Czy zastanawiało Was kiedyś dlaczego jedne pokarmy są dla nas bardziej atrakcyjne od innych?
Dlaczego ciągnie nas do potraw mięsnych, sera, ciastek, chrupiącego pieczywa i czekolady?
To, że kawa nas uzależnia bo zawiera kofeinę to powszechnie znany fakt.
Co nas uzależnia w diecie uważanej dzisiaj za jedynie słuszną, opartej na piramidzie żywieniowej i podstępnie nazwanej „dietą zbilansowaną”?
Czy nie przykuwa uwagi na przykład jaki nacisk kładzie się dzisiaj na białko? Potrzebujemy białka, dużo białka, białko syci i jest zdrowe!
Białkomania jest tak powszechna, że gdy zapytasz po co mamy jadać mięso i nabiał to otrzymasz od każdego odpowiedź: dla białka, bo my potrzebujemy duuuużo białka.
Jeśli inaczej skonstruujesz zapytanie – skąd człowiek czerpie białko, to znowu wszyscy jak zaprogramowane komputery odpowiedzą, że z mięsa i nabiału.
Białka zwierzęce lądują w takiej czy innej formie na naszych talerzach najczęściej trzy razy dziennie, na śniadanie, obiad i kolację!
Podczas gdy wszystkie aminokwasy (nawet tych 8 egzogennych, których nasz organizm sam nie wytwarza) znajdują się również w pożywieniu roślinnym. Pożywienie roślinne jada się owszem dla witamin lub błonnika, ale dla białka? Niemożliwe! Niemożliwe? A jednak!
Przykładami jak bardzo ludzie łakną dużych ilości zwierzęcego białka nie zdając sobie sprawy z jego uzależniających właściwości oraz szkodliwości jego spożywania w masywnych ilościach są niektóre bardzo popularne ostatnio diety odchudzające, niektóre z nich robią niesamowitą wręcz furorę.
W każdej z nich zaleca się zjadać olbrzymie ilości białka zwierzęcego: dieta Atkinsa, Kwaśniewskiego (polska odmiana Atkinsa), Dukana, Dieta Paleo.
Ludzie owszem chudną na nich, ale tak przy tym zakwaszają organizm, że ich organy zanurzone są w kwaśnej zupie. Końcowe efekty tych działań można oglądać w zatłoczonych do granic możliwości przychodniach, szpitalach, a potem hospicjach.
Kto latami wrzucał do swojego wnętrza martwe niech nie oczekuje, iż zasiał tam życie. Zasiał tam zgniliznę, kwas i śmierć.
Prawa natury są nieubłagane – co zasiejesz to zbierzesz.
Musi tylko minąć trochę czasu.
Czy wina leży po stronie człowieka? Nie tak do końca. Okazuje się, że białka zwierzęce działają na ludzki organizm jak narkotyk, zwyczajnie uzależniają.
Taka ich natura, takimi je ona stworzyła.
Podobnie jak alkohol czy papierosy – strasznie ciężko jest „to” rzucić!
Jeśli trudno wam w to uwierzyć spróbujcie odstawić choć na kilka dni spożywanie wszelkich białek zwierzęcych (mięso, nabiał, jaja) i zapisujcie codziennie reakcje.
Ja to zrobiłam, to Wy też możecie. Ostrzegam, że łatwo nie będzie.
Zobaczycie jak niesamowita będzie reakcja organizmu: nerwowość, rozdrażnienie, ślinka na widok soczystej pieczeni albo dania z serem, przygnębienie, ssanie, ciągoty – czyli klasyczny zespół odstawienia (pomijam tzw. objawy Herxa z powodu oczyszczania się organizmu, to b. dobrze opisuje Dr Dąbrowska: bóle głowy, osłabienie, objawy grypopodobne itd., które mijają po paru dniach).
Każde odstawienie substancji pobudzających w mózgu ośrodek przyjemności takie właśnie daje objawy.
Aby sprawdzić czy jesteśmy od czegoś uzależnieni czy nie – wystarczy po prostu odstawić, aby się przekonać. Tak, to jest takie proste.
Potraktuj to jak dobrą zabawę. Polecam założenie „notesu odwykowego” i zapisywanie w nim wszelkich myśli, ciągot i innych reakcji.
Obserwacja reakcji organizmu sprawia wiele frajdy, tym bardziej gdy raczej nie poświęcało mu się do tej pory zbyt wiele uwagi, traktując go jak maszynę, która ma chodzić „bo ja tak chcę”.
Tymczasem to nie jest maszyna, to twór natury, podlegający w związku z tym jej niezmiennym prawom.
Podobnie uzależnia sacharoza, czekolada, pszenica, kawa, alkohol, tytoń, narkotyki, leki, potrawy smażone, seks, praca, gry komputerowe, internet, hazard i sporo innych rzeczy, więc eksperyment może dotyczyć czegokolwiek, zastanów się co to może być i… do dzieła!
Odpowiedź z organizmu przyjdzie bardzo szybko i będzie widoczna jak na dłoni.
Co ciekawe pośród uzależniaczy pokarmowych nie ma ani jednej rzeczy, która działa na organizm pozytywnie czyli alkalizująco. Wszystkie te uzależniacze zakwaszają organizm.
To mi daje dużo do myślenia, mam wrażenie, że Stwórca chciał nam przez to coś przekazać.
Czy może być dla naszej ludzkiej natury dobre w nadmiarze cokolwiek, co ma właściwości uzależniające i wciąga nas w nałóg, otumaniając nasze mózgi tak, że tracimy nad tym co robimy kontrolę?
Nie daj Boże jak będąc „na odwyku” poczujecie zapach wędzonej kiełbasy lub co gorsza zapachy z grilla od sąsiada.
Tak jak palacz gdy „rzuca” to jak tylko poczuje smród papierosa to mu się od razu marzy by jednak zapalić.
Palacz czuje wtedy z tego smrodu przyjemność! Nawet wąchając ten smród.
Zdrowe ciało (niepalącego człowieka) czuje tylko smród, z niczym mu się nie kojarzący – tak po prostu, ohydny smród dymiącego papierosa.
Potrzeba jak szacują naukowcy ok. 3 tygodni aby synapsy w mózgu przestały reagować na bodźce.
Teoretycznie po 3 tygodniach papieros będzie ohydnie śmierdział byłemu palaczowi, a smród grilla będzie tylko smrodem dla byłego mięsożercy.
Z nałogu powrócą do… zdrowia, czyli do naturalnego stanu jaki natura dla nas przewidziała. Sprawdzone na własnej skórze – działa. 🙂
Co mamy dzisiaj: dla większości osób żywiących się tradycyjnie czyli wierzących w mit „zbilansowanej diety” opartej na oficjalnej piramidzie żywieniowej obiad bez mięsa to nie obiad, w przeciętnej restauracji 9 na 10 dań będzie z mięsem lub nabiałem, w szkolnych stołówkach oprócz piątku mięso lub nabiał jest serwowane dzieciom codziennie, na portalach kulinarnych królują przepisy z mięsem lub nabiałem, nawet przepisy na sałatki zawierają obowiązkowo białka zwierzęce (pierś z kurczaka, jajka, tuńczyka lub ser).
Mięso- i nabiało-mania!
Ma się po prostu wrażenie, że ludzie jakby zatracili swój instynkt samozachowawczy – tak działa jedynie narkotyk!
Zwiększasz dawki, bo wciąż Ci jest mało.
Gdy któregoś dnia naszła mnie ta myśl postanowiłam to eksperymentalnie sprawdzić na własnym organizmie i wyniki mnie przeraziły: mięso i nabiał działają jak wszystkie inne uzależniacze. Herx i typowe objawy odstawienne!
Jakiś czas później miałam okazję wysłuchać wykładu Dr Neal’a Barnarda (założyciela działającego w USA Stowarzyszenia Lekarzy na Rzecz Odpowiedzialnej Medycyny), tam dowiedziałam się, że w istocie nie tylko tak polecane nam przez dietetyków w codziennej „zbilansowanej” diecie mięso, nabiał, pieczywo, ale też i nadużywane przez tak wielu ludzi słodkości (czekolada, ciastka) zawierają substancje opiatopodobne lub prowokują ich produkcję w ludzkim organizmie.
W mleku np. są kazomorfiny zawarte w białku mleka, kazeinie, służące po to, by cielę było spokojne, zawsze chciało następnej porcji pokarmu i nie uciekało za daleko od mamy.
Zresztą kazomorfiny o bardzo zbliżonej budowie chemicznej są również w mleku kobiecym.
Każde niemowlę ma taki błogi wyraz twarzyczki podczas karmienia, zauważyliście?
A gdy płacze i nie pomaga ani przytulanie, ani smoczek, ani herbatka, to jedyna broń jaka mamie pozostaje na takiego płaksę to przystawić go do piersi, momentalnie jest cisza i spokój.
A porady na bezsenność w kobiecych czasopismach?
Gdy nie możesz zasnąć to wypij szklankę ciepłego mleka, prawda? Teraz już wiesz dlaczego.
Gliadomorfiny należą z kolei do rodziny egzorfin uwalnianych po trawieniu białka pszenicy (gliadyny), przy czym stare odmiany pszenicy (np. samopsza, a nawet młodszy od niej orkisz) mają uzależniającego białka mniej (a składników odżywczych więcej) niż nowoczesne hybrydowe odmiany pszenicy wyhodowane dla smaku i puszystości pieczywa.
Te ostatnie mają więcej gliadyn, a składników odżywczych dużo mniej niż ich przodkowie.
Osobom przyzwyczajonym do chrupiących bułeczek, pszennego chleba, makaronów, ciastek i ciasteczek w istocie ciężko będzie „rzucić” pszeniczną narkomanię.
Jedzenie zalecanych przez dietetyków oraz piramidę żywieniową jako podstawę żywienia „zdrowych produktów pełnoziarnistych” – ciemnego chleba i pełnoziarnistych makaronów (zrobionych z pszenicy) nic tu nie pomoże, gliadyny są obecne również w mące z pełnego przemiału.
Jedzenie mąki białej od pełnoziarnistej różni się więc tym samym co palenie papierosów z filtrem od tych bez filtra.
Wiele uzależnionych osób (częściej kobiet) ma ponadto przy tym na pszenicę (zawarty w niej gluten, którego gliadyny są częścią) nietolerancję pokarmową (nie mylić z alergią) i nawet o tym nie wie.
Często pszenica jest problematyczna z uwagi na używanie podczas produkcji glifosatu w celu dosuszania zbiorów, co jest karygodną praktyką wielu rolników, o czym pisałam tutaj: [klik].
Mięso ssaków i nabiał zawierają z kolei obcą ludzkiemu organizmowi substancję – kwas sialowy (N-acetyloneuraminowy), a konkretnie molekułę zwaną Neu5Gc (N-Glycolylneuraminic acid).
Wykrywa się ją w… ludzkich komórkach zdegenerowanych nowotworowo, czyli aby się znaleźć w naszych zrakowaciałych tkankach musi być ona dostarczona wcześniej z zewnątrz.
Organizm ludzki nie produkuje tej molekuły, u ludzi jest obecna tylko postać Neu5Ac.
Problem polega na tym, że różnią się one między sobą niewiele.
Okazuje się, że obce czyli odzwierzęce molekuły Neu5Gc potrafią podstępnie wbudować się w tkanki człowieka namiętnie spożywającego białka zwierzęce, co doprowadza z biegiem czasu do przewlekłych stanów zapalnych w organizmie, a to z kolei do wielu schorzeń „cywilizacyjnych”.
Działanie uzależniające na nasz mózg mają natomiast neurostymulanty zawarte w mięsie (m.in. hipoksantyna, kwas guanylowy, kwas inozynowy), które wywołują efekty podobne do kofeiny lub teobrominy (Dr George D. Pamplona-Roger, „Food That Heals”).
Pozwól mi powtórzyć: co zasiejesz to zbierasz!
Od tej reguły Matka Natura wyjątków nie czyni żadnych.
Również biochemik Dr Colin Campbell prowadzący w Chinach i Tajlandii szeroko zakrojone wieloletnie badania nawyków żywieniowych (zwane China Study) na próbie 6500 osób z 65 różnych prowincji dostarczył nam do ręki dowody naukowe, że spożycie nadmiaru białek zwierzęcych tworzy zdegenerowane komórki w naszym organizmie – nowotwory („Nowoczesne zasady odżywiania. Przełomowe badanie wpływu żywienia na zdrowie” – książka dostępna również w jęz. polskim).
Zmniejszenie ilości białek zwierzęcych do zerowego poziomu powoduje zdrowienie komórek.
Aby nie dopuścić do nawrotu zmian degeneracyjnych należy ilość spożywanych białek zwierzęcych trzymać na poziomie minimalnym.
Nikt nie wziął poważnie jego doniesień.
Książka co prawda jest w sprzedaży, ale szału nie ma, nie została światowym bestsellerem, dietetycy nadal układając diety mają ją w d…użym poważaniu i dalej każą nam jeść według zbilansowanej diety opartej na oficjalnej piramidzie żywieniowej, czytaj: opartej w dużej mierze na pokarmach zawierających neurostymulanty – pełnej produktów zbożowych i białek zwierzęcych.
To dlatego tak ciężko nam sobie wyobrazić nasze menu bez nich.
Alkoholikowi też ciężko sobie wyobrazić życie bez codziennego klina, a palaczowi bez papieroska.
Strach przed tym „jak to będzie bez” jest tak paraliżujący, że wielu z nich nigdy nie podejmie samodzielnej próby odejścia od nałogu.
Będą sobie wmawiać, że to lubią i sprawia im to przyjemność bo fajnie się z tym czują.
No właśnie…
Do niemal identycznych wniosków Jak Dr Campbell doszedł jeszcze wcześniej Dr Max Gerson, który zajmował się badaniami przez 30 lat i bardzo dokładnie opisał 50 przypadków wyleczeń dietą w swojej książce.
On też został wyśmiany.
Co nie przeszkadza jego córce Charlotte Gerson kontynuować działalności ojca.
Oczywiście „w drugim obiegu”.
Oficjalnie coś takiego jak leczenie dietą przecież nie istnieje. Są tylko „zalecenia dietetyczne” dla osób chorych na to czy na tamto, które najczęściej są stekiem bzdur, opartym na oficjalnej piramidzie żywieniowej.
Mamy również dowody naukowe i to nawet – a jakże! – poparte Nagrodą Nobla przyznaną w 1931 roku dla niemieckiego biochemika prof. Otto H. Warburga, który powiedział wprost: cukier karmi komórki nowotworowe, bo one są komórkami anaerobowymi – żywią się nie tlenem jak te zdrowe lecz cukrem – glukozą (profesor przestrzegał przed spożywaniem sacharozy, z której uwalnia się łatwo przyswajalna i natychmiast spalana glukoza).
Cukier podobnie jak białka zwierzęce, pszenica, czy czekolada jest bardzo uzależniający, pobudzając ośrodek przyjemności w mózgu.
Neurotoksyna jest nadal w sprzedaży bez ograniczeń wiekowych, mogą ją zakupić nawet małe dzieci.
Nie znam przy tym nikogo uzależnionego od jabłek lub marchewki, nikogo śliniącego się na widok pomidora czy szpinaku. I wy pewnie też nie.
Bo prawdziwe jedzenie odżywia ciało, ale NIE uzależnia.
Ja mam codziennie mnóstwo przyjemności z pysznego jedzenia, ale nie narkotyzuję się nim.
Jego zadaniem jest odżywiać mój organizm, a nie powodować, iż stracę kontrolę nad tym, co robię czyli co wsadzam do gęby 😉 – przepraszam za dosadność.
To co uzależnia traktuję dokładnie tak jak na to zasługuje czyli jak używkę – spożywam niektóre z tych pokarmów okazjonalnie (i w ilościach minimalnych), odkąd przeprogramowałam swój organizm nie smakują mi nawet już tak bardzo jak kiedyś.
Bardziej doceniam bowiem teraz smak Prawdziwego Pożywienia.
Hunzowie dożywający w zdrowiu i jasności umysłu późnej starości (często ponad stu lat) żywią się praktycznie w 80-90% dietą roślinną (alkalizującą organizm), jadają nabiału bardzo niewiele (głównie kozi i bardzo świeży, a nie krowi i przetworzony przemysłowo), a mięso od naprawdę wielkiego święta.
Nie są przy tym zmanierowani, nie biorą tabletek z wit. B12, nie ma u nich emerytur od 65 lat ani NFZ-u, a żyją.
I to tak, że większość „cywilizowanych”, opychających się codziennie białkami zwierzęcymi osób mogłaby tylko pozazdrościć im tężyzny, zdrowia i sprawności seksualnej – mężczyzna płodzący dzieci po 80-tce lub kobieta rodząca około 50-tki to u nich nic dziwnego.
W krajach „cywilizowanych” zjada się obecnie kilka razy więcej mięsa, nabiału i cukru niż jeszcze 100 lat temu.
Jeszcze 100 lat temu szanse że zachoruje się na nowotwór były niewielkie, przez raptem 100 lat wzrosły kilkukrotnie.
Co sprawia, że nasze ciała nagle na potęgę gniją nam od środka?
Wmawia się nam od maleńkości, że powinniśmy się trzymać piramidy żywieniowej i żywić „dietą zbilansowaną” (ciekawe kto ją tak dla nas „zbilansował” w naszym imieniu?), bo rzekomo białka zwierzęce w takiej ilości są nam niezbędne „dla zdrowia” , co NIE jest prawdą, prawdą jest natomiast, że białko zwierzęce jest w nadmiarze dla naszego organizmu szkodliwe i rakotwórcze, a dowiodło to tylu naukowców (m.in. Dr Gerson, Dr Campbell, Dr Budwig, Dr Esselstyn i wielu innych), lecz prace wielu z nich zostały skazane na funkcjonowanie „w drugim obiegu” lub cichaczem zamiecione pod dywan.
A „leku na raka” nadal (za ciężkie miliony NASZYCH pieniędzy, oczywiście) „się szuka”.
Szkoda tylko, że nie tam gdzie trzeba.
Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Sylwia napisał(a):
Witam ! Jakże się ucieszyłam, że w końcu znalazłam taki blog w którym podane są prawdziwe informacje na temat zdrowia. Od jakiegoś czasu chciałabym zmienić swoje nawyki żywieniowe, ale jak dotąd idzie mi to dość opornie. A te aktykuły jeszcze bardziej mnie zmobilizowały, ale mimo wszystko ciężko jest się tak z miejsca przestawić, chociaż juz pierwsze kroki poczyniłam. Chciałabym się jeszcze dowiedzieć, czy istnieje jakiś poradnik, który by tak rzetelnie opisywał krok po kroku wszystko, jak to jest podane w tym artykule? Chciałabym konkretnie wiedzieć, co jeszcze powinno się jeść i żeby podane były na początek jakieś przepisy zdrowych potraw na cały dzień. Proszę o odpowiedź. Serdecznie pozdrawiam 🙂 Sylwia Kolanek 🙂
Adela napisał(a):
puszka.pl – to chyba najpopularniejsza strona dla wegetarian i wegan. Znajduje się tu kilka tysięcy przepisów na pyszne potrawy! Korzystają z niej nie tylko wegetarianie. Ich strona znajduje się również na fb.
Marlenko, pozwoliłam sobie tu podać ich adres, w odpowiedzi na post Sylwii. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Administratorom puszki podałam z kolei linka do Twojego bloga.
Marlena napisał(a):
Dziękuję Adelo! Chociaż nie wszystkie przepisy tam zamieszczone są takie bardzo zdrowe (np. smażone, zawierające produkty z puszek, cukier, soję, mąkę, margarynę, oleje rafinowane itd.). Nie wystarczy odrzucić mięso czy nabiał. Można być wege i zakwasić swoje tkanki (czyli dorobić się choróbska) nawet bez mięsa i nabiału – dokładnie tak jak ci, którzy jadą na tradycyjnym menu. Ale jest to dobry portal, bo jest od czego zacząć.
Marlena napisał(a):
Witaj Sylwio! Małymi kroczkami dojdziesz do celu równie skutecznie. Nawet jeśli zdarzy się zrobić 3 kroki do przodu i 1 w tył 🙂 Każda nawet malutka rzecz zrobiona dla dobra organizmu to krok do przodu. Staraj się zacząć od 1 posiłku, który wymienisz na zawierający same dary natury i nieprzetwarzane naturalne składniki (np. sałatka). Zamiast kawy zaczynaj dzień od szklanki wody z sokiem z połówki cytryny. Zamiast przetworzonych przekąsek nabiałowych (jakieś serki homogenizowane czy „owocowe” jogurciki) jedz dary natury: owoce, pestki (słonecznik, dynia), mieszanki orzechów i suszonych owoców. Pamiętaj, że zamiast jeść zdrowe rzeczy możesz je również…pić! Koktajle (robimy w blenderze) i wyciskane soki (robimy w wyciskarce lub ostatecznie sokowirówce) to bomby witaminowe – są koncentratem witamin, enzymów i minerałów w niezmienionej formie tak jak je natura stworzyła. Obserwuj organizm i rób notatki, to bardzo pomaga nie zagubić drogi do celu. Wymieniaj po kolei rzeczy w domu na posiadające wysokie wartości odżywcze (jedzenie) i pozbawione chemikaliów (kosmetyki i środki czystości). Nie od razu Kraków zbudowano, więc nie ma co się stresować. Stres zakwasza 🙂 Pamiętaj, że im bardziej alkalizujemy organizm tym mniej nam się chce tych niezdrowych rzeczy. Poprawia się jasność umysłu i nastrój, z biegiem czasu jest nam coraz łatwiej, nie chce się już wracać do starych nawyków, bo za dobrze się czujemy. Więc głowa do góry! 🙂
Lila napisał(a):
Dziękuję za wspaniały tekst. Bardzo lubię takie artykuły, z tym, że kiedyś dostarczały mi one inspiracji do wprowadzania zmian w moim żywieniu, a teraz są po prostu potwierdzeniem, że weszłam na właściwą drogę oraz są źródłem poszerzania wiedzy, a ten powyższy artykuł zaliczam do wyjątkowo ciekawych. Jest tak naszpikowany pożytecznymi informacjami, że czytałam aż dwa razy aby więcej zostało w pamięci.Przez wiele lat byłam wegetarianką, a od kilku miesięcy razem z córką przeszłyśmy na weganizm i stworzyłyśmy blog kulinarny, na którym dzielimy się naszymi domowymi przepisami z coraz większą rzeszą czytelników.
Sylwia napisał(a):
Marlenko, bardzo Ci dziękuję za odpowiedź i cenne informacje oraz za wsparcie 🙂 To wiele dla mnie znaczy, że jest ktoś taki jak Ty i dodaje mi otuchy i mobilizuje do dalszego działania 🙂 Dziękuję Ci serdecznie :)) Wiesz, miejsce w którym mieszkam jest dość ekologiczne, ale niestety nie ma tutaj możliwości nabycia ekologicznych warzyw i owoców. Z tego względu zdana jestem na zakup w pobliskim miasteczku warzyw i owoców niewiadomego pochodzenia. W swoim ogrodzie mam kilka wiekowych drzew owocowych, więc tylko te mogę spożywać jako w miarę zdrowe. Jeżeli chodzi o używki, to kawy nie pijam i jogurtów owocowych też nie jadam. Natomiast pijam zieloną i owocową herbatę. Sporadycznie używam jogurtu greckiego do surówek. Na razie posiadam tylko blender. Uwielbiam koktajle owocowe i robię je od czasu do czasu jednak teraz już wiem, że muszę odstawić słodkie i mleczne dodatki do nich. Bardzo lubię pestki dyni i słonecznika, ale też jem je rzadko. Natomiast ostatnio przerzuciłam się na świeże daktyle, które znalazłam w necie i zamawiam je sobie, i jeszcze kupuję suszone figi, za którymi przepadam. Potrafię się zmobilizować i odstawić niepotrzebne rzeczy, gorzej będzie z resztą rodzinki, ale postaram się też ich przekonać do zdrowego odżywiania. Najwięcej trudności sprawia mi zrobienie listy właściwych produktów i ułożenie całodniowego jadłospisu. Przeważnie robię zakupy na cały tydzień. Od jakiegoś niedługiego czasu zrezygnowałam z części produktów pochodzenia zwierzęcego i waga momentalnie mi spadła, aż o 5 kg. Ze stresem, to raczej będzie ciężko, bo czasem nie mamy na to wpływu i nieraz zdarzają się różne stresowe sytuacje. Nie wiem jak to będzie z robieniem notatek, ale postaram się jakoś zmobilizować. Chciałabym jak najszybciej zostawić za sobą stare nawyki i przywrócić naturalny zdrowy rytm. Pozdrawiam cieplutko 🙂
Sylwia napisał(a):
Adelo, dziękuję za podanie tej stronki, ale już jest mi ona znana 🙂 Zaglądam tam często. Mają wiele fajnych przepisów. Pozdrawiam 🙂
Smacznie Zdrowo Kolorowo napisał(a):
Ja jestem na początku drogi, jeśli chodzi o zmiany w nawykach żywieniowych. Ale to co robię, co czytam, coraz bardziej upewnia mnie w moich osobistych obserwacjach. Ja jestem bardzo silnie uzależniona od pszenicy i cukru. No i czekolady. Walczę z tym, z róznymi skutkami, no ale wiadomo, że na wszystko potrzebny jest czas. Ilość spożywanego mięsa bardzo zredukowałam, zdarzy się od czasu do czasu jakaś kiełbasa z grilla, ale są to sporadyczne przypadki. Od lutego jestem właśnie „na oduczaniu” się jedzenia mięsa. Jedynie ryby dopuszczam, ale pewnie z biegiem czasu i z nich zrezygnuję. A jeśli chodzi o jajka, to je uwielbiam i jem ile mogę. Ale przynajmniej wiem, że one mają jakieś dobre właściwości – tym bardziej, że są to jajka od moich kurek. A ich „kwaśność” zbiję innymi zasadowymi produktami. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Świetnie, tak trzymać, Kamilo! Jajka są OK od czasu do czasu, ale przesadzać też nie warto. Cukier silnie zakwasza, chwilowo jako remedium pij w ciągu dnia po szklance lemoniady – wody z wciśniętym sokiem z połówki cytryny, która dobrze alkalizuje. Na maila napiszę Tobie więcej. Tam gdzie możesz zastąp sacharozę ksylitolem (cukier brzozowy), miodem lub dobrej jakości stewią.
fila napisał(a):
Co masz na myśli pisząc o stewii dobrej jakości? Chodzi Ci o ekologiczną?
Poza tym, super rozsądny artykuł! 🙂
Marlena napisał(a):
Stewia dobrej jakości to taka, która zostawia jak najmniej charakterystycznego posmaku ani nie ma chemicznych świństw dodanych do składu (jeśli jest przerobiona na gotowy słodzik) oraz pochodzi z czystej uprawy.
Dominika napisał(a):
Sama miałam ogromny problem z cukrem i słodyczami. Odkąd trafiłam na tą stronę zaczęłam pić sok z kiszonej kapusty i suplementuję witaminę C. I po paru tygodniach, po prostu przestałam jeść słodycze. Odechciało mi się. Także polecam codziennie kiszonki i wit C i odstawianie po kolei kolejnych produktów. Oprócz cukru i słodyczy odstawiłam też nabiał.
Pozdrawiam
Dominika
ezerkenegdo napisał(a):
Witam! Czytając ten artykuł wlosy mi się na grzbiecie jeżyły: „jak to bez mleka?! uwielbiam mleko!” „jak to bez cukru?” ” jak to bez mięsa???”. No i tak doszłam do wniosku że jestem na maksa uzależniona. Chciałabym coś z tym zrobić – moja rodzina też uzależniona. Ponieważ to ja jestem odpowiedzialna za kuchnię w domu wiele ode mnie zależy. Trochę się boje odstawić te produkty bo karmię teraz piersią i mam jeszcze starsze nieco dziecko (2,5 roku) i potrzebuje mieć siłę. Echhh… Mi też by się przydała taka książka z konkretnymi przepisami – co czym zastąpić aby nie mieć niedoborów. Pozdrawiam!
jc napisał(a):
Do Pani tekstu, w słusznej sprawie, istotnej, ważnej dla zdrowia, wkradł się jednak błąd, cytuję: „cukier karmi komórki nowotworowe, bo one są komórkami anaerobowymi – żywią się nie tlenem jak te zdrowe lecz cukrem – glukozą (profesor przestrzegał przed spożywaniem sacharozy, z której uwalnia się łatwo przyswajalna i natychmiast spalana glukoza).” Cukrem „odżywiają się” WSZYSTKIE komórki łącząc węgiel, zawarty w cukrze z tlenem („spalając kalorie”) i tak pozyskując energię. 🙂
Marlena napisał(a):
Cytuję za Wikipedią: „Profesor Otto Warburg już na początku XX. wieku twierdził, że osłabiony układ immunologiczny i zaburzona przemiana materii prowadzą do powstawania komórek nowotworowych w organizmie człowieka. Udowodnił, że rozwój raka jest procesem anaerobowym. Twierdził, że: komórki nowotworowe odżywiają się glukozą, a nie tlenem, jak komórki zdrowe. Spożycie cukru przeto podnosi poziom glukozy i dostarcza paliwa selektywnie zużywanego przez komórki nowotworowe.” Myślę, że zamieszanie może powstać z powodu rozmaitego pojmowania słowa „cukier”: cukier w sensie sacharoza (biały lub brązowy cukier spożywczy a także syrop fruktozowo-glukozowy jeszcze bardziej szkodliwy), czy też cukier jako przynależność do cukrów w sensie substancji chemicznej. Wszystko co jemy jest zamieniane na cukier (glukozę).
Magdika napisał(a):
Może wkradł się błąd w wikipedii, wszystkie komórki żywią się glukozą, lecz można to robić na dwa sposoby tlenowy i beztlenowy. Beztlenowy zachodzi np. wtedy gdy robią się nam zakwasy, świadczy to o tym, że mięśnie zmuszone były do beztlenowego konsumowania glukozy. Natomiast komórki rakowe nawet jak mają dostęp do tlenu, to go nie używają.
Gocha napisał(a):
Dieta Kwaśniewskiego nie jest wysokobiałkowa! Przy wzroście 175 cm jem 45 gram białka dziennie, jeśli uważasz, że to dużo to masz dziwne miary wielkości.
A co do cukru i nowotworów. Cukrem żywią się wszystkie komórki, chyba że …nauczymy je żywić się tłuszczem. A wiecie czego nowotwory nie potrafią? Nie potrafią przestawić się na jedzenie tłuszczu 🙂 Cukier, czy to z cukierniczki, owoców czy warzyw to dla organizmu ten sam cukier. Z warzyw nieco wolniej, ale i tak trafia do naszego krwiobiegu w formie GLUKOZY. Każdy zjedzony węglowodan jest przerobiony na GLUKOZĘ i każdym możesz karmić raka.
Marlena napisał(a):
Gocha przykro mi lecz noblista (Otto H. Warburg) jest dla mnie większym autorytetem niż lekarz Kwaśniewski z sanatorium w Ciechocinku. Komórek nie można niczego „nauczyć”. Odżywiają się tłuszczami i mięsem zwierząt w „trybie awaryjnym”. Mięso i nabiał ssaków zawiera molekułę Neu5Gc obcą ludzkim istotom. Najskuteczniejsze protokoły leczące nowotwory siłami natury (Gerson, Kelley) skreślają białka zwierzęce nie bez powodu. I nie leczą raka tłuszczami zwierzęcymi bynajmniej. Jak mało lekarz Kwaśniewski wie o biochemii organizmu może też świadczyć fakt, że cukru nie poleca, ale już chemiczny słodzik tak, bo przecież to nie węglowodan, więc widocznie według niego szkody nie czyni 😉
Nie znam odżywiającej się latami według zaleceń Kwaśniewskiego 70-letniej kobiety wyglądającej na 40 jak te tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/category/galeria-witalnych/ za to znam wiele osób nawet z najbliższej rodziny, które odeszły od diety Kwaśniewskiego z uwagi na fatalne samopoczucie, spowodowane utratą homeostazy i zakwaszeniem organizmu. A już tak poza wszystkim – życie polega na tym, by pięknie i długo żyć, a nie na ciągłym liczeniu proporcji. Jak napisała jedna z naszych użytkowniczek (ex-optymalna) „przecież natura nie wymyśliłaby człowieka tak, aby cały dzień spędzał na liczeniu kaloriI, tłuszczy, kationów i Bóg wie czego jeszcze. Życie powinno być proste!”. 🙂
aleksandra napisał(a):
Czytając ten artykuł mam jeden wielki mętlik w głowie. Ostatnio przeczytałam książkę „Dieta bez pszenicy” Williama Davisa (amerykańskiego kardiologa), w której autor uważa za jedno wielkie zło dla naszego zdrowia pszenicę, która jest zmodyfikowana genetycznie. Większość chorób powoduje jedzenie pszennych produktów. Natomiast zupełnie inaczej, niż w powyższym artykule wypowiada się nt. tłuszczu nasyconego, twierdząc, że nie ma naukowych dowodów na szkodliwość produktów zwierzęcych. Polecam te pozycję. jest bardzo ciekawa. A tak na marginesie – jak zrobię dla mojego męża śniadanie składające się z jajecznicy na boczku (bez pieczywa), to nasyci go przynajmniej na połowę dnia. Natomiast kanapeczki z serem powodują, że jeszcze długo przed obiadem szuka kolejnego jedzenia.
Marlena napisał(a):
Witaj, Aleksandro, zgadza się – książka Davisa jest bardzo ciekawa. Natomiast aby wyrobić sobie pełny obraz należy przeczytać jeszcze dzieła innych naukowców. Polecam Ci Campbella i Gersona (na rynku obecna jest książka Charlotte Gerson, córki naukowca). Najwyraźniej p. Davis ich nie zdążył przeczytać lub… sam jest uzależniony od pokarmów zwierzęcych i chowa głowę w piasek 😉 Przez wiele lat wmawiano społeczeństwu, że papierosy nie są szkodliwe (a nawet najmowano do ich reklam lekarzy w białych kitlach). Nie było bowiem „naukowych dowodów” na nieszkodliwość palenia, co nie przeszkadzało temu, że w międzyczasie umierali od tego ludzie. Dobrze by było, by mąż przynajmniej równoważył pokarmami alkalizującymi silnie przetworzone i zakwaszające ustrój posiłki (jajecznicę na boczku, kanapki z serem).
Gruba Pała napisał(a):
Artykuł całkiem niezły ale trochę taki pod publikę przez pokazanie skrajności a przecież jeszcze jest środek. Generalizowanie też nie jest za super. Spłaszczanie niektórych rzeczy też nie za dobre. Istot które się narodziły nie jadam ostatnio i to nie dlatego że są niezdrowe:) Kiedyś ludzie rąbali mięcho i chyba dobrze im było i zdrowo. Bardziej chodzi o jakość tego co się w siebie wrzuca teraz gdy jest masówka nie wiem jak wygląda jakość takiego pokarmu zwierzęcego. Tak czy inaczej to chyba od zaczęcia jedzenia schabowych człowiekowi mózg się zaczął bardziej rozwijać wiec gdyby nie mięso (coś co niby uzależnia) nie było by tego artykułu, i internetu i w ogóle w czarnej jaskini byśmy pewnie jeszcze siedzieli:p Nie wszystko co uzależnia jest złe:]
Marlena napisał(a):
Pozwolę się nie zgodzić: nie jestem w stanie w przyrodzie znaleźć choćby jednej uzależniającej ludzi rzeczy, która jest jednocześnie pozbawiona przy tym jakiejkolwiek szkodliwości na organizm ludzki. Natomiast legenda miejska o tym, że ludzie „rozwinęli mózgi pod wpływem mięsa” (chętnie głoszona zwłaszcza przez zwolenników diety paleo, choć nie tylko) jest zwyczajnie niezgodna z odkryciami archeologicznymi. Jak się okazuje nasi przodkowie NIE jedli mięsa w zamierzchłych czasach, żywili się bowiem pokarmem roślinnym. Polecam obejrzeć wykład specjalizującego się w temacie naukowca, p. Christiny Warinner, wygłoszony podczas konferencji TED:
https://www.youtube.com/watch?v=BMOjVYgYaG8
Piotrek V Jaworski napisał(a):
prościej: natura wyposażała nas w mechanizmy kierujące odżywaniem w czas gdy tak jak inne zwierzęta cierpieliśmy na nieustanny deficyt kalorii (i substancji odżywczych). Instynktownie – jeśli są w swojej naturalnej formie – odróżniamy pokarmy bardziej i mniej kaloryczne i te pierwsze budzą nasze większe pożądanie. Dodatkowo, jak wszystkie naczelne jesteśmy zwierzętami żerującymi cały czas i przy każdej okazji tyle, że szympansy czy orangutany żyją w środowisku ubogim w kalorie w naszym sklep spożywczy jest za każdym rogiem.
QB napisał(a):
Nie demonizujmy białka. Owszem, Hunzowie nie jedzą mięsa… Innuci tylko mięso – obie grupy żyją bez chorób średnio ponad 70 lat. Głowa zaczyna boleć, bo owe informacje to fakty nie podlegające dyskusji. Warto zachować zdrowy osąd i otwarte oczy w poszukiwaniu złotego środka.
pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Niestety nie masz racji. Innuici starzeją się szybciej i nie dożywają do setki, podczas gdy 70-letni Hunzowie zostają ojcami i są w pełni sprawni fizycznie i umysłowo. Innuici niestety chorują bardziej niż inni (choroby serca, cukrzyca, grużlica), tu informacja z kanadyjskiego Health Canada: https://www.hc-sc.gc.ca/fniah-spnia/diseases-maladies/index-eng.php jak również poprzez wysokobiałkową, wysokowapniową, mięsną i zakwaszającą dietę cierpią stadnie na osteroporozę: https://www.encognitive.com/node/4803 a ich dzieci idąc pierwszy raz do szkoły mają w 85 procentach już rozwiniętą próchnicę: https://www.cbc.ca/news/canada/north/story/2011/05/20/inuit-oral-health-report.html
Andrzej napisał(a):
Ale chyba CZŁOWIECZEŃSTWO powinno zobowiązywać do niezjadania innych (najlepiej także ich wydalin).
Dusia napisał(a):
Hej. Ja juz tydzien jestem na takim odwyku… Mieso jadam raz tygodniowo.. Glownie jadam warzywa i owoce. Z poczatku bylo ciezko… Oczy same lataly za slodyczami, miesem i innymi produktami. Bylam strasznie nerwowa i potrafilam wieszaki w szafie lamac z nerwow… W koncu zrozumialam ze tamte jedzenie bylo nie dobre gdy zauwazylam pierwsze zmiany. Nie ma problemow z ukladem pokarmowym (wczesniej wieleee razy zgaga i straszne zaparcia), nie jestem ciagle zmeczona. Raczej mam jasny umysl, potrafie sie skoncentrowac. I ta rzeskosc 😛 Teraz tylko wyeliminowac cukier do herbatki. Choc z tym bedzie gorzej ale powoli dam rade 🙂 Super tu wszystko opisane
Marlena napisał(a):
Dusia, zamień cukier na ksylitol (cukier brzozowy). Jest tak samo słodki, dozowanie takie samo. Nie można z nim przesadzić jedząc łyżkami dziennie bo wiąże on wodę w jelitach i wizyta w toalecie gotowa. W zasadzie z chemicznego punktu widzenia nie jest to cukier lecz poliol. Nie uzależnia i nie zakwasza. Nie powoduje próchnicy, nie sprzyja kandydozie. Ma działanie antybakteryjne.
Paulina napisał(a):
Ja słodzę syropem z agawy żeby nie używać cukru, mam nadzieję że on jest ok? Tzn. zdrowy?
Marlena napisał(a):
Syrop z agawy nie bardzo jest zdrowy. Tutaj filmik od Dra Michaela Gregera, który to badał: https://nutritionfacts.org/video/the-healthiest-sweetener/
Paulina napisał(a):
A dlaczego nie jest zdrowy? Kurcze myślałam że w końcu znalazłam dobre zastępstwo dla cukru 🙁
Paulina napisał(a):
W filmiku niestety nie podają żadnych konkretnych informacji.
Marlena napisał(a):
Paulino, w artykule pod którym zamieściłaś swój komentarz nie ma żadnego filmiku.
Marlena napisał(a):
Paulino uściślij co nie jest zdrowy?
Paulina napisał(a):
Chodziło mi o syrop z agawy 🙂 Mimo wszystko chyba nie jest tak szkodliwy jak cukier?
Marlena napisał(a):
Na filmiku Dr Greger wyjaśnia, że podobnie jak cukier nie ma on żadnych wartości odżywczych, jedynie puste kalorie. Jest to niemal czysta fruktoza i momentalnie zamienia się w naszym organizmie w nadwagę, sprzyja nadciśnieniu, cukrzycy i chorobom serca. Gdy jemy naturalne owoce fruktoza występuje w towarzystwie błonnika i nie jest tak szkodliwa, natomiast tutaj jest to czysta fruktoza, niewiele gorsza w działaniu od białego cukru.
Paulina napisał(a):
To był komentarz do Twojej odpowiedzi, myślałam że wyświetlił się pod nią (u mnie się tak wyświetla): „Syrop z agawy nie bardzo jest zdrowy. Tutaj filmik od Dra Michaela Gregera, który to badał: https://nutritionfacts.org/video/the-healthiest-sweetener/„
Slesz napisał(a):
Jak dla mnie zbyt dużo wege-propagandy. Są obszary na których przez tysiące lat rozwijały się ludy głównie pasterskie, a co za tym idzie – mięsożerne. Jak czytam artykuły tu, to wynika że rak, choroby to głównie mięso. Skoro tak, to czemu ludy pasterskie nie wyginęły przed wiekami?
tylko nie pisać w komentarzach ale sensowny artykuł, czymś poparty. Ostatnio modne są diety dopasowane do grupy krwi. Byłem do tego sceptyczny, ale różne źródła, związane nie tylko z jedzeniem skłaniają mnie ku teorii związku zdrowia z odpowiednim połączeniem pożywienia z grupą krwi, a nie z ograniczeniem mięsa lub jego wykluczeniem.
Marlena napisał(a):
Slesz, ja nie uprawiam propagandy, ponieważ nie wyssałam sobie pewnych danych z palca, lecz przedstawiam długoletnie badania naukowe. Chyba czujesz różnicę? Różne diety są „modne” ale tylko do jednego sposobu odżywiania zostaliśmy jak widać zaprojektowani przez naturę i to zapewniam Cię, bez względu na grupę krwi. Poczytaj sobie Dra Campbella. Pasterskie ludy nie były wcale mięsożerne, na pewno bowiem nie jadły białek zwierzęcych jak ludzie dzisiaj po trzy razy dziennie na śniadanie, obiad i kolację i na pewno nie od zwierząt tuczonych sztucznymi paszami w pomieszczeniach bez okien, byle szybciej i byle taniej, faszerując je antybiotykami by w tym syfie nie pozdychały. Czujesz różnicę? Rak i choroby to nie tylko mięso, także cukier, mąka, ciastka, napoje gazowane i zupki w proszku. Całe bogactwo przetworzonego napakowanego chemią badziewia jakiego sklepy dzisiaj są pełne. Mięsa nie wyłączając. Zamiast zastanawiać się nad pasterskimi ludami spróbuj odstawić mięso na parę dni i zanotuj co czuje Twój organizm, a będziesz zdziwiony. Ludy pasterskie jadły zwierzaka jak już nie mógł w polu pracować albo był stary, a nie dla podniebienia. Codziennie na pewno nie zabijali zwierzęcia bo trochę czasu mija zanim takie coś się rozmnoży i podrośnie, prawda? To nie jest ziemia, że rodzi 7-8 miesięcy w roku przez cały czas coś nowego dla nas. W ogóle nasi przodkowie jedli zwierzęta mało albo wcale, zobacz co mówi archeolog badająca zwyczaje żywieniowe naszych przodków: https://www.youtube.com/watch?v=BMOjVYgYaG8
Iwona napisał(a):
Cudownie, że „wpadłam przypadkiem” na Twoją stronkę 🙂 W pełni popieram tą dietę ( dieta jako sposób odżywiania), sama byłam na takiej diecie jakieś 7 -8 lat temu. Sama ją sobie skomponowałam, jako dieta odchudzająca. Świetnie zadziałała na odchudzenie.Ale nie tylko. Miałam tyle energii,że sama byłam w szoku 🙂 Pierwszy tydzień był koszmarny- ale potem już coraz lepiej. Na zapachy dochodzące z piekarni -przestałam w ogóle reagować, słodycze- to samo.To było dla mnie super doświadczenie- bo do tej pory byłam jak pies na kiełbasę, tak ja- na pieczywo,a przede wszystkim- czekolada była moją pasją.. Jakoś dziwnie, sama z siebie- przez przypadek- odstawiłam nabiał-dopiero po jakimś czasie zauważyłam,że go nie jem 🙂
chociaż wcześniej uwielbiałam jogurty i mleko w ogóle. Moją dietę oparłam na Diecie South Bitch oraz naukach ajurwedy i własnych obserwacjach. Dużo ryb, ale jajka jadłam i czasem kawałek gotowanego mięsa. Zniknęły wtedy wszelkie wcześniejsze dolegliwości…
Podpisuję się więc obydwiema rękami pod Twoim świetnym artykułem- bo wiem,że to wszystko prawda- sprawdzone na sobie 🙂
Marta napisał(a):
czyli mleko mamy, jako zawierające uzależniającą substancję, też jest niezdrowe?
Marlena napisał(a):
Mleko mamy (swojego gatunku rzecz jasna) jest zdrowe, a substancje uzależniające ma ono w określonym przez Matkę Naturę celu, o czym pisałam w artykule. Krowa nie jest jednak naszą mamą. Żadne też cielę nie pije już mleka gdy dorośnie, ponieważ przestaje produkować enzym (reninę) zdolny zmetabolizować zawartą w mleku kazeinę. Ludzkie dzieci też gdy podrosną przestają ssać pierś swojej matki. Mleko jest zawsze strukturalnie dopasowane do gatunku u którego się pojawia. Ze wszystkich ssaków ludzkie mleko ma najmniej białka i najniższy stosunek kazeiny do serwatki, ponadto ludzka kazeina ma inny skład aminokwasów niż krowia.
roman napisał(a):
Czy twarogi i kefiry które się samemu przygotowuje ze świeżego mleka, też dobrze jest wyeliminować z menu?
Marlena napisał(a):
Jeśli są ze świeżego niepasteryzowanego mleka zrobione w domu to na pewno mają jakość nieporównywalną z wyrobami przemysłowymi. A czy wyeliminować całkowicie i na amen – niekoniecznie. W moim menu okazjonalnie znajdzie się samodzielnie zrobiony nabiał, jednak są to ilości symboliczne. Wyeliminowałam już u siebie potrzebę jego spożywania 🙂 Podstawą są u mnie warzywa i owoce, w bardzo dużej mierze nieprzetworzone termicznie.
roman napisał(a):
Jaki ma Pani sposób na zrobienie z sody pasty do zębów i dezodorantu? Ja po prostu rozpuszczam sodę w letniej przegotowanej wodzie i tak ją raz na jakiś czas stosuje.
Marlena napisał(a):
Należy olej kokosowy zmieszać pół na pół z sodą, dodać olejku miętowego. Dezodorant polecam magnezowy: https://akademiawitalnosci.pl/jak-tanio-i-skutecznie-uzupelnic-w-organizmie-magnez-robiac-z-niego-dezodorant-za-2-zl/
roman napisał(a):
Dziękuję, dopiero wczoraj trafiłem na Pani stronę i jeszcze się z całą nie zapoznałem. Na Pani blogu jest b. dużo ciekawych informacji. Od ok. dwóch lat interesuję się zdrowym odżywianiem, ale człowiek uczy się całe życie:)
Madix napisał(a):
Właśnie, a ja czytałam o tym, że właśnie soda jest dla zębów niezdrowa – ściera szkliwo… to wg Pani jak z tym jest? I czym pielęgnują zęby ludzie opisani w Galerii Witalnych, że mają takie piękne i białe? Z tego co ja wiem, żółte zęby mają mocniejszą kość niż te białe, więc nie jest możliwe w naturalny sposób uzyskanie efektu śnieżnej bieli, lecz uzyskuje się to przez osłabianie struktury szkliwa (mam na myśli wybielanie u dentysty). Jakie ma Pani zdanie na ten temat?
Mile widziane źródła, ale z tego co widzę to i tak pewnie Pani poda 🙂
Marlena napisał(a):
Soda ma słabe właściwości ścierne, jest dodawana do każdej praktycznie pasty do zębów znajdującej się w drogerii. Samą sodą nie radzę czyścić bo może być zbyt agresywna, jedynie zmieszaną z olejem kokosowym. Niestety nie mam informacji czym myją zęby ludzie z Galerii Witalnych, na pewno nie używają chemicznych past bo te nie wpisują się w ich styl życia. To media nam tak sprały mózgi, że zdrowe zęby=białe zęby, dlatego wyścig o kolejny stopień bieli przybrał już w dzisiejszym świecie rozmiary wręcz groteskowe. Zdrowe zęby są po prostu zdrowe i nie mają ABSOLUTNIE nic wspólnego z mniejszym czy większym stopniem bieli. Muszą być przede wszystkim czyste i dobrze odżywione od środka, to jest taki sam żywy organ potrzebujący składników odżywczych jak każdy inny w naszym organizmie.
Bożena napisał(a):
Czy mogę jeść coś oprócz sałaty i ryby?
Jakaś paranoja. Mięso- źle, nabiał- źle, kawa- źle, herbata-źle, czekolada-źle, za dużo owoców też źle, pieczywo-chyba oszalałaś, kluski- jedz jedz a sama będziesz jak klusek.
Można oszaleć od tych porad genialnych dietetyków. Ja tam jem na co mam ochotę i w takiej ilości w jakiej danego dnia mój organizm potrzebuje. Mam ochotę na rybę, jem rybę. Mam ochotę na mięso, jem mięso przez cały tydzień, po czym w kolejnym tygodniu mam ochotę na coś innego. Wierzę, że moje ciało wie najlepiej co jest mu akurat potrzebne. Nikt normalny nie je kiełbachy z grilla codziennie. A mięso w obiedzie przy dniu pełnym wysiłku daje bardzo dużo energii. Gdyby chcieć słuchać wszystkich dietetyków pozostało by nam- szarym ludziom gryźć tynk ze ścian.
czytajaca napisał(a):
brawo-organizm intuicyjnie wyczuwa co mu potrzeba dlatego zadna dieta nie zapewni rownowagi!!inna sprawa to nawyki i chemia w jedzeniu,pamietajmy ze jestesmy ssakami przygladajmy sie zwierzetom one kieruja sie intuicja a nie sprzecznymi naukami,eskimosi jedza tylko mieso a jak wygladaja?jakie maja zeby sile i odpornosc na niska temperature…wnioski prosze wyciagnac samej bo wiekszosc tych slaw piszacych swoje wywody sa lobbowane przez koncerny farmaceutyczne-swiadcza nawet o tym przedzialy wynikow badan ktore co iles tam lat ulegaja zmianie-przyklad cholesterol,prosze poczytac jakie nam sie bzdury wmawia sie przez oplacanych profesorow(klamstwo cholesterolowe),prosze poszukac niezaleznych naukowcow ktorzy opisuja te zjawiska i ktorzy nigdy nie przebija sie ze swoimi badaniami poniewaz koncerny ktore ciagna kase z lekow nigdy na to nie pozwola
Marlena napisał(a):
Niestety nie masz racji. Przykład Eskimosów (jakże ulubiony przez wszystkie osoby uzależnione od jedzenia zwłok) jest trafiony jak kulą w płot. Innuici (popularnie zwani Eskimosami) starzeją się szybciej i nie dożywają do setki, podczas gdy np. jadający mięso jedynie od święta 70-letni Hunzowie zostają ojcami i są w pełni sprawni fizycznie i umysłowo. Innuici niestety chorują bardziej niż inni (choroby serca, cukrzyca, gruźlica), tu informacja z kanadyjskiego Health Canada: https://www.hc-sc.gc.ca/fniah-spnia/diseases-maladies/index-eng.php jak również poprzez wysokobiałkową, wysokowapniową, mięsną i zakwaszającą dietę cierpią stadnie na osteroporozę: https://www.encognitive.com/node/4803 a ich małe dzieci idąc pierwszy raz do szkoły mają w 85 procentach już w pełni rozwiniętą próchnicę: https://www.cbc.ca/news/canada/north/story/2011/05/20/inuit-oral-health-report.html
Takie właśnie mają zęby, siłę itd. jakbyś chciała wiedzieć. To mówią twarde rządowe statystyki.
Może zatem to raczej TY się zastanów kto Ci wmówił i w jakim celu, że masz się opychać wieprzowym smalcem bo tak jest ponoć zdrowo, bo Eskimosi itd.? Jakie KONCERNY zamówiły badania z których wynika, że dieta oparta na trupach zwierząt jest dobra dla człowieka, mięso daje siłę, cholesterol nie ma znaczenia i można się opychać tłustościami 3x dziennie przez 365 w dni roku?
Nie chodzi tutaj o to by kogoś namówić na niejedzenia mięsa – jest to sprawa sumienia każdego człowieka i jego wyboru. Natomiast jeśli już w ogóle po nie sięgamy, to RÓBMY TO ŚWIADOMIE i niech to będzie jadło odświętne. I zawsze domowego chowu, a nie naszpikowany antybiotykami i hormonami sklepowy syf. Ja już z tego uzależnienia wyszłam i jestem od niego wolna. Moje ciało już nie woła o ten narkotyczny pokarm. Bez mięsa nie tylko da się żyć, ale też i żyje mi się o wiele zdrowiej i przyjemniej, a moje ciało (w sensie: wszelkie jego wydzieliny) całkiem inaczej pachnie – nareszcie pachnie zamiast śmierdzieć jak potępienie. Dlatego polecam spróbować w życiu wszystkiego zamiast wpadać tutaj i krzyczeć wykrzyknikami do czytelników oraz na autorkę. To nie było grzeczne z Twojej strony. Pozostałych Twoich komentarzy nie opublikowałam, były zbyt natarczywe.
mięsożerca napisał(a):
Cholera!!! Niemowlaki trzeba przerzucać od początku na weganizm! Pijąc mleko matki mogą się uzależnić od jakichś świństw zawartych w tym „naturalnym narkotyku”. Argument Marleny z tym mlekiem powala na ziemie, ze śmiechu… Dobrze, że cielaki z czasem wychodzą z nałogu 🙂
Marlena napisał(a):
Polecam Ci czytanie ze zrozumieniem: każdy gatunek wytwarza mleko odpowiednie dla swojego gatunku. Po odstawieniu od matczynego cyca żadne stworzenie nie pije mleka. A już tym bardziej obcego gatunku, o całkowicie nieodpowiednim dla siebie składzie.
terka napisał(a):
A ja lubię mleko, a mięsa do ust nie wezmę, chyba że będe umierać z głodu
terka napisał(a):
A jak wczytałam się w te wpisy jeszcze raz to mam delikatnie mówiąc niesmak. Wszystko niezdrowe! To jakiś obłęd! Jakbym była w świątyni Zdrowie z bogiem Jedzenie!
Marlena napisał(a):
No cóż, Tereso – żyjemy w czasach takich, że musimy bardziej starannie niż nasi pradziadkowie wybierać to co do gęby wsadzamy. A odnośnie świątyni – pozwól że przytoczę słowa mojego ulubionego mistrza, Jima Rohna: „Dbaj o swoje ciało. To jedyne miejsce jakie masz do życia”. Niestety rodzimy się bez części zapasowych!
A. napisał(a):
Wydaje mi się, że po prostu jem, bo tak jestem skonstruowana (śniadanie, obiad, kolację, w umiarkowanych ilościach, „po trochu wszystkiego”), a nie się narkotyzuję mięsem, jajkiem, czy pszenicą… Nie jestem ciągle zmęczona, rozkojarzona i nie mam zgagi po takim jedzeniu!
Od snu też jestem uzależniona, bo tych parę godzin na dobę muszę przespać…Sen bowiem uwalnia morfomorfiny może 😉 Zgoda, że w żadną stronę nie trzeba przesadzać z jedzeniem, „nie rzucać się” na nic, ale podejście przedstawione w artykule przypomina fobię – rozumiem, że zostają tylko jakieś wybrane, warzywa, owoce, orzechy, i to też nie każde, i w gości trzeba jeździć ze swoimi produktami.
Marlena napisał(a):
Artykuł ma na celu skłonienie czytelnika do refleksji, a nie do wydawania ocen mojej osoby. 😉 Eksperymentów na sobie (jakie opisuję na tym blogu) nie robiłam z powodu fobii lecz z powodu czystej ciekawości, właśnie dlatego by stwierdzić czy „jem bo jestem tak skonstruowana” czy też są inne powody. Chciałam rozbić to moje „normalne” jedzenie na czynniki pierwsze stawiając sobie pytania i poszukując odpowiedzi. Nie chciałam zadowolić się posiadaniem gotowych odpowiedzi tak jak większość ludzi. Gotowe odpowiedzi powodują, że żyjemy na autopilocie, korzystając z programów wdrukowanych w nasz umysł przez innych ludzi (rodzinę, szkołę, media itd). Dopóki nie znajdziesz własnych odpowiedzi zawsze będziesz żyć według wzorców i przekonań będących własnością innych ludzi. Czyli śniadanie, obiad, kolacja, kanapki z serem, mięso z ziemniakami, kanapki z wędliną, śniadanie, obiad, kolacja itd. I tak sobie żyjemy i jemy to co niby normalne i do czego jesteśmy podobno skonstruowani, aż nas obudzi jakaś dolegliwość, wtedy do lekarza, badania, szpital, diagnoza…. no wszyscy wiemy jak taki wzorzec wygląda, prawda? Standardzik po prostu. A ja standardzików nie chcę, ja chcę mieć wspaniałe życie pozbawione chorób, pełne witalności i nieustającej radości życia! 🙂 Czego i Tobie życzę, pozdrawiam!
A. napisał(a):
Ale i tak kiedyś umrzemy na coś (nie piszę tego cynicznie), jedzenie ma duży wpływ na to z pewnością, ale są też inne czynniki, które mogą sprawić, że jedząc super zdrowo zachorujesz…. Zmieniłam sporo swoją dietę, bo przeniosłam się z Europy do Azji i jem po azjatycku (co znowu nie znaczy wcale, że zdrowo, bo jednak wciąż w tej diecie są jajka, mąka pszenna może nieco mniej zmielona, mięso – dużo świeższe bo zabijane 15 minut przed przygotowaniem, ryż, warzywa, mocne przyprawy – ale jednak znacznie inaczej te rzeczy smakują inaczej się je przygotowuje, dużo tu jest innych niż w Europie smaków). Chodzi mi tylko o to, że jestem skonstruowana tak, że muszę coś jeść, jedzenie jest ważne i jest „osią” życia, ale nie chcę być zbyt wybredna i skupiać się na nim nadmiernie. Nie czytałam całego Twojego bloga, tylko ten artykuł, zainteresował mnie też dezodorant z oleju kokosowego 🙂 pozdrawiam!
e.m. napisał(a):
Witam!
Brak mi słów podziwu na tę stronkę i wszystkie mądre słowa…
Mam pytanie: jak / gdzie znaleźć produkty bez gliadyn? Czasem trudno nawet znaleźć w sklepie chleb orkiszowy, a przecież sam fakt, że na etykietce napisane jest 'orkisz’ nie oznacza jeszcze, że tego właśnie szukamy (mam na myśli inne składniki i producentów często mijających się z prawdą). Natomiast ceny w sklepach 'ze zdrową żywnością’ bywają horrendalne, nie każdego stać na takie zakupy.
Aha, Jogurt naturalny też niezdrowy, tak?
Jeśli coś pomieszałam proszę, oświećcie mnie!
Dzięki, pozdrawiam : )
Marlena napisał(a):
Chleb orkiszowy najlepiej samemu zrobić, przepis jest prosty jak drut. Znajdziesz go na mojej witrynie. Naturalny jogurt jest zdrowy choć raczej średnio i nie do codziennego spożywania w jakichś masowych ilościach. Oprócz „dobrych bakterii” i kilku innych cennych składników ma też bowiem kazeinę, o czym warto pamiętać.
Dude napisał(a):
Poelcasz ludziom gluten? Pewnie sama jadasz glutenik dosyc czesto.
Marlena napisał(a):
Skąd u Ciebie takie przypuszczenia jeśli wolno mi spytać?
lea napisał(a):
z innej beczki Marleno. zastanawia mnie fenomen Hunzów. jak uniknęli chorób genetycznych żyjąc w zamkniętej społeczności ? pytam z ciekawości. nic nie wyczytałam na ten temat. na ogół enklawy społeczne dopadają prędzej czy później przeróżne choróbska, z upośledzeniami włącznie. a poza tym ZAZDROSZCZĘ IM. I TEŻ TAK CHCE 🙂 ))
Marlena napisał(a):
Nie czytałam nigdzie o tym aby mieli deformacje genetyczne, ale na pewno wielu młodych Hunzów idzie „do miasta” na studia, tam się żenią, ale też jedzą śmieci, chorują od nich, więc wracają w rodzinne strony gdzie ich zdrowie ulega poprawie.
Marek napisał(a):
Wszystko co Pani pisze może być prawdą, i zapewne dla sporej części osób jest, podobnie jak dla Pani, ale niestety nie jest to do końca prawda absolutna, wbrew temu co dogmatycznie usiłuje tu
Pani głosić. Faktem jest że pH ludzkiej krwi to troche ponad 7,3, ale nie jest już prawdą że u wszystkich duże ilosci białka powoduja jego duży spadek, zaś produkty alkalizujace nie powodują jego wzrostu, tu przykład osobisty: na diecie wysko-, czy nawet bardzo wysokobiałkowej (przede wszystkim mleko i jego przetwory, typu twarogi jogurty naturalne itd, jajka w ilościach potwornych, mięcho w podobnych, z tym że no fakt, prawdziwe a nie jakieś przetwory mięsne, a i bez produktów z mąki, już właściwie tylko okazyjnie) pH krwi trzyma się ideału, przy spożyciu warzyw i owoców zdecydowanie poniżej zaleceń (tak 500-600g/dobę), zaś próby przechodzenia na diety bardziej „zdrowe” typu dużo wiecej warzyw, owoców, ograniczenie białka zwierzecego, zwiekszenie roślinnych, dawało efekty dość, hmmm najdelikatniej ujmując opłakane, zaburzenia-wzrost pH, pogorszenie wyników badań krwi, to z tych
obiektywnie mierzalnych, z tych subiektywnych też było nie najlepiej, a mowiac wprost dość tragicznie i wyjątkowo dyskomfortowo, aha, i nie były to objawy krótkotwałe, bo po trzech takich próbach (najkrotsza to 8 tyg, najdłuższa ponad 3 miesiące), zaś każdorazowy powrót do „niezdrowej” diety powodowal normalizację wszystkiego, i teraz pytanie o co tu chodzi? Dodam że sam nie bardzo wierzyłem w wyniki badań o których powyzej, dlatego zrobiłem je sobie sam, dla sprawdzenia, a potem poprosiłem jeszcze kolegów z uczelni o potwierdzenie, i wyszlo jak na początku. I jakie stąd można wyciagnać wnioski? Oczywiscie chodzi mi tylko o mój przypadek, bo
o żadnym uogólnianiu nie moze być rzecz jasna mowy.