Czy zastanawiało Was kiedyś dlaczego jedne pokarmy są dla nas bardziej atrakcyjne od innych?
Dlaczego ciągnie nas do potraw mięsnych, sera, ciastek, chrupiącego pieczywa i czekolady?
To, że kawa nas uzależnia bo zawiera kofeinę to powszechnie znany fakt.
Co nas uzależnia w diecie uważanej dzisiaj za jedynie słuszną, opartej na piramidzie żywieniowej i podstępnie nazwanej „dietą zbilansowaną”?
Czy nie przykuwa uwagi na przykład jaki nacisk kładzie się dzisiaj na białko? Potrzebujemy białka, dużo białka, białko syci i jest zdrowe!
Białkomania jest tak powszechna, że gdy zapytasz po co mamy jadać mięso i nabiał to otrzymasz od każdego odpowiedź: dla białka, bo my potrzebujemy duuuużo białka.
Jeśli inaczej skonstruujesz zapytanie – skąd człowiek czerpie białko, to znowu wszyscy jak zaprogramowane komputery odpowiedzą, że z mięsa i nabiału.
Białka zwierzęce lądują w takiej czy innej formie na naszych talerzach najczęściej trzy razy dziennie, na śniadanie, obiad i kolację!
Podczas gdy wszystkie aminokwasy (nawet tych 8 egzogennych, których nasz organizm sam nie wytwarza) znajdują się również w pożywieniu roślinnym. Pożywienie roślinne jada się owszem dla witamin lub błonnika, ale dla białka? Niemożliwe! Niemożliwe? A jednak!
Przykładami jak bardzo ludzie łakną dużych ilości zwierzęcego białka nie zdając sobie sprawy z jego uzależniających właściwości oraz szkodliwości jego spożywania w masywnych ilościach są niektóre bardzo popularne ostatnio diety odchudzające, niektóre z nich robią niesamowitą wręcz furorę.
W każdej z nich zaleca się zjadać olbrzymie ilości białka zwierzęcego: dieta Atkinsa, Kwaśniewskiego (polska odmiana Atkinsa), Dukana, Dieta Paleo.
Ludzie owszem chudną na nich, ale tak przy tym zakwaszają organizm, że ich organy zanurzone są w kwaśnej zupie. Końcowe efekty tych działań można oglądać w zatłoczonych do granic możliwości przychodniach, szpitalach, a potem hospicjach.
Kto latami wrzucał do swojego wnętrza martwe niech nie oczekuje, iż zasiał tam życie. Zasiał tam zgniliznę, kwas i śmierć.
Prawa natury są nieubłagane – co zasiejesz to zbierzesz.
Musi tylko minąć trochę czasu.
Czy wina leży po stronie człowieka? Nie tak do końca. Okazuje się, że białka zwierzęce działają na ludzki organizm jak narkotyk, zwyczajnie uzależniają.
Taka ich natura, takimi je ona stworzyła.
Podobnie jak alkohol czy papierosy – strasznie ciężko jest „to” rzucić!
Jeśli trudno wam w to uwierzyć spróbujcie odstawić choć na kilka dni spożywanie wszelkich białek zwierzęcych (mięso, nabiał, jaja) i zapisujcie codziennie reakcje.
Ja to zrobiłam, to Wy też możecie. Ostrzegam, że łatwo nie będzie.
Zobaczycie jak niesamowita będzie reakcja organizmu: nerwowość, rozdrażnienie, ślinka na widok soczystej pieczeni albo dania z serem, przygnębienie, ssanie, ciągoty – czyli klasyczny zespół odstawienia (pomijam tzw. objawy Herxa z powodu oczyszczania się organizmu, to b. dobrze opisuje Dr Dąbrowska: bóle głowy, osłabienie, objawy grypopodobne itd., które mijają po paru dniach).
Każde odstawienie substancji pobudzających w mózgu ośrodek przyjemności takie właśnie daje objawy.
Aby sprawdzić czy jesteśmy od czegoś uzależnieni czy nie – wystarczy po prostu odstawić, aby się przekonać. Tak, to jest takie proste.
Potraktuj to jak dobrą zabawę. Polecam założenie „notesu odwykowego” i zapisywanie w nim wszelkich myśli, ciągot i innych reakcji.
Obserwacja reakcji organizmu sprawia wiele frajdy, tym bardziej gdy raczej nie poświęcało mu się do tej pory zbyt wiele uwagi, traktując go jak maszynę, która ma chodzić „bo ja tak chcę”.
Tymczasem to nie jest maszyna, to twór natury, podlegający w związku z tym jej niezmiennym prawom.
Podobnie uzależnia sacharoza, czekolada, pszenica, kawa, alkohol, tytoń, narkotyki, leki, potrawy smażone, seks, praca, gry komputerowe, internet, hazard i sporo innych rzeczy, więc eksperyment może dotyczyć czegokolwiek, zastanów się co to może być i… do dzieła!
Odpowiedź z organizmu przyjdzie bardzo szybko i będzie widoczna jak na dłoni.
Co ciekawe pośród uzależniaczy pokarmowych nie ma ani jednej rzeczy, która działa na organizm pozytywnie czyli alkalizująco. Wszystkie te uzależniacze zakwaszają organizm.
To mi daje dużo do myślenia, mam wrażenie, że Stwórca chciał nam przez to coś przekazać.
Czy może być dla naszej ludzkiej natury dobre w nadmiarze cokolwiek, co ma właściwości uzależniające i wciąga nas w nałóg, otumaniając nasze mózgi tak, że tracimy nad tym co robimy kontrolę?
Nie daj Boże jak będąc „na odwyku” poczujecie zapach wędzonej kiełbasy lub co gorsza zapachy z grilla od sąsiada.
Tak jak palacz gdy „rzuca” to jak tylko poczuje smród papierosa to mu się od razu marzy by jednak zapalić.
Palacz czuje wtedy z tego smrodu przyjemność! Nawet wąchając ten smród.
Zdrowe ciało (niepalącego człowieka) czuje tylko smród, z niczym mu się nie kojarzący – tak po prostu, ohydny smród dymiącego papierosa.
Potrzeba jak szacują naukowcy ok. 3 tygodni aby synapsy w mózgu przestały reagować na bodźce.
Teoretycznie po 3 tygodniach papieros będzie ohydnie śmierdział byłemu palaczowi, a smród grilla będzie tylko smrodem dla byłego mięsożercy.
Z nałogu powrócą do… zdrowia, czyli do naturalnego stanu jaki natura dla nas przewidziała. Sprawdzone na własnej skórze – działa. 🙂
Co mamy dzisiaj: dla większości osób żywiących się tradycyjnie czyli wierzących w mit „zbilansowanej diety” opartej na oficjalnej piramidzie żywieniowej obiad bez mięsa to nie obiad, w przeciętnej restauracji 9 na 10 dań będzie z mięsem lub nabiałem, w szkolnych stołówkach oprócz piątku mięso lub nabiał jest serwowane dzieciom codziennie, na portalach kulinarnych królują przepisy z mięsem lub nabiałem, nawet przepisy na sałatki zawierają obowiązkowo białka zwierzęce (pierś z kurczaka, jajka, tuńczyka lub ser).
Mięso- i nabiało-mania!
Ma się po prostu wrażenie, że ludzie jakby zatracili swój instynkt samozachowawczy – tak działa jedynie narkotyk!
Zwiększasz dawki, bo wciąż Ci jest mało.
Gdy któregoś dnia naszła mnie ta myśl postanowiłam to eksperymentalnie sprawdzić na własnym organizmie i wyniki mnie przeraziły: mięso i nabiał działają jak wszystkie inne uzależniacze. Herx i typowe objawy odstawienne!
Jakiś czas później miałam okazję wysłuchać wykładu Dr Neal’a Barnarda (założyciela działającego w USA Stowarzyszenia Lekarzy na Rzecz Odpowiedzialnej Medycyny), tam dowiedziałam się, że w istocie nie tylko tak polecane nam przez dietetyków w codziennej „zbilansowanej” diecie mięso, nabiał, pieczywo, ale też i nadużywane przez tak wielu ludzi słodkości (czekolada, ciastka) zawierają substancje opiatopodobne lub prowokują ich produkcję w ludzkim organizmie.
W mleku np. są kazomorfiny zawarte w białku mleka, kazeinie, służące po to, by cielę było spokojne, zawsze chciało następnej porcji pokarmu i nie uciekało za daleko od mamy.
Zresztą kazomorfiny o bardzo zbliżonej budowie chemicznej są również w mleku kobiecym.
Każde niemowlę ma taki błogi wyraz twarzyczki podczas karmienia, zauważyliście?
A gdy płacze i nie pomaga ani przytulanie, ani smoczek, ani herbatka, to jedyna broń jaka mamie pozostaje na takiego płaksę to przystawić go do piersi, momentalnie jest cisza i spokój.
A porady na bezsenność w kobiecych czasopismach?
Gdy nie możesz zasnąć to wypij szklankę ciepłego mleka, prawda? Teraz już wiesz dlaczego.
Gliadomorfiny należą z kolei do rodziny egzorfin uwalnianych po trawieniu białka pszenicy (gliadyny), przy czym stare odmiany pszenicy (np. samopsza, a nawet młodszy od niej orkisz) mają uzależniającego białka mniej (a składników odżywczych więcej) niż nowoczesne hybrydowe odmiany pszenicy wyhodowane dla smaku i puszystości pieczywa.
Te ostatnie mają więcej gliadyn, a składników odżywczych dużo mniej niż ich przodkowie.
Osobom przyzwyczajonym do chrupiących bułeczek, pszennego chleba, makaronów, ciastek i ciasteczek w istocie ciężko będzie „rzucić” pszeniczną narkomanię.
Jedzenie zalecanych przez dietetyków oraz piramidę żywieniową jako podstawę żywienia „zdrowych produktów pełnoziarnistych” – ciemnego chleba i pełnoziarnistych makaronów (zrobionych z pszenicy) nic tu nie pomoże, gliadyny są obecne również w mące z pełnego przemiału.
Jedzenie mąki białej od pełnoziarnistej różni się więc tym samym co palenie papierosów z filtrem od tych bez filtra.
Wiele uzależnionych osób (częściej kobiet) ma ponadto przy tym na pszenicę (zawarty w niej gluten, którego gliadyny są częścią) nietolerancję pokarmową (nie mylić z alergią) i nawet o tym nie wie.
Często pszenica jest problematyczna z uwagi na używanie podczas produkcji glifosatu w celu dosuszania zbiorów, co jest karygodną praktyką wielu rolników, o czym pisałam tutaj: [klik].
Mięso ssaków i nabiał zawierają z kolei obcą ludzkiemu organizmowi substancję – kwas sialowy (N-acetyloneuraminowy), a konkretnie molekułę zwaną Neu5Gc (N-Glycolylneuraminic acid).
Wykrywa się ją w… ludzkich komórkach zdegenerowanych nowotworowo, czyli aby się znaleźć w naszych zrakowaciałych tkankach musi być ona dostarczona wcześniej z zewnątrz.
Organizm ludzki nie produkuje tej molekuły, u ludzi jest obecna tylko postać Neu5Ac.
Problem polega na tym, że różnią się one między sobą niewiele.
Okazuje się, że obce czyli odzwierzęce molekuły Neu5Gc potrafią podstępnie wbudować się w tkanki człowieka namiętnie spożywającego białka zwierzęce, co doprowadza z biegiem czasu do przewlekłych stanów zapalnych w organizmie, a to z kolei do wielu schorzeń „cywilizacyjnych”.
Działanie uzależniające na nasz mózg mają natomiast neurostymulanty zawarte w mięsie (m.in. hipoksantyna, kwas guanylowy, kwas inozynowy), które wywołują efekty podobne do kofeiny lub teobrominy (Dr George D. Pamplona-Roger, „Food That Heals”).
Pozwól mi powtórzyć: co zasiejesz to zbierasz!
Od tej reguły Matka Natura wyjątków nie czyni żadnych.
Również biochemik Dr Colin Campbell prowadzący w Chinach i Tajlandii szeroko zakrojone wieloletnie badania nawyków żywieniowych (zwane China Study) na próbie 6500 osób z 65 różnych prowincji dostarczył nam do ręki dowody naukowe, że spożycie nadmiaru białek zwierzęcych tworzy zdegenerowane komórki w naszym organizmie – nowotwory („Nowoczesne zasady odżywiania. Przełomowe badanie wpływu żywienia na zdrowie” – książka dostępna również w jęz. polskim).
Zmniejszenie ilości białek zwierzęcych do zerowego poziomu powoduje zdrowienie komórek.
Aby nie dopuścić do nawrotu zmian degeneracyjnych należy ilość spożywanych białek zwierzęcych trzymać na poziomie minimalnym.
Nikt nie wziął poważnie jego doniesień.
Książka co prawda jest w sprzedaży, ale szału nie ma, nie została światowym bestsellerem, dietetycy nadal układając diety mają ją w d…użym poważaniu i dalej każą nam jeść według zbilansowanej diety opartej na oficjalnej piramidzie żywieniowej, czytaj: opartej w dużej mierze na pokarmach zawierających neurostymulanty – pełnej produktów zbożowych i białek zwierzęcych.
To dlatego tak ciężko nam sobie wyobrazić nasze menu bez nich.
Alkoholikowi też ciężko sobie wyobrazić życie bez codziennego klina, a palaczowi bez papieroska.
Strach przed tym „jak to będzie bez” jest tak paraliżujący, że wielu z nich nigdy nie podejmie samodzielnej próby odejścia od nałogu.
Będą sobie wmawiać, że to lubią i sprawia im to przyjemność bo fajnie się z tym czują.
No właśnie…
Do niemal identycznych wniosków Jak Dr Campbell doszedł jeszcze wcześniej Dr Max Gerson, który zajmował się badaniami przez 30 lat i bardzo dokładnie opisał 50 przypadków wyleczeń dietą w swojej książce.
On też został wyśmiany.
Co nie przeszkadza jego córce Charlotte Gerson kontynuować działalności ojca.
Oczywiście „w drugim obiegu”.
Oficjalnie coś takiego jak leczenie dietą przecież nie istnieje. Są tylko „zalecenia dietetyczne” dla osób chorych na to czy na tamto, które najczęściej są stekiem bzdur, opartym na oficjalnej piramidzie żywieniowej.
Mamy również dowody naukowe i to nawet – a jakże! – poparte Nagrodą Nobla przyznaną w 1931 roku dla niemieckiego biochemika prof. Otto H. Warburga, który powiedział wprost: cukier karmi komórki nowotworowe, bo one są komórkami anaerobowymi – żywią się nie tlenem jak te zdrowe lecz cukrem – glukozą (profesor przestrzegał przed spożywaniem sacharozy, z której uwalnia się łatwo przyswajalna i natychmiast spalana glukoza).
Cukier podobnie jak białka zwierzęce, pszenica, czy czekolada jest bardzo uzależniający, pobudzając ośrodek przyjemności w mózgu.
Neurotoksyna jest nadal w sprzedaży bez ograniczeń wiekowych, mogą ją zakupić nawet małe dzieci.
Nie znam przy tym nikogo uzależnionego od jabłek lub marchewki, nikogo śliniącego się na widok pomidora czy szpinaku. I wy pewnie też nie.
Bo prawdziwe jedzenie odżywia ciało, ale NIE uzależnia.
Ja mam codziennie mnóstwo przyjemności z pysznego jedzenia, ale nie narkotyzuję się nim.
Jego zadaniem jest odżywiać mój organizm, a nie powodować, iż stracę kontrolę nad tym, co robię czyli co wsadzam do gęby 😉 – przepraszam za dosadność.
To co uzależnia traktuję dokładnie tak jak na to zasługuje czyli jak używkę – spożywam niektóre z tych pokarmów okazjonalnie (i w ilościach minimalnych), odkąd przeprogramowałam swój organizm nie smakują mi nawet już tak bardzo jak kiedyś.
Bardziej doceniam bowiem teraz smak Prawdziwego Pożywienia.
Hunzowie dożywający w zdrowiu i jasności umysłu późnej starości (często ponad stu lat) żywią się praktycznie w 80-90% dietą roślinną (alkalizującą organizm), jadają nabiału bardzo niewiele (głównie kozi i bardzo świeży, a nie krowi i przetworzony przemysłowo), a mięso od naprawdę wielkiego święta.
Nie są przy tym zmanierowani, nie biorą tabletek z wit. B12, nie ma u nich emerytur od 65 lat ani NFZ-u, a żyją.
I to tak, że większość „cywilizowanych”, opychających się codziennie białkami zwierzęcymi osób mogłaby tylko pozazdrościć im tężyzny, zdrowia i sprawności seksualnej – mężczyzna płodzący dzieci po 80-tce lub kobieta rodząca około 50-tki to u nich nic dziwnego.
W krajach „cywilizowanych” zjada się obecnie kilka razy więcej mięsa, nabiału i cukru niż jeszcze 100 lat temu.
Jeszcze 100 lat temu szanse że zachoruje się na nowotwór były niewielkie, przez raptem 100 lat wzrosły kilkukrotnie.
Co sprawia, że nasze ciała nagle na potęgę gniją nam od środka?
Wmawia się nam od maleńkości, że powinniśmy się trzymać piramidy żywieniowej i żywić „dietą zbilansowaną” (ciekawe kto ją tak dla nas „zbilansował” w naszym imieniu?), bo rzekomo białka zwierzęce w takiej ilości są nam niezbędne „dla zdrowia” , co NIE jest prawdą, prawdą jest natomiast, że białko zwierzęce jest w nadmiarze dla naszego organizmu szkodliwe i rakotwórcze, a dowiodło to tylu naukowców (m.in. Dr Gerson, Dr Campbell, Dr Budwig, Dr Esselstyn i wielu innych), lecz prace wielu z nich zostały skazane na funkcjonowanie „w drugim obiegu” lub cichaczem zamiecione pod dywan.
A „leku na raka” nadal (za ciężkie miliony NASZYCH pieniędzy, oczywiście) „się szuka”.
Szkoda tylko, że nie tam gdzie trzeba.

Naturoterapeutka i pedagog, autorka książek, e-booków i szkoleń, założycielka Akademii Witalności, niestrudzona edukatorka, promotorka i pasjonatka zdrowego stylu życia. Autorka podcastu „Okiem Naturopaty”. Po informacje odnośnie konsultacji indywidualnych kliknij tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/naturoterapia-konsultacje/
Sylwia napisał(a):
Witam ! Jakże się ucieszyłam, że w końcu znalazłam taki blog w którym podane są prawdziwe informacje na temat zdrowia. Od jakiegoś czasu chciałabym zmienić swoje nawyki żywieniowe, ale jak dotąd idzie mi to dość opornie. A te aktykuły jeszcze bardziej mnie zmobilizowały, ale mimo wszystko ciężko jest się tak z miejsca przestawić, chociaż juz pierwsze kroki poczyniłam. Chciałabym się jeszcze dowiedzieć, czy istnieje jakiś poradnik, który by tak rzetelnie opisywał krok po kroku wszystko, jak to jest podane w tym artykule? Chciałabym konkretnie wiedzieć, co jeszcze powinno się jeść i żeby podane były na początek jakieś przepisy zdrowych potraw na cały dzień. Proszę o odpowiedź. Serdecznie pozdrawiam 🙂 Sylwia Kolanek 🙂
Adela napisał(a):
puszka.pl – to chyba najpopularniejsza strona dla wegetarian i wegan. Znajduje się tu kilka tysięcy przepisów na pyszne potrawy! Korzystają z niej nie tylko wegetarianie. Ich strona znajduje się również na fb.
Marlenko, pozwoliłam sobie tu podać ich adres, w odpowiedzi na post Sylwii. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Administratorom puszki podałam z kolei linka do Twojego bloga.
Marlena napisał(a):
Dziękuję Adelo! Chociaż nie wszystkie przepisy tam zamieszczone są takie bardzo zdrowe (np. smażone, zawierające produkty z puszek, cukier, soję, mąkę, margarynę, oleje rafinowane itd.). Nie wystarczy odrzucić mięso czy nabiał. Można być wege i zakwasić swoje tkanki (czyli dorobić się choróbska) nawet bez mięsa i nabiału – dokładnie tak jak ci, którzy jadą na tradycyjnym menu. Ale jest to dobry portal, bo jest od czego zacząć.
Marlena napisał(a):
Witaj Sylwio! Małymi kroczkami dojdziesz do celu równie skutecznie. Nawet jeśli zdarzy się zrobić 3 kroki do przodu i 1 w tył 🙂 Każda nawet malutka rzecz zrobiona dla dobra organizmu to krok do przodu. Staraj się zacząć od 1 posiłku, który wymienisz na zawierający same dary natury i nieprzetwarzane naturalne składniki (np. sałatka). Zamiast kawy zaczynaj dzień od szklanki wody z sokiem z połówki cytryny. Zamiast przetworzonych przekąsek nabiałowych (jakieś serki homogenizowane czy „owocowe” jogurciki) jedz dary natury: owoce, pestki (słonecznik, dynia), mieszanki orzechów i suszonych owoców. Pamiętaj, że zamiast jeść zdrowe rzeczy możesz je również…pić! Koktajle (robimy w blenderze) i wyciskane soki (robimy w wyciskarce lub ostatecznie sokowirówce) to bomby witaminowe – są koncentratem witamin, enzymów i minerałów w niezmienionej formie tak jak je natura stworzyła. Obserwuj organizm i rób notatki, to bardzo pomaga nie zagubić drogi do celu. Wymieniaj po kolei rzeczy w domu na posiadające wysokie wartości odżywcze (jedzenie) i pozbawione chemikaliów (kosmetyki i środki czystości). Nie od razu Kraków zbudowano, więc nie ma co się stresować. Stres zakwasza 🙂 Pamiętaj, że im bardziej alkalizujemy organizm tym mniej nam się chce tych niezdrowych rzeczy. Poprawia się jasność umysłu i nastrój, z biegiem czasu jest nam coraz łatwiej, nie chce się już wracać do starych nawyków, bo za dobrze się czujemy. Więc głowa do góry! 🙂
Lila napisał(a):
Dziękuję za wspaniały tekst. Bardzo lubię takie artykuły, z tym, że kiedyś dostarczały mi one inspiracji do wprowadzania zmian w moim żywieniu, a teraz są po prostu potwierdzeniem, że weszłam na właściwą drogę oraz są źródłem poszerzania wiedzy, a ten powyższy artykuł zaliczam do wyjątkowo ciekawych. Jest tak naszpikowany pożytecznymi informacjami, że czytałam aż dwa razy aby więcej zostało w pamięci.Przez wiele lat byłam wegetarianką, a od kilku miesięcy razem z córką przeszłyśmy na weganizm i stworzyłyśmy blog kulinarny, na którym dzielimy się naszymi domowymi przepisami z coraz większą rzeszą czytelników.
Sylwia napisał(a):
Marlenko, bardzo Ci dziękuję za odpowiedź i cenne informacje oraz za wsparcie 🙂 To wiele dla mnie znaczy, że jest ktoś taki jak Ty i dodaje mi otuchy i mobilizuje do dalszego działania 🙂 Dziękuję Ci serdecznie :)) Wiesz, miejsce w którym mieszkam jest dość ekologiczne, ale niestety nie ma tutaj możliwości nabycia ekologicznych warzyw i owoców. Z tego względu zdana jestem na zakup w pobliskim miasteczku warzyw i owoców niewiadomego pochodzenia. W swoim ogrodzie mam kilka wiekowych drzew owocowych, więc tylko te mogę spożywać jako w miarę zdrowe. Jeżeli chodzi o używki, to kawy nie pijam i jogurtów owocowych też nie jadam. Natomiast pijam zieloną i owocową herbatę. Sporadycznie używam jogurtu greckiego do surówek. Na razie posiadam tylko blender. Uwielbiam koktajle owocowe i robię je od czasu do czasu jednak teraz już wiem, że muszę odstawić słodkie i mleczne dodatki do nich. Bardzo lubię pestki dyni i słonecznika, ale też jem je rzadko. Natomiast ostatnio przerzuciłam się na świeże daktyle, które znalazłam w necie i zamawiam je sobie, i jeszcze kupuję suszone figi, za którymi przepadam. Potrafię się zmobilizować i odstawić niepotrzebne rzeczy, gorzej będzie z resztą rodzinki, ale postaram się też ich przekonać do zdrowego odżywiania. Najwięcej trudności sprawia mi zrobienie listy właściwych produktów i ułożenie całodniowego jadłospisu. Przeważnie robię zakupy na cały tydzień. Od jakiegoś niedługiego czasu zrezygnowałam z części produktów pochodzenia zwierzęcego i waga momentalnie mi spadła, aż o 5 kg. Ze stresem, to raczej będzie ciężko, bo czasem nie mamy na to wpływu i nieraz zdarzają się różne stresowe sytuacje. Nie wiem jak to będzie z robieniem notatek, ale postaram się jakoś zmobilizować. Chciałabym jak najszybciej zostawić za sobą stare nawyki i przywrócić naturalny zdrowy rytm. Pozdrawiam cieplutko 🙂
Sylwia napisał(a):
Adelo, dziękuję za podanie tej stronki, ale już jest mi ona znana 🙂 Zaglądam tam często. Mają wiele fajnych przepisów. Pozdrawiam 🙂
Smacznie Zdrowo Kolorowo napisał(a):
Ja jestem na początku drogi, jeśli chodzi o zmiany w nawykach żywieniowych. Ale to co robię, co czytam, coraz bardziej upewnia mnie w moich osobistych obserwacjach. Ja jestem bardzo silnie uzależniona od pszenicy i cukru. No i czekolady. Walczę z tym, z róznymi skutkami, no ale wiadomo, że na wszystko potrzebny jest czas. Ilość spożywanego mięsa bardzo zredukowałam, zdarzy się od czasu do czasu jakaś kiełbasa z grilla, ale są to sporadyczne przypadki. Od lutego jestem właśnie „na oduczaniu” się jedzenia mięsa. Jedynie ryby dopuszczam, ale pewnie z biegiem czasu i z nich zrezygnuję. A jeśli chodzi o jajka, to je uwielbiam i jem ile mogę. Ale przynajmniej wiem, że one mają jakieś dobre właściwości – tym bardziej, że są to jajka od moich kurek. A ich „kwaśność” zbiję innymi zasadowymi produktami. Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Świetnie, tak trzymać, Kamilo! Jajka są OK od czasu do czasu, ale przesadzać też nie warto. Cukier silnie zakwasza, chwilowo jako remedium pij w ciągu dnia po szklance lemoniady – wody z wciśniętym sokiem z połówki cytryny, która dobrze alkalizuje. Na maila napiszę Tobie więcej. Tam gdzie możesz zastąp sacharozę ksylitolem (cukier brzozowy), miodem lub dobrej jakości stewią.
fila napisał(a):
Co masz na myśli pisząc o stewii dobrej jakości? Chodzi Ci o ekologiczną?
Poza tym, super rozsądny artykuł! 🙂
Marlena napisał(a):
Stewia dobrej jakości to taka, która zostawia jak najmniej charakterystycznego posmaku ani nie ma chemicznych świństw dodanych do składu (jeśli jest przerobiona na gotowy słodzik) oraz pochodzi z czystej uprawy.
Dominika napisał(a):
Sama miałam ogromny problem z cukrem i słodyczami. Odkąd trafiłam na tą stronę zaczęłam pić sok z kiszonej kapusty i suplementuję witaminę C. I po paru tygodniach, po prostu przestałam jeść słodycze. Odechciało mi się. Także polecam codziennie kiszonki i wit C i odstawianie po kolei kolejnych produktów. Oprócz cukru i słodyczy odstawiłam też nabiał.
Pozdrawiam
Dominika
ezerkenegdo napisał(a):
Witam! Czytając ten artykuł wlosy mi się na grzbiecie jeżyły: „jak to bez mleka?! uwielbiam mleko!” „jak to bez cukru?” ” jak to bez mięsa???”. No i tak doszłam do wniosku że jestem na maksa uzależniona. Chciałabym coś z tym zrobić – moja rodzina też uzależniona. Ponieważ to ja jestem odpowiedzialna za kuchnię w domu wiele ode mnie zależy. Trochę się boje odstawić te produkty bo karmię teraz piersią i mam jeszcze starsze nieco dziecko (2,5 roku) i potrzebuje mieć siłę. Echhh… Mi też by się przydała taka książka z konkretnymi przepisami – co czym zastąpić aby nie mieć niedoborów. Pozdrawiam!
jc napisał(a):
Do Pani tekstu, w słusznej sprawie, istotnej, ważnej dla zdrowia, wkradł się jednak błąd, cytuję: „cukier karmi komórki nowotworowe, bo one są komórkami anaerobowymi – żywią się nie tlenem jak te zdrowe lecz cukrem – glukozą (profesor przestrzegał przed spożywaniem sacharozy, z której uwalnia się łatwo przyswajalna i natychmiast spalana glukoza).” Cukrem „odżywiają się” WSZYSTKIE komórki łącząc węgiel, zawarty w cukrze z tlenem („spalając kalorie”) i tak pozyskując energię. 🙂
Marlena napisał(a):
Cytuję za Wikipedią: „Profesor Otto Warburg już na początku XX. wieku twierdził, że osłabiony układ immunologiczny i zaburzona przemiana materii prowadzą do powstawania komórek nowotworowych w organizmie człowieka. Udowodnił, że rozwój raka jest procesem anaerobowym. Twierdził, że: komórki nowotworowe odżywiają się glukozą, a nie tlenem, jak komórki zdrowe. Spożycie cukru przeto podnosi poziom glukozy i dostarcza paliwa selektywnie zużywanego przez komórki nowotworowe.” Myślę, że zamieszanie może powstać z powodu rozmaitego pojmowania słowa „cukier”: cukier w sensie sacharoza (biały lub brązowy cukier spożywczy a także syrop fruktozowo-glukozowy jeszcze bardziej szkodliwy), czy też cukier jako przynależność do cukrów w sensie substancji chemicznej. Wszystko co jemy jest zamieniane na cukier (glukozę).
Magdika napisał(a):
Może wkradł się błąd w wikipedii, wszystkie komórki żywią się glukozą, lecz można to robić na dwa sposoby tlenowy i beztlenowy. Beztlenowy zachodzi np. wtedy gdy robią się nam zakwasy, świadczy to o tym, że mięśnie zmuszone były do beztlenowego konsumowania glukozy. Natomiast komórki rakowe nawet jak mają dostęp do tlenu, to go nie używają.
Gocha napisał(a):
Dieta Kwaśniewskiego nie jest wysokobiałkowa! Przy wzroście 175 cm jem 45 gram białka dziennie, jeśli uważasz, że to dużo to masz dziwne miary wielkości.
A co do cukru i nowotworów. Cukrem żywią się wszystkie komórki, chyba że …nauczymy je żywić się tłuszczem. A wiecie czego nowotwory nie potrafią? Nie potrafią przestawić się na jedzenie tłuszczu 🙂 Cukier, czy to z cukierniczki, owoców czy warzyw to dla organizmu ten sam cukier. Z warzyw nieco wolniej, ale i tak trafia do naszego krwiobiegu w formie GLUKOZY. Każdy zjedzony węglowodan jest przerobiony na GLUKOZĘ i każdym możesz karmić raka.
Marlena napisał(a):
Gocha przykro mi lecz noblista (Otto H. Warburg) jest dla mnie większym autorytetem niż lekarz Kwaśniewski z sanatorium w Ciechocinku. Komórek nie można niczego „nauczyć”. Odżywiają się tłuszczami i mięsem zwierząt w „trybie awaryjnym”. Mięso i nabiał ssaków zawiera molekułę Neu5Gc obcą ludzkim istotom. Najskuteczniejsze protokoły leczące nowotwory siłami natury (Gerson, Kelley) skreślają białka zwierzęce nie bez powodu. I nie leczą raka tłuszczami zwierzęcymi bynajmniej. Jak mało lekarz Kwaśniewski wie o biochemii organizmu może też świadczyć fakt, że cukru nie poleca, ale już chemiczny słodzik tak, bo przecież to nie węglowodan, więc widocznie według niego szkody nie czyni 😉
Nie znam odżywiającej się latami według zaleceń Kwaśniewskiego 70-letniej kobiety wyglądającej na 40 jak te tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/category/galeria-witalnych/ za to znam wiele osób nawet z najbliższej rodziny, które odeszły od diety Kwaśniewskiego z uwagi na fatalne samopoczucie, spowodowane utratą homeostazy i zakwaszeniem organizmu. A już tak poza wszystkim – życie polega na tym, by pięknie i długo żyć, a nie na ciągłym liczeniu proporcji. Jak napisała jedna z naszych użytkowniczek (ex-optymalna) „przecież natura nie wymyśliłaby człowieka tak, aby cały dzień spędzał na liczeniu kaloriI, tłuszczy, kationów i Bóg wie czego jeszcze. Życie powinno być proste!”. 🙂
aleksandra napisał(a):
Czytając ten artykuł mam jeden wielki mętlik w głowie. Ostatnio przeczytałam książkę „Dieta bez pszenicy” Williama Davisa (amerykańskiego kardiologa), w której autor uważa za jedno wielkie zło dla naszego zdrowia pszenicę, która jest zmodyfikowana genetycznie. Większość chorób powoduje jedzenie pszennych produktów. Natomiast zupełnie inaczej, niż w powyższym artykule wypowiada się nt. tłuszczu nasyconego, twierdząc, że nie ma naukowych dowodów na szkodliwość produktów zwierzęcych. Polecam te pozycję. jest bardzo ciekawa. A tak na marginesie – jak zrobię dla mojego męża śniadanie składające się z jajecznicy na boczku (bez pieczywa), to nasyci go przynajmniej na połowę dnia. Natomiast kanapeczki z serem powodują, że jeszcze długo przed obiadem szuka kolejnego jedzenia.
Marlena napisał(a):
Witaj, Aleksandro, zgadza się – książka Davisa jest bardzo ciekawa. Natomiast aby wyrobić sobie pełny obraz należy przeczytać jeszcze dzieła innych naukowców. Polecam Ci Campbella i Gersona (na rynku obecna jest książka Charlotte Gerson, córki naukowca). Najwyraźniej p. Davis ich nie zdążył przeczytać lub… sam jest uzależniony od pokarmów zwierzęcych i chowa głowę w piasek 😉 Przez wiele lat wmawiano społeczeństwu, że papierosy nie są szkodliwe (a nawet najmowano do ich reklam lekarzy w białych kitlach). Nie było bowiem „naukowych dowodów” na nieszkodliwość palenia, co nie przeszkadzało temu, że w międzyczasie umierali od tego ludzie. Dobrze by było, by mąż przynajmniej równoważył pokarmami alkalizującymi silnie przetworzone i zakwaszające ustrój posiłki (jajecznicę na boczku, kanapki z serem).
Gruba Pała napisał(a):
Artykuł całkiem niezły ale trochę taki pod publikę przez pokazanie skrajności a przecież jeszcze jest środek. Generalizowanie też nie jest za super. Spłaszczanie niektórych rzeczy też nie za dobre. Istot które się narodziły nie jadam ostatnio i to nie dlatego że są niezdrowe:) Kiedyś ludzie rąbali mięcho i chyba dobrze im było i zdrowo. Bardziej chodzi o jakość tego co się w siebie wrzuca teraz gdy jest masówka nie wiem jak wygląda jakość takiego pokarmu zwierzęcego. Tak czy inaczej to chyba od zaczęcia jedzenia schabowych człowiekowi mózg się zaczął bardziej rozwijać wiec gdyby nie mięso (coś co niby uzależnia) nie było by tego artykułu, i internetu i w ogóle w czarnej jaskini byśmy pewnie jeszcze siedzieli:p Nie wszystko co uzależnia jest złe:]
Marlena napisał(a):
Pozwolę się nie zgodzić: nie jestem w stanie w przyrodzie znaleźć choćby jednej uzależniającej ludzi rzeczy, która jest jednocześnie pozbawiona przy tym jakiejkolwiek szkodliwości na organizm ludzki. Natomiast legenda miejska o tym, że ludzie „rozwinęli mózgi pod wpływem mięsa” (chętnie głoszona zwłaszcza przez zwolenników diety paleo, choć nie tylko) jest zwyczajnie niezgodna z odkryciami archeologicznymi. Jak się okazuje nasi przodkowie NIE jedli mięsa w zamierzchłych czasach, żywili się bowiem pokarmem roślinnym. Polecam obejrzeć wykład specjalizującego się w temacie naukowca, p. Christiny Warinner, wygłoszony podczas konferencji TED:
https://www.youtube.com/watch?v=BMOjVYgYaG8
Piotrek V Jaworski napisał(a):
prościej: natura wyposażała nas w mechanizmy kierujące odżywaniem w czas gdy tak jak inne zwierzęta cierpieliśmy na nieustanny deficyt kalorii (i substancji odżywczych). Instynktownie – jeśli są w swojej naturalnej formie – odróżniamy pokarmy bardziej i mniej kaloryczne i te pierwsze budzą nasze większe pożądanie. Dodatkowo, jak wszystkie naczelne jesteśmy zwierzętami żerującymi cały czas i przy każdej okazji tyle, że szympansy czy orangutany żyją w środowisku ubogim w kalorie w naszym sklep spożywczy jest za każdym rogiem.
QB napisał(a):
Nie demonizujmy białka. Owszem, Hunzowie nie jedzą mięsa… Innuci tylko mięso – obie grupy żyją bez chorób średnio ponad 70 lat. Głowa zaczyna boleć, bo owe informacje to fakty nie podlegające dyskusji. Warto zachować zdrowy osąd i otwarte oczy w poszukiwaniu złotego środka.
pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Niestety nie masz racji. Innuici starzeją się szybciej i nie dożywają do setki, podczas gdy 70-letni Hunzowie zostają ojcami i są w pełni sprawni fizycznie i umysłowo. Innuici niestety chorują bardziej niż inni (choroby serca, cukrzyca, grużlica), tu informacja z kanadyjskiego Health Canada: https://www.hc-sc.gc.ca/fniah-spnia/diseases-maladies/index-eng.php jak również poprzez wysokobiałkową, wysokowapniową, mięsną i zakwaszającą dietę cierpią stadnie na osteroporozę: https://www.encognitive.com/node/4803 a ich dzieci idąc pierwszy raz do szkoły mają w 85 procentach już rozwiniętą próchnicę: https://www.cbc.ca/news/canada/north/story/2011/05/20/inuit-oral-health-report.html
Andrzej napisał(a):
Ale chyba CZŁOWIECZEŃSTWO powinno zobowiązywać do niezjadania innych (najlepiej także ich wydalin).
Dusia napisał(a):
Hej. Ja juz tydzien jestem na takim odwyku… Mieso jadam raz tygodniowo.. Glownie jadam warzywa i owoce. Z poczatku bylo ciezko… Oczy same lataly za slodyczami, miesem i innymi produktami. Bylam strasznie nerwowa i potrafilam wieszaki w szafie lamac z nerwow… W koncu zrozumialam ze tamte jedzenie bylo nie dobre gdy zauwazylam pierwsze zmiany. Nie ma problemow z ukladem pokarmowym (wczesniej wieleee razy zgaga i straszne zaparcia), nie jestem ciagle zmeczona. Raczej mam jasny umysl, potrafie sie skoncentrowac. I ta rzeskosc 😛 Teraz tylko wyeliminowac cukier do herbatki. Choc z tym bedzie gorzej ale powoli dam rade 🙂 Super tu wszystko opisane
Marlena napisał(a):
Dusia, zamień cukier na ksylitol (cukier brzozowy). Jest tak samo słodki, dozowanie takie samo. Nie można z nim przesadzić jedząc łyżkami dziennie bo wiąże on wodę w jelitach i wizyta w toalecie gotowa. W zasadzie z chemicznego punktu widzenia nie jest to cukier lecz poliol. Nie uzależnia i nie zakwasza. Nie powoduje próchnicy, nie sprzyja kandydozie. Ma działanie antybakteryjne.
Paulina napisał(a):
Ja słodzę syropem z agawy żeby nie używać cukru, mam nadzieję że on jest ok? Tzn. zdrowy?
Marlena napisał(a):
Syrop z agawy nie bardzo jest zdrowy. Tutaj filmik od Dra Michaela Gregera, który to badał: https://nutritionfacts.org/video/the-healthiest-sweetener/
Paulina napisał(a):
A dlaczego nie jest zdrowy? Kurcze myślałam że w końcu znalazłam dobre zastępstwo dla cukru 🙁
Paulina napisał(a):
W filmiku niestety nie podają żadnych konkretnych informacji.
Marlena napisał(a):
Paulino, w artykule pod którym zamieściłaś swój komentarz nie ma żadnego filmiku.
Marlena napisał(a):
Paulino uściślij co nie jest zdrowy?
Paulina napisał(a):
Chodziło mi o syrop z agawy 🙂 Mimo wszystko chyba nie jest tak szkodliwy jak cukier?
Marlena napisał(a):
Na filmiku Dr Greger wyjaśnia, że podobnie jak cukier nie ma on żadnych wartości odżywczych, jedynie puste kalorie. Jest to niemal czysta fruktoza i momentalnie zamienia się w naszym organizmie w nadwagę, sprzyja nadciśnieniu, cukrzycy i chorobom serca. Gdy jemy naturalne owoce fruktoza występuje w towarzystwie błonnika i nie jest tak szkodliwa, natomiast tutaj jest to czysta fruktoza, niewiele gorsza w działaniu od białego cukru.
Paulina napisał(a):
To był komentarz do Twojej odpowiedzi, myślałam że wyświetlił się pod nią (u mnie się tak wyświetla): „Syrop z agawy nie bardzo jest zdrowy. Tutaj filmik od Dra Michaela Gregera, który to badał: https://nutritionfacts.org/video/the-healthiest-sweetener/„
Slesz napisał(a):
Jak dla mnie zbyt dużo wege-propagandy. Są obszary na których przez tysiące lat rozwijały się ludy głównie pasterskie, a co za tym idzie – mięsożerne. Jak czytam artykuły tu, to wynika że rak, choroby to głównie mięso. Skoro tak, to czemu ludy pasterskie nie wyginęły przed wiekami?
tylko nie pisać w komentarzach ale sensowny artykuł, czymś poparty. Ostatnio modne są diety dopasowane do grupy krwi. Byłem do tego sceptyczny, ale różne źródła, związane nie tylko z jedzeniem skłaniają mnie ku teorii związku zdrowia z odpowiednim połączeniem pożywienia z grupą krwi, a nie z ograniczeniem mięsa lub jego wykluczeniem.
Marlena napisał(a):
Slesz, ja nie uprawiam propagandy, ponieważ nie wyssałam sobie pewnych danych z palca, lecz przedstawiam długoletnie badania naukowe. Chyba czujesz różnicę? Różne diety są „modne” ale tylko do jednego sposobu odżywiania zostaliśmy jak widać zaprojektowani przez naturę i to zapewniam Cię, bez względu na grupę krwi. Poczytaj sobie Dra Campbella. Pasterskie ludy nie były wcale mięsożerne, na pewno bowiem nie jadły białek zwierzęcych jak ludzie dzisiaj po trzy razy dziennie na śniadanie, obiad i kolację i na pewno nie od zwierząt tuczonych sztucznymi paszami w pomieszczeniach bez okien, byle szybciej i byle taniej, faszerując je antybiotykami by w tym syfie nie pozdychały. Czujesz różnicę? Rak i choroby to nie tylko mięso, także cukier, mąka, ciastka, napoje gazowane i zupki w proszku. Całe bogactwo przetworzonego napakowanego chemią badziewia jakiego sklepy dzisiaj są pełne. Mięsa nie wyłączając. Zamiast zastanawiać się nad pasterskimi ludami spróbuj odstawić mięso na parę dni i zanotuj co czuje Twój organizm, a będziesz zdziwiony. Ludy pasterskie jadły zwierzaka jak już nie mógł w polu pracować albo był stary, a nie dla podniebienia. Codziennie na pewno nie zabijali zwierzęcia bo trochę czasu mija zanim takie coś się rozmnoży i podrośnie, prawda? To nie jest ziemia, że rodzi 7-8 miesięcy w roku przez cały czas coś nowego dla nas. W ogóle nasi przodkowie jedli zwierzęta mało albo wcale, zobacz co mówi archeolog badająca zwyczaje żywieniowe naszych przodków: https://www.youtube.com/watch?v=BMOjVYgYaG8
Iwona napisał(a):
Cudownie, że „wpadłam przypadkiem” na Twoją stronkę 🙂 W pełni popieram tą dietę ( dieta jako sposób odżywiania), sama byłam na takiej diecie jakieś 7 -8 lat temu. Sama ją sobie skomponowałam, jako dieta odchudzająca. Świetnie zadziałała na odchudzenie.Ale nie tylko. Miałam tyle energii,że sama byłam w szoku 🙂 Pierwszy tydzień był koszmarny- ale potem już coraz lepiej. Na zapachy dochodzące z piekarni -przestałam w ogóle reagować, słodycze- to samo.To było dla mnie super doświadczenie- bo do tej pory byłam jak pies na kiełbasę, tak ja- na pieczywo,a przede wszystkim- czekolada była moją pasją.. Jakoś dziwnie, sama z siebie- przez przypadek- odstawiłam nabiał-dopiero po jakimś czasie zauważyłam,że go nie jem 🙂
chociaż wcześniej uwielbiałam jogurty i mleko w ogóle. Moją dietę oparłam na Diecie South Bitch oraz naukach ajurwedy i własnych obserwacjach. Dużo ryb, ale jajka jadłam i czasem kawałek gotowanego mięsa. Zniknęły wtedy wszelkie wcześniejsze dolegliwości…
Podpisuję się więc obydwiema rękami pod Twoim świetnym artykułem- bo wiem,że to wszystko prawda- sprawdzone na sobie 🙂
Marta napisał(a):
czyli mleko mamy, jako zawierające uzależniającą substancję, też jest niezdrowe?
Marlena napisał(a):
Mleko mamy (swojego gatunku rzecz jasna) jest zdrowe, a substancje uzależniające ma ono w określonym przez Matkę Naturę celu, o czym pisałam w artykule. Krowa nie jest jednak naszą mamą. Żadne też cielę nie pije już mleka gdy dorośnie, ponieważ przestaje produkować enzym (reninę) zdolny zmetabolizować zawartą w mleku kazeinę. Ludzkie dzieci też gdy podrosną przestają ssać pierś swojej matki. Mleko jest zawsze strukturalnie dopasowane do gatunku u którego się pojawia. Ze wszystkich ssaków ludzkie mleko ma najmniej białka i najniższy stosunek kazeiny do serwatki, ponadto ludzka kazeina ma inny skład aminokwasów niż krowia.
roman napisał(a):
Czy twarogi i kefiry które się samemu przygotowuje ze świeżego mleka, też dobrze jest wyeliminować z menu?
Marlena napisał(a):
Jeśli są ze świeżego niepasteryzowanego mleka zrobione w domu to na pewno mają jakość nieporównywalną z wyrobami przemysłowymi. A czy wyeliminować całkowicie i na amen – niekoniecznie. W moim menu okazjonalnie znajdzie się samodzielnie zrobiony nabiał, jednak są to ilości symboliczne. Wyeliminowałam już u siebie potrzebę jego spożywania 🙂 Podstawą są u mnie warzywa i owoce, w bardzo dużej mierze nieprzetworzone termicznie.
roman napisał(a):
Jaki ma Pani sposób na zrobienie z sody pasty do zębów i dezodorantu? Ja po prostu rozpuszczam sodę w letniej przegotowanej wodzie i tak ją raz na jakiś czas stosuje.
Marlena napisał(a):
Należy olej kokosowy zmieszać pół na pół z sodą, dodać olejku miętowego. Dezodorant polecam magnezowy: https://akademiawitalnosci.pl/jak-tanio-i-skutecznie-uzupelnic-w-organizmie-magnez-robiac-z-niego-dezodorant-za-2-zl/
roman napisał(a):
Dziękuję, dopiero wczoraj trafiłem na Pani stronę i jeszcze się z całą nie zapoznałem. Na Pani blogu jest b. dużo ciekawych informacji. Od ok. dwóch lat interesuję się zdrowym odżywianiem, ale człowiek uczy się całe życie:)
Madix napisał(a):
Właśnie, a ja czytałam o tym, że właśnie soda jest dla zębów niezdrowa – ściera szkliwo… to wg Pani jak z tym jest? I czym pielęgnują zęby ludzie opisani w Galerii Witalnych, że mają takie piękne i białe? Z tego co ja wiem, żółte zęby mają mocniejszą kość niż te białe, więc nie jest możliwe w naturalny sposób uzyskanie efektu śnieżnej bieli, lecz uzyskuje się to przez osłabianie struktury szkliwa (mam na myśli wybielanie u dentysty). Jakie ma Pani zdanie na ten temat?
Mile widziane źródła, ale z tego co widzę to i tak pewnie Pani poda 🙂
Marlena napisał(a):
Soda ma słabe właściwości ścierne, jest dodawana do każdej praktycznie pasty do zębów znajdującej się w drogerii. Samą sodą nie radzę czyścić bo może być zbyt agresywna, jedynie zmieszaną z olejem kokosowym. Niestety nie mam informacji czym myją zęby ludzie z Galerii Witalnych, na pewno nie używają chemicznych past bo te nie wpisują się w ich styl życia. To media nam tak sprały mózgi, że zdrowe zęby=białe zęby, dlatego wyścig o kolejny stopień bieli przybrał już w dzisiejszym świecie rozmiary wręcz groteskowe. Zdrowe zęby są po prostu zdrowe i nie mają ABSOLUTNIE nic wspólnego z mniejszym czy większym stopniem bieli. Muszą być przede wszystkim czyste i dobrze odżywione od środka, to jest taki sam żywy organ potrzebujący składników odżywczych jak każdy inny w naszym organizmie.
Bożena napisał(a):
Czy mogę jeść coś oprócz sałaty i ryby?
Jakaś paranoja. Mięso- źle, nabiał- źle, kawa- źle, herbata-źle, czekolada-źle, za dużo owoców też źle, pieczywo-chyba oszalałaś, kluski- jedz jedz a sama będziesz jak klusek.
Można oszaleć od tych porad genialnych dietetyków. Ja tam jem na co mam ochotę i w takiej ilości w jakiej danego dnia mój organizm potrzebuje. Mam ochotę na rybę, jem rybę. Mam ochotę na mięso, jem mięso przez cały tydzień, po czym w kolejnym tygodniu mam ochotę na coś innego. Wierzę, że moje ciało wie najlepiej co jest mu akurat potrzebne. Nikt normalny nie je kiełbachy z grilla codziennie. A mięso w obiedzie przy dniu pełnym wysiłku daje bardzo dużo energii. Gdyby chcieć słuchać wszystkich dietetyków pozostało by nam- szarym ludziom gryźć tynk ze ścian.
czytajaca napisał(a):
brawo-organizm intuicyjnie wyczuwa co mu potrzeba dlatego zadna dieta nie zapewni rownowagi!!inna sprawa to nawyki i chemia w jedzeniu,pamietajmy ze jestesmy ssakami przygladajmy sie zwierzetom one kieruja sie intuicja a nie sprzecznymi naukami,eskimosi jedza tylko mieso a jak wygladaja?jakie maja zeby sile i odpornosc na niska temperature…wnioski prosze wyciagnac samej bo wiekszosc tych slaw piszacych swoje wywody sa lobbowane przez koncerny farmaceutyczne-swiadcza nawet o tym przedzialy wynikow badan ktore co iles tam lat ulegaja zmianie-przyklad cholesterol,prosze poczytac jakie nam sie bzdury wmawia sie przez oplacanych profesorow(klamstwo cholesterolowe),prosze poszukac niezaleznych naukowcow ktorzy opisuja te zjawiska i ktorzy nigdy nie przebija sie ze swoimi badaniami poniewaz koncerny ktore ciagna kase z lekow nigdy na to nie pozwola
Marlena napisał(a):
Niestety nie masz racji. Przykład Eskimosów (jakże ulubiony przez wszystkie osoby uzależnione od jedzenia zwłok) jest trafiony jak kulą w płot. Innuici (popularnie zwani Eskimosami) starzeją się szybciej i nie dożywają do setki, podczas gdy np. jadający mięso jedynie od święta 70-letni Hunzowie zostają ojcami i są w pełni sprawni fizycznie i umysłowo. Innuici niestety chorują bardziej niż inni (choroby serca, cukrzyca, gruźlica), tu informacja z kanadyjskiego Health Canada: https://www.hc-sc.gc.ca/fniah-spnia/diseases-maladies/index-eng.php jak również poprzez wysokobiałkową, wysokowapniową, mięsną i zakwaszającą dietę cierpią stadnie na osteroporozę: https://www.encognitive.com/node/4803 a ich małe dzieci idąc pierwszy raz do szkoły mają w 85 procentach już w pełni rozwiniętą próchnicę: https://www.cbc.ca/news/canada/north/story/2011/05/20/inuit-oral-health-report.html
Takie właśnie mają zęby, siłę itd. jakbyś chciała wiedzieć. To mówią twarde rządowe statystyki.
Może zatem to raczej TY się zastanów kto Ci wmówił i w jakim celu, że masz się opychać wieprzowym smalcem bo tak jest ponoć zdrowo, bo Eskimosi itd.? Jakie KONCERNY zamówiły badania z których wynika, że dieta oparta na trupach zwierząt jest dobra dla człowieka, mięso daje siłę, cholesterol nie ma znaczenia i można się opychać tłustościami 3x dziennie przez 365 w dni roku?
Nie chodzi tutaj o to by kogoś namówić na niejedzenia mięsa – jest to sprawa sumienia każdego człowieka i jego wyboru. Natomiast jeśli już w ogóle po nie sięgamy, to RÓBMY TO ŚWIADOMIE i niech to będzie jadło odświętne. I zawsze domowego chowu, a nie naszpikowany antybiotykami i hormonami sklepowy syf. Ja już z tego uzależnienia wyszłam i jestem od niego wolna. Moje ciało już nie woła o ten narkotyczny pokarm. Bez mięsa nie tylko da się żyć, ale też i żyje mi się o wiele zdrowiej i przyjemniej, a moje ciało (w sensie: wszelkie jego wydzieliny) całkiem inaczej pachnie – nareszcie pachnie zamiast śmierdzieć jak potępienie. Dlatego polecam spróbować w życiu wszystkiego zamiast wpadać tutaj i krzyczeć wykrzyknikami do czytelników oraz na autorkę. To nie było grzeczne z Twojej strony. Pozostałych Twoich komentarzy nie opublikowałam, były zbyt natarczywe.
mięsożerca napisał(a):
Cholera!!! Niemowlaki trzeba przerzucać od początku na weganizm! Pijąc mleko matki mogą się uzależnić od jakichś świństw zawartych w tym „naturalnym narkotyku”. Argument Marleny z tym mlekiem powala na ziemie, ze śmiechu… Dobrze, że cielaki z czasem wychodzą z nałogu 🙂
Marlena napisał(a):
Polecam Ci czytanie ze zrozumieniem: każdy gatunek wytwarza mleko odpowiednie dla swojego gatunku. Po odstawieniu od matczynego cyca żadne stworzenie nie pije mleka. A już tym bardziej obcego gatunku, o całkowicie nieodpowiednim dla siebie składzie.
terka napisał(a):
A ja lubię mleko, a mięsa do ust nie wezmę, chyba że będe umierać z głodu
terka napisał(a):
A jak wczytałam się w te wpisy jeszcze raz to mam delikatnie mówiąc niesmak. Wszystko niezdrowe! To jakiś obłęd! Jakbym była w świątyni Zdrowie z bogiem Jedzenie!
Marlena napisał(a):
No cóż, Tereso – żyjemy w czasach takich, że musimy bardziej starannie niż nasi pradziadkowie wybierać to co do gęby wsadzamy. A odnośnie świątyni – pozwól że przytoczę słowa mojego ulubionego mistrza, Jima Rohna: „Dbaj o swoje ciało. To jedyne miejsce jakie masz do życia”. Niestety rodzimy się bez części zapasowych!
A. napisał(a):
Wydaje mi się, że po prostu jem, bo tak jestem skonstruowana (śniadanie, obiad, kolację, w umiarkowanych ilościach, „po trochu wszystkiego”), a nie się narkotyzuję mięsem, jajkiem, czy pszenicą… Nie jestem ciągle zmęczona, rozkojarzona i nie mam zgagi po takim jedzeniu!
Od snu też jestem uzależniona, bo tych parę godzin na dobę muszę przespać…Sen bowiem uwalnia morfomorfiny może 😉 Zgoda, że w żadną stronę nie trzeba przesadzać z jedzeniem, „nie rzucać się” na nic, ale podejście przedstawione w artykule przypomina fobię – rozumiem, że zostają tylko jakieś wybrane, warzywa, owoce, orzechy, i to też nie każde, i w gości trzeba jeździć ze swoimi produktami.
Marlena napisał(a):
Artykuł ma na celu skłonienie czytelnika do refleksji, a nie do wydawania ocen mojej osoby. 😉 Eksperymentów na sobie (jakie opisuję na tym blogu) nie robiłam z powodu fobii lecz z powodu czystej ciekawości, właśnie dlatego by stwierdzić czy „jem bo jestem tak skonstruowana” czy też są inne powody. Chciałam rozbić to moje „normalne” jedzenie na czynniki pierwsze stawiając sobie pytania i poszukując odpowiedzi. Nie chciałam zadowolić się posiadaniem gotowych odpowiedzi tak jak większość ludzi. Gotowe odpowiedzi powodują, że żyjemy na autopilocie, korzystając z programów wdrukowanych w nasz umysł przez innych ludzi (rodzinę, szkołę, media itd). Dopóki nie znajdziesz własnych odpowiedzi zawsze będziesz żyć według wzorców i przekonań będących własnością innych ludzi. Czyli śniadanie, obiad, kolacja, kanapki z serem, mięso z ziemniakami, kanapki z wędliną, śniadanie, obiad, kolacja itd. I tak sobie żyjemy i jemy to co niby normalne i do czego jesteśmy podobno skonstruowani, aż nas obudzi jakaś dolegliwość, wtedy do lekarza, badania, szpital, diagnoza…. no wszyscy wiemy jak taki wzorzec wygląda, prawda? Standardzik po prostu. A ja standardzików nie chcę, ja chcę mieć wspaniałe życie pozbawione chorób, pełne witalności i nieustającej radości życia! 🙂 Czego i Tobie życzę, pozdrawiam!
A. napisał(a):
Ale i tak kiedyś umrzemy na coś (nie piszę tego cynicznie), jedzenie ma duży wpływ na to z pewnością, ale są też inne czynniki, które mogą sprawić, że jedząc super zdrowo zachorujesz…. Zmieniłam sporo swoją dietę, bo przeniosłam się z Europy do Azji i jem po azjatycku (co znowu nie znaczy wcale, że zdrowo, bo jednak wciąż w tej diecie są jajka, mąka pszenna może nieco mniej zmielona, mięso – dużo świeższe bo zabijane 15 minut przed przygotowaniem, ryż, warzywa, mocne przyprawy – ale jednak znacznie inaczej te rzeczy smakują inaczej się je przygotowuje, dużo tu jest innych niż w Europie smaków). Chodzi mi tylko o to, że jestem skonstruowana tak, że muszę coś jeść, jedzenie jest ważne i jest „osią” życia, ale nie chcę być zbyt wybredna i skupiać się na nim nadmiernie. Nie czytałam całego Twojego bloga, tylko ten artykuł, zainteresował mnie też dezodorant z oleju kokosowego 🙂 pozdrawiam!
e.m. napisał(a):
Witam!
Brak mi słów podziwu na tę stronkę i wszystkie mądre słowa…
Mam pytanie: jak / gdzie znaleźć produkty bez gliadyn? Czasem trudno nawet znaleźć w sklepie chleb orkiszowy, a przecież sam fakt, że na etykietce napisane jest 'orkisz’ nie oznacza jeszcze, że tego właśnie szukamy (mam na myśli inne składniki i producentów często mijających się z prawdą). Natomiast ceny w sklepach 'ze zdrową żywnością’ bywają horrendalne, nie każdego stać na takie zakupy.
Aha, Jogurt naturalny też niezdrowy, tak?
Jeśli coś pomieszałam proszę, oświećcie mnie!
Dzięki, pozdrawiam : )
Marlena napisał(a):
Chleb orkiszowy najlepiej samemu zrobić, przepis jest prosty jak drut. Znajdziesz go na mojej witrynie. Naturalny jogurt jest zdrowy choć raczej średnio i nie do codziennego spożywania w jakichś masowych ilościach. Oprócz „dobrych bakterii” i kilku innych cennych składników ma też bowiem kazeinę, o czym warto pamiętać.
Dude napisał(a):
Poelcasz ludziom gluten? Pewnie sama jadasz glutenik dosyc czesto.
Marlena napisał(a):
Skąd u Ciebie takie przypuszczenia jeśli wolno mi spytać?
lea napisał(a):
z innej beczki Marleno. zastanawia mnie fenomen Hunzów. jak uniknęli chorób genetycznych żyjąc w zamkniętej społeczności ? pytam z ciekawości. nic nie wyczytałam na ten temat. na ogół enklawy społeczne dopadają prędzej czy później przeróżne choróbska, z upośledzeniami włącznie. a poza tym ZAZDROSZCZĘ IM. I TEŻ TAK CHCE 🙂 ))
Marlena napisał(a):
Nie czytałam nigdzie o tym aby mieli deformacje genetyczne, ale na pewno wielu młodych Hunzów idzie „do miasta” na studia, tam się żenią, ale też jedzą śmieci, chorują od nich, więc wracają w rodzinne strony gdzie ich zdrowie ulega poprawie.
Marek napisał(a):
Wszystko co Pani pisze może być prawdą, i zapewne dla sporej części osób jest, podobnie jak dla Pani, ale niestety nie jest to do końca prawda absolutna, wbrew temu co dogmatycznie usiłuje tu
Pani głosić. Faktem jest że pH ludzkiej krwi to troche ponad 7,3, ale nie jest już prawdą że u wszystkich duże ilosci białka powoduja jego duży spadek, zaś produkty alkalizujace nie powodują jego wzrostu, tu przykład osobisty: na diecie wysko-, czy nawet bardzo wysokobiałkowej (przede wszystkim mleko i jego przetwory, typu twarogi jogurty naturalne itd, jajka w ilościach potwornych, mięcho w podobnych, z tym że no fakt, prawdziwe a nie jakieś przetwory mięsne, a i bez produktów z mąki, już właściwie tylko okazyjnie) pH krwi trzyma się ideału, przy spożyciu warzyw i owoców zdecydowanie poniżej zaleceń (tak 500-600g/dobę), zaś próby przechodzenia na diety bardziej „zdrowe” typu dużo wiecej warzyw, owoców, ograniczenie białka zwierzecego, zwiekszenie roślinnych, dawało efekty dość, hmmm najdelikatniej ujmując opłakane, zaburzenia-wzrost pH, pogorszenie wyników badań krwi, to z tych
obiektywnie mierzalnych, z tych subiektywnych też było nie najlepiej, a mowiac wprost dość tragicznie i wyjątkowo dyskomfortowo, aha, i nie były to objawy krótkotwałe, bo po trzech takich próbach (najkrotsza to 8 tyg, najdłuższa ponad 3 miesiące), zaś każdorazowy powrót do „niezdrowej” diety powodowal normalizację wszystkiego, i teraz pytanie o co tu chodzi? Dodam że sam nie bardzo wierzyłem w wyniki badań o których powyzej, dlatego zrobiłem je sobie sam, dla sprawdzenia, a potem poprosiłem jeszcze kolegów z uczelni o potwierdzenie, i wyszlo jak na początku. I jakie stąd można wyciagnać wnioski? Oczywiscie chodzi mi tylko o mój przypadek, bo
o żadnym uogólnianiu nie moze być rzecz jasna mowy.
Marlena napisał(a):
Generalnie nasz zaprogramowany przez Matkę Naturę na utrzymaniu nas przy życiu organizm ma duże zdolności przystosowawcze, w tym zdolności buforujące: za każdym razem gdy jemy coś zakwaszającego pH krwi musi zostać wyrównane do przedziału (bardzo wąskiego zresztą) nie zagrażającego naszemu dalszemu istnieniu. W tym celu są pobierane skąd się da alkalizujące minerały buforujące zmagazynowane wcześniej w organach, zębach czy kościach (głównie magnez, potas, wapń). Natomiast gdy jemy pokarmy w większości alkalizujące (80/20) może powstać nadmiar minerałów alkalizujących, raczej niegroźny – zostanie on wydalony wraz z moczem, co można zobaczyć na pasku pH zmieniającym swój kolor na zielono-niebieski (nie piszesz czy mierzyłeś pH porannego moczu, możesz się w ten sposób szybko domowym sposobem dowiedzieć czy Twoje ciało cierpi na niedostatek czy na nadmiar tych minerałów). Pokarmy odzwierzęce zawierają tych minerałów mniej niż roślinne (a czasem w mniej przyswajalnej formie), dodatkowo są bogate w białko, natomiast do strawienia białka organizm znowu wymaga użycia minerałów alkalizujących, więc jeśli nie zrównoważysz tego jednoczesnym dostarczeniem tych minerałów ze źródeł roślinnych tworzy się niezbyt ciekawe połączenie. W pewnym momencie powstanie spory debet: ciało już nie ma skąd pobierać potrzebnych mu substancji i staje się po wielu latach wysokomięsnej i/lub wysokobiałkowej diety (mięso niepotrzebne, możesz użyć soi lub cieciorki jadanej 3 razy dziennie 7 dni w tygodniu 365 dni w roku) bankrutem, lądującym w szpitalu z takim lub innym organem, który odmówił posłuszeństwa.
Do metabolizowania białka potrzebne są też pewne enzymy, a tych nasz organizm nie wytworzy w ilościach nieskończonych, bo jest zaprojektowany na ich produkcję w ilości określonej przez Matkę Naturę, którą guzik obchodzi, że Ty akurat uwielbiasz mięso i nabiał (lub żywisz się namiętnie soją) – tu również tworzy się debet. Przebiałczenie jest zmorą dzisiejszych czasów nie tylko u hodowanych przez nas psów, kotów i gryzoni, jest to powszechne zjawisko także u nas, choć nie daje o sobie znać tak szybko jak w przypadku tych zwierzątek, bo one są zaprogramowane na krótszy żywot niż my. Tymczasem natury nie da się oszukać, nie da się z nią negocjować, ma swoje „ustawienia fabryczne” i koniec, kropka, nie przeskoczysz. Ludzie dali sobie wmówić, że potrzebują olbrzymich ilości białka, najlepiej zwierzęcego, jako „jedynie słusznego”. Pamiętajmy, że nadmiar w tym przypadku jest równie szkodliwy jak niedobór, a nawet gorszy. Niedobory białka są dzisiaj rzadkością w krajach cywilizowanych (nawet u wegan czy witarian), dużo bardziej powszechne są choroby degeneracyjne wynikające z wieloletniego nadmiaru białka w diecie. Tak daliśmy sobie sprać mózgi 😉
Na zakwaszenie organizmu wpływa dzisiaj ponadto nie tylko dieta, jest wiele rozmaitych czynników, które dawniej nie występowały w takim stopniu jak dzisiaj (używki, leki, kosmetyki, promieniowanie, stres i inne – infografika tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/przyczyny-zakwaszenia-organizmu/).
Rafał napisał(a):
Witam serdecznie raz jeszcze . Z zakwaszeniem organizmu zgadzam się, przecież każdy organizm ma swoje granice. Nie jestem specjalistą ale:
„Do metabolizowania białka potrzebne są też pewne enzymy, a tych nasz organizm nie wytworzy w ilościach nieskończonych, bo jest zaprojektowany na ich produkcję w ilości określonej przez Matkę Naturę, którą guzik obchodzi, że Ty akurat uwielbiasz mięso i nabiał (lub żywisz się namiętnie soją) – tu również tworzy się debet.” – nie jest tak do końca – raczej to jest mechanizm jak w maszynie – gdy białko pojawi się w żołądku (dopiero tam rozpoczyna się proces trawienia białek) zaczyna się wydzielać kwas solny, który aktywuje pepsynogen dalej jest również łańcuszek. Raczej też matka natura nas nie projektowała (chyba, że ja ją inaczej rozumie) tylko adaptacja do otaczających nas warunków. Rośliny też zawierają białko. Rozpatrując to tokiem Pani myślenia (którego nie neguję) matka natura zaprojektowała nas jako stworzenia wszystkożerne. Tak samo ilość spożytego pokarmu też jest określona – choćby pojemnością żołądka. Natomiast zgadzam się, że trzeba równoważyć spożyte białko odpowiednią ilością roślin w celu alkalizacji. Natomiast ile tego białka jeść i w jakiej sytuacji, to nikt mi jeszcze nie powiedział. Weźmy na przykład roślinę taką jak komosa ryżowa albo fasola – ilość białka zawartego w tych roślinach jest porównywalna do mięsa. Co będzie gdy ktoś lubi te rośliny ?
Ph moczu – gdyby komuś się zmieniło ph moczu to myślę , że szybko by się o tym dowiedział. Mocz jest antyseptyczny – ph ma tu kluczowe znaczenie , zaraz pojawiłyby się bakterie.
Myślę , iż proces jak, ile i kiedy spożywać białko jest bardziej skomplikowany niż Pani tutaj opisuje. Tak samo proces łaknienia , który jest właśnie podyktowany : choćby głodem komórkowym, co za tym idzie poprzez odpowiednie mechanizmy chemiczne.
Marlena napisał(a):
Jedno białko – jeden enzym. Tak działa nasz organizm. Wszystko jest z białek zbudowane, wszystkie organizmy żywe, cała flora i fauna, więc tak naprawdę cokolwiek nie weźmiesz to gęby to jesz białko 😉 Zjawisko łaknienia nie jest podyktowane wyłącznie głodem komórkowym, np. podczas postu łaknienie ustępuje.
Aseptyczność moczu nie ma nic wspólnego z jego odczynem pH. Najlepiej nabyć drogą kupna paski lakmusowe w przedziale np. 6-8 i mierzyć sobie pH porannego moczu obserwując zmiany jakie zachodzą po spożyciu pewnych pokarmów czy napojów. Można dojść do bardzo interesujących wniosków 😉
Rafał napisał(a):
Witam serdecznie.
Jestem w stanie zgodzić się z przedłożonymi informacjami ale prosiłbym przełożyć je na zasady żywienia dla człowieka, który chce uprawiać intensywnie sport, siłownia 3 razy w tygodniu, basen i sztuki walki. Jak dostarczyć odpowiedniej ilości pożywienia, witamin i minerałów dla organizmu ?
Wszędzie w tych książkach jest opisane co jeść ale nie jest opisane ile i w jakiej sytuacji. Nigdy nie widziałem chorego sportowca – oczywiście mowa tu o ludziach, którzy nie stosują dopingu, oni bazują na zbilansowanej diecie dostosowanej do zapotrzebowań energetycznych.
Więc ogromnie wdzięczny byłbym za przełożenie tych informacji na taką sytuację jak przedstawiłem wyżej.
Marlena napisał(a):
Myślę, że na Twoje pytania może odpowiedzieć dietetyk wyspecjalizowany w żywieniu sportowców. Sport jako taki (rozumiany w sensie wymuszonego nadmiernego wysiłku fizycznego) nie bardzo jest w zgodzie z naturą. Najzdrowsza nie jest nadmierna aktywność fizyczna ani jej brak, lecz umiarkowana aktywność fizyczna.
Rafał napisał(a):
Ciężko mi jest zinterpretować słowo „wymuszona”, dlaczego? Dlatego, że ludzie jako gatunek raczej zawsze był i jest zmuszony do wytężonej pracy fizycznej – o czym świadczą nasze procesy biochemiczne i przede wszystkim historia – począwszy od człowieka pierwotnego do teraz. Nigdzie tam nie zauważyłem umiarkowanego wysiłku – przetrwanie nie jest czymś umiarkowanym tylko walką. Tak zostaliśmy zaprojektowani. Właśnie dlatego potrafimy się adaptować do nowych warunków życia. Niestety śmierć w tym procesie odgrywa kluczowe znaczenie. Przekazujemy sobie w genach pewne zmiany, które pozwalają na życie w danych warunkach. Obecnie przekształcanie wiata jest szybsze niż umiejętność dostosowania się naszych organizmów. Wydaje mi się, że problem nie leży w tym co spożywamy tylko w jakości tego co jemy – polepszacze , chemiczne , konserwanty, itp.
Dietetyk wyspecjalizowany w żywieniu sportowców odpowie – proszę zwiększyć podaż białek , białka wpływają na odbudowę komórek , i ogólnie pojętą regenerację organizmu , przy czym ważne by pamiętać o warzywach , proszę obliczyć bmr itd. Więc ginie tutaj wiedza przekazana w książkach takich jak : The China study.
Marlena napisał(a):
Wymuszona tzn. taka, która zamiast spełniać działanie dobroczynne zaczyna być czynnikiem stresu dla ustroju. I z całym szacunkiem ale życie nie ma nic wspólnego z walką ani przetrwaniem. Kwiat nie walczy aby rosnąć tylko po prostu rośnie 😉 życie po prostu JEST i nie dorabiajmy do tego ideologii.
Rafał napisał(a):
Z całym szacunkiem nie śmiałem zagłębiać się w sfery ideologiczne.
Tak róża wyrośnie na pustyni, dzieci z Afryki też się zgodzą Pani poglądem – oni nie walczą. Bakterie podczas infekcji namnażają się bardzo szybko , czemu ? Pewnie temu aby przekazać sobie w genach odporność na antybiotyki-spłycając. Widocznie wychowaliśmy się w różnych światach:). Wystarczy spojrzeć na człowieka z perspektywy jego podstawowych zachowań- do czego dążymy? – do przedłużenia gatunku (posiadania dzieci , wychowania ich) – przetrwania. Walczymy o ich jak najlepszy byt. Tak samo jest z każdym zwierzęciem, owadem gadem itp. Podstawowym instynktem jest przetrwanie. Chyba tego nie da się podważyć. Nie wiem jak można spłycić proces, którego uczyliśmy się setki tysięcy lat do jednego słowa. Nie neguję Pani spojrzenia na świat – liczyłem na wymianę poglądów, która by mi pewne rzeczy wyjaśniła na innym poziomie – cytaty z książek mi nie wystarczą, nie interesuje mnie próba ukrycia braków merytorycznych wmawianiem mi spaczonego spojrzenia na świat.
Marlena napisał(a):
Czyżby? A co z ludźmi, którzy nie chcą mieć dzieci? Co ze zjawiskiem kronizmu w zoologii? Pamiętajmy, że darwinizm to teoria. Teoria nie może być traktowana jak dogmat, tylko jak to czym w istocie jest, a jest TYLKO teorią. Gdy traktujemy ją z odpowiednim dystansem wtedy jest miejsce na rzeczową dyskusję.
Przyszedłeś tu pytając o porady żywieniowe dla uprawiającego sporty, ja takich porad nie udzielam. Przykro mi jeśli merytorycznie Cię zawiodłam, lecz nie jestem sportowcem i na tym blogu nie znajdziesz opisanych doświadczeń osobistych z tym związanych. Ja stosuję umiarkowaną aktywność fizyczną, rekreacyjną, a nie sportową. Poszukaj dietetyków sportowych lub blogerów sportowców. Dziękuję, że odwiedziłeś mojego bloga i pozdrawiam Cię serdecznie.
Rafał napisał(a):
Witam.
W żadnym wypadku nie chciałem Cię urazić czy obrazić, każdy ma prawo do swoich przemyśleń. Zwrotem o ideologii sam poczułem się urażony.
Właśnie Ci ludzie, którzy nie chcą mieć dzieci, to oni potwierdzają ten fakt. Nie jestem w stanie na obecną chwilę odszukać tego artykułu , opisywał właśnie takie osoby. Całość sprowadzała się do tego , że osoba ta miała jakiś defekt genetyczny i po prostu organizm jako całość nie chciał tego defektu przekazać dalej. Kronizm – gdyby dany gatunek nałogowo zjadał się – to by wyginął , przecież inaczej matka zjadła by ostatnie pisklę i zakończyła by się linia. Rodzice zjadają najsłabsze osobniki w celu wyczyszczenia linii z słabych genów. Tak samo było przed erą antybiotyków – oczywiście nie mówię tu o zjadaniu się na wzajem. Ludzie umierali z powodu chorób. Przetrwali najsilniejsi, z najlepszymi genami i przekazywali je dalej. Też bym bez antybiotyków nie przeżył, jestem tego świadom. To właśnie natura nie pozwalała przeżyć najsłabszym. Spójrzmy co teraz dzieje się z ludzkością? Pojawiają się coraz to nowe choroby, które w głównej mierze są defektem genetycznym . Dzięki medycynie osoba taka jest w stanie przeżyć i rozmnożyć się . Przekazuje dalej ten defekt. Pula genów słabnie . Dlatego coraz to głośniej mówi się o lekach modyfikujących organizm na poziomie genetycznym . Takie rzeczy widać gołym okiem. Z resztą autorzy tych książek o tym też wspominają . Wystarczy spojrzeć na człowieka nie tylko tu i teraz ale w przeszłość – to właśnie ona nas określa – Polacy często o tym zapominają. Zgadzam się w pełni, że trzeba ograniczyć spożycie białka na rzecz warzyw – roślin, bo to właśnie rośliny mają zdolność zmiany naszego genomu – tylko one potrafią wpisać w istniejący ludzki genom coś nowego. Żadne białko tego nie potrafi. Darwinizm niestety od dawna jest już udowodniony. „Dwie pierwsze tezy zostały (po fali niemerytorycznych dyskusji) przyjęte jeszcze za życia Darwina. Dowodów na potwierdzenie trzeciej dostarczyła dopiero biologia molekularna. Teza czwarta zyskała potwierdzenie dzięki badaniom ekologicznym i biogeograficznym.”
Pozdrawiam serdecznie i postaram się nie poruszać już tego tematu ;).
Marlena napisał(a):
Gdyby teoria Darwina została udowodniona to nazywałaby się prawem Darwina, nie sądzisz? Na poziomie genetycznym i molekularnym naukowcy jeszcze tymczasem nie odkryli na czym polegają np. mechanizmy postu i w jaki sposób zachodzą podczas niego samonaprawcze zmiany w DNA jakich nie udaje się uzyskać żadnymi lekami wymyślonymi przez człowieka. Natura jest inteligentniejsza niż nam się wydaje, gdy jej nie przeszkadzamy. Dziękuję za udział w dyskusji i pozdrawiam wzajemnie.
Adam napisał(a):
Dziwi mnie troche fakt, ze komentuje sie tu pewne diety zupelnie ich nie znajac.
Zasad zywienie i biochemii tez nie. Kolejna strona, ktora robi ludziom wode z mozgow mowiac, ze wszystkie inne diety sa do luftu. Dieta Optymalna dr Kwasniewskiego nie jest zadna polska wersja diety Atkinsa a jej poprawiona wersja. Jezeli w przypadku 70 kg mezczyzny zjadanie 50 gr bialka dziennie jest duza iloscia to sie pytam ile taki wegetarianin musi zjesc bialka roslinnego, ktore jest kategorii 4-tej, po jajkach, podrobach i miesie aby jego organizm zaspokoil swoje potrzeby? Jezeli wegetarianizm jest taki zdrowy to dlaczego miazdzyca jest najczestrza choroba wyznawcow wegi? Wszystkie warzywa to weglowodany a wiec cukry, ktore jak sami piszecie na prawie kazdej stronie tej witryny, ze sa nie zdrowe. Wiec jak to jest z tymi warzywami? Zdrowe czy nie? Czy fakt, ze przed wynalezieniem rolnictwa nie bylo chorob, ktore dzisisáj znamy, kobiety dostawaly pierwszey okres w wieku lat 60-ciu a rodzily jak mialy 80-siat i, ze ludzie zyli dwa razy dluzej niz dzis, nic Wam tego nie mowi? Czy fakt, ze tluszcz zwierzecy dostarcza nam enzymow i w zwiazku z tym nie potrzebyjemy witamin nie jest wystarczajacym faktem na to, ze dieta wegetarianska jest najgorszym sposobek zywienia? Wystarczy przeczytac kilka stron biochemii aby sie dowiedziec, ze czlowiek powinien jesc 3 razy wiecej tluszczu niz bialka gdzie bialka okolo 0,8 x nalezna waga ( nie faktyczna) a weglowodanow czyli cukrow nie wolno zjadac wiecej jak 100 gr dziennie bo powyzej 100 gra juz niszczy organizm. To sa fakty o ktorych wiedza i lekarze i biochemicy, Niestety pozostali sa wodzeni za nos prze takie strony internetowe jak tak. Coz niewiedza kosztuje, Tylko, ze ten rachunek, jaki nasz organizm nam wystawi jest czasami nie do zaplacenia.
Pozdrawiam serdzecznie
Marlena napisał(a):
Nie każde węglowodany są „złe” i nie każde tłuszcze są „dobre”. Nie ma białek „gorszych” ani „lepszych”, to są te same aminokwasy, innych Matka Natura nie wymyśliła. Osobiście wolę je czerpać z tego samego źródła co kurczak czy krowa (czyli BEZPOŚREDNIO z natury), zamiast w poszukiwaniu potrzebnych mi do życia związków wkładać do gęby ukatrupione, a następnie poddane termicznej obróbce części zwłok tych stworzeń, które to jadły. Kwestia gustu, nie sądzisz? Dla mnie to już NIE jest prawdziwe jedzenie, ja już z tym skończyłam, dzięki czemu odzyskałam zdrowie (nie pamiętam kiedy miałam katar!), witalność, energię (sypiam teraz po 4-5 godzin) i 20 lat mniej na liczniku. Mam wrażenie, że to raczej Ty dałeś sobie zrobić „zrobić wodę z mózgu” i nie masz pojęcia o czym piszesz (naprawdę „nie potrzebujemy witamin?” – no comment!). Ja z pewnością WIEM o czym tutaj piszę, bowiem to, o czym tu piszę jest moim OSOBISTYM DOŚWIADCZENIEM. Jestem żywym dowodem na to, czego doświadczyłam. I o tym jest ten blog. Dlatego nie dam się nabrać na hasełka typu „dieta wegetariańska jest najgorsza z możliwych”, pokaż mi osobę na diecie Atkinsa lub podobnej, która mając lat 70 będzie wyglądać na 40 i mieć zdrowie jak 20-latek. Taką jednym słowem Anette Larkins w Atkinsowej wersji, czyli od lat żywiącą się słoniną, jajami i wnętrznościami innych istot żywych. Może wtedy się przekonam? A może znasz wyznawcę „optymalnego żywienia” rocznik 1901, będącego w takiej formie jak jest Bernardo La Pallo, preferujący witariańską dietę?
A na miażdżycę chorują wszyscy z wyjątkiem… witarian właśnie. Nie chodzi bowiem tyle o to co wkładamy do gęby, tylko jak to przetworzyliśmy i co zrobiliśmy z tym pokarmem ZANIM włożyliśmy go do środka. Można być wege i zemrzeć młodo żywiąc się czipsami ziemniaczanymi, colą i zupkami w proszku – wszystko absolutnie wege. Wydaje mi się zatem, że po prostu mylisz pojęcia, Adamie. Zanim się napisze coś negatywnego na jakiś temat należy samemu doświadczyć tego, tamtego i owamtego, potem porównać. Nie pisz negatywnie o czymś, czego NIE znasz z autopsji, a jedynie z opowiadań. Nigdy w życiu (założę się) nie próbowałeś spędzić bodaj JEDNEGO tygodnia na samych surowych warzywach i owocach – zdziwiłbyś się jakie reakcje ozdrowieńcze miałbyś po tych mięskach i całej reszcie obrzydlistwa jakie teraz w siebie wrzucasz. Myślę, że byłyby to potężne herx’y. Pozdrawiam.
Streptomecyna napisał(a):
Podziwiam Twoją odporność psychiczną w dyskusji z trollami. Dzięki za wspanialą stronę. Pozdrawiam
Brokuł napisał(a):
Odporność psychiczna mnie nie dziwi, jej brak właśnie jest skutkiem złej diety. Super artykuły, żałuję tylko, że tak późno tu trafiłam, pomimo tego, że już od dawna moja dieta ma podobny profil… A wszystkich zwolenników zbilansowanej diety zapraszam do testu – policzcie, ile razy do roku chorujecie, przestańcie jeść mleko (pod każdą postacią) i policzcie za rok. Dla mnie było to 7 do 0.
Lydian napisał(a):
Witam, więc i ja mam pytanie. Wszystko to brzmi bardzo sensownie, sama staram się zdrowo odżywiać i mam awersję do krowiego mleka (naczytałam się kiedyś książek Tombaka i tak mi zostało). Jadam jednak kefiry i jogurty – głównie greckie. Myślałam o przestawieniu na odżywianie jakie Pani poleca. Zanim jednak to zrobię chciałabym wyrobić sobie trochę mięśni – schudłam po ciąży, ciało było mało elastyczne, zwiotczałe. Już jest w tej materii duża zmiana, pytanie jednak – czy wyrobię mięśnie bez dużych ilości białka? Czy wystarczą białka z warzyw? Chodzi mi o zarys mięśni, nie jakąś kulturystykę i Broń Boże nie chce już chudnąć 😉 Pozdrawiam i proszę o poradę.
Marlena napisał(a):
Mięśnie tworzą się podczas ruchu, a nie z pochłaniania białka. Od nadmiaru białka można mieć tylko duże zdrowotne kłopoty długo nie dające o sobie znać (w przeciwieństwie do ruchu, który stosowany w nadmiarze przyprawi Cię co najwyżej o zakwasy, a wtedy wiesz, że przesadziłaś). Polecam wysłuchać wykładu dr Dąbrowskiej, która tłumaczyła temat bardzo obecnie powszechnego przebiałczenia. Każdy pokarm składa się z aminokwasów, a w takiej np. cieciorce czy pyłku pszczelim jest ich cały komplet, nawet te egzogenne. Więc to nie jest tak, że jedynie pokarmy zwierzęce dostarczają aminokwasów. Wszystko co rodzi Matka Ziemia jest zbudowane z aminokwasów po prostu. My sami też 🙂
Lydian napisał(a):
Dziękuję za rady. Wszystko przez ten ogólnie przyjęty mit, że mleko to białko, nabiał to białko (nawet nazwy podobne) i mięcho to białko 😉 I tak wciskają na różnych forach kity, że jak się ćwiczy i nie je białka to w końcu się zaczyna mięśnie spalać i ludzie w to wierzą – ja do nich należałam. I choć unikam chemii w jedzeniu, białego cukru itp. to jednak media robią swoje. Twój blog otwiera oczy 😉
Dziękuje i pozdrawiam 😉
MartitaNowa napisał(a):
Witam wszystkim, ale przede wszystkim autorkę tego wspaniałego bloga:)
Mam ogromny problem. Mianowicie chodzi o mojego synka, ma astmę i cechy autystyczne, chodzi do szkoły normalnej i dostaje 4 i 5 nie jest źle, ale te kilka cech jednak widać w zachowaniu. Nikt nie potrafił mi pomóc, więc zaczęłam sama szukać. I tak pomału dowiedziałam sie o mleku glutenie itd. tak wpadłam tu i SZOK co my jemy!! Więc wzięłam sie ostro za synka,( i za siebie) zmieniłam mu chleb, nie pijemy mleka, nawet kochany nie je słodyczy:)wystarczyło przeczytać mu tabelkę o cukrze i nie je:)bystry chłopak:)…ale mam problem co mu dawać do jedzenia:( jest to straszne, nie mam pomysłu, gdzie wejdę na bloga, to wszędzie widzę te złe dodatki, no i moi rodzice:(mieszkam z nimi! Chodzą i marudzą, że chudy, że oczy sine, a nawet, że go wykończę, śledzą każdy mój ruch co daje mu jeść i złośliwie mówią pij mleko itd. do tego mama mówi, że powinien jeść codziennie na śniadanie chleb, bo jak zrobiłam mu kaszę jaglaną z owocami na śniadanko to źle, i pytają czy on na tym ma rosnąć??obiad obowiązkowo mięso, ziemniaki, bo 9-latek musi mieć codziennie mięso.(bo siła, jak to mówi mój tato) do tego jajo, kolacja oczywiście chleb i najlepiej 3 parówy i tak codziennie. Kłócę sie non stop z nimi…atmosfera w domu fatalna, przez nich straciłam jak by….wenę.
Ogólnie synek bierze dużo witaminy c jak chory dawałam 3x2tab. (1000g)a tak teraz 3000g, daję lek na pasożyty toksyny już miesiąc czasu, non stop bezsensu płacze:( nie widzę poprawy:(jestem załamana, bo teraz ma napady ostrego kaszlu od tygodnia:( Chciałabym mu zmienić wszystko tylko, ze ja sama jeszcze nie dawno jadłam w kółko to samo…(chyba nie muszę pisać co?):)pomalutku, niech to mięsko będzie ale nie codziennie tak jak do tej pory było:( ! Prosiłabym Pani Marleno i was kochani, doradźcie co mam dawać 9- latkowi do jedzenia, może jakiś blog? książka która rozjaśni mi umysł co zrobić na śniadania i kolacje:) Może ktoś wie co dawać aby wytępić tą astmę, nadpobudliwość, napady płaczu. Ogólnie jestem z tym sama, bo nawet mąż mnie nie wspiera, mówi naczytała sie głupot, ach szkoda mówić.Patrzą na mnie jak na dziwaka, mówią znachorka, obgadują po kątach:(a teraz gdy mam 6 dzień postu Daniela to juz dopiero gadaja, że w chorobę sie wpędzę. Ogólnie co do postu, to bardzo wierzę, ale narazie nic nie minęło i czuje głód:(. Pozdrawiam i przepraszam Cię Marleno, że bałaganie ci na blogu. p. s. jak by można było jeszcze, to jak ktoś zna fajna książke, blog z przepisami dla rocznej córeczki to poproszę. Pani Marleno proszę o odpisanie! Marta
Marlena napisał(a):
Marto, jest wspaniała książka wspaniałego lekarza. Dr Fuhrman ją napisał („Zdrowe dzieciaki. Jak odżywiać dzieci by były odporne na choroby”) i polecam bo tam znajdziesz wskazówki (włącznie z przepisami kulinarnymi) jak gęstą odżywczo dietą doprowadzić do ładu dziecko skłonne do infekcji, astmatyczne, chorowite itd.: https://akademiawitalnosci.pl/dr-joel-fuhrman-zdrowe-dzieciaki-jak-odzywiac-dzieci-by-byly-odporne-na-choroby/
Patti napisał(a):
Do MartitaNowa :
Rzoumiem Cie i wiem co przechodzisz bo mam córke która miała ataki astmy, ciagłe choroby, wizyty u alergologa itd. Udalo nam sie wyleczyć z astmy – od marca 2014 nie bylo ataku astmy, a wcześniej od okolo 2r.z pojawiały przynajmniej 1/miesiąc. Dowiedziałam sie że pasożyty wywołują astme i nie wierząc w to wszystko udaliśmy się z córka na biorezonans tam faktycznie wykryto pasozyty w oskrzelach (nie mówilam nic o chorobie osobie ktora wykonała biorezonans,osoba która to wykonala to byl analityk medyczny i posiadala ceryfikowany sprzet. Trzeba uważać bo można trafic na osoby niekompetentne które maja niskiej jakosci sprzet i brak wiedzy), poddaliśmy ja zabiegowi i od tego momentu nie ma ataku. Proponuje poczytać informacje w necie : astma a glista ludzka. Dodatkowo znalazłam naturoterapeute, która oczyszcza organizm z pasozytów , wirusow, bakterii. Oczyszczamy się wszyscy – efekty rewelacyjne.Zgadzam się że dieta warzywno – owocową można wyleczyć sie z astmy ale ciężko przeprowadzic ja u dziecka które ma 4 lata, pomimo że jestem zwolennikiem diety warzywno – owocowej surowej. A jesli chodzi o cechy autystyczne to bym stawiala na zanieczyszcenia metalami. Poczytaj prosze : Kuracja życia” dr Clark – dostepny w wersji PDF w necie.
Do Marlena: dziekuje za blog – super
MartitaNowa napisał(a):
…. Myślałam, żeby mu robić 1 dzień w tygodniu na owocach warzywach, sokach, co Pani o tym sądzi? (razem ze mną by robił)
Marlena napisał(a):
Jeden dzień w tygodniu warzywno-owocowy jeszcze nikogo nie zabił. Wręcz przeciwnie – przywraca ustrój do równowagi. Może nie tak błyskawicznie działa jak jednym ciągiem robiony post warzywno-owocowy, ale efekty będą. Tylko należy się w takim wypadku uzbroić w cierpliwość, bo proces będzie rzecz jasna bardziej rozłożony w czasie.
Sylwia Kowalska Dietetyk napisał(a):
Do:Marlena dziękuję za informację o myciu warzyw i owoców z pestycydów i nawozów.
MartitaNowa: Sugeruję znaleźć dobrego lekarza alergologa, ja jestem z Łodzi, więc osobom, które tu mieszkają polecam prof.Buczyłko lub jego lekarzy. Bardzo dobrzy specjlaiści nie poprzestają na leczeniu astmy tylko na badaniu czy jest ona powiązana z alergiami i nietolerancjami pokarmowymi powiązanymi w alergiach krzyżowych z pyłkami lub alergiami kontaktowymi typu: lateks, nikiel itp. Wymaga to nauczenia się przez rodzica obserwacji, zapisywania co dziecko je czyli prowadzenia notatnika/dzienniczka dietetycznego itd. To co piszesz synu czyli podkrążone oczy to jeden z podstawowych objawów wymienianych przez profesora jako potencjalne świadectwo alergii u dziecka. Potencjalne bo alergii opisać wszystkich i mechanizmów się na opisać choćby i w 10 artykułach. Podaję swoje dane nie by się reklamowac bo nie prowadzę działaności gospodarczej i na tym nie zarabiam. Pomagam osobom, które się do mnie zgłoszą za darmo. Tylko dlatego, że można moje opisy jak prowadzę dietę u siebie i syna znaleźć w internecie. Astma to problem organizmu nie wywołany przez czynnik astmy TYLKO ale z reguły w większości przypadków są jakieś alergeny. Napady kaszlu, duszności, zmniejszenie pojemności płuc przestają występować gdy jako rodzic szukamy co z pyłków, pokarmów, poscieli, zwierząt itp. wpływa na nasilenie się napadów astmy.
Dodatek dla Marleny: można być nawet wegetarianiem i nie chorować. Należy pamiętać, że jak czasem masz ochotę na coś typu mleczne produkty czy nawet jajka np raz na miesiąc to nie tylko można je zjeść w jakieś ilości nam służącej ale można sobie zrobić badania czy z powodu np. stresu , kłopotów rodzinnych itd. nie ma się akurat momentu w swoim organizmie, gdy występują jakieś niedobory. Ponieważ nasz organizm poza jedzeniem reaguje także na całe nasze życie. Pozdrowienia.Mama syna z autyzmem.
Marlena napisał(a):
Na alergię czy astmę można się „odchorować” w bardzo krótkim czasie i zapomnieć o ich istnieniu. Z dużymi sukcesami leczył swoich pacjentów dr Fuhrman. Dieta pozbawiona pokarmów odzwierzęcych, dodanych tłuszczów, przetworzonych (z wyjątkiem gotowania na parze, duszenia), z dużą ilością surowizny roślinnej (2 razy dziennie czyli do obiadu i kolacji jako danie główne sałata zielona z dodatkiem kolorowych warzyw). Coś podobnego do Postu Daniela dr Dąbrowskiej.
A ciemne kręgi pod oczami to oznaka niedotlenienia tkanek (zakwaszenia organizmu) i braku magnezu pochodzącego z roślin zielonych. Wystarczy przez tydzień lub dwa CODZIENNIE zjadać porządną porcję zielonej sałaty z dodatkiem kolorowych warzyw. Kręgi znikną, zostanie piękna jasna skóra pod oczkami. Cała buzia będzie promienna i tryskająca zdrowiem. Sprawdzone na własnej skórze 😉
Potato napisał(a):
Codzienna porcja zielonej sałaty z dodatkiem kolorowych warzyw? Brzmi świetnie, ale należy wziąć pod uwagę, że w tych warzywach akumulują się azotany, które, przekształcone w azotyny, są toksyczne i szkodliwe, szczególnie dla dzieci i osób starszych. Najbezpieczniejsze są te warzywa, których jemy owoce lub nasiona.
We wszystkim trzeba zachować zdrowy umiar i nie wpadać ze skrajności w skrajność. Mój dziadek całe życie je mięso, uwielbia czekoladę, a przeżył wiele lat w doskonałym zdrowiu i jest najbardziej rześkim człowiekiem jakiego znam 🙂 Ale z drugiej strony pewnie jako osoba mocno uzależniona od kawy, słodkiego, mięsa, jajek i mleka z płatkami, nie zostanę uznana za kogoś z kim w ogóle warto rozmawiać 🙂 Pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Współczuję – ja już pozbyłam się ciężaru uzależnień dzięki nauce świadomego jedzenia. Trochę to kosztuje wysiłku ale warto było. Moi dziadkowie też jedli mięso (sami hodowali krowy, kury i świnie) i dożyli późnej starości. Dodam, że mieli też olbrzymi ogród i spożywało się przy tym ogromne ilości warzyw hodowanych na kompoście jak Pan Bóg przykazał. I mleko prosto od krowy, jeszcze ciepłe każdego ranka dziadek przynosił. Tylko że teraz takie warzywa i takie mleko czy mięso można dostać jedynie u rolnika, który używa kompostu i hoduje zwierzaki „dla siebie” czyli naturalnie je karmi, zaś przeciętny Kowalski jest skazany na „ulepszany” chemicznie lub termicznie syf ze sklepu wyprodukowany zgodnie z normami jakże troskliwie dbającej o zdrowie obywateli Unii Europejskiej. Takie czasy, taka moda 😉
Z tymi azotanami to bym nie przesadzała: to właśnie olbrzymia porcja zieleniny i kolorowych warzyw spożywana każdego dnia była tym decydującym czynnikiem, który przywrócił mi zdrowie i witalność (a nie zawsze miałam dostęp do organicznie hodowanej). To co zaś ewentualnie szkodliwego mimo wszystko dostaje się przy okazji do mojego wnętrza (zarówno z pożywienia jak i z wody lub z wdychanego miejskiego powietrza) zostaje elegancko usunięte przez mój system podczas regularnie odbywanego postu (polecam!).
Co do umiaru to wyraziłam moją opinię w tym artykule: https://akademiawitalnosci.pl/podrabiany-klucz-do-zdrowia-czyli-slow-kilka-o-umiarze/
Potato napisał(a):
Moi dziadkowie od wczesnej młodości żyją w Poznaniu i to w centrum, a na balkonie ani krów ani warzyw nie hodują 🙂 Może są wyjątkiem potwierdzającym regułę 🙂
Co do azotynów, powtarzałam tylko słowa profesora zajmującego się żywieniem roślin. Mówiłam też, że są szkodliwe głównie dla osób starszych i dzieci, więc jak ktoś nie wyrywa ich z własnej grządki to mogą takim osobom zaszkodzić.
Cóż, dziękuję za słowa współczucia chociaż w sumie jestem szczęśliwym i całkiem zdrowym człowiekiem (pomijając mechaniczne uszkodzenie kręgosłupa… chyba, że to też wina mięsa :D).
Pozdrawiam i życzę zdrówka 🙂
Marlena napisał(a):
Jeśli dźwigałaś ciężkie wory pełne zwierzęcych zwłok to może być wina mięsa 😉 A tak na poważnie: u mnie w rodzinie doświadczenia nie są tak pozytywne: moja całe życie mięsożerna mama pomimo dobrej konstrukcji genowej odziedziczonej po długowiecznych rodzicach przypłaciła nadmierną miłość do zjadania swoich ulubionych pokarmów zgonem w wieku zaledwie 54 lat. Pierwszym symptomem jej choroby wieńcowej była… śmierć. Nagła i niespodziewana, z powodu rozległego zawału serca. Patrząc na swoją własną degenerację obudziłam się z drętwego snu (a było to 10 lat po jej śmierci, gdy dźwigałam na sobie czwarty w górą krzyżyk) i dotarło do mnie, że idę w tym samym kierunku: zbyt częste uleganie rozkoszom podniebienia bez świadomości tego co sobie robię jest jak jazda po równi pochyłej. Ale to już było i nie wróci więcej.
Pozdrawiam wzajemnie, dziękuję, że odwiedziłaś moją witrynę i zostawiłaś komentarz.
Iza napisał(a):
Artykul jest bardzo ciekawy, duzo sie dowiedzialam i dziekuje.
Uwazam ze autorka powinna troche popracowac nad stylem, aby bylo bardziej „profesjonalnie”.
Marlena napisał(a):
Izo, to jest mój osobisty blog, nie prowadzę działu zdrowotnego na Onecie czy innym mainstreamowym portalu wymagającym „profesjonalnego języka” 😉 Więc wybacz – stylu nie zmienię. I już. 😛
stop nwo napisał(a):
Nie uwierzysz, ale są osoby dla których szczytem poświęcenia w dbaniu o własne zdrowie jest zmniejszenie liczby łyżeczek cukru wsypywanego do czarnej herbaty z cytryną, a mleko (uhate) jest zdrowe, bo to mleko przeta. Szczegół, że borykają się z cukrzycą, otyłością i co 2 miesiące łamią sobie jakąś kość.
Małgocha napisał(a):
Przeczytałam uważnie artykuł i komentarze. Dziękuję za wsparcie. Od lutego usiłuję być na diecie bezglutenowej, ale nie bardzo mi to wychodzi. Stale się przemieszczam, nie planuję posiłków i często jem byle co. Ale teoretycznie jestem podbudowana. Kilka razy byłam na Poście Daniela i wiem, jakie to zdrowe i jak dobrze działało na mój organizm. Z mięsa jest mi bardzo łatwo zrezygnować, bo nie lubię, ale z pieczywa i nabiału bardzo trudno. Jak jestem w domu, to po prostu nie kupuję pieczywa i jak jestem głodna gotuję kaszę, a czekając na nią zjadam owoc, albo cykorię. Ale jak jestem u kogoś nieprzygotowana i podają ciasto…
Jak się zmusić do planowania i konsekwencji?
Pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Małgocha, spróbuj przez jakiś czas prowadzić dzienniczek zdrowia. To bardzo mobilizuje w trzymaniu się raz obranego kursu.
basia napisał(a):
Bardzo serdecznie dziękuję za Pani bloga.
Mam 19 lat, jestem byłą anorektyczką, która z czasem wpadła też w sidła bulimii. Gdy zaczęłam odżywiać się wg. Pani rad pozbyłam się ciągu do słodkiego i… depresji! Przestałam siedzieć ciągle w domu skrupulatnie licząc kalorie, dostałam kopa energii, ciągle się uśmiecham. Póki co naprawiam zwolniony metabolizm, więc postu Daniela nie zastosuje, ale planuję go zrobić na nowy rok, aby rozpocząć go pełną parą. 😉 Ps. byłam uzależniona od kefirów, potrafiłam ich zjeść nawet 7-8 dziennie… Początkowo czytając bloga płakałam gdy zdawałam sobie sprawę jak bardzo skrzywdziłam organizm. No cóż czasu nie cofnę, ale ten co mi pozostał wykorzystam odpowiednio.:)
Pozdrawiam Serdecznie i jeszcze raz dziekuje za cenne wskazówki.
Marlena napisał(a):
Bardzo się cieszę z Twojego powrotu do zdrowia, Basiu! Z organizmem jest tak: dajesz miłość, troskę, opiekę – dostajesz ją z powrotem. I to zawsze (ale to naprawdę ZAWSZE!) jeszcze z dodatkowym niepodziewanym bonusem (np. wspaniałe włosy, piękne paznokcie, olśniewająco promienną skórę, doskonały humor, odporność na wszelaki stres itp.). Takie są prawa natury, która wybacza nam nasze błędy niczym synowi marnotrawnemu – tak to właśnie działa 🙂
Pozdrawiam serdecznie wzajemnie!
dagny-maya napisał(a):
Blogiem jestem zachwycona, chetnie zmienie spodob odzywiania mojej rodziny. Martwi mnie tylko czy nowa dieta dostarczy moim dzieciom wszystkich niezbednych skladnikow. Co np. z witamina B12, ktorej niedobor mialby powodowac miedzy innymi problemy ze wzrostem i dojrzewaniem w wszystko skonczyloby sie anemia zlosliwa.
Marlena napisał(a):
Myślę, że powinnaś przeczytać książkę dra Fuhrmana: https://akademiawitalnosci.pl/dr-joel-fuhrman-zdrowe-dzieciaki-jak-odzywiac-dzieci-by-byly-odporne-na-choroby/
Na niedobory witaminy B12 cierpią również mięsożercy, zatem to nie jest kwestia jedzenia lub niejedzenia mięsa.
Warto też zauważyć jedną prawidłowość: natura tak to zaprojektowała, że wit. B12 nasza wątroba przechowuje. Ale takiej np. witaminy C już nie przechowujemy, nie da się jej „zjeść na zapas” tak jak B12. Stąd wniosek, że warzywa i owoce musimy codziennie zjadać, ale pokarmy odzwierzęce można jedynie raz na jakiś czas. Dr Fuhrman proponuje aby traktować je jako ewentualny dodatek (np. niewielka ilość naturalnie fermentowanego jogurtu w dressingu do sałatki, jakieś dobre wiejskie jajko na miękko od czasu do czasu lub jakaś ryba) i na pewno NIE codziennie (nie ma takiej potrzeby).
W razie niedoborów i tak musimy uciec się do suplementacji, bez względu na rodzaj diety.
Nania napisał(a):
Witaj Marleno,
bardzo poważam Twoją Akademię, często rozwiewa moje wątpliwości. Jednak teraz nie do końca jestem pewna swojego przekonania. Nabiał jest zły, to fakt, a sam wapń należy zapewne przyjmować, czyli np. z marchewki, jak mówił Gerson. Tylko w jakiej ilości i czy skorupki z kurzych jajek, zgniecione w moździerzu, czy można to przedawkować i doprowadzić do zwapnienia żył? Jak uniknąć zwapnienia żył?
I jeszcze jedno pytanie – Chińczyk przepisuje mi swoje ziołowe lekarstwa i już bardzo mi pomógł – jednak twierdzi, że bez tłustego mięsa wieprzowego/wołowego nie przyswoję wielu witamin i dlatego poleca mi np. jajecznicę na bekonie /do 40% mięsa w diecie?!/. Proszę pomóż mi zastąpić ten pomysł jakimś zdrowym – Twoim pomysłem, bo przyznaję, jestem szczupła, 170cm/58kg i nie mogę przytyć, choć chciałabym a ponadto jak dobrze zbilansować omega 3:6 w codziennym jadłospisie?
Dziękuję z góry za odpowiedź i za to co robisz 😉
Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Nania poproś pana aby przedstawił Ci jakiekolwiek publikacje na to, że bez jedzenia czerwonego mięsa obrośniętego górą tłuszczu, ludzki organizm nie jest w stanie przyswajać wielu witamin. Pomyśl o oleju kokosowym a dla Omega-3 o oleju lnianym (lub rybach jeśli je jadasz). O zwapnieniu żył pisałam przy okazji witaminy D i co zrobić aby nam się wapń w kościach i zębach odkładał a nie tam gdzie jest jak dziura w moście potrzebny czyli w naczyniach krwionośnych: https://akademiawitalnosci.pl/witamina-d-brakujacy-kawalek-twojej-ukladanki-zdrowia/
dagny-maya napisał(a):
Dziekuje za odpowiedz. Ksiazke juz zakupilam i jest w drodze.Jednakowoz kwestia wit. B12 nadal mnie gnebi, jako, ze jestem swiezo po lekturze dr. Romana Pawlaka „W obronie wegetarianizmu”. Autor wegetarianinem zostal 25 lat temu, a diete weganska stosuje od 9 lat. Jest profesorem dirtetyki na East Carolina University. Tyle w kwesti podpierania sie autorytetem,a teraz co autorytet twierdzi:
-Tylko mieso i produkty pochodzenia zwierzecego zawieraja aktywna biologicznie w organizmie czlowieka wit.B12.
– Okolo 50% wegetarian i 60 do 90% wegan ma niedobor wit.B12 (tak miesozercy tez maja).
Niestety dr. Pawlak nie wspomina nic o mozliwosci uzupelniania niedoborow poprzez zajadanie sie siemieniem lnianym. Jego zdaniem trzeba sie suplementowac, Twoim nie. A ja w kropce jestem. Poki co dokarmie dzieci rybka. Pozdrawiam!
Marlena napisał(a):
Dagny nie, nie tylko mięso. To jest witamina produkowana przez bakterie i znajduje się też np. w kiszonkach (nota bene koreańscy naukowcy odkryli ją w ichniej kiszonej kapuście „kimchi” gdy badali zwyczaje żywieniowe swoich stulatków). Więc dr Pawlak jest niedoinformowany jak gdyby :/
Ja wychodzę z założenia, że nasz Stwórca nie zaplanował dla nas biegania do apteki po JAKĄKOLWIEK substancję od której zależy nasze przeżycie. On dał nam wszystko co nam jest potrzebne. Dlatego jeśli ktoś mówi, że jakaś dieta jest super zdrowa ALE będę musiała przy tym biegać do apteki bo jednego związku nie dostarcza, to zapala mi się czerwona lampka, która mówi mi, że takie coś NIE jest zgodne z zamysłem Stwórcy. To wymysł ludzki i należy sobie dać spokój.
dagny-maya napisał(a):
Dziekuje za odpowiedz, ale przeciez Fuhrman tez zaleca suplementacje B12 przy diecie wegetarianskiej i weganskiej.
Dzisiaj jednakze mam insza watpliwosc. Czytalam o glodzie toksycznym i nie potrafie rozgryzc czy to co czuje to toksyczny czy zwykly. Faktycznie czuje glod w brzuchu i mam spore problemy z koncentracja ta okolo 2-3 godziny po posilku. Moje dzieci tez ciagle jecza, ze glodne. A nawiazujac do menu Fuhrmana to nie rozumiem dlaczego na sniadanie tak malo a dla odminany na kolacje calkiem sporo.
Ciezko sie na poczatku ogarnac z tym wszystkim.
Marlena napisał(a):
Furhman twierdzi także, że przyjmowanie witaminy C w przypadku przeziębienia jest stratą czasu i atłasu „bo badania mówią” że „to nie działa”. Czyżby? Jakoś na mnie i na tysiące innych ludzi działa, dr Klenner już w latach 40-stych leczył witaminą C wszelkie wirusowe i bakteryjne stany zapalne, a tu mi Fuhrman wyjeżdża z badaniami, w których użyto 0,5 g witaminy C, tylko po to aby „udowodnić”, że witamina C przy infekcjach „nie działa”. Owszem, działa, ale należy jej przyjąć 20-200 razy tyle. Polizanie tabletki aspiryny też nie zniesie nikomu gorączki 😉
Ustalmy sobie jedną rzecz: każdy doktor będzie gadał to co mu pasuje. Ale żaden z nich nie jest przecież Bogiem ani nawet żadnym guru. Jedyny guru to nasz własny organizm. Na mnie witamina C działa (i to jak działa!) znaczy się to Fuhrman ma problem ze swoimi poglądami, nie ja. Pawlak każe brać B12 a ja nie biorę i MIMO TO moje poziomy są w normie? To Pawlak ma problem ze swoimi poglądami, nie ja. U mnie wszystko w porządku.
Nikogo nie róbmy jako Boga i guru. Nikt nie ma patentu na PRAWDĘ. Nawet ja, bo ja piszę na moim blogu co działa dla mnie i co się sprawdziło dla mnie. Dla każdego z nas prawda jest nieco inna, zależnie od aktualnych przekonań. Badania naukowe są cenne ale również i z nich nie róbmy Boga i guru. Zawsze znajdą się badania, które będą negować to, co wykazały inne badania. Welcome to science! 😉
Najważniejsza moim zdaniem jest praktyka – w szczególności moja własna, oprócz praktyki wielu znamienitych lekarzy. Jeśli ktokolwiek (w sensie lekarz z długoletnią praktyką) w swojej praktyce prowadzonej na iluś tam tysiącach pacjentów przez ileś tam dekad (!) stwierdza dany fakt, to jest to dla mnie cenniejsze niż teoria setek suchych badań naukowych. Jeśli potwierdzę to na własnej skórze – to setki badań nie będą w stanie zmienić moich przekonań. Ani żadne tam autorytety, czy to Fuhrman, czy to Pawlak czy ktokolwiek.
Odnośnie głodu toksycznego: w moim „poprzednim życiu” gdy odczuwałam głód, to był on takim wilczym głodem, że dosłownie konia z kopytami mogłabym pożreć. Straszne uczucie. Nie zdawałam sobie sprawy, że jest ono spowodowane… niedożywieniem mojego organizmu – za małą podażą mikroskładników. Jeszcze wtedy interesowały mnie bardziej makroskładniki (białka, tłuszcze, węglowodany). Nie zwracałam uwagi zbytnio na mikroskładniki, enzymy itd., niemal wcale nie dostarczałam pokarmu w oryginalnym stanie, prawie wszystko jadłam gotowane, to wyniosłam z domu. A teraz, jak się czuję gdy stwierdzam „jestem głodna”? Jest to ledwie wyczuwalne, kompletnie nieuciążliwe uczucie, baaardzo delikatne i nie koncentrujące się bynajmniej w okolicy żołądka, ale raczej wyżej – klatka piersiowa, gardło i jama ustna. W zasadzie mogłabym przejść nad nim do porządku dziennego. I wystarczy zjeść choćby jabłko albo garść orzechów by minęło. Co dawniej by było nie-do-po-my-śle-nia! 😉
alicja napisał(a):
dobry artykuł. Dieta Kwaśniewskiego nie jest polską odmianą Atkinsa, gdyż białko jest OGRANICZANE !!! Np. osoba ważaca 60 kg powinna jeść TYLKO 30 g białka dziennie. Szkoda, że zabrakło tu rzetelności … :/
Marlena napisał(a):
Dieta Atkinsa to dieta niskowęglowodanowa, która w swojej „czystej” postaci zaleca spożywanie jak największej ilości tłustych pokarmów. Rok przed śmiercią przeszedł zawał, ważył 117 kg. Natomiast białkiem bombardował inny guru odchudzania czyli Dukan, który na swojej „diecie proteinowej” zarobił kupę kasy niszcząc przy okazji zdrowie (głównie nerki) wielu ludziom. Obecnie stracił prawa do wykonywania zawodu lekarza.
Anna Dominika napisał(a):
Od jakiegoś czasu „mieszkam” na Twoim blogu 😉 Szafki opróżniłam i uzupełniłam samymi dobrymi produktami,z czego jestem dumna 😉 Mój problem polega na tym ,że nie potrafię komponować posiłków..Śniadanie owsianka, potem jakieś owoce, warzywa. Na obiad przeważnie kasza jaglana z kopcem warzyw , a potem chodzę głodna , bo nie wiem co jeść, brak mi pomysłów…Chodzę , podjadam orzechy lub owoce i zapijam Czystkiem ale to mało… Ciągle czuję głód! Boję się ,że rzucę się na coś śmieciowego.. Kupiłam „Kuchnia szybka i zdrowa” ale tam bardziej przekąski ,którymi się nie najadam.. Co powinnam jeść aby nie odczuwać głodu? Masz może jeszcze gdzieś przepisy? A co Ty Marleno jadasz w ciągu dnia? Bardzo proszę o pomoc..pozdrawiam
Marlena napisał(a):
Zapewniam Cię, że ani koktajle, ani soki ani sałatki nie są wcale przekąskami. Potrafią mieć całkiem sporo kalorii i doskonale zasycić. Jedna sprawa to głód faktyczny a druga sprawa to głód toksyczny (nie ma nic wspólnego z prawdziwym głodem). Polecam artykuł https://www.zdrowemotywacje.pl/dlaczego-tyle-jem-czyli-toksyczny-glod-i-bledne-kolo/
Co ja jadam pisałam tutaj: https://akademiawitalnosci.pl/jak-oszczedzac-na-jedzeniu-czyli-optymalizacja-eksploatacji/
Anna Dominika napisał(a):
Tak masz rację, chęć zjedzenia czegoś nie zawsze oznacza głód 😉 muszę nauczyć się to rozpoznawać.. Wczoraj jak zapodałam sobie na bogato koktajl około godziny 16 to już nic później nie tknęłam 😉 Z dnia na dzień uczę się czegoś nowego,każdy artykuł daje mi cenne wiadomości 🙂 Dziś zrobiłam vegetę własnej roboty , ukisiłam sok z kapusty, nastawiłam esensję waniliową i zbieram już ogryzki na ocet jabłkowy 😉 zastosowałam magnez pod pachy, po którym się czochrałam 😉 i nałożyłam maseczkę z miodu i soli empson na twarz 🙂 no i witamina C jest już w drodze do mnie 🙂 jeszcze muszę kupić mąki aby upiec sobie chlebek i już będę krok dalej niż jestem 😉 Dziękuję Ci za wszystkie cenne informację 🙂 Genialna encyklopedia 🙂 Pozdrawiam
Aśka napisał(a):
Ja jestem na paleo i nie zgodziłabym się, że ta dieta bazuje na dużej ilości białka. Za to jak najbardziej przemawia do mnie Davis z tezą, że to produkty zbożowe są przyczyną przeważającej liczby problemów zdrowotnych.
Poza tym, paleo nie jest dietą odchudzającą. Jest to styl życia i dzięki tej diecie moje Hashimoto prawie osiągnęło remisję. Koleżanki również, PCOS także pokonane. U innej znajomej – cukrzyca pokonana. Więc nie powiedziałabym że diety niskowęglowodanowe to samo zło.
A rak faktycznie karmi się cukrem a nie tłuszczem, jak to wykazał Otto Warburg.
Nie ma jednej diety idealnej dla wszystkich, ale nie można też generalizować, że diety typu Atkinsa, paleo czy Kwaśniewskiego są szkodliwe, bo osobiście znam kilka przykładów, którym pomogły. Co nie znaczy że podważam skuteczność metody Gersona czy inne przedstawione tu publikacje. Sama stosowałam trzykrotnie post wg Ewy Dąbrowskiej i w niczym on się nie kłóci ze stosowaniem paleo na co dzień.
A w kwestii tłuszczów nasyconych – spora ich ilość znajduje się w mleku kobiecym, tak więc nie ma prawa, aby mogły w późniejszym wieku nagle nam szkodzić
Marlena napisał(a):
Magia skuteczności diety określanej mianem paleo nie polega na jedzeniu mięsa lub jego niejedzeniu, lecz na odstawieniu pokarmów przetworzonych. Świetne rezultaty poprawy zdrowia uzyskuje np. dr McDougall gdy serwuje pacjentom Whole Food Plant Based Diet – dietę opartą głównie o węglowodany i niskotłuszczową (dieta wegetariańska, dużo warzyw, dużo strączków, trochę owoców i pełnoziarnistych zbóż – generalnie bogactwo wszelkich darów natury jakie Matka Ziemia dla nas rodzi). Potrawy je się na surowo lub gotowane (ale gotowane w domu), żadnej przemysłowo przetworzonej karmy podczas programu się nie spożywa. Pacjenci magicznie zdrowieją ze wszystkich „nieuleczalnych” chorób cywilizacyjnych czy autoimmunologicznych. Więc czy na pewno węglowodany są złe albo zboża same w sobie są złe? Oczywiście pomijam gdy ktoś ma nadwrażliwość na gluten lub wręcz celiakię, ale pomówmy o zdrowych ludziach bez problemów z glutenem. Gdy zaczynają jeść prawdziwe jedzenie zdrowieją. Gdy jedzą przetworzone (np. kanapki, fast-foody, słodycze) to chorują.
Co do składu kobiecego mleka w zakresie kwasów tłuszczowych to jest on labilny i przystosowuje się do kolejnych faz rozwoju niemowlęcia. Jest on także zależny od diety matki. Nie jest przy tym pewne, że to co nam potrzebne w wieku niemowlęcym będzie nam również tak samo sprzyjało w wieku dorosłym w takich samych ilościach lub proporcjach.
Aśka napisał(a):
Problem w tym że zboża zawierają nie tylko gluten.
To największy problem, ale nie jedyny.
Kolejny, to kwas fitynowy, występujący także w strączkowych. Wiąże on związki mineralne tworząc sole zwane fitynianami, w których to połączeniach te pierwiastki stają się praktycznie dla nas nieprzyswajalne.
No a podnoszenie poziomu cukru we krwi to kolejny problem związany ze zbożami.
Zboża nieglutenowe zawierają inne białka, mogące wchodzić w reakcje krzyżowe z glutenem, co jest bardzo prawdopodobne w sytuacji nieszczelnego jelita, zatem organizm może mylić gluten z innymi zbożami.
znajoma przez 15 lat była wegetarianką, jadła strączkowe, zboża i nabawiła się porządnych problemów z trawieniem, i szalejącym Hashimoto. Niestety ale dieta oparta na ziarnach kompletnie do mnie nie przemawia. Ilość minusów zdecydowanie jest za duża 🙂
Marlena napisał(a):
Do mnie też nie przemawia dieta oparta na ziarnach (=zgodna z obecną piramidą żywieniową). Są one w moim menu dodatkiem, a nie podstawą. Podobnie dodatkiem są produkty odzwierzęce. Baza to wszelkie dary natury w postaci warzyw i owoców, w dużej mierze na surowo (również fermentowane oraz kiełki). Mięso rzuciłam, choć nie było mi z górki: pojawiły się ostre symptomy odstawienne (niestety jest uzależniające) i nie wróciłam już do niego i nigdy nie wrócę. Podobnie jak do fajek, cukru, kawy i innych rzeczy, które mnie uzależniały.
Kwas fitynowy nie jest problemem, to kiepska, uboga w mikroskładniki odżywcze przetworzona dieta nim jest. Kwas ten bowiem oprócz swojego mrocznego oblicza ma również jedno prozdrowotne: jest mocnym antyoksydantem. Obniża ponadto poziom cukru i cholesterolu we krwi, zapobiega też powstawaniu kamieni nerkowych: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/19774556 i właśnie dlatego dr McDougall swoją dietą ludzi leczy. I Ornish i Esselstyn też (ta dwójka wraz z Campbellem uratowali zmianą diety prezydenta USA Billa Clintona przed drugimi by-passami, których mógł już nie przeżyć, Clinton mówił o tym publicznie w telewizji). Gdyby ci lekarze wpędzali ludzi w niedobory (bo fityny, bo węglowodany itd.) to stawaliby się oni jeszcze bardziej chorzy zamiast zdrowieć. Więc przyjmijmy, że paleowcy straszą fitynami bo czymś muszą 😉
Pozbyć się w każdym razie można fityn poprzez fermentację oraz kiełkowanie. Ale nieznaczne ich ilości w diecie tak czy siak nie są szkodliwe ani chorobotwórcze jak to przedstawiają propagatorzy paleo. Wręcz przeciwnie! Dlatego nie mam oporów przed dodawaniem np. zmielonych nasion siemienia czy ostropestu do moich koktajli. Czy przed posypaniem sałatki odrobiną nasionek słonecznika, dyni czy sezamu. Natomiast odradzam codzienne zajadanie się „zdrowym” chlebem pełnoziarnistym wyprodukowanym na drożdżach zamiast z udziałem fermentacji czyli zamiast chleba na zakwasie (jest wielu ludzi, którzy myślą, że się „zdrowo odżywiają” kupując takie właśnie drożdżowe pieczywo – popularne w naszych sklepach, bo na prawdziwym zakwasie pieczywo to ciągle rzadkość). A generalnie pieczywo (jeśli prawidłowo przygotowane) to jako niewielki dodatek, bo nie samym chlebem człowiek żyje i ja mówię śmierć kanapkom! Chleb to też jest produkt przetworzony i o tym należy pamiętać.
Lucy napisał(a):
Dzień dobry!
Ciężko jest dziś znaleźć cokolwiek co by nie zawierało w sobie jakichś „sztuczności”, że tak to nazwę. Myślę tu zarówno o mięsie jak i o warzywach / owocach itp. Tzn. oczywiście, są pewne sposoby jak np. własna uprawa czy żywność z tzw. „dobrego źródła”. Ostatnio dużo szukam jeśli chodzi o dobry sposób odżywiania. Jednak mam wrażenie, że każda z diet ma swoje plusy i minusy. Tutaj pisze Pani dużo negatywów o białku. Ludzie tak go pragną, bo to on jest budulcem do trawienia węglowodanów (patrz promowana współcześnie piramida / talerz żywienia). Nie wiem za dużo natomiast o mięsie i jego szkodliwości. Coś tam słyszałam – muszę się chyba dokładniej jeszcze wczytać w Pani przemyślenia tutaj ;). Odnośnie zaś diety bardziej opartej na warzywach i owocach słyszałam zarówno dobre jak i złe rzeczy. Tylko znowu sobie myślę, że to muszą być naprawdę zdrowe warzywa / owoce żeby mogły być lekkie dla organizmu – wiadomo jak się je dziś uprawia. Oczywiście witaminy zawsze są mile widziane:) Z drugiej strony słyszałam, że dieta wegetariańska prowadzi do wysokiego współczynnika AGE – a co za tym idzie w skrócie do szybszego starzenia się (osłabienie ścięgien, mięśni etc.). Słyszała coś może Pani na ten temat?
Oo… właśnie przeczytałam fragment odnośnie szkodliwości białka zwierzęcego…
A propo uczucia głodu i spożywania np. owoców – niestety przez zły tryb życia (studia a potem wykańczający rok pracy) strasznie zepsułam sobie oddziaływanie mojego organizmu na cukier. Po zjedzeniu owoców bardzo mi skacze a potem bardzo spada (nie mam na szczęście cukrzycy) i czuję się wtedy oczywiście jeszcze bardziej głodna niż wcześniej. Nie jem też za bardzo zbóż (pszenicy prawie wcale, chyba, że na jakichś urodzinach, bo przykro by było bardzo np. mojej Babci, nawet jeśli bym tłumaczyła). A samymi warzywami się nie najem. Chyba musiałabym cały czas jeść owsiankę,orzechy, jajka, ryby plus warzywa no i trochę owoców. No ale tłuszczy nasyconych też potrzeba – używam więc tłuszczu kokosowego. Jem też mięso, ale nie przesadzam. W piątek zawsze nie jem mięsa i czuję, że ten 1 dzień postu to idealny pomysł był, żeby człowiek mógł dać trochę oganizmowi odsapnąć (tak akurat w moim przypadku jest ;)). Co jako wegetarianin jesz na co dzień? Masz jakies przykładowe jadłospisy? Może już gdzieś na tym blogu? Chciałabym się dowiedzieć więcej na ten temat. Dziękuję z góry i pozdrawiam:)
Lucy napisał(a):
Oj, małe sprostowanie do mojego komentarza – jadam owsiankę akurat bo bardzo ją lubię:) no i całkiem dużo jajek (również kwasy nasycone) – słyszałam jednak różne opinie co do jajek – niektórzy mówią, że nie powinno się ich za dużo jeść (nie rozumiem, przecież mają tyle witamin). No i odnośnie witamin – co sądzisz o wątróbce (dodam, że wołowej, bo wiem, że to w wątrobie właśnie zbierają się różne chemiczne „świństwa” – przepraszam ,ale nie wiem jak to inaczej określić, nie mam aż takiej wiedzy) ma tyle witamin – poleciłabyś jej jedzenie czy nie?
Dziękuje raz jeszcze:)
Marlena napisał(a):
Jak wiemy ze szkoły wątroba to magazyn. Niestety nie tylko dla witamin. Również dla „śmieci”. Dlatego jeśli wątroba to tylko ze znanego źródła (wiemy co zwierzę jadło, jak żyło). Odnośnie jajek to ta sama zasada jak przy wątrobie (dotyczy to wszystkich pokarmów odzwierzęcych), wybierajmy te od kur żyjących w warunkach naturalnych. Co do ilości to u mnie jakieś jajko wpadnie raz na kilka tygodni, ale generalnie to NIE jest podstawa mojego żywienia ani niezbędny jego składnik. Uważam je za nieco przereklamowane jako „źródło zdrowia” 😉 Polecam zapoznać się z badaniami na ten temat jakie prezentuje u siebie na witrynie dr M. Gregger: https://nutritionfacts.org/topics/eggs/
Lucy napisał(a):
No i a propo tłuszczy jeszcze – piszesz dużo o tym, co jest najbardziej naturalne (według zamysłu „Matki Natury”) do jedzenia i stawiasz głównie na produkty pochodzenia roślinnego (nazwałaś je „bazą”). A w mleku matki jest przede wszystkim tłuszcz, bardzo potrzebny do rozwoju np. mózgu, ale również i w wieku dojrzewania. Tak sobie pomyślałam czy rzeczywiście jest tak, że po okresie dojrzewania go nie (lub mniej) potrzebujemy? Co sądzisz na ten temat? Słyszałam, że ludzie z chorobą Alzheimera często mieli „zagłodzone” mózgi – w wyniku problemów z pokonywaniem bariery krew-mózg przez mikroelementy go odżywiające – najczęściej przez zaburzenia gospodarki cukrowej (insulinooporność, cukrzyca). Patrzyłam na prognozy zachorowalności na tę chorobę w ciągu następnych lat – są podobnie zastraszające jak prognozy co do liczby ludzi, których dotknie cukrzyca. Ogólnie chciałam zapytać w tym dodatkowym poście czy wiesz coś może o tym jak prawidłowo odżywiać mózg. Bo ja znam tylko poszlaki, a nigdy się w to bardziej nie zagłębiałam. Proszę i z góry dziękuję za odpowiedź:)
Marlena napisał(a):
Mleko matki jest przystosowane do okresu niemowlęcego, nie żyjemy całe życie na mleku matki ponieważ nie mamy potem identycznych potrzeb rozwojowych jak w niemowlęctwie. Ludzie z Alzheimerem nie tylko mają zagłodzone mózgi ale i zatrute (np. metalami, w tym spore ilości aluminium tam odkryto).
Marlena napisał(a):
Odnośnie szybkiego starzenia się jedząc tylko albo głównie warzywa i owoce to zajrzyj proszę do naszej Galerii Witalnych, https://akademiawitalnosci.pl/category/galeria-witalnych/ z pewnością Ci się rozjaśni, szczególnie witarianina Markusa Rothkranza polecam jako typowy przykład degeneracji zdrowotnej w tym wybitnego osłabienia mięśni na diecie pozbawionej (ach jakże niezbędnej nam do przeżycia!) żywności odzwierzęcej oraz koniecznie gotowanej 😉
Ala napisał(a):
Witam. Cieszy mnie, że w tym miejscu obalane są mity, w jakie niestety wierzy większość społeczeństwa. Szczęśliwie czuję, że nie jestem nałogowym mięsożercom, od kiedy ograniczyłam nabiał – przestał mi smakować. Chciałabym dokonać kolejnych zmian diety: przejść na wegetarianizm, odstawić gluten, ale boję się spadku wagi. Jestem osobą o bardzo dużej niedowadze. Zauważyłam, że po ograniczeniu nabiału i mięsa waga jeszcze spadła. Mam nietolerancje pokarmowe (pewnie jak każdy), ale dieta eliminacyjna spowodowała u mnie dalszy spadek wagi.Dodam, że codziennie używam olejów roślinnych, zajadam się pestkami i orzechami. Bardzo chciałabym przytyć, marzę o dodatkowych 10 kilogramach. Jak to osiągnąć, jedząc zalecane produkty (przede wszystkim roślinne)? Czy to jest do zrobienia?
Marlena napisał(a):
Ala, to nie tak do końca, że na masę ciała ma wpływ jedynie to co jemy. Głównie ma wpływ to co PRZYSWAJAMY. Bo po kiego grzyba wrzucać w siebie najlepsze jedzenie i/lub najdroższe suplementy, skoro system tego nie przyswaja? Marnacja i tyle. Nie możesz przytyć kiedy nie przyswajasz. Najczęściej winna jest zaburzona flora jelit, zagrzybienie, wirusy, pasożyty, niedobór lub wręcz brak pewnych enzymów (zaburzone szlaki metaboliczne). Warto zrobić sobie mikroskopowe badanie żywej kropli krwi w ciemnym polu, takie badanie potrafi dać do myślenia 😉 Jest to trochę inne badanie niż takie konwencjonalne zlecone przez lekarza „pobranie krwi” w przychodni, tu można poczytać na czym ono polega i co na obrazie będzie widać: https://www.mikroskopowe-badanie-zywej-kropli-krwi.pl/ Wyguglaj czy w Twoim mieście jest jakaś poradnia (prywatna, bo medycyna akademicka nie stosuje tej metody diagnostycznej) robiąca takie badanie żywej krwi.
Paradoksalnie odbycie postu (np. warzywno-owocowego postu Daniela) wybitnie poprawia przyswajanie i po jego odbyciu wielu chudzielców przybiera bardzo ładnie na wadze (w okresie regeneracji już po poście), bo nagle zaczynamy w końcu PRZYSWAJAĆ wszystko co zjemy. Przeczytaj proszę ten artykuł: https://akademiawitalnosci.pl/nie-jestes-tym-co-jesz-lecz-tym-co-przyswajasz/ No i pamiętajmy, że masa ciała to nie tylko tkanka tłuszczowa ale i mięśniowa. Jeśli chcemy więcej ważyć to warto popracować nad jej rozwojem – więc ruch, odpowiednia gimnastyka itd.
Lucy napisał(a):
Dziękuję bardzo za odpowiedzi.Na pewno jeszcze trochę poszperam na Twoim blogu 😉
Pozdrawiam
emilia.klimaszewska@onet.pl napisał(a):
Droga Marleno. Wspaniały artykuł, świetny blog! Jestem w tej chwili na detoksie cukrowym, od którego niestety jestem silnie uzależniona. Odstawiłam też wszystkie wymienione w Twoim artykule produkty przeszłam na weganizm (pozostawiłam jajka bio). Muszę zaznaczyć, że nie była to dla mnie i mojego organizmu nowość, gdyż jeszcze przed rokiem byłam wegetarianką. Jednak w obawie przed niedoborami pewnych substancji i skrajnie różnymi opinaniami lekarzy zdecydowałam się na czas ciąży włączyć mięso do swojego jadłospisu. Dziś karmię piersią i niestety, ale mój synek, dostał okropnych kolek po warzywach strączkowych, które wprowadziłam by dostarczać organizmowi białko… Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak na czas laktacji wrócić do jednego kawałka pieczonego lub gotowanego mięsa czy ryby dziennie. Bardzo mnie to smuci, bo dieta wegańska jest mi bliska nie tylko ze względu na aspekty zdrowotne, ale także ideologiczne. Czy uważasz decyzję o pozostaniu przy mięsie (w niewielkich ilościach) w takich okolicznościach za słuszną, czy może lepiej skreślić mięso, a postawić na nabiał? Czy są jakieś godne polecenia opracowania o diecie wegańskiej lub wegetariańskiej podczas karmienia piersią? Pozdrawiam Emilia 🙂
Marlena napisał(a):
Na temat białka panuje tyle mitów, że głowa mała. Wszyscy o tym białku nam od małego nakręcają makaron na uszy, ale nie wspomina się o jednej podstawowej sprawie: my nie potrzebujemy BIAŁKA, tylko AMINOKWASÓW. A te są WSZĘDZIE, bo jak uczyliśmy się w szkole – cała flora i fauna są z nich właśnie zbudowane. Ponadto weźmy pod uwagę nasze zapotrzebowanie kaloryczne: zjedzmy 100 kcal brokuła i 100 kcal kotleta: gdzie będzie więcej białka? Okazuje się, że wygrywa brokuł! Jeśli masz do dyspozycji powiedzmy 2 tys. kcal dziennie, to nie ma możliwości aby zabrakło nam białka, nawet jeśli na talerzu nie będzie go w formie kotleta czy też w formie rośliny strączkowej traktowanej zamiennie. Komplet aminokwasów zawiera nie tylko mięso czy strączki, ale też np. tzw. pseudozboża (quinoa, amarantus, canihua), algi (np. spirulina) czy zielenina (np. jarmuż).
Pomyślmy chwilę: skąd czerpie swój komplet aminokwasów kurczak, ryba, krowa, świnia? Innymi słowy skąd czerpie swoje kompletne aminokwasy zjadane przez ludzi tak zwane „mięso” kiedy jeszcze nie jest „mięsem” tylko żyjącym, oddychającym, jedzącym i wydalającym resztki stworzeniem bożym? Może trafi się jakiś robaczek w menu, ale tak w głównej mierze to czym się te stworzonka żywią, że nie muszą codziennie czerpać kompletnych aminokwasów z „mięsa”? Nawet najbliższe nam ewolucyjnie małpy człekokształtne nie mają problemu z kompletnymi aminokwasami, pomimo iż w przeważającej mierze żywią się pokarmem roślinnym. Natomiast te zwierzęta, które są drapieżnikami nie gotują swojego „mięsa” (co się dzieje z białkami w wysokiej temperaturze? Ulegają denaturacji…). Jak również ŻADNE stworzenie na tej planecie NIE pije mleka poza okresem niemowlęctwa, a już na pewno NIE mleka pochodzącego od OBCEGO gatunku! To co my tak naprawdę robimy? Czy przypadkiem nie łamiemy praw natury uważając się za mądrzejszych od niej?
Ponadto mitem kompletnym jest przesąd, jakoby w jednym posiłku koniecznie musimy dostarczyć całego kompletu aminokwasów! Nigdy NIE potwierdzono tego drogą badań naukowych, jest to nic więcej jak tylko bardzo popularny dogmat dietetyczny mający swój początek w książce niejakiej Frances Moore Lappé „Dieta dla naszej planety”, autorka potem się oficjalnie wycofała z tych twierdzeń o konieczności jednoczesnego dostarczania wszystkich aminokwasów w jednym posiłku, przyznała się iż to był tylko jej wymysł, niepoparty żadnymi naukowymi danymi! Jednak w międzyczasie wszelkie stowarzyszenia dietetyków przyjęły to za wyznacznik „zdrowej diety bezmięsnej”, czyli jak nie mięso to KONIECZNIE strączki w jednym posiłku, aby ci czasami BIAŁKA nie zabrakło bo umrzesz, a co najmniej nabawisz się kwashiorkoru. Dziwnym trafem w nowoczesnych społeczeństwach mamy epidemię otyłości i wielu chorób cywilizacyjnych, a nie kwashiorkoru, na którego NIE zapadają nawet witarianie, nie jedzący strączków (chyba że z rzadka w formie kiełków), ani nabiału ani „mięsa”. Oni też dziwnym trafem nie zapadają na choroby cywilizacyjne. To o czym zapominamy, to fakt, iż ZA DUŻO białka jest dla ustroju nie tylko niesamowitym obciążeniem, ale też gdy dostanie on nadmiar to nadwyżka pozbawiana jest reszt aminowych i przerabiana jest na ketokwasy i amoniak. Oba potrzebne nam jak dziura w moście, choć dalsze przemiany biochemiczne robią co mogą by z tego zrobić coś mniej toksycznego (np. z amoniaku mocznik) i co się da to wydalić. Ale nie zawsze się da tak bez reszty. To tak trochę jak zapchany odkurzacz – nie będzie dalej ciągnął bo nie wydoli więcej niż jego techniczne możliwości i pojemność papierowego worka. Spożywając za dużo białka (szczególnie tych złożonych, pochodzenia zwierzęcego) zwiększamy ryzyko takich chorób jak nadwaga i otyłość, dna moczanowa, choroby nerek, choroby reumatyczne, stany zapalne stawów, cukrzyca, choroby zapalne skóry, kamica nerkowa, kamica wątrobowa, osteoporoza a nawet nowotwory – brzmi znajomo, prawda? Mamy jakby cywilizacyjną epidemię tych chorób czy tylko mnie się tak wydaje, że przychodnie nie nadążają z przyjmowaniem chorych na te rzeczy pacjentów?
Więc jaka jest prawda o białku? Ludzki ustrój jest bardzo inteligentnym tworem natury: doskonale radzi sobie w tym względzie i potrafi gospodarzyć według swoich potrzeb wszystkimi dostarczanymi aminokwasami (przechowywać, uwalniać kiedy są potrzebne, recyklingować itd.). A ile tak naprawdę jest ich nam potrzebnych? Dużo mniej niż nam się wmawia (aczkolwiek podczas karmienia piersią zapotrzebowanie wzrasta, ale to dotyczy nie tylko aminokwasów, lecz wszystkich składników odżywczych).
Zapraszam do obejrzenia wykładu na ten temat: https://www.youtube.com/watch?v=qZpXDZzURjU oraz filmu o diecie wegańskiej/wegetariańskiej gdzie wypowiadają się na ten temat naukowcy i lekarze: https://www.youtube.com/watch?v=1IPm1_magOg
Beata napisał(a):
Próbuję ułożyć jadłospis wg .piramidy żywienia przedstawionej przez dr Dąbrowską i mam problem.Mianowicie ,biorąc pod uwagę ilość białka jaką mogę spożywać nad dzień (40 g),moim zdaniem wartość tą zdecydowanie przekroczę.Trzy lub cztery razy ziarno,olej ,orzechy,rośliny strączkowe,plus jajo lub ryba i warzywa…Białko zawarte w warzywach również wlicza się w dobową normę?
Marlena napisał(a):
Oczywiście, że się wlicza – aminokwasy to aminokwasy, białko to białko, nieważne co jest jego źródłem, jajko, ryba czy kromka chleba. Ja osobiście łączę zalecenia dr Dąbrowskiej z zaleceniami dra Fuhrmana i dra Ornisha. Jeśli każdy posiłek zaczynasz od duuuużej sałatki (bez udziału ryby czy jajka, tylko rozmaite warzywa) to nie ma raczej szans przedobrzyć z białkiem. Po prostu nie starcza miejsca w żołądku na więcej białka, a już na pewno nie na białko pochodzenia zwierzęcego. Czyli warzywa i owoce (a nie ziarno) to u mnie podstawa, a reszta (odzwierzęce + dodane tłuszcze typu oleje czy też produkty zbożowe) jako skromny dodatek. Ogólnie trzymam się też zaleceń dra Campbella: białka pochodzenia zwierzęcego w ilości 0-5% ilości kalorii, ale nie więcej jak 10%. Są dni kiedy tygodniami całymi w ogóle nie spożywam pokarmów odzwierzęcych i całe moje menu jest ściśle wegańskie, a są dni kiedy mój ustrój sam się dopomina o trochę sera czy może jakieś jajko. No i dobrze jest włączyć jeden postny dzień w tygodniu (czyli zasady postu Daniela raz na tydzień).
Beata napisał(a):
Patrząc na propozycje zdrowego żywienia dr Dąbrowskiej wydaje mi się ,że tam aż roi się od białka….np. śniadanie;ryż brązowy zapiekany z jabłkiem,rodzynkami,chleb razowy z rzodkiewką i pomidorem,cebulą,czosnkiem,pastą soi,natką pietruchy-obiad ;zupa pieczarkowa z grzankami,pszenica gotowana,gołąbki z ryżem i soczewicą,sos pomidorowy,surówka z ogórka kiszonego,selera naciowego,papryki ,sałaty-kolacja;ogórek faszerowany sałatką warzywną z majonezem sojowym,ryba pieczona,pomidor z sosem winegrett….Marlenko oświeć mnie proszę ,po raz kolejny 🙂 Nie chcę przesadzić z tym białkiem…
Marlena napisał(a):
Beato, tak jak wspomniałam ja na swój użytek opracowałam swoje zasady, moja dieta jest głównie oparta na nutritariańskiej koncepcji doktora J. Fuhrmana, z dołączeniem sugestii dra Campbella (0-5% ale nie więcej jak 10% kalorii czerpanych z pokarmów odzwierzęcych) oraz sugestii dr Dąbrowskiej (np. dużo kiszonek, których u Fuhrmana praktycznie nie ma, a wiem że są ważne i zwyczajnie poprawiają mi samopoczucie, pieczywo tylko domowe razowe na zakwasie, itd.) i Ornisha.
Generalnie dr Dąbrowska skłania się jakby bardziej ku kuchni makrobiotycznej, a tam jest mnóstwo zbóż (pszenica, ryż, kasze), 50% kalorii czerpanych ze zbóż – jak dla mnie za dużo. I tych twarożków, ryb, jajek – jak dla mnie za dużo. Moją piramidę przedstawiłam w tym artykule: https://akademiawitalnosci.pl/jak-oszczedzac-na-jedzeniu-czyli-optymalizacja-eksploatacji/ czyli podstawa to produkty ze wskaźnikiem ANDI co najmniej 100: warzywa, soki warzywne, owoce, rośliny strączkowe (bez soi, chyba że fermentowane produkty sojowe jako dodatek), orzechy i nasiona, produkty zbożowe owszem ale jako dodatek, odzwierzęce jako jeszcze mniejszy dodatek i niekoniecznie. Pieczywo, sery, ryż, kasze, jajka i ryby mają wskaźnik ANDI 10-40, a więc do pięt nie dorastają warzywom, zwłaszcza świeżym (sałatki, surówki), zwłaszcza zielonym. Dlatego tak jak wspomniałam zaczynam posiłek od porządnej porcji sałatki lub surówki, czuję różnicę jeśli chodzi o odporność na choroby, na stres oraz ogólnie samopoczucie i wygląd.
Beata napisał(a):
Bardzo dziękuję.Również skłaniam się ku piramidzie żywienia przedstawionej przez Ciebie.Za mięsem nigdy nie przepadałam.Ale za to twarożek gościł na moim stole codziennie.Nadal jednak zastanawiam się (bo mnie to nurtuje)w jaki sposób ułożyć dietę według piramidy harwardzkiej przedstawionej przez dr Dąbrowską i nie przekroczyć 4 dag białka na dobę.Czy tylko mnie się wydaje czy to jest niemożliwe?Co o tym sądzisz?
Marlena napisał(a):
Nie zastanawiałam się nad tym ponieważ nie interesuje mnie za bardzo ta piramida, ja mam swoją.
Kalisia napisał(a):
Oglądałam dziś w TVN Style program „Wiem co jem, wiem co kupuję” –
o spożywaniu kawy. W podsumowaniu prawie same pozytywy:
1. Kofeina w kawie nie uzależnia, lecz sam „rytuał” picia kawy
2. W kawie jest bardzo dużo przeciwutleniaczy
3. Kawa pomaga na zaparcia
4. Pijąc kawę w ilościach 3 filiżanek dziennie, nie zostanie wypłukany z organizmu magnez i wapń (Mowa o oczywiście o kawie naturalnej 100 % Arabica).
Jedyne przeciwwskazania są skierowane do osób z problemami żołądkowymi oraz z nadciśnieniem. Tak się zastanawiam jak to właściwie z tą kawą jest?
W domu przeprowadziłam totalną rewolucję z nałogowym mężem kawoszem, lecz teraz się zastanawiam, czy, aby nie potraktowałam sprawy za ostro.
Będę wdzięczna Marlenko za podpowiedź.
Pozdrawiam Kasia
Marlena napisał(a):
Przykro mi, ale nie ufam p. Bosackiej i jej niby zdrowotnemu i prokonsumenckiemu programikowi, odkąd obejrzałam jeden z odcinków: dotyczył on olejów, a wynikało z niego, że najjjjjjjjjzdrowszym, najlepszym i najwartościowszym olejem na planecie Ziemia jest rzepakowy, bo… ma Omega-3 i można na nim smażyć! Olej lniany mający w składzie rekordowe ponad 50% Omega-3 tylko nieśmiało mignął przez 3 sekundy na ekranie, kokosowy (niezrównany do smażenia) podobnie, a cała reszta programu była poświęcona szalonemu roztkliwianiu się nad zaletami oleju rzepakowego. Chyba jednak wiem dlaczego: https://pokochajolejrzepakowy.pl/category/katarzyna-bosacka/page/4/
Więc w moim mniemaniu programy p. Bosackiej NIE są obiektywne ani ona sama jako dziennikarz nie jest wiarygodna: jest jasne jak słońce, że każdy odcinek jej programu ma swojego ukrytego sponsora. W świecie wielkich mediów jest to zjawisko normalne. Każdy lubi przytulić trochę kasy za to co pokaże czy choćby zasugeruje (tzw. product placement) milionom widzów. I żeby nie było: to się nie odnosi tylko do żywności, tutaj jedna z blogerek z kolei załamuje ręce nad odcinkiem poświęconym odżywkom do włosów: https://naturalnazakupoholiczka.blogspot.com/2014/09/wiem-co-jem-i-wiem-co-kupuje-absurdy.html
Nie warto tracić czasu na oglądanie telewizji i tego typu puszczanych tam programików: powiem więcej – będziemy zdrowsi jak ich NIE będziemy oglądać. Telewizja to biznes i ogromne pieniądze – nie liczmy na to, że ktoś nam tam powie szczerą prawdę z tego szklanego ekranu, nawet jak wygląda niewinnie i sprawia wrażenie kogoś, kto ma dobre chęci.
Kofeina nie uzależnia? Wolne żarty – wystarczy ją całkowicie odstawić i zobaczyć jak „nie uzależnia”. Znajdźmy sobie inne rytuały sprzyjające zdrowiu. Na przykład codzienne wyciskanie szklaneczki soku z marchwi 😉 W kawie w porównaniu z nim jest mierna ilość przeciwutleniaczy, za to jest sporo związków NIE sprzyjających zdrowiu. Na zaparcia kawę pobije na głowę witamina C – znakomicie rozpędzi nawet najgorsze zaparcie, a do tego podniesie poziom C w plazmie krwi, co przełoży się na produkcję kolagenu (czego kawa nie robi). Toksyczności witaminy C w przeciwieństwie do kofeiny nie stwierdza się.
Kawa jest wspaniałym wynalazkiem funkcjonalnym, np. muszę jechać w nocy, to kawa mi się przyda, OK wypiję. Ale (z wielu względów) spożywania jej na co dzień trudno polecić. Na temat kawy polecam też ten znakomity artykuł: https://www.eioba.pl/a/46gq/kawa-kawka-kawusia-kawucha-kawizna-trucizna
Kalisia napisał(a):
Bardzo dziękuję za wyczerpującą odpowiedź, która rozwiała moje wszelkie wątpliwości (myślę, że męża również). Efekt jest taki, że kawy nie pijemy (czasami zbożówkę). Generalnie nasze życie przewraca się do góry nogami w pozytywnym tego słowa znaczeniu. W kuchni zagościły zakupy ze sklepiku, w lodówce jest dużo warzyw i owoców, prawie zrezygnowaliśmy z mięsa, pijemy czystek, łykamy wit. D
i inne niezbędne, których mamy niedobór oraz stoimy przed zakupem wyciskarki. Ponadto totalna rewolucja ze środkami chemicznymi oraz kosmetykami. Myślę, że jesteśmy na dobrej drodze, choć sporo jeszcze przed nami. Wierzę, że „żniwo” tej przemiany będziemy wkrótce zbierać…
Pozdrawiam i dziękuje za wspaniały blog.
Kasia
Agnieszka napisał(a):
Moja droga bardzo ciekawy artykuł, sama nie jem mięsa zwierząt rzeźnych i drobiu, niestety jest w twojej wypowiedzi wiele błędów jeżeli uważasz, że piramida żywienia mówi nam że mamy jeść mięso 3 razy dziennie to jesteś w ogromnym błędzie i najzwyczajniej nie potrafisz jej czytać, co prawda jest ona nie najlepiej sformułowana i opisana, ale jeśli już piszesz taki artykuł powinnaś lepiej przygotować się merytorycznie.
Marlena napisał(a):
Zacytuj proszę fragment, w którym stwierdziłam, że „piramida żywienia mówi nam że mamy jeść mięso 3 razy dziennie”. Ja pisałam na temat produktów zbożowych oraz białek pochodzenia zwierzęcego – te każe nam się zjadać codziennie (a zboża to w ogóle podstawa) argumentując to tym, że białka pochodzenia roślinnego są „gorsze”, bo podobno nie mają wszystkich aminokwasów – co jak pokazałam w tabelce jest naginaniem faktów (w moim przekonaniu nagina się te fakty nie tyle dla potrzeb ludzkiego organizmu, ile dla potrzeb przemysłu nabiałowo-mięsnego, by zapewnić mu popyt na ich produkty). Skutkuje to tym, że ludzie wpadają w nałóg spożywania tych pokarmów. Nie potrafią się bez nich obyć i nic innego już im nie smakuje jak tylko nabiał i pokarmy mięsne. Nie wyobrażają sobie posiłku bez. I tak samo jest w domach, tak samo w restauracjach, tak samo w szkolnych stołówkach. W przeciętnej polskiej lodówce po wywaleniu z niej produktów odzwierzęcych praktycznie nic by nie zostało. Tak było kiedyś w mojej lodówce i w lodówkach wszystkich, których znam. Oto szara rzeczywistość, a potem się dziwimy, że zapadamy na „choroby cywilizacyjne”. W historii ludzkości nigdy nie żarło się tylu produktów odzwierzęcych (a także rafinowanych zbóż i rafinowanego cukru) co teraz, więc i choróbska są do obecnej cywilizacji i zwyczajów dopasowane. Co ciekawsze – wystarczy kilka tygodni lub miesięcy czysto wegańskiej pełnowartościowej diety by symptomów większości z tych „cywilizacyjnych” chorób się pozbyć (patrz badania Ornisha, Campbella, Esselstyna, Dąbrowskiej, Fuhrmana, Cousensa itd.).
tatsu napisał(a):
Droga Autorko, napisałaś, że nie znasz nikogo, kto by się ślinił na widok pomidora, ogórka, czy marchewki. Dzień dobry, właśnie poznałaś 😉
Ślinię się (obecnie też mam ślinotok, kiedy to piszę) na warzywa, jak pies na kaszankę. Uwielbiam smak świeżej marchwi wyciągniętej z grządki przed chwilą i opłukanej w studziennej wodzie, kocham smak śliwek, wiśni, gruszek, jabłek itp. owoców zerwanych z drzewa i wytartych w koszulkę, przepadam za smakiem ogórka wyciągniętego spod chroniących go kostropatych liści. Umieram z tęsknoty za smakiem pomidora, którego właśnie zerwałam z krzewu w dusznej i ciepłej szklarni przydomowej. Już nie wspomnę o porzeczkach, malinach, jeżynach, cukiniach, paprykach, dyniach, skorzonerach, kalarepach, kapustach i kalafiorach oraz brokułach, które mają przeboski aromat i smak, ale tylko, gdy się je samemu wyhoduje.
Taka jest prawda. To, co mamy w sklepach ni jak się ma do zdrowej żywności, a za warzywa i owoce z ekologicznych upraw trzeba płacić krocie.
Mięsa kupowanego jeść nie mogę, jajek i sera (białego, czy żółtego) nie toleruję, pieczywo z piekarni jest również dla mnie szkodliwe. Po zjedzeniu powyższych muszę mocno to odchorować. A ból bywa niekiedy tak wielki, że po prostu wiję się i wyję.
Dlatego piekę chleby w domu (niestety, jeszcze z pszenicznej mąki), serów nie tykam, a jajka jem tylko takie, które dostałam od znajomego rolnika, bo tylko to, co „robią” kury na wolnym wybiegu i skarmiane ziarnem nie powoduje u mnie ww. sensacji. Mleko kozie – też od wielkiego dzwonu.
Warzywa i owoce mam na działce. One naprawdę mają swój smak. Wyrazisty, głęboki, nie do zapomnienia. Przetwory też robię sama. W domu. Konfitury, przeciery, marynaty, bigosy, a także mrożonki – wszystko to gromadzi się w piwnicy w kredensie i służy nam wtedy, gdy za oknem biało od śniegu.
No i obecnie można jeść pomidory, czy ogórki w wersji świeżej cały rok, co też nie jest prawidłowym odżywaniem. Sezonowość, to klucz do sukcesu. No bo jakież właściwości zdrowotne ma warzywo uprawiane w szklarni, w sztucznym świetle, na sztucznych nawozach, sztucznie pędzone, by miało większy, piękniejszy wygląd, bo ludzie jedzą oczami, ale bez pomyślunku. Bo piękne, błyszczące się jabłko bez odrobiny zadrapań, kropek, skaz jest pełne chemii: opryskane na wszystko, nawiezione wszystkim i jeszcze nawoskowane, żeby pięknie się błyszczało. Nic tylko… zostawić na półce w markecie. 😉
Najlepszym wyznacznikiem jadalności warzyw, czy owoców są moje papużki: czegoś, co choćby leżało obok czegoś chemicznego za nic nie wezmą do dzioba. Raz – dwa i wszystko leży na podłodze. 😉
Pies też pokazuje, co mogę sobie zjeść sama. Np. takiej parówki nawet nosem nie trącił, choć głodomór (jak to jamniki mają) był straszny.
Także życzę dużo zdrowia i samych smacznych warzyw 🙂
Dziękuję za Twój artykuł. Potwierdził tylko to, co udało mi się już zaobserwować 🙂
Pozdrawiam
tatsu
Ewa napisał(a):
Witaj Marlena. Ciesze sie, ze znalazlam Twoj blog. Bardzo mnie pobudzily do myslenia rowniez komentarze do tego wpisu. Wlasciwie przede wszystkim sposob w jaki komentujesz wypowiedzi czytelnikow i jakiej argumentacji uzywasz. Wzbudzilo to we mnie ogromne docenianie dla Twojej osoby. Bardzo Ci dziekuje za to pozytywne doswiadczenie 🙂
Od jakiegos czasu budzi sie we mnie inna swiadomosc. Nie czuje sie z tym dobrze, poniewaz robiac zakupy w supermarkecie lub innym sklepie, a nawet na osiedlowym targu, zastanawiam sie nad prodkuktami o wiele dluzej, a produkty odzwierzece zaczynaja budzic we mnie poczucie winy. Probuje kierowac uwage na owoce i warzywa, ale i te budza we mnie wiele watpliwosci zwlaszcza o tej porze roku. Stad rodzi sie we mnie jakas chorobliwa fobia.
Zaczelam czytac, wiecej, coraz wiecej i to co mnie przeraza, to niewiedza zwiazana z tym jak moge prawidlowo sie odzywiac, czy jest ono rzeczywiscie mozliwe i czy mnie na to stac.
No i czy tzw. grupy zakupowe i portale typu 'lolkalny rolnik”, to rzeczywiscie zrodlo wartosciowego, zdrowego pozywienia, czy raczej moda i sposob na bardziej wysublimowany styl zycia, gdzie jakosc jest sprawa drugorzedna i niepewna.
To wszystko u mnie bardzo swieze, wiec podejscie empirycznie pewnie bardzo wazne. Jednak kazda wskazowka, kazdy punkt widzenia sa dla mnie bardzo cenne. Tak, by w efekcie zdecydowac sie na cos swiadomie, w zgodzie ze soba.
Raz jeszcze dziekuje za cenne wskazowki zamieszczone powyzej i przepraszam za brak polskich znakow. Pozdrawiam.
Marlena napisał(a):
Ewo, pamiętaj, że ponad wszystko najważniejsza zawsze jest produkcja endorfin, bo to one nam system odpornościowy najpierw wzmacniają, a pożywienie dopiero w drugiej kolejności. Nie można jednym słowem czerpać pełnych korzyści choćby i z najlepszego ekologicznego i super hiper zdrowego jedzenia czy nawet najdroższych suplementów, skoro człowiek będzie zestresowany, spięty, przerażony, obsesyjnie będzie myślał czy czasami to co zjada mu nie szkodzi i czy aby na pewno jest takiej jakości jakiej być powinno.
Paweł Stachyra napisał(a):
Świetny artykuł Pani Marleno!
Podałem go w świat (na Facebooku).
Pozdrawiam
Paweł Stachyra
berni napisał(a):
Marleno, przede wszystkim gratuluję doskonałego bloga z mnóstwem cennych informacji. A dodatkowo szacunek za zaangażowanie, widoczne choćby w Twojej aktywności w komentarzach, nawet w wątku trwającym już 2 lata.
Mam dwie uwagi dotyczące artykułu – bardzo bym prosił, abyś nie traktowała ich jako czepiania się. Mam nadzieję, że będą to raczej moje konstruktywne trzy grosze dorzucone w słusznej sprawie. Idee żywieniowe propagowane przez Ciebie są mi bliskie, jako weganinowi od kilku lat, a wcześniej wegetarianinowi przez kilkanaście lat – więc generalnie trzymam kciuki i życzę powodzenia 🙂 Wracając do uwag:
1. Wpływ spożycia białka na rozwój komórek rakowych wg McDougalla – „China Study” czytałem już ładnych parę lat temu, ale dokładnie pamiętam, iż autor wskazuje na nadmierne spożycie zarówno białka pochodzenia zwierzęcego, jak i ROŚLINNEGO, jako czynnika zwiększającego ryzyko rozwoju raka. Bezpieczny poziom kalorii dostarczanych z białka określa na kilka procent, nie pamiętam już dokładnie czy to było 6 czy 9%, ale wyższe spożycie białek pochodzenia roślinnego też jest przez McDougalla wskazywane jako czynnik rakotwórczy. Są w książce na dowód tego wyniki badań i wykresy. Krótko mówiąc – sojowym parówkożercom mówimy stanowcze „nie… przesadzajcie”.
2. Teoria dot. szkodliwości spożycia pszenicy – zalecałbym daleko posuniętą ostrożność i zdrowy sceptycyzm przy wszelkich odkrywczych nowych teoriach. O ile McDougall broni swoich hipotez (tak, hipotez, teorii – bo nawet wokół metaanaliz „China Study” jest nadal sporo kontrowersji) już od ponad 10 lat, a wcześniej przez 20 lat prowadził badania, o tyle rewelacje Davisa budzą więcej zastrzeżeń i już za kilka lat mogą być tyle warte, co obecnie cudowne moce Kaszpirowskiego, tego od „adin, dwa, tri..”. Zresztą przywoływany przez Ciebie jako autorytet McDougall sam sceptycznie odnosi się do teorii Davisa – https://www.forksoverknives.com/the-smoke-and-mirrors-behind-wheat-belly-and-grain-brain/
A’propos metodologii i rzetelności badań naukowych gorąco polecam 2 pozycje: „Zakazana psychologia. Pomiędzy szarlatanerią a nauką” Witkowskiego oraz „Lekarze czy znachorzy? Medycyna alternatywna pod lupą” – obywdwie doskonale pokazują, jak to się dzieje, że absurdalnie bzdurne pseudonaukowe teorie potrafią zdobyć rozgłos i powszechne uznanie, a następnie funkcjonować jako „oczywiste oczywistości” przez dziesięciolecia.
Wielu naukowców nagina wyniki badań, publikuje rewolucyjne teorie, a potem „odkręcenie” sprawy zajmuje niekiedy wiele wiele lat. Nie ma cenzury i każdy móże sobie napisać dowolne bzdury i wydać drukiem. Dochodzą różne gry interesów, olbrzymie pieniądze w przemyśle mięsnym, mleczarskim itd., nie mówiąc o naturalnej ludzkiej chęci zdobycia rozgłosu. Reasumując – jeżeli za nową teorią stoi jeden autor i jedna książka, to polecam poczekać na jej weryfikację przez świat naukowy jeszcze co najmniej kilka lat.
Marlena napisał(a):
Beni jeśli chodzi o punkt pierwszy, to jestem przeciwna w ogóle jedzeniu sojowego badziewia. Te wszystkie pseudokotleciki, sojowe „wędlinki” i tym podobne śmieci – wiesz o czym mówię. A jeśli chodzi o punkt drugi to nie interesują mnie za bardzo teorie (jednego czy drugiego pana) lecz to, co mnie osobiście dotyka i moją rodzinę. Co może również (Bóg jeden raczy wiedzieć) dotykać Ciebie i Twoją rodzinę. Rozumiemy się? Po to piszę tego bloga. Więc teorie na bok, są nam potrzebne tylko po to by się zapoznać z tematem. Potem robię sprawdzanie teorii w praktyce – robię test ELISA na nietolerancje pokarmowe i jest krótka piłka: albo ją mam tę nietolerancję pszenicy albo nie. Nie wiem czy ma ją pan McDougall i czy w swoim zapamiętaniu prowęglowodanowym w ogóle przyszło mu do głowy sobie to po prostu sprawdzić – nie mój cyrk, nie moje małpy. Ja pod lupę wzięłam całą rodzinę i co się okazało: nietolerancje mamy rozmiate i każdy miał inne, ale jedna rzecz była dla nas wspólna: wszyscy mamy we krwi przeciwciała przeciwko pszenicy! Nie każdej pszenicy, bo jedna drugiej nie jest równa pod względem składu. Nie durum (makaronowa), nie orkisz (stara odmiana, która oparła się próbom modyfikacji) lecz ta g*wniana nowoczesna pszenica, z której piecze się codziennie miliony chlebów i ciastek po taniości. To ona powodowała wysyp drobnych wypełnionych limfą krostek na naszych rękach, na palcach. Odkąd nie jemy pszenicy zwyczajnej problem minął, a gdy cokolwiek zjemy (np. zdarzy się w gościach, bo do domu już nie kupujemy) to powraca. To właśnie robiła z nami pszenica (czego nigdy byśmy się nie dowiedzieli gdy nie test). Hybrydowy śmieć, który został w ciągu zaledwie ostatniego półwiecza „frankensztajnowo” zmodyfikowany – oczywiście pod kątem wydajności dla potrzeb przemysłu mającego za zadanie jak najtańszym kosztem nas wyżywić, ale już nie zadbać o nasze zdrowie. Od dbania o zdrowie nasze i naszych rodzin jesteśmy my sami i nikt tego za nas nie zrobi. Nawet pan McDougall tego za nas zrobi 😉
berni napisał(a):
Marleno, w zasadzie to trafiłem tutaj googlując informacje o syntezie białek i aminokwasach egzogennych – i mam do Ciebie i Czytelników bloga pytanie:
Jak to dokładnie jest z syntezą białek w organiźmie? – większość źródeł podaje, że niezbędne jest dostarczenie w pożywieniu pełnej puli 8 aminokwasów egzogennych, ale w jakim „okienku czasowym” powinny one zostać spożyte, aby mogły zostać użyte jako budulec dla mięśni? Piszesz, że nie muszą być podane jednocześnie, to samo twierdzi prelegent w poleconym przez Ciebie filmie https://www.youtube.com/watch?v=qZpXDZzURjU
Nie znalazłem jednak odpowiedzi, w jakim czasie należy te wszystkie 8 aminokwasów dostarczyć, aby się „spotkały”. Czy potrafimy je przechować po spożyciu? Przyjmijmy, że nie musimy ich zjadać naraz – OK. Ale konkretnie czy wygląda to tak, że: spożywam dziś porcję np. 5 aminokwasów, a 3 mi brakuje; te 3 brakujące zjadam za dzień / tydzień / miesiąc i zachodzi synteza białek? Po dowolnym czasie, czy jest jakaś granica, jakieś „okienko czaowe”?
Z góry dziękuję za oświecenie mnie w tej kwestii.
Przyznam, że również bardzo wdzięczny byłbym za podanie wiarygodnego w tej kwestii źródła, np. weganina kulturysty, wyczynowego sportowca itp. który nie suplementuje aminokwasów w ilościach kosmicznych i z własnego doświadczenia tę kwestię wyjaśnia. Niestety dotychczas trafiam jedynie na wiarygodne źródła podkreślające kluczową rolę spożycia dużych ilości białka w przypadku uprawiania sportu, a sportowcy weganie po prostu zamiast serwatki suplementują aminokwasy pochodzenia roślinnego. Pan z przytaczanego filmu – z całym szacunkiem dla jego być może dużej wiedzy – nie wygląda na autorytet w kwestii budowy masy mięśniowej 😉
Marlena napisał(a):
Berni, pan z przytaczanego filmu jest doktorem, a nie pakerem, więc dlaczego wymagasz od niego, by wyglądał jak takiż? Ja nie rozkminiam aminokwasów, jem intuicyjnie, moje ciało wie co robi, bo zaprojektowała je inteligencja znacznie większa niż ja.
Nie buduję masy mięśniowej, więc nie jestem w stanie Ci pomóc. Mogę jednak odesłać Cię do witryny zajmującej się vege koksem 😉 https://veganworkout.org.pl/
luc napisał(a):
Cytując „Nobla przyznaną w 1931 roku dla niemieckiego biochemika prof. Otto H. Warburga, który powiedział wprost: cukier karmi komórki nowotworowe, bo one są komórkami anaerobowymi – żywią się nie tlenem jak te zdrowe lecz cukrem – glukozą (profesor przestrzegał przed spożywaniem sacharozy, z której uwalnia się łatwo przyswajalna i natychmiast spalana glukoza). ”
Po pierwsze, nobla dostał, ale nie za tą hipotezę (może ktoś błędnie zrozumieć powyższe zdanie). Po drugie, stety/niestety, od dłuższego czasu już wiadomo, że jego hipoteza była błędna – potraktował oznakę choroby jako jej przyczynę (tak, zostało to zbadane).
Marlena napisał(a):
Luc, nie taka znowu błędna ta hipoteza Warburga jak ją tu malujesz. Zwróć proszę uwagę, że pacjentowi onkologicznemu przed wykonaniem MRI (rezonansu magnetycznego) podaje się roztwór glukozy. Po co? Ano po to, aby lepiej w obrazowaniu widzieć któreż to komóreczki tak łapczywie sobie tą glukozę wpierniczają 😉 https://kopalniawiedzy.pl/glucoCEST-guzy-nowotwory-rezonans-magnetyczny-MRI-Simon-Walker-Samuel-Mark-Lythgoe,18404
Nikodem napisał(a):
Brawo. Super artykuł. Zgadzam się z poprzednikiem
Aga napisał(a):
A ja znam przypadek uzaleznienia od spożywania roślin.
Moja mama jest uzalezniona od jablek. Musi zjeść przynajmniej jedno dziennie, bo w przeciwnym wypadku czuje się, jakby była chora. Wyglada to rzeczywiscie jak uzaleznienie, ale jeśli takie miałyby być nałogi, to wszyscy czulibyśmy sie zdrowsi 🙂
Marlena napisał(a):
Jedno jabłko dziennie trzyma lekarza z dala ode mnie 🙂 Oby każdy miał takie „uzależnienie”, to szpitale by świeciły pustkami, a Wielka Farmacja by przeklinała zjadaczy warzyw i owoców na czym świat stoi! 😉