie uwagi na „rośliny nie mają wątroby” 😀 😀 😀
jak to usłyszałam to kilka dni nie mogłam wyjść z zamulenia..
jak można takie coś mówić publicznie..
Dziękuję, że Pani na to też zwraca uwagę i tłumaczy.
KAŻDA roślina, nawet marketowa – jest sporo lepsza niż produkty odzwierzęce.
Pisze o tym m.in profl Campbell, który dla mnie jest dużo większym autorytetem niż.. wiadomo kto 😀
Marlena napisał(a):
Zgadza się, mnie też zawsze śmieszą takie gadki pewnych „ekspertów” w internetowej telewizji (a to takie same „opium dla mas” jak każda telewizja!), przy czym ludzie nie potrafią zrozumieć tego, że ZAWSZE łatwiej będzie wcisnąć im do łyknięcia ciemnotę o „szkodliwych warzywach” i polecać im zamiennie jeść „pełne kolagenu” parówki niż odwrotnie 😉
jbr napisał(a):
Co do pomidorów – może to zabrzmi dziwnie, ale nieciekawe smakowo pomidory holenderskie sa dużo zdrowsze niż polskie chronione tradycyjnie, czyli chemicznie (nie biorąc pod uwagę upraw organicznych lub chronionych biologicznie). W naszym kraju nie ma żadnych organizacji konsumenckich, które badałyby poziom pozostałości środków ochrony roślin w warzywach. Ogrodnicy nie stosujący ochrony biologicznej właściwie robią co chcą. W Holandii ogrodnicy muszą stosować się do zasad i zwracać uwagę na to, żeby używać tylko dozwolonych środków. Może zamiast szukać dużo droższych produktów bio można zainteresować się kto dostarcza do okolicznych sklepów takie pomidory. Zadzwonić do producenta i dowiedzieć się czy stosuje ochronę biologiczna czy tradycyjną. Na kartonach są nazwy producentow lub grup producentow, chociaż czasem są czarne, bez żadnych informacji. Ale wtedy warto zapytać obsługę sklepu, najczęściej mają stałych dostawców.
sylwia napisał(a):
Super wpis. Jesteś nieoceniona 🙂
Karolina napisał(a):
Biała kapusta ma jeszcze jedną, fajną cechę – pomaga na ból głowy. Nie mam pojęcia jak ani dlaczego, ale po okładach na bolącą głowę zawsze mi lepiej 🙂 a same liście robią się gorące i wyglądają na zmaltretowane i „chore”. Może to tylko placebo, ale zdecydowanie wolę takie niż leki 😉
ola napisał(a):
biała kapusta pomaga też na zapalenie piersi przy karmieniu piersią- przykłada się zimną zbitą kapustę do obolałych piersi a potem ona jest ciepła i zmaltretowana
Klaudia napisał(a):
Tak, tak, kapucha „wyciąga” ból. Nie wiem jak to robi, ale działa!
Andzia napisał(a):
Dziękuję za ten artykuł. Czytam regularnie bloga od pół roku, bo właśnie tyle miesięcy temu postanowiłam radykalnie zmienić swoje podejście do żywienia (życia?). W momencie kiedy moje dolegliwości doprowadziły mnie do czarnej rozpaczy i psychicznego dołka, ba! Rowu Mariańskiego – kiedy pomyślałam, że: jak już to mi nie pomoże, to chyba umrę – znalazłam ten portal i wraz z innymi naprowadził mnie na właściwe ścieżki. A teraz czytam ten artykuł i uśmiecham się szeroko, bo pierwsze pozycje goszczą w moim żołądku każdego dnia, pozostałe bardzo często. Raz jeszcze dziękuję za to miejsce!
Marlena napisał(a):
Bardzo się cieszę, Andziu i zdróweczka życzę! 🙂
Kasia napisał(a):
Zainteresowało mnie wszechstronne zastosowanie kalafiora. Podpowiesz gdzie znalezc przepisy na spód do pizzy, „mięso mielone”, czy inne pyszności z kalafiora?
Marlena napisał(a):
Znajdziesz je w necie, szczególnie na stronach anglojęzycznych jest mnóstwo fajnych przepisów. Przepis na „mięso mielone” z kalafiora (moja wersja) znajdzie się też w nowym wydaniu mojego e-booka „Kuchnia szybka i zdrowa”.
ewa napisał(a):
Proszę o Twoją opinię w kwestii łączenia soków warzywnych z owocowymi. Spotkałam się ostatnio ze zdecydowanym zaleceniem, aby absolutnie ich nie łączyć:
Radzę sobie w ten sposób, że wyciskam soki nie wrzucając jednocześnie warzyw i owoców, tylko najpierw jedno, potem drugie i pijemy soczki naprzemiennie.
Co sądzisz w temacie?
Marlena napisał(a):
Spokojnie można dawać do soków 80% warzyw + 20 % owoców (o niskim IG jak cytryna lub jabłko). Nie polecam picia dużych ilości soków czysto owocowych – mogą podnieść gwałtownie poziom cukru we krwi. Szklaneczka jest ok, ale litr już nie. 😉
elfickizakatek napisał(a):
Wszystko znam, prawie wszystko jem i sporo głównie zieleniny i rodzimych warzyw rośnie w moim ogrodzie. Wygląda na to, że bez zastanowienia i dopisywania głębszej ideologii od lat faszerujemy się super food 😀
Swoją drogą, to pekinka z własnego ogrodu ma smak, w przeciwieństwie do tej, ze sklepu, która w smaku jest dość delikatna, wręcz jałowa. Własna pekinka jest dość ostrawa i wyrazistsza w smaku.
sylwia napisał(a):
Witam 🙂
Przepraszam, że w tym wątku ale nie mam jak teraz wyszukać art o poscie dr Dąbrowskiej a zależy mi na czasie – czy jest jakiś powód (poza kcal), że powinno się pić soki rozcieńczone wodą? Nie przepadam za takimi i wolałabym pić nierozcieńczone (zazwyczaj piję 2-3 w ilości 200-300ml jeden – ale sporo w tym np selera naciowego czy zielonych sałat, nie sama słodka marchewka 🙂 ) – czy muszę jednak rozcieńczać, a jeśli nie to czy taka ilość będzie ok? Pozdrawiam, Sylwia
Ps – a rukie wodna to mi bardziej lekko chrzanowy smak przypomina 😉
Krysia napisał(a):
Marlenko , czy mogłabyś cos więcej napisac o pani , która wyleczyła
raka jelita grubego pijąc po kilka szklanek soku z marchwii , ostatnio
przeczytałam , ze czytałaś jej książkę czy tez eBooka .
Moze napisałabys o niej artykuł , jak postępowała ratując sie marchwią ze szczegółami , które wyczytałas , myśle , ze zainteresowałoby to wielu fanów Twojego bloga .
Serdecznie Cie pozdrawiam i bardzo dziekuje za wspaniałe
artykuły na Twoim blogu , kocham Twojego bloga .
Marlena napisał(a):
Nuda i jeszcze raz nuda: pani Cameron po prostu piła 5 szklanek soku marchwiowego dziennie – ze zwykłej sklepowej marchwi, żadnej nawet tam organicznej i eko, bynajmniej. Nie była jej w smak kosztowna eko-terapia Gersona z trzynastoma szklankami soku no i do tego te…no wiesz… lewatywy! 😉
A tak na poważnie: w książce jest dużo na temat badań nad falkarinolem i luteoliną, na temat mechanizmów apoptozy i nekrozy, na temat tego czym jest nowotwór, jakie zagrożenia autorka widziała w poddaniu się zaproponowanej konwencjonalnej terapii, są też świadectwa czytelników książki, którzy potwierdzają zbawienny wpływ marchwiowego soku (rak jelita grubego, płuc, piersi, szyjki macicy, jamy ustnej, przełyku). W książce autorka opisuje co się działo w kolejnych miesiącach z jej „towarzyszem”, jak zatrzymał się w rozwoju, a następnie zaczął się kurczyć, zaś sam pomysł picia soku z marchwi wziął się od jakiegoś blogera, który na swoim blogu pokazywał jak mu znikał „nieuleczalny” rak skóry, pod wpływem właśnie 5 szklanek codziennego soku z marchwi i to takiej zwykłej sklepowej. Więc pomyślała, że też spróbuje, bo lekarz prowadząca uczciwie powiedziała jej, że metody konwencjonalne jakie może jej zaproponować nie uleczą raka (medycyna nie umie sobie dobrze radzić z przerzutami), jak dobrze pójdzie co najwyżej kupią jej dodatkowych kilka miesięcy życia, może rok, półtora, góra dwadzieścia miesięcy, ale za cenę takich to a takich skutków ubocznych. Autorka pomyślała, że skoro jakby nie było ma te parę miesięcy czasu, to najpierw spróbuje coś bardziej nietoksycznego czyli pić codziennie ten sok (na zasadzie, że jak nie pomoże to przecież nie zaszkodzi, w końcu na Boga to jest tylko jedzenie!), a jeśli choroba będzie się posuwać, to tak czy inaczej konwencjonalne metody już jej nie wyleczą (tak jej uczciwie mówiła lekarz prowadząca), więc nic nie ryzykuje, a może tylko zyskać. Kupiła sklepową zwykłą marchew, najtańszą wyciskarkę i do dzieła! 🙂
Mama napisał(a):
Marlenko a to ma być sama marchew, szklanka soku czystej marchwi czy może być z dodatkiem jabłka czy buraka, jak było w tej książce. I jak długo piła ją ta kobieta.
Marlena napisał(a):
Przeczytaj uważnie artykuł, a dowiesz się 🙂
Jimmi napisał(a):
Mam pytanie odnośnie kalorii: wiemy że dorosły człowiek potrzebuje ok. 2500 kcal dziennie. Rozbijając to na 4 posiłki dziennie dostajemy ok. 600kcal na posiłek. Większość warzyw i owoców ma kalorii niewiele więc żeby tyle uzyskać trzeba ich zjadać olbrzymie ilości. Są oczywiście bardziej kaloryczne produkty jak awokado czy fasola ale chyba nie na tym ma polegać zdrowa dieta żeby codziennie jeść dużo fasoli czy awokado. Gdzie jest błąd w tym rozumowaniu?
Proponuję artykuł pt. „Najbardziej kaloryczne warzywa i owoce” 🙂
Marlena napisał(a):
Różne odmiany fasoli w Nicoyi, jednej z Niebieskich Stref (strefy długowieczności na naszej planecie), jedzą codziennie i jak widać nie żyją od tego krócej, tylko dłużej (i to w pełni władz fizycznych i jasności umysłu do późnych lat). Ponadto w każdej z tych stref jest jakieś pożywienie bogate w węglowodany złożone (wysokoskrobiowe) serwowane codziennie (ryż, bataty, ziemniaki, jęczmień, proso, kukurydza, pszenica durum – w zależności od kultury), jada się też nasiona i pestki oraz orzechy i migdały. Nikt nie cierpi na niedostatek kalorii. O Niebieskich Strefach długowieczności pisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-dozyc-setki-w-pieknym-stylu-lekcje-dlugowiecznosci-z-niebieskich-stref/
Jeszcze taka ciekawostka: dr Fuhrman pisze, że kiedy przestawiamy się na odżywianie nutritariańskie, to z biegiem czasu potrzebujemy mniej kalorii – jesteśmy syci przy mniejszych porcjach. Oficjalne zalecenia kaloryczne dotyczą jego zdaniem osób odżywiających się konwencjonalnie, nie zwracających uwagi na gęstość odżywczą. Obserwując swój własny organizm przyznaję, że Fuhrman może mieć rację: kiedyś potrafiłam pożreć „konia z kopytami” podczas gdy dzisiaj wystarczy mi dużo mniejsza ilość pożywienia (ale za to gęstego odżywczo, bogatego w mikroskładniki) by na długo być sytą i pełną energii. Oczywiście nie stało się to z dnia na dzień, proces adaptacji trwał jakieś kilka tygodni. Ludzki organizm oprócz kalorii, białka, węgli i tłuszczu potrzebuje przede wszystkim MIKROskładników odżywczych. W końcu węglowodany można by czerpać jedząc tylko sam krystaliczny biały cukier, tłuszcz jedząc sam smalec czy olej, a białko np. łykając odżywkę białkową dla sportowców i nawet dostarczyć dzięki takiemu „odżywianiu” odpowiednią ilość kalorii, białka, węglowodanów oraz tłuszczu, tylko… kto by na takiej diecie przeżył w zdrowiu i jak długo? 😉
Marian napisał(a):
Pomidory a kwas glutaminowy a… nowotwory, nie mam na myśli ich wywoływania ale 'pasienie’ się ich gdy już są. Glutaminian przyśpiesza ich wzrost z tego co mi wiadomo. Nie mówię by ich nie jeść ,ale zawsze warto wiedzieć.
Marlena napisał(a):
Pomidory zapobiegają nowotworom, ale glutaminian sodu nie. Glutamina z soku z kapusty wyleczy jelito, ale nie glutaminianu sodu. Osoby mające reakcje po E361 („syndrom chińskiej restauracji”) o dziwo mogą spokojnie jadać pomidory, parmezan czy grzyby i nie odczuwać reakcji alergicznych. To są bowiem dwie różne substancje: L-glutamina jest powszechnie występującym aminokwasem, występuje naturalnie w rozmaitych produktach jakie ziemia dla nas rodzi (nie robi przecież tego w celu ukatrupienia nas bynajmniej). Glutaminian sodu natomiast to przemysłowo pozyskiwany dodatek do żywności, „wzmacniacz smaku” będący pochodną kwasu glutaminowego i jest dodawany przez producentów po to, aby żywność marnej jakości nabrała pożądanych przez konsumenta walorów czyli była postrzegana jako „smaczna”.
Arronax napisał(a):
Witam Pani Marzeno. Od dawna śledzę Pani stronę, jest dla mnie źródłem wielu cennych informacji.
Chciałem zapytać o dwie sprawy bo gdzieś mi umknęło co Pani sądzi na temat wskazówek żywieniowych Pana J.Z z jego książki bo chyba z tłuszczami powinno się postępować inaczej?
Oraz drugą bo w książce Klepsydra Żywienia znalazłem teorie że jedynie ograniczenie kalorii przedłuża młodość a nie ilość antyoksydantów (że nie jest to udowodnione nigdzie naukowo).
Życzę nam wszystkim obyśmy wprowadzali rady w czyn i żebyśmy do śmierci byli zdrowi i aktywni i, że nie jest to tylko czcze marzenie. Pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Wskazówki żywieniowe p. J.Z. radzę sobie darować (oprócz sugestii wyłączenia z diety tłuszczu trans, ale o tym każdy świadomie odżywiający się człowiek już powinien wiedzieć). Co do przedłużania młodości to ograniczenia kaloryczne na pewno, ale wolne rodniki i antyutleniacze też mają znaczenie. Robiono badania na bliźniętach jednojajowych, z których jedno było palaczem a drugie nie i zgadnij kto wyglądał starzej? Fotki tutaj: https://www-static.weddingbee.com/pics/26030/smoking.jpg
Ania napisał(a):
Marleno – a propos Twojego komentarza poniżej. Na trzecim zdjęciu od góry bliźniak to ewidentny photoshop :). Pozostałe robią wrażenie.
Marlena napisał(a):
To tylko jedno ze zdjęć. Wpisz sobie w Google „twin studies smoking” i jest tego sporo, naprawdę aż ciarki przechodzą jak się to ogląda. 😉
Marian napisał(a):
Marlena… on po prostu PRZYŚPIESZA jego wzrost
( Glutaminian Sodu Potasu Sraczki Kupy i Słońca) . Koniec tematu ad. MSG >glutaminianu.
Tak glutaminka łata jelita ….ale karmić potrafi nowotwór już istniejący dosadnie/ …takie są fakty. (trakt przemiany itd)
Sam jadam jednego dużego dziennie mimo jesieni, swojego; na śniadanie z pink one HS i oregano …z kamisa/? bo reszta to … ale resztę jadam jak nie mam Kamisa/ …mimo ,że ma na ogrodzie swojej OREooo odmian z kilka co najmniej/
Marlena napisał(a):
Fenomenu o którym mówisz nie stwierdzono jednak z tego co wiem in vivo lub w badaniach klinicznych na ludziach. To, że coś ma miejsce na szkiełku laboratoryjnym nie znaczy, że koniecznie musi mieć miejsce w ustroju. Jedzenie lub powstrzymywanie się od jedzenia pokarmów zawierających ten aminokwas (mam na myśli L-glutaminę, a nie glutaminian sodu) nie ma zresztą znaczenia skoro jest to tak czy inaczej aminokwas endogenny, wytwarzany przez nasz ustrój. Można nie jeść żadnego pokarmu zawierającego ten aminokwas (co byłoby trudne zważywszy na jego powszechność w przyrodzie) ale i tak organizm sobie wytworzy go z prostego powodu: bo go potrzebuje. Nie widzę poza tym powodu aby nie jeść np. pomidorów czy kapusty: oprócz takich czy innych aminokwasów posiadają w sobie te pokarmy jednocześnie silne substancje o działaniu ANTYnowotworowym.
ania napisał(a):
Mam przeogromną prośbę Marleno, nie potrafię znaleźć w komentarzach ( szukałam po różnych artykułach) informacji jak zobojętnić askorbinazę zawartą w ogódku by można go było łączyć z pomidorkiem. Byłabym zobowiązana gdybyś napisała tutaj , z góry bardzo dziękuję:)
Marlena napisał(a):
Enzym askorbinaza utlenia się w kwasowym pH. Dlatego do sałatek zawsze od niepamiętnych czasów ludzkość dodaje sok z cytryny lub ocet jabłkowy albo winny.
Ania napisał(a):
Witam Cię Marleno, dziękuję za fantastyczny i jakże przydatny wpis odnośnie naszych cudownych „darów natury”. Mam do Ciebie pytanie, a mianowicie, zażywam od dłuższego czasu (pół roku) Niacynę 500 mg 3 razy dziennie, plus B 100 complex 1 raz, plus tran 1 g, wprowadziłam także (stopniowo) zmianę diety tj.zero cukru, dużo kiszonek, dużo surowych warzyw i owoców, super food, zero używek, czuję ogromną poprawę stanu jelit, skóry, natomiast nadal odczuwam stany lękowe (zapewne związane z nerwicą) przed wypowiadaniem się w grupie, lęk przed oceną innych. Czy występowanie ww. lęków może być spowodowane zaburzeniami neuroprzekaźników w mózgu? Jak sobie pomóc naturalnie, ew. stosując witaminy?? Dodam że nie chcę się truć farmaceutykami. Proszę o odpowiedź, z góry dziękuję:)
Marlena napisał(a):
Aniu, czy poczucie lęku towarzyszy ci zawsze, wszędzie i o każdej porze? Jeśli tak, to brak przekaźników jest jak najbardziej możliwy. Natomiast jeśli lęk występuje tylko w momentach uwarunkowanych pewną sytuacją, to tutaj przydatna by była może bardziej praca z psychologiem. Bo to nie jest tak, że sytuacje czy jakieś osoby i ich opinie są dla nas zagrożeniem, tylko jako zagrożenie one są postrzegane przez nasz umysł. Rzeczywistość a postrzeganie jej przez filtr naszego umysłu to są dwie różne rzeczy. Najczęściej dołujemy się nieświadomie rzeczami, które w 99,9999% nie mają miejsca w rzeczywistości albo też w umyśle tworzymy (znowu nieświadomie, to jest nawyk!) czarne scenariusze, które w 99,9999% przypadków potem W OGÓLE nie nadchodzą 🙂 No na to żadna witamina nie pomoże, niestety. Są natomiast pewne techniki psychologiczne, którymi można te nawyki opanować i pożegnać raz na zawsze. Warto się doradzić dobrego specjalisty psychologa, zamiast się z tym męczyć. Można też podjąć próbę samodzielnej pracy (technika mindfulness), tutaj mogłabym polecić książki profesora z Akademii Medycznej Uniwersytetu w Massachusetts, którym jest prof. Jon Kabatt-Zinn.
Klaudia napisał(a):
Wydawało mi się, że jest Pani osobą głęboko wierzącą, technika mindfulness ma ścisłe powiazanie z jogą i podobnie jak ona jest na liście zagrożeń duchowych. Szczerze odradzam, lepiej wybrać sie do psychologa
Marlena napisał(a):
Klaudio, dobrze się Tobie wydawało, lecz dla mnie osobiście najważniejsze ze wszystkiego to stosować w życiu 10 przykazań, lista instytucjonalna taka czy inna zawsze jest tworzona przez ludzi (z całym szacunkiem dla czcigodnej instytucji oraz twórców listy). Chcę przy tym zaznaczyć, że mindfulness jest techniką stosowaną w akademickiej medycynie (bez odniesień do przekonań religijnych pacjenta, czyli świecką), a jeśli to jest zagrożenie duchowe, to i cała medycyna też powinna być wciągnięta na listę rzeczy, których należy stanowczo unikać i może nie byłby to nawet wcale taki zły pomysł, biorąc pod uwagę zagrożenie (cielesne tym razem) związane z przepisywanymi ludziom każdego dnia licznymi szkodliwymi (powodującymi częstokroć dalsze komplikacje zdrowotne i czasem wręcz uszkadzanie ludzkiego ciała) substancjami zwanymi lekami.
Uczono mnie (jeszcze w dzieciństwie), iż nieposzanowanie ludzkiego ciała (swojego lub cudzego) stanowi naruszenie piątego przykazania dekalogu. Oczywiście nie mam tu na myśli leków bezpośrednio ratujących ludzkie życie, bo to inna historia, lecz mam tu na myśli substancje stosowane przy maskowaniu symptomów będących konsekwencją nagminnego popełniania przez pacjenta piątego i siódmego z grzechów głównych. Póki co na „liście zagrożeń duchowych” znalazła się za to medycyna holistyczna (wybierająca zawsze możliwie najmniej toksyczne dla ludzkiego ciała środki lecznicze i często korzystająca z naturalnych mechanizmów samonaprawy jakie posiada ludzkie ciało, zamiast bombardowania go od razu farmaceutykami), a redukcjonistyczna medycyna akademicka (ze wszystkimi truciznami jakie każdego dnia ludziom sprzedaje) nie tylko NIE znalazła się na „liście zagrożeń duchowych” lecz wręcz przeciwnie – jej stosowanie w razie choroby gorąco się wiernym zaleca, odradzając cokolwiek innego ponieważ wszelkie „nielegalne” (inne niż oficjalna medycyna akademicka) sposoby dochodzenia do zdrowia są naznaczone syndromem „zagrożenia duchowego”.
Wracając do technik radzenia sobie ze stresem – tak się składa, że technika mindfulness jest owszem częścią medycyny akademickiej (Evidence Based Medicine, czyli medycyna oparta na dowodach) i w związku z powyższym jest całkiem legalnie stosowana przez właśnie dyplomowanych psychologów oraz lekarzy w państwowych i prywatnych placówkach służby zdrowia w wielu krajach – nie przez szamanów z chatki na kurzej stopce, bynajmniej. Skuteczność tej techniki radzenia sobie ze stresem została udowodniona metodami naukowymi przy jednoczesnym braku skutków ubocznych, nie ma też też doniesień o skutkach w postaci masowej zmiany wyznania przez pacjentów spowodowanej stosowaniem mindfulness w życiu, jak również nie ma żadnych medycznych przeciwwskazań aby stosować mindfulness jednocześnie oddając się swoim zwyczajowym, dotychczasowym praktykom religijnym, jakiekolwiek by one nie były. Mindfulness to sztuka uważnego życia, a nie religia.
A co do jogi, to na lekcjach wychowania fizycznego robiliśmy całymi latami ćwiczenia jogiczne takie jak „koci grzbiet” czy też „świeca” i kazano nam przy tym nawet robić w odpowiednim miejscu wdech i wydech (hatha joga!), ale jakoś nikt z mojej klasy przez sam fakt chodzenia na WF nie przestał wierzyć w Boga, chodzić na niedzielną mszę, uczestniczyć w sakramentach czy przestrzegać 10 przykazań – nawet nie mieliśmy bladego pojęcia, że nasze wygibasy mają jakąś oficjalną etykietkę i że my tu jakąś „zakazaną” formę ćwiczeń uprawiamy czyli jogę. Nawet i dzisiaj na „liście zagrożeń duchowych” nie ma udziału w lekcjach wychowania fizycznego pomimo, iż idąc na lekcję WF-u każdy dzieciak na 100% będzie w którymś momencie uprawiał (olaboga!) jogę, robiąc „świecę”, „mostek” czy „koci grzbiet”. Naprawdę – nie szukajmy na siłę zagrożenia tam, gdzie go po prostu nie ma.
Ewcia napisał(a):
MARLENKO A CO SĄDZISZ O WYPOWIEDZIACH J.Z. NA TEMAT DOKWASZANIA ŻOŁĄDKA?
Marlena napisał(a):
Jeśli komuś to pomaga to daj mu Boże zdrowie. Ja nie skorzystam z tych porad, ponieważ mój przewód pokarmowy nie robi mi problemów, tak więc osobistych doświadczeń w tym zakresie nie mam. Mechanizm zakwaszania żołądka mamy zresztą już naturalnie wbudowany, fabryczka stoi gotowa, nic tylko jej używać: gdy czujemy zapach jedzenia, widzimy je, a następnie bierzemy kęs do ust i gdy zaczynamy go żuć, to sam proces żucia powoduje wydzielanie się soku żołądkowego. Naszym głównym błędem jest jedzenie bezmyślne i w pośpiechu, żując niedbale albo prawie wcale. Użytkownicy tej witryny potwierdzają, że większość ich problemów trawiennych minęła jak ręką odjął w momencie gdy zaczęli świadomie jeść: niezwykle dokładnie przeżuwać wkładany do ust pokarm, nawet soki czy koktajle powinniśmy „jeść”, a nie na szybko wlewać do gardła. Jak widać żadne magiczne sole czy octy nie są najczęściej wcale potrzebne i moim zdaniem są to półśrodki. Mogą sprawdzać się doraźnie, ale pierwsza sprawa to nauczyć się jeść zgodnie z naturą (po coś te wszystkie mechanizmy dostaliśmy w prezencie od niej), a gdy żyjemy w zgodzie z jej prawami to nie musimy sięgać po pomoc z zewnątrz.
Zobaczmy jak jedzą niemowlęta, którym już wychodzą ząbki i które otrzymują pierwsze stałe pokarmy od matki – żaden dzieciak zaczynający swoją przygodę z pokarmem stałym nie bierze do buzi kęsa (nawet jeśli jest to papka) po to by go natychmiast połknąć. Dzieci jedzą zgodnie z naturą, po prostu: międlą w buzi jedną łyżeczkę papki w nieskończoność niemalże. Czasem zjedzenie jednego słoiczka trwa niesłychanie długo, matka pogania i na siłę wpycha dzieciakowi kolejną łyżeczkę papki do ust, bo jej zdaniem dziecko je za wolno, a ona ma jeszcze tyle roboty i nie uśmiecha jej się guzdrać tutaj z posiłkiem godzinę. Właśnie w ten sposób od dziecka jesteśmy uczeni połykania na chybcika jak pelikany, zamiast żucia dokładnego. Zostajemy zaprogramowani by jeść szybko i niedbale i tak nam zostaje ten nawyk. Potem sięgamy po ocet jabłkowy, sól, czy zioła szwedzkie „na trawienie”, ale to tak naprawdę nie rozwiązuje sedna problemu do końca, bo nadal jemy paskudnie (w nerwach albo w pośpiechu żując byle jak), bo nikt nam nie powiedział, że trzeba inaczej, a zresztą to za dużo zachodu, więc po co, skoro można coś łyknąć i się pozbyć problemu. Nam się przy tym tylko wydaje, że wróciliśmy do natury, bo sięgnęliśmy po „naturalny” środek zamiast leku z apteki, ale tak naprawdę nadal tkwimy w złych nawykach, które są główną przyczyną naszych problemów.
ania napisał(a):
Dziękuję za szybką odpowiedź:)
Ania napisał(a):
Witam ponownie Marlenko:)
poczucie lęku towarzyszy mi w sytuacjach dla mnie stresowych, tj. jak muszę się wypowiedzieć to robię to bardzo szybko i żeby już skończyć. Poczucie lęku pojawia się również podczas zwykłej rozmowy z nieznaną mi osobą, stresuje mnie ta sytuacja,że muszę się wypowiedzieć, nie wiem czy to nie są jakieś objawy tzw, fobii społecznej, albo wynika z ciężkich doświadczeń w dzieciństwie (ojciec despota). Zauważyłam, że lepiej się czuję jak biorę niacynę i B-complex w takich dawkach jak napisałam wyżej, ale nie pomaga na tyle by wyciszyło te lęki ;(. Zastanawiam się jeszcze nad braniem witaminy B1 w dużych dawkach, czytając Twój protokół na jej temat, można zauważyć, że potrafi „zdziałać cuda”. Dziękuję za polecenie techniki mindfulness, na pewno przejrzę książki profesora prof. Jon Kabatt-Zinn. A jeśli to nie pomoże to wizyta u psychologa
Marlena napisał(a):
To całkiem możliwe, zostałaś po drodze „zaprogramowana”, stąd takie a nie inne uczucia wywołane danymi sytuacjami. Warto się „odprogramować”, bo to co służyło nam swego czasu w dzieciństwie ileś lat temu (np. jako nieświadomy mechanizm obrony lub ucieczki) – niekoniecznie musi nam służyć teraz, gdy jesteśmy już dorośli i potrafimy zrozumieć więcej niż wtedy. Rzeczy, które nam nie służą i nie przynoszą już żadnych korzyści warto przepracować, wybaczyć (sobie i innym) i pożegnać raz a dobrze, bez żalu. Teraz jest teraz i to jest najcudowniejsze 🙂
kimchi napisał(a):
Rewelacyjna strona, bardzo dobrze podane informacje. Zawsze czekam na więcej! 🙂
Mam takie pytanie, czy interesowałaś się żywieniem optymalnym (dr. Kwaśniewskiego)? Nie chodzi mi o pobieżne informacje, tutaj wszyscy poza samymi „optymalnymi” wieszają na tej diecie psy, ale o doczytanie, co i jak. Przyznam, że zarówno „nutritarianizm” jak i ŻO mają swoje racje, chociaż ze względów ideologicznych bliższa mi dieta oparta na roślinach. Ale ciekawi mnie, czy zainteresowałaś się kiedyś właśnie ŻO i jego biochemicznymi podstawami, bo świetnie syntetyzujesz wiadomości (coś, czego sama niestety nie potrafię robić tak dobrze) i myślę, że mogłabyś trochę rozjaśnić ten mętlik informacyjny, jaki mam w tej chwili w głowie.
Pozdrawiam ciepło!
Izabela
Marlena napisał(a):
Jak jeszcze byłam gruba, chora i nieszczęśliwa to próbowałam każdej diety jaka wpadała w ręce (tonący brzytwy się chwyta), więc i na książkę Kwaśniewskiego też była pora (jeszcze na tę poprzednią edycję, gdzie na okładce był pan dr wyłysiały i mieszał coś w garze, sztuczne włosy załatwił sobie później dopiero). Mnie się ten rodzaj odżywiania nie przysłużył (zaparcia, „mgła mózgowa”, nieprzyjemny zapach wydalin ciała itp.), po jakichś 2-3 miesiącach nabożnego wyliczania stosunku B:T:W zgodnie z książką i ważenia wszystkiego co brałam do ust po prostu miałam dosyć tej szopki, bardzo to było męczące, a efektów brak. Czy mnie poza tym, przepraszam, pan Bóg stworzył do tego, abym każdy wkładany do ust kęs mierzyła, ważyła i wyliczała z kalkulatorem w ręku jakieś, za przeproszeniem, stosunki? 😉 Być może praktyka czyni mistrza, ale na początku tak to wygląda, a wszelkie niepowodzenia zwolennicy ŻO składają na karb błędów w wyliczeniach „stosunków”: to twoja wina, pewnie zjadłeś 5 g białka czy węgli za dużo albo za mało i już masz przechlapane po całości. Minimalne zaburzenie świętej proporcji prowadzi bowiem do tego, że zamiast odżywiać się najzdrowiej jak tylko podobno można – żywimy się najgorzej.
Fizjologicznie funkcjonowanie na takim paliwie mimikuje post, głodówkę. Ponadto tłusta dieta zmienia u człowieka mikrobiom jelitowy, co ma wpływ m.in. na funkcjonowanie mózgu. Diety wysokotłuszczowe mają z uwagi na swoje właściwości pewne zastosowanie kliniczne (nawet w całkiem konwencjonalnej medycynie, np. w leczeniu lekoodpornych padaczek u dzieci), lecz nazywać to „optymalnym żywieniem” (czyli sposobem na życie) i dorabiać do tego ideologię to moim zdaniem gruba paranoja. Po zakończeniu leczenia dietetycznego dzieci są wyprowadzane z tłuszczowej głodówki. Nie ma powodu sądzić aby głodowanie było sposobem optymalnym na życie. Optymalnie to ja sobie wychodzę do ogrodu i łapię co mi w rękę wpada, to co ziemia dla mnie rodzi: w tym roku był to m.in. bób, groszek zielony, pomidory, ogórki, maliny, gruszki, wiśnie i czereśnie, agrest, porzeczki, sałaty różniste, pekinka, brokuły, marchewki, jarmuż i takie tam. Nic z tego nie zawierało dużej ilości tłuszczu. Gdyby natura dla nas chciała tłustego jedzenia, to by je dla nas stworzyła na wyciągnięcie ręki i mielibyśmy wszystko tłuste.
Ja nie sądzę aby człowiek był mądrzejszy od natury i wiedział lepiej jaki jest najlepszy dla jego organizmu stosunek B:T:W czy w ogóle czegokolwiek. Z tłustości mamy w naturze niewiele i musimy się albo natrudzić aby to zdobyć (np. wleźć na drzewo po oliwki, kokosy czy orzechy, potem jeszcze pokonać twardą skorupę tych ostatnich), albo coś żywego tłustego ukatrupić i wyłuskać z ofiary ten tłuszcz co go sobie za życia uzbierała w tkankach, albo ukraść matce innego gatunku pokarm przeznaczony dla jej dziecka (mleko) i stamtąd odzyskać ten tłuszcz. Dla mnie to nie jest optymalne ani naturalne. Kradzież i zabijanie nie jest konieczne aby napełnić sobie żołądek. Żadna z długowiecznych populacji na naszej planecie nie uskutecznia diety wysokotłuszczowej jako sposobu na osiągnięcie stu lat życia w zdrowiu i jasności umysłu. Nasze ciało może owszem funkcjonować na tłustym paliwie, ale jest to paliwo zapasowe – gdyby było inaczej to ziemia rodziłaby wszystko tłuste, ale tak nie jest.
kimchi napisał(a):
Jak to – sztuczne?! To nie od żywienia optymalnego mu odrosły? 😉
Dziękuję Ci bardzo za błyskawiczną odpowiedź i opis Twoich doświadczeń – to naprawdę mega cenne. Sama przymierzałam się do tej „diety” kilka razy i nie przerażał mnie ani tłuszcz, ani brak słodyczy, pieczywa czy owoców, bo od słodkiego odzwyczaiłam się już dawno temu. Ale, no właśnie, to liczenie… liczenie mnie stresowało podobnie, jak w dawnych, grubszych czasach liczenie kalorii. I to, o czym piszesz – wizja tego, że jeśli gdzieś w proporcjach się pomylę, to nastąpi katastrofa. A ja stres zajadam, więc dałam sobie spokój. Dziś podeszłabym do tego pewnie spokojniej, ale znowu świadomość tego, jak wygląda przemysł mięsny, skutecznie zniechęca. Chociaż nie powiem, ostatecznie jako zbiór reakcji chemicznych wygląda to żywienie całkiem zgrabnie, ale – no właśnie – w praktyce jakoś tak mało naturalnie i intuicyjnie.
P.S. Zabawne też, że zwolennicy ŻO o leczniczych głodówkach piszą, że to chwilowe przejście organizmu na właśnie żywienie optymalne, i stąd lecznicze efekty 🙂 Czyli zgoda panuje, że tłusto=głodówka, tylko każdy interpretuje to po swojemu.
Marlena napisał(a):
No niestety, ale w tej diecie proporcji naruszyć nie wolno, bo to grozi zapadnięciem na wiele chorób, a nawet przedwczesną śmiercią. Na co? Pewien internauta pokusił się o syntezę doniesień od użytkowników, efekty tutaj: https://vegie.pl/topics4/6018.htm
Jak do tej pory jedynym lekarzem, który naukowo udowodnił, że jego program faktycznie cofa choroby cywilizacyjne (miażdżyca, nowotwór, cukrzyca) i robi to skutecznie i na stałe, jest dr Dean Ornish. Jeśli dieta Kwaśniewskiego będzie miała tak dobrą dokumentację naukową jak dieta Ornisha, to z chęcią zacznę polecać pochłanianie góry odzwierzęcych tłustości + prądy selektywne zamiast michy sałaty + skuteczne techniki radzenia sobie ze stresem. Póki co niestety dietę Kwaśniewskiego wkładam do optymalnego dlań miejsca czyli do skarbczyka z napisem „fad diet” i temu panu chwilowo podziękujemy (przynajmniej do momentu, aż nie udowodni swoich twierdzeń poprzez przedstawienie wiarygodnych wyników swoich badań klinicznych). Bo książkę każdy może napisać: Ornish też pisał i nadal pisze, a za zarobione na książkach pieniądze sam przeprowadził swoje pierwsze badania kliniczne (robiąc je ponadto tak jak się należy czyli z randomizacją z użyciem grupy kontrolnej), ponieważ ciężko było wtedy niestety o sponsorów do badań nad dietami, szczególnie roślinnymi – to nie są leki i nikt na tym nie zarobi. Dr Kwaśniewski też jest poczytnym autorem i popularnym lekarzem (z doniesień optymalnych wynika, iż ponad 2 mln Polaków stosuje podobno jego dietę), miał więc wystarczająco dużo czasu, pacjentów pod ręką (w założonych przez siebie „Arkadiach”) i jak mniemam funduszy aby zrobić to samo co zrobił Ornish – udowodnić naukowo czyli randomizowanymi badaniami klinicznymi wszystko to, o czym pisze w swoich książkach i co proponuje pacjentom. A jakby się dogadał z branżą mięsa i nabiału to pewnie nawet i dorzuciliby groszem – oni zawsze byli i będą do tego chętni 😉
kimchi napisał(a):
Nie wiem, jak Ci dziękować za ten link: https://vegie.pl/topics4/6018.htm To powinno być lekturą obowiązkową każdego, kto interesuje się choć trochę tematem! Kiedy myślałam o DO około 2005/6 roku, takich doniesień praktycznie nie było (albo były zamiatane pod dywan/ autor wyśmiewany/ wina zwalana na brak proporcji), co poskutkowało u mnie wspomnianym wyżej mętlikiem i słynnym „jedzeniem z umiarem” przez kolejne 10 lat, tyle, że na szczęście chyba jednak zdrowiej niż przeciętny Polak, bo przez zainteresowanie tematem miałam mimo wszystko większą świadomość tego, czego na pewno jeść nie powinnam, a resztę starałam się bilansować. Teraz wróciłam do tematu, bo mimo, że jestem szczupła i nic większego mi nie dolega, to jednak energii życiowej jakby mało, obowiązkowe jesienne przeziębienia, dołki mniejsze i większe, jakieś problemy ze skórą – słowem, wiem, że mój organizm stać na więcej, niż to co teraz. A dzięki Tobie i innym wspaniałym ludziom, poświęcającym swój czas na propagowanie wiedzy, już nie mam wątpliwości, jak się za to zabrać. DZIĘKUJĘ! 🙂
EWCIA napisał(a):
MARLENKO DZIĘKUJĘ ZA SZYBKĄ I WYCZERPUJĄCĄ ODPOWIEDZ. BARDZO DOCENIAM FAKT, ŻE POŚWIECASZ SWÓJ PRYWATNY CZAS! BARDZO MNIE CIEKAWI ILE DZIENNIE WYPIJASZ PŁYNOW I JAKIE? WIDZIAŁAM NA TWOIM BLOGU PRZEPIS NA TRUFLE MIGDAŁOWE. TO POŁĄCZENIE CUKRU I TŁUSZCZU PODOBNO NIEWSKAZANE I CZY TWÓJ ORGANIZM TRAWI JE BEZ PROBLEMU? BO MNIE MĘCZĄ WZDĘCIA PO TEGO TYPU JEDZENIU. CZY CZĘSTO JADASZ TEGO TYPU SŁODKOŚCI? A ŁĄCZYSZ ROŚLINY STRĄCZKOWE NP. Z ZIEMNIAKAMI CZY KASZAMI? BO PODOBNO ŁĄCZENIE BIAŁEK I WĘGLOWODANÓW TEŻ NIE JEST WSKAZANE! I JESZCZE OSTATNIE PYTANIE. CZĘSTO MĘCZĄ MNIE ZAJADY, ŁYKAM WIT B W POSTACI TABLETEK Z DROŻDZY ALE TO MAŁO DAJE. O ODŻYWIANIE DBAM. 80% NA SUROWO WEGAŃSKO. PRZEPRASZAM, ŻE TAK WYPYTUJE, ALE TO DZIĘKI TOBIE ZACZĄŁ SIE MÓJ POWRÓT DO ZDROWIA I JESTEŚ DLA MNIE AUTORYTETEM! BĘDZIE MI BARDZO MIŁO JEŚLI ODPISZESZ!
Marlena napisał(a):
Piję intuicyjnie, więc co do mililitra nie powiem, ale sporo płynów piję w ciągu dnia. Najwięcej pijam wody z cytryną, herbat ziołowych różnego typu, soków warzywno-owocowych (80% warzywa + 20% owoce). Łakoci typu trufle nie jadam na co dzień, są to smakołyki przeznaczone na specjalne okazje. Białko roślinne można jak mi się wydaje łączyć z węglowodanami: w ajurwedzie jest na przykład uzdrawiająca i oczyszczająca potrawa kitchari czyli danie składające się z fasolki mung i ryżu basmati, zaś dahl&rice czyli soczewica z ryżem to tradycyjne połączenie zjadane w krajach azjatyckich od stuleci.
Być może masz problemy z przyswajaniem, a wtedy najlepsza nawet dieta nic nie zdziała. Może bierzesz tabletki antykoncepcyjne, które zmniejszają wchłanianie witamin z grupy B? Pij codziennie witaminowo-minerałowe bomby czyli świeżo wyciskany sok np. z marchwi, jabłek, buraka, a pozbędziesz się zajadów w 7-10 dni.
Marian napisał(a):
Marlena ja też nie widzę sensu by nie jeść pomidorów; ale chciałem tylko powiedzieć by nie jadać ich w nadmiarze w przypadku choroby nowotworowej? (aminogram)… choć nie zgłębiłem pubM by się dalej w dyskusję wgłębiać; tak samo jak z likopenem…
Glutaminę znam empirycznie od ponad kilkunastu lat ,n-acetylowaną też około dekady(znałem raczej bo już nie stosuję) …z tych właśnie pro+zdrowotnych właściwości. Tak samo jak Białko serwatkowe uzyskiwane procesem CFM… wiesz IGF1 vs. reszta właściwości…
Jestem jak najbardziej za kiszoną; jak najbardziej za bogatymi w kwas glutaminowy grzybkami …
Mówimy tu o kwasie glutaminowym/glutaminianie …ale w przypadku nowotworów to samo się tyczy metioniny (jajka itd)- i jak w przypadku każdego białka tak – kwas glutaminowy i metionina stanowią jego cegiełkę ,a co do tej drugiej to z tego co słyszałem już big farma kombinuje 'chemię’ wpływającą na metioninę …do tego żelazo hemowe …aż mnie głowa boli od tej pi%rdolni czasem.
Pozdrawiam
annalice napisał(a):
Pani Marleno,
pisała Pani kiedyś, że zakupi sobie ozonator do „mycia” warzyw i owoców, aby pozbyć się z nich pestycydów, pleśni, grzybów itp. Bardzo jestem ciekawa czy posiada Pani i używa tego urządzenia? A jeśli nie, to dlaczego?
Bardzo mi zależy na poznaniu Pani zdania o tym urządzeniu, ponieważ jest to niedrogi sprzęt, a zdecydowanie ułatwia „uzdatnianie” warzyw i owoców w porównaniu do płukania sodą i kwaskiem.
Marlena napisał(a):
Nie, bo ciągle wypada mi to z głowy albo znajdują się pilniejsze wydatki.
Jolka napisał(a):
Witam Marleno i proszę – o ile to możliwe- o pomoc. Jak pozbyć się dokuczliwego bólu pięty, spowodowanego ostrogą? Serie zabiegów (ultradźwięki, fale uderzeniowe, masaże) nie przyniosły-niestety- ulgi. Może czegoś brakuje mojemu organizmowi? Czy możesz mi coś podpowiedzieć? Byłabym bardzo wdzięczna 🙂
Marlena napisał(a):
Brakuje mu zapewne wolnych elektronów pochodzących np. z antyutleniaczy. Być może dostawał też tak już poza tym wszystkim za dużo wapnia, a za mało magnezu. Ostroga piętowa to w każdym razie stan zapalny w stanie przewlekłym, powodujący zmiany zwyrodnieniowe. To wynika z błędów stylu życia. Być może będą dla Ciebie pomocne te artykuły: https://akademiawitalnosci.pl/tag/przewlekly-stan-zapalny/
Arronax napisał(a):
Pani Marleno chciałem zapytać o pasty sojowe, warzywne ze sklepów ekologicznych, oparte na soi bez GMO. Czytałem skład i nie ma tragedii tylko właśnie odnośnie soi jest mnóstwo różnych opinii, że człowiek się gubi.
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Soja u zdrowych osób może być składnikiem urozmaiconej diety, co innego jakby ktoś ją jadł kilogramami codziennie. Nie polecam też nadużywać przemysłowo przetworzonych sojowych wynalazków naśladujących mięso (w stylu parówek, wędlin sojowych czy też kostek sojowych „a la kotlet”). Cenne i bogate w witaminy i minerały natomiast są naturalnie fermentowane produkty sojowe np. natto, sos sojowy tamari, pasta przyprawowa miso. Od czasu do czasu tofu też jest OK.
Jolka napisał(a):
Serdeczne dzięki, biorę się do roboty, mając nadzieję, że dam radę odwrócić te zmiany 🙂 . Pozdrawiam 🙂
Arronax napisał(a):
Dziękuje Pani Marleno. Na ile czas pozwala zaglądamy tu, ma Pani duży udział w żywieniowym przebudzeniu 🙂 i nakierowaniu ich na właściwy tor.
Pozdrawiam serdecznie!
Marlena napisał(a):
Pozdrawiam wzajemnie bardzo serdecznie, dziękuję za odwiedzanie mojej witryny. 🙂
Ania napisał(a):
Witam,
czy może Pani polecić jakąś szczególną diete przy przepuklinie pachwinowej ?
pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Nie wiem z jakiej przyczyny w tym konkretnym przypadku powstała, więc trudno coś doradzić. Całkiem możliwe jednak, że nieprawidłowe odżywianie mogło się przyczynić. Mówi się, że jedną z jej przyczyn jest dźwiganie. Ale w takim razie dlaczego jedni dźwigają i nic im nie jest, a inni dostają „od dźwigania” przepukliny? Niemałe znaczenie jak się okazuje ma jakość naszej tkanki łącznej: jeśli nasze włókna kolagenowe są osłabione, to tkanka ulega zwiotczeniu. Nasz organizm sam sobie buduje kolagen z dostarczonych aminokwasów, ale do tego celu potrzebuje również dużo witaminy C zawartej w świeżych warzywach i owocach. Kto zjada dietę opartą głównie na produktach ubogich w witaminę C (np. mięsie, nabiale, pieczywie, słodyczach) a jeszcze do tego pali papierosy czy pije alkohol (dodatkowo okradając się z witaminy C) to sam prosi się o kłopoty. Zbyt niskie spożycie świeżych warzyw i owoców może osłabiać tkankę łączną i sprzyjać przez to powstaniu przepukliny.
ewelina napisał(a):
a ja czekam z niecierpliwością na artykuł dla kobiet w ciąży – co pomaga, co szkodzi, mity i fakty – jak to jest faktycznie bo nigdzie w internecie nie mozna przeczytać o tym (nie licząc jakiś portali rodzicielskich w których masa głupot). Marlena plizzz: „ciąża na zdrowy rozsądek” 🙂
Marlena napisał(a):
Ewelino, nie wiem czy taki artykuł będzie, ponieważ ja lubię pisać o czymś co sama doświadczam, a jeśli chodzi o moje plany rozrodcze to uważam je za wykonane, przynajmniej w tym życiu 😉 Zatem temat typu „co robić jak się jest w ciąży” jakoś niespecjalnie mnie pociąga. Natomiast nie wykluczam artykułu na temat tego jak (żyjąc w dzisiejszym zasyfionym środowisku) przygotować się do ciąży i jak się, że tak powiem, prowadzić zdrowotnie ZANIM się zdecydujemy (lub przytrafi się nam) w ciążę zajść.
Marcela napisał(a):
Ktoś kiedys podał tutaj fajny przepis z użyciem czarnego sezamu,nie moge go znaleść… Dostałam go właśnie i nie mam pojęcia co z nim robic…
Veth napisał(a):
Witaj, polecam przepis Bogdana Skrzęty:
łyżka siemienia lnianego brązowego, łyżka czarnego sezamu, łyżeczka czarnuszki. Zmielić dokładnie. Podobno wielki kop dla zdrowotności!
Pozdrawiam.
Aldona napisał(a):
Marlenko, czytałam niedawno jeden z Twoich wcześniejszych wpisów, gdzie informowałaś, że uratowałaś Twojemu synkowi, niegdyś często chorującemu, migdały. Mojego brata synek ( 6 lat) też ma taki problem i sugestię od lekarza, by usunąć migdałki. Napisz proszę, jakie wprowadziłaś zmiany z diecie Twojego dziecka, że przestał chorować ( syn mojego brata często się przeziębia, ma ostry kaszel, niegdyś bywał dość często w szpitalu). W jakich proporcjach zjada on surowe produkty w stosunku do gotowanych. Wszystkie sugestie mile widziane. Dziękuję i pozdrawiam, Aldona
Marlena napisał(a):
Mniej więcej pół na pół (na surowo liczą się nie tylko sałatki czy surówki ale również owoce i warzywa jedzone z ręki oraz świeżo wyciskane warzywne soki, zielone koktajle, a nawet lody i desery). Polecam książkę napisaną przez lekarza: „Zdrowe dzieciaki. Jak odżywiać dzieci by były odporne na choroby”, autor dr Joel Fuhrman. Mnie ona bardzo pomogła.
Gość napisał(a):
Marleno, ponieważ jesteś dla mnie dużym autorytetem w kwestii żywienia, jestem bardzo ciekawa Twojego zdania w pewnej kwestii. Przeczytałam ten oto krótki wpis na tym blogu: https://www.pepsieliot.com/7-popularnych-warzyw-i-owocow-ktore-bezwzglednie-musza-byc-ekologiczne/. Co Ty o tym sądzisz? Zgadzasz się z autorką? Mnie bardzo to zmartwiło, zwłaszcza jeśli chodzi o zieleninę, bo codziennie robię z niej szejki, a w mojej mieścinie nie mam dostępu i czasu uganiać się za eko i jestem skazana na te zwykłe, ,,pestycydowe”. Przestać je jeść i zastąpić czymś innym?
Marlena napisał(a):
Nie, nie zgadzam się z autorką. Ale chyba wiem dlaczego się nie zgadzam. Z tego co można się bowiem zorientować to w przeciwieństwie do mnie – autorka nie ma sobą traumatycznych, trwających ponad 40 lat przeżyć zdrowotnych, z których ją wydobyły te okrutnie ponoć „zatrute” zwykłe, sklepowe najtańsze warzywa i owoce, krajowe tudzież importowane (i żadne tam „bio”, „eko” i „organic”, bynajmniej! Zwyczajnie nie miałam do takowych przez dłuższy czas w ogóle dostępu). Autorka jest z kolei (takie sprawia wrażenie) z pokolenia raczej ludzi młodych, którym się – jak to określała moja babcia – w d*pach od tego dobrobytu poprzewracało. 😉 A teraz niewybredne żarty na bok: nie można opierać swoich założeń na danych pochodzących z USA, bo nie mieszkamy w USA tylko w „zapyziałej” (co ma swoje nieocenione plusy, jak się okazuje) Polsce. A mówiąc na poważnie w Europie ten numer z tak olbrzymim obciążeniem pestycydami po prostu nie przejdzie.
Zapraszam też do przeczytania co ma do powiedzenia na ten temat Damian Parol https://www.damianparol.com/pestycydy/, pod czym podpisuję się wszystkimi czterema kończynami, ponieważ rzecz znam z autopsji czyli doświadczenia własnego: zwykłe sklepowe warzywa wróciły mi utracone zdrowie, zamiast mnie położyć do grobu lub co najmniej wpędzić w jeszcze gorsze choróbska. Dlaczego? Ano, może dlatego, że polscy naukowcy też się zainteresowali na ile mamy u nas „zatrute warzywa” i okazało się, że (najnowszy raport, z 2014 r. https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/26024398) szukając pozostałości 207 różnych pestycydów, na 317 pobranych próbek znaleziono pozostałości jakichkolwiek pestycydów tylko w 89 próbkach (65 próbek owoców i 24 próbki warzyw), co stanowi ok. 28% wszystkich pobranych próbek (a więc nie wszystko jest w ogóle pryskane czymś straszliwym, zacznijmy od tego), z czego przekroczenie poziomów dopuszczalnych przepisami prawnymi odkryto tylko w dwóch próbkach. Najczęściej pozostałości pestycydów znajdowały się na agreście (100% badanych próbek) i jabłkach (71,4% badanych próbek, a więc nie wszystkie sprzedawane w Polsce jabłka są „zatrute”).
Wcinaj zatem kochana dalej spokojnie swoją zieleninę, umyj ją tylko dobrze przed spożyciem (fosforoorganiczne czyli najczęściej obecnie stosowane pestycydy rozpuszczają się w wysokim pH, więc wodę zalkalizuj sodą kuchenną, instrukcja obsługi tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-szybko-i-tanio-usunac-pestycydy-z-warzyw-i-owocow/). Moim zdaniem nie ma powodów by siać panikę, bo ZAWSZE jedzenie warzyw i owoców (nawet tych konwencjonalnych) będzie przynosiło pozytywne skutki, czego jestem chodzącym przykładem. A jak masz gdzieś dostęp do uprawianych „po bożemu” to rzecz jasna same plusy jak najbardziej, lecz wpadać w paranoję naprawdę nie polecam.
Janka napisał(a):
Marleno kochana proszę napisz na temat zagrzybienia organizmu ..mam wrażenie, że mam to w sobie choć odżywiam się super zdrowo. Jest chyba tak u mnie, że jakby grzybek zastopował ale całkowicie sie nie wyleczył ( minimalnie na paznokciach i w kobiecych sprawach pojawia sie i znika ) 🙁
Mama napisał(a):
Janka mam podobnie, szczególnie przy kobiecych sprawach, a nawet dopadło mnie w tej chwili, choć też odnosze wrażenie ze odżywiam się o niebo lepiej niż kiedyś i jednak mnie znowu dopadło, tak mam dwa razy do roku, pojawia się świąd, pieczenie i ból w podbrzuszu. Już doczytałam że kiszona kapusta i sok z kiszonek w tej sprawie bardzo pomaga, ale co zrobić jeśli to już zaistnieje, bo np tej kapusty spożywam stosunkowo za krótko i jednak zakażenie się pojawiło, te maści wszelkie i czopki już chyba nie dają rady bo ciągle podawane więc chyba nawet nie działają tak jak powinny i chodzi tak człowiek już 3 dzień z tym dyskomfortem i dalej bezradny. Zna ktoś jakiś sposób jak można sobie skutecznie pomóc, ulżyć i wyleczyć.
Marlena napisał(a):
Przede wszystkim dieta, jak mówi dr Dąbrowska. Ponadto soki kiszonkowe: pacjentka, której przykład dr Dąbrowska dawała na swoim wykładzie, pijała CODZIENNIE. To właśnie czyni różnicę: dawka i konsekwencja. Ktoś sobie żarł słodycze i białą mąkę przez kilka dekad a potem chce naprawić zniszczony mikrobiom jelitowy w kilka tygodni, a to tak nie działa. A z odżywaniem „zdrowym” to każdy do mnie pisze (przy czym dziennie dostaję kilka lub kilkanaście takich listów) co mam robić pani Marleno, bo mam taki to a taki problem, A PRZECIEŻ JA W SUMIE DOSYĆ ZDROWO SIĘ ODŻYWIAM. Kurde! WTF, że tak się niekulturalnie wyrażę! Żeby choć jedna osoba napisała „odżywiam się pani Marleno kompletnie kijowo, proszę o pomoc”. Ale nie! Tutaj każdy oczywiście się odżywia „moim zdaniem CAŁKIEM zdrowo”, albo „teraz o niebo lepiej niż kiedyś”. I co ja mam zrobić z takim czytelnikiem? Całego bloga tej osobie wkleić jako odpowiedź co ma zrobić? 😉
Więc wyjaśnijmy sobie jedną rzecz: to, że my uważamy , iż się „zdrowo” odżywiamy, to nie znaczy, że nasz organizm uważa tak samo. Jeśli wysyła sygnały w postaci chorób czy w ogóle jakichkolwiek dolegliwości, to znaczy, że ciągle coś robimy nie tak i nie ma się co łudzić. Stan zapalny tymczasem sobie hula po naszym organizmie – bez względu na to co my sobie na ten temat myślimy lub nie 😉
Jeśli mamy powracające infekcje (obojętnie w jakim narządzie i części ciała), to przypuszczalnie mamy przewlekły (!) rozwijający się od wielu lat (od dzieciństwa podkarmianego cukrem, krowim mlekiem i pszenicą?) ukryty stan zapalny w ustroju, o czym pisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/tag/przewlekly-stan-zapalny/
Monika z Podlasia napisał(a):
Ja tez podejrzewalam u siebie zagrzybienie organizmu, moje objawy to: infekcje narzadow rodnych, łupież tłusty, w zimie łuszcząca sie skóra i razem z nią świąd itp. Przypadkiem znajomy mi powiedzial ze o takim badaniu ” żywej kropli krwi” i faktycznie pokazalo grzyby w jednej kropli tylko, to co sie dzieje w całym organiźmie?? Dodam ze ja tez zdrowo sie odżywiam, jednak jako dziecko jadlam tony słodyczy i uzależnienie zostało mi do dzisiaj jednak przez walkę dużo słabsze. Też byłabym zainteresowana postem o zagrzybieniu organizmu i problemem jak go sie pozbyć. Pozdrawiam
Yogi napisał(a):
Kapusta pekińska – lubiłem ją i zajadałem się do czasu.
Znajomy sprzedawca ze sklepu ogrodniczego powiedział, ze jest traktowana przez producentów (rolników) jakimś silnym środkiem (podał nazwę, ale nie pamiętam) przeciwko atakującym je plagom gąsiennic.
Okres karencji po tym środku to aż 6 msc!
Kapusta ma okres wegetacji od 2 do 2-5 msc.
Wnioski wyciągnijcie sobie sami
Smacznego.
Marlena napisał(a):
Ludzie gadają różne rzeczy, a tymczasem na 17 próbek kapusty pekińskiej poddanych laboratoryjnym badaniom na obecność pestycydów aż 15 było całkowicie wolnych od nawet śladowych ilości pestycydów. Pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/dlaczego-warto-jesc-warzywa-nawet-z-marketu-zamiast-zadnych/
Renata napisał(a):
Droga Pani Marleno. Pisze zapewne w dosyc nietypowej spawie, niezwiazanej z tematem. Jednak odwiedzam Pani strone bardzo czesto i korzystam z wielu rad, dlatego zdecydowalam sie napisac tutaj. Moja siotra od 8 miesiecy cierpi na przewlekle biegunki, lekarze nie potrafia tego zatrzymac. Oczywiscie ma silnie zakwaszony organizm, w kale duza zawartosc tluszczu, niestrawione resztki. Od kilku dni przyjmuje kroplowki, jest mocno oslabiona. Na tym etapie badan- choc przed nia jeszcze wiele innych- stwierdzono niewydolnosc trzustki. Czy natknela sie Pani na jakies badania dotyczace tego typu dolegliwosci?
Pozdrawiam, Renata
Marlena napisał(a):
Zarówno medycyna akademicka jak i niekonwencjonalna są zgodne co do jednej rzeczy akurat tutaj: na takie stany aplikuje się pacjentowi w szpitalu dietę zero na kilka dni (można pić tylko wodę, nie przyjmuje się pokarmów stałych). Nieswoiste zapalenia jelit często chodzą w parze z zapaleniem trzustki, a częste lub przewlekłe jej zapalenie prowadzi w końcu do niewydolności narządu. Jeśli osoba urodziła się zdrowa, to nieszczęście sprowadziła na siebie własnym stylem życia – najczęściej winna jest nieprawidłowa, przetworzona („śmieciowa”) dieta. Zapalenie trzustki może być też jednak powikłaniem leczenia preparatami kwasu 5-aminosalicylowego, 6-merkaptopuryną lub sulfosalazyną.
Doriana napisał(a):
Wielkie Dzięki za kolejne garści cudownych wiadomości,
Marleno dziękuję za każdy artykuł jaki jest na akademii,
uwielbiam zdobywać wiedzę od Ciebie..!!!
Marlena napisał(a):
Doriano, bardzo się cieszę, że moje artykuły są dla Ciebie przydatne i użyteczne. Bardzo Ci dziękuję za odwiedzanie mojej witryny i za komentarz. Pozdrawiam serdecznie! 🙂
ania napisał(a):
Jestem w trakcie czytania książki Pan Campbella ” Nowoczesne zasady odżywiania….”
Zastanowiło mnie to, że w rozdziale – Cała prawda o wędlowodanach – że uważa on sałatę za jedno z najmniej odżywczych warzyw. Natomiast w rankingu zajmuje ona wysokie miejsce. Nie wiem co o tym myśleć, kto ma rację?
Marlena napisał(a):
Sałata sałacie nierówna: rzymska ma wiele wartości odżywczych, podczas gdy lodowa bardzo niewiele. Każdy poza tym ma swojego „konika”: dr Fuhrman na przykład odradza jedzenie ziemniaków czy ryżu (skrobi ogólnie) jako pożywienia o kiepskiej raczej gęstości odżywczej. Z kolej dr J. McDougall, autor książki „Zdrowie bez recepty. Czyli skrobia, która leczy” przekonuje, że ziemniaki i w ogóle skrobia (pod postacią ryżu, kukurydzy, ziemniaków, kasz) była od tysiącleci podstawą wyżywienia u naszych przodków i jest to najzdrowsza dieta jaką można sobie wyobrazić: dużo skrobi w towarzystwie warzyw i świeże owoce. Obie diety – zarówno Fuhrmana jak i McDougalla przywracają ludziom zdrowie: pacjenci pozbywają się nadciśnienia, zbyt wysokich poziomów cholesterolu lub cukru we krwi, nadwagi, miażdżycy, obniżonej odporności, napadów wilczego głodu czy też problemów trawiennych. Wydaję się moim zdaniem słuszne patrzeć na dietę nie z punktu widzenia „kto ma rację”, ale z punktu widzenia skuteczności danej diety.
Janka napisał(a):
Marleno muszę się tu trochę bronić ( w sprawie tego zagrzybienia) masz całkowitą rację, że wiele ludzi pisze tutaj..zdrowo sie odżywiam , pomału rezygnuję ze śmieciowego jedzenia itp itd i jasne, że w takich wypadkach to nie będzie od razu efektu bo odgruzowanie organizmu potrwa ale ja od dwóch lat zmieniłam żywienie : nie używam cukru białego, mięso raz na dwa miesiące , chleb piekę na zakwasie, robię kiszonki, piję soki, słodycze to tylko wege i które sama zrobię i rzadko, wcinam mnóstwo warzyw, gdzie nie popatrzysz to u mnie są warzywa . Mam kilka ksiązek polecanych przez Ciebie, przestudiowanych i stosowanych, a grzybek dalej gdzies tam jest. Od miesiąca piję soki z wyciskarki warzywa 80 % i owoce 20% i zauważyłam malutką poprawę związana z grzybkiem. W okolicach kobiecych jak już coś swędzi to lekko i potem przechodzi ale znowu przychodzi i tak ciągle od dwóch miesięcy. Tak że to nie jest tak kochana Marleno ( jestes wielka za to co dla nas robisz ), że ja się trochę zdrowo odżywiam. Robiłam post daniela dwa tygodnie we wakacje i po nim wyleczyłam sobie mała łuszczycę ale grzybek jest. zastanawiam się co robic dalej żeby w końcu wygrać z tym wrogiem .. ..może masz jakiś pomysł?:)
Marlena napisał(a):
Czy robiłaś potem przypominajki postu raz w tygodniu? Czy powtarzałaś dietę warzywno-owocową? Czy próbowałaś pełnych 6 tygodni ją zrobić sobie? Stosowanie metody przywracania zdrowia opracowanej przez dr Dąbrowską nie polega na jednorazowym zastosowaniu diety warzywno-owocowej, tylko na powtarzaniu cyklu diety postnej i zdrowego żywienia naprzemiennie.
Krzysztof napisał(a):
Witam serdecznie,
chciałbym spytać, jakie mogą być przyczyny, jak przeciwdziałać i co ewentualnie zrobić, by zahamować lub uwstecznić robienie się tzw zakoli na czole.
Z góry dziękuję za odpowiedź.
Pozdrawiam
Maleńka bloguje napisał(a):
Nie wszystko już próbowałam, ale mam już swoje ulubione smaki wśród tych wymienionych. Jednak nie mogę się przekonać do pietruszki, zupełnie mi nie smakuje..
Dominika - Head Divided napisał(a):
Bardzo pomocne! Aż wstyd się przyznać, ale nie miałam pojęcia o większości właściwiości wymienionego jedzenia!
No i dzięki Tobie muszę koniecznie poszukać batatów w sklepach 😉
ania napisał(a):
Marleno jakich warzyw nie można jeść na surowo?
Marlena napisał(a):
Tak na szybko przychodzi mi do głowy tylko ziemniak, aczkolwiek sok z ziemniaka jest balsamem na przewód pokarmowy. 🙂
ania napisał(a):
A co z dynią, cukinią, fasolką szparagową:)
Marlena napisał(a):
Też zdrowe, ale do rankingu superfoodsów nie weszły 🙂
Ada napisał(a):
Marlenko a co powiesz na to: „SZPINAK
Zimą rzadko gości w polskim spożywczaku, jednak w niektórych marketach dostępny jest szpinak z importu. Jeśli chcemy sobie przypomnieć smak późnego lata, można zaryzykować taki zakup, ale poza sezonem nie warto zbyt często wprowadzać tego warzywa do menu.
Według rankingu organizacji Environmental Working Group szpinak jest jednym z najbardziej skażonych pestycydami warzyw. W badanych próbkach znaleziono m.in. wysoką zawartość kadmu, toksycznego związku uszkadzającego nerki, zaburzającego czynności układu krążenia oraz przyczyniającego się do powstawania anemii i osteoporozy. W szpinaku występuje też wysokie stężenia insektycydów, takich jak permetryna, dimetoat czy DDT (dichlorodifenylotrichloroetan). To chyba wystarczające argumenty za tym, by poczekać na sezon i zaopatrzyć się w to warzywo z pewnego źródła.
Ostrożność w spożyciu szpinaku warto zachować również z innych powodów. Roślina ta zawiera szczawiany, wiążące niezwykle ważny dla naszego zdrowia wapń i utrudniające jego przyswajanie w organizmie.
Ponadto, wbrew obiegowym informacjom, ulubiona strawa Popeye’a wcale nie jest źródłem żelaza – zawiera go niewiele i w formie słabo przyswajalnej dla człowieka.” ?ja odkąd czytam twojego bloga szpinak jem baaardzo często, razem z dziećmi pijemy koktajle, czasem do soku dodaję,….
Marlena napisał(a):
Badania EWG (Environmental Working Group) robione w USA nijak się mają do polskich realiów i można je sobie spokojnie odpuścić, pisałam o tym tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/dlaczego-warto-jesc-warzywa-nawet-z-marketu-zamiast-zadnych/
Szczawiany są również w czekoladzie, herbacie czy kawie, ale mnóstwo ludzi ma to w nosie i tak pije codziennie kawę, a nawet zachęca się do tego publicznie mówiąc, że ma to dobry wpływ i warto pić kawę codziennie „dla zdrowotności”. Jakoś nikt nie mówi, że warto jadać szpinak codziennie dla zdrowotności, a to z tego powodu, że za szpinakiem nie stoi ani gruba kasa, ani reklama, ani wielkie organizacje jak to jest w przypadku kawy (np. bardzo aktywnie pracujące nad urabianiem opinii publicznej Międzynarodowe Stowarzyszenie Naukowe Kawy czy też Institute for Coffee Studies czyli Instytut Badań Kawy – ja tylko tak zapytam: czy nikogo nie zastanawia czemu nie ma Instytutu Badania Szpinaku?). 😉
ania napisał(a):
Czytałam, że szczawiany przepadają po obróbce cieplnej.
Ale ile w tym prawdy to nie wiem.
Ada napisał(a):
dzięki, uspokoiłaś mnie:) także dalej będę z dziećmi zajadać się szpinakiem
ania napisał(a):
Marleno, 🙂 które z warzyw powyżej wymienionych, a właściwie jakie pożywienie wskazane jest dla osób , które dużo sie uczą. Chodzi mi o takie, które wspomogą mózg. Z tego co sie dowiedziałam to orzechy najbardziej, ale chciałabym poznać Twoje zdanie. Uczę się na codzień języków obcych i zależy mi na jak najlepszej pamięci i przyswajaniu wiadomości.
Pozdrawiam miło,
Marlena napisał(a):
Przychodzi mi do głowy lecytyna, na pewno witamina C też nie zaszkodzi. Czyli pestki i ziarna (np. słonecznika), orzechy, świeże warzywa i owoce.
charlotte napisał(a):
Pani Marleno, jestem ogromnie wdzięczna, że mogę czerpać z Akademii tyle wartościowych wiadomości. Jestem osobą która od wielu lat przyjmuje hormony ze względu na pcos. Planuję ostawienie leków i zajście w ciążę. Słyszałam kiedyś wypowiedź pewnego profesora, że w czasie ciąży organizm kobiety odtoksycznia się kosztem płodu, a więc maleństwo poprzez pępowinę dostaje na dzień dobry takie smakowitości jak nagromadzony w organizmie bisfenol A itp. Dzięki Pani wiem, że mogę oczyszczać organizm przed ciążą stosując, np raz w tygodniu „oczyszczanie warzywno-owocowe”. Chciałam zapytać czy w ciąży również można stosować tę metodę? Czy mogę robić coś jeszcze? Oraz czy mogłaby Pani przedstawić listę produktów, których w ciąży bezwzględnie należy unikać (pamiętam, że wspominała Pani m.in. o lubczyku…). Pozdrawiam, Wszystkiego Dobrego! 🙂
Marlena napisał(a):
O oczyszczaniu należy niestety pomyśleć przed ciążą, a nie dopiero w jej trakcie. Wszelkie oczyszczanie w trakcie ciąży jest niezalecane. W przypadku PCOS przede wszystkim należy uregulować dietę, spożywając produkty naturalne pochodzenia roślinnego o niskim indeksie glikemicznym oraz insulinowym, wykluczyć cukier i nadmiar tłuszczu oraz w pierwszym rzędzie nabiał, co do którego badacze mają uzasadnione podejrzenia: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4085920/
Mało osób wie, że nabiał ma bardzo duży indeks insulinowy, wszelkie zatem mleko, „zdrowe” serki i jogurciki bardzo nam pompują insulinę i spożywane w nadmiarze i codziennie (co większość osób czyni) mogą zaburzać gospodarkę hormonalną u człowieka.
Miro napisał(a):
A co sądzi pani o morindze. Znajomy poleca bardzo.
Marlena napisał(a):
Moringa czyli drzewo chrzanowe ma wysokie wartości zdrowotne: zarówno korzeń jak i liście czy kora mają własności antyzapalne i mogą działać antybiotycznie.
Ewa napisał(a):
Większość z tych roślin można uprawiać w donicach. Wiosną kupujemy w nasiennym nasionka i wysiewamy do inspektu 🙂 (po kilka ziarenek z torebki) – trzymamy w ciepłym miejscu i podlewamy. Potem pikujemy do małych doniczek – a jak już się dobrze ukorzenią to do skrzynek 🙂 I na parapecie/balkonie mamy przydomowy ogródek :). To takie proste, ale nam się nie chce 😀 a WARTO.
Dominika napisał(a):
Witam,
może ktoś to już napisał (bo tyle komentarzy, których nie zdążyłam przeczytać…) ale zdjęcie przy nr 1. rukiew wodna się nie zgadza; rukiew wygląda trochę inaczej. Zdjęcie przedstawia natomiast portulakę warzywną, która nie ma tak ostrawego smaku jak rukiew czy rukola, ale jest baaardzo smaczna 🙂
Marlena napisał(a):
Dominiko, dziękuję za zwrócenie uwagi, a portulaka swoją drogą zasługuje na osoby artykuł na naszej witrynie, ponieważ jest kolejnym cudem natury: w przeciwieństwie do innych liściastych warzyw, które posiadają kwasy Omega-3 w formie ALA, portulaka posiada w sobie kwasy tłuszczowe Omega-3 w formie wyższej od ALA czyli EPA. Od EPA droga niedaleka do DHA, kwasu o najdłuższym łańcuchu. My potrzebujemy wszystkich 3 form dla zdrowia, z ALA powstają w naszym ustroju, a także w ustroju ryb, kwasy o dłuższym łańcuchu czyli EPA i potem ostatecznie o najdłuższym łańcuchu czyli DHA, ale kosztem „zużycia pewnych surowców” – minerałów i enzymów. Spożywając EPA zamiast ALA mamy zatem ułatwioną robotę w produkcji DHA.
Aga Czarownica napisał(a):
Porcja wiedzy na wagę złota!!! Dziękuję Marleno, od 3 lat zgłębiam tajniki zdrowego odżywiania i wiem, że zgromadzenie takiej wiedzy w jednym miejscu to ogromny nakład pracy za co w imieniu swoim i tych, którzy z tego skorzystają bardzo dziękuję! 🙂
Jedna drobna rzecz mnie tylko niepokoi. Chodzi o sałatę lodową. Jest to warzywo, którym niegdyś obsadzano pola aby wyciągnąć z gleby paskudztwa, m.in. metale ciężkie. Nie wiem czy nie wręcz po to zostało ono wyhodowane. Więc jak spojrzeć pod tym kątem to lepiej lodowej kijem nie tykać. Za to Starożytni Chińczycy ogromną wartość odżywczą przypisywali fasolce szparagowej. Aż dziw, że nie załapała się do rankingu.
Ale to moje dodatkowe przemyślenia a ranking i tak jest MEGA! 🙂
Dominika napisał(a):
Portulaka ja uwielbiam, to warzywo jest przepyszne 🙂
Ewa napisał(a):
Witam, w swoim życiu zjadłam wiele antybiotyków, mam przez to mnóstwo problemów zdrowotnych. Mam teraz dwójkę małych dzieci, które też dużo chorują. Zminimalizowaliśmy ostatnio usługi lekarzy konwencjonalnych oferujących antybiotyki i sterydy i zaczęliśmy się leczyć najpierw homeopatią a teraz korzystamy z usług mongolskiej lekarki diagnozującej choroby irydologią. Główną przyczyną naszych chorób okazuje się Candida albicans i inne pasożyty (co mnie nie dziwi) i jest to połączone z niestrawnością, a córka ma zatwardzenia. Oprócz leków czy też suplementów diety kazała nam trzymać dietę, której jednak niezbyt zrozumiałam. Z jednej strony nie pozwala jeść surowych owoców (z wyjątkiem bananów) i warzyw, tylko wszystkie przetworzone termicznie. Dzieci są za to suplementowane witaminami z fitoskładnikami. Powinniśmy unikać mąki białej i słodyczy (to zrozumiałe ale nie zawsze możliwe- babcia i przedszkole czasem nakarmią czymś niezdrowym), nie jeść też orzechów i owoców suszonych. Ale lekarka pozwala pić mleko, przetwory mleczne (z wyjątkiem kefirów i jogurtów, bo tam są patogeny), kasze, nawet kawałek czekolady dziennie. Ale po więcej informacji kazała zaglądnąć do internetu. A internet jasno mówi: zero słodyczy, mąki, owoców. Można jeść tylko niektóre warzywa, np. unikać warzyw skrobiowych, np. ziemniaków, marchwi, buraków, itp. Mam mętlik w głowie. W necie nie ma mowy o zakazie surowych owoców i warzyw. Boję się, że robię coś nie tak i dzieci nie będą się prawidłowo rozwijać, nie wytworzą odpowiednich enzymów itp. A z drugiej strony jak zrezygnuję z diety to karmię grzyba i pasożyty. Po dzieciach nie widać poprawy, robimy to od lipca. Czy ma Pani jakąś wiedzę na ten temat? Z góry dziękuję za odpowiedź.
Marlena napisał(a):
Ewo, jeśli od lipca nie widać zmian – nie ma się co łudzić, iż takowe będą mieć miejsce. Pożywienie jest potężnym lekiem i działa stosunkowo szybko – pierwsze efekty widać z reguły po kilku tygodniach, nie trzeba na nie całymi miesiącami czekać. Twoje obawy są słuszne. Kobita chce jak na mój gust wyciągać jak najdłużej od Ciebie kasę za te „magiczne” suplementy diety którymi handluje.
Na Candidę są dwie szkoły: jedna mówi o ograniczaniu owoców (i ogólnie dieta eliminacyjna) druga każde jeść raw food diet, tylko owoce (wszystkie oprócz awokado) i liściaste warzywa, ale zero tłuszczu przy tym, ponieważ koncepcja jest taka, że normalna Candida służy do trawienia cukrów, więc ona zżera sobie ten cukier (np. z owoców) po czym zdycha po wykonaniu zadania, zaś jeśli napotka tłuszcz to nie zdechnie – będzie się mnożyć. To dlatego kandydoza dotyka tych, którzy oprócz brania antybiotyków mieli w diecie za dużo cukrów w połączeniu ze zbyt dużą ilością tłuszczu (w naturze takie połączenia nie występują – albo coś jest słodkie, albo tłuste, ale nigdy nie jednocześnie) – ciasta, ciasteczka, czekoladki, lody i takie tam.
Polecam książkę „Dobre bakterie” – autorka lekarz gastroenterolog dr Robynne Chutkan – jest tam cała rozpiska odnośnie diety i suplementacji przy dysbiozie jelit i pasożytach, są też przepisy kulinarne.
Ewa napisał(a):
Dziękuję, Marleno, za szybką odpowiedź. Książka już zamówiona, ale zanim dotrze gnębi mnie parę kwestii, których może tam nie ma. Czy autorka bierze też pod uwagę dietę małych dzieci, które mają inne wymagania odżywcze niż dorośli? Po drugie, zagadnienie mleka, doktorka pozwoliła, choć nie zrozumiałam czy może być surowe czy tylko przegotowane (słabo i szybko mówi po polsku i wplata dużo nieważnych informacji). Z kolei internet zakazuje mleka i jego przetworów. Czy wg Ciebie produkty mleczne są przeciwwskazane przez to, że w jednym mamy białko, tłuszcz i cukier? Jak ominąć w takim razie mleko u 1,5-rocznego i 3-letniego dziecka z kandydozą? Po drugie, piszesz, że w naturze cukier i tłuszcz nie występuje, więc jak wchłoną się do organizmu witaminy z warzyw rozpuszczalne w tłuszczach, np. mówi się, że marchewkę trzeba jeść z tłuszczem. Czy chodzi tu o całkowite wyeliminowanie tłuszczu czy tylko nie łączenie go w jednym posiłku z cukrami. Przykładowo, zamiast słodyczy daję dzieciom kaszę jaglaną z jabłkiem (plus czasem z dynią) i dodaję do tego trochę masła klarowanego- czy robię źle? Doktorka mówiła też, że nie wolno im surowych owoców i warzyw, bo grzyb się tym żywi, a po drugie przez niestrawność. Jakim sposobem w takim razie bezpieczne są przetworzone termicznie owoce zawierające naturalnie cukier? Awokado jest nie polecane , bo zawiera dużo tłuszczu? Chętnie dawałabym im sałaty na surowo, tak jak jest polecane w artykule, ale rozumiem, że nie mogę, a nie wyobrażam sobie przetwarzać sałaty termicznie. Siebie mogę głodzić, ale martwi mnie, że pozbawiam dzieci tylu witamin i składników odżywczych nie dając im surowizny. Dużo pytań, dużo wątpliwości…
Marlena napisał(a):
Mleko odzwierzęce w ogóle nie jest istocie ludzkiej do niczego potrzebne, dzieci tak jak wszystkie ssaki najpierw piją mleko swojej matki, a potem po przejściu na pokarmy stałe nie potrzebują mleka od innego gatunku. Cielak jak zaczyna żreć trawę to też już mleka nie pije – przechodzi na inny rodzaj żywienia i tyle. Historie o rzekomej konieczności spożywania mleka zwierzęcego przez dzieci zostały nam uporczywie wtłoczone do głów przez różnej maści ekspertów oraz przemysł (mleczarski, przemysł produkujące sztuczne substytuty mleka dla niemowląt), ale nie mają one pokrycia w rzeczywistości, tzn. dzieci nie spożywające mleka po okresie karmienia piersią (np. dzieci wegańskie) nie cierpią na jakieś choroby wywołane brakiem krowiego mleka w diecie, nie cierpią też na niedobory wapnia. Wręcz przeciwnie – to raczej spożywanie krowiego mleka zostało powiązane z wieloma nieprzyjemnymi chorobami, w tym z cukrzycą typu I (młodzieńczą). Mleka nie swojego gatunku nie powinniśmy jednym słowem pić. Jest to wbrew logice i wbrew prawom natury, krowa nie powinna być matką zastępczą dla człowieka. Odnośnie mleka polecam lekturę książki „Mleko cichy morderca”, autorem jest lekarz, dr Nand Kishare Sharma. To książka nie tylko na temat mleka (czy spożywać czy nie, a jak spożywać to jakie i w jaki sposób), to książka o tym co jeść i jak żyć aby być zdrowym pozostając w zgodzie z prawami natury.
Sałatę możesz jak najbardziej podawać jeśli dzieci chcą ją zjadać i nie mają po niej problemów, ogólnie wszystko co zielone i surowe powoduje powrót do zdrowia, a zaburzony mikrobiom jelitowy szybciej wraca do równowagi. Co do masła to sama zobacz ile ono jest tak naprawdę warte odżywczo: https://akademiawitalnosci.pl/dieta-odzywcza-czyli-jaka/ – nędza z biedą i puste kalorie tak naprawdę.
Nie jest prawdą jakoby niezbędne jest dodawanie tłuszczu do warzyw. Wychodziłoby na to, że natura jest taka głupia, że wsadziła tam owszem witaminy rozpuszczalne w tłuszczach, ale tłuszczu nie wsadziła. Ups, zapomniała? A teraz człowiek, władca świata, jest mądrzejszy i będzie tę głupią naturę poprawiał i olej albo masło sobie doda, bo on wie lepiej. Ale natura nigdy nie jest głupia i nawet w szpinaku, sałacie czy marchwi wsadziła odpowiednią ilość odpowiednich kwasów tłuszczowych – dokładnie tyle ile starczy do rozpuszczenia witamin rozpuszczalnych w tłuszczach, które w tych pokarmach umieściła.
To co my sobie myślimy w naszej głowie, to nie ma dla niej znaczenia – natury nie przeskoczymy: albo żyjemy zgodnie z jej odwiecznymi prawami albo czekają nas cierpienia związane z chorobami. Zacytuję dra Sharmę w tym momencie: „Natura nie zna współczucia. Natura nie uznaje tradycji, nawyków, słabości, przymusu, osobistych postaw, ignorancji i cywilizacji. Wymaga aby stosować się do jej praw, tak jak robią to inne ziemskie istoty. Lekceważenie tej zasady musi prowadzić do cierpień”.
Podam Ci jeszcze adres strony jednej mamy https://dehappy5.com, która wyleczyła swoje dziecko z AZS (i towarzyszącej temu kandydozy) dietą warzywno-owocową na bazie surowych owoców i jarzyn (pełnokaloryczną!) na którą zdecydowała się gdy już KOMPLETNIE NIC dzieciom nie pomagało (ani leki, ani suplementy, ani żadne diety), potem napisała o tym książkę i stworzyła grupę wsparcia na Facebooku, metoda żywienia dzieci tylko surowymi owocami i jarzynami sprawdziła się też w stosunku do innych dzieci jak się okazało. Dieta jest znana jako „Dieta 80/10/10” (nazwa pochodzi od tego, że mamy w niej 80% węglowodanów, 10% białka i 10% tłuszczu pochodzących z owoców i warzyw zjadanych na surowo). Niekoniecznie musi być to dieta na całe życie, ale zastosowana leczniczo działa, co widać na zdjęciach.
Tak więc pani lekarka z Mongolii się myli, że „grzyb żywi się surowym” 🙂 Zmykaj od niej póki czas, nie wygląda mi na profesjonalną lekarkę, to już moim zdaniem lepiej do dobrze wykształconego (i najlepiej holistycznie nastawionego) dyplomowanego lekarza iść i jeśli potwierdzi diagnozę kandydozy, oceni sytuację i zdecyduje się zapisać najczęściej w takich wypadkach stosowaną antygrzybiczą nystatynę (nie działa ona na bakterie jelitowe ani w ogóle żadne bakterie, tylko grzyby czyści), to spróbować terapii łączonej (dr Chutkan też stosuje nystatynę w trudnych przypadkach grzybic – czasem po prostu zastosowanie leku antygrzybowego razem z dietą, ziołami i probiotykami przynosi szybsze efekty niż tylko sama dieta lub same probiotyki). Jeśli chodzi o tłuszcze to dr Chutkan pozwala na olej kokosowy virgin nierafinowany (ma zdolności grzybobójcze z natury) i odrobinę dobrej jakości oliwy z oliwek.
Ewa napisał(a):
To ciekawe, co piszesz. Wstępnie rzuciłam okiem na stronę dehappy5.com, ponieważ przy dwójce małych dzieci nie mam dużo czasu grzebać po necie. Przyszło mi do głowy kilka nowych pytań.
1) Gdy nie jedząc surowizny od 4 miesięcy, nagle przejdziemy na wyłączną surowiznę, czy nie zaszkodzi nam taka nagła zmiana? Zrozumiałam, że nie powinniśmy jeść surowizny przez niestrawność, ale nie wiem czy niestrawność to jest właśnie wynik grzybicy, czy osobny temat i czy nie zaszkodzę dzieciom dietą raw food przy niestrawności.
2) Jak ma się „Dieta 80/10/10” z tylko 10%-ową zawartością białka do teorii, że dzieci potrzebują przede wszystkim białko jako materiał budulcowy? Z czego dzieci wtedy rosną?
3) Trafiłam też na komentarz kobiety, która tą dietą wyprowadziła swoją egzemę/grzybicę, ale gdy po 1,5 roku zaczęła wprowadzać warzywa na parze, problem wrócił. Czyli osoby z grzybicą są skazane na dietę raw food przez całe życie? Z tego co rozumiem, candida jest w nieszkodliwej ilości w środowisku wewnętrznym każdego człowieka, ale rozrasta się patologicznie w niekorzystnych warunkach, przy osłabionym organizmie. Dlaczego więc, gdy po paru/kilku latach kuracji dietą wprowadza się do jadłospisu parowane warzywa czy jakiekolwiek inne pożywienie, nawet mniej zdrowe, to candida atakuje na nowo? Przecież organizm powinien być już na tyle silny i odporny, żeby trzymać candidę w ryzach, w bezpiecznej i niepatologicznej ilości. Czy jednak grzyby we krwi i organach przy diecie przechodzą w formę przetrwalnikową, której nic nie dobije i to jest jednak walka do końca życia?
4) Czy nystatyna zabija też formę przetrwalnikową? Czy daje jakieś poważne skutki uboczne, że jest stosowana tylko w najcięższych przypadkach?
5) Czy dieta raw food może być podejmowana w polskich warunkach, biorąc pod uwagę, że sezon na świeże owoce i warzywa jest krótki, a sklepowa żywność jest nafaszerowana chemią?
6) Wreszcie, wychowana w rodzinie jedzącej niezdrowo (smażone, mięsne, tłuste, słodkie, mączne, słone itp.) sama nie wyobrażam sobie jeść na okrągło tylko zimnych, surowych owoców i warzyw. Nigdy nie przepadałam za surowizną i jak nie zjem ciepłego i mięsnego dania to chodzę głodna i nie mogę się skupić na niczym innym jak tylko na myśli o jedzeniu. Moje dzieci to też głodomory (jak pisała Ullenka o Mai) a pokusa czyha wszędzie, w przedszkolu, u babci (z którą się wiecznie kłócę, bo nie popiera diety), na wizytach u znajomych, na grillu. Wygląda mi na to, że dieta bardzo niszczy życie towarzyskie, co mnie również bardzo martwi.
Marlena napisał(a):
Może skontaktuj się z Ullenką (ona jest Polką, tylko blog jest po ang.) i ona wyjaśni Tobie zapewne więcej niż ja byłabym w stanie.
Dieta zdrowa niszczy życie towarzyskie, ale z kolei dieta dieta „normalna” niszczy zdrowie, więc coś trzeba wybrać 😉
Ewa napisał(a):
I jeszcze jedno: jakiego specjalisty tak naprawdę mam szukać? Medykom konwencjonalnym przestałam wierzyć, niekonwencjonalni są traktowani jak szarlatani. Naprawdę już nie wiem, do kogo zwrócić się o pomoc, komu zaufać. Czy na Podkarpaciu lub w województwach sąsiednich jest jakiś godny zaufania specjalista?
Anna Beata napisał(a):
Witam. Kolejny bardzo użyteczny artykuł napisany bardzo fajnym językiem. Kilka razy był tu wspomniany sok z buraków (razem z marchewką i jabłkiem). Czy Ty Marleno jak robisz sok z buraka, nawet z innymi warzywami czy owocami, to odstawiasz go na 2-3 godz? Ja przeczytałam o tym dawno temu i tak robię. Jest to trochę… hm… upierdliwe. Pozdrawiam serdecznie
Marlena napisał(a):
Nie piję czystego soku buraczanego, mieszam buraka zawsze jako jeden ze składników i nie odstawiam, soki piję w miarę możności jak najszybciej od wyciśnięcia.
Ewa napisał(a):
Droga Marleno, udało mi się w końcu przeczytać polecaną przez Ciebie książkę „Dobre bakterie” i jestem pod wrażeniem. Zeszło mi długo, bo jesteśmy chorzy – dzieciom zaczyna się klarować diagnoza astmy i niestety skończyło się sterydami, bo było już podbramkowo 🙁 Ale równocześnie stopniowo staram się wprowadzać przepisy wg programu dr Chutkan do mojej kuchni i córka się cieszy (banany i orzechy!), syn mniej, ale jakoś próbuję przemycać zieleninę i inne zdrowe składniki i mam nadzieję, że kiedyś uda nam się odrzucić sterydy. Jestem też pod wrażeniem wyników diety w rodzinie Ullenki, ale idea raw food jest dla mojej rodziny zbyt ekstremalna. Dieta dr Chutkan jest bardziej urozmaicona, choć niestety droga (żeby choćby zastąpić uwielbiane u nas mleko krowie mlekiem roślinnym, orzechowym). Opieram się na rankingu z Twojego tekstu, żeby wybierać odpowiednie warzywa i owoce i w miarę możliwości czasowych będę czytać inne Twoje artykuły. Dziękuję bardzo za inspirację do leczenia się zdrowym jedzeniem 🙂 Pozdrawiam serdecznie!
Ewa napisał(a):
Dziwna sprawa, moczę większość owoców i warzyw w wodzie z octem, a potem w wodzie z sodą i tylko skórka marchewki robi się w wyniku tego czarna, dlaczego? Kupujemy marchew w różnych sklepach.
Daniel napisał(a):
Chyba będę musiał się w końcu do tego jarmużu przekonać, chociaż jakoś w smaku mi niestety nie podchodzi. Jestem w stanie go tylko przemycić razem z owocami w soku z wyciskarki. Tak to raczej smakuje jak trawa. Trafiłem dzisiaj też na innym blogu (nie wiem czy mogę wkleić link?) dietetycznym na wpis dotyczący właściwości jarmużu. Niebywałe, że kryje on w sobie aż tyle skarbów.
Marlena napisał(a):
Jarmuż to bardzo cenne warzywo z rodziny kapustnych, smak ma więc taki nieco „kapustowaty” i trzeba się do niego przyzwyczaić. Na surowo najlepiej dodawać jego listki do wyciskanych soków i koktajli (smoothies). Jeśli chcemy zrobić z niego surówkę, to należy posiekać i dobrze wygnieść w misce rękoma, aby zrobił się miękki i smaczniejszy.
Bardzo dobrze smakuje na ciepło (posiekany, podduszony na spryskanej oliwą patelni z dodatkiem rozgniecionego ząbka czosnku, ziół prowansalskich i szczypty soli i pieprzu, można dodać też szczyptę kurkumy i cayenne, na talerzu posypać uprażonym sezamem, płatkami migdałów lub orzeszkami piniowymi). Taki podduszony z przyprawami jarmuż jest dobry nawet na zimno, ponadto może też stanowić część czegoś większego, np. kanapki, zapiekanki (ryżowej, ziemniaczanej), nadzienia do warzyw nadziewanych, dodatku do jajecznicy/omletu, jako „kołderka” na wierzch ryby na parze itd. Garść drobno posiekanego jarmużu można też zawsze dodać do zupy lub gulaszu warzywnego – nie zmienia to zbytnio smaku, a zawsze cenne substancje trafią do organizmu.
No i oczywiście chipsy jarmużowe! Zjedzą je ze smakiem nawet ci, co nie jedzą „zielska” w żadnej postaci. 😉
Jednym słowem sposobów na upchnięcie zieleniny w naszym menu jest sporo! 🙂
Ewa napisał(a):
Marleno, szukam na necie wiarygodnego i szczegółowego opisu diety przeciwgrzybiczej, dokładnej listy produktów, które można i których nie wolno lub przepisów. Jest w sieci mnóstwo tego i różnią się od siebie i mam już mętlik w głowie, nie wiem kogo słuchać. Możesz polecić jakieś wiarygodne źródło? Albo wiarygodnej tabeli z indeksem glikemicznym różnych produktów. Chcę przejść kurację z dwójką małych dzieci. Kupiłam też Food Detective Test, jego wyniki będę musiała też jakoś uwzględnić w diecie. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Wszystko się rozbija o równowagę populacji dobrych i złych mikroorganizmów w jelitach. Może być tu pomocna lektura książki napisanej przez lekarkę gastroenterologa, dr Robynne Chutkan, „Dobre bakterie”: https://akademiawitalnosci.pl/robynne-chutkan-dobre-bakterie/
Ewa napisał(a):
Dziękuję za odpowiedź! Zrobiłam nam wczoraj ten Food Detective Test. Wyszło nam trochę rzeczy. Na teście jest napisane, żeby unikać konkretnego produktu przez minimum 3 miesiące, jeśli wyjdzie niebieskie kółeczko. A wydaje mi się, że czytałam gdzieś na Twoim blogu, że powinno się wykluczyć całą grupę, do której ten produkt należy, czyli jeśli wyjdzie nadwrażliwość na orzech nerkowca, to wykluczyć wszystkie orzechy? I nasiona też? Mamy też nadwrażliwość na jajka, zboża i rośliny strączkowe i parę innych orzechów. A dieta przeciwgrzybicza wyklucza owoce i skrobiowe warzywa. Pozostaje więc niewiele, żeby się najeść, nie licząc tego, że dzieci i tak nie chcą wielu rzeczy jeść. Zieleninka nam zostaje, ale czym się zapchać, żeby nie być głodnym? Zostaje mięso, którego, od kiedy czytam Twój blog, staram się unikać 🙁 Książkę dr Chutkan już przeczytałam, stosowaliśmy jej przepisy, ale niewiele to pomogło. Poza tym ona pozwala owoce, warzywa skrobiowe, więc chyba grzyba nie da się tym zagłodzić? P.S. Dr Chutkan nie pozwala zbóż, a Ty w recenzji jej książki piszesz, że ona pozwala. To jak to jest z tymi zbożami? Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Ewo, dobra mikroflora rośnie na owocach, dlatego dr Chutkan zezwala. Grzybicy się nie dostaje od jedzenia owoców! 😉
Zboża z tego co pamiętam nie proponuje, ale pseudozboża (np. quinoa) na pewno są w menu.
Jeśli masz pod ręką książkę to zajrzyj – ja chwilowo nie mam, pożyczyłam potrzebującemu swój egzemplarz z domowej biblioteczki.
Dobre bakterie żywią się też inuliną oraz skrobią oporną. Dużo inuliny ma cebula, por, cykoria, najlepsze źródła skrobii opornej to niedojrzałe banany, gotowane ziemniaki, ryż, makaron, czerstwe pieczywo – wszystko „wczorajsze” czyli z poprzedniego dnia i zjadane na zimno (np. w sałatce).
Nie skupiaj się tylko na samym „zagłodzeniu grzyba”, ale myśl o uzupełnianiu i dokarmianiu populacji tych korzystnych bakterii i karmieniu ich tym jedzonkiem, które one lubią jeść. Natura wtedy sama z czasem rozwiąże problem: jedna populacja mikroorganizmów uzyska przewagę nad drugą – tak to się dzieje w przyrodzie. Grzyb jak miał dobre warunki do rozwoju to też się przecież rozrósł. 😉
Ważne zatem jest by żywić te dobre bakterie, a one jak się rozplenią, to grzyb wróci na swoje miejsce w szeregu tam gdzie ma być (jak wiadomo pewne ilości Candidy są nam potrzebne i nie po to natura nam ją dała abyśmy ją tak już całkiem na śmierć zagłodzili i się jej w stu procentach pozbyli – to jej przerost jest niekorzystny, a nie ona sama w sobie).
Ewa napisał(a):
Dziękuję serdecznie, Kochana Marleno, za dobre rady!
Pomóż mi zrozumieć, dlaczego owoce, bądź co bądź zawierające cukier, nie karmią candidy? Może i grzybicy się od owoców nie dostaje, ale jak już się candida rozrosła, to chyba karmi się cukrem również i z owoców?
W książce dr Chutkan na liście zalecanych produktów (str. 189) ze zbóż jest tylko ryż brązowy i quinoa, również mąka z ryżu brązowego do wypieków. Na na liście zabronionych (str. 191) są zboża (oprócz ryżu brązowego) i ziemniaki białe. Ty piszesz, że pewne produkty, np. ryż brązowy, można jeść na następny dzień na zimno, żeby skrobia przekształciła się w oporną. Ale mąka z ryżu w wypiekach jest przetwarzana termicznie, to wypiek dać do lodówki i zjeść dopiero na następny dzień? Czy wystarczy na dzień zostawić w temp. pokojowej?
Marlena napisał(a):
Tak, konieczne jest schłodzenie, podgotowana skrobia przekształca się w oporną dopiero po schłodzeniu: podczas chłodzenia skrobia ulega retrogradacji przez co staje się oporna (jak sama nazwa wskazuje) na działanie enzymów trawiennych, ale za to stanowi właśnie dlatego znakomitą pożywkę dla naszych dobrych bakterii – to one trawią tę skrobię za nas i na tej pożywce się namnażają.
Czyli trzeba schłodzić produkty skrobiowe (np. wstawić na noc do lodówki), płatków owsianych nie gotować (ja gdy robię owsiankę to zalewam wrzątkiem ale nie gotuję) albo dać sczerstwieć wypiekom – to samo zjawisko zachodzi bowiem podczas czerstwienia pieczywa (babcia miała rację, że ciepły chleb choć smaczny, to niezdrowy, a czerstwy zdrowy!) 😉
Ewa napisał(a):
Ojej, a ja po prostu surowe i suche płatki owsiane mieliłam w młynku do kawy i wsypywałam do koktajlu owocowo-warzywnego. Czy tak też może być, żeby zachować skrobię oporną?
A czy takimi jednodniowymi ziemniakami możemy się przy kandydozie opychać bez umiaru? Czy jednak jeść tylko symbolicznie, bo takie ziemniaki mają wysoki indeks glikemiczny?
Marlena napisał(a):
Skrobia oporna z surowych płatków owsianych tak jak wcześniej napisałam zmienia swoją strukturę w wyniku gotowania. Nigdy nie cierpiałam na kandydozę, więc nie wiem hak w praktyce ma się sprawa z jedzeniem ziemniaków w takiej sytuacji.
Ewa napisał(a):
Nie wiesz czy przy kandydozie w ogóle można jeść schłodzone ziemniaki czy nie wiesz ile można? Bo my zaczęliśmy jeść po ziemniaczku dziennie, to może lepiej całkiem odstawić, żeby nie zaprzepaścić wysiłków diety?
Marlena napisał(a):
Nie wiem czy można, na pewno są źródłem skrobi opornej, choć z jakiegoś powodu dr Chutkan na przykład nie ma ich w menu (są bataty, zielone banany i mąka z nich, zielenina wszelka itd.). Nie jestem w stanie powiedzieć czy jest na to jakieś konkretne wytłumaczenie naukowe czy tylko kaprys dr Chutkan. 😉
adam napisał(a):
W podanym artykule na 2 miejscu podali Państwo błędnie – kapusta pekińska. W podanym przez Państwa odnośniku badań
https://www.cdc.gov/pcd/issues/2014/13_0390.htm mówi się kapuście chińskiej – a to co innego niż kapusta pekińska – nazwa Chinese cabbage
Marlena napisał(a):
Jak wyglądać może chinese cabbage: https://www.google.pl/search?q=Chinese+cabbage&client=firefox-b&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwiu2oLimODVAhWFmLQKHYSCBzAQ_AUICigB&biw=1280&bih=628
Wygląda jak pekinka lub pak-choi (inny podgatunek kapusty właściwej).
Nie jest do końca jasne którą badacze mieli na myśli (nazwa łacińska nie jest podana). Jedna i druga kapusta jest bardzo zdrowa i warto jadać obydwie.
eF napisał(a):
Wszystko fajnie, super i spoko… Tylko przeliczanie ilości mikro składników na 100 kcal jest totalnie bez sensu. Żeby dostarczyć 100 kcal z rzeżuchy trzeba by jej zjeść 350g, a to 70 pełnych garści rzeżuchy! Tego się zjeść przecież nie da. Jako alternatywę (by dostarczyć tyle samo mikroskładników co 100kcal z rzeżuchy) mamy: 700g cykorii, kilo sałaty liściowej (ledwo 200 liści), 300g pietruszki, kilo sałaty rzymskiej (trzy sztuki)… powodzenia. 🙂 Według mnie są tylko dwa produkty (2 z 41!), które są warte uwagi, a raczej ilość g niezbędnych do przejedzenia jest realna.
Marlena napisał(a):
Nie ma problemu ze zjedzeniem nawet dużej ilości zielska: rano na jego bazie robimy pyszny zielony koktajl w ramach śniadania, potem na obiad jemy porządną sałatkę i na drugie danie dodamy siekany jarmuż czy szpinak do zupy lub potrawki, a na kolację poddusimy dowolnie wybrane zielsko z czosnkiem i ziołami na patelni. Dużo zieleniny zjemy również wtedy gdy zrobimy z niej pesto (można je robić nie tylko z bazylii ale też np. z pietruszki i w sumie ze wszystkiego co nam przyjdzie do głowy).
Tak więc sposoby są rozmaite, pisze o nich dr Fuhrman w swoich książkach. Dla chcącego nie ma nic trudnego – zielenina zjadana na surowo lub na ciepło, w krajach śródziemnomorskich nazywana verdura (we Włoszech) lub hortika (w Grecji), jest niezbędnym elementem posiłku, jada się ją tam codziennie, taką mają kulinarną tradycję i nie marudzą, że „się nie da”! 🙂
eF napisał(a):
Proszę kupić 300g rzeżuchy albo pietruszki i zrobić zdjęcie tej ilości oraz je tu wstawić. Życzę powodzenia w zjedzeniu tego dodając szczyptę do szejka lub do podsmażenia. 😉
Ten cały dzień jedzenie zielska, który Pani opisuje dostarczy może 1/3 jednej porcji witamin (porcję witamin rozumiem jako 100kcal z rzeżuchy, czyli produktu z indeksem 100 lub np. 200 kcal produktu z indeksem 50).
Marlena napisał(a):
Przecież nie napisałam, że jedynie zieleniną powinniśmy się żywić? I czemu przyczepiłeś się akurat do rzeżuchy czy pietruszki? Np. szpinak podduszony z czosnkiem – przygotowując posiłek muszę liczyć jedną torebkę szpinaku na każdą osobę w mojej rodzinie, bo po sflaczeniu na patelni robi się z tej całej paczki (nie wiem, chyba ze 300 g tam jest) taka mała garstka szpinaku, parę nędznych łyżek na talerzu, czyli na 1 osobę w sam raz (oczywiście nie jako danie samo w sobie, lecz jako część posiłku, tak jak jedzą w Grecji czy Włoszech). Naprawdę nie szukajmy dziury w całym. 😉
Ava napisał(a):
Nowe podejście do leczenia Candidy stworzone przez praktyka, nie teoretyka
hhlifedot.wordpress.com
Co sądzisz o tym leczeniu i teorii Alicji?
Marlena napisał(a):
Trudno powiedzieć, musiałabym się przekopać przez cały ten blog, na pierwszy rzut oka brakuje tutaj tego o czym piszą lekarze leczący dietą pacjentów z przerostem Candidy czyli żywności fermentowanej, ale może gdzieś to jest, nie wczytywałam się dokładnie.
Jeśli opisywana metoda pomogła autorce to świetnie – każdy z nas powinien sam dla siebie być swoim własnym lekarzem i wsłuchiwać się uważnie w sygnały swojego ciała.
Marysia napisał(a):
Świetny artykuł, staram się jeść kawałek grejpfrutach po każdym posiłku, choć kiedyś gdzieś przeczytałam, że spożywanie go w dużych ilościach może zwiększać ryzyko raka piersi u kobiet?
Wiesz coś na ten temat?
Marlena napisał(a):
Nie ma jednoznacznych badań na ten temat, zatem nie można przyjąć, że owoc ten ma jakiejkolwiek szkodliwe działanie pod kątem zwiększania ryzyka raka piersi. Raczej wręcz przeciwnie – jest on na liście najgęstszych odżywczo pokarmów jakie rodzi ziemia: https://akademiawitalnosci.pl/ranking-41-najzdrowszych-najgestszych-odzywczo-pokarmow/
Faktem jest jednak, że nie można jeść grejpfruta gdy (lub soku z niego) gdy przyjmuje się pewne farmaceutyki, bowiem zwane furanokumarynami substancje zawarte w owocu spowodują, że farmaceutyk nie będzie działał tak jak trzeba, nie zostanie poprawnie zmetabolizowany. Zazwyczaj wtedy w ulotce takiego leku jest odpowiednia informacja na ten temat.
Asia napisał(a):
Dzień Dobry ,
Pani Marleno, moja czteroletnią córka ma kilkanaście pieprzyków,na twarzy, szyi, nogach, rękach, a zimą wyskoczyły jej na plecach. Martwię się o nią, to chyba nie jest normą, ze małe dziecko ma tyle pieprzyków. Pediatra polecił jedynie smarowanie kremami anty UV. Czy może temu zaradzić? Proszę uprzejmie o pomoc. Dziękuję. Asia
Marlena napisał(a):
Zwiększ ilość witamin antyoksydacyjnych w diecie dziecka (A, C i E). Czy dziecko pije świeżo wyciskane soki warzywno-owocowe codziennie?
Asia napisał(a):
Nie pije soków codziennie. Czasem jej robię jabłko z marchewką i pomarańczą. Możesz podać przepisy na soki dla dziecka? dziękuję za odpowiedz
Marlena napisał(a):
Polecam Asiu mojego e-booka „99 Przepisów Kuchni Szybkiej i Zdrowej”, znajdziesz tam wiele inspiracji zarówno na soki, koktajle jak i na zdrowe dania dla całej rodziny: https://akademiawitalnosci.pl/99-przepisow-kuchni-szybkiej-i-zdrowej/
Ccl napisał(a):
Zabrakło najważniejszego, czyli szpiku
Marlena napisał(a):
Całkiem możliwe, że jest przereklamowany, skoro naukowcy nie zamieścili go w rankingu.